Jan Heweliusz
AutorWiadomość
Obraz Jana Heweliusza
Obraz wielkiego uczonego towarzyszy Jayowi od ukończenia Hogwartu, kiedy to dostał go od rodziców na uczczenie zakończenia edukacji. A przynajmniej jej pierwszego etapu. Często ze sobą dyskutują na wiele tematów lub Heweliusz doradza mężczyźnie w błahych sprawach typu dopasowanie krawatu do garnituru. Z jedną dłonią na globusie, a drugą na wielkiej księdze sam prezentuje się nienagannie. Często wybiera się na dyskusje do obrazów Galileusza i Kopernika znajdujących się w Hogwarcie. Sporych rozmiarów obraz wisi na głównej ścianie największego przejściowego pokoju, a przy okazji jest ulubionym towarzyszem Pandory, gdy wspólnie sprzeczają się, gdy profesora nie ma w mieszkaniu.
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 13 lipca
Trzynaście urzędowych zdań, nakreślonych na eleganckiej, ministerialnej, papeterii, zmusiło Deirdre do zmiany wtorkowych planów i opuszczenia Białej Willi. Zamierzała udać się do Gwiezdnego Proroka, by wspomóc Mulciberów w opiece nad domowym przedszkolem spod znaku węża i czaszki, ale niedorzeczna korespondencja zmieniła cel wizyty z Śmiertelnego Nokturnu na Hogsmeade. Nie była tutaj wiele lat, bo chociaż wspominała Hogwart z nostalgią, jako miejsce, w którym nauczyła się naprawdę wiele, to nie była przesadnie emocjonalna. Nie roztkliwiała się na widok trzeszczącego znaku miejscowości, znajomych witryn i wydeptanych ścieżek, którymi spacerowała jako przejęta panienka, zmierzając nerwowo na pierwszą randkę. Niepokoiła się nowym wyzwaniem, niemożliwym do rzetelnego przygotowania odpowiednią lekturą. Historia poniekąd zatoczyła koło, współcześnie także pojawiała się tutaj nie do końca wiedząc, czego się spodziewać - miała w sobie jednak więcej irytacji i tłumionej wściekłości niż zdenerwowania.
List, który otrzymała przedwczoraj, nakazywał spłacenie zaniedbanych składek na rzecz funduszu mającego wspomagać politykę promugolską. Gdy przeczytała go po raz pierwszy, zdębiała, pewna, że doznała halucynacji - lecz nie, Ministerstwo Magii naprawdę utworzyło taką niedorzeczną jednostkę, zmuszając obywateli do wpłacania galeonów na ten wątpliwie szczytny cel. Deirdre nie zamierzała marnować pieniędzy na tego typu przestępczą działalność; inna sprawa, że nie miałaby nawet z czego. Rosier praktycznie nie pojawiał się w Białej Willi, więc nie istniała okazja, by zapracować na pękaty mieszek, nie zamierzała też prosić Prymulki o załatwienie tejże sprawy. Nie chciała wiązać nazwiska lorda ze swoimi długami i Ministerstwem, była zresztą dorosła i samodzielna, mogła załatwić tę sprawę sama. Stawiała czoła gorszym wyzwaniom niż starciu z jakąś nowo powołaną jednostką rządu.
Adres, pod jaki powinna się udać w celu złożenia zażaleń i wyjaśnienia sprawy, nie zdziwił jej w ogóle. Spalone Szatańską Pożogą Ministerstwo nie nadawało się do użytku, rozrzucając swe poszczególne departamenty po najróżniejszych miejscach Wielkiej Brytanii, także na terenie nieodległego Hogwartu. Ruszyła więc pewnie pod wskazany numer, poprawiając wiosenny płaszcz. Pogoda nie dopisywała, siąpił deszcz, szybko więc dotarła pod drzwi z numerem siedemnastym, upewniając się, że w kieszeni ciągle posiada groteskowy list z przypomnieniem o zaleganiu ze składkami. Przywdziała na twarzy uprzejmy uśmiech, daleki jednak od sympatii - nie zamierzała zostawiać za sobą krwawego szlaku trupów a jedynie wyjaśnić nieporozumienie; zależało jej na dyskrecji - i zastukała mocno, oczekując, aż w progu powita ją znudzony urzędnik. Zapewne miłośnik szlam, kto inny mógł z własnej woli pracować przy takim projekcie? Najchętniej spopieliłaby szatańską pożogą i to przeklęte miejsce, ale rozsądniej było na jakiś czas wycofać się z spektakularnych działań przeciwko rządowi. Co się odwlecze, to nie uciecze; cierpliwość popłacała i pozwalała lepiej przygotować się do rzeczy wielkich.
Trzynaście urzędowych zdań, nakreślonych na eleganckiej, ministerialnej, papeterii, zmusiło Deirdre do zmiany wtorkowych planów i opuszczenia Białej Willi. Zamierzała udać się do Gwiezdnego Proroka, by wspomóc Mulciberów w opiece nad domowym przedszkolem spod znaku węża i czaszki, ale niedorzeczna korespondencja zmieniła cel wizyty z Śmiertelnego Nokturnu na Hogsmeade. Nie była tutaj wiele lat, bo chociaż wspominała Hogwart z nostalgią, jako miejsce, w którym nauczyła się naprawdę wiele, to nie była przesadnie emocjonalna. Nie roztkliwiała się na widok trzeszczącego znaku miejscowości, znajomych witryn i wydeptanych ścieżek, którymi spacerowała jako przejęta panienka, zmierzając nerwowo na pierwszą randkę. Niepokoiła się nowym wyzwaniem, niemożliwym do rzetelnego przygotowania odpowiednią lekturą. Historia poniekąd zatoczyła koło, współcześnie także pojawiała się tutaj nie do końca wiedząc, czego się spodziewać - miała w sobie jednak więcej irytacji i tłumionej wściekłości niż zdenerwowania.
List, który otrzymała przedwczoraj, nakazywał spłacenie zaniedbanych składek na rzecz funduszu mającego wspomagać politykę promugolską. Gdy przeczytała go po raz pierwszy, zdębiała, pewna, że doznała halucynacji - lecz nie, Ministerstwo Magii naprawdę utworzyło taką niedorzeczną jednostkę, zmuszając obywateli do wpłacania galeonów na ten wątpliwie szczytny cel. Deirdre nie zamierzała marnować pieniędzy na tego typu przestępczą działalność; inna sprawa, że nie miałaby nawet z czego. Rosier praktycznie nie pojawiał się w Białej Willi, więc nie istniała okazja, by zapracować na pękaty mieszek, nie zamierzała też prosić Prymulki o załatwienie tejże sprawy. Nie chciała wiązać nazwiska lorda ze swoimi długami i Ministerstwem, była zresztą dorosła i samodzielna, mogła załatwić tę sprawę sama. Stawiała czoła gorszym wyzwaniom niż starciu z jakąś nowo powołaną jednostką rządu.
Adres, pod jaki powinna się udać w celu złożenia zażaleń i wyjaśnienia sprawy, nie zdziwił jej w ogóle. Spalone Szatańską Pożogą Ministerstwo nie nadawało się do użytku, rozrzucając swe poszczególne departamenty po najróżniejszych miejscach Wielkiej Brytanii, także na terenie nieodległego Hogwartu. Ruszyła więc pewnie pod wskazany numer, poprawiając wiosenny płaszcz. Pogoda nie dopisywała, siąpił deszcz, szybko więc dotarła pod drzwi z numerem siedemnastym, upewniając się, że w kieszeni ciągle posiada groteskowy list z przypomnieniem o zaleganiu ze składkami. Przywdziała na twarzy uprzejmy uśmiech, daleki jednak od sympatii - nie zamierzała zostawiać za sobą krwawego szlaku trupów a jedynie wyjaśnić nieporozumienie; zależało jej na dyskrecji - i zastukała mocno, oczekując, aż w progu powita ją znudzony urzędnik. Zapewne miłośnik szlam, kto inny mógł z własnej woli pracować przy takim projekcie? Najchętniej spopieliłaby szatańską pożogą i to przeklęte miejsce, ale rozsądniej było na jakiś czas wycofać się z spektakularnych działań przeciwko rządowi. Co się odwlecze, to nie uciecze; cierpliwość popłacała i pozwalała lepiej przygotować się do rzeczy wielkich.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Trzynaście dni trwał już nowy miesiąc. Miesiąc wakacji, który nie był tak bardzo radosny jak wydawać by się mogło postronnemu obserwatorowi. I wcale nie chodziło o jakieś poważne sprawy - zamek opustoszał z uczniów, ale na jego korytarzach kręciła się masa urzędników i to niekoniecznie przychylnych przebywającym tam nauczycielom. Jayden był ofiarą wielu kontroli, które nie miały końca. Nawet jeśli urzędnik widział go już piętnasty raz i tak przeprowadzał weryfikację, zupełnie jakby astronom był potencjalnym przestępcą gotowym wykraść niezbędne dokumenty z ministerialnych zasobów. Ale one akurat najmniej go interesowały. Właśnie przez wzgląd na ów paskudne otoczenie i obecność niesympatycznych czarodziejów i czarownic Vane zdecydował się przenieść ze swoją pracą do mieszkania w Hogsmeade i po części do Wieży Astrologów. Nie wątpił, że on jak i nowi lokatorzy Hogwartu mieli odetchnąć od swojego towarzystwa. Czy tego dnia spodziewał się niezwykłego spotkania? Tak. Czy mógł domyślać się, co do niego doprowadzi? Absolutnie nie. Jay uważał, że każda spotkana na jego drodze osoba, miała się tam znaleźć i, nawet jeśli okoliczności miały być niesprzyjające, ten moment ciągnął za sobą pewną lekcję i doznanie. Bo czy właśnie nie tym było życie? Kolejnymi zaskakującymi sytuacjami i dominem, którego rozchwianie burzyło porządek ustalony przez perfekcjonistów. JD nie był perfekcjonistą. Był realistą, który ów rzeczywistość postrzegał w zupełnie innych kategoriach niż inni, być może nawet bardziej prawdziwie. Teraz jednak profesor dryfował w miejscu, gdzie realizmy mieszał się z marzeniami. Do czasu...
Obudziło go pukanie do drzwi. Dość natarczywe pukanie. JJ nie zdążył spojrzeć nawet na zegarek tylko dosłownie spadł z krawędzi łóżka, która zdawało się być dzisiaj wyjątkowo wąskie i zaraz też zebrał się z podłogi, dość niechętnie, i skierował się w stronę wejścia. Machnął krótko różdżką, ziewając mocno i każąc odpowiednim składnikom przygotować mu ciepłe kakao na dzień dobry. A może miłe popołudnie? Chyba nie wieczór na Merlina? Sądził, że przysnął tylko na moment przy rozpisywaniu notatek do nowej książki, dlatego nawet nie zauważył, że nie był ubrany zbyt wyjściowo. Było już za późno, bo otworzył drzwi, by stanąć oko w oko z nieznaną sobie kobietą. Chciał zapytać kim była i czego szukała, jednak szybko zauważył, że zdecydowanie nie powinien się tak prezentować. Zanim się odezwała lub zanim on zdążył to zrobić, zatrzasnął jej przed nosem drzwi, czując jak zrobił się cały czerwony.
- A cóż to za białogłowa w progu, paniczu? - Usłyszał za swoimi plecami głos Heweliusza, który jak gdyby nigdy nic zapisywał kolejne notatki, nie zdejmując ręki z globusa i wyglądając olśniewająco. Zmierzył przy okazji profesora, który miotał się po mieszkaniu w poszukiwaniu ubrania. Bardziej reprezentatywnego niż podkoszulek i spodenki od piżamy. Poprzewracał chyba połowę przedmiotów w mieszkaniu, by ubrać się jak najszybciej i nie dać kazać pani czekać. Cokolwiek chciała... Ale nie mógł powitać jej w tym stanie! Na Merlina, Artura i mandragory! Jak tylko był gotowy, otworzył drzwi już z naciągniętym przez głowę swetrem z wyszytym krukiem Ravenclawu. Tylko nie zauważył, że nałożył go na odwrót, ale kto by tam na to patrzył? Na pewno nie on. Uśmiechnął się przepraszająco do kobiety po drugiej stronie, przy okazji nie mogąc powstrzymać rumieńców zawstydzenia. - Tak słucham? - bąknął, uciekając spojrzeniem i starając się brzmieć nieco bardziej pewnie. Z marnym skutkiem.
Obudziło go pukanie do drzwi. Dość natarczywe pukanie. JJ nie zdążył spojrzeć nawet na zegarek tylko dosłownie spadł z krawędzi łóżka, która zdawało się być dzisiaj wyjątkowo wąskie i zaraz też zebrał się z podłogi, dość niechętnie, i skierował się w stronę wejścia. Machnął krótko różdżką, ziewając mocno i każąc odpowiednim składnikom przygotować mu ciepłe kakao na dzień dobry. A może miłe popołudnie? Chyba nie wieczór na Merlina? Sądził, że przysnął tylko na moment przy rozpisywaniu notatek do nowej książki, dlatego nawet nie zauważył, że nie był ubrany zbyt wyjściowo. Było już za późno, bo otworzył drzwi, by stanąć oko w oko z nieznaną sobie kobietą. Chciał zapytać kim była i czego szukała, jednak szybko zauważył, że zdecydowanie nie powinien się tak prezentować. Zanim się odezwała lub zanim on zdążył to zrobić, zatrzasnął jej przed nosem drzwi, czując jak zrobił się cały czerwony.
- A cóż to za białogłowa w progu, paniczu? - Usłyszał za swoimi plecami głos Heweliusza, który jak gdyby nigdy nic zapisywał kolejne notatki, nie zdejmując ręki z globusa i wyglądając olśniewająco. Zmierzył przy okazji profesora, który miotał się po mieszkaniu w poszukiwaniu ubrania. Bardziej reprezentatywnego niż podkoszulek i spodenki od piżamy. Poprzewracał chyba połowę przedmiotów w mieszkaniu, by ubrać się jak najszybciej i nie dać kazać pani czekać. Cokolwiek chciała... Ale nie mógł powitać jej w tym stanie! Na Merlina, Artura i mandragory! Jak tylko był gotowy, otworzył drzwi już z naciągniętym przez głowę swetrem z wyszytym krukiem Ravenclawu. Tylko nie zauważył, że nałożył go na odwrót, ale kto by tam na to patrzył? Na pewno nie on. Uśmiechnął się przepraszająco do kobiety po drugiej stronie, przy okazji nie mogąc powstrzymać rumieńców zawstydzenia. - Tak słucham? - bąknął, uciekając spojrzeniem i starając się brzmieć nieco bardziej pewnie. Z marnym skutkiem.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cierpliwie czekała, aż drzwi otworzą się i będzie mogła załatwić irytującą ją sprawę. Przywykła do kontaktu z urzędnikami, nawet tymi najbardziej nieznośnymi - sama była przecież służbistką, pracującą w sztywnych granicach wyznaczonych kodeksami oraz zasadami, jakich nigdy nie naginała. Znajdując się po drugiej stronie, w roli petentki, starała się wysupłać z siebie sporo wyrozumiałości. Między innymi dlatego nie sięgała po różdżkę, by gładkim Imperiusem sprawić, by zapomniano o tym nieporozumieniu i już więcej nie nękano ją idiotycznymi prośbami. Gardziła szlamolubami, pragnącymi oddać świat tym, którzy nie zasłużyli na świat magii, obawiającymi się także jej potężnej, mroczniejszej części - na wielkie gesty pozwalała sobie jednak w ważnych sprawach: prywatne niedorzeczności, wywołane błędem na jakimś szczeblu, załatwiała po cichu i z wrodzoną uprzejmością.
Podobnego podejścia oczekiwała od drugiej strony, dlatego też wielce się zdziwiła, gdy drzwi otworzyły się, ukazując rozchełstanego mężczyznę z rozczochranymi włosami, w czymś, co przypominało piżamę. Nie zdążyła się przyjrzeć wątpliwie urzędniczej kreacji ani w żaden sposób wyrazić swego zdegustowania takim przyjęciem, bowiem...drzwi zatrzasnęły się tak szybko, jak zostały otwarte. Deirdre stała przed nimi, zaskoczona, pozwalając sobie na odruchowe uniesienie brwi w wyrazie skrajnego niedowierzania. Przeczuwała, że będzie miała do czynienia z niekompetentnymi idiotami - kto inny pracowałby w takiej jednostce Ministerstwa? - ale nawet od nich oczekiwała minimum kultury. Dezorientacja nie pozwoliła od razu odwrócić się na pięcie i odejść; skoro już zmarnowała czas na dotarcie do Hogsmeade, chciała doprowadzić sprawę do końca. Zamierzała zapukać ponownie, ale w tej chwili po raz kolejny ukazało się przed nią wejście - a w nim rozczochrany jegomość, tym razem okryty błękitnym swetrem. Doskonale. Przynajmniej miała do czynienia z czarodziejem, starała się doszukać jakichkolwiek plusów, skrajnie zdegustowana.
- Dzień dobry - powitała go zdecydowanie, gdy opanowała mimikę na tyle, by być pewną, że nie wykrzywi się z obrzydzeniem: rozczochrany, dziwacznie ubrany, zarumieniony od snu; co to za departament? - Przychodzę w sprawie ponaglającego listu, który od państwa - przedwczorajszego popołudnia - otrzymałam - wyjaśniła i, nie czekając na zaproszenie, przekroczyła próg mieszkania. Wchodziła przecież do jakiegoś oddziału Ministerstwa Magii, spodziewała się korytarza, magicznych paprotek, szmeru samopiszących piór i może leciutkiego, kwaskowatego odoru zwietrzałej kawy. Na nic takiego się jednak nie natknęła: dziwne. Zatrzymała się na środku korytarza, postanawiając jednak zaczekać, aż urzędnik zaprowadzi ją do odpowiedniego miejsca. Nigdy wcześniej nie słyszała o funduszu polityki promugolskiej, musiał być to nowy wydział, umieszczony akurat w tym niedorzecznym miejscu. Podobno departament związany z opieką nad magicznymi stworzeniami przeniesiono do namiotów na błoniach Hogwartu - nie zdziwiło ją więc specjalnie, że tak nieistotne stanowiska upchnięto w czymś, co do niedawna było opuszczonym mieszkaniem. - Muszę przyznać, że jestem zaskoczona informacjami w nim zawartymi. Od kiedy to wpłata galeonów na fundusz polityki promugolskiej jest obowiązkiem każdego magicznego obywatela? - spytała ze spokojem, lecz ciągle stanowczo, pokazując całą posturą, że nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy - i z konieczności poświęcenia wolnego czasu na szlajanie się po niegotowych oddziałach Ministerstwa Magii. - I czym są te tajemnicze odpowiednie kroki, którymi grożono mi w liście? - spytała bezpośrednio, bez strachu ale i bez agresji, wyczekująco spoglądając na wyraźnie zagubionego urzędnika, wyglądającego tak, jakby ktoś naprawdę przed sekundą wyrwał go z krainy przyjemnego snu.
Podobnego podejścia oczekiwała od drugiej strony, dlatego też wielce się zdziwiła, gdy drzwi otworzyły się, ukazując rozchełstanego mężczyznę z rozczochranymi włosami, w czymś, co przypominało piżamę. Nie zdążyła się przyjrzeć wątpliwie urzędniczej kreacji ani w żaden sposób wyrazić swego zdegustowania takim przyjęciem, bowiem...drzwi zatrzasnęły się tak szybko, jak zostały otwarte. Deirdre stała przed nimi, zaskoczona, pozwalając sobie na odruchowe uniesienie brwi w wyrazie skrajnego niedowierzania. Przeczuwała, że będzie miała do czynienia z niekompetentnymi idiotami - kto inny pracowałby w takiej jednostce Ministerstwa? - ale nawet od nich oczekiwała minimum kultury. Dezorientacja nie pozwoliła od razu odwrócić się na pięcie i odejść; skoro już zmarnowała czas na dotarcie do Hogsmeade, chciała doprowadzić sprawę do końca. Zamierzała zapukać ponownie, ale w tej chwili po raz kolejny ukazało się przed nią wejście - a w nim rozczochrany jegomość, tym razem okryty błękitnym swetrem. Doskonale. Przynajmniej miała do czynienia z czarodziejem, starała się doszukać jakichkolwiek plusów, skrajnie zdegustowana.
- Dzień dobry - powitała go zdecydowanie, gdy opanowała mimikę na tyle, by być pewną, że nie wykrzywi się z obrzydzeniem: rozczochrany, dziwacznie ubrany, zarumieniony od snu; co to za departament? - Przychodzę w sprawie ponaglającego listu, który od państwa - przedwczorajszego popołudnia - otrzymałam - wyjaśniła i, nie czekając na zaproszenie, przekroczyła próg mieszkania. Wchodziła przecież do jakiegoś oddziału Ministerstwa Magii, spodziewała się korytarza, magicznych paprotek, szmeru samopiszących piór i może leciutkiego, kwaskowatego odoru zwietrzałej kawy. Na nic takiego się jednak nie natknęła: dziwne. Zatrzymała się na środku korytarza, postanawiając jednak zaczekać, aż urzędnik zaprowadzi ją do odpowiedniego miejsca. Nigdy wcześniej nie słyszała o funduszu polityki promugolskiej, musiał być to nowy wydział, umieszczony akurat w tym niedorzecznym miejscu. Podobno departament związany z opieką nad magicznymi stworzeniami przeniesiono do namiotów na błoniach Hogwartu - nie zdziwiło ją więc specjalnie, że tak nieistotne stanowiska upchnięto w czymś, co do niedawna było opuszczonym mieszkaniem. - Muszę przyznać, że jestem zaskoczona informacjami w nim zawartymi. Od kiedy to wpłata galeonów na fundusz polityki promugolskiej jest obowiązkiem każdego magicznego obywatela? - spytała ze spokojem, lecz ciągle stanowczo, pokazując całą posturą, że nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy - i z konieczności poświęcenia wolnego czasu na szlajanie się po niegotowych oddziałach Ministerstwa Magii. - I czym są te tajemnicze odpowiednie kroki, którymi grożono mi w liście? - spytała bezpośrednio, bez strachu ale i bez agresji, wyczekująco spoglądając na wyraźnie zagubionego urzędnika, wyglądającego tak, jakby ktoś naprawdę przed sekundą wyrwał go z krainy przyjemnego snu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie miał zamiaru kazać komuś czekać. Komukolwiek kto stał za drzwiami. Co też mogło kogoś tutaj przywieść? Pod jego progi? W końcu były wakacje, a on się nie spodziewał odwiedzin. Może to w końcu Pandora przyjechała po część swoich rzeczy? Niektóre wciąż znajdowały się w jej biurku, przy którym pracowała nad kolejnymi amuletami. Czy miał jakiekolwiek pojecie o tym, że osoba po drugiej stronie mogła rzucić w niego zaklęciem na dzień dobry? Otóż nie. Jednak Jayden, a szczególnie zaspany Jayden, nie tworzył czarnych scenariuszy i przejmował się znacznie mniej niż powinien. A przynajmniej taką chodziła o nim opinia. Dlatego różdżka spokojnie znajdowała się w tyle spodni - w końcu kakao robiło się już samo jak każdego dnia po przebudzeniu się profesora. Jedni mieli kawę, Vane miał czekoladowe mleko. Ale nawet tego nie było trzeba, by go orzeźwić. W końcu stanięcie twarzą w twarz z jakąś panią w stroju zdecydowanie niewyjściowym musiało mieć swój ciąg dalszy. Nic dziwnego, że zatrzasnął drzwi i szybko nadrobił ten brak taktu. Jednak bądź co bądź nie mógł przywrócić pierwszego wrażenia, które było bardzo niefortunne. Dlatego gdy otworzył ponownie i spojrzał na skośnooką kobietę, uśmiechnął się wyjątkowo zawstydzony.
- Przepraszam bardzo, ale... Musiałem przysnąć - wytłumaczyć się, nie pamiętając nawet, żeby wskakiwał w piżamę, dlatego sam był równie zdezorientowany i nieco zagubiony. Zaraz jednak skupił się na słowach, które padały z ust nieznajomej. Próbował nad nimi nadążyć, chociaż w tym stanie było to wyjątkowo trudne. - Tak... - mówił, próbując nadążyć nad tokiem prowadzonej właśnie rozmowy. Listem? Czyżby jakaś niezadowolona rodzicielka, która zamierzała podpytać o wyniki z egzaminów końcowych swojego dziecka? Ale czy w takim razie nie powinna pisać do profesora Dippeta? Jayden nie myślał w ogóle, by ktoś na progu pojawił się, mówił o korespondencji, jeśli nie w sprawie Hogwartu. No, przecież że nie żadnej innej! Właśnie miał pytać, o które z dzieci chodzi i skoro tak to odwoła ją do jednego z opiekunów. Być może nawet znałby tego malca. Nie odezwał się jednak, bo kobieta ominęła go i stanęła na środku mieszkania, czekając na reakcję. Ta nadeszła nieco spóźniona, bo JD zmarszczył wpierw brwi, jego twarz nabrała wyrazu szczerego zdekoncentrowania i dopiero po jakiejś chwili odezwał się. - Fundusz polityki promugolskiej? Odpowiednie kroki? Grożono? - powtórzył za nią jak nieco niezdrowy umysłowo, ale naprawdę próbował powiązać ów fakty ze swoją osobą. Nic nie przychodziło mu do głowy. Co tu się w sumie działo? Uniósł rękę i wplótł palce we włosy przez moment się drapiąc jakby miało mu to pomóc zebrać myśli. Odetchnął ciężko. - W Hogwarcie nie prowadzimy podobnych składek. Wszelkie dofinansowania pochodzą od ofiarodawców - zaczął, nie wiedząc w sumie o czym toczyła się rozmowa. Kto mógł napisać podobny list? Przecież nie mieli w szkole jedynie dzieci z promugolskich rodzin i nie zamierzali się tego trzymać. Dyrektor o niczym nie wspominał i Jay nie wierzył w to, by wpadnięto na taki pomysł. To musiało być nieporozumienie. Żaden nauczyciel nie groziłby zresztą w liście do rodzica. W jakimkolwiek liście, by tego nie zrobili.
- Przepraszam bardzo, ale... Musiałem przysnąć - wytłumaczyć się, nie pamiętając nawet, żeby wskakiwał w piżamę, dlatego sam był równie zdezorientowany i nieco zagubiony. Zaraz jednak skupił się na słowach, które padały z ust nieznajomej. Próbował nad nimi nadążyć, chociaż w tym stanie było to wyjątkowo trudne. - Tak... - mówił, próbując nadążyć nad tokiem prowadzonej właśnie rozmowy. Listem? Czyżby jakaś niezadowolona rodzicielka, która zamierzała podpytać o wyniki z egzaminów końcowych swojego dziecka? Ale czy w takim razie nie powinna pisać do profesora Dippeta? Jayden nie myślał w ogóle, by ktoś na progu pojawił się, mówił o korespondencji, jeśli nie w sprawie Hogwartu. No, przecież że nie żadnej innej! Właśnie miał pytać, o które z dzieci chodzi i skoro tak to odwoła ją do jednego z opiekunów. Być może nawet znałby tego malca. Nie odezwał się jednak, bo kobieta ominęła go i stanęła na środku mieszkania, czekając na reakcję. Ta nadeszła nieco spóźniona, bo JD zmarszczył wpierw brwi, jego twarz nabrała wyrazu szczerego zdekoncentrowania i dopiero po jakiejś chwili odezwał się. - Fundusz polityki promugolskiej? Odpowiednie kroki? Grożono? - powtórzył za nią jak nieco niezdrowy umysłowo, ale naprawdę próbował powiązać ów fakty ze swoją osobą. Nic nie przychodziło mu do głowy. Co tu się w sumie działo? Uniósł rękę i wplótł palce we włosy przez moment się drapiąc jakby miało mu to pomóc zebrać myśli. Odetchnął ciężko. - W Hogwarcie nie prowadzimy podobnych składek. Wszelkie dofinansowania pochodzą od ofiarodawców - zaczął, nie wiedząc w sumie o czym toczyła się rozmowa. Kto mógł napisać podobny list? Przecież nie mieli w szkole jedynie dzieci z promugolskich rodzin i nie zamierzali się tego trzymać. Dyrektor o niczym nie wspominał i Jay nie wierzył w to, by wpadnięto na taki pomysł. To musiało być nieporozumienie. Żaden nauczyciel nie groziłby zresztą w liście do rodzica. W jakimkolwiek liście, by tego nie zrobili.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zawstydzenie, widoczne na zaspanej twarzy nieznajomego jegomościa, pobudziłoby niejedno damskie serce do przyśpieszonego bicia. Niektóre kobiety gustowały w takich nonszalanckich jegomościach o miękkim spojrzeniu, rozczochranych włosach i emanującej ciepłem prezencji. Niestety, Deirdre nie zaliczała się do tego grona, i gdyby tylko mogłaby sobie na to pozwolić, zareagowała na to haniebne trzaśnięcie drzwiami w odpowiedni sposób. Dydaktyczna nauka poprzez karę, Cruciatus z pewnością wyryłby mu w pamięci, by nie zachowywać się w ten sposób. Nie lekceważyć petentów ani własnego stanowiska, jakie zajmował. Nie potrafiła skryć zdziwienia, gdy usłyszała brutalnie szczerze przeprosiny. Musiał przysnąć. No tak. Dział zajmujący się funduszami polityki promugolskiej nie był miejscem szczególnie emocjonującym, nawet sama nazwa odgałęzienia Ministerstwa Magii brzmiała niedorzecznie. Pogarda dla idei, stojącej za powołaniem takiego departamentu, nie tłumaczyła jednak braku profesjonalizmu, jakim beztrosko wykazywał się wyrwany z objęć Morfeusza mężczyzna.
- Przysnął pan - powtórzyła chłodno, jedynie w tonie dając sobie przyzwolenie na odrobinę krytyki. Musiała załatwić tę sprawę polubownie, zamieść ją pod dywan, wyjaśnić nieporozumienie, a nie wszczynać awantury, na jakie nie miała ani chęci ani siły.
Krótkie tak, padające z ust nieogarniętego czarodzieja, utwierdziło ją w przekonaniu, że trafiła do odpowiedniego miejsca. Wcale jej to nie pocieszyło, liczyła na chociaż odrobinę rzeczowego podejścia do zagubionego petenta a nie błyszczenie wielkimi oczami w wyrazie równie wielkiej dezorientacji. Deirdre powstrzymała nerwowe drgnięcie lewej brwi - zamierzał powtarzać wszystkie słowa, które padną z jej ust? czy jego przodkiem była jakaś szalona papuga? - uzbrajając się w najdoskonalszą z broni, w cierpliwość. Nie raz uratowała jej życie, godność - powiedzmy - oraz wiele innych istotnych przymiotów ducha i ciała. - Przeniesiono pański wydział do Hogwartu? - spytała od razu po kolejnym, w końcu w miarę sensownym, zdaniu, wypowiedzianym przejętym i zaspanym tonem jednocześnie. - W liście podano mi ten adres, nie wspominając nic o kolejnej przeprowadzce - dodała dość ozięble, błędnie wnioskując, że w wyniku zawirowań po doszczętnym spaleniu Ministerstwa Magii, po raz kolejny przeniesiono promugolską komórkę w inne miejsce. Tu, gdzie teraz przebywała, pozostawiając dział prawny, nie mający żadnego doświadczenia w obyciu z obywatelami, co tłumaczyłoby niegrzeczne zachowanie stojącego przed nią czarodzieja. - Tak też sądziłam, problem w tym, panie...? - tu przerwała na chwilę i zawiesiła głos, oczekując przedstawienia się mężczyzny. - Że nie jestem dobrowolną ofiarodawczynią. Nie miałam też pojęcia, że taki przepis został wprowadzony, a już z pewnością nie był odpowiednio ogłoszony w ministerialnych dekretach oraz monitorach prawnych - wygłosiła z pewnością siebie, mając nadzieję, że konkretami przyćmi bruneta na tyle, by ten szybko wypisał jej uniewinniający kwit i pozwolił im obydwojgu zająć się ważnymi sprawami. Dla niej było to mordowanie mugoli, dla niego - coś zupełnie przeciwnego.
- Przysnął pan - powtórzyła chłodno, jedynie w tonie dając sobie przyzwolenie na odrobinę krytyki. Musiała załatwić tę sprawę polubownie, zamieść ją pod dywan, wyjaśnić nieporozumienie, a nie wszczynać awantury, na jakie nie miała ani chęci ani siły.
Krótkie tak, padające z ust nieogarniętego czarodzieja, utwierdziło ją w przekonaniu, że trafiła do odpowiedniego miejsca. Wcale jej to nie pocieszyło, liczyła na chociaż odrobinę rzeczowego podejścia do zagubionego petenta a nie błyszczenie wielkimi oczami w wyrazie równie wielkiej dezorientacji. Deirdre powstrzymała nerwowe drgnięcie lewej brwi - zamierzał powtarzać wszystkie słowa, które padną z jej ust? czy jego przodkiem była jakaś szalona papuga? - uzbrajając się w najdoskonalszą z broni, w cierpliwość. Nie raz uratowała jej życie, godność - powiedzmy - oraz wiele innych istotnych przymiotów ducha i ciała. - Przeniesiono pański wydział do Hogwartu? - spytała od razu po kolejnym, w końcu w miarę sensownym, zdaniu, wypowiedzianym przejętym i zaspanym tonem jednocześnie. - W liście podano mi ten adres, nie wspominając nic o kolejnej przeprowadzce - dodała dość ozięble, błędnie wnioskując, że w wyniku zawirowań po doszczętnym spaleniu Ministerstwa Magii, po raz kolejny przeniesiono promugolską komórkę w inne miejsce. Tu, gdzie teraz przebywała, pozostawiając dział prawny, nie mający żadnego doświadczenia w obyciu z obywatelami, co tłumaczyłoby niegrzeczne zachowanie stojącego przed nią czarodzieja. - Tak też sądziłam, problem w tym, panie...? - tu przerwała na chwilę i zawiesiła głos, oczekując przedstawienia się mężczyzny. - Że nie jestem dobrowolną ofiarodawczynią. Nie miałam też pojęcia, że taki przepis został wprowadzony, a już z pewnością nie był odpowiednio ogłoszony w ministerialnych dekretach oraz monitorach prawnych - wygłosiła z pewnością siebie, mając nadzieję, że konkretami przyćmi bruneta na tyle, by ten szybko wypisał jej uniewinniający kwit i pozwolił im obydwojgu zająć się ważnymi sprawami. Dla niej było to mordowanie mugoli, dla niego - coś zupełnie przeciwnego.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
|przepraszam
Dobre pytanie powinno brzmieć czy Jayden w ogóle dostrzegłby niebezpieczeństwo tuż przed sobą? Przecież była to po prostu kobieta, która szukała wyjaśnienia problemu. Ciekawiło go to, że przyszła z tym pod jego drzwi. W końcu nigdy nie stosowano podobnej praktyki w sprawach związanych z nauczaniem w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Nie sądził też, by jego adres był ogólnie dostępny dla zainteresowanych podobnymi praktykami. Nie mógł jednak jej odesłać, nie wiedząc czy faktycznie nie odesłano jej tutaj specjalnie. Na pewno byłoby miło, gdyby wiedział o tym wcześniej, a nie w trakcie trwania tego niecodziennego spotkania. List z uprzedzeniem by wystarczył, żeby nie zastała go w takim właśnie stanie. Wzruszył delikatnie ramionami, gdy powtórzyła jego słowa, ale co mógł zrobić? Przecież to nie jego wina. Czasem tak się działo, a że nie miał pojęcia o nadchodzącej wizycie, nie nastawiał się na nią. Nie czatował przy oknie na pojawienie się zainteresowanej. Czuł się jednak nieco winny, że ta sprawa rozpoczęła się w taki sposób. Obiecał sobie, że skupi się teraz w stu procentach i wysili słabą umiejętność kojarzenia faktów, byle tylko pomóc. O ile był w stanie.
- Wydział? Jaki wydział? - powtórzył znowu, ale zwyczajnie nie nadążał. A może nie miał przed sobą rodzica, a jakąś wysłanniczkę koła astronomów? Merlinie. Co się tutaj działo? I to tak z zaskoczenia. Odchrząknął lekko. - Vane - odpowiedział po kilku sekundach, czując się jeszcze bardziej nie na miejscu. Chociaż to ona była obcą osobą w jego mieszkaniu. Nie na odwrót. A jednak dość silna aura jej osobowości potrafiła przyćmić każdego. Najwidoczniej nie miała też mieć dla niego litości; Jayden nie zamierzał utrudniać jej zadania, z którym przyszła, gdyby tylko... No, właśnie. Wiedział w czym rzecz. Zaraz jednak padły kolejne niezrozumiałe słowa. - Tyle że nie pracuję w Ministerstwie... - bąknął, drapiąc się po łokciu i patrząc wciąż zdezorientowanym wzrokiem na kobietę. Cóż to za pomyłka? Wspominała o adresie podanym na liście... Nieśmieszny żart? Zaraz też się nieco wyprostował, chyba rozumiejąc w czym rzecz. Bo przecież to nie mogła być prawda, by ktoś odesłał ów damę prosto do niego z taką sprawą. - Jestem nauczycielem i nie mam pojęcia jak miałbym pani pomóc. Grono pedagogiczne nie współpracuje z żadnym departamentem Ministerstwa Magii i jeśli ktoś podał pani ten adres to przez pomyłkę - sprostował. - Mogę zobaczyć ten list? - spytał ostrożnie, woląc nie rozjuszać lwa, który właśnie stał przed nim. Może źle odczytała? Urzędnicy mieli w zwyczaju bazgrać jak kura pazurem i sam miał kilka problemów oraz wątpliwości, gdy otrzymywał czasami kwitek.
Dobre pytanie powinno brzmieć czy Jayden w ogóle dostrzegłby niebezpieczeństwo tuż przed sobą? Przecież była to po prostu kobieta, która szukała wyjaśnienia problemu. Ciekawiło go to, że przyszła z tym pod jego drzwi. W końcu nigdy nie stosowano podobnej praktyki w sprawach związanych z nauczaniem w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Nie sądził też, by jego adres był ogólnie dostępny dla zainteresowanych podobnymi praktykami. Nie mógł jednak jej odesłać, nie wiedząc czy faktycznie nie odesłano jej tutaj specjalnie. Na pewno byłoby miło, gdyby wiedział o tym wcześniej, a nie w trakcie trwania tego niecodziennego spotkania. List z uprzedzeniem by wystarczył, żeby nie zastała go w takim właśnie stanie. Wzruszył delikatnie ramionami, gdy powtórzyła jego słowa, ale co mógł zrobić? Przecież to nie jego wina. Czasem tak się działo, a że nie miał pojęcia o nadchodzącej wizycie, nie nastawiał się na nią. Nie czatował przy oknie na pojawienie się zainteresowanej. Czuł się jednak nieco winny, że ta sprawa rozpoczęła się w taki sposób. Obiecał sobie, że skupi się teraz w stu procentach i wysili słabą umiejętność kojarzenia faktów, byle tylko pomóc. O ile był w stanie.
- Wydział? Jaki wydział? - powtórzył znowu, ale zwyczajnie nie nadążał. A może nie miał przed sobą rodzica, a jakąś wysłanniczkę koła astronomów? Merlinie. Co się tutaj działo? I to tak z zaskoczenia. Odchrząknął lekko. - Vane - odpowiedział po kilku sekundach, czując się jeszcze bardziej nie na miejscu. Chociaż to ona była obcą osobą w jego mieszkaniu. Nie na odwrót. A jednak dość silna aura jej osobowości potrafiła przyćmić każdego. Najwidoczniej nie miała też mieć dla niego litości; Jayden nie zamierzał utrudniać jej zadania, z którym przyszła, gdyby tylko... No, właśnie. Wiedział w czym rzecz. Zaraz jednak padły kolejne niezrozumiałe słowa. - Tyle że nie pracuję w Ministerstwie... - bąknął, drapiąc się po łokciu i patrząc wciąż zdezorientowanym wzrokiem na kobietę. Cóż to za pomyłka? Wspominała o adresie podanym na liście... Nieśmieszny żart? Zaraz też się nieco wyprostował, chyba rozumiejąc w czym rzecz. Bo przecież to nie mogła być prawda, by ktoś odesłał ów damę prosto do niego z taką sprawą. - Jestem nauczycielem i nie mam pojęcia jak miałbym pani pomóc. Grono pedagogiczne nie współpracuje z żadnym departamentem Ministerstwa Magii i jeśli ktoś podał pani ten adres to przez pomyłkę - sprostował. - Mogę zobaczyć ten list? - spytał ostrożnie, woląc nie rozjuszać lwa, który właśnie stał przed nim. Może źle odczytała? Urzędnicy mieli w zwyczaju bazgrać jak kura pazurem i sam miał kilka problemów oraz wątpliwości, gdy otrzymywał czasami kwitek.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kuriozalność sprawy, której musiała się podjąć, by uniknąć przykrych konsekwencji w postaci baczniejszego zwracania na nią uwagi przez Ministerstwo, coraz mocniej ją irytowała. Zachowywała pozorny spokój, chcąc doprowadzić do szybkiego finału - czyż nie tym samym, poniekąd, zajmowała się w Wenus? - ale zamiast zbliżać się do wyjaśnienia biurokratycznych nieporozumień, natrafiała na ścianę dezorientacji. Vane nie dość, że drzemał w czasie pracy, beztrosko przyznając się do takiego nieprofesjonalizmu, nie bacząc na konsekwencje, jakie mógłby wyciągnąć przełożony, to jeszcze zdawał się pozostawać beztrosko swobodny w przyznawaniu się do nieprofesjonalizmu. - Nie wie pan nawet, panie Vane, w jakim wydziale pan pracuje? - spytała dość sucho. Mogła się tego spodziewać, do ściągania haraczu z przykładnych obywateli, by opłacić plugawy szlam, zatrudniano zapewne ludzi z łapanki, takich, którzy nie nadawali się do niczego innego. Już miała porzucić względnie uprzejmy ton, uderzając w zastraszające nuty - rozmowa z dyrektorem wydziału zawsze działała, nawet na bezwzględną Deirdre-urzędniczkę - gdy w końcu miłośnik mugoli oraz najgorszy pracownik Ministerstwa Magii dekady powiedział w końcu coś sensownego.
W myślach Azjatki pojawiły się błyskawicznie te same pytania, które nurtowały Jaydena. Czy to głupi żart? Oczywiście z jego strony; wyglądał na takiego, który własną niekompetencję próbuje przykryć absolutnie niedorzeczną zmianą warunków rozmowy. Problem w tym, że mówił dość konkretnie. Powoli niepasujące elementy układanki wskakiwały na swoje miejsce. Gdyby Deirdre nie posiadała niemalże mistrzowskiego talentu do kłamstwa, zapewne na jej twarzy wykwitłoby niebotyczne zdumienie, szybko zastąpione ekstremalnym zawstydzeniem a sekundę później - wściekłością. Nic takiego nie odmalowało się na zewnątrz, ale w środku coś zapiekło ją tuż pod mostkiem. Takie wątpliwie przyjemne nieporozumienia zdarzały się innym, nie jej; ona nad wszystkim panowała, wszystko przewidywała.
- Faktycznie mogło dojść do pomyłki - powiedziała ciszej, po kilku długich chwilach, gdy przetrawiała słowa Vane'a. Nie, prawda byłaby zbyt żenująca. Czy przez błąd Ministerstwa Magii przeszkodziła jakiemuś obywatelowi w spokojnym śnie, wchodząc bezpardonowo do prywatnego mieszkania, by zażądać wyjaśnień? Pozornie niepokój związany z takim niegrzecznym zachowaniem wzbudziłby głośny śmiech; mordowała z zimną krwią ludzi, torturowała ich, oddawała się śmierci niczym wdzięczna kochanka - a czuła zawstydzenie wynikające z przekroczenia zwykłych granic społecznych? Zaplotła dłonie przed sobą, już nie na piersi, w pozie zirytowanego petenta, a na podołku - jak uczennica. Może i profesja Vane'a miała wpływ na jej zachowanie, uaktywniając w Deirdre jej niepełnoletnią wersję z Hogwartu, gdy słowo profesora stało ponad wszelkimi prawami. - Ale jeśli tak, to nie z mojej strony, w liście wyraźnie podano pański adres. Nie wydało mi się to dziwne, różne wydziały Ministerstwa Magii przeniesiono w specyficzne miejsca - wyjaśniła, bez płaszczenia się i okazania wewnętrznej niewygody: chciała wyjść z tej idiotycznej sytuacji z twarzą. Sięgnęła do kieszeni po list, rozprostowując go i jeszcze raz, pobieżnie, przesuwając wzrokiem po pergaminie. Szczegóły się zgadzały, adres tak samo. Podała świstek Vane'owi. Zadrżała jej jedynie powieka: czyżby zmarnowała ten czas na wpraszaniu się obcym czarodziejom do domu? Dziwne, że od razu nie potraktował jej jakimś paskudnym zaklęciem - wojna znalazła się u jego drzwi, prawie dosłownie, z czego nie zdawał sobie sprawy, ale ona na taki najazd zareagowałaby co najmniej petryfikusem.
W myślach Azjatki pojawiły się błyskawicznie te same pytania, które nurtowały Jaydena. Czy to głupi żart? Oczywiście z jego strony; wyglądał na takiego, który własną niekompetencję próbuje przykryć absolutnie niedorzeczną zmianą warunków rozmowy. Problem w tym, że mówił dość konkretnie. Powoli niepasujące elementy układanki wskakiwały na swoje miejsce. Gdyby Deirdre nie posiadała niemalże mistrzowskiego talentu do kłamstwa, zapewne na jej twarzy wykwitłoby niebotyczne zdumienie, szybko zastąpione ekstremalnym zawstydzeniem a sekundę później - wściekłością. Nic takiego nie odmalowało się na zewnątrz, ale w środku coś zapiekło ją tuż pod mostkiem. Takie wątpliwie przyjemne nieporozumienia zdarzały się innym, nie jej; ona nad wszystkim panowała, wszystko przewidywała.
- Faktycznie mogło dojść do pomyłki - powiedziała ciszej, po kilku długich chwilach, gdy przetrawiała słowa Vane'a. Nie, prawda byłaby zbyt żenująca. Czy przez błąd Ministerstwa Magii przeszkodziła jakiemuś obywatelowi w spokojnym śnie, wchodząc bezpardonowo do prywatnego mieszkania, by zażądać wyjaśnień? Pozornie niepokój związany z takim niegrzecznym zachowaniem wzbudziłby głośny śmiech; mordowała z zimną krwią ludzi, torturowała ich, oddawała się śmierci niczym wdzięczna kochanka - a czuła zawstydzenie wynikające z przekroczenia zwykłych granic społecznych? Zaplotła dłonie przed sobą, już nie na piersi, w pozie zirytowanego petenta, a na podołku - jak uczennica. Może i profesja Vane'a miała wpływ na jej zachowanie, uaktywniając w Deirdre jej niepełnoletnią wersję z Hogwartu, gdy słowo profesora stało ponad wszelkimi prawami. - Ale jeśli tak, to nie z mojej strony, w liście wyraźnie podano pański adres. Nie wydało mi się to dziwne, różne wydziały Ministerstwa Magii przeniesiono w specyficzne miejsca - wyjaśniła, bez płaszczenia się i okazania wewnętrznej niewygody: chciała wyjść z tej idiotycznej sytuacji z twarzą. Sięgnęła do kieszeni po list, rozprostowując go i jeszcze raz, pobieżnie, przesuwając wzrokiem po pergaminie. Szczegóły się zgadzały, adres tak samo. Podała świstek Vane'owi. Zadrżała jej jedynie powieka: czyżby zmarnowała ten czas na wpraszaniu się obcym czarodziejom do domu? Dziwne, że od razu nie potraktował jej jakimś paskudnym zaklęciem - wojna znalazła się u jego drzwi, prawie dosłownie, z czego nie zdawał sobie sprawy, ale ona na taki najazd zareagowałaby co najmniej petryfikusem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Sprawa wyglądała co najmniej interesująco ze względu na swoją inność i zaskoczenie. Nie, żeby Jayden w jakikolwiek sposób miał pretensje o to, że brał w niej udział, ale taki już był. Nie denerwował się bez przyczyny, która musiała być naprawdę poważna. Raczej dostrzegał we wszystkim pozytywy i starał się je zobaczyć nawet w najbardziej zdradliwych wydarzeniach. A to aktualne spotkanie nie było jednym z nich. Po prostu nie rozumiał całego zabiegu. Niezrozumienie nie powinno wywoływać przecież negatywnych odczuć, bo to jedynie pogarszało sytuację. Ciężko byłoby wyprowadzić też astronoma z równowagi. Nie odzywał się przez jakiś czas, wiedząc, że w sumie nie pomagał ani sobie, ani kobiecie stojącej przed nim i mającą wyraźnie jakieś pretensję, których nie rozumiał. Naprawdę sięgał myślami do każdego zakątka swojej pamięci, próbując powiązać jeden koniec wypowiedzi nieznajomej z drugim. Zaraz jednak zobaczył, że po wyjaśnieniu swojej pracy i na pewno nie należeniu do Ministerstwa Magii, kobieta zwątpiła. Lekko się wycofała, ale nie dała po sobie poznać jak ta informacja wpłynęła na jej emocje w tamtym momencie. Gdy zaczęła się bronić, pokręcił głową. - Spokojnie. Nie obwiniam pani za coś podobnego - odparł, uśmiechając się lekko, bo przecież pomyłki się zdarzały, a że ów niefart trafił akurat ich dwójkę... Wyciągnął dłoń, by przejąć od Azjatki źródło całego zamieszania. Miał nadzieję, że nie czuła się, nie daj Merlinie, winna za to, że go zwlekła z łóżka. I tak powinien był wstawać. Może nie planował tego zrobić w taki sposób, ale planowanie nigdy go nie interesowało. - Czasami zdarzają się rzeczy nad którymi nie panujemy - dodał lżej, przyglądając się słowom skreślonym na pergaminie. Zapisane niedbale, ale całość wybrzmiewała naprawdę nieprzyjemnie. Atakująco wręcz, dlatego wzbudziło to w Jaydenie nieprzyjemne odczucia. Najwyraźniej ktoś zamierzał zakpić z kobiety, a dlaczego podano jej jego adres... Tego nie wiedział, ale bardzo możliwe, że wcale nie mieli się dowiedzieć. Nie było podanego żadnego innego adresu zwrotnego, nie było podpisu. Widniało jedynie Hogsmeade, mieszkanie nr 17. Wrócił raz jeszcze do treści i zmarszczył brwi, by przenieść spojrzenie na kobietę. - Pierwszy raz słyszę coś takiego, a jeśli jeszcze podano pani zły adres to raczej bardzo przykry żart - odezwał się, oddając list i przechodząc w głąb mieszkania, wiedząc, że kakao na pewno już było gotowe. - Napije się pani? - spytał jeszcze, unosząc w górę kubek. Zaraz znów był przy niej, wiedząc, że na pewno wolała całą sytuację zakończyć jak najprędzej. - W miasteczku nie mieszka też żaden z urzędników z tego departamentu. Mam nadzieję, że nie czuje się pani źle z faktem, że mnie obudziła. Przydało mi się. Szkoda tylko, że zmarnowała pani swój czas. - Szczególnie teraz, gdy teleportacja była ryzykowna, kominki szwankowały, a jedyną drogą były świstokliki lub inne środki magicznego transportu. Bądź co bądź było to zdecydowane utrudnienie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Postawienie się w roli tej, która popełniała błąd, przychodziło Deirdre z wielką trudnością. Uznawała się za nieomylną, zapobiegawczą, przygotowaną na wszelkie niespodzianki. Sprawowanie kontroli przychodziło jej z łatwością, tak samo jak przestrzeganie zasad - o ich słuszności decydowała sama, z szacunkiem traktując mir domowy. Zapewne gdyby wiedziała, że ma do czynienia z byłym obrońcą szlam, zareagowałaby zupełnie inaczej, pozostawiając po sobie śmierć i spustoszenie. Ta informacja szczęśliwie pozostawała poza zasięgiem, wprowadzając Tsagairt w zakłopotanie. A zawstydzona śmierciożerczyni należała do rzadkich widoków. Wzięła głęboki wdech nosem, obrzucając Jaydena piorunującym spojrzeniem. Takie rzeczy może zdarzały się innym, nie jej; ona panowała nad wszystkim, dbając o najdrobniejsze detale. Przed momentem frustrował ją brak profesjonalizmu rozmówcy, obecnie - własna pomyłka, choć wina leżała przecież po stronie Ministerstwa Magii. Lub kretyńskiego wesołka, silącego się na tak durną próbę przeprowadzenia żałosnego żartu. Próbowała znaleźć personalia kogoś, kto mógłby popełnić tak samobójczy błąd, ale nikt nie przyszedł jej do głowy - nawet rubaszny Macnair miał resztki instynktu samozachowawczego.
- Nie ma nikogo, kto mógłby zrobić coś takiego - odpowiedziała dość sztywno, dziwnie czując się z troską i sympatią Merlina winnego czarodzieja, którego naszła we własnym mieszkaniu, wyrywając z błogiego snu. Przyjrzała się mu uważniej, zanim opuścił korytarz; zawsze czuła respekt przed nauczycielami, nawet teraz, gdy sama była już dorosła i najwięcej wiedzy posiadła w zupełnie innych okolicznościach. Zdezorientowana obserwowała zaoferowane kakao: doprawdy, miała do czynienia z człowiekiem święcie cierpliwym i łagodnym. Oby czystej krwi; powstrzymała pytanie o rodowód, odpowiadając na wyrozumiały uśmiech swoim - pięknym, zachwycającym i niewinnym zarazem, zapadającym w pamięć. Potrafiła operować swą twarzą tak, by wzbudzić odpowiednie uczucia. W tym przypadku spoglądała na niego przepraszająco i z zakłopotaniem, jakby wstydząc się wcześniejszego wybuchu rzeczowych pretensji. - Proszę wybaczyć mi to najście, powinnam była najpierw zapytać o to, czy trafiłam w odpowiednie miejsce - odparła miękko, przeczącym ruchem głowy odmawiając poczęstunku. Jeszcze tego brakowało, by zajęła mu więcej czasu, zostając na śniadanie. Nie przepadała za ludźmi ani tak dziwnymi sytuacjami, dlatego też naprawdę chciała jak najszybciej ewakuować się z tej sytuacji. - Dziękuję za cierpliwość. I przepraszam za kłopot - wypowiedziała gładko, niczym ostoja uprzejmości i delikatności. Odebrała list; chciała zachować go na wszelki wypadek, kto wie, może rozpozna żartownisia po stylu pisania - lub będzie miała możliwość obrony, gdyby faktycznie Ministerstwo Magii wpadło na tak szalony pomysł jak utworzenie funduszu promugolskiego. - Życzę udanej reszty dnia - pożegnała się, posyłając mu ostatni uśmiech. Co jak co, ale dobre wrażenie potrafiła zrobić zawsze, niezależnie od okoliczności. Poprawiła mankiety szaty, po czym skierowała się ku drzwiom, z trudem znosząc wewnętrzne zażenowanie. Nie przewidziałaby takiej kolei rzeczy nawet w najśmielszych snach.
zt
- Nie ma nikogo, kto mógłby zrobić coś takiego - odpowiedziała dość sztywno, dziwnie czując się z troską i sympatią Merlina winnego czarodzieja, którego naszła we własnym mieszkaniu, wyrywając z błogiego snu. Przyjrzała się mu uważniej, zanim opuścił korytarz; zawsze czuła respekt przed nauczycielami, nawet teraz, gdy sama była już dorosła i najwięcej wiedzy posiadła w zupełnie innych okolicznościach. Zdezorientowana obserwowała zaoferowane kakao: doprawdy, miała do czynienia z człowiekiem święcie cierpliwym i łagodnym. Oby czystej krwi; powstrzymała pytanie o rodowód, odpowiadając na wyrozumiały uśmiech swoim - pięknym, zachwycającym i niewinnym zarazem, zapadającym w pamięć. Potrafiła operować swą twarzą tak, by wzbudzić odpowiednie uczucia. W tym przypadku spoglądała na niego przepraszająco i z zakłopotaniem, jakby wstydząc się wcześniejszego wybuchu rzeczowych pretensji. - Proszę wybaczyć mi to najście, powinnam była najpierw zapytać o to, czy trafiłam w odpowiednie miejsce - odparła miękko, przeczącym ruchem głowy odmawiając poczęstunku. Jeszcze tego brakowało, by zajęła mu więcej czasu, zostając na śniadanie. Nie przepadała za ludźmi ani tak dziwnymi sytuacjami, dlatego też naprawdę chciała jak najszybciej ewakuować się z tej sytuacji. - Dziękuję za cierpliwość. I przepraszam za kłopot - wypowiedziała gładko, niczym ostoja uprzejmości i delikatności. Odebrała list; chciała zachować go na wszelki wypadek, kto wie, może rozpozna żartownisia po stylu pisania - lub będzie miała możliwość obrony, gdyby faktycznie Ministerstwo Magii wpadło na tak szalony pomysł jak utworzenie funduszu promugolskiego. - Życzę udanej reszty dnia - pożegnała się, posyłając mu ostatni uśmiech. Co jak co, ale dobre wrażenie potrafiła zrobić zawsze, niezależnie od okoliczności. Poprawiła mankiety szaty, po czym skierowała się ku drzwiom, z trudem znosząc wewnętrzne zażenowanie. Nie przewidziałaby takiej kolei rzeczy nawet w najśmielszych snach.
zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wypadki chodziły po ludziach i czy Deirdre tego chciała lub nie, była człowiekiem, więc podlegała również i tej zasadzie. Na szczęście nie znali swoich historii i nie byli w stanie dowiedzieć się jak bardzo różnili się pod wieloma względami. Jay nie mógł też pomóc w odnalezieniu żartownisia, który potraktował tak paskudnie nieznajomą. Była naprawdę poruszona cała sytuacją, ale kto by nie był? Vane potrafił być cierpliwy i nie zamierzał popadać w gniew przez takie nieporozumienie. Nikt nie robił mu nalotu na mieszkanie, nie eksmitowali go, nie wtrącali do więzienia ani nie zwalniali z pracy. Świat się więc dzisiaj nie kończył. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco na pożegnanie, wiedząc, że szybko o tej pobudce nie zapomni. Ciężko by było, szczególnie że kobieta zaskoczyła go swoją pewnością siebie i faktu, że naprawdę należał do departamentu zajmującego się mugolami. Cóż... Nawet zapomniał w sumie jak ten oddział się nazywał. Jay wierzył w to, że nie każdy w Ministerstwie Magii był skorumpowany i nie można było szufladkować, mimo wszystko ta instytucja już dawno temu straciła jego zaufanie, nie robiąc nic w przypadku Grindelwalda i wprost popierając jego działania w szkole. Było to naprawdę okrutne z ich strony, by pozwalać krzywdzić tak dzieci. Sam przecież nie mianował się dyrektorem. Czasy jednak się zmieniały podobnie jak dyrektorowie i ministrowie. Historia odbywała się na ich oczach i ciężko było odwrócić wzrok. Póki co uczniowie mogli cieszyć się zasłużonymi wakacjami ze świadomością, że gdy wrócą we wrześniu do znajomych progów zamku, nikt nie będzie na nich czyhał z różdżką by rzucać czarną magią i wydawać rozkazy. To miał być spokojny okres, a przynajmniej w to chciał wierzyć profesor. Tego potrzebowali studenci, tego potrzebował Hogwart, tego potrzebował on sam. Przydałoby się to również i postronnym obywatelom jak pani, za którą właśnie zamykał drzwi, by przejść pod okno i czekać, aż pojawi się na ulicy przed kamienicą. Jej nagła wizyta była świadectwem nieumiejętnego zdobywania uwagi - ktokolwiek wysłał do niej ten list właśnie tego chciał. Vane współczuł jej i temu kto to zrobił. Miał nadzieję, że nikomu nic się nie stanie w wyniku tej cudacznej sytuacji. Zaraz jednak o tym zapomniał, przypominając sobie o ciepłym kakao, które tak kusiło swoim zapachem. Profesor uśmiechnął się pod nosem i usiadł za biurkiem, czując natchnienie do poprawy wczorajszych obliczeń. Następnym razem będzie musiał uważać, by tyle nie spać. Zerknął na łapacz snów, by na moment się zamyślić, ale zaraz pokręcił głową i wrócił do notatek.
|zt
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jan Heweliusz
Szybka odpowiedź