Ogród
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród
Niezbyt duży i dość zapuszczony, bo obecne mieszkanki domku przy Lavender Hill nie miały zbyt wiele czasu i chęci, żeby doprowadzić go do porządku. Poza tym, w swoim obecnym stanie zdaje się mieć duszę, której brakuje tym wszystkim wymuskanym ogródkom. Odgrodzony od sąsiednich posesji wysokim płotem i drzewami skrywa w sobie także magiczne rośliny. Na tyłach domu znajduje się też mała szklarenka, w której rosną gatunki ziół mniej odporne na brytyjski klimat. Gdzieś wśród roślinności znajduje się stary, chwiejący się stolik i ławeczka, na której można usiąść. Miejsce jest ciche i spokojne, częściej można tu usłyszeć odgłosy ptaków niż ludzi; domek znajduje się w końcu raczej na uboczu. Za domem znajduje się większa część ogrodu; przed domkiem jest to niewielki fragment nieco mniej zarośniętego podwórza, po którym często snują się okoliczne koty dokarmiane przez Charlene.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlie pokiwała głową.
- Właściwie odwrotnie, to Mung był i jest moim głównym zajęciem i zarazem źródłem utrzymania, a warzenie eliksirów dla Zakonu to dodatek. I nie robię tego codziennie, więc to nie jest tak, że dzień w dzień nic innego nie robię, tylko od rana do nocy siedzę nad kociołkiem – sprostowała. – Choć w początkach maja i pod koniec czerwca, po pożarze ministerstwa, to rzeczywiście zdarzało się siedzieć w Mungu od rana do wieczora, potem przespać się parę godzin i znowu wracać do pracy...
To, że warzyła eliksiry dla Zakonu było jej dobrowolnym wyborem, czymś co wykonywała całkowicie za darmo, działając dla dobra członków organizacji i dostarczając im niezbędne specyfiki. Ale Zakonników nie było tak wielu, by musiała poświęcać tej „pracy” równie wiele czasu, co tej etatowej w Mungu.
Ale prawda była taka, że i tak rzeczywiście nie miała zbyt wiele tego życia poza pracą i nauką, i jej życie towarzyskie nie było imponujące.
- Nie każdy musi być we wszystkim dobry. I dobrze, bo przynajmniej każde z nas jest potrzebne w swoim zawodzie – przyznała, po czym zaraz nastawiła uszu, gdy Steffen opowiedział na pytanie odnośnie Very. Więc rzeczywiście ją kojarzył. Pewnie łamaczy klątw nie było w ministerstwie tak wielu, by mogli nie kojarzyć się przynajmniej z widzenia. – Pewnie tak, ona bardzo szybko skończyła kurs. Nie wiem, co dokładnie robiła, ale wiem, że była naprawdę niezła w swoim fachu – dodała, choć czas przeszły pozostawiał na języku gorzki posmak. Nie miała pojęcia, gdzie była teraz Vera i czy w ogóle żyła, ale jej praca należała do przeszłości. Steffen najwyraźniej także wyczuł coś dziwnego w tym, że mówiła o siostrze w czasie przeszłym, poza tym mógł pewnie zauważyć, że już się nie pojawiała. Może nawet wśród łamaczy rozeszły się pogłoski o jej zaginięciu. – Vera... ona... zaginęła w październiku, podczas wykonywania jednego ze służbowych zadań – dodała smutniejszym głosem, po czym odwróciła spojrzenie. – I też była jedną z nas – uzupełniła; Steffen mógł nie wiedzieć, że Vera aż do dnia zaginięcia też była Zakonniczką.
Z westchnieniem zapatrzyła się na ogród, który niedługo pewnie obudzi się do życia po zimie.
- Mniej więcej. Nie uważam jednak tego miejsca za swój prawdziwy dom. – A już na pewno nie odkąd zabrakło Very. Dom był w Kornwalii, tutaj jedynie miejsce, gdzie mieszkała, by mieć blisko do pracy. Może rzeczywiście powinna rozważyć powrót w rodzinne strony? Chociaż to nie w najbliższej przyszłości, bo gdyby tak Vera wróciła, to Charlie chciała tu na nią czekać. Ale Leightonowie nie byli stworzeni do życia w dużych miastach. Ich wszystkich ciągnęło do wsi, do bliskości natury, a za swoje miejsce na ziemi uważali Kornwalię. Przynajmniej większość rodziny, w tym i Charlie.
Nieco się speszyła swoim szczerym wyznaniem sprzed chwili, w końcu prawie nie znała Steffena i nie chciała go zbytnio wtajemniczać w swoje sprawy, które i tak na pewno go nie interesowały, bo miał swoje życie. Może dlatego źle machnęła różdżką i zaklęcie jej nie wyszło. Niemniej jednak było jej trochę głupio, że poprawia ją i instruuje młodszy od niej chłopak. Przecież umiała rzucać to zaklęcie, a jednak jej nie wyszło. Musiała postarać się bardziej.
- Ericus – wypowiedziała, przykładając dużo większą wagę do machnięcia różdżką. Wybrała inny kamień, bo ten, w który wycelował Steffen, stał się po chwili żabą. – Swoją drogą... pozwoliłbyś, bym spróbowała zmienić ciebie w jakieś zwierzę? Oczywiście w ramach treningu – zaznaczyła. Do zaklęć, o których myślała, potrzebowała do ćwiczeń chętnego ludzkiego obiektu. Oby Steffen się zgodził. W zamian Charlie też mogła pozwolić mu się zmienić w królika czy żabę. Bo czego się nie robi dla nauki?
- Właściwie odwrotnie, to Mung był i jest moim głównym zajęciem i zarazem źródłem utrzymania, a warzenie eliksirów dla Zakonu to dodatek. I nie robię tego codziennie, więc to nie jest tak, że dzień w dzień nic innego nie robię, tylko od rana do nocy siedzę nad kociołkiem – sprostowała. – Choć w początkach maja i pod koniec czerwca, po pożarze ministerstwa, to rzeczywiście zdarzało się siedzieć w Mungu od rana do wieczora, potem przespać się parę godzin i znowu wracać do pracy...
To, że warzyła eliksiry dla Zakonu było jej dobrowolnym wyborem, czymś co wykonywała całkowicie za darmo, działając dla dobra członków organizacji i dostarczając im niezbędne specyfiki. Ale Zakonników nie było tak wielu, by musiała poświęcać tej „pracy” równie wiele czasu, co tej etatowej w Mungu.
Ale prawda była taka, że i tak rzeczywiście nie miała zbyt wiele tego życia poza pracą i nauką, i jej życie towarzyskie nie było imponujące.
- Nie każdy musi być we wszystkim dobry. I dobrze, bo przynajmniej każde z nas jest potrzebne w swoim zawodzie – przyznała, po czym zaraz nastawiła uszu, gdy Steffen opowiedział na pytanie odnośnie Very. Więc rzeczywiście ją kojarzył. Pewnie łamaczy klątw nie było w ministerstwie tak wielu, by mogli nie kojarzyć się przynajmniej z widzenia. – Pewnie tak, ona bardzo szybko skończyła kurs. Nie wiem, co dokładnie robiła, ale wiem, że była naprawdę niezła w swoim fachu – dodała, choć czas przeszły pozostawiał na języku gorzki posmak. Nie miała pojęcia, gdzie była teraz Vera i czy w ogóle żyła, ale jej praca należała do przeszłości. Steffen najwyraźniej także wyczuł coś dziwnego w tym, że mówiła o siostrze w czasie przeszłym, poza tym mógł pewnie zauważyć, że już się nie pojawiała. Może nawet wśród łamaczy rozeszły się pogłoski o jej zaginięciu. – Vera... ona... zaginęła w październiku, podczas wykonywania jednego ze służbowych zadań – dodała smutniejszym głosem, po czym odwróciła spojrzenie. – I też była jedną z nas – uzupełniła; Steffen mógł nie wiedzieć, że Vera aż do dnia zaginięcia też była Zakonniczką.
Z westchnieniem zapatrzyła się na ogród, który niedługo pewnie obudzi się do życia po zimie.
- Mniej więcej. Nie uważam jednak tego miejsca za swój prawdziwy dom. – A już na pewno nie odkąd zabrakło Very. Dom był w Kornwalii, tutaj jedynie miejsce, gdzie mieszkała, by mieć blisko do pracy. Może rzeczywiście powinna rozważyć powrót w rodzinne strony? Chociaż to nie w najbliższej przyszłości, bo gdyby tak Vera wróciła, to Charlie chciała tu na nią czekać. Ale Leightonowie nie byli stworzeni do życia w dużych miastach. Ich wszystkich ciągnęło do wsi, do bliskości natury, a za swoje miejsce na ziemi uważali Kornwalię. Przynajmniej większość rodziny, w tym i Charlie.
Nieco się speszyła swoim szczerym wyznaniem sprzed chwili, w końcu prawie nie znała Steffena i nie chciała go zbytnio wtajemniczać w swoje sprawy, które i tak na pewno go nie interesowały, bo miał swoje życie. Może dlatego źle machnęła różdżką i zaklęcie jej nie wyszło. Niemniej jednak było jej trochę głupio, że poprawia ją i instruuje młodszy od niej chłopak. Przecież umiała rzucać to zaklęcie, a jednak jej nie wyszło. Musiała postarać się bardziej.
- Ericus – wypowiedziała, przykładając dużo większą wagę do machnięcia różdżką. Wybrała inny kamień, bo ten, w który wycelował Steffen, stał się po chwili żabą. – Swoją drogą... pozwoliłbyś, bym spróbowała zmienić ciebie w jakieś zwierzę? Oczywiście w ramach treningu – zaznaczyła. Do zaklęć, o których myślała, potrzebowała do ćwiczeń chętnego ludzkiego obiektu. Oby Steffen się zgodził. W zamian Charlie też mogła pozwolić mu się zmienić w królika czy żabę. Bo czego się nie robi dla nauki?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
-Nigdy nie wybuchł ci kociołek? Bo mi kilkukrotnie wykipiał eliksir jak byłem niewyspany, jeszcze w Hogwarcie! - dopytał Steff, który nocami łaził po zamku jako szczur albo czytał książki o runach, a potem zupełnie nie ogarniał, co się działo na zajęciach. Dobrze, że był zdolny i radził sobie dzięki życiowej zaradności i dobrej pamięci.
Wieści o Verze odciągnęły go od wesołych wspomnień z Hogwartu. Rozdziawił lekko usta, spoglądając na Charlene z mieszanką zaskoczenia i smutku.
-Och, ja... - przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, co może oznaczać połączenie misji dla Zakonu i łamania klątw. -...nie wiedziałem. - mruknął, nie wiedząc, co powiedzieć Charlie. Na usta cisnęło mu się "przykro mi", ale przecież Vera była tylko zaginiona, mogła wrócić. Niedawno sam jednak wrócił z misji dla Zakonu, w trakcie której stanął oko w oko z groźnymi czarnoksiężnikami i uratował go tylko szybki refleks dziwnie bezwzględnego Bertiego. Czy Charlie wiedziała, domyślała się, co się dzieje na froncie, czy też warzenie eliksirów dawało jej poczucie złudnego optymizmu?
I od kiedy sam Steff, niepoprawny optymista, nazywał optymizm złudą?
-A... gdzie jest prawdziwy dom? - dopytał, nie znając w końcu pojęcia dyskrecji. Sam chętnie opowiedziałby Charlie o swoim, ale nie miał klarownej wizji domu. Na pewno nie chciał wracać do rodziców i małomiasteczkowego życia, ale jego mieszkanko w centrum Londynu również nie było domem na stałe. Marzył o większym lokum, w którym mógłby kiedyś zamieszkać z własną rodziną. Ale jak na razie nigdy nie miał dziewczyny i ulokował swe uczucia w wyjątkowo nieodpowiedniej osobie, więc to plany na odległą przyszłość.
-Jasne! A ja też mógłbym ciebie w coś zmienić? - zaproponował. Dla większości osób taka przemiana była niekomfortowa, ale oboje byli animagami, więc zakładał, że przebywanie w zwierzęcej skórze nie sprawi im przykrości.
-Prastigiatio! - mruknął. Zakładał, że Charlene ukryła swój ogródek przed mugolami, ale postanowił zadbać o kilka dodatkowych iluzji - ohydne kałuże na trawniku, więdnącą trawę i ciemne cienie - aby zniechęcić nawet czarodziejskich przechodniów do podglądania ich treningu.
idziemy do szafki
Wieści o Verze odciągnęły go od wesołych wspomnień z Hogwartu. Rozdziawił lekko usta, spoglądając na Charlene z mieszanką zaskoczenia i smutku.
-Och, ja... - przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, co może oznaczać połączenie misji dla Zakonu i łamania klątw. -...nie wiedziałem. - mruknął, nie wiedząc, co powiedzieć Charlie. Na usta cisnęło mu się "przykro mi", ale przecież Vera była tylko zaginiona, mogła wrócić. Niedawno sam jednak wrócił z misji dla Zakonu, w trakcie której stanął oko w oko z groźnymi czarnoksiężnikami i uratował go tylko szybki refleks dziwnie bezwzględnego Bertiego. Czy Charlie wiedziała, domyślała się, co się dzieje na froncie, czy też warzenie eliksirów dawało jej poczucie złudnego optymizmu?
I od kiedy sam Steff, niepoprawny optymista, nazywał optymizm złudą?
-A... gdzie jest prawdziwy dom? - dopytał, nie znając w końcu pojęcia dyskrecji. Sam chętnie opowiedziałby Charlie o swoim, ale nie miał klarownej wizji domu. Na pewno nie chciał wracać do rodziców i małomiasteczkowego życia, ale jego mieszkanko w centrum Londynu również nie było domem na stałe. Marzył o większym lokum, w którym mógłby kiedyś zamieszkać z własną rodziną. Ale jak na razie nigdy nie miał dziewczyny i ulokował swe uczucia w wyjątkowo nieodpowiedniej osobie, więc to plany na odległą przyszłość.
-Jasne! A ja też mógłbym ciebie w coś zmienić? - zaproponował. Dla większości osób taka przemiana była niekomfortowa, ale oboje byli animagami, więc zakładał, że przebywanie w zwierzęcej skórze nie sprawi im przykrości.
-Prastigiatio! - mruknął. Zakładał, że Charlene ukryła swój ogródek przed mugolami, ale postanowił zadbać o kilka dodatkowych iluzji - ohydne kałuże na trawniku, więdnącą trawę i ciemne cienie - aby zniechęcić nawet czarodziejskich przechodniów do podglądania ich treningu.
idziemy do szafki
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
I wracamy z szafki!
Dziwnie było stać się zwierzęciem innym niż kot. Ale stała się najpierw królikiem, a potem fretką, i gdyby miała wybierać, rzekłaby, że królik jednak był przyjemniejszą postacią. Nawet nie dlatego, że miała mięciutkie, jasne futerko, puszystą kitkę i długie uszy, a przede wszystkim zachowała swoją świadomość i wiedziała, co się z nią dzieje. Po zmianie we fretkę nie miała już tego luksusu, straciła świadomość i w panice rzuciła się do ucieczki z różdżką w pyszczku, tak jak wcześniej Steffen. Oczywiście nie zdawała sobie z tego nawet sprawy do momentu, kiedy chłopak cofnął zaklęcie, a ona zmaterializowała się na częściowo zaśnieżonym trawniku, wyłożona jak długa, z częściowo popsutym warkoczem.
- Wszystko w porządku – zapewniła, podnosząc się z ziemi. Ona też zafundowała mu wcześniej podobne wrażenia, więc byli kwita. Nietypowym było ćwiczyć na ludzkim obiekcie, ale na pewno się przydało i uświadomiła sobie, że mimo przerwy spowodowanej anomaliami nadal potrafiła przemienić kogoś w jakieś zwierzę. Inne, prostsze czary typu nieszczęsne Ericus mogła poćwiczyć sama, tak jak robiła to już nie raz w ostatnich tygodniach. Wieczorem, jeśli nie warzyła eliksirów w domowej pracowni ani nie uczyła się zielarstwa, starała się różdżką przemieniać przedmioty w inne, wiedząc, że dla poprawy swoich transmutacyjnych umiejętności potrzebowała ćwiczeń. Tak, aby nie zawiodły jej wtedy, kiedy będą naprawdę potrzebne, bo choć nie planowała rwać się do walki i nie zamierzała samej szukać guza, zdawała sobie sprawę z tego, że wojny i życia w zagrożeniu nie uniknie, nawet jeśli bardzo tego chciała.
- Naprawdę dziękuję, że zgodziłeś się ze mną poćwiczyć... i że pozwoliłeś nawet się zmienić w zwierzęta. Pewnie nie każdy by się na to zgodził – powiedziała, przetaczając między palcami drewienko różdżki. – To dla mnie ważne, naprawdę chcę być lepsza w transmutacji. To chyba jedyna dziedzina wymagająca różdżki, która zawsze mnie fascynowała – przyznała. Zawsze najlepiej radziła sobie z dziedzinami które nie wymagały rzucania zaklęć, a jeśli już, to bardzo marginalnie, jak eliksiry, astronomia, zielarstwo czy opieka nad magicznymi stworzeniami. Transmutacja była wyjątkiem. Obronę trochę zgłębiła, bo była potrzebna, ale nie miała wybitnych zdolności w tym zakresie i za swój największy sukces uważała opanowanie cielesnego patronusa, co udało jej się dopiero niedawno. A uroki... zawsze miała do nich wybitny antytalent, ale nie można było być dobrą we wszystkim i gdzieś musiała ujawnić się jakaś przysłowiowa pięta achillesowa.
- Tak z ciekawości... Od jak dawna jesteś animagiem? I czy zaskoczyłeś się, kiedy pierwszy raz stałeś się akurat szczurem? – spytała, ciekawa czemu zmieniał się w to zwierzę, choć podejrzewała, że podobnie jak i ona nie mógł do końca wybrać postaci, że postać animagiczna w bardzo dużej mierze zależy od charakteru czarodzieja i najwyraźniej Steffen ma w sobie sporo ze szczura, choć nie znała go na tyle, by móc to stwierdzić, to było ich dopiero trzecie spotkanie. Niektórzy animagowie byli rozczarowani swoją postacią animagiczną, kiedy marzyli o czymś bardziej dostojnym, a tymczasem zmieniali się w żabę lub inne mało ładne lub mało praktyczne zwierzę.
Sama czasem się zastanawiała, czemu z tylu możliwych zwierząt jest akurat kotką i czy to ma coś wspólnego z jej charakterem, a także od zawsze silnym przywiązaniem do tych zwierząt oraz ze zdolnością kotoustości posiadaną przez jej matkę. Sama nie odziedziczyła tego daru, ale koty i tak od zawsze były w jej życiu obecne i naprawdę ją fascynowały, uwielbiała się nimi otaczać także teraz, coraz bardziej przybliżając się do obrazu starej panny będącej kocią mamą. Nigdy też nie zgadzała się z krzywdzącymi stereotypami uważającymi koty za fałszywe i wredne. Ona sama uważała te zwierzęta za niezwykle inteligentne i jak najbardziej zdolne do przywiązania. Zaś możliwość przemiany w kotkę była dość użyteczna i praktyczna, bo kot mógł wtopić się w otoczenie praktycznie wszędzie, zwłaszcza kot z tak pospolitym umaszczeniem. Charlie była zwyczajna i nijaka jako człowiek, i nie zmieniało się to również w ciele kota, bo wyglądała jak setki tysięcy innych burych kotów z białym podgardlem pod szyją. Jedynie czasami brakowało jej posiadania skrzydeł, ale i tak lubiła swoją postać.
- Masz może ochotę napić się gorącej herbaty tak na rozgrzanie? W końcu już trochę na tym zimnie jesteśmy – zaproponowała nagle. Nie musieli przecież tak stać w ogródku, początek marca nadal był dość zimny, więc dobrze byłoby się ogrzać, co by nie złapać jakiegoś przeziębienia, zwłaszcza po tym, jak trochę sobie pobiegali po śniegu jako zwierzaki.
Dziwnie było stać się zwierzęciem innym niż kot. Ale stała się najpierw królikiem, a potem fretką, i gdyby miała wybierać, rzekłaby, że królik jednak był przyjemniejszą postacią. Nawet nie dlatego, że miała mięciutkie, jasne futerko, puszystą kitkę i długie uszy, a przede wszystkim zachowała swoją świadomość i wiedziała, co się z nią dzieje. Po zmianie we fretkę nie miała już tego luksusu, straciła świadomość i w panice rzuciła się do ucieczki z różdżką w pyszczku, tak jak wcześniej Steffen. Oczywiście nie zdawała sobie z tego nawet sprawy do momentu, kiedy chłopak cofnął zaklęcie, a ona zmaterializowała się na częściowo zaśnieżonym trawniku, wyłożona jak długa, z częściowo popsutym warkoczem.
- Wszystko w porządku – zapewniła, podnosząc się z ziemi. Ona też zafundowała mu wcześniej podobne wrażenia, więc byli kwita. Nietypowym było ćwiczyć na ludzkim obiekcie, ale na pewno się przydało i uświadomiła sobie, że mimo przerwy spowodowanej anomaliami nadal potrafiła przemienić kogoś w jakieś zwierzę. Inne, prostsze czary typu nieszczęsne Ericus mogła poćwiczyć sama, tak jak robiła to już nie raz w ostatnich tygodniach. Wieczorem, jeśli nie warzyła eliksirów w domowej pracowni ani nie uczyła się zielarstwa, starała się różdżką przemieniać przedmioty w inne, wiedząc, że dla poprawy swoich transmutacyjnych umiejętności potrzebowała ćwiczeń. Tak, aby nie zawiodły jej wtedy, kiedy będą naprawdę potrzebne, bo choć nie planowała rwać się do walki i nie zamierzała samej szukać guza, zdawała sobie sprawę z tego, że wojny i życia w zagrożeniu nie uniknie, nawet jeśli bardzo tego chciała.
- Naprawdę dziękuję, że zgodziłeś się ze mną poćwiczyć... i że pozwoliłeś nawet się zmienić w zwierzęta. Pewnie nie każdy by się na to zgodził – powiedziała, przetaczając między palcami drewienko różdżki. – To dla mnie ważne, naprawdę chcę być lepsza w transmutacji. To chyba jedyna dziedzina wymagająca różdżki, która zawsze mnie fascynowała – przyznała. Zawsze najlepiej radziła sobie z dziedzinami które nie wymagały rzucania zaklęć, a jeśli już, to bardzo marginalnie, jak eliksiry, astronomia, zielarstwo czy opieka nad magicznymi stworzeniami. Transmutacja była wyjątkiem. Obronę trochę zgłębiła, bo była potrzebna, ale nie miała wybitnych zdolności w tym zakresie i za swój największy sukces uważała opanowanie cielesnego patronusa, co udało jej się dopiero niedawno. A uroki... zawsze miała do nich wybitny antytalent, ale nie można było być dobrą we wszystkim i gdzieś musiała ujawnić się jakaś przysłowiowa pięta achillesowa.
- Tak z ciekawości... Od jak dawna jesteś animagiem? I czy zaskoczyłeś się, kiedy pierwszy raz stałeś się akurat szczurem? – spytała, ciekawa czemu zmieniał się w to zwierzę, choć podejrzewała, że podobnie jak i ona nie mógł do końca wybrać postaci, że postać animagiczna w bardzo dużej mierze zależy od charakteru czarodzieja i najwyraźniej Steffen ma w sobie sporo ze szczura, choć nie znała go na tyle, by móc to stwierdzić, to było ich dopiero trzecie spotkanie. Niektórzy animagowie byli rozczarowani swoją postacią animagiczną, kiedy marzyli o czymś bardziej dostojnym, a tymczasem zmieniali się w żabę lub inne mało ładne lub mało praktyczne zwierzę.
Sama czasem się zastanawiała, czemu z tylu możliwych zwierząt jest akurat kotką i czy to ma coś wspólnego z jej charakterem, a także od zawsze silnym przywiązaniem do tych zwierząt oraz ze zdolnością kotoustości posiadaną przez jej matkę. Sama nie odziedziczyła tego daru, ale koty i tak od zawsze były w jej życiu obecne i naprawdę ją fascynowały, uwielbiała się nimi otaczać także teraz, coraz bardziej przybliżając się do obrazu starej panny będącej kocią mamą. Nigdy też nie zgadzała się z krzywdzącymi stereotypami uważającymi koty za fałszywe i wredne. Ona sama uważała te zwierzęta za niezwykle inteligentne i jak najbardziej zdolne do przywiązania. Zaś możliwość przemiany w kotkę była dość użyteczna i praktyczna, bo kot mógł wtopić się w otoczenie praktycznie wszędzie, zwłaszcza kot z tak pospolitym umaszczeniem. Charlie była zwyczajna i nijaka jako człowiek, i nie zmieniało się to również w ciele kota, bo wyglądała jak setki tysięcy innych burych kotów z białym podgardlem pod szyją. Jedynie czasami brakowało jej posiadania skrzydeł, ale i tak lubiła swoją postać.
- Masz może ochotę napić się gorącej herbaty tak na rozgrzanie? W końcu już trochę na tym zimnie jesteśmy – zaproponowała nagle. Nie musieli przecież tak stać w ogródku, początek marca nadal był dość zimny, więc dobrze byłoby się ogrzać, co by nie złapać jakiegoś przeziębienia, zwłaszcza po tym, jak trochę sobie pobiegali po śniegu jako zwierzaki.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nieco kręciło mu się w głowie - w końcu przywykł do ciałka szczura, a w przeciągu ostatnich kilkunastu minut najpierw był w pełni świadomym królikiem, a potem oszalałą z przerażenia fretką. Na szczęście Charlie wykazała się taktem i empatią i za każdym razem zdejmowała swoje zaklęcia na tyle szybko, by zmiana postaci na zwierzęcą nie odcisnęła się na jego psychice.
-To ja ci dziękuję! Pewnie jako animadzy jesteśmy trochę bardziej otwarci na dynamiczne zmiany kształtu ciała, hm? - roześmiał się. Faktycznie, większość jego znajomych reagowała na próbę zmiany w zwierzę dość alergicznie, a na pojedynkach uchodziło to wręcz za pewnego rodzaju upokorzenie przeciwnika. Steffen nie był jednak mocny w urokach, więc posługiwał się transmutacją aby zyskać choćby nieznaczną przewagę w walce. Do tej pory nieco żałował przemienienia lorda Abbota w gęś, ale tylko dzięki temu ruchowi zdołał wygrać pojedynek z bardziej doświadczonym przeciwnikiem.
-Ja też zawsze kochałem transmutację. - uśmiechnął się, nie bojąc się używać wielkich słów na określenie swej wielkiej pasji. -Animagiem... - zawahał się, przyzwyczajony do trzymania swojej niezarejestrowanej zdolności w sekrecie. -...tylko niech to zostanie między nami, bo w młodości byłem dość beztroski...cóż, zamieniam się w szczura od siedemnastego roku życia. No i hehe, najpierw mnie to zaskoczyło, wiesz, chciałem być lwem czy coś, jak każdy młody chłopak! Ale teraz widzę, że postać gryzonia ma pełno zalet, szczególnie, gdy muszę coś dyskretnie załatwić dla Zakonu. Nie wiem, pewnie tylko gołąb byłby równie praktyczny, ich też nikt nie zauważa, ale mniej osób chce je tępić. A Ty, zawsze wiedziałaś, że będziesz kotem? - dociekał, bo niespodziewanie zrobiło mu się lekko na sercu. Miło podzielić się z kimś swoim sekretem i pasją, bez skrępowania i licząc na zrozumienie! W grudniu wreszcie zwierzył się Bertiemu, ale rozmowa zdecydowanie za szybko zeszła na życie miłosne szczurów, fuj fuj...
-Chętnie! - ucieszył się, bo faktycznie nieco przemarzł.
-To ja ci dziękuję! Pewnie jako animadzy jesteśmy trochę bardziej otwarci na dynamiczne zmiany kształtu ciała, hm? - roześmiał się. Faktycznie, większość jego znajomych reagowała na próbę zmiany w zwierzę dość alergicznie, a na pojedynkach uchodziło to wręcz za pewnego rodzaju upokorzenie przeciwnika. Steffen nie był jednak mocny w urokach, więc posługiwał się transmutacją aby zyskać choćby nieznaczną przewagę w walce. Do tej pory nieco żałował przemienienia lorda Abbota w gęś, ale tylko dzięki temu ruchowi zdołał wygrać pojedynek z bardziej doświadczonym przeciwnikiem.
-Ja też zawsze kochałem transmutację. - uśmiechnął się, nie bojąc się używać wielkich słów na określenie swej wielkiej pasji. -Animagiem... - zawahał się, przyzwyczajony do trzymania swojej niezarejestrowanej zdolności w sekrecie. -...tylko niech to zostanie między nami, bo w młodości byłem dość beztroski...cóż, zamieniam się w szczura od siedemnastego roku życia. No i hehe, najpierw mnie to zaskoczyło, wiesz, chciałem być lwem czy coś, jak każdy młody chłopak! Ale teraz widzę, że postać gryzonia ma pełno zalet, szczególnie, gdy muszę coś dyskretnie załatwić dla Zakonu. Nie wiem, pewnie tylko gołąb byłby równie praktyczny, ich też nikt nie zauważa, ale mniej osób chce je tępić. A Ty, zawsze wiedziałaś, że będziesz kotem? - dociekał, bo niespodziewanie zrobiło mu się lekko na sercu. Miło podzielić się z kimś swoim sekretem i pasją, bez skrępowania i licząc na zrozumienie! W grudniu wreszcie zwierzył się Bertiemu, ale rozmowa zdecydowanie za szybko zeszła na życie miłosne szczurów, fuj fuj...
-Chętnie! - ucieszył się, bo faktycznie nieco przemarzł.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie pokiwała głową.
- Pewnie tak – przytaknęła. Inni, nie będący animagami, niespecjalnie chcieli znajdować się w ciele zwierząt. Zaskakiwało ją to o tyle, że w miejscach takich jak klub pojedynków godzili się na gorsze i bardziej bolesne rzeczy, a zmiana w zwierzę uchodziła za coś upokarzającego. Charlie wolałaby zostać zmieniona w puszystego króliczka, a nawet w żabę niż poczuć w sobie sztylety Lamino lub zostać dotkliwie poturbowaną Bombardą. Była w klubie pojedynków tylko raz czy dwa. Była wtedy świeżą zakonniczką i po rozmowie z siostrą, która zawsze uważała, że Charlie powinna umieć się lepiej bronić, uznała, że może taki trening pojedynkowania dobrze jej zrobi, co by przypomnieć sobie zaklęcia tarczy i tego typu rzeczy, ale więcej tam nie wróciła. Od czasu Hogwartu nic się nie zmieniło i bardzo szybko przekonała się o tym, że pojedynki wciąż budziły w niej niechęć. Że nadal ciężko jej przychodziło ranienie innych i bycie ranioną, nawet jeśli w klubie nie było czarnej magii, a wszystkie urazy były leczone zaraz po skończeniu starcia. Nie próbowała się już oszukiwać, naprawdę nie nadawała się do walki na pierwszej linii, woląc skupiać się na alchemii i pokrewnych gałęziach nauki. A od uroków wolała transmutację, która była dużo mniej brutalna i znacznie łatwiej przychodziło jej przyswajanie sobie inkantacji z tego zakresu.
Bo transmutacja była kreatywna, może nawet nieco artystyczna. Pozwalała przekształcać materię, zmieniać rzeczy w inne, a nawet modyfikować swoje ciało w zależności od sytuacji. Umożliwiła jej stanie się animagiem, gdzie dzięki tej zdolności mogła na zawołanie zmienić się w kota bez użycia żadnego zaklęcia.
- Oczywiście – zapewniła. Miała świadomość, że Steffen prawdopodobnie był niezarejestrowanym animagiem, że do czasu dołączenia do Zakonu utrzymywał zdolność w sekrecie i pewnie dziwnie było dla niego móc wreszcie z kimś porozmawiać o tym, co potrafił. – Ja też zaczęłam interesować się animagią jeszcze w szkole, choć opanowałam ją w pełni już po skończeniu Hogwartu, w trakcie kursu alchemicznego. – Było to pewnym wyzwaniem, dzielić czas na kurs i naukę alchemii po godzinach, a dodatkowo treningi transmutacji i animagii. Ale się udało mimo wielu wyrzeczeń. – Wielu młodych ludzi marzy o jakiejś dostojnej lub groźnej, budzącej respekt postaci. Choć raczej i tak nie byłaby możliwa zmiana w lwa, chyba że byłbyś czarodziejem żyjącym w Afryce – zaśmiała się cicho, świadoma tego, że zmieniali się w stworzenia im znane, występujące na terenie danego kraju. Gdzieś daleko, w ciepłych krajach, może byli i czarodzieje zmieniający się w lwy i inne egzotyczne zwierzęta, które oni w Anglii znali tylko z obrazków. Ale nie śmiała się z niego, bo wielu animagów marzyło o innej postaci niż ta, w którą ostatecznie się przemienili. – Poza tym jako lew nie mógłbyś spokojnie przejść ulicą bez budzenia powszechnej paniki – dodała. Dlatego właśnie krajowe zwierzęta były dużo bardziej uniwersalne. Ludzie może nie lubili szczurów, ale nie budziły żadnej sensacji. Podobnie jak koty. Nikogo nie dziwiła bura kotka przechodząca ulicą. – Przyznaję, że chciałam być kotem. Nie mogłam z nimi rozmawiać, jak moja mama i młodsza siostra, lecz i tak mnie do nich ciągnęło. Ale zdaję sobie sprawę, że to kwestia szczęścia, że przemieniłam się właśnie w kotkę. Równie dobrze mógłby to być pies lub jakiś ptak albo gryzoń i musiałabym się z tym pogodzić.
Mogłaby na przykład być myszą. Albo wróblem. Albo królikiem. Ale była kotką, może magia w jakiś sposób wyczuła głębokie pragnienie jej serca, miłość do kotów lub nieujawnione w niej geny matki. Może nie mogła stać się kotoustą, bo z czwórki dzieci Leonii tylko Helen urodziła się z tą umiejętnością, ale jakaś cząstka tego daru głęboko w niej tkwiła, sprawiając, że jako animag była właśnie kotem. Nie wiadomo, co dokładnie zaważyło na takiej a nie innej postaci animagicznej Charlie.
Zaraz wrócili do domu Charlie, gdzie w kuchni alchemiczka zaparzyła dla obojga gorącą herbatę. Tylko jeden z jej kotów przyszedł tam za nimi i kiedy pili, siedząc przy prostym, drewnianym stole, wskoczył na kolana alchemiczki. Porozmawiali ze Steffenem jeszcze trochę, głównie o ich przygodach z animagią, a także o nauce transmutacji. Charlie także rzadko miała okazję z kimś o swoich zdolnościach rozmawiać, bo mimo faktu dokonanej w przeszłości rejestracji nie chwaliła się wszem i wobec. Poza Zakonnikami tylko jej rodzina i bliżsi znajomi wiedzieli, co potrafiła. I może parę osób, które dowiedziały się tego nieplanowanie, ale czasem nie dało się tego w pełni uniknąć. Poza tym rzadko napotykała kogoś, kto potrafił to samo. Animagia była trudna, więc posługujących się nią czarodziejów nie było wielu.
Gdy Steffen już wyszedł, po herbacie i rozmowie, wróciła do swoich zajęć. Tym razem, zamiast pochylić się nad jakimiś recepturami eliksirów czy zielnikiem, wybrała podręcznik transmutacji, by utrwalić sobie to, czego się uczyła także w teorii, a także poszukać jeszcze jakichś zaklęć, które mogłaby potrenować w najbliższych dniach.
| zt. x 2
- Pewnie tak – przytaknęła. Inni, nie będący animagami, niespecjalnie chcieli znajdować się w ciele zwierząt. Zaskakiwało ją to o tyle, że w miejscach takich jak klub pojedynków godzili się na gorsze i bardziej bolesne rzeczy, a zmiana w zwierzę uchodziła za coś upokarzającego. Charlie wolałaby zostać zmieniona w puszystego króliczka, a nawet w żabę niż poczuć w sobie sztylety Lamino lub zostać dotkliwie poturbowaną Bombardą. Była w klubie pojedynków tylko raz czy dwa. Była wtedy świeżą zakonniczką i po rozmowie z siostrą, która zawsze uważała, że Charlie powinna umieć się lepiej bronić, uznała, że może taki trening pojedynkowania dobrze jej zrobi, co by przypomnieć sobie zaklęcia tarczy i tego typu rzeczy, ale więcej tam nie wróciła. Od czasu Hogwartu nic się nie zmieniło i bardzo szybko przekonała się o tym, że pojedynki wciąż budziły w niej niechęć. Że nadal ciężko jej przychodziło ranienie innych i bycie ranioną, nawet jeśli w klubie nie było czarnej magii, a wszystkie urazy były leczone zaraz po skończeniu starcia. Nie próbowała się już oszukiwać, naprawdę nie nadawała się do walki na pierwszej linii, woląc skupiać się na alchemii i pokrewnych gałęziach nauki. A od uroków wolała transmutację, która była dużo mniej brutalna i znacznie łatwiej przychodziło jej przyswajanie sobie inkantacji z tego zakresu.
Bo transmutacja była kreatywna, może nawet nieco artystyczna. Pozwalała przekształcać materię, zmieniać rzeczy w inne, a nawet modyfikować swoje ciało w zależności od sytuacji. Umożliwiła jej stanie się animagiem, gdzie dzięki tej zdolności mogła na zawołanie zmienić się w kota bez użycia żadnego zaklęcia.
- Oczywiście – zapewniła. Miała świadomość, że Steffen prawdopodobnie był niezarejestrowanym animagiem, że do czasu dołączenia do Zakonu utrzymywał zdolność w sekrecie i pewnie dziwnie było dla niego móc wreszcie z kimś porozmawiać o tym, co potrafił. – Ja też zaczęłam interesować się animagią jeszcze w szkole, choć opanowałam ją w pełni już po skończeniu Hogwartu, w trakcie kursu alchemicznego. – Było to pewnym wyzwaniem, dzielić czas na kurs i naukę alchemii po godzinach, a dodatkowo treningi transmutacji i animagii. Ale się udało mimo wielu wyrzeczeń. – Wielu młodych ludzi marzy o jakiejś dostojnej lub groźnej, budzącej respekt postaci. Choć raczej i tak nie byłaby możliwa zmiana w lwa, chyba że byłbyś czarodziejem żyjącym w Afryce – zaśmiała się cicho, świadoma tego, że zmieniali się w stworzenia im znane, występujące na terenie danego kraju. Gdzieś daleko, w ciepłych krajach, może byli i czarodzieje zmieniający się w lwy i inne egzotyczne zwierzęta, które oni w Anglii znali tylko z obrazków. Ale nie śmiała się z niego, bo wielu animagów marzyło o innej postaci niż ta, w którą ostatecznie się przemienili. – Poza tym jako lew nie mógłbyś spokojnie przejść ulicą bez budzenia powszechnej paniki – dodała. Dlatego właśnie krajowe zwierzęta były dużo bardziej uniwersalne. Ludzie może nie lubili szczurów, ale nie budziły żadnej sensacji. Podobnie jak koty. Nikogo nie dziwiła bura kotka przechodząca ulicą. – Przyznaję, że chciałam być kotem. Nie mogłam z nimi rozmawiać, jak moja mama i młodsza siostra, lecz i tak mnie do nich ciągnęło. Ale zdaję sobie sprawę, że to kwestia szczęścia, że przemieniłam się właśnie w kotkę. Równie dobrze mógłby to być pies lub jakiś ptak albo gryzoń i musiałabym się z tym pogodzić.
Mogłaby na przykład być myszą. Albo wróblem. Albo królikiem. Ale była kotką, może magia w jakiś sposób wyczuła głębokie pragnienie jej serca, miłość do kotów lub nieujawnione w niej geny matki. Może nie mogła stać się kotoustą, bo z czwórki dzieci Leonii tylko Helen urodziła się z tą umiejętnością, ale jakaś cząstka tego daru głęboko w niej tkwiła, sprawiając, że jako animag była właśnie kotem. Nie wiadomo, co dokładnie zaważyło na takiej a nie innej postaci animagicznej Charlie.
Zaraz wrócili do domu Charlie, gdzie w kuchni alchemiczka zaparzyła dla obojga gorącą herbatę. Tylko jeden z jej kotów przyszedł tam za nimi i kiedy pili, siedząc przy prostym, drewnianym stole, wskoczył na kolana alchemiczki. Porozmawiali ze Steffenem jeszcze trochę, głównie o ich przygodach z animagią, a także o nauce transmutacji. Charlie także rzadko miała okazję z kimś o swoich zdolnościach rozmawiać, bo mimo faktu dokonanej w przeszłości rejestracji nie chwaliła się wszem i wobec. Poza Zakonnikami tylko jej rodzina i bliżsi znajomi wiedzieli, co potrafiła. I może parę osób, które dowiedziały się tego nieplanowanie, ale czasem nie dało się tego w pełni uniknąć. Poza tym rzadko napotykała kogoś, kto potrafił to samo. Animagia była trudna, więc posługujących się nią czarodziejów nie było wielu.
Gdy Steffen już wyszedł, po herbacie i rozmowie, wróciła do swoich zajęć. Tym razem, zamiast pochylić się nad jakimiś recepturami eliksirów czy zielnikiem, wybrała podręcznik transmutacji, by utrwalić sobie to, czego się uczyła także w teorii, a także poszukać jeszcze jakichś zaklęć, które mogłaby potrenować w najbliższych dniach.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Ogród
Szybka odpowiedź