Sala balowa
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Podążając do zachodniego skrzydła przenosimy się do bogato zdobionej ogromnej sali ze zdobieniami w barwach rodu Selwynów, czasem zmieniającej się w tętniące życiem miejsce tańców, zabaw i wytwornych bankietów. W sali wisi sześć bogato zdobionych żyrandoli, które rozświetlają mroki wielkiego pomieszczenia. Ich światło odbija się w lśniącej posadzce sprawiając wrażenie, jakby zamiast podłogi w sali balowej znajdowała się idealnie spokojna tafla wody. Tak jak w każdym pomieszczeniu w pałacu znajduje się w niej kominek, niepodłączony jednakże do sieci Fiuu.
Spotkanie z lady Selwyn z pewnością mogło posłużyć jako zamiennik porannej kawy czy innej używki wpływającej na wysokość mierzalnego ludzkiego ciśnienia; do takich wniosków doszła już po wymianie zaledwie kilku zdań z uroczą szlachcianką. W przeciwieństwie jednak do wielu osób Mildred kawy nie pijała, ciśnienie miała w bardzo zdrowej normie i uwielbiała konfliktowe sytuacje, w których jej oponent zdawał się jej nie doceniać. Bardziej niż na rękę było jej więc odgrywanie głupiej stażystki próbującej zagaić rozmowę, bo dzięki temu mogła obserwować młodą kobietę w jej naturalnym środowisku. Jakże różniła się od tych wszystkich dam, które Mildred dane było poznać, stanowiąc przy tym dla panny Crabbe niemałą ciekawostkę społeczną. Zadrżała w duchu na samą myśl, że ona sama - po ewentualnym, oby jak najdłużej oddalonym w czasie małżeństwie z jakimś szlachcicem – mogłaby się stać identycznie zmanierowana.
- Proszę mi wierzyć, że nie sprawia nam najmniejszej satysfakcji przedłużanie naszej wizyty – mruknęła, bo tylko mruknięciem umiała zatuszować ironię w swoim głosie, a tak proszę, wyszło jej to nawet w miarę grzecznie. Jeszcze kilka wizyt u podobnie gościnnych osób, a będzie umiała sprawnie udawać nawet szacunek. - Wszystko zależy od liczby kominków. - Zerknęła na szefa, który rozsyłał magiczne nici po całej rezydencji; część z nich wnikała pod drzwi, część próbowała wydostawać się przez okno, szukając najkrótszej drogi do kolejnych pomieszczeń. Nie zdołała go jednak zapytać o przewidywany czas ewakuacji z tego dziwnego miejsca, bo hałas za jej plecami skutecznie odwrócił całą uwagę Mildred i lady Selwyn. Służący rzucił się ku leżącemu na ziemi obrazowi, jakby ratował Titanica przed zatonięciem. Powoli odłożyła filiżankę z herbatą i podeszła do obrazu bez zbędnego pośpiechu. W końcu była w pracy, a w pracy nie należało się przesadnie śpieszyć.
- Chcecie poddawać renowacji falsyfikat? - zapytała ze zdziwieniem, oglądając płótno z bliska. W końcu znalazła coś, co ją wyraźnie zainteresowało i w dodatku leżało w kręgu jej pozapracowniczych kompetencji, więc wyraźnie się ożywiła. Pochyliła się jeszcze bardziej, niemal szorując nosem po płótnie, a potem wykrzywiła usta w grymasie zniesmaczenia. - Aaldenberg używał bardziej jaskrawych barw, przecież to wiedza powszechna. Jego dzieła mają wyrazistość typową dla nurtu impresjonistów, aczkolwiek różnią się formą ujmowania tematu: miały być żywe, emocjonalne, poruszające, przyciągające wzrok. Dlatego nie wykorzystywał ponurych kolorów z zimnej części palety, ale wybierał ich przeciwieństwo. U niego żółć była żółcią a nie... ech, po co ja to mówię. - Przewróciła oczami na taką jawną ignorancję. Jak można nie rozpoznawać podstawowych europejskich artystów ostatnich lat! Mugolskich, owszem, ich sztuka była prymitywna i chociaż przez tę prymitywność wychylało się okazjonalnie jakieś dzieło warte uwagi, to jednak nie było wśród ich malarzy nikogo o wybitnym talencie. Ale flamandzkie i niderlandzkie malarstwo aż prosiło się o zgłębienie. Czego te nabzdyczone szlachcianki uczyły się całymi dniami? Zadzierania nosa? - Myślałam, że ta kopia tu wisi, żeby zatuszować jakieś pęknięcia w ścianie – machnęła ręką w stronę, gdzie wcześniej wisiał obraz. Pęknięcia co prawda nie było, ale ściana wyglądała na swoje milion lat, zresztą jak większość szlacheckich posiadłości. - Zwykle do tego właśnie używa się marnych duplikatów, ale jeśli pani nalega na zwrot kosztów za bazgroł, proszę złożyć podanie do mojego szefa, na pewno uważnie to rozpatrzy. Ja jestem jedynie zwykłą stażystką – powiedziała z niemałą satysfakcją w głosie, wskazując na Ignatiusa, który całe to zamieszanie oglądał z daleka, najwyraźniej zupełnie niezainteresowany zajściem. Miała nawet podejrzenia, że zaaferowany swoim zajęciem nawet nie zauważył, że cokolwiek się wydarzyło. Typowe; wzruszyła ramionami i zostawiła obraz za sobą jak kawałek płóciennego śmiecia, jakim w rzeczy samej dla niej był. Z połamaną ręką potrafiłaby zrobić o wiele lepszej jakości duplikat. Na Merlina, ten tu pożal się hipogryfie artysta chyba nawdychał się za dużo oparów przy mieszaniu ochry!
Sięgnęła ponownie po herbatę, wypiła ostatnie dwa łyki, z niechęcią przyznała, że smakuje całkiem nieźle, więc jeśli była w niej trucizna albo eliksir na rozwolnienie, to przynajmniej warto było ją wypić. Spojrzała jeszcze raz na Ignatiusa skupionego na mamrotaniu zaklęć i po raz niezliczony przyjęła na klatę konkluzję, że nienawidzi swojej pracy. Będzie musiała porozmawiać z Corneliusem, żeby znalazł jej ciekawsze i bardziej odpowiedzialne zajęcie albo rzuci się do Tamizy.
- Proszę mi wierzyć, że nie sprawia nam najmniejszej satysfakcji przedłużanie naszej wizyty – mruknęła, bo tylko mruknięciem umiała zatuszować ironię w swoim głosie, a tak proszę, wyszło jej to nawet w miarę grzecznie. Jeszcze kilka wizyt u podobnie gościnnych osób, a będzie umiała sprawnie udawać nawet szacunek. - Wszystko zależy od liczby kominków. - Zerknęła na szefa, który rozsyłał magiczne nici po całej rezydencji; część z nich wnikała pod drzwi, część próbowała wydostawać się przez okno, szukając najkrótszej drogi do kolejnych pomieszczeń. Nie zdołała go jednak zapytać o przewidywany czas ewakuacji z tego dziwnego miejsca, bo hałas za jej plecami skutecznie odwrócił całą uwagę Mildred i lady Selwyn. Służący rzucił się ku leżącemu na ziemi obrazowi, jakby ratował Titanica przed zatonięciem. Powoli odłożyła filiżankę z herbatą i podeszła do obrazu bez zbędnego pośpiechu. W końcu była w pracy, a w pracy nie należało się przesadnie śpieszyć.
- Chcecie poddawać renowacji falsyfikat? - zapytała ze zdziwieniem, oglądając płótno z bliska. W końcu znalazła coś, co ją wyraźnie zainteresowało i w dodatku leżało w kręgu jej pozapracowniczych kompetencji, więc wyraźnie się ożywiła. Pochyliła się jeszcze bardziej, niemal szorując nosem po płótnie, a potem wykrzywiła usta w grymasie zniesmaczenia. - Aaldenberg używał bardziej jaskrawych barw, przecież to wiedza powszechna. Jego dzieła mają wyrazistość typową dla nurtu impresjonistów, aczkolwiek różnią się formą ujmowania tematu: miały być żywe, emocjonalne, poruszające, przyciągające wzrok. Dlatego nie wykorzystywał ponurych kolorów z zimnej części palety, ale wybierał ich przeciwieństwo. U niego żółć była żółcią a nie... ech, po co ja to mówię. - Przewróciła oczami na taką jawną ignorancję. Jak można nie rozpoznawać podstawowych europejskich artystów ostatnich lat! Mugolskich, owszem, ich sztuka była prymitywna i chociaż przez tę prymitywność wychylało się okazjonalnie jakieś dzieło warte uwagi, to jednak nie było wśród ich malarzy nikogo o wybitnym talencie. Ale flamandzkie i niderlandzkie malarstwo aż prosiło się o zgłębienie. Czego te nabzdyczone szlachcianki uczyły się całymi dniami? Zadzierania nosa? - Myślałam, że ta kopia tu wisi, żeby zatuszować jakieś pęknięcia w ścianie – machnęła ręką w stronę, gdzie wcześniej wisiał obraz. Pęknięcia co prawda nie było, ale ściana wyglądała na swoje milion lat, zresztą jak większość szlacheckich posiadłości. - Zwykle do tego właśnie używa się marnych duplikatów, ale jeśli pani nalega na zwrot kosztów za bazgroł, proszę złożyć podanie do mojego szefa, na pewno uważnie to rozpatrzy. Ja jestem jedynie zwykłą stażystką – powiedziała z niemałą satysfakcją w głosie, wskazując na Ignatiusa, który całe to zamieszanie oglądał z daleka, najwyraźniej zupełnie niezainteresowany zajściem. Miała nawet podejrzenia, że zaaferowany swoim zajęciem nawet nie zauważył, że cokolwiek się wydarzyło. Typowe; wzruszyła ramionami i zostawiła obraz za sobą jak kawałek płóciennego śmiecia, jakim w rzeczy samej dla niej był. Z połamaną ręką potrafiłaby zrobić o wiele lepszej jakości duplikat. Na Merlina, ten tu pożal się hipogryfie artysta chyba nawdychał się za dużo oparów przy mieszaniu ochry!
Sięgnęła ponownie po herbatę, wypiła ostatnie dwa łyki, z niechęcią przyznała, że smakuje całkiem nieźle, więc jeśli była w niej trucizna albo eliksir na rozwolnienie, to przynajmniej warto było ją wypić. Spojrzała jeszcze raz na Ignatiusa skupionego na mamrotaniu zaklęć i po raz niezliczony przyjęła na klatę konkluzję, że nienawidzi swojej pracy. Będzie musiała porozmawiać z Corneliusem, żeby znalazł jej ciekawsze i bardziej odpowiedzialne zajęcie albo rzuci się do Tamizy.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sala balowa
Szybka odpowiedź