Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Jadalnia została urządzona niezwykle bogato, czym jego projektanci chcieli podkreślić majętność rodu i umiłowanie dla piękna. Zielone ściany przywołują na myśl rodowe barwy, zaś czujniejsze oko wypatrzy w wielu miejscach inne charakterystyczne drobiazgi związane z Parkinsonami, jak chociażby dewizę widniejąca pod jednym z obrazów czy formowanie się niektórych ornamentów w kształt słońca. Ogromne okno wychodzące na ogród, rozświetla wnętrze pomieszczenia; nocą zaś o odpowiednie oświetlenie dbają świece stojące w kandelabrach z białego złota. We wszystkim przebija się niezwykła dbałość o szczegóły; na próżno dopatrywać się jakiegokolwiek niedociągnięcia czy niedoskonałości.
Wnętrze każdego dnia przyciąga do siebie domowników, by ci mogli wspólnie celebrować posiłki. Nie mniej chętnie sprowadza się tutaj gości, by z dumą chłonąć pochlebne opinie na temat wystroju.
Wnętrze każdego dnia przyciąga do siebie domowników, by ci mogli wspólnie celebrować posiłki. Nie mniej chętnie sprowadza się tutaj gości, by z dumą chłonąć pochlebne opinie na temat wystroju.
Cyrk.
Nie mogła inaczej opisać tego co działo się na dworze, aniżeli tym właśnie słowem. Westchnęła zażenowana, na chwilę zakrywając twarz dłońmi. Próbowała się uspokoić i odnaleźć w sobie odpowiednią ilość siły, by móc przetrwać dzisiejszą kolację, która już za chwilę miała się rozpocząć. Słyszała dźwięki świadczące o dopieszczaniu szczegółów. Wszystko było już prawie gotowe. Brakowało jedynie gości, którzy lada chwila mieli się zjawić. Zdawała sobie sprawę z faktu, iż powinna już zejść na dół by wraz z resztą rodziny oczekiwać na rozpoczęcie wieczoru. Pragnęła jednak jeszcze odrobiny samotności, by móc uspokoić nerwy. Jakkolwiek czuła się skonfundowana wydarzeniami, chciała wypaść dobrze. W tym pragnieniu kryła się chęć dobrego zaprezentowania, a i fakt, iż nie chciała dać nikomu powodu do wyrzutów w jej stronę. Trudno było jej się przyznać przed sobą samą, że była zmęczona całym tym spieraniem się z rodem. Długo opierała się małżeństwu, a przecież nic nie mogło trwać wiecznie. Dzisiejszy wieczór był jednoznacznym znakiem od rodziny, że zamierzają w końcu wydać ją za mąż.
Podniosła wzrok na lustro, by ostatni raz ujrzeć własne odpicie. Nie chciała przykładać zbytniej uwagi co do własnego wyglądu na ten wieczór, a i tak jej wrodzona dbałość o wygląd zwyciężyła. Przy tym, co dziwne, tego wieczoru postanowiła zaprezentować się w barwach swojego rodu, co nie często jej się zdarzało. Nie czuła się komfortowo w zieleni, a jednak musiała przyznać, że nie wyglądała aż tak źle ubrana w prostą zieloną sukienkę do ziemi, wykończoną w wielu miejscach czarną koronką. Do tego drobne złote dodatki i upięte starannie ciemne włosy sprawiały, iż wszystkie te drobne elementy składające się na jej dzisiejszy wygląd, tworzyły kompletną całość.
Westchnęła, po czym podniosła się szybko i skierowała swoje kroki w kierunku jadalni. Miała idealne wyczucie, bowiem już po chwili do jej uszu dobiegły dźwięki informujące o pojawieniu się gości. Weszła do jadalni, która jak zawsze była niezwykle jasno oświetlona. Wystrój pomieszczenia jak zwykle świadczył o niezwykłej staranności. Wszystko wyglądało wprost idealnie. To jednak nie mogło jej zadowolić, bowiem w duchu wyczuwała grozę nadchodzącego wieczoru. Postanowiła być jednak silna. Musiała.
Cierpliwie przetrwała przywitania, zdobywając się nawet jednokrotnie na delikatny acz wymuszony uśmiech. Później zaś mogła w spokoju zająć swoje miejsce, skupiając się na słowach wypowiadanych przez gospodarza dzisiejszej kolacji. Z początku nie zwracała uwagę na osoby znajdujące się w jej otoczeniu, lecz gdy przemówienie się skończyło i wszyscy mogli skupić się na rozmowach i jedzeniu, zaczęła kątem oka rejestrować ludzi dookoła. I wówczas, o zgrozo, dostrzegła lorda, o którym tak wiele się ostatnio nasłuchała. Nie mogła mieć wątpliwości, że jej rodzina ma nadzieje w stosunku do lorda Louvela Rowle.
A little learning is a dangerous thing...
Przywykł do wszelkiego rodzaju przyjęć wśród arystokratycznej socjety - zawsze starał się prezentować nienagannie. Nie tylko pod względem wyglądu, lecz może przede wszystkim erudycją oraz wrodzonymi zdolnościami w dziedzinie krasomówstwa. Nie zniósłby świadomości przyniesienia rodzinie wstydu, co niestety na jednej z płaszczyzn z każdym dniem czynił, pozbawiając ród posiadania męskiego dziedzica od strony Lou. Jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że ustąpi pod tym względem pola Magnusowi oczekującego na swego syna, który urodzi mu się w sierpniu. Młodszy Rowle zaczął wątpić, że kiedykolwiek doczeka się zatarcia skazy na wizerunku, jednakże dopiero rozpoczął żmudny proces godzenia się z losem. Nie wiedział nawet, że jego ród nie powiedział w tej sprawie ostatniego słowa.
Dopiero dotarłszy do Broadway Tower zrozumiał, że mające go czekać przyjęcie nie mogło być jednym z wielu, w jakich miał przyjemność - lub nie, zależało to od gospodarzy oraz szeregu innych czynników - uczestniczyć. Z początku przyglądał się mijanym pomieszczeniom z uprzejmym zaciekawieniem, zaś znalazłszy się w bogatej, przestronnej jadalni poszatkowane informacje zaczęły łączyć się w logiczną całość. Nie dostrzegł wśród zebranych ani brata, ani jego rodziny; gdzieś w odległym zakamarku jego matka rozmawiała z gospodynią, żoną nestora Parkinsonów, w tle zamajaczyło mu parę sylwetek odległych krewnych. Nie czytał jakże poczytnego magazynu jakim była Czarownica, lecz bez trudu dostrzegł w zbiorowisku Elisabeth - oboje stanowili chyba najmłodszą warstwę całego towarzystwa. Dodając jeden do jednego zorientował się czemu to spotkanie miało służyć. Niestety nie było to dla nikogo tajemnicą, że Parkinsonówna weszła wraz z tym rokiem w wiek staropanieński, jej rodzina prawdopodobnie miała dość takiej sytuacji. Nie chcąc narażać swej krewnej na samotne życie w niesławie lub oddanie jej w ręce małżonka o nieszlachetnej krwi zainicjowała swaty z owdowiałym lordem Rowle, który miał niewątpliwą zaletę - brak męskiego potomka; w dodatku pozostawał wolny, z szanowanej rodziny, potencjalnie stanowiąc całkiem przystępną partię. Louvelowi momentalnie zrobiło się gorąco, kiedy z kieliszkiem szampana tkwił mniej więcej po środku przestronnego pomieszczenia. Poprawił kołnierz nagle przyciasnej szaty. W pierwszym odruchu paniki zamierzał uciec z Cotswolds Hill czym prędzej, jednakże wychowanie oraz zdrowy rozsądek na szczęście wygrały z irracjonalnymi emocjami. Zdziczał przez te dwa lata żałoby oraz pozostania w stanie wolnym. Do tej pory nikt nie naciskał na ożenek, nie przedstawiał go nadobnym damom sugerując jawny cel tychże aranżowanych spotkań, Lou do tej pory żył praktycznie beztrosko. Wiedział, że ten czas wreszcie się skończy, lecz nie spodziewał się tego właśnie dziś i właśnie w tak tajemniczych okolicznościach. Niemal jednym haustem wypił zawartość swojego naczynia, które w chwilę później odłożył na lewitującą wokół gości tacę. Wyszedł z wprawy we flircie, co tu dużo mówić. Świadomość tego powodowała niepewność, wręcz zdenerwowanie, które za wszelką cenę starał się ukryć.
Kiedy ogłoszono rozpoczęcie posiłku, goście zaczęli siadać przy wyznaczonych im miejscach. Zrobił to również on, a bliskość usadowienia go w sąsiedztwie lady Elisabeth - dokładnie to po przeciwnej stronie okazałego stołu - utwierdziło go we wcześniejszych domysłach. Zaczerpnął większą ilość powietrza w płuca, ostrożnie zabierając się za podaną przystawkę. Nie umknęło jego uwadze, że goście wymownie zerkali w jego stronę, na pewno także bacznie wsłuchując się w rozmowy wokół. Musiał coś powiedzieć, żeby nie wyjść na gbura, który odrzucił propozycję Parkinsonów. Zawiesił zatem spojrzenie na siedzącej naprzeciwko kobiecie. Wszystkie słowa pojawiające się w jego głowie brzmiały wręcz ordynarnie banalnie, lecz od czegoś zacząć musiał.
- Doprawdy wspaniałe przyjęcie. Proszę przyjąć moje gratulacje dotyczące zarówno tak imponującej organizacji jak i niezwykłości tego miejsca - zaczął, kierując do niej słowa. Cały czas się przy tym delikatnie uśmiechał, chociaż nie opuszczało go nieodparte wrażenie, że wyglądał idiotycznie. - Jednakże nie umywają się do niezaprzeczalnej urody lady - dodał, czując, że brnie w coraz większe bagno. Doskonale potrafił zrozumieć, że kobiety takie jak Elisabeth nie docenią jego komplementów - tak naprawdę były one ukłonem w stronę samych Parkinsonów hołdujących głównie urodzie, nie samej damie, której się one tyczyły. Nie łudził się, że nikt go nie słyszał, nie było to możliwe. Każdy, chociaż zajęty rozmową z kimś innym, na pewno wytężał swój słuch zaintrygowany poznawaniem się tych dwojga. Sądził, że sprawił im tym samym przyjemność. - Z góry proszę mi wybaczyć ignorancję, jednakże nie jestem na bieżąco - czy przywrócono już departament, w którym lady pracuje? - spytał, mając nadzieję, że temat dotyczący pracy oraz pasji dużo bardziej przypadnie czarownicy do gustu. To było jak bawienie się miksturą buchorożca, dlatego z ulgą sięgnął po podane wino; musiał zużyć całą swoją silną wolę, żeby nie wypić od razu całej zawartości.
Dopiero dotarłszy do Broadway Tower zrozumiał, że mające go czekać przyjęcie nie mogło być jednym z wielu, w jakich miał przyjemność - lub nie, zależało to od gospodarzy oraz szeregu innych czynników - uczestniczyć. Z początku przyglądał się mijanym pomieszczeniom z uprzejmym zaciekawieniem, zaś znalazłszy się w bogatej, przestronnej jadalni poszatkowane informacje zaczęły łączyć się w logiczną całość. Nie dostrzegł wśród zebranych ani brata, ani jego rodziny; gdzieś w odległym zakamarku jego matka rozmawiała z gospodynią, żoną nestora Parkinsonów, w tle zamajaczyło mu parę sylwetek odległych krewnych. Nie czytał jakże poczytnego magazynu jakim była Czarownica, lecz bez trudu dostrzegł w zbiorowisku Elisabeth - oboje stanowili chyba najmłodszą warstwę całego towarzystwa. Dodając jeden do jednego zorientował się czemu to spotkanie miało służyć. Niestety nie było to dla nikogo tajemnicą, że Parkinsonówna weszła wraz z tym rokiem w wiek staropanieński, jej rodzina prawdopodobnie miała dość takiej sytuacji. Nie chcąc narażać swej krewnej na samotne życie w niesławie lub oddanie jej w ręce małżonka o nieszlachetnej krwi zainicjowała swaty z owdowiałym lordem Rowle, który miał niewątpliwą zaletę - brak męskiego potomka; w dodatku pozostawał wolny, z szanowanej rodziny, potencjalnie stanowiąc całkiem przystępną partię. Louvelowi momentalnie zrobiło się gorąco, kiedy z kieliszkiem szampana tkwił mniej więcej po środku przestronnego pomieszczenia. Poprawił kołnierz nagle przyciasnej szaty. W pierwszym odruchu paniki zamierzał uciec z Cotswolds Hill czym prędzej, jednakże wychowanie oraz zdrowy rozsądek na szczęście wygrały z irracjonalnymi emocjami. Zdziczał przez te dwa lata żałoby oraz pozostania w stanie wolnym. Do tej pory nikt nie naciskał na ożenek, nie przedstawiał go nadobnym damom sugerując jawny cel tychże aranżowanych spotkań, Lou do tej pory żył praktycznie beztrosko. Wiedział, że ten czas wreszcie się skończy, lecz nie spodziewał się tego właśnie dziś i właśnie w tak tajemniczych okolicznościach. Niemal jednym haustem wypił zawartość swojego naczynia, które w chwilę później odłożył na lewitującą wokół gości tacę. Wyszedł z wprawy we flircie, co tu dużo mówić. Świadomość tego powodowała niepewność, wręcz zdenerwowanie, które za wszelką cenę starał się ukryć.
Kiedy ogłoszono rozpoczęcie posiłku, goście zaczęli siadać przy wyznaczonych im miejscach. Zrobił to również on, a bliskość usadowienia go w sąsiedztwie lady Elisabeth - dokładnie to po przeciwnej stronie okazałego stołu - utwierdziło go we wcześniejszych domysłach. Zaczerpnął większą ilość powietrza w płuca, ostrożnie zabierając się za podaną przystawkę. Nie umknęło jego uwadze, że goście wymownie zerkali w jego stronę, na pewno także bacznie wsłuchując się w rozmowy wokół. Musiał coś powiedzieć, żeby nie wyjść na gbura, który odrzucił propozycję Parkinsonów. Zawiesił zatem spojrzenie na siedzącej naprzeciwko kobiecie. Wszystkie słowa pojawiające się w jego głowie brzmiały wręcz ordynarnie banalnie, lecz od czegoś zacząć musiał.
- Doprawdy wspaniałe przyjęcie. Proszę przyjąć moje gratulacje dotyczące zarówno tak imponującej organizacji jak i niezwykłości tego miejsca - zaczął, kierując do niej słowa. Cały czas się przy tym delikatnie uśmiechał, chociaż nie opuszczało go nieodparte wrażenie, że wyglądał idiotycznie. - Jednakże nie umywają się do niezaprzeczalnej urody lady - dodał, czując, że brnie w coraz większe bagno. Doskonale potrafił zrozumieć, że kobiety takie jak Elisabeth nie docenią jego komplementów - tak naprawdę były one ukłonem w stronę samych Parkinsonów hołdujących głównie urodzie, nie samej damie, której się one tyczyły. Nie łudził się, że nikt go nie słyszał, nie było to możliwe. Każdy, chociaż zajęty rozmową z kimś innym, na pewno wytężał swój słuch zaintrygowany poznawaniem się tych dwojga. Sądził, że sprawił im tym samym przyjemność. - Z góry proszę mi wybaczyć ignorancję, jednakże nie jestem na bieżąco - czy przywrócono już departament, w którym lady pracuje? - spytał, mając nadzieję, że temat dotyczący pracy oraz pasji dużo bardziej przypadnie czarownicy do gustu. To było jak bawienie się miksturą buchorożca, dlatego z ulgą sięgnął po podane wino; musiał zużyć całą swoją silną wolę, żeby nie wypić od razu całej zawartości.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Z cichym świstem wypuściła powoli powietrze, starając się opanować negatywne emocje. Schowaną pod stołem dłoń zacisnęła na chwilę w pięść, próbując w ten sposób doprowadzić się do porządku. Wiedziała co knuła jej rodzina, a jednak wciąż czuła złość z powodu tego, w jak bezpośredni sposób dano jej to do zrozumienia - usadzono ją centralnie na przeciwko lorda. I jakby tego było mało co jakiś czas dostrzegała ukradkowe spojrzenia w ich kierunku, wyraźnie oczekując dalszych wydarzeń. Postanowiła zignorować wszystkie te znaki, udając zainteresowanie przystawkami oraz rozmowami toczonymi obok niej. W istocie jednak pozwoliła swoim myślom nieco oddalić się od rzeczywistości i powrócić do rozmowy, którą niedawno toczyła w Château Rose. W wspomnieniach odnalazła swego rodzaju przyjemność, które nieco umilały wieczór. Nie długo jednak miała możliwość trwać w przeszłości - już po chwili została z niej wyrwana i sprowadzona z powrotem na kolację.
Podniosła wzrok na mężczyznę, nieznacznie prostując się na miejscu. Na początku nie zrozumiała treści wypowiadanych do niej słów, które okazały się być dość nieudolnymi komplementami. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który w istocie był konsekwencją śmiechu, który musiała zdusić w sobie. Dawno nikt nie komplementował jej w podobny sposób, a i nie należała do tych kobiet, które podobne słowa przyjmowały z nieopisaną radością. Były jej obojętne, choć od każdej reguły były wyjątki. Ceniła pochwały ze strony osób, których zdanie miało dla niej ogromną wartość. Było ich jednak nie wiele, a Louvel Rowle z pewnością do nich nie należał.
- Dziękuję lordowi za miłe słowa - odpowiedziała dopiero, gdy ten podjął próbę podtrzymania rozmowy. - Owszem, został już przywrócony, choć z pewnością jeszcze wiele pracy przed Ministerstwem by wszystko przywrócić do pierwotnego stanu.
I ona z pewną ulgą przyjęła lampkę wina, upijając łyk ulubionego napoju. Pozwoliła sobie przemilczeć najważniejszy punkt związany z jej pracą - fakt, iż postanowiła ją porzucić. W szufladach jednej z jej półek piętrzył się stos pergaminów, na których naszkicowała kilka wersji listu z rezygnacją. Musiała jedynie ułożyć z nich końcową wersję i wprowadzić zamiar w życie. Od czasu do czasu pozwalała sobie na nieśmiałe domysły związane z reakcją rodziny czy bliskich - prawie nikt nie znał jej planów, bowiem nie zwykła dzielić się ze swoich przedsięwzięć. Chciała wszystkich postawić przed faktem dokonanym. Jednego była pewna - z pewnością wielu poczuje ulgę po tej zmianie, a w szczególności członkowie rodziny.
Podniosła wzrok na mężczyznę, nieznacznie prostując się na miejscu. Na początku nie zrozumiała treści wypowiadanych do niej słów, które okazały się być dość nieudolnymi komplementami. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który w istocie był konsekwencją śmiechu, który musiała zdusić w sobie. Dawno nikt nie komplementował jej w podobny sposób, a i nie należała do tych kobiet, które podobne słowa przyjmowały z nieopisaną radością. Były jej obojętne, choć od każdej reguły były wyjątki. Ceniła pochwały ze strony osób, których zdanie miało dla niej ogromną wartość. Było ich jednak nie wiele, a Louvel Rowle z pewnością do nich nie należał.
- Dziękuję lordowi za miłe słowa - odpowiedziała dopiero, gdy ten podjął próbę podtrzymania rozmowy. - Owszem, został już przywrócony, choć z pewnością jeszcze wiele pracy przed Ministerstwem by wszystko przywrócić do pierwotnego stanu.
I ona z pewną ulgą przyjęła lampkę wina, upijając łyk ulubionego napoju. Pozwoliła sobie przemilczeć najważniejszy punkt związany z jej pracą - fakt, iż postanowiła ją porzucić. W szufladach jednej z jej półek piętrzył się stos pergaminów, na których naszkicowała kilka wersji listu z rezygnacją. Musiała jedynie ułożyć z nich końcową wersję i wprowadzić zamiar w życie. Od czasu do czasu pozwalała sobie na nieśmiałe domysły związane z reakcją rodziny czy bliskich - prawie nikt nie znał jej planów, bowiem nie zwykła dzielić się ze swoich przedsięwzięć. Chciała wszystkich postawić przed faktem dokonanym. Jednego była pewna - z pewnością wielu poczuje ulgę po tej zmianie, a w szczególności członkowie rodziny.
A little learning is a dangerous thing...
Zwykle był z siebie zadowolony. Nurzał się w poczuciu własnej perfekcji oraz dobrego wykonania pracy - i dotyczyło to niemal każdego aspektu swego istnienia. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mógł zrobić coś źle, że gdzieś popełnił błąd. Dzisiejszy wieczór przyniósł nie tylko nowe rewelacje okraszone brutalnie rzeczywistymi wnioskami, lecz również bolesną świadomość, że nie - nie był nieomylny. I doskonały. Coś, co zwykle nie sprawiało mu najmniejszego problemu - był znakomitym oratorem, co tu dużo mówić - dzisiaj nie wychodziło mu wcale. Słowa nieposłusznie opuszczały gardło mężczyzny, nie formując się w nic zachwycającego, nic pasjonującego lub zdolnego porwać tłumy w imię własnych przekonań lub po prostu giętkich, pięknych słów. Siedział i niedowierzał w samego siebie, nie dziwiąc się przy tym Elisabeth. Nie musiała nic mówić, po jej postawie, spojrzeniu oraz uśmiechu zdołał zauważyć, że nie wywarł na niej wrażenia. Nie tylko pozytywnego - w ogóle żadnego. Poczuł się jak zbędny element krajobrazu pomimo uprzejmych odpowiedzi. Suchych, miałkich, zbyt grzecznych - idealnych na popołudniowy obiad w gronie podstarzałej rodziny.
Oczywiście, że nie zamierzał się poddawać. Tylko jak na złość myśli w jego głowie nie płynęły szybko, pomysły nie znajdowały się w mgnieniu oka. Nie zdobędzie się na kontrowersje - nie tylko dlatego, że jako członek konserwatywnego rodu nienawidził ich - nie wypadało w takim gronie. Nie, kiedy wszyscy nadstawiają uszy. W wyobraźni Louvela przypominali myśliwskie charty, stroszące uszy podczas tropienia zwierzyny. Nie umknąłby im żaden najdrobniejszy gest, ani jedno słowo. Musiał zatem pokusić się na coś innego - niestety oba interesy były ze sobą rozbieżne, całkowicie niepokrywające się na żadnej płaszczyźnie porozumienia. Coraz częściej poprawiał kołnierz szaty - tu naprawdę było tak gorąco czy tylko mu się zdawało? - jednocześnie dążąc do uzyskania wewnętrznej równowagi. Nie dać się złamać ani podejść, oto jest plan na dzisiejszą resztę dnia.
- Jak mniemam, powróciła lady do pracy? Ostatnio nie widywałem lady na ministerialnych korytarzach - zadał kolejne pytanie, pomiędzy jedzeniem przystawki, a piciem wina. Stresował się, czego zupełnie nie pojmował. - To wielka ulga, że zniesione będą utrudnienia w kontakcie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów z innymi ambasadami na świecie. Zresztą, z reguły lepiej sobie ułatwiać niż utrudniać - dodał, starając się nawet nieznacznie uśmiechnąć. Musiał, naprawdę musiał wyglądać dziwnie. - Lady interesuje bardziej magiczny handel, prawo międzynarodowe czy przedstawicielstwo Wielkiej Brytanii poza jej granicami? - spytał znów, naprawdę zainteresowany. Oczywiście, że coś tam obiło mu się o uszy, lecz niewiele. Rodziny zwykle nie przechwalały się posiadaniem wśród nich kobiety spełniającej się zawodowo, zwłaszcza w rejonach, w których dominowali mężczyźni. Dlatego wiedza Lou na temat szczegółów zainteresowań Parkinsonówny plasowała się na dość niskim stopniu znajomości, stąd zapewne postanowienie, żeby to zmienić.
Oczywiście, że nie zamierzał się poddawać. Tylko jak na złość myśli w jego głowie nie płynęły szybko, pomysły nie znajdowały się w mgnieniu oka. Nie zdobędzie się na kontrowersje - nie tylko dlatego, że jako członek konserwatywnego rodu nienawidził ich - nie wypadało w takim gronie. Nie, kiedy wszyscy nadstawiają uszy. W wyobraźni Louvela przypominali myśliwskie charty, stroszące uszy podczas tropienia zwierzyny. Nie umknąłby im żaden najdrobniejszy gest, ani jedno słowo. Musiał zatem pokusić się na coś innego - niestety oba interesy były ze sobą rozbieżne, całkowicie niepokrywające się na żadnej płaszczyźnie porozumienia. Coraz częściej poprawiał kołnierz szaty - tu naprawdę było tak gorąco czy tylko mu się zdawało? - jednocześnie dążąc do uzyskania wewnętrznej równowagi. Nie dać się złamać ani podejść, oto jest plan na dzisiejszą resztę dnia.
- Jak mniemam, powróciła lady do pracy? Ostatnio nie widywałem lady na ministerialnych korytarzach - zadał kolejne pytanie, pomiędzy jedzeniem przystawki, a piciem wina. Stresował się, czego zupełnie nie pojmował. - To wielka ulga, że zniesione będą utrudnienia w kontakcie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów z innymi ambasadami na świecie. Zresztą, z reguły lepiej sobie ułatwiać niż utrudniać - dodał, starając się nawet nieznacznie uśmiechnąć. Musiał, naprawdę musiał wyglądać dziwnie. - Lady interesuje bardziej magiczny handel, prawo międzynarodowe czy przedstawicielstwo Wielkiej Brytanii poza jej granicami? - spytał znów, naprawdę zainteresowany. Oczywiście, że coś tam obiło mu się o uszy, lecz niewiele. Rodziny zwykle nie przechwalały się posiadaniem wśród nich kobiety spełniającej się zawodowo, zwłaszcza w rejonach, w których dominowali mężczyźni. Dlatego wiedza Lou na temat szczegółów zainteresowań Parkinsonówny plasowała się na dość niskim stopniu znajomości, stąd zapewne postanowienie, żeby to zmienić.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Nie należała do osób unikających rozmów. Wręcz przeciwnie. Przepadała za ciekawymi konwersacjami, umożliwiających jej poruszanie interesujących ją tematów i popisywanie się umiejętnościami retorycznymi oraz wiedzą. Ponadto dawało jej to sposobność na nawiązywanie nowych znajomości, mogących przynieść korzyści w przyszłości czy też na poznawanie nowych informacji. Wszystko jednak zależało od rozmówcy, bowiem nawet najbardziej porywająca rozmowa wymagała kogoś, kto odpowiednio ją poprowadzi i utrzyma. Tego wieczoru nie było jej dane poznać osobę odpowiednią do słownych potyczek, wymiany argumentów. I choć dostrzegła starania mężczyzny, to nie przynosiły one pozytywnych efektów, stwarzając przy tym złe pierwsze wrażenie. Nie wątpiła, iż może w innych okolicznościach mogło być zupełnie inaczej, lecz nie miała prze to zamiaru usprawiedliwiać mężczyzny. Liczyło się tu i teraz, a teraz nie było zbyt ciekawie. Nic dziwnego zatem, iż udzieliła informacji dość krótkiej, nie usiłując przy tym podtrzymać rozmowy. Miała nadzieję, że lord w końcu się podda, akceptując swoją małą porażkę. Może wówczas wieczór szybciej by się potoczył i skończył, pozwalając im rozejść się w swoje strony. Możliwe, że w takim wypadku mentor zmieniłby swoje plany, dając jej choć odrobinę czasu.
Zacisnęła mocniej szczękę, karcąc się za podobne myśli. Dobrze wiedziała, że nadzieja była matką głupich, a ona do głupców nie należała. Równie dobrze mogłaby teraz stanąć na głowie, a jej panieństwo i tak wkrótce stanie się jedynie przeszłością. Może więc nie było nic złego w tym, że mężczyzna wciąż usiłował sprawić, by rozmowa stała się choć odrobinę miła. A jednak Elisabeth nie potrafiła tego docenić.
- Muszę lorda rozczarować, lecz nie - nie wróciłam do pracy - odpowiedziała, w dalszym ciągu usiłując nie zdradzić swoich planów. W głównej mierze powodem tego był fakt, że rodzina nie mogła się oprzeć pokusie podsłuchiwania ich rozmowy, a lady Parkinson nie wyjawiła jeszcze swoich planów. Poza tym nie czuła potrzeby zdradzać ich przed lordem - jak na razie zdradziła swoje plany tylko jednej osobie. Skupiła się zatem w rozmowie na innych kwestiach poruszanych przez mężczyznę. - Ale tak, to prawda - to wielka ulga, iż postanowiono przywrócić pierwotny stan. Zmiany, które zamierzono wprowadzić, z pewnością nie przyniosłyby wielkich korzyści, a jedynie problemy.
Ponownie upiła nieznaczny łyk wina, robiąc tym samym krótką pauzę.
- Co się zaś tyczy moich zainteresowań... - powiedziała po chwili ciszy. - z pewnością o wiele bardziej interesujące jest prawo międzynarodowe, choć przedstawicielstwo jest równie ciekawym tematem. Muszę jednak wyznać, że to kwestie polityczne i moja znajomość języka najbardziej skłoniły mnie to przyjęcia posady w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
Nie wiedziała skąd ta nagła wylewność, choć już po chwili dopatrzyła się w niej pewnych plusów. Dostrzegając niezadowolenie na twarzy siedzącej niedaleko niej ciotki wiedziała, iż poruszyła temat, który nie do końca odpowiadał jej rodzinie. Skoro zatem postanowili sprawić jej tak miły wieczór, to równie dobrze mogła im się w równie piękny sposób odwdzięczyć. Podobna myśl sprawiła, że uśmiechnęła się pod nosem nieznacznie.
Zacisnęła mocniej szczękę, karcąc się za podobne myśli. Dobrze wiedziała, że nadzieja była matką głupich, a ona do głupców nie należała. Równie dobrze mogłaby teraz stanąć na głowie, a jej panieństwo i tak wkrótce stanie się jedynie przeszłością. Może więc nie było nic złego w tym, że mężczyzna wciąż usiłował sprawić, by rozmowa stała się choć odrobinę miła. A jednak Elisabeth nie potrafiła tego docenić.
- Muszę lorda rozczarować, lecz nie - nie wróciłam do pracy - odpowiedziała, w dalszym ciągu usiłując nie zdradzić swoich planów. W głównej mierze powodem tego był fakt, że rodzina nie mogła się oprzeć pokusie podsłuchiwania ich rozmowy, a lady Parkinson nie wyjawiła jeszcze swoich planów. Poza tym nie czuła potrzeby zdradzać ich przed lordem - jak na razie zdradziła swoje plany tylko jednej osobie. Skupiła się zatem w rozmowie na innych kwestiach poruszanych przez mężczyznę. - Ale tak, to prawda - to wielka ulga, iż postanowiono przywrócić pierwotny stan. Zmiany, które zamierzono wprowadzić, z pewnością nie przyniosłyby wielkich korzyści, a jedynie problemy.
Ponownie upiła nieznaczny łyk wina, robiąc tym samym krótką pauzę.
- Co się zaś tyczy moich zainteresowań... - powiedziała po chwili ciszy. - z pewnością o wiele bardziej interesujące jest prawo międzynarodowe, choć przedstawicielstwo jest równie ciekawym tematem. Muszę jednak wyznać, że to kwestie polityczne i moja znajomość języka najbardziej skłoniły mnie to przyjęcia posady w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
Nie wiedziała skąd ta nagła wylewność, choć już po chwili dopatrzyła się w niej pewnych plusów. Dostrzegając niezadowolenie na twarzy siedzącej niedaleko niej ciotki wiedziała, iż poruszyła temat, który nie do końca odpowiadał jej rodzinie. Skoro zatem postanowili sprawić jej tak miły wieczór, to równie dobrze mogła im się w równie piękny sposób odwdzięczyć. Podobna myśl sprawiła, że uśmiechnęła się pod nosem nieznacznie.
A little learning is a dangerous thing...
Nie znał Elisabeth, nie wiedział czego mógł się po niej spodziewać. Zaskoczył go jej dystans - nie powinien, wszakże miała podobne obawy co on. Różnica prawdopodobnie tkwiła w tym, że Louvel nie zamierzał sprzeciwiać się woli rodziny. Jeżeli życzeniem nestora był ożenek z lady Parkinson, to tak uczyni. Nie wiedział jeszcze co myślał o tym śmiałym pomyśle - sedno sprawy wciąż do niego nie docierało. Posiadał świadomość celu owego spotkania, lecz odnosił wrażenie, jakoby był jedynie biernym obserwatorem. Uczestnictwo w sztywnym przedstawieniu miał za zły sen, z którego niedługo się obudzi. Prawda?
Niestety. Szczypanie nie pomogło, tak jak przedłużające się minuty obiadu. Wszystko było jak najbardziej rzeczywiste, namacalne. Zimny metal sztućców, uderzające gorąco, którego nie przepędzało nawet wietrzenie kołnierza. Próbował pojąć negatywne nastawienie rozmówczyni - na pewno świadoma była braku większej ilości czasu oraz faktu obszerniejszych wymagań konserwatywnych rodzin względem kobiet. Rowle zgadzał się z tymi poglądami w całej rozciągłości, na tej płaszczyźnie nie powinna szukać w nim porozumienia; może właśnie ta świadomość była dlań tak irytująca? Najpewniej rozczarowanie musiało mocno wpłynąć na początek tej znajomości. Miotał się między dwoma światami, pełnymi zrozumienia oraz zdenerwowania jednocześnie. Wolał, kiedy wydarzenia biegły zgodnie z przyjętymi zasadami - czyli podług jego myśli. Pojawiający się między nimi gruby mur raził w oczy, doprowadzał do gniewu, jeszcze dostatecznie dobrze tłumionego w trzewiach. Nie udało mu się jedynie grać obojętnego lub przesadnie pewnego siebie - od razu widać, że nie znalazł się w komfortowej sytuacji. Lou przez myśl przeszło, że mogłaby okazać mu równie dużą ilość zrozumienia co on ofiarowywał jej. Szkoda, że tego nie widziała. Nie chciała widzieć? Istniały kobiety robiące wszystko na przekór, z czystej złośliwości lub nudy. Amaryllis była podobna i to go w niej urzekło. Czy u Elisabeth miało być podobnie? Zewnętrznie różniły się niemal wszystkim, jednakże czy wnętrze przedstawiało się równie znajomo? Nawet nie zauważył kiedy poszybował myślami na zbyt dalekie rejony przeszłości. Zbyt śmiało, zbyt naiwnie.
To dobrze, pragnął rzec, lecz ta odpowiedź tym bardziej nie spodobałaby się lady Parkinson. W przeciwieństwie do całej reszty rodziny - w tym momencie musiał wartościować swoje wypowiedzi. Czy wolał przychylność siedzącej naprzeciwko damy czy innych matron wokół?
- Żałuję, że nie będziemy się widzieć na ministerialnych korytarzach - odparł zatem, wybierając jedną ze stron. Uśmiechnął się delikatnie do kobiety, w międzyczasie sprawnie posługując się sztućcami. Sięgnął po lampkę wina, niestety ubywającą w zawartość.
- Szkoda jedynie policji antymugolskiej. Uważam, że ich istnienie było słuszne na poziomie zapewnienia bezpieczeństwa prawdziwym czarodziejom - przyznał nie kryjąc rozczarowania. Nosił nazwisko Rowle, nie krył się ze swoimi poglądami. Zresztą, był przekonany, że Parkinsonowie popierają niechęć względem szlamu. Szkoda, że mało rygorystycznie i skrajnie, lecz nie można było mieć wszystkiego. Wszakże on sam nie mógł nazwać się ekstremistą.
Wysłuchał z uwagą jej odpowiedzi, jedząc i pijąc. Nie tracił też kontaktu wzrokowego na zbyt długo.
- A zatem postawiła lady na przedstawicielstwo. Była kiedyś lady na zagranicznych delegacjach? Jak tam było? - dopytywał, autentycznie ciekaw. - Ja jako mediator z duchami podróżuję raczej po kraju, chociaż praktyki odbywałem u przyjaciół w Egipcie. Miała lady okazję się tam wybrać? - Postanowił uchylić rąbka tajemnicy o sobie samym. Nie wiedział czy rodzina zdążyła jej cokolwiek powiedzieć. Żałował jedynie, że nie spytała.
Niestety. Szczypanie nie pomogło, tak jak przedłużające się minuty obiadu. Wszystko było jak najbardziej rzeczywiste, namacalne. Zimny metal sztućców, uderzające gorąco, którego nie przepędzało nawet wietrzenie kołnierza. Próbował pojąć negatywne nastawienie rozmówczyni - na pewno świadoma była braku większej ilości czasu oraz faktu obszerniejszych wymagań konserwatywnych rodzin względem kobiet. Rowle zgadzał się z tymi poglądami w całej rozciągłości, na tej płaszczyźnie nie powinna szukać w nim porozumienia; może właśnie ta świadomość była dlań tak irytująca? Najpewniej rozczarowanie musiało mocno wpłynąć na początek tej znajomości. Miotał się między dwoma światami, pełnymi zrozumienia oraz zdenerwowania jednocześnie. Wolał, kiedy wydarzenia biegły zgodnie z przyjętymi zasadami - czyli podług jego myśli. Pojawiający się między nimi gruby mur raził w oczy, doprowadzał do gniewu, jeszcze dostatecznie dobrze tłumionego w trzewiach. Nie udało mu się jedynie grać obojętnego lub przesadnie pewnego siebie - od razu widać, że nie znalazł się w komfortowej sytuacji. Lou przez myśl przeszło, że mogłaby okazać mu równie dużą ilość zrozumienia co on ofiarowywał jej. Szkoda, że tego nie widziała. Nie chciała widzieć? Istniały kobiety robiące wszystko na przekór, z czystej złośliwości lub nudy. Amaryllis była podobna i to go w niej urzekło. Czy u Elisabeth miało być podobnie? Zewnętrznie różniły się niemal wszystkim, jednakże czy wnętrze przedstawiało się równie znajomo? Nawet nie zauważył kiedy poszybował myślami na zbyt dalekie rejony przeszłości. Zbyt śmiało, zbyt naiwnie.
To dobrze, pragnął rzec, lecz ta odpowiedź tym bardziej nie spodobałaby się lady Parkinson. W przeciwieństwie do całej reszty rodziny - w tym momencie musiał wartościować swoje wypowiedzi. Czy wolał przychylność siedzącej naprzeciwko damy czy innych matron wokół?
- Żałuję, że nie będziemy się widzieć na ministerialnych korytarzach - odparł zatem, wybierając jedną ze stron. Uśmiechnął się delikatnie do kobiety, w międzyczasie sprawnie posługując się sztućcami. Sięgnął po lampkę wina, niestety ubywającą w zawartość.
- Szkoda jedynie policji antymugolskiej. Uważam, że ich istnienie było słuszne na poziomie zapewnienia bezpieczeństwa prawdziwym czarodziejom - przyznał nie kryjąc rozczarowania. Nosił nazwisko Rowle, nie krył się ze swoimi poglądami. Zresztą, był przekonany, że Parkinsonowie popierają niechęć względem szlamu. Szkoda, że mało rygorystycznie i skrajnie, lecz nie można było mieć wszystkiego. Wszakże on sam nie mógł nazwać się ekstremistą.
Wysłuchał z uwagą jej odpowiedzi, jedząc i pijąc. Nie tracił też kontaktu wzrokowego na zbyt długo.
- A zatem postawiła lady na przedstawicielstwo. Była kiedyś lady na zagranicznych delegacjach? Jak tam było? - dopytywał, autentycznie ciekaw. - Ja jako mediator z duchami podróżuję raczej po kraju, chociaż praktyki odbywałem u przyjaciół w Egipcie. Miała lady okazję się tam wybrać? - Postanowił uchylić rąbka tajemnicy o sobie samym. Nie wiedział czy rodzina zdążyła jej cokolwiek powiedzieć. Żałował jedynie, że nie spytała.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
W pierwszym odczuciu pragnęła milczeć, czekając z niecierpliwością na koniec przyjęcia. Z każdą chwilą jednak powracał zdrowy rozsądek, nakazujący przerwać to irracjonalne zachowanie, charakteryzujące ją coraz bardziej na nadąsaną szlachciankę. Nie, nie miała zamiaru nagle zburzyć tego muru, który rósł między nami. Patrząc jednak na siedzącego na przeciwko niej lorda doszła do prostego wniosku, iż nie zna go. Postanowiła więc - poprzez obserwację oraz uważne słuchanie - wyciągnąć jak najwięcej wiadomości, które mogłyby go scharakteryzować. Przy tym już na początku w jej głowie kształtowała się jedna myśl dotyczącą lorda. Dostrzegała jego starania i próby poprowadzenia normalnej konwersacji. Wiedziała jednak, iż kryje się za tym chęć zadowolenia nestora rodu i bezwzględne podporządkowanie się jego woli. W głowie potrafiła nakreślić przykładową reakcję Louvela na świadomość, że spotkanie w rzeczywistości są swatami: "Jeśli taka wola nestora, podporządkuję się jej.". Nie wiedziała co powinna sądzić o podobnym podejściu. Chciała powiedzieć, że nie znajduje to u niej uznania, lecz z drugiej strony wiedziała, iż nie ma innego wyjścia. W przeciwnym razie nieposłusznego członka rodu czekała kara wydziedziczenia, a tego chciał każdy uniknąć.
Przeniosła wzrok z mężczyzny na własny talerz. Porcja tkwiąca na talerzu była niewielka, a jednak kobieta nie spieszyła się z posiłkiem. O wiele milszym był dla niej smak wina, lecz i jego nie spożywała dość dużo - musiała się wszak ograniczać, by nie przedstawić się jako przesadnie lubującą się w alkoholu.
Ponownie spojrzała na mężczyznę, odkrywając kolejną - o wiele lepszą w jej oczach - część osobowości lorda. Wspomnienie o żalu z powodu odwołania policji antymugolskiej, wskazywało na nieprzychylność wobec mugoli. A to było jej niesamowicie bliskie.
- Również żałuję policji, choć nie możemy mieć pewności iż skutki ich działań byłyby zadowalające na dłuższą metę. Niestety, wszystko wygląda pięknie jedynie na początku - odpowiedziała. W istocie pomysł na stworzenie takiego organu stwarzał obietnicę wytępienia panoszącego się brudu, ale czy na długo? Nic nie trwało wszak wiecznie. Jej własna wolność też nie.
Odgarnęła za uch niesforny ciemny kosmyk, który nagle opadł jej na twarz. Jednocześnie kątem oka zerknęła na siedzące dookoła ciotki, powstrzymując się od wykrzywienia ust. Tak jak się domyślała, a nawet wyczuwała, wszystkie damy wsłuchiwały się. Na szczęście jedynie one, bowiem mężczyźni zajęci byli rozmowami, nie tracąc głów dla takich błahostek, jak to robiły ciotki. Czasami Elisabeth było wstyd za niektóre przedstawicielki arystokracji, które tworzyły wizerunek kobiet, stawiając je w tak nieprzychylnym świetle.
- Cóż, nie miałam okazji na zbyt owocne rozwinięcie własnej kariery - odpowiedziała, ostrożnie dobierając słowa. Nie chciała zbyt wiele zdradzać, a wiele się dowiedzieć. - Mogę się jednak pochwalić kilkukrotnym pobytem we Francji, z czego najdłuższy z nich był spowodowany moją edukacją. Uczyłam się bowiem w Akademii Magii Beauxbatons. - wymawiając nazwę szkoły, wyczuwalna była naleciałość francuska. - W Egipcie nigdy nie byłam, ale miałam okazję podróżować po Grecji w dzieciństwie.
Doskonale pamiętała tamte chwile - często wspominała podróż z lordem Crouch, który nalegał by Elisabeth poznała swoje korzenie. I musiała przyznać mu rację - to był najlepszy sposób.
Przeniosła wzrok z mężczyzny na własny talerz. Porcja tkwiąca na talerzu była niewielka, a jednak kobieta nie spieszyła się z posiłkiem. O wiele milszym był dla niej smak wina, lecz i jego nie spożywała dość dużo - musiała się wszak ograniczać, by nie przedstawić się jako przesadnie lubującą się w alkoholu.
Ponownie spojrzała na mężczyznę, odkrywając kolejną - o wiele lepszą w jej oczach - część osobowości lorda. Wspomnienie o żalu z powodu odwołania policji antymugolskiej, wskazywało na nieprzychylność wobec mugoli. A to było jej niesamowicie bliskie.
- Również żałuję policji, choć nie możemy mieć pewności iż skutki ich działań byłyby zadowalające na dłuższą metę. Niestety, wszystko wygląda pięknie jedynie na początku - odpowiedziała. W istocie pomysł na stworzenie takiego organu stwarzał obietnicę wytępienia panoszącego się brudu, ale czy na długo? Nic nie trwało wszak wiecznie. Jej własna wolność też nie.
Odgarnęła za uch niesforny ciemny kosmyk, który nagle opadł jej na twarz. Jednocześnie kątem oka zerknęła na siedzące dookoła ciotki, powstrzymując się od wykrzywienia ust. Tak jak się domyślała, a nawet wyczuwała, wszystkie damy wsłuchiwały się. Na szczęście jedynie one, bowiem mężczyźni zajęci byli rozmowami, nie tracąc głów dla takich błahostek, jak to robiły ciotki. Czasami Elisabeth było wstyd za niektóre przedstawicielki arystokracji, które tworzyły wizerunek kobiet, stawiając je w tak nieprzychylnym świetle.
- Cóż, nie miałam okazji na zbyt owocne rozwinięcie własnej kariery - odpowiedziała, ostrożnie dobierając słowa. Nie chciała zbyt wiele zdradzać, a wiele się dowiedzieć. - Mogę się jednak pochwalić kilkukrotnym pobytem we Francji, z czego najdłuższy z nich był spowodowany moją edukacją. Uczyłam się bowiem w Akademii Magii Beauxbatons. - wymawiając nazwę szkoły, wyczuwalna była naleciałość francuska. - W Egipcie nigdy nie byłam, ale miałam okazję podróżować po Grecji w dzieciństwie.
Doskonale pamiętała tamte chwile - często wspominała podróż z lordem Crouch, który nalegał by Elisabeth poznała swoje korzenie. I musiała przyznać mu rację - to był najlepszy sposób.
A little learning is a dangerous thing...
Ze zniecierpliwieniem wyczekiwał końca. Spoglądał ukradkiem na każdą osobę zasiadającą przy długim stole wykwintnej jadalni, wzrok zatrzymując najdłużej na członkach swojego rodu. Mężczyźni pochłonięci byli jedzeniem oraz żywymi dyskusjami, do Louvela nie docierały żadne konkretne słowa, nie wyłapał też ogólnego sensu prowadzonych rozmów. Kobiety wyraźnie na niego zezowały, jak gdyby bacznie obserwowały jego reakcje. Żadna osoba nie dała mu znaku, że niebawem będą wychodzić - wprawiało to Rowle'a w większy popłoch, którego oczywiście nie chciał po sobie dać poznać. Nie przeszkadzała mu Elisabeth sama w sobie, wszakże była piękną, czarującą i inteligentną kobietą, lecz ta rola zaczęła go męczyć. Zwykle lubił konwersować, czasem nawet wyciągać zwierzenia od drugiej strony siłą perswazji, jednakże jego zapał malał z każdą sekundą. Lady Parkinson była kobietą skutecznie potrafiącą gasić każdą rozpalającą się pasję, również te w młodzieńcach - chociaż on już do nich nie należał. Nie był światłym, dojrzałym czarodziejem z siwą brodą i milionem zmarszczek, jednakże chłopięce wygłupy także miał już za sobą. Prowadził już jedno ułożone życie, teraz nakazywano mu wskoczenie w drugie powodując utratę pewności siebie. Uśmiechał się sympatycznie - nie nachalnie! - starając się zrobić na kobiecie jak najlepsze wrażenie. Bezskutecznie. Powinien próbować bardziej, lecz i tak już odnosił wrażenie, że był zbyt ekspansywny. Nie zamierzał się prosić o atencję, nie był psidwakiem na posyłki domagający się uwagi. Zamierzał poniekąd sprostać wymaganiom jego rodu, jako pierwszy podać dłoń damie - z powodu dobrego wychowania. Jeżeli jednak czarownica nie zamierzała jej pochwycić, nie mógł zapewnić jej nic ponad chłodną obojętność. Z jednej strony miała prawo do odrzucania jego starań - z drugiej doskonale wiedziała, że nie miała kontroli nad swoim życiem. Jeśli nestor postanowi, że zostanie żoną Lou, to tak będzie musiało być. Czy nie lepiej zatem ułatwiać sobie drogę do celu zamiast rzucać sobie nawzajem kłody pod nogi? Jeżeli była typem złośnicy… zapowiadało się fascynujące życie.
Nie mógł mieć innego stanowiska względem szlam jako Rowle. Wiedział, że siedząca naprzeciwko lady również nie może mieć innej opinii jako Parkinsonówna. Zastanawiał się jednak czy miała ona coś wspólnego z fanatyzmem czy niekoniecznie. Trudno było orzec na pierwszy rzut oka - ucha? - nawet w tak konserwatywnym środowisku nie wypadało używać nadmiernie wulgarnych słów. Za to nikt nie zabroni mu głosić słusznych poglądów, których władcy Cheshire nigdy się nie wstydzili, ba, mówili o nich niezwykle otwarcie.
- To prawda, Ministerstwo pracuje dość nieudolnie - przytaknął spokojnie, nadal zajmując się w międzyczasie jedzeniem oraz piciem. - Myślę, że jakakolwiek forma ukrócenia napływu mugoli do magicznego świata byłaby na wagę złota. Słyszała na pewno lady o tych… nazwijmy to wycieczkach dla mugolaków. Plan był bardzo dobry, niestety wykonanie gorsze - stwierdził nie kryjąc rozczarowania. Jako pracownicy tej jednostki magicznej mieli dostęp do szerszego zakresu informacji niż przeciętny czarodziej, zatem wiedział, że i Elisabeth słyszała o kwietniowych czystkach. - To był dobry początek - dodał jeszcze kiwawszy głową.
- Beauxbatons? - spytał z twardym, szorstkim akcentem, bardziej wkładając w dźwięki norweską niż francuską manierę, nie znał bowiem tego drugiego języka. Nie krył też zaskoczenia. - Rozumiem zatem, że sztuka także nie jest lady obca? Można rzec, że jest lady czarownicą renesansu. - Zdobył się na komplement. Szczery. - Grecja… nie byłem nigdy, we Francji też nie. Dwie odmienne kultury, chyba nie było łatwo się wpasować? - zapytał subtelnie zaciekawiony. Miał plan ciągnąć Parkinsonównę za język, samemu nie zdradzając zbyt wiele. Nie sądził, żeby jego rozmówczynię interesowała jego osoba, za to każdy lubił rozprawiać o sobie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie mógł mieć innego stanowiska względem szlam jako Rowle. Wiedział, że siedząca naprzeciwko lady również nie może mieć innej opinii jako Parkinsonówna. Zastanawiał się jednak czy miała ona coś wspólnego z fanatyzmem czy niekoniecznie. Trudno było orzec na pierwszy rzut oka - ucha? - nawet w tak konserwatywnym środowisku nie wypadało używać nadmiernie wulgarnych słów. Za to nikt nie zabroni mu głosić słusznych poglądów, których władcy Cheshire nigdy się nie wstydzili, ba, mówili o nich niezwykle otwarcie.
- To prawda, Ministerstwo pracuje dość nieudolnie - przytaknął spokojnie, nadal zajmując się w międzyczasie jedzeniem oraz piciem. - Myślę, że jakakolwiek forma ukrócenia napływu mugoli do magicznego świata byłaby na wagę złota. Słyszała na pewno lady o tych… nazwijmy to wycieczkach dla mugolaków. Plan był bardzo dobry, niestety wykonanie gorsze - stwierdził nie kryjąc rozczarowania. Jako pracownicy tej jednostki magicznej mieli dostęp do szerszego zakresu informacji niż przeciętny czarodziej, zatem wiedział, że i Elisabeth słyszała o kwietniowych czystkach. - To był dobry początek - dodał jeszcze kiwawszy głową.
- Beauxbatons? - spytał z twardym, szorstkim akcentem, bardziej wkładając w dźwięki norweską niż francuską manierę, nie znał bowiem tego drugiego języka. Nie krył też zaskoczenia. - Rozumiem zatem, że sztuka także nie jest lady obca? Można rzec, że jest lady czarownicą renesansu. - Zdobył się na komplement. Szczery. - Grecja… nie byłem nigdy, we Francji też nie. Dwie odmienne kultury, chyba nie było łatwo się wpasować? - zapytał subtelnie zaciekawiony. Miał plan ciągnąć Parkinsonównę za język, samemu nie zdradzając zbyt wiele. Nie sądził, żeby jego rozmówczynię interesowała jego osoba, za to każdy lubił rozprawiać o sobie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Ostatnio zmieniony przez Louvel Rowle dnia 14.02.18 21:05, w całości zmieniany 2 razy
Mogła mieć świadomość braku pełnej kontroli nad własnym życiem, a jednak czasami przemawiała przez nią przekorność i chęć udowodnienia (nawet samej sobie), iż jest inaczej. Że ma ona możliwość decydowania o własnych poczynaniach w taki sposób, jaki sama zarządzi. Naturalnie wszystko w granicach rozsądku (a przynajmniej jej własnego) - nigdy nie zamierzała zostać wydziedziczona tylko przez własną chęć pokazania niezależności. Ceniła swoje korzenie, będąc dumną ze szlachetnego pochodzenia. To przecież właśnie ono i płynąca w niej krew dwóch wielkich rodów, ukształtowało ją i jej sposób postrzegania świata. Ta sama krew sprawiła, że w sercu zawsze pałała nienawiścią w stosunku do mugoli. I bynajmniej tego odczucia nie postrzegała jako maniakalnego, a jako własną siłę. Jako motor, który był w stanie popychać ją do wielu działań i wielu wyrzeczeń. Kto wie jaki zawód by wybrała, gdyby nie ta chęć oczyszczenia świata.
- W istocie początek nie był zły - odparła, prostując się na siedzeniu. Ostatnimi czasy nie jadała wiele, a szczególnie w podobnych godzinach. Postanowiła więc na jakiś czas skupić się jedynie na rozmowie. - Platon mylił się zatem sądząc, iż najważniejszy w każdym działaniu jest początek. On bowiem nie miał wielkiego wpływu na dalsze losy policji antymugolskiej.
Cytat przywołała z pamięci bez zająknięcia, co mogło nie ujść jego uwadze. Nie mówiła o nim jednak po to aby się chwalić, a jedynie urozmaicić swoją wypowiedź. Nigdy nie ukrywała własnej wiedzy na temat historii, która była wręcz jej fascynacją, lecz nie próbowała też się z nią obnosić. Wszystko próbowała robić w granicach rozsądku.
- Skoro jednak Ministerstwo Magii okazało się tak nieudolną instytucją, to czy w dalszym ciągu powinniśmy się trudzić jako jej pracownicy? - spytała nagle, splatając dłonie, które spoczęły na udach. Wcześniej co jakiś czas zerkając w inne kierunki (by nie wpatrywać się zbyt nachalnie), teraz wpatrywała się z zainteresowaniem w rozmówcę. Była szczerze ciekawa jaka odpowiedź padnie. Wszak on również pracował w jednym z departamentów i nie było nic wiadomo o nagłej zmianie jego zawodu.
- Sztuka... - powtórzyła, przechylając głowę lekko w lewą stronę jakby rozmyślała nad odpowiedzią. Trwało to jednak tylko chwilę. - Nie uważam siebie za czarownicę odpowiednio znającą się na sztuce, lecz chyba nie mnie oceniać własne umiejętności.
Miała wrażenie, iż wbrew jej intencjom, to o niej dużo się mówiło. A przecież to ona miała zamiar lepiej poznać Louvela, zapełniając luki w wiedzy na jego temat. Postanowiła więc ograniczać się do niejednoznacznych odpowiedzi.
- Wręcz przeciwnie. Poza tym podróże kształtują i z tych dwóch z pewnością wiele wyniosłam - odparła. Gdyby miała bez zastanowienia powiedzieć tą, którą traktowała jako lepszą lekcję to odpowiedziałaby, że Francja. Po głębszej analizie jednak z pewnością nie umiałaby wskazać zwycięzce.- A czy ty, lordzie, możesz się pochwalić jeszcze jakąś podróżą? Wydajesz się być mężczyzną lubiącym znajome kąty, lecz mogę się mylić.
- W istocie początek nie był zły - odparła, prostując się na siedzeniu. Ostatnimi czasy nie jadała wiele, a szczególnie w podobnych godzinach. Postanowiła więc na jakiś czas skupić się jedynie na rozmowie. - Platon mylił się zatem sądząc, iż najważniejszy w każdym działaniu jest początek. On bowiem nie miał wielkiego wpływu na dalsze losy policji antymugolskiej.
Cytat przywołała z pamięci bez zająknięcia, co mogło nie ujść jego uwadze. Nie mówiła o nim jednak po to aby się chwalić, a jedynie urozmaicić swoją wypowiedź. Nigdy nie ukrywała własnej wiedzy na temat historii, która była wręcz jej fascynacją, lecz nie próbowała też się z nią obnosić. Wszystko próbowała robić w granicach rozsądku.
- Skoro jednak Ministerstwo Magii okazało się tak nieudolną instytucją, to czy w dalszym ciągu powinniśmy się trudzić jako jej pracownicy? - spytała nagle, splatając dłonie, które spoczęły na udach. Wcześniej co jakiś czas zerkając w inne kierunki (by nie wpatrywać się zbyt nachalnie), teraz wpatrywała się z zainteresowaniem w rozmówcę. Była szczerze ciekawa jaka odpowiedź padnie. Wszak on również pracował w jednym z departamentów i nie było nic wiadomo o nagłej zmianie jego zawodu.
- Sztuka... - powtórzyła, przechylając głowę lekko w lewą stronę jakby rozmyślała nad odpowiedzią. Trwało to jednak tylko chwilę. - Nie uważam siebie za czarownicę odpowiednio znającą się na sztuce, lecz chyba nie mnie oceniać własne umiejętności.
Miała wrażenie, iż wbrew jej intencjom, to o niej dużo się mówiło. A przecież to ona miała zamiar lepiej poznać Louvela, zapełniając luki w wiedzy na jego temat. Postanowiła więc ograniczać się do niejednoznacznych odpowiedzi.
- Wręcz przeciwnie. Poza tym podróże kształtują i z tych dwóch z pewnością wiele wyniosłam - odparła. Gdyby miała bez zastanowienia powiedzieć tą, którą traktowała jako lepszą lekcję to odpowiedziałaby, że Francja. Po głębszej analizie jednak z pewnością nie umiałaby wskazać zwycięzce.- A czy ty, lordzie, możesz się pochwalić jeszcze jakąś podróżą? Wydajesz się być mężczyzną lubiącym znajome kąty, lecz mogę się mylić.
A little learning is a dangerous thing...
Coraz więcej kobiet gnało ku zgubnej niezależności oraz przeświadczenia, że wszelkie sytuacje miały pod kontrolą i wszystko im wolno. Louvel potępiał podobne myślenie, nie rozumiał go - jako mężczyzna z mocno konserwatywnego rodu był zwolennikiem starego porządku oraz tradycji wypracowanej na przestrzeni lat. Gardził kobietami decydującymi się na odstąpienie od reguł oraz przynoszenia rodowi wstydu. Nie miał pewności jaka była Elisabeth, lecz z jakiegoś powodu pozostawała sama aż do osiągnięcia wieku staropanieństwa. Rowle nie odważyłby się spytać o to nestora, zaś ojciec od jakiegoś czasu nie żył, zatem musiał polegać jedynie na swoich obserwacjach oraz domysłach. Nie nastawiał się do Parkinsonówny negatywnie, wręcz przeciwnie - możliwe, że całkiem naiwnie wierzył jeszcze w ich porozumienie. Może ojciec czarownicy czekał na odpowiedniego kandydata? Cóż, tym bardziej mogło to być niezrozumiałe - Lou, chociaż pozostawał bez męskiego potomka, mimo wszystko nadal był wdowcem i nic tego nie zmieniało. To natomiast mogło prowadzić do mylnego wyobrażenia na jego temat. Z drugiej strony koleżanka z pracy poinformowała go o artykule Czarownicy, w którym wyraźnie rozprawiano na temat jego osoby. Czyżby nie było z nim tak źle jak sądził?
Czarodziej uśmiechnął się lekko, skinął też kobiecie głową - jej uwaga była ze wszech miar trafna.
- Muszę się z tym zgodzić. Nie od dziś jednak wiadomo, że najbardziej liczą się efekty - dodał swoje trzy knuty, zanim jeszcze sięgnął po lampkę wina. Opróżnił ją do cna, lecz chwilę później zjawił się przy nim skrzat, który uzupełnił puste naczynie kolejną porcją szkarłatnego alkoholu. - Słyszę, że interesuje się lady również filozofią. Jestem pod ogromnym wrażeniem - powiedział pewien siebie, także bez zająknięcia. Gdzieś wewnętrznie podobały mu się zadziorne kobiety - gdyby nie ta cecha, nigdy nie zapałałby uczuciem do Amaryllis. Ona też była cięta, bystra i niezwykle oczytana, a dodatkowo niezwykle urodziwa; Louvelowi się niekiedy wydawało, że znalazł chodzący po ziemi ideał. Czy Elisabeth także nim była?
- To dobre pytanie. Gdybym mógł wykonywać moją pracę bez orędownictwa Ministerstwa, już dawno spakowałbym manatki. Niestety miłość do wykonywanych przeze mnie obowiązków jest większa niż odraza skierowana na magiczną instytucję - odpowiedział zgodnie z prawdą. W porę gryząc się w język - na jego końcu miał uwagę dotyczącą poddania się przez Parkinsonównę, lecz podejrzewał, że mógłby tym wywołać prawdziwe oburzenie.
- Jest lady nadzwyczaj skromna. Całkowicie niepotrzebnie, atuty należy uwypuklać - stwierdził uprzejmie, kłaniając jej się delikatnym pochyleniem. Upiłem kolejnych kilka łyków wina, kończąc zarówno temat jak i posiłek. - Nie śmiałbym wątpić - uznał swobodnie, przez ułamek sekundy zastanawiając się czy nie powinien skłamać. - Masz lady wspaniałą intuicję lub zmysł obserwacji. Nie przepadam za zmianami oraz nowościami. W Egipcie zdobywałem doświadczenie pomagając przyjaciołom rodu, nigdzie indziej niedane mi było wyjechać - rzucił, ostatecznie nie decydując się na żadne kłamstwa. Za to zadał kobiecie jeszcze kilka pytań nim nadszedł deser, zaś po nim spotkanie dobiegło końca. Pożegnał się z Elisabeth zgodnie z nakazującą etykietą, to samo zrobił z resztą uczestników, żeby ostatecznie wrócić do Beeston wraz z rodziną.
zt x2
Czarodziej uśmiechnął się lekko, skinął też kobiecie głową - jej uwaga była ze wszech miar trafna.
- Muszę się z tym zgodzić. Nie od dziś jednak wiadomo, że najbardziej liczą się efekty - dodał swoje trzy knuty, zanim jeszcze sięgnął po lampkę wina. Opróżnił ją do cna, lecz chwilę później zjawił się przy nim skrzat, który uzupełnił puste naczynie kolejną porcją szkarłatnego alkoholu. - Słyszę, że interesuje się lady również filozofią. Jestem pod ogromnym wrażeniem - powiedział pewien siebie, także bez zająknięcia. Gdzieś wewnętrznie podobały mu się zadziorne kobiety - gdyby nie ta cecha, nigdy nie zapałałby uczuciem do Amaryllis. Ona też była cięta, bystra i niezwykle oczytana, a dodatkowo niezwykle urodziwa; Louvelowi się niekiedy wydawało, że znalazł chodzący po ziemi ideał. Czy Elisabeth także nim była?
- To dobre pytanie. Gdybym mógł wykonywać moją pracę bez orędownictwa Ministerstwa, już dawno spakowałbym manatki. Niestety miłość do wykonywanych przeze mnie obowiązków jest większa niż odraza skierowana na magiczną instytucję - odpowiedział zgodnie z prawdą. W porę gryząc się w język - na jego końcu miał uwagę dotyczącą poddania się przez Parkinsonównę, lecz podejrzewał, że mógłby tym wywołać prawdziwe oburzenie.
- Jest lady nadzwyczaj skromna. Całkowicie niepotrzebnie, atuty należy uwypuklać - stwierdził uprzejmie, kłaniając jej się delikatnym pochyleniem. Upiłem kolejnych kilka łyków wina, kończąc zarówno temat jak i posiłek. - Nie śmiałbym wątpić - uznał swobodnie, przez ułamek sekundy zastanawiając się czy nie powinien skłamać. - Masz lady wspaniałą intuicję lub zmysł obserwacji. Nie przepadam za zmianami oraz nowościami. W Egipcie zdobywałem doświadczenie pomagając przyjaciołom rodu, nigdzie indziej niedane mi było wyjechać - rzucił, ostatecznie nie decydując się na żadne kłamstwa. Za to zadał kobiecie jeszcze kilka pytań nim nadszedł deser, zaś po nim spotkanie dobiegło końca. Pożegnał się z Elisabeth zgodnie z nakazującą etykietą, to samo zrobił z resztą uczestników, żeby ostatecznie wrócić do Beeston wraz z rodziną.
zt x2
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Jadalnia
Szybka odpowiedź