Jacqueline "Jackie" Rineheart
Nazwisko matki: Belby
Miejsce zamieszkania: Opoka przy rzece Wye, Walia
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: auror
Wzrost: 174 cm
Waga: 57 kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: zielone z piwnymi plamkami
Znaki szczególne: kilkanaście mniejszych blizn na bokach i plecach; blizny po wielokrotnym zaklęciu Lamino - lewy bok i lewa ręka; czerwone ślady po ucisku kajdan na nadgarstkach i kostkach
13 cali, drewno afromosii i pióro gryfa
Hogwart, Gryffindor
ojciec padający martwy od zaklęcia niewybaczalnego
cedrowe drewno palone zimą w kominku, miodowy grzaniec ojca, skórka pomarańczowa
ja - w ślicznej, jasnej sukience, z długimi włosami, roześmianymi oczami i rumianymi polikami i goździki
przywracanie porządku w Anglii
Sroki z Montrose
przeciwstawianie się rwącym nurtom
magiczne radio, jeśli jest włączone, to dobra alternatywa dla ciszy
Heather Kemesky
Matki nie było nigdy. Jej sylwetka istniała za szkłem prostokątnych ramek i w kilku sukienkach wiszących w szafie. Istniała też w historiach opowiadanych rzadko ustami ojca i znacznie częściej Vincenta. Tworzyłam ją więc tak naprawdę z powietrza, słów i zatrzymanych w czasie kilku ruchomych scen ze ślubu, kiedy ojciec nie przypominał już siebie - poważnego aurora z powiększającym się tylko zasobem blizn na całym ciele. W moim umyśle była królową motyli - delikatna i filigranowa, o zielono-szarych oczach, z włosami ślicznie kręcącymi się wokół twarzy, z wargami muśniętymi szminką w odcieniu pudrowego różu. Kiedy porównywałam siebie, tę niewielką twarzyczkę umorusaną ziemią, do tej idealnej, uśmiechającej się ze wzruszeniem do ojca, uśmiechającej się tak słodko, jak tylko można było to sobie wyobrazić, widziałam niewiele podobieństw. Uczyłam się nawet uśmiechać tak, jak ona, ale wychowywana przez apodyktycznego ojca o wiele lepiej szła mi nauka obrażonych grymasów, wystawianego wciąż języka i ust wyginających się w smutną podkówkę. Ciotka Sara, która opiekowała się nami, kiedy ojciec wychodził do pracy i słuch o nim ginął na długie godziny, nie była nigdy delikatna ani wrażliwa, nie nosiła ładnych sukienek, tylko robocze, upstrzone plamami po gotowaniu albo pracach w ogrodzie, nie było więc dookoła mnie nikogo, kto byłby w stanie pokazać, jaką kobietą mogłabym się stać, zanim na siłę zaczęłam wpasowywać się w cień Kierana Rinehearta.
Zbyt długie, zbyt fantazyjne imię prędko zostało skrócone do prostego „Jackie”. I kiedy teraz o tym myślę, nawet ono nie pozwalało mi nigdy stać się dziewczynką, a potem kobietą, za którą tak tęskniłam. Byłam zawsze czymś pomiędzy - łaziłam za chłopakami i próbowałam wspinać się na drzewa jak oni, chociaż ewidentnie nie przepadali za moim towarzystwem, bo byłam dziewczynką; próbowałam bawić się lalkami z damską częścią podwórka, ale ta również nie chciała mieć mnie w swoim otoczeniu, bo byłam brudna i miałam poszarpane w brzydkiej kitce włosy jak chłopiec. Dorastałam więc w domu, przy bracie, którego zajęcia mnie nudziły, i przy ciotce, której osoba odstraszyć mogła nawet najbardziej lojalnego psa. I z ojcem, chociaż jego sylwetka była czymś na wzór powiewu huraganu - pojawiał się nagle, prostował w swoim domu to, co naprostować mógł krzykiem i musztrą, by następnego ranka znów zniknąć, goniąc za złem, nieświadomie ciągnąc mnie za sobą w wir, z którego nie będę miała odwagi się wydostać.
Ale póki co, póki żadne z nas nie rozeszło się w swoją stronę, ojciec miewał przebłyski troski i potrzeby spajania rodziny w jedno - zabierał swój stary namiot, ja z Vincentem chowaliśmy do plecaków prowiant, a potem świstoklikiem przenosiliśmy się do miejsc, które swoją magią (i jakimś cudem) pozwalały nam poczuć się jak u siebie. Jak w rodzinie. Nigdy tego nie rozumiałam, ale też rozumieć nie musiałam, bo cokolwiek to było - działało. Okazywało się tam, że ojciec świetnie opowiada zmyślone historie o konstelacjach gwiazd, na których, jak dowiedziałam się kilkanaście lat później, kompletnie się nie znał. Spacery z Vincentem po lasach pokazały mi, które jagody to te wilcze, a które te słodkie, jadalne, od których zjedzenia wcale mnie nie wykręci na drugą stronę. To na tych wyprawach nauczyłam się pływać i odkryłam, jak dobrze czułam się w wodzie, jak doskonale się z nią dogadywałam, płynąc coraz dalej na jeziorze, coraz głębiej, traktując wodę jak przyjaciółkę, której opór wzmagał siłę mojego ducha i uczył przetrwania. Było mi wtedy ciepło. Gdzieś w klatce piersiowej, gdzieś w brzuchu, nie mogłam zlokalizować tego drobnego płomyka. Podobne uczucie, choć zdecydowanie bledsze, czuję teraz, gdy praca rzuca mnie w pobliżu Surrey Hills albo Grafham Water. Na chwilę ginie ciężar dzieciństwa, czerwień skóry piekącej od każdego uderzenia, oschłość jego głosu, agresja i dyscyplina, którą wtłaczał w ciało siłą; ginie zawód Vincentem, który nigdy nie stanął w mojej obronie, jego bierność i delikatność, której potem tak mu zazdrościłam.
Zgadza się, to ja.
Z trzech córek konieczności ma Pani w świecie opinię najgorszą.
Jakaś część mnie pragnęła, żeby Hogwart okazał się inny niż dom, inny niż odrzucenie i gorycz, którą znałam. I z początku taki właśnie był - jego chłodne mury były inne, a to już było dla mnie wiele, jego ogień ogrzewał, a dzieciaki zdawały się mnie tolerować, nawet jeśli nie umiałam się zachować, a jajecznicę jadłam głośniej niż chłopcy z ławy obok. Gryffindor był mój, Tiara nie wahała się ani chwili, a to dodało mi skrzydeł.
Póki ojciec ich nie podciął.
Miałam dość wyjców, które mi wysyłał, wrzeszcząc w nich, że mam się uczyć, popierając swoje słowa wszystkimi znanymi ludzkimi argumentami na temat głupoty i lenistwa. Nie mógł kontrolować mnie w domu, więc znalazł sposób, żeby robić to na odległość. Według niego mogłam w życiu zostać tylko aurorem, jakby na świecie istniał tylko Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Miałam wrażenie, że ojciec wymagał tego też od Vincenta, ale on... on się do tego nie nadawał. Za to ja, buntownicza, harda, impulsywna i uparta, zdawałam się być skrojona na miarę. Każdy wyjec rodził we mnie palącą złość, którą wyładowywałam na przeróżne sposoby, choć głównie dotyczyły domu Węża - wchodziłam w konflikty (na pięści, ciąganie za szkolnych szat i szarpanie za włosy) ze Ślizgonami; jeśli zobaczyłam, że męczą jakiegoś młodszego ucznia, rzucałam w nich bułeczkami z marmoladą w czasie śniadań; na lekcjach uroków, na których radziłam sobie doskonale, przypadkowo wiązki zaklęć trafiały właśnie w nich. Szlabany nie przynosiły rezultatów, bo doskonale czułam się w pustej sali pisząc kolejny długi esej, w końcu mogłam się skupić, nikt ani nic mnie nie rozpraszało. Nauka nie była dla mnie problemem... może poza niektórymi tematami i wróżbiarstwem, ale naprawdę potrafiłam wykuć coś i raz czy dwa popisać się znajomością tego rozdziału w podręczniku. Jedynym problemem była paląca pod skórą energia i ta przedziwna przyjemność płynąca z dogryzania Ślizgonom, jakbym w ten sposób usiłowała odegrać się na ojcu, który nie pytając mnie o moje zdanie napisał scenariusz na moje całe życie. Profesor Diggory, widząc że na kolejnym szlabanie u niego siedzę grzeczna jak aniołek, najwyraźniej się bardzo zdenerwował, bo na następny dzień dosłownie zaciągnął mnie na trening Quidditcha, upierając się, że obrońcą będę wręcz idealnym. To na boisku zawarłam pierwsze przyjaźnie, to tam okazało się, że to wszystko ma jakiś sens, że da się mnie na jakiś sposób lubić. Mogąc powyżywać się na Ślizgonach w czasie meczy, wykorzystując swoją zwinność przy bramkach, przestałam to robić tak intensywnie na szkolnych korytarzach. Mimo to Gryfonów broniłam niczym lwica, jeśli tylko ktoś próbował ich krzywdzić.
Listy od ojca, w tym i wyjce, przestały wtedy robić na mnie i otoczeniu takie wrażenie; każdy kolejny był przeze mnie oczywiście czytany, ale kończył swój żywot w ogniu kominka, bo nie miałam zamiaru robić sobie w pokoju archiwum sowiej poczty. Treść jednak musiała gnieździć się gdzieś w mojej głowie, pędzić niczym trucizna, jakiś tajemniczy, bezwonny i bezsmakowy eliksir, który miał zasiać w podświadomości tę jedną ideę - aurorstwo. Trwało to tak długo, aż w końcu sama w to uwierzyłam i zaczęłam robić wszystko, żeby tylko spełnić wymagania, które stawiano uczniom chcących dostać się na kurs. To nie była tylko cwana sztuczka, ja naprawdę chciałam zostać aurorem. Lekcje obrony przed czarną magią mnie fascynowały, nie raz łapałam się na siedzeniu na zajęciach z otwartymi ustami, wpatrując się w twarz profesora jak zaczarowana, dlatego egzamin był prosty jak kaszka z mleczkiem. Mój umysł pędził w stronę Ministerstwa Magii, wyobrażałam sobie siebie, jak ciskam potężnymi zaklęciami w czarnoksiężników, jak wsadzam ich za kratki, jak wysyłam do Azkabanu. Jak zło znika, a ja jestem tą, która przyłożyła do tego rękę. Ten pierwiastek bohaterstwa ciągnął mnie za sobą, magnetyzował. Może zawrzała też krew Rineheartów, może to dar pokoleń sprawił, że ten plan się ziścił. Do końca siódmego roku było jeszcze trochę czasu i doskonale wiedziałam, że jeśli nie przyłożę się do nauki, nic mi się nie uda. Auror powinien posiadać wiedzę nie tylko z dziedziny obrony przed czarną magią, ale także uroków, transmutacji i warzenia chociażby podstawowych trucizn i antidotum, co oczywiście ciągnęło za sobą zielarstwo i poniekąd opiekę nad magicznymi stworzeniami. Nie byłam zbyt dobra z eliksirów, ale praktykę nadrabiałam wiedzą teoretyczną, to samo zresztą tyczyło się pozostałych przedmiotów, z jakich musiałam zdać egzaminy, żeby w ogóle móc podejść do stażu. Wolny czas spędzałam nad jeziorem, skumulowaną energię rozładowując wieczornym pływaniem, kolejnymi próbami nurkowania, za dnia oddając ją treningom Quidditcha.
Skończyłam tę część swojej historii z naprawdę dobrymi wynikami – spodziewałam się ich i byłabym ogromnie niepocieszona, gdybym którykolwiek z tych najważniejszych zaliczyła na mniej niż powyżej oczekiwań.
Lachezis prętem wyznacza jej długość. To nie są niewiniątka.
A jednak w rękach Pani są nożyce.
Skoro są, to robię z nich użytek.
Dostanie się na staż aurorski to był dopiero początek drogi, pstryknięcie palcami, pierwszy krok w ciemnościach z lśniącym na różdżce lumos. Początek, przysięgam.
W Ministerstwie wywieszono listę kandydatów przyjętych na szkolenie. Nie pamiętam, na którym miejscu przyklejono moje nazwisko, ale w tamtym czasie to miało naprawdę najmniejsze znaczenie. Pierwsze miesiące były niemal lustrzanym odbiciem czasu spędzonego na pierwszym roku w Hogwarcie – miałam wolną rękę, co oczywiście nie znaczy, że nie dawałam z siebie wszystkiego. Ojciec, który wtedy jeszcze pracował w terenie, nie wściubiał nosa w moją edukację na tym etapie. Radziłam sobie świetnie, czułam się świetnie jako kursant, pochłaniałam wiedzę z niesamowitym łakomstwem, a młodość i zaangażowanie, jakie mnie wtedy cechowały, wyłoniły ze mnie wszystkie możliwe pokłady determinacji. Różnice w moim ciele, nawarstwiające się z każdym miesiącem - twardniejące na ramionach mięśnie po wyczerpujących treningach, włosy skracane na tyle, by nie przeszkadzały, wirowanie na granicy obyczajowego skandalu, kiedy zamiast sukienek wybierałam spodnie i ubrania przylegające do ciała tak mocno, by nie krępowały ruchów, krągłości, których mi brakowało - to wszystko zaczęło dawać mi wrażenie bycia bardziej napiętą na łuku cięciwą niż człowiekiem, niż czarownicą. Wyniki osiągałam świetne, na macie ustępowałam mężczyznom siłą, nadrabiając sprytem i lekkością, ale w terenie dedukowałam szybciej niż oni, węszyłam wytrwalej, niczym pies myśliwski rzucony w las za zwierzyną. Ojciec nigdy nie opuścił swoich oczekiwań, a jego ostre spojrzenia kierowane na korytarzach Ministerstwa dawały mi poczucie, że muszę stać się lepsza niż on. Droga, na jaką weszliśmy, zgubiła nas oboje.
On zawsze chciał ode mnie więcej - miałam ćwiczyć dłużej, biegnąć dalej, uczyć się do nocy, eliminować na zajęciach więcej fruwających manekinów, pokonywać mężczyzn większych i silniejszych od siebie - a ja nie umiałam już temu sprostać. Legilimencji, o której posiadanie go nigdy nie podejrzewałam, użył na mnie raz. Jeden. Wystarczyło, żeby mój umysł rozdarł na strzępy, kiedy pochwycił wspomnienia dla mnie tak ważne, tak odzierające z intymności. To podzieliło nas na dobre. Nie odzywaliśmy się do siebie miesiącami... ale on znów pociągnął nieświadomie za sznurek, ściągając moją uwagę tam, gdzie tkwiła zadra. Zaczęłam czytać o legilimencji z podręczników, ale ona prędko doprowadziła mnie do oklumencji, białej, zamykającej bramy, potężnej. Była tarczą przed nim, przed łapami każdego, kto mógł ograbić mnie z tego, co miałam najcenniejsze. Zaczęłam czytać o niej coraz więcej, ale nic mi nie było z teorii, kiedy nie mogłam wykorzystać jej w praktyce, więc zaczęłam szukać kogoś, kto by mi w tym pomógł, wciąż z ukosa patrząc na ojca, przysięgając sobie, że nigdy więcej nie wpuszczę go głębiej.
Andrew Rossa poznałam z akt w trakcie jednego ze śledztw, przypadkiem, choć pamiętam ze znienawidzonych przeze mnie lekcji wróżbiarstwa, że zbiegi okoliczności nie istniały, że los prowadził nas do takich miejsc z konkretnego powodu, wskazywał kierunek. Nie zawsze krystalicznie dobry, znacznie częściej pogmatwany i ryzykowny. Gdyby nie fakt, że okazał się doskonałym celem dla moich zamiarów, traktowałabym go z podobną pogardą, z jaką oceniano jego osobę w kartotece - dla mnie jednak w tamtym czasie okazał się nauczycielem. Sam dopiero poznawał tajniki legilimencji, ale zdradzał niebezpieczny talent, który w przyszłości mógł poczynić znacznie więcej szkód. Nie chciał wchodzić w jakąkolwiek współpracę, ale srogo mu za to zapłaciłam - spotykaliśmy się co kilka dni w jego pracowni, na skraju Londynu, z dala od wzroku i słuchu nieproszonych. Do dzisiaj mam do siebie żal o to, że pomogłam mu legilimencję rozwinąć, ale bez niego nie mogłabym zamknąć swojego umysłu na to, co niosła. Ból rozdzierał najbardziej na samym początku, czułam, jak umysł zaczyna zapadać się pod ciężarem siły Rossa, rosnącej z każdą próbą. Moje samopoczucie odbiło się na kursie, a niewygodne pytania zbywałam – wyniki spadły, ciało odpowiadało sztywniejącym bólem, dłoń nie prowadziła różdżki tak, jak zawsze. Na drugim roku stażu niemal zrezygnowałam z powodu otępienia, w jakie wpadałam. Odłączałam się od siebie, co powodowało, że wiedza, którą musiałam posiąść, umykała mi jak woda z dziurawej piłki. Odnajdywałam spokój tylko w jeziorze Ripley, oddając mu się, ulegając pokusie pokonywania kolejnych długości, ucząc się nurkować w nim coraz głębiej, w ten sposób udowadniając sobie samej, ile ognia w moim wnętrzu zostało, ile siły ducha, by odwrócić swój los. Ostrzegano mnie, że jeśli nie wezmę się za siebie, wyrzucą mnie z kursu. Mój stan psychiczny zaczął się pogarszać, atakowałam innych bez powodu, prowokowałam do bójek i wszczynałam kłótnie jak znerwicowana nastolatka. Byłam o krok od tragedii.
Nadchodziły egzaminy, a ja ślepo i obsesyjnie chciałam osiągnąć swój cel, zamknąć umysł, posiąść zdolność oklumencji, chociaż pod moimi nogami sypał się już grunt. To miało być ostatnie spotkanie z Rossem, dalsze nie miały sensu, bo wiedziałam, że jeśli tym razem nie zablokuję jego woli, zniszczy mnie. Ja zniszczę siebie. Zniszczę to, na co tak wytrwale pracowałam. Trzymałam się tej myśli, zaciskając pięści do krwi. I wtedy nastąpił przełom, jakby moja determinacja i upór nareszcie wygrały. Ze łzami w oczach, oddychając drżąco, czując każde trzęsące się w ciele włókno. Patrzyłam na Rossa, kiedy ten odstąpił od dalszych prób. „To koniec, Rineheart”, usłyszałam jego cichy głos, upadające na podłogę krzesło i ciężkie kroki niknące za drzwiami. Wtedy koniec okazał się początkiem.
Kurs kończyłam w bólu, rycząc i rwąc włosy z głowy, ale z dumnym przeświadczeniem, że osiągnęłam cel. I że okazałam się od niego silniejsze. Od ojca.
Byłyby zaległości, a tego nie lubię.
Niech nie wydaje ci się, że nie jestem pokorna. Wiem, kto stoi w hierarchii nade mną i kto zajmuje miejsce pode mną. Wiem, co mogę robić jako auror i czego robić nie powinnam. Czasami tylko zdarza mi się naginać reguły podług własnych intencji i zamiarów, dążąc do sprawiedliwości wiernie i lojalnie. Mam plany, które często nie wymagają duetu, ale mogę wykonać je też sama. Coraz więcej rozumiem. Nigdy się nie poddaję. Wyrastam ze skóry przemądrzałej, awanturującej się młodej dziewczyny i przywdziewam tę należącą do czujnej, bystrej aurorki, która razem z nowymi bliznami zdobywa potrzebne sobie doświadczenie w walce z czarną magią. Świat niebezpiecznie szybko traci równowagę, a my jesteśmy tymi, którzy nie mogą do tego dopuścić.
Tajemnice Zakonu Feniksa uchylił przede mną ojciec – należał już do niego, dołączył najprawdopodobniej pod koniec grudnia, mnie wcielił stosunkowo niedawno, bo przy początku kwietnia. W czasie rozmów, które i tak były rzadkością, wymienialiśmy się zdawkowymi poglądami na tematy niedawnej przeszłości. Grindelwald poszerzał swe wpływy, Wilhelmina Tuft podejmowała decyzje pozbawione jakiegokolwiek rozsądku, magiczna społeczność szczerzyła kły do niczemu winnych mugoli, którzy i tak wiele już wycierpieli, czarodzieje parający się czarną magią poczuli, że puszczają pęta niewoli – ślady po ingerencjach ich różdżek coraz częściej widziane były na ciałach niewinnych ofiar. Słuszność sprawy Zakonu Feniksa była bardziej niż wyraźna i jasna – była oczywista. Stałam się jej częścią i chociaż nie znałam wielu, którzy trwali w jej szeregach już wcześniej, wystarczył mi fakt, że dzieliliśmy wspólne poglądy.
Rozwijam się nieprzerwanie, obserwuję i poznaję, ale co najważniejsze – prę do przodu. Jestem mądrzejsza z każdym upadkiem, silniejsza z każdym drżącym podnoszeniem się z kolan.
Cieszyć? Nie znam takiego uczucia. I nie ja do nich wzywam, nie ja kieruję ich biegiem.
Ale przyznaję: głównie dzięki nim mogę być na bieżąco.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 25 | +3 (różdżka) |
Uroki: | 10 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 12 | 0 |
Zwinność: | 14 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
irlandzki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | III | 25 |
Skradanie | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Odporność magiczna | I | 5 (+7) |
Wytrzymałość Psychiczna | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Zakon Feniksa | II | 13 |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Quidditch | I | 0.5 |
Pływanie | II | 7 |
Lekkoatletyka | I | 0.5 |
Nurkowanie | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 10,5 |
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Ostatnio zmieniony przez Jackie Rineheart dnia 25.03.20 19:21, w całości zmieniany 11 razy
but i swear that
these scars are
fine
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
[06.11.17] Losowanie ingrediencji (maj)
[22.05.18] Losowanie ingrediencji (lipcosierpień): strączki wnykopieńki, płatki ciemiernika
[09.03.19] Losowanie ingrediencji (wrzesień/październik)
[09.03.19] Zużyto: liście kłaposkrzeczki
[03.10.19] Losowanie ingrediencji (sty/lut/mar)
[21.11.24] Kryształ (wydarzenie Zakonu Feniksa)
[14.09.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec #2) +1 PB
[26.12.18] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień), +1 PB
[03.03.19] Wsiąkiewka (wrzesień/październik), +0,5 PB
[30.07.19] Wytrzymałość fizyczna II, -3 PB (2 w reszcie)
[31.07.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień), +2 PB
[06.05.24] Wsiąkiewka (sierpień-listopad), +0,5 PB
[06.11.17] Zakup zaklęć ochronnych: Abscondens, Bubonem, Cave Inimicum, Duna, Muffliato, Repello Mugoletum, Tenebris, Tenuistis vivere; -0 PD
[08.11.17] Wykonywanie zawodu (maj) +50PD
[11.11.17] Zwrot za oklumencję, +100 PD
[21.01.18] Klub pojedynków (czerwiec), +10 PD
[01.04.18] Lusterko: +3 PD
[15.05.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec) +30 PD
[23.05.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: 1 odłamek spadającej gwiazdy
[18.06.18] Klub pojedynków (lipiec), +20 PD
[23.06.18] Zdobycie osiągnięcia: Masakrator, +30PD,
[24.07.18] Spotkanie Zakonu Feniksa, +10 PD
[12.08.18] Wykonywanie zawodu (lipiec/sierpień) +50PD
[14.09.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec #2) +30 PD
[27.09.18] Udział w wydarzeniu: Odbudowa starej chaty, +5 PD, +1 PB organizacji
[15.10.18] Podsumowanie napraw anomalii (lipiec/sierpień): +50 PD, +1PB organizacji; wejście na poziom I biegłości Zakonu Feniksa, +3 statystyki OPCM
[21.10.18] +90 PD, zdobycie osiągnięć: Wodzirej II, Światło w ciemnościach I
[18.11.18] Klub pojedynków (wrzesień), +10 PD
[06.12.18] Zdobycie osiągnięć (Weteran, Na głowie kwietny ma wianek), +130 PD
[26.12.18] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień), +60 PD
[28.12.18] Spotkanie Zakonu Feniksa, +10 PD
[16.02.19] [G] Zakup magicznego radioodbiornika (z Kieranem): -50 PM
[03.03.19] Wydarzenie (Za zamkniętymi drzwiami), +100 PD
[03.03.19] Wsiąkiewka (wrzesień/październik), +30 PD, +0,5 PB
[03.03.19] Zdobycie osiągnięcia: Do wyboru, do koloru, +30 PD
[03.03.19] +4 do OPCM, -320 PD
[10.03.19] Zdobycie osiągnięć: Mały pędzibimber, Ostrożny Sprzymierzeniec, Wodzirej I, +90PD
[29.03.19] Wykonywanie zawodu (wrzesień/październik): +50 PD
[19.04.19] Spotkanie Zakonu Feniksa, +10 PD
[10.07.19] Wykonywanie zawodu (listopad/grudzień), +50 PD
[16.07.19] Wydarzenie "Oczy są ślepe", +150 PD, +3 PB organizacji
[21.07.19] +5 do OPCM, -400 PD
[22.07.19] Osiągnięcia: Partia nigdy cię nie zdradzi, Specjalista w obronie przed czarną magią, Architekt, Obieżyświat, +180 PD
[31.07.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień), +90 PD, +2 PB
[15.08.19] +4 do uroków, -320 PD
[16.08.19] Wykonywanie zawodu (sty/lut/mar): +50 PD
[18.08.19] Osiągnięcie: W pocie czoła, Nieugięty, +130 PD
[15.09.19] [G] Zakup kota, -10 PM
[17.09.19] Klub pojedynków (styczeń), +10 PD
[01.11.19] Rozwój postaci: +3 punkty sprawności, -240 PD
[01.11.19] [G] Zakup: peleryna niewidka, -100 PM
[31.01.24] Zdobycie osiągnięć: Syn matnotrawny, Zlot czarownic, Chłopiec z Placu Broni, Dojrzały Mors I, Dojrzały Mors II; +155 PD
[01.02.24] Powiększenie limitu zmiany wizerunku; -100 PD
[17.04.24] Zwrot za powiększenie limitu zmiany wizerunku; +100 PD
[06.05.24] Wsiąkiewka (sierpień-listopad), +40 PD
[05.09.24] Udział w spotkaniu Zakonu; +1 PB organizacji
[01.11.24] Gdy śmierć mówi dobranoc +150 PD