Wydarzenia


Ekipa forum
Weranda
AutorWiadomość
Weranda [odnośnik]03.11.17 18:09
First topic message reminder :

Weranda

Sporych rozmiarów, kamienny dom, który przypadł Sigrun w spadku po zamożniejszym małżonku oraz jego rodzinie, na przedzie ma zadaszoną, drewnianą werandę, na którą prowadzi kilka schodków. Nie stoi tu nic oprócz starego, okrągłego stolika, kilku krzeseł, wysłużonego, wygodnego fotela oraz bujanego krzesła. Obok drzwi wejściowych zazwyczaj drzemią psy.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544

Re: Weranda [odnośnik]15.04.20 8:30
Minęły niecałe dwa tygodnie odkąd wprowadzono nowe rozporządzenia, a zakurzone uliczki Londynu spłynęły krwią niemagicznych, czarodziejów o krwi zmieszanej ze szlamem czy tych, którzy byli na tyle głupi, by stawać w ich obronie. Trudno byłoby nie odczuwać choćby namiastki satysfakcji. Ostatnimi czasy nie mieli zbyt wielu powodów do radości, więc i taka wygrana - bitwy, nie wojny - przynosiła coś na kształt ulgi; może nie musieli drżeć o swe zdrowie i życie, może Czarny Pan nie będzie chciał okazywać swego niezadowolenia z powodu pomniejszych potknięć, kiedy stolica należała do nich... Mimo to Caelanowi daleko było do przyjemnego rozluźnienia. Nie mógł zapomnieć o spotkaniu na ziemiach Burke'ów, o tym, że nie wywiązali się ze swego zadania tak dobrze, jakby mogli - a także o plugawym zdrajcy, którego zabił, był tego pewien... By ledwie kilka dni później zmierzyć się z nim na klubowej arenie. Wciąż pamiętał o szlachcicach, których bestialsko zamordowano, a których musieli pomścić. Czystka i rejestracja różdżek - to było za mało. Działaniom tym brakowało wymiaru osobistego.
Nie podał konkretnej godziny, nie wiedząc, o której uda mu się dotrzeć w okolice Skały. Choć data była nieprzypadkowa, niewiele robił sobie z tego, że przybył mu kolejny rok, a wraz z nim nowe blizny czy zobowiązania. Nie same urodziny mogły go skłonić do refleksji, co fakt, że od roku prowadził przytłaczająco osiadły tryb życia, by móc bardziej zaangażować się w służbę Rycerzom. Brakowało mu dalekich wypraw, egzotycznych trunków, chętnych kobiet w każdym porcie, do którego wpływali, lecz najbardziej - brakowało mu otwartych wód, żeglowania dniem i nocą. Morza wzywały go niczym czułe, szepczące wprost do ucha kochanki, on zaś pozostawał głuchy na ich błagania, na pierwszym miejscu stawiając teraz walkę o lepsze jutro. O ich tradycyjne wartości, które stanęły pod znakiem zapytania przez słabych, tolerancyjnych kmiotów bojących się opowiedzieć po stronie prawdziwych czarodziejów.
Aportował się w lesie, nieopodal siedziby wiedźmy, zastanawiając się, czy nie obłożyła jej przypadkiem jakimiś paskudnymi zaklęciami, które utrudniłyby mu swobodne dostanie się na teren posiadłości. Nie był jednak w nastroju na podchody, a ona powinna spodziewać się jego przybycia, dlatego też nie siląc się na ostrożność zaczął podążać w kierunku, gdzie zdawało mu się, że dostrzega zarys znajomego domu. Gałązki łamały się z cichym trzaskiem przy każdym kolejnym kroku żeglarza, ptaki uciekały z pobliskich drzew, spłoszone jego obecnością, a trzymany w klatce kot prychał raz na jakiś czas, najwidoczniej niezbyt zadowolony ze swego obecnego położenia.
W końcu zbliżył się do Skały na tyle, że na tarasie zamajaczyła mu sylwetka Rookwood, lecz nim zdołał skrócić dzielącą ich odległość, przyciągnąć ją do siebie blisko i poczuć miękkość ciała, charakterystyczny zapach perfum, dobiegły do niego puszczone luzem psiska. Ciągle szczekały i skakały, nie mogąc zdecydować się, kto bardziej zasługiwał na ostrzeżenie - on sam czy matagot. - Spokój - warknął, łudząc się, że zwierzęcy podopieczni Sigrun usłuchają jego rozkazu. Zdecydowanie łatwiej i szybciej poszłoby jednak, gdyby czarownica postanowiła mu pomóc. - Możesz? - zwrócił się do niej głośno, z pobrzmiewającą w głosie irytacją, unosząc przy tym klatkę z dużym, pozbawionym sierści stworzeniem wyżej; słyszał, że nie powinno się ich denerwować, prowokować, z tego też powodu powitaniu daleko było do idealnego.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Weranda [odnośnik]18.04.20 21:44
Właściwie to dla nich obojga niebawem miał minąć pełen rok odkąd powrócili do kraju na stałe i poświęcili się walce w służbie Czarnego Pana. Sigrun, powiadomiona przez Rasmeya o jego pojawieniu się w Anglii, powrocie czarodzieja, którego w latach szkolnych znali jako Toma Riddle i już wtedy byli weń wpatrzeni, jakby zahipnotyzowani, podjęła decyzję natychmiast. Porzuciła intratne zlecenie w Rumunii, nawet własnego bliźniaczego brata, z którym nie rozstawała się przecież nigdy, by starać się o lepsze jutro dla czarodziejskiego społeczeństwa i znów móc mieć możliwość zgłębiania tajników czarnej magii - bo nikt inny nie oferował jej takich sekretów jak Tom Riddle, jeszcze w Hogwarcie, zaś teraz... Przekonała się, że nie ma prawa używać już jego imienia i nazwiska, bo stał się kimś o wiele większym. Najpotężniejszym czarnoksiężnikiem - Lordem Voldemortem. Ich Czarnym Panem. Jej Czarnym Panem. Ani przez chwilę nie żałowała swojej decyzji, ani przez chwilę nie tęskniła do dawnego życia. Teraz dopiero widziała jaka była słaba i żałosna. Zależna od człowieka, który nie potrafił dotrzymać danej jej obietnicy, który porzucił ją, choć ich więź pozornie wydawała się nie zerwania - byli ze sobą przecież od początku. Od samego początku, od chwili, gdy serca zaczęły bić jeszcze w łonie matki. Rok od rozstania czuła się już wolna - nie tęskniła i nie żałowała. Stała się kimś o wiele lepszym. Potężniejszym i ważnym. Zyskała moc i władzę. Nie potrzebowała nikogo, oprócz Czarnego Pana, ale miała wokół siebie tych, na których mogła polegać, z jakimi łączył ją ten sam cel. Czy nie potrzebowała naprawdę? Tak chciała sobie wmawiać. Przekonać samą siebie, że nie będzie już zależna od żadnego innego mężczyzny - ale mimowolnie unosiła spojrzenie, niecierpliwie wyczekując przybycia Caelana.
Zaalarmował ją hałas, szczekanie, nerwowe powarkiwanie, kiedy żeglarz wyłonił się spomiędzy drzew. Sigrun leniwie podniosła się z fotela, odkładając gazetę, po czym gwizdnęła przeciągle, przywołując do siebie dorosłe psy - jedyne, które mogłyby uczynić Caelanowi krzywdę, gdyby nie zdecydował się obronić zaklęciem.
- Mogę - odpowiedziała, przedrzeźniając go trochę, nie musiał się przecież już na wstępie denerwować; nie oczekiwał chyba, że będzie trzymać psy w zamknięciu, bądź na uwięzi przez cały dzień, skoro zapowiedział swoją wizytę tego popołudnie, nie podawszy jednak godziny. Gwizdnęła jeszcze raz i poklepała się po udzie, kilka dobermanów zaś i jedyny wśród nich owczarek niemiecki, przybiegły do niej posłusznie - poza jednym szczenięciem, który radośnie plątał się między kostkami mężczyzny domagając się uwagi. Miał zaledwie pięć miesięcy, był już spory, nie mógł jednak zrobić mu krzywdy. Do tego jego zamiary pozostawały oczywiste - chciał się bawić. - Ten chyba cię lubi - stwierdziła Rookwood z rozbawieniem, opierając się łokciami o balustradę i przyglądając Caelanowi z ciekawością. Ona sama wydawała się być w dość dobrym humorze. Zawiesiła spojrzenie na uniesionej przez czarodzieja klatce, ale z tej odległości nie dostrzegła co się w niej kryło. - Co tam masz? Chyba nie gumochłona, co?



She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Weranda [odnośnik]20.04.20 8:47
Puścił jej odzywkę mimo uszu, próbując nie denerwować się już bardziej, nie dawać odczuwanemu od kilku tygodni napięciu dyktować sobie warunków. To jednak nie było takie proste, nie kiedy wiedźma witała się w zaczepny sposób, a psy, mniejsze i większe, wciąż skakały, szczekały, warczały. Czy którykolwiek z nich odważyłby się go zaatakować? Choćby spróbować złapać za materiał szaty czy kostkę...? Caelan nie bał się ewentualnych nieprzyjemności, znosił już wiele gorsze urazy niż odczucie na własnej skórze psich zębów, wolałby jednak uniknąć takiej sytuacji - również po to, by samemu nie odpowiedzieć agresją na agresję. Rookwood nie ucieszyłaby się chyba, gdyby kopnął jednego z jej zadbanych pieseczków; czasem myślał, że taktowała je jak dzieci, których nigdy nie miała i zapewne nigdy mieć nie będzie. Wtedy jednak zwierzęta odpowiedziały na wezwanie swej pani, przywołane do porządku przez krótkie gwizdnięcie posłusznie wróciły do jej boku - no, a przynajmniej większość z nich, wszak między nogami żeglarza wciąż plątał się najmniejszy spośród całej gromady szczeniak. Mężczyzna nie przystanął nawet na chwilę, sukcesywnie skracając odległość, która dzieliła go od Sigrun, uparcie ignorując dopraszającego się o pieszczoty i zabawę psiaka. Mimo to starał się stąpać ostrożnie, by nie przydeptać jego ogona czy łapek, do czego oczywiście nigdy nie przyznałby się na głos. - Lubi? Czy po prostu chce mnie obsikać? - odpowiedział z kwaśną miną, stale trzymając klatkę z matagotem niemalże na wysokości swej głowy, by ani zamknięty w niej kot, ani podrygujący z ekscytacją doberman nie zaczęły szaleć zaniepokojone swą bliskością. - Jeśli to gumochłon, to będę musiał wrócić do Szwecji i rozmówić się z tym, który mi go dał - dodał cierpko. Nie był specjalistą od magicznych stworzeń, zwykle widywał je w formie ingrediencji alchemicznych, rozczłonkowane, wysuszone lub pływające w przedziwnych słojach. Mimo to trzymane w klatce stworzenie nie wyglądało mu na zwykłego kota, ani też na kuguchara. W domu próbował też znaleźć odpowiednie księgi, by upewnić się, że otrzymane zwierzę było - lub chociażby mogło być - matagotem; nie chciał przecież wygłupić się przed Rookwood. Wszak ta nie szczędziłaby mu złośliwości, gdyby dał się oszukać jakiemuś zagranicznemu obwiesiowi. - Sama mi powiedz. Co to jest? Rozpoznajesz? - mruknął, w końcu wspinając się na werandę, dołączając do blondwłosej wiedźmy i jej wesołej gromadki. Nie czekając na reakcję czy pozwolenie podszedł blisko, bliżej i przyciągnął ją do siebie wolną ręką, składając na ustach łapczywy pocałunek. Przybył tu przecież nie tylko po to, by zaoferować jej matagota, o ile to naprawdę był on, porozmawiać o misji, którą musieli skrupulatnie zaplanować, ale i w celu rozluźnienia się. Zapomnienia o tym wszystkim choćby i na kilka chwil. Godzin. Do rana. - Chodźmy do środka - dodał, wciąż nie odsuwając się, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Dłoń Caelana powoli zjechała niżej, z pleców przesuwając się w końcu pod krótki materiał ubranej na tę okazję tuniki; chyba nie sądziła, że nie zauważy.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Weranda [odnośnik]21.04.20 19:46
Podobna odzywka jak na Rookwood i tak była wyjątkowo mało zaczepna i złośliwa, musiał to już wiedzieć, znał ją przecież nie od dziś. Właściwie to nie pamiętała już dokładnie, kiedy miało miejsce ich pierwsze spotkanie, ale coraz częściej miewała wrażenie, że naprawdę ta znajomość zaczęła się dopiero niecały rok wcześniej, kiedy spotkali się przypadkiem przy odbudowie Białej Wywerny po pożarze wznieconym przez Czarnego Pana, by przepędzić stamtąd aurorów. Może śmiał się i bywał ponury zdecydowanie częściej, niż podczas tamtych nielicznych nocy, to jego stanowcza natura, silny charakter i bezwzględność z jaką służył Czarnemu Panu, walczył w jego imieniu robiła na blondynce coraz większe wrażenie. Poniekąd i to spięcie rozumiała. Oni, jako Rycerze Walpurgii, nie popisywali się ostatnimi czasy, częściej wzbudzali w Nim gniew, niż zadowolenie, pomimo przejęcia Londynu. Być może i Goyle pragnął znaleźć się bliżej Niego, a w obecnej sytuacji wydawało się to trudniejsze. - Nie przypominam sobie, abyś miał psa. W takiej sytuacji może chciałby zaznaczyć teren, ale widzę, że po prostu chce się pobawić. Rozchmurz się, Goyle - odrzekła czarownica, przewracając przy tym oczyma, bo nie rozumiała jego kwaśnej miny. Żaden z psów nie zrobił mu krzywdy, nie był nawet tego bliski, poszczekały jedynie, pokłapały zębami - wielkie halo. Sigrun podchodziła do tego z dużo większą wyrozumiałością. Caelan zaś nie mylił się w ocenie sytuacji. Jeśli ziarno prawdy tkwiło w stwierdzeniu, że w każdej kobiecie tkwił instynkt macierzyński, to Sigrun miała jedynie jego zalążek i przejawiał się on jedynie w ten sposób - w stosunku do psów. Dla nich była dużo bardziej wyrozumiała, cierpliwa i przystępna niż dla ludzi. Nie wahała się, by okazywać im dziwną, niezrozumiałą czułość, nawet gdy Goyle był obok. - Przywiozłeś to-to aż ze Szwecji? No, no, wzbudziłeś moją ciekawość. Pokaż no to - wyrzekła zaintrygowana, mrużąc oczy i próbując dostrzec co kryje się w klatce, ale widziała jedynie coś ciemnego. Nie zdążyła się temu jednak przyjrzeć, bo Caelan znalazł się obok i przyciągnął ją do siebie. Nie protestowała, pozwoliła mu na to, przylegając do jego ciała i obejmując szyję ramieniem, odpowiadając na pocałunek nie mniej zachłannie. - Dawno cię nie było - stwierdziła, wplatając palce w ciemne włosy i przeczesując je przez kilka uderzeń serca, sycąc się zapachem wody kolońskiej i smakiem jego ust na własnych wargach - czuła rum i papierosy. Uśmiechnęła się figlarnie, kiedy poczuła jego dłoń pod swoją szatą, bo jedynie nią miała na sobie, ale wtedy...
Krótkie miauknięcie przyciągnęło jej uwagę, a łowczyni zapomniała o łóżkowych zamiarach. Jasna brew Sigrun uniosła się w wyrazie zdziwienia, jakby niemo pytała, czy naprawdę przyniósł jej kota. Opuściła spojrzenie na klatkę i dopiero wtedy dojrzała koci pyszczek pomiędzy kratkami. Nie wierzyła, żeby to był kot - a tylko jedno stworzenie mogło wyglądać dokładnie tak i jednocześnie być czymś naprawdę cennym. Odsunęła się od żeglarza i przykucnęła, by podnieść klatkę i zajrzeć do środka. Otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się - szczerze zachwycona tym co widzi.
- A niech mnie. Ktoś dał ci matagota tak po prostu? - spytała, spoglądając to na Caelana, to na magiczne stworzenie, które niecierpliwie zaczęło machać ogonem. Klatka musiała być zaczarowana, nie mogło być inaczej. Wtedy Caelan zapewne dużo szybciej przekonałby się, że wspomniany Szwed go nie oszukał. Może i by sobie poradził z pozbyciem problemu, gdyby matagot stał się agresywny, nie zdołałby go jednak zapewne okiełznać. - Co zamierzasz z nim zrobić? Nie nadaje się do pilnowania statku - stwierdziła, czując szczerą ochotę, by teraz otworzyć klatkę i ujrzeć zwierzę w jego prawdziwej formie.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Weranda [odnośnik]23.04.20 7:59
Rozchmurz się? No kto by pomyślał, że krzywa mina i powarkiwania nagle zaczęły jej przeszkadzać. Przelotnie ściągnął usta w wąską kreskę, lecz zaraz później uśmiechnął się wymuszenie, na pokaz, byle tylko porzuciła ten temat, zrozumiała, że naprawdę nie był w nastroju do żartów. – Ja też chcę się pobawić – mruknął pod nosem, nie spoglądając jednak w kierunku wciąż plączącego się pod nogami psiaka, a ku skąpo odzianej wiedźmie. Może i coraz rzadziej okazywał zadowolenie, mało kiedy miał ochotę na zaczepki i słowne przepychanki, lecz nie brało się to znikąd. Ciążyły mu obowiązki względem krewniaków, utrzymanie rodzinnego biznesu w ryzach, a przede wszystkim – służba Czarnemu Panu. Byłby głupcem, gdyby nie zdawał sobie sprawy z ryzyka, które towarzyszyło każdej kolejnej misji. I choć robił co tylko mógł, choć ograniczył podróże do minimum i postawił dobro organizacji na pierwszym miejscu, to wciąż nie spełniali Jego wymagań. Londyn był w ich rękach, lecz nie wierzył, by sytuacja ta miała potrwać długo, wszak szeregi Rycerzy topniały w zastraszającym tempie – gdzie był Ignotus? Kto miał zastąpić Morgotha? Nie, nie chciał teraz o tym myśleć; przyszedł do Rookwood, by poszukać zapomnienia w jej ramionach, w alkoholu... a także dać jej tego wyraźnie niezadowolonego sierściucha. – Tak, aż ze Szwecji – powtórzył, a w jego głosie wybrzmiała nuta zniecierpliwienia. To nie było przecież aż takie ważne, ze Szwecji, Norwegii, a choćby i z samej Francji. Liczyło się jedynie, czy w klatce znajdował się ten przeklęty matagot, czy jedynie jakaś wyjątkowo brzydka odmiana pospolitego kota. Nie dał jej jednak wiele czasu na odpowiedź, skracając dystans i wymuszając chwilę nie aż tak subtelnych czułości. Jak przez mgłę dotarły do niego wypowiedziane przy uchu słowa; tak, dawno go tu nie było. W tej chwili nie był już nawet pewien, czy ostatnio odwiedził ją jeszcze w styczniu, po wspólnym zasadzaniu się na wilkołaka, czy później, gdzieś między wywiązywaniem się z kolejnych zobowiązań. I sądził, że jest bliski dopięcia swego, że zaraz przekroczą próg domostwa, a później na ślepo odnajdą odpowiedni pokój… Wtedy jednak Rookwood dała się rozproszyć, wykazując większe zainteresowanie miauczącym dziwem niż nim, ewidentnie spragnionym bliskości. Odwrócił wzrok, zmełł w ustach przekleństwo i posłusznie zabrał ręce, pozwalając kobiecie na odsunięcie się i ostrożne zbadanie zawartości klatki. Odstawił ją na ziemię, by sięgnąć do kieszeni po papierośnicę, wyciągnąć z niej własnoręcznie zrobionego skręta, a w końcu ulokować go między zaczerwienionymi od pocałunku wargami, odpalić końcem różdżki. – Nie powiedziałbym, że tak po prostu… – urwał, przypominając sobie szwedzkiego czarodzieja, który zarzekał się, że nie ma pieniędzy, że został napadnięty i choć brzmiało to jak ewidentne kłamstwo, to żeglarz wolał już zabrać tego kota niż czekać na zapłatę kolejny miesiąc lub jeszcze dłużej, o ile oczywiście rzeczony Szwed nie zaszyłby się gdzieś na dalekiej północy, tym samym znacznie utrudniając namierzenie jego skromnej osoby. – Otrzymałem go w ramach zapłaty. I też nie sądzę, żeby przydał mi się do pilnowania łajby – dodał, po czym zaciągnął się nerwowo obracanym między palcami papierosem, wydmuchał dym gdzieś w bok. Co prawda po porcie biegało teraz wielu nieznajomych, w tym rebeliantów, których Rycerze starali się wyplenić jak chwasty, mimo to obawiałby się zostawić stworzenie w towarzystwie swych żeglarzy lub po prostu na statku. – Myślisz, że zjadłby ci psy? – zapytał niby to obojętnie, niezobowiązująco, wracając spojrzeniem ku jej rozpromienionej twarzy. – Może znajdziesz dla niego jakieś zastosowanie?



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Weranda [odnośnik]02.05.20 12:47
Gdyby Sigrun jego gburowate usposobienie, najpewniej ich znajomość nigdy nie wykroczyłaby poza okazjonalne, rzadkie spotkania w wynajmowanych pokojach i innych przypadkowych miejscach, wtedy - może pod wpływem alkoholu, bądź innych, mniej legalnych używek - wydawał się weselszy, bardziej rozluźniony, ale wtedy żadne z nich nie miało na barkach tylu obowiązków i zmartwień. Rozumiała to, w pewnym sensie, mógł wierzyć w to, bądź nie, ale nie żyła beztrosko. Nie miała ani męża, ani dzieci, ale to jeszcze nie znaczyło, że rodzina nic dla niej nie znaczyła. Rookwoodowie na swój sposób byli dla Sigrun ważni - ich przyszłość, czysta krew, dobrobyt. Chciała, by to nazwisko znaczyło więcej i aby przyszli Rookwoodowie żyli w lepszym świecie. Pozbawionym brudu. Jako Śmierciożerczyni dźwigała o wiele większy ciężar odpowiedzialności - także za porażki innych Rycerzy Walpurgii, bo to między ona miała ich prowadzić i nimi kierować.
- Z tobą ja się pobawię - obiecała Sigrun z figlarnym uśmiechem i mógł być pewien, że słowa dotrzyma; gdy przylgnęła do niego, nie mniej spragniona fizycznej bliskości, bezwstydnie błądziła dłońmi po jego ciele, z premedytacją chcąc wzniecić w nim ogień pożądania, przynajmniej dopóki jej uwagi nie odciągnął magiczny kot.
Za wejściem w posiadanie przez Caelana matagota musiała stać dużo ciekawsza historia. Nie sądziła, aby sam zwrócił się do handlarza, czy zdecydował się na zakup gdzieś na nielegalnym targowisku. Magiczne stworzenia chyba nigdy go nie interesowały, zdecydowanie nie tak jak ją samą, a już na pewno nie takie, z których nie mógłby zrobić użytku. Matagot świetnie sprawdzał się jako strażnik, strzegły ponoć francuskiego Ministerstwa Magii, takie słyszała pogłoski, ale to wciąż kot, który nie znosił wody i pewnie słabo pływał. Na łajbie jedynie by mu przeszkadzał.
- Nie wiem, ile ten Szwed był ci winny, ale możesz być pewien, że oddał ci pełną galeonów. Jest wiele wart - odpowiedziała, przenosząc na żeglarza spojrzenie, obserwując jak nerwowo obraca w palcach papierosa. Silniejszy podmuch wiatru, który rozproszył obłok papierosowego dymu, wprawił ją w drżenie. Zbyt skąpo ubrała się na przesiadywanie na zewnątrz, nie było jeszcze nawet połowy kwietnia. - Tak myślę. A raczej - na pewno by je pozabijał, gdyby go sprowokowały. Matagoty są dużo bardziej niebezpieczne - przyznała niechętnie, lecz szczerze, dzieląc się z nim swoją wiedzą o tych stworzeniach. - Mam jednak nadzieję, że to nie dlatego go tutaj przyniosłeś, co? - spytała żartobliwie; chyba aż tak mu jej hobby nie zawadzało. Nigdy nie pozwoliła, by którykolwiek pies dał mu się we znaki zbyt mocno - no może poza tym małym incydentem sprzed kilku miesięcy, kiedy odwiedził ją z zamiarem ukarania po tej nieszczęsnej kolacji z jego żoną. O mało co nie skręcił wtedy Sabie karku. Sigrun puściła to jednak w zapomnienie - przeskrobała wtedy.
- Znajdę. Wiele różnych - podjęła ochoczo, z błyskiem w oku, zaczynając mieć nadzieję, że Goyle go tu zostawi - pod jej opieką. Bardzo chętnie się nim zajmie, wytresuje, znajdzie sposób, by rozszarpał gardła kilku rebeliantom i członkom Zakonu Feniksa. - Będzie pomocny przy strzeżeniu ulic Londynu - dodała, zamierzając ułatwić Caelanowi to zadanie, jeśli nie chciał określać tego prezentem, by przypadkiem sobie czegoś nie pomyślała o jego zaangażowaniu w ich relację - mogła udawać, że w tym wszystkim rozchodziło się o sprawy Rycerzy Walpurgii. Od tego roku temu wszystko się przecież zaczęło. - Na razie niech odpocznie i zaczeka - postanowiła, wyciągając różdżkę i czarem unosząc klatkę, by przelewitować ją do środka domu. - Chodźmy do środka - powtórzyła jego słowa - jest zimno. - Przed progiem Sigrun zaczekała, aż Goyle dopali papierosa, dyrygując jednocześnie różdżką, by przenieść klatkę do niewielkiego, pustego pokoju na końcu korytarza, z którego nie korzystała. Znalazłszy się w środku zatrzasnęła drzwi i czarem przekręciła zamek. - Tam odpocznie - stwierdziła Sigrun, choć właściwie... Po czym miałby odpoczywać, skoro Goyle najpewniej nie wypuszczał go z klatki? To nieważne, nie pozwoliła mu o to zapytać, bo odwróciła się w jego stronę i znów objęła ramionami szyję. - Chciałeś się pobawić - wyrzekła wiedźma, spoglądając mu prowokacyjnie w oczy i uśmiechając się przy tym figlarnie; poprawił jej humor nie tylko matagotem, którego przyniósł, ale samym swoim pojawieniem się. Nie przyznałaby tego głośno, lecz zdążyła stęsknić się za cudzą bliskością - jego bliskością, co mógł odczuć, kiedy przylgnęła do niego znów w uścisku i zaczęła obdarowywać twarz przelotnymi, delikatnymi jak muśnięcia wiatru pocałunkami szyję, mocno zarysowaną szczękę, policzki... Co miało być zaledwie preludium do tej zabawy.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Weranda [odnośnik]07.05.20 21:11
Nigdy nie kwestionował tego, że na jej barkach - barkach czarownicy zaliczającej się do najbliższego grona Czarnego Pana - spoczywał jeszcze większy ciężar odpowiedzialności. Każda porażka, którą odnosili, uderzała najpierw w Śmierciożerców, dopiero później w pozostałych członków organizacji. Lecz z drugiej strony... Czyż czarodziejów takich jak ona, Ramsey czy lord Rosier nie byłoby trudniej zastąpić? Cóż z tego, że miał swą łajbę, znajomości w porcie, jeśli nie stanowił naprawdę ważnego ogniwa łańcucha Rycerzy? A przynajmniej tak czuł, nie mogąc wyzbyć się czającej z tyłu głowy obawy, że w końcu Jego gniew odbije się i na nim, że odczuje go na własnej skórze. Że może stracić życie nie tylko z rąk członków Zakonu Feniksa, ale i tego, któremu poprzysiągł służyć.
Pokiwał krótko głową, chcąc skupić się na tu i teraz, rozładować zalegające w mięśniach napięcie; łapczywie sięgał do ciała Rookwood, przypominając sobie smak jej ust, zapach skóry, krzywiznę pleców... Wtedy jednak kobieta dała się rozproszyć pomiaukującemu z wyrzutem stworzeniu, a on z trudem zwalczył towarzyszącą zawodowi irytację. Bez dłuższej zwłoki zajął się paleniem, pozwalając jej, by przyjrzała się zwierzęciu we względnym spokoju - wszak psy wciąż kręciły się dookoła, zwłaszcza ten szczeniak, który nie miał chyba zamiaru przestać plątać się pod nogami. - Wspaniale. W takim razie nie muszę organizować obławy - odpowiedział spokojnie, bez większych emocji, choć ta informacja niewątpliwie przyniosła namiastkę ulgi. Szwed musiał obawiać się wykręcić mu numer, czy to ze strachu, czy to z innego powodu; możliwe nawet, że w ten sposób oddał mu więcej niż był winien... Inna sprawa, że Goyle nie zamierzał spieniężyć podarku. Nie przyniósł go tutaj tylko po to, by zasięgnąć rady Sigrun, by upewnić się, że ma do czynienia z magicznym stworzeniem, a nie tylko paskudnym sierściuchem. Sądził, że kobieta może zrobić z niego dobry użytek. - Dużo bardziej niebezpieczne... Jak bardzo? - podchwycił, unosząc przy tym brwi do góry. Jego wiedza z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami była dość mierna, w trakcie oceny nowego nabytku opierał się jedynie na pogłoskach i tekstach, do których dotarł w przeciągu ostatnich kilku dni. Wiedźma zdawała się być lepiej rozeznana, nie zamierzał więc przepuścić okazji do pociągnięcia jej za język. Zaraz jednak ulokował na twarzy rozmówczyni poważne, pozbawione choćby cienia rozbawienia spojrzenie; nie był w nastroju do żartów. Czy naprawdę sądziła, że mógłby przynieść matagota po to, by sabotować jej hodowlę? - Nie, nie po to - burknął tylko pod nosem, po czym zaciągnął się znowu papierosem, uciekł wzrokiem gdzieś w bok, w stronę lasu. Pokiwał w zamyśleniu głową, opierając się przy tym o balustradę, w reakcji na jej dalsze słowa; cieszył się, że nie drążyła tematu, nie domagała się nazywania tego w konkretny sposób, nie utrudniała. Wprost przeciwnie, sama wskazała zastosowanie, które łączyłoby się ze służbą Czarnemu Panu, zdejmowała więc z niego obowiązek dookreślania łączącej ich relacji, zastanawiania się, czy wykroczyła już ona poza wymiar cielesny, poza przywiązanie. - W takim razie jest twój - odezwał się po chwili, już nieco lżej i spokojniej niż chwilę temu, spoglądając ku twarzy Rookwood kątem oka. Niewiele później dokończył palić, rzucił peta na ziemię, przydeptał go obcasem. Nie miał zamiaru oponować przed wejściem do środka, sam to nie tak dawno proponował, zaś ona była ubrana wiele lżej od niego, przyjemnie skąpo, lecz niewątpliwie nieadekwatnie do pogody. Podążył za nią bez słowa, bez większego zainteresowania obserwując, gdzie kieruje klatkę z kotem; jego myśli były już gdzieś indziej, wybiegały w przyszłość... Przelotnie zamarł w bezruchu w reakcji na skrócenie dzielącej ich odległości, lecz nie wytrwał w tym długo, zaraz przyciągając ją blisko, nie odwracając przy tym wzroku. - Chcę - wychrypiał cicho, muskając przy tym jej usta, powoli sunąć dłońmi niżej i niżej, by w końcu ułożyć je na biodrach. Odetchnął głębiej, ciężej, poruszając się tak, by ułatwić składanie delikatnych, zbyt delikatnych, pocałunków... Tylko go nimi podrażniła. Potrzebował czegoś więcej, czegoś, co miało nie tylko pobudzić apetyt, ale i go zaspokoić. Niewiele myśląc popchnął Rookwood na ścianę, nie siląc się przy tym na delikatność, by złożyć na jej ustach łapczywy pocałunek, znów zabłądzić pod materiał tuniki.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Weranda [odnośnik]13.05.20 20:30
Każda moneta miała dwie strony. Tak, z jednej strony, prawdą było, że pozycja Śmierciożercy była wyjątkowa. Czarny Pan nielicznych wynosił ponad innych, najsilniejszych i najwierniejszych, tych, którzy zasłużyli na to, by znaleźć się bliżej jego. Trudniej byłoby ich zastąpić, przy nim mogli znaleźć się jedynie najlepsi, lecz za tym zaszczytem ciągnęła się odpowiedzialność i znalezienie się w pierwszej linii frontu, kiedy Czarny Pan czuł gniew. Choć nosiła na przedramieniu Mroczny Znak, to wcale nie czuła się bezpiecznie, kiedy On się złościł, lękała się o swoje życie. Lord Voldemort był zdolny do straszliwych rzeczy i wymierzał surowe kary. Nikt nie chciał paść ich ofiarą. To powinno ją jednak jedynie motywować do gorliwszego wypełniania swoich obowiązków, Caelana także - choć pod tym względem nie mogła mu nic zarzucić. Zawsze stawiał się na obradach i wyruszał tam, gdzie wyznaczano mu zadanie. Był wiernym sługą, lojalność należało docenić. Być może pewnego dnia zajdzie wyżej, był dość silnym czarodziejem, by to udźwignąć.
- Masz nosa do interesów, trzeba to przyznać - pochwaliła go. Nie jeden widząc po prostu czarnego kota najpewniej nie dałoby wspomnianemu Szwedowi wiary i zwyczajnie go wyśmiało. Straciliby o wiele więcej. Nie wiedziała o jaką kwotę właściwie chodziło, ale miała pewność, że zdrowy, w pełni sił matagot kosztował naprawdę bardzo dużo. W mniemaniu czarownicy zrobił naprawdę dobry interes i to nie tylko dlatego, że miała słabość do magicznych stworzeń. Gdyby zdecydował się go sprzedać dalej, mógłby naprawdę nieźle na tym zarobić. Nawet teraz, kiedy awansowała na dowódcę, trzy jej pensje nie wystarczyłyby, aby dokonała podobnego zakupu.
- Na tyle niebezpieczne, że francuskie Ministerstwo Magii wykorzystuje je, by strzegły jego sekretów - odpowiedziała zgodnie z prawdą, taką, którą znała z zasłyszanych opowieści. Dostrzegając w oczach żeglarza zainteresowanie kontynuowała:- To, co widziałeś, to jedynie maska. Iluzja. W swojej prawdziwej formie są o wiele większe, silniejsze, groźniejsze. Mają jeszcze bardziej wyostrzone zmysły, dłuższe i ostre pazury, są szybkie i zwinne. Nie tak łatwo trafić w nie zaklęciem, a jeśli już się uda, to są bardziej na nie odporne. W obronie, która została im powierzona, rozszarpią ci gardło i wydrapią pazurami jelita na wierzch - wytłumaczyła Caelanowi; w głosie wiedźmy rozbrzmiewała prawdziwa fascynacja, brązowe oczy błyszczały od ciekawości tego stworzenia, mówiła z prawdziwą pasją - poza magicznymi zwierzętami bardziej interesowała ją jedynie czarna magia. I uciechy ciała, oczywiście.
Goyle znów odburknął, jakby nie usłyszał w jej tonie żartobliwej nuty, albo po prostu pozostawał na nią głuchy. Odpowiedziała mu na to jedynie przewróceniem oczyma, bo zadanie pytanie zostało rzucone jedynie retorycznie. Obdarzyła go większym zaufaniem, niż najwyraźniej sądził, może większym niż powinna i chciała, lecz nie zawiódł jej jeszcze i nie stanowił dla niej zagrożenia - póki co mogła na niego liczyć, Rycerze Walpurgii także. Czasami kontrast pomiędzy ich charakterami - on zawsze zachowywał zimną krew, pozostawał spokojny i kierował się rozsądkiem, choć bywał brutalny i bezwzględny, a ona miała złośliwą i wybuchową naturę; byli jak zimna morska toń i szatańska pożoga - doprowadzał do spięć i konfliktów, dni cichych i pełnych niewyjaśnionej złości, ale mimo to coś ją do niego ciągnęło. Kiedyś nie wierzyła w to, że przeciwieństwa tak mogą się przyciągać, bo to przecież z Christopherem, jej bliźniaczą duszą, łączyła Sigrun najsilniejsza więź, ale najwyraźniej była w błędzie.
Obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem, pozbawionym złośliwości, niewyzywającym, raczej badawczym i uważnym, kiedy oznajmił, że matagot należy do niej. Zdjęła z niego ciężar wytłumaczenia, dlaczego się z nim pojawił, mówiąc, że mogą wykorzystać go by służył sprawie Rycerzy Walpurgii, lecz przecież nie musiał jej go oddawać na własność - miała wrażenie, że za tym kryło się coś więcej, nie chciała jednak, ani nie potrafiła o tym rozmawiać. On chyba także, bo nie powiedział nic więcej, po prostu wszedł za nią do domu. - Dziękuję - wyrzekła jedynie, co było do niej niepodobne, ale i sytuacja stała się cóż... wyjątkowa.
Pocałunki, jakimi obdarzyła jego twarz, szorstką skórę, nie miały nic wspólnego z wdzięcznością za podarunek, ukryty teraz przed psami w jednej z komnat. Nawet gdyby pojawił się tu z pustymi rękoma, to i tak przylgnęłaby do niego, by ukoić tęsknotę i pragnienie bliskości, zaspokoić głód drugiego ciała, jego ciała. Nietypowe dla Sigrun preludium tego, co miało nastąpić, zaraz przeszło do tego, co lubiła - niedelikatnie pchnął ją na ścianę, wpijając się łapczywie w pełne usta. Czarownica odpowiedziała na ten pocałunek nie mniej zachłannie, na kilka chwil obejmując szyję Caelana, by przyciągnąć go bliżej, lecz prędko zmieniła zdanie. Palce odnalazły koszulę i jej guziki, nie mogła sobie jednak poradzić, więc po prostu je rozerwała - później rzucą zaklęcie Reparo, teraz nie zawracała sobie tym głowy. Poradziwszy sobie z nimi, szarpnęła nią, by ściągnąć materiał z szerokich ramion Caelana. Chwilę błądziła dłońmi z rozkoszą po klatce piersiowej i brzuchu, czując twarde mięśnie pod palcami, po czym zsunęły się niżej - by sięgnąć paska spodni.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Weranda [odnośnik]22.05.20 8:48
Przelotnie uniósł brwi do góry, gdy zasłużył sobie na pochwałę z ust Rookwood; miał nosa do interesów? Wiedział o tym - lecz dobrze, że i ona miała tego świadomość. W przypadku matagota zaryzykował, mógł sobie na to pozwolić, lecz przecież w handlu, w przemycie, siedział od ponad dekady. Gdyby cały ten czas działał bez wyczucia, po omacku, już dawno zostałby bankrutem, a zadbana rodzinna łajba przeszłaby w ręce jakichś zawszonych obszczymurów. Nie miał jednak zamiaru wykazywać się pychą czy bezczelnością; zamiast tego pokiwał krótko głową, wodząc wzrokiem po koronach okolicznych drzew, napawając się wonią lasu, dźwiękami zgoła innymi niż te, którymi rozbrzmiewał port, cała niepokojona rebeliantami stolica. - Ministerstwo Magii? - powtórzył; choć głos miał opanowany, spokojny, to był szczerze zdziwiony. Nie przerywał jej jednak więcej, z uwagą wysłuchując dalszych wyjaśnień. Bezwiednie spojrzał na zamkniętego w klatce matagota - czy naprawdę była z niego aż tak groźna bestia? W swej obecnej postaci wyglądał przeciętnie, jak niezbyt urodziwy kot, lecz fascynacja, z którą przemawiała Rookwood, przeczyła jego niepozornej fizjonomii. Znając wiedźmę i jej zainteresowania mógł wyciągnąć odpowiednie wnioski - że nie zainteresowałaby się, nie aż tak, byle sierściuchem. Że uwięziony kotowaty musiał być niebezpieczny. - Cieszę się w takim razie, że nie wypuściłem go z klatki - mruknął, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy i ona nie powinna tego unikać jak ognia. Zwierzak nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, podróż mogła dać mu się we znaki, teraz zaś przywitały go powarkiwania i poszczekiwania gromady dobermanów. I choć wiedział, że rozmówczyni miała wiedzę z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami, podporządkowanie sobie nowego nabytku nie powinno być dla niej wyzwaniem nie do sprostania, to mimo wszystko odczuwał pewien dyskomfort na myśl, że matagot mógłby obrócić się przeciwko niej.
Nie był tu jednak od prawienia morałów, tym bardziej nie od tego, żeby się martwić; przyszedł w innym celu, oboje mieli tego świadomość. - Jak już kogoś wybebeszy, to daj znać - dodał w formie niezbyt dobrze zaintonowanego żartu. Daleko mu było do śmiania się z takiej ewentualności, w przeciwieństwie do rozmówczyni nie lubował się w zadawaniu cierpienia, choć niewątpliwie nie obeszłoby go, gdyby jakiś intruz - jakikolwiek, niekoniecznie rebeliant czy członek Zakonu Feniksa - został rozszarpany nie przez psy, a przez matagota właśnie. Dzięki temu zyskaliby jedynie pewność, że to, co o nim mówią czy piszą, jest prawdą. Zignorował ostentacyjne przewrócenie oczami, nie chciał dać się wyprowadzić z równowagi; zaraz jednak jej postawa uległa zmianie, podchwycił spojrzenie, w którym na próżno byłoby szukać złośliwości czy kpiny. Rzadko ją taką widywał, poważną, powstrzymującą się przed zaczepkami. Lecz jeszcze rzadziej słyszał z jej ust takie słowa. Czy kiedykolwiek podziękowała? Tak naprawdę? Mimowolnie uniósł brwi wyżej, lecz nie odpowiedział, zamiast tego kiwając w zamyśleniu głową. Nie wiedział, jak inaczej mógłby zareagować.
Niewiele później opuścili werandę, by znaleźć się we wnętrzu domu, a klatka z matagotem została bezpiecznie przetransportowana do jednego ze znajdujących się blisko wejścia pokojów. Wtedy też Goyle przestał o nim myśleć, o jego pazurach czy brutalnej sile; zupełnie inne, trzymane do tej pory na uwięzi wizje wysunęły się na pierwszy plan. W końcu nic czarownicy nie rozpraszało, skupiała się tylko i wyłącznie na nim i na możliwościach, które przed nimi stały. Niedelikatnie pchnął ją na ścianę; znał Rookwood na tyle, by wiedzieć, że nie powinna mieć nic na przeciw, wprost przeciwnie. Na oślep zaczęła walczyć z zapięciem szaty, nie czekała jednak długo, nie pozwoliła, by ta przeszkoda wzbudziła irytację; szarpnęła mocniej, a guziki z cichym stukiem opadły na drewnianą podłogę. Wydał z siebie gardłowy pomruk, zajmą się tym później, pozwalając, by prowadziły go dotyk i zapach. Zimne, smukłe dłonie sunęły niżej, od klatki piersiowej do dolnej części garderoby, nim jednak posunęła się o krok dalej, chwycił ją za biodra i bez większego problemu uniósł, pozwalając, by oplotła go nogami. Powinni to dokończyć gdzieś indziej; wiedział już, gdzie znajdowała się sypialnia, i tam też się skierował, bezbłędnie odnajdując drogę wśród korytarzy Skały.

| ztx2



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Weranda [odnośnik]27.05.20 0:55
9 V 1957

Mijał dokładnie drugi tydzień, odkąd był w Anglii, początkowo pilnując wyjatkowo, aby umknęło to uwadze wszystkich, którzy mogli go znać i czegokolwiek oczekiwać po nim. Chciał sprawdzić, czy to, co słyszał jest prawdą, a kraj, w którym ostatni raz był gdzieś w lutym poprzedniego roku, zmienił się na tyle, aby czymkolwiek zaskoczyć. Rejestracja różdżki go zdziwiła, ale była tylko kolejną przeciągającą się procedurą, do których zdążył przywyknąć, musząc czasami zjawiać się w Ministerstwie Magii. Jednak dziwne napięcie w stolicy zaciekawiło najbardziej, widok ludzi przemykających ulicami i podejrzliwe spojrzenia w lokalach dawały do myślenia. Nie odrzucało go to, gdy potrafił obojętnie przejść wokół tego, co przeciętnej osobie mogło przeszkadzać.
Drugi tydzień był odpowiednim momentem, aby złożyć wizytę komuś, kogo nie widział dość długo. Jeśli miał być szczery, chyba minimalnie stęsknił się za jej widokiem, czasami wspominając pobyt w Rumunii. To właśnie w tamtym okresie obłowił się najbardziej, gdy razem z Sigrun łapali każde zlecenie, które było dla innych wyzwaniem. Brakowało mu tego, tak samo, jak uzależniającej adrenaliny, która wtenczas płynęła żyłami za każdym razem, gdy sytuacja stawała się niebezpieczna. Głupie poczucie nieśmiertelności, obecnie zwyczajnie go bawiło, zwłaszcza przy świadomości, że teraz postępował tak samo, dając się porwać polowaniom bez względu na ryzyko.
Opuszczając Londyn, teleportował się tam, gdzie miał nadzieję, że nadal znajdzie dziewczynę. Celem była Skała.
Ostrożnie pokonywał odległość, jaka dzieliła go od domu, który pamiętał z ostatnich wizy. Dzisiejsze odwiedziny miały również drugie dno w postaci zasłyszanej gdzieś informacji, że jego droga kuzynka zajęła się hodowlą psów i to nie byle jakich. Dobermany miały dla niego większą wartość niż inne kundle, mając przeważnie cechy, które cenił w psach i dlatego od kilku lat, gdy decydował się na czworonoga, stawiał właśnie na tą konkretną rasę. Dodatkowo jego patronus ukazywał się pod postacią dobermana, więc stawały się mu jeszcze bliższe.
Ujadanie psów usłyszał już z daleka, niosło się echem między drzewami. Będąc blisko, skupił się, aby zrozumieć. Szczekanie zmieniło się w coś, co mógł usłyszeć tylko on.
Znajdując się już praktycznie przed domem, zagwizdał i wsłuchał się w krótką ciszę jaka zapadła. Zawsze ten sam schemat; cisza i nagle głośny jazgot, gdy psy pojmowały obecność obcego na ich terenie.
Spojrzał na kundle, które podbiegły warcząc.
- Spokój – rzucił, używając umiejętności, którą odziedziczył po matce.- Nic wam nie zrobię, ani waszej właścicielce. Nie jestem zagrożeniem – dodał spokojniej.
Uśmiechnął się słabo, widząc, jak ucichły i zadzierały łby do góry, patrząc na niego. Już dawno przywykł, że wszelkie psowate, które żyły z ludźmi, reagowały większym zaskoczeniem, gdy zaczynały go rozumieć w sposób inny niż przeciętną osobę. O dziwo, same wilki miały więcej opanowania, kiedy już złapało się z nimi więź, a to wcale nie było łatwe.
Wszedł na werandę, przysiadając na balustradzie niedaleko drzwi. Domyślał się, że ujadanie psów zwróci uwagę kuzynki i liczył, że skłoni ją do wyjścia na dwór, jeśli jest sama.
Zerknął przez ramię na widok, jaki był stąd, podobało mu się umiejscowienie domu, ale nic dziwnego miał podobne krajobrazy z okien i werandy u siebie. Wolał takie miejsca niż miasta, które obrzydły mu w czasie wielu podróży.
Przeniósł wzrok na wejście, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi.
- Sigrun – mruknął z nikłym uśmiechem, gdy zatrzymał spojrzenie na jej sylwetce.- Nie mów, że nie cieszy cię mój widok – nie oczekiwał wylewnego powitania, nigdy nie byli tym typem osób, ale jednak pewna swoboda zawsze pozostawała między nimi. Liczył się jedynie z tym, że czas, jaki się nie widzieli, mógł naruszyć dobre relacje. Mógł mieć wtedy pretensje tylko do siebie, bo na własne życzenie zaniedbywał znajomości oraz więzi rodzinne, woląc być w ruchu i podróżować bez względu na wszystko.
Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Weranda [odnośnik]04.06.20 19:42
Rzadko kiedy spodziewała się gości. Niewielu zdradziła gdzie naprawdę mieszka, liczba niespodziewanych gości ograniczona była więc do minimum, do najbardziej zaufanych i bliskich członków rodziny. Starszych braci, ojca, kilkorga kuzynów i Rycerzy Walpurgii z jakimi łączyły ją bliższe więzi - o ile można było to ująć w ten sposób. Wszyscy zdawali sobie zresztą sprawę, że nie przepadała za odwiedzinami bez wcześniejszego uprzedzenia, łatwo wpadała w szał, a wtedy lepiej jej unikać. Jedynie nagłe wizyty Goyle'a uznawała za rozkoszne niespodzianki i nie potrafiła się o nie złościć.
Tyle, że z tego co było Sigrun wiadomo, to w tych dniach maja miał pływać po morzu, co wykluczało jakiekolwiek spotkanie. Chyba, że miałaby ochotę błąkać się jako kłąb czarnej mgły nad falami nie wiadomo jak długo i w którym kierunku. Na takim pustkowiu, otoczona jedynie wodą, nie miałaby orientacji. Zbyt słabo znała się na gwiazdach, by z ich pomocą wyznaczyć sobie kierunek.
Początkowo szczekanie psów, wypuszczonych do ogrodu, nie wzbudziło w Sigrun zaniepokojenia. Ich zabawy pomiędzy sobą często przybierały nieco ostrzejszy przebieg i szczekały same na siebie, ale po chwili powinny ucichnąć. Tak się jednak nie stało. Szczekały i szczekały, zwłaszcza Saba, wyróżniający się spośród zgrai dobermanów jako jedyny owczarek niemiecki, potężny i starszy od pozostałych. Znała ten rodzaj szczekania - ostrzegawczy, wzywający ją na zewnątrz. Tak je wyszkoliła. Czy to możliwe, by zaklęcia ochronne przestały działać i w okolicy zabłąkał się jakiś cholerny mugol? A może to Zakon Feniksa postanowił złożyć jej wizytę? Czując narastającą złość chwyciła za różdżkę, leżącą na kawowym stoliku, bo usłyszała skrzypienie desek na werandzie - teraz była już pewna, że ktoś się zbliżał. Wypadła z domu jak burza nie dbając o to jak wygląda, a większość dziewiątego maja spędziła wylęgując się na własnej sofie, wczytana w traktaty o czarnej magii (powiedzmy, czasami przysypiała i w międzyczasie raczyła się ognistą whisky), mając na sobie prostą, powłóczystą sukienkę z podwiniętymi po łokcie rękawami. Tak wymięta i potargana, z burzą jasnych włosów wokół bladej twarzy, na której dostrzec można było jeszcze resztki ciemnego makijażu w okolicach oczu, wypadła na werandę z wyciągniętą przed siebie różdżką, którą wymierzyła natychmiast w męską sylwetkę, którą zlokalizowała na balustradzie.
- Co do cholery - warknęła, nie od razu rozpoznając twarzy; zamrugała kilkakrotnie, zaś wyraz złości ustąpił zaskoczeniu, gdy w nieproszonym gościu rozpoznała Macnaira. Ale nie tego, którego mogłaby się tu spodziewać - a Cilliana, z którym łączyło ją odległe pokrewieństwo przez jego matkę. - Lepiej, żebyś wrócił nie dalej jak dwa dni temu, bo wtedy zupełnie nie będzie mnie cieszył - powiedziała ostro, z wolna opuszczając różdżkę. Rozejrzała się wokoło, szukając psów, które zachowywały się dziwnie. Przyglądały Cillianowi, a choć widziały go pierwszy raz w życiu i uczyła ich agresji wobec obcych, to nie wyglądały jakby szykowały się do ataku. - Stęskniłeś się za mną? - spytała prowokująco, zaplatając ręce na piersiach.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Weranda [odnośnik]07.06.20 21:49
Powinien przewidzieć, że ryzykuje, pakując się na werandę bez różdżki w dłoni, by w razie czego obronić się przed rzuconym zaklęciem. Przecież znał Sigrun i nie wątpił w jej refleks oraz umiejętności, ale jednak nie sięgnął po schowaną w kieszeni różdżkę, pozostawiając judaszowiec poza zasięgiem dłoni. Kiedy pojawiła się w zasięgu wzroku i zbliżyła, zmierzył ją spojrzeniem uważniej niż w pierwszej chwili. Nie zmieniła się wiele od ich ostatniego spotkania, chociaż teraz zdecydowanie wyglądała jak wyrwana z drzemki lub po prostu nie spodziewając się towarzystwa, nie potrzebowała prezentować się inaczej.
Widząc, jak kuzynka kieruje w jego stronę różdżkę, uśmiechnął się zaczepnie i uniósł dłonie w geście poddania, nie wyglądając, jakby chociaż trochę obawiał się oberwania czymś paskudnym.
Opuścił zaraz ręce, by skrzyżować je swobodnie na torsie.
- Niezbyt miłe powitanie – przyznał, udając zawiedzionego.
Dostrzegł chwilę, gdy musiała go rozpoznać i mając już więcej pewności, że sytuacja jest pod kontrolą, a przy tym raczej nie ma się czego obawiać z jej strony. Nie raz dawali upust ciętemu językowi, ale nigdy nie dochodziło do rękoczynów lub ciskania w siebie zaklęciami, więc obstawiał, że teraz też do tego nie dojdzie.
Wzruszył lekko ramionami.
- Niestety, wróciłem trochę wcześniej niż dwa dni temu – odparł, nie kryjąc tego, gdy nie było po co.- Potrzebowałem trochę anonimowości, by rozejrzeć się na spokojnie – dodał, lecz nie usprawiedliwiał się. Wiedział, że nie musi się tłumaczyć z decyzji, ale chyba z czystej sympatii do kuzynki, postanowił, chociaż to wyjaśnić. Był pewny, że Sigrun nie byłaby jedną z tych osób, które namawiałyby go na pozostanie na stałe w Anglii, ale zwyczajnie nie chciał nikomu wchodzić w drogę przez pierwsze dwa tygodnie i tyczyło się to nawet jej. Obecnie, nie dawał sobie konkretnego czasu, jaki pozostanie w okolicy, chcąc poobserwować, co się dzieje na około i może trochę odpocząć od wiecznych podróży.
Spojrzał w bok na psy, które nadal gapiły się na niego i natrętnie rzucały pytaniami. Ignorował to umiejętnie, była to pierwsza rzecz, jakiej nauczył się, wykorzystując odziedziczony dar. Ciekawość psów nie miała sobie równych, chociaż jak już zauważył, gdzie dobermany prawie przekrzykiwały się, tak owczarek pozostawał bardziej statyczny, lecz jak każdy pies ulegał naturze.
Powrócił z uwagą na kobietę, słysząc prowokujący ton.
- Powiedzmy – zdecydowanie w pewnym stopniu stęsknił się za jej towarzystwem, ale na pewno nie na tyle, aby przyznać to otwarcie.- Doszły do mnie informacje, że masz hodowle dobermanów i nie byłbym sobą, jakbym przeszedł obok tego obojętnie – wyjaśnił, jakby to był główny powód odwiedzin.- Masz jakieś wolne szczeniaki? – odkąd zdechła ostatnia suka, którą przygarnął z ulicy, nie miał czasu rozglądać się za kolejnym psim towarzystwem. Teraz jednak nadarzała się okazja, więc czemu nie korzystać, skoro mógł mieć kundla z bardziej pewnego miejsca niż byle przybłęda.
Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Weranda [odnośnik]04.07.20 14:56
Nigdy nie była słaba. Nie mogła. W takiej rodzinie w jakiej się urodziła to było po prostu niemożliwe. Jedyna dziewczyna w domu pełnym mężczyzn. Matka zmarła wydając ją na świat, pozostawiając ją pod opieką ojca i czterech starszych braci, nigdy więc nie miała nawet możliwości, by nabrać delikatności, choć ojciec miał jej to za złe - nienawidził dziwactw. Nienawidził, a jednocześnie gardził słabością. Paradoks, który czynił w głowie Sigrun mętlik. Uczynił z niej kobietę fanatycznie oddaną ideologii czystej krwi, lecz zarazem czarownicę silną - bo nią była wszak w pierwszej kolejności. Nawet nie kobietą, a czarownicą, dlatego chcąc udowodnić mu, że nie jest tak słaba za jaką ją miał, uczyła się czarów, bardzo wcześnie sięgnęła po czarną magię. W chwili, kiedy miało miejsce ostatnie spotkanie Sigrun i Cilliana, nie była słaba i już wtedy takie pojawienie się znienacka na jej werandzie mogło wiązać się z nieprzyjemnościami, lecz teraz... Macnair nie zdawał sobie nawet sprawy z tego kim teraz się stała.
Po jaką moc zdołała sięgnąć przez ten czas ich rozłąki, co potrafiła zrobić dzięki Czarnemu Panu. Miał szczęście, że wciąż był cały i żywy, bo rozwścieczona zaatakowałaby z pełną mocą, by bronić swojego azylu. Skała stała się dla Sigrun ważna - miała tu święty spokój, swoją oazę, kryjówkę. O tyle dobrze, że darzyła Cilliana swoją dziwną sympatią.
- A czegoś się spodziewał pojawiając się tutaj tak znienacka? - odpowiedziała Rookwood takim tonem, jakby to była oczywista oczywistość, ignorując udawany zawód w tonie jego głosu. Dobrze było go znów widzieć, ale chyba nie spodziewał się, że rzuci mu się na szyję z piskiem, niczym głupia gąska. Nie była takim typem kobiety. Zmrużyła oczy, przyglądając mu się w oceniający sposób, gdy przyznał, że wrócił trochę wcześniej. No pięknie. Splotła ręce na piersiach, wspierając się ramieniem o drewnianą kolumnę, podtrzymującą zadaszenie nad werandą.
- Pięknie. Miałbyś tyle wstydu, by się nie przyznawać - powiedziała przewracając oczyma. W jej głosie jednak nie rozbrzmiała wyraźna złość, nie miała mu po prawdzie tego za złe, w kraju naprawdę wiele się zmieniło odkąd był tu po raz ostatni. Właściwie mu się nie dziwiła, że chciał zorientować się w sytuacji na spokojnie. - I czego ciekawego się dowiedziałeś? - spytała wścibsko. Krewny Drew wychował się w dobrej rodzinie, miał odpowiednie poglądy na sprawę czystej krwi, lecz co sądził o diametralnych zmianach w Ministerstwie Magii? Czasami ciężko było Sigrun go rozgryźć, a ciekawiło ją co o tym myślał. Tak naprawdę.
Kusiło ją, by spytać skąd wiedział, bo nie zajmowała się przecież hodowlą dobermanów w sposób profesjonalny, nie zarabiała w ten sposób na życie, ale przecież łączyło ich odległe pokrewieństwo. Urodziła go krewna jej ojca, a plotki w rodzinie szybko się roznosiły. Najpewniej stąd wiedział, dlatego nie zadawała głupich pytań. Skinęła głową na potwierdzenie. Ciężko było to zresztą ukryć, skoro dobermany ich otaczały. Dziwnie spokojnie. Aż zbyt dziwnie. Wzbudzało to w Sigrun niepokój i wątpliwości.
- A dlaczego nie byłbyś sobą, gdybyś przeszedł obok tego obojętnie? Nie sądziłam, że tak lubisz te psy - odparła, unosząc brew i zadając mu samym wzrokiem pytania o powody. - Mam. Nie takie maleńkie, urodziły się w listopadzie, ale są zdrowe i silne. Pies i suka - ręką wskazała na bawiące się w ogrodzie czarne plamy, tak szybkie że trudno było nadążyć za nimi wzrokiem, kiedy ganiały się wzajemnie.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Weranda [odnośnik]16.07.20 23:25
Zdecydowanie nigdy nie uważał swej kuzynki za słabą. Już za czasów szkoły pokazywała, że nie da sobie w kaszę dmuchać, a kilka spotkań oraz czas spędzony w Rumunii, potwierdzało, że nie zamierzała zmieniać stanu rzeczy. Obserwując ją podczas takich spotkań, nie raz był zdziwiony, jak bardzo nie posiadała w sobie nic z kobiecej delikatności i hardo mogła dotrzymywać kroku mężczyzną, co pewnie nie wszystkim się podobało, a jemu wyjątkowo nie przeszkadzało. Może dlatego nigdy nie oglądał się na nią, kiedy podczas polowań na magiczną faunę, tracił ją z oczu. Miał wtedy pewność, że czarownica poradzi sobie. Fakt jak bardzo rozwinęła się w czasie, gdy się nie widzieli, pozostawał poza jego wiedzą, ale nie wątpił, że jakieś zmiany nastąpiły. Przypuszczał, że w końcu przekona się o tym w dogodnej chwili, kiedy rozmowa zejdzie na tematy tego, jak wiele się zmieniało. Liczył tylko, że nie odczuje tego na własnej skórze.
- Nie wiem, może uścisku? – parsknął cicho, nie kryjąc nawet, że był to jedynie żart. Sigrun była ostatnią osobą, którą podejrzewał o rzucenie mu się na szyję z radości. Jej oszczędność w emocjach, była mu na rękę, bo nie budziła konsternacji przy nawet przypadkowych spotkaniach. Cenił bardziej rzeczowość i kąśliwe uwagi niż bezsensowne przypominanie w gestach, że jednak byli rodziną.
Przechylił lekko głowę, jakby nie zrozumiał, co właśnie powiedziała.
- Miałbym… co? – kąciki jego ust uniosły w krzywym uśmieszku. Był człowiekiem o mocno naruszonym systemie wartości i kręgosłupie moralnym, więc oczekiwanie u niego czegokolwiek w tym kontekście było co najmniej zabawne. Był pewny, że kuzynka finalnie zrozumie, co nim kierowało i upewnił się w tym, gdy padło pytanie. Wiedział, iż w najbliższym czasie przyjdzie mu jeszcze wielokrotnie odpowiadać na identyczne, może tylko w innej formie, ale z sensem takim samym.
- W sumie niczego, o czym nie słyszałem trochę, będąc jeszcze tysiąc kilometrów stąd, a co teraz tylko pogłębiłem o własne spostrzeżenia.- przyznał, plotki poza krajem rozchodziły się szybko, lecz głównie w pół świadkach tamtejszych społeczności. Poza tym stały kontakt z osobami będącymi tutaj na miejscu też pozwalał mieć pewien pogląd na to, co się wyrabia.- Ale przyznam, że będąc tutaj, zmiany są jeszcze przyjemniejsze, zwłaszcza wypędzenie szlamu, który nie pałęta się już po ulicach… w końcu Minister, który miał dość jaj, aby zadecydować coś takiego.– wyjaśnił spokojnie.-  Co prawda niemiłą niespodzianką był wymóg rejestrowania różdżki, żeby wejść do stolicy bez użerania się z patrolami i kilka innych rzeczy, ale cóż... coś za coś.- dodał z lekkim wzruszeniem ramion. Miał trochę mieszane odczucia względem wszystkiego, co widział, ale przeważało to, że działo się cholernie dobrze.- Może zostanę na trochę w kraju – nie planował pozostawać na stałe, ale do końca miesiąca… czemu nie.
Kiedy w powietrzu zawisło pytanie, spojrzał uważniej na Rookwood, by zaraz przenieść błękitne tęczówki na owczarka, który trzymał się nadal blisko. Jego sympatia do psów, a zwłaszcza dobermanów miała podwójne znaczenie; z jednej strony forma patronusa, a z drugiej dar, który odziedziczył od swej matki. Nie chwalił się ani jednym, ani drugim, woląc zachować zwłaszcza zwierzęcoustość jako swój as w rękawie. Już nie jeden raz przekonał się, że w skrajnych sytuacjach była to przydatne wraz z elementem zaskoczenia.
- Nie zauważyłaś, że od zawsze otaczałem się psami? Każde polowanie… za każdym razem, towarzyszyły nam czworonogi i naciskałem na ich obecność. Przeważnie wolę ich towarzystwo niż ludzi. Są bardziej lojalne – wyjaśnił, rezygnując z otwartego powiedzenia o umiejętności, która posiadał.- No i wiadomość, że moja droga kuzynka para się hodowlą to zbyt ciekawa informacja, aby ją zignorować – dodał.
Spojrzał w kierunku, który wskazała dziewczyna. Obserwował chwilę bawiące się szczeniaki.
- Jak nikt się nie zainteresuje, to zostaw mi sukę, wpadnę po nią, jak się trochę ogarnę i odbiorę zapłatę za ostatnie zlecenie – miał zamiar faktycznie wrócić po psinę, jak nie tą to inną.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Weranda [odnośnik]02.09.20 23:12
- Uścisku? - powtórzyła za nim kpiąco, splatając ręce na piersiach; przeniosła przy tym ciężar ciała na prawą nogę i przyglądała mu się z przechyloną głową, na pełnych ustach zatańczył nieprzewrotny uśmieszek. - Serdecznego uścisku kuzynki, czy może liczyłeś na bardziej w rumuńskim stylu? - Nie tylko Cillianowi obce było pojęcie wstydu, o czym nie omieszkał przypomnieć. Sigrun nigdy nie zaliczała się do grona pruderyjnych kobiet, w intymnych tematach cielesności przypominała bardziej mężczyznę, mówiła otwarcie - więc i teraz w prowokujący sposób nawiązała do tego, co miało miejsce w Rumunii, gdzie spotkali się po raz ostatni. A miejsca mieć nie powinno, łączyły ich wszak więzy krwi poprzez jego matkę, bliską krewną Normunda Rookwooda. Nie powinno, lecz miało, Sigrun nigdy nie miała z tego powodu jakichkolwiek wyrzutów sumienia, zagwozdek moralnych, nie ciążyło jej to. Chyba urodziła się ze skrzywionym kręgosłupem moralnym, a może nie posiadała go wcale; tak bliski kontakt z kuzynem i tak był niczym w porównaniu z relacjami jakie łączyły ją z bliźniaczym bratem. Łączyły - w przeszłości. W przeszłości miało to również pozostać.
- Nie licz na to - oświadczyła wyniośle.
Pytanie co miałby mieć Sigrun pozostawiła bez odpowiedzi, przewróciła jedynie oczyma, bardziej ciekawa tego, czego Cillian zdążył się już dowiedzieć o sytuacji w kraju i co o tym sądził. Prychnęła kpiąco.
- Niczego? - powtórzyła za nim, mrużąc przy tym oczy. Wsparła się o balustradę, blisko Cilliana, nie spuszczając z niego wzroku. W ciągu ostatniego roku tyle się działo... Wybuch pierwszego maja, anomalie, toczące się w wielu miejscach walki, wprowadzenie stanu wojennego, zniszczenie Azkabanu... W kraju zadziała się prawdziwa rewolucja. Wypędzenie z Londynu szlamu i brudu było dopiero początkiem. Na jednym mieście nie poprzestaną. Już wkrótce porządek, jaki zaprowadzili w brytyjskiej stolicy, rozleje się na całe Wyspy. - Tak, Minister... - mruknęła, rozbawiona tym stwierdzeniem, bo przecież gdyby nie Czarny Pan, wsparcie Rycerzy Walpurgii, lord Cronus Malfoy nie zostałby Ministrem i nie podjąłby tak odważnej decyzji. Minister Magii pozostawał jedynie marionetką w rękach Lorda Voldemorta - ale o tym Cillian jeszcze nie wiedział. - Rejestracja różdżki nie powinna przysporzyć ci żadnych trudności. Masz czystą krew - odparła. Macnair z łatwością udokumentuje swoje pochodzenia. Zarówno rodzina jego ojca, jak i matki dbała o to, by nie mieszać swej dobrej krwi z brudną. Nie wiedziała jednak dokładnie jak to wyglądało w praktyce. Jako Śmierciożerca nie musiała martwić się takimi błahostkami jak rejestracja różdżki. Była zwolniona z tego obowiązku. - Powinieneś zostać. Na dłużej. Nie wierzę, że egzystencja obok szlamu ci nie przeszkadza. - A jeśli przeszkadzała, to powinien był podjąć jakieś działanie. Miała wiele pomysłów na to jak mógłby to zrobić, jeśli jemu ich brakowało, postanowiła jednak wstrzymać się z propozycjami.
Wyjaśnienia Cilliana co do zainteresowania psami wzbudziły w niej ciekawość. Gdy tak o tym myślała, to rzeczywiście, w jej wspomnieniach przy kuzynie zawsze można było znaleźć czworonoga. Dotąd nigdy nie wzbudziło to w Sigrun podejrzeń, bo sama darzyła psy dużą sympatią i zabierała swych ulubieńców wszędzie, gdzie mogła.
- Mogę się z tym zgodzić, mam podobne odczucia - wyrzekła powoli, przyglądając mu się badawczo. Sama jednak sympatia i dobra ręka do psów nie tłumaczyła dziwnego zachowania jej własnych, dla których Cillian pozostawał obcy - i powinny był reagować agresją. - Czy kryje się za tym coś więcej? One też zachowują się dziwnie. Nie myśl, że nie zauważyłam - drążyła Sigrun. Podążyła za jego spojrzeniem, zerkając na bawiące się szczenięta; w ręce Macnaira nie obawiała się oddać szczenięcia. - Zgoda. Będzie czekać na ciebie. Nauczę ją kilku komend.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Weranda
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach