Ogród
AutorWiadomość
Ogród
Ogród przy dworku Averych jest duży i w większości miejsc zadbany; przynajmniej w miejscach uczęszczanych - niektóre zakątki przypominają swoim wyglądem las, w pobliżu którego znajduje się budynek. W zależności od pory roku ogród zmienia się diametralnie; jesienią drzewa błyskawicznie zrzucają liście, a dom otacza ciężka mgła, najprawdopodobniej powodowana bliską lokalizacją jeziora i rzeki. Poruszając się po ogrodzie, należy mieć się na baczności, gdyż można natknąć się na rośliny o najróżniejszych właściwościach - od leczniczych, po trujące; od rozwijających swe płatki przy dotyku, po te które skrępują ruchy lub wstrzykną toksyny.
| grudniową porą
Laidan od zawsze lubiła przejażdżki konne, zaprzyjaźniając się z tymi pięknymi, wyniosłymi zwierzętami już za młodu, gdy jak każda słodka i rozkapryszona szlachcianka zażyczyła sobie na siódme urodziny prześlicznego, białego wierzchowca. Ojciec oczywiście posłuchał żądania córki. Postępując, wbrew pozorom, niezwykle rozsądnie, bo gdy blondynka po raz pierwszy została zaprowadzona do stajni, przestraszyła się potężnego zwierzęcia, rozpoczynając naukę jazdy dopiero po kilku latach. Nauczyło ją to nie tylko ostrożniejszego artykułowania próśb jak i pewnego respektu do świata fauny, do tamtej pory traktowanej z dziecięcą mściwością. Szarpała urocze kotki za ogony, gardziła psami i z mściwą satysfakcją obserwowała szamoczące się w klatkach słowiki. Dopiero kontakt z końmi nauczył ją pewnej wrażliwości, utrwalonej na długie lata. Nigdy nie aspirowała do typowo męskich wyścigów czy polowań: obecność na nich dam wydawała się jej niezwykle żałosna i z zażenowaniem czytała o obecności córki Cedriny na ostatnim takim wydarzeniu, pewna, że miejsce młodej matki jest przy dziecku i jego ojcu a nie na podobnych wydarzeniach. Czym innym były leniwe, niedzielne przejażdżki, jakie z przyjemnością uskuteczniała najpierw z ojcem a później z najstarszym synem.
Straciła obydwu - ach, czy kiedykolwiek pozbędzie się tego bolesnego paraliżu, przenikającego przez jej ciało przy najdrobniejszym wspomnieniu Samaela? - i od dłuższego czasu nie zaglądała do rodowej stajni, zamieszkałej przez wykupione od Carrowów (za niebagatelną kwotę; wrogość rodzin podnosiła stawki handlowe) konie. Tego grudniowego poranka miała do tego jednak najsłodszą motywację w postaci młodziutkiego Malfoya, mającego pozostać pod jej opieką. Morpheus wyjeżdżał a Odyseusz podobno niezwykle chciał spędzić dzień właśnie z nią, co mile łechtało jej ego i poprawiało nostalgiczny nastrój. Na równi z przelotnym spotkaniem z ulubionym lordem. Przelotny pocałunek, kurtuazyjna wymiana zdań - nic, co mogłoby spowodować poszerzenie uśmiechu na twarzy Lai, co jednak i tak się stało. W dalszym ciągu była smutna, niosąc na barkach zdecydowanie zbyt potężny ciężar, ale perspektywa spędzenia dnia z uroczym Odysem pozwalała jej oderwać się od nieprzyjemnych myśli.
- Nie widzieliśmy się zaledwie dwa tygodnie a ty urosłeś o dobrych kilka cali! - powiedziała z autentycznym zdumieniem tuż po przejęciu pieczy nad chłopcem, gdy prowadziła go nie do środka dworu a na jego obrzeża, szczelniej otulając się drogim, szarym futrem, akcentującym tylko złote włosy i bladą jak śnieg cerę. Nie chwytała Odyseusza za rękę jak małego chłopca, dając mu męską swobodę - mógł ująć jej dłoń jak i iść obok niej jak prawdziwy szlachcic a nie drobne dziecko, jakim zadziwiająco szybko przestawał być. Pozwoliła sobie tylko na muśnięcie jego policzków swoimi czerwonymi ustami, z uśmiechem wdychając niewinny zapach, pomieszany z perfumami Morpheusa. - Dziś zaplanowałam dla nas niespodziankę - dodała udawanym szeptem. Może nie był to najlepszy dzień na przejażdżkę, grudniowe powietrze przeszywało mrozem, ale słońce roziskrzało zaspane Shropshire drobinkami srebra, czyniąc widok nieziemskim i...I chciała wyrwać się z duszących objęć dworu, jej luksusowej pułapki, w której zamknął ją Reagan.
Laidan od zawsze lubiła przejażdżki konne, zaprzyjaźniając się z tymi pięknymi, wyniosłymi zwierzętami już za młodu, gdy jak każda słodka i rozkapryszona szlachcianka zażyczyła sobie na siódme urodziny prześlicznego, białego wierzchowca. Ojciec oczywiście posłuchał żądania córki. Postępując, wbrew pozorom, niezwykle rozsądnie, bo gdy blondynka po raz pierwszy została zaprowadzona do stajni, przestraszyła się potężnego zwierzęcia, rozpoczynając naukę jazdy dopiero po kilku latach. Nauczyło ją to nie tylko ostrożniejszego artykułowania próśb jak i pewnego respektu do świata fauny, do tamtej pory traktowanej z dziecięcą mściwością. Szarpała urocze kotki za ogony, gardziła psami i z mściwą satysfakcją obserwowała szamoczące się w klatkach słowiki. Dopiero kontakt z końmi nauczył ją pewnej wrażliwości, utrwalonej na długie lata. Nigdy nie aspirowała do typowo męskich wyścigów czy polowań: obecność na nich dam wydawała się jej niezwykle żałosna i z zażenowaniem czytała o obecności córki Cedriny na ostatnim takim wydarzeniu, pewna, że miejsce młodej matki jest przy dziecku i jego ojcu a nie na podobnych wydarzeniach. Czym innym były leniwe, niedzielne przejażdżki, jakie z przyjemnością uskuteczniała najpierw z ojcem a później z najstarszym synem.
Straciła obydwu - ach, czy kiedykolwiek pozbędzie się tego bolesnego paraliżu, przenikającego przez jej ciało przy najdrobniejszym wspomnieniu Samaela? - i od dłuższego czasu nie zaglądała do rodowej stajni, zamieszkałej przez wykupione od Carrowów (za niebagatelną kwotę; wrogość rodzin podnosiła stawki handlowe) konie. Tego grudniowego poranka miała do tego jednak najsłodszą motywację w postaci młodziutkiego Malfoya, mającego pozostać pod jej opieką. Morpheus wyjeżdżał a Odyseusz podobno niezwykle chciał spędzić dzień właśnie z nią, co mile łechtało jej ego i poprawiało nostalgiczny nastrój. Na równi z przelotnym spotkaniem z ulubionym lordem. Przelotny pocałunek, kurtuazyjna wymiana zdań - nic, co mogłoby spowodować poszerzenie uśmiechu na twarzy Lai, co jednak i tak się stało. W dalszym ciągu była smutna, niosąc na barkach zdecydowanie zbyt potężny ciężar, ale perspektywa spędzenia dnia z uroczym Odysem pozwalała jej oderwać się od nieprzyjemnych myśli.
- Nie widzieliśmy się zaledwie dwa tygodnie a ty urosłeś o dobrych kilka cali! - powiedziała z autentycznym zdumieniem tuż po przejęciu pieczy nad chłopcem, gdy prowadziła go nie do środka dworu a na jego obrzeża, szczelniej otulając się drogim, szarym futrem, akcentującym tylko złote włosy i bladą jak śnieg cerę. Nie chwytała Odyseusza za rękę jak małego chłopca, dając mu męską swobodę - mógł ująć jej dłoń jak i iść obok niej jak prawdziwy szlachcic a nie drobne dziecko, jakim zadziwiająco szybko przestawał być. Pozwoliła sobie tylko na muśnięcie jego policzków swoimi czerwonymi ustami, z uśmiechem wdychając niewinny zapach, pomieszany z perfumami Morpheusa. - Dziś zaplanowałam dla nas niespodziankę - dodała udawanym szeptem. Może nie był to najlepszy dzień na przejażdżkę, grudniowe powietrze przeszywało mrozem, ale słońce roziskrzało zaspane Shropshire drobinkami srebra, czyniąc widok nieziemskim i...I chciała wyrwać się z duszących objęć dworu, jej luksusowej pułapki, w której zamknął ją Reagan.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krążyłem wokół ojca niecierpliwie, co jakiś czas usadzany w miejscu jego ciężkim spojrzeniem. Zatrzymywałem się wtedy w półkroku, zakładając dłonie za siebie - zupełnie jak gentleman, który właśnie przygotowywał się do wyjazdu. Nienaganny strój w czerni z odrobiną zieleni, podkreślał niezwykle jasne włosy tak ojca - jak i syna, który uparcie zabiegał o podobne stroje. Byłem przecież mężczyzną, nawet..jeśli wciąż nazywano mnie chłopcem. Jako młody Malfoy wiedziałem, że rodziciel był dziś w dobrym humorze, pozwalając bym trafił pod opiekę ulubionej cioci Lai. Potrafiłem obserwować, chociaż - największą wiedzę zbierałem z pytań i sposobie w jaki mi odpowiadano. Albo nie.
Dlaczego Laidan była wyjątkowa? Nie była to zwykła dziecięca radość na spotkanie rozpieszczającej mnie rodziny. Lady ciocia była niezwykła na swój szlachecki sposób. Jako jedna z niewielu - nie próbowała sprowadzać mnie roli nieznośnego chłopca, zbywając pobłażliwie. Zawsze odpowiadała na moje pytania, nie unikała spojrzenia i słów, które nie zawsze zdawały się dorosłym komfortowe. A najważniejsze - traktowała mnie jak prawdziwego gentlemana, nie gubiąc przy tym dziwnej czułości, która mnie uspokajała. Trochę jak...mama. Ale tylko troszeczkę! Bo, chociaż nigdy nie powiedziałbym tego głośno - brakowało mi jej. Tej, której imię wciąż zdawało się być tematem tabu, zakazanym szczególnie - gdy w pobliżu była ciocia Emery.
Czarny płaszczyk krył moje, wciąż drobne ciało. Nie przeszkadzało mi to jednak podążać tuż obok Laidan z uniesioną głową, wyprostowany, stawiając na tyle duże kroki, by dorównać kobiecie, która mi towarzyszyła. Byłem dumny, wiedząc, że mam przy sobie damę, której słodki, perfumowy zapach unosił się przy najlżejszym poruszeniu. Nie przeszkadzał mi chłód, ani tym bardziej pogoda, otulony pod szyją ciemnozielonym (dziecięcym) fularem. Dla osłony stawiając kołnierz płaszczyka.
Co jakiś czas zerkałem na ciocię, przelotnie kryjąc roziskrzone, radosne spojrzenie, które - nieczęsto odzwierciedlało się na ustach. Wciąż nie potrafiłem - tak dobrze jak tato - kryć emocji, które mną targały, ale - nadal się uczyłem!
- Naprawdę? Niedługo przegonię Chrisa! - mój - właściwie jedyny przyjaciel, zawsze szczycił się, że był ode mnie o tych kilka centymetrów wyższy. Dlatego mógł być już mężczyzną. Ja musiałem jeszcze podrosnąć, ale..skoro ciocia Avery tak mówiła, to nie mogła kłamać! Przy najbliższej okazji musiałem to sprawdzić! Byle...Rowle też nie podrósł - A ciocia więcej nie urośnie? - zmrużyłem oczy przy pytaniu. Nie chciałem, żeby jakakolwiek kobieta była zbyt długo ode mnie wyższa, nawet ulubiona ciocia. Musiałem być duży, żeby być prawdziwym mężczyzną - jak tata -...bo ciocia wygląda zbyt pięknie, żeby jeszcze rosnąć - dodałem poważnie, przyglądając się kobiecym źrenicom, w których mieszały się barwy błękitu i zieleni.
- Niespodziankę? - ożywiłem się, niemal natychmiastowo zapominając o wcześniejszy słowach - nachyliłem się, także ściszając głos - Możesz mi zaufać ciociu, potrafię dochowywać tajemnic - to nic, że jeszcze nie wiedziałam, że później zdobyte tajemnice się wykorzystuje, ale - nauka manipulacji wciąż tkwiła w dziecięcym pierwiastku, raczej - wywołując rozbawienie, bądź rozczulenie, ale - potrafiłem wpływać na dorosłych. Wystarczyło używać kilku magicznych słów. I wcale nie chodziło o zaklęcia, których będę się uczyć w szkole.
Dlaczego Laidan była wyjątkowa? Nie była to zwykła dziecięca radość na spotkanie rozpieszczającej mnie rodziny. Lady ciocia była niezwykła na swój szlachecki sposób. Jako jedna z niewielu - nie próbowała sprowadzać mnie roli nieznośnego chłopca, zbywając pobłażliwie. Zawsze odpowiadała na moje pytania, nie unikała spojrzenia i słów, które nie zawsze zdawały się dorosłym komfortowe. A najważniejsze - traktowała mnie jak prawdziwego gentlemana, nie gubiąc przy tym dziwnej czułości, która mnie uspokajała. Trochę jak...mama. Ale tylko troszeczkę! Bo, chociaż nigdy nie powiedziałbym tego głośno - brakowało mi jej. Tej, której imię wciąż zdawało się być tematem tabu, zakazanym szczególnie - gdy w pobliżu była ciocia Emery.
Czarny płaszczyk krył moje, wciąż drobne ciało. Nie przeszkadzało mi to jednak podążać tuż obok Laidan z uniesioną głową, wyprostowany, stawiając na tyle duże kroki, by dorównać kobiecie, która mi towarzyszyła. Byłem dumny, wiedząc, że mam przy sobie damę, której słodki, perfumowy zapach unosił się przy najlżejszym poruszeniu. Nie przeszkadzał mi chłód, ani tym bardziej pogoda, otulony pod szyją ciemnozielonym (dziecięcym) fularem. Dla osłony stawiając kołnierz płaszczyka.
Co jakiś czas zerkałem na ciocię, przelotnie kryjąc roziskrzone, radosne spojrzenie, które - nieczęsto odzwierciedlało się na ustach. Wciąż nie potrafiłem - tak dobrze jak tato - kryć emocji, które mną targały, ale - nadal się uczyłem!
- Naprawdę? Niedługo przegonię Chrisa! - mój - właściwie jedyny przyjaciel, zawsze szczycił się, że był ode mnie o tych kilka centymetrów wyższy. Dlatego mógł być już mężczyzną. Ja musiałem jeszcze podrosnąć, ale..skoro ciocia Avery tak mówiła, to nie mogła kłamać! Przy najbliższej okazji musiałem to sprawdzić! Byle...Rowle też nie podrósł - A ciocia więcej nie urośnie? - zmrużyłem oczy przy pytaniu. Nie chciałem, żeby jakakolwiek kobieta była zbyt długo ode mnie wyższa, nawet ulubiona ciocia. Musiałem być duży, żeby być prawdziwym mężczyzną - jak tata -...bo ciocia wygląda zbyt pięknie, żeby jeszcze rosnąć - dodałem poważnie, przyglądając się kobiecym źrenicom, w których mieszały się barwy błękitu i zieleni.
- Niespodziankę? - ożywiłem się, niemal natychmiastowo zapominając o wcześniejszy słowach - nachyliłem się, także ściszając głos - Możesz mi zaufać ciociu, potrafię dochowywać tajemnic - to nic, że jeszcze nie wiedziałam, że później zdobyte tajemnice się wykorzystuje, ale - nauka manipulacji wciąż tkwiła w dziecięcym pierwiastku, raczej - wywołując rozbawienie, bądź rozczulenie, ale - potrafiłem wpływać na dorosłych. Wystarczyło używać kilku magicznych słów. I wcale nie chodziło o zaklęcia, których będę się uczyć w szkole.
Ostatnio zmieniony przez Odyseusz Malfoy dnia 24.06.16 16:15, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
Choć wokół sypał drobny śnieg, tylko podkreślając zapierające dech w piersiach krajobrazy zamarzniętego jeziora, szarych szczytów gór i na wpół martwego lasu, przykrytego śnieżnobiałą koronką, to Laidan nie obserwowała piękna tego świata, raz po raz zerkając na towarzyszącego jej chłopca. Właściwie nie mogła oderwać od niego wzroku, karmiąc się widokiem idealnego szlachcica, w pełni zasługującego już na ten tytuł. Młodziutki, ledwie wypełznął z poczwarki dziecięcości - doskonale pamiętała ciężar jego ciepłego ciałka, kiedy trzymała go na ramionach i obdarowywała kędzierzawą główkę tęsknymi pocałunkami - ale już pełen powagi, dyplomatycznego zacięcia i typowo malfoyowskiego uroku osobistego. W drobnych gestach, w przelotnym uśmiechu, w poważnej minie, w ściszeniu głosu przemawiało przez Odyseusza echo jego ojca, czyniąc go przez to jeszcze bardziej interesującym. Zazwyczaj szlachcianki uwielbiały latorośle do siódmego roku życia, potem całkowicie tracąc jakąkolwiek więź z chłopcami, przechodzącymi pod męską pieczę, ale Laidan nie krępowała się towarzystwem młodzieńców, zarówno tych niemalże dziecięcych jak i tych wkraczających w pełnię dorosłości. Lubiła ich, nie nudziła się przy długich opowieściach, cierpliwie słuchając, radząc i w pewnym sensie ucząc zachowania na salonach - chociaż Odyskowi nie mogła nic zarzucić, poruszona idealnymi manierami i komplementami.
Zaśmiała się cicho, perliście, zarówno na radosne porównanie do dziedzica Rowle'ów - jego także darzyła sympatią, choć nie tak intensywną jak w przypadku lorda Malfoya - jak i kolejne piękne słówka, jakimi obdarzał ją mały dżentelmen. Pieszczotliwie przesunęła dłonią, odzianą w skórzaną rękawiczkę, po jasnych włosach chłopca, posyłając mu cudowny uśmiech. - Jesteś prawdziwym Malfoyem, w każdym calu - odparła nieco niejednoznacznie, choć z pewnością mając na myśli słowa pochwalne. - Nie urosnę, pozostanę już filigranowa i drobna, dlatego niedługo będziesz patrzeć na mnie z góry - zapowiedziała, powoli gładząc go po złotych lokach, strzepując z nich przy okazji białe płatki śniegu. Nie było w tym geście nic lekceważącego, raczej opiekuńczego, troskliwego - nie mogła nic poradzić na to, że widziała w Odyseuszu poniekąd swoje dziecko. Jasnowłose, idealnie wychowane, grzeczne, uprzejme a przy tym pełne żywiołowości i energii: patrząc na młodego Malfoya czuła jednocześnie wzruszenie i ból. Jej syn zawiódł, sprzeniewierzył się nazwisku, zhańbił rodzinę. Była pewna, że Odys nigdy nie postąpiłby w ten sposób, i tym mocniej jego towarzystwo koiło ją a masochistyczne cierpienie płynące z porównania oczyszczało ją z frustracji. Tego popołudnia znów mogła poczuć się szczęśliwą, spełnioną matką, nawet jeśli miało być to jedynie kradzioną ułudą.
- Myślę, że to nie musi być wielką tajemnicą...zwłaszcza, że konie nie pochodzą od tych parszywych Carrowów - również zniżyła głos, wchodząc łagodnie w konwencję wspólnej tajemnicy, nieco odsłoniętej już przez ostatnie słowa, oczywiście wskazujące kres ich wędrówki. Zmierzali ku stajniom, w których odpoczywały jeszcze wypożyczone od rodziny Skamander- z okazji ostatniego, przedświątecznego polowania - zwierzęta. Czarne, lśniące na tle śniegu, grzebały wypolerowanymi kopytami w świeżym puchu, rżąc cicho. - Urządzimy sobie małą przejażdżkę - zapowiedziała wesoło, gdy znaleźli się już przy koniach, śledzących ich poczynania wielkimi ślepiami, w których odbijało się zamglone słońce.
Zaśmiała się cicho, perliście, zarówno na radosne porównanie do dziedzica Rowle'ów - jego także darzyła sympatią, choć nie tak intensywną jak w przypadku lorda Malfoya - jak i kolejne piękne słówka, jakimi obdarzał ją mały dżentelmen. Pieszczotliwie przesunęła dłonią, odzianą w skórzaną rękawiczkę, po jasnych włosach chłopca, posyłając mu cudowny uśmiech. - Jesteś prawdziwym Malfoyem, w każdym calu - odparła nieco niejednoznacznie, choć z pewnością mając na myśli słowa pochwalne. - Nie urosnę, pozostanę już filigranowa i drobna, dlatego niedługo będziesz patrzeć na mnie z góry - zapowiedziała, powoli gładząc go po złotych lokach, strzepując z nich przy okazji białe płatki śniegu. Nie było w tym geście nic lekceważącego, raczej opiekuńczego, troskliwego - nie mogła nic poradzić na to, że widziała w Odyseuszu poniekąd swoje dziecko. Jasnowłose, idealnie wychowane, grzeczne, uprzejme a przy tym pełne żywiołowości i energii: patrząc na młodego Malfoya czuła jednocześnie wzruszenie i ból. Jej syn zawiódł, sprzeniewierzył się nazwisku, zhańbił rodzinę. Była pewna, że Odys nigdy nie postąpiłby w ten sposób, i tym mocniej jego towarzystwo koiło ją a masochistyczne cierpienie płynące z porównania oczyszczało ją z frustracji. Tego popołudnia znów mogła poczuć się szczęśliwą, spełnioną matką, nawet jeśli miało być to jedynie kradzioną ułudą.
- Myślę, że to nie musi być wielką tajemnicą...zwłaszcza, że konie nie pochodzą od tych parszywych Carrowów - również zniżyła głos, wchodząc łagodnie w konwencję wspólnej tajemnicy, nieco odsłoniętej już przez ostatnie słowa, oczywiście wskazujące kres ich wędrówki. Zmierzali ku stajniom, w których odpoczywały jeszcze wypożyczone od rodziny Skamander- z okazji ostatniego, przedświątecznego polowania - zwierzęta. Czarne, lśniące na tle śniegu, grzebały wypolerowanymi kopytami w świeżym puchu, rżąc cicho. - Urządzimy sobie małą przejażdżkę - zapowiedziała wesoło, gdy znaleźli się już przy koniach, śledzących ich poczynania wielkimi ślepiami, w których odbijało się zamglone słońce.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiłem towarzystwo dorosłych. Chyba nawet bardziej niż dzieci w moim wieku. Przyglądając się niektórym, miałem bowiem wrażenie, że są nieco...ograniczeni? Może nie chodziło o to, że rozmawiali z nim o sprawach zupełnie błahych, ale nie tak często mógł znaleźć wspólny język z młodszym pokoleniu, do którego przecież się zaliczałem. Wolałem jednak rozmawiać z kimś, kto potrafił odpowiedzieć na moje pytania i nie czynił z tego zabawy. Oczywiście i nie każdy dorosły miał wystarczająco dużo werwy, by zmierzyć się z moimi pytaniami, ale - wolałem to niż nieprzerwane rozmowy o zabawkach i psotach, które ostatnio poczynili. Może dlatego tak łatwo przyszło mi się przyjaźnić z Chrisem. Był przecież prawie dorosły i całkiem niedługo miał dostać wyczekiwany list. Wciąż nie mogłem przeboleć, że będę musiał czekać okrągły rok, by znaleźć się w murach Hogwartu i trafić do Domu, razem z przyjacielem. I wiedziałem doskonale, ze będzie to Slytherin. Innej drogi ani sobie nie wyobrażałem, ani nie planowałem. I nie zniósłbym zawodu, jaki na pewno poczułby ojciec.
- Ciociu, trafię do Slytherinu, prawda? - powiedział na głos, zanim słodka, kobieca dłoń znalazła się na moich włosach. Zignorowałem impuls - zbyt dziecięcy, który kazał mi przylgnąć do jej dłoni i przytulić się. Takie czułości nie przystoiły gentlemanowi, dlatego odwróciłem głowę i uprzejmie pozwoliłem na gest. Kobiety lubiły dotyk, zdążyłem to zaobserwować, nawet wśród guwernantek i niektórych służących przy powitaniach i rozmowach. Ale - nie przeszkadzało mi to, schowałem tylko przyjemność gdzieś do środka siebie, tam gdzie nie sięgały spojrzenia obcych, zapamiętując i ucząc się kolejnej lekcji.
- Przy prawdziwej Lady, nie mógłbym być kimś innym! - odpowiedziałem z dumą - To dobrze ciociu...- zmarszczyłem jaśniutkie brwi, nadając mojej twarzy wyraz konsternacji - filigranowa? - powtórzyłem powoli i dokładnie słowo, które umknęło z karminowych, kobiecych warg - To jest określenie pozytywne? To znaczy..czy będę mógł tak powiedzieć, by dama się ucieszyła? - spiąłem drobne wargi starając się przypomnieć, czy gdzieś nie padło podobne słowo. Ciekawe, czy ciocia Emery chciałaby mu odpowiedzieć, jeśli by zapytał. I czy spodobałoby się jej podobne określenie. Zapewne nie. Nie lubiła komplementów, raczej nieporadnych w moich ustach. Podniosłem głowę wyżej, przyglądając się jasnym pasmom włosów cioci. Podobało mi się, że światło odbijało się od śniegu i zatrzymywało na jej włosach, zupełnie, jakby całe były zbudowane z iskrzących promieni. Nie próbowałem zatrzymać uśmiechu, który raptownie zakwitł na mojej twarzy.
- Konie!? Będziemy jeździć wierzchem? Ale to będą aetonaty? czy wierzchowce bezskrzydłe? Mój tato też nie lubi tego rodu, mówił, że są zbyt zadufani w swoich możliwościach i taka hodowla lepiej sprawiłaby się w rękach innych rodów, ale nigdy nikogo od nich nie spotkałem - odwróciłem się twarzą do swej ulubionej towarzyszki - A będziemy się ścigać? - w oczach zabłysła mi radosna, może nieco zbyt impulsywna iskra - Wybacz ciociu...- poprawiłem się w miejscu, przypominając sobie, że nie mogę rzucać podobnych propozycji w obecności damy - Z największa przyjemnością będę towarzyszył Lady podczas jazdy - skłoniłem lekko głowę, pozwalając, by jasne loki zsunęły mi się na czoło. Tak właśnie powinien odzywać się lord. Taki powinien być prawdziwy mężczyzna.
Nie mogłem jednak pohamować entuzjazmu, gdy moim oczom ukazały się rumaki. Wciągałem wielkimi haustami mroźne powietrze, przebierając w miejscu stopami, czekając, aż wierzchowce będą gotowe. Nauczyłem się nawet ostatnio, jak zakładać ogłowie i siodło, więc grzecznie starałem się instruować koniuszych, nawet - jeśli robili wszystko poprawnie.
- Ciociu, wybierz pierwsza - co prawda, już zdążyłem upatrzyć sobie srokatego ogierka, który na mój widok tak uporczywie wpatrywał się ciemnymi ślepiami i strzygł uszami - jednym białym jak sam śnieg pod jego kopytami, drugim czarnym, niby gorąca smoła.
- Ciociu, trafię do Slytherinu, prawda? - powiedział na głos, zanim słodka, kobieca dłoń znalazła się na moich włosach. Zignorowałem impuls - zbyt dziecięcy, który kazał mi przylgnąć do jej dłoni i przytulić się. Takie czułości nie przystoiły gentlemanowi, dlatego odwróciłem głowę i uprzejmie pozwoliłem na gest. Kobiety lubiły dotyk, zdążyłem to zaobserwować, nawet wśród guwernantek i niektórych służących przy powitaniach i rozmowach. Ale - nie przeszkadzało mi to, schowałem tylko przyjemność gdzieś do środka siebie, tam gdzie nie sięgały spojrzenia obcych, zapamiętując i ucząc się kolejnej lekcji.
- Przy prawdziwej Lady, nie mógłbym być kimś innym! - odpowiedziałem z dumą - To dobrze ciociu...- zmarszczyłem jaśniutkie brwi, nadając mojej twarzy wyraz konsternacji - filigranowa? - powtórzyłem powoli i dokładnie słowo, które umknęło z karminowych, kobiecych warg - To jest określenie pozytywne? To znaczy..czy będę mógł tak powiedzieć, by dama się ucieszyła? - spiąłem drobne wargi starając się przypomnieć, czy gdzieś nie padło podobne słowo. Ciekawe, czy ciocia Emery chciałaby mu odpowiedzieć, jeśli by zapytał. I czy spodobałoby się jej podobne określenie. Zapewne nie. Nie lubiła komplementów, raczej nieporadnych w moich ustach. Podniosłem głowę wyżej, przyglądając się jasnym pasmom włosów cioci. Podobało mi się, że światło odbijało się od śniegu i zatrzymywało na jej włosach, zupełnie, jakby całe były zbudowane z iskrzących promieni. Nie próbowałem zatrzymać uśmiechu, który raptownie zakwitł na mojej twarzy.
- Konie!? Będziemy jeździć wierzchem? Ale to będą aetonaty? czy wierzchowce bezskrzydłe? Mój tato też nie lubi tego rodu, mówił, że są zbyt zadufani w swoich możliwościach i taka hodowla lepiej sprawiłaby się w rękach innych rodów, ale nigdy nikogo od nich nie spotkałem - odwróciłem się twarzą do swej ulubionej towarzyszki - A będziemy się ścigać? - w oczach zabłysła mi radosna, może nieco zbyt impulsywna iskra - Wybacz ciociu...- poprawiłem się w miejscu, przypominając sobie, że nie mogę rzucać podobnych propozycji w obecności damy - Z największa przyjemnością będę towarzyszył Lady podczas jazdy - skłoniłem lekko głowę, pozwalając, by jasne loki zsunęły mi się na czoło. Tak właśnie powinien odzywać się lord. Taki powinien być prawdziwy mężczyzna.
Nie mogłem jednak pohamować entuzjazmu, gdy moim oczom ukazały się rumaki. Wciągałem wielkimi haustami mroźne powietrze, przebierając w miejscu stopami, czekając, aż wierzchowce będą gotowe. Nauczyłem się nawet ostatnio, jak zakładać ogłowie i siodło, więc grzecznie starałem się instruować koniuszych, nawet - jeśli robili wszystko poprawnie.
- Ciociu, wybierz pierwsza - co prawda, już zdążyłem upatrzyć sobie srokatego ogierka, który na mój widok tak uporczywie wpatrywał się ciemnymi ślepiami i strzygł uszami - jednym białym jak sam śnieg pod jego kopytami, drugim czarnym, niby gorąca smoła.
Gość
Gość
Przebywanie z Odyseuszem nigdy nie sprawiało jej dyskomfortu: młodziutki chłopiec nie dość, że pochodził z jej ulubionego rodu, to jeszcze mógł pochwalić się nienagannymi manierami, niejednokrotnie zachowując się dużo lepiej od starszych przedstawicieli szlachty. Młodzieńcy często zapominali o dobrym wychowaniu, stając się zbyt egoistycznymi lub zapatrzonymi w płytkie pragnienia (niewiasty, sporty lub, co gorsza, plugawe używki), ewentualnie marudząc lub stając się rozkapryszonymi dzieciakami, nie potrafiącymi przeprowadzić kulturalnej konwersacji. Syn Morpheusa wyróżniał się na tle tego pokolenia arystokracji, od razu kradnąc serce Laidan. Uwielbiała go jako niemowlę, później malutkie dziecko a następnie młodego dziedzica, w każdym z tych etapów odnajdując radości własnego macierzyństwa. Być może miała na to wpływ jej wielka sympatia do lorda Malfoya oraz fakt, że nie musiała martwić się o jego wychowanie i przebywać z nim cały czas, ale szczerze wątpiła, by Odyseusz sprawiał jakiekolwiek problemy. Mądry, dojrzały, uprzejmy acz potrafiący postawić na swoim i bronić konserwatywnych zasad: Lai po prostu rozkochała się w blondynku, tym mocniej, im bardziej zawodziły ją jej własne dzieci. Nie wiedziała, czym zasłużyła na tak plugawe potomstwo. Towarzystwo idealnego Malfoya nie raniło jej jednak a koiło rozdartą ranę, dając nadzieję na to, że błękitna krew przetrwa. Choćby i jedynie w tym perfekcyjnym materiale na dorosłego arystokratę.
- Oczywiście, że tak. Już niedługo będziesz mógł rozsiąść się w Pokoju Wspólnym przy kominku i wygrywać w szachy z innymi Ślizgonami - odparła od razu na jego pytanie, nie wahając się ani chwili, nie miała bowiem żadnych wątpliwości co do hogwarckiej przyszłości Odysa. Ani jego wychowania; roześmiała się perliście z kolejnego pytania, czując się dziwnie lżej. Z każdym krokiem oddalającym ją od posępnych murów Ludlow i z każdą sekundą beztroskiej rozmowy z małym dżentelmenem uspokajała się i pozbywała trosk, wdychając powoli mroźne powietrze, łagodzące Klątwę Ondyny.
- Myślę, że tak, o ile owa dama jest naprawdę filigranowa. Czyli niska i szczupła. W innym wypadku może uznać twoje słowa za sarkazm a to sprawiłoby jej przykrość - odpowiedziała bardzo wyczerpująco, posyłając idącemu obok chłopcu lekki uśmiech. Poszerzający się, gdy zobaczyła jego radość wynikającą z perspektywy konnej przejażdżki. Widocznie i jemu chwila wolności od sztywnych ram dworu sprawiała prawdziwą przyjemność.
- Aetonany, łatwiej nam będzie przedzierać się ponad zaspami. Przelecimy także nad zamarzniętym jeziorem - powiedziała, mimowolnie podzielając jego entuzjazm, choć oczywiście nie pozwalała sobie na aż taką ekspresję. Choć nawet ta, ukazana w pełnym podekscytowania pytaniu, w ogóle jej nie raziła a wręcz przeciwnie, rozgrzewała połamane serce, wzbudzając w nim dziwne, macierzyńskie drżenie. - Myślę, że z pewnością możesz pokazać mi jak bardzo szybko potrafisz pognać do przodu - powiedziała teatralnym szeptem, nie mając nic przeciwko, by Odyseusz popędził tuż przed nią, wykorzystując nagromadzoną w małym ciałku energię. Później mógł zwolnić i jej towarzyszyć, ale nie zamierzała hamować go przy sobie niczym stara, stetryczała matrona.
Powoli ruszyła w stronę przygotowanych do jazdy koni, od razu kierując swe kroki w kierunku młodej, spokojnej karej klaczy. Pogłaskała ją delikatnie po pysku i korzystając z pomocy pojawiającego się znikąd - dobra cecha idealnej służby - stajennego po chwili znalazła się z gracją w siodle, ujmując lejce i uśmiechając się zachęcająco do Odyseusza. - Kierujmy się nad jezioro. Pokaż mi, jak szybko potrafisz latać - rzuciła mu wyzwanie, gdy już obydwoje znaleźli się na swoich wierzchowcach i wyjechali z stajni na zaśnieżoną drogę, prowadzącą prosto ku zamarzniętej wodzie.
- Oczywiście, że tak. Już niedługo będziesz mógł rozsiąść się w Pokoju Wspólnym przy kominku i wygrywać w szachy z innymi Ślizgonami - odparła od razu na jego pytanie, nie wahając się ani chwili, nie miała bowiem żadnych wątpliwości co do hogwarckiej przyszłości Odysa. Ani jego wychowania; roześmiała się perliście z kolejnego pytania, czując się dziwnie lżej. Z każdym krokiem oddalającym ją od posępnych murów Ludlow i z każdą sekundą beztroskiej rozmowy z małym dżentelmenem uspokajała się i pozbywała trosk, wdychając powoli mroźne powietrze, łagodzące Klątwę Ondyny.
- Myślę, że tak, o ile owa dama jest naprawdę filigranowa. Czyli niska i szczupła. W innym wypadku może uznać twoje słowa za sarkazm a to sprawiłoby jej przykrość - odpowiedziała bardzo wyczerpująco, posyłając idącemu obok chłopcu lekki uśmiech. Poszerzający się, gdy zobaczyła jego radość wynikającą z perspektywy konnej przejażdżki. Widocznie i jemu chwila wolności od sztywnych ram dworu sprawiała prawdziwą przyjemność.
- Aetonany, łatwiej nam będzie przedzierać się ponad zaspami. Przelecimy także nad zamarzniętym jeziorem - powiedziała, mimowolnie podzielając jego entuzjazm, choć oczywiście nie pozwalała sobie na aż taką ekspresję. Choć nawet ta, ukazana w pełnym podekscytowania pytaniu, w ogóle jej nie raziła a wręcz przeciwnie, rozgrzewała połamane serce, wzbudzając w nim dziwne, macierzyńskie drżenie. - Myślę, że z pewnością możesz pokazać mi jak bardzo szybko potrafisz pognać do przodu - powiedziała teatralnym szeptem, nie mając nic przeciwko, by Odyseusz popędził tuż przed nią, wykorzystując nagromadzoną w małym ciałku energię. Później mógł zwolnić i jej towarzyszyć, ale nie zamierzała hamować go przy sobie niczym stara, stetryczała matrona.
Powoli ruszyła w stronę przygotowanych do jazdy koni, od razu kierując swe kroki w kierunku młodej, spokojnej karej klaczy. Pogłaskała ją delikatnie po pysku i korzystając z pomocy pojawiającego się znikąd - dobra cecha idealnej służby - stajennego po chwili znalazła się z gracją w siodle, ujmując lejce i uśmiechając się zachęcająco do Odyseusza. - Kierujmy się nad jezioro. Pokaż mi, jak szybko potrafisz latać - rzuciła mu wyzwanie, gdy już obydwoje znaleźli się na swoich wierzchowcach i wyjechali z stajni na zaśnieżoną drogę, prowadzącą prosto ku zamarzniętej wodzie.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niektórym się wydaje, że życie dziecka jest proste. Błąd. Dziecięce kłopoty mogły wyglądać na błahe w oczach starszych, ale - to tylko pozory. Mniejsze problemy, spadały na mniejsze głowy, ale były tak samo ciężkie. czasem nawet przytłaczając bardziej, niż można było się tego spodziewać. Sam nie lubiłem płakać. Wciąż uczono mnie, że to dziedzina przeznaczona dla dziewczynek, dlatego ćwiczyłem się w opanowaniu, nawet gdy strach podpowiadał coś innego. Ale dzisiaj - nie musiałem się tym martwić. Ciosia Lai skutecznie odganiała myśli, które czasem mnie dręczyły, a informacja, że zabiera mnie na przejażdżkę, niemal rozbiła, wciąż ćwiczoną powagę. A może jednak widziała te radosne błyski w moich oczach? Podobno ciocia bardzo łatwo czytała z mężczyzn...a przecież ja już byłem prawie dorosłym mężczyzną!
- To dobrze, tato mówił, że muszę się nauczyć ładnie mówić do dziewczynek - nie zdradziłem jednak dlaczego taka umiejętność była mi potrzebna. Ojciec wspominał, że o podobnych tematach nie rozmawia się kobietami. One wielu rzeczy nie zrozumieją i wiele tajemnic trzeba przed nimi ukrywać. I czasami za dużo mówią, ale - dla mnie to dobrze. Mogę pytać do woli licząc na odpowiedź, przynajmniej - u cioci Laidan.
- Kiedyś próbowałem jeździć na zwykłych koniach. Najbardziej podobały mi się skoki, chyba dlatego wolę jednak aetonaty. Lot to zupełnie coś innego. Czasami mi szkoda tych zwykłych koni, że nie mają skrzydeł. Trochę, zupełnie jakby były ułomne - z namaszczeniem przesunąłem dłonią po szyi swojego srokatego wierzchowca i - bez pomocy stajennego wsiadłem na grzbiet, przez moment układając się w dopasowanym siodle. I już w momencie, gdy docisnąłem łydkę do boku zwierzęcia, zatrzymałem spojrzenie na jasnowłosej Lady - To trochę jak z mugolami prawda? Oni nie posiadają daru magii - zmarszczyłem jasne brwi, próbując sformułować myśl, ale mój ogierek przyspieszył lekko, więc wzmocniłem uścisk na wodzach. Uniosłem dumnie brodę, a zapalające się radosne iskry, musiały być doskonale widoczne, dla kobiecej intuicji - Jak sobie życzysz ciociu - przyspieszyłem, najpierw zachęcając wierzchowca do kłusa, potem przechodząc w galop. Obejrzałem się raz, sprawdzając czy lady Avery nie spadła przypadkiem, nawet jeśli chciałem gnać do przodu, musiałem troszczyć się o rodzinę, szczególnie tę bliską dla mnie. Nie dostrzegając jednak żadnych kłopotów, raz jeszcze pognałem, wciąż jednak nie pozwalając smukłym aetonatowym kopytom oderwać się od podłoża. Prawie śmiałem się, gdy bieluśki śnieg rozsypywał się srebrzystą fontanną wokół mnie. A ja tylko powtarzałem dalej, dostrzegając w końcu błyszcząca taflę zamarzniętego jeziora w oddali.
- To dobrze, tato mówił, że muszę się nauczyć ładnie mówić do dziewczynek - nie zdradziłem jednak dlaczego taka umiejętność była mi potrzebna. Ojciec wspominał, że o podobnych tematach nie rozmawia się kobietami. One wielu rzeczy nie zrozumieją i wiele tajemnic trzeba przed nimi ukrywać. I czasami za dużo mówią, ale - dla mnie to dobrze. Mogę pytać do woli licząc na odpowiedź, przynajmniej - u cioci Laidan.
- Kiedyś próbowałem jeździć na zwykłych koniach. Najbardziej podobały mi się skoki, chyba dlatego wolę jednak aetonaty. Lot to zupełnie coś innego. Czasami mi szkoda tych zwykłych koni, że nie mają skrzydeł. Trochę, zupełnie jakby były ułomne - z namaszczeniem przesunąłem dłonią po szyi swojego srokatego wierzchowca i - bez pomocy stajennego wsiadłem na grzbiet, przez moment układając się w dopasowanym siodle. I już w momencie, gdy docisnąłem łydkę do boku zwierzęcia, zatrzymałem spojrzenie na jasnowłosej Lady - To trochę jak z mugolami prawda? Oni nie posiadają daru magii - zmarszczyłem jasne brwi, próbując sformułować myśl, ale mój ogierek przyspieszył lekko, więc wzmocniłem uścisk na wodzach. Uniosłem dumnie brodę, a zapalające się radosne iskry, musiały być doskonale widoczne, dla kobiecej intuicji - Jak sobie życzysz ciociu - przyspieszyłem, najpierw zachęcając wierzchowca do kłusa, potem przechodząc w galop. Obejrzałem się raz, sprawdzając czy lady Avery nie spadła przypadkiem, nawet jeśli chciałem gnać do przodu, musiałem troszczyć się o rodzinę, szczególnie tę bliską dla mnie. Nie dostrzegając jednak żadnych kłopotów, raz jeszcze pognałem, wciąż jednak nie pozwalając smukłym aetonatowym kopytom oderwać się od podłoża. Prawie śmiałem się, gdy bieluśki śnieg rozsypywał się srebrzystą fontanną wokół mnie. A ja tylko powtarzałem dalej, dostrzegając w końcu błyszcząca taflę zamarzniętego jeziora w oddali.
Gość
Gość
Uroczy czar małego dżentelmena ujmował Laidan za każdym razem mocniej. Ze spotkania na spotkanie Odyseusz nie tylko rósł, już dawno porzucając niepewny, pulchniutki kokonik dziecka na rzecz nieco źrebięcego ciałka młodego mężczyzny, ale za zmianami fizycznymi bez problemu nadążał - albo nawet i je wyprzedzał - umysł chłopca. Bystry, rwący, owszem, posiadający naleciałości odpowiednie do wieku, ale ten dziecięcy entuzjazm tylko podkreślał całą resztę cech charakteru, czyniących z Malfoya dziedzica wyjątkowego. Nawet cwany Rowle, wspaniały syn władczej Medei, nie mógł równać się z Odysem. Być może dlatego, że Christiana nie widywała tak często. Wolała jednak wierzyć, że to doskonałe geny - jaki ojciec taki syn? - uczyniły z blondyna idealny materiał na arystokratę. Czas płynął szybko, nieubłaganie zbliżając się do momentu, w którym pokolenie Laidan odejdzie w niepamięć a dzisiejsi nieletni przejmą władzę, prowadząc szlachtę ku świetlanej przyszłości. Potrafiła zwątpić w tę wizję, zwłaszcza obserwując swoje dzieci, sprawiające jej trudny do opisania zawód. Ukochany syn pederastą, córka uciekinierka, bierny i zakochany w plebejskim sporcie Soren...Cóż, żadne z nich nie umywało się do tego prześlicznego księcia, który nawet targany dziecięcym entuzjazmem potrafił zachowywać się jak prawdziwy mężczyzna. Jednocześnie pewny swego, pełen zamyślenia (uwielbiała, gdy Odys dzielił się z nią swoimi wewnętrznymi rozterkami, nawet jeśli dotyczyły spraw obiektywnie niezbyt interesujących) i nienadwyrężonej jeszcze wiary w to, że jest niezwyciężony. Podobnie przed laty prezentował się Samael, choć gdy teraz wspominała pierworodnego syna, widziała w przeszłości coraz więcej niepokojących sygnałów. W błękitnych oczach Avery'ego często błyszczała agresywna pycha, rzadko też kiedy pozwalał sobie na chwile beztroskiej radości, już jako kilkulatek wychowywany twardą ręką Marcolfa. Chwile słodkiej czułości, jakie niemalże po kryjomu mu zapewniała, widocznie nie wyrównały surowych lekcji dziadka. Nie, nie chciała go tłumaczyć, właściwie każda myśl o Samaelu sprawiała jej coraz większy ból, dlatego też skupiła się wyłącznie ma mroźnym powietrzu, smagającym jej twarz i silnym ciele zwierzęcia pod sobą. Aetonan posłusznie pozwalał się kierować: bez pośpiechu ruszyła za pędzącym Odyseuszem a lekki uśmiech ponownie rozświetlił jej twarz. Niemalże czuła radość chłopca i chociaż mogła obserwować teraz tylko tył jego szaty, to dokładnie potrafiła wyobrazić sobie szczęśliwy wyraz twarzy, rysujący się na jego buzi. Nie skomentowała słów o mugolach, nie chcąc rozmawiać na tak okropne tematy w równie piękny dzień. Ruszyła szybciej, by po kilku chwilach zrównać się z galopującym Odyseuszem. Tuż przed tym, jak kopyta koni zastukały o lodową połać jeziora. Aetonany w każdej chwili były gotowe wzbić się do niskiego lotu: Laidan czuła drgające mięśnie stworzenia a pęd powietrza i w niej wywoływał dawno zapomnianą radość. Może nie euforię, jaka kiedyś wypełniała całe jej ciało, ale uśmiechała się naprawdę szczerze, daleko za sobą zostawiając ostatnie bolesne wydarzenia.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gnany wiatrem, nie słyszałem kiedy drugie aetonatowe kopyta, dołączyły do stukotu tuż obok, wzniecając jeszcze większą śnieżna falę srebrzystego pyłu. I wtedy nie zatrzymałem szerokiego uśmiechu, który posłałem cioci. Chociaż obowiązujące normy i nakazy odpowiedniego zachowania, jeszcze nie wniknęły we mnie mocno, to w tej chwili oddałem się typowo dziecięcej radości, nieograniczonej wymogami, których tutaj nie widziałem. Byłem dzieckiem zafascynowanym jazdą, obecnością cioci Lai, która widziała we mnie więcej, niż inni. Więcej zapewne, niż ja sam.
Nie zadawałem więcej pytań, zachłyśnięty pędem wiatru i dziwnej ciszy, spokojnej, zapadającej w mojej głowie, tak różnej od ilości pytań, które wciąż mnie nurtowały. Mogłem się zastanawiać i nad tym faktem, ale nie miałem czasu, pochłonięty gonitwą i skupieniem, by płynnie podnieść wierzchowca do lotu, gdy tylko srebrzyste, lodowe skry odbiły się od końskich kopyt. I chyba najbardziej podobał mi się sam moment oderwania od ziemi, z rosnącym zachwytem zaciskając dłonie na wodzach.
Tuż obok, na odległość rozłożonych skrzydeł, widziałem drobną sylwetkę lady Avery, kobietę, której najbliżej było mi do matki. Tylko babcia potrafiła, tak jak ona wytrzymać ciąg moich słów i zachować przy tym nieskazitelny urok, który - nawet teraz mnie urzekał, gdy w przelotnym spojrzeniu widziałem zarumienione policzki, czy iskrzące śnieżnym blaskiem, złote loki Laidan. Mimo, że byłem dzieckiem, już rozumiałem jak dostrzegać piękno, a takowe biło od niej, niby jaśniejąca łuna.
- Dziękuję Lady! - mówię głośno, by mnie usłyszała, jednocześnie starając się panować nad aetonatem, który wyczuwał moją fascynację, reagując podobnie jak ja - żywszym lotem i silniejszym zamachnięciem skrzydeł, który spowolniłem, kierując lot w drogę powrotną. Czas było wrócić na ziemię, w każdym z możliwych aspektów - których jeszcze nie rozumiałem. Przynajmniej, nie wszystkie.
Nie zadawałem więcej pytań, zachłyśnięty pędem wiatru i dziwnej ciszy, spokojnej, zapadającej w mojej głowie, tak różnej od ilości pytań, które wciąż mnie nurtowały. Mogłem się zastanawiać i nad tym faktem, ale nie miałem czasu, pochłonięty gonitwą i skupieniem, by płynnie podnieść wierzchowca do lotu, gdy tylko srebrzyste, lodowe skry odbiły się od końskich kopyt. I chyba najbardziej podobał mi się sam moment oderwania od ziemi, z rosnącym zachwytem zaciskając dłonie na wodzach.
Tuż obok, na odległość rozłożonych skrzydeł, widziałem drobną sylwetkę lady Avery, kobietę, której najbliżej było mi do matki. Tylko babcia potrafiła, tak jak ona wytrzymać ciąg moich słów i zachować przy tym nieskazitelny urok, który - nawet teraz mnie urzekał, gdy w przelotnym spojrzeniu widziałem zarumienione policzki, czy iskrzące śnieżnym blaskiem, złote loki Laidan. Mimo, że byłem dzieckiem, już rozumiałem jak dostrzegać piękno, a takowe biło od niej, niby jaśniejąca łuna.
- Dziękuję Lady! - mówię głośno, by mnie usłyszała, jednocześnie starając się panować nad aetonatem, który wyczuwał moją fascynację, reagując podobnie jak ja - żywszym lotem i silniejszym zamachnięciem skrzydeł, który spowolniłem, kierując lot w drogę powrotną. Czas było wrócić na ziemię, w każdym z możliwych aspektów - których jeszcze nie rozumiałem. Przynajmniej, nie wszystkie.
Gość
Gość
Dla matki nie istniał słodszy widok, zalewający serce czystą radością, od obrazu śmiejącej się buzi dziecka, rozświetlonej uśmiechem i szczęściem. Laidan zapomniała już o rozkoszach macierzyństwa, pozostawianego daleko w tyle, przed laty, gdy trzymała na rękach malutkiego Samaela, który w wielkim skupieniu bawił się jej złotymi lokami, opadającymi na jedwabne, białe poduszeczki. Z trudem przywoływała dotyk jego mięciutkiej skóry, zachwycający zapach niemowlęcej główki, tą zaskakującą nieporadność, wywołującą skrajne, instynktowne pragnienie zaopiekowania się synkiem i ochronienia go przed całym światem, przy jednoczesnym pokazaniu mu jego piękna. Pierwsze lata życia pierworodnego stanowiły dla Laidan idyllę, sielankę, punkt odniesienia, napełniający ją siłą do stawiania czoła kolejnym przeszkodom. Potem już nic nie było takie same; pojawienie się bliźniąt na zawsze odebrały jej radość z obcowania z dziećmi a późniejsze sprowadzenia na świat Julienne - chorej, niegodnej, hańbiącej czystą linię zdrowego rodu - tylko przypieczętowały zmianę Lai w kobietę szczerze gardzącą malutkimi przedstawicielami szlachty. Rzadko kiedy panienki i chłopcy ujmowali jej serce: wyjątek stanowił Odyseusz. Przy nim znowu czuła się młoda, pełna witalności i radości, zapominając o problemach. Siniaki blakły a strach wyparowywał w mroźnym powietrzu. Liczyła się tylko ta chwila, beztroska jazda, ciężko pracujące mięśnie aetonana pod jej ciałem, lodowaty powiew wiatru i uśmiech, mimowolnie pojawiający się na spierzchniętych od chłodu ustach. Koń rozpędzał się, by w końcu unieść się w powietrze - niezbyt wysoko, ot, muskał kopytami lód, który ściął jezioro przy zamku Ludlow, lecz nawet ten krótki lot sprawił Laidan dużo radości. Tak samo jak widziany w pośpiechu szczery uśmiech Odyseusza, wyraźnie zachwyconego przejażdżką.
Gdy zawrócili i ponownie znaleźli się przy stajni, Laidan z gracją zsiadła z aetonana, miękko lądując stopami na śnieżnym puchu. Poprawiła złote włosy, nieco potargane przez wiatr i od razu podeszła do Odyseusza. - Po takiej przygodzie z pewnością gorąca czekolada będzie smakowała jeszcze lepiej niż zazwyczaj - zaanonsowała kolejną atrakcję zimowego popołudnia, z zadowoleniem przyjmując zaoferowane jej przez młodego Malfoya ramię. Zapowiadał się doskonały dzień, spędzony z idealnie wychowanym dżentelmenem, który z pewnością pozwoli jej wygrać w magiczne szachy.
zt
Gdy zawrócili i ponownie znaleźli się przy stajni, Laidan z gracją zsiadła z aetonana, miękko lądując stopami na śnieżnym puchu. Poprawiła złote włosy, nieco potargane przez wiatr i od razu podeszła do Odyseusza. - Po takiej przygodzie z pewnością gorąca czekolada będzie smakowała jeszcze lepiej niż zazwyczaj - zaanonsowała kolejną atrakcję zimowego popołudnia, z zadowoleniem przyjmując zaoferowane jej przez młodego Malfoya ramię. Zapowiadał się doskonały dzień, spędzony z idealnie wychowanym dżentelmenem, który z pewnością pozwoli jej wygrać w magiczne szachy.
zt
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ogród
Szybka odpowiedź