[Sen] To tylko sen...
AutorWiadomość
Trzynaście potworów pozbawiłem dziś życia. Ktoś musiał powstrzymać je przed zniszczeniem miasta, a kto inny miał to uczynić, jak nie ja? No właśnie. Po raz kolejny w tym tygodniu pospólstwo skandowało moje imię, padając twarzą na ziemie po której stąpałem. Pozwoliłem im się nacieszyć jeszcze trochę swoją wspaniałością, a potem, nie chcąc ryzykować tym, że mój blask ich oślepi, dosiadłem swego podniebnego wierzchowca i udałem się w kierunku swego podniebnego pałacu. Złote podkowy zastukały czysto o marmurowe posadzki. Opuściłem grzbiet swego wierzchowca i pokierowałem się ku moim wypoczynkowym komnatom. Ciągnęła się za mną długa, diesięciometrowa peleryna będąca zlepkiem skór rozmaitych bestii które pokonałem wyłącznie w tym kwartale. Ta plejada niezwykłego w fakturze futra oraz łusek ubarwiona była tego dnia różnobarwnymi plamami ciągle ciepłej krwi pokonanych bestii. Dużej ilości krwi, przez którą ta reprezentatywna część garderoby była cięższa o sto czy dwieście funtów. Trudno było mi ocenić - dla mnie jak zwykle zdawała się być jedynie sunącym się za mną powietrzem.
Siłą umysłu rozchyliłem wrota po których przekroczeniu znalazłem się w miejscu w którym pragnąłem się znaleźć. Ona jak zwykle wiernie na mnie czekała. Jedna z nielicznie kompetentnych w tym mieście osób - Brendanettą.
Odpiąłem broszę swej peleryny i odrzuciłem ją na bok doskonale zdając sobie sprawę, że ona zdąży pochwyci tą reprezentatywną część mojej garderoby nim znajdzie się w całości na ziemi pomimo iż znajdowała się przy przeciwległej ścianie pomieszczenia.
- Wywieś ją na balkon niech krew zwietrzeje i skruszeje. Poślij też sowę do mojego krawca. Wieśniacy są w trakcie skórowania mych wrogów i chciałbym umówić przedłużenie peleryny przed kolejną bitwą. - wydałem rozporządzenie - Czekaj...- zatrzymałem ją i poprawiłem swoją fryzurę w odbiciu jej stalowej bielizny, a następnie z westchnieniem utrapienia rozłożyłem się wygodnie na szezlongu. Poprawiłem pozłacany materiał szaty, który oczywiście z całej potyczki uszedł bez skazy. Nie lubiłem gdy krew mych wrogów plamiła moje złoto.
- Pospólstwo pragnie ustanowić święto ku mojej czci mojej świetności i siły. Z założenia miałoby się odbyć w ten czwarty dzień tygodnia, lecz wiem, że to czas w którym szorujesz posadzki w mym pałacu więc poprosiłem by zdecydowali się na piąty tak byś mogła świętować moje dokonania - Dodałem mimochodem. Czasami mnie samego zaskakiwała moja dobroć. Palcami dłoni, umiejętnym gestem ugłaskałem zmierzwiony podczas walki wąs.
Siłą umysłu rozchyliłem wrota po których przekroczeniu znalazłem się w miejscu w którym pragnąłem się znaleźć. Ona jak zwykle wiernie na mnie czekała. Jedna z nielicznie kompetentnych w tym mieście osób - Brendanettą.
Odpiąłem broszę swej peleryny i odrzuciłem ją na bok doskonale zdając sobie sprawę, że ona zdąży pochwyci tą reprezentatywną część mojej garderoby nim znajdzie się w całości na ziemi pomimo iż znajdowała się przy przeciwległej ścianie pomieszczenia.
- Wywieś ją na balkon niech krew zwietrzeje i skruszeje. Poślij też sowę do mojego krawca. Wieśniacy są w trakcie skórowania mych wrogów i chciałbym umówić przedłużenie peleryny przed kolejną bitwą. - wydałem rozporządzenie - Czekaj...- zatrzymałem ją i poprawiłem swoją fryzurę w odbiciu jej stalowej bielizny, a następnie z westchnieniem utrapienia rozłożyłem się wygodnie na szezlongu. Poprawiłem pozłacany materiał szaty, który oczywiście z całej potyczki uszedł bez skazy. Nie lubiłem gdy krew mych wrogów plamiła moje złoto.
- Pospólstwo pragnie ustanowić święto ku mojej czci mojej świetności i siły. Z założenia miałoby się odbyć w ten czwarty dzień tygodnia, lecz wiem, że to czas w którym szorujesz posadzki w mym pałacu więc poprosiłem by zdecydowali się na piąty tak byś mogła świętować moje dokonania - Dodałem mimochodem. Czasami mnie samego zaskakiwała moja dobroć. Palcami dłoni, umiejętnym gestem ugłaskałem zmierzwiony podczas walki wąs.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Szykowała się na jego przybycie; elegancki stalowy stanik spięty w szpic, zasłaniający obfite umięśnione piersi, musiał być wypolerowany na błysk: Mattheus uwielbiał się w nim przeglądać, a ona musiała służyć mu najlepiej, jak potrafiła, była przecież muzą, a zadaniem muzy było nieść natchnienie, pocieszenie i przyjemność, relaks. W kącie, wsparta o ścianę, stała jej lira, ale jeszcze po nią nie sięgała. Najpierw musiała poprawić kusą spódniczkę ze ze złotych blaszek, wzdychając przed oprawionym w srebro lustrem. Komplet przepięknej wojowniczej zbroi (bielizny? nieważne) nie leżał na niej najlepiej, była umięśniona po męsku i miała zdecydowanie zbyt szerokie bary. To nic: dla Mattheusa musiała postarać się być piękną. Zostało już tylko przypudrować nosek - odrzuciła za ramiona dwa bujne warkocze ognistych włosów, kiedy... nagle otwarły się drzwi komnaty. Głośno nabrała w usta oddechu, przytykając dłoń do ust, przerażona, że heros wrócił przedwcześnie - nie zdążyła jeszcze nalać wina! Ale nie czas płakać and rozlanym mlekiem, szelest peleryny rzucanej w powietrze zadziałał na nią jak kubeł zimnej wody - rzuciła się po materiał, nie dając upaść mu na ziemię i pochwyciła w swoje zbyt duże, zdecydowanie niezgrabne, a do tego ogniście owłosione ręce.
- Wedle życzenia - oznajmiła, wysłuchując rozkazów; jej głos był niski, męski, ale wydobywanie go przychodziło jej całkiem naturalnie. Już zaczęła składać jego pelerynę, w trakcie orientując się, że wcale nie potrafi tego zrobić. To był koszmar - a heros przecież patrzył jej na ręce. Spięta, poddenerwowana, zmięła materiał w rękach, wpierw przysuwając go do piersi, potem - unosząc ponad głowę, żeby ułatwić Mattheusowi widok na swój biust. Dobrze pamiętała, że lubił się przeglądać w tym reprezentatywnym staniku. Poczuła się z tym dziwnie, lekko speszona, zaniepokojona, nieco wykorzystana, wiedziała jednak, że była tutaj tylko po to, by spełniać dyspozycje herosa, któremu służyła. Nie mogła mu powiedzieć, że tego nie chce, nawet jeśli jej policzki, czuła wyraźnie, pokrywały się rumieńcem, który swoją drogą wygląda wyjątkowo niekorzystnie na tle rudych włosów. Powiodła wzrokiem za jego fryzurą, z jakiegoś powodu on też wcale nie wydawał się jej przystojny. - Panie - skłoniła się lekko, kiedy skończył, zamierzając odejść, by rozwiesić materiał peleryny na pobliskim balkonie. Krew: krew potworów, prawda? Poczuła niezrozumiałe ukłucie zazdrości - też lubiła potwory. Dlatego też, kiedy skończył przemowę, wpierw rozejrzała się na boki, potem niezgrabnie przestąpiła z nogi na nogę, dopiero teraz uzmysławiając sobie, że jego długie stopy wytknięte były w wąskie pozłacane sandałki. Niewygodne jak diabli i wiążące jego łydkę w górę jak niezbyt apetyczny baleron.
- To... wspaniale - odparła, choć bez przekonania. - Wielki gest z twojej strony - dodała z nieco większym zachwytem, ale udawanie nigdy nie było jej mocną stroną. - Jak będzie wyglądać świętowanie? Zostaną zorganizowane łowy? - Może chociaż wtedy zdoła się zabawić - szorowanie posadzek nie napawało ją radością, choć podskórnie czuła z tego powodu wyrzuty sumienia, powinna przecież służyć jak najlepiej. - Och - znów przytknęła dłoń do ust. - Nie zdążyłam usłać ci szezlongu, panie - zreflektowała się, przewieszając brudny płaszcz przez ramię, by dopaść do jego ulubionego leża i upewnić się, że wszystkie poduszki są na nim odpowiednio miękkie. Stół obok świecił pustką. - Już, już po wszystko idę - zapewniła w pośpiechu, co sił gnając do antycznego barku, w połowie kroku orientując się, że wciąż nie rozwiesiła płaszcza: niech to diabli, nic nie szło, tak jak powinno!
- Wedle życzenia - oznajmiła, wysłuchując rozkazów; jej głos był niski, męski, ale wydobywanie go przychodziło jej całkiem naturalnie. Już zaczęła składać jego pelerynę, w trakcie orientując się, że wcale nie potrafi tego zrobić. To był koszmar - a heros przecież patrzył jej na ręce. Spięta, poddenerwowana, zmięła materiał w rękach, wpierw przysuwając go do piersi, potem - unosząc ponad głowę, żeby ułatwić Mattheusowi widok na swój biust. Dobrze pamiętała, że lubił się przeglądać w tym reprezentatywnym staniku. Poczuła się z tym dziwnie, lekko speszona, zaniepokojona, nieco wykorzystana, wiedziała jednak, że była tutaj tylko po to, by spełniać dyspozycje herosa, któremu służyła. Nie mogła mu powiedzieć, że tego nie chce, nawet jeśli jej policzki, czuła wyraźnie, pokrywały się rumieńcem, który swoją drogą wygląda wyjątkowo niekorzystnie na tle rudych włosów. Powiodła wzrokiem za jego fryzurą, z jakiegoś powodu on też wcale nie wydawał się jej przystojny. - Panie - skłoniła się lekko, kiedy skończył, zamierzając odejść, by rozwiesić materiał peleryny na pobliskim balkonie. Krew: krew potworów, prawda? Poczuła niezrozumiałe ukłucie zazdrości - też lubiła potwory. Dlatego też, kiedy skończył przemowę, wpierw rozejrzała się na boki, potem niezgrabnie przestąpiła z nogi na nogę, dopiero teraz uzmysławiając sobie, że jego długie stopy wytknięte były w wąskie pozłacane sandałki. Niewygodne jak diabli i wiążące jego łydkę w górę jak niezbyt apetyczny baleron.
- To... wspaniale - odparła, choć bez przekonania. - Wielki gest z twojej strony - dodała z nieco większym zachwytem, ale udawanie nigdy nie było jej mocną stroną. - Jak będzie wyglądać świętowanie? Zostaną zorganizowane łowy? - Może chociaż wtedy zdoła się zabawić - szorowanie posadzek nie napawało ją radością, choć podskórnie czuła z tego powodu wyrzuty sumienia, powinna przecież służyć jak najlepiej. - Och - znów przytknęła dłoń do ust. - Nie zdążyłam usłać ci szezlongu, panie - zreflektowała się, przewieszając brudny płaszcz przez ramię, by dopaść do jego ulubionego leża i upewnić się, że wszystkie poduszki są na nim odpowiednio miękkie. Stół obok świecił pustką. - Już, już po wszystko idę - zapewniła w pośpiechu, co sił gnając do antycznego barku, w połowie kroku orientując się, że wciąż nie rozwiesiła płaszcza: niech to diabli, nic nie szło, tak jak powinno!
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odrzucona peleryna wpadła w jej puchate, obszerne ramiona tak, jak się tego spodziewałem. Zadowolony z siebie uśmiechnąłem się pod nosem pozwalając sobie patrzeć na to jak w sztywności i niepokoju stara się poskładać mą pelerynę. Szło jej to wyjątkowo nieporadnie. Jak zwykle zresztą. Przymykałem na to oko dostrzegając w tym obrazku coś pociesznego. Przypominała bowiem szczenię, które w nagrodę dostało kość zbyt dużą by z powodzeniem pomieściła się w drobnych szczękach.
- Powinienem obdzierać swych wrogów ze skór może bardziej wybiórczo? - Uniosłem jedną z brwi wyżej nie odrywając swojego spojrzenia ze zwierciadlanej bielizny w którym dumnie odbijało się moje oblicze. Nie powodowała mnie troska o to by łatwiej było zapanować nad materiałem, który w tym momencie niczym sztangę podtrzymywała w powietrzu. Choć jej nieporadność była pocieszna to mimo wszystko gdy schodziła na drugi plan - smutno mi było patrzeć jak mieli w rękach bez ładu i składu moje trofeum. Ten smutek właśnie wyrażałem w tym momencie chcąc wywołać w niej poczucie winy i wymusić kolejną obietnicę poprawy. Wiedziałem, że kolejnego dnia poczyni to ponownie, jednak baryton jej głosu gdy się kajała był przyjemną słodyczą dla mych uszu. Dlatego, gdy ten dobiegł do mych uszu mój gniew i smutek odszedł w zapomnienie. Obwieściłem jej dobrą nowinę.
- Tak. Tego dnia śmiałkowie przebieraliby się za mnie i wyruszali do Lasu Potworów na wielkie polowanie. Potem,wieczerzą organizowana byłaby huczna zabawa w czasie której wszyscy, wspólnie oprawialibyśmy trofea, jedli ich mięso, pili za tych co polegli oraz tańczyli. Wszystko po to by każdy mógł choć przez jeden dzień poczuć trudy bycia mną. Zbyt przewidujące? - Zakłopotałem się. Sam wpadłem na pomysł tego by mnie, wspaniałego łowcę potworów czcić tego dnia poprzez zorganizowanie łowów na potwory. Zbyt tendencyjne - Upamiętniłabyś ten dzień jeszcze jakąś dodatkową atrakcją? - spytałem się kontrolnie czekając aż moja służąca umości poduszki na mym posłaniu w którym wygodnie się umościłem. Westchnąłem z dezaprobatą robiąc przy tym kwaśną minę, kiedy się okazało że i jedzenia braknie. Byłem po bitwie, chciałem zjeść i wypocząć, a tu nic nie było przygotowanie. Dlaczego.
- Coś ty robiła przez cały dzień?
- Powinienem obdzierać swych wrogów ze skór może bardziej wybiórczo? - Uniosłem jedną z brwi wyżej nie odrywając swojego spojrzenia ze zwierciadlanej bielizny w którym dumnie odbijało się moje oblicze. Nie powodowała mnie troska o to by łatwiej było zapanować nad materiałem, który w tym momencie niczym sztangę podtrzymywała w powietrzu. Choć jej nieporadność była pocieszna to mimo wszystko gdy schodziła na drugi plan - smutno mi było patrzeć jak mieli w rękach bez ładu i składu moje trofeum. Ten smutek właśnie wyrażałem w tym momencie chcąc wywołać w niej poczucie winy i wymusić kolejną obietnicę poprawy. Wiedziałem, że kolejnego dnia poczyni to ponownie, jednak baryton jej głosu gdy się kajała był przyjemną słodyczą dla mych uszu. Dlatego, gdy ten dobiegł do mych uszu mój gniew i smutek odszedł w zapomnienie. Obwieściłem jej dobrą nowinę.
- Tak. Tego dnia śmiałkowie przebieraliby się za mnie i wyruszali do Lasu Potworów na wielkie polowanie. Potem,wieczerzą organizowana byłaby huczna zabawa w czasie której wszyscy, wspólnie oprawialibyśmy trofea, jedli ich mięso, pili za tych co polegli oraz tańczyli. Wszystko po to by każdy mógł choć przez jeden dzień poczuć trudy bycia mną. Zbyt przewidujące? - Zakłopotałem się. Sam wpadłem na pomysł tego by mnie, wspaniałego łowcę potworów czcić tego dnia poprzez zorganizowanie łowów na potwory. Zbyt tendencyjne - Upamiętniłabyś ten dzień jeszcze jakąś dodatkową atrakcją? - spytałem się kontrolnie czekając aż moja służąca umości poduszki na mym posłaniu w którym wygodnie się umościłem. Westchnąłem z dezaprobatą robiąc przy tym kwaśną minę, kiedy się okazało że i jedzenia braknie. Byłem po bitwie, chciałem zjeść i wypocząć, a tu nic nie było przygotowanie. Dlaczego.
- Coś ty robiła przez cały dzień?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Ależ skąd - zapewniła pośpiesznie, bo zawsze służyła herosowi dobrymi radami: takaż była jej rola, nieść pocieszenie, natchnienie, a kiedy trzeba również dobrą radę. Ignorowała wewnętrzny głos, który kazał jej się przeciwko tej roli buntować, przebąkując coś o tym, że Mattheus jest gnidą, to były głosy iście diabelskie i nienależne herosowi. W zupełności. - Wybiórcze skórowanie byłoby niesprawiedliwe i dawałoby wrogom ułudę przetrwania. Kara jest dobra, kiedy jest skuteczna, a skuteczna jest wtedy, kiedy jest nieuchronna. - A więc tylko, jeżeli oskórowany zostanie każdy, czynność ta przyniesie zamierzony efekt: tak, z jakiegoś powodu poczuła się całkowicie pewna tego stanowiska. Już przy barku odnalazła wino, które nalała do jednego z kryształowych kielichów, po drodze zbierając pod ramię zdobiony półmisek wypełniony soczystymi winogronami: nie spostrzegła, skąd zmaterializował się po drodze, ale nie było to szczególnie istotne. Podała herosowi kielich, półmisek położyła obok, z westchnieniem żalu unosząc jedną z gałązek i ostrożnie oskubała z owoców. Wydęła usta w dzióbek, zastanawiając się nad propozycją Botta - owszem, ludzie go uwielbiali, ale sama propozycja wciąż była nieco narcystyczna.
- Może odrobinę - zasugerowała nieśmiało, stanąwszy za szezlongiem wkładając zielony owoc winogrona prosto do jego ust. - Wszyscy uwielbiają uczty, trofea i dobre jedzenie, ale czy nie można darować sobie tej przebieranki? - Pytanie zakończyła cicho, nie chciała go przecież zezłościć - to była tylko drobna sugestia. - Nie wszyscy są godni, żeby być tobą - dodała szybko dla załagodzenia sytuacji. - Może konkurs złap czarnoksiężnika? - wysunęła nieśmiało kolejną propozycję, składając ramiona na oparciu szezlonga. - Przebierzemy kogoś za zepsutego czarną magią czarodzieja, a potem urządzimy łowy... - rozmarzyła się, brakowało jej rozrywki, siedziała w domu całymi dniami, słysząc jedynie pieśni o jego dokonaniach - chwalebnych, może i, ale ileż można się zachwycać chełpliwym herosem, była kobietą czynu.
- Czytałam - zawstydziła się - epos o przygodach herosa Bertiusa - Nie była pewna, jaki Mattheus miał stosunek do spokrewnionego bohatera, ale nie potrafiła zataić tej informacji - nie była w stanie kłamać, kiedy patrzył na nią w ten sposób. Niech będzie, kiedy nie patrzył też nie potrafiła, tak jak nie potrafiła kłamać przed nikim innym - to po prostu nie była jej domena.
- Może odrobinę - zasugerowała nieśmiało, stanąwszy za szezlongiem wkładając zielony owoc winogrona prosto do jego ust. - Wszyscy uwielbiają uczty, trofea i dobre jedzenie, ale czy nie można darować sobie tej przebieranki? - Pytanie zakończyła cicho, nie chciała go przecież zezłościć - to była tylko drobna sugestia. - Nie wszyscy są godni, żeby być tobą - dodała szybko dla załagodzenia sytuacji. - Może konkurs złap czarnoksiężnika? - wysunęła nieśmiało kolejną propozycję, składając ramiona na oparciu szezlonga. - Przebierzemy kogoś za zepsutego czarną magią czarodzieja, a potem urządzimy łowy... - rozmarzyła się, brakowało jej rozrywki, siedziała w domu całymi dniami, słysząc jedynie pieśni o jego dokonaniach - chwalebnych, może i, ale ileż można się zachwycać chełpliwym herosem, była kobietą czynu.
- Czytałam - zawstydziła się - epos o przygodach herosa Bertiusa - Nie była pewna, jaki Mattheus miał stosunek do spokrewnionego bohatera, ale nie potrafiła zataić tej informacji - nie była w stanie kłamać, kiedy patrzył na nią w ten sposób. Niech będzie, kiedy nie patrzył też nie potrafiła, tak jak nie potrafiła kłamać przed nikim innym - to po prostu nie była jej domena.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nieuchronność. Tak. Racja. - Kiwałem głową potakująco będąc kontent z udzielonej przez nią odpowiedzi. W końcu głupio by było gdyby moi przeciwnicy, wrogowie, wszyscy którzy mi w jakikolwiek sposób zło-życzą zaczęli myśleć że istnieje szansa na to bym im pobłażał, by ich winy uszły płazem. Wejście ze mną na wojenną ścieżkę, grożenie temu co było pod mą ochroną - mojej krainie - było niedopuszczalne i zasługiwało na najsurowszy, najbrutalniejszy wymiar kary. Nie chodziło tu właściwie o mnie, chociaż niezaprzeczalnie byłem wspaniały i oddawanie mi czci było w pełni zasadne, to jednak nie zamierzałem pozwolić na obcy terror wobec moich mróweczek. To były w końcu moje mróweczki.
Obserwowałem jej reakcję będąc wyraźnie nachmurzonym. Spodziewałem się zachwytu i to też miałem na celu organizując to święto w taki dzień by ona również mogła w nim uczestniczyć. Byłem wobec niej jaki byłem, jednak zależało mi by mimo wszystko uszczknęła też dla siebie jakiegoś szczęścia. Do tego sam wymyśliłem to wszystko. Sam! Element przebierania wydał mi się tą ciekawą odskocznią, wyróżnieniem w porównaniu do innych świąt. Nie do końca dopuszczałem jednak do myśli fakt, że planowanie i kreatywność nie były moimi atutami. Przez cały czas słuchania jej sugestii żułem z wolna podawane mi winogrona patrząc gdzieś w w swym naburmuszeniu w dal trawiąc informacje. Szło mi to powoli, lecz jednak szło. Brendanetta nauczona doświadczeniem wiedziała, jak nakierowywać me myśli bez szarpania delikatnych strun mej złości. Porobiłem miny, posapałem nie mogąc nie przyznać racji, że nie każdy jest godzien, westchnąłem - zacząłem znów myśleć. Pstryknąłem nagle entuzjastycznie palcami.
- A gdyby tak z lochów wyjąć faktycznego czarnoksiężnika, wypuścić go do Lasu Potworów i tam przeprowadzić polowanie? - o tak, to brzmiało o niebo bardziej ekscytująco, jak łowy dla wytrawnych łowców, którzy wśród potworów mieli by polować na potwora - Mamy chyba w celach Ramzeya czy też innego Burke'a. Nadali by się - mówiłem, a moje usta rozciągały się w zachwycie na ten pomysł. Szkoda że zaraz potem musiałem usłuchać czegoś tak niedorzecznego. Aż zakrztusiłem się podawanym mi winogronem! Gdy odzyskałem dech popatrzyłem na Brendanettę jak na oszalałą.
- Tego dziada od numerologii?! - nie dowierzałem i wyolbrzymiałem. Każdy wiedział, że Bertius cieszył się niemałymi osiągnięciami. Dla mnie jednak nie liczyły się jego umiejętności władania czarami, a to że prócz dokonań ku chwale walki z potworami cieszył się jednocześnie sławą na polu naukowym. Tego było za dużo! Bez wątpienia przemawiała przeze mnie zazdrość - Zresztą rób co chcesz...
Obserwowałem jej reakcję będąc wyraźnie nachmurzonym. Spodziewałem się zachwytu i to też miałem na celu organizując to święto w taki dzień by ona również mogła w nim uczestniczyć. Byłem wobec niej jaki byłem, jednak zależało mi by mimo wszystko uszczknęła też dla siebie jakiegoś szczęścia. Do tego sam wymyśliłem to wszystko. Sam! Element przebierania wydał mi się tą ciekawą odskocznią, wyróżnieniem w porównaniu do innych świąt. Nie do końca dopuszczałem jednak do myśli fakt, że planowanie i kreatywność nie były moimi atutami. Przez cały czas słuchania jej sugestii żułem z wolna podawane mi winogrona patrząc gdzieś w w swym naburmuszeniu w dal trawiąc informacje. Szło mi to powoli, lecz jednak szło. Brendanetta nauczona doświadczeniem wiedziała, jak nakierowywać me myśli bez szarpania delikatnych strun mej złości. Porobiłem miny, posapałem nie mogąc nie przyznać racji, że nie każdy jest godzien, westchnąłem - zacząłem znów myśleć. Pstryknąłem nagle entuzjastycznie palcami.
- A gdyby tak z lochów wyjąć faktycznego czarnoksiężnika, wypuścić go do Lasu Potworów i tam przeprowadzić polowanie? - o tak, to brzmiało o niebo bardziej ekscytująco, jak łowy dla wytrawnych łowców, którzy wśród potworów mieli by polować na potwora - Mamy chyba w celach Ramzeya czy też innego Burke'a. Nadali by się - mówiłem, a moje usta rozciągały się w zachwycie na ten pomysł. Szkoda że zaraz potem musiałem usłuchać czegoś tak niedorzecznego. Aż zakrztusiłem się podawanym mi winogronem! Gdy odzyskałem dech popatrzyłem na Brendanettę jak na oszalałą.
- Tego dziada od numerologii?! - nie dowierzałem i wyolbrzymiałem. Każdy wiedział, że Bertius cieszył się niemałymi osiągnięciami. Dla mnie jednak nie liczyły się jego umiejętności władania czarami, a to że prócz dokonań ku chwale walki z potworami cieszył się jednocześnie sławą na polu naukowym. Tego było za dużo! Bez wątpienia przemawiała przeze mnie zazdrość - Zresztą rób co chcesz...
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Złapała się na tym, że w zamyśleniu nad słowami wielkiego herosa pocierała brodę, cóż, nie był to może męski zarost, ale bardzo dobrze wyczuwała pod palcami pojedyncze włoski. Jako rozdarta bohaterka antycznego snu nie bardzo wiedziała, czy powinna bardziej przejmować się tym, że te włoski rosły na jej kobiecej twarzy, czy raczej tym, że nosiła spódnicę - konflikt interesów zakończył się tym, że nie dziwiło jej ani jedno, ani drugie. Wiedziała, że prawdopodobnie nie rozumiał kwestii nieuchronności, ale heros miał być silny, odważny i bohaterski, a niekoniecznie mądry - w to przecież wierzyła publiczność gorąca oklaskująca go, ilekroć wychodził na piedestał w tej swojej błyszczącej polerowanej zbroi. Nie, żeby była zazdrosna, tak naprawdę nigdy nie przepadała ze znajdowaniem się w centrum uwagi, nie chciała być podziwiana, nie szukała poklasku, ale czasem nachodziły ją myśli, że bawiłaby się znacznie lepiej z mieczem w ręku, niż z winogronem w palcach - na dodatek wkładanym do nieswoich ust. Wolała też jeść, niż karmić. Dlatego też westchnęła, kiedy heros zamyśliwszy się ciamkał kolejne owoce, biorąc do drugiej - jeśli był kobietą, mógł też przestać być kaleką - ręki pióropuszowy wachlarz, którym ostrożnie zaczął wachlować Mattiusa. Zawsze, kiedy zaczynał intensywnie myśleć, potrzebował schłodzenia - znała go już na tyle. Tym razem miał jednak całkiem ciekawy pomysł.
- Hm - odparła niskim głosem, częstując go kolejnym owocem. - Niezły pomysł - stwierdziła, bo już widziała na tym wyścigu siebie - w pogoni za prawdziwym przestępcą. Wspaniałe oderwanie od codziennej rutyny i tych wszystkich nudnych obowiązków, którym dzień po dniu musiała sprostać. - Burke będzie lepszy - Schwytanie Ramseya dałoby może większy dreszczyk emocji, był od niego silniejszy, ale było też bardziej ryzykowne. Mulciber mógł nawiać w każdej chwili, a przecież odsiadywał dożywocie. - Zawsze daje się złapać - Zaczynała podejrzewać, że może po prostu to lubił, zabawę w kotka i myszkę. Albo chłód krat, ewentualnie więzienne jedzenie. A może to miejsce: zimne i wilgotne. - Mulciber jest zbyt cwany, mógłby wyprowadzić zawodników w pole. Chyba, że wypuścisz go prosto w bagno hydr, gdzie roi się od węży i nie będzie w stanie wyjść stamtąd sam. Nie wiem, czy ktokolwiek się do niego dostanie, ale Ramsey przeżyje tam najwyżej trzy godziny. - Brzmiało to dobrze. Znacznie lepsza kara za wszystkie popełnione przez niego zbrodnie, niż smętne oczekiwanie w celi na jeszcze smętniejszy koniec. Bolesne rozszarpanie żywcem: tak. - Co z trofeum? - W jej głosie pojawiła się iskra nadziei - zatkniemy łby przestępców na palach przed murami miasta? - To nie był sadyzm, oni naprawdę na to zasługiwali.
- Nie za zimno? - zreflektowała się, że snując tę wizję poruszała wachlarzem nieco zbyt intensywnie. Jej obowiązkiem było nieść herosowi relaks, a nie załatwić mu przeziębienie, sama skarciła się w myślach.
- Ten od numerologii to Bartius - westchnęła, lubiła go jako człowieka, ale jego prace rzeczywiście były nudne. - Bertius Bottus opracował styl walki, który... - przygryzła wargę, dopiero teraz dostrzegłszy niezadowolenie. Był zazdrosny? - który jest zupełnie nieskuteczny - dokończyła niemrawo. - Porównywałam go z twoimi dziełami, żeby sprawdzić, czy nie zżynał - kontynuowała, przecząco z niesmakiem kręcąc głową na dźwięk własnego kłamstwa. Ale stała za jego plecami, nie mógł tego zauważyc.
- Hm - odparła niskim głosem, częstując go kolejnym owocem. - Niezły pomysł - stwierdziła, bo już widziała na tym wyścigu siebie - w pogoni za prawdziwym przestępcą. Wspaniałe oderwanie od codziennej rutyny i tych wszystkich nudnych obowiązków, którym dzień po dniu musiała sprostać. - Burke będzie lepszy - Schwytanie Ramseya dałoby może większy dreszczyk emocji, był od niego silniejszy, ale było też bardziej ryzykowne. Mulciber mógł nawiać w każdej chwili, a przecież odsiadywał dożywocie. - Zawsze daje się złapać - Zaczynała podejrzewać, że może po prostu to lubił, zabawę w kotka i myszkę. Albo chłód krat, ewentualnie więzienne jedzenie. A może to miejsce: zimne i wilgotne. - Mulciber jest zbyt cwany, mógłby wyprowadzić zawodników w pole. Chyba, że wypuścisz go prosto w bagno hydr, gdzie roi się od węży i nie będzie w stanie wyjść stamtąd sam. Nie wiem, czy ktokolwiek się do niego dostanie, ale Ramsey przeżyje tam najwyżej trzy godziny. - Brzmiało to dobrze. Znacznie lepsza kara za wszystkie popełnione przez niego zbrodnie, niż smętne oczekiwanie w celi na jeszcze smętniejszy koniec. Bolesne rozszarpanie żywcem: tak. - Co z trofeum? - W jej głosie pojawiła się iskra nadziei - zatkniemy łby przestępców na palach przed murami miasta? - To nie był sadyzm, oni naprawdę na to zasługiwali.
- Nie za zimno? - zreflektowała się, że snując tę wizję poruszała wachlarzem nieco zbyt intensywnie. Jej obowiązkiem było nieść herosowi relaks, a nie załatwić mu przeziębienie, sama skarciła się w myślach.
- Ten od numerologii to Bartius - westchnęła, lubiła go jako człowieka, ale jego prace rzeczywiście były nudne. - Bertius Bottus opracował styl walki, który... - przygryzła wargę, dopiero teraz dostrzegłszy niezadowolenie. Był zazdrosny? - który jest zupełnie nieskuteczny - dokończyła niemrawo. - Porównywałam go z twoimi dziełami, żeby sprawdzić, czy nie zżynał - kontynuowała, przecząco z niesmakiem kręcąc głową na dźwięk własnego kłamstwa. Ale stała za jego plecami, nie mógł tego zauważyc.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dumając nad sprawą wyciągnąłem szyję by pochwycić kolejny owoc winogronu z kiści unoszącej się nad moją głową. Miąższ rozlewał się tak mocną słodyczą, że po kilku kolejnych kęsach zmuszony byłem sięgnąć po kielich z mocniejszym alkoholem, który by tą słodycz przełamał pikantnością. Opróżniłem go do dna bo potrzebowałem w tym momencie tej dodatkowej mocy kreatywności jeżeli to święto miało niebawem faktycznie wejść w życie. Nie było wiele czasu na potencjalne zmiany.
- Znów męczysz zarost, zostaw to Pyś, bo znów ci się przerzedzi. Lepiej mi dolej - zganiłem ją rozluźniając na chwilę pomarszczone czoło gdy to zobaczyłem, że bezwiednie czochra się po swojej rdzawej, nie tak bujnej brodzie. Było w tym trochę protekcjonalności z mojej strony, lecz nie chciałem, by się źle prezentowała podczas uroczystości. Wyciągnąłem dłoń z kielichem i wróciłem do budzenia tej kreatywnej, uśpionej części mnie. Było to zajęcie karkołomne, cięższe niż nie jedna batalia. Brendanetta stała jednak na straży bystrości mej myśli ze swoim wachlarzykiem. Dzięki temu wsparciu niedługo trzeba było czekać aż wszystko co mówiłem naznaczone było sensem, o który na co dzień bym się nie posądzał.
- Weźmy może ich obydwu. Zorganizowalibyśmy różne kategorie wiekowe, czy coś. Burke byłby taką główna atrakcją dla osób starszych i dzieci. Mulcibera byłby zwierzyną przeznaczona dla bardziej zaprawionych, chcących wyzwania. W ogóle to może odwiedzimy lochy i pogadamy z nadzorca. Zobaczymy jeszcze jakie tam kąski trzyma pod kluczem. Wiadomo - nie można przesadzić z ilością, lecz tak z tuzin...? - snułem wizję dalej myśląc o tym, że najmłodsi i najstarsi mieszkańcy tez są ludźmi. Też należy im się trochę rozrywki. Kiwnąłem głową potakująco wydając z siebie pomruk zgody. Pale brzmiały bardzo klimatycznie - Do każdego, pod nabita głowa znajdowałaby się tabliczka upamiętniająca osobę która zabiła danego łotra - po głowie chodziła mi myśl by taka tabliczka była ze złota bądź srebrna, lecz szkoda byłoby gdyby ktoś ja ukradł.
- Nie, jest idealnie - pochwaliłem, a potem się trochę zbulwersowałem. Ta kapka upitego alkoholu i niechęć do Bartiusa jedynie wzmogły we mnie oburzenie i do tego myśl, że czyta o jego bądź czyichkolwiek przygodach skoro ma tu mnie i może słuchać wspaniałych historii na żywo. Zmieszałem się gdy się okazało, że jednak się przesłyszałem, lecz to i tak nie brzmiało lepiej - to że ktoś spisywał przygody Bertiusa. On w ogóle miał jakieś przygody?!
Mając pomarszczone gniewnie czoło wlepiałem wzrok w Brendanettę będąc zazdrosnym o to, że moja podopieczna nosiła się z zainteresowaniami krążącymi wokół innych herosów. Przeszło mi jednak szybko gdy wyjaśniła to nieporozumienie. Zaśmiałem się będąc rad i z przyjemnością upiłem sążnego łyka ze złotego kielicha.
- Haha! To takie podobne do niego - pocieszne że próbuje zgrywać prawdziwego herosa. Nijak nie dostrzegłem w tym co mówi pewnej rozbieżności bo dla mnie trochę to wszystko było zawiłe, a ja byłem w gruncie rzeczy prosty człowiek. W innym wypadku zacząłbym się zastanawiać nad szczegółami - w sensie: skoro niby Bertius opracował technikę walki która nie działa to skąd podstawy do tego, że miałby zżynać ode mnie...??
- Znów męczysz zarost, zostaw to Pyś, bo znów ci się przerzedzi. Lepiej mi dolej - zganiłem ją rozluźniając na chwilę pomarszczone czoło gdy to zobaczyłem, że bezwiednie czochra się po swojej rdzawej, nie tak bujnej brodzie. Było w tym trochę protekcjonalności z mojej strony, lecz nie chciałem, by się źle prezentowała podczas uroczystości. Wyciągnąłem dłoń z kielichem i wróciłem do budzenia tej kreatywnej, uśpionej części mnie. Było to zajęcie karkołomne, cięższe niż nie jedna batalia. Brendanetta stała jednak na straży bystrości mej myśli ze swoim wachlarzykiem. Dzięki temu wsparciu niedługo trzeba było czekać aż wszystko co mówiłem naznaczone było sensem, o który na co dzień bym się nie posądzał.
- Weźmy może ich obydwu. Zorganizowalibyśmy różne kategorie wiekowe, czy coś. Burke byłby taką główna atrakcją dla osób starszych i dzieci. Mulcibera byłby zwierzyną przeznaczona dla bardziej zaprawionych, chcących wyzwania. W ogóle to może odwiedzimy lochy i pogadamy z nadzorca. Zobaczymy jeszcze jakie tam kąski trzyma pod kluczem. Wiadomo - nie można przesadzić z ilością, lecz tak z tuzin...? - snułem wizję dalej myśląc o tym, że najmłodsi i najstarsi mieszkańcy tez są ludźmi. Też należy im się trochę rozrywki. Kiwnąłem głową potakująco wydając z siebie pomruk zgody. Pale brzmiały bardzo klimatycznie - Do każdego, pod nabita głowa znajdowałaby się tabliczka upamiętniająca osobę która zabiła danego łotra - po głowie chodziła mi myśl by taka tabliczka była ze złota bądź srebrna, lecz szkoda byłoby gdyby ktoś ja ukradł.
- Nie, jest idealnie - pochwaliłem, a potem się trochę zbulwersowałem. Ta kapka upitego alkoholu i niechęć do Bartiusa jedynie wzmogły we mnie oburzenie i do tego myśl, że czyta o jego bądź czyichkolwiek przygodach skoro ma tu mnie i może słuchać wspaniałych historii na żywo. Zmieszałem się gdy się okazało, że jednak się przesłyszałem, lecz to i tak nie brzmiało lepiej - to że ktoś spisywał przygody Bertiusa. On w ogóle miał jakieś przygody?!
Mając pomarszczone gniewnie czoło wlepiałem wzrok w Brendanettę będąc zazdrosnym o to, że moja podopieczna nosiła się z zainteresowaniami krążącymi wokół innych herosów. Przeszło mi jednak szybko gdy wyjaśniła to nieporozumienie. Zaśmiałem się będąc rad i z przyjemnością upiłem sążnego łyka ze złotego kielicha.
- Haha! To takie podobne do niego - pocieszne że próbuje zgrywać prawdziwego herosa. Nijak nie dostrzegłem w tym co mówi pewnej rozbieżności bo dla mnie trochę to wszystko było zawiłe, a ja byłem w gruncie rzeczy prosty człowiek. W innym wypadku zacząłbym się zastanawiać nad szczegółami - w sensie: skoro niby Bertius opracował technikę walki która nie działa to skąd podstawy do tego, że miałby zżynać ode mnie...??
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wytrącona z zamyślenia szybko się zreflektowała i jak oparzona odjęła dłoń od brody: nie do końca rozumiała, skąd wziął się ten impuls i dlaczego przerzedzenie męskiego zarostu wywołało u niej tak silny sprzeciw, stąd na moment wpadła w konsternację. Moment zbyt krótki, by zauważalnie spóźniła się z alkoholem, posłusznie wypełniając kielich herosa potężnym glinianym dzbanem, który jednak uniosła bez większego trudu - miała wszak ku temu odpowiednie gabaryty. Krwiste wino wypełniło dzban po brzegi, a ona wróciła do wachlowania bohatera. Powtarzające się, wolne, hipnotyczne ruchy rąk monotonnie poruszające pierzastym wachlarzem wspomagały myślenie - próbowała to sobie wyobrazić, wielki festyn ku jego czci, tym razem bez przebieranek, z żywymi czarnoksiężnikami jako atrakcją do łapania - trudno było jej to przyznać, ale brzmiało naprawdę dobrze. Skusiłaby się.
- Starsi ludzie potrzebują czegoś bardziej statycznego, jak rozwiązywania krzyżówki. Burke się do tego nie nada, jest jak rączy ogier, za którym dzieci mogą pobiegać - Myślała intensywnie, bo i dla tych musiało znaleźć się coś odpowiedniego. - Dla starszych może odpowiedni byłby starszy Mulciber? Sam już jest powolny, do tego bystry. Inteligentna rozrywka dla fizycznie ograniczonych starością - myślała dalej - brzmiało dobrze, ale zawsze starała się wybrać najlepsze możliwe wyjście. - Czy... czy będę mogła wziąć udział? - wymsknęło jej się nieśmiało, szybko przytknęła dłoń do ust, zawstydzona, że naprawdę wypowiedziała te słowa na głos; nie powinna o to prosić wielkiego bohatera - musiała go w tym czasie wachlować, podawać wino i śpiewać pieśni na jego cześć. Nikt na zawodach nie mógł przecież pomyśleć, że był równie dzielny, co heros Matthius. A jednak, nie potrafiła się powstrzymać - coś ją do nich ciągnęło, zbyt mocno. - Tuzin - westchnęła z rozmarzeniem, tuzin złoczyńców z głowami wbitymi na pal przed murami miasta zamiast odbywania bezpiecznej kary w podziemiach zamku, czy można było sobie wyobrazić doskonalszą sprawiedliwość? Wielu z nich było zwyrodnialcami, dla których nawet ten cholerny pal był łagodną karą. - Chodźmy od razu - poprosiła, przestępując z nogi na nogę. Nie mogła się doczekać. - Dla każdego będzie trzeba namalować osobne plakaty, to zajmie mnóstwo czasu, a musimy zdążyć do dnia świętowania - usprawiedliwiła się, znów szukając wymówki dla niepasującego do roli muzy entuzjazmu w kwestii pastwienia się nad przestępcami. Oczyma wyobraźni nawet widział już tę tabliczkę - Ramsey Mulciber, pojmany i zamordowany przez Brendanę Weaseyównę. Na moment przymknęła oczy w rozmarzeniu, nie zauważając, że tym samym opuściła ręce trzymające wachlarz, który przez to znalazł się niemal na głowie herosa - poderwała go natychmiast w górę, uśmiechając się szeroko, być może nieco zbyt szeroko - nerwowo - ciesząc się, że nie drążył już tematu Bertiusa, pokiwała tylko głową, przytakująco.
- Warto też pomyśleć o nagrodzie - czymś trzeba było zwabić ludzi, jeśli nie będzie zainteresowania, będzie trzeba wycofać się z organizacji - a już zbyt mocno się na nią cieszyła. Zdawała sobie sprawę z tego, że przestępcy sami w sobie nie wszystkich tak mocno cieszyli, jak ją. - Może zwycięzca mógłby uścisnąć ci dłoń, panie? - propozycja była odważna, ale z pewnością zwabiłaby tłumy. - Napić się z twojego kielicha?
- Starsi ludzie potrzebują czegoś bardziej statycznego, jak rozwiązywania krzyżówki. Burke się do tego nie nada, jest jak rączy ogier, za którym dzieci mogą pobiegać - Myślała intensywnie, bo i dla tych musiało znaleźć się coś odpowiedniego. - Dla starszych może odpowiedni byłby starszy Mulciber? Sam już jest powolny, do tego bystry. Inteligentna rozrywka dla fizycznie ograniczonych starością - myślała dalej - brzmiało dobrze, ale zawsze starała się wybrać najlepsze możliwe wyjście. - Czy... czy będę mogła wziąć udział? - wymsknęło jej się nieśmiało, szybko przytknęła dłoń do ust, zawstydzona, że naprawdę wypowiedziała te słowa na głos; nie powinna o to prosić wielkiego bohatera - musiała go w tym czasie wachlować, podawać wino i śpiewać pieśni na jego cześć. Nikt na zawodach nie mógł przecież pomyśleć, że był równie dzielny, co heros Matthius. A jednak, nie potrafiła się powstrzymać - coś ją do nich ciągnęło, zbyt mocno. - Tuzin - westchnęła z rozmarzeniem, tuzin złoczyńców z głowami wbitymi na pal przed murami miasta zamiast odbywania bezpiecznej kary w podziemiach zamku, czy można było sobie wyobrazić doskonalszą sprawiedliwość? Wielu z nich było zwyrodnialcami, dla których nawet ten cholerny pal był łagodną karą. - Chodźmy od razu - poprosiła, przestępując z nogi na nogę. Nie mogła się doczekać. - Dla każdego będzie trzeba namalować osobne plakaty, to zajmie mnóstwo czasu, a musimy zdążyć do dnia świętowania - usprawiedliwiła się, znów szukając wymówki dla niepasującego do roli muzy entuzjazmu w kwestii pastwienia się nad przestępcami. Oczyma wyobraźni nawet widział już tę tabliczkę - Ramsey Mulciber, pojmany i zamordowany przez Brendanę Weaseyównę. Na moment przymknęła oczy w rozmarzeniu, nie zauważając, że tym samym opuściła ręce trzymające wachlarz, który przez to znalazł się niemal na głowie herosa - poderwała go natychmiast w górę, uśmiechając się szeroko, być może nieco zbyt szeroko - nerwowo - ciesząc się, że nie drążył już tematu Bertiusa, pokiwała tylko głową, przytakująco.
- Warto też pomyśleć o nagrodzie - czymś trzeba było zwabić ludzi, jeśli nie będzie zainteresowania, będzie trzeba wycofać się z organizacji - a już zbyt mocno się na nią cieszyła. Zdawała sobie sprawę z tego, że przestępcy sami w sobie nie wszystkich tak mocno cieszyli, jak ją. - Może zwycięzca mógłby uścisnąć ci dłoń, panie? - propozycja była odważna, ale z pewnością zwabiłaby tłumy. - Napić się z twojego kielicha?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zapijałem winogrona winem bo kto wspaniałemu zabroni. Byłem jednocześnie z siebie bardzo zadowolony - z tego całego, dokonanego przez siebie procesu myślowego, który bez wątpienia natchnął również moją podopieczną. Pokiwałem potakująco głową.
- Lepiej kalambury. Oszczędzi to kłopotu w zabezpieczaniu bawiących się przed tą atrakcją - wolałbym, by żaden dziadek nie skończył z samopiszącym się piórem umieszczonym w poprzek krtani. Starsi ludzie to jednak nie to co młodsi - pomyślałem i pokiwałem głową w geście uznania tej jakże rewolucyjnej myśli, by zaraz wrócić do rzeczywistości. Uniosłem brew wyżej przenosząc spojrzenie na Brendanettę. Na buzującą w niej chęć udziału, która pchnęła mnie do po naigrawania się z niej.
- No nie wiem, nie wiem... - potarłem brodę jak gdybym nie był przekonany do tego pomysłu, by w drugiej sekundzie klepnąć ją po pośladku, chwilę później zauważając:
- Głupia, po co inaczej bym ustawiał święto tak byś mogła na nie przyjść. To moje święto wszyscy więc winni mieć więc możliwość zabawy ku mojej czci - jej entuzjazm mi schlebiał. W końcu to ja to wszystko wymyśliłem! Trochę to jednak stawało się niezdrowe, gdy tak nagle jej wachlarz jej z tych emocji wyleciał z rąk - No, no, ale jak tak samo zamierzasz trzymać oręż w rękach to ja nie wiem czy cokolwiek wywalczysz choćbyś - ostudziłem ją trochę by mi tu nie spłonęła. Nie dało się w końcu ukryć że paliła się do walki. Może i dobrze - plakaty same się przecież nie namalują.
Wiedząc, że czeka mnie ogrom pracy nad nadzorowaniem pracy Brendanetty odstawiłem kielich i podniosłem się do pionu. Poprawiłem szatę i zagwizdałem przywołując mojego podniebnego wierzchowca, którego z gracją dosiadłem. Podprowadziłem go bliżej mojej podopiecznej ku której wyciągnąłem dłoń pomagając jej się do mnie dosiąść. Nie było czasu do stracenia, musieliśmy udać się do pracowni, a potem jeszcze czekała nas wizyta w lochach. Wzbiliśmy się w powietrze.
|zt
- Lepiej kalambury. Oszczędzi to kłopotu w zabezpieczaniu bawiących się przed tą atrakcją - wolałbym, by żaden dziadek nie skończył z samopiszącym się piórem umieszczonym w poprzek krtani. Starsi ludzie to jednak nie to co młodsi - pomyślałem i pokiwałem głową w geście uznania tej jakże rewolucyjnej myśli, by zaraz wrócić do rzeczywistości. Uniosłem brew wyżej przenosząc spojrzenie na Brendanettę. Na buzującą w niej chęć udziału, która pchnęła mnie do po naigrawania się z niej.
- No nie wiem, nie wiem... - potarłem brodę jak gdybym nie był przekonany do tego pomysłu, by w drugiej sekundzie klepnąć ją po pośladku, chwilę później zauważając:
- Głupia, po co inaczej bym ustawiał święto tak byś mogła na nie przyjść. To moje święto wszyscy więc winni mieć więc możliwość zabawy ku mojej czci - jej entuzjazm mi schlebiał. W końcu to ja to wszystko wymyśliłem! Trochę to jednak stawało się niezdrowe, gdy tak nagle jej wachlarz jej z tych emocji wyleciał z rąk - No, no, ale jak tak samo zamierzasz trzymać oręż w rękach to ja nie wiem czy cokolwiek wywalczysz choćbyś - ostudziłem ją trochę by mi tu nie spłonęła. Nie dało się w końcu ukryć że paliła się do walki. Może i dobrze - plakaty same się przecież nie namalują.
Wiedząc, że czeka mnie ogrom pracy nad nadzorowaniem pracy Brendanetty odstawiłem kielich i podniosłem się do pionu. Poprawiłem szatę i zagwizdałem przywołując mojego podniebnego wierzchowca, którego z gracją dosiadłem. Podprowadziłem go bliżej mojej podopiecznej ku której wyciągnąłem dłoń pomagając jej się do mnie dosiąść. Nie było czasu do stracenia, musieliśmy udać się do pracowni, a potem jeszcze czekała nas wizyta w lochach. Wzbiliśmy się w powietrze.
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Pokręciła lekko głową, była zdania, że gdyby miała sto lat, wciąż wolałaby się uganiać za bandytami, niż odgrywać kalambury, ale ostatecznie to wcale jej to nie dotyczyło, więc mogła ustąpić - lubił, kiedy jego zdanie było na wierzchu, wtedy można było go przekonać do większej ilości ustępstw w innych aspektach. Na przykład tych, na których zależało jej bardziej i tych, w których wziąć miała udział bezpośrednio. Westchnęła, kiwając mało entuzjastycznie głową w pojednawczym geście, niech więc tak będzie, dla starszych kalambury.
- Można im rzucić tematyczne hasła - mruknęła jeszcze, nieostrożnie i niepewnie wysuwając kolejną propozycję. Gdyby była na ich miejscu, to by jej z pewnością dostarczyło więcej rozrywki. - W stylu "Burke to zwyrodnialec" albo "Mulciber zasługuje na los gorszy od śmierci". Propaganda dobrze robi ludziom, kształtuje odpowiednie poglądy - pośpieszyła z wyjaśnieniem, ale wiedziała, że będzie ptorzebował więcej czasu na przemyślenie dokładnych aspektów. Spisze te wszystkie pomysły, kiedy tylko heros uda się na siestę - będzie miała wtedy chwilę spokoju od wachlowania. Na całe szczęście sam pióropuszowy wachlarz nie był ciężki, a ona - zapewne od jego ciągłego unoszenia - miała wyrobione solidne mięśnie. Ze smutkiem - wciąż w napięciu - przyglądała mu się wyczekująco, żeby zarumienić się i przytknąć lewą dłoń do ust ze zdławionym:
- Och! - kiedy poczuła jego dłoń na swoim pośladku, nie była przecież wyuzdaną muzą. - Przepraszam - zreflektowała się na jego uwagę o wachlarzu, wzmacniając uścisk na jego drążku, usiłując ukryć entuzjazm, który tak ochoczo wykwitł na jej twarzy, w brytyjskiej socjecie, nawet przetransportowanej do antycznego świata, entuzjazm nie był mile widziany.
- Poćwiczę - zapewniła więc nieco ostudzona, a kiedy heros wstał, i ona odłożyła wachlarz. Z wdzięcznością uchwyciła dłoń herosa, wspinając się z jego pomocą na rączego rumaka, by wraz z nim opuścić to miejsce i pomóc w przygotowaniach do wystawnego święta. Szykowała się wyjątkowa, niezapomniana uroczystość, a ona miała jeszcze mnóstwo pomysłów, jak upokorzyć przestępców - musiała zdążyć mu je wszystkie przedstawić.
/zt
- Można im rzucić tematyczne hasła - mruknęła jeszcze, nieostrożnie i niepewnie wysuwając kolejną propozycję. Gdyby była na ich miejscu, to by jej z pewnością dostarczyło więcej rozrywki. - W stylu "Burke to zwyrodnialec" albo "Mulciber zasługuje na los gorszy od śmierci". Propaganda dobrze robi ludziom, kształtuje odpowiednie poglądy - pośpieszyła z wyjaśnieniem, ale wiedziała, że będzie ptorzebował więcej czasu na przemyślenie dokładnych aspektów. Spisze te wszystkie pomysły, kiedy tylko heros uda się na siestę - będzie miała wtedy chwilę spokoju od wachlowania. Na całe szczęście sam pióropuszowy wachlarz nie był ciężki, a ona - zapewne od jego ciągłego unoszenia - miała wyrobione solidne mięśnie. Ze smutkiem - wciąż w napięciu - przyglądała mu się wyczekująco, żeby zarumienić się i przytknąć lewą dłoń do ust ze zdławionym:
- Och! - kiedy poczuła jego dłoń na swoim pośladku, nie była przecież wyuzdaną muzą. - Przepraszam - zreflektowała się na jego uwagę o wachlarzu, wzmacniając uścisk na jego drążku, usiłując ukryć entuzjazm, który tak ochoczo wykwitł na jej twarzy, w brytyjskiej socjecie, nawet przetransportowanej do antycznego świata, entuzjazm nie był mile widziany.
- Poćwiczę - zapewniła więc nieco ostudzona, a kiedy heros wstał, i ona odłożyła wachlarz. Z wdzięcznością uchwyciła dłoń herosa, wspinając się z jego pomocą na rączego rumaka, by wraz z nim opuścić to miejsce i pomóc w przygotowaniach do wystawnego święta. Szykowała się wyjątkowa, niezapomniana uroczystość, a ona miała jeszcze mnóstwo pomysłów, jak upokorzyć przestępców - musiała zdążyć mu je wszystkie przedstawić.
/zt
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
[Sen] To tylko sen...
Szybka odpowiedź