Pracownia Iris
AutorWiadomość
Pracownia
Zdecydowanie najmniejsze pomieszczenie w całym domu, bardziej przypominające schowek na skarby niż standardową, alchemiczną pracownię - być może dlatego, że kiedyś rzeczywiście pełniło taką rolę. Mimo niewielkich rozmiarów i panującego wewnątrz półmroku (światło dzienne wpada przez jedno jedyne wąskie okienko wciśnięte pod sufitem), utrzymane jest w czystości i porządku, bo Iris nie znosi pracować w bałaganie. Wszystkie ingrediencje są więc starannie posortowane, a stojące na półkach fiolki skrupulatnie opisane. Oprócz ksiąg z recepturami znaleźć można i te traktujące o transmutacji; z kolei w skrzyni w kącie zapodziało się kilka szkolnych podręczników.
Gość
Gość
| 3 maja
Ciche bulgotanie wypełniało niewielką przestrzeń łagodnymi, kojącymi dźwiękami, niejako odcinając ją od całej reszty pogrążonego w chaosie świata. Nigdy wcześniej nie traktowała warzenia eliksirów w ten sposób; długie godziny spędzane nad kociołkiem co prawda ją odprężały, dostarczając tego samego rodzaju satysfakcji, który inni czerpali z meczów Quidditcha albo pojedynków, ale do tej pory nie zdarzyło jej się rozpatrywać maleńkiej pracowni w kategoriach schronienia. Być może dlatego, że takowego nie potrzebowała; chociaż raczej trudno było przypisać jej jakiekolwiek cechy duszy towarzystwa, uciekanie w miękkie objęcia samotności do niedawna również nie było w jej stylu. Zmiana przyszła razem z ciężkim, majowym powietrzem, wywracającym do góry nogami wszystko, co znała i zmuszającym ją do uczenia się rzeczywistości na nowo. Proces nie był ani prosty ani przyjemny, a choć na czystych korytarzach Munga nadal czuła się względnie bezpiecznie, to niczemu nie ufała tak bardzo, jak własnym czterem kątom.
Być może dlatego na siłę szukała sobie pretekstu do spędzania w pracowni jak największej ilości czasu, zabierając się za warzenie eliksirów, które nie tylko wykraczały stopniem trudności daleko poza jej umiejętności, ale też nie miały prawa się udać. Ściganie się z własnymi ograniczeniami nie należało zapewne do reakcji zupełnie zdrowych, ale Iris nie przejmowała się tym zbytnio, po raz kolejny prosząc wszystkich, by przez najbliższe godziny jej nie przeszkadzali i zamykając za sobą drzwi mikroskopijnego pomieszczenia, które bardzo szybko wypełniło się parą z kociołka, podnoszącą temperaturę wewnątrz o kilkanaście stopni i sprawiającą, że włosy młodej alchemiczki przykleiły się do skroni. Sama zainteresowana zdawała się jednak tego nie zauważać, z przejęciem i uwagą sortując zgromadzone ingrediencje. Niektóre całkiem zwyczajne, inne niezwykle rzadkie; ze szczególną uwagą i szacunkiem zatrzymała się nad płytkim naczyniem wypełnionym niepozornie wyglądającym, szarym proszkiem, w świetle świec skrzącym się złotawym blaskiem. Zdobycie popiołu feniksa nie było rzeczą łatwą, wsypanie go do bulgoczącego kociołka – jeszcze trudniejszą, i przez moment dziewczynie dłoń zadrżała z przejęcia, gdy srebrzysta mgiełka mieszała się z wodą, natychmiastowo zmieniając jej barwę na srebrnawą. Pierwszy krok był za nią.
Wstrzymując powietrze, zamieszała ostrożnie gotującą się substancję, z przesadną wręcz precyzją obracając łyżką odliczoną ilość razy – najpierw zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, później na odwrót, później znów zgodnie. Dopiero gdy na powierzchni pojawiły się charakterystyczne smugi, odsunęła się ostrożnie, sięgając po przygotowane wcześniej pióra. Jedno pawie, szerokie i kolorowe; jedno należące niegdyś do hipogryfa; i jedno całkowicie zwyczajne, choć wcale nie mniej imponujące, należące do sowy pocztowej. Nie była pewna, dlaczego spośród wszystkich ingrediencji zwierzęcych wybrała właśnie te; zdawało się, że pierzaste stworzenia od zawsze były jej bliższe niż inne – w końcu czy to nie sowa stanowiła jej animagiczny odpowiednik?
Widok rozpuszczających się w eliksirze piór wywołał w niej jakieś niewyjaśnione uczucie melancholii, nie pozwoliła sobie jednak na roztargnienie, teraz mocniej niż wcześniej skupiając się na dokładnym odtworzeniu wyczytanej w księdze receptury. Jeden obrót w lewo, trzy obroty w prawo; cztery w lewo i znów siedem w prawo. Substancja zgęstniała, zmieniając barwę na głęboki turkus i nabierając jakiegoś smolistego połysku. Iris przyjrzała jej się krytycznie, przez kilka chwil oceniając odcień i konsystencję, ale w końcu oceniła obecny stan mikstury jako wystarczająco dobry – zabrała się więc za przygotowanie pozostałych składników, następnych kilka minut spędzając na skrupulatnym miażdżeniu w miseczce lasek cynamonu oraz ususzonych goździków. Powietrze, przesycone wilgocią, szybko wypełniło się zapachem ziół i przypraw, sprawiając, że czarownicy zakręciło się w głowie; nie przerwała jednak wykonywanych czynności, starannie odmierzając potrzebną ilość aromatycznego proszku i wrzucając go do kociołka. Eliksir zasyczał.
Odstawiła ostrożnie naczynie na blat, dopiero teraz pozwalając sobie na krok w tył i otarcie potu z zaczerwienionego czoła. Ostatni składnik – liście moly, precyzyjnie oddzielone od białych płatków – leżały w zasięgu ręki, ale Iris nie spieszyła się z ciśnięciem ich do wody, cierpliwie czekając i odliczając w myślach kolejne sekundy. Pięć, dziesięć, piętnaście; po dwóch minutach bulgocząca w kociołku substancja zatrzymała się na moment, zmieniając barwę najpierw na liliową, później na bladoniebieską; właśnie wtedy dziewczyna przechyliła miseczkę z pociętymi łodyżkami, dodając finalną ingrediencję i wstrzymując oddech.
| używam: popiół feniksa (-), pióra pawia, liście moly, pióro hipogryfa, pióro sowy, cynamon, goździki
Ciche bulgotanie wypełniało niewielką przestrzeń łagodnymi, kojącymi dźwiękami, niejako odcinając ją od całej reszty pogrążonego w chaosie świata. Nigdy wcześniej nie traktowała warzenia eliksirów w ten sposób; długie godziny spędzane nad kociołkiem co prawda ją odprężały, dostarczając tego samego rodzaju satysfakcji, który inni czerpali z meczów Quidditcha albo pojedynków, ale do tej pory nie zdarzyło jej się rozpatrywać maleńkiej pracowni w kategoriach schronienia. Być może dlatego, że takowego nie potrzebowała; chociaż raczej trudno było przypisać jej jakiekolwiek cechy duszy towarzystwa, uciekanie w miękkie objęcia samotności do niedawna również nie było w jej stylu. Zmiana przyszła razem z ciężkim, majowym powietrzem, wywracającym do góry nogami wszystko, co znała i zmuszającym ją do uczenia się rzeczywistości na nowo. Proces nie był ani prosty ani przyjemny, a choć na czystych korytarzach Munga nadal czuła się względnie bezpiecznie, to niczemu nie ufała tak bardzo, jak własnym czterem kątom.
Być może dlatego na siłę szukała sobie pretekstu do spędzania w pracowni jak największej ilości czasu, zabierając się za warzenie eliksirów, które nie tylko wykraczały stopniem trudności daleko poza jej umiejętności, ale też nie miały prawa się udać. Ściganie się z własnymi ograniczeniami nie należało zapewne do reakcji zupełnie zdrowych, ale Iris nie przejmowała się tym zbytnio, po raz kolejny prosząc wszystkich, by przez najbliższe godziny jej nie przeszkadzali i zamykając za sobą drzwi mikroskopijnego pomieszczenia, które bardzo szybko wypełniło się parą z kociołka, podnoszącą temperaturę wewnątrz o kilkanaście stopni i sprawiającą, że włosy młodej alchemiczki przykleiły się do skroni. Sama zainteresowana zdawała się jednak tego nie zauważać, z przejęciem i uwagą sortując zgromadzone ingrediencje. Niektóre całkiem zwyczajne, inne niezwykle rzadkie; ze szczególną uwagą i szacunkiem zatrzymała się nad płytkim naczyniem wypełnionym niepozornie wyglądającym, szarym proszkiem, w świetle świec skrzącym się złotawym blaskiem. Zdobycie popiołu feniksa nie było rzeczą łatwą, wsypanie go do bulgoczącego kociołka – jeszcze trudniejszą, i przez moment dziewczynie dłoń zadrżała z przejęcia, gdy srebrzysta mgiełka mieszała się z wodą, natychmiastowo zmieniając jej barwę na srebrnawą. Pierwszy krok był za nią.
Wstrzymując powietrze, zamieszała ostrożnie gotującą się substancję, z przesadną wręcz precyzją obracając łyżką odliczoną ilość razy – najpierw zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, później na odwrót, później znów zgodnie. Dopiero gdy na powierzchni pojawiły się charakterystyczne smugi, odsunęła się ostrożnie, sięgając po przygotowane wcześniej pióra. Jedno pawie, szerokie i kolorowe; jedno należące niegdyś do hipogryfa; i jedno całkowicie zwyczajne, choć wcale nie mniej imponujące, należące do sowy pocztowej. Nie była pewna, dlaczego spośród wszystkich ingrediencji zwierzęcych wybrała właśnie te; zdawało się, że pierzaste stworzenia od zawsze były jej bliższe niż inne – w końcu czy to nie sowa stanowiła jej animagiczny odpowiednik?
Widok rozpuszczających się w eliksirze piór wywołał w niej jakieś niewyjaśnione uczucie melancholii, nie pozwoliła sobie jednak na roztargnienie, teraz mocniej niż wcześniej skupiając się na dokładnym odtworzeniu wyczytanej w księdze receptury. Jeden obrót w lewo, trzy obroty w prawo; cztery w lewo i znów siedem w prawo. Substancja zgęstniała, zmieniając barwę na głęboki turkus i nabierając jakiegoś smolistego połysku. Iris przyjrzała jej się krytycznie, przez kilka chwil oceniając odcień i konsystencję, ale w końcu oceniła obecny stan mikstury jako wystarczająco dobry – zabrała się więc za przygotowanie pozostałych składników, następnych kilka minut spędzając na skrupulatnym miażdżeniu w miseczce lasek cynamonu oraz ususzonych goździków. Powietrze, przesycone wilgocią, szybko wypełniło się zapachem ziół i przypraw, sprawiając, że czarownicy zakręciło się w głowie; nie przerwała jednak wykonywanych czynności, starannie odmierzając potrzebną ilość aromatycznego proszku i wrzucając go do kociołka. Eliksir zasyczał.
Odstawiła ostrożnie naczynie na blat, dopiero teraz pozwalając sobie na krok w tył i otarcie potu z zaczerwienionego czoła. Ostatni składnik – liście moly, precyzyjnie oddzielone od białych płatków – leżały w zasięgu ręki, ale Iris nie spieszyła się z ciśnięciem ich do wody, cierpliwie czekając i odliczając w myślach kolejne sekundy. Pięć, dziesięć, piętnaście; po dwóch minutach bulgocząca w kociołku substancja zatrzymała się na moment, zmieniając barwę najpierw na liliową, później na bladoniebieską; właśnie wtedy dziewczyna przechyliła miseczkę z pociętymi łodyżkami, dodając finalną ingrediencję i wstrzymując oddech.
| używam: popiół feniksa (-), pióra pawia, liście moly, pióro hipogryfa, pióro sowy, cynamon, goździki
Gość
Gość
The member 'Iris Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Pracownia Iris
Szybka odpowiedź