[Sen] The abyss also gazes into you
AutorWiadomość
Przyznaje się pan, panie Mulciber?
Stałem w klatce na środku Wizegamontu poddany bezlitosnemu osądowi wszystkich oczu zebranych w sali. Stałem wyprostowany i milczący, a w sali panowała cisza.
- Nie - głos odbijał się echem od zimnych, kamiennych ścian. - Nigdy nie zabiłem człowieka, mugole to zwierzęta. Tak samo jak ci, którzy ich bronią.
Nienawidzili mnie. W ich wzroku nie było nic poza pogardą, która zakrywała strach. Zwyczajne ludzkie przerażenie, którym odpowiadali na coś, czego nie rozumieli. Czy wyczarowałem pożogę przed mugolskim szpitalem pozwalając jej pochłonąć każdego znajdującego się wewnątrz i pożreć go żywcem? Tak. Czy gdy przybyli aurorzy, jednego z nich zabiłem przy pomocy niewybaczalnego zaklęcia? Tak. Czy w piwnicy na Nokturnie zamknięte były torturowane dzieci, które planowałem zamienić w obskurusy? Tak. Czy torturowałem przy pomocy czarnej magii całą rodzinę Archibalda Prewetta tak długo aż wszyscy, włącznie z jego uroczą córeczką nie potracili zmysłów? Tak. Ale wszyscy na to zasłużyli. Wszyscy, co do jednego.
Czyli twierdzi pan, że zabił mugoli, ale nie ludzi?
- Tak - słowa wróciły do mnie wraz z echem. - Około pięćdziesięciu poza tymi, o których wiecie.
Tym razem nie uciekałem, nie łamałem różdżki w tchórzliwym akcie próby uniknięcia konsekwencji. Byłem dumny z tego, co zdołaliśmy osiągnąć. Przegraliśmy. Większość zginęła w trakcie walki z Zakonem. Ci nieliczni, którzy uszli z potyczki cało, zostali już dawno złapani i osadzoni w Azkabanie. A Czarny Pan... Czarny Pan zniknął, gdy stanął naprzeciw Gellerta Grindelwalda, który pojawił się znikąd. Oboje przepadli. A bez niego byliśmy skończeni. Zostałem sam. Widziałem, jak umiera Deirdre, zabierając ze sobą dwa życia rosnące pod jej sercem. Jak niedługo po niej pada Tristan, który w szaleńczym gniewie rzucił się w walkę, której nie mógł sam wygrać. Wcześniej, a może później, wszystko zdawało się dziać tak chaotycznie, tak jednocześnie, że nie potrafiłem powiedzieć; złapali Ramseya. Uderzyła w niego drętwota Garretta Weasleya, w którego w tym samym czasie trafiła avada kedavra mojego syna. Inni jednak nie pozwolili już się mu podnieść. Nikt nie powiedział głośno, jak zginął. Nigdy jednak nie dotarł na swoje przesłuchanie. Sigurn, Magnus, Morgoth, wszyscy trafili do Azkabanu. A ja nie potrafiłem ochronić nikogo z nich. To była krwawa rzeź, odkąd potężny wybuch spowodowany walką między Grindelwaldem i Czarnym Panem pozostawił na miejscu mrocznych znaków piekące blizny, które zdawały się wysysać z nas życie szybciej niż przeszywające powietrze zaklęcia. Nie mieliśmy szans. Zajęty własnym pojedynkiem, kątem oka dostrzegałem tylko padających kolejnych towarzyszy. Próbowaliśmy zmienić się w mgłę, umknąć, przegrupować się. Ale ta magia zniknęła razem z Nim. Nie wiem, jakim cudem udało mi się wydostać. Ranny, z licznymi rozszczepieniami, ledwo trzymający się na nogach, dotarłem do Cassandry. Ale tam też przyszli. Zanim zdążyłem wyzdrowieć. Troll ich zaskoczył, kupił wieszczce czas, nie dość jednak, by zabrać stamtąd Lysandrę. Próbowałem, ale osłabiony potrafiłem mniej niż nawet moja wnuczka. Walczyłem, ale zdołali złapać i ją, i uzdrowicielkę. Było ich za dużo, żebym mógł ich powstrzymać przed zabraniem ostatniej rodziny, jaka mi pozostała. Pojedynek z tymi, którzy zostawali przeciągał się wysysając ze mnie kolejne siły. Ale oni nie znali Nokturnu tak jak ja, zdołałem zniknąć w alejkach, ukryć się i dojść do siebie. Na tyle, żeby w ostatnim, szalonym i rozpaczliwym geście spróbować jeszcze naprawić świat i rzucić Szatańską Pożogę na bezbronnych mugoli. Byłem gotów zginąć wtedy w płomieniach. Taki był plan. Miałem tylko spalić trzy szpitale pełne ludzi. Ale złapali mnie zanim zdołałem rozpocząć pożar w drugim. Tym razem było ich za dużo, tym razem nie miałem, gdzie uciec, tym razem złapali i mnie. Odebrali mi różdżkę, zamknęli w Tower po raz drugi w życiu, a potem postawili przed Wizegamontem. I oto byłem. Pytali o Rycerzy Walpurgii i o Czarnego Pana.
- Nie myślcie, że jesteście bezpieczni - odpowiadałem. - Czarny Pan nie zginął. Wróci. A wtedy zatęsknicie za Grindelwaldem.
Tego bali się najbardziej, powrotu najpotężniejszego czarnoksiężnika, jaki kiedykolwiek istniał. Widziałem to w ich przerażonych oczach, pełnych niepokoju spojrzeniach, jakie wymieniali, gdy padało jego imię, którego nie chcieli nawet wypowiadać.
- Za swoje zbrodnie zostajesz skazany na pocałunek dementora - przez salę po raz pierwszy przeszedł szmer. Jednocześnie aprobaty, co niepokoju. Ostatnio dużo ludzi było wysyłanych na bardzo bliskie spotkania z tymi potwornymi istotami. Ministerstwo musiało je uspokoić po tym, jak odebraliśmy z ich zimnych szpona Craiga. Włamanie do Azkabanu znajdowało się na długiej liście przestępstw, o jakie mnie oskarżono.
Nie powiedziałem nic, uśmiechnąłem się zimno, kpiną maskując rosnące przerażenie. Nie chciałem zakończyć życia w ten sposób, jako pusta skorupa, więzień własnego ciała, bez wszystkiego tego, co czyniło ze mnie mnie. Wiedziałem, jaki będzie jednak werdykt. I tym razem nie zrobiłem nic, by przed nim uciec. Odeszli wszyscy. Wszystkie moje marzenia zamieniły się w popiół. Czułem, że nie ma we mnie nic, pozbawiony emocji, myśli i uczuć, jakby kara odbyła się już dawno.
W sali było nas tylko czterech. Ja, strażnik, sędzia Wizegamontu i dementor. Unosił się naprzeciw mnie, gdy odczytywano wyrok. Przywiązany łańcuchami do specjalnie przeznaczonego dla skazańców pala, wpatrywałem się w ciemność pod jego kapturem. Nie zwracałem uwagi już na nic innego. Cały czas uśmiechałem się kpiąco, jak wtedy, gdy zostałem skazany. Zbliżał się do mnie pomału, jak drapieżnik do ofiary, napawał się strachem, którego stłumić nie potrafiłem. Wywoływał wszystkie wspomnienia o poległych, o wszystkich gorzkich i bolesnych porażkach mojego życia. O przepadłych na zawsze nadziejach. Każda chwila smutku z życia wracała do mnie ze zdwojoną siłą, gdy był tak blisko, że pod kapturem dostrzegałem zarysy jego upiornej twarzy. Zimna dłoń złapała mnie za szyję sprawiając, że oddychanie było prawie niemożliwe. Unosił mnie tak na tyle, na ile pozwoliły mu łańcuchy. Łapałem powietrze coraz rozpaczliwiej, ale przestawało to mieć znaczenie. Liczyło się tylko to, że moje życie nie miało już sensu. Przygnieciony całym smutkiem, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem nie zorientowałem się w pierwszej chwili, że ta świetlista smuga wydobywająca się z moich półotwartych ust to dusza. Dotarło to do mnie dopiero, gdy przerażająca twarz dementora wyłoniła się w pełni spod kaptura i pochłonęła ją w całości. Zrobiło mi się zimno, jakby oślizgłe macki wdarły się do samego środka mnie i wydarły wszystkie ciepło. Nawet nie wiedziałem, że krzyczałem. Osunąłem się na kolana i popatrzyłem na urzędnika, na strażnika, na dementora. Ale nie czułem już nic. Jedyne, o czym potrafiłem myśleć była przeraźliwa pustka wewnątrz mnie, która zdawała się rozrastać z sekundy na sekundę. Pochłaniając moje imię, wspomnienia i wreszcie po prostu mnie. Było mi już tylko zimno tym charakterystycznym zimnem nieistnienia, którego nikt żywy nie zrozumie.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
[Sen] The abyss also gazes into you
Szybka odpowiedź