Salon
AutorWiadomość
Piddletrenthide 79
Niewielki salon w stylu angielskim, wyjątkowo zresztą przytulny... i zadbany jak na Josepha. W zasadzie porządek i wystrój to nie jego zasługa. Co jakiś czas przychodzi do niego sąsiadka, żeby trochę ogarnąć wnętrze domku. Właśnie dlatego ciężko tu o jakieś czarodziejskie przedmioty - nie ma więc ruchomych zdjęć, magicznego zegara pokazującego gdzie znajdują się obecnie członkowie jego rodziny (oj przydałby mu się taki!). Jedynym wyjątkiem jest duża gablota ze starymi miotłami Josepha wisząca nad kominkiem. Ot, po prostu zaczarował ją tak, żeby była niewidzialna dla mugoli. Prócz tego w salonie znajduje się spora kanapa, dwa wygodne fotele, pufa, leżanka pod oknem wychodzącym na ogród, półki zawalone książkami (większość z nich Joe nabył razem z domem i do większości nigdy nawet nie zajrzał), dwa stoliki i szafka z pierdołami.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 14.04?
Od przełomu miesięcy była przepełniona różnymi myślami i wątpliwościami. Także tymi dotyczącymi quidditcha. Pasja, jeszcze rok temu będąca centrum jej świata, teraz zdawała się tracić na istotności. Nadal kochała quidditch i bolała ją sama myśl o tym, że mogłaby z niego zrezygnować, ale rozgrywki nigdy wcześniej nie wydawały się równie niepewne. I choć nie padła żadna informacja o całkowitym ich zawieszeniu, to teraz zaczęła ją zwyczajnie brzydzić myśl, że za ich organizowaniem stało ministerstwo, to samo, które wspierało podziały i dyskryminację, i prawdopodobnie miało swój duży udział w tym, co wydarzyło się w Londynie tamtej nocy z trzydziestego pierwszego marca na pierwszego kwietnia.
Jamie tam nie było, mieszkała w końcu w Dolinie Godryka i spała we własnym łóżku nieświadoma dramatów tysięcy czarodziejów i mugoli w Londynie. Dowiedziała się dopiero rano i była to wieść wstrząsająca nawet po tym, co przeżyła w Oazie i Zakazanym lesie kilka dni wcześniej. Nie spodziewała się, że władza naprawdę mogłaby się zdecydować na aż tak radykalne posunięcie, jak wyrzucenie z Londynu mugoli i mugolaków.
Po tamtych zdarzeniach była w Londynie tylko raz, by zarejestrować różdżkę, co musiała zrobić, jeśli chciała nadal kontynuować grę w quidditcha i nie wzbudzać podejrzeń, jakie niewątpliwie budziłby brak rejestracji. Udało jej się tego dokonać bez żadnych komplikacji, ale wizyta w ministerstwie nadal pozostawiała w niej silny niesmak.
Musiała z kimś porozmawiać, z kimś kto również należał do świata quidditcha. Ze swoimi współzawodniczkami już rozmawiała, tocząc ciche, skryte rozmowy w szatni Harpii, ale potrzebowała też spojrzenia kogoś z innej drużyny, by dowiedzieć się, jak na sytuację zapatrywali się inni.
Josephowi ufała na tyle, że postanowiła porozmawiać właśnie z nim, dlatego pewnego popołudnia w połowie kwietnia aportowała się w okolicach jego domu, w którym w przeszłości już kilkukrotnie była. W końcu z Wrightem znali się od dawna, jeszcze z czasów szkolnych, gdy grali razem w drużynie Gryffindoru, a w dorosłości znowu połączył ich quidditch, nawet jeśli grali w różnych drużynach. Jamie najpierw była Osą, później została Harpią, kochała tę grę, była zżyta ze swoją drużyną... ale czy nadal mogła czerpać z tego taką radość jak kiedyś, wiedząc że świat, który znała, chylił się ku upadkowi, trwała wojna, magiczne społeczeństwo było podzielone, a rozgrywki miały służyć uciesze zwolenników obecnego porządku?
- Musimy pogadać – rzuciła na wstępie, gdy tylko Joseph pojawił się w drzwiach. – Masz chwilę? Podejrzewam, że i ty zauważasz, co się dzieje i zaczynasz się zastanawiać również nad swoją przyszłością, prawda?
Przeszli do jego salonu. Jamie cieszyła się z widoku kumpla, choć wolałaby go spotykać w milszych okolicznościach niż obecne.
Od przełomu miesięcy była przepełniona różnymi myślami i wątpliwościami. Także tymi dotyczącymi quidditcha. Pasja, jeszcze rok temu będąca centrum jej świata, teraz zdawała się tracić na istotności. Nadal kochała quidditch i bolała ją sama myśl o tym, że mogłaby z niego zrezygnować, ale rozgrywki nigdy wcześniej nie wydawały się równie niepewne. I choć nie padła żadna informacja o całkowitym ich zawieszeniu, to teraz zaczęła ją zwyczajnie brzydzić myśl, że za ich organizowaniem stało ministerstwo, to samo, które wspierało podziały i dyskryminację, i prawdopodobnie miało swój duży udział w tym, co wydarzyło się w Londynie tamtej nocy z trzydziestego pierwszego marca na pierwszego kwietnia.
Jamie tam nie było, mieszkała w końcu w Dolinie Godryka i spała we własnym łóżku nieświadoma dramatów tysięcy czarodziejów i mugoli w Londynie. Dowiedziała się dopiero rano i była to wieść wstrząsająca nawet po tym, co przeżyła w Oazie i Zakazanym lesie kilka dni wcześniej. Nie spodziewała się, że władza naprawdę mogłaby się zdecydować na aż tak radykalne posunięcie, jak wyrzucenie z Londynu mugoli i mugolaków.
Po tamtych zdarzeniach była w Londynie tylko raz, by zarejestrować różdżkę, co musiała zrobić, jeśli chciała nadal kontynuować grę w quidditcha i nie wzbudzać podejrzeń, jakie niewątpliwie budziłby brak rejestracji. Udało jej się tego dokonać bez żadnych komplikacji, ale wizyta w ministerstwie nadal pozostawiała w niej silny niesmak.
Musiała z kimś porozmawiać, z kimś kto również należał do świata quidditcha. Ze swoimi współzawodniczkami już rozmawiała, tocząc ciche, skryte rozmowy w szatni Harpii, ale potrzebowała też spojrzenia kogoś z innej drużyny, by dowiedzieć się, jak na sytuację zapatrywali się inni.
Josephowi ufała na tyle, że postanowiła porozmawiać właśnie z nim, dlatego pewnego popołudnia w połowie kwietnia aportowała się w okolicach jego domu, w którym w przeszłości już kilkukrotnie była. W końcu z Wrightem znali się od dawna, jeszcze z czasów szkolnych, gdy grali razem w drużynie Gryffindoru, a w dorosłości znowu połączył ich quidditch, nawet jeśli grali w różnych drużynach. Jamie najpierw była Osą, później została Harpią, kochała tę grę, była zżyta ze swoją drużyną... ale czy nadal mogła czerpać z tego taką radość jak kiedyś, wiedząc że świat, który znała, chylił się ku upadkowi, trwała wojna, magiczne społeczeństwo było podzielone, a rozgrywki miały służyć uciesze zwolenników obecnego porządku?
- Musimy pogadać – rzuciła na wstępie, gdy tylko Joseph pojawił się w drzwiach. – Masz chwilę? Podejrzewam, że i ty zauważasz, co się dzieje i zaczynasz się zastanawiać również nad swoją przyszłością, prawda?
Przeszli do jego salonu. Jamie cieszyła się z widoku kumpla, choć wolałaby go spotykać w milszych okolicznościach niż obecne.
Nie było dobrze. Dokładnie od pierwszego dnia kwietnia wszystko w życiu Joeya zaczęło się dokumentnie chwiać w posadach, a on... szczerze mówiąc nie wiedział jak może temu zapobiec.
Z rodziną zawsze było różnie - raz mieli ze sobą doskonały kontakt, czasami ginął gdzieś pośród zawirowań życiowych; o życiu uczuciowym Joey'a zaś można by dużo i długo opowiadać... to co pozostawało niezmienne od ośmiu lat to oczywiście quidditch i jego gra na pozycji ścigającego w Zjednoczonych z Puddlemere. Obecne wydarzenia uderzyły między innymi również w ten fundament jego życia. Nic dziwnego, że zadrżało ono w posadach.
Zjednoczeni z Puddlemere w tych dniach wcale nie byli zjednoczeni. Byli podzieleni na dwa wojujące ze sobą obozy i, co gorsza, sam Joe czuł się rozdarty. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić swojego życia bez quidditcha, a teraz prowadzono zaciekłe dyskusje nad zawieszeniem meczów Zjednoczonych. Co to oznaczało? Że nie spadną w rankingu... zupełnie wypadną z ligi. Co najmniej na rok. Zapewne stracą też fanów, ON straci fanów. Że pod znakiem zapytania stanie jego dochód i utrzymanie. Za jednym razem straci pracę, przyjaciół, rodzinę niemal, miłość swojego życia i pośle wraz z innymi Zjednoczonych na samo dno. Pośle... bo się sam pod tym podpisał. Dokładnie wczoraj. Trzynastego kwietnia.
Dziś zaś nie mógł o tym przestać myśleć. Zaszył się więc w ogrodzie za domem i dawał sobie wycisk ostrym treningiem.
Pukanie do drzwi zastało go dokładnie w momencie, kiedy wyłaził już czysty z łazienki. Zaraz po pukaniu nastąpiła seria głośnego gęgania i szum skrzydeł, kiedy Kometa 210 zerwała się do drzwi niczym pies stróżujący, obwieszczając jeszcze dobitniej, że mają gościa.
- Idę, idę! - zawołał Joe naciągając na tyłek spodnie, na klatę koszulkę, a mokre włosy tylko niechlujnie otrzepując jak psidwak. Zbiegł zaraz po schodach na parter, zerknął przez szybkę w drzwiach i momentalnie je otworzył na oścież.
- Jay, jak miło, że... - zaczął pogodnie, ale przyjaciółka w jednej chwili mu przerwała. Gęś nastroszyła się jeszcze groźnie posykując, ale kiedy Joe usunął się z wejścia wpuszczając kobietę do środka, Kometa przyglądnęła jej się uważnie i poczłapała do salonu.
- Nad... przyszłością? - wydukał za Jamie wciąż zaskoczony. Tym bardziej, że przyszłość to akurat ostatnia rzecz, nad którą zazwyczaj myślał - był typem żyjącym tu i teraz, a nie takim snującym jakieś dalekosiężne plany.
Zamknął za nią drzwi, po czym machnął różdżką z krótkim: Accio whiskey.
W normalnych okolicznościach zaproponowałby herbaty, ale... to wyraźnie nie były normalne okoliczności. Kobieta wpadająca bez zapowiedzi do jego domu na wstępie mówiąca o przyszłości... to nie brzmiało dobrze.
Znaczy Joe ucieszył się z wizyty Jay, ale nie był głupi, domyślał się, że coś ważnego ją tu przygnało... i to raczej nic dobrego.
- Co się stało? - zapytał zajmując miejsce naprzeciwko przyjaciółki, a jednocześnie obok Komety 210, która już się zdążyła umościć na największym fotelu. I spokojnie, Joe już nalał do szklaneczek whiskey, więc przy dobrych wiatrach, będzie gotów także na rozmowy o przyszłości.
Z rodziną zawsze było różnie - raz mieli ze sobą doskonały kontakt, czasami ginął gdzieś pośród zawirowań życiowych; o życiu uczuciowym Joey'a zaś można by dużo i długo opowiadać... to co pozostawało niezmienne od ośmiu lat to oczywiście quidditch i jego gra na pozycji ścigającego w Zjednoczonych z Puddlemere. Obecne wydarzenia uderzyły między innymi również w ten fundament jego życia. Nic dziwnego, że zadrżało ono w posadach.
Zjednoczeni z Puddlemere w tych dniach wcale nie byli zjednoczeni. Byli podzieleni na dwa wojujące ze sobą obozy i, co gorsza, sam Joe czuł się rozdarty. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić swojego życia bez quidditcha, a teraz prowadzono zaciekłe dyskusje nad zawieszeniem meczów Zjednoczonych. Co to oznaczało? Że nie spadną w rankingu... zupełnie wypadną z ligi. Co najmniej na rok. Zapewne stracą też fanów, ON straci fanów. Że pod znakiem zapytania stanie jego dochód i utrzymanie. Za jednym razem straci pracę, przyjaciół, rodzinę niemal, miłość swojego życia i pośle wraz z innymi Zjednoczonych na samo dno. Pośle... bo się sam pod tym podpisał. Dokładnie wczoraj. Trzynastego kwietnia.
Dziś zaś nie mógł o tym przestać myśleć. Zaszył się więc w ogrodzie za domem i dawał sobie wycisk ostrym treningiem.
Pukanie do drzwi zastało go dokładnie w momencie, kiedy wyłaził już czysty z łazienki. Zaraz po pukaniu nastąpiła seria głośnego gęgania i szum skrzydeł, kiedy Kometa 210 zerwała się do drzwi niczym pies stróżujący, obwieszczając jeszcze dobitniej, że mają gościa.
- Idę, idę! - zawołał Joe naciągając na tyłek spodnie, na klatę koszulkę, a mokre włosy tylko niechlujnie otrzepując jak psidwak. Zbiegł zaraz po schodach na parter, zerknął przez szybkę w drzwiach i momentalnie je otworzył na oścież.
- Jay, jak miło, że... - zaczął pogodnie, ale przyjaciółka w jednej chwili mu przerwała. Gęś nastroszyła się jeszcze groźnie posykując, ale kiedy Joe usunął się z wejścia wpuszczając kobietę do środka, Kometa przyglądnęła jej się uważnie i poczłapała do salonu.
- Nad... przyszłością? - wydukał za Jamie wciąż zaskoczony. Tym bardziej, że przyszłość to akurat ostatnia rzecz, nad którą zazwyczaj myślał - był typem żyjącym tu i teraz, a nie takim snującym jakieś dalekosiężne plany.
Zamknął za nią drzwi, po czym machnął różdżką z krótkim: Accio whiskey.
W normalnych okolicznościach zaproponowałby herbaty, ale... to wyraźnie nie były normalne okoliczności. Kobieta wpadająca bez zapowiedzi do jego domu na wstępie mówiąca o przyszłości... to nie brzmiało dobrze.
Znaczy Joe ucieszył się z wizyty Jay, ale nie był głupi, domyślał się, że coś ważnego ją tu przygnało... i to raczej nic dobrego.
- Co się stało? - zapytał zajmując miejsce naprzeciwko przyjaciółki, a jednocześnie obok Komety 210, która już się zdążyła umościć na największym fotelu. I spokojnie, Joe już nalał do szklaneczek whiskey, więc przy dobrych wiatrach, będzie gotów także na rozmowy o przyszłości.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
U Harpii też toczyły się różne dyskusje. Żadna z nich nie była fanatyczką czystokrwistych idei, każda dostrzegała, że ich świat zmierza w zdecydowanie złą stronę. Koniec anomalii nie zakończył problemów, te pozostały z nimi nawet wtedy, kiedy magia i pogoda wróciły do normy. Ostatecznie Harpie wznowiły treningi przed meczem mającym nadejść na początku maja, ale żadna nie potrafiła zapomnieć o świecie poza boiskiem. Co za tym idzie, ich wyniki na treningach były gorsze, a efektywność obniżona. To samo dotyczyło Jamie, która częściej niż kiedyś się rozpraszała, zbyt dużo myśląc o złych wydarzeniach i niebezpieczeństwie mogącym spaść na jej bliskich. Nawet ukochany sport nie dawał tyle radości co zawsze.
Zastanawiała się, czy to tylko ona i jej najbliższe koleżanki z drużyny tak czują, czy może jest to poczucie bardziej rozpowszechnione wśród zawodników? Przynajmniej wśród tych, którym nieobojętny był los mieszkańców Londynu oraz to, że rozgrywki najprawdopodobniej miały się stać pokazówką ministerstwa służącą uciesze zwolenników obecnego systemu.
Była ciekawa, co myślał o wszystkim Joseph, również były Gryfon, co do którego przekonań była pewna. Nie mógł popierać tego, co się działo. Ale czy również pojawiła się w jego głowie myśl, że może czas porzucić swoją pasję, skoro nawet ona została skalana obecnymi wydarzeniami oraz zgniłą polityką?
Dobrze, że go zastała. I była zadowolona, że wydawał się być w dobrym stanie, gdy otworzył jej drzwi. Gdy przekroczyła próg, usłyszała gęganie i zobaczyła nietypowe domowe zwierzątko kolegi. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, choć jak na standardy czarodziejów gęś pewnie i tak nie była najdziwniejszym, co można było trzymać w domu.
Joe wyglądał na zdziwionego. Może poruszyła temat swoich wątpliwości zbyt szybko? Może powinna była zacząć od jakiegoś wstępu? W końcu trochę się nie widzieli. Oboje mieli swoje zajęcia, treningi swoich drużyn oraz wszelkie inne sprawy. W przypadku Jamie Zakon Feniksa, którego pełnoprawnym członkiem od niedawna się stała i rozmaite problemy i troski rodzinne.
- Wybacz, najpierw powinnam była zapytać, co u ciebie słychać? Czy wszystko dobrze? – zapytała. – W końcu trochę czasu minęło odkąd ostatni raz mieliśmy okazję porozmawiać. Ciężko nam było się złapać, kiedy oboje mamy treningi w różnych terminach, a poza nimi i inne zobowiązania.
Usadowiła się w salonie, spoglądając najpierw na gęś, a potem na Josepha, który właśnie rozlewał do szklanek whisky, jakby przygotowywał się do tego, że czeka ich rozmowa trudniejsza niż błahe, zwyczajne pogawędki o ostatnich meczach, treningach, wynikach innych drużyn czy fanach.
Zdawała sobie sprawę, że nie był osobą lubiącą rozmawiać o trudnych tematach. Ona sama kiedyś też cechowała się sporą beztroską, żyła tu i teraz, chwytając życie pełnymi garściami. Wszystko się zmieniło dopiero w dniu, gdy jej ojciec zginął w szatańskiej pożodze. To wtedy musiała zejść z obłoków na ziemię i szybko wydorośleć, i zacząć myśleć też o mniej przyjemnych rzeczach. Dołączyła też w listopadzie do Zakonu Feniksa, najpierw jako sojusznik, więc wiedziała o obecnej sytuacji prawdopodobnie trochę więcej niż Joe. Ale ciekawe czy zauważył, jak się zmieniła od czerwca, od dnia, w którym straciła ojca?
Odezwała się dopiero po chwili, gdy już oboje mieli whisky. Lekko poruszyła w dłoni swoją szklaneczką, zanim upiła łyk.
- No więc... rzecz w tym, że to, co się dzieje, nie omija i świata quidditcha. Rozgrywki przez moment stanęły pod znakiem zapytania, i choć wygląda na to, że nasz najbliższy mecz prawdopodobnie się odbędzie... Po raz pierwszy w życiu zaczęłam odczuwać pewne... wątpliwości co do tego, czy powinnam dalej w tym tkwić – zaczęła, spoglądając uważnie na twarz kumpla. Może i był beztroski, ale zdziwiłaby się, gdyby bezkrytycznie podchodził do tego, kto stał za organizacją rozgrywek. A byli to ludzie z ministerstwa, tego samego, które walnie przyczyniło się do zabijania niewinnych w Londynie. – I byłam ciekawa, co ty myślisz. Z Harpiami już rozmawiałam, ale przyda się spojrzenie kogoś z innego składu.
Zastanawiała się, czy to tylko ona i jej najbliższe koleżanki z drużyny tak czują, czy może jest to poczucie bardziej rozpowszechnione wśród zawodników? Przynajmniej wśród tych, którym nieobojętny był los mieszkańców Londynu oraz to, że rozgrywki najprawdopodobniej miały się stać pokazówką ministerstwa służącą uciesze zwolenników obecnego systemu.
Była ciekawa, co myślał o wszystkim Joseph, również były Gryfon, co do którego przekonań była pewna. Nie mógł popierać tego, co się działo. Ale czy również pojawiła się w jego głowie myśl, że może czas porzucić swoją pasję, skoro nawet ona została skalana obecnymi wydarzeniami oraz zgniłą polityką?
Dobrze, że go zastała. I była zadowolona, że wydawał się być w dobrym stanie, gdy otworzył jej drzwi. Gdy przekroczyła próg, usłyszała gęganie i zobaczyła nietypowe domowe zwierzątko kolegi. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, choć jak na standardy czarodziejów gęś pewnie i tak nie była najdziwniejszym, co można było trzymać w domu.
Joe wyglądał na zdziwionego. Może poruszyła temat swoich wątpliwości zbyt szybko? Może powinna była zacząć od jakiegoś wstępu? W końcu trochę się nie widzieli. Oboje mieli swoje zajęcia, treningi swoich drużyn oraz wszelkie inne sprawy. W przypadku Jamie Zakon Feniksa, którego pełnoprawnym członkiem od niedawna się stała i rozmaite problemy i troski rodzinne.
- Wybacz, najpierw powinnam była zapytać, co u ciebie słychać? Czy wszystko dobrze? – zapytała. – W końcu trochę czasu minęło odkąd ostatni raz mieliśmy okazję porozmawiać. Ciężko nam było się złapać, kiedy oboje mamy treningi w różnych terminach, a poza nimi i inne zobowiązania.
Usadowiła się w salonie, spoglądając najpierw na gęś, a potem na Josepha, który właśnie rozlewał do szklanek whisky, jakby przygotowywał się do tego, że czeka ich rozmowa trudniejsza niż błahe, zwyczajne pogawędki o ostatnich meczach, treningach, wynikach innych drużyn czy fanach.
Zdawała sobie sprawę, że nie był osobą lubiącą rozmawiać o trudnych tematach. Ona sama kiedyś też cechowała się sporą beztroską, żyła tu i teraz, chwytając życie pełnymi garściami. Wszystko się zmieniło dopiero w dniu, gdy jej ojciec zginął w szatańskiej pożodze. To wtedy musiała zejść z obłoków na ziemię i szybko wydorośleć, i zacząć myśleć też o mniej przyjemnych rzeczach. Dołączyła też w listopadzie do Zakonu Feniksa, najpierw jako sojusznik, więc wiedziała o obecnej sytuacji prawdopodobnie trochę więcej niż Joe. Ale ciekawe czy zauważył, jak się zmieniła od czerwca, od dnia, w którym straciła ojca?
Odezwała się dopiero po chwili, gdy już oboje mieli whisky. Lekko poruszyła w dłoni swoją szklaneczką, zanim upiła łyk.
- No więc... rzecz w tym, że to, co się dzieje, nie omija i świata quidditcha. Rozgrywki przez moment stanęły pod znakiem zapytania, i choć wygląda na to, że nasz najbliższy mecz prawdopodobnie się odbędzie... Po raz pierwszy w życiu zaczęłam odczuwać pewne... wątpliwości co do tego, czy powinnam dalej w tym tkwić – zaczęła, spoglądając uważnie na twarz kumpla. Może i był beztroski, ale zdziwiłaby się, gdyby bezkrytycznie podchodził do tego, kto stał za organizacją rozgrywek. A byli to ludzie z ministerstwa, tego samego, które walnie przyczyniło się do zabijania niewinnych w Londynie. – I byłam ciekawa, co ty myślisz. Z Harpiami już rozmawiałam, ale przyda się spojrzenie kogoś z innego składu.
Przez zadane bez większych wstępów pytanie Jay, w głowie Josepha nastała prędka gonitwa myśli i rachunek sumienia. Dlaczego przyjaciółka mogła wpaść do niego do domu z właśnie takim pytaniem? "Czy zaczął się już zastanawiać nad swoją przyszłością?" Ale że... chodziło o zakładanie rodziny? O dzieci i tak dalej...? Jasne, no myślał o tym czasami, chciał mieć kiedyś kochającą żonę, domek na wsi już posiadał, więc był na dobrej drodze... ale wciąż tego typu wizje wydawały mu się daleką przyszłością, bardzo, bardzo odległą, a nie, że na już. A tu odwiedza go Jay...
Dla kurażu na raz wychylił pół zawartości swojej szklanki z coraz większym napięciem wpatrując się w Jamie, ale ta zrobiła najgorszą rzecz w takim momencie - zapytała co u niego.
- C-co? - Josepha ponownie kompletnie wybiło to ze stanu w jakim się znajdował i popchnęło do bezbrzeżnego zdziwienia. Jak mogła zmienić temat?! Teraz, kiedy właśnie analizował czy to możliwe, że była z nim w ciąży albo przyszła do niego z propozycją założenia rodziny... nic innego póki co nie przychodziło mu do głowy.
- U mnie? Nie no, w porządku - zaśmiał się trochę nerwowo. Ta kobieta chyba wykończy go nerwowo i to tak na wstępie. Mogła być z nim w ogóle w ciąży? W sumie to do końca nie wiedział. Kobiety po prostu chyba nagle zachodziły w ciążę i już. I mówiły facetowi, że to z nim, a on wtedy miał się z nią żenić - tą procedurę znał, matka go dobrze wychowała. Nie zostawiłby panny z własnym dzieckiem... jak przykładowo szuja Skamander.
Jeszcze raz się napił, w błyskawicznym tempie opróżniając swoją szklaneczkę i napełniając ją powtórnie whisky.
Cholera, nie sądził, że to tak szybko nastąpi. Przecież miał karierę... treningi, zawody... jak to połączyć z ojcostwem i byciem mężem?
- No właśnie, trening za treningiem, wiesz jak jest - rzucił ponownie ogólnikowo, chcąc w końcu się dowiedzieć po co Jay tu przyszła. Bo może jednak nie w sprawie zakładania rodziny? Może wyprowadzi go z błędu? Oby!
- Powiesz mi o co chodzi? Zaskoczyłaś mnie tym, hm, pytaniem. Tak nagłym i, no wiesz, poważnym... - spojrzał na nią znacząco, licząc na to, że przejdzie jednak od razu do rzeczy, skoro już zaczęła. I przeszła, ale mówiła teraz o quidditchu.
Brwi Josepha marszczyły się z każdą sekundą coraz bardziej i wpatrywał się w przyjaciółkę tak, jakby chciał z niej wyczytać czy rzeczywiście przyszła w sprawach zawodowych czy jednak te kryły drugie dno - jak zakładanie rodziny. Nie wiedział. Teraz to już miał kompletny mętlik w głowie.
Najgorsze, że skończyła mówić, a on dalej tkwił w tym punkcie bez odpowiedzi.
Odchrząknął, chciał sięgnąć znów po swoją szklankę, ale się powstrzymał. Może za szybko pił? Jakoś mu to w tej chwili nie pomagało na myślenie.
- Chcesz rzucić quidditch... - podsumował jej słowa. W jego ustach brzmiało to trochę jak wyrok śmierci, aż sam się zdziwił, że nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa.
- ...i założyć rodzinę? - strzelił w ciemno, wciąż jej się bacznie przypatrując. Nie mogło mu umknąć nic z jej reakcji, musiał mieć pewność - do tego zmierzała czy nie?
Dla kurażu na raz wychylił pół zawartości swojej szklanki z coraz większym napięciem wpatrując się w Jamie, ale ta zrobiła najgorszą rzecz w takim momencie - zapytała co u niego.
- C-co? - Josepha ponownie kompletnie wybiło to ze stanu w jakim się znajdował i popchnęło do bezbrzeżnego zdziwienia. Jak mogła zmienić temat?! Teraz, kiedy właśnie analizował czy to możliwe, że była z nim w ciąży albo przyszła do niego z propozycją założenia rodziny... nic innego póki co nie przychodziło mu do głowy.
- U mnie? Nie no, w porządku - zaśmiał się trochę nerwowo. Ta kobieta chyba wykończy go nerwowo i to tak na wstępie. Mogła być z nim w ogóle w ciąży? W sumie to do końca nie wiedział. Kobiety po prostu chyba nagle zachodziły w ciążę i już. I mówiły facetowi, że to z nim, a on wtedy miał się z nią żenić - tą procedurę znał, matka go dobrze wychowała. Nie zostawiłby panny z własnym dzieckiem... jak przykładowo szuja Skamander.
Jeszcze raz się napił, w błyskawicznym tempie opróżniając swoją szklaneczkę i napełniając ją powtórnie whisky.
Cholera, nie sądził, że to tak szybko nastąpi. Przecież miał karierę... treningi, zawody... jak to połączyć z ojcostwem i byciem mężem?
- No właśnie, trening za treningiem, wiesz jak jest - rzucił ponownie ogólnikowo, chcąc w końcu się dowiedzieć po co Jay tu przyszła. Bo może jednak nie w sprawie zakładania rodziny? Może wyprowadzi go z błędu? Oby!
- Powiesz mi o co chodzi? Zaskoczyłaś mnie tym, hm, pytaniem. Tak nagłym i, no wiesz, poważnym... - spojrzał na nią znacząco, licząc na to, że przejdzie jednak od razu do rzeczy, skoro już zaczęła. I przeszła, ale mówiła teraz o quidditchu.
Brwi Josepha marszczyły się z każdą sekundą coraz bardziej i wpatrywał się w przyjaciółkę tak, jakby chciał z niej wyczytać czy rzeczywiście przyszła w sprawach zawodowych czy jednak te kryły drugie dno - jak zakładanie rodziny. Nie wiedział. Teraz to już miał kompletny mętlik w głowie.
Najgorsze, że skończyła mówić, a on dalej tkwił w tym punkcie bez odpowiedzi.
Odchrząknął, chciał sięgnąć znów po swoją szklankę, ale się powstrzymał. Może za szybko pił? Jakoś mu to w tej chwili nie pomagało na myślenie.
- Chcesz rzucić quidditch... - podsumował jej słowa. W jego ustach brzmiało to trochę jak wyrok śmierci, aż sam się zdziwił, że nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa.
- ...i założyć rodzinę? - strzelił w ciemno, wciąż jej się bacznie przypatrując. Nie mogło mu umknąć nic z jej reakcji, musiał mieć pewność - do tego zmierzała czy nie?
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jamie nawet nie wpadłaby na taki tok myślenia. Nie należała do tych kobiet, którym marzyło się zamążpójście i stadko dzieci. Była silna i niezależna, nie potrzebowała męskiej opieki, a na dzieci zwyczajnie nie była gotowa, bo wiedziała, że musiałaby się wyrzec swojej największej pasji i przywitać nudne życie kury domowej, przynajmniej przez pierwsze lata życia potomstwa. Nie, zdecydowanie nie był to dobry moment, zwłaszcza że mieli wojnę, więc ostatnim czego mogłaby chcieć, to zakładanie teraz rodziny.
Przez myśl jej to nie przeszło; mówiąc o przyszłości miała na myśli przyszłość zawodową, tylko i wyłącznie. Ale wyglądało na to, że po prostu się nie zrozumieli, może zaczęła rozmowę zbyt poważnym tonem, nie biorąc poprawki na to, że Joseph to Joseph i do niego trzeba mówić dużymi literami. Podczas gdy ona przez ostatnie miesiące bardzo się zmieniła, najwyraźniej on wciąż żył tak jak do tej pory, skupiając się całkowicie tylko na karierze, fankach i beztroskiej egzystencji bez kalania swoich myśli poważnymi sprawami takimi jak wojna. Może się myliła, ale tak to w tym momencie wyglądało, kiedy nie zrozumiał tego, co miała na myśli. Może dla niego nie odgrywało większej roli to, kto będzie mu płacić pensje za odegrane mecze i dla kogo będzie teraz występować?
Po jego kolejnych słowach zamrugała oczami, spoglądając na niego ze zdumieniem. Czyżby był aż tak oderwany od rzeczywistości? Bardziej niż zawsze sądziła, że jest?
- Co? Co ty mówisz? – zapytała, gdy zapytał ją o to, czy chce rzucić quidditch dla założenia rodziny. Taka była tym zdziwiona, że aż sama też musiała się napić, zanim kategorycznie zaprzeczyła. – Nie, ależ skąd! Przecież mnie znasz, wiesz, że nigdy mi się do tego nie spieszyło. Nie, nie chcę zakładać rodziny, Joe. Jeszcze bardzo długo nie. – Nigdy nie kryła się przed swoimi znajomymi ze swoim stosunkiem do utkwienia w pułapce patriarchatu, jak postrzegała małżeństwa (oczywiście na pewno były wyjątki, ale generalnie małżeństwo kojarzyło jej się z tym, że prawie zawsze to kobieta musi siedzieć w domu i wychowywać dzieci, tym samym wyrzekając się własnych marzeń, jak jej matka). Uważała że mąż nie jest jej potrzebny do szczęścia, chyba że na jej drodze pojawiłby się ktoś, kto traktowałby ją na równi, a nie jak istotę słabszą. Jej matka w jej wieku miała już przynajmniej dwójkę dzieci, podczas gdy ona do niedawna myślała tylko o quidditchu i dobrej zabawie, i ani myślała sprawiać matce wnuki. Nie, dopóki świat nie wróci do normy. I nie póki nie pozna kogoś, kto uzna jej niezależność i zaakceptuje to, że nie zamierzała mu się podporządkowywać ani wyrzekać się swoich pasji. – Zresztą wcale nie chcę rzucać quidditcha. Ale na pewno musisz widzieć, co się dzieje, chyba że byłeś tak zajęty balowaniem, że nie zauważyłeś, co stało się w Londynie?
Chciała nim potrząsnąć, sprowadzić go z obłoków na ziemię, skoro najwyraźniej sam jeszcze nie był pewnych rzeczy świadomy, albo się nad nimi zwyczajnie nie zastanawiał. A może to nie z nim było coś nie tak, tylko z nią, że po tylu latach nagle się obudziła i zaczęła się przejmować wydarzeniami na świecie? Jeszcze parę lat temu nawet nie ogarniała, kto aktualnie jest ministrem magii! Kompletnie nie interesowała jej polityka, dopóki wszystko działo się dobrze i niewinni ludzie nie ginęli tylko dlatego, że komuś nie spodobała się ich krew, albo że znaleźli się w złym miejscu i czasie, jak jej ojciec. Ale nie, przecież dobrze robiła, że przejrzała na oczy i że próbowała coś zrobić. Tata na pewno by to pochwalił.
- Chodzi o to, że rozgrywki quidditcha, jeśli nie zostaną nagle odwołane, staną się teraz teatrzykiem ministerstwa, służącym uciesze tych, którzy popierają to, co się dzieje. Ci, którzy nie popierają, raczej nie będą już mile widziani w miejscach publicznych, prawda? A to przecież całe mnóstwo zwykłych ludzi takich jak my, także naszych fanów – ciągnęła dalej, czując że musi mu wszystko łopatologicznie wyłożyć, skoro sam nie zrozumiał i zaczął ją posądzać o to, że zamierza rzucić quidditcha dla zakładania rodziny. Tego by przecież nie zrobiła. W jej hierarchii priorytetów quidditch zawsze odgrywał ważniejszą rolę niż szukanie męża. Ale jakiś czas temu pojęła, że są rzeczy jeszcze ważniejsze niż quidditch. Że nic jej nie przyjdzie z tej pasji, jeśli świat, który znali, upadnie. – Może tobie jest to obojętne, ale nie mi. Kocham quidditch całym sercem i nie planowałam z niego rezygnować dopóki sami się mnie nie pozbędą, gdy będę już za stara na tę zabawę, ale... co, jeśli jednak ten moment nastąpi znacznie szybciej, niż myślałam?
Spojrzała na niego poważnie. Zupełnie nie przypominała teraz Jamie sprzed roku. Tamta Jamie wyciągnęłaby go na wspólny lot na miotłach po okolicy, zakończony w jakimś pubie, gdzie mogliby się napić i wyszaleć. Tamta Jamie żyłaby chwilą i myślała tylko o tym, jak tu się dobrze bawić w chwilach, gdy akurat nie trenowała do kolejnego meczu. Obecna Jamie była poważniejsza, bardziej skupiona i przejęta, nawet jeśli to pragnienie normalności, rozrywki i zabawy nadal gdzieś głęboko w niej siedziało. Oczywiście, że wolałaby nadal wieść to dawne życie, ale... już chyba nie mogła.
Przez myśl jej to nie przeszło; mówiąc o przyszłości miała na myśli przyszłość zawodową, tylko i wyłącznie. Ale wyglądało na to, że po prostu się nie zrozumieli, może zaczęła rozmowę zbyt poważnym tonem, nie biorąc poprawki na to, że Joseph to Joseph i do niego trzeba mówić dużymi literami. Podczas gdy ona przez ostatnie miesiące bardzo się zmieniła, najwyraźniej on wciąż żył tak jak do tej pory, skupiając się całkowicie tylko na karierze, fankach i beztroskiej egzystencji bez kalania swoich myśli poważnymi sprawami takimi jak wojna. Może się myliła, ale tak to w tym momencie wyglądało, kiedy nie zrozumiał tego, co miała na myśli. Może dla niego nie odgrywało większej roli to, kto będzie mu płacić pensje za odegrane mecze i dla kogo będzie teraz występować?
Po jego kolejnych słowach zamrugała oczami, spoglądając na niego ze zdumieniem. Czyżby był aż tak oderwany od rzeczywistości? Bardziej niż zawsze sądziła, że jest?
- Co? Co ty mówisz? – zapytała, gdy zapytał ją o to, czy chce rzucić quidditch dla założenia rodziny. Taka była tym zdziwiona, że aż sama też musiała się napić, zanim kategorycznie zaprzeczyła. – Nie, ależ skąd! Przecież mnie znasz, wiesz, że nigdy mi się do tego nie spieszyło. Nie, nie chcę zakładać rodziny, Joe. Jeszcze bardzo długo nie. – Nigdy nie kryła się przed swoimi znajomymi ze swoim stosunkiem do utkwienia w pułapce patriarchatu, jak postrzegała małżeństwa (oczywiście na pewno były wyjątki, ale generalnie małżeństwo kojarzyło jej się z tym, że prawie zawsze to kobieta musi siedzieć w domu i wychowywać dzieci, tym samym wyrzekając się własnych marzeń, jak jej matka). Uważała że mąż nie jest jej potrzebny do szczęścia, chyba że na jej drodze pojawiłby się ktoś, kto traktowałby ją na równi, a nie jak istotę słabszą. Jej matka w jej wieku miała już przynajmniej dwójkę dzieci, podczas gdy ona do niedawna myślała tylko o quidditchu i dobrej zabawie, i ani myślała sprawiać matce wnuki. Nie, dopóki świat nie wróci do normy. I nie póki nie pozna kogoś, kto uzna jej niezależność i zaakceptuje to, że nie zamierzała mu się podporządkowywać ani wyrzekać się swoich pasji. – Zresztą wcale nie chcę rzucać quidditcha. Ale na pewno musisz widzieć, co się dzieje, chyba że byłeś tak zajęty balowaniem, że nie zauważyłeś, co stało się w Londynie?
Chciała nim potrząsnąć, sprowadzić go z obłoków na ziemię, skoro najwyraźniej sam jeszcze nie był pewnych rzeczy świadomy, albo się nad nimi zwyczajnie nie zastanawiał. A może to nie z nim było coś nie tak, tylko z nią, że po tylu latach nagle się obudziła i zaczęła się przejmować wydarzeniami na świecie? Jeszcze parę lat temu nawet nie ogarniała, kto aktualnie jest ministrem magii! Kompletnie nie interesowała jej polityka, dopóki wszystko działo się dobrze i niewinni ludzie nie ginęli tylko dlatego, że komuś nie spodobała się ich krew, albo że znaleźli się w złym miejscu i czasie, jak jej ojciec. Ale nie, przecież dobrze robiła, że przejrzała na oczy i że próbowała coś zrobić. Tata na pewno by to pochwalił.
- Chodzi o to, że rozgrywki quidditcha, jeśli nie zostaną nagle odwołane, staną się teraz teatrzykiem ministerstwa, służącym uciesze tych, którzy popierają to, co się dzieje. Ci, którzy nie popierają, raczej nie będą już mile widziani w miejscach publicznych, prawda? A to przecież całe mnóstwo zwykłych ludzi takich jak my, także naszych fanów – ciągnęła dalej, czując że musi mu wszystko łopatologicznie wyłożyć, skoro sam nie zrozumiał i zaczął ją posądzać o to, że zamierza rzucić quidditcha dla zakładania rodziny. Tego by przecież nie zrobiła. W jej hierarchii priorytetów quidditch zawsze odgrywał ważniejszą rolę niż szukanie męża. Ale jakiś czas temu pojęła, że są rzeczy jeszcze ważniejsze niż quidditch. Że nic jej nie przyjdzie z tej pasji, jeśli świat, który znali, upadnie. – Może tobie jest to obojętne, ale nie mi. Kocham quidditch całym sercem i nie planowałam z niego rezygnować dopóki sami się mnie nie pozbędą, gdy będę już za stara na tę zabawę, ale... co, jeśli jednak ten moment nastąpi znacznie szybciej, niż myślałam?
Spojrzała na niego poważnie. Zupełnie nie przypominała teraz Jamie sprzed roku. Tamta Jamie wyciągnęłaby go na wspólny lot na miotłach po okolicy, zakończony w jakimś pubie, gdzie mogliby się napić i wyszaleć. Tamta Jamie żyłaby chwilą i myślała tylko o tym, jak tu się dobrze bawić w chwilach, gdy akurat nie trenowała do kolejnego meczu. Obecna Jamie była poważniejsza, bardziej skupiona i przejęta, nawet jeśli to pragnienie normalności, rozrywki i zabawy nadal gdzieś głęboko w niej siedziało. Oczywiście, że wolałaby nadal wieść to dawne życie, ale... już chyba nie mogła.
Joe głośno wypuścił wstrzymywane przez dobrą chwilę powietrze. Nie będzie żadnego zakładania rodziny, chwała Godrykowi!
- Na brodę Merlina, nawet sobie nie wyobrażasz jak mi ulżyło! - wyrzucił z siebie momentalnie. - Wpadasz tu z takim pytaniem, już myślałem, że mi się oświadczysz - wcześniej wcale mu nie było do śmiechu, ale teraz, kiedy emocje opadły parsknął śmiechem na taką niedorzeczną wizję. - Uff, to dobrze, bo ja też jeszcze długo nie - dodał, coby nie miała już w tym temacie żadnych wątpliwości.
Dobrze, czyli wszystko było po staremu i faktycznie rozchodziło się o quidditch, o nic innego.
- Oczywiście, że zauważyłem, po prostu mnie zaskoczyłaś - odparł też momentalnie na zarzut skierowany w jego stronę. Teraz był już zupełnie sobą, napił się jeszcze trochę whisky i rozsiadł zupełnie luźno w fotelu, jedną ręką bezwiednie gładząc szyję Komety. Myślało mu się też zupełnie inaczej bez widma "rozmów o przyszłości" wiszącego mu nad głową jak katowski topór. Wszystko w mgnieniu oka stało się dla niego jasne i oczywiste.
Wysłuchał jej wywodu... dokładnie tego samego wywodu, którego słuchał od kilkunastu dni i tego samego, który wygłaszał osobiście niejednokrotnie. Nie przerywał jej, choć skrzywił się lekko, kiedy zasugerowała, że jest mu obojętne w jakich okolicznościach mieliby teraz grać.
- Trochę się z tym stwierdzeniem zagalopowałaś - mruknął i założył nogę na nogę, po czym... zamilkł, jakby bił się z myślami. Podrapał się po szczecinie brody.
Nie chciał jej otwarcie mówić jak to przebiegało w jego drużynie, bo to drużyna i sprawy drużynowe. Tego typu konflikty, bo owszem, obecne wydarzenia wywołały falę konfliktów, załatwiało się wśród Zjednoczonych i pod żadnym pozorem nie wywlekało na zewnątrz. Z drugiej strony jednak... Jamie była przyjaciółką, przyjaciółką, którą znał od lat i której ufał. Był święcie przekonany, że nie poleciałaby zaraz do swoich koleżanek na plotki o tym, co działo się w drużynie przeciwnej, ale to nie o to tu chodziło. Chodziło o jego lojalność wobec Zjednoczonych, dlatego musiał rozważnie dobierać słowa.
- Powiem ci jak jest ze mną, w porządku? - odezwał się w końcu uznając to rozwiązanie za najlepsze. - Znasz mnie nie od dziś, wiesz, że bez quidditcha, bez Zjednoczonych skończyłoby się dla mnie życie, nie?
Taka była prawda, nie miał planu awaryjnego, gdyby go chociażby wykopali z drużyny, to najprawdopodobniej nie wiedziałby jak ma dalej żyć. I choćby go przyjęli do Wędrowców czy Chluby - szkockich drużyn, z których zawodnikami w większości trzymał sztamę i znał ich jak łyse konie, to... nie poszedłby do nich. Po prostu. Zjednoczeni z Puddlemere byli jedyną drużyną w jego sercu. Po co miałby grać dla kogoś innego, skoro nie wkładałby w tą grę serca? Bezsensu.
- To, co się stało w Londynie i co dzieje się do dzisiaj jest dla mnie niedopuszczalne - ostatnie słowo wypowiedział z naciskiem patrząc wprost na Jay. Nie kręcił, nie owijał w bawełnę, mówił jak było.
- Dlatego... - tu zrobił pauzę zastanawiając się czy dobrze robi drążąc temat dalej. Widocznie bił się z myślami i ostatecznie nachylił się w stronę Jay - ale to ma zostać między nami - zaznaczył z absolutną powagą - próbuję namówić resztę, żeby Zjednoczeni... żeby wycofać się z rozgrywek w tym sezonie - to było cholernie trudne do wypowiedzenia na głos, wciąż czuł gorycz w ustach, obrzydliwy posmak, który jednak postanowił przełknąć. W imię większego dobra, czy czegokolwiek innego. Korzystając z tego, że znów znalazł się bliżej stolika dzielącego go i Jamie, znów sięgnął po szklankę i tym razem się nie certolił, na raz wypił wszystko.
- Całkowicie. Wycofać się. Z rozgrywek. W tym roku - wyartykułował z oporem, jakby ciążyło mu to niemiłosiernie. W zasadzie... z nikim o tym do tej pory nie rozmawiał. Z nikim spoza drużyny.
- Na razie jeszcze nic nie jest ustalone, dlatego proszę, żebyś to zatrzymała dla siebie. Jeśli większość postanowi nadal uczestniczyć w rozgrywkach, to nie zostawię drużyny, u nas to działa na zasadzie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, ale domyślam się, że gdzie indziej mogą panować inne zasady - wytłumaczył. Byli Zjednoczonymi, do psidwaczej maci, więc jeśli większość zdecyduje się grać, to ich nie zostawi na lodzie, będzie grał razem z nimi. A jeśli nie? Wypadną z ligi. Serce mu się krajało na samą myśl, ale z dwojga złego... tak chyba należało postąpić, prawda?
- Jesteśmy w o tyle komfortowej sytuacji, jeśli można to w ogóle tak nazwać, że sponsorują nas Macmillanowie, którzy sami siedzą w tym gównie po uszy - pewnie słyszałaś o Anthonym - spojrzał na nią pytająco. Nie wiedział czy się znali, ale jeśli tylko czytała gazety, to w nich się o nim rozpisywali.
- Wszystko z nimi konsultujemy. W razie wycofania się z rozgrywek ligowych nadal będziemy trenować, być może uczestniczyć w innych meczach... W każdym razie nie zostaniemy na lodzie. Sytuacja innych drużyn może być gorsza - przyglądał się Jamie, bo między innymi ją miał na myśli. - Masz w ogóle jakiś plan awaryjny? Wiesz, gdybyś albo gdybyście się wycofały? - spojrzał na nią pytająco.
- Na brodę Merlina, nawet sobie nie wyobrażasz jak mi ulżyło! - wyrzucił z siebie momentalnie. - Wpadasz tu z takim pytaniem, już myślałem, że mi się oświadczysz - wcześniej wcale mu nie było do śmiechu, ale teraz, kiedy emocje opadły parsknął śmiechem na taką niedorzeczną wizję. - Uff, to dobrze, bo ja też jeszcze długo nie - dodał, coby nie miała już w tym temacie żadnych wątpliwości.
Dobrze, czyli wszystko było po staremu i faktycznie rozchodziło się o quidditch, o nic innego.
- Oczywiście, że zauważyłem, po prostu mnie zaskoczyłaś - odparł też momentalnie na zarzut skierowany w jego stronę. Teraz był już zupełnie sobą, napił się jeszcze trochę whisky i rozsiadł zupełnie luźno w fotelu, jedną ręką bezwiednie gładząc szyję Komety. Myślało mu się też zupełnie inaczej bez widma "rozmów o przyszłości" wiszącego mu nad głową jak katowski topór. Wszystko w mgnieniu oka stało się dla niego jasne i oczywiste.
Wysłuchał jej wywodu... dokładnie tego samego wywodu, którego słuchał od kilkunastu dni i tego samego, który wygłaszał osobiście niejednokrotnie. Nie przerywał jej, choć skrzywił się lekko, kiedy zasugerowała, że jest mu obojętne w jakich okolicznościach mieliby teraz grać.
- Trochę się z tym stwierdzeniem zagalopowałaś - mruknął i założył nogę na nogę, po czym... zamilkł, jakby bił się z myślami. Podrapał się po szczecinie brody.
Nie chciał jej otwarcie mówić jak to przebiegało w jego drużynie, bo to drużyna i sprawy drużynowe. Tego typu konflikty, bo owszem, obecne wydarzenia wywołały falę konfliktów, załatwiało się wśród Zjednoczonych i pod żadnym pozorem nie wywlekało na zewnątrz. Z drugiej strony jednak... Jamie była przyjaciółką, przyjaciółką, którą znał od lat i której ufał. Był święcie przekonany, że nie poleciałaby zaraz do swoich koleżanek na plotki o tym, co działo się w drużynie przeciwnej, ale to nie o to tu chodziło. Chodziło o jego lojalność wobec Zjednoczonych, dlatego musiał rozważnie dobierać słowa.
- Powiem ci jak jest ze mną, w porządku? - odezwał się w końcu uznając to rozwiązanie za najlepsze. - Znasz mnie nie od dziś, wiesz, że bez quidditcha, bez Zjednoczonych skończyłoby się dla mnie życie, nie?
Taka była prawda, nie miał planu awaryjnego, gdyby go chociażby wykopali z drużyny, to najprawdopodobniej nie wiedziałby jak ma dalej żyć. I choćby go przyjęli do Wędrowców czy Chluby - szkockich drużyn, z których zawodnikami w większości trzymał sztamę i znał ich jak łyse konie, to... nie poszedłby do nich. Po prostu. Zjednoczeni z Puddlemere byli jedyną drużyną w jego sercu. Po co miałby grać dla kogoś innego, skoro nie wkładałby w tą grę serca? Bezsensu.
- To, co się stało w Londynie i co dzieje się do dzisiaj jest dla mnie niedopuszczalne - ostatnie słowo wypowiedział z naciskiem patrząc wprost na Jay. Nie kręcił, nie owijał w bawełnę, mówił jak było.
- Dlatego... - tu zrobił pauzę zastanawiając się czy dobrze robi drążąc temat dalej. Widocznie bił się z myślami i ostatecznie nachylił się w stronę Jay - ale to ma zostać między nami - zaznaczył z absolutną powagą - próbuję namówić resztę, żeby Zjednoczeni... żeby wycofać się z rozgrywek w tym sezonie - to było cholernie trudne do wypowiedzenia na głos, wciąż czuł gorycz w ustach, obrzydliwy posmak, który jednak postanowił przełknąć. W imię większego dobra, czy czegokolwiek innego. Korzystając z tego, że znów znalazł się bliżej stolika dzielącego go i Jamie, znów sięgnął po szklankę i tym razem się nie certolił, na raz wypił wszystko.
- Całkowicie. Wycofać się. Z rozgrywek. W tym roku - wyartykułował z oporem, jakby ciążyło mu to niemiłosiernie. W zasadzie... z nikim o tym do tej pory nie rozmawiał. Z nikim spoza drużyny.
- Na razie jeszcze nic nie jest ustalone, dlatego proszę, żebyś to zatrzymała dla siebie. Jeśli większość postanowi nadal uczestniczyć w rozgrywkach, to nie zostawię drużyny, u nas to działa na zasadzie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, ale domyślam się, że gdzie indziej mogą panować inne zasady - wytłumaczył. Byli Zjednoczonymi, do psidwaczej maci, więc jeśli większość zdecyduje się grać, to ich nie zostawi na lodzie, będzie grał razem z nimi. A jeśli nie? Wypadną z ligi. Serce mu się krajało na samą myśl, ale z dwojga złego... tak chyba należało postąpić, prawda?
- Jesteśmy w o tyle komfortowej sytuacji, jeśli można to w ogóle tak nazwać, że sponsorują nas Macmillanowie, którzy sami siedzą w tym gównie po uszy - pewnie słyszałaś o Anthonym - spojrzał na nią pytająco. Nie wiedział czy się znali, ale jeśli tylko czytała gazety, to w nich się o nim rozpisywali.
- Wszystko z nimi konsultujemy. W razie wycofania się z rozgrywek ligowych nadal będziemy trenować, być może uczestniczyć w innych meczach... W każdym razie nie zostaniemy na lodzie. Sytuacja innych drużyn może być gorsza - przyglądał się Jamie, bo między innymi ją miał na myśli. - Masz w ogóle jakiś plan awaryjny? Wiesz, gdybyś albo gdybyście się wycofały? - spojrzał na nią pytająco.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jamie westchnęła, zdmuchując z twarzy pojedyncze pasmo czarnych włosów.
- Ech, Joe – powiedziała, kręcąc głową. – Cały czas miałam na myśli quidditch. Naszą przyszłość w tej grze – zapewniła go. Cóż, w kwestii zakładania rodziny ich poglądy były podobne, oboje uciekali od tego, choć byli w wieku, kiedy społeczeństwo oczekiwałoby po nich pewnych rzeczy. Ale Jamie nie przejmowała się tym i żyła tak, jak sama uważała za słuszne, a nie jak ktoś uważał. W końcu to jej życie, nikt inny go za nią nie przeżyje. Nie musiała mieć męża i dzieci, by czuć się kobietą wartościową.
- Może zaczęłam zbyt szybko, wybacz – powiedziała, znowu upijając łyk whisky, które przyjemnie drażniło jej gardło i przypominało stare, dobre czasy, gdy regularnie bywała w różnych dziwnych miejscach, nie zawsze z własną twarzą.
Nie wymagała od niego zdradzania żadnych sekretów drużyny. Nigdy nie podpytywała go o sprawy takie jak taktyka i tak dalej, szanując to, że pewne rzeczy są sprawą danej drużyny, a uczciwa rywalizacja wymagała unikania niewłaściwych posunięć, zwłaszcza wobec przyjaciela. Przez lata potrafili się przyjaźnić ponad drużynowymi podziałami. Na boisku rywalizowali, i ilekroć ich ekipom przychodziło mierzyć się ze sobą, każde grało dla swojej drużyny, ale gdy znicz zostawał złapany i mecz się kończył, znów byli przyjaciółmi. Ale to, co się działo, było sprawą wykraczającą ponad pojęcie drużyny. To dotyczyło każdego z nich, nieważne, czy grał dla Zjednoczonych, Harpii, Os, Srok czy innych składów.
- Oczywiście, że zostanie między nami – obiecała. Nigdy nie chciałaby działać na jego szkodę i wykorzystywać zdradzanych przez niego informacji przeciwko niemu. Rozumiała, jak ważne jest wzajemne zaufanie, nie należała do ludzi dążących do celu po trupach, ale wiedziała, że w quidditchu byli i tacy, dla których wyniki były ważniejsze od przyjaźni. – Wiem, jak ważna jest dla ciebie drużyna, bo sama myślę podobnie o Harpiach. Całe życie marzyłam o tym, by z nimi grać i nie chcę tego tak po prostu tracić. – Ale co, jeśli nadejdzie dzień, kiedy będzie musiała wybrać między marzeniami a robieniem tego, co słuszne? Póki co brakowało jej samozaparcia, by odrzucić coś, co było dla niej tak ważne i zostać na lodzie. Nawet nie tyle chodziło o zarobek, co przede wszystkim o pasję i o drużynę, której była częścią.
Jednak gdy powiedział o wycofaniu się z rozgrywek, uniosła brwi i zrobiła mocno zdziwioną minę, o mały włos nie upuszczając też w większości opróżnionej już szklanki z alkoholem.
- Naprawdę o tym myślicie? Chcecie... wycofać się całkowicie? – zapytała. Widziała, że mówił o tym z trudem, że zapewne wiele go to kosztowało. I drużynę pewnie też mogłoby to wiele kosztować, gdyby tak postanowili się wycofać. Gdyby nie to, że byli sponsorowani przez Macmillanów, to ministerstwo zapewne po prostu wymieniłoby krnąbrnych graczy na innych, takich którzy chcieliby grać. Gdyby tak Jamie odeszła, też zostałaby wymieniona, zaraz znaleziono by na jej miejsce inną ścigającą, o poglądach bardziej odpowiadających obecnej władzy. Ale też nie chciała zostawiać drużyny na lodzie. Istniało całe mnóstwo powodów, dla których jeszcze nie powiedziała trenerce, że rezygnuje, nawet jeśli brzydziła ją myśl o tym, kto stał za organizacją rozgrywek. Odrzucała ją też myśl o tym, że ktoś z fanów mógłby pomyśleć, że Jamie popierała ministerialną politykę. Co teraz o niej myśleli ci fani, którzy nie mogli śledzić rozgrywek, bo bali się o własne życie?
- To byłoby... Cóż, spodziewam się, że bardzo bolesne i dla ciebie, i dla twoich towarzyszy. Ja od początku kwietnia biję się z myślami, bo wiem, że powinnam odejść, ale... nie potrafię. Cholera, zarejestrowałam nawet różdżkę w tym pieprzonym ministerstwie, żeby móc dalej grać. Na początku maja mamy mecz ze Srokami, choć mam wrażenie, że nasze treningi są mniej efektywne niż wcześniej. Ale perspektywa przegranej chyba nigdy nie obchodziła mnie mniej niż teraz.
Pozwoliła sobie na kilka przekleństw, co dobitnie świadczyło o tym, jakie emocje budziła w niej cała sytuacja.
- Tak, słyszałam o nim – powiedziała. Nawet miała okazję poznać Anthony’ego, kiedy najpierw spuścił jej bęcki w klubie pojedynków, a pod koniec marca razem narażali życie w Zakazanym Lesie i ratowali Gabriela Tonksa, po czym byli świadkami jego powrotu do żywych. Takie przeżycia niewątpliwie łączyły ludzi, choć Joseph nie mógł o niczym wiedzieć, więc nie przyznawała się, że znała Macmillana na gruncie innym niż czytanie o nim w gazetach. Ale Harpie nie miały za sobą żadnego rodu, więc były w mniej komfortowej sytuacji niż Zjednoczeni.
- W tym rzecz, że nie potrafię robić nic innego niż grać w quidditcha. To kolejny powód, dla którego nie umiem rzucić tym wszystkim. Bo wiem, że skoro poświęciłam tyle lat na rozwój w tej jednej, konkretnej rzeczy, mam ogromne braki w innych. I trochę potrwa, zanim się przekwalifikuję na inny zawód. – Zawsze wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy będzie musiała ustąpić miejsca młodszej zawodniczce i odejść, ale myślała, że to nadejdzie za jakieś dziesięć, piętnaście lat, i że będzie miała dużo czasu na opracowanie planu awaryjnego. Nigdy nie zakładała porzucania quidditcha w wieku dwudziestu pięciu lat, ale nie zakładała również, że ich świat zostanie ogarnięty wojną. Ciekawe, jak długo będzie potrafiła spojrzeć sobie w lustro? Kochała quidditch, Harpie były dla niej bardzo ważne, podobnie jak fani, których nie chciała zawieść, ale większość z nich prawdopodobnie się ukrywała i na pewno nie było im w głowie chodzenie na mecze. Będą na nie chodzić zapewne tylko ci, którzy czuli się pewnie i nie musieli się niczego bać. Większość społeczeństwa wcale nie czuła się w obecnym świecie dobrze. Nic nie było normalne. Joe, jak się okazywało po tym, jak już udało im się porozumieć, też zdawał sobie z tego sprawę.
- Ech, Joe – powiedziała, kręcąc głową. – Cały czas miałam na myśli quidditch. Naszą przyszłość w tej grze – zapewniła go. Cóż, w kwestii zakładania rodziny ich poglądy były podobne, oboje uciekali od tego, choć byli w wieku, kiedy społeczeństwo oczekiwałoby po nich pewnych rzeczy. Ale Jamie nie przejmowała się tym i żyła tak, jak sama uważała za słuszne, a nie jak ktoś uważał. W końcu to jej życie, nikt inny go za nią nie przeżyje. Nie musiała mieć męża i dzieci, by czuć się kobietą wartościową.
- Może zaczęłam zbyt szybko, wybacz – powiedziała, znowu upijając łyk whisky, które przyjemnie drażniło jej gardło i przypominało stare, dobre czasy, gdy regularnie bywała w różnych dziwnych miejscach, nie zawsze z własną twarzą.
Nie wymagała od niego zdradzania żadnych sekretów drużyny. Nigdy nie podpytywała go o sprawy takie jak taktyka i tak dalej, szanując to, że pewne rzeczy są sprawą danej drużyny, a uczciwa rywalizacja wymagała unikania niewłaściwych posunięć, zwłaszcza wobec przyjaciela. Przez lata potrafili się przyjaźnić ponad drużynowymi podziałami. Na boisku rywalizowali, i ilekroć ich ekipom przychodziło mierzyć się ze sobą, każde grało dla swojej drużyny, ale gdy znicz zostawał złapany i mecz się kończył, znów byli przyjaciółmi. Ale to, co się działo, było sprawą wykraczającą ponad pojęcie drużyny. To dotyczyło każdego z nich, nieważne, czy grał dla Zjednoczonych, Harpii, Os, Srok czy innych składów.
- Oczywiście, że zostanie między nami – obiecała. Nigdy nie chciałaby działać na jego szkodę i wykorzystywać zdradzanych przez niego informacji przeciwko niemu. Rozumiała, jak ważne jest wzajemne zaufanie, nie należała do ludzi dążących do celu po trupach, ale wiedziała, że w quidditchu byli i tacy, dla których wyniki były ważniejsze od przyjaźni. – Wiem, jak ważna jest dla ciebie drużyna, bo sama myślę podobnie o Harpiach. Całe życie marzyłam o tym, by z nimi grać i nie chcę tego tak po prostu tracić. – Ale co, jeśli nadejdzie dzień, kiedy będzie musiała wybrać między marzeniami a robieniem tego, co słuszne? Póki co brakowało jej samozaparcia, by odrzucić coś, co było dla niej tak ważne i zostać na lodzie. Nawet nie tyle chodziło o zarobek, co przede wszystkim o pasję i o drużynę, której była częścią.
Jednak gdy powiedział o wycofaniu się z rozgrywek, uniosła brwi i zrobiła mocno zdziwioną minę, o mały włos nie upuszczając też w większości opróżnionej już szklanki z alkoholem.
- Naprawdę o tym myślicie? Chcecie... wycofać się całkowicie? – zapytała. Widziała, że mówił o tym z trudem, że zapewne wiele go to kosztowało. I drużynę pewnie też mogłoby to wiele kosztować, gdyby tak postanowili się wycofać. Gdyby nie to, że byli sponsorowani przez Macmillanów, to ministerstwo zapewne po prostu wymieniłoby krnąbrnych graczy na innych, takich którzy chcieliby grać. Gdyby tak Jamie odeszła, też zostałaby wymieniona, zaraz znaleziono by na jej miejsce inną ścigającą, o poglądach bardziej odpowiadających obecnej władzy. Ale też nie chciała zostawiać drużyny na lodzie. Istniało całe mnóstwo powodów, dla których jeszcze nie powiedziała trenerce, że rezygnuje, nawet jeśli brzydziła ją myśl o tym, kto stał za organizacją rozgrywek. Odrzucała ją też myśl o tym, że ktoś z fanów mógłby pomyśleć, że Jamie popierała ministerialną politykę. Co teraz o niej myśleli ci fani, którzy nie mogli śledzić rozgrywek, bo bali się o własne życie?
- To byłoby... Cóż, spodziewam się, że bardzo bolesne i dla ciebie, i dla twoich towarzyszy. Ja od początku kwietnia biję się z myślami, bo wiem, że powinnam odejść, ale... nie potrafię. Cholera, zarejestrowałam nawet różdżkę w tym pieprzonym ministerstwie, żeby móc dalej grać. Na początku maja mamy mecz ze Srokami, choć mam wrażenie, że nasze treningi są mniej efektywne niż wcześniej. Ale perspektywa przegranej chyba nigdy nie obchodziła mnie mniej niż teraz.
Pozwoliła sobie na kilka przekleństw, co dobitnie świadczyło o tym, jakie emocje budziła w niej cała sytuacja.
- Tak, słyszałam o nim – powiedziała. Nawet miała okazję poznać Anthony’ego, kiedy najpierw spuścił jej bęcki w klubie pojedynków, a pod koniec marca razem narażali życie w Zakazanym Lesie i ratowali Gabriela Tonksa, po czym byli świadkami jego powrotu do żywych. Takie przeżycia niewątpliwie łączyły ludzi, choć Joseph nie mógł o niczym wiedzieć, więc nie przyznawała się, że znała Macmillana na gruncie innym niż czytanie o nim w gazetach. Ale Harpie nie miały za sobą żadnego rodu, więc były w mniej komfortowej sytuacji niż Zjednoczeni.
- W tym rzecz, że nie potrafię robić nic innego niż grać w quidditcha. To kolejny powód, dla którego nie umiem rzucić tym wszystkim. Bo wiem, że skoro poświęciłam tyle lat na rozwój w tej jednej, konkretnej rzeczy, mam ogromne braki w innych. I trochę potrwa, zanim się przekwalifikuję na inny zawód. – Zawsze wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy będzie musiała ustąpić miejsca młodszej zawodniczce i odejść, ale myślała, że to nadejdzie za jakieś dziesięć, piętnaście lat, i że będzie miała dużo czasu na opracowanie planu awaryjnego. Nigdy nie zakładała porzucania quidditcha w wieku dwudziestu pięciu lat, ale nie zakładała również, że ich świat zostanie ogarnięty wojną. Ciekawe, jak długo będzie potrafiła spojrzeć sobie w lustro? Kochała quidditch, Harpie były dla niej bardzo ważne, podobnie jak fani, których nie chciała zawieść, ale większość z nich prawdopodobnie się ukrywała i na pewno nie było im w głowie chodzenie na mecze. Będą na nie chodzić zapewne tylko ci, którzy czuli się pewnie i nie musieli się niczego bać. Większość społeczeństwa wcale nie czuła się w obecnym świecie dobrze. Nic nie było normalne. Joe, jak się okazywało po tym, jak już udało im się porozumieć, też zdawał sobie z tego sprawę.
Josephowi nie było teraz w głowie żadne zakładanie rodziny, bo grał i szczerze mówiąc nie miał czasu na jakieś dłuższe związki. A może tak to sobie po prostu tłumaczył? W każdym razie odpowiadało mu życie, jakie prowadził w tej chwili i w najbliższym czasie nie zamierzał go zmieniać. Przynajmniej nie z własnej woli, ale, jak widać, musiał się też dostosowywać do okoliczności.
Machnął tylko wolną ręką na jej przeprosiny. Nie miał jej czego wybaczać - zwykłe nieporozumienie i tyle. Było, minęło.
Nie zdziwiła go też ani trochę jej reakcja na przekazane przez niego wieści. Sam początkowo zareagował podobnie... tylko sporo gwałtowniej. Dopiero jak przemyślał gruntownie sprawę, doszedł do wniosku, że to byłoby najlepsze rozwiązanie. Jeśli wszyscy Zjednoczeni uważaliby podobnie, oczywiście. Bojkot. Pokazanie światu czarodziejów, że się nie godzą na takie postępowanie władzy. Straciliby na tym, bez dwóch zdań, straciliby materialnie, ale nie mieliby sobie nic do zarzucenia i może natchnęli tym samym innych do działania. Do bojkotowania tych dupków na wysokich stołkach, bo kto im dał prawo do decydowania o życiu lub śmierci osób niemagicznych lub pochodzących z takich rodzin? Nikt. I co więcej: ludzi o tej tak zwanej "nieczystej" krwi było znacznie, znacznie więcej. Trzeba im to tylko uświadomić.
Uśmiechnął się kwaśno i napił się jeszcze alkoholu. To, że wyjście z ligi wydawało się słusznym wyjściem, wcale nie oznaczało, że było dla niego w jakikolwiek sposób łatwą decyzją. Wciąż się bił z myślami... i nie dziwiło go, że i Jamie miała takie dylematy. Ba, co byłoby z nim na jej miejscu? Gdyby nie mieli pleców w postaci Macmillanów? Wtedy wcale nie byłoby łatwo przekonać pozostałych do porzucenia rozgrywek. Straciliby pracę, straciliby drużynę. Nie, za żadne skarby nie chciałby być teraz na jej miejscu.
Jeszcze różdżkę musiała rejestrować. Póki nikt go siłą do tego nie zmuszał, Joe udawał, że zapomniał o temacie rejestracji różdżek. Kolejna rzecz, z którą kompletnie się nie zgadzał. Ale nie osądzał czarodziejów, którzy to zrobili - jak Jay. Niektórzy zwyczajnie nie mieli innego wyjścia, inni robili to dla świętego spokoju...
Westchnął cicho.
- Chciałbym ci dać złotą radę na to wszystko, naprawdę... - mruknął niechętnie. Wkurwiało go to, tak po ludzku, że ludzie musieli stawać przed tego typu wyborami. Tak nie powinno być. A czyja to była wina?
- Ale pamiętaj, że czasami nie warto robić za bohatera, ok? Nikt nie będzie tego od ciebie oczekiwał. Jeśli ty masz w tym wszystkim być najbardziej poszkodowana, to chyba nie warto - dodał z ciężkim sercem. To wprawdzie trochę kłóciło się z jego systemem wartości... ale obecnie wszystko się z nim kłóciło i trzeba było przewartościować życie, nie było innej rady.
- Na pewno trzeba to przedyskutować w drużynie - raz, drugi, trzeci, aż do skutku. Musisz spojrzeć na wszystkie za i przeciw... i ocenić kiedy stracisz więcej. Który manewr będzie cię więcej kosztował, który jest niebezpieczniejszy, a który warty zachodu... jak podczas meczu - powiedział w końcu. - No i... zawsze można bojkotować władzę nawet z boiska, prawda? - uśmiechnął się lekko. - Jesteście ostrymi, charyzmatycznymi babkami, takich siusiumajtków jak Malfoy zjadacie na śniadania, jestem o tym przekonany - uśmiech na jego brodatej twarzy jeszcze się poszerzył, kiedy puszczał do niej oko. Taka była prawda, z Harpii można było sobie żartować, ale potrafiły skopać dupska największym twardzielom. Banda błyskotliwych, wojowniczych kobiet z pewnością wymyśliłaby też sposób jak pokazać Malfoyowi swoje niezadowolenia z poczynań Ministerstwa... w taki sposób, żeby ten nie mógł im nic zrobić. To jak wyprowadzenie solidnego ciosu tak, żeby sędzia nie widział. Zadzierając z Harpiami trzeba liczyć się z faulami, nie? Ciekawe ile takich fauli zniósłby zacnie im obecnie panujący Minister Magii...?
Ale decyzja oczywiście należała do Jamie i w żadnym przypadku nie będzie należała do łatwych - o tym ze swojego doświadczenia mógł zaręczyć.
Machnął tylko wolną ręką na jej przeprosiny. Nie miał jej czego wybaczać - zwykłe nieporozumienie i tyle. Było, minęło.
Nie zdziwiła go też ani trochę jej reakcja na przekazane przez niego wieści. Sam początkowo zareagował podobnie... tylko sporo gwałtowniej. Dopiero jak przemyślał gruntownie sprawę, doszedł do wniosku, że to byłoby najlepsze rozwiązanie. Jeśli wszyscy Zjednoczeni uważaliby podobnie, oczywiście. Bojkot. Pokazanie światu czarodziejów, że się nie godzą na takie postępowanie władzy. Straciliby na tym, bez dwóch zdań, straciliby materialnie, ale nie mieliby sobie nic do zarzucenia i może natchnęli tym samym innych do działania. Do bojkotowania tych dupków na wysokich stołkach, bo kto im dał prawo do decydowania o życiu lub śmierci osób niemagicznych lub pochodzących z takich rodzin? Nikt. I co więcej: ludzi o tej tak zwanej "nieczystej" krwi było znacznie, znacznie więcej. Trzeba im to tylko uświadomić.
Uśmiechnął się kwaśno i napił się jeszcze alkoholu. To, że wyjście z ligi wydawało się słusznym wyjściem, wcale nie oznaczało, że było dla niego w jakikolwiek sposób łatwą decyzją. Wciąż się bił z myślami... i nie dziwiło go, że i Jamie miała takie dylematy. Ba, co byłoby z nim na jej miejscu? Gdyby nie mieli pleców w postaci Macmillanów? Wtedy wcale nie byłoby łatwo przekonać pozostałych do porzucenia rozgrywek. Straciliby pracę, straciliby drużynę. Nie, za żadne skarby nie chciałby być teraz na jej miejscu.
Jeszcze różdżkę musiała rejestrować. Póki nikt go siłą do tego nie zmuszał, Joe udawał, że zapomniał o temacie rejestracji różdżek. Kolejna rzecz, z którą kompletnie się nie zgadzał. Ale nie osądzał czarodziejów, którzy to zrobili - jak Jay. Niektórzy zwyczajnie nie mieli innego wyjścia, inni robili to dla świętego spokoju...
Westchnął cicho.
- Chciałbym ci dać złotą radę na to wszystko, naprawdę... - mruknął niechętnie. Wkurwiało go to, tak po ludzku, że ludzie musieli stawać przed tego typu wyborami. Tak nie powinno być. A czyja to była wina?
- Ale pamiętaj, że czasami nie warto robić za bohatera, ok? Nikt nie będzie tego od ciebie oczekiwał. Jeśli ty masz w tym wszystkim być najbardziej poszkodowana, to chyba nie warto - dodał z ciężkim sercem. To wprawdzie trochę kłóciło się z jego systemem wartości... ale obecnie wszystko się z nim kłóciło i trzeba było przewartościować życie, nie było innej rady.
- Na pewno trzeba to przedyskutować w drużynie - raz, drugi, trzeci, aż do skutku. Musisz spojrzeć na wszystkie za i przeciw... i ocenić kiedy stracisz więcej. Który manewr będzie cię więcej kosztował, który jest niebezpieczniejszy, a który warty zachodu... jak podczas meczu - powiedział w końcu. - No i... zawsze można bojkotować władzę nawet z boiska, prawda? - uśmiechnął się lekko. - Jesteście ostrymi, charyzmatycznymi babkami, takich siusiumajtków jak Malfoy zjadacie na śniadania, jestem o tym przekonany - uśmiech na jego brodatej twarzy jeszcze się poszerzył, kiedy puszczał do niej oko. Taka była prawda, z Harpii można było sobie żartować, ale potrafiły skopać dupska największym twardzielom. Banda błyskotliwych, wojowniczych kobiet z pewnością wymyśliłaby też sposób jak pokazać Malfoyowi swoje niezadowolenia z poczynań Ministerstwa... w taki sposób, żeby ten nie mógł im nic zrobić. To jak wyprowadzenie solidnego ciosu tak, żeby sędzia nie widział. Zadzierając z Harpiami trzeba liczyć się z faulami, nie? Ciekawe ile takich fauli zniósłby zacnie im obecnie panujący Minister Magii...?
Ale decyzja oczywiście należała do Jamie i w żadnym przypadku nie będzie należała do łatwych - o tym ze swojego doświadczenia mógł zaręczyć.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jamie podobnie. Nie miała czasu na związki (ani nie widziała potrzeby się w takowe wikłać), poza tym dla kobiety było to bardziej skomplikowane niż dla mężczyzny. „Problem” w postaci dziecka spadał w znacznej mierze właśnie na nie, często zmuszając do rezygnacji z marzeń. Nie chciała tego, w każdym razie na pewno nie przed trzydziestką. Chciała się wyszaleć, wyszumieć – ale w międzyczasie spadła też na głowy ich wszystkich wojna.
Gdyby Harpie podjęły taką decyzję, Jamie nie pozostałoby zrobienie niczego innego i solidarnie stanęłaby razem z nimi. Ale skoro na ten moment planowały grać, i ona grała, choć przygotowywała się psychicznie na ewentualność, że może będzie musiała zrezygnować. Dawniej taka myśl byłaby niedopuszczalna, teraz niechętnie się z nią oswajała, ale nie planowała też aktywnie innej ścieżki kariery, ponieważ zwyczajnie nie wiedziała, co dalej się wydarzy. Nie była pewna, czy dożyje końca tego roku, nie mówiąc o jakieś dalszej perspektywie. Wszystko zdawało się tonąć w mroku.
Ale wiedziała też, że chciałaby czynić słusznie. Że były rzeczy ważniejsze niż quidditch, kariera i młodzieńcze marzenia. I że gdy nadejdzie dzień, w którym będzie musiała dokonać wyboru, musiała wybrać słusznie. Póki co odwlekała ten moment, próbowała zyskać na czasie i planowała kontynuować swoje przygotowania do najbliższego meczu. O kolejnych nie myślała.
I ona nie zgadzała się z procedurą rejestracji różdżek, ale niechętnie na nią poszła, by nie budzić podejrzeń i nie musieć już teraz porzucać ani quidditcha, ani swojego życia. Zarejestrowała się, choć od tamtego czasu (nie licząc spotkania Zakonu) i tak nie była w Londynie, bo nie było takiej potrzeby.
- Wiem. I postaram się nie zrobić żadnej głupoty – zapewniła. Wiedziała że w razie problemów mogłaby ucierpieć jej rodzina, a o bliskich martwiła się bardziej niż o siebie. Zwłaszcza o matkę i młodszą siostrę. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby ucierpiały przez jakiś jej buntowniczy wyskok. Po śmierci ojca to ona musiała włożyć w swoim domu spodnie i czuła się odpowiedzialna zwłaszcza za siostrę. Dla ich dobra musiała powściągnąć swój temperament. Musiał jej wystarczyć Zakon Feniksa, w którym działała po kryjomu. – Muszę myśleć o dobru swojej rodziny. To jest najważniejsze dla mnie w tym momencie. Sama mogę ponosić konsekwencje swoich wyborów, ale nie chcę, by spadały one na innych.
Po kolejnych słowach Josepha wyszczerzyła zęby. Może pozostając w grze także mogły coś zrobić, choćby nieść nadzieję dla swoich fanów, przemycać jakieś drobne gesty, które nie będą stanowiły otwartego buntu, ale pokażą, że Harpie nie straciły swojego pazura i nie stały się stadkiem przestraszonych kwok. Wszystkie były silne, niezależne i uparte. Ale niedawne wydarzenia musiały w jakiś sposób poruszyć każdym, nawet najsilniejszymi.
- Oczywiście – powiedziała więc. Przemawiało do niej to, co mówił. – Może nadchodzące tygodnie same wskażą mi kierunek, który powinnam obrać. Nie złożyłam rezygnacji, jeszcze, ale po raz pierwszy w życiu dopuszczam ją do świadomości, jeśli okazałaby się konieczna.
Dolała sobie więcej whisky i znowu wychyliła łyk, wpatrując się przelotnie w bursztynowy, przejrzysty płyn.
- Zawsze wyobrażałam sobie, że będę grać tak długo, póki sami mnie nie wykopią, ale jak widać, rzeczywistość może sobie trochę zakpić z dawnych planów – zaśmiała się cicho. Może to alkohol wprawił ją w lepszy nastrój na przekór kwestiom, które poruszali? – Ciężko teraz planować jakąś dalszą przyszłość. Może twoje podejście jest dobre, to że zawsze żyłeś dniem dzisiejszym. Kiedyś też taka byłam, pamiętasz? Cóż... wszystko się teraz zmienia. Zupełnie jakby dzień, w którym umarł mój ojciec, podzielił moje życie grubą linią na dwie części.
Tak właśnie było. Tamten dzień wszystko zmienił, czy raczej, zapoczątkował zmiany w Jamie i jej podejściu do życia, zmusił do wydoroślenia. Spojrzała na Josepha, zastanawiając się, co sobie w duchu myślał. Chyba pierwszy raz przeprowadzali tak poważną rozmowę. No, może nie liczyć pierwszego spotkania po śmierci jej ojca, wtedy też na pewno było poważnie.
- Ale co ma być, to i tak będzie, prawda? Nie pozostaje nam nic innego, jak cieszyć się tym, co mamy i korzystać z każdej dobrej chwili.
Gdyby Harpie podjęły taką decyzję, Jamie nie pozostałoby zrobienie niczego innego i solidarnie stanęłaby razem z nimi. Ale skoro na ten moment planowały grać, i ona grała, choć przygotowywała się psychicznie na ewentualność, że może będzie musiała zrezygnować. Dawniej taka myśl byłaby niedopuszczalna, teraz niechętnie się z nią oswajała, ale nie planowała też aktywnie innej ścieżki kariery, ponieważ zwyczajnie nie wiedziała, co dalej się wydarzy. Nie była pewna, czy dożyje końca tego roku, nie mówiąc o jakieś dalszej perspektywie. Wszystko zdawało się tonąć w mroku.
Ale wiedziała też, że chciałaby czynić słusznie. Że były rzeczy ważniejsze niż quidditch, kariera i młodzieńcze marzenia. I że gdy nadejdzie dzień, w którym będzie musiała dokonać wyboru, musiała wybrać słusznie. Póki co odwlekała ten moment, próbowała zyskać na czasie i planowała kontynuować swoje przygotowania do najbliższego meczu. O kolejnych nie myślała.
I ona nie zgadzała się z procedurą rejestracji różdżek, ale niechętnie na nią poszła, by nie budzić podejrzeń i nie musieć już teraz porzucać ani quidditcha, ani swojego życia. Zarejestrowała się, choć od tamtego czasu (nie licząc spotkania Zakonu) i tak nie była w Londynie, bo nie było takiej potrzeby.
- Wiem. I postaram się nie zrobić żadnej głupoty – zapewniła. Wiedziała że w razie problemów mogłaby ucierpieć jej rodzina, a o bliskich martwiła się bardziej niż o siebie. Zwłaszcza o matkę i młodszą siostrę. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby ucierpiały przez jakiś jej buntowniczy wyskok. Po śmierci ojca to ona musiała włożyć w swoim domu spodnie i czuła się odpowiedzialna zwłaszcza za siostrę. Dla ich dobra musiała powściągnąć swój temperament. Musiał jej wystarczyć Zakon Feniksa, w którym działała po kryjomu. – Muszę myśleć o dobru swojej rodziny. To jest najważniejsze dla mnie w tym momencie. Sama mogę ponosić konsekwencje swoich wyborów, ale nie chcę, by spadały one na innych.
Po kolejnych słowach Josepha wyszczerzyła zęby. Może pozostając w grze także mogły coś zrobić, choćby nieść nadzieję dla swoich fanów, przemycać jakieś drobne gesty, które nie będą stanowiły otwartego buntu, ale pokażą, że Harpie nie straciły swojego pazura i nie stały się stadkiem przestraszonych kwok. Wszystkie były silne, niezależne i uparte. Ale niedawne wydarzenia musiały w jakiś sposób poruszyć każdym, nawet najsilniejszymi.
- Oczywiście – powiedziała więc. Przemawiało do niej to, co mówił. – Może nadchodzące tygodnie same wskażą mi kierunek, który powinnam obrać. Nie złożyłam rezygnacji, jeszcze, ale po raz pierwszy w życiu dopuszczam ją do świadomości, jeśli okazałaby się konieczna.
Dolała sobie więcej whisky i znowu wychyliła łyk, wpatrując się przelotnie w bursztynowy, przejrzysty płyn.
- Zawsze wyobrażałam sobie, że będę grać tak długo, póki sami mnie nie wykopią, ale jak widać, rzeczywistość może sobie trochę zakpić z dawnych planów – zaśmiała się cicho. Może to alkohol wprawił ją w lepszy nastrój na przekór kwestiom, które poruszali? – Ciężko teraz planować jakąś dalszą przyszłość. Może twoje podejście jest dobre, to że zawsze żyłeś dniem dzisiejszym. Kiedyś też taka byłam, pamiętasz? Cóż... wszystko się teraz zmienia. Zupełnie jakby dzień, w którym umarł mój ojciec, podzielił moje życie grubą linią na dwie części.
Tak właśnie było. Tamten dzień wszystko zmienił, czy raczej, zapoczątkował zmiany w Jamie i jej podejściu do życia, zmusił do wydoroślenia. Spojrzała na Josepha, zastanawiając się, co sobie w duchu myślał. Chyba pierwszy raz przeprowadzali tak poważną rozmowę. No, może nie liczyć pierwszego spotkania po śmierci jej ojca, wtedy też na pewno było poważnie.
- Ale co ma być, to i tak będzie, prawda? Nie pozostaje nam nic innego, jak cieszyć się tym, co mamy i korzystać z każdej dobrej chwili.
Joseph przytaknął jej słowom. Dobrze to rozumiał - póki konsekwencje własnych czynów ponosiło się samemu, to wszystko było w porządku... ale jak na szwank narażał dobre imię drużyny (co się zdarzało na początku jego kariery niejednokrotnie) to już tak miło nie było. Gdyby jego słowa bądź zachowanie rzutowały jeszcze na rodzinę i to narażając ich na niebezpieczeństwo... Oczywiście, że by na to nie pozwolił. Tak, rozumiał Jamie doskonale. Chociaż nie sądził, żeby Ministerstwo za jej wybryki posunęło się do "karania" jej rodziny (A może...? Cholera wie z obecnym Ministrem), to w jej przypadku pozostawała tak "błaha" sprawa jak zatrudnienie i płaca, prawda?
Nie było jednak potrzeby martwić się na zapas. Jay dobrze mówiła - może wszystko samo się jakoś poukłada?
- I oby to był najlepszy kierunek - podsumował unosząc przy tym swoją szklankę z whisky na wzór toastu, po czym się napił. Uśmiechnął się przelotnie na kolejne wypowiedziane przez nią zdanie.
- Rzeczywistość zawsze kpi sobie z naszych planów - sprostował - dlatego nie znoszę planowania. Życie dniem dzisiejszym jest doskonałym rozwiązaniem w tym wypadku. Przynajmniej, dopóki żyje się samemu - kolejny powód, dla którego wolał się z takimi rzeczami wstrzymać. Nie trzeba ogarniać tych wszystkich rodzinnych spraw. Zresztą... rodzina w ogóle wszystko komplikuje i wszystko zmienia. Przegwizdane.
- Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, Jay. Przetrwamy to. Razem. I będziemy silniejsi niż kiedykolwiek - uśmiechnął się do niej z tym swoim błyskiem w oku. Tego akurat był pewny - nieważne jak źle będzie, to oni akurat to przetrwają. Zawodnicy quidditcha muszą być zahartowanymi duchami nie poddającymi się z byle niepogody czy kontuzji. Walczą do końca. Razem.
- A gdybyś miała jakiś... problem, wiesz, cokolwiek. To wal do mnie śmiało. I mówię teraz na poważnie, a nie, żeby było miło, Jay, w porządku? - spojrzał na nią jeszcze uważnie. - Jeśli nie miałabyś się z kim napić i gdyby wam brakowało forsy. Od błahostek do poważnych spraw. Jestem i będę dla ciebie - zaznaczył. - Tylko błagam, jak wpadniesz następnym razem, to nie zaczynaj od pytań o przyszłość - ostatnie dodał już dla rozluźnienia atmosfery parskając przy tym śmiechem.
Nie było jednak potrzeby martwić się na zapas. Jay dobrze mówiła - może wszystko samo się jakoś poukłada?
- I oby to był najlepszy kierunek - podsumował unosząc przy tym swoją szklankę z whisky na wzór toastu, po czym się napił. Uśmiechnął się przelotnie na kolejne wypowiedziane przez nią zdanie.
- Rzeczywistość zawsze kpi sobie z naszych planów - sprostował - dlatego nie znoszę planowania. Życie dniem dzisiejszym jest doskonałym rozwiązaniem w tym wypadku. Przynajmniej, dopóki żyje się samemu - kolejny powód, dla którego wolał się z takimi rzeczami wstrzymać. Nie trzeba ogarniać tych wszystkich rodzinnych spraw. Zresztą... rodzina w ogóle wszystko komplikuje i wszystko zmienia. Przegwizdane.
- Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, Jay. Przetrwamy to. Razem. I będziemy silniejsi niż kiedykolwiek - uśmiechnął się do niej z tym swoim błyskiem w oku. Tego akurat był pewny - nieważne jak źle będzie, to oni akurat to przetrwają. Zawodnicy quidditcha muszą być zahartowanymi duchami nie poddającymi się z byle niepogody czy kontuzji. Walczą do końca. Razem.
- A gdybyś miała jakiś... problem, wiesz, cokolwiek. To wal do mnie śmiało. I mówię teraz na poważnie, a nie, żeby było miło, Jay, w porządku? - spojrzał na nią jeszcze uważnie. - Jeśli nie miałabyś się z kim napić i gdyby wam brakowało forsy. Od błahostek do poważnych spraw. Jestem i będę dla ciebie - zaznaczył. - Tylko błagam, jak wpadniesz następnym razem, to nie zaczynaj od pytań o przyszłość - ostatnie dodał już dla rozluźnienia atmosfery parskając przy tym śmiechem.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jamie jednak, mimo nie posiadania faceta ani dzieci, czuła się w pewien sposób odpowiedzialna za matkę i rodzeństwo, a zwłaszcza za młodszą siostrę. Myśl o ich dobru często wymuszała na niej ugryzienie się w język i powstrzymanie się przed zrobieniem jakiegoś głupstwa. Nie wątpiła, że obecna władza nie miałaby skrupułów przed skrzywdzeniem bliskich tych, którzy by im podpadli. Może jednak źle zrobiła, że po śmierci ojca wróciła do rodzinnego domu zamiast nadal żyć osobno? Wtedy nie musiałaby się tak przejmować tym, że coś może się stać jej mamie i siostrze. Ale nie czułaby się dobrze z tym, gdyby porzuciła bliskich i odcięła się od nich grubą kreską, nawet jeśli wmawiałaby sobie, że to dla ich dobra, co by jej przynależność do Zakonu nie przyniosła im zguby.
Może rodzeństwo Josepha także próbowało go ochronić, nie mówiąc mu o Zakonie? Może trzymali pewien dystans, by nie pociągnąć go za sobą na dno, gdyby coś poszło nie tak? Jamie nigdy nie wątpiła w jego poglądy, w to że był po tej samej stronie, ale powiedzenie mu prawdy mogłoby zburzyć jego świat, w którym żył sobie beztrosko, skupiając się na dniu dzisiejszym. Ona przecież też kiedyś funkcjonowała podobnie, dopiero śmierć ojca, a potem dołączenie do Zakonu wymusiły na niej nieco inną postawę wobec życia, to że musiała myśleć już nie tylko o sobie, swojej karierze czy zabawie, ale także o dobru innych osób. Minął czas na egoizm, na obojętność i chowanie głowy w piasek, udając że świat wokół nich wcale nie płonie. Jej świat został zburzony w czerwcu, bo nawet jeśli wciąż grała w quidditcha i pozornie niewiele się zmieniło, wszystko było teraz inaczej niż przed tamtym zdarzeniem, ona stała się inną osobą. Może Joseph pewnego dnia też zostanie w to wciągnięty, choć życzyła mu, by rzeczy trudne omijały go jak najdłużej, by nie przekonał się, czym jest ból towarzyszący stracie bliskiej osoby. Swojej siostrze nie powiedziała o Zakonie i nie planowała tego robić. Po to ona nadstawiała karku, by młodsza McKinnon nie musiała.
- Ostatnio kpi coraz częściej – pokiwała głową. Kiedyś zdarzało jej się zastanawiać nad tym, co zrobi kiedy za ileś lat zakończy karierę, rozważała możliwe ścieżki rozwoju, ale teraz tak odległa przyszłość wydawała się nierealna i całkowicie ukryta za mgłą. Trudno było zaplanować nawet najbliższe posunięcia, co nie znaczyło, że nie rozważała różnych scenariuszy, nie planując ich ściśle, od A do Z, ale nie chcąc też podchodzić do wydarzeń zupełnie bezmyślnie. Quidditch był tu i teraz, nadal była Harpią, ale musiała przygotować się na ewentualność, że wkrótce może przestać nią być. Była zatem ciekawa, czy i Joseph dopuszczał myśl o rezygnacji, czy to tylko ona przesadzała.
- W tym rzecz, że nie żyję sama i muszę myśleć też o swoich bliskich, nie tylko o sobie – dodała. Oprócz bliskich był też oczywiście Zakon, którego idee popierała. Ale to był sekret, który ukrywała przed przyjaciółmi spoza organizacji. Nawet przed rodziną. – Musimy przetrwać. Co innego nam pozostało jak nie to, by zmierzyć się z tym?
Nie mogli się poddać. Musieli żyć dalej i dążyć do tego, by uczynić ten świat lepszym miejscem. Nawet bardzo małymi gestami.
- Będę pamiętać. Cieszę się, że mam takich kumpli jak ty – powiedziała. – Gdybyś ty potrzebował pomocy, także nie wahaj się ze mną skontaktować. A co do rozmów o przyszłości, zapamiętam – mrugnęła do niego, po czym dopiła swój alkohol.
Pogawędzili jeszcze trochę, już w luźniejszym tonie. Później, gdy już się nacieszyli swoim towarzystwem, pożegnała się i wróciła do domu. Następne tygodnie miały pokazać, co się wydarzy – z nimi, ze światem, a także z ich karierami.
| zt. x 2
Może rodzeństwo Josepha także próbowało go ochronić, nie mówiąc mu o Zakonie? Może trzymali pewien dystans, by nie pociągnąć go za sobą na dno, gdyby coś poszło nie tak? Jamie nigdy nie wątpiła w jego poglądy, w to że był po tej samej stronie, ale powiedzenie mu prawdy mogłoby zburzyć jego świat, w którym żył sobie beztrosko, skupiając się na dniu dzisiejszym. Ona przecież też kiedyś funkcjonowała podobnie, dopiero śmierć ojca, a potem dołączenie do Zakonu wymusiły na niej nieco inną postawę wobec życia, to że musiała myśleć już nie tylko o sobie, swojej karierze czy zabawie, ale także o dobru innych osób. Minął czas na egoizm, na obojętność i chowanie głowy w piasek, udając że świat wokół nich wcale nie płonie. Jej świat został zburzony w czerwcu, bo nawet jeśli wciąż grała w quidditcha i pozornie niewiele się zmieniło, wszystko było teraz inaczej niż przed tamtym zdarzeniem, ona stała się inną osobą. Może Joseph pewnego dnia też zostanie w to wciągnięty, choć życzyła mu, by rzeczy trudne omijały go jak najdłużej, by nie przekonał się, czym jest ból towarzyszący stracie bliskiej osoby. Swojej siostrze nie powiedziała o Zakonie i nie planowała tego robić. Po to ona nadstawiała karku, by młodsza McKinnon nie musiała.
- Ostatnio kpi coraz częściej – pokiwała głową. Kiedyś zdarzało jej się zastanawiać nad tym, co zrobi kiedy za ileś lat zakończy karierę, rozważała możliwe ścieżki rozwoju, ale teraz tak odległa przyszłość wydawała się nierealna i całkowicie ukryta za mgłą. Trudno było zaplanować nawet najbliższe posunięcia, co nie znaczyło, że nie rozważała różnych scenariuszy, nie planując ich ściśle, od A do Z, ale nie chcąc też podchodzić do wydarzeń zupełnie bezmyślnie. Quidditch był tu i teraz, nadal była Harpią, ale musiała przygotować się na ewentualność, że wkrótce może przestać nią być. Była zatem ciekawa, czy i Joseph dopuszczał myśl o rezygnacji, czy to tylko ona przesadzała.
- W tym rzecz, że nie żyję sama i muszę myśleć też o swoich bliskich, nie tylko o sobie – dodała. Oprócz bliskich był też oczywiście Zakon, którego idee popierała. Ale to był sekret, który ukrywała przed przyjaciółmi spoza organizacji. Nawet przed rodziną. – Musimy przetrwać. Co innego nam pozostało jak nie to, by zmierzyć się z tym?
Nie mogli się poddać. Musieli żyć dalej i dążyć do tego, by uczynić ten świat lepszym miejscem. Nawet bardzo małymi gestami.
- Będę pamiętać. Cieszę się, że mam takich kumpli jak ty – powiedziała. – Gdybyś ty potrzebował pomocy, także nie wahaj się ze mną skontaktować. A co do rozmów o przyszłości, zapamiętam – mrugnęła do niego, po czym dopiła swój alkohol.
Pogawędzili jeszcze trochę, już w luźniejszym tonie. Później, gdy już się nacieszyli swoim towarzystwem, pożegnała się i wróciła do domu. Następne tygodnie miały pokazać, co się wydarzy – z nimi, ze światem, a także z ich karierami.
| zt. x 2
Salon
Szybka odpowiedź