Pokój Miriam
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Miriam
Nieco większy niż jej stary, ale mieszczący jak na razie znacznie więcej zabawek. Miękkie, pluszowe misie, jednorożce i pegazy stoją grzecznie na swoich posterunkach na parapetach, regałach i szafkach, a lalki pilnują swojej właścicielki tuż przy jej miękkich poduszkach ułożonych równo na dużym, pościelonym w pastelowych kolorach łóżku. Jasne kolory rozświetlają cały pokój, a miękki dywan położony na drewnianej podłodze, uprzyjemnia odkrywanie jego sekretów. Pojemna szafa to idealne miejsce na kryjówkę!
The member 'Miriam Prewett' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Błękitne oczy Miriam przypominały oczy matki, a ciepły uśmiech dziewczynki - wydał mu się w tym momencie bliźniaczy do uśmiechu jej ojca, mała Miriam wdała się w rodziców tak wyglądam, jak charakterem i sercem: a to od zawsze miała wielkie, nie musiała w pełni rozumieć świata, żeby co rusz darzyć go swoją wyjątkową dziecięcą wrażliwością. Była wyjątkowa, dokładnie tak, jak wyjątkowy był otaczający ją świat - zamknięty swoimi barwami dla większości ludzi.
- Czerwone włosy i piegi akurat z całą pewnością czynią z ciebie rycerza - skwitował bez zawahania, bo pośród wszystkich czarodziejskich rodzin, te najmocniej kojarzone były właśnie z nimi - Weasleyami, a za ich sprawą również z bliskimi im Prewettami. Jeśli ktokolwiek mógł się pochwalić szlachetnym sercem kojarzonym z korzeniami, to właśnie oni. - Walka z pozorami wydaje się dużo ciekawszym pomysłem. - Nawet, jeśli Miriam nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziała. Walka z pozorami była ważna - jak fundament, na którym można było dopiero zacząć stawiać mury nowego świata, wyzbytego z uprzedzeń, różnic i niechęci, krzywdzących stereotypów. - Bo co nam zrobił ten biedny smok? - To też były pozory, pozory utartego schematu strasznej bestii, które przecież nie zawsze się sprawdzały. Nie znał się na smokach, nie wiedział, czy istniały smoki przyjazne albo potulne, szczerze w to wątpił, ale nie miało to tez większego, jego zdaniem, znaczenia, w bajkach o rycerzach smok zawsze był tylko metaforą wielkiego zagrożenia. Obserwował ją - układające dłonie do prawidłowego chwytu szermierczego, z dezaprobatą kręcąc głową.
- Kąt prosty, Miriam - powtórzył nieco zniecierpliwiony, zupełnie jakby strofował dorosłego kursanta na aurorskim szkoleniu; nie przeszło mu przez myśl, że dziecko może tego pojęcia nie znać - i dezorientacja na twarzy dziecka nie przyniosła w tej materii żadnego oświecenia. Tak naprawdę nieczęsto miał styczność z dziećmi - oprócz Neali, ale ona była znacznie starsza. Wychowywało ją wujostwo, do niego trafiła już dojrzała - i być może mądrzejsza od niego samego. - To wcale nie jest trudne - dodał, nie potrafiąc powstrzymać drgnięcia ust w uśmiechu, kiedy dziewczynka nieporadnie upadła na podłogę; widział, że nic jej się nie stało - i wyciągnął dłoń, przerzucając wróżkową różdżkę pod pachę, żeby zacisnąć piąstkę dziewczynki w uścisku - i podciągnąć ją do góry, pomagając stanąć na równych nogach. Nie zareagował, kiedy rozległo się pukanie, nie znając rozkładu dnia Miriam - nie mógł wiedzieć, że oznacza ono koniec zabawy, choć otulenie jego nogi dziecięcymi rączkami wydawało się wystarczającym zwiastunem. Westchnął z zakłopotaniem, przenosząc wzrok to z rudej czupryny dziewczynki na guwernantkę, to z powrotem, bezradnie rozkładając ręce. Jeśli to sztywne babsko miało zamiar ją stąd zabrać, musiało się najwyraźniej bardziej postarać - i chyba nie sądziło, że Brendan pomoże jej w tym bestialskim akcie. Gdy pianina, śpiewu, fortepianu, tańca, na Merlina, trwała wojna, nauka szermierki była znacznie pożyteczniejsza od tych szlacheckich, mało przydatnych w życiu bredni. Tak uważał, ale przecież nie zamierzał wtrącać się w wychowanie młodej damy.
- Musisz poprosić panią Picks, nie mnie, Miriam - odpowiedział jej, kucając, by zrównać się z nią wzrostem - i przygładził jej ogniste włosy. - A wszystko wskazuje na to, że pozostanie nieubłagana. Idź, kiedyś dokończymy tę lekcję - Obiecał, żywiąc głęboką nadzieję, że obejdzie się bez wyjca od Lorraine. Chwycił rączkę dziewczynki, wyprowadzając ją z pokoju i kiedy odeszła z panią Picks, zbliżył się do znajomego kominka podłączonego do sieci Fiuu i wrócił do siebie - Archibald wciąż się jeszcze nie zjawił, czasy były niespokojne, bez wątpienia zatrzymały go istotne sprawy w szpitalu św. Munga - porozmawiają innym razem.
/zt x2
- Czerwone włosy i piegi akurat z całą pewnością czynią z ciebie rycerza - skwitował bez zawahania, bo pośród wszystkich czarodziejskich rodzin, te najmocniej kojarzone były właśnie z nimi - Weasleyami, a za ich sprawą również z bliskimi im Prewettami. Jeśli ktokolwiek mógł się pochwalić szlachetnym sercem kojarzonym z korzeniami, to właśnie oni. - Walka z pozorami wydaje się dużo ciekawszym pomysłem. - Nawet, jeśli Miriam nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziała. Walka z pozorami była ważna - jak fundament, na którym można było dopiero zacząć stawiać mury nowego świata, wyzbytego z uprzedzeń, różnic i niechęci, krzywdzących stereotypów. - Bo co nam zrobił ten biedny smok? - To też były pozory, pozory utartego schematu strasznej bestii, które przecież nie zawsze się sprawdzały. Nie znał się na smokach, nie wiedział, czy istniały smoki przyjazne albo potulne, szczerze w to wątpił, ale nie miało to tez większego, jego zdaniem, znaczenia, w bajkach o rycerzach smok zawsze był tylko metaforą wielkiego zagrożenia. Obserwował ją - układające dłonie do prawidłowego chwytu szermierczego, z dezaprobatą kręcąc głową.
- Kąt prosty, Miriam - powtórzył nieco zniecierpliwiony, zupełnie jakby strofował dorosłego kursanta na aurorskim szkoleniu; nie przeszło mu przez myśl, że dziecko może tego pojęcia nie znać - i dezorientacja na twarzy dziecka nie przyniosła w tej materii żadnego oświecenia. Tak naprawdę nieczęsto miał styczność z dziećmi - oprócz Neali, ale ona była znacznie starsza. Wychowywało ją wujostwo, do niego trafiła już dojrzała - i być może mądrzejsza od niego samego. - To wcale nie jest trudne - dodał, nie potrafiąc powstrzymać drgnięcia ust w uśmiechu, kiedy dziewczynka nieporadnie upadła na podłogę; widział, że nic jej się nie stało - i wyciągnął dłoń, przerzucając wróżkową różdżkę pod pachę, żeby zacisnąć piąstkę dziewczynki w uścisku - i podciągnąć ją do góry, pomagając stanąć na równych nogach. Nie zareagował, kiedy rozległo się pukanie, nie znając rozkładu dnia Miriam - nie mógł wiedzieć, że oznacza ono koniec zabawy, choć otulenie jego nogi dziecięcymi rączkami wydawało się wystarczającym zwiastunem. Westchnął z zakłopotaniem, przenosząc wzrok to z rudej czupryny dziewczynki na guwernantkę, to z powrotem, bezradnie rozkładając ręce. Jeśli to sztywne babsko miało zamiar ją stąd zabrać, musiało się najwyraźniej bardziej postarać - i chyba nie sądziło, że Brendan pomoże jej w tym bestialskim akcie. Gdy pianina, śpiewu, fortepianu, tańca, na Merlina, trwała wojna, nauka szermierki była znacznie pożyteczniejsza od tych szlacheckich, mało przydatnych w życiu bredni. Tak uważał, ale przecież nie zamierzał wtrącać się w wychowanie młodej damy.
- Musisz poprosić panią Picks, nie mnie, Miriam - odpowiedział jej, kucając, by zrównać się z nią wzrostem - i przygładził jej ogniste włosy. - A wszystko wskazuje na to, że pozostanie nieubłagana. Idź, kiedyś dokończymy tę lekcję - Obiecał, żywiąc głęboką nadzieję, że obejdzie się bez wyjca od Lorraine. Chwycił rączkę dziewczynki, wyprowadzając ją z pokoju i kiedy odeszła z panią Picks, zbliżył się do znajomego kominka podłączonego do sieci Fiuu i wrócił do siebie - Archibald wciąż się jeszcze nie zjawił, czasy były niespokojne, bez wątpienia zatrzymały go istotne sprawy w szpitalu św. Munga - porozmawiają innym razem.
/zt x2
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ptaszek siedzący na gałęzi, która niemal sięgała do okna w komnacie panienki Prewett, śpiewał na zielono. Ale była to piękna zieleń! Dokładnie taka, jaką mogłaby skojarzyć z prawie ostatnim dniem marca, kiedy Pani Wiosna zdążyła już przegonić wierzbową miotłą Panią Zimę i usiąść w zajmowanym przez nią tronie choć na chwilkę, taką króciutką, zanim weźmie się do pracy, jak to pani Picks mówiła.
Molly, oparta z brodą na skrzyżowanych ramionach leżących na białym parapecie, odetchnęła głęboko, choć nie w pełni zdrowia - jej oddech już do końca życia miał przypominać szemrzący strumień - zapatrzona jak zaczarowana w prześlicznie wyśpiewującego hymn na cześć odradzającego się życia, w bezruchu obserwując jak przeskakuje z gałązki na gałązkę, jakby chciał zostać zauważony, pochwalić się swoim talentem. Uśmiechnęła się, gdy wychwyciła seledyn w nutach posyłanych w jej stronę - była wszak jedynym słuchaczem!
- Ale ty jesteś piękny, ptaszeczku. Zażyczę sobie dzisiaj być taka piękna jak ty! - szepnęła do siebie, wzrokiem wychwytując czerwoną plamkę oblewającą jego maleńka główkę wiosennym rumieńcem i żółte paski wyglądające na jego skrzydełkach jak delikatne wstążki. - A ty ile masz lat, ptaszeczku? Bo ja kończę dzisiaj osiem!
- Panienko Prewett!
Głos pani Picks rozbrzmiał gdzieś z korytarza, zawiadamiając ją o niedługim przybyciu rodziny, która razem z nią miała świętować urodziny, o którym już wiedział pewien szczygieł właśnie odlatujący z gałęzi, zapewne przestraszony nagłym skowytem dobiegającym z wnętrza dworku. Molly nabrała powietrza w policzki, obracając główką to w stronę drzwi, które właśnie się uchylały, a to w stronę pustej, lekko drgającej jeszcze na powietrzu gałązki. Westchnęła cicho, wyraźnie zasmucona faktem, że tak piękna istota właśnie opuściła Weymouth.
- Już idę, pani Picks, już idę! - zawołała Molly, zbierając się z krzesła szybciej, niż robiła to jeszcze przed rokiem. Przygładziła sukieneczkę w kolorze jasnego błękitu, który świetnie pasował do malutkich spineczek zgarniających rude loki w gustownym upięciu, i podjęła krok w stronę korytarza, po drodze zabierając tylko panią Liskę (specjalny podarunek od pani Beaudelaire). Gdy pojawiła się u podstawy schodów, w wielkich drzwiach wejściowych stała już cała rodzina Greengrassów. Na ich widok Molly rozpromieniła się i prędziutko ruszyła w ich stronę. Im szybciej przeskakiwała stopnie, tym jej oddech coraz nieprzyjemniej charczał, więc postanowiła nieco zwolnić. To wystarczyło, by służba odebrała od małżeństwa ich zimowe okrycia. Molly ładnie dygnęła przed nimi, jak uczyła ja pani Picks, by zaraz najpierw mocno przytulić się do cioteńki Mare, a zaraz potem do wuja Elroya i...
Zaraz, zaraz. Poczuła coś niepokojącego. Coś, o czym możliwe, że niedawno mówiła jej babcia. Może niekoniecznie o tym, ale na pewno o czymś bardzo podobnym. Ten zapach. Nie taki sam, inny, ale...
Młoda Prewettówna pociągnęła wujka Elroya za rękaw, by pochylił się do niej - zasłoniła jego ucho dłonią i wyszeptała bardzo cicho, żeby tylko i wyłącznie on usłyszał, bo babcia mówiła, że takie słowa do uszu pstrych nie powinny trafić. Ale kim byli ci pstrzy?
- Wujku, babunia mi powiedziała, że jak ktoś pachnie jak smocza zagroda, to powinien się częściej myć różanym mydełkiem - zarumieniła się ogromnie, ale na pewno nie z faktu, że akurat jemu to powiedziała. Może zawstydziła się za babcię. To była bardzo harda kobieta, która wygłaszała bardzo odważne opinie na temat wszystkiego, co znała i widziała, i czuła się z tym dobrze, bo miała już swoje lata i uważała, że wszystko jej było wolno.
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Odwiedziny rodziny nie tylko były obowiązkiem, ale i przyjemnością. Elroy nie przepadał nigdy za pompatycznymi balami, które odciągały go od pracy i wypraw, od spędzania czasu z tymi, z którymi tak naprawdę chciał. Cieszył się, że tegoroczną noc sylwestrową zamiast w Hampton Court mógł spędzić z Mare - było to o wiele przyjemniejsze, kiedy mieli się tylko dla siebie i nie musieli przejmować się niczyim wzrokiem. Choć jedyne co lord Greengrass wyniósł ze wszystkich balów i sabatów to właśnie była ona - jego żona, której właśnie rodzinę odwiedzanie.
W końcu nie każdego dnia kończyło się kolejny rok, a nie mógł ukrywać, że jednak chciał korzystać z okazji kontaktów z małymi dziećmi. Tym bardziej teraz, kiedy nie tylko Saoirse przejawiła swój talent magiczny, ale również Mare znów była przy nadziei. Nigdy nie postrzegał siebie jako dobrego towarzysza dziecięcych zabaw i rozmów, często nawet miał problemy z dookreśleniem wieku dziecka dokładnego, bo przecież ich cechy stanowczo różniły się od tych smoczych dzieci! Zresztą, smoki przecież nie komunikowały się z innymi, a ten sposób nie ewoluował z roku na rok! Jak nad tym wszystkim miałby nadążyć?!
Służka wniosła klatkę z prezentem, wciąż przykrytą kotarą. Z pewnością stworzenie miało przynieść jeszcze wiele radości małej Molly, choć teraz tę sprawiało zwykłe przywitanie się z rodziną, której nie do końca tak dawno nie widziała - Mare w końcu niedawno w Weymouth spędziła dwa tygodnie! Może bez kilku dni, ale jednak! Razem z Saoirse, z Felixem...
Z pewnością mała lady Prewett miała mnóstwo czasu, aby nacieszyć się, a może nawet i znudzić kuzynostwem.
Przytulił do siebie dziewczynkę na powitanie, zaraz jednak dając się pociągnąć na bok. Czy to był jeden z tych momentów, kiedy dziecko chciało powierzyć jakiś ważny sekret? Albo kiedy wybierało członka rodziny, z którym chciało się bawić? A może było to jakieś istotne nie cierpiące zwłoki pytanie? Och, z pewnością na tematy zwierząt byłby w stanie jej odpowiedzieć.
Pochylił się do Molly tylko po to, aby usłyszeć sugestię odnośnie...
Westchnął cicho, zaraz jednak przywołując uśmiech na twarz.
- Wybacz Molly, to możliwe... że pozostałość po mojej pracy. Byłem dzisiaj w rezerwacie i mieliśmy problemy z dwoma trójogonami, które zaczęły sprzeczać się o jedno drzewa, a raczej teren z nim związanych. Niestety jeden ze smokologów wpadł w pułapkę między nimi i musieliśmy pomóc przytrzymać smoki, aby mógł bezpiecznie wydostać się z potrzasku... Chciałabyś o tym posłuchać? - zaproponował, odnotowując w myślach, aby nie zbliżać się podczas dzisiejszej wizyty do matki jego ukochanej Mare zanim nie zdąży się odświeżyć zaklęciem, bo jeszcze i ona nie omieszka tego wytknąć przy wszystkich. Sam w końcu nie do końca już wyczuwał wszystkie zapachy z rezerwatu, które ze sobą przynosił do wnętrz - choć wychodząc gdzieś, zazwyczaj starał się jednak nie zapominać o ich neutralizacji.
- Powiedz Molly, lubisz zwierzęta? - zapytał z uśmiechem.
W końcu nie każdego dnia kończyło się kolejny rok, a nie mógł ukrywać, że jednak chciał korzystać z okazji kontaktów z małymi dziećmi. Tym bardziej teraz, kiedy nie tylko Saoirse przejawiła swój talent magiczny, ale również Mare znów była przy nadziei. Nigdy nie postrzegał siebie jako dobrego towarzysza dziecięcych zabaw i rozmów, często nawet miał problemy z dookreśleniem wieku dziecka dokładnego, bo przecież ich cechy stanowczo różniły się od tych smoczych dzieci! Zresztą, smoki przecież nie komunikowały się z innymi, a ten sposób nie ewoluował z roku na rok! Jak nad tym wszystkim miałby nadążyć?!
Służka wniosła klatkę z prezentem, wciąż przykrytą kotarą. Z pewnością stworzenie miało przynieść jeszcze wiele radości małej Molly, choć teraz tę sprawiało zwykłe przywitanie się z rodziną, której nie do końca tak dawno nie widziała - Mare w końcu niedawno w Weymouth spędziła dwa tygodnie! Może bez kilku dni, ale jednak! Razem z Saoirse, z Felixem...
Z pewnością mała lady Prewett miała mnóstwo czasu, aby nacieszyć się, a może nawet i znudzić kuzynostwem.
Przytulił do siebie dziewczynkę na powitanie, zaraz jednak dając się pociągnąć na bok. Czy to był jeden z tych momentów, kiedy dziecko chciało powierzyć jakiś ważny sekret? Albo kiedy wybierało członka rodziny, z którym chciało się bawić? A może było to jakieś istotne nie cierpiące zwłoki pytanie? Och, z pewnością na tematy zwierząt byłby w stanie jej odpowiedzieć.
Pochylił się do Molly tylko po to, aby usłyszeć sugestię odnośnie...
Westchnął cicho, zaraz jednak przywołując uśmiech na twarz.
- Wybacz Molly, to możliwe... że pozostałość po mojej pracy. Byłem dzisiaj w rezerwacie i mieliśmy problemy z dwoma trójogonami, które zaczęły sprzeczać się o jedno drzewa, a raczej teren z nim związanych. Niestety jeden ze smokologów wpadł w pułapkę między nimi i musieliśmy pomóc przytrzymać smoki, aby mógł bezpiecznie wydostać się z potrzasku... Chciałabyś o tym posłuchać? - zaproponował, odnotowując w myślach, aby nie zbliżać się podczas dzisiejszej wizyty do matki jego ukochanej Mare zanim nie zdąży się odświeżyć zaklęciem, bo jeszcze i ona nie omieszka tego wytknąć przy wszystkich. Sam w końcu nie do końca już wyczuwał wszystkie zapachy z rezerwatu, które ze sobą przynosił do wnętrz - choć wychodząc gdzieś, zazwyczaj starał się jednak nie zapominać o ich neutralizacji.
- Powiedz Molly, lubisz zwierzęta? - zapytał z uśmiechem.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzieci bywały bardzo szczere. Tak bardzo, że były w stanie powiedzieć rzeczy, które nigdy nie powinny spotykać się z uszami i uwagą nie tylko tych, do których zwracały się bezpośrednio usta dziecka, ale i postronnych, bo to kończyło się różnie i zazwyczaj bardzo nieprzyjemnie. Molly, na przykład, nauczyła się, że nie wolno przy innych mówić dziadkowi, że pachnie mu z usta rybką, co to wszyscy jedli na obiadek, a babcię bardzo gniewał fakt, że zwracało się uwagę na to, że pomarańczowy kapelutek nie pasuje do tej fioletowej sukienki, co to ją babunia ubrała na ważną uroczystość. Molly uczyła się na własnych błędach, nie raz wtedy grymasząc i wstydząc się za siebie, co wyraźnie było widać w jej buzi, która nagle kolorem przypominała jej rudą czuprynkę, pięknie zresztą upiętą, jak zawsze. A jak wiadomo - nauka na własnych błędach jest nauką wyjątkowo skuteczną, bo nikt nie lubi się czerwienić tak przy wszystkich. Dlatego teraz, kojarząc słowa babuni „pachnąć jak smocza zagroda” z czymś wyjątkowo nieprzyjemnym, postanowiła się podzielić spostrzeżeniami osobiście z samym wujaszkiem. Wiadomo przecież, że dzieci nie robią niczego złośliwie - uczą się, poznają, łączą fakty i tworzą swoje własne ścieżki, co nie zawsze jednak, olaboga, spotykało się z aprobatą dorosłych. A to całkiem zabawne, bo przecież kiedyś sami byli dziećmi i musieli się jakoś wszystkiego nauczyć!
Wujaszek Elroy zdał ten test celująco. Nie dość, że nie zezłościł się na małą panienkę Prewett, to jeszcze opowiedział jej tak absorbującą historyjkę, że Molly aż nos zgubiła z wrażenia! Nie dosłownie.
- Wujaszku! - szepnęła zafascynowana, wolno i wyraźnie, sycząc gdzieś przy górnej dwójce, która musiała bardzo tęsknić za dolną dwójką, bo wypadły kilka dni po sobie. Była, cóż, nieco szczerbata. Dzieciom się to zdarzało. - Czy pan smokoloko żyje?! - oczy miała tak wielkie jak rumiankowy środek, z którego wychodzą bialutkie płatki. - Jak można trzymać smoki? Przecież one są... - syk wydobywający się zza ząbków brzmiał jak mały czajnik z gotującą się w nim wodą. - One są WIELKIE! OOOO TAKIE! - rozchyliła ramionka na całą szerokość, aż się czerwieniąc z emocji. - Ja chcę posłuchać o smokach! Jak to się stało? Ziały ogniem? Dziadunio mówił, że smoki są bardzo groźne, ale to bardzo-bardzo, wie wujaszek? Ale ja widziałam je w książce i są pięęęęękne! - wyciągnęła ręce do góry, w stronę wujka, bo w końcu były jej urodziny i miała zamiar spędzić je będąc iluzorycznie wyższą niż jest w rzeczywistości. - Zwierzątka? Tak! Ja uwielbiam zwierzątka! Ale wie wujek, papa nie lubi zwierzątek. A one są takie piękne! Widziałam dzisiaj ptaszka i on był śliczny! I śpiewał tak na zielono! Kiedyś będę taka piękna jak ten ptaszek, wie wujaszek?
Była zbyt rozemocjonowana, żeby teraz siedzieć cicho i nie mówić nic. Oj, zbyt rozemocjonowana!
Wujaszek Elroy zdał ten test celująco. Nie dość, że nie zezłościł się na małą panienkę Prewett, to jeszcze opowiedział jej tak absorbującą historyjkę, że Molly aż nos zgubiła z wrażenia! Nie dosłownie.
- Wujaszku! - szepnęła zafascynowana, wolno i wyraźnie, sycząc gdzieś przy górnej dwójce, która musiała bardzo tęsknić za dolną dwójką, bo wypadły kilka dni po sobie. Była, cóż, nieco szczerbata. Dzieciom się to zdarzało. - Czy pan smokoloko żyje?! - oczy miała tak wielkie jak rumiankowy środek, z którego wychodzą bialutkie płatki. - Jak można trzymać smoki? Przecież one są... - syk wydobywający się zza ząbków brzmiał jak mały czajnik z gotującą się w nim wodą. - One są WIELKIE! OOOO TAKIE! - rozchyliła ramionka na całą szerokość, aż się czerwieniąc z emocji. - Ja chcę posłuchać o smokach! Jak to się stało? Ziały ogniem? Dziadunio mówił, że smoki są bardzo groźne, ale to bardzo-bardzo, wie wujaszek? Ale ja widziałam je w książce i są pięęęęękne! - wyciągnęła ręce do góry, w stronę wujka, bo w końcu były jej urodziny i miała zamiar spędzić je będąc iluzorycznie wyższą niż jest w rzeczywistości. - Zwierzątka? Tak! Ja uwielbiam zwierzątka! Ale wie wujek, papa nie lubi zwierzątek. A one są takie piękne! Widziałam dzisiaj ptaszka i on był śliczny! I śpiewał tak na zielono! Kiedyś będę taka piękna jak ten ptaszek, wie wujaszek?
Była zbyt rozemocjonowana, żeby teraz siedzieć cicho i nie mówić nic. Oj, zbyt rozemocjonowana!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Od kiedy został ojcem, kontakty z dziećmi były dla niego niezwykle istotne - chciał być gotowy na każde pytanie, które Saoirse mogła mu zadać, chciał być odpowiednim ojcem i zapewnić swojej córce wszystko, co najlepsze. Akceptował ciekawość dzieci już od dłuższego czasu, i choć często łatwo się denerwował, z wiekiem na pewno przychodziło mu coraz łatwiej, aby zachować zimną krew i spokój.
Przykucnął na jednym kolanie, aby móc wygodnie wysłuchać i rozmawiać z dzisiejszą solenizantką. Od zawsze uważał, że dzieci powinny wychowywać się ze zwierzętami - te dawały w końcu wiele radości w życiu, były doskonałymi towarzyszami dziecięcych zabaw.
- Oczywiście, że żyje! Nasze smoki są bardzo dobrze wychowane, wiesz? - zapewnił spokojnie, obserwując z jaką pasją Molly mówiła o smokach. Może powinien zagospodarować nieco czasu w najbliższym czasie, aby zabrać zarówno młodą lady, jak i własną córkę na wycieczkę do rezerwatu? W oranżerii powinny mieć odpowiednią szansę do zobaczenia smoka, chociaż będzie musiał porozmawiać jeszcze na ten temat z lordem nestorem. - Dorosłe są jeszcze nawet większe, nawet większe od twojego papy lorda nestora - odpowiedział nieco ściszonym głosem, jakby zdradzał dziewczynce sekret. - Ale są też te dużo mniejsze, kiedy dopiero się wykluwają. Może nawet są gatunki, które tuż po wykluciu się, byłyby tak niewielkie, że mogłabyś je unieść sama? - zasugerował, nie mogąc się powstrzymać przed podsyceniem fascynacji smokami małej Molly. Nawet jeśli jej ojciec nie będzie zadowolony z podobnego zapału - jak Elroy mógłby odmówić informacji i historii na temat stworzeń, które sam kochał całym sercem?
- Są piękne, niesamowicie - potwierdził. - Zionęły ogniem między sobą, jeden nawet wleciał na rozłożyste gałęzie drzew, podpalając liście swoim ogniem, chcąc pokazać drugiemu, że to jego terytorium. Są piękne, ale i niebezpieczne. Dlatego nikt nie może trzymać smoków w domu, a jeśli ktoś spróbuje... to zabieram kilku innych smokologów z rezerwatu i udajemy się do niego, i zabieramy smoka, aby przekazać go do odpowiedniego rezerwatu. A czasem zostaje u nas, wiesz? Jest dużo ludzi, którzy próbują wykradać smocze jaja, ale niestety dużo smoków wtedy się nie wykluwa. Jaja smoków wymagają bardzo dużej uwagi i wiedzy, aby się wykluły - opowiadał, starając się nie używać fachowego słownictwa, ani też nie unosząc głosu, wiedząc doskonale że wspominki o gadach, z którymi pracował, mogłyby się nie spodobać szczególnie tej starszej części lordów Weymouth.
Na słowa o tym, że Molly uwielbia zwierzęta, uśmiechnął się delikatnie, zaraz sięgając dłonią do kieszeni, z której wyciągnął worek z ziarnami. Wysypał nieco na dłoń, a po tym zerknął w stronę służki, która trzymała zakrytą klatkę. Na jego znak, zaraz pośpiesznie ją otworzyła, a po chwili z klatki wyleciał zielono-żółto-biały ptak, który zaraz wylądował na jego przedramieniu, chętnie częstując się wysypanym na jego dłoni ziarnem. Ptak po poczęstunku zaraz obrócił łepek w bok, przyglądając się solenizantce, a po tym zaskrzeczał.
- MO-LLY! - wydobyło się z barwinki czy też białobrzuszki złotogłowej. Zaraz zielone skrzydła znów zatrzepotały w powietrzu, choć stworzenie się nie wzniosło do lotu, zamiast tego przechodząc nieco bliżej po ramieniu Elroya do dziewczynki, zaraz lądując na jego dłoni. - MO-LLY! MO-LLY!
Lord Greengrass drugą ręką zaraz wyciągnął woreczek z ziarnem do Miriam. - Wystaw dłoń, wysypię ci trochę na nią. Nakarmisz swojego nowego przyjaciela, prawda?
Przykucnął na jednym kolanie, aby móc wygodnie wysłuchać i rozmawiać z dzisiejszą solenizantką. Od zawsze uważał, że dzieci powinny wychowywać się ze zwierzętami - te dawały w końcu wiele radości w życiu, były doskonałymi towarzyszami dziecięcych zabaw.
- Oczywiście, że żyje! Nasze smoki są bardzo dobrze wychowane, wiesz? - zapewnił spokojnie, obserwując z jaką pasją Molly mówiła o smokach. Może powinien zagospodarować nieco czasu w najbliższym czasie, aby zabrać zarówno młodą lady, jak i własną córkę na wycieczkę do rezerwatu? W oranżerii powinny mieć odpowiednią szansę do zobaczenia smoka, chociaż będzie musiał porozmawiać jeszcze na ten temat z lordem nestorem. - Dorosłe są jeszcze nawet większe, nawet większe od twojego papy lorda nestora - odpowiedział nieco ściszonym głosem, jakby zdradzał dziewczynce sekret. - Ale są też te dużo mniejsze, kiedy dopiero się wykluwają. Może nawet są gatunki, które tuż po wykluciu się, byłyby tak niewielkie, że mogłabyś je unieść sama? - zasugerował, nie mogąc się powstrzymać przed podsyceniem fascynacji smokami małej Molly. Nawet jeśli jej ojciec nie będzie zadowolony z podobnego zapału - jak Elroy mógłby odmówić informacji i historii na temat stworzeń, które sam kochał całym sercem?
- Są piękne, niesamowicie - potwierdził. - Zionęły ogniem między sobą, jeden nawet wleciał na rozłożyste gałęzie drzew, podpalając liście swoim ogniem, chcąc pokazać drugiemu, że to jego terytorium. Są piękne, ale i niebezpieczne. Dlatego nikt nie może trzymać smoków w domu, a jeśli ktoś spróbuje... to zabieram kilku innych smokologów z rezerwatu i udajemy się do niego, i zabieramy smoka, aby przekazać go do odpowiedniego rezerwatu. A czasem zostaje u nas, wiesz? Jest dużo ludzi, którzy próbują wykradać smocze jaja, ale niestety dużo smoków wtedy się nie wykluwa. Jaja smoków wymagają bardzo dużej uwagi i wiedzy, aby się wykluły - opowiadał, starając się nie używać fachowego słownictwa, ani też nie unosząc głosu, wiedząc doskonale że wspominki o gadach, z którymi pracował, mogłyby się nie spodobać szczególnie tej starszej części lordów Weymouth.
Na słowa o tym, że Molly uwielbia zwierzęta, uśmiechnął się delikatnie, zaraz sięgając dłonią do kieszeni, z której wyciągnął worek z ziarnami. Wysypał nieco na dłoń, a po tym zerknął w stronę służki, która trzymała zakrytą klatkę. Na jego znak, zaraz pośpiesznie ją otworzyła, a po chwili z klatki wyleciał zielono-żółto-biały ptak, który zaraz wylądował na jego przedramieniu, chętnie częstując się wysypanym na jego dłoni ziarnem. Ptak po poczęstunku zaraz obrócił łepek w bok, przyglądając się solenizantce, a po tym zaskrzeczał.
- MO-LLY! - wydobyło się z barwinki czy też białobrzuszki złotogłowej. Zaraz zielone skrzydła znów zatrzepotały w powietrzu, choć stworzenie się nie wzniosło do lotu, zamiast tego przechodząc nieco bliżej po ramieniu Elroya do dziewczynki, zaraz lądując na jego dłoni. - MO-LLY! MO-LLY!
Lord Greengrass drugą ręką zaraz wyciągnął woreczek z ziarnem do Miriam. - Wystaw dłoń, wysypię ci trochę na nią. Nakarmisz swojego nowego przyjaciela, prawda?
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć, że w rodzinie Prewettów „smok” było słowem zakazanym. Tematem tabu. Nikt nie rozmawiał o tych stworzeniach dobrze nawet, jeśli należały one do rodu znamienitego i szlachetnego, a już zwłaszcza, jeśli owe magiczne zwierzęta naznaczone były różanymi cierniami. Smoki nie były czymś łagodnym i dostojnym. Były żywiołem, najprawdopodobniej piątym, uosabiającym wszystko to, co może istnieć na tym świecie złe, nieprzewidywalne i niebezpieczne. A mimo to w książkach z obrazkami były stworzeniami przecudownymi, kolorowymi, pulchnymi i niezdradzającymi jakichkolwiek oznak agresji czy nawet negatywnego nastawienia względem czarodziejów. Znała nawet smoka Pędziwiatra, który był tak szybki, że brał w swoje zielonkawe łapy kubły z wodą i podlewał irlandzkie wioseczki, kiedy była susza. A tu dziadzio przychodzi i mówi, że są bardzo-bardzo groźne. Jak to tak?
Wtedy na ratunek legendom przyszedł wujek Elroy i powiedział, że jego smoki są wychowane!
- Aha! - paluszek ruszył w górę niczym wystrzelony w górę znikacz. - Czyli smoki są miłe! Opowiem wujciowi kiedyś o smoku Pędziwiatrze, on to był najmilszy z nich wszystkich! - uśmiechnęła się do wujka szeroko i zakołysała lekko na pantofelkach, paluszki splatając za sobą w koszyczek. - Mogłabym unieść sama smoczka, wujciu? Ja bym bardzo chciała! O takie są? - te same dłonie wróciły do przodu i ułożyły się w łódeczkę. Pytająco spojrzała na wujka. - Takie malutkie smoczki? - była absolutnie zafascynowana myślą, że mogłaby trzymać w dłoniach takie śliczniutkie stworzenia. Wiedza z książek wciąż pozostawała bardziej realna niż jakakolwiek inna, więc wydawało jej się, że małe smoczki też rodzą się pulchniutkie i nie mają zębów. - Można je głaskać po brzuszkach? - zachichotała na tę myśl.
Głos wujka Elroya brzmiał fascynująco. Głęboka zieleń wpadała w przejmujący szmaragd lśniący od słonecznych promieni wyglądających zza pni wysokich drzew, brzmiał jak zaproszenie do najpiękniejszych tajemnic, do świata, w którym można było robić wszystko. Kontynuacja historii tylko tego dowiodła. Wyobraźnia zaczęła galopować. Piękne, grubiutkie smoczki ziały na siebie ogniem, takim czerwonym jak w kominku, ale wcale nie groźnym, bo przecież smok smoka nie może zranić, to tylko zabawa. Niestety ta wizja została brutalnie zastopowana przez słowo „niebezpieczne”. Wydęła ustka w kształt podkówki, nieco zawiedziona, że jej wizja musiała zostać nagle zburzona.
- Ktoś kradnie smocze jajeczka? Jak tak można, wujciu! To nieładnie! - zmarszczyła cieniutkie brwi, gniewając się całkiem nie na żarty na tych, którzy wpadali na takie niesamowicie brzydkie pomysły.
Sądziła, że dostanie jeszcze jedną piękną historyjkę o smoczych kompanach wujka Greengrassa, po którym ciocia Mare dostała nazwisko (czy kupno nasionka, z którego wyrośnie mały czarodziej zobowiązuje do zmiany nazwiska?!), ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zaskoczona Molly zaczęła przyglądać się bacznie wujkowi niczym mały ptaszek, który zobaczył coś innego w znanej sobie okolicy. Z lekko otwartymi ustami patrzyła na wysypujące się ziarno, a potem na służkę, do której wujek się obrócił, a potem... NA PAPUŻKĘ? Usta rozchyliły się bardziej, od razu dołączyły do nich oczy odziedziczone po papie. Były ogromne jak galeony!
- Wujaszku... - szepnęła zaskoczona i aż się wzdrygnęła, kiedy papużka, taka śliczna, żółto-zielona, prawie jak Frędzel!, wykrakała po papuziemu jej imię. Pisnęła ze szczęścia, zaraz klaszcząc entuzjastycznie w łapki. Sądziła, że to papużka wujka i właściwie dlatego przywitała ją z taką radością. A tu, o... okazało się, że to JEJ nowy przyjaciel?!
Emocji był oczywisty nadmiar. Taki nadmiar, że Molly... cóż, Molly zaczęła płakać.
Trudno było oszacować czy to ze szczęścia, czy nie, o zasłaniała twarz dłońmi i płacz nie brzmiał, jakby zanosiła się z ukontentowania, ale... to chyba nie była smutna okazja, prawda?
Wtedy na ratunek legendom przyszedł wujek Elroy i powiedział, że jego smoki są wychowane!
- Aha! - paluszek ruszył w górę niczym wystrzelony w górę znikacz. - Czyli smoki są miłe! Opowiem wujciowi kiedyś o smoku Pędziwiatrze, on to był najmilszy z nich wszystkich! - uśmiechnęła się do wujka szeroko i zakołysała lekko na pantofelkach, paluszki splatając za sobą w koszyczek. - Mogłabym unieść sama smoczka, wujciu? Ja bym bardzo chciała! O takie są? - te same dłonie wróciły do przodu i ułożyły się w łódeczkę. Pytająco spojrzała na wujka. - Takie malutkie smoczki? - była absolutnie zafascynowana myślą, że mogłaby trzymać w dłoniach takie śliczniutkie stworzenia. Wiedza z książek wciąż pozostawała bardziej realna niż jakakolwiek inna, więc wydawało jej się, że małe smoczki też rodzą się pulchniutkie i nie mają zębów. - Można je głaskać po brzuszkach? - zachichotała na tę myśl.
Głos wujka Elroya brzmiał fascynująco. Głęboka zieleń wpadała w przejmujący szmaragd lśniący od słonecznych promieni wyglądających zza pni wysokich drzew, brzmiał jak zaproszenie do najpiękniejszych tajemnic, do świata, w którym można było robić wszystko. Kontynuacja historii tylko tego dowiodła. Wyobraźnia zaczęła galopować. Piękne, grubiutkie smoczki ziały na siebie ogniem, takim czerwonym jak w kominku, ale wcale nie groźnym, bo przecież smok smoka nie może zranić, to tylko zabawa. Niestety ta wizja została brutalnie zastopowana przez słowo „niebezpieczne”. Wydęła ustka w kształt podkówki, nieco zawiedziona, że jej wizja musiała zostać nagle zburzona.
- Ktoś kradnie smocze jajeczka? Jak tak można, wujciu! To nieładnie! - zmarszczyła cieniutkie brwi, gniewając się całkiem nie na żarty na tych, którzy wpadali na takie niesamowicie brzydkie pomysły.
Sądziła, że dostanie jeszcze jedną piękną historyjkę o smoczych kompanach wujka Greengrassa, po którym ciocia Mare dostała nazwisko (czy kupno nasionka, z którego wyrośnie mały czarodziej zobowiązuje do zmiany nazwiska?!), ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zaskoczona Molly zaczęła przyglądać się bacznie wujkowi niczym mały ptaszek, który zobaczył coś innego w znanej sobie okolicy. Z lekko otwartymi ustami patrzyła na wysypujące się ziarno, a potem na służkę, do której wujek się obrócił, a potem... NA PAPUŻKĘ? Usta rozchyliły się bardziej, od razu dołączyły do nich oczy odziedziczone po papie. Były ogromne jak galeony!
- Wujaszku... - szepnęła zaskoczona i aż się wzdrygnęła, kiedy papużka, taka śliczna, żółto-zielona, prawie jak Frędzel!, wykrakała po papuziemu jej imię. Pisnęła ze szczęścia, zaraz klaszcząc entuzjastycznie w łapki. Sądziła, że to papużka wujka i właściwie dlatego przywitała ją z taką radością. A tu, o... okazało się, że to JEJ nowy przyjaciel?!
Emocji był oczywisty nadmiar. Taki nadmiar, że Molly... cóż, Molly zaczęła płakać.
Trudno było oszacować czy to ze szczęścia, czy nie, o zasłaniała twarz dłońmi i płacz nie brzmiał, jakby zanosiła się z ukontentowania, ale... to chyba nie była smutna okazja, prawda?
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Obserwował takie reakcje młodej panny Prewett z delikatnym uśmiechem. Cóż, on sam od dziecka wiedział jak groźne są smoki, a jednocześnie jak majestatyczne i piękne potrafią być. Były niezwykłe - dumne, niewzruszone i zwyczajnie piękne. Chociaż potrafiły sprowadzić wiele nieszczęść i krzywd, było w nich coś niezwykłego, co go do nich przyciągało. Może to zwykły męski pociąg do niebezpieczeństwa? W końcu ani jego pierwsza potencjalna ścieżka kariery, ani ta druga nie były utożsamiane z czymś bezpiecznym.
- Z przyjemnością posłucham o Pędziwiatrze - odpowiedział, nie wyprowadzając Miriam z błędu, że smoki były miłe. Cóż... były. Choć nie zawsze, nie wszystkie i stanowczo nie wypadało, aby podobne słowa dotarły do uszu któregokolwiek ze starszych Prewettów. Wypadek na wybrzeżu sprzed lat odbił się na nich wszystkich, przecież wiedział to - choć wciąż mimo wielu zapewnień o tym, że oni swoich smoków pilnowali, dziwił się że jego żona nie przestawała się ich bać.
Zaśmiał się krótko i cicho, zaraz przysłaniając dłonią usta, kiedy usłyszał pytanie, a po chwili i domniemanie Molly na temat smoków i ich rozmiaru.
- To nie do końca tak, moja droga - przyznał. Jaja smoków były większe niż to. Zaraz jednak ściszył głos. - Twój papa rzuciłby mnie do lochu, gdybym pozwolił ci wziąć na ręce młodego smoka... Ale znam miejsce, w którym mogłabyś obejrzeć młode smoczogniki. One są dużo mniejsze, są bardzo podobne do smoków, choć nimi nie są. Napiszę list do kogo trzeba i wtedy zabiorę cię do nich na wycieczkę - zapewnił, kodując do listy obowiązków wysłanie Obsydiana do Percivala. Wątpił, aby ten odmówił wizyty młodej lady, kiedy na świat przyjdą młode smoczogniki. - Smoczognika również mogłabyś pogłaskać po brzuszku, oczywiście pod nadzorem.
Wiedział, że świat czasem brutalnie rozbijał marzenia i dziecięce wizje, które były tak niezwykłe. Może dlatego czekał aż jego własna córka będzie dzieliła się z nim tymi wizjami? Nie mógł się również doczekać, aby na świat przyszło jego kolejne dziecko. Czy był to kontakt z Nealą, czy teraz Molly, młody wiek wciąż mu pokazywał jak inaczej spoglądał na świat. Lady Prewett widziała smoki zupełnie niegroźne, podobnie do niego zanim jeden z nich niemalże spalił jego młodszego brata. Może wtedy do niego dotarło, jak niebezpiecznymi potrafiły być stworzeniami?
- Złodzieje smoczych jaj spotykają się z należytą karą, nie musisz się o nic martwić. Dbam o to wraz z innymi smokologami i opiekunami smoków w Peak District - zapewnił, zgodnie z prawdą - choć może przez wzgląd na wojnę, dzisiaj dbali o to nieco rzadziej? Nie mogli skupić się na wszystkich aspektach prowadzonego rezerwatu.
Chociaż zaraz zamiast na rezerwacie i zwierzętach, musiał skupić się na dziecku, które przed nim właśnie się rozpłakało. Widział jak emocje zmieniają się na twarzy Molly, jak ta reaguje pierw z radością, aby już po chwili zalać się łzami. Był zupełnie zbity z tropu, nie rozumiejąc do końca, co właśnie się wydarzyło. Odwrócił się z zakłopotaniem w stronę swojej żony, a po tym przeszedł wzrokiem do służki, gestem przywołując ją do siebie.
Ułożył zaraz papugę z powrotem do klatki, wysypując nieco ziarna na jej dół. Służąca przekazała za to klatkę służce Prewettów, aby to ona zajęła się prezentem.
Sam Elroy kucnął przy Molly, układając dłoń na jej ramieniu.
- Wszystko w porządku? Nic się nie stało..? - zapytał niepewnie, czując się postawionym w kropce. Gdyby mógł, zawołałby Mare, aby to ona zajęła się swoją bratanicą - jednak nie mógłby tego zrobić, bo co też pomyślałaby o nim lady matka! Do tego, powinien być gotowy, jeśli kiedykolwiek spotka się z podobnym wybuchem u Saoirse, prawda? - Nie boisz się papugi, prawda? Spokojnie, Molly... Papuga nie wyrządzi ci krzywdy, zadbałem o to, aby była przyjacielska i łagodna z usposobienia, zna kilka słów już na początek... - zapewnił, chcąc dziewczynce jak najlepiej wytłumaczyć wyraźnie nową dla niej sytuację. Nową? A może smutną? Przerażającą?
Oh, miał chyba ogromne szczęście, że Archibalda nie było w pobliżu, bo jak mógłby mu wyjaśnić, że wystraszył jego córkę papugą?!
| Przekazuję Molly papugę.
- Z przyjemnością posłucham o Pędziwiatrze - odpowiedział, nie wyprowadzając Miriam z błędu, że smoki były miłe. Cóż... były. Choć nie zawsze, nie wszystkie i stanowczo nie wypadało, aby podobne słowa dotarły do uszu któregokolwiek ze starszych Prewettów. Wypadek na wybrzeżu sprzed lat odbił się na nich wszystkich, przecież wiedział to - choć wciąż mimo wielu zapewnień o tym, że oni swoich smoków pilnowali, dziwił się że jego żona nie przestawała się ich bać.
Zaśmiał się krótko i cicho, zaraz przysłaniając dłonią usta, kiedy usłyszał pytanie, a po chwili i domniemanie Molly na temat smoków i ich rozmiaru.
- To nie do końca tak, moja droga - przyznał. Jaja smoków były większe niż to. Zaraz jednak ściszył głos. - Twój papa rzuciłby mnie do lochu, gdybym pozwolił ci wziąć na ręce młodego smoka... Ale znam miejsce, w którym mogłabyś obejrzeć młode smoczogniki. One są dużo mniejsze, są bardzo podobne do smoków, choć nimi nie są. Napiszę list do kogo trzeba i wtedy zabiorę cię do nich na wycieczkę - zapewnił, kodując do listy obowiązków wysłanie Obsydiana do Percivala. Wątpił, aby ten odmówił wizyty młodej lady, kiedy na świat przyjdą młode smoczogniki. - Smoczognika również mogłabyś pogłaskać po brzuszku, oczywiście pod nadzorem.
Wiedział, że świat czasem brutalnie rozbijał marzenia i dziecięce wizje, które były tak niezwykłe. Może dlatego czekał aż jego własna córka będzie dzieliła się z nim tymi wizjami? Nie mógł się również doczekać, aby na świat przyszło jego kolejne dziecko. Czy był to kontakt z Nealą, czy teraz Molly, młody wiek wciąż mu pokazywał jak inaczej spoglądał na świat. Lady Prewett widziała smoki zupełnie niegroźne, podobnie do niego zanim jeden z nich niemalże spalił jego młodszego brata. Może wtedy do niego dotarło, jak niebezpiecznymi potrafiły być stworzeniami?
- Złodzieje smoczych jaj spotykają się z należytą karą, nie musisz się o nic martwić. Dbam o to wraz z innymi smokologami i opiekunami smoków w Peak District - zapewnił, zgodnie z prawdą - choć może przez wzgląd na wojnę, dzisiaj dbali o to nieco rzadziej? Nie mogli skupić się na wszystkich aspektach prowadzonego rezerwatu.
Chociaż zaraz zamiast na rezerwacie i zwierzętach, musiał skupić się na dziecku, które przed nim właśnie się rozpłakało. Widział jak emocje zmieniają się na twarzy Molly, jak ta reaguje pierw z radością, aby już po chwili zalać się łzami. Był zupełnie zbity z tropu, nie rozumiejąc do końca, co właśnie się wydarzyło. Odwrócił się z zakłopotaniem w stronę swojej żony, a po tym przeszedł wzrokiem do służki, gestem przywołując ją do siebie.
Ułożył zaraz papugę z powrotem do klatki, wysypując nieco ziarna na jej dół. Służąca przekazała za to klatkę służce Prewettów, aby to ona zajęła się prezentem.
Sam Elroy kucnął przy Molly, układając dłoń na jej ramieniu.
- Wszystko w porządku? Nic się nie stało..? - zapytał niepewnie, czując się postawionym w kropce. Gdyby mógł, zawołałby Mare, aby to ona zajęła się swoją bratanicą - jednak nie mógłby tego zrobić, bo co też pomyślałaby o nim lady matka! Do tego, powinien być gotowy, jeśli kiedykolwiek spotka się z podobnym wybuchem u Saoirse, prawda? - Nie boisz się papugi, prawda? Spokojnie, Molly... Papuga nie wyrządzi ci krzywdy, zadbałem o to, aby była przyjacielska i łagodna z usposobienia, zna kilka słów już na początek... - zapewnił, chcąc dziewczynce jak najlepiej wytłumaczyć wyraźnie nową dla niej sytuację. Nową? A może smutną? Przerażającą?
Oh, miał chyba ogromne szczęście, że Archibalda nie było w pobliżu, bo jak mógłby mu wyjaśnić, że wystraszył jego córkę papugą?!
| Przekazuję Molly papugę.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój Miriam
Szybka odpowiedź