Gwiezdny Prorok
AutorWiadomość
First topic message reminder :
- [bylobrzydkobedzieladnie]
Gwiezdny Prorok
Dziś, pusty lokal mieszczący się na przeciwko cieszącego się wielką renomą wśród czarnoksiężników sklepu Borgina & Burkesa, niegdyś wypełniony był trupimi główkami, talizmanami, naszyjnikami z kruczych piór, dziecięcych kości i grzechotkami z ludzkich zębów. Magiczna sprzedaż akcesoriów służących do nekromancji — sztuki wskrzeszania umarłych, szła doskonale aż do schyłku ubiegłego wieku, kiedy to stary i zgorzkniały właściciel zniknął bez śladu, zamykając drzwi na siedem spustów. Choć sklep przypadł w spadku jego dzieciom, a później wnukom, już nigdy nie został otwarty, a mieszczące się w nim nierozkradzione towary nie stanęły ponownie w gablotach.
Lokal prywatny: zamkniętyOstatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:41, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
Nie powstrzymał szału, który w nią wstąpił, ale nawet nie próbował. Febe wrzeszczała, darła się, wierzgała, ale po jego słowach jej krzyki zmieniły się w skomlenie, jakby nie wiedziała sama, cóż ma począć. Puścił ją więc, patrząc na nią z góry i milcząc całkowicie. Obserwował jej popłoch, jej rozpacz, jej dogłębną psychiczną degradację ze spokojem, naukową cierpliwością. Oceniał skutki serwowanych zaklęć i podawanych eliksirów. Dziewczynka była słaba, słabła z każdym dniem. teraz, choć najedzona do syta, wydawała się wątła jak źdźbło trawy, której wystarczył silniejszy podmuch wiatru, by ją złamać i zniszczyć. Przeczuwał, że tego nie przetrwa, że jej dni są policzone, ale musiał zachować ją przy życiu jak najdłużej. Powinien tu sprowadzić uzdrowiciela — wolał nie ściągać tu Cassandry, chociaż zdawał sobie sprawę, że prywata nagle przysłania mu priorytety. Wiedział, co to oznacza i czym to grozi, ale było już za późno, by udawać, że coś podobnego nie miało miejsca. Był zbyt duży, by nieskończenie wmawiać sobie pewne teorie, przeszedł więc z nimi do porządku dziennego. Zachary musiał obejrzeć Febe, zbadać ją, uzdrowić, pomóc jak najlepiej potrafił. Dziecko było psychicznie zniszczone, nie była najlepszym materiałem na to, co zamierzał stworzyć. Westchnął ciężko, patrząc, jak upada na podłogę, wijąc się w histerii, szaleństwie. Była nieobliczalna, mogła uczynić mu krzywdę, ale to było ryzyko, które gotów był podjąć. Anomalie były trudnym momentem na podejmowanie podobnych działań. Mogły zaburzyć efekty jego pracy, ale mogły też wzmocnić. One same nie były wciąż w stanie wyzbyć się magii — nawet jeśli chciały to uczynić, moc umagiczniała niemagicznych. Liczył więc, że będą próbować aż do skutku, aż do chwili, kiedy prawdziwie i świadomie wyprą się jej, znienawidza magię i zapragną, by je zostawiła. A wtedy właśnie w jakiś niesamowity sposób ten dar, który zmieniał właśnie w ich przekleństwo zmieni się w autonomiczny byt, który będzie siał całkowite zniszczenie, grozę. Który stanie się narzędziem dla Czarnego Pana i uczyni go niezwyciężonym, wszechpotężnym.
— Bywasz naprawdę nieznośna, Febe — mruknął, a na moment jej oczy błysnęły w jego kierunku, ściągniętej uwagi nie zamierzał wykorzystywać, wiedział, że jeszcze przez pewien czas będzie się wić w histerii, a to, co uczyni jej za moment wzmoże tylko poprzednie działania. Zmarszczył brwi, kiedy chwyciła nogawkę jego spodni, złapała go za kostkę i załkała rozpaczliwie. Prosiła o pomoc, o to, aby przestał czynić jej krzywdę. Ale on nie mógł przestać, zatrzymać się, ani wysłuchać jej prośby. Była dla niego niczym. Była obiektem badań, względem którego nie miał żadnych ludzkich odczuć i reakcji. Była środkiem do celu, którego nie wahał się wykorzystać. On zaś — bezwzględny, pozbawiony litości i resztek empatii. I tak przypatrywał się jej pojękiwaniom, odsuwając stopę, lecz nie czyniąc kroku w tył. Nie obrzydzała go, nie budziła niechęci, nie obawiał się jej, chociaż świadom był tego, jak wielką i niebezpieczną mocą mogła w jego kierunku posłać. Zadarł brodę wyżej, oddychając powoli. — To cię zabija, nie widzisz tego? Magia nie jest dla ciebie. Jest zła. Nie przeznaczona dla ciebie.— Słowa przez gardło przechodziły mu gładko, choć magia była wszystkim, co miał, w co wierzył i w czym pokładał wszystkie swoje plany. Ale tylko to mogło zmusić ją do wyzbycia się jej i do uczynienia z niej potwora.
Skierował w jej stronę różdżkę, beznamiętnym tonem wypowiedział inkantację niewybaczalnej klątwy:
— Crucio.
Tembr jego głosu był niski, słowo zadźwięczało, a później zawisło w powietrzu.
— Bywasz naprawdę nieznośna, Febe — mruknął, a na moment jej oczy błysnęły w jego kierunku, ściągniętej uwagi nie zamierzał wykorzystywać, wiedział, że jeszcze przez pewien czas będzie się wić w histerii, a to, co uczyni jej za moment wzmoże tylko poprzednie działania. Zmarszczył brwi, kiedy chwyciła nogawkę jego spodni, złapała go za kostkę i załkała rozpaczliwie. Prosiła o pomoc, o to, aby przestał czynić jej krzywdę. Ale on nie mógł przestać, zatrzymać się, ani wysłuchać jej prośby. Była dla niego niczym. Była obiektem badań, względem którego nie miał żadnych ludzkich odczuć i reakcji. Była środkiem do celu, którego nie wahał się wykorzystać. On zaś — bezwzględny, pozbawiony litości i resztek empatii. I tak przypatrywał się jej pojękiwaniom, odsuwając stopę, lecz nie czyniąc kroku w tył. Nie obrzydzała go, nie budziła niechęci, nie obawiał się jej, chociaż świadom był tego, jak wielką i niebezpieczną mocą mogła w jego kierunku posłać. Zadarł brodę wyżej, oddychając powoli. — To cię zabija, nie widzisz tego? Magia nie jest dla ciebie. Jest zła. Nie przeznaczona dla ciebie.— Słowa przez gardło przechodziły mu gładko, choć magia była wszystkim, co miał, w co wierzył i w czym pokładał wszystkie swoje plany. Ale tylko to mogło zmusić ją do wyzbycia się jej i do uczynienia z niej potwora.
Skierował w jej stronę różdżkę, beznamiętnym tonem wypowiedział inkantację niewybaczalnej klątwy:
— Crucio.
Tembr jego głosu był niski, słowo zadźwięczało, a później zawisło w powietrzu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 3
--------------------------------
#4 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 3
--------------------------------
#4 'Anomalie - DN' :
Wskazówki kieszonkowego, złotego zegarka, który zwykła nosić w wewnętrznej kieszeni własnej szaty, nie pokazywały nawet szóstej, gdy przekroczyła próg Gwiezdnego Proroka. Zbliżała się najdłuższa noc w roku - choć właściwie przez te stalowoszare, ciężkie burzowe chmury od początku listopada nie zaznali dnia - o tej porze na zewnątrz wciąż panowały absolutne ciemności; słońce miało wstać za ponad godzinę, na ulicy Śmiertelnego Nokturnu wreszcie panowała niepokojąca, złowieszcza cisza, mącona przez grzmoty i szum sypiącego się śniegu. Skrzypił pod ciężkimi butami Rookwood, gdy przemierzała uliczki; znalazłszy się w środku mocno zatupała o posadzkę, by otrzepać je z niego i jednocześnie zasygnalizować swoją obecność. Dzieci z pewnością nie spodziewały się jej wizyty o tak wczesnej porze, dlatego się na nią zdecydowała - swemu współpracownikowi powiedziała, że wraca do domu, by się przespać choć kilka godzin, lecz jeszcze przed podróżą do Yorku, postanowiła odwiedzić Christine. Sprawdzić, czy dziewczynka odpowiednio przemyślała sobie ich ostatnie spotkanie i to, co jej powiedziała.
Zapaliła na parterze kilka świec, które rozproszyły ciemność w środku lokalu i ruszyła do piwnicy, by siłą wyciągnąć stamtąd zaspaną dziewczynkę. Pod warstwą brudu na na skórze ramion jawiły się siniaki. Przez pierwszych kilka minut Christine wydawała się nieprzytomna, zaspana, mrugała oczkami, nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- Powiedz mi, Christine, byłaś grzeczna przez ostatnie dwa dni? - spytała ją, obdarzając dziewczynkę uważnym spojrzeniem. Zbliżyła swoją twarz do jej. - Nie kłam tylko. Będę wiedziała, gdy to zrobisz - ostrzegła ją złowieszczym szeptem, zajmując miejsce na krześle tuż obok niej - ją zmusiła do stania boso na chłodnej posadzce. W kominku nie płonął ogień. W Gwiezdnym Proroku było zimno jak w psiarni. Christine zaczęła drżeć nie tylko ze strachu. Pokiwała głową, a Sigrun westchnęła ciężko. - Wiem, że to robiłaś, kłamczucho. Nie oszukasz mnie - warknęła, wyciągając przed siebie ręce i potrząsając dziewczynką. - Jesteś taka nierozumna. Znowu powinnam cię ukarać, zmuszasz mnie do tego - mówiła dalej, wbijając długie paznokcie w skórę przedramion dziewczynki. - Ileż razy będziemy to jeszcze wałkować, Christine? Dlaczego nie rozumiesz, że magia cię wyniszcza? Sama robisz sobie krzywdę.
Wstała z krzesła, zwiększając dystans pomiędzy sobą, a Christine, patrząc na brudną dziewczynkę z góry, co jeszcze bardziej potęgowało pogardę dostrzegalną w jej oczach; musiała dać tej nieznośnej dziewusze nauczkę, nikt nie powiedział, że nauki, które im serwowali, będą krótkie i łatwe. Dzieci były oporne - i ten opór musieli przełamać.
Rookwood przykładała się do tego z niemałą satysfakcją. Nim wzeszło słońce, Christine znalazła się w piwnicy, niemal nieprzytomna.
| zt
(zastraszanie)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Ciepłe, miękkie światło świec rozpraszało ciemność we wnętrzu Gwiezdnego Proroka. Stare, nieszczelna okna zasunęła grubymi zasłonami, nikt nie mógł dostrzec tego, co dzieje się w środku, nawet gdyby przytknął nos do brudnej szyby. Christine Atwood siedziała na zimnej posadzce, pod wysoką, starą ladę, obejmując kolana drobnymi ramionami. Spojrzenie miała raczej nieprzytomne, nieskupione na żadnym konkretnym punkcie w przestrzeni; kołysała się do przodu i do tyłu, uparcie nie spoglądając na Sigrun, która stała kilka kroków dalej, wsparta o ladę.
- Chyba już wiesz o Febe, prawda? - spytała dziewczynkę, pozornie spokojnym i niemal zatroskanym tonem, paląc przy tym papierosa. - Nie ma jej z wami od kilku dni. Wiesz dlaczego? To przez magię. Wyniszczyła ją doszczętnie. Zatruwała, niszczyła, drążyła jak woda skałę - aż wreszcie Febe pękła, bo wcale się nie starała. Powtarzaliśmy wam tyle razy! Ostrzegaliśmy. Febe wcale nie słuchała - mówiła cicho, przyjmując umyślnie przejęty i dramatyczny ton, wiedząc, że Christine słucha. Mogła na nią nie patrzeć, ale słuchała - tylko pytanie brzmiało, czy naprawdę w końcu coś do niej dotrze? Czy bardziej postara się, aby stłumić w sobie magię? - Magia ją zabiła. Bardzo cierpiała, wierz mi, nie chciałabyś tego widzieć na własne oczy, a co dopiero doświadczyć! Uwierz mi Christine, to cholernie bolało. Dużo bardziej niż każde zaklęcie, którym musiałam cię ukarać - bo nadal używałaś czarów. Chyba nie chcesz, aby spotkało cię to samo, prawda, Christine? Chcesz żyć? Wiem przecież, że tak. Jest stąd wyjście - ale tylko wtedy, gdy będziesz czysta, rozumiesz?
Sigrun zgasiła papierosa w popielnicy i podeszła do dziewczynki; przykucnęła obok, wplotła dłoń w jej włosy i odchyliła siłą głowę, nie dbając o to, czy zadaje jej ból.
- Wciąż jesteś brudna. Pełna obrzydliwej, plugawej magii, która cię wyniszcza. Nie słuchasz mnie. Pamiętaj jakie są konsekwencje - kara to będzie nic z bólem jaki będzie zadawał ci każdy czar, rozumiesz? - warknęła, zmuszając Christine, by wejrzała jej prosto w oczy; nie żartowała, zamierzała czarną magią zmusić ją do posłuszeństwa, wzbudzić w niej nienawiść do samej siebie i swoich czarów - tylko tak osiągną oczekiwany efekt. - Przemyśl to sobie jeszcze raz. Wrócę niedługo. Jeśli użyjesz czarów, twój brat nie będzie ci za to wdzięczny, gwarantuję - obiecała jej złowieszczo, puszczając włosy; złapała Christine za brudną sukienkę, pociągnęła do góry i odprowadziła znów do piwnicy. Na dziś wystarczy.
| zt
(zastraszanie)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
Zawsze obiecywała, że pojawi się niebawem, nie podając żadnej konkretnej daty i godziny; czasami zachodziła do Gwiezdnego Proroka jeszcze przed pracą, czasami po, o różnych porach dnia i nocy, chcąc, by dzieci spodziewały się jej wizyty w każdej chwili, by czuły niepewność i strach, że może w każdym momencie otworzyć drzwi prowadzące do piwnicy i wyciągnąć ich na zewnątrz; że pojawi się w momencie, gdy będą używać czarów. Czasami przychodziła w nocy, czasami o brzasku, innym razem w środku dnia; choć im samym najpewniej ciężko było rozróżnić pory i godziny, skoro tkwiły w wilgotnej, stęchłej piwnicy, bez żadnego źródła światła. Wiedziały już ile czasu tam spędziły? Pewnie wydawało im się, że to wszystko trwa już wieczność - i że nigdy się nie skończy. Sigrun utwierdzała ich w tym przekonaniu, powtarzała, że to będzie trwać i trwać, dotąd, aż magia ich nie zabije, tak jak Febe, albo nie stłumią w sobie brudnej, plugawej magii. Wyjść stąd żywe mogły jedynie czyste: to musieli wbić im do głów. Strach przed czarami, lęk przed sięgnięciem po magię, przekonanie, że to coś złego, paskudnego.
- Dlaczego to sobie robisz, Christine? - zapytała dziewczynkę z wyrzutem, trzynastego dnia grudnia, gdy na zewnątrz zmierzchało; było późne popołudnie, nie miała wiele czasu, ale wyrwała kilka chwil na rozmowę z Atwood. - Dlaczego sama robisz sobie krzywdę? - zastanawiała się głośno, robiąc przy tym taką minę, jakby naprawdę nie potrafiła zrozumieć dlaczego Christine umyślnie używa czarów - nieustannie sugerowała, że robi to umyślnie, z premedytacją, sugerując, że gdyby tylko chciała i starała się bardziej, to stłumiłaby to w sobie.
- To tylko i wyłącznie twoja wina - powiedziała głośniej, przybierając bardziej agresywny ton. - Sama sobie podziękuj za to, co się spotyka, wiesz? Gdybyś tylko nie była tak uparta... Nie byłabyś tak brudna, obrzydliwa. Nie mam już do ciebie siły, Christine! - drążyła dalej, wwiercając się w oczy dziewczynki własnym, rozgniewanym spojrzeniem. Zaczęła ją szarpać, popchnęła na podłogę, uniosła różdżkę, udając, że zaraz rzuci czar, strasząc ją; Christine doskonale wiedziała już, że to zwiastowało jedynie ból. - Jeśli się nie postarasz, będziesz bezużyteczna, zamknę cię w tej piwnicy i nigdy z niej nie wypuszczę. Tylko tam nie będziesz stwarzać zagrożenia dla siebie i innych, rozumiesz? - zagroziła złowieszczym tonem, rozciągając przed dziewczynką wizję długich dni w absolutnej samotności; w ciasnej, wilgotnej i zatęchłej komórce w piwnicy, pełnej włochatych pająków i cieni. - Będziesz tam gniła do końca swych dni, słysząc krzyki Tommy'ego i wiesz co? To będzie wina tylko i wyłącznie twojej brudnej, obrzydliwej magii, Christine! - ostatnie słowa już wykrzyczała, cały czas szarpiąc dziewczynkę.
Tym razem nie mogła zostać zbyt długo; wzywały ją inne obowiązki, nim dobiegła osiemnasta, przekręciła klucz w drzwiach do piwnicy i opuściła Gwiezdnego Proroka.
(zastraszanie)
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
Więź łącząca bliźnięta była bardzo silna. Zawiązywała się już na samym początku, nim jeszcze ktokolwiek zaczął przypuszczać, że w łonie matki zaczyna rozwijać się nowe życie; serca bliźniąt swoje bicie rozpoczynały w tym samym momencie, rozwijali się tak blisko siebie przez dziewięć miesięcy, by wreszcie razem zacząć życie. Z jakiejś przyczyny Sigrun zawsze wiedziała, że coś niedobrego dzieje się z Christopherem; on wyczuwał to samo, zwłaszcza, gdy dręczyła ją plaga koszmarów. Nie musiał słyszeć wrzasków nocą, by zerwać się z łóżka i przybiec do jej sypialni, aby odpędzić złe sny.
Dostrzegała w oczach Christine tę samą iskrę troski, współczucia, widziała na twarzy przejęcie, kiedy wspominała o Tommym; wystarczyło, że Rookwood wspomniała o bliźniaczym bracie dziewczynki, zagroziła, że coś mu zrobi, a ta miękła, a na jej duszy powstawały kolejne, coraz głębsze pęknięcia.
Rozdzieliła bliźniaki dwa dni wcześniej. Zamknęła ich w osobnych pomieszczeniach, po czym ostentacyjnie zawlekła Tommy'ego na parter, tak, by jego siostra o tym wiedziała; wydarła z niego głośny krzyk, spełniając obietnice dane Christine. Wieczorem osiemnastego grudnia opowiadała jej o tym, ubarwiając te wspomnienia i dopowiadając nieco, tak, by była przekonana, że Tommy jest bliski śmierci.
- Krzyczał, gdy zdzierałam skórę z palców jego dłoni, bardzo krzyczał - mówiła cicho Sigrun, wpatrzona w twarz Christine; kilkulatka znów kuliła się na zimnej posadzce, obejmując ramionami kolana. - Niezbyt ci na nim zależy, na własnym bracie, skoro nie potrafisz się dla niego postarać choćby odrobinę. W przeciwieństwie do niego - jest od ciebie silniejszy, czystszy, lepszy. A mimo to musiał cierpieć, przez twoje błędy, przez twoje czary. Myślisz, że nie wiem kto wypalił tę dziurę w podłodze, Christine? To byłaś ty i nawet nie próbuj się wypierać. Tommy tak bardzo prosił, bym przestała, kiedy musiałam go za to ukarać. Christine, och, Christine, tak cię proszę, bądź lepsza, nie używaj magii, tak prosił, wiesz?
Dziewczynka zasłoniła uszy dłońmi, nie chcąc tego słuchać, ale Sigrun zacisnęła ręce na jej nadgarstkach; z łatwością odciągnęła je od twarzy, wyginając boleśnie.
- On zginie, jeśli nie przestaniesz czarować. Wyrwę mu jelita i udławię go nimi. A później zdechniesz sama, tak jak zmarła Febe, pamiętasz ją jeszcze? Wszystko będzie bardzo bolało - nawet nie wyobrażasz sobie jak. Pamiętasz to słodkie zaklęcie? Crucio? Wierz mi, że to nic w porównaniu z tym jak będzie wyniszczać cię brudna, plugawa magia. Zapamiętaj to sobie, Christine. Ani ty, ani Tommy nie musicie już cierpieć.
Czerpała ze strachu w oczach dziewczynki dziwną satysfakcję; nie odwracała od niej spojrzenia, mówiąc do niej najgorsze rzeczy jakie ślina jej na język przyniosła. Opowiadała o torturach Tommy'ego, roztaczała przez nią wizję agonii przez magię, która ją wyniszczy, albo o latach spędzonych w samotności - pod ziemią, w ciemnościach, wraz ze zmutowanymi szczurami i akromantulami.
- [b]Słodkich snów, Christine/b] - pożegnała ją niemal czule, wtrącając znów do piwnicy.
(zastraszanie)
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
|17 stycznia
Przed wejściem do Proroka poszedłem po paczkę cukierków na Pokątną. Dzieci lubiły słodycze, a chciałem, żeby przyszły do mnie same, z własnej woli. Kupiłem te najbardziej kolorowe, które od razu przyciągały wzrok. Na uprzejme próby nawiązania rozmowy przez ekspedientkę przyznałem, że to dla wnuków. Jej stwierdzenie, że inne pewnie zazdroszczą takiego dziadka skwitowałem jedynie uśmiechem. Na pewno nie. Ale ona nie musiała o tym wiedzieć, gdy już zaopatrzony w paczkę cukierków wracałem na Nokturn, kierując się do Gwiezdnego Proroka. W środku panował półmrok. Dzieci siedziały skulone na podłodze i patrzyły z przestrachem i nieufnością wymalowaną na brudnych twarzach. Żeby dostać słodycze musiały jedynie poprosić. Zanim zaufały cukierkom i mnie minęło sporo czasu. Ale przychodziłem wytrwale, codziennie przynosząc słodycze. I wreszcie, po dwóch tygodniach, gdy wszedłem, nie spotkałem strachu, a ostrożnie ucieszonego Jimmiego, który stanął przede mną ze wzrokiem wbitym w ziemię, bujając się na na gołych piętach.
- Czy mógłbym cukierka, proszę pana? - Zapytał cichym głosikiem - Bardzo proszę - dodał spoglądając na mnie błagalnie.
- Możesz, ale musisz pójść ze mną - na jego twarzy pojawiło się wahanie, ale ostatecznie chwycił moją wyciągniętą dłoń i poszedł ze mną na górę.
- Będziesz moim kolegą, Jimmy? Będziemy jeść razem cukierki, nauczysz mnie zabawy w piratów, pokażesz, jak czarujesz? - Ostrożność chłopca powoli zmieniała się w podekscytowanie. Pokiwał ochoczo głową, a ja wyciągnąłem pierwszego cukierka, którego mu wręczyłem.
- To jak będzie z naszymi zabawami? - Zapytałem, kiedy już doszliśmy na górę.
- Umiem lewitować. Nikt inny nie umie, patrz - zamknął oczy skupiając się i po chwili faktycznie zaczął unosić nad ziemią. Natychmiast złapałem go za rękę i ściągnąłem na podłogę, na którą upadł ciężko, zapewne boleśnie tłukąc kolana.
- Nie wolno ci tak robić! Nigdy więcej. Nie dostaniesz więcej cukierków. Twoja magia jest obrzydliwa. Muszę cię za nią ukarać - patrzyłem na niego groźnie.
- Nie zrobiłem nic złego - przerażenie Jimmiego z każdą chwilą rosło.
- Zrobiłeś. Użyłeś złej magii. I teraz muszę cię ukarać - podniosłem go za włosy lewą ręką, prawą łapiąc za szyję i dusząc wierzgającego się chłopca.
- Spójrz, co narobiłeś. Tak chciałem się z tobą pobawić, Jimmy. Ale używasz złej magii. Nie możesz tak robić - mówiłem mu, gdy słabł coraz bardziej. Puściłem go dopiero, gdy bliski był uduszenia się.
- Następnym razem się pobawimy dobrą magią. Poćwicz, Jimmy, nie chcę musieć cię znowu ukarać. - A potem wyszedłem zostawiając go ledwo łapiącego oddech w piwnicy, razem z innymi dziećmi. Z prawie pełną paczką cukierków w kieszeni.
/zastraszam Jimmiego
Przed wejściem do Proroka poszedłem po paczkę cukierków na Pokątną. Dzieci lubiły słodycze, a chciałem, żeby przyszły do mnie same, z własnej woli. Kupiłem te najbardziej kolorowe, które od razu przyciągały wzrok. Na uprzejme próby nawiązania rozmowy przez ekspedientkę przyznałem, że to dla wnuków. Jej stwierdzenie, że inne pewnie zazdroszczą takiego dziadka skwitowałem jedynie uśmiechem. Na pewno nie. Ale ona nie musiała o tym wiedzieć, gdy już zaopatrzony w paczkę cukierków wracałem na Nokturn, kierując się do Gwiezdnego Proroka. W środku panował półmrok. Dzieci siedziały skulone na podłodze i patrzyły z przestrachem i nieufnością wymalowaną na brudnych twarzach. Żeby dostać słodycze musiały jedynie poprosić. Zanim zaufały cukierkom i mnie minęło sporo czasu. Ale przychodziłem wytrwale, codziennie przynosząc słodycze. I wreszcie, po dwóch tygodniach, gdy wszedłem, nie spotkałem strachu, a ostrożnie ucieszonego Jimmiego, który stanął przede mną ze wzrokiem wbitym w ziemię, bujając się na na gołych piętach.
- Czy mógłbym cukierka, proszę pana? - Zapytał cichym głosikiem - Bardzo proszę - dodał spoglądając na mnie błagalnie.
- Możesz, ale musisz pójść ze mną - na jego twarzy pojawiło się wahanie, ale ostatecznie chwycił moją wyciągniętą dłoń i poszedł ze mną na górę.
- Będziesz moim kolegą, Jimmy? Będziemy jeść razem cukierki, nauczysz mnie zabawy w piratów, pokażesz, jak czarujesz? - Ostrożność chłopca powoli zmieniała się w podekscytowanie. Pokiwał ochoczo głową, a ja wyciągnąłem pierwszego cukierka, którego mu wręczyłem.
- To jak będzie z naszymi zabawami? - Zapytałem, kiedy już doszliśmy na górę.
- Umiem lewitować. Nikt inny nie umie, patrz - zamknął oczy skupiając się i po chwili faktycznie zaczął unosić nad ziemią. Natychmiast złapałem go za rękę i ściągnąłem na podłogę, na którą upadł ciężko, zapewne boleśnie tłukąc kolana.
- Nie wolno ci tak robić! Nigdy więcej. Nie dostaniesz więcej cukierków. Twoja magia jest obrzydliwa. Muszę cię za nią ukarać - patrzyłem na niego groźnie.
- Nie zrobiłem nic złego - przerażenie Jimmiego z każdą chwilą rosło.
- Zrobiłeś. Użyłeś złej magii. I teraz muszę cię ukarać - podniosłem go za włosy lewą ręką, prawą łapiąc za szyję i dusząc wierzgającego się chłopca.
- Spójrz, co narobiłeś. Tak chciałem się z tobą pobawić, Jimmy. Ale używasz złej magii. Nie możesz tak robić - mówiłem mu, gdy słabł coraz bardziej. Puściłem go dopiero, gdy bliski był uduszenia się.
- Następnym razem się pobawimy dobrą magią. Poćwicz, Jimmy, nie chcę musieć cię znowu ukarać. - A potem wyszedłem zostawiając go ledwo łapiącego oddech w piwnicy, razem z innymi dziećmi. Z prawie pełną paczką cukierków w kieszeni.
/zastraszam Jimmiego
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
20 stycznia
Drugi raz przeszedłem do Jimmiego po trzech dniach. Znowu miałem ze sobą cukierki. Tym razem nie podszedł do mnie, starał się schować w ciemnej piwnicy, z której nie było dla niego żadnej ucieczki. Widziałem, gdzie jest od samego początku. Wtulony w kąt liczył, że nie zdołałam go znaleźć, że zostawię go w świętym spokoju. Grałem z nim przez chwilę w chowanego udając, że jego kryjówka faktycznie stanowi jakiekolwiek bezpieczeństwo. Niech w to póki co wierzy. Pozbawię go naiwnej wiary kiedy indziej. Zrobię to z całą pewnością. Jeszcze tylko nie dziś.
- Jimmy, gdzie jesteś? Przeniosłem ci cukierki. Obiecałeś, Jimmy, dlaczego jesteś takim złym, niesłownym chłopcem? Przecież nie chcę ci zrobić krzywdy, mówiłem ci ostatnio. Chodź po cukierka Jimmy. Jeśli będę musiał cię szukać, znowu będę musiał cię ukarać. Będę musiał zrobić gorsze rzeczy niż ostatnio, Jimmy. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał cię skrzywdzić, ja nie chcę, Jimmy.
Usłyszałem go, kiedy zbliżał się mnie. Nawet w półmroku piwnicy widać było ciemne ślady, jakie pozostawiły mu na szyi moje palce. Wziąłem jego chudą rączkę i znowu zabrałem na górę.
- Jeżeli będziesz niegrzeczny, nie będę ci mógł więcej dać cukierka. Chcesz żebym Cię lubił, prawda? Ja bardzo chcę cię lubić, Jimmy, ale jeśli będziesz się tak zachowywał, to jak będę miał cię lubić?
Patrzyłem na niego z poważną miną. Jimmy potakiwał jakby rozumiał. Wtedy dałem mu drugiego cukierka i się do niego uśmiechnąłem. Chłopiec niepewnie uśmiech odwzajemnił i sięgnął po słodycz. Rozpakował go i zjadł ze smakiem spoglądając na mnie ostrożnie, ale ufnie.
- Ćwiczyłeś, Jimmy?
Pokiwał głową wciąż zajadając otrzymanego cukierka.
- To pokaż! - Udałem ekscytację spodziewając się jednak odpowiedzi, jaką miałem usłyszeć.
- Ale ja nie wiem, jak dobrze czarować. Chcę żeby mnie pan lubił, proszę pana, ale nie potrafię tak czarować. Gdyby mi pan pokazał…
- Nie, Jimmy, musisz się sam nauczyć - przybrałem ostrzejszy ton i spojrzałem groźnie. Najwyraźniej zadziałało, bo Jimmy schował głowę w ramiona.
- Ale ja nie umiem - powiedział cicho.
- To czas się nauczyć! Już, Jimmy! - Zbliżyłem się do niego wykorzystując, że moja sylwetka znacznie nad nim górowała.
- Ale ja nie chcę - wykrztusił wreszcie prawie przez łzy.
- To po co jadłeś cukierka, jeśli nie chcesz? Teraz ukarzę cię też za kłamanie, Jimmy! Tak bardzo lubisz być karany? Dlatego obiecujesz, że…
- Ale ja nic nie obiecałem! - W jego głosie zabrzmiało czyste przerażenie.
- Uważasz, że kłamię?! - Ryknąłem na niego. Jimmy płakał.
- S...sp...spró...spró...buję - wyjąkał wreszcie. Zamknął mokre od łez oczy i po chwili znów zaczął unosić się nad posadzką. Zanim zdążyłem go pociągnąć ku ziemi, sam spadł patrząc na mnie z przerażeniem. Miałem surową minę.
- Nie tak się umawialiśmy, Jimmy. Jesteś jednak złym chłopcem. Oszukujesz, zjadasz moje cukierki i jeszcze używasz złej magii.
Chłopiec płakał mamrocząc przeprosiny, ale one nie mogły zmienić żadnych słów, które miałem wypowiedzieć.
- Skoro tak lubisz cukierki, przyniosę ci następnym razem takie dla niegrzecznych chłopców. Może one cię czegoś nauczą - a potem płaczącego i błagającego zamknąłem znowu w piwnicy.
|zastraszam Jimmiego (53/200)
[z/t]
Drugi raz przeszedłem do Jimmiego po trzech dniach. Znowu miałem ze sobą cukierki. Tym razem nie podszedł do mnie, starał się schować w ciemnej piwnicy, z której nie było dla niego żadnej ucieczki. Widziałem, gdzie jest od samego początku. Wtulony w kąt liczył, że nie zdołałam go znaleźć, że zostawię go w świętym spokoju. Grałem z nim przez chwilę w chowanego udając, że jego kryjówka faktycznie stanowi jakiekolwiek bezpieczeństwo. Niech w to póki co wierzy. Pozbawię go naiwnej wiary kiedy indziej. Zrobię to z całą pewnością. Jeszcze tylko nie dziś.
- Jimmy, gdzie jesteś? Przeniosłem ci cukierki. Obiecałeś, Jimmy, dlaczego jesteś takim złym, niesłownym chłopcem? Przecież nie chcę ci zrobić krzywdy, mówiłem ci ostatnio. Chodź po cukierka Jimmy. Jeśli będę musiał cię szukać, znowu będę musiał cię ukarać. Będę musiał zrobić gorsze rzeczy niż ostatnio, Jimmy. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał cię skrzywdzić, ja nie chcę, Jimmy.
Usłyszałem go, kiedy zbliżał się mnie. Nawet w półmroku piwnicy widać było ciemne ślady, jakie pozostawiły mu na szyi moje palce. Wziąłem jego chudą rączkę i znowu zabrałem na górę.
- Jeżeli będziesz niegrzeczny, nie będę ci mógł więcej dać cukierka. Chcesz żebym Cię lubił, prawda? Ja bardzo chcę cię lubić, Jimmy, ale jeśli będziesz się tak zachowywał, to jak będę miał cię lubić?
Patrzyłem na niego z poważną miną. Jimmy potakiwał jakby rozumiał. Wtedy dałem mu drugiego cukierka i się do niego uśmiechnąłem. Chłopiec niepewnie uśmiech odwzajemnił i sięgnął po słodycz. Rozpakował go i zjadł ze smakiem spoglądając na mnie ostrożnie, ale ufnie.
- Ćwiczyłeś, Jimmy?
Pokiwał głową wciąż zajadając otrzymanego cukierka.
- To pokaż! - Udałem ekscytację spodziewając się jednak odpowiedzi, jaką miałem usłyszeć.
- Ale ja nie wiem, jak dobrze czarować. Chcę żeby mnie pan lubił, proszę pana, ale nie potrafię tak czarować. Gdyby mi pan pokazał…
- Nie, Jimmy, musisz się sam nauczyć - przybrałem ostrzejszy ton i spojrzałem groźnie. Najwyraźniej zadziałało, bo Jimmy schował głowę w ramiona.
- Ale ja nie umiem - powiedział cicho.
- To czas się nauczyć! Już, Jimmy! - Zbliżyłem się do niego wykorzystując, że moja sylwetka znacznie nad nim górowała.
- Ale ja nie chcę - wykrztusił wreszcie prawie przez łzy.
- To po co jadłeś cukierka, jeśli nie chcesz? Teraz ukarzę cię też za kłamanie, Jimmy! Tak bardzo lubisz być karany? Dlatego obiecujesz, że…
- Ale ja nic nie obiecałem! - W jego głosie zabrzmiało czyste przerażenie.
- Uważasz, że kłamię?! - Ryknąłem na niego. Jimmy płakał.
- S...sp...spró...spró...buję - wyjąkał wreszcie. Zamknął mokre od łez oczy i po chwili znów zaczął unosić się nad posadzką. Zanim zdążyłem go pociągnąć ku ziemi, sam spadł patrząc na mnie z przerażeniem. Miałem surową minę.
- Nie tak się umawialiśmy, Jimmy. Jesteś jednak złym chłopcem. Oszukujesz, zjadasz moje cukierki i jeszcze używasz złej magii.
Chłopiec płakał mamrocząc przeprosiny, ale one nie mogły zmienić żadnych słów, które miałem wypowiedzieć.
- Skoro tak lubisz cukierki, przyniosę ci następnym razem takie dla niegrzecznych chłopców. Może one cię czegoś nauczą - a potem płaczącego i błagającego zamknąłem znowu w piwnicy.
|zastraszam Jimmiego (53/200)
[z/t]
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Gwiezdny Prorok
Szybka odpowiedź