Salonik
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salonik
Jedno z najciemniejszych pomieszczeń w zamku. Mniejszy salonik, przeznaczony na nieformalne spotkania, głównie w gronie rodziny. Panujący tu półmrok rozświetla cała masa świec - znajdujących się na szafkach oraz lewitujących pod sufitem. Okna prawie zawsze przykryte są jedwabnymi, ciemnoszarymi kotarami. Meble - w głównej mierze szafki oraz regały wykonane są z mahoniu. Na brązowoszarych ścianach spoczywają lustra w srebrnych ramach i obrazy przedstawiające przodków rodu Burke. W centrum mieszczą się sofy, fotele i stolik kawowy - wszystko wykonane jest z ciemnego drewna dominującego w całym saloniku. Pod przeciwległą ścianą znaleźć można wypełniony po brzegi barek. Panele zaś są całkowicie odkryte, pozbawione dywanów. Służba mocno pracuje na utrzymanie podłogi w nienagannym stanie.
Żadnej chwili nie da zatrzymać się na wieczność - zamknąć w gablocie przeżywając ją na nowo nieustannie, dzień za dniem. Wszystko w pewnym momencie dobiega końca. Z drugiej strony, pomimo rozluźnienia, niezastąpionej przerwy od codzienności, nie chciałbym zostać w Grecji na zawsze. Wkrótce zaczęłoby mi brakować ponurości Durham, deszczowej Wielkiej Brytanii, ciszy wśród rodziny oraz alchemicznych zleceń. Czasem trzeba odpuścić, nie przedłużać nieuniknionego, to tylko jeszcze bardziej boli. Lepiej cieszyć się wspólnie z przeszłości i dumnie patrzeć w przyszłość. Zdążymy jeszcze wyjechać w jakieś malownicze miejsce, poznać na nowo nie tylko inną kulturę, ale też samych siebie. Zapamiętać usta wyginające się w uśmiechu, oczy błyszczące złotem, kształt rozanielonej sylwetki; to wszystko jeszcze przed nami. Teraz jednak należy powrócić do korzeni, budować rodową dumę - czy będzie na to lepszy czas niż teraz, gdy padły ostatnie bastiony szlamowatości w stolicy? To dobry znak, mogący sugerować rozszerzenie tej brutalnej, chociaż koniecznej polityki. Dzięki temu możemy czuć się odrobinę swobodniej. Odrobinę pewniej co do nadchodzących lat mających być gwarantem stabilności dla przyszłych pokoleń czarodziejów. To dość zabawne, że o nich myślę nawet nie wiedząc jaką los zgotował mi niespodziankę. Staram się o tym nie myśleć przez wzgląd na poprzednie, nieudane małżeństwo. Wolę nie mieć wysokich oczekiwań ani szumnej nadziei, gdy wiem, że niektórych rzeczy nie da się tak po prostu obejść. Jest mi z tym ciężko - dusza naukowca zawsze będzie pragnąć zrozumieć niezrozumiane, znaleźć wyjście z sytuacji niemożliwej, rozwiązać każdy problem. Włącznie z tym nierozwiązywalnym. Wolę zatem ściągać marzenia na ziemię bazując na realizmie i rozsądku. Może to właśnie z ich powodu zatracam się w rodowych obowiązkach. Eliksiry, Borgin & Burke, pojedyncze misje. Jednak pamiętam też o żonie, gdy czas z maniakalną prędkością przesypuje się w życiowej klepsydrze. Mijamy się, to naturalne, skoro i ona usiłuje dostosować się do zaistniałej sytuacji. Odnaleźć swój własny głos w otoczeniu tak odmiennym od tego, w którym została wychowana. Zaskarbić dla siebie kawałek swojej przestrzeni, przywyknąć do zmian. Walczyć o swoje - wolałbym jednak, żeby nie musiała tego robić. Powinna odpoczywać, cieszyć się rzeczywistością, ale nie potrafię zapewnić jej wszystkiego bez względu na to jak mocno tego potrzebuje. W pewnych sprawach mam związane ręce i to się na pewno nigdy nie zmieni. Bez względu na wewnętrzne marzenia.
Nie jestem spostrzegawczy. Nie dostrzegam sygnałów, nie umiem grać w domyślanie się. Zawsze potrzebowałem jasnych komunikatów, prostych instrukcji, klarownych wyjaśnień. Nie mam pewności czy świadczy to o mojej głupocie czy nieprzywiązywania uwagi do niczego innego poza swoimi sprawami, ale bez względu na to jak długo usiłuję to zmienić, to nie dzieje się absolutnie nic. Jestem jak dziecko we mgle - gdyby nie kojący głos Elodie nawołujący mnie od czasu do czasu i wracający moją uwagę na właściwe tory, to pewnie zginąłbym marnie na wodach egzystencji. Nie wiem dokładnie kiedy to się stało, że zacząłem pokładać w niej coraz większe zaufanie oraz nadzieję; to normalny etap wspólnego życia? Nie przypominam sobie, żeby tak było wcześniej. Że chciałem obnażyć się komukolwiek z myśli i uczuć. Podoba mi się ten stan, tak jakbym mógł polegać na kimś innym niż tylko na sobie czy rodzeństwie. Ten ból głowy to może właśnie od tego - nieustannego myślenia, analizowania, planowania. Powinienem czasem odpuścić. Pozwolić sobie na dryfowanie po gładkiej tafli wody, nie zawziętego płynięcia do brzegu. Zatem oddycham spokojnie mogąc nacieszyć się ciszą - później zaś nieocenionym towarzystwem lady Burke. Jest w tym coś intymnego, nietypowego, gdy okazuję czułość; nie zwykłem tego robić właściwie nigdy. Jakbym znów ekshibicjonistycznie obnażał duszę. Ukazywał słabości. Ale przy tej konkretnej osobie wydaje się to takie właściwe. - To interesujące, ja też od razu poczułem się lepiej - odpowiadam w udawanym zastanowieniu. - Może powinienem cię wszędzie nosić ze sobą? - dodaję, wprowadzając między nas żartobliwą nutę. Pomimo tego, że się nie uśmiecham, oczy nabierają cieplejszej barwy. Dłoń ściska te dwie drobniejsze, z zachwytem i podporą jednocześnie. Krótko potem marszczę zmartwiony brwi, ale nie przerywam ani na chwilę. Wsłuchuję się w padające między nami słowa, coraz bardziej strapiony. Dlaczego uzdrowiciel mi nic nie powiedział? Muszę chyba zwolnić tego konowała, co on w ogóle sobie wyobraża? Twarz spina się, szczęka pracuje, ale dla dobra żony podejmuję próby złagodzenia nerwowej reakcji. - Naturalnie, że nie. Jesteś moim priorytetem, uwarzę ten eliksir. Co to takiego? - dopytuję więc, jednocześnie zastanawiając się dlaczego mężczyzna jej po prostu go nie podał. Nieważne, rozprawię się z nim później. Wolną ręką muskam kobiecy policzek będąc poważnie zaniepokojonym. Odezwała się u niej choroba genetyczna? Nie pojmuję. - Co się dzieje, Elodie? - To pytanie również musiało zabrzmieć.
Nie jestem spostrzegawczy. Nie dostrzegam sygnałów, nie umiem grać w domyślanie się. Zawsze potrzebowałem jasnych komunikatów, prostych instrukcji, klarownych wyjaśnień. Nie mam pewności czy świadczy to o mojej głupocie czy nieprzywiązywania uwagi do niczego innego poza swoimi sprawami, ale bez względu na to jak długo usiłuję to zmienić, to nie dzieje się absolutnie nic. Jestem jak dziecko we mgle - gdyby nie kojący głos Elodie nawołujący mnie od czasu do czasu i wracający moją uwagę na właściwe tory, to pewnie zginąłbym marnie na wodach egzystencji. Nie wiem dokładnie kiedy to się stało, że zacząłem pokładać w niej coraz większe zaufanie oraz nadzieję; to normalny etap wspólnego życia? Nie przypominam sobie, żeby tak było wcześniej. Że chciałem obnażyć się komukolwiek z myśli i uczuć. Podoba mi się ten stan, tak jakbym mógł polegać na kimś innym niż tylko na sobie czy rodzeństwie. Ten ból głowy to może właśnie od tego - nieustannego myślenia, analizowania, planowania. Powinienem czasem odpuścić. Pozwolić sobie na dryfowanie po gładkiej tafli wody, nie zawziętego płynięcia do brzegu. Zatem oddycham spokojnie mogąc nacieszyć się ciszą - później zaś nieocenionym towarzystwem lady Burke. Jest w tym coś intymnego, nietypowego, gdy okazuję czułość; nie zwykłem tego robić właściwie nigdy. Jakbym znów ekshibicjonistycznie obnażał duszę. Ukazywał słabości. Ale przy tej konkretnej osobie wydaje się to takie właściwe. - To interesujące, ja też od razu poczułem się lepiej - odpowiadam w udawanym zastanowieniu. - Może powinienem cię wszędzie nosić ze sobą? - dodaję, wprowadzając między nas żartobliwą nutę. Pomimo tego, że się nie uśmiecham, oczy nabierają cieplejszej barwy. Dłoń ściska te dwie drobniejsze, z zachwytem i podporą jednocześnie. Krótko potem marszczę zmartwiony brwi, ale nie przerywam ani na chwilę. Wsłuchuję się w padające między nami słowa, coraz bardziej strapiony. Dlaczego uzdrowiciel mi nic nie powiedział? Muszę chyba zwolnić tego konowała, co on w ogóle sobie wyobraża? Twarz spina się, szczęka pracuje, ale dla dobra żony podejmuję próby złagodzenia nerwowej reakcji. - Naturalnie, że nie. Jesteś moim priorytetem, uwarzę ten eliksir. Co to takiego? - dopytuję więc, jednocześnie zastanawiając się dlaczego mężczyzna jej po prostu go nie podał. Nieważne, rozprawię się z nim później. Wolną ręką muskam kobiecy policzek będąc poważnie zaniepokojonym. Odezwała się u niej choroba genetyczna? Nie pojmuję. - Co się dzieje, Elodie? - To pytanie również musiało zabrzmieć.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wieczne zdają się tylko wspomnienia, choć i te przecież z biegiem czasu wyblakną, przeminą — czy to tak złe, próbować pochwycić chociaż jedną z przyjemniejszych chwil? Smukłymi paluszkami przyciągnąć do piersi, zachłysnąć się jej czarem przypominającym sen bardziej niźli rzeczywistość? Tylko odrobinę dłużej, tylko jeszcze troszeczkę krążyć tak wokół siebie nieskrępowanie, bez oczu gotowych oceniać, karcić, osądzać. To nie jest zbyt mądre. Takie rozpaczliwe trzymanie się ulotnych zdarzeń, kiedy wie, że przecież nadejdą kolejne równie cenne momenty. Że to, co wzbudza ciepło we wnętrzu, to efemeryczność, jaką się cechują, pojedyncze szczegóły, których nie sposób dostrzec na co dzień. Promienie słońca osiadające na ciemnych rzęsach, wyciągające jaśniejsze przebłyski pośród czerni oczu. Wiatr wślizgujący się między brązowe kosmyki, zmuszający drobną dłoń do pieszczotliwej poprawy spontanicznej fryzury. Napięte usta, próbujące jakże nieznośnie umiejętnie skryć uśmiech, kiedy nić porozumienia raz jeszcze łączy ich spojrzenia w długim, naznaczonym niezrozumiałym przejęciem, a zarazem tak przyjemnym splocie. Zaciśnięta szczęka, po której wodzi czubkiem nosa przymilnie, kiedy echo tak nielubianych przez mężczyznę przyjęć przemija, a oni są sami w zaciszu wspólnej sypialni. Nie grymasi więc aż tak bardzo przy powrocie, nie rosi smutkiem ślicznej buzi, płaczliwość nie wkrada się w słodkie tony głosu, tylko ręka częściej łapie drugą rękę, w poszukiwaniu otuchy, w niemym zapewnieniu, że łącząca ich unia oraz obietnice, nie są jedynie pyłem na wietrze, że skra, jaka przenika skórę stykającą się ze skórą, wciąż będzie obecna nawet wtedy, gdy otuli ich szarość codzienności. Lecz oto szarość nowej codzienności nabiera krwawych barw, jest bólu krzykiem na rogu ulicy, niepewnym wyglądaniem zza wysokiej jakości zasłon w rodzimym domu mody, troską obejmującą ród, którego stała się częścią — buntują się, ci szubrawcy, okrutnicy, którzy nie mogą pojąć, że to wszystko wyjdzie im na dobre. Że nie mogą pozwalać namnażać się robactwu, przez które magia może utracić na swej sile. Czyż nie tym były anomalie? Potwornym pokazem natury ukazującym, jak wygląda brak kontroli nad czarami, jak postępować będą mugole, jeśli przyjdzie im położyć brudne łapska na mocy, wobec której winni z pokorą chylić głowy. Ale to nic, to nic. Pojmą jeszcze prawdę ci, którzy tak protestują. Będzie więc czekać grzecznie, z łagodnością uśmiechu i pewnością w orzechowych tęczówkach, świadoma, że to, co przykre zostanie wynagrodzone. Czyż nie było tak zawsze? Pojawienie się wypaczeńca zezwoliło na zapoznanie się wcześniejsze z lordem Burke, na te kilka spotkań oddzielające ich od sztywnych ram obcości, jakie opadłyby nań przy zaręczynach. Utrata smoczego rycerza z lat dziecięcych, zaufania wobec dalszych krewnych obfitowała we wsparcie, którego nie sądziła, że kiedykolwiek dozna. Każda przeciwność marniała, kiedy pojawiał się przy niej Quentin, gotowy służyć ramieniem, spokojnym nurtem słów podszytych logiką, kojących nazbyt wrażliwą duszę niezachwianym spokojem.
Może dlatego rozwydrzenie nie przejęło jeszcze prymu w wiotkim ciele, potrzeba atencji nie sięgnęła po okręg najbliższych osób, które winny podziwiać, z jakim wdziękiem Elodie płynnie wchodzi w rolę narzeczonej, później żony, aż wreszcie matki. Jak idealnym przykładem była panienki z dobrego domu, której poglądy oraz charakter były na tyle przyjemne, iż spełnienie powinności zdawało się czymś niezwykle prostym. Nie. W uporze, choć nadal z lekka dziecinnym, tkwi silna potrzeba dzielenia intymnych momentów we dwoje, poszczególnych wydarzeń, jakie zapiszą się na płótnie wspólnego trwania. Pragnęła patrzeć mu w oczy, w te smutne oczy, które nabierały cieplejszego blasku, stykając się z jej własnymi. Chciała dotknąć dłoni, zimnych, nienawykłych jeszcze do trzymania czegokolwiek dłużej niźli fiolek drogocennych eliksirów i spleść je ze swoimi paluszkami, nadać im ciepła, poczucia właściwości płynącego z dzielonego dotyku. Aż wreszcie zamierzała ujrzeć taniec mięśni na zwykle obojętnej twarzy, gdy umysł trawi nowinę, a niedowierzanie zastępuje coś całkowicie innego. Czy byłaby to radość? Zadowolenie? A może chłodne przyjęcie do wiadomości, oczekiwana informacja nienaruszająca cienkiej materii istnienia? Nie, protestuje, kiedy trzecia myśl ją nawiedza, żadnego chłodu, sztywności gestów. To zbyt wyjątkowe, zbyt specjalne. Ich mały lord albo lady, ich własny, tylko ich. Utwierdza się w tym, gdy usta czarodzieja muskają dziewczęcy nadgarstek, kiedy chichot opuszcza różane wargi, kiedy zalotność słów pada, a ona ma ochotę tonąć, tonąć, tonąć w jego objęciach, w każdej nucie przesiąkniętej żartobliwością.
— A jeśli poczujecie się mną wkrótce zmęczeni? — martwi się, usta wyginając w smutnym wyrazie, chociaż wokół czerni źrenic tańczą psotne iskry — Moje serce nie zniosłoby tego, cierpiałoby wielce, a wtedy już nigdy nie mogłabym od was kroku odstąpić, jako że zawsze mąż mój jest mi ulgą — nawet jeśli nie potrafi podnieść swych nadziei na tyle, by zacząć dostrzegać więcej, zauważać sygnały jakże rozpaczliwie słane. Nie dodaje tego, wyznaje swe lęki, z poczuciem winy nakłada swe troski na barki alchemika, a kiedy ten dotyka jakże delikatnie jej policzek, tak nie potrafi nie wtulić się w ofiarowaną rękę, zaczerpnąć siły z ofiarowanej czułostki. Och, lady Burke, cóż za zachłanna z ciebie osoba, ma ochotę skarcić się okrutnie, lecz zamiast tego łączy na powrót wzrok swój z jego. Rozchyla wargi, następnie je zamyka, serce trzepoce w piersi, a przecież wydawałoby się, że to takie proste. Powiedzieć, wyznać, patrzeć — Mój najdroższy Quentinie, twoja okropnie samolubna żona musi cię prosić, byś stworzył dla niej...dla nich eliksir brzemienności, żeby jej myśli na powrót zyskały spokój — kiedy kończy, dłoń mężczyzny, którą dotąd splatała ze swymi rączkami, kieruje na swój jakże dziwnie napięty brzuch, niepokojem tchnięte ślepia patrzą z obawą na pana męża, jakby nie do końca wiedziała, czy dobrze to uczyniła, czy był już świadomy, czy pozostawiła tę kwestię pod znakiem zapytania?
I co naturalnie najważniejsze, czy był równie szczęśliwy, jak ona?
Może dlatego rozwydrzenie nie przejęło jeszcze prymu w wiotkim ciele, potrzeba atencji nie sięgnęła po okręg najbliższych osób, które winny podziwiać, z jakim wdziękiem Elodie płynnie wchodzi w rolę narzeczonej, później żony, aż wreszcie matki. Jak idealnym przykładem była panienki z dobrego domu, której poglądy oraz charakter były na tyle przyjemne, iż spełnienie powinności zdawało się czymś niezwykle prostym. Nie. W uporze, choć nadal z lekka dziecinnym, tkwi silna potrzeba dzielenia intymnych momentów we dwoje, poszczególnych wydarzeń, jakie zapiszą się na płótnie wspólnego trwania. Pragnęła patrzeć mu w oczy, w te smutne oczy, które nabierały cieplejszego blasku, stykając się z jej własnymi. Chciała dotknąć dłoni, zimnych, nienawykłych jeszcze do trzymania czegokolwiek dłużej niźli fiolek drogocennych eliksirów i spleść je ze swoimi paluszkami, nadać im ciepła, poczucia właściwości płynącego z dzielonego dotyku. Aż wreszcie zamierzała ujrzeć taniec mięśni na zwykle obojętnej twarzy, gdy umysł trawi nowinę, a niedowierzanie zastępuje coś całkowicie innego. Czy byłaby to radość? Zadowolenie? A może chłodne przyjęcie do wiadomości, oczekiwana informacja nienaruszająca cienkiej materii istnienia? Nie, protestuje, kiedy trzecia myśl ją nawiedza, żadnego chłodu, sztywności gestów. To zbyt wyjątkowe, zbyt specjalne. Ich mały lord albo lady, ich własny, tylko ich. Utwierdza się w tym, gdy usta czarodzieja muskają dziewczęcy nadgarstek, kiedy chichot opuszcza różane wargi, kiedy zalotność słów pada, a ona ma ochotę tonąć, tonąć, tonąć w jego objęciach, w każdej nucie przesiąkniętej żartobliwością.
— A jeśli poczujecie się mną wkrótce zmęczeni? — martwi się, usta wyginając w smutnym wyrazie, chociaż wokół czerni źrenic tańczą psotne iskry — Moje serce nie zniosłoby tego, cierpiałoby wielce, a wtedy już nigdy nie mogłabym od was kroku odstąpić, jako że zawsze mąż mój jest mi ulgą — nawet jeśli nie potrafi podnieść swych nadziei na tyle, by zacząć dostrzegać więcej, zauważać sygnały jakże rozpaczliwie słane. Nie dodaje tego, wyznaje swe lęki, z poczuciem winy nakłada swe troski na barki alchemika, a kiedy ten dotyka jakże delikatnie jej policzek, tak nie potrafi nie wtulić się w ofiarowaną rękę, zaczerpnąć siły z ofiarowanej czułostki. Och, lady Burke, cóż za zachłanna z ciebie osoba, ma ochotę skarcić się okrutnie, lecz zamiast tego łączy na powrót wzrok swój z jego. Rozchyla wargi, następnie je zamyka, serce trzepoce w piersi, a przecież wydawałoby się, że to takie proste. Powiedzieć, wyznać, patrzeć — Mój najdroższy Quentinie, twoja okropnie samolubna żona musi cię prosić, byś stworzył dla niej...dla nich eliksir brzemienności, żeby jej myśli na powrót zyskały spokój — kiedy kończy, dłoń mężczyzny, którą dotąd splatała ze swymi rączkami, kieruje na swój jakże dziwnie napięty brzuch, niepokojem tchnięte ślepia patrzą z obawą na pana męża, jakby nie do końca wiedziała, czy dobrze to uczyniła, czy był już świadomy, czy pozostawiła tę kwestię pod znakiem zapytania?
I co naturalnie najważniejsze, czy był równie szczęśliwy, jak ona?
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
10 września 1957 rok
Bywały takie momenty w ciągu całego tygodnia kiedy należało zająć się czymś innym. Musiała to zrobić, gdyż ciągłe zamartwianie się o brata czy kuzyna sprawią, że osiwieje przedwcześnie.
Ledwo co w lipcu Edgara rozłożyła choroba, która wybitnie dała mu się we znaki, a jak lepiej się poczuł to wyciągnęła go na przejażdżkę konno. Następnie mijali się regularnie w domu, zamieniając ze sobą parę słów, aż znów wylądował najpierw w szpitalu, a potem leżał przez dwa tygodnie w łóżku zbierając siły po misji jaką wykonywał. I on się dziwił, że marszczyła za każdym razem brwi kiedy wyruszał na kolejną. Szwagierka dzieliła swój czas między opieką nad mężem, a dziećmi, które wciąż pytały co się dzieje z ich tatą. Prim musiała przybyć Adeline na pomoc kiedy ta trójka nie kończyła z potokiem ciągłych pytań. Podziwiała czarownicę za jej cierpliwość i oddanie. Widziała też ciągłe zmartwienie malujące się na jej twarzy. Jednak ona nie zadawała pytań. Prim zaś nie potrafiła milczeć, ale wiedziała, że tym razem musi. Jak po raz kolejny usłyszy, że brak jej w czymś cierpliwości to wygranie bratu nie zważając na to, że jest nestorem i jego stan zdrowia jest dość kruchy. Nie było tygodnia, żeby się coś nie działo. Wojna i ciągłe narażanie życia, a prosiła ostatnio aby trochę zwolnił. Posłuchał rady? Oczywiście, że nie. Nie minęło parę dni i już ruszył na kolejną misję. Kiedy był poszukiwaczem artefaktów mniej się narażał, a przecież miał do czynienia z klątwami i artefaktami ukrytymi w prastarych ruinach. Nosił wiele blizn nie tylko na ciele, ale również na duszy. A oczy, oczy pozostawały wciąż te same. Jasne, troskliwie i sprawiające, że nie potrafiła się za długo złościć i gniewać. Co nie oznaczało, że nie mogła od czasu do czasu spojrzeć wymownie na brata. Teraz kiedy czuł się już lepiej i wracał do zdrowia mogła zająć się czymś innym.
Uznała, że czas zrobić coś, na co miała ochotę od dawna. Udała się na strych gdzie trzymano stare pamiątki rodzinne w wielkich pudłach, zakurzonych i nie otwieranych od bardzo dawna. Teraz schodziła ostrożnie po schodach trzymając różdżkę w dłoni, a przed nią unosiły się dwa pokaźne pudła, które prowadziła do saloniku, gdzie zwykle zbierała się rodziną. Miała pewność, że nie zaskoczy jej żadnej gość, który akurat przyszedł spotkać się nestorem rodu. Mogła spokojnie siedzieć w pomieszczeniu nie niepokojona przez nikogo. Otworzyła drzwi do ciemnego pomieszczenia i umieściła powoli pudła na wypielęgnowanej podłodze. Cóż.... będzie więcej sprzątania niż zwykle. Nie przejęła się tym zbytnio. Zamiast tego podeszła do barku by nalać sobie dżinu z tonikiem. Podróż w przeszłość rodziny musiała być odpowiednio doprawiona. Wiedząc, że nie będzie wychodzić z domu i tym samym wzbudzać powszechne oburzenie panna Burke miała na sobie szerokie, czarne spodnie prasowane w kant na szelkach i do tego jedwabną koszulę, w której podwinęła rękawy. Włosy zebrane w warkocz były ozdobione spinką w kształcie ćmy, której odwłok był zrobiony z czaszki małego ptaka. Na dekolcie pyszniła się czarna perła w oprawie przypominającej nietoperza, który trzymał cenną perłę w swoich łapkach. W uszach również znajdowały się kolczyki pasujące do kompletu. Kotki lodu zastukały o ścianki kryształowej szklanki kiedy podeszła do pierwszego pudła. Pociągnęła solidny łyk i podniosła do góry zakurzone wieko. Kichnęła parę razy, kiedy pyłki dostały się jej do nosa. Wewnątrz pełno było listów, starych pamiętników, zdjęć, szalików, delikatnych rękawiczek... wspomnień związanych z jej rodziną. Chciała bardzo je poznać, bo choć rodzina pielęgnowała tradycje to jednak o przodkach mówiło się głównie jako o figurach historycznych, a nie ludziach. Czuła na sobie wzrok z portretów, oni wiedzieli co się tam znajduje. Podniosła na nich swój wzrok i uśmiechnęła się przekornie.
-Tak... zaraz poznam wasze sekrety – powiedziała do portretów i sięgnęła dłonią do jego wnętrza wyciągając plik listów związanych wyblakłą, kiedyś zapewne granatową wstążką.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Misja w zniszczonej katedrze zakończyła się porażką, co Edgar odczuwał po dzień dzisiejszy. Już nie miewał problemów ze snem, jak zaledwie miesiąc temu, ale teraz czuł się chyba jeszcze gorzej – był zmęczony, ale tak jak dawno nie był, dokuczał mu dosłownie każdy milimetr jego ciała, już nie wspominając o lekkich problemach z oddychaniem, które nie pozwalały mu skupić się na pracy i obowiązkach. Poczuł się – och, jak to fatalnie brzmi – staro. Bo nie przypominał sobie, żeby takie zmęczenie łapało go po wyprawach piętnaście lat temu, a przecież nie wszystkie należały do prostych. Nie tylko klątwy i pułapki bywały niebezpieczne; ludzie również, a może przede wszystkim, zależy jak na to spojrzeć. Zdarzało się, że wracał poobijany, szczególnie na początku swojej kariery, ale zazwyczaj dolegliwości szybko znikały.
Jedynym pocieszeniem był fakt, że z dnia na dzień faktycznie czuł się lepiej. Coraz łatwiej przychodziło mu nakładanie dobrej miny do złej gry, a duszności nie męczyły go tak jak po powrocie. Mimo wszystko obiecał sobie, że musi wkrótce zobaczyć się z Cassandrą – nie chciał przegapić pogorszenia swojej choroby genetycznej, już wiele lat temu postanowił sobie, że skoro nie może się jej pozbyć, to musi nad nią zapanować.
Szedł przestronnym korytarzem w stronę wyjścia z posiadłości, kiedy dostrzegł jakieś poruszenie przy schodach na strych. Patrzył tak przez chwilę w tamto miejsce, spodziewając się jakiegoś (nie daj Merlinie) ghula czy nieposłusznego skrzata, bo raczej nikt z domowników nie zapuszczał się w tamto miejsce. Ewentualnie mógł podejrzewać o taką ciekawość swoje córki, które z każdym latem stawały się coraz bardziej dociekliwe i odważne, wsadzając swoje dziecięce nosy wszędzie, gdzie tylko się da. Wtedy jednak usłyszał głos siostry z sąsiedniego saloniku.
– Ach, to ty – westchnął, kiedy zauważył wewnątrz jej sylwetkę, niemożliwą do pomylenia z kimkolwiek innym. Omiótł pomieszczenie spojrzeniem spod zmarszczonych brwi; chyba już tak mu zostanie przez te wszystkie stresujące przejścia z ostatniego miesiąca. – Szukasz czegoś konkretnego? – Nie przyszło mu na myśl, że jego siostra może chcieć obejrzeć rodzinne zdjęcia i pamiątki tak po prostu. Zauważywszy wyjętą butelkę alkoholu, podszedł do barku i również nalał sobie kieliszek. Od razu pociągnął dość spory łyk, stając za siostrą, żeby móc spojrzeć na pudło znad jej ramienia. – To zdjęcie ma chyba ze dwadzieścia lat - oszacował na oko, spoglądając na fotografię ich najbliższej rodziny, ustawionej w rządku przed wejściem do posiadłości. Wszyscy ubrani w eleganckie szaty wyjściowe, poważni rodzice wpatrywali się w obiektyw przenikliwym wzrokiem, aż zdawali się nie ruszać. Wokół nich dzieci, niby poważne, ale nie do końca, Edgarowi drgał kącik ust, kiedy Everard z jakiegoś powodu szturchał go w ramię, zresztą młodszy brat też z trudem powstrzymywał śmiech – dowód na to, że Burkowie jednak mają mimikę twarzy. Tylko Primrose, mała dziewczynka na kolanach matki, wpatrywała się w obiektyw z zaskakującą powagą jak jej rodzice.
Jedynym pocieszeniem był fakt, że z dnia na dzień faktycznie czuł się lepiej. Coraz łatwiej przychodziło mu nakładanie dobrej miny do złej gry, a duszności nie męczyły go tak jak po powrocie. Mimo wszystko obiecał sobie, że musi wkrótce zobaczyć się z Cassandrą – nie chciał przegapić pogorszenia swojej choroby genetycznej, już wiele lat temu postanowił sobie, że skoro nie może się jej pozbyć, to musi nad nią zapanować.
Szedł przestronnym korytarzem w stronę wyjścia z posiadłości, kiedy dostrzegł jakieś poruszenie przy schodach na strych. Patrzył tak przez chwilę w tamto miejsce, spodziewając się jakiegoś (nie daj Merlinie) ghula czy nieposłusznego skrzata, bo raczej nikt z domowników nie zapuszczał się w tamto miejsce. Ewentualnie mógł podejrzewać o taką ciekawość swoje córki, które z każdym latem stawały się coraz bardziej dociekliwe i odważne, wsadzając swoje dziecięce nosy wszędzie, gdzie tylko się da. Wtedy jednak usłyszał głos siostry z sąsiedniego saloniku.
– Ach, to ty – westchnął, kiedy zauważył wewnątrz jej sylwetkę, niemożliwą do pomylenia z kimkolwiek innym. Omiótł pomieszczenie spojrzeniem spod zmarszczonych brwi; chyba już tak mu zostanie przez te wszystkie stresujące przejścia z ostatniego miesiąca. – Szukasz czegoś konkretnego? – Nie przyszło mu na myśl, że jego siostra może chcieć obejrzeć rodzinne zdjęcia i pamiątki tak po prostu. Zauważywszy wyjętą butelkę alkoholu, podszedł do barku i również nalał sobie kieliszek. Od razu pociągnął dość spory łyk, stając za siostrą, żeby móc spojrzeć na pudło znad jej ramienia. – To zdjęcie ma chyba ze dwadzieścia lat - oszacował na oko, spoglądając na fotografię ich najbliższej rodziny, ustawionej w rządku przed wejściem do posiadłości. Wszyscy ubrani w eleganckie szaty wyjściowe, poważni rodzice wpatrywali się w obiektyw przenikliwym wzrokiem, aż zdawali się nie ruszać. Wokół nich dzieci, niby poważne, ale nie do końca, Edgarowi drgał kącik ust, kiedy Everard z jakiegoś powodu szturchał go w ramię, zresztą młodszy brat też z trudem powstrzymywał śmiech – dowód na to, że Burkowie jednak mają mimikę twarzy. Tylko Primrose, mała dziewczynka na kolanach matki, wpatrywała się w obiektyw z zaskakującą powagą jak jej rodzice.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odkrywanie tajemnic zawsze było zajęciem niezwykle kuszącym, zwłaszcza dla Primrose, która podobnie jak córki Edgara wściubiała nos w sprawy, do których teoretycznie nie powinna się zbliżać. Istniała obawa, że niepokorna ciotka miała na nie zły wpływ, a im były starsze tym więcej przebywały w otoczeniu Prim. Czekała, aż usłyszy taki zarzut, czym by się kompletnie nie przejęła. Teraz jednak jej uwagę pochłonęły stare zapiski i fotografie, które miała przed sobą. Nie było nic bardziej fascynującego niż odkrywanie historii własnej rodziny, a to dzisiaj było jej celem. Wiedziała, że gdzieś znajduje się kontrakt małżeński ich babki – Clodine Burke, która pochodziła z Fawleyów. Pamiętała jak jeszcze kiedyś mówiono iż jej kontrakt miał trzy metry długości i zawierał wiele ciekawych i interesujących zapisków. Ostatnio zaś temat małżeństwa wielce ją zastanawiał, bowiem tylko czekała aż Edgar się zjawi i oznajmi, że znalazł dla Prim męża. Bała się tego dnia i jednocześnie go wyczekiwała nie wiedząc czego się spodziewać. Wiedziała, że brat nie pozwoli jej skrzywdzić czy kiedy przyjdzie wybierać pomiędzy dobrem całej rodziny, a samą Prim co zwycięży? Był teraz nestorem i miał pewne obowiązki i musiał na całość patrzeć szerzej. Nie mógł sobie pozwolić na egoizm, który był w tym wypadku luksusem reszty rodziny. Westchnęła cicho i wtedy usłyszała głos brata. Czyżby przywołała go swoimi myślami? Spojrzała na niego czujnie.
-Jak się czujesz? - Zapytała po chwili obserwując jak sięga po alkohol. Najwidoczniej dobrze, inaczej nie pozwoliłby sobie na picie. Spojrzała ponownie na pudło i sięgnęła do niego po fotografie.
-Niczego szczególnego – odpowiedziała wymijająco, nie chcąc wprost przyznać się do swojego zainteresowania tematem małżeństwa, na który wcześniej prychała niczym wściekła kocica. Upiła kolejny łyk ze swojej szklanki i spojrzała na zdjęcie, na które zwrócił jej uwagę Edgar. Nie mogła mieć więcej na nim ze dwa latka. Bracia już byli wyrośnięci, a ona dopiero odkrywała świat nie zdając sobie jeszcze sprawy w jakiej rodzinie przyszło się jej urodzić. Spojrzała z lekkim rozrzewnieniem na postać Everarda, który szturchał Edgara w ramię. Zdawało się, że zaraz obydwaj parskną śmiechem w obiektyw i zepsują ujęcie. Czarownica obróciła zdjęcie by zobaczyć na odwrocie zapisane, eleganckim charakterem pisma matki datę: 4 maja 1937 rok. Zdjęcie były zrobione dokładnie w dniu jej drugich urodzin, dlatego byli tak odświętnie ubrani. Zawsze co roku robili sobie takie zdjęcia... przestali po śmierci Everarda.
-Dokładnie dwadzieścia lat – zgodziła się z nim Prim i obejrzała przez ramię na Edgara, a po jej twarzy przebiegł cień uśmiechu zmieszanego ze smutkiem. - Zawsze za wami biegałam domagając się zainteresowania. Chciałam należeć do waszego świata.
Przypomniała sobie jak bracia ciągle ją gubili w rodzinnych ogrodach kiedy mała Prim próbowała dowiedzieć się co też starsi bracia kombinują. Podsłuchiwała ich i szukała tajnych kryjówek. Wściekali się kiedy nie dawała im spokoju. Everard jednak zawsze pozwalał jej słuchać jak gra na skrzypcach. A ona wtedy była cicho i nigdy mu nie przeszkadzała.
-Wydaje mi się, że widziałam na strychu ten kapelusz matki. Jest okropny – zaśmiała się cicho wskazując na nakrycie głowy należące do Elviry. Był to spiczasty kapelusz z wypchanym bażantem. Swego czasu była na nie moda, na całe szczęście dawno minęła, choć nadal miała swoich zwolenników. -Jak oni mnie zmusili do tak cierpliwego siedzenia?
Zastanowiła się na głos. Zawsze zdawało się, że była dość ruchliwym dzieckiem i niezwykle ciekawskim. Co potem sprawiało, ze regularnie wpadała w kłopoty. Nadal zresztą się jej zdarzało.
-Jak się czujesz? - Zapytała po chwili obserwując jak sięga po alkohol. Najwidoczniej dobrze, inaczej nie pozwoliłby sobie na picie. Spojrzała ponownie na pudło i sięgnęła do niego po fotografie.
-Niczego szczególnego – odpowiedziała wymijająco, nie chcąc wprost przyznać się do swojego zainteresowania tematem małżeństwa, na który wcześniej prychała niczym wściekła kocica. Upiła kolejny łyk ze swojej szklanki i spojrzała na zdjęcie, na które zwrócił jej uwagę Edgar. Nie mogła mieć więcej na nim ze dwa latka. Bracia już byli wyrośnięci, a ona dopiero odkrywała świat nie zdając sobie jeszcze sprawy w jakiej rodzinie przyszło się jej urodzić. Spojrzała z lekkim rozrzewnieniem na postać Everarda, który szturchał Edgara w ramię. Zdawało się, że zaraz obydwaj parskną śmiechem w obiektyw i zepsują ujęcie. Czarownica obróciła zdjęcie by zobaczyć na odwrocie zapisane, eleganckim charakterem pisma matki datę: 4 maja 1937 rok. Zdjęcie były zrobione dokładnie w dniu jej drugich urodzin, dlatego byli tak odświętnie ubrani. Zawsze co roku robili sobie takie zdjęcia... przestali po śmierci Everarda.
-Dokładnie dwadzieścia lat – zgodziła się z nim Prim i obejrzała przez ramię na Edgara, a po jej twarzy przebiegł cień uśmiechu zmieszanego ze smutkiem. - Zawsze za wami biegałam domagając się zainteresowania. Chciałam należeć do waszego świata.
Przypomniała sobie jak bracia ciągle ją gubili w rodzinnych ogrodach kiedy mała Prim próbowała dowiedzieć się co też starsi bracia kombinują. Podsłuchiwała ich i szukała tajnych kryjówek. Wściekali się kiedy nie dawała im spokoju. Everard jednak zawsze pozwalał jej słuchać jak gra na skrzypcach. A ona wtedy była cicho i nigdy mu nie przeszkadzała.
-Wydaje mi się, że widziałam na strychu ten kapelusz matki. Jest okropny – zaśmiała się cicho wskazując na nakrycie głowy należące do Elviry. Był to spiczasty kapelusz z wypchanym bażantem. Swego czasu była na nie moda, na całe szczęście dawno minęła, choć nadal miała swoich zwolenników. -Jak oni mnie zmusili do tak cierpliwego siedzenia?
Zastanowiła się na głos. Zawsze zdawało się, że była dość ruchliwym dzieckiem i niezwykle ciekawskim. Co potem sprawiało, ze regularnie wpadała w kłopoty. Nadal zresztą się jej zdarzało.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Miłość do odkrywania tajemnic była u nich rodzinna. Każdy z nich specjalizował się w czymś innym, ale łączył ich ten jeden pierwiastek, najczęściej czarnomagiczny – tajemniczy właśnie. Czy to łamanie klątw, tworzenie talizmanów, czy może badanie przywożonych artefaktów: ostatecznie wszystko rozpoczynało się od jakiejś tajemnicy i najczęściej na jednej z nich kończyło. Czarną magię wyssali razem z krwią matki, być może zamiłowanie do nierozwiązanych spraw również.
– Dobrze – zbył pytanie siostry banalną odpowiedzią, ale nie miał ochoty na rozmowę o swoim stanie zdrowia. W każdym razie czuł się coraz lepiej, a to chyba było w tym wszystkim najważniejsze, poza tym wciąż miał zamiar umówić się na spotkanie z Cassandrą. Ostatnio stwierdził, że mimo wszystko powinien go obejrzeć dobry uzdrowiciel. Ostatnie czego chciał, to niespodziewanego nawrotu choroby genetycznej.
– Pamiętam. Trochę nas tym denerwowałaś – Edgar był już pełnoletni, kiedy Primrose zaczęła biegać po ogrodzie i po raz pierwszy pokazywać swoją ciekawość świata. Nic dziwnego, że śledząca go kilkulatka czasem wyprowadzała go z równowagi – najczęściej rugał guwernantki za niedopilnowanie młodszej siostry, ale czasem łapał ją za rękę i pozwalał uchylić rąbek tajemnicy. To Everard miał do niej więcej cierpliwości, zresztą nie tylko do niej, ale też do pozostałych członków swojej trudnej rodziny. Nie był aż taki milczący i zdystansowany, swoją pogodą ducha czasem przypominał kukułcze pisklę, wrzucone nie do tego gniazda.
– Lepiej żeby ten kapelusz już tam został – zaśmiał się, upijając łyk alkoholu, zanim odłożył kieliszek na bok. Wziął przykład z siostry i również pochylił się nad pudłem pełnym zdjęć, wyjmując z niego nieduży ciemny album. Otarł go z kurzu, delikatnie otwierając pierwszą stronę, jakby miał do czynienia ze starym artefaktem. Spojrzał na pierwsze zdjęcie, dopiero po chwili rozpoznając w nim ojca za młodu. – Wygląda zupełnie jak Charon – zauważył, pokazując siostrze czarno-białą fotografię ich ojca, na której mógł mieć niewiele ponad dwadzieścia lat. Wpatrywał się poważnie w obiektyw, co jakiś czas poprawiając mankiety koszuli. – Wydaje mi się, że ktoś trzymał coś ciekawego za aparatem. Chyba psa. Pamiętasz, mieliśmy kiedyś takie duże owczarki – czasem łapał się na tym, że przez dużą różnicę wieku posiadali zupełnie różne wspomnienia z dzieciństwa. Rzeczy oczywiste dla Edgara były zupełnie nieznane Prim i na odwrót.
– Dobrze – zbył pytanie siostry banalną odpowiedzią, ale nie miał ochoty na rozmowę o swoim stanie zdrowia. W każdym razie czuł się coraz lepiej, a to chyba było w tym wszystkim najważniejsze, poza tym wciąż miał zamiar umówić się na spotkanie z Cassandrą. Ostatnio stwierdził, że mimo wszystko powinien go obejrzeć dobry uzdrowiciel. Ostatnie czego chciał, to niespodziewanego nawrotu choroby genetycznej.
– Pamiętam. Trochę nas tym denerwowałaś – Edgar był już pełnoletni, kiedy Primrose zaczęła biegać po ogrodzie i po raz pierwszy pokazywać swoją ciekawość świata. Nic dziwnego, że śledząca go kilkulatka czasem wyprowadzała go z równowagi – najczęściej rugał guwernantki za niedopilnowanie młodszej siostry, ale czasem łapał ją za rękę i pozwalał uchylić rąbek tajemnicy. To Everard miał do niej więcej cierpliwości, zresztą nie tylko do niej, ale też do pozostałych członków swojej trudnej rodziny. Nie był aż taki milczący i zdystansowany, swoją pogodą ducha czasem przypominał kukułcze pisklę, wrzucone nie do tego gniazda.
– Lepiej żeby ten kapelusz już tam został – zaśmiał się, upijając łyk alkoholu, zanim odłożył kieliszek na bok. Wziął przykład z siostry i również pochylił się nad pudłem pełnym zdjęć, wyjmując z niego nieduży ciemny album. Otarł go z kurzu, delikatnie otwierając pierwszą stronę, jakby miał do czynienia ze starym artefaktem. Spojrzał na pierwsze zdjęcie, dopiero po chwili rozpoznając w nim ojca za młodu. – Wygląda zupełnie jak Charon – zauważył, pokazując siostrze czarno-białą fotografię ich ojca, na której mógł mieć niewiele ponad dwadzieścia lat. Wpatrywał się poważnie w obiektyw, co jakiś czas poprawiając mankiety koszuli. – Wydaje mi się, że ktoś trzymał coś ciekawego za aparatem. Chyba psa. Pamiętasz, mieliśmy kiedyś takie duże owczarki – czasem łapał się na tym, że przez dużą różnicę wieku posiadali zupełnie różne wspomnienia z dzieciństwa. Rzeczy oczywiste dla Edgara były zupełnie nieznane Prim i na odwrót.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tym razem postanowiła nie drążyć tematu zdrowia brata. Widziała, że jest lepiej, a to było w tym momencie najważniejsze. Zerknęła ponownie na fotografie, na której brakowało Charona, pewnie znów się zasiedział nad starymi mapami i zapiskami. Potrafił zaszyć się na całe godziny w domowej bibliotece i zapominać o istniejącym świecie wokół niego. Zerknęła na brata z lekkim rozbawieniem w oczach.
-Trochę? – Zapytała unosząc do góry brwi. -Specjalnie zgubiliście mnie w labiryncie krzewów i drzew, siedziałam przy starej altanie przez godzinę wołając was i żaden się nie zjawił. Myślałam, że mnie porzuciliście.
Bywała utrapieniem czasami i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale była jedyną dziewczynką wśród trzech, starszych braci. Oni mogli wszystko, byli dorośli, byli mężczyznami, a ona chciała być taka jak oni. Siedziała wtedy na zimnych schodach altany obejmując kolana i złorzecząc przez łzy na ich trójkę obiecując sobie, że nigdy się do nich nie odezwie. Wytrwała w swoim postanowieniu jeden dzień, zbyt zainteresowana tym co robią aby nie zapytać. Każde z nich miało zupełnie inne wspomnienia z dzieciństwa, a jednak pewne elementy były wspólne.
-Owczarki? – Zmarszczyła lekko brwi. – Tak… chyba mieliśmy takie psy…
Pamiętała je jak przez mgłę, wiedziała o nich z opowiadań i starych zdjęć. Zerknęła na album ze zdjęciami, który trzymał Edgar by spojrzeć na Marcusa z lat młodości.
-Charon jest do niego bardzo podobny, ty masz więcej z matki – spojrzała uważnie na Edgara starając się odnaleźć podobieństwa do ojca. – Poza brodą i nosem. Jakby postawić Charona i ojca z lat młodości obok siebie mogliby uchodzić za bliźniaków.
Everard i Prim byli najbardziej pogodni z całego rodzeństwa, dwa kukułcze jaja, być może posiadali więcej genów od strony matki.
-Patrz! – Zawołała nagle i sięgnęła do pudła wyciągają jedwabne damskie białe rękawiczki oraz pokaźną muchę i butonierkę, która za pomocą zaklęcia nadal zachowywała swoją świeżość. – To mieli rodzice na swoim ślubie.
Wszystko było zachowane w idealnym stanie, odłożyła rzeczy na bok ostrożnie i sięgnęła ponownie do pudła.
-Znalazłam – powiedziała z triumfem w głosie wyciągając zakurzoną tubę. Otworzyła ją by wciągnąć ze środka sporej wielkości zwój pergaminu. Rozwinęła zamaszystym ruchem rulon papieru, a ten się potoczył po podłodze rozwijając się z cichym szelestem. – Kontrakt ślubny naszej babki Clodine Burke z Fawleyów. Ma trzy metry, a w którymś zapisie ma zastrzeżony zakaz latania na miotle oraz ile dzieci powinna powić.
-Trochę? – Zapytała unosząc do góry brwi. -Specjalnie zgubiliście mnie w labiryncie krzewów i drzew, siedziałam przy starej altanie przez godzinę wołając was i żaden się nie zjawił. Myślałam, że mnie porzuciliście.
Bywała utrapieniem czasami i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale była jedyną dziewczynką wśród trzech, starszych braci. Oni mogli wszystko, byli dorośli, byli mężczyznami, a ona chciała być taka jak oni. Siedziała wtedy na zimnych schodach altany obejmując kolana i złorzecząc przez łzy na ich trójkę obiecując sobie, że nigdy się do nich nie odezwie. Wytrwała w swoim postanowieniu jeden dzień, zbyt zainteresowana tym co robią aby nie zapytać. Każde z nich miało zupełnie inne wspomnienia z dzieciństwa, a jednak pewne elementy były wspólne.
-Owczarki? – Zmarszczyła lekko brwi. – Tak… chyba mieliśmy takie psy…
Pamiętała je jak przez mgłę, wiedziała o nich z opowiadań i starych zdjęć. Zerknęła na album ze zdjęciami, który trzymał Edgar by spojrzeć na Marcusa z lat młodości.
-Charon jest do niego bardzo podobny, ty masz więcej z matki – spojrzała uważnie na Edgara starając się odnaleźć podobieństwa do ojca. – Poza brodą i nosem. Jakby postawić Charona i ojca z lat młodości obok siebie mogliby uchodzić za bliźniaków.
Everard i Prim byli najbardziej pogodni z całego rodzeństwa, dwa kukułcze jaja, być może posiadali więcej genów od strony matki.
-Patrz! – Zawołała nagle i sięgnęła do pudła wyciągają jedwabne damskie białe rękawiczki oraz pokaźną muchę i butonierkę, która za pomocą zaklęcia nadal zachowywała swoją świeżość. – To mieli rodzice na swoim ślubie.
Wszystko było zachowane w idealnym stanie, odłożyła rzeczy na bok ostrożnie i sięgnęła ponownie do pudła.
-Znalazłam – powiedziała z triumfem w głosie wyciągając zakurzoną tubę. Otworzyła ją by wciągnąć ze środka sporej wielkości zwój pergaminu. Rozwinęła zamaszystym ruchem rulon papieru, a ten się potoczył po podłodze rozwijając się z cichym szelestem. – Kontrakt ślubny naszej babki Clodine Burke z Fawleyów. Ma trzy metry, a w którymś zapisie ma zastrzeżony zakaz latania na miotle oraz ile dzieci powinna powić.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Edgar nie pamiętał tego w ten sposób. Nie przypominał sobie, żeby z rozmysłem zostawiali siostrę samą w ogrodzie, doprowadzając ją do płaczu. To nigdy nie było ich celem, raczej starali się we trójkę otoczyć ją opieką; była słabym punktem dla każdego z nich. Nie mogła im jednak zawsze towarzyszyć, bo często zajmowali się sprawami nieodpowiednimi dla dziecka – dyskutowali na poważne tematy, ćwiczyli czarną magię, czy po prostu bawili się w taki sposób, w jaki mogą się bawić wyłącznie młodzi mężczyźni, a kilkuletnia siostra tylko by im przeszkadzała. – Pewnie chcieliśmy ci dać nauczkę, żebyś nie wściubiała nosa w nie swoje sprawy – odparł, nie widząc innego rozwiązania tej sytuacji. – Co chyba nam się nie udało… – dodał, spoglądając na siostrę z lekkim rozbawieniem. Faktycznie miała w sobie coś z Everarda. Biła od niej podobna energia, zdawała się też być równie rezolutna, co on. Byle tylko te cechy nie przywiodły jej do tak tragicznego końca, jaki spotkał ich brata. Edgar chyba nie zniósłby drugiej takiej straty.
– Do matki? – Zdawało mu się, że już to kiedyś słyszał z ust babki, ale wówczas sądził, że ta na siłę doszukuje się podobieństwa do swojej córki. Sam Edgar nie widział tego podobieństwa, przynajmniej nie fizycznego, bo z charakteru zawsze lepiej rozumiał swoją rodzicielkę niż ojca. Nie był tak narwany jak on, nie korzystał z czarnej magii z taką przyjemnością – bardziej przypominał spokojną matkę, ale spokojną w ten charakterystyczny dla Slughorna sposób. – Musimy mu pokazać to zdjęcie – stwierdził, zabierając fotografię od Prim, żeby odłożyć ją na bok. Wydawało mu się, że Charon jeszcze nie jest świadomy tego podobieństwa, choć chodzi po tym świecie ponad trzydzieści lat.
– Po co to trzymać… – mruknął na widok muchy i butonierki. Nie miał pojęcia co się stało z jego ślubną szatą wyjściową i nieszczególnie go to interesowało – odegrała swoją rolę, tyle wystarczy, nie widział sensu w oglądaniu kawałka ubrania. Za to kolejne znalezisko Prim zaciekawiło go o wiele bardziej. Przysunął się bliżej siostry, intensywniej czując zapach jej perfum. – Trzy metry, niesamowite! – Pochylił się nad pergaminem, który nie dość, że był długi, to jeszcze był zapisany drobnym maczkiem. Sam początek umowy wiele się nie zmienił w stosunku do współczesnych (a aktualnie pracował nad przygotowaniem takiego dokumentu, więc był na bieżąco w tych sprawach), ale niektóre nakazy i zakazy faktycznie wydawały się zbyt mocno sprecyzowane. Mimo wszystko Edgar w pierwszej kolejności zwracał uwagę na te nudniejsze kwestie odnośnie posagu czy śmierci współmałżonka, dopiero potem skupiając się na tych oryginalnych zapiskach, które przeszły w rodzinie do historii. – Nie mogła też jeździć konno – zauważył, wskazując palcem zapisek numer sto dwudziesty piąty. – O, tu jest o dzieciach, ósemka w dziesięć lat – w zasadzie cieszył się, że sam nie miał takiego zapisku w umowie, bo chyba nie chciałby mieć aż tylu dzieci. Co prawda znaczną część wychowania przejmowały guwernantki, ale i tak odnosił wrażenie, że nie byłby w stanie odpowiednio poznać każdego z nich, przynajmniej nie w takim tempie. – Hmm, zobacz, tu jest zapis o noszeniu błękitnej muszki na spotkaniach u Fawley’ów. To musiał być jakiś złośliwy dopisek – tak wywnioskował, patrząc na jego absurdalność, aczkolwiek dał mu do myślenia. A gdyby tak lordowi Aresowi również zostawić w kontrakcie podobny bezsensowny smaczek?
– Do matki? – Zdawało mu się, że już to kiedyś słyszał z ust babki, ale wówczas sądził, że ta na siłę doszukuje się podobieństwa do swojej córki. Sam Edgar nie widział tego podobieństwa, przynajmniej nie fizycznego, bo z charakteru zawsze lepiej rozumiał swoją rodzicielkę niż ojca. Nie był tak narwany jak on, nie korzystał z czarnej magii z taką przyjemnością – bardziej przypominał spokojną matkę, ale spokojną w ten charakterystyczny dla Slughorna sposób. – Musimy mu pokazać to zdjęcie – stwierdził, zabierając fotografię od Prim, żeby odłożyć ją na bok. Wydawało mu się, że Charon jeszcze nie jest świadomy tego podobieństwa, choć chodzi po tym świecie ponad trzydzieści lat.
– Po co to trzymać… – mruknął na widok muchy i butonierki. Nie miał pojęcia co się stało z jego ślubną szatą wyjściową i nieszczególnie go to interesowało – odegrała swoją rolę, tyle wystarczy, nie widział sensu w oglądaniu kawałka ubrania. Za to kolejne znalezisko Prim zaciekawiło go o wiele bardziej. Przysunął się bliżej siostry, intensywniej czując zapach jej perfum. – Trzy metry, niesamowite! – Pochylił się nad pergaminem, który nie dość, że był długi, to jeszcze był zapisany drobnym maczkiem. Sam początek umowy wiele się nie zmienił w stosunku do współczesnych (a aktualnie pracował nad przygotowaniem takiego dokumentu, więc był na bieżąco w tych sprawach), ale niektóre nakazy i zakazy faktycznie wydawały się zbyt mocno sprecyzowane. Mimo wszystko Edgar w pierwszej kolejności zwracał uwagę na te nudniejsze kwestie odnośnie posagu czy śmierci współmałżonka, dopiero potem skupiając się na tych oryginalnych zapiskach, które przeszły w rodzinie do historii. – Nie mogła też jeździć konno – zauważył, wskazując palcem zapisek numer sto dwudziesty piąty. – O, tu jest o dzieciach, ósemka w dziesięć lat – w zasadzie cieszył się, że sam nie miał takiego zapisku w umowie, bo chyba nie chciałby mieć aż tylu dzieci. Co prawda znaczną część wychowania przejmowały guwernantki, ale i tak odnosił wrażenie, że nie byłby w stanie odpowiednio poznać każdego z nich, przynajmniej nie w takim tempie. – Hmm, zobacz, tu jest zapis o noszeniu błękitnej muszki na spotkaniach u Fawley’ów. To musiał być jakiś złośliwy dopisek – tak wywnioskował, patrząc na jego absurdalność, aczkolwiek dał mu do myślenia. A gdyby tak lordowi Aresowi również zostawić w kontrakcie podobny bezsensowny smaczek?
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Hmm, pewnie tak -spojrzała z ukosa na starszego brata z przekorą w oczach. - Całkowicie wam nie wyszło. Wręcz przeciwnie. Choć największym utrapieniem byłam dla Charona. Ty wyjeżdżałeś na wyprawy, Everard jeździł w interesach, a Charon siedział i malował.
Uśmiechnęła się ciepło do wspomnień patrząc jeszcze na zdjęcie jednego z braci. Tęskniła z Everardem, to on opowiadał jej o wróżkach i ich pyle, to on słuchał dziwnych opowieści młodszej siostry. Charon był tym, które je snuł i robił w ich trakcie na ścianie teatr cieni z własnych rąk, a Edgar rozpalał jej wyobraźnie i marzenia. Każdy z nich coś wniósł do jej życia, każdy sprawił, że stała się kim była teraz i pomimo tego, że już była dorosła nadal otaczali ją opieką. Pustkę w sercu po Everardzie z czasem wypełnił Craig stając się dla niej bratem, a nie kuzynem. Bywały dni kiedy o tym zapominała.
-Tak, do mamy, ale oczy masz taty, ten sam kolor - powiedziała uśmiechając się do niego delikatnie. Może tego nie wiedział, ale ich matka obserwowała uważnie synów i męża, a kiedy byli wszyscy razem patrzyła na nich z pewna mieszaniną czułości i dumy. Gdy tylko oni zwracali się do niej przybierała ten swój chłodny i wyniosły wyraz twarzy udając, że wcale się nie rozczulała. Nakazywała potem rozbawionej córce milczenie.
-Mogę się założyć, że twoja szata ślubna gdzieś jest - odparła nie zrażona jego pomrukami i burczeniem pod nosem. Jednak szybko o tym zapomniała widząc kontrakt, uważnie i starannie zaczęła go przesuwać między palcami czytając każdy akapit. Były uwagi jakie imiona powinny mieć dzieci oraz jak należy je tytułować, okazuje się, że babka wprowadziła do rodziny linię skrzatów domowych, z których wywodził się Paproch, najstarszy w Durham skrzat.
-Do czasu poczęcia pierwszego potomka małżonkowie są zobowiązani współżyć ze sobą nie rzadziej niż trzy razy w tygodniu - przeczytała kolejny zapisek. - Po zaślubinach dla małżonki lord Burke zobowiązuje się podarować całe wschodnie skrzydło na jej własny i prywatny użytek. Tam stoją te ohydne wazy, które Charon wręcz ubóstwia.
Spojrzała na zapisek, na który zwrócił uwagę brat.
-Koszmar, jak można tego zakazać, co komu do tego… - uniosła się szczerze oburzona, ale wtedy przerwało jej chrząknięcie jego z obrazów, podniosła głowę aby spojrzeć w twarz jednego z przodków ostrzegawczo, a ten teatralnie odwrócił wzrok.-... Obyś ty nie miał takich pomysłów, aby umieszczać takich warunków w mojej umowie.
Teraz spojrzała wymownie na nestora rodu, obydwoje doskonale wiedzieli, że to on będzie czuwał nad jej kontraktem małżeńskim. Sięgnęła po kieliszek z dżinem i prawie zakrztusiła się słysząc o ilości dzieci, poprzedni nestorzy to mieli fantazję musiała im to przyznać.
-Muszka albo często się gubiła albo była wybitnie uwierająca w gardło - odparła rozbawiona owym zapiskiem. Raczej ich pradziadek nie był tym zachwycony, ale żeby nie mieć ujmy na honorze nosił pewnie tą nieszczęsną niebieską muszkę. - A ty co miałeś w swoim kontrakcie, co wybitnie cię zirytowało?
Zagadnęła brata trochę zaczepnie, ale sam się o to prosił, gdyż dobrze się bawił czytając stary kontrakt, który leżał przed nimi. Upiła kolejny łyk ginu.
-Zobacz, na samym końcu są podpisy pradziadka, jego ojca, przedstawicieli Fawleyów i chyba Rosierów oraz Blacków jako gwarantów, że kontrakt został sporządzony za zgodą obydwu stron. Myślisz, że byli zgranym małżeństwem?
Prim jedynym punktem odniesienia byli rodzice oraz Edgar oraz jego żona, których obserwowała na co dzień oraz Charon i jego małżonka przez jakiś czas, ale to nie trwało długo. Zdawali się jej zgranymi małżeństwami, takimi które się dogadują, ale z tego co pamiętała początki były dość… ciężkie.
Uśmiechnęła się ciepło do wspomnień patrząc jeszcze na zdjęcie jednego z braci. Tęskniła z Everardem, to on opowiadał jej o wróżkach i ich pyle, to on słuchał dziwnych opowieści młodszej siostry. Charon był tym, które je snuł i robił w ich trakcie na ścianie teatr cieni z własnych rąk, a Edgar rozpalał jej wyobraźnie i marzenia. Każdy z nich coś wniósł do jej życia, każdy sprawił, że stała się kim była teraz i pomimo tego, że już była dorosła nadal otaczali ją opieką. Pustkę w sercu po Everardzie z czasem wypełnił Craig stając się dla niej bratem, a nie kuzynem. Bywały dni kiedy o tym zapominała.
-Tak, do mamy, ale oczy masz taty, ten sam kolor - powiedziała uśmiechając się do niego delikatnie. Może tego nie wiedział, ale ich matka obserwowała uważnie synów i męża, a kiedy byli wszyscy razem patrzyła na nich z pewna mieszaniną czułości i dumy. Gdy tylko oni zwracali się do niej przybierała ten swój chłodny i wyniosły wyraz twarzy udając, że wcale się nie rozczulała. Nakazywała potem rozbawionej córce milczenie.
-Mogę się założyć, że twoja szata ślubna gdzieś jest - odparła nie zrażona jego pomrukami i burczeniem pod nosem. Jednak szybko o tym zapomniała widząc kontrakt, uważnie i starannie zaczęła go przesuwać między palcami czytając każdy akapit. Były uwagi jakie imiona powinny mieć dzieci oraz jak należy je tytułować, okazuje się, że babka wprowadziła do rodziny linię skrzatów domowych, z których wywodził się Paproch, najstarszy w Durham skrzat.
-Do czasu poczęcia pierwszego potomka małżonkowie są zobowiązani współżyć ze sobą nie rzadziej niż trzy razy w tygodniu - przeczytała kolejny zapisek. - Po zaślubinach dla małżonki lord Burke zobowiązuje się podarować całe wschodnie skrzydło na jej własny i prywatny użytek. Tam stoją te ohydne wazy, które Charon wręcz ubóstwia.
Spojrzała na zapisek, na który zwrócił uwagę brat.
-Koszmar, jak można tego zakazać, co komu do tego… - uniosła się szczerze oburzona, ale wtedy przerwało jej chrząknięcie jego z obrazów, podniosła głowę aby spojrzeć w twarz jednego z przodków ostrzegawczo, a ten teatralnie odwrócił wzrok.-... Obyś ty nie miał takich pomysłów, aby umieszczać takich warunków w mojej umowie.
Teraz spojrzała wymownie na nestora rodu, obydwoje doskonale wiedzieli, że to on będzie czuwał nad jej kontraktem małżeńskim. Sięgnęła po kieliszek z dżinem i prawie zakrztusiła się słysząc o ilości dzieci, poprzedni nestorzy to mieli fantazję musiała im to przyznać.
-Muszka albo często się gubiła albo była wybitnie uwierająca w gardło - odparła rozbawiona owym zapiskiem. Raczej ich pradziadek nie był tym zachwycony, ale żeby nie mieć ujmy na honorze nosił pewnie tą nieszczęsną niebieską muszkę. - A ty co miałeś w swoim kontrakcie, co wybitnie cię zirytowało?
Zagadnęła brata trochę zaczepnie, ale sam się o to prosił, gdyż dobrze się bawił czytając stary kontrakt, który leżał przed nimi. Upiła kolejny łyk ginu.
-Zobacz, na samym końcu są podpisy pradziadka, jego ojca, przedstawicieli Fawleyów i chyba Rosierów oraz Blacków jako gwarantów, że kontrakt został sporządzony za zgodą obydwu stron. Myślisz, że byli zgranym małżeństwem?
Prim jedynym punktem odniesienia byli rodzice oraz Edgar oraz jego żona, których obserwowała na co dzień oraz Charon i jego małżonka przez jakiś czas, ale to nie trwało długo. Zdawali się jej zgranymi małżeństwami, takimi które się dogadują, ale z tego co pamiętała początki były dość… ciężkie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Żył historią. Co prawda nie znał się na niej najlepiej, nie pamiętał tych wszystkich nazwisk i dat, które wylatywały mu z głowy zaraz po zajęciach z guwernerem. Potrzebował chwili na zastanowienie, żeby połączyć nazwy wielkich bitw z odpowiednim miejscem. Nie znał się na legendach i podaniach tak dobrze jak Charon. Jednym słowem, znał się na historii niewiele lepiej niż przeciętny czarodziej, lecz jego praca była naznaczona jej piętnem. Często się zastanawiał co takiego kryją w sobie artefakty, z których łamał klątwy. Obcował ze skomplikowaną historią tajemniczych miejsc, które odwiedzał podczas długich podróży. Lubił odkrywać te tajemnice, łamać zagadki, a jakoś nigdy nie ciągnęło go do tych rodowych skrzyń, które Primrose wyciągnęła do saloniku. Wychodził z założenia, że historia jego rodu jest powszechnie znana i nie za bardzo jest co odkrywać. Najwidoczniej się mylił.
– Siedział i malował… Dużo się zmieniło od tamtego czasu – Charon porzucił to specyficzne hobby na rzecz czegoś konkretniejszego i bardziej przydatnego rodzinie (chwała Merlinowi! i ojcu, który zareagował zawczasu…), a Everard zostawił ich samych na tym łez padole. Edgar spoważniał i niewiele w nim zostało z tamtego beztroskiego kilkunastolatka, natomiast Primrose była już dorosła i sama niedługo miała wyjść za mąż.
– Nie zwróciłem na to uwagi – kłamstwo, bardzo często łapał się na tym, że patrząc w lustro, zauważał własnego ojca. To samo chłodne spojrzenie błękitnych oczu, choć nieco mniej surowe od pierwowzoru. Nie chciał być aż tak wymagający w stosunku do własnych dzieci, ale z drugiej strony nie był pewny, czy potrafi.
– Moja szata ślubna? Trzymanie takich rzeczy nie ma sensu, nikogo to nie interesuje – westchnął, spoglądając niezadowolony na pozostałe kufry, w których rzekomo miały się kryć pamiątki, dotyczące bezpośrednio jego. Nie wspominał swojego ślubu z jakimś wielkim rozrzewnieniem, w zasadzie nie był szczególnie zadowolony, że musiało do niego dojść. Musiało minąć trochę czasu zanim przekonał się do Adeli, a potem nawet pokochał, choć w dość pokrętny sposób, i z wzajemnością.
– Chcieli mieć pewność, że to nie będzie tylko ślub na papierze. Dobrze wiesz, że brak potomków to poważny problem… – niejeden ród wymarł z tego powodu. Też wolałby, żeby nestor nie zaglądał mu do łóżka, ale rozumiał wątpliwości przodków. Teraz, kiedy sam obiął pieczę nad rodem, rozumiał ich jeszcze lepiej.
– Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ta umowa była dla ciebie korzystna, Prim – nie mogła nigdy w to wątpić, nawet jeżeli niektóre z jego decyzji uzna za głupie, niesprawiedliwe czy nieprzemyślane. Starał się zagwarantować jej jak największą swobodę w małżeństwie z Carrowem, bo wiedział, że tego najbardziej potrzebuje.
– Cotygodniowe obiady u Crouchów na początku małżeństwa – odpowiedział bez zastanowienia, wspominając te wszystkie dysputy z jej braćmi, którzy traktowali go jak egzotycznego intruza. I właśnie tak się tam czuł; posiadłość Crouchów, umiejscowiona w samym sercu stolicy, chyba nie mogła jeszcze bardziej się różnić od Durham. – Niełatwo się dogadać z tymi ludźmi – uniósł żartobliwe kącik ust, choć to była szczera prawda. Burkom daleko było do polityki, która dla Crouchów była podstawą ich egzystencji.
– Nie wiem, nie pamiętam ich zbyt dobrze – przyznał, przyglądając się eleganckim podpisom na końcu długiego pergaminu. – Myślę, że tak. W przeciwnym wypadku coś byśmy o tym usłyszeli – wbrew pozorom plotki szybko się roznoszą. Edgar uniósł wzrok na stare portrety, szukając na którymś z nich dziadków, ale bez rezultatów. Natomiast kilku innych wujków zdawało się żywo (hmm) zainteresowanych ich dyskusją. – Cliodna kochała Theodore’a, świata poza nim nie widziała! – twierdził jeden. – Ślepa była, to w ogóle mało widziała – dodawał drugi.
– Siedział i malował… Dużo się zmieniło od tamtego czasu – Charon porzucił to specyficzne hobby na rzecz czegoś konkretniejszego i bardziej przydatnego rodzinie (chwała Merlinowi! i ojcu, który zareagował zawczasu…), a Everard zostawił ich samych na tym łez padole. Edgar spoważniał i niewiele w nim zostało z tamtego beztroskiego kilkunastolatka, natomiast Primrose była już dorosła i sama niedługo miała wyjść za mąż.
– Nie zwróciłem na to uwagi – kłamstwo, bardzo często łapał się na tym, że patrząc w lustro, zauważał własnego ojca. To samo chłodne spojrzenie błękitnych oczu, choć nieco mniej surowe od pierwowzoru. Nie chciał być aż tak wymagający w stosunku do własnych dzieci, ale z drugiej strony nie był pewny, czy potrafi.
– Moja szata ślubna? Trzymanie takich rzeczy nie ma sensu, nikogo to nie interesuje – westchnął, spoglądając niezadowolony na pozostałe kufry, w których rzekomo miały się kryć pamiątki, dotyczące bezpośrednio jego. Nie wspominał swojego ślubu z jakimś wielkim rozrzewnieniem, w zasadzie nie był szczególnie zadowolony, że musiało do niego dojść. Musiało minąć trochę czasu zanim przekonał się do Adeli, a potem nawet pokochał, choć w dość pokrętny sposób, i z wzajemnością.
– Chcieli mieć pewność, że to nie będzie tylko ślub na papierze. Dobrze wiesz, że brak potomków to poważny problem… – niejeden ród wymarł z tego powodu. Też wolałby, żeby nestor nie zaglądał mu do łóżka, ale rozumiał wątpliwości przodków. Teraz, kiedy sam obiął pieczę nad rodem, rozumiał ich jeszcze lepiej.
– Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ta umowa była dla ciebie korzystna, Prim – nie mogła nigdy w to wątpić, nawet jeżeli niektóre z jego decyzji uzna za głupie, niesprawiedliwe czy nieprzemyślane. Starał się zagwarantować jej jak największą swobodę w małżeństwie z Carrowem, bo wiedział, że tego najbardziej potrzebuje.
– Cotygodniowe obiady u Crouchów na początku małżeństwa – odpowiedział bez zastanowienia, wspominając te wszystkie dysputy z jej braćmi, którzy traktowali go jak egzotycznego intruza. I właśnie tak się tam czuł; posiadłość Crouchów, umiejscowiona w samym sercu stolicy, chyba nie mogła jeszcze bardziej się różnić od Durham. – Niełatwo się dogadać z tymi ludźmi – uniósł żartobliwe kącik ust, choć to była szczera prawda. Burkom daleko było do polityki, która dla Crouchów była podstawą ich egzystencji.
– Nie wiem, nie pamiętam ich zbyt dobrze – przyznał, przyglądając się eleganckim podpisom na końcu długiego pergaminu. – Myślę, że tak. W przeciwnym wypadku coś byśmy o tym usłyszeli – wbrew pozorom plotki szybko się roznoszą. Edgar uniósł wzrok na stare portrety, szukając na którymś z nich dziadków, ale bez rezultatów. Natomiast kilku innych wujków zdawało się żywo (hmm) zainteresowanych ich dyskusją. – Cliodna kochała Theodore’a, świata poza nim nie widziała! – twierdził jeden. – Ślepa była, to w ogóle mało widziała – dodawał drugi.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Historia była ważnym elementem w życiu ich rodziny. Jedni się nią żywo interesowali jak Charon, a inni przeżywali ją cały czas jak Edgar. Primrose wciąż szukała swojego miejsca, ale była coraz bardziej przekonana, że będzie łączyć te dwie cechy. Przeżywanie podczas badań artefaktów i zainteresowanie gdy szukała starych zapisków na temat starożytnej magii. Teraz jednak była wybitnie zainteresowana historią własnej rodziny, to ona ich kształtowała, ją i jej rodzeństwo. Nie ważne czy chcieli czy nie to byli wytworem poprzednich pokoleń, byli od małego kształtowani choć i tak na wiele im pozwalano.
-To są wspomnienia, Edgarze - zwróciła się do brata nie rozumiejąc do końca jego oburzenia, że jego szata ślubna gdzieś może być w pudłach. - To jest nasza historia. Kiedy twoje dzieci lub wnuki będą przeglądać te pudła i wspominać jakim wspaniałym człowiekiem był dziadek Edgar.
Nie wiedzieli co przyniesie przyszłość. Anglia była jednym polem bitwy, choć nie było otwartej wojny to czuli zagrożenie, wrogi oddech na karku. Ucieczka do wspomnień wydawała się być dobrym wyjściem. Sięgnęła po pustą szklankę brata by od nowa ją napełnić trunkiem, ze swoją zrobiła to samo. Podała nestorowi jego trunek upijając w tym samym czasie swój.
-Znalazłam nuty Everarda - powiedziała po chwili. - Na jednej kartce jest zapis lato 1945 i utwór, który nie został skończony...
Primrose od jakiegoś czasu uczyła się gry na skrzypcach sprawiając, że codziennie słyszeli fałszywe nuty, ale ostatnio coraz częściej słychać było w domostwie przyjemny dźwięk skrzypiec niż nieznośne rzępolenie. Kiedy brat zapewnił ją, że zrobi wszystko aby umowa była dla niej korzystna kiwnęła głową patrząc na niego uważnie zielono - szarymi oczami.
-Niedogodności bycia nestorem rodu - odpowiedziała, gdyż jej dobro na pewno leżało mu na sercu, ale dobro rodziny było równie ważne jak nie ważniejsze. Była jego jedyną siostrą, jej związek musiał przynieść Burkom dużo korzyści. Wchodząc do domu męża przez całe życie będzie reprezentantką swojej rodziny, będzie w małżeństwie dbać o interesy rodu Burke. - Cotygodniowe obiady u Crouchów na początku małżeństwa?
Zaśmiała się cicho patrząc na minę brata.
-To musiał być istny koszmar, myślisz, że oceniali każdy twój ruch?
Pamiętała jak na samym początku miała problem z akceptacją żony Edgara. Nie miały wspólnych tematów, tak się wydawało na samym początku. Adeline lubiła jaśnieć, być na świeczniku i brylować w towarzystwie. Primrose wolała stać w cieniu i obserwować, prowadzić dyskusje. Była człowiekiem czynu nie lubiła dużo mówić, chyba, że rozmawia na tematy związane z runami czy historią. Zamiast jednak słów o tym co można zrobić dla społeczności, jakie wdrożyć pomysły ona chciała je realizować. Długo z bratową się mijały w zamku, Prim wręcz jej unikała, aż pewnego dnia złapały nić porozumienia. Adeline traktowała Prim jak młodszą siostrę, czasami ją strofowała na co Primrose się jeżyła, ale nie wyobrażała sobie Durham bez jej obecności. Upiła kolejny łyk swojego drinka, a postacie na obrazach były bardzo zainteresowane tym co jeszcze było w pudłach. Ona jednak znalazła to co chciała, wolała być przygotowana na to co się znajdzie w jej kontrakcie małżeńskim. Sama myśl powoli ją przerażała, gdyż nie miała pojęcia o tym jak być żoną. Matka ją uczyła, ale co innego teoria, a co innego praktyka. Odstawiła drinka na stolik i zaczęła zwijać rulon z kontraktem, papier przyjemnie szeleścił w trakcie tej czynności. Czas na wspominki powoli się kończył, musiała wrócić do pracy, Edgar zapewne też miał wiele obowiązków. Schowała rulon do pudła, ale wyciągnęła nuty, o których wcześniej wspomniała.
-Widziałam, że w jadalni stoi pełna taca cytrynowych ciasteczek, zabierz parę nim twoje dzieci się do nich dobiorą. - Zasugerowała bratu chwytając za różdżkę aby unieść pudła do góry za pomocą zaklęcia.
-To są wspomnienia, Edgarze - zwróciła się do brata nie rozumiejąc do końca jego oburzenia, że jego szata ślubna gdzieś może być w pudłach. - To jest nasza historia. Kiedy twoje dzieci lub wnuki będą przeglądać te pudła i wspominać jakim wspaniałym człowiekiem był dziadek Edgar.
Nie wiedzieli co przyniesie przyszłość. Anglia była jednym polem bitwy, choć nie było otwartej wojny to czuli zagrożenie, wrogi oddech na karku. Ucieczka do wspomnień wydawała się być dobrym wyjściem. Sięgnęła po pustą szklankę brata by od nowa ją napełnić trunkiem, ze swoją zrobiła to samo. Podała nestorowi jego trunek upijając w tym samym czasie swój.
-Znalazłam nuty Everarda - powiedziała po chwili. - Na jednej kartce jest zapis lato 1945 i utwór, który nie został skończony...
Primrose od jakiegoś czasu uczyła się gry na skrzypcach sprawiając, że codziennie słyszeli fałszywe nuty, ale ostatnio coraz częściej słychać było w domostwie przyjemny dźwięk skrzypiec niż nieznośne rzępolenie. Kiedy brat zapewnił ją, że zrobi wszystko aby umowa była dla niej korzystna kiwnęła głową patrząc na niego uważnie zielono - szarymi oczami.
-Niedogodności bycia nestorem rodu - odpowiedziała, gdyż jej dobro na pewno leżało mu na sercu, ale dobro rodziny było równie ważne jak nie ważniejsze. Była jego jedyną siostrą, jej związek musiał przynieść Burkom dużo korzyści. Wchodząc do domu męża przez całe życie będzie reprezentantką swojej rodziny, będzie w małżeństwie dbać o interesy rodu Burke. - Cotygodniowe obiady u Crouchów na początku małżeństwa?
Zaśmiała się cicho patrząc na minę brata.
-To musiał być istny koszmar, myślisz, że oceniali każdy twój ruch?
Pamiętała jak na samym początku miała problem z akceptacją żony Edgara. Nie miały wspólnych tematów, tak się wydawało na samym początku. Adeline lubiła jaśnieć, być na świeczniku i brylować w towarzystwie. Primrose wolała stać w cieniu i obserwować, prowadzić dyskusje. Była człowiekiem czynu nie lubiła dużo mówić, chyba, że rozmawia na tematy związane z runami czy historią. Zamiast jednak słów o tym co można zrobić dla społeczności, jakie wdrożyć pomysły ona chciała je realizować. Długo z bratową się mijały w zamku, Prim wręcz jej unikała, aż pewnego dnia złapały nić porozumienia. Adeline traktowała Prim jak młodszą siostrę, czasami ją strofowała na co Primrose się jeżyła, ale nie wyobrażała sobie Durham bez jej obecności. Upiła kolejny łyk swojego drinka, a postacie na obrazach były bardzo zainteresowane tym co jeszcze było w pudłach. Ona jednak znalazła to co chciała, wolała być przygotowana na to co się znajdzie w jej kontrakcie małżeńskim. Sama myśl powoli ją przerażała, gdyż nie miała pojęcia o tym jak być żoną. Matka ją uczyła, ale co innego teoria, a co innego praktyka. Odstawiła drinka na stolik i zaczęła zwijać rulon z kontraktem, papier przyjemnie szeleścił w trakcie tej czynności. Czas na wspominki powoli się kończył, musiała wrócić do pracy, Edgar zapewne też miał wiele obowiązków. Schowała rulon do pudła, ale wyciągnęła nuty, o których wcześniej wspomniała.
-Widziałam, że w jadalni stoi pełna taca cytrynowych ciasteczek, zabierz parę nim twoje dzieci się do nich dobiorą. - Zasugerowała bratu chwytając za różdżkę aby unieść pudła do góry za pomocą zaklęcia.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Edgar bywał do bólu pragmatyczny. Odbijało się to na jego niezdrowym stylu życia, poświęconym przede wszystkim pracy – nie lubił trwonić czasu na błahostki, nawet jego odpoczynek zazwyczaj był aktywny i wyjątkowo rzadko można go było zobaczyć w pozycji leżącej na miękkim szezlongu w salonie. Ta cecha odbijała się też w braku pewnej wrażliwości na sztukę, w której tak lubował się Charon i Everard, choć ten drugi odrobinę mniej – niemalże we wszystkim był czymś pomiędzy młodszym i starszym bratem, pewnie dlatego tak dobrze ich rozumiał i zawsze potrafił przekonać ich do swoich racji, wyciągnąć na konną przejażdżkę po hrabstwie czy namówić na spontaniczną wycieczkę gdzieś w góry. Minęło już wiele lat od jego śmierci, ale Edgar wciąż dotkliwie ją odczuwał – razem z Everardem stracił swojego najlepszego przyjaciela i niełatwo było znaleźć kogoś na jego miejsce. Poza sztuką nie potrafił docenić pamiątek, przynajmniej nie wszystkich, na pewno nie jakichś garniturów ślubnych.
– Wystarczyłoby im zdjęcie – odbił piłeczkę, nie zamierzając się z nią zgadzać w tej kwestii. Zajęłoby mniej miejsca, nie trzeba by było specjalnie zabezpieczać go zaklęciem, można by było zobaczyć coś więcej niż sam materiał – jego w tym garniturze, otoczenie, być może jeszcze kogoś innego z rodziny. Takie zdjęcie zdecydowanie miałoby dla niego większą wartość.
O wiele bardziej zainteresował się wspomnianymi nutami. Upił łyk alkoholu, pochylając się nad ramieniem siostry, żeby przyjrzeć im się bliżej. Nie znał się na muzyce, zdążył już zapomnieć całą wiedzę, którą nauczyciele nieudolnie próbowali mu wsadzić do głowy, więc nie był w stanie nic z tego zrozumieć, ale zapisany utwór nie miał dla niego większego znaczenia. Chciał przyjrzeć się zamaszystemu charakterowi pisma, przekreślonym nutom, uwieczniającym jego nerwowy proces myślowy. Prawie widział jak siedzi przy tym stole, wplątując dłoń w swoje ciemne włosy i myśli. Rzadko można było go zobaczyć takiego skupionego. – Nie wiedziałem, że komponował utwory, które grał – przyznał, kiedy na jego twarzy pojawiło się lekkie niezadowolenie, bo nie lubił nie wiedzieć, a w tym konkretnym przypadku poczuł się wręcz oszukany przez młodszego brata, że nigdy nie uchylił mu rąbka tej tajemnicy. Wziął do ręki nieco już pożółkły zapis, przyglądając mu się z bliska.
– Niedogodności… Powiedzmy – mruknął, odkładając nuty z powrotem na stos innych pamiątek. Zaraz znowu zostaną zamknięte na kolejne lata w jednym z ciemnych kufrów. Westchnął cicho, jednym haustem kończąc zawartość swojego kieliszka.
– Na pewno – odparł, zerkając na zegarek. – Muszę już iść – dodał po chwili, pomagając jej zebrać resztę przedmiotów do kufrów. – O, cytrynowych? – Zainteresował się, kierując się już do wyjścia z salonu.
ztx2
– Wystarczyłoby im zdjęcie – odbił piłeczkę, nie zamierzając się z nią zgadzać w tej kwestii. Zajęłoby mniej miejsca, nie trzeba by było specjalnie zabezpieczać go zaklęciem, można by było zobaczyć coś więcej niż sam materiał – jego w tym garniturze, otoczenie, być może jeszcze kogoś innego z rodziny. Takie zdjęcie zdecydowanie miałoby dla niego większą wartość.
O wiele bardziej zainteresował się wspomnianymi nutami. Upił łyk alkoholu, pochylając się nad ramieniem siostry, żeby przyjrzeć im się bliżej. Nie znał się na muzyce, zdążył już zapomnieć całą wiedzę, którą nauczyciele nieudolnie próbowali mu wsadzić do głowy, więc nie był w stanie nic z tego zrozumieć, ale zapisany utwór nie miał dla niego większego znaczenia. Chciał przyjrzeć się zamaszystemu charakterowi pisma, przekreślonym nutom, uwieczniającym jego nerwowy proces myślowy. Prawie widział jak siedzi przy tym stole, wplątując dłoń w swoje ciemne włosy i myśli. Rzadko można było go zobaczyć takiego skupionego. – Nie wiedziałem, że komponował utwory, które grał – przyznał, kiedy na jego twarzy pojawiło się lekkie niezadowolenie, bo nie lubił nie wiedzieć, a w tym konkretnym przypadku poczuł się wręcz oszukany przez młodszego brata, że nigdy nie uchylił mu rąbka tej tajemnicy. Wziął do ręki nieco już pożółkły zapis, przyglądając mu się z bliska.
– Niedogodności… Powiedzmy – mruknął, odkładając nuty z powrotem na stos innych pamiątek. Zaraz znowu zostaną zamknięte na kolejne lata w jednym z ciemnych kufrów. Westchnął cicho, jednym haustem kończąc zawartość swojego kieliszka.
– Na pewno – odparł, zerkając na zegarek. – Muszę już iść – dodał po chwili, pomagając jej zebrać resztę przedmiotów do kufrów. – O, cytrynowych? – Zainteresował się, kierując się już do wyjścia z salonu.
ztx2
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3 października 1957
"Jeśli nie chcesz mojej zgóby,
do saloniku pędź!
Luby."
Liścik o takiej właśnie treści, napisany starannie na skrawku pergaminu poplamionego w dolnym lewym rogu atramentowym kleksem dostał się do rąk Craiga niedługo po kolacji, dzięki niezmiennie uczynnemu skrzatowi domowemu, Smarkowi. Niewiele by brakowało, by dostarczaniem zajął się Maczek, w ostatniej chwili został jednak wycofany z obawy przed zbyt rozwiązanym językiem. Jeszcze chlapnąłby coś bez przemyślenia i dopiero by było! do saloniku pędź!
Luby."
Przy pierwszym zapoznaniu się z listem nietrudno było dojść do wniosku, że mimo wyraźnej staranności o krój liter, ręka trzymająca pióro nie była szczególnie wprawiona w trudną sztukę kaligrafii. Dodatkowy błąd ortograficzny, który zjawił się tam zupełnie niezamierzenie, mógł jedynie podsycać wątpliwości co do nadawcy. Czy to śmieszny żart? Może próba zamachu? Czy to może któreś z kuzynostwa Craiga wpadło na pomysł utarcia mu nosa i napisało list lewą ręką, dodatkowo próbując odwrócić uwagę od siebie dziecinnym błędem? Tyle pytań, tak mało czasu! I tylko jeden sposób, by przekonać się, kto upatrzył sobie biednego Craiga Burke na ofiarę własnych prześmiewek.
W czasie, który mężczyzna mógł poświęcić na łamanie się nad zagadkowym liścikiem, w saloniku panował istny chaos. W dodatku jego jedynym źródłem była sama córka nestora, nerwowo poszukująca odpowiedniej kryjówki. Może pod stołem? Nie; już od wejścia wuj zauważy jej czerwone buciki i czarne przez padający cień kryształki oczu. Może więc za drzwiami wejściowymi? Kuszące, ale mogła sobie również wyobrazić, jak rozgniewany wuj wręcz trzaska drzwiami, w efekcie roztrzaskując jej nos. Zupełnie nieświadomie oczywiście, ale na samą myśl o bólu wzdrygnęła się porządnie, ostatecznie porzucając także i ten pomysł.
Wtem — olśnienie godne Burke'a. Istna eureka.
Do jednego z foteli — widziała wuja Craiga zasiadającego na nim wcześniej, uznała więc, że tak będzie i tym razem — dopadła w kilku susach. Odsunęła go, ledwie o kilka centymetrów, by zapewnić sobie odpowiednie dojście do ciężkich kurtyn przysłaniających okna. Cofnęła się później kilka kroków, by z większej perspektywy przyjrzeć się swojemu dziełu. Nic nie wyglądało szczególnie podejrzanie, ot, zwykły wystrój zwykłego saloniku w przenajzwyklejszy dzień w Durham Castle.
Pogładziła się chwilę po brodzie, do wrażeń sensorycznych dodając jeszcze niski, długi pomruk. Tak mruczał stryj Charon, tak mruczał pan ojciec, mruczeć musiał więc też i dziadek Oriany oraz cały szereg Burke'ów przed nimi. Może mały Marcus niedługo zacznie jej wtórować w podobnym mruczeniu i stworzą małą, mrukliwą orkiestrę?
Postałaby, zastanawiając się nad tak ważnymi kwestiami pewnie trochę dłużej, gdyby nie poczucie, że coś, ktoś się zbliża. Nie miała wiele czasu przed pierwszą konfrontacją, dlatego starała się możliwie jak najciszej, możliwie jak najszybciej ukryć swoją obecność w cieniu rzucanym przez fotel oraz w objęciach kurtyny.
Czuła, że serce zaczyna bić zdecydowanie szybciej. Nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, bo oto ona, Oriana Burke, robi najbardziej wyszukany z żartów! I jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli, zostanie wpisana na krótką listę osób, które potrafiły zmusić duszę Craiga do zadrżenia ze strachu. Wobec takiego wyróżnienia nietrudno zrozumieć, że gra ta była dla dziewczynki wyjątkowo warta świeczki. Jeszcze ostatnie szlify, poprawienia ułożenia kotary. Upewnienie się, że czerwone buciki nie znajdują się w zasięgu wzroku i w pełni skrywają się pod kotarą.
Ostatnie odliczenie do wstrzymanego oddechu; byle tylko nie wybuchnąć śmiechem w nieodpowiednim momencie!
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powiedzieć, że Craig miał ostatnio dość ciężkie dni to jak właściwie nic nie powiedzieć. Choć od wyprawy do podziemi Gringotta minęło już trochę czasu, mężczyzna nadal nie potrafił się porządnie wyspać, męczony wieloma nieprzyjemnymi snami. Próbował wypełnić sobie dni pracą, ale na tym także ciężko było mu się skupić. Choć zupełnie tego nie zauważył, działał niemal jak automat, przenosząc się w ciągu dnia z własnej sypialni do jadalni, później do gabinetu. Trochę jak bezmyślna, zaprogramowana machina. Być może to dlatego liścik, który otrzymał tego wieczora, okazał się być tak... intrygujący. Gdyby okoliczności były nieco inne, bardzo możliwe że Craig z miejsca zacząłby podejrzewać o ten psikus jedną z bliźniaczek Edgara. Bo przecież nie mogła to być wiadomość od... ehkem... lady Black. Tak, pomyślał o niej przez sekundę, poszlaki jednak wyraźnie wskazywały na kogoś innego. Kogoś mniej doświadczonego, a także odrobinę... niezdarnego. Nie dało się nie zauważyć tego kleksa w rogu pergaminu, niestety. Litery też były jakieś takie chybotliwe, nawet jeśli widać było, że stawiane z wielką uwagą i zawziętością. Planował wypytać skrzata o to, kim właściwie jest nadawca tej wiadomości, koniec końców uznał jednak, że nie zaszkodzi mu właściwie udać się w miejsce wskazane w wiadomości. Z resztą, co właściwie mogło go tam spotkać?
Zupełnie nie wyczuwał podstępu, który nań przygotowano. Bo przecież dlaczego miałby się czuć zagrożonym we własnym domu? Była to ostoja dla każdego Burke'a! Dla małego i dla dużego. A jednak przekraczając próg, Craig rozejrzał się po pomieszczeniu nieco podejrzliwie. Czy może był to jakiś psikus, którego autorem była jego własna siostra? Albo Primrose? Właściwie to bardziej obstawiał tę pierwszą, to było bardziej w jej stylu. Kuzynka jednak także mogła pragnąć nieco rozruszać kuzyna, chociaż cała ta sytuacja jakoś do niej nie pasowała. Salonik był jednak pusty, o co więc mogło chodzić?
Craig był gotów z miejsca wezwać Smarka, aby zażądać wyjaśnień. Uznał jednak, że zamiast z miejsca złościć się na skrzata, postanowi dać czas nadawcy wiadomości. Prawdopodobnie chodziło o jakąś niespodziankę, no bo o co innego? Z cichym westchnięciem zasiał na jednym z foteli, tym ustawionym przy ciężkich, materiałowych zasłon. Nie miał pojęcia, że cała ta sytuacja została ukartowana przez niezwykle zmyślnego, choć dość niewielkiego rozmiarem drapieżcę... a także że sam został wzięty na cel. Ściskając w ręku wiadomość, którą otrzymał, oparł brodę na nadgarstku, oczekując na... na coś. Na co, to się miało dopiero okazać.
Zupełnie nie wyczuwał podstępu, który nań przygotowano. Bo przecież dlaczego miałby się czuć zagrożonym we własnym domu? Była to ostoja dla każdego Burke'a! Dla małego i dla dużego. A jednak przekraczając próg, Craig rozejrzał się po pomieszczeniu nieco podejrzliwie. Czy może był to jakiś psikus, którego autorem była jego własna siostra? Albo Primrose? Właściwie to bardziej obstawiał tę pierwszą, to było bardziej w jej stylu. Kuzynka jednak także mogła pragnąć nieco rozruszać kuzyna, chociaż cała ta sytuacja jakoś do niej nie pasowała. Salonik był jednak pusty, o co więc mogło chodzić?
Craig był gotów z miejsca wezwać Smarka, aby zażądać wyjaśnień. Uznał jednak, że zamiast z miejsca złościć się na skrzata, postanowi dać czas nadawcy wiadomości. Prawdopodobnie chodziło o jakąś niespodziankę, no bo o co innego? Z cichym westchnięciem zasiał na jednym z foteli, tym ustawionym przy ciężkich, materiałowych zasłon. Nie miał pojęcia, że cała ta sytuacja została ukartowana przez niezwykle zmyślnego, choć dość niewielkiego rozmiarem drapieżcę... a także że sam został wzięty na cel. Ściskając w ręku wiadomość, którą otrzymał, oparł brodę na nadgarstku, oczekując na... na coś. Na co, to się miało dopiero okazać.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nadciągające kroki zwiastowały coraz to bliższy finał całego przedsięwzięcia. Nic dziwnego, że mała lady kilkukrotnie przestąpiła z nogi na nogę, jak gdyby ekscytacja czająca się w małym ciałku nie pozwalała na dłuższe utrzymywanie się w miejscu. Wiedziała, a może po prostu przewidziała, że w kierunku salonu nadciąga właśnie wuj Craig. Pani matka chodziła w zupełnie inny sposób; lekki i zwiewny, jakby ledwie muskała obuwiem deski podłogowe. Pan ojciec krążył szybko, pewnie, jak to człowiek odpowiedzialny i zabiegany, lecz z dziwną dbałością o to, by korytarze nie niosły niepotrzebnie echa jego stąpań. Kroki cioteczki Primrose Oriana zdolna była porównać do rozsypanych ziaren maku. Drobne i obfite w ilość, choć może było to tylko wrażenie oparte na jej zachowaniu w trakcie opieki nad dziećmi starszego brata? Wraz ze stwierdzeniem, iż nie było na świecie takiej siły, która mogła o tej porze wygnać z gabinetu stryja Charona oraz przypomnieniem, że skrzaty potrafią poruszać się całkiem bezszelestnie, rozwiała swoje wątpliwości raz na zawsze.
Gdy skrzyknęły drzwi, natychmiast zamarła w bezruchu. Zdążyła jeszcze nabrać jeden, bardzo głęboki oddech, który doprowadził oba jej policzki do nagłego zwiększenia objętości, nadając twarzyczce dziewczynki wyraz równie rozczulający, co komiczny. Przypominała teraz bowiem wyjątkowo zawziętego chomika o oczach koloru burzowego nieba i długim, grubym warkoczu spływającym przez lewe ramię.
Gdy ustały dźwięki, a w ich miejsce przyszła niedająca się poskromić chęć, by wydostać się z mroków ukrycia — tu, teraz, koniecznie w tej chwili! — do uszu schowanej całkiem niedaleko Oriany dotarło wujowe westchnienie. Biedny Craig Burke, nieświadomie wydał na siebie wyrok, choć trzeba zaznaczyć, że mógł to być ten, który okaże się dla niego najłaskawszy.
Jeszcze sekundka. Jeszcze dwie.
— Bu! — nagłe szarpnięcie kotary zbiegło się z niemalże bojowym okrzykiem dziewczynki, gdy nie mogła już dłużej pozostać w ukryciu. Zjawiła się po lewej stronie Craiga dzięki jednemu susowi. Z uniesionymi nad głowę dłońmi, palcami wygiętymi niczym wilkołacze pazury i z miną całkowicie skupioną na wzbudzeniu jak największego przestrachu, przy wciąż rosnącym rozbawieniu całą sytuacją.
— Dałeś się nabrać, wujku! — dodała zaledwie kilka sekund później, gdy jedna z rąk opadła luźno wzdłuż ciała, a druga z nich, dokładniej dłoń, przycisnęła się do ust, próbując za wszelką cenę stłumić śmiech, którego pierwsze salwy i tak wprawiały drobne ciałko w drżenie. Gotowa była oczywiście przejść wprost do prób uspokajania Craiga, mając pełną świadomość tego, iż nie musiał być dziś w humorze na podobne żarty.
Choć bardzo by tego chciała.
Gdy skrzyknęły drzwi, natychmiast zamarła w bezruchu. Zdążyła jeszcze nabrać jeden, bardzo głęboki oddech, który doprowadził oba jej policzki do nagłego zwiększenia objętości, nadając twarzyczce dziewczynki wyraz równie rozczulający, co komiczny. Przypominała teraz bowiem wyjątkowo zawziętego chomika o oczach koloru burzowego nieba i długim, grubym warkoczu spływającym przez lewe ramię.
Gdy ustały dźwięki, a w ich miejsce przyszła niedająca się poskromić chęć, by wydostać się z mroków ukrycia — tu, teraz, koniecznie w tej chwili! — do uszu schowanej całkiem niedaleko Oriany dotarło wujowe westchnienie. Biedny Craig Burke, nieświadomie wydał na siebie wyrok, choć trzeba zaznaczyć, że mógł to być ten, który okaże się dla niego najłaskawszy.
Jeszcze sekundka. Jeszcze dwie.
— Bu! — nagłe szarpnięcie kotary zbiegło się z niemalże bojowym okrzykiem dziewczynki, gdy nie mogła już dłużej pozostać w ukryciu. Zjawiła się po lewej stronie Craiga dzięki jednemu susowi. Z uniesionymi nad głowę dłońmi, palcami wygiętymi niczym wilkołacze pazury i z miną całkowicie skupioną na wzbudzeniu jak największego przestrachu, przy wciąż rosnącym rozbawieniu całą sytuacją.
— Dałeś się nabrać, wujku! — dodała zaledwie kilka sekund później, gdy jedna z rąk opadła luźno wzdłuż ciała, a druga z nich, dokładniej dłoń, przycisnęła się do ust, próbując za wszelką cenę stłumić śmiech, którego pierwsze salwy i tak wprawiały drobne ciałko w drżenie. Gotowa była oczywiście przejść wprost do prób uspokajania Craiga, mając pełną świadomość tego, iż nie musiał być dziś w humorze na podobne żarty.
Choć bardzo by tego chciała.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Salonik
Szybka odpowiedź