Amelia Bell
Nazwisko matki: Bell
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: mugolska
Wzrost: 106 cm
Waga: 16 kg
Kolor włosów: jasny brąz, wpadający w miedziane
Kolor oczu: błękitnozielone
Znaki szczególne: piegi na nosku, cienka blizna na lewym kolanie
Nie mam
Jeszcze nie byłam
Konik!...będzie kiedyś
Wąż
Przebiśniegi i wiśnie
Mama i Tato trzymają mnie za rączki
Kościane koniki, zdzieranie rajstopek na kolankach,
bieganie, zadawanie pytań, robienie ciastek, latanie na miotełce
Jastrzębie z Falmouth
latanie na miotełce, bieganie żeby nikt mnie nie dogonił
ładnej, albo głosu mamy
Kylie Struble
Powitało ją światło. Jasne, ale ciepłe, które nie raziło w otwierane dopiero, błękitnozielone oczka. Początkowa cisza była zwodnicza, bo gdy tylko dotknęły ją zimne dłonie uzdrowicielki, milczenie zerwało się w rozdzierającym płaczu. Łkanie uspokoiło sie dopiero w cieple, w otulających ją ramionach, w głosie miękkim, uspokajającym. I w zapachu przebiśniegów, którymi pachniała Mama.
Nie miało znaczenia, że obok na stoliku stały inne kwiaty. Drobne, różowe płatki opadały na nieduży stolik, ale nikt nie troskał sie ich sprzątnięciem. Nie, kiedy na świat, w małym pokoiku na poddaszu przyszła na świat Amelia
Imię nie było nadawane w pośpiechu. Młoda mama nawet nie próbowała kryć radości i rozczulenie na widok pary wpatrzonych w nią źrenic, niezmiennie przypominających kogoś zupełnie innego. Radość wprost proporcjonalnie odwrotna do chłodnej emocji, którą emanowała starsza kobieta, pryzmującą na świat nowo narodzoną dziewczynkę. Amelia miała na zawsze zapamiętać głębokie zmarszczki na kobiecym czole i wiecznie chmurne oblicze, gdy tylko przyszło jej zajmować się...wnuczką. Tym bardziej, gdy swoje pierwsze słowa złamała językową wadą, której nie potrafiła pozbyć się mimo opływających lat. A mała nigdy miała sie nie dowiedzieć, że źródłem niezadowolenia nie była ona sama, a ojciec, który różnił się w opowieściach mamy i babci. Zupełnie, jakby przedstawiano jej dwie, skrajnie różne sylwetki. Bohater i nikczemnik. Amelia kochała obu. Nawet, jeśli konfrontację wyobrażeń miała poznać dopiero kilka lat później
Zasypiała przy kołysance. Nucona melodia uspokajała dziewczynkę nawet podczas największego płaczu. Siłą rzeczy, nawet babcia nauczyła się niewyraźnie mruczeć znajomy ton, gdy tylko powietrze rozdzierało dziecięce łkanie. Z czasem, gdy tylko Amelia potrafiła zrozumieć co właściwie słyszy - sama podejmowała melodię, czy to bawiąc się na matczynym łóżku podarowaną lalką, czy to wdrapując się na zbyt dla niej duże krzesło, czy też klecąc pierwsze literki z ilustrowanej bajki.
Amelia żyła na pograniczu dwóch światów. Naturalnym dla niej był widok lewitujących chochli, które mieszały pachnące cynamonem ciasto, przyglądała się jasnej poświacie płynącej z maminej różdżki, gdy boleśnie rozdarła sobie kolano (do dziś ma podłużną bliznę). Czy też stawiając kroki na wymalowanych, ulicznych pasach, gdy akurat dziadek odprowadzał ją do Mamy. Opowiadał wtedy o samochodach i prostocie wykonania przedmiotów, które na co dzień używał. Był mugolem i prawdopodobnie cicho wierzył, że wnuczka pokocha i zostanie w jego świecie. Tak się nie stało, ale świadkiem ujawnienia mocy, była Camille.
Jako pełnoprawna uzdrowicielka, nie zawsze mogła pozwolić sobie na zostawienie córki z rodzicami. Zostawiła dziewczynkę w jednej z pustych sal, z książeczkami pełnymi ilustracji, z których przekazywała małej podstawową (chociaż dziecięcą) wiedzę z ludzkiej anatomii. Samej zajmowała się pacjentami, a gdy wróciła, zastała małą siedzącą na kozetce przy oknie z maleńkim wróblem w dłoniach - Jus zyje Mamo! - piszczała radośnie, a w ślad za umykającym stworzonkiem, pomknęła niekontrolowana i zdecydowanie magiczna kula światła.
Jak na dziecko, Amelia bardzo łatwo dostrzegała rysujące się w bliskich emocje. Nawet, gdy nie padały żadne słowa, a babcia odwracała się niezadowolona, gdy wnuczka niedokładnie wymawiała francuskie słówko. Czy była to zwykła fanaberia, czy większy plan i próby namówienia córki do wyjechania za granice kraju, do Europy. Uczyła języka wnuczkę, uczyła i Camille, chociaż żadna z uczennic nie wykazywała większych zapędów do przyswajania podobnej wiedzy.
To, czym bardziej interesowała się dziewczynka, to praca i mamy i babci. Uwielbiała też przeglądać ilustrowane księgi i opisane w nich magiczne stworzenia. Najbardziej zachwycały ją testrale, nic nie robiąc sobie z przytyków Kosciane koniki często pojawiały się w pierwszych rysunkach, nie rozumiejąc, dlaczego nie mogła ich zobaczyć. Nie lubiła tylko węży, reagując piskiem na widok obrazków, przerażona jeszcze bardziej, gdy nawiedzały ją koszmary.
Z przyjemnością też stawała na podstawionym specjalnie stołku, gdy rodzicielka mieszała w garnku zupę, czy zagniatała kruche ciasto na szarlotkę. Ale największą radość sprawiały jej zabawy na dworze. Biegała dużo i często. Jeszcze częściej wracając z podartą sukienką i dziurą w rajstopkach. Ileż radości miała, gdy po raz pierwszy dostała miotełkę i niemal zachłysnęła się własnym oddechem, pieczętując spektakularnym upadkiem. I tak wracała. Do dziś pamiętała pierwszy i jedyny mecz Quidditcha, na który zabrała ją mama. Obiecała milczenie, by przypadkiem nie pochwalić się dziadkom. Nawet jeśli nie rozumiała dlaczego - wierzyła Mamie na słowo. I nie żałowała. Zakochała się w widoku pędzących na miotłach sylwetek, za maleńkim zniczem, który tak trudno był złapać. Co prawda nie wiedziała, dlaczego Mama rozpłakała się na koniec, umykając nim grupa zawodników przeszła niedaleko barierek, po wygranej, ale...czuła dziecięcym serduszkiem, że było w tym coś ważnego.
Jej mały świat wywrócił sie do góry nogami, gdy zaczęto wytykać ją palcami. Ją, jej mamę, babcię i dziadka. Słyszała, że była brudna, raz nawet rzucając się w złości na jasnowłosą dziewczynkę. Wcale nie była brudna. Ani gorsza. Mama przecież była najpiękniejsza na świecie. Częściej zostawała w domu, częściej też panowała cisza, zamiast śmiechu. na pytania nie dostawała odpowiedzi, a wszystko upadło, gdy zginęli dziadkowie. Świat wybuchł i razem z dziadkowym domem, pochłonął także dwójkę staruszków. Nie była na pogrzebie. bała się, gdy pierwszy raz uderzyła mamę niekontrolowaną falą mocy. Amelia zamykała się w sobie bardziej, częściej milczała, już nie uczyła się tańczyć, gdy Camille wracała z pracy, a strach na stałe zagościł pośród ścian dwupokojowego mieszkania.
Z nocy 15 na 16 maja, stały się dwie rzeczy. Tragedia i marzenie splotło się ze sobą, wyrywając małą dziewczynkę i jej matkę z łóżek. Niekontrolowany wybuch anomalii, które dotknęło kamienicy mieszkalnej, w której mieszkała z Mamą. Czarna chmura zalała wszystko, bolesne ukłucie rozorało pierś dziewczynki, a gdy we łzach otworzyła oczy, znajdowała się w lesie. Cienie wysokich drzew malowały się wokół, zapach liści, ziemi i krwi. Pochylała się nad nią Mama. Oczy miała podkrążone, była przerażone, przeraźliwe blada. Opierała się o szeroki pień starego drzewa, znacząc pień krwawą, wciąż sączącą się smugą. Jedną dłonią otulała ciało dziecka, drugą, bez ustanku poruszała nad dziewczynką, szepcząc słabo znajome zaklęcie.
Zasypiały razem. Obie poruszały wargami w nuconej melodii, ale na koniec, tylko kołysanka Amelii została. I tylko ona obudziła się, gdy świt uderzył w powieki. Wtedy też pierwszy raz zobaczył testrale. Kościany konik pochylał się nad jej głową, gdy otworzyła oczy. Napuchnięte od płaczu oczy rozpogodziły się, a stworzenie skubnęło sklejone od rosy włosy dziecka. Trwał przy niej długo i zniknął, gdy tylko a horyzoncie pojawiła się ludzka sylwetka.
Powiedzieli, że Mama zasnęła. Na bardzo długo. Nikt za bardzo nie chciał z nią rozmawiać ponad kilka tłumaczeń. Siedziała zazwyczaj w pustym pokoju, a dwa dni później miała przyjść na pogrzeb. Nikt nie pozwolił jej wrócić do małego mieszkania, ale starsza, milcząca pani przyniosła jej małą walizkę, w której znalazła kilka swoich rzeczy. Niebieski zeszyt, w którym trzymała jedyne zdjęcie z mamą, jakie miała, zasuszony między kartkami kwiat przebiśniegu, a między rzeczami także fałszoskop, chociaż nie znała jego znaczenia. Należał do Mamy.
To, co powiedzieli jej nim kominkiem przeprowadzono ją w okolice cmentarza, to, że zostanie zabrana. Miała poznać Tatę.
Pokochasz mnie tak jak Mama?
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
J. Francuski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznastwo | II | 0 |
Nazwa biegłości | zależne | zależne |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malowanie | I | ½ |
Muzyka (śpiew) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotełce | I | 1 |
Taniec nowoczesny | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 1/2 |
Miotła (dziecięca), Fałszoskop
Witamy wśród Morsów
Życie potrafi być jednak bardziej okrutne, niż quidditch. Odebrał Amelii to, co w życiu dziecka najważniejsze - matkę, jej opiekunkę i przyjaciółkę. Czy jej świeżo upieczony ojciec zdoła sprawić, że na tę słodką buzię powróci szczęście?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 21.12.17 15:28, w całości zmieniany 2 razy
[14.01.18] Event saneczkowy, otrzymana nagroda: kanarek