Oranżeria
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Oranżeria
Ogromna oranżeria jest osobnym, szklanym budynkiem znajdującym się po lewej stronie zamku. Jest niezwykle wysoka, wykonana z grubego, wzmacnianego magią szkła, rama zaś stworzona została z ciemnego metalu. W środku dodano kamienne elementy, zwłaszcza filary, podłogę oraz ławki. Oprócz najróżniejszych roślin, w tym tych najbardziej egzotycznych, oranżeria mieści również niewielkie oczko wodne, kilka fontann oraz wspaniałych rzeźb. Bez względu na porę roku we wnętrzu budynku zawsze jest ciepło, powietrze zaś wilgotne, stanowiąc w ten sposób idealne warunki dla roślinności.
data?
Ponoć kontakt z naturą miał człowieka uspokajać. Łagodzić stres, odprężyć się, odnaleźć swoje wewnętrzne ja - cokolwiek to miało znaczyć. Więc albo wszystkie te gadki były wierutną bzdurą, albo po prostu Craig był zbyt znerwicowany, by kilka roślinek miało na niego jakiś szczególnie zbawienny wpływ. A jednak lubił tu przesiadywać. Być może to to powietrze - tutaj zdecydowanie cieplejsze i wilgotniejsze niż w zimnym murach zamku. Może to ta cisza, przerywana tylko świergotem ptaków. A może chodziło tu o delikatne, przebijające się przez szyby światło słońca, przyjemnie grzejące jego wciąż chorobliwie białą skórę?
Najgorsze były pierwsze dni. Istny kryzys, podczas którego Craig prawie nie podnosił się z łóżka. Wszystkie okna musiały być szczelnie zasłonięte, gdyż promienie słoneczne raziły jego oczy. Często w środku nocy budził się z niespokojnego snu, gdy zmysły płatały mu figla, a udręczony umysł z trudnością dopuszczał do siebie cudowną prawdę, że ten koszmar naprawdę się skończył. Dopatrywał się w tym jakiejś sztuczki, podstępu, triku - czegoś, co miało jeszcze bardziej pogrążyć go w szaleństwie, gdyby naprawdę uwierzył, że uwolniono go z tego koszmaru.
Tamte dni na szczęście miał już za sobą. Każdego dnia powoli odnajdywał spokój, za każdym razem gdy spoglądał w lustro, dostrzegał w odbiciu coraz więcej z samego siebie, a coraz mniej z wychudłego, przerażonego szaleńca, który musiał mazać swoją krwią po runach, by otwierać cele w Azkabanie. Wciąż jednak czuł się rozedrgany, rozchwiany. Każdy cień dostrzeżony kątem oka budził niepokój. Ale Craig postanowił być dla siebie surowy. Gdy odzyskał choć część władzy nad swoimi lękami, każdego dnia stawiał sobie nowe wyzwania. Nie mógł lizać ran zbyt długo. Sam Burke nie był cierpliwy. On tym bardziej.
To dlatego do niej napisał. Być może była to w pewnym sensie prośba o pomoc. Chciał podnieść się na nogi, odzyskać honor, zrozumieć sytuację. Spotkanie w La Fantasmagorie było niezwykle chaotyczne, a ponadto w tamtych dniach umysł Craiga wciąż jeszcze zasnuwała lodowata mgła - pamiątka po terrorze, jaki budzili dementorzy. Planował porozmawiać z każdym z nich. Na spokojnie. I szczerze.
Pozwolił sobie już otworzyć butelkę - a także napełnić swój kieliszek, pociągnąć pierwsze łyki i rozciągnąć się nieelegancko na ustawionej pośrodku oranżerii ogrodowej wersalce. Nie sądził, by się obraziła za to, że zaczął bez niej - po prostu czuł nieodpartą chęć na coś z procentami. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej, zwykle jednak dawał radę odeprzeć tę pokusę od siebie.
Ponoć kontakt z naturą miał człowieka uspokajać. Łagodzić stres, odprężyć się, odnaleźć swoje wewnętrzne ja - cokolwiek to miało znaczyć. Więc albo wszystkie te gadki były wierutną bzdurą, albo po prostu Craig był zbyt znerwicowany, by kilka roślinek miało na niego jakiś szczególnie zbawienny wpływ. A jednak lubił tu przesiadywać. Być może to to powietrze - tutaj zdecydowanie cieplejsze i wilgotniejsze niż w zimnym murach zamku. Może to ta cisza, przerywana tylko świergotem ptaków. A może chodziło tu o delikatne, przebijające się przez szyby światło słońca, przyjemnie grzejące jego wciąż chorobliwie białą skórę?
Najgorsze były pierwsze dni. Istny kryzys, podczas którego Craig prawie nie podnosił się z łóżka. Wszystkie okna musiały być szczelnie zasłonięte, gdyż promienie słoneczne raziły jego oczy. Często w środku nocy budził się z niespokojnego snu, gdy zmysły płatały mu figla, a udręczony umysł z trudnością dopuszczał do siebie cudowną prawdę, że ten koszmar naprawdę się skończył. Dopatrywał się w tym jakiejś sztuczki, podstępu, triku - czegoś, co miało jeszcze bardziej pogrążyć go w szaleństwie, gdyby naprawdę uwierzył, że uwolniono go z tego koszmaru.
Tamte dni na szczęście miał już za sobą. Każdego dnia powoli odnajdywał spokój, za każdym razem gdy spoglądał w lustro, dostrzegał w odbiciu coraz więcej z samego siebie, a coraz mniej z wychudłego, przerażonego szaleńca, który musiał mazać swoją krwią po runach, by otwierać cele w Azkabanie. Wciąż jednak czuł się rozedrgany, rozchwiany. Każdy cień dostrzeżony kątem oka budził niepokój. Ale Craig postanowił być dla siebie surowy. Gdy odzyskał choć część władzy nad swoimi lękami, każdego dnia stawiał sobie nowe wyzwania. Nie mógł lizać ran zbyt długo. Sam Burke nie był cierpliwy. On tym bardziej.
To dlatego do niej napisał. Być może była to w pewnym sensie prośba o pomoc. Chciał podnieść się na nogi, odzyskać honor, zrozumieć sytuację. Spotkanie w La Fantasmagorie było niezwykle chaotyczne, a ponadto w tamtych dniach umysł Craiga wciąż jeszcze zasnuwała lodowata mgła - pamiątka po terrorze, jaki budzili dementorzy. Planował porozmawiać z każdym z nich. Na spokojnie. I szczerze.
Pozwolił sobie już otworzyć butelkę - a także napełnić swój kieliszek, pociągnąć pierwsze łyki i rozciągnąć się nieelegancko na ustawionej pośrodku oranżerii ogrodowej wersalce. Nie sądził, by się obraziła za to, że zaczął bez niej - po prostu czuł nieodpartą chęć na coś z procentami. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej, zwykle jednak dawał radę odeprzeć tę pokusę od siebie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 24 VII
Od opuszczenia Azkabanu minął prawie miesiąc, koszmary, nawiedzające ją każdej nocy, ustąpiły, a szarość odbierająca barwy każdemu wschodzącemu dniu, nieco wyblakła, pozwalając dostrzegać ostrzejsze kontury. Starała się zapomnieć o tym, co czuła w murach upiornego więzienia i właściwie wychodziło jej to coraz lepiej, głównie dzięki bolesnym doświadczeniom teraźniejszości. Rosier ponownie zrównał ją z ziemią, stłamsił, wbił zatruty sztylet pod serce - i nie potrafiła pozbyć się tego ostrza. Uciekała więc z Białej Willi, naiwnie sądząc, że zmiana otoczenia pomoże w nabraniu dystansu do usłyszanych, zawoalowanych obelg. Zawiódł się na niej, znudził się nią, pogardzał: wolała rozgrzebywać na nowo wspomnienia z samobójczej misji ratunkowej, jaką postawił przed nimi Czarny Pan, niż wpatrywać się w drzwi prowadzące na taras w żałosnej nadziei na magiczną naprawę swego losu. W innej sytuacji nie odpowiedziałaby na list lorda Burke, ale teraz przystałaby na każdą propozycję spotkania, odnajdując w odmiennym otoczeniu spokój.
Pojawiła się w Durham punktualnie. Znała posiadłość, bywała u przyjaciółki, znała Edgara oraz Quentina - a także wiekowego skrzata, który poprowadził ją do oranżerii, gdzie miał oczekiwać ją sir Craig. Oranżeria, słuszny wybór, pogoda nie dopisywała a nad Wielką Brytanią zawisły czarne chmury, siąpiące deszczem nieprzynoszącym ulgi i niezmywającym z dachów popiołów spalonego Ministerstwa Magii. Gdy znalazła się już w przeszklonym pomieszczeniu a posłuszny sługa zamknął za nią drzwi, zsunęła z dłoni długie rękawiczki i włożyła je do kieszeni sukni. Chłód, który przeniknął ją w Azkabanie, ciągle przejmował jej ciało, ale już znacznie lżej niż na początku burzowego miesiąca.
- Craig - powitała siedzącego na sofie mężczyznę, krótkim gestem nagiej już dłoni powstrzymując go od powstania i przekazywania ewentualnych honorów. Nie potrzebowała przysuwania krzesła i dżentelmeńskich uprzejmości ofiarowywanych na stojąco. Sama zajęła wygodny fotel naprzeciwko wersalki, z widokiem na szemrzącą kaskadę wodospadu, spadającego do oczka wodnego. Ciepło, pięknie, cicho - uśmiechnęła się delikatnie, dobrze, że nie przyjął jej w ponurym gabinecie. Nie dziwiło ją szukanie odpoczynku w miejscu tak różnym od zawszonej celi Azkabanu - i nie wątpiła, że właśnie o tym chciał z nią porozmawiać. - Jak się czujesz w domu? - spytała kulturalnie, splatając dłonie przed sobą. Czarne, rozpuszczone włosy opadały na ramiona prostej sukni a twarz pozbawiona makijażu wyrażała umiarkowane zainteresowanie. Nigdy nie była z Craigiem blisko, ale zasłużył na Mroczny Znak, stał się więc zaufanym sojusznikiem. Obawiała się, jak nieludzka atmosfera więzienia i długotrwałe przebywanie w towarzystwie dementorów mogły wpłynąć na tego silnego czarodzieja - traktowała więc to spotkanie nie tylko w kategoriach towarzyskich, ale pewnej uzdrowicielskiej kontroli. Pamiętała niektóre wariackie zachowania, którym poddawał się w czasie ucieczki z Azkabanu i chciała upewnić się, że się już więcej nie powtórzą a szlachcic wraca do pełni zdrowia, także tego psychicznego.
Od opuszczenia Azkabanu minął prawie miesiąc, koszmary, nawiedzające ją każdej nocy, ustąpiły, a szarość odbierająca barwy każdemu wschodzącemu dniu, nieco wyblakła, pozwalając dostrzegać ostrzejsze kontury. Starała się zapomnieć o tym, co czuła w murach upiornego więzienia i właściwie wychodziło jej to coraz lepiej, głównie dzięki bolesnym doświadczeniom teraźniejszości. Rosier ponownie zrównał ją z ziemią, stłamsił, wbił zatruty sztylet pod serce - i nie potrafiła pozbyć się tego ostrza. Uciekała więc z Białej Willi, naiwnie sądząc, że zmiana otoczenia pomoże w nabraniu dystansu do usłyszanych, zawoalowanych obelg. Zawiódł się na niej, znudził się nią, pogardzał: wolała rozgrzebywać na nowo wspomnienia z samobójczej misji ratunkowej, jaką postawił przed nimi Czarny Pan, niż wpatrywać się w drzwi prowadzące na taras w żałosnej nadziei na magiczną naprawę swego losu. W innej sytuacji nie odpowiedziałaby na list lorda Burke, ale teraz przystałaby na każdą propozycję spotkania, odnajdując w odmiennym otoczeniu spokój.
Pojawiła się w Durham punktualnie. Znała posiadłość, bywała u przyjaciółki, znała Edgara oraz Quentina - a także wiekowego skrzata, który poprowadził ją do oranżerii, gdzie miał oczekiwać ją sir Craig. Oranżeria, słuszny wybór, pogoda nie dopisywała a nad Wielką Brytanią zawisły czarne chmury, siąpiące deszczem nieprzynoszącym ulgi i niezmywającym z dachów popiołów spalonego Ministerstwa Magii. Gdy znalazła się już w przeszklonym pomieszczeniu a posłuszny sługa zamknął za nią drzwi, zsunęła z dłoni długie rękawiczki i włożyła je do kieszeni sukni. Chłód, który przeniknął ją w Azkabanie, ciągle przejmował jej ciało, ale już znacznie lżej niż na początku burzowego miesiąca.
- Craig - powitała siedzącego na sofie mężczyznę, krótkim gestem nagiej już dłoni powstrzymując go od powstania i przekazywania ewentualnych honorów. Nie potrzebowała przysuwania krzesła i dżentelmeńskich uprzejmości ofiarowywanych na stojąco. Sama zajęła wygodny fotel naprzeciwko wersalki, z widokiem na szemrzącą kaskadę wodospadu, spadającego do oczka wodnego. Ciepło, pięknie, cicho - uśmiechnęła się delikatnie, dobrze, że nie przyjął jej w ponurym gabinecie. Nie dziwiło ją szukanie odpoczynku w miejscu tak różnym od zawszonej celi Azkabanu - i nie wątpiła, że właśnie o tym chciał z nią porozmawiać. - Jak się czujesz w domu? - spytała kulturalnie, splatając dłonie przed sobą. Czarne, rozpuszczone włosy opadały na ramiona prostej sukni a twarz pozbawiona makijażu wyrażała umiarkowane zainteresowanie. Nigdy nie była z Craigiem blisko, ale zasłużył na Mroczny Znak, stał się więc zaufanym sojusznikiem. Obawiała się, jak nieludzka atmosfera więzienia i długotrwałe przebywanie w towarzystwie dementorów mogły wpłynąć na tego silnego czarodzieja - traktowała więc to spotkanie nie tylko w kategoriach towarzyskich, ale pewnej uzdrowicielskiej kontroli. Pamiętała niektóre wariackie zachowania, którym poddawał się w czasie ucieczki z Azkabanu i chciała upewnić się, że się już więcej nie powtórzą a szlachcic wraca do pełni zdrowia, także tego psychicznego.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
On sam się tego obawiał. Tego, że może nie powrócić do bycia sobą. Jak mocno mury Azkabanu oraz ich upiorni strażnicy mogli na niego wpłynąć? Jak przez mgłę pamiętał te wszystkie dni spędzone w celi, w ciemnym kącie gdzie próżno było o choć najsłabszy ognik nadziei. Gdy próbował sięgnąć pamięcią wstecz, zamiast obrazów czy dźwięków pamiętał tylko dwie rzeczy - zimno oraz bezgraniczne przerażenie. Czasem do tych dwóch doznań dołączał jeszcze ból. Ból, który pod koniec pobytu w więzieniu sam sobie zadawał, rozpaczliwie pożądając jakichś innych bodźców. I być może po części to właśnie tym okazjonalnym momentom, gdy zamknięty w celi lord Burke kaleczył się z premedytacją, zawdzięczał to, że jego umysł nie stoczył się kompletnie w odmęty szaleństwa.
Powoli odwrócił głowę, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi oranżerii, zwiastujących nadejście zaproszonego gościa. Przez pewien czas Craig zastanawiał się, dlaczego właściwie, kiedy już siadł do pisania listu, to właśnie Deirdre postanowił zaprosić w pierwszej kolejności. Nie była mu specjalnie bliska, ba, nie należała przecież nawet do arystokratycznej części śmierciożerców. Bliższe kontakty łączyły go choćby z Yaxleyem. Ba, nawet z Rosierem. No i na sam koniec, nie należało zapominać, że była przecież kobietą. Jednak Craig nauczył się już patrzeć ponad takimi podziałami. Nosiła mroczny znak, tak jak on, więc pozostałe kryteria przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlaczego jednak akurat ona? Zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Potrafił bez trudu zrozumieć, dlaczego mężczyźni tracili dla niej głowę. Pierwszym co porażało, była jej niezwykłe, egzotyczna uroda - choć tego typu komplement odnośnie jej osoby prawdopodobnie nigdy nie padłby z jego ust. No i to nie jej piękno było powodem, dla którego to na jej parapecie Blanche pojawiła się w pierwszej kolejności.
Nie odezwał się, gdy wypowiedziała jego imię. Zamiast tego sięgnął po butelkę i nalał jej zawartości do drugiego z kieliszków stojących na stoliku. Czyż to nie była iście irracjonalna sytuacja? Ich dwoje, umiłowanych przez czarną magię, z rękami plamionymi krwią; dwójka która odwiedziła Azkaban i uszła stamtąd z życiem... I dziś jak gdyby nigdy nic, siedzieli sobie przy cicho szemrzącym wodospadzie i butelce przyniesionej z piwnic pod Durham. Craiga za każdym razem porażało to, jak normalny wydawał się każdy mijający dzień, po tym, jak już wrócił do rezydencji. Skrzaty i służba doglądali porządku, na każde jego zawołanie na stole pojawiały się najlepsze dania... sielanka. Gdyby tylko nie wciąż powracające koszmary i snujące się za nim cienie.
Nie od razu odpowiedział na jej pytanie. Chwycił za kieliszek i wypił go do końca jednym haustem, wpatrując się w ryby kręcące się tuż pod powierzchnią tafli w oczku wodnym. Jak się mógł czuć? Obco. Swojsko. Osaczony. Bezpieczny. Słaby.
- Śniłaś mi się. - rzucił, odwlekając w czasie swoją odpowiedź. - Na krótko przed waszym przybyciem. - czy był to sen, czy może raczej majaki? Nie był pewien. Jedyne co mógł powiedzieć o tej przedziwnej marze, to to, że na pewno miała miejsce. Oraz że często przywoływał ją w pamięci, gdy jeszcze siedział w celi. Stanowiła w pewnym sensie cząstkę jego dawnego życia, życia na wolności, ale jednocześnie nie była radosna. Dementorzy nie mogli mu jej więc odebrać, nie ważne jak bardzo by się starali.
Powoli odwrócił głowę, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi oranżerii, zwiastujących nadejście zaproszonego gościa. Przez pewien czas Craig zastanawiał się, dlaczego właściwie, kiedy już siadł do pisania listu, to właśnie Deirdre postanowił zaprosić w pierwszej kolejności. Nie była mu specjalnie bliska, ba, nie należała przecież nawet do arystokratycznej części śmierciożerców. Bliższe kontakty łączyły go choćby z Yaxleyem. Ba, nawet z Rosierem. No i na sam koniec, nie należało zapominać, że była przecież kobietą. Jednak Craig nauczył się już patrzeć ponad takimi podziałami. Nosiła mroczny znak, tak jak on, więc pozostałe kryteria przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlaczego jednak akurat ona? Zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Potrafił bez trudu zrozumieć, dlaczego mężczyźni tracili dla niej głowę. Pierwszym co porażało, była jej niezwykłe, egzotyczna uroda - choć tego typu komplement odnośnie jej osoby prawdopodobnie nigdy nie padłby z jego ust. No i to nie jej piękno było powodem, dla którego to na jej parapecie Blanche pojawiła się w pierwszej kolejności.
Nie odezwał się, gdy wypowiedziała jego imię. Zamiast tego sięgnął po butelkę i nalał jej zawartości do drugiego z kieliszków stojących na stoliku. Czyż to nie była iście irracjonalna sytuacja? Ich dwoje, umiłowanych przez czarną magię, z rękami plamionymi krwią; dwójka która odwiedziła Azkaban i uszła stamtąd z życiem... I dziś jak gdyby nigdy nic, siedzieli sobie przy cicho szemrzącym wodospadzie i butelce przyniesionej z piwnic pod Durham. Craiga za każdym razem porażało to, jak normalny wydawał się każdy mijający dzień, po tym, jak już wrócił do rezydencji. Skrzaty i służba doglądali porządku, na każde jego zawołanie na stole pojawiały się najlepsze dania... sielanka. Gdyby tylko nie wciąż powracające koszmary i snujące się za nim cienie.
Nie od razu odpowiedział na jej pytanie. Chwycił za kieliszek i wypił go do końca jednym haustem, wpatrując się w ryby kręcące się tuż pod powierzchnią tafli w oczku wodnym. Jak się mógł czuć? Obco. Swojsko. Osaczony. Bezpieczny. Słaby.
- Śniłaś mi się. - rzucił, odwlekając w czasie swoją odpowiedź. - Na krótko przed waszym przybyciem. - czy był to sen, czy może raczej majaki? Nie był pewien. Jedyne co mógł powiedzieć o tej przedziwnej marze, to to, że na pewno miała miejsce. Oraz że często przywoływał ją w pamięci, gdy jeszcze siedział w celi. Stanowiła w pewnym sensie cząstkę jego dawnego życia, życia na wolności, ale jednocześnie nie była radosna. Dementorzy nie mogli mu jej więc odebrać, nie ważne jak bardzo by się starali.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wygodniej rozsiadła się na fotelu, zakładając nogę na nogę, nie bacząc na to, że rozcięcie sukni wyzywająco ukazało lśniącą egzotyczną barwą, smukłą łydkę i kawałek zgrabnego kolana. Przestała się pilnować, zgrzebność ubioru także stanowiła nieme wyzwanie - a Craig nie stanowił, według jej opinii, żadnego zagrożenia. Stary kawaler, bezdzietny, bez historii setek narzeczonych, przemykających przez salony Durham. Czegóż miałaby się obawiać? Z drugiej strony ciekawił ją powód długiego stanu kawalerskiego tego konkretnego szlachcica. Nie brakowało mu ani pieniędzy ani wpływów, co do urody nie wypowiadała się, gustowała w znacznie odmiennych mężczyznach, ale przecież lord Burke nie posiadał ohydnego garba lub połamanego nosa. Coś musiało być nie tak, lecz nie próbowała zgłębić tematu ani odgadnąć tajemnicy, przyjmując pewną dziwaczność czarodzieja jako jeden z elementów jego charakterystyki. Tuż po wrażliwości, jaką wykazał w nakreślonych na pergaminie słowach, sugerujących, że ciągle nie wyleczył się z traumy Azkabanu. Rozumiała to, spędził tam więcej czasu, tkwił w brudnej celi, bez różdżki i bez świadomości, że wiele osób planuje pomóc mu w ucieczce. Zniszczyłoby to najzdolniejszego czarodzieja, podłamałoby najsilniejszego psychicznie człowieka - a Burke mimo wszystko zdawał się wracać do zdrowia, powoli, w swoim tempie, ale nieustępliwie. Uparta chęć życia z pewnością imponowała, ale Deirdre wyczuwała pewną słabość. Zignorował zapytanie gościa; uniosła tylko jedną brew w wyrazie zdziwienia, postanawiając nie komentować tego niekulturalnego zagrania. Musiała być wyrozumiała, przeżył prawdziwy koszmar i - kto wie - być może nigdy nie będzie w pełni sobą. I tak była to niezbyt wysoka cena za wolność i możliwość powrócenia do żywych, właściwie bez większych konsekwencji.
- Nago? - spytała bezpardonowo i beznamiętnie, słysząc o śnie. Nie poruszyło jej to, nie prowokowała, przywykła po prostu do podobnych wyznań i wolała mieć za sobą szczegóły marzeń sennych, dopadających lorda Burke'a. - Przeczuwałeś, że cię odnajdziemy? - spytała po chwili ciszy, prostując się na krześle. Nie sięgnęła po trunek, przesuwała tylko wzrokiem po pięknym wnętrzu, dając Craigowi czas na zaaklimatyzowanie się w jej towarzystwie. I na szczere otworzenie swego serca i myśli - czyż nie po to ją tutaj zaprosił?
- Nago? - spytała bezpardonowo i beznamiętnie, słysząc o śnie. Nie poruszyło jej to, nie prowokowała, przywykła po prostu do podobnych wyznań i wolała mieć za sobą szczegóły marzeń sennych, dopadających lorda Burke'a. - Przeczuwałeś, że cię odnajdziemy? - spytała po chwili ciszy, prostując się na krześle. Nie sięgnęła po trunek, przesuwała tylko wzrokiem po pięknym wnętrzu, dając Craigowi czas na zaaklimatyzowanie się w jej towarzystwie. I na szczere otworzenie swego serca i myśli - czyż nie po to ją tutaj zaprosił?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Z jakiegoś powodu, kiedy usłyszał pytanie, które mu zadała, najpierw zmarszczył brwi. Zdawał się lekko zdziwiony, jakby przez kilka chwil nie mógł pojąć, o co właściwie go pytała. Po chwili dopiero coś jakby zaskoczyło, a Craig najpierw błysnął białymi zębami, a następnie jego pierś zatrzęsła się od cichego śmiechu. Właściwie zaśmiał się po raz pierwszy od czasu ucieczki, i nie był nawet pewien, co go tak właściwie rozbawiło. Może chodziło o płytkość, którą Deirdre najwyraźniej przypisywała jego wyznaniu? Domyślał się, że, zważywszy na jej przeszłość, mężczyźni na pewno często wyznawali jej, że gościła w ich snach. To z pewnością było męczące. Craig musiał ją jednak rozczarować.
- Nie. - odpowiedział, siadając prosto, przodem do niej. Wzrok miał na powrót skupiony i poważny, po wesołości nie zostało wiele śladu - Tak brzmi odpowiedź na oba pytania - erotyczne sny z pewnością pomogłyby mu jakoś lepiej znieść uwięzienie w Azkabanie. Wizja kształtnego, kobiecego ciała o alabastrowej skórze i błyszczących, ciemnych włosach sprawiłaby, że czas upływałby mu dużo szybciej. Jeśli jednak miałby już śnić o jakichś niewiastach, Deirdre, mimo swojej urody, prawdopodobnie byłaby jedną z ostatnich, o której by pomyślał. - Ciebie też schwytali. Zamknęli. Wyglądałaś i brzmiałaś tak realnie. Zupełnie jak teraz. Ale wiedziałem, że to sen.
Wyklinał ich. W najczarniejszych godzinach, w mroku nocy wykrzykiwał pod adresem Rosiera, Mulciberów i pozostałych śmierciożerców, a nawet własnych kuzynów, groźby i obietnice, które nigdy nie miały się ziścić. Nie miał pojęcia, że planują włamanie się do Azkabanu - nie podejrzewał o takie szaleństwo kogoś, kto nie potrafił nawet wyczarować patronusa, ponoć przecież jedynej formy obrony przed posępnymi strażnikami tegoż miejsca. Dziś był im wszystkim niemal dozgonnie wdzięczny - zarówno tym, którzy nadstawiali karku w mrocznych murach więzienia, ale też tym, którzy odegrali nawet niewielką rolę w jego uwolnieniu. Ale jednak czasem męczyła go myśl, którą za wszelką cenę próbował od siebie odpychać. Cienki, ledwo słyszalny głos w jego głowie szeptał mu, że jego oswobodzenie miało miejsce tylko przy okazji... i że gdyby Czarny Pan nie zainteresował się dementorami oraz mocą anomalii, Burke najprawdopodobniej nadal tkwiłby w celi. Nienawidził tego głosu.
W pewnym momencie Craig sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej różdżkę. Nową różdżkę, rzecz jasna. Zakupioną ledwie w przeddzień tego spotkania. Drewno lśniło, wypolerowane na wysoki połysk. Wciąż sprawiała wrażenie bardziej przedmiotu ze sklepowej wystawy, niż narzędzia, tak niezbędnego dla czarodzieja. Craig rzucił nią zaledwie kilka czarów i nie potrafił do niej przywyknąć. Leżała mu w rękach jednocześnie swojsko i obco - odczucia niemal takie same jak jego obecność w domu rodzinnym. Choć posiadała taki sam kolor, gdyż wykonana była z tego samego drewna, co jego stara różdżka, rdzeń wewnątrz różnił się diametralnie. Mężczyzna położył swój nowy nabytek na stoliku pomiędzy nimi.
- Poprzednią odebrali mi równie łatwo, jakby zabierali lizaka pięciolatkowi - odezwał się, a w jego głowie pobrzmiewała gorycz. - Czuję się słaby. Zhańbiony. - rodzinny dom nie pomagał uporać się z uczuciem ośmieszenia. Pogłębiał je. Te wszystkie portrety jego przodków, spoglądające na niego z ram obrazów z pogardą wymalowaną na twarzach. Oceniały go i w pewnym sensie miały do tego prawo. W ich opinii był porażką. - Mam zamiar nauczyć się korzystać z magii bez przymusu używania różdżki. - wyznał jej. Co mu było po doskonałej znajomości zaklęć z różnych dziedzin, skoro bez tego głupiego patyka stawał się niemal bezbronny jak dziecko?
- Nie. - odpowiedział, siadając prosto, przodem do niej. Wzrok miał na powrót skupiony i poważny, po wesołości nie zostało wiele śladu - Tak brzmi odpowiedź na oba pytania - erotyczne sny z pewnością pomogłyby mu jakoś lepiej znieść uwięzienie w Azkabanie. Wizja kształtnego, kobiecego ciała o alabastrowej skórze i błyszczących, ciemnych włosach sprawiłaby, że czas upływałby mu dużo szybciej. Jeśli jednak miałby już śnić o jakichś niewiastach, Deirdre, mimo swojej urody, prawdopodobnie byłaby jedną z ostatnich, o której by pomyślał. - Ciebie też schwytali. Zamknęli. Wyglądałaś i brzmiałaś tak realnie. Zupełnie jak teraz. Ale wiedziałem, że to sen.
Wyklinał ich. W najczarniejszych godzinach, w mroku nocy wykrzykiwał pod adresem Rosiera, Mulciberów i pozostałych śmierciożerców, a nawet własnych kuzynów, groźby i obietnice, które nigdy nie miały się ziścić. Nie miał pojęcia, że planują włamanie się do Azkabanu - nie podejrzewał o takie szaleństwo kogoś, kto nie potrafił nawet wyczarować patronusa, ponoć przecież jedynej formy obrony przed posępnymi strażnikami tegoż miejsca. Dziś był im wszystkim niemal dozgonnie wdzięczny - zarówno tym, którzy nadstawiali karku w mrocznych murach więzienia, ale też tym, którzy odegrali nawet niewielką rolę w jego uwolnieniu. Ale jednak czasem męczyła go myśl, którą za wszelką cenę próbował od siebie odpychać. Cienki, ledwo słyszalny głos w jego głowie szeptał mu, że jego oswobodzenie miało miejsce tylko przy okazji... i że gdyby Czarny Pan nie zainteresował się dementorami oraz mocą anomalii, Burke najprawdopodobniej nadal tkwiłby w celi. Nienawidził tego głosu.
W pewnym momencie Craig sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej różdżkę. Nową różdżkę, rzecz jasna. Zakupioną ledwie w przeddzień tego spotkania. Drewno lśniło, wypolerowane na wysoki połysk. Wciąż sprawiała wrażenie bardziej przedmiotu ze sklepowej wystawy, niż narzędzia, tak niezbędnego dla czarodzieja. Craig rzucił nią zaledwie kilka czarów i nie potrafił do niej przywyknąć. Leżała mu w rękach jednocześnie swojsko i obco - odczucia niemal takie same jak jego obecność w domu rodzinnym. Choć posiadała taki sam kolor, gdyż wykonana była z tego samego drewna, co jego stara różdżka, rdzeń wewnątrz różnił się diametralnie. Mężczyzna położył swój nowy nabytek na stoliku pomiędzy nimi.
- Poprzednią odebrali mi równie łatwo, jakby zabierali lizaka pięciolatkowi - odezwał się, a w jego głowie pobrzmiewała gorycz. - Czuję się słaby. Zhańbiony. - rodzinny dom nie pomagał uporać się z uczuciem ośmieszenia. Pogłębiał je. Te wszystkie portrety jego przodków, spoglądające na niego z ram obrazów z pogardą wymalowaną na twarzach. Oceniały go i w pewnym sensie miały do tego prawo. W ich opinii był porażką. - Mam zamiar nauczyć się korzystać z magii bez przymusu używania różdżki. - wyznał jej. Co mu było po doskonałej znajomości zaklęć z różnych dziedzin, skoro bez tego głupiego patyka stawał się niemal bezbronny jak dziecko?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Śmiech wybrzmiał w oranżerii w zwielokrotnionym echu, miękko odbijającym się od szklanych ścian, by w końcu niknąć w gąszczu mniej lub bardziej egzotycznych roślin. Dziwnie było obserwować niedawnego więźnia Azkabanu w tym rajskim otoczeniu, pozwalającego sobie na nieskrępowany wybuch wesołości. Właściwie cieszyła się, że to rzeczowe pytanie wywołało taką reakcję; oznaczało to, że żył, że starał się wrócić do siebie, zawalczyć z demonami nie tak znowu odległej przeszłości. Deirdre pozwoliła sobie na lekki półuśmiech, lewy kącik w górę, odrobinę zmarszczone kocie oko. Rozmowa z Craigiem przebiegała prosto, bez zbędnych wycieczek personalnych, bez zagłębiania się w metafory, bez wybiegania w przeróżne anegdoty. Zwykła wymiana informacji bądź ich zdystansowane przemilczanie. Odnajdowała się w tym bez większego problemu, rozpościerając się wygodniej w fotelu. Brak dżentelmeńskiej propozycji napitku bądź konsumpcji przygotowanych potraw nie umknęła jej uwadze, lecz nie poczuła się urażona. Traktował ją zapewne jak każdego męskiego gościa, choć przecież zaprosił właśnie ją. Nie najwyższego rangą Rosiera, nie najzdolniejszych Mulciberów, nie zaprzyjaźnionego Yaxleya. Zamierzała dopytać o to za chwilę, dając mężczyźnie czas na przemyślenia i streszczenie niezbyt upojnego snu.
- Na szczęście to był tylko sen - odpowiedziała beznamiętnie, odnajdując w spojrzeniu Craiga pewien mrok, skazę Azkabanu. Czy kiedykolwiek będzie w stanie się jej pozbyć? Czy ta lodowata iskra tkwi także w niej? - Cieszę się jednak, że mogłeś chociaż przez chwilę, choć nie na jawie, przebywać z kimś ci znanym - wygłosiła okrągłymi słowami, wspierając dłonie o końce podłokietników. Blade, długie i szczupłe palce zalśniły egzotyczną barwą skóry. - Jak się tam czułeś? - spytała bezpardonowo, oczekując wyczerpującej odpowiedzi. Spędziła w Azkabanie niespełna dwie godziny, Craig oddał więzieniu znacznie więcej: czasu, wspomnień, duszy. Ciekawił ją wpływ dementorów na psychikę Śmierciożercy, sadystycznie pragnęła poznać szczegóły tego cierpienia, jakby przewidując, że kiedyś i ona może paść jego ofiarą.
Drewno różdżki Burke'a nie wywołało zdziwienia ani odruchu sięgnięcia po swoją broń. Nie musiała się przy nim obawiać, był sługą Czarnego Pana, w dodatku stojącym niżej w hierarchii od niej samej, nie ośmieliłby się jej zaatakować - chociaż taka szansa istniała, utrata zmysłów po tak bolesnych doświadczeniach nie byłaby zaskakująca. Śmiałe przyznanie się do własnej słabości, do hańby i niepokoju wydało się Deirdre odrobinę nie na miejscu, ale nie przywykła ona do obnażania swych uczuć, co inni czynili bez skrępowania. - Może warto poświęcić swój czas umiejętnościom obronnym? - zasugerowała lekko; sama to uczyniła, oczywiście po uprzedniej krytyce płynącej z ust Rosiera. Ona także nie doceniała białej magii, uważała, że poświęcając się jej mrocznej siostrze, nie musi już troszczyć się o ochronę. Myliła się i dzięki wskazówkom mentora poczuła się znacznie pewniej, osiągając wysoką biegłość w zaklęciach tarczy i tych, mogących wzmocnić sojuszników. Regularna nauka przynosiła efekty; porywanie się na zgłębienie tajników sztuki magii bezróżdżkowej wywołała w niej jednocześnie niedowierzanie, szacunek i odrobinę dezorientacji. Nie okazała jednakże tych uczuć - jak zawsze - przyglądając się Craigowi z trudną do odgadnięcia miną. - Znasz kogoś, kto może cię tego nauczyć? To niezwykle trudna sztuka - zwróciła uwagę na oczywistość, pozostawiając w niedopowiedzeniu sugestię, że najlepiej byłoby skupić się na niedopuszczeniu do utraty różdżki. Ambicja Burke'a dała jej wiele do myślenia; starał się, myślał logicznie, dumnie; chciał działać, by nie doszło do powtórki z rozrywki, prowadzącej go prosto do Azkabanu.
- Na szczęście to był tylko sen - odpowiedziała beznamiętnie, odnajdując w spojrzeniu Craiga pewien mrok, skazę Azkabanu. Czy kiedykolwiek będzie w stanie się jej pozbyć? Czy ta lodowata iskra tkwi także w niej? - Cieszę się jednak, że mogłeś chociaż przez chwilę, choć nie na jawie, przebywać z kimś ci znanym - wygłosiła okrągłymi słowami, wspierając dłonie o końce podłokietników. Blade, długie i szczupłe palce zalśniły egzotyczną barwą skóry. - Jak się tam czułeś? - spytała bezpardonowo, oczekując wyczerpującej odpowiedzi. Spędziła w Azkabanie niespełna dwie godziny, Craig oddał więzieniu znacznie więcej: czasu, wspomnień, duszy. Ciekawił ją wpływ dementorów na psychikę Śmierciożercy, sadystycznie pragnęła poznać szczegóły tego cierpienia, jakby przewidując, że kiedyś i ona może paść jego ofiarą.
Drewno różdżki Burke'a nie wywołało zdziwienia ani odruchu sięgnięcia po swoją broń. Nie musiała się przy nim obawiać, był sługą Czarnego Pana, w dodatku stojącym niżej w hierarchii od niej samej, nie ośmieliłby się jej zaatakować - chociaż taka szansa istniała, utrata zmysłów po tak bolesnych doświadczeniach nie byłaby zaskakująca. Śmiałe przyznanie się do własnej słabości, do hańby i niepokoju wydało się Deirdre odrobinę nie na miejscu, ale nie przywykła ona do obnażania swych uczuć, co inni czynili bez skrępowania. - Może warto poświęcić swój czas umiejętnościom obronnym? - zasugerowała lekko; sama to uczyniła, oczywiście po uprzedniej krytyce płynącej z ust Rosiera. Ona także nie doceniała białej magii, uważała, że poświęcając się jej mrocznej siostrze, nie musi już troszczyć się o ochronę. Myliła się i dzięki wskazówkom mentora poczuła się znacznie pewniej, osiągając wysoką biegłość w zaklęciach tarczy i tych, mogących wzmocnić sojuszników. Regularna nauka przynosiła efekty; porywanie się na zgłębienie tajników sztuki magii bezróżdżkowej wywołała w niej jednocześnie niedowierzanie, szacunek i odrobinę dezorientacji. Nie okazała jednakże tych uczuć - jak zawsze - przyglądając się Craigowi z trudną do odgadnięcia miną. - Znasz kogoś, kto może cię tego nauczyć? To niezwykle trudna sztuka - zwróciła uwagę na oczywistość, pozostawiając w niedopowiedzeniu sugestię, że najlepiej byłoby skupić się na niedopuszczeniu do utraty różdżki. Ambicja Burke'a dała jej wiele do myślenia; starał się, myślał logicznie, dumnie; chciał działać, by nie doszło do powtórki z rozrywki, prowadzącej go prosto do Azkabanu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Och, zawsze wypominali mu, że był porażką. Ojciec dostrzegł to jako pierwszy. Jego najstarszy nie spełniał wszystkich oczekiwań rodziciela, paplał ozorem na prawo i lewo, zamiast znacząco milczeć, a od nudnej nauki run, wolał ganianie się z siostrą po polach otaczających ich rodową posiadłość. Choć był pierworodnym, dziedzicem tej gałęzi Burke'ów, ojciec z większą przychylnością patrzył na jego młodszego brata, który dużo bardziej wpasowywał się w charakterystyczny, zimny obraz lordów Durham. Zawsze powtarzali mu, że swoją osobą powinien przywodzić na myśl tajemnicę, jakąś nierozwiązywalną, poplątaną zagadkę. Że powinien budzić lęk i niepewność w pospólstwie, bo przecież wyższość należała mu się z racji urodzenia. Ten drugi aspekt udało mu się w pewnym stopniu spełnić. Nigdy jednak nie stał się szlachcicem, jakiego pragnął jego ojciec. Gdy Craig dorósł na tyle, by przyznać mu rację, próbował się zmienić. Chciał sprostać wyzwaniom i oczekiwaniom, jakie stawiał przed nim Winfred Burke - i za każdym razem zawodził. W końcu więc zwyczajnie przestał się starać, a zaczął być sobą. Gdyby Craig mógł wskazać powód, dla którego tak otwarcie potrafił mówić teraz Deirdre o swoich uczuciach i obawach, prawdopodobnie jako winowajczynię wskazałby własną młodszą siostrę. Przed nią nie miał tajemnic. Łączyła ich wyjątkowa więź, Craig mówił jej niemalże o wszystkim. Ale choć był marnym lordem, nie mógł znów zawieść jako śmierciożerca.
Postanowił pozostawić temat snu w spokoju. Gdy wracał do niego pamięcią, ostatnie o czym myślał, było cieszenie się z obecności kogoś znajomego w Azkabanie. Zamiast tego skupił myśli na jej kolejnym pytaniu. - Niewielką próbkę miałaś na waszej wyprawie - zaczął. Rozumiał jej ciekawość. Chyba każdego czarodzieja choć w pewnym stopniu ciekawiło, jakie potworności potrafiło ukazać ci więzienie przepełnione dementorami. Nawet jeśli ze strachu nie chciał się do tego przyznać. - Zimno, ciemność, przerażenie pnące ci się po kręgosłupie, zalewające płuca lodowatą mazią. - wstał powoli, w dłoń chwycił butelkę alkoholu, z której wcześniej polewał im do kieliszków. Krople wody pokrywały szklaną, zimną powierzchnię, powoli spływając w dół. - Pobił cię ktoś kiedyś do nieprzytomności? Miałaś może gorączkę tak wysoką, że rzeczywistość zlewała się ze majakami? - zapytał niemalże lekkim, beztroskim tonem. Och, wiedział, że musiała przez to przechodzić. Klienci nie cackali się z kurwami, szczególnie tymi mniej doświadczonymi. Być może od ostatniego takiego przypadku minęły całe lata, ale Craig był pewien, że Tsagairt na pewno zalewała się kiedyś krwią po odwiedzinach coraz to bardziej nerwowych klientów. - To teraz wyobraź sobie że podobne majaki trwają przez dwa miesiące. Dzień w dzień. - nadal nie potrafił objąć umysłem, że tkwił tam tylko dwa miesiące. Miał wrażenie, że minęły całe lata. - Z tą tylko różnicą, że zamiast gorączki, trawi cię lodowate zimno - aby nieco uwiarygodnić swoją opowieść, pozwolił sobie stanąć za fotelem Deirdre, po czym odgarnął jej z karku włosy i przyłożył do nagiej skóry mokre, zimne szkło trzymanej przez siebie butelki. Tylko na chwilę - zaraz bowiem odsunął się, spodziewając się co najmniej reakcji pełnej oburzenia i kilku piorunujących spojrzeń.
- Dusisz się, topisz, wręcz dławisz w strachu. Znikąd nadziei. No i nie masz różdżki. Nikt nie przemieni cię w gęś, gdy dementorzy będą przemykać korytarzem obok. A jedyne co słyszysz, to bicie swojego serca i, od czasu do czasu, wrzaski współwięźniów. - ton, którym zakończył swoją opowieść był niemal radosny - choć w jego oczach lśnił wciąż lodowaty, złowrogi ognik. Usiadł znów na swojej wersalce i odkładając butelkę na stolik. O pobycie w Azkabanie i o odczuciach z nim związanych można by opowiadać godzinami - o strachu, rozpaczy, beznadziei, o pragnieniu rzucenia się w objęcia śmierci. Tej prawdziwej, definitywnej, zabierającej z tego padołu nie tylko duszę, ale także życie ofiary. Wszystko, byle tylko nie paść ofiarą pocałunku dementora. Ale co by nie powiedzieć o tym przeklętym miejscu... to i tak było za mało. Zbyt płytko.
- Życzyłem wam wszystkim śmierci, wiesz? - rzucił, jakby mimochodem, nalewając sobie znów alkoholu. Potem upił łyk, przeskakując myślami na kolejny poruszony przez nich temat. Biała magia. Na pewno będzie musiał poświęcić uwagę na rozwinięcie się z zakresu magii obronnej - te wszystkie przeklęte expelliarmusy i protego już raz przyniosły mu zgubę. Wciąż jednak był zdania - i nie zamierzał go zmienić - że najpierw powinien się nauczyć czarować bez różdżki. To mu zapewni również element zaskoczenia, w razie gdyby stanął oko w oko ze swoimi niegdysiejszymi przeciwnikami. A co tam, z kimkolwiek z tej zawszonej grupki, sympatyzującej ze szlamami! Skrępowany czarodziej bez różdżki - jakim był tak naprawdę zagrożeniem? Niemal żadnym. Craig był tego boleśnie świadom - po schwytaniu brakło mu możliwości by sięgnąć po swoje dziedzictwo, którym była magia, krążąca w jego żyłach. Wszystko przez brak przeklętej różdżki. - Jeden z moich francuskich przyjaciół jest zaznajomiony z tą sztuką - odparł, nie wchodząc w szczegóły. Odrobina złota, kontakty... to wszystko były środki, otwierające niemal każde drzwi. Magia bezróżdżkowa była w zasięgu jego ręki.
Postanowił pozostawić temat snu w spokoju. Gdy wracał do niego pamięcią, ostatnie o czym myślał, było cieszenie się z obecności kogoś znajomego w Azkabanie. Zamiast tego skupił myśli na jej kolejnym pytaniu. - Niewielką próbkę miałaś na waszej wyprawie - zaczął. Rozumiał jej ciekawość. Chyba każdego czarodzieja choć w pewnym stopniu ciekawiło, jakie potworności potrafiło ukazać ci więzienie przepełnione dementorami. Nawet jeśli ze strachu nie chciał się do tego przyznać. - Zimno, ciemność, przerażenie pnące ci się po kręgosłupie, zalewające płuca lodowatą mazią. - wstał powoli, w dłoń chwycił butelkę alkoholu, z której wcześniej polewał im do kieliszków. Krople wody pokrywały szklaną, zimną powierzchnię, powoli spływając w dół. - Pobił cię ktoś kiedyś do nieprzytomności? Miałaś może gorączkę tak wysoką, że rzeczywistość zlewała się ze majakami? - zapytał niemalże lekkim, beztroskim tonem. Och, wiedział, że musiała przez to przechodzić. Klienci nie cackali się z kurwami, szczególnie tymi mniej doświadczonymi. Być może od ostatniego takiego przypadku minęły całe lata, ale Craig był pewien, że Tsagairt na pewno zalewała się kiedyś krwią po odwiedzinach coraz to bardziej nerwowych klientów. - To teraz wyobraź sobie że podobne majaki trwają przez dwa miesiące. Dzień w dzień. - nadal nie potrafił objąć umysłem, że tkwił tam tylko dwa miesiące. Miał wrażenie, że minęły całe lata. - Z tą tylko różnicą, że zamiast gorączki, trawi cię lodowate zimno - aby nieco uwiarygodnić swoją opowieść, pozwolił sobie stanąć za fotelem Deirdre, po czym odgarnął jej z karku włosy i przyłożył do nagiej skóry mokre, zimne szkło trzymanej przez siebie butelki. Tylko na chwilę - zaraz bowiem odsunął się, spodziewając się co najmniej reakcji pełnej oburzenia i kilku piorunujących spojrzeń.
- Dusisz się, topisz, wręcz dławisz w strachu. Znikąd nadziei. No i nie masz różdżki. Nikt nie przemieni cię w gęś, gdy dementorzy będą przemykać korytarzem obok. A jedyne co słyszysz, to bicie swojego serca i, od czasu do czasu, wrzaski współwięźniów. - ton, którym zakończył swoją opowieść był niemal radosny - choć w jego oczach lśnił wciąż lodowaty, złowrogi ognik. Usiadł znów na swojej wersalce i odkładając butelkę na stolik. O pobycie w Azkabanie i o odczuciach z nim związanych można by opowiadać godzinami - o strachu, rozpaczy, beznadziei, o pragnieniu rzucenia się w objęcia śmierci. Tej prawdziwej, definitywnej, zabierającej z tego padołu nie tylko duszę, ale także życie ofiary. Wszystko, byle tylko nie paść ofiarą pocałunku dementora. Ale co by nie powiedzieć o tym przeklętym miejscu... to i tak było za mało. Zbyt płytko.
- Życzyłem wam wszystkim śmierci, wiesz? - rzucił, jakby mimochodem, nalewając sobie znów alkoholu. Potem upił łyk, przeskakując myślami na kolejny poruszony przez nich temat. Biała magia. Na pewno będzie musiał poświęcić uwagę na rozwinięcie się z zakresu magii obronnej - te wszystkie przeklęte expelliarmusy i protego już raz przyniosły mu zgubę. Wciąż jednak był zdania - i nie zamierzał go zmienić - że najpierw powinien się nauczyć czarować bez różdżki. To mu zapewni również element zaskoczenia, w razie gdyby stanął oko w oko ze swoimi niegdysiejszymi przeciwnikami. A co tam, z kimkolwiek z tej zawszonej grupki, sympatyzującej ze szlamami! Skrępowany czarodziej bez różdżki - jakim był tak naprawdę zagrożeniem? Niemal żadnym. Craig był tego boleśnie świadom - po schwytaniu brakło mu możliwości by sięgnąć po swoje dziedzictwo, którym była magia, krążąca w jego żyłach. Wszystko przez brak przeklętej różdżki. - Jeden z moich francuskich przyjaciół jest zaznajomiony z tą sztuką - odparł, nie wchodząc w szczegóły. Odrobina złota, kontakty... to wszystko były środki, otwierające niemal każde drzwi. Magia bezróżdżkowa była w zasięgu jego ręki.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obrazy, które Craig kreował swymi słowami, robiły na Deirdre pewne wrażenie, czego oczywiście nie okazała, spoglądając na niego z takim samym uprzejmym zainteresowaniem, jak poprzednio. Potrafiła się jednak wczuć w tę sytuację, odnaleźć się w roli ofiary, zniszczonej zarówno fizycznie jak i psychicznie. Umysł zawsze był silniejszy od wątłego ciała, zachowywała zdrowy rozsądek oraz pewność siebie nawet w momentach, w których ktoś inny przejmował władzę nad mięśniami i kośćmi; Burke rysował wizję tragiczniejszą. Bezradność, zagubienie, przekonanie o tym, że śmierć stałaby się wybawieniem a nie przekleństwem. Spoglądała prosto w jego oczy, doszukując się tam blasku szaleństwa, jaki śnił wyraźnie w rozszerzonych źrenicach w Azkabanie, gdy przemierzali kolejne korytarze, próbując uratować się z walącego się więzienia. - Być może - odpowiedziała zdawkowo, nie zamierzając zwierzać się Craigowi ze swych doświadczeń. Nie robiła tego nigdy i nikomu, zachowując cierpienie niczym najważniejszą tajemnicę - pomagało jej to wskrzesić w sobie nieustępliwą siłę, zaplanować zemstę, zahartować miękką stal wspomnień, by posłużyła niczym najbardziej śmiercionośne ostrze. Obserwowała działania Burke'a beznamiętnie, nie spinając się, gdy przeszedł niefrasobliwym spacerem za jej fotel. Spojrzenie czarnych tęczówek w dalszym ciągu skupiało się na urokliwej fontannie i egzotycznej zieleni; nawet nie drgnęła, gdy męska dłoń szybkim ruchem obnażyła jej kark, sekundę później zmrożony wilgotną powierzchnią butelki. Zacisnęła wargi, powstrzymując odruch odwrócenia się i przytknięcia szlachcicowi różdżki do gardła - opanowała instynkt samozachowawczy, a wkrótce promieniujący od szyi chłód zniknął, zastąpiony chłodnym powiewem.
- Nie życzę sobie, byś mnie dotykał - powiedziała jasno i zdecydowanie, mrożąc go spojrzeniem. Butelką, kwiatem, drogim materiałem, nie było to istotne; liczyła się wypracowana w bólu niezależność, niepozwalająca na przekroczenie granic, jakie ustaliła. Miała nadzieję, że Craig zrozumie zawoalowaną groźbę i już nigdy nie dotknie jej - niezależnie, z jakimi intencjami; wiedziała przecież, że chciał pokazać jej ów chłód i strach, ale doskonale zdawała sobie sprawę z ich istnienia. - Jak więc zachowałeś w tak koszmarnych siebie? Czym ochroniłeś własne życie i wspomnienia? - spytała jak gdyby nigdy nic, powracając do głównego wątku. Jeśli mogła się czegoś nauczyć, zamierzała to zrobić; wyciągnąć lekcję nawet od nieco oszalałego Burke'a, ambitnie powracającego do czarodziejskiej społeczności. Wydawał się zdeterminowany, ale i odległy; nie odpowiadał na jej pytania, nie podtrzymywał konwersacji. Zachowywał się tak, jakby sprowadził ją tutaj w jasno określonym celu, do jakiego dążył. Narzucenie ram rozmowy niezbyt się jej spodobało, ale ciągle siedziała w fotelu w tej samej pozycji, z tą samą miną i tym samym spojrzeniem, niewzruszona i zdystansowana, choć czujna. - Dlaczego? - spytała po prostu, gdy wspomniał o planach seryjnego morderstwa na swych kamratach. Przybyli po niego, uratowali go, dokonali niemożliwego; chciała wiedzieć, z czego wynikała ta destrukcyjna chęć. Przełożyła nogę na nogę, znów smukła, blada łydka zalśniła na tle czerni sukni. - Informuj mnie o postępach. Jestem pod wrażeniem twych ambicji - skomentowała; naprawdę podziwiałaby Craiga posługującego się magią niewymagającą różdżki, ale ta umiejętność wymagała wielu poświęceń - na przykład rezygnacji ze zgłębiania tajników czarnej magii. Coś za coś; nawet ktoś nieziemsko ambitny musiał pogodzić się ze swymi brakami, ale Burke byłby niezwykle przydatny jako sojusznik, nieobawiający się rozbrojenia.
- Nie życzę sobie, byś mnie dotykał - powiedziała jasno i zdecydowanie, mrożąc go spojrzeniem. Butelką, kwiatem, drogim materiałem, nie było to istotne; liczyła się wypracowana w bólu niezależność, niepozwalająca na przekroczenie granic, jakie ustaliła. Miała nadzieję, że Craig zrozumie zawoalowaną groźbę i już nigdy nie dotknie jej - niezależnie, z jakimi intencjami; wiedziała przecież, że chciał pokazać jej ów chłód i strach, ale doskonale zdawała sobie sprawę z ich istnienia. - Jak więc zachowałeś w tak koszmarnych siebie? Czym ochroniłeś własne życie i wspomnienia? - spytała jak gdyby nigdy nic, powracając do głównego wątku. Jeśli mogła się czegoś nauczyć, zamierzała to zrobić; wyciągnąć lekcję nawet od nieco oszalałego Burke'a, ambitnie powracającego do czarodziejskiej społeczności. Wydawał się zdeterminowany, ale i odległy; nie odpowiadał na jej pytania, nie podtrzymywał konwersacji. Zachowywał się tak, jakby sprowadził ją tutaj w jasno określonym celu, do jakiego dążył. Narzucenie ram rozmowy niezbyt się jej spodobało, ale ciągle siedziała w fotelu w tej samej pozycji, z tą samą miną i tym samym spojrzeniem, niewzruszona i zdystansowana, choć czujna. - Dlaczego? - spytała po prostu, gdy wspomniał o planach seryjnego morderstwa na swych kamratach. Przybyli po niego, uratowali go, dokonali niemożliwego; chciała wiedzieć, z czego wynikała ta destrukcyjna chęć. Przełożyła nogę na nogę, znów smukła, blada łydka zalśniła na tle czerni sukni. - Informuj mnie o postępach. Jestem pod wrażeniem twych ambicji - skomentowała; naprawdę podziwiałaby Craiga posługującego się magią niewymagającą różdżki, ale ta umiejętność wymagała wielu poświęceń - na przykład rezygnacji ze zgłębiania tajników czarnej magii. Coś za coś; nawet ktoś nieziemsko ambitny musiał pogodzić się ze swymi brakami, ale Burke byłby niezwykle przydatny jako sojusznik, nieobawiający się rozbrojenia.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Gdy zakazała mu jakiegokolwiek kontaktu fizycznego ze swoją osobą, Craig uniósł dłonie jakby się poddawał, jego brwi również powędrowały ku górze, kiedy próbował przyjąć minę niewiniątka. Nie zależało mu specjalnie na dotykaniu jej, nie planował też robienia jej na złość. Nie chciał sobie robić wrogów w szeregach ich własnej organizacji - tym bardziej że zrobienie sobie wroga z Deirdre, mogło znacząco pogorszyć też jego stosunki z Rosierem. Wiedział, skąd wzięła się jej niechęć wobec tej formy kontaktu, chociaż niespecjalnie go to obchodziło. Ten drobny gest, mający na celu lepsze i głębsze zobrazowanie tego, o czym opowiadał, musiała mu niestety zwyczajnie zapomnieć.
- Och, nie wiem czemu dementorzy darowali mi życie - odpowiedział. Przecież z tego co się dowiedzieli, odkąd tylko anomalia wzięła w posiadanie Azkaban, więźniowie regularnie tracili życie i to nie tylko z rąk posępnych strażników. A jednak Craiga nie spotkał taki los. Co było tego przyczyną? Czy przeklęte, wysysające duszę pomioty miały jakiś klucz, wedle którego opróżniały kolejne cele? A może jednak posuwały się po kolei, a Burke miał tyle szczęścia, że jego klatka znajdowała się po prostu dalej? Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi! Ale na jedno Craig mógł z łatwością odpowiedzieć. - Pozostałem przy swoich zmysłach - a przynajmniej przy części z nich - dzięki myślom o zemście. - wyznał jej. To nie były wesołe rozmyślania, dementorzy nie mogli więc mu ich odebrać. A Craig planował. Och, jakże planował. Niemal każdego dnia rozmyślał o tym, co zrobiłby Russellowi, gdyby go dostał w swoje ręce. O dziwo, Samantha nie nawiedzała jego myśli zbyt często. Raz czy dwa obiecał jej wyrwanie obu dłoni ze stawów, ale dużo częściej skupiał się na Crispinie. To go wciąż łączyło z rzeczywistością. Niczym kotwica, przytwierdzało umysł do ciała. Każdego dnia trzymała jednak odrobinę słabiej. W końcu mrok i szaleństwo pochłonęłyby go całkowicie. Dobrze, że śmierciożercy przybyli tak wcześnie, bo gdyby spędził tam jeszcze trochę czasu, ciężko byłoby mu wrócić do względnej władzy umysłowej tak szybko. - Chciałem go zabrać do Durham. Piwnice mają tu naprawdę grube mury, poza tym dookoła nie ma żywej duszy - doskonale wiedziała, o kim mówił. Znów się uśmiechnął, choć w kącikach jego ust czaiła się groźba. Nie była ona przeznaczona oczywiście dla Deirdre. Och, jakże żałował, że nie udało im się wywlec Russella z Azkabanu żywego... Jego umysł również musiał być w strzępach po tych miesiącach w zamknięciu. A Burke'owie na pewno postaraliby się, by w podobnym stanie znalazło się również jego ciało. Przy tym, co by mu zrobili, nawet pocałunek dementora byłby wybawieniem.
- Och nie, nie mówię o ostatnich dniach - zamachał rękami, spiesząc z wyjaśnieniami. Doceniał wszystko to, co dla niego zrobili - nawet jeśli nie z własnej woli. Z resztą, chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wkroczyłby do Azkabanu, gdyby go do tego nie zmuszono, lub rozkazano. - Chodzi mi o czas w celi. To też mi pozwalało zebrać myśli. Wiesz, byłem przekonany, że mnie tam porzuciliście.
Skinieniem głowy przystał na jej prośbę. Och z pewnością będzie bardzo chętny do wypróbowania i zaprezentowania swoich umiejętności w terenie. Wierzył, że powtórki z kwietnia nie będzie. I gotów był poświęcić swój czas na naukę, nawet jeśli miało się to odbić na jego znajomości zaklęć czarnomagicznych lub ochronnych. Był zdania, że jeśli jedno zaklęcie mu nie wyjdzie, będzie je powtarzał, aż w końcu osiągnie swój cel - z różdżką w ręce lub bez. Poczucie upokorzenia paliło go zbyt mocno by odpuścić, a Burke'owie średnio radzili sobie z negatywnymi uczuciami - w końcu czyż to nie praprzodkini Craig'a pod wpływem nienawiści stworzyła zaklęcie uśmiercające?
- Och, nie wiem czemu dementorzy darowali mi życie - odpowiedział. Przecież z tego co się dowiedzieli, odkąd tylko anomalia wzięła w posiadanie Azkaban, więźniowie regularnie tracili życie i to nie tylko z rąk posępnych strażników. A jednak Craiga nie spotkał taki los. Co było tego przyczyną? Czy przeklęte, wysysające duszę pomioty miały jakiś klucz, wedle którego opróżniały kolejne cele? A może jednak posuwały się po kolei, a Burke miał tyle szczęścia, że jego klatka znajdowała się po prostu dalej? Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi! Ale na jedno Craig mógł z łatwością odpowiedzieć. - Pozostałem przy swoich zmysłach - a przynajmniej przy części z nich - dzięki myślom o zemście. - wyznał jej. To nie były wesołe rozmyślania, dementorzy nie mogli więc mu ich odebrać. A Craig planował. Och, jakże planował. Niemal każdego dnia rozmyślał o tym, co zrobiłby Russellowi, gdyby go dostał w swoje ręce. O dziwo, Samantha nie nawiedzała jego myśli zbyt często. Raz czy dwa obiecał jej wyrwanie obu dłoni ze stawów, ale dużo częściej skupiał się na Crispinie. To go wciąż łączyło z rzeczywistością. Niczym kotwica, przytwierdzało umysł do ciała. Każdego dnia trzymała jednak odrobinę słabiej. W końcu mrok i szaleństwo pochłonęłyby go całkowicie. Dobrze, że śmierciożercy przybyli tak wcześnie, bo gdyby spędził tam jeszcze trochę czasu, ciężko byłoby mu wrócić do względnej władzy umysłowej tak szybko. - Chciałem go zabrać do Durham. Piwnice mają tu naprawdę grube mury, poza tym dookoła nie ma żywej duszy - doskonale wiedziała, o kim mówił. Znów się uśmiechnął, choć w kącikach jego ust czaiła się groźba. Nie była ona przeznaczona oczywiście dla Deirdre. Och, jakże żałował, że nie udało im się wywlec Russella z Azkabanu żywego... Jego umysł również musiał być w strzępach po tych miesiącach w zamknięciu. A Burke'owie na pewno postaraliby się, by w podobnym stanie znalazło się również jego ciało. Przy tym, co by mu zrobili, nawet pocałunek dementora byłby wybawieniem.
- Och nie, nie mówię o ostatnich dniach - zamachał rękami, spiesząc z wyjaśnieniami. Doceniał wszystko to, co dla niego zrobili - nawet jeśli nie z własnej woli. Z resztą, chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wkroczyłby do Azkabanu, gdyby go do tego nie zmuszono, lub rozkazano. - Chodzi mi o czas w celi. To też mi pozwalało zebrać myśli. Wiesz, byłem przekonany, że mnie tam porzuciliście.
Skinieniem głowy przystał na jej prośbę. Och z pewnością będzie bardzo chętny do wypróbowania i zaprezentowania swoich umiejętności w terenie. Wierzył, że powtórki z kwietnia nie będzie. I gotów był poświęcić swój czas na naukę, nawet jeśli miało się to odbić na jego znajomości zaklęć czarnomagicznych lub ochronnych. Był zdania, że jeśli jedno zaklęcie mu nie wyjdzie, będzie je powtarzał, aż w końcu osiągnie swój cel - z różdżką w ręce lub bez. Poczucie upokorzenia paliło go zbyt mocno by odpuścić, a Burke'owie średnio radzili sobie z negatywnymi uczuciami - w końcu czyż to nie praprzodkini Craig'a pod wpływem nienawiści stworzyła zaklęcie uśmiercające?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siła umysłu Craiga wzbudzała w niej pewien podziw. Udało mu się wytrwać w najgorszych warunkach, nie utracić siebie, zawalczyć o to, by ochronić tlące się pod wycieńczonym ciałem życie. Dementorzy faktycznie nie wyciągnęli go z celi, mógł przecież podzielić los setek innych, złożonych w ofierze kłębiącej się pośrodku mrocznych wód anomalii. Miał szczęście, cela zajmowana akurat przez niego nie znalazła się na morderczym szlaku wybieranym przez strażników Azkabanu; miał też jednak wiele wewnętrznej siły, zbudowanej na solidnym fundamencie zemsty. Deirdre uśmiechnęła się lekko - rozumiała go. Tak, chęć odpłacenia innym za wyrządzone krzywdy, doprowadzenia do równowagi i wymierzenia sprawiedliwości miała moc wskrzeszenia: odnajdywania nawet w najgorszych chwilach dzikiego ognia, pozwalającego wytrwać kolejny dzień. Byleby przetrwać i móc dokonać brutalnej zemsty.
- I jak czujesz się teraz...? - zawiesiła lekko głos. Nie mógł dokonać konkretnej zemsty, Crispin dokonał marnego, zdradzieckiego żywota w Azkabanie. Samantha także pozostawała poza jego zasięgiem; co więc motywowało go do dalszej walki? Czy nie czuł zawodu i rozpaczy, spowodowanych niemożnością zamknięcia Russella we wspomnianych piwnicach, mających stać się miejscem krwawej kaźni? - Wykazałeś się niezwykłą wytrzymałością - dodała po chwili zastanowienia: najbliższe komplementu słowa, jakie Craig mógł kiedykolwiek usłyszeć od obojętnej Tsagairt. Doceniającej starania Śmierciożercy, by nadrobić czas utracony w zawilgłych celach. Spoglądała na niego z uwagą, nawet nie mrugnąwszy, gdy słyszała o morderczych planach. Wzmocniona naukami Rosiera w zakresie obrony przed czarną magią, wątpiła, by mógł jej zagrozić. Ciekawiła ją jednak szczerość, z jaką opowiadał o swych uczuciach, wypowiadając dość kontrowersyjne zdania z dziecięcą łatwością. Uśmiechnęła się ponownie, przypominając sobie szaleństwo błyszczące w oczach Burke'a, gdy obszarpany i głodny powitał ich na azkabanowym korytarzu. Chciała mieć na niego oko, trzymać rękę na przyśpieszonym pulsie: doceniała szybkość, z którą powrócił do życia, ale wolała przezornie spoglądać na poczynania śmierciożercy. Kto wie, kiedy objawi się głębsze szaleństwo?
Nie chciała zaprzeczać jego słowom, także zastanawiała się nad tym, czy powróciliby po Burke'a gdyby nie szczęśliwy splot okoliczności, wrzucający do więzienia potrzebnego Czarnemu Panu czarnoksiężnika. Craig mógł żyć nadzieją na to, że ich Pan zadbałby o jego los - lub zawodem. Do niego należała ta trudna decyzja, Dei nie zamierzała upewniać go w żadnym z uczuć. Zamilkła na dłuższą chwilę, przyglądając się przez moment lśniącemu czerwienią pierścieniowi, zdobiącemu smukłą dłoń. - Gdybyś potrzebował pomocy przy nauce, mogę ci ją zaoferować. Zarówno zaklęć ofensywnych jak i najbliższej naszym sercom, najpotężniejszej magii - zaproponowała rzeczowo, przenosząc spojrzenie na twarz rozluźnionego i zdeterminowanego zarazem szlachcica. Śmierciożercy byli na tyle silni, na ile silne było ich najsłabsze ogniwo - a pokiereszowany Burke potrzebował wzmocnienia.
- I jak czujesz się teraz...? - zawiesiła lekko głos. Nie mógł dokonać konkretnej zemsty, Crispin dokonał marnego, zdradzieckiego żywota w Azkabanie. Samantha także pozostawała poza jego zasięgiem; co więc motywowało go do dalszej walki? Czy nie czuł zawodu i rozpaczy, spowodowanych niemożnością zamknięcia Russella we wspomnianych piwnicach, mających stać się miejscem krwawej kaźni? - Wykazałeś się niezwykłą wytrzymałością - dodała po chwili zastanowienia: najbliższe komplementu słowa, jakie Craig mógł kiedykolwiek usłyszeć od obojętnej Tsagairt. Doceniającej starania Śmierciożercy, by nadrobić czas utracony w zawilgłych celach. Spoglądała na niego z uwagą, nawet nie mrugnąwszy, gdy słyszała o morderczych planach. Wzmocniona naukami Rosiera w zakresie obrony przed czarną magią, wątpiła, by mógł jej zagrozić. Ciekawiła ją jednak szczerość, z jaką opowiadał o swych uczuciach, wypowiadając dość kontrowersyjne zdania z dziecięcą łatwością. Uśmiechnęła się ponownie, przypominając sobie szaleństwo błyszczące w oczach Burke'a, gdy obszarpany i głodny powitał ich na azkabanowym korytarzu. Chciała mieć na niego oko, trzymać rękę na przyśpieszonym pulsie: doceniała szybkość, z którą powrócił do życia, ale wolała przezornie spoglądać na poczynania śmierciożercy. Kto wie, kiedy objawi się głębsze szaleństwo?
Nie chciała zaprzeczać jego słowom, także zastanawiała się nad tym, czy powróciliby po Burke'a gdyby nie szczęśliwy splot okoliczności, wrzucający do więzienia potrzebnego Czarnemu Panu czarnoksiężnika. Craig mógł żyć nadzieją na to, że ich Pan zadbałby o jego los - lub zawodem. Do niego należała ta trudna decyzja, Dei nie zamierzała upewniać go w żadnym z uczuć. Zamilkła na dłuższą chwilę, przyglądając się przez moment lśniącemu czerwienią pierścieniowi, zdobiącemu smukłą dłoń. - Gdybyś potrzebował pomocy przy nauce, mogę ci ją zaoferować. Zarówno zaklęć ofensywnych jak i najbliższej naszym sercom, najpotężniejszej magii - zaproponowała rzeczowo, przenosząc spojrzenie na twarz rozluźnionego i zdeterminowanego zarazem szlachcica. Śmierciożercy byli na tyle silni, na ile silne było ich najsłabsze ogniwo - a pokiereszowany Burke potrzebował wzmocnienia.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Nadal mam na kim się mścić. - odpowiedział jej krótko.
Utrata Russella mogła wydawać się tragedią rodem z desek najlepszych teatrów - obiekt jego gorącego uczucia opuścił ten świat w tak brutalny, ale również jakże mało satysfakcjonujący sposób! Czy Craig powinien teraz pogrążyć się w rozpaczy, utraciwszy sens swojego niedawno odzyskanego życia? Na szczęście - a kto wie, może niestety - ta sztuka miała jeszcze kontynuację. Po angielskiej ziemi wciąż poruszały się osobistości, którym pewnego dnia lord Burke pragnął się odpłacić za ból i upokorzenie, które go spotkały. Zemsta była niesamowitym motorem napędowym. Nie raz w dziejach historii była przecież głównym powodem, dla którego zarówno mężczyźni jak i kobiety, choć wewnętrznie będący już wypalonymi wrakami, odmawiali poddania się śmierci i wciąż gnali przed siebie. Bo jak to tak, złożyć głowę do wiecznego snu, poddać się, kiedy wróg bezczelnie śmiał ci się w twarz? Za krew zawsze trzeba zapłacić krwią. W tym miejscu Craig włączał się więc znów do zabawy w kotka i myszkę. Do zabawy która stawała się coraz bardziej zacięta i brutalna. Ale hej, ręce i tak już od dawna miał splamione krwią.
Doceniał słowa Tsargairt. Świadomość że miał realne wsparcie ze strony swoich towarzyszy bardzo budowała pewność siebie. Wiedział, że gdyby tamtego dnia w porcie zjawił się w towarzystwie innego rycerza lub śmierciożercy, wydarzenia mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Może nigdy nie wylądowałby w Azkabanie. Nie zamierzał jednak roztrząsać co mogło lub nie mogło wydarzyć się tamtego wieczora. Nie zamierzał też polegać na innych w tak wielkim stopniu jak wtedy. W walce musiał stać się bardziej samodzielny. Jego przyszłe ofiary są silne. Potężne nawet. Aby dorównać w walce aurorskim umiejętnościom, potrzeba będzie dużo pracy. Craig odpychał od siebie myśli o byciu najsłabszym ogniwem, ale w głębi serca wiedział, że właśnie tak prezentuje się na tle innych śmierciożerców. Ale już niedługo.
Blada dłoń śmierciożercy ujęła delikatnie jeden z napełnionych wcześniej kieliszków. Nie był w stanie dokładnie powiedzieć jak, ale rozmowa z Deirdre nieco rozjaśniła mu w głowie, pomogła poukładać pewne fakty i pogodzić z własnymi myślami. Może to wyjawienie jej swoich planów związanych z nauką magii bezróżdżkowej? A może po prostu chodziło o wyrzucenie z siebie tego wszystkiego? O fakt, by wysłuchał go inny śmierciożerca? Nawet swoim kuzynom Craig nie opowiadał tyle o czasie spędzonym w zimnej, mrocznej celi. Chyba powoli zaczynał godzić się z faktem, że jego umysł tańczył niemal na krawędzi szaleństwa. Zamierzał to jednak przekuć w swoją siłę.
Po nieco przydługiej chwili, kiedy Craig popadł w krótką zadumę, uniósł swój kieliszek lekko ku górze. - Dziękuję. Będę pamiętać o tej ofercie. A teraz napijmy się. Za nasze przyszłe zwycięstwa. - zaproponował toast, przysuwając ku niej po blacie stoliczka drugie naczynie, wcześniej napełnione alkoholem. - I za zemstę.
Utrata Russella mogła wydawać się tragedią rodem z desek najlepszych teatrów - obiekt jego gorącego uczucia opuścił ten świat w tak brutalny, ale również jakże mało satysfakcjonujący sposób! Czy Craig powinien teraz pogrążyć się w rozpaczy, utraciwszy sens swojego niedawno odzyskanego życia? Na szczęście - a kto wie, może niestety - ta sztuka miała jeszcze kontynuację. Po angielskiej ziemi wciąż poruszały się osobistości, którym pewnego dnia lord Burke pragnął się odpłacić za ból i upokorzenie, które go spotkały. Zemsta była niesamowitym motorem napędowym. Nie raz w dziejach historii była przecież głównym powodem, dla którego zarówno mężczyźni jak i kobiety, choć wewnętrznie będący już wypalonymi wrakami, odmawiali poddania się śmierci i wciąż gnali przed siebie. Bo jak to tak, złożyć głowę do wiecznego snu, poddać się, kiedy wróg bezczelnie śmiał ci się w twarz? Za krew zawsze trzeba zapłacić krwią. W tym miejscu Craig włączał się więc znów do zabawy w kotka i myszkę. Do zabawy która stawała się coraz bardziej zacięta i brutalna. Ale hej, ręce i tak już od dawna miał splamione krwią.
Doceniał słowa Tsargairt. Świadomość że miał realne wsparcie ze strony swoich towarzyszy bardzo budowała pewność siebie. Wiedział, że gdyby tamtego dnia w porcie zjawił się w towarzystwie innego rycerza lub śmierciożercy, wydarzenia mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Może nigdy nie wylądowałby w Azkabanie. Nie zamierzał jednak roztrząsać co mogło lub nie mogło wydarzyć się tamtego wieczora. Nie zamierzał też polegać na innych w tak wielkim stopniu jak wtedy. W walce musiał stać się bardziej samodzielny. Jego przyszłe ofiary są silne. Potężne nawet. Aby dorównać w walce aurorskim umiejętnościom, potrzeba będzie dużo pracy. Craig odpychał od siebie myśli o byciu najsłabszym ogniwem, ale w głębi serca wiedział, że właśnie tak prezentuje się na tle innych śmierciożerców. Ale już niedługo.
Blada dłoń śmierciożercy ujęła delikatnie jeden z napełnionych wcześniej kieliszków. Nie był w stanie dokładnie powiedzieć jak, ale rozmowa z Deirdre nieco rozjaśniła mu w głowie, pomogła poukładać pewne fakty i pogodzić z własnymi myślami. Może to wyjawienie jej swoich planów związanych z nauką magii bezróżdżkowej? A może po prostu chodziło o wyrzucenie z siebie tego wszystkiego? O fakt, by wysłuchał go inny śmierciożerca? Nawet swoim kuzynom Craig nie opowiadał tyle o czasie spędzonym w zimnej, mrocznej celi. Chyba powoli zaczynał godzić się z faktem, że jego umysł tańczył niemal na krawędzi szaleństwa. Zamierzał to jednak przekuć w swoją siłę.
Po nieco przydługiej chwili, kiedy Craig popadł w krótką zadumę, uniósł swój kieliszek lekko ku górze. - Dziękuję. Będę pamiętać o tej ofercie. A teraz napijmy się. Za nasze przyszłe zwycięstwa. - zaproponował toast, przysuwając ku niej po blacie stoliczka drugie naczynie, wcześniej napełnione alkoholem. - I za zemstę.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ignorowanie kolejnych pytań, jakie padały z ust Deirdre, zaczynało ją poważnie irytować. Uniosła lekko brew - znów zamilkł, lekceważąc okazywaną troskę i zainteresowanie. Nie pierwszy raz, przekreślił więc swe szanse na nawiązanie głębszej nici porozumienia, Tsagairt miała serce na dłoni - bywało, że dosłownie - lecz rzadko kiedy pozwalała na ponowne ofiarowanie tego pulsującego organu, gdy został on wcześniej odrzucony. Zacisnęła jedynie usta, spoglądając na skupionego na własnych myślach Craiga beznamiętnie, odrobinę niecierpliwie. Może Azkaban wyrządził umysłowi Burke'a większe szkody niż wszyscy przepuszczali? Czyżby spowodował problemy ze słuchem? Albo z łączeniem faktów oraz przypominaniem sobie zasad szlacheckiej etykiety, nakazującej, by rozmowę z kobietą - nawet jeśli nie zasługiwała na miano damy - przeprowadzać płynnie, odpowiadając na zadane pytania, zwłaszcza, gdy przebłyskiwała z nich troska i szacunek.
Cóż, nie zamierzała znów próbować, czarne oczy przestały mieć w sobie nutę ciekawości. Rozejrzała się ponownie po oranżerii, przyglądając się rozłożystym liściom rozmiarów dużych parasoli, barwnym kwiatom, zwisającym z łodyg niczym egzotyczne abażury; wsłuchiwała się także w szemrzącą fontannę, słyszalną wyjątkowo dobrze dzięki ciszy, która ponownie zapadła między nimi. Zemsta osładzała cierpienie, najlepiej też smakowała podawana z zimnym wyrafinowaniem: z przystawkami w postaci długotrwałych tortur i powolnego niszczenia czarodzieja kawałek po kawałku. Wątpiła, by obecnie Burke był zdolny to takiej finezji, ale dał jej dzisiaj dowód swej ambicji. - Za przyszłe zwycięstwa - powtórzyła słowa toastu, pomijając jednakże vendettę: celebrowanie tego typu instynktownych odruchów nie przychodziło jej z łatwością, nie zamierzała też przebywać zbyt długo w towarzystwie małomównego Craiga, zachowującego się co najmniej dziwnie. Przywykła do introwertycznego charakteru mrocznych Burke'ów, ale nawet Quentin nie ignorował jej w ten sposób, w jaki czynił to jego filozoficznie zamyślony kuzyn. Upiła łyk Quintina - dobrego, szkockiego alkoholu - i rozsiadła się wygodniej na fotelu, zamierzając jeszcze przez moment wysłuchać opowieści Craiga o Azkabanie i o swych planach rozwoju, licząc, że gdy nie będzie podejmowała konwersacji, jedynie sącząc alkohol, szlachcic sam zorientuje się w swych retorycznych niedoskonałościach, odpowiadając z opóźnieniem na zadane pytania.
| ztx2
Cóż, nie zamierzała znów próbować, czarne oczy przestały mieć w sobie nutę ciekawości. Rozejrzała się ponownie po oranżerii, przyglądając się rozłożystym liściom rozmiarów dużych parasoli, barwnym kwiatom, zwisającym z łodyg niczym egzotyczne abażury; wsłuchiwała się także w szemrzącą fontannę, słyszalną wyjątkowo dobrze dzięki ciszy, która ponownie zapadła między nimi. Zemsta osładzała cierpienie, najlepiej też smakowała podawana z zimnym wyrafinowaniem: z przystawkami w postaci długotrwałych tortur i powolnego niszczenia czarodzieja kawałek po kawałku. Wątpiła, by obecnie Burke był zdolny to takiej finezji, ale dał jej dzisiaj dowód swej ambicji. - Za przyszłe zwycięstwa - powtórzyła słowa toastu, pomijając jednakże vendettę: celebrowanie tego typu instynktownych odruchów nie przychodziło jej z łatwością, nie zamierzała też przebywać zbyt długo w towarzystwie małomównego Craiga, zachowującego się co najmniej dziwnie. Przywykła do introwertycznego charakteru mrocznych Burke'ów, ale nawet Quentin nie ignorował jej w ten sposób, w jaki czynił to jego filozoficznie zamyślony kuzyn. Upiła łyk Quintina - dobrego, szkockiego alkoholu - i rozsiadła się wygodniej na fotelu, zamierzając jeszcze przez moment wysłuchać opowieści Craiga o Azkabanie i o swych planach rozwoju, licząc, że gdy nie będzie podejmowała konwersacji, jedynie sącząc alkohol, szlachcic sam zorientuje się w swych retorycznych niedoskonałościach, odpowiadając z opóźnieniem na zadane pytania.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
5 grudnia
Durham. Od zawsze kojarzyło mu się z chłodem i surowymi, a jednak bogato urządzonymi wnętrzami. Za dzieciaka bywał tu czasami, zwykle w wyniku zaproszenia, gdy rody Burke i Crouch pielęgnowały pozytywne relacje, a z tego, co pamiętał z tamtych lat, bywało to czasami ciężkie. Na szczęście upływ czasu oraz podjęte kroki, ułatwiły zachowanie spokoju między rodami, dlatego pojawiając się w pobliżu rezydencji, porzucił nieufność i odsunął minimalnie ostrożność. Wiedział, że tutaj nikt mu raczej nie zagrozi, przybywał przecież na zaproszenie. Kiedy kilka dni temu w Pallas Manor pojawiła się biała sowa w sędziwym już wieku, był nieco zdziwiony zabierając list, który przyniosła. Nie spodziewał się tego, co znalazł w treści, ale nie zwykł odmawiać spotkań nie mając konkretnych powodów, a już zwłaszcza, gdy proponował je ten konkretny kuzyn. Z Craigiem od szczeniaka dogadywał się, nie mając oporów przed wszelkimi rozmowami i z wiekiem dołączając go do niewielkiego grona osób, przy których nie pilnował się z każdym słowem oraz pozwalał sobie na nieco większą swobodę bycia. Czas, jaki mężczyzna spędził we Francji, o dziwo, nie naruszył prawie przyjacielskiej relacji, zwłaszcza, że i tam kilka razy trafili na siebie. Co prawda Hesperos ogólnie niechętnie wracał wspomnieniami do tych kilku swoich wyjazdów. Nie chciał zatęsknić za miesiącami, gdy opuszczając Francuskie Ministerstwo, nikt nie tytułował go już lordem, a wchodząc do bardziej parszywych lokali, nie zastanawiał się, czy ktoś mu patrzy na ręce. Utrzymywanie pozorów w Anglii było już wymogiem, a tam… jeśli miał szczęście, pozostawał anonimowy. Miła odmiana. Chociaż wiedział, że jeśli trwałoby to dłużej, również okazałoby się irytujące. Wychował się w końcu w pewnych zasadach, które nawet jeśli mógł porzucić na jakiś okres, to chciał do tego wracać. Jakby nie patrzeć; i tak źle i tak nie dobrze.
Przekroczył próg oranżerii, zwykle widział bardziej lub mniej chłodne pomieszczenia, więc widok przeszklonej przestrzeni wypełnionej roślinnością to całkiem ciekawa zmiana. Przeszedł kawałek w głąb, odnajdując tego, który ściągnął go tutaj.
- Lordzie Burke – odezwał się, zachowując chwilowo oficjalny ton, nim kąciki jego ust uniosły się minimalnie. Pojawiając się tak jak teraz, nieoficjalnie, nigdy nie trzymał się sztywnych zasad i tytułów, bo dobrze wiedział, że nie musi. Poza tym w takiej sytuacji było to zbyt sztuczne.- Trochę zdziwiło mnie, gdy zobaczyłem Blanche siedzącą na parapecie i wyglądającą jakby pilnowała listu – stwierdził, zajmując wolne miejsce. Skupił czujne spojrzenie na kuzynie.- Coś się stało, Craig? – odruchowo już obstawiał, że coś się dzieje, nawet jeśli treść listu nie wskazywała na to. Wiedział przecież, że pewnych rzeczy po prostu nie pisze się z ostrożności. Zaczynał powoli pesymistycznie podchodzić do codzienności, bo ilość pozytywnych informacji, jaka docierała do niego, była znikoma.
Durham. Od zawsze kojarzyło mu się z chłodem i surowymi, a jednak bogato urządzonymi wnętrzami. Za dzieciaka bywał tu czasami, zwykle w wyniku zaproszenia, gdy rody Burke i Crouch pielęgnowały pozytywne relacje, a z tego, co pamiętał z tamtych lat, bywało to czasami ciężkie. Na szczęście upływ czasu oraz podjęte kroki, ułatwiły zachowanie spokoju między rodami, dlatego pojawiając się w pobliżu rezydencji, porzucił nieufność i odsunął minimalnie ostrożność. Wiedział, że tutaj nikt mu raczej nie zagrozi, przybywał przecież na zaproszenie. Kiedy kilka dni temu w Pallas Manor pojawiła się biała sowa w sędziwym już wieku, był nieco zdziwiony zabierając list, który przyniosła. Nie spodziewał się tego, co znalazł w treści, ale nie zwykł odmawiać spotkań nie mając konkretnych powodów, a już zwłaszcza, gdy proponował je ten konkretny kuzyn. Z Craigiem od szczeniaka dogadywał się, nie mając oporów przed wszelkimi rozmowami i z wiekiem dołączając go do niewielkiego grona osób, przy których nie pilnował się z każdym słowem oraz pozwalał sobie na nieco większą swobodę bycia. Czas, jaki mężczyzna spędził we Francji, o dziwo, nie naruszył prawie przyjacielskiej relacji, zwłaszcza, że i tam kilka razy trafili na siebie. Co prawda Hesperos ogólnie niechętnie wracał wspomnieniami do tych kilku swoich wyjazdów. Nie chciał zatęsknić za miesiącami, gdy opuszczając Francuskie Ministerstwo, nikt nie tytułował go już lordem, a wchodząc do bardziej parszywych lokali, nie zastanawiał się, czy ktoś mu patrzy na ręce. Utrzymywanie pozorów w Anglii było już wymogiem, a tam… jeśli miał szczęście, pozostawał anonimowy. Miła odmiana. Chociaż wiedział, że jeśli trwałoby to dłużej, również okazałoby się irytujące. Wychował się w końcu w pewnych zasadach, które nawet jeśli mógł porzucić na jakiś okres, to chciał do tego wracać. Jakby nie patrzeć; i tak źle i tak nie dobrze.
Przekroczył próg oranżerii, zwykle widział bardziej lub mniej chłodne pomieszczenia, więc widok przeszklonej przestrzeni wypełnionej roślinnością to całkiem ciekawa zmiana. Przeszedł kawałek w głąb, odnajdując tego, który ściągnął go tutaj.
- Lordzie Burke – odezwał się, zachowując chwilowo oficjalny ton, nim kąciki jego ust uniosły się minimalnie. Pojawiając się tak jak teraz, nieoficjalnie, nigdy nie trzymał się sztywnych zasad i tytułów, bo dobrze wiedział, że nie musi. Poza tym w takiej sytuacji było to zbyt sztuczne.- Trochę zdziwiło mnie, gdy zobaczyłem Blanche siedzącą na parapecie i wyglądającą jakby pilnowała listu – stwierdził, zajmując wolne miejsce. Skupił czujne spojrzenie na kuzynie.- Coś się stało, Craig? – odruchowo już obstawiał, że coś się dzieje, nawet jeśli treść listu nie wskazywała na to. Wiedział przecież, że pewnych rzeczy po prostu nie pisze się z ostrożności. Zaczynał powoli pesymistycznie podchodzić do codzienności, bo ilość pozytywnych informacji, jaka docierała do niego, była znikoma.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Blanche zawsze bardzo strzeże listów. Pilnuje, żeby nie dobrał się do nich nikt niepowołany - odpowiedział Burke, machnąwszy ręką. To była jedna z kilku cech, które bardzo cenił u swojej sowy. W ostatnim czasie lojalność stała się niestety towarem deficytowym. Syzyfowym wysiłkiem było poszukiwanie jej u ludzi - o czym wiedzieli wszyscy, którzy choć trochę orientowali się, co tak naprawdę wydarzyło się jakiś czas temu w Stonehenge. Prawdziwy horror. Burke odnajdował pocieszenie w fakcie, że przynajmniej zwierzęta potrafiły wykazać się prawdziwą lojalnością.
- A czy naprawdę potrzebna jest sprawa życia i śmierci, żebyś po prostu odwiedził swojego ulubionego kuzyna? - Burke pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem, machając jednocześnie ręką na służkę. Już po chwili na stoliczku pomiędzy dwójką mężczyzn ustawiona została karafka z ciemnoczerwonym trunkiem oraz dwa kryształowe kieliszki. - Nie potrafię przypomnieć sobie, kiedy ostatnio rozmawialiśmy o tym, która ze szlachcianek ma szersze biodra albo który skrzat jest najbrzydszy. - dodał jeszcze, trochę ze smutkiem. Celowo przywołał kilka z najbardziej bezsensowych tematów, o których jednak często dyskutowali za dzieciaka. Kiedyś te rozmowy były najważniejsze. Dziś stanowiłyby głupią i prawdopodobnie mocno niestosowną, ale i zabawną odskocznię.
Powstał ze swojej kanapy, aby móc uścisnąć rękę Hesperosa. Naprawdę nie był pewien, kiedy ostatni raz mogli na spokojnie porozmawiać. A przecież jeszcze parę lat wstecz byli niemalże nierozłączni. Dziś każdy miał swoje życie, obaj skupiali się na zupełnie innych aspektach. Żałował, że więzi, które ich łączyły, uległy delikatnemu rozluźnieniu. Na szczęście nadrabianie zaległości nie było specjalnie trudne. Ani nieprzyjemne. Niestety wielka szkoda, że ich dzisiejsze spotkanie nie miało oscylować jedynie wokół tematów przyjacielskich. Prędzej czy później do ich słów wkraść się miała polityka - brudna gra, której Burke bezwzględnie używał, jednocześnie niesamowicie się nią brzydząc.
Craig wybrał oranżerię nieprzypadkowo. Z tego miejsca widok na ogród był naprawdę nieziemski. Zwykle o tej porze roku mogli by obserwować pierwszy śnieg, nieśmiało osiadający na trawie. Dziś jednak przez szyby widać było głównie szare, burzowe niebo. Atmosfera idealnie wpasowująca się w charakter zamczyska Durham!
- A czy naprawdę potrzebna jest sprawa życia i śmierci, żebyś po prostu odwiedził swojego ulubionego kuzyna? - Burke pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem, machając jednocześnie ręką na służkę. Już po chwili na stoliczku pomiędzy dwójką mężczyzn ustawiona została karafka z ciemnoczerwonym trunkiem oraz dwa kryształowe kieliszki. - Nie potrafię przypomnieć sobie, kiedy ostatnio rozmawialiśmy o tym, która ze szlachcianek ma szersze biodra albo który skrzat jest najbrzydszy. - dodał jeszcze, trochę ze smutkiem. Celowo przywołał kilka z najbardziej bezsensowych tematów, o których jednak często dyskutowali za dzieciaka. Kiedyś te rozmowy były najważniejsze. Dziś stanowiłyby głupią i prawdopodobnie mocno niestosowną, ale i zabawną odskocznię.
Powstał ze swojej kanapy, aby móc uścisnąć rękę Hesperosa. Naprawdę nie był pewien, kiedy ostatni raz mogli na spokojnie porozmawiać. A przecież jeszcze parę lat wstecz byli niemalże nierozłączni. Dziś każdy miał swoje życie, obaj skupiali się na zupełnie innych aspektach. Żałował, że więzi, które ich łączyły, uległy delikatnemu rozluźnieniu. Na szczęście nadrabianie zaległości nie było specjalnie trudne. Ani nieprzyjemne. Niestety wielka szkoda, że ich dzisiejsze spotkanie nie miało oscylować jedynie wokół tematów przyjacielskich. Prędzej czy później do ich słów wkraść się miała polityka - brudna gra, której Burke bezwzględnie używał, jednocześnie niesamowicie się nią brzydząc.
Craig wybrał oranżerię nieprzypadkowo. Z tego miejsca widok na ogród był naprawdę nieziemski. Zwykle o tej porze roku mogli by obserwować pierwszy śnieg, nieśmiało osiadający na trawie. Dziś jednak przez szyby widać było głównie szare, burzowe niebo. Atmosfera idealnie wpasowująca się w charakter zamczyska Durham!
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Oranżeria
Szybka odpowiedź