Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
W porach posiłków w kuchni uwijają się skrzaty, wyczarowując jedne z wykwintniejszych potraw w tej części Anglii. Choć pomieszczenie znajduje się pod ziemią i może wydawać się ogromne oraz chłodne, w rzeczywistości jest w nim bardzo ciepło. Podłoga z cegieł oraz drewniana zabudowa sprawiają wrażenie, jakby kuchnia była fragmentem starego zamczyska, co nie odbiega wiele od prawdy. Palenisko kominka jest wysokie, szerokie i głębokie, na nim bowiem skrzaty przygotowują jedzenie. Rzadko kiedy można tu spotkać jakiegokolwiek z Selwynów, toteż kuchnia może być idealnym miejscem, jeżeli szuka się odosobnienia.
Był środek nocy, kiedy oderwałem się od lektury - zegar właśnie wybijał trzecią. Westchnąłem i, zatrzaskując książkę, wstałem z łóżka. Byłem całkowicie rozbudzony, bowiem prawa na noce sprawiła, że z lekka przestawił mi się zegar biologiczny, zaburzając mój ugruntowany rytm dnia. Zacząłem dreptać po pokoju, w pewnej chwili potykając się o róg dywanu. Niestety, z wytłumionym rzez materiał łomotem wylądowałem na rzeczonym dywanie, obijając sobie łokcie. Obudzona hałasem Fumea, która do tej pory grzecznie spała na swojej żerdzi obudziła się i zahukała, zatrzepotawszy skrzydłami.
- To tylko ja - mruknąłem średnio zadowolony, po czym wstałem na nogi i automatycznie otrzepałem się z nieistniejącego kurzu - Dzwoneczek zawsze niezwykle dokładnie sprzątała moją sypialnię. Podszedłem do Fumei i pogłaskałem ją po głowie, zastanawiając się co bym mógł zrobić, żeby trochę się zmęczyć i może w końcu zasnąć. Pomysł przyszedł bardzo szybko. Eliksiry. Zaraz jednak zweryfikowałem mój plan - jeżeli uwarzę sobie coś nasennego istnieje ryzyko, że nie obudzę się na rano najbliższy dyżur. Ale może zrobię coś innego - w końcu eliksiry były dość absorbujące i tym samym męczące; były też elementem wymaganym na egzaminie końcowym na stażu, więc mogłem połączyć pożyteczne z... pożytecznym. Dawno już nie stałem nad kociołkiem.
Chwyciłem pudełko na składniki alchemiczne, różdżkę i rzeczony kociołek, po czym wyszedłem z pokoju i ruszyłem aż do kuchni. Beaulieu było ogromne, o wiele większe niż Hylands, toteż przejście na parter zajęło mi chwilę. Tam pozostawiłem na blacie wszystkie przyniesione rzeczy i wziąłem się za rozpalanie w kominku. Zaraz jednak usłyszałem skrzaci teleportacyjny trzask i obok mnie zmaterializowała się Dzwoneczek z pytaniem, cóż robię o takiej godzinie w kuchni.
- Chciałbym uwarzyć eliksir. Mogłabyś mi pomóc z rozpaleniem? - zapytałem jej, a skrzatka ochoczo pokiwała głową. Pstryknęła raz palcami, a drewno na palenisku ułożyło się idealnie równo. Pstryknęła ponownie - drwa zajęły się ogniem. Podziękowałem jej po czym odprawiłem z kuchni; w powietrzu rozległo się kolejne trzaśnięcie i zostałem w pomieszczeniu całkiem sam.
Wpierw wlałem do kociołka przefiltrowaną na mchu wodę i ustawiłem go nad ogniem, by delikatnie zagrzać jego zawartość. W tym czasie wziąłem się za przyrządzanie bezoaru. Wrzuciłem kawałek do moździerza i zacząłem ucierać go na drobny proszek. Jakoś w połowie przerwałem, by zestawić kociołek, bowiem woda w nim była już letnia; nie potrzebowałem jej mocniejszego nagrzewania. Dokończyłem następnie ucieranie bezoaru i po bardzo dokładnym wymyciu moździerza utarłem również i garść liści mięty. Odłożyłem je na razie na bok i zacząłem szukać chińskiej kąsającej kapusty - znalazłem ją niezwykle szybko, bowiem ugryzła mnie w palec kiedy włożyłem rękę do wnętrza skrzynki. Złapałem poczwarę i prędko jąłem siekać ją nożem, nieczuły na zawodzenia zabijanego właśnie warzywa. Skończyłem po chwili, z ponadgryzanymi palcami i małą stertą kawałeczków kapuścianej głowy przed sobą. Potarłem brodę w zamyśleniu, rozważając ostatni składnik roślinny. Zadecydowałem, że najwłaściwsze dla dzisiejszej kompozycji okażą się goździki. Odliczyłem dwanaście - zawsze u mnie było ich właśnie tyle, ni mniej, ni więcej - po czym z zadowoleniem objąłem spojrzeniem efekty mojej dotychczasowej pracy. Pozostawało przygotować jeszcze jedną ingrediencję zwierzęcą i mogłem brać się za warzenie. Przeglądałem zawartość mojej skrzynki, szukając najwłaściwszego elementu; przez chwilę wahałem się między żółcią pancernika i żabim skrzekiem, ostatecznie decydując się na to pierwsze.
Przygotowawszy wszystkie potrzebne ingrediencje zacząłem dodawać je do kociołka. Wpierw odmierzyłem cztery części sproszkowanego bezoaru, po czym dorzuciłem dwie części utartych liści mięty. Postawiłem kociołek na ognień, aż jego zawartość lekko nie zmętniała. Machnąłem wtedy pierwszy raz różdżką i zdjąłem kociołek z ognia, pozwalając miksturze dochodzić przez dziesięć minut, ustawiając odpowiednią klepsydrę obok na blacie. W tym czasie wziąłem się za sprzątanie. Kiedy piasek się przesypał wziąłem żółć pancernika i kapustę, po czym kolejno dorzuciłem je do kociołka. Pochwyciłem drewnianą łychę i zamieszałem całość dwa razy, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Dodałem na końcu goździki, ponownie dwukrotnie zamieszałem - tym razem w kierunku przeciwnym niż poprzednio - i postawiłem tak przyrządzoną miksturę na ogień, tym razem na piętnaście minut. Dokończyłem więc sprzątanie i czekałem na efekty mojej pracy.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Zajrzałem do kociołka, a na moje usta wpełzł uśmiech samozadowolenia. Płynna zawartość naczynia była mlecznobiałej barwy, a zapach unoszący się z kociołka mdlił, gdy dotarł do moich nozdrzy; antidotum podstawowe okazało się być uwarzone prawidłowo. Zdjąłem kociołek z paleniska, po czym przelałem jego zawartość do fiolki. Zaczekałem aż eliksir ostygnie, po czym zakorkowałem fiolkę i po wyczyszczeniu kociołka zabrałem się ze wszystkimi rzeczami na górę. W sypialni odłożyłem wszystko na swoje miejsce i skreśliłem jeszcze naprędce notatkę, aby pamiętać o dokupieniu bezoaru następnym razem, kiedy znajdę się w okolicy apteki. Przyrządzony eliksir schowałem do nocnej szafki i zadecydowałem, że był to już najwyższy czas, aby położyć się spać. Zegar wskazywał trzynaście po czwartej.
Wsunąłem się pod kołdrę i z różdżką w ręce pod poduszką ułożyłem się na łóżku. Zamknąłem oczy, czekając na sen - ten jednak uparcie nie przychodził jeszcze przez jakiś czas. Kiedy zaś w końcu usnąłem, wyśniłem kolejny koszmar - otulony mleczną bielą mgły, do złudzenia przypominającą kolor antidotum schowanego w głębi nocnej szafki.
| zt[bylobrzydkobedzieladnie]
Wsunąłem się pod kołdrę i z różdżką w ręce pod poduszką ułożyłem się na łóżku. Zamknąłem oczy, czekając na sen - ten jednak uparcie nie przychodził jeszcze przez jakiś czas. Kiedy zaś w końcu usnąłem, wyśniłem kolejny koszmar - otulony mleczną bielą mgły, do złudzenia przypominającą kolor antidotum schowanego w głębi nocnej szafki.
| zt[bylobrzydkobedzieladnie]
Noc, 21/22 stycznia
Betelgeza, Bellatrix, Rigel i Saiph. Gwiazdy zaczęły rozpływać się pod dotykiem oczu Isabelli. To późna pora, zaciekawiony wiatr niedyskretnie zaglądał do dziewczęcych komnat, zaczepiał jej nagie stopy mroźnymi ostrzami. Tylko na chwilę uchyliła drzwi prowadzące na piękny balkon. Łyki świeżego powietrza mogłyby ożywić jej mgliste spojrzenie. Nie potrafiła usnąć, trwała w niewyraźnym zadręczeniu. Dlatego przemknęła do swojego białego biurka, na którym piętrzyły się przyniesione niedawno z biblioteki atlasy gwiazdozbiorów. Od jakiegoś czasu poświęcała więcej czasu na zgłębianie sekretów kosmosu. Wiedziała, że ta wiedza pozwoli wzmocnić przygotowywane przez nią mikstury. Z tygodnia na tydzień rozrastała się w niej, jak ten ohydny chwast, świadomość tego, że być może wkrótce będzie musiała porzucić swoje uzdrowicielskie pasje, a wtedy pozostanie jej jedyne magibotanika i eliksiry. Narzeczony nie pałał entuzjazmem wobec leczniczych, kontrowersyjnych dla damy zamiłowań, akurat w tym świetnie zgadzał się z jej matką. Co prawda nigdy wprost nie wypowiedział się na ten temat, ale Isabella miała podstawy, by przeczuwać, że właśnie tak było. Podglądanie migoczących gwiazd na magicznych mapach objawiało się jako zajęcie przyjemne, szczególnie nocą, gdy spomiędzy falujących lekko skrzydeł zasłony, wyłaniały się te prawdziwe, dumnie zawieszone ponad pięknymi murami Beaulieu. Trwała skupiona, dziwnie natchniona tym sekretnym studiowaniem morza nieregularnych błysków. Tajemnice te wydawały się nie mieć końca, za każdym razem, gdy rozwijała mistyczne zwoje, stawała się bogatsza o kolejny, malutki skrawek nieba. Na swoich ramionach czuła niewidzialną pelerynkę, przyjemną osłonę, którą nazwała opiekuńczym śladem gwiazdy. Jej gwiazdy. Gdzieś tam była ta jedna, wyjątkowa, świetlista powierniczka jej największych mroków. Ich nie mogła objawić żadnej przyjaciółce i żadnemu Selwynowi. Do niedawna jeszcze mieszkał tu ten jeden, który słuchałby z zainteresowaniem niespotykanych wariacji Belli. Teraz pozostała tu sama. Matka zaczynała już odliczać dni do wielkiej uroczystości, podczas gdy córka odczuwała coraz silniejsze przywiązanie do tego miejsca. Objawiało się ono jednak w dość pokrętny sposób. Wzmacniał je lęk przed przyszłością czy wspomnienie przeszłości?
Zsunęła się z łoża. Porozkładane na bladoróżowej pościeli mapy przemieściły się. Ich błyski mogłyby odbić się na białym suficie. Nie spojrzała tam. Zamiast tego sięgnęła po przewieszoną przez oparcie krzesła podomkę i zawiązała ja szczelnie w talii. Zmęczone oczy zerknęły dyskretnie w lustro. Obraz potarganego nieco dziewczątka nijak nie pasował do damy wypuszczanej stąd każdego poranka. Zamknęła drzwi balkonowe, odkrywając teraz z bliska, jak mroźnie było na zewnątrz. Powinna posprzątać po swojej nauce i pójść wreszcie spać, ale czuła, że to jeszcze nie ta pora. Wysunęła się zwinnie ze swych komnat i po cichu zeszła po zawiniętych, eleganckich schodach prowadzących na parter. Śpiący pałac nie mógł usłyszeć jej motylich kroków. Chrapiące portrety przodków poświstywały, przerywając bezwzględna ciszę. Nikt pewnie nie zbeształby jej, gdyby odkrył, że młodziutka lady Selwyn potrzebowała jedynie szklanki gorącej wody z cytryną; znacznie bardziej obawiała się, że wzbudzi niepotrzebne niepokoje wśród krewnych. To nic, miała mnóstwo energii nie od dziś. Delikatny dotyk poduszki na policzku nie umiał ukołysać jej do snu.
Wkroczyła do przyjemnie gorącej, rozświetlonej kuchni pałacu Beaulieu. Nie zdziwił jej rozpalony mocno wielki kuchenny komin. Z większym zaskoczeniem przyjęła obecność brata siedzącego przy jednym z blatów. Spodziewałaby się ujrzeć tu skrzata, a nie Bastiana. Uśmiechnęła się jednak i zrobiła krok w jego stronę. Zaszła od tyłu siedzącą postać i wyjrzała jej niedyskretnie przez linię ramienia. Jasne kosmyki połaskotały męski kark.
– Co sprawiło, że uczyniłeś z kuchni swój nocny azyl? – zapytała z zaintrygowaniem. To chyba nie było jego ulubione miejsce. Niczego nadzwyczajnego nie byłoby w tym, gdyby zastała go w gabinecie lub w którymś z saloników, ale kuchnia… budziła o wiele więcej pytań.
Esther wchodzi na scenę. Spokojnym krokiem zmierza ku środkowi, dookoła niej leżą ludzie ucharakteryzowani na kształt trupów które przy drodze mogą leżeć już przynajmniej tydzień. Esther patrzy na to wszystko niewidzącymi oczami, zbliża się do podestu. Wchodzi na niego, obleczona w cierń, z drżącymi rękoma. Wśród trupów widzi ukochanego mężczyznę, tego który zostawił ją nie tak dawno temu. Tego, z którym było przeznaczone jej żyć po kres dni. Wchodzi na podest i…
Zazgrzytał zębami, zawieszając pióro nad pergaminem, nadmiar atramentu spowodował iż kropla spadająca na papier zmieniła się w kleks, nieprzyjemny dla wprawionego oka jakim jest jego własne. Nie położył się dzisiejszej nocy. Wstał skoro świt, udał się do teatru, by tam po cichu przyglądać się próbom. Wiedział, że będzie mógł zrecenzować dopiero wystawione oficjalnie przedstawienie, jednak nie mógł się oprzeć pokusie, by nie podejrzeć gry aktorskiej. Sam nie może występować na scenie, mimo że rwie się do tego jego serce, jako lord nie może być aż tak publiczną osobą. Odnalazł nową miłość w pisaniu, poświęcając się temu całkowicie. Dzisiaj jednak ewidentnie mu nie szło, przekreślone słowa jasno na to wskazują.
Gdy tylko wrócił, zamknął się w swoim pokoju, chcąc odnaleźć natchnienie w dobrze znanych mu przedmiotach, w tych czterech ścianach które były jego domem i wiele razy pomagały przezwyciężyć blokadę twórczą. Pracował nad nowym scenariuszem, może nie idealnym, jednak z całą pewnością przemówi on do tłumu, przekaże chociaż część emocji jakie drzemią w tym mężczyźnie, które są częścią jego życia, a to życie przecież nie jest za kolorowe. Owszem, ma wszystko czego zapragnął, jednak wychowanie w arystokratycznej rodzinie potrafi dać w kość, pewne rzeczy, które mu się nie podobają, są zwyczajną codziennością. Czymś, czego nie może się wyprzeć. Zerknął na widok za oknem, na dobrze znane mu krajobrazy. Zapadała późna noc, a on nadal nie potrafił zakończyć kolejnego wersu, nadal czuł tą dojmującą blokadę. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, zgarnął pergamin i pióro i wyszedł z pokoju, kierując swoje kroki do kuchni, gdyż żołądek oznajmił mu właśnie, że należy uzupełnić dzienną dawkę substancji odżywczych. Nikogo nie zastał, wszyscy byli pogrążeni we śnie, dlatego przez nikogo nieniepokojony trafił do kuchni, odkładając niedokończony rękopis na stół, zajmując się przygotowaniem względnego posiłku. Mógł rozkazać zrobić to skrzatom. Pewnie by to zrobił. Gdyby nie to, że po prostu chciał być sam.
Ze zrobioną własnoręcznie kanapką usiadł przy stole, wpatrzony w to, co napisał. Umiał to robić, nie raz i nie dwa jego słowa przemawiały do ludzi, potrafił za pomocą kilku prostych słów przekazać innym emocje, które czuł, jeśli tylko chciał mógłby nimi manipulować, sprawić że zatańczą tak, jak on im zagra. Gdyby tylko wszystko było takie proste. Obracając w dłoni pióro kompletnie się wyłączył, nie zarejestrował obecności Belle w kuchni, dopiero czując jej włosy na swoim karku, słysząc jej głos, drgnął jakby wyrwany z głębokiego zamyślenia i obrócił się lekko w jej stronę.
- Mam dosyć swoich komnat. – odparł krótko, tym swoim dobrze znanym jej tonem głosu, ni to zimnym, ni to ciepłym, pozbawionym emocji. Kiedy chciał, potrafił je doskonale ukrywać. Była jego siostrą, jednak o dziwo, nie byli sobie tak bliscy, jakby można było przypuszczać. Bastian swoim zachowaniem na to pozwalał, on jednak nie umiał inaczej. Wstał z krzesła i oparł się o blat stołu, krzyżując ramiona na piersi i patrząc na dziewczynę niebieskimi, bystrymi oczami pozbawionymi wyrazu. Przekrzywił na bok głowę, jakby ją analizował, jakby chciał poznać jej największe sekrety skryte w jej oczach. Czy mu się to uda? Kto wie. – Nie powinnaś tutaj być. Nie o tej porze. – stwierdził. Ona była wychowywana zupełnie inaczej niż on. Musiała trzymać się sztywnych reguł, robić to, co jej kazano. On też powinien, miał jednak nieco więcej swobody, wiele rzeczy uchodziło mu płazem. Wymykanie się w środku nocy. Nie wracanie do domu. Robienie kilku innych rzeczy, za które ona pewnie by dostała mocną reprymendę od ojca i matki. On jednak od dziecka był inny, wszyscy o tym wiedzieli, gdy tylko spojrzeli w jego oczy mieli pewność, że Bastian nie jest taki jak wszyscy. I dobrze. Tak było znacznie lepiej. – Wracaj do siebie. – to krótkie słowo, ciche, chłodne aczkolwiek stanowcze mówiło znacznie więcej niż tysiąc słów. Dbał o nią na swój popaprany sposób.
Zazgrzytał zębami, zawieszając pióro nad pergaminem, nadmiar atramentu spowodował iż kropla spadająca na papier zmieniła się w kleks, nieprzyjemny dla wprawionego oka jakim jest jego własne. Nie położył się dzisiejszej nocy. Wstał skoro świt, udał się do teatru, by tam po cichu przyglądać się próbom. Wiedział, że będzie mógł zrecenzować dopiero wystawione oficjalnie przedstawienie, jednak nie mógł się oprzeć pokusie, by nie podejrzeć gry aktorskiej. Sam nie może występować na scenie, mimo że rwie się do tego jego serce, jako lord nie może być aż tak publiczną osobą. Odnalazł nową miłość w pisaniu, poświęcając się temu całkowicie. Dzisiaj jednak ewidentnie mu nie szło, przekreślone słowa jasno na to wskazują.
Gdy tylko wrócił, zamknął się w swoim pokoju, chcąc odnaleźć natchnienie w dobrze znanych mu przedmiotach, w tych czterech ścianach które były jego domem i wiele razy pomagały przezwyciężyć blokadę twórczą. Pracował nad nowym scenariuszem, może nie idealnym, jednak z całą pewnością przemówi on do tłumu, przekaże chociaż część emocji jakie drzemią w tym mężczyźnie, które są częścią jego życia, a to życie przecież nie jest za kolorowe. Owszem, ma wszystko czego zapragnął, jednak wychowanie w arystokratycznej rodzinie potrafi dać w kość, pewne rzeczy, które mu się nie podobają, są zwyczajną codziennością. Czymś, czego nie może się wyprzeć. Zerknął na widok za oknem, na dobrze znane mu krajobrazy. Zapadała późna noc, a on nadal nie potrafił zakończyć kolejnego wersu, nadal czuł tą dojmującą blokadę. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, zgarnął pergamin i pióro i wyszedł z pokoju, kierując swoje kroki do kuchni, gdyż żołądek oznajmił mu właśnie, że należy uzupełnić dzienną dawkę substancji odżywczych. Nikogo nie zastał, wszyscy byli pogrążeni we śnie, dlatego przez nikogo nieniepokojony trafił do kuchni, odkładając niedokończony rękopis na stół, zajmując się przygotowaniem względnego posiłku. Mógł rozkazać zrobić to skrzatom. Pewnie by to zrobił. Gdyby nie to, że po prostu chciał być sam.
Ze zrobioną własnoręcznie kanapką usiadł przy stole, wpatrzony w to, co napisał. Umiał to robić, nie raz i nie dwa jego słowa przemawiały do ludzi, potrafił za pomocą kilku prostych słów przekazać innym emocje, które czuł, jeśli tylko chciał mógłby nimi manipulować, sprawić że zatańczą tak, jak on im zagra. Gdyby tylko wszystko było takie proste. Obracając w dłoni pióro kompletnie się wyłączył, nie zarejestrował obecności Belle w kuchni, dopiero czując jej włosy na swoim karku, słysząc jej głos, drgnął jakby wyrwany z głębokiego zamyślenia i obrócił się lekko w jej stronę.
- Mam dosyć swoich komnat. – odparł krótko, tym swoim dobrze znanym jej tonem głosu, ni to zimnym, ni to ciepłym, pozbawionym emocji. Kiedy chciał, potrafił je doskonale ukrywać. Była jego siostrą, jednak o dziwo, nie byli sobie tak bliscy, jakby można było przypuszczać. Bastian swoim zachowaniem na to pozwalał, on jednak nie umiał inaczej. Wstał z krzesła i oparł się o blat stołu, krzyżując ramiona na piersi i patrząc na dziewczynę niebieskimi, bystrymi oczami pozbawionymi wyrazu. Przekrzywił na bok głowę, jakby ją analizował, jakby chciał poznać jej największe sekrety skryte w jej oczach. Czy mu się to uda? Kto wie. – Nie powinnaś tutaj być. Nie o tej porze. – stwierdził. Ona była wychowywana zupełnie inaczej niż on. Musiała trzymać się sztywnych reguł, robić to, co jej kazano. On też powinien, miał jednak nieco więcej swobody, wiele rzeczy uchodziło mu płazem. Wymykanie się w środku nocy. Nie wracanie do domu. Robienie kilku innych rzeczy, za które ona pewnie by dostała mocną reprymendę od ojca i matki. On jednak od dziecka był inny, wszyscy o tym wiedzieli, gdy tylko spojrzeli w jego oczy mieli pewność, że Bastian nie jest taki jak wszyscy. I dobrze. Tak było znacznie lepiej. – Wracaj do siebie. – to krótkie słowo, ciche, chłodne aczkolwiek stanowcze mówiło znacznie więcej niż tysiąc słów. Dbał o nią na swój popaprany sposób.
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Próbowała nie uginać się pod mocą niesprawiedliwego wychowania. Choć bliskie jej były nauki nieba i magia, którą pozostawały nasączone te zawieszone nad dachami pałacu gwiazdy, nie zawsze mogła sprzeciwić się okrutnym zasadom. Świat nie był gotowy na śmiałe i samodzielne lady, choć Isabelli wydawało się, że takich dam jest coraz więcej. Niedoceniana kobiecość rosła w siłę. W silę, którą jednak ukrywała pod różowymi, słodkimi aksamitami. Pamiętała słowa Melisande, pamiętała słodką Fantine i, o zgrozo, przeklętą Unę Bulstrode. Wszystkie tak sprytne, zapewne wkrótce będą umiejętnie pociągały za sznurki, zwodziły swych przyszłych mężów tak, że sami nie będą mieli o tym pojęcia. A może wręcz przeciwnie? Objawią swą mądrość, a ich charakter stanie się dla nich niezmąconym oparciem. Damy dziś nie chciały być marionetkami. Bastian zaś na pewno już przywykł do niekończących się wodospadów energii swojej siostry. Z trudem ustawała nieruchomo w jednym miejscu. Gdy wchodziła w rolę, starała się wypełniać ją jak najlepiej, ale dziś, między zdobnymi murami swojego kochanego domu, w cichości nocy nie chciała udawać. Tym bardziej, że nie widziała niczego złego w nocnej wędrówce, potrzebowała tych paru kroków, aby ten ostatni raz upewnić się, że zmęczenie już kładło wdzięczny ciężar na jej ramionach. Nieoczekiwany spacer ku rozpalonej kuchni mógł okazać się kluczem. Widok tańczących w wielkiej kieszeni komina płomieni miał zmęczyć te zielone oczy tak, aby powieki zapragnęły upaść, nim cokolwiek ponownie spróbuje ją oślepić.
Obecność Bastiana mogła ją jednak jeszcze bardziej rozbudzić. Prawie pożerała spojrzeniem te pergaminy. Artysta potrzebował wyjść ze swojej osobistej przestrzeni? Najwyraźniej tak. Bella znów była niewdzięczną siostrą. Brakowało tylko, by przyczepił się do tych bosych stóp i zbyt lekkiego okrycia. Na szczęście wcześniej zadbała o obydwie te kwestie. Pomyślała, że Bastian powinien zrozumieć niespokojnego ducha Isabelli, kiedy sam również wędrował z pergaminami, czekając, aż natchnienie obficie na niego spłynie.
Jego komentarz wywołał uśmiech na delikatnej, siostrzanej buzi. Lordowskie komnaty faktycznie mogły wydawać się nieprzyjemne. Pokoje Belli wyglądały zupełnie inaczej, świeże i lekkie przestrzenie, wykończenia pełne finezji i delikatności. Sekret jednak tkwił w czymś zupełnie innym.
– To zrozumiałe. Powinieneś pozwolić mi wnieść tam więcej kwiatów – powiedziała wreszcie, nie gubiąc swojej pogody. W jej słowach jednak skrył się pewien zarzut. Zimowe miesiące i widok nagich gałęzi, krzewów śpiących pod puszystą, śniegową kołderką raniły serce damy rozkochanej w roślinach. Oczekiwała już wybijających się z lodowatej, twardej ziemi pierwiosnków, choć wiedziała, że do tego jeszcze wiele smutnych, dłużących się tygodni. W swych cieplarniach hodowała jednak mnóstwo roślin, które przy odpowiedniej opiece dłoni i magii zielarki mogły rozkwitać nawet i w tak niewdzięcznych porach. Białoróżowe komnaty lady Selwyn pachniały świeżymi kwiatami, a wtulone w szerokie donice sadzonki pięły się ku ścianom jej sypialni. Zadręczałaby się, nie mając ich blisko siebie. Szczególnie teraz.
– Nie mogłam zasnąć – odpowiedziała bez śladu złości. Zbyt często mówił jej, co powinna. Przestawała się wściekać, przestawała pluć na te niesprawiedliwości. Podeszła do szerokich blatów i na ogniu postawiła czajniczek. Bez trudu mogłaby się z nim teraz pokłócić, ale to chyba nie był dobry pomysł. Lubiła, gdy Bastian pracował nad kolejnym scenariuszem. – Zostanę – odparła krótko, sięgając do owocowego kosza. Wyjęła cytrynę. Obróciła się w stronę brata.
– O czym będzie ta sztuka? – zapytała ciekawsko, robiąc jednocześnie krok w jego stronę. Miała straszną ochotę zajrzeć mu tam miedzy te kartki. Wiedział o tym. Dlatego powstrzymała swe zbyt przewidywalne pragnienia. Obydwoje kochali teatr, była dumna z brata, który tworzył znakomite scenariusze. W ten sposób stawał się fundamentem przedstawienia, w którym sam nie mógł wziąć udziału. Isabella również skrycie marzyła o znalezieniu się na scenie, między wielkimi płomieniami, otoczona zaintrygowanymi spojrzeniami, otoczona sercami rozpalonymi prezentowaną historią. Teatr spełniał pragnienie wspaniałej opowieści o życiach i postaciach, którymi wielu widzów nigdy nie będzie. Teatr karmił fantazję.
Obecność Bastiana mogła ją jednak jeszcze bardziej rozbudzić. Prawie pożerała spojrzeniem te pergaminy. Artysta potrzebował wyjść ze swojej osobistej przestrzeni? Najwyraźniej tak. Bella znów była niewdzięczną siostrą. Brakowało tylko, by przyczepił się do tych bosych stóp i zbyt lekkiego okrycia. Na szczęście wcześniej zadbała o obydwie te kwestie. Pomyślała, że Bastian powinien zrozumieć niespokojnego ducha Isabelli, kiedy sam również wędrował z pergaminami, czekając, aż natchnienie obficie na niego spłynie.
Jego komentarz wywołał uśmiech na delikatnej, siostrzanej buzi. Lordowskie komnaty faktycznie mogły wydawać się nieprzyjemne. Pokoje Belli wyglądały zupełnie inaczej, świeże i lekkie przestrzenie, wykończenia pełne finezji i delikatności. Sekret jednak tkwił w czymś zupełnie innym.
– To zrozumiałe. Powinieneś pozwolić mi wnieść tam więcej kwiatów – powiedziała wreszcie, nie gubiąc swojej pogody. W jej słowach jednak skrył się pewien zarzut. Zimowe miesiące i widok nagich gałęzi, krzewów śpiących pod puszystą, śniegową kołderką raniły serce damy rozkochanej w roślinach. Oczekiwała już wybijających się z lodowatej, twardej ziemi pierwiosnków, choć wiedziała, że do tego jeszcze wiele smutnych, dłużących się tygodni. W swych cieplarniach hodowała jednak mnóstwo roślin, które przy odpowiedniej opiece dłoni i magii zielarki mogły rozkwitać nawet i w tak niewdzięcznych porach. Białoróżowe komnaty lady Selwyn pachniały świeżymi kwiatami, a wtulone w szerokie donice sadzonki pięły się ku ścianom jej sypialni. Zadręczałaby się, nie mając ich blisko siebie. Szczególnie teraz.
– Nie mogłam zasnąć – odpowiedziała bez śladu złości. Zbyt często mówił jej, co powinna. Przestawała się wściekać, przestawała pluć na te niesprawiedliwości. Podeszła do szerokich blatów i na ogniu postawiła czajniczek. Bez trudu mogłaby się z nim teraz pokłócić, ale to chyba nie był dobry pomysł. Lubiła, gdy Bastian pracował nad kolejnym scenariuszem. – Zostanę – odparła krótko, sięgając do owocowego kosza. Wyjęła cytrynę. Obróciła się w stronę brata.
– O czym będzie ta sztuka? – zapytała ciekawsko, robiąc jednocześnie krok w jego stronę. Miała straszną ochotę zajrzeć mu tam miedzy te kartki. Wiedział o tym. Dlatego powstrzymała swe zbyt przewidywalne pragnienia. Obydwoje kochali teatr, była dumna z brata, który tworzył znakomite scenariusze. W ten sposób stawał się fundamentem przedstawienia, w którym sam nie mógł wziąć udziału. Isabella również skrycie marzyła o znalezieniu się na scenie, między wielkimi płomieniami, otoczona zaintrygowanymi spojrzeniami, otoczona sercami rozpalonymi prezentowaną historią. Teatr spełniał pragnienie wspaniałej opowieści o życiach i postaciach, którymi wielu widzów nigdy nie będzie. Teatr karmił fantazję.
Obydwoje byli wychowywani inaczej, ze względu na płeć otrzymywali stosowne nauki. Może i była to niesprawiedliwość, jednak tak skonstruowany jest świat, przyszli na niego w rodzinie szlacheckiej i musieli się z tym pogodzić, nawet jeśli chcieli się po cichu zbuntować. Bastian nie raz i nie dwa głośno wyrażał swoje zdanie, mimo to, zawsze był rodzicom posłuszny. Jego lojalności nic nie jest w stanie podważyć. Mimo, że jego dusza cierpi, robi to, co do niego należy. Jednak pragnie innego życia, pragnie by to teatr stał się jego jedynym światem. Chciał się stąd wyrwać, jednak ta przeklęta lojalność mu na to nie pozwala. Jest jedynym synem swoich rodziców, dziedzicem, na nim spoczywają obowiązki z którymi nie może walczyć. Musi być taki, jak chcą, chociaż w duchu jego serce rwie się do czegoś innego. Rozumiał ją, chociaż nigdy nie powiedział tego głośno. Nie raz i nie dwa musiał ohamować jej zapędy, sprowadzać na ziemię, gdy odzywała się jej prawdziwa natura. Od nich wymagano, by postępowali według zasad i reguł. Nie mieli prostego życia, nie mieli swobody, której pragnęły ich serca. Jednak mieli siebie i mimo, iż on sam nie okazuje tego, naprawdę o nią dbał. Na swój pokręcony sposób starał się być starszym bratem, który dba o szczęście siostry. Nie mówi otwarcie o swoich uczuciach, nikt nigdy nie chciał tego słuchać. Dlatego dusi je w sobie, co sprawia że te gorsze cechy charakteru wychodzą na światło dzienne.
Nie mógł wysiedzieć w swoich komnatach, czasami pisał w różnych miejscach. W gabinecie. W ogrodach. Na dachu, gdzie jakiś czas temu odnalazł przyjemne miejsce, gdzie w lecie ciepłe promienie słońca okalają jego twarz, a wiatr daje przyjemne ochłodzenie. Nie zachowywał się jak zwyczajny Lord, miał w sobie pewną dozę brawury i odwagi. Działał wedle tego, co uważał za słuszne, nie zawsze jednak przynosiło to odpowiednie efekty.
- Nie lubię kwiatów. Prócz róż. Poza tym, lepiej byś tam nie wchodziła. – jak lew bronił swoich sekretów, notatek, opisów, czy rzeczy osobistych, których aż tak wiele przecież nie miał. Jego sypialnia była Azylem, miejscem gdzie ukrywał się, gdy potrzebował chwili dla siebie, gdy wspomnienia z przeszłości dopadały go w najmniej odpowiednim momencie. Nawet matka rzadko kiedy zaglądała do syna, o ojcu nie trzeba wspominać, nigdy tego nie robił. Bastian nawet się z tergo cieszył, mógł pozostać sam na sam ze swoimi myślami, pozwolić, aby błądziły i formowały się w słowa, które zachwycą innych.
Wzruszył lekko ramionami.
– Jak sobie chcesz. – powiedział krótko. Nie chciał się z nią kłócić, jednak miał ochotę wygłosić mowę na temat prowadzenia się Lady z wysokiego rodu. Byli jednak sami, nie otaczała ich służba, rodzice smacznie spali. Tym razem więc nie musiał dawać jej typowej braterskiej reprymendy. Ten jeden raz mógł zachować się względnie normalnie. Widząc, jak się zbliża, spokojnym gestem zgarnął pergaminy i odwrócił je zapisanymi stronami do dołu. Nie lubił, gdy pytano go o to, co pisze, szczególnie w momencie, kiedy ma blokadę twórczą, kiedy jedna myśl, tak szybko złapana, przelewa mu się przez palce, uciekając, nie dając się ująć w słowa i przenieść na papier. Wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, obracając się do niej.
- O prawdzie. O złamanych zasadach. I zgubnym wpływie uczuć. – tak po prawdzie, Bastian zwykle pisał w oparciu o swoje przeżycia. O utraconej miłości. O życiu na ciągłym świeczniku. O zasadach, których nie może złamać. Nikt nie dopatrzył się jednak podobieństwa jego sztuk do tego, co sam przeżył. Sam Selwyn nie ma zamiaru nikomu nic tłumaczyć.
Sięgnął po jabłko spoczywające w wielkiej misie i przez chwilę przyglądał mu się, nim ugryzł kawałek. Podzielali wspólne pasje, obydwoje kochali teatr, chcieli zaleźć się na scenie, jednak mimo to, nadal wydawali się sobie bardziej obcy, niżby można było sądzić. Przecież powinni być najbliższymi sobie osobami, ludźmi, którzy mogą liczyć na siebie w każdej sprawie. Jednak czy on sam jest zdolny do aż tak skomplikowanych uczuć?
- Naprawdę nie powinno cię tu być. – podjął ponownie próbę przekonania jej do powrotu do komnat. Wiedział, że to mija się z celem, że ona i tak czy siak zrobi to, co będzie chciała. Była taka jak on, ale mimo wszystko trzeba zachować grę pozorów, prawda?
Nie mógł wysiedzieć w swoich komnatach, czasami pisał w różnych miejscach. W gabinecie. W ogrodach. Na dachu, gdzie jakiś czas temu odnalazł przyjemne miejsce, gdzie w lecie ciepłe promienie słońca okalają jego twarz, a wiatr daje przyjemne ochłodzenie. Nie zachowywał się jak zwyczajny Lord, miał w sobie pewną dozę brawury i odwagi. Działał wedle tego, co uważał za słuszne, nie zawsze jednak przynosiło to odpowiednie efekty.
- Nie lubię kwiatów. Prócz róż. Poza tym, lepiej byś tam nie wchodziła. – jak lew bronił swoich sekretów, notatek, opisów, czy rzeczy osobistych, których aż tak wiele przecież nie miał. Jego sypialnia była Azylem, miejscem gdzie ukrywał się, gdy potrzebował chwili dla siebie, gdy wspomnienia z przeszłości dopadały go w najmniej odpowiednim momencie. Nawet matka rzadko kiedy zaglądała do syna, o ojcu nie trzeba wspominać, nigdy tego nie robił. Bastian nawet się z tergo cieszył, mógł pozostać sam na sam ze swoimi myślami, pozwolić, aby błądziły i formowały się w słowa, które zachwycą innych.
Wzruszył lekko ramionami.
– Jak sobie chcesz. – powiedział krótko. Nie chciał się z nią kłócić, jednak miał ochotę wygłosić mowę na temat prowadzenia się Lady z wysokiego rodu. Byli jednak sami, nie otaczała ich służba, rodzice smacznie spali. Tym razem więc nie musiał dawać jej typowej braterskiej reprymendy. Ten jeden raz mógł zachować się względnie normalnie. Widząc, jak się zbliża, spokojnym gestem zgarnął pergaminy i odwrócił je zapisanymi stronami do dołu. Nie lubił, gdy pytano go o to, co pisze, szczególnie w momencie, kiedy ma blokadę twórczą, kiedy jedna myśl, tak szybko złapana, przelewa mu się przez palce, uciekając, nie dając się ująć w słowa i przenieść na papier. Wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, obracając się do niej.
- O prawdzie. O złamanych zasadach. I zgubnym wpływie uczuć. – tak po prawdzie, Bastian zwykle pisał w oparciu o swoje przeżycia. O utraconej miłości. O życiu na ciągłym świeczniku. O zasadach, których nie może złamać. Nikt nie dopatrzył się jednak podobieństwa jego sztuk do tego, co sam przeżył. Sam Selwyn nie ma zamiaru nikomu nic tłumaczyć.
Sięgnął po jabłko spoczywające w wielkiej misie i przez chwilę przyglądał mu się, nim ugryzł kawałek. Podzielali wspólne pasje, obydwoje kochali teatr, chcieli zaleźć się na scenie, jednak mimo to, nadal wydawali się sobie bardziej obcy, niżby można było sądzić. Przecież powinni być najbliższymi sobie osobami, ludźmi, którzy mogą liczyć na siebie w każdej sprawie. Jednak czy on sam jest zdolny do aż tak skomplikowanych uczuć?
- Naprawdę nie powinno cię tu być. – podjął ponownie próbę przekonania jej do powrotu do komnat. Wiedział, że to mija się z celem, że ona i tak czy siak zrobi to, co będzie chciała. Była taka jak on, ale mimo wszystko trzeba zachować grę pozorów, prawda?
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przecież czuła jego niewidzialna opiekę i nawet te parzące płomienie, jakie ku niej kierował, nawet te lodowe ostrza nieprzeniknionych spojrzeń nie mogły jej zmylić. Bastian nie okazywał braterskiej miłości w czułych słówkach i troskliwych gestach. Jednak wiedziała, że w razie czego byłby gotów obronić ją i stanąć do walki. Przez całe życie mijali się w dwóch niby mocnych, a jednak rozwianych daleko od siebie temperamentach. Wspólna krew miała jednak połączyć się w każdym najmniejszym kryzysie, przemierzone długie ścieżki kłótni wreszcie doprowadzały ich do ostro wywalczonych porozumień. Isabella nie kryła przed nim swoich emocji, czasami lubiła go drażnić niektórymi siostrzanymi pomysłami – z sympatii i słodkiej potrzeby dokuczania bratu. Zawsze był tym, za którym matka z większym pobłażaniem wodziła wzrokiem, dostrzegając w nim najpewniej wspaniałą salamandrę mogącą pewnego dnia przynieść rodzinie mnóstwo powodów do dumy. Po wydziedziczeniu Alexandra coś się zmieniło. Krewni jeszcze inaczej spoglądali na Bastiana, którego poglądy zdecydowanie bardziej wpasowywały się w nową, rodową politykę. Selwynowie pozbawieni męskiego potomka zapewne jeszcze więcej wiary kierowali ku niemu. I ku niej również, bo przecież wkrótce połączyć się miała z potężnym rodem. To szansa, na którą Morgana czekała od dawna. Rzucane na Stonehenge przyrzeczenia należało wszak poprzeć odpowiednimi działaniami i ciotka o tym wiedziała. Oddanie Rosierom Isabelli było pierwszym krokiem i, trzeba było przyznać, zasługującym na uwagę. Nie zaczęła od jej brata, ale od niej. W ten sposób inne rody spojrzą inaczej i może jeszcze łatwiej znajdzie partnerkę i dla Bastiana. Ta myśl wyjątkowo ją bawiła. Trudno jej było wyobrazić go sobie z kobietą. Czy jakakolwiek zdołałaby wydobyć z niego więcej niż kilka fałszywych wzruszeń i finezyjnych, nieprawdziwych komplementów? Mimowolnie pomyślała o Mathieu. Przecież sam wykazywał się postawą bliską tej wybranej przez jej brata. Tę dwójkę łączyło chyba całkiem sporo.
– Nigdy nie kusiły mnie twoje sypialnie, braciszku – parsknęła cichutko. Czy naprawdę myślał, że sama zajmie się czymś takim? Słysząc o różach, znów przywołała postawną sylwetkę narzeczonego. Co takiego było w różach? Podejrzewała, że i Bastian pomyślał jedyni o czerwonych. – Wybrałabym kwiaty i posłała służbę, by przyozdobiliby pokoje. Poczułbyś się lepiej – mówiła dalej, zalewając filiżankę gorącą wodą. Plaster cytryny przyjemnie parzył się między falami wrzątku. – Więc chowasz tam coś, o czym nie powinnam wiedzieć? – zapytała wybitnie ciekawa. Pod nosem wciąż błąkał jej się ten żarcik, nie porzucała siostrzanych przekomarzanek i nie mógł jej w żaden sposób dotknąć jego krnąbrny chłód.
Strzelał ostrymi spojrzeniami, marszczył czoło i tylko czekała, aż obronnie zasłoni ręką swoje pergaminy, byleby tylko nie zdołało ich objąć spojrzenie jej oczu. Twórczy proces to intymna sprawa, rozumiała to, ale doceniłaby jakiś drobny skrawek tej tajemnicy. Przecież obydwoje uwielbiali czar teatralnej historii, a Bastian kreował te obrazy z wielkim smakiem. Gdzieś tam odetchnęła, że nie chciał wzburzać surowych głosów w tej nocnej ciszy. Zaraz przywędrowałaby służba, a rodzice nie byliby zadowoleni z niepotrzebnego rabanu. Kłócić potrafili się zbyt głośno, niestety.
– Wiesz coś więcej o tym zgubnym wpływie uczuć? – dopytała z nutką niewinnej złośliwości, najwyraźniej czując, że na dnie tych ogólników może chować się jakaś osobista historia. Artyści zbyt często moczyli dzieło prywatnymi obrazami z przeszłości. Nie przypominała sobie, by Bastian kiedykolwiek brał udział w jakiejś romantycznej historii. Spodziewała się jednak, że brat wiele w sobie skrywa.
Na jego powiew sprzeciwu, nieoczekiwanie przysiadła na krześle przy blacie. Wzniosła filiżankę ku ustom i lekko zmoczyła je cytrynowym napojem. Przecież byłby głupcem, gdyby wierzył, że ta gadka ją powstrzyma. – Studiowałam mapy nieba. Chciałabym dowiedzieć się jak najwięcej. Nocą gwiazdy chętniej odsłaniają swoje tajemnice – zauważyła. Przy okazji też poinformowała go, co takiego robiła. Nie jednak po to, by mógł zaraz zbesztać ją za siedzenie po nocach. Musiał zrozumieć, że pewne czynności docierały do głębi umysłu tylko pod tym granatowym niebem. Czy sam nie praktykował podobnej sztuki?
Przy tym nie przestawała go obserwować z uwagą. Jej spojrzenie iskrzyło się radośnie. Zupełnie jakby właśnie rozszyfrowała sekret brata lub też kombinowała z czymś, co mogłoby go rozgniewać. Jak dobrze, że nie wiedział o niektórych jej działaniach.
Nie powinno jej tutaj być, ale jednak trwała u jego boku i jeszcze przez chwilę nie chciała wychodzić. O północy już żadne oceniające oczy nie świdrowały ich, nikt nie mógł przysłuchiwać się rozmowie siostry i brata. To zdarzało się zbyt rzadko.
– Nigdy nie kusiły mnie twoje sypialnie, braciszku – parsknęła cichutko. Czy naprawdę myślał, że sama zajmie się czymś takim? Słysząc o różach, znów przywołała postawną sylwetkę narzeczonego. Co takiego było w różach? Podejrzewała, że i Bastian pomyślał jedyni o czerwonych. – Wybrałabym kwiaty i posłała służbę, by przyozdobiliby pokoje. Poczułbyś się lepiej – mówiła dalej, zalewając filiżankę gorącą wodą. Plaster cytryny przyjemnie parzył się między falami wrzątku. – Więc chowasz tam coś, o czym nie powinnam wiedzieć? – zapytała wybitnie ciekawa. Pod nosem wciąż błąkał jej się ten żarcik, nie porzucała siostrzanych przekomarzanek i nie mógł jej w żaden sposób dotknąć jego krnąbrny chłód.
Strzelał ostrymi spojrzeniami, marszczył czoło i tylko czekała, aż obronnie zasłoni ręką swoje pergaminy, byleby tylko nie zdołało ich objąć spojrzenie jej oczu. Twórczy proces to intymna sprawa, rozumiała to, ale doceniłaby jakiś drobny skrawek tej tajemnicy. Przecież obydwoje uwielbiali czar teatralnej historii, a Bastian kreował te obrazy z wielkim smakiem. Gdzieś tam odetchnęła, że nie chciał wzburzać surowych głosów w tej nocnej ciszy. Zaraz przywędrowałaby służba, a rodzice nie byliby zadowoleni z niepotrzebnego rabanu. Kłócić potrafili się zbyt głośno, niestety.
– Wiesz coś więcej o tym zgubnym wpływie uczuć? – dopytała z nutką niewinnej złośliwości, najwyraźniej czując, że na dnie tych ogólników może chować się jakaś osobista historia. Artyści zbyt często moczyli dzieło prywatnymi obrazami z przeszłości. Nie przypominała sobie, by Bastian kiedykolwiek brał udział w jakiejś romantycznej historii. Spodziewała się jednak, że brat wiele w sobie skrywa.
Na jego powiew sprzeciwu, nieoczekiwanie przysiadła na krześle przy blacie. Wzniosła filiżankę ku ustom i lekko zmoczyła je cytrynowym napojem. Przecież byłby głupcem, gdyby wierzył, że ta gadka ją powstrzyma. – Studiowałam mapy nieba. Chciałabym dowiedzieć się jak najwięcej. Nocą gwiazdy chętniej odsłaniają swoje tajemnice – zauważyła. Przy okazji też poinformowała go, co takiego robiła. Nie jednak po to, by mógł zaraz zbesztać ją za siedzenie po nocach. Musiał zrozumieć, że pewne czynności docierały do głębi umysłu tylko pod tym granatowym niebem. Czy sam nie praktykował podobnej sztuki?
Przy tym nie przestawała go obserwować z uwagą. Jej spojrzenie iskrzyło się radośnie. Zupełnie jakby właśnie rozszyfrowała sekret brata lub też kombinowała z czymś, co mogłoby go rozgniewać. Jak dobrze, że nie wiedział o niektórych jej działaniach.
Nie powinno jej tutaj być, ale jednak trwała u jego boku i jeszcze przez chwilę nie chciała wychodzić. O północy już żadne oceniające oczy nie świdrowały ich, nikt nie mógł przysłuchiwać się rozmowie siostry i brata. To zdarzało się zbyt rzadko.
Gdzieś tam na starcie został popełniony błąd, który sprawił, że obydwoje nie byli w stanie wywiązać typowej relacji, jaką powinno mieć rodzeństwo. Należy pominąć sam fakt pochodzenia. Nie tak powinien zachowywać się brat względem siostry, on jednak nie umiał inaczej. Święcie wierzył, że to co robi jest jedynym słusznym posunięciem i że tylko w taki sposób może jej zapewnić ochronę. Piękne, szczere słowa i czułe gesty są mu obce, można powiedzieć, że on praktycznie nigdy, przynajmniej rodzinie, nie okazał głębszych uczuć, czy emocji. Zawsze je w sobie skrywał, uznając siebie samego za jedynego obeznanego w temacie. W pewnym kontekście nie rozumiał, dlaczego ona się tak z nim droczy, nie rozumiał, czemu wpada przez to w irytację, zdążył się jednak do tego przyzwyczaić. Niepokojąca jest jednak myśl, że niedługo te ich nocne rozmowy nie będą już codziennością. Ona będzie miała nowe życie, nowe obowiązki, męża, któremu musi być posłuszna. Jego niechybnie czeka ten sam los, już teraz spodziewa się sowy od Morgany z wyraźnymi instrukcjami. Będzie się buntował, wyrazi swój sprzeciw, jednak pogodzi się ze swoim losem, wiedząc jednak, że nigdy nie zazna szczęścia. Miłość? Odległe pojęcie, tym bardziej w przypadku małżeństwa, które ma jedynie przynieść poprawę dwóm zwaśnionym rodom. Spełni swoje obowiązki, odbije się to jednak na jego psychice, na emocjach, które już teraz okrawają na szaleństwo. Tylko wprawne oko jest w stanie to dostrzec.
- W czasach dzieciństwa inaczej to wyglądało. – mruknął, pozwalając sobie na chwilę retrospekcji, na ten jeden moment zagłębiając się we wspomnieniach, tak odległych, a jednocześnie przyjemnych. Nie wiedział, czemu tak bardzo umiłował sobie róże. Taki już był. – Sam byłbym w stanie je przynieść. Tam nikt nie ma wstępu. Bez mojego polecenia. – w jego głosie pojawiła się niebezpieczna nuta. Owszem, Bastian wiele ukrywał, miał dużo tajemnic z którymi nie chciał się dzielić. Nawet, jeśli chodzi o rodzinę, nawet jeśli chodzi o siostrę. – Nie ma tam nic, co powinno interesować pannę ze szlachetnego rodu. – krótka odpowiedź, jednak jasno wskazująca, że nie ma zamiaru ciągnąć tematu. Nigdy nie wiesz, czy jedno niewypowiedziane słowo nie sprawi, że ten, może i drobnej postury facet, nie wybuchnie negatywnymi emocjami.
Prawdziwego artysty nie sposób poznać. Dopiero jeśli poświęcisz lata na studiowanie jego dzieł, na analizę rękopisów, dopiero jak postarasz się wejść w jego psychikę, masz jako taką szansę odkrycia, kim jest. To, o czym pisał w tym momencie, było dla niego szczególnie ważne. Odważył się, po latach, w pewnym sensie opisać swoją historię, o tym jak uczucia, jakie pokładał w prostej dziewczynie, doprowadziły go na skraj przepaści i sprawiły, że teraz nie jest zdolny do jakiejkolwiek miłości. Może gdyby poznał odpowiednią kobietę, coś by się zmieniło. Jednak jego serce, zranione, do tej pory nieposkładane, nie potrafi kochać.
- Nawet nie wiesz jak wiele. – odparł, nie zdradzając się głosem ze swoimi emocjami, jednak w oczach, na dosłownie ułamek sekundy, pojawił się cień smutku, gdy wspomniał ten nieprzyjemny dla siebie czas, moment w którym stracił szanse na szczęście. Poniekąd ten moment był dla niego przełomem w kwestii pisarstwa, jednak dopiero po pewnym czasie potrafił swoje emocje przelać na papier. Potrząsnął głową pozbywając się tego cienia z oczu i ponownie zainteresował się jabłkiem, biorąc kolejny gryz, lustrując ją spojrzeniem, jakby mówiła o czymś niemożliwym, czymś niedostępnym. Cóż, każde z nich miało dodatkowe pasje, odmienne od siebie. Jednak znacznie więcej ich łączyło, chociaż nie chcieli się do tego przyznać.
- Gwiazdy, tajemnice. Tam nic nie ma, Isa. Tylko święcące punkciki na niebie, które potrafią drwiąco się z ciebie śmiać, gdy podwinie ci się noga. – prychnął, siadając na blacie stołu, patrząc na nią z lekkim… politowaniem? Kompletnie nie rozumiał, co ona widzi w gwiazdach. Owszem, zawsze chodziła z głowa w chmurach, była marzycielką ale z temperamentem i nie raz i nie dwa zdarzało się że to Bastian był tym, który sprowadzał ją na ziemię, gdy zbytnio sobie pozwalała. – Nie wiem, co w tym wszystkim widzisz. Jednak to nie moja sprawa. – machnął ręką, czując jednak na sobie jej spojrzenie, potrząsnął głowa. – Mam coś na nosie, że mi się tak przyglądasz? Twoje oczy są jeszcze bardziej świdrujące niż ojca, kiedy stłukłem ten okropny wazon od ciotki. – podrapał się po karku, bo nie lubił, jak ktoś tak się w niego wpatrywał.
- W czasach dzieciństwa inaczej to wyglądało. – mruknął, pozwalając sobie na chwilę retrospekcji, na ten jeden moment zagłębiając się we wspomnieniach, tak odległych, a jednocześnie przyjemnych. Nie wiedział, czemu tak bardzo umiłował sobie róże. Taki już był. – Sam byłbym w stanie je przynieść. Tam nikt nie ma wstępu. Bez mojego polecenia. – w jego głosie pojawiła się niebezpieczna nuta. Owszem, Bastian wiele ukrywał, miał dużo tajemnic z którymi nie chciał się dzielić. Nawet, jeśli chodzi o rodzinę, nawet jeśli chodzi o siostrę. – Nie ma tam nic, co powinno interesować pannę ze szlachetnego rodu. – krótka odpowiedź, jednak jasno wskazująca, że nie ma zamiaru ciągnąć tematu. Nigdy nie wiesz, czy jedno niewypowiedziane słowo nie sprawi, że ten, może i drobnej postury facet, nie wybuchnie negatywnymi emocjami.
Prawdziwego artysty nie sposób poznać. Dopiero jeśli poświęcisz lata na studiowanie jego dzieł, na analizę rękopisów, dopiero jak postarasz się wejść w jego psychikę, masz jako taką szansę odkrycia, kim jest. To, o czym pisał w tym momencie, było dla niego szczególnie ważne. Odważył się, po latach, w pewnym sensie opisać swoją historię, o tym jak uczucia, jakie pokładał w prostej dziewczynie, doprowadziły go na skraj przepaści i sprawiły, że teraz nie jest zdolny do jakiejkolwiek miłości. Może gdyby poznał odpowiednią kobietę, coś by się zmieniło. Jednak jego serce, zranione, do tej pory nieposkładane, nie potrafi kochać.
- Nawet nie wiesz jak wiele. – odparł, nie zdradzając się głosem ze swoimi emocjami, jednak w oczach, na dosłownie ułamek sekundy, pojawił się cień smutku, gdy wspomniał ten nieprzyjemny dla siebie czas, moment w którym stracił szanse na szczęście. Poniekąd ten moment był dla niego przełomem w kwestii pisarstwa, jednak dopiero po pewnym czasie potrafił swoje emocje przelać na papier. Potrząsnął głową pozbywając się tego cienia z oczu i ponownie zainteresował się jabłkiem, biorąc kolejny gryz, lustrując ją spojrzeniem, jakby mówiła o czymś niemożliwym, czymś niedostępnym. Cóż, każde z nich miało dodatkowe pasje, odmienne od siebie. Jednak znacznie więcej ich łączyło, chociaż nie chcieli się do tego przyznać.
- Gwiazdy, tajemnice. Tam nic nie ma, Isa. Tylko święcące punkciki na niebie, które potrafią drwiąco się z ciebie śmiać, gdy podwinie ci się noga. – prychnął, siadając na blacie stołu, patrząc na nią z lekkim… politowaniem? Kompletnie nie rozumiał, co ona widzi w gwiazdach. Owszem, zawsze chodziła z głowa w chmurach, była marzycielką ale z temperamentem i nie raz i nie dwa zdarzało się że to Bastian był tym, który sprowadzał ją na ziemię, gdy zbytnio sobie pozwalała. – Nie wiem, co w tym wszystkim widzisz. Jednak to nie moja sprawa. – machnął ręką, czując jednak na sobie jej spojrzenie, potrząsnął głowa. – Mam coś na nosie, że mi się tak przyglądasz? Twoje oczy są jeszcze bardziej świdrujące niż ojca, kiedy stłukłem ten okropny wazon od ciotki. – podrapał się po karku, bo nie lubił, jak ktoś tak się w niego wpatrywał.
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Słusznie, Bastianie. W dzieciństwie się nie powstrzymywałam – zachichotała, ale zaraz pewna nieznośna myśl wkradła się do jej duszy. Ani ja się nie powstrzymywałam ani Alexander. Od tego są młodsze siostry, prawda? Jako kilkulatka zmuszona była do opanowania najważniejszych zasad etykiety, zanim jeszcze zaczęła naukę w Hogwarcie. Urodziła się w październiku, więc szkołę rozpoczęła później, dopiero jako dwunastoletnie dziewczątko. Miała więc dodatkowy czas, aby uczyć się o sztuce, by pielęgnować swój czarujący głos i móc pogłębiać świat teatru i kolorowych fajerwerków. Matka, otrzymawszy informację, że Isabella trafiła do domu Salazara, wiedziała jednak, że nie jest ona w pełni gotowa, że pewnych niepoprawnych nawyków nie dało się wyplenić. Ojciec wtedy jeszcze kiwał obojętnie głową, nie przejmując się zbytnio tym, zawsze był dla niej bardziej pobłażliwy. Większy ciężar spychał na ramiona swojego pierworodnego. Matka chyba również, chociaż okazywała to całkiem inaczej. Jednak świadomość, że nie wychowywała córki tak, by ta mogła godnie reprezentować ród Selwynów w szerszym świecie, mogła zamęczać, przyprawiać ją o nieznośne migreny. Wielkie, błyszczące oczy Isabelli niejednokrotnie nie rozumiały tego rozczarowania. Zafascynowana niezwykłą Wendeliną, która zapoczątkowała ród salamandry, chciała stać się wielką i silną kobietą, ale jej kruche ciało damy nie wyglądało na zdolne do pomieszczenia takiej potęgi. Dziś… dziś ponownie czuła w sobie moc, choć może spoglądała na wszystko inaczej. Nauczyła się pewne drzemiące w duszy wulkany uspokajać, bo przecież to nie był odpowiedni czas. Tkwiące w sobie pożary dopiero mogła ujawnić, ale nie tak dziko i niepoprawnie, jak to bywało do tej pory. Na swojej drodze napotkała mądre damy. One inspirowały Isę do przyjęcia nieco innej postawy. Czy to się powiedzie? Tego wciąż nie była pewna.
Na marudne nieco słówka brata mogłaby wywrócić oczami jak miastowa dziewka. Przyjęła je jednak jedynie z tajemniczym uśmiechem. Później jednak nie umiała zatrzymać swego głosu: – A pannę z nieszlachetnego rodu już tak? – ponownie zaśmiała się, niby niewinnie, a jednak to dalej było siostrzane droczenie. Nie spodziewałaby się po bratu, że naraziłby rodzinę na splugawienie i tak już nadszarpniętego imienia przez niepoprawne sekrety, ale przecież… był mężczyzną. Zbyt wiele razy słyszała przestrogi, ale podobno dopiero w małżeństwie dama przekonywała się, jak wiele jest w nich prawdy. Bastian pozostawał wolny i mógł wiele, wiele więcej od niej. Do tego poniekąd przyznał się chwilę później. Jeśli do tej pory miała wątpliwości, to teraz rozwiał te niepewne ostatki mgły. Wiele, bardzo wiele zgubnego wpływu uczuć. Przygryzła lekko wargę, odczuwając wyraźną ochotę na ploteczki. Nie rozmawiała jednak z pogodną przyjaciółką, ale z mrukliwym bratem, który nigdy nie podzieliłby się z siostrą takimi tajemnicami. – Poparty twymi doświadczeniami scenariusz z pewnością okaże się znakomity. Nie mogę się doczekać tej sztuki, Bastianie – wyznała nieoczekiwanie, porzucając chęć wypowiedzenia dodatkowych pytań.
– W ogóle nie rozumiesz kosmosu, Bastianie – prychnęła, ledwo powstrzymując się od dziecięcego tupnięcia nogą. Nie była już kapryśną dziesięciolatką, która nie radziła sobie z drwinami nastoletniego brata. – Gwiazdy są czymś więcej, ale nigdy nie odsłonią przed tobą swojej mocy – kontynuowała, nie zauważając, że lekko drgnęła jej dolna warga. Złościła się na niego, ale nie chciała też dawać popisu niedojrzałości. – Docenisz je dopiero wtedy, kiedy poprosisz, bym uwarzyła dla ciebie eliksir. Ich świetlista moc wzmacnia alchemię bardziej, niż mógłbyś sobie wyobrazić – oznajmiła dumnie i odłożyła filiżankę na spodek z głośniejszym stuknięciem. – Nie musisz znać tej magii, ale jej nie lekceważ – odpowiedziała, czując ciepło na swoich bladych policzkach. To od gorącego napoju, z pewnością.
Przywołanie tamtego ojcowskiego oblicza rozmyło w mik jej całe niezadowolenie i zaraz znów wrócił uśmiech. Przyjemnie było na moment poczuć, że przecież Bastian, choć pełen szlacheckiej maniery, dalej pozostawał nieidealny i również popełniał błędy. W tej rywalizacji rodzeństwa niekiedy zapominała o tym. Albo to matka wychwalała go pod niebiosa, wzbudzając w Isabelli bolesne uczucie. – Myślę, że powinieneś się napić, bracie – odpowiedziała, lekko posuwając filiżankę w jego stronę. – Nim wrócisz do pisania. A może to już koniec na dziś? – zapytała, przesuwając spojrzenie z Bastiana na okno. W kuchni nie było tak szczelnych zasłon. Światło gwiazd przebijało się do pomieszczenia.
Na marudne nieco słówka brata mogłaby wywrócić oczami jak miastowa dziewka. Przyjęła je jednak jedynie z tajemniczym uśmiechem. Później jednak nie umiała zatrzymać swego głosu: – A pannę z nieszlachetnego rodu już tak? – ponownie zaśmiała się, niby niewinnie, a jednak to dalej było siostrzane droczenie. Nie spodziewałaby się po bratu, że naraziłby rodzinę na splugawienie i tak już nadszarpniętego imienia przez niepoprawne sekrety, ale przecież… był mężczyzną. Zbyt wiele razy słyszała przestrogi, ale podobno dopiero w małżeństwie dama przekonywała się, jak wiele jest w nich prawdy. Bastian pozostawał wolny i mógł wiele, wiele więcej od niej. Do tego poniekąd przyznał się chwilę później. Jeśli do tej pory miała wątpliwości, to teraz rozwiał te niepewne ostatki mgły. Wiele, bardzo wiele zgubnego wpływu uczuć. Przygryzła lekko wargę, odczuwając wyraźną ochotę na ploteczki. Nie rozmawiała jednak z pogodną przyjaciółką, ale z mrukliwym bratem, który nigdy nie podzieliłby się z siostrą takimi tajemnicami. – Poparty twymi doświadczeniami scenariusz z pewnością okaże się znakomity. Nie mogę się doczekać tej sztuki, Bastianie – wyznała nieoczekiwanie, porzucając chęć wypowiedzenia dodatkowych pytań.
– W ogóle nie rozumiesz kosmosu, Bastianie – prychnęła, ledwo powstrzymując się od dziecięcego tupnięcia nogą. Nie była już kapryśną dziesięciolatką, która nie radziła sobie z drwinami nastoletniego brata. – Gwiazdy są czymś więcej, ale nigdy nie odsłonią przed tobą swojej mocy – kontynuowała, nie zauważając, że lekko drgnęła jej dolna warga. Złościła się na niego, ale nie chciała też dawać popisu niedojrzałości. – Docenisz je dopiero wtedy, kiedy poprosisz, bym uwarzyła dla ciebie eliksir. Ich świetlista moc wzmacnia alchemię bardziej, niż mógłbyś sobie wyobrazić – oznajmiła dumnie i odłożyła filiżankę na spodek z głośniejszym stuknięciem. – Nie musisz znać tej magii, ale jej nie lekceważ – odpowiedziała, czując ciepło na swoich bladych policzkach. To od gorącego napoju, z pewnością.
Przywołanie tamtego ojcowskiego oblicza rozmyło w mik jej całe niezadowolenie i zaraz znów wrócił uśmiech. Przyjemnie było na moment poczuć, że przecież Bastian, choć pełen szlacheckiej maniery, dalej pozostawał nieidealny i również popełniał błędy. W tej rywalizacji rodzeństwa niekiedy zapominała o tym. Albo to matka wychwalała go pod niebiosa, wzbudzając w Isabelli bolesne uczucie. – Myślę, że powinieneś się napić, bracie – odpowiedziała, lekko posuwając filiżankę w jego stronę. – Nim wrócisz do pisania. A może to już koniec na dziś? – zapytała, przesuwając spojrzenie z Bastiana na okno. W kuchni nie było tak szczelnych zasłon. Światło gwiazd przebijało się do pomieszczenia.
Wywrócił oczami słysząc jej odpowiedź. Tutaj, w tym miejscu, mogli porzucić te wszystkie maniery, wyważone słowa, gdy nie otaczała ich służba czy też rodzice, mogli być po prostu sobą. Bastian z tego korzystał, własny dom uznając za jedyne miejsce, kiedy może być sobą. Kiedy wszystko mu wolno. Tam, na zewnątrz, przywdziewa maskę, tak jak wtedy na sabacie, udając kogoś innego. Nikt nigdy nie zaprzątał sobie głowy poznaniem go bliżej, Bastian umiejętnie to uniemożliwiał, nie pozwalając sobie na bliższe relacje, które mogły być dla niego niebezpieczne. Każde zranienie, każda utracona osoba źle na niego wpływała, sprawiała że pojawiały się kolejne pytania bez odpowiedzi, a ich już miał pełno, kolejne zmartwienia nie są mu potrzebne. Poza tym, w takich sytuacjach jak ta, rozumiał że są do siebie znacznie bardziej podobni, niż mówili inni. Mimo, że każde z nich odziedziczyło inny wygląd po rodzicach, charakter mieli zbliżony, te same, dominujące cechy, to samo pragnienie wolności i ogień buchający w sercach. Przecież on otwarcie sam się do tego nie przyzna, nie powie jej tego otwarcie. Bo już taki po prostu był. Żył nieco przytłoczony obowiązkami, jakie na niego spadały, jako pierworodny w którym pokładano wielkie nadzieje był na świeczniku wszystkich. Z jednej strony mu się to podobało, z drugiej miał czasami ochotę zniknąć, chociaż na kilka chwil zaszyć się w swojej samotni i pobyć tylko ze swoimi myślami. Wtedy nie przychodziło mu to łatwo, jednak teraz, mając znacznie więcej możliwości, umiejętnie z tego korzysta.
- Nie łap mnie za słówka. – burknął. Doskonale wiedziała, jakie miał poglądy na czystość krwi, na to jak zaopatrywał się na obecną politykę rodu, mogąc w końcu rozwijać skrzydła w tej kwestii, jednak nie znała jego wielkiej tajemnicy, tego że jego serce pokochało lata temu dziewczynę nie z arystokratycznego rodu, a która swoim zniknięciem sprawiła, że Bastian stał się jeszcze mniej przystępny niż wcześniej. To pewnie przez to wydarzenie coraz głośniej mówił o swoich poglądach, o działalności Rycerzy, aż w końcu dostąpił zaszczytu być ich sojusznikiem. Tego też jej nie powiedział. Miał swoje sekrety, tak jak i ona.
- Jeszcze nad nią pracuję. Wierz mi jednak, tego nikt się nie spodziewa. – z nieznaną sobie czułością popatrzył na zapisane kartki, jakby to one były jego kochanką, jedyną miłością, jakby te przeżycia, przelane na papier, zamienione w prozę, były odzwierciedleniem jego duszy. Może i tak było w rzeczywistości? Popatrzył na nią uważnie, unosząc nieco do góry brwi. – Dziwna jesteś. – skomentował jedynie jej wypowiedź na temat kosmosu, było w tym nieco złośliwości, ale także i odrobina droczenia się. Ona była dziwna, on był dziwny, obydwoje dopełniali się idealnie w tej kwestii, mimo że w niektórych sytuacjach byli jak ogień i woda, przeciwieństwa które jednak się przyciągają. Choćby nie wiem co. – Czy kiedykolwiek się do ciebie zgłosiłem o pomoc? Isabell, ja nie potrzebuję niczyjej pomocy, rozumiesz? – w jego głosie pobrzmiewała determinacja, jaką wręcz emanowało jego ciało.
Nie był idealny. Nikt nie był. Miał więcej skaz i wad, niż zalet, przynajmniej nikt nigdy tych zalet nie starał się odkryć i niech tak lepiej pozostanie, najprawdopodobniej przed nikim nie byłby w stanie się otworzyć w wystarczający sposób, nikomu nie byłby w stanie powierzyć swoich sekretów. Nikt nie jest w stanie go zrozumieć, zrozumieć tego, co siedzi mu w głowie, tego, jak czuje się w co poniektórych sytuacjach. Nawet własna siostra. Z lekkim wahaniem sięgnął po filiżankę, patrząc na nią krótko.
- Pewnie nie koniec. Nim nastanie świt, pojawią się nowe wersy, nowe słowa, które pogrążą mnie jeszcze bardziej. – prychnął lekko, upijając łyk z filiżanki. Nigdy nie dostał ani jednej negatywnej oceny swojej sztuki. Sam też starał się być obiektywny i jeśli przedstawienie nie było klapą, dobrze je oceniał. Był sprawiedliwy, chociaż w ciętych słowach potrafił opisać to, co widział. Najwidoczniej jednak dobrze to robił, skoro ludzie tak cenili sobie jego zdanie.
- Nie łap mnie za słówka. – burknął. Doskonale wiedziała, jakie miał poglądy na czystość krwi, na to jak zaopatrywał się na obecną politykę rodu, mogąc w końcu rozwijać skrzydła w tej kwestii, jednak nie znała jego wielkiej tajemnicy, tego że jego serce pokochało lata temu dziewczynę nie z arystokratycznego rodu, a która swoim zniknięciem sprawiła, że Bastian stał się jeszcze mniej przystępny niż wcześniej. To pewnie przez to wydarzenie coraz głośniej mówił o swoich poglądach, o działalności Rycerzy, aż w końcu dostąpił zaszczytu być ich sojusznikiem. Tego też jej nie powiedział. Miał swoje sekrety, tak jak i ona.
- Jeszcze nad nią pracuję. Wierz mi jednak, tego nikt się nie spodziewa. – z nieznaną sobie czułością popatrzył na zapisane kartki, jakby to one były jego kochanką, jedyną miłością, jakby te przeżycia, przelane na papier, zamienione w prozę, były odzwierciedleniem jego duszy. Może i tak było w rzeczywistości? Popatrzył na nią uważnie, unosząc nieco do góry brwi. – Dziwna jesteś. – skomentował jedynie jej wypowiedź na temat kosmosu, było w tym nieco złośliwości, ale także i odrobina droczenia się. Ona była dziwna, on był dziwny, obydwoje dopełniali się idealnie w tej kwestii, mimo że w niektórych sytuacjach byli jak ogień i woda, przeciwieństwa które jednak się przyciągają. Choćby nie wiem co. – Czy kiedykolwiek się do ciebie zgłosiłem o pomoc? Isabell, ja nie potrzebuję niczyjej pomocy, rozumiesz? – w jego głosie pobrzmiewała determinacja, jaką wręcz emanowało jego ciało.
Nie był idealny. Nikt nie był. Miał więcej skaz i wad, niż zalet, przynajmniej nikt nigdy tych zalet nie starał się odkryć i niech tak lepiej pozostanie, najprawdopodobniej przed nikim nie byłby w stanie się otworzyć w wystarczający sposób, nikomu nie byłby w stanie powierzyć swoich sekretów. Nikt nie jest w stanie go zrozumieć, zrozumieć tego, co siedzi mu w głowie, tego, jak czuje się w co poniektórych sytuacjach. Nawet własna siostra. Z lekkim wahaniem sięgnął po filiżankę, patrząc na nią krótko.
- Pewnie nie koniec. Nim nastanie świt, pojawią się nowe wersy, nowe słowa, które pogrążą mnie jeszcze bardziej. – prychnął lekko, upijając łyk z filiżanki. Nigdy nie dostał ani jednej negatywnej oceny swojej sztuki. Sam też starał się być obiektywny i jeśli przedstawienie nie było klapą, dobrze je oceniał. Był sprawiedliwy, chociaż w ciętych słowach potrafił opisać to, co widział. Najwidoczniej jednak dobrze to robił, skoro ludzie tak cenili sobie jego zdanie.
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nic w tym dziwnego. Dorastali w cieple wspólnego ognia, pod czujnym okiem patronki rodu. Całe Beaulieu wiedziało, jak silnie Isabella się utożsamiała się ze średniowieczną czarownicą. Być może nie odważyła się jeszcze prawdziwie poczuć w sobie jej siły, ale gdzieś skrycie marzyła o tym, by któregoś dnia zapłonąć w tak nieposkromionym świetle. Niemniej jako dama miała ograniczone możliwości. Były jednak takie osoby, które z przeszłości próbowały obudzić w niej wiarę, że to możliwe. Wiedziała, że jeszcze nie dziś. Czasem zastanawiała się, czy jej ślady nie zachowały się w duszy brata, w jego mocnym usposobieniu. Był szorstki i niekiedy nie warto było się zbliżać, ale z pewnością nie zadeptał w sobie tego Selwynowego, roziskrzonego pierwiastka. Nie mogliby być jednością, bo długie lata rzeźbiono ich zupełnie różną techniką. Niemniej, gdy wspominała Alexandra, wydawało jej się, że i płeć oraz tożsame z nią wychowanie to argument tak łatwy do obalenia. Nazbyt często czuła, że kuzyn i ona stanowią jedność, że rozumieją się. Dlatego też tak bardzo jej go brakowało, ale tu na korytarzach rezydencji w Boreham nikt nie zauważał tęsknoty Belli, tego jak zbyt często błądziła w okolicy jego dawnych komnat. Nikt nie wiedział, że uratowała przed spaleniem jeden z portretów kuzyna i chowała go w bezpiecznym miejscu. Nikt nie wiedział. Nawet lub może… szczególnie Bastian. Przywykła do jego chłodu i ostrożnego zdystansowania, a jednocześnie też przeczuwała, że w razie czego otoczy on ją bezpiecznym ramieniem. Krew swojej krwi przecież bronić będzie zawsze. Odwaga rodzeństwa, płomienista śmiałość wiązały się też z wolą walki. Pytanie tylko czy obydwoje walczyli w imię tych samych wartości. O tym w murach pałacu nikt raczej nie rozmawiał. Prawda głośna i jedyna nie istniała.
– Nie zdradzisz mi nic? Oj, choćby jeden szczegół… – mruczała słodko, próbując oczarować go siostrzanym urokiem. Teraz to nie działało pewnie już tak skutecznie jak kiedyś, ale może noc potrafiła nieco rozmiękczyć jego twarde serce. Lubiła nowinki i wolałaby nie planować znów zakradania się w pobliże pozostawianego w jakimś tajemnym miejscu scenariusza. Anomalie ustąpiły, ryzyko związane z czarowaniem wygasało, więc teraz byłoby jej łatwiej z tą niewinną intrygą. – Nie mniej niż ty. Dziwność mamy we krwi, braciszku – odpowiedziała, nawiązując do przodkini, która nawet w swoim przydomku wpisane miała szaleństwo. Inną sprawą było to, że owa dziwność przybierała doprawdy rozmaite, bardzo elastyczne formy. Nie byli jednak stabilni, tego była pewna. Za brak tej stabilności charakteru mogli zapłacić tak wysoką cenę. Niemniej ciotka Morgana sama nie należała do postaci pełnych ładu i spokoju. Bella rzekłaby, że nestorka jest okazem czystego wariactwa, które jakimś cudem trzyma pod szczelnymi maskami. Czy jednak twarze Selwynów zakryte przebraniem kogokolwiek mogłyby dziś zaskoczyć?
– Dzisiaj jeszcze nie – stwierdziła, czując już lekką irytację związaną z jego postawą. Zbyt wiele rzeczy wypierał. – W jedności jesteśmy silniejsi, Bastianie. W samotności zbyt łatwo można nas powalić – uznała, powtarzając zapewne słowa jakiegoś starszego wuja podsłyszane na którejś uroczystej kolacji. – Próbuję o tym nie zapomnieć – domknęła wypowiedź. Od dziecka wszak wpajano im, jak silną i potężną mocą włada rodzina, gdy działa w zjednoczeniu. Szczególnie dziś, kiedy coraz więcej szarości wypowiadało się na temat szkodliwości szlachty. Nie szanowali, nie uznawali i działali przeciwko wielowiekowym tradycjom. Dlatego rody arystokratów musiały strzec swojej krwi. Czy i z tym się nie godził?
– Zatem zostawię ciebie i twoje słowa, nim wyparują wraz z ciepłem tej filiżanki – powiedziała, wzdychając na koniec. Wyprostowała nachylone wcześniej ku blatom plecy i uśmiechnęła się jeszcze raz do swojego brata. Przeszła w jego stronę i uraczyła jego policzek siostrzanym muśnięciem. – Niech natchnienie cię nie opuszcza, drogi Bastianie – dodała, odsuwając się powoli. – Dobrej nocy.
Podążyła w stronę wyjścia z kuchni. Wierzyła, że teraz będzie mogła już zasnąć. Miała nadzieję, że brat dokończy swoje dzieło i tym razem również okaże się ono tak zachwycające jak poprzednie. Oby tylko zdołał przespać chociaż te kilka godzin. Nocne natchnienia potrafiły wyjadać z ciała ogromne pokłady energii.
zt
– Nie zdradzisz mi nic? Oj, choćby jeden szczegół… – mruczała słodko, próbując oczarować go siostrzanym urokiem. Teraz to nie działało pewnie już tak skutecznie jak kiedyś, ale może noc potrafiła nieco rozmiękczyć jego twarde serce. Lubiła nowinki i wolałaby nie planować znów zakradania się w pobliże pozostawianego w jakimś tajemnym miejscu scenariusza. Anomalie ustąpiły, ryzyko związane z czarowaniem wygasało, więc teraz byłoby jej łatwiej z tą niewinną intrygą. – Nie mniej niż ty. Dziwność mamy we krwi, braciszku – odpowiedziała, nawiązując do przodkini, która nawet w swoim przydomku wpisane miała szaleństwo. Inną sprawą było to, że owa dziwność przybierała doprawdy rozmaite, bardzo elastyczne formy. Nie byli jednak stabilni, tego była pewna. Za brak tej stabilności charakteru mogli zapłacić tak wysoką cenę. Niemniej ciotka Morgana sama nie należała do postaci pełnych ładu i spokoju. Bella rzekłaby, że nestorka jest okazem czystego wariactwa, które jakimś cudem trzyma pod szczelnymi maskami. Czy jednak twarze Selwynów zakryte przebraniem kogokolwiek mogłyby dziś zaskoczyć?
– Dzisiaj jeszcze nie – stwierdziła, czując już lekką irytację związaną z jego postawą. Zbyt wiele rzeczy wypierał. – W jedności jesteśmy silniejsi, Bastianie. W samotności zbyt łatwo można nas powalić – uznała, powtarzając zapewne słowa jakiegoś starszego wuja podsłyszane na którejś uroczystej kolacji. – Próbuję o tym nie zapomnieć – domknęła wypowiedź. Od dziecka wszak wpajano im, jak silną i potężną mocą włada rodzina, gdy działa w zjednoczeniu. Szczególnie dziś, kiedy coraz więcej szarości wypowiadało się na temat szkodliwości szlachty. Nie szanowali, nie uznawali i działali przeciwko wielowiekowym tradycjom. Dlatego rody arystokratów musiały strzec swojej krwi. Czy i z tym się nie godził?
– Zatem zostawię ciebie i twoje słowa, nim wyparują wraz z ciepłem tej filiżanki – powiedziała, wzdychając na koniec. Wyprostowała nachylone wcześniej ku blatom plecy i uśmiechnęła się jeszcze raz do swojego brata. Przeszła w jego stronę i uraczyła jego policzek siostrzanym muśnięciem. – Niech natchnienie cię nie opuszcza, drogi Bastianie – dodała, odsuwając się powoli. – Dobrej nocy.
Podążyła w stronę wyjścia z kuchni. Wierzyła, że teraz będzie mogła już zasnąć. Miała nadzieję, że brat dokończy swoje dzieło i tym razem również okaże się ono tak zachwycające jak poprzednie. Oby tylko zdołał przespać chociaż te kilka godzin. Nocne natchnienia potrafiły wyjadać z ciała ogromne pokłady energii.
zt
Oboje posiadali ten ogień, tą werwę i wolny umysł, czysty niczym krystaliczna woda. Oboje chcieli być niezależni, pokazać innym swoją siłę. Przyszło im jednak żyć w czasach, kiedy to niczego nie można być pewnym, kiedy tylko więzy rodzinne są w stanie zapewnić ci radość i bezpieczeństwo, jednak on do kwestii rodziny podchodził zupełnie inaczej niż ona. Dla niego rodziną była ona, ojciec i matka. Reszta kuzynów i innych spowinowaconych nie byli warci jego uwagi, tolerował ich, jednak o prawdziwych relacjach mowy raczej być nie było. Alexander… nie miał o nim dobrego zdania, gdyby usłyszał to imię w tej kuchni, nie wiadomo czy ogień nie zapłonąłby także między nimi. Teraz wszystko się zmieni, wszystko wraca na odpowiednie tory, a oni oboje musza przygotować się na to, co przyniesie im nowy rok, a wiele niespodzianek czeka dosłownie za zakrętem, najbliższe miesiące mogą pokazać im, ile oboje są warci.
- Wiesz że tego nie zrobię. – prychnął. To już nie te lata, kiedy dawał się na to nabrać, kiedy jako dziecko jeszcze pokazywał jej zapisane drobnym pismem kartki. Z roku na rok Bastian robił się coraz bardziej skryty, unikał ludzi, towarzystwa szukając jedynie w książkach i pergaminach, napawając się zapachem atramentu i różami rosnącymi za jego oknem w ogrodzie – Ja jestem ten mniej dziwny. – mruknął, jednak kąciki jego ust wykrzywił lekki uśmiech. Obydwoje byli siebie warci i nawet jeśli w ich rozmowach próżno się dopatrzeć typowo rodzinnych emocji, jedno za drugie wskoczy w ogień, nie omieszkując przy tym wypomnieć zasad bezpieczeństwa drugiemu. Jednak byli krwią z krwi, tego nie da się zniszczyć, to przecież z nimi pozostanie.
- Wierz sobie w co chcesz, Bell, ja jednak zawsze radziłem sobie sam. Teraz też się to nie zmieni. – powiedział z determinacją w głosie, naprawdę w to wierząc. Bo wiedział doskonale, że sam sobie poradzi z każdymi przeciwnościami, z każdymi kłodami, jakie los będzie rzucał mu pod nogi. Indywidualista, który sam rozwiązuje wszystkie problemy, który nie lubi liczyć na innych. Który po prostu pragnie być sam.
- Spokojnej nocy. Isabell. – powiedział cicho, a czując jej usta na swoim policzku, lekko się uśmiechnął, ale dopiero w momencie, kiedy był pewien że opuściła kuchnię. Ich relacja była naprawdę dziwna. Nie zachowywali się jak typowy brat i siostra, nie było między nimi aż tak wytworzonej więzi, jaką powinni mieć już od małego. Wiedział, że teraz może to wszystko zmienić. Jednak czy aby na pewno tego chce? Czy tak nie jest prościej? Ten chłód, dystans, a jednocześnie pewność, że drugie przyjdzie z pomocą, gdy zajdzie taka potrzeba? Potrząsnął głowa. Nie czas i nie miejsce na takie rozmyślania.
Jednym ruchem zgarnął pergaminy i pióro z blatu kuchni i zapatrzył się w płonący nadal żywo kominek, w te płomienie w których dzisiejszego wieczoru szukał natchnienia, a które prawdopodobnie nawiedzi go dopiero w jego komnatach. Dopiero kiedy zamknie się w swoich ukochanych czterech ścianach będzie wiedział, jak zakończyć tą sztukę. – Wchodzi na scenę i spogląda w czyste niebo, z wolna zatracając się w tym widoku. – mruknął pod nosem ruszając do siebie, znajdując zakończenie wersu, jaki miał spisany na papierze, nim jego siostra pojawiła się w kuchni. Znowu lekko się uśmiechnął. Noc będzie owocna, czuł już te przyjemne dreszcze, które to zawsze zwiastowały, że powinien szybko chwycić za pióro i przelać myśli na papier. Nie zasnął przez kolejne godziny, zapadając w sen dopiero nad ranem, gdy pierwsze ptaki zaczęły śpiewać.
/zt
- Wiesz że tego nie zrobię. – prychnął. To już nie te lata, kiedy dawał się na to nabrać, kiedy jako dziecko jeszcze pokazywał jej zapisane drobnym pismem kartki. Z roku na rok Bastian robił się coraz bardziej skryty, unikał ludzi, towarzystwa szukając jedynie w książkach i pergaminach, napawając się zapachem atramentu i różami rosnącymi za jego oknem w ogrodzie – Ja jestem ten mniej dziwny. – mruknął, jednak kąciki jego ust wykrzywił lekki uśmiech. Obydwoje byli siebie warci i nawet jeśli w ich rozmowach próżno się dopatrzeć typowo rodzinnych emocji, jedno za drugie wskoczy w ogień, nie omieszkując przy tym wypomnieć zasad bezpieczeństwa drugiemu. Jednak byli krwią z krwi, tego nie da się zniszczyć, to przecież z nimi pozostanie.
- Wierz sobie w co chcesz, Bell, ja jednak zawsze radziłem sobie sam. Teraz też się to nie zmieni. – powiedział z determinacją w głosie, naprawdę w to wierząc. Bo wiedział doskonale, że sam sobie poradzi z każdymi przeciwnościami, z każdymi kłodami, jakie los będzie rzucał mu pod nogi. Indywidualista, który sam rozwiązuje wszystkie problemy, który nie lubi liczyć na innych. Który po prostu pragnie być sam.
- Spokojnej nocy. Isabell. – powiedział cicho, a czując jej usta na swoim policzku, lekko się uśmiechnął, ale dopiero w momencie, kiedy był pewien że opuściła kuchnię. Ich relacja była naprawdę dziwna. Nie zachowywali się jak typowy brat i siostra, nie było między nimi aż tak wytworzonej więzi, jaką powinni mieć już od małego. Wiedział, że teraz może to wszystko zmienić. Jednak czy aby na pewno tego chce? Czy tak nie jest prościej? Ten chłód, dystans, a jednocześnie pewność, że drugie przyjdzie z pomocą, gdy zajdzie taka potrzeba? Potrząsnął głowa. Nie czas i nie miejsce na takie rozmyślania.
Jednym ruchem zgarnął pergaminy i pióro z blatu kuchni i zapatrzył się w płonący nadal żywo kominek, w te płomienie w których dzisiejszego wieczoru szukał natchnienia, a które prawdopodobnie nawiedzi go dopiero w jego komnatach. Dopiero kiedy zamknie się w swoich ukochanych czterech ścianach będzie wiedział, jak zakończyć tą sztukę. – Wchodzi na scenę i spogląda w czyste niebo, z wolna zatracając się w tym widoku. – mruknął pod nosem ruszając do siebie, znajdując zakończenie wersu, jaki miał spisany na papierze, nim jego siostra pojawiła się w kuchni. Znowu lekko się uśmiechnął. Noc będzie owocna, czuł już te przyjemne dreszcze, które to zawsze zwiastowały, że powinien szybko chwycić za pióro i przelać myśli na papier. Nie zasnął przez kolejne godziny, zapadając w sen dopiero nad ranem, gdy pierwsze ptaki zaczęły śpiewać.
/zt
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kuchnia
Szybka odpowiedź