Windy Ministerstwa Magii
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Windy Ministerstwa Magii
Windy w Ministerstwie Magii nie są najprzyjemniejszym miejscem, jakie można sobie wyobrazić. Pracownicy starają się spędzać w nich jak najmniej czasu. Petenci też. Złote kraty wydają się zapraszać do wejścia do niewielkiego, często zatłoczonego pudełka, którym podróżują ludzie, dziwne przedmioty, a przede wszystkim sowy – środek komunikacji między departamentami. I o ile biura udaje utrzymać się we względnym ładzie po ich przelotach, o tyle z windami jest już większy problem. Bordowa wykładzina zawsze naznaczona jest przynajmniej dwoma plamami po ptasich odchodach. Ptaszyska dodatkowo lubią siadać na ramionach i głowach czarodziejów, bo za mało jest miejsca, by mogły latać, a nieprzyjemne stratowania oduczyły je zajmowania miejsc na podłodze. Niedogodności te nie zmieniają jednak faktu, że windy są najwygodniejszym i najszybszym sposobem poruszania się po olbrzymim gmachu Ministerstwa.
Wiedziała, że to był kiepski pomysł i przeczuwała, że gdyby tylko podzieliła się swoim zamiarem z kimkolwiek spotkałaby się z delikatną dezaprobatą. Właśnie dlatego zrezygnowała z zamiaru napisania do Tonks, nie wspominając już o swoim bracie. Było to jednak coś, co musiała zrobić względnie jak najszybciej, korzystając z istniejącego wciąż chaosu, po krwawej rzezi z przełomu miesiąca, pomimo odrazy i niechęci, jaką w niej wywoływał rząd Malfoya i jego barbarzyński obowiązek. Nie chciała uciekać, ani chować się, ale nie była na tyle głupia, by samej sobie wmawiać, że pozostawanie w Londynie jest bezpieczne i to nie tylko z powodu czystości własnej krwi. Choć prowadziła biznes na Pokątnej, jej starcie z poplecznikami Voldemorta miało miejsce tak dawno i wciąż nikt nie zdecydował się zapukać do jej drzwi, wierzyła, że nie zajmowali sobie głów kimś tak nieznaczącym. Ale spuścizna dziadka musiała przetrwać, a ona potrzebowała czasu, aby poukładać swoje sprawy, zabezpieczyć wszystko, w międzyczasie pomagając wciąż tym, którzy nie zdążyli wymknąć się z Londynu podczas feralnej marcowej nocy. Gdzieś ktoś mógł wciąż potrzebować pomocy, a ona — będąc tu, wciąż mogła pomóc. Mogła być uszami i oczami tak długo, póki jej zarejestrowana obecność i aktywność w centrum miasta pozostawała nieszczególnie interesująca. Zakon potrzebował tego — dostępu do informacji, a ona miała więcej niż jeden powód, by się tu stawić.
Próg ministerstwa przekroczyła z duszą na ramieniu, jak i lekko powstrzymywanymi mdłościami na samą myśl o tym, do czego pozostali tu ludzie byli zdolni. Nie wierzyła, by ktoś niesympatyzujący z obecną władzą zachował swoje stanowisko; mogła śmiało wrzucić ich do jednego wora plugawych i pozbawionych sumienia potworów, których omijałaby z chęcią szerokim łukiem. Zaciskała pięści w kieszeniach i rozluźniała je co rusz, z każdym krokiem czując, jak ich wnętrze poci się coraz bardziej. Rozglądała się niespokojnie, serce w piersi dudniło głośno — bo co jeśli spotka tu Notta lub Rosiera? Czy chciało im się w ogóle ruszać swoje opasłe, wymoczone w mleku i miodzie zadki, by dopełnić formalności? Cóż, jeśli stani z nimi oko w oko, tym razem nie da się pokonać tak łatwo.
Trafiając przed Komisję Rejestracji Różdżek, która mieściła się w Biurze Aurorów, patrząc na tych wszystkich ludzi, pomyślała o wszystkich tych, którzy przez coś takiego musieli porzucić swoje domy, życiowy dobytek; którzy musieli uciekać wraz z rodziną lub samotnie; w końcu o tych, którzy pogrzebać bliskich musieli już na zawsze, bo nie zdołali uciec przed nową sprawiedliwością. Pomyślała też o mamie, żałując, że odwiedza ją tak rzadko, a dziś była w takim samym niebezpieczeństwie jak oni wszyscy. Stanęła w kolejce, spoglądając na tych, którzy stali równolegle z nią, niektórzy pewni i i spokojni, inni wystraszeni i zamknięci w sobie. Kiedy przyszła jej kolej, przeniosła wzrok na urzędnika i zawahała się — a może by tak skłamać, spróbować go oszukać, wpisać nieprawdziwe dane o sobie, zapewniając sobie nową, anonimową i bezpieczną tożsamość. Szkopuł tkwił jednak w tym, że sama już myśl o tym sprawiła, że na jej karku pojawiły się pierwsze krople potu, a po plecach tuż po tym przebiegł zimny dreszcz. Jeśli spróbuje, ręce będą się trząść, jej wzrok będzie błąkał się po wszystkim, a jej głos zmieni barwę. To nie miało sensu — zostałaby zdemaskowana w mgnieniu oka.
Niech się dzieje, co chce.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Kiedy czarodziej poprosił ją o dokumenty, podała mu je bez słowa, przełykając jedynie ślinę. Początkowo nie patrzyła na niego, mu w oczy — przebiłaby się przez nie zarówno głupia arogancja, jak i strach przed tym, że mogłoby się dziś nie powieść. Dopiero kiedy zaczął przeglądać je dokładnie, czytając wszystko, słowo po słowie, zdanie po zdaniu i westchnął, uniosła na niego spojrzenie, obserwując go badawczo. Był w kwiecie wieku, nie wyglądał też na złego człowieka, myślała. Mógłby być w podobnej sytuacji, mógłby mieć w swoim rodowodzie i mugoli i ich sympatyków. Mógłby sam potrzebować pomocy Zakonu Feniksa, tymczasem siedział przy stole, wertował dokumenty i wydawał osąd. Decydował o tym, kto mógł zostać w Londynie. Zbierał informacje o ludziach, którzy mieli prawo tu być, odbierając im wolność, wyrzucając wielu z nich z własnego domu. Jakim psidwaczym prawem? Ani się nie obejrzeli, jak Lord Voldemort przejął stolicę. Już nigdzie nie byli bezpieczni. Cała ta plaga miała rozejść się znacznie dalej.
Znaczące chrząkanie wybiło ją z rytmu - zmarszczyła więc brwi. Jak to, brakowało dokumentu 14B? Była pewna, że zawarła wszystko, co było niezbędne, aby uzyskać pozwolenie.
— Pan żartuje?— spytała, ale od razu swoich słów pożałowała. Dokument 14B mogła otrzymać w pokoju, który wedle instrukcji miał znajdować się na prawdziwym końcu świata. Kiepsko znała ministerstwo, a od dawna unikała go jak ognia. Bogate instrukcje zawierające drogę, jaką musiała przebyć, aby się tam dostać wyryła niemalże na pamięć, powtarzając je cicho bez końca przez całą drogę. Nie kryła zadowolenia, kiedy dostała się tam, gdzie chciała, choć kolejka była szalenie długa. Poczeka — nigdzie jej się nie spieszy. W trakcie stania opadły tez emocje, zniknęły nerwy. Może uśmiech miał jej dopomóc, być kluczem do wszystkiego? To na nic. W owym pokoju powitała ją chmurna czarownica, szczególnie nieszczęśliwa na jej widok. — Dzień dobry. Potrzebuję dokumentu 14B, ponoć pani może mi w tym pomóc. Byłaby pani tak uprzejma...— Nie była. Od razu poprosiła o jakiś papier, który nic jej nie mówił, a kiedy pokręciła głową zbeształa ją wzrokiem i cichymi, rzuconymi pod nosem klątwami. Do otrzymania tego dokumentu potrzebowała wniosek, który dostępny jest na parterze. — To chyba jakaś kpina — mruknęła, odesłana z kwitkiem. Ruszyła dziarskim krokiem, przepychając się przez tłum ludzi ustawiony wzdłuż ściany i skierowała się znów na parter. Pobrała wniosek — nie mógł znaleźć się również u tej flądry? Zaoszczędziłoby to mnóstwo czasu. Powrotną drogę znała już dobrze, przyspieszonym krokiem dotarła do na miejsce, ale kolejka wydawała się tak samo długa jak przedtem. Nie wiedziała, jak wiele czasu minęło, była pewna, że całe godziny, odkąd stanęła. Ale dzięki temu otrzymała ten cholerny dokument 14B. Wielogodzinne kolejki i długie przemarsze dały jej w kość, była zmęczona staniem i frustracją, jaką wywołali urzędnicy. A kolejka do rejestracji różdżek była wciąż tak samo długa. Cóż jej pozostało? Stanęła w niej, niecierpliwie przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. A kiedy przyszła jej kolej okazało się, że nikt nie miał już dla niej czasu.
Co za, psidwaczy pech!
| zt
Znaczące chrząkanie wybiło ją z rytmu - zmarszczyła więc brwi. Jak to, brakowało dokumentu 14B? Była pewna, że zawarła wszystko, co było niezbędne, aby uzyskać pozwolenie.
— Pan żartuje?— spytała, ale od razu swoich słów pożałowała. Dokument 14B mogła otrzymać w pokoju, który wedle instrukcji miał znajdować się na prawdziwym końcu świata. Kiepsko znała ministerstwo, a od dawna unikała go jak ognia. Bogate instrukcje zawierające drogę, jaką musiała przebyć, aby się tam dostać wyryła niemalże na pamięć, powtarzając je cicho bez końca przez całą drogę. Nie kryła zadowolenia, kiedy dostała się tam, gdzie chciała, choć kolejka była szalenie długa. Poczeka — nigdzie jej się nie spieszy. W trakcie stania opadły tez emocje, zniknęły nerwy. Może uśmiech miał jej dopomóc, być kluczem do wszystkiego? To na nic. W owym pokoju powitała ją chmurna czarownica, szczególnie nieszczęśliwa na jej widok. — Dzień dobry. Potrzebuję dokumentu 14B, ponoć pani może mi w tym pomóc. Byłaby pani tak uprzejma...— Nie była. Od razu poprosiła o jakiś papier, który nic jej nie mówił, a kiedy pokręciła głową zbeształa ją wzrokiem i cichymi, rzuconymi pod nosem klątwami. Do otrzymania tego dokumentu potrzebowała wniosek, który dostępny jest na parterze. — To chyba jakaś kpina — mruknęła, odesłana z kwitkiem. Ruszyła dziarskim krokiem, przepychając się przez tłum ludzi ustawiony wzdłuż ściany i skierowała się znów na parter. Pobrała wniosek — nie mógł znaleźć się również u tej flądry? Zaoszczędziłoby to mnóstwo czasu. Powrotną drogę znała już dobrze, przyspieszonym krokiem dotarła do na miejsce, ale kolejka wydawała się tak samo długa jak przedtem. Nie wiedziała, jak wiele czasu minęło, była pewna, że całe godziny, odkąd stanęła. Ale dzięki temu otrzymała ten cholerny dokument 14B. Wielogodzinne kolejki i długie przemarsze dały jej w kość, była zmęczona staniem i frustracją, jaką wywołali urzędnicy. A kolejka do rejestracji różdżek była wciąż tak samo długa. Cóż jej pozostało? Stanęła w niej, niecierpliwie przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. A kiedy przyszła jej kolej okazało się, że nikt nie miał już dla niej czasu.
Co za, psidwaczy pech!
| zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Pojawiła się w ministerstwie ponownie, tym razem jednak z samego rana, pomimo wątpliwości, jakie nią targały. Była zbyt blisko osiągnięcia sukcesu, by odpuścić. Mieszanina emocji, które się w niej kotłowały poprzedniego dnia, od strachu po złość, niedowierzanie i bezradność, ucichły. Zostawiła w domu cały balast, który mógł jej dziś przeszkodzić w pomyślnej rejestracji. Pozostała jednak czujna — jeśli nie spodobała się urzędnikowi, mógł kogoś powiadomić, a to zakończyłoby się kłopotami i więzieniem zamiast biletem do Londynu. W prawej dłoni ściskała różdżkę, a w lewej teczkę ze swoimi dokumentami, obie zaś do piersi. Swoje kroki czym prędzej skierowała w stronę wind, by dotrzeć nimi na właściwe piętro, aż do Biura Aurorów, lub raczej tam, gdzie niegdyś się ono mieściło. Długa kolejka jej już nie przeraziła. Poprzedniego dnia odstała tyle, że nie mogło być już gorzej pod tym względem. Cierpliwie ustawiła się za niewysokim mężczyzną w starej tiarze, zza której niewiele widziała. Pachniał popiołem i siarką, ale nie przypominał nikogo znajomego. Czy mógł pracować, w którymś z rezerwatów? Spróbowała spojrzeć na jego twarz, ale niewiele widziała nawet, kiedy lekko się pochyliła.
Czekając, kołysała się lekko na boki, zdradzając tym samym pierwsze oznaki zniecierpliwienia, zmieniała ciężar z prawa na lewo, aż w końcu zaczęła obgryzać wargi. Nie pozostawało jej nic do robienia poza rozglądaniem się i słuchaniem rozmów innych budzi. Nie było ich wiele — ci raczej byli milczący, nikt nie plotkował — nie dowiedziała się niczego istotnego. Bzdurne powitania, pytania o samopoczucie i jakość rozwoju małych dzieci, które wychowają na kolejnych zbrodniarzy lub oprawców. Nie wszyscy tacy byli, wiedziała. Większość z tych ludzi była tak samo ofiarami systemu, niezależnie od tego jakie mieli poglądy. I pewnie każdy z nich wolałby w tej chwili robić zupełnie coś innego, byle tylko nie musieć marnować czasu w ciągnącej się w nieskończoność kolejce.
Kilka godzin. Bo tyle to dokładnie trwało, kilka godzin oczekiwania w końcu doprowadziły ją do stolika rejestracji.
Kobieta wzięła od niej wszystkie dokumenty i przejrzała je, dość szybko — pobieżnie? Wzięła od niej różdżkę, ale szybko ją zwróciła. Wszystko wskazywało na to, że się udało.
| zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
| 9 kwietnia
Cóż za absurdalny pomysł. Cholerny wymóg, nikomu niepotrzebny obowiązek, który działał jej na nerwy, zanim jeszcze znalazła się choćby w pobliżu jego realizacji. Nie znała się na polityce, nie śledziła również najnowszych wydarzeń z kraju i świata; żyła we własnej, nieco fantazyjnej, rzeczywistości, dalekiej od problemów świata codziennego. Dopóki wojna nie dotykała jej bezpośrednio, nie miała w nawyku dumania nad losem innych, gorzej usytuowanych w tejże sytuacji, czarodziei. Oczywiście widziała co się dzieje, nie była przecież ślepą dziewuchą (co najwyżej ignorantką!). Nie wyrażała jednak głośno swojej (dez)aprobaty, pozostawiwszy tę materię bez komentarza. Zresztą kim ona była, by wypowiadać się na tematy, które jej nie dotyczyły? Egzystencja w zamknięciu czystokrwistej bańki była dla niej odpowiednią; nie chciała zmieniać tego stanu, ba! wręcz pragnęła dalej w nim tkwić. Stąd też z rejestracją zwlekała, oczekując wolnego od pracy dnia. Przed wizytą w ministerstwie zażyła jeszcze długiej i gorącej kąpieli, nie szczędząc przy tym pachnących mydełek i eterycznych olejków. Wypiła nawet lampkę białego wina, w takich samych, terapeutycznych celach, choć o tym fakcie wolała raczej nie wspominać. Ułożyła włosy - w klasyczny dla siebie sposób, nadając im objętości i pożądanego skrętu; zrobiła również znamienny dla jej prezencji makijaż, odświeżyła też lakier na paznokciach. Paradoksalnie wcale nie był to jej dzień, wszak miło spędzone południe miało być skwitowane, najpewniej dłużącą się i zupełnie niepotrzebną, procedurą rejestracji. Wyszykowała się, choć wieczorem nie szła do pracy ani na żadnego rodzaju schadzkę - a szkoda, bowiem tych miała w ostatnim czasie niedomiar. Deficyt miłych słówek, elektryzującego dotyku, głodnych spojrzeń, lawy pod skórą robił z niej przygnębioną. Wyładowanie skondensowanych potrzeb musiało nastąpić już niebawem; w innym przypadku stałaby się wówczas cholernie smutną personą. Pozbawioną chęci, beznamiętną i suchą. Jednak to nie o potencjalnym kochanku przyszło jej teraz rozmyślać - bynajmniej nie o nim, kiedy to stała przed starszym mężczyzną z komisji, który nie powstrzymywał ciekawskiego spojrzenia. Gdyby nie ten, dla niej raczej uroczy, niż atrakcyjny, chłopaczek stojący na początku kolejki, zapewne wciąż wzdychałaby z niezadowoleniem, raz po raz zerknąwszy na ścienny zegar. Naprawdę nie chciała tu być, nie chciała istnieć w całym tym rozgardiaszu, ani nie pragnęła zrozumieć sensu tych działań - cała ta polityczna bzdura istniała poza jej umysłem i ciałem. Na szczęście młodzieniec, oczarowany uśmiechem lub ckliwym zapachem (być może chodziło o oba?) oszczędził jej markotnego komentowania, maksymalnie usprawniając tę dziwaczną powinność. Jej pochodzenie nie stanowiło żadnej wątpliwości; dokumenty były tylko jej potwierdzeniem, dzięki któremu z powodzeniem zarejestrowała różdżkę.
zt
Cóż za absurdalny pomysł. Cholerny wymóg, nikomu niepotrzebny obowiązek, który działał jej na nerwy, zanim jeszcze znalazła się choćby w pobliżu jego realizacji. Nie znała się na polityce, nie śledziła również najnowszych wydarzeń z kraju i świata; żyła we własnej, nieco fantazyjnej, rzeczywistości, dalekiej od problemów świata codziennego. Dopóki wojna nie dotykała jej bezpośrednio, nie miała w nawyku dumania nad losem innych, gorzej usytuowanych w tejże sytuacji, czarodziei. Oczywiście widziała co się dzieje, nie była przecież ślepą dziewuchą (co najwyżej ignorantką!). Nie wyrażała jednak głośno swojej (dez)aprobaty, pozostawiwszy tę materię bez komentarza. Zresztą kim ona była, by wypowiadać się na tematy, które jej nie dotyczyły? Egzystencja w zamknięciu czystokrwistej bańki była dla niej odpowiednią; nie chciała zmieniać tego stanu, ba! wręcz pragnęła dalej w nim tkwić. Stąd też z rejestracją zwlekała, oczekując wolnego od pracy dnia. Przed wizytą w ministerstwie zażyła jeszcze długiej i gorącej kąpieli, nie szczędząc przy tym pachnących mydełek i eterycznych olejków. Wypiła nawet lampkę białego wina, w takich samych, terapeutycznych celach, choć o tym fakcie wolała raczej nie wspominać. Ułożyła włosy - w klasyczny dla siebie sposób, nadając im objętości i pożądanego skrętu; zrobiła również znamienny dla jej prezencji makijaż, odświeżyła też lakier na paznokciach. Paradoksalnie wcale nie był to jej dzień, wszak miło spędzone południe miało być skwitowane, najpewniej dłużącą się i zupełnie niepotrzebną, procedurą rejestracji. Wyszykowała się, choć wieczorem nie szła do pracy ani na żadnego rodzaju schadzkę - a szkoda, bowiem tych miała w ostatnim czasie niedomiar. Deficyt miłych słówek, elektryzującego dotyku, głodnych spojrzeń, lawy pod skórą robił z niej przygnębioną. Wyładowanie skondensowanych potrzeb musiało nastąpić już niebawem; w innym przypadku stałaby się wówczas cholernie smutną personą. Pozbawioną chęci, beznamiętną i suchą. Jednak to nie o potencjalnym kochanku przyszło jej teraz rozmyślać - bynajmniej nie o nim, kiedy to stała przed starszym mężczyzną z komisji, który nie powstrzymywał ciekawskiego spojrzenia. Gdyby nie ten, dla niej raczej uroczy, niż atrakcyjny, chłopaczek stojący na początku kolejki, zapewne wciąż wzdychałaby z niezadowoleniem, raz po raz zerknąwszy na ścienny zegar. Naprawdę nie chciała tu być, nie chciała istnieć w całym tym rozgardiaszu, ani nie pragnęła zrozumieć sensu tych działań - cała ta polityczna bzdura istniała poza jej umysłem i ciałem. Na szczęście młodzieniec, oczarowany uśmiechem lub ckliwym zapachem (być może chodziło o oba?) oszczędził jej markotnego komentowania, maksymalnie usprawniając tę dziwaczną powinność. Jej pochodzenie nie stanowiło żadnej wątpliwości; dokumenty były tylko jej potwierdzeniem, dzięki któremu z powodzeniem zarejestrowała różdżkę.
zt
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Początek stycznia.
Wchodziłeś już do windy, kiedy zostałeś zaczepiony przez jednego z pracowników Komisji Rejestracji Różdżek... Ktoś według nich podawał się za ciebie i nie chcą uwierzyć, że twoich papierów już tam nie było. Albo ktoś je ukradł, albo okazuje się, że pewne raporty bardzo łatwo można ukraść. Pytaniem było jednak kto był na tyle głupim i naiwnym, aby to zrobić? Czy nie wie, że za takie coś można iść do Tower jeśli wyjdzie to na światło dzienne? Jeśli nie, to jest głupi. Jeśli tak, to jest jeszcze bardziej głupi. Ty się jednak nie chciałeś już nad tym zastanawiać, jedynie wybrałeś odpowiednie piętro kierujące cię do tego miejsca, aby zaraz korytarzami znaleźć się w odpowiednim miejscu. Ponownie spotkałeś się z komisją, która dokładnie przebadała twój życiorys. Nie kłamałeś z tym kim jesteś, bo nie miałeś żadnego powodu. Byłeś czystokrwistym obywatelem tego świata, dlatego prześwietlenie twojej rodziny nie było problemem. Oboje rodziców - zasłużeni dla Ministerstwa, pośmiertnie odznaczeni najniższym możliwym odznaczeniem, ale zawsze jakimś. Wzorcowy brat, który nawet nie zaczął pracować jako auror. I byłeś w tym jeszcze ty, który ani trochę nie wątpił w to, że był mieszańcem czy też mugolakiem. Sięgnąłeś więc po różdżkę, dałeś ją do dłoni komisji, która z pomocą różdżkarza spisała z czego się składa. Ostatecznie wszelkie niedopowiedzenia miały zostać ponownie udokumentowane i zapewnione, że tym razem nie zostaniesz pozbawiony swoich danych osobowych lub zostaną one sfałszowane. Byłeś gotowy, aby ponownie więc ruszyć na swoją służbę. Poprawiłeś mundur, zaraz przeżegnałeś się lekkim salutem i obracając się na pięcie ruszyłeś w kierunku windy, która tak samo miała cię gdzieś zaprowadzić. Gdzie? Oczywiście, że do wyjścia - w końcu byłeś już prawie przy końcu służby, co sprawiało, że mogłeś zająć się choćby powrotem do swojego gniazda, gdzie zakończysz go samotnym śniadaniem. Gotowy na kolejne zmagania jutra. Kolejnego dnia everymana.
|zt
Wchodziłeś już do windy, kiedy zostałeś zaczepiony przez jednego z pracowników Komisji Rejestracji Różdżek... Ktoś według nich podawał się za ciebie i nie chcą uwierzyć, że twoich papierów już tam nie było. Albo ktoś je ukradł, albo okazuje się, że pewne raporty bardzo łatwo można ukraść. Pytaniem było jednak kto był na tyle głupim i naiwnym, aby to zrobić? Czy nie wie, że za takie coś można iść do Tower jeśli wyjdzie to na światło dzienne? Jeśli nie, to jest głupi. Jeśli tak, to jest jeszcze bardziej głupi. Ty się jednak nie chciałeś już nad tym zastanawiać, jedynie wybrałeś odpowiednie piętro kierujące cię do tego miejsca, aby zaraz korytarzami znaleźć się w odpowiednim miejscu. Ponownie spotkałeś się z komisją, która dokładnie przebadała twój życiorys. Nie kłamałeś z tym kim jesteś, bo nie miałeś żadnego powodu. Byłeś czystokrwistym obywatelem tego świata, dlatego prześwietlenie twojej rodziny nie było problemem. Oboje rodziców - zasłużeni dla Ministerstwa, pośmiertnie odznaczeni najniższym możliwym odznaczeniem, ale zawsze jakimś. Wzorcowy brat, który nawet nie zaczął pracować jako auror. I byłeś w tym jeszcze ty, który ani trochę nie wątpił w to, że był mieszańcem czy też mugolakiem. Sięgnąłeś więc po różdżkę, dałeś ją do dłoni komisji, która z pomocą różdżkarza spisała z czego się składa. Ostatecznie wszelkie niedopowiedzenia miały zostać ponownie udokumentowane i zapewnione, że tym razem nie zostaniesz pozbawiony swoich danych osobowych lub zostaną one sfałszowane. Byłeś gotowy, aby ponownie więc ruszyć na swoją służbę. Poprawiłeś mundur, zaraz przeżegnałeś się lekkim salutem i obracając się na pięcie ruszyłeś w kierunku windy, która tak samo miała cię gdzieś zaprowadzić. Gdzie? Oczywiście, że do wyjścia - w końcu byłeś już prawie przy końcu służby, co sprawiało, że mogłeś zająć się choćby powrotem do swojego gniazda, gdzie zakończysz go samotnym śniadaniem. Gotowy na kolejne zmagania jutra. Kolejnego dnia everymana.
|zt
Lykanon Harkness
Zawód : Funkcjonariusz Patrolu Egzekucyjnego
Wiek : 36
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You Either Die a Hero, or You Live Long Enough To See Yourself Become the Villain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Windy Ministerstwa Magii
Szybka odpowiedź