Sala balowa
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sala balowa
Sala balowa jest najbardziej reprezentatywnym pomieszczeniem w całym Yaxley's Hall. Przystosowana do przyjmowania najznakomitszych gości zachwyci nawet najbardziej wybrednego krytyka sztuki. Sufit zapełniony jest zaczarowanymi freskami, przedstawiającymi walecznych przodków Yaxley'ów oraz ich historie, z których każdy członek tego rodu jest niezwykle dumny. Kryształowe żyrandole oraz stojące świeczniki zapewniają odpowiednią ilość światła w całej sali. Widok z łukowatych, ogromnych okien rozpościera się na pobliskie jezioro oraz lasy otaczające pałac. Każde z nich stanowi wyjście na balkon, który rozciąga się na całej długości sali. To na nim najchętniej spędzają swój czas goście, gdy tylko zejdą z parkietu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
18.06
Wreszcie nadszedł ten dzień. Nadchodził długo, przedłużając czas oczekiwania o kolejne mijające dni. Tak, droga ku niemu wydawała się Cynericowi zbyt długa, zbyt czasochłonna i zbyt kręta. Wspomnienia powoli blakły w starciu z niewielkim stresem oraz podekscytowaniem. Przygotowanie do misji Rycerzy to jedno, lecz początki czerwca obfitowały bardziej w intensywne przymiarki ślubne. Yaxley nie zajmował się praktycznie niczym - pomijając wybór materiałów oraz kolorów szat, a także staniem na podeście i użyczaniem swojego ciała do zdejmowania miar i dopasowywania powstającego ubioru. Przez krawca, płci męskiej - zgodnie z obietnicą złożoną miesiąc temu. Pamiętał o niej, należał do ludzi słownych i obowiązkowych, zaś honor traktował jako dobro nadrzędne, o ile nie godziło w dobre imię rodziny. Nie zamierzał uchylać się także od sprawienia Rosie przyjemności nawet w tak pozornie błahych sprawach. Reszta przygotowań była dlań wielką niewiadomą; nadal zajmował się trollami, trenował czarną magię, uczestniczył w spotkaniach oraz szykował się na misję, chociaż ta sprawa została chwilowo zepchnięta na margines świadomości. Musiała, skoro treser pragnął wstąpić w związek małżeński nadając swojemu istnieniu zupełnie innego wymiaru. Wiązał z tym wydarzeniem wielkie nadzieje, przede wszystkim upatrywał w nim kresu swojej samotności odczuwalnej każdego wieczora kiedy przychodziło spocząć. Przytykając głowę do poduszki nie zasypiał od razu odnajdując czas na rozmyślania. Zdarzało się, że przywoływał te przyjemne, bazując na wspomnieniach oraz marzeniach, lecz niestety częściej poddawał analizie sprawy trapiące lub wymagające natychmiastowego rozwiązania.
Do ślubu podchodził nader optymistycznie - wręcz naiwnie? - uważając, że od tego momentu wszystko się ułoży, życie nabierze barw, zaś pustka zostanie bezpowrotnie zasklepiona perlistym śmiechem Rosalie, przyjemnym dotykiem jej gładkiej dłoni na jego szorstkim policzku oraz spojrzeniem odbijającym w błękicie zrozumienie. Tak to widział w swojej idyllicznej wizji przyszłego życia i to tego się trzymał. Nie dlatego, że ślepo wierzył w idealny świat, że wraz z dniem osiemnastego czerwca zniknie zagrożenie oraz widmo wojny - tak było po prostu łatwiej. I przyjemniej. Cieszyć się pełnym frazesów widokiem na przyszłość, chłonąc słodką teraźniejszość zakrapianą równie słodkimi obietnicami podszeptów umysłu. Potrzebował tego w goryczy egzystencji, jaką serwował mu do tej pory los.
Nie powinien się cieszyć, że poprzedni narzeczeni półwili zniknęli z pola widzenia - a jednak. Gdyby nie to, chyba już nigdy nie byłby do końca szczęśliwy. Nawet u boku najlepszej kobiety, jaką na pewno znalazłby mu nestor; pewne rzeczy są po prostu niezmienne. Stałe i niezachwiane, jak wszyscy Yaxley'owie. Tkwiący uparcie na bagnach, uparcie spoglądający w przeszłość, którą tego dnia Cyneric przemianował na ich wspólną przyszłość.
Szykował się - czy raczej to służba szykowała jego - nieporównywalnie dłużej niż zwykł to robić. Spędził nad tym cały ranek, wykazując wyraźne znamiona zdenerwowania. Nieco nieobecny, przejęty wzrok, nerwowe poprawianie mankietów koszuli, subtelne drżenie ust. Pomimo spełniających się marzeń, ślub bierze się w życiu tylko raz - i ten raz musi być idealny. Żeby chociaż mógł próbować równać się z perfekcją panny młodej.
Niestety wiele rzeczy poszło nie tak. Z pewnych względów technicznych ceremonię nieco przyspieszono, jednakże pogoda postanowiła się wypiąć na przyszłe małżeństwo. Katastrofalne w skutkach odwilże nie pozwoliły na zorganizowanie uroczystości w upragnionym ogrodzie - bagna były na tyle podmokłe, że nie mogli ryzykować kolejną wilgocią. Wszystko przeniesiono zatem do ogromnej sali balowej. Stając u jej szczytu, w wyznaczonym miejscu, stanął po lewej stronie urzędnika, mistrza ceremonii. Obok pana młodego stał jego brat oraz oczywiście Morgoth, prawdopodobnie próbując w milczeniu podnieść go na duchu.
Patrząc na tyły dostrzegł wielu gości, którym był wdzięczny za przybycie. Oprócz Yaxley'ów zauważył też najbliższą rodzinę Rosie od strony Rosierów, wszystkich w komplecie pomimo wciąż trwającej żałoby. Tym bardziej doceniał ten gest. Przyuważył też lady Slughorn, będącą dalszą krewną jego narzeczonej, Carrowów oraz Nottów, którzy niedawno także stanęli na ślubnym kobiercu; nie zawiedli także Parkinsonowie i Burke'owie - nieocenieni sojusznicy - oraz co dziwniejsze Blackowie, chociaż wspólna sprawa łącząca wszystkich Rycerzy nie mogła pozostać niezauważona. Tak jak półwile, których nie znał, a które odznaczały się na tle reszty gości - być może były to jakieś znajome Rosalie. Także inne rody postanowiły wysłać swoich przedstawicieli, poprzetykanych pojedynczo w ławach. Nie było co prawda imponującej ilości osób, jednakże Cyneric się tym nie przejmował ani nie brał do siebie - być może zatrzymały ich nadal unoszące się w powietrzu anomalie.
Najważniejsza była Rosie, to na nią czekał i to jej wypatrywał.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Nadchodził długo, przedłużając czas oczekiwania o kolejne mijające dni. Tak, droga ku niemu wydawała się Cynericowi zbyt długa, zbyt czasochłonna i zbyt kręta. Wspomnienia powoli blakły w starciu z niewielkim stresem oraz podekscytowaniem. Przygotowanie do misji Rycerzy to jedno, lecz początki czerwca obfitowały bardziej w intensywne przymiarki ślubne. Yaxley nie zajmował się praktycznie niczym - pomijając wybór materiałów oraz kolorów szat, a także staniem na podeście i użyczaniem swojego ciała do zdejmowania miar i dopasowywania powstającego ubioru. Przez krawca, płci męskiej - zgodnie z obietnicą złożoną miesiąc temu. Pamiętał o niej, należał do ludzi słownych i obowiązkowych, zaś honor traktował jako dobro nadrzędne, o ile nie godziło w dobre imię rodziny. Nie zamierzał uchylać się także od sprawienia Rosie przyjemności nawet w tak pozornie błahych sprawach. Reszta przygotowań była dlań wielką niewiadomą; nadal zajmował się trollami, trenował czarną magię, uczestniczył w spotkaniach oraz szykował się na misję, chociaż ta sprawa została chwilowo zepchnięta na margines świadomości. Musiała, skoro treser pragnął wstąpić w związek małżeński nadając swojemu istnieniu zupełnie innego wymiaru. Wiązał z tym wydarzeniem wielkie nadzieje, przede wszystkim upatrywał w nim kresu swojej samotności odczuwalnej każdego wieczora kiedy przychodziło spocząć. Przytykając głowę do poduszki nie zasypiał od razu odnajdując czas na rozmyślania. Zdarzało się, że przywoływał te przyjemne, bazując na wspomnieniach oraz marzeniach, lecz niestety częściej poddawał analizie sprawy trapiące lub wymagające natychmiastowego rozwiązania.
Do ślubu podchodził nader optymistycznie - wręcz naiwnie? - uważając, że od tego momentu wszystko się ułoży, życie nabierze barw, zaś pustka zostanie bezpowrotnie zasklepiona perlistym śmiechem Rosalie, przyjemnym dotykiem jej gładkiej dłoni na jego szorstkim policzku oraz spojrzeniem odbijającym w błękicie zrozumienie. Tak to widział w swojej idyllicznej wizji przyszłego życia i to tego się trzymał. Nie dlatego, że ślepo wierzył w idealny świat, że wraz z dniem osiemnastego czerwca zniknie zagrożenie oraz widmo wojny - tak było po prostu łatwiej. I przyjemniej. Cieszyć się pełnym frazesów widokiem na przyszłość, chłonąc słodką teraźniejszość zakrapianą równie słodkimi obietnicami podszeptów umysłu. Potrzebował tego w goryczy egzystencji, jaką serwował mu do tej pory los.
Nie powinien się cieszyć, że poprzedni narzeczeni półwili zniknęli z pola widzenia - a jednak. Gdyby nie to, chyba już nigdy nie byłby do końca szczęśliwy. Nawet u boku najlepszej kobiety, jaką na pewno znalazłby mu nestor; pewne rzeczy są po prostu niezmienne. Stałe i niezachwiane, jak wszyscy Yaxley'owie. Tkwiący uparcie na bagnach, uparcie spoglądający w przeszłość, którą tego dnia Cyneric przemianował na ich wspólną przyszłość.
Szykował się - czy raczej to służba szykowała jego - nieporównywalnie dłużej niż zwykł to robić. Spędził nad tym cały ranek, wykazując wyraźne znamiona zdenerwowania. Nieco nieobecny, przejęty wzrok, nerwowe poprawianie mankietów koszuli, subtelne drżenie ust. Pomimo spełniających się marzeń, ślub bierze się w życiu tylko raz - i ten raz musi być idealny. Żeby chociaż mógł próbować równać się z perfekcją panny młodej.
Niestety wiele rzeczy poszło nie tak. Z pewnych względów technicznych ceremonię nieco przyspieszono, jednakże pogoda postanowiła się wypiąć na przyszłe małżeństwo. Katastrofalne w skutkach odwilże nie pozwoliły na zorganizowanie uroczystości w upragnionym ogrodzie - bagna były na tyle podmokłe, że nie mogli ryzykować kolejną wilgocią. Wszystko przeniesiono zatem do ogromnej sali balowej. Stając u jej szczytu, w wyznaczonym miejscu, stanął po lewej stronie urzędnika, mistrza ceremonii. Obok pana młodego stał jego brat oraz oczywiście Morgoth, prawdopodobnie próbując w milczeniu podnieść go na duchu.
Patrząc na tyły dostrzegł wielu gości, którym był wdzięczny za przybycie. Oprócz Yaxley'ów zauważył też najbliższą rodzinę Rosie od strony Rosierów, wszystkich w komplecie pomimo wciąż trwającej żałoby. Tym bardziej doceniał ten gest. Przyuważył też lady Slughorn, będącą dalszą krewną jego narzeczonej, Carrowów oraz Nottów, którzy niedawno także stanęli na ślubnym kobiercu; nie zawiedli także Parkinsonowie i Burke'owie - nieocenieni sojusznicy - oraz co dziwniejsze Blackowie, chociaż wspólna sprawa łącząca wszystkich Rycerzy nie mogła pozostać niezauważona. Tak jak półwile, których nie znał, a które odznaczały się na tle reszty gości - być może były to jakieś znajome Rosalie. Także inne rody postanowiły wysłać swoich przedstawicieli, poprzetykanych pojedynczo w ławach. Nie było co prawda imponującej ilości osób, jednakże Cyneric się tym nie przejmował ani nie brał do siebie - być może zatrzymały ich nadal unoszące się w powietrzu anomalie.
Najważniejsza była Rosie, to na nią czekał i to jej wypatrywał.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Chociaż już raz przez to przechodziłam, chociaż już raz prawie wzięłam ślub, to moje szczęście w tym momencie było nieporównywalnie większe. Spałam z ogromnym trudem, ekscytują się tym, co miało się wydarzyć, a do zamknięcia oczu zmusiła mnie jedynie myśl, że nie powinnam się jutro pojawić z podkrążonymi oczami. Przesunęliśmy datę ślubu na wcześniejszą i ja absolutnie nie miałam nic przeciwko, tylko pogoda nam nie dopasowała i mój wymarzony ślub w ogrodzie zamienił się na ślub w wielkiej sali balowej. Przeżyje, tym bardziej, że obok mnie miał dzisiaj stanąć Cyneric. Nie widziałam narzeczonego od wczorajszej kolacji, dzisiaj szykowałam się od białego świtu i mogliby mi założyć buciki odwrotnie na stopy, a ja i tak bym nie zauważyła, pogrążona rozmyślaniem o swoim narzeczonym. Cieszyłam się ogromnie, z nerwów ściskał mnie żołądek i nie mogłam się skupić, tak bardzo nie mogąc doczekać się wieczora. Szykowałam się wraz z Lilianą, w końcu było to oczywiste, że została ona moją druhną. Ale byłam dzisiaj zdecydowanie bardziej milcząca, więc nie rozmawiałyśmy zbyt dużo. A jeśli już, to nasze rozmowy dotyczyły ślubu. O niczym innym nie mogłam dzisiaj myśleć.
Kiedyś nie myślałam o Cynericu jako o przyszłym partnerze i nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak blisko mnie była jego miłość. Musiałam dużo przejść, aby to wszystko dostrzec. Człowiek całe życie uczy się na swoich błędach, ale już koniec, dosyć tej nauki. Chciałabym już być u jego boku szczęśliwa. Po za tym da mi to, o czym zawsze tak bardzo marzyłam - pozostanie w Fenland. Od zawsze czułam, że tu jest moje miejsce, tu chce wziąć ślub, tu chce wychować swoje dzieci. Pogodziłam się z myślą, że to się nigdy nie wydarzy, aż na horyzoncie pojawił się mój kuzyn. Dał mi swoją miłość, dał mi bezpieczeństwo, a ja nie pozostałam mu dłużna, oddając mu swoje serce i myśli. Już zawsze miałam pozostać jego, cokolwiek się nie wydarzy.
Idąc w stronę sali balowej w towarzystwie swojej siostry i służby czułam się jak prawdziwa księżniczka. Piękna suknia dodawała mi pewności siebie. Dziś pozwoliłam, aby mój urok emanował ze mnie ze zdwojoną siłą. Niech wiedzą kogo bierze za żonę mój kuzyn, niech mu zazdroszczą, niech otworzą usta i patrzą na mnie z podziwem. Byłam Yaxley’em, dumna, pewna siebie, w dodatku piękna i już miałam taką zostać na zawsze.
Ojciec stał pod drzwiami do wielkiej sali balowej i patrzył na mnie z zachwytem. Już na jego widok poczułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. Zamrugałam szybko nie chcąc się popłakać jeszcze przed ceremonią. Przywitał się ze mną, potem z Lilianą. Wyglądał bardzo dobrze, jak na jego stan zdrowia, musiał się bardzo starać by wypaść idealnie. W końcu na sali było pełno gości i tak samo jak on, tak i ja, nie chciałam, aby widzieli jego słabość. Wiedział o tym i dał z siebie wszystko. Podałam mu dłoń, drzwi się otworzyły, zagrała muzyka, a myśmy weszli do środka. Mój wzrok padł na Cynerica i gdyby nie ojciec, który powolnym krokiem prowadził mnie do przodu, przystanęłabym, a nogi ugięły by się pode mną miękkie jak z waty. Był tak przystojny, a rodowe barwy szaty idealnie do niego pasowały. Byłam taka dumna. Dalej Morgoth, któremu posłałam ciepły uśmiech. Jego obecność była dla mnie ogromnie ważna. Dyskretnie rozejrzałam się po sali. Ucieszyłam się na widok ciotki Rosier, wraz z Tristanem, Fantine oraz Melisande - rodzina od strony mojej matki była mi bardzo bliska. Dalej lady Slughorn, moja dalsza rodzina; Inara Nott wraz z mężem oraz swoim ojcem, lordem Carrow; Elizabeth Parkinson, którą ostatnio spotkałam w rezerwacie oraz jej kuzynka Victoria, wraz ze swoim narzeczonym. Pojawienie się przedstawicieli rodu Black było dla mnie miłym zaskoczeniem, bo nie chciałam by to co się wydarzyło, wpłynęło na nasze relacje. Gdzieś mignęła mi także młodziutka lady Lestrange wraz ze swoim ojcem. Pojawili się też inni, których nie rozpoznawałam, albo na których nie zdążyłam spojrzeć, część na pewno nie przybyła, może przez anomalie, może przez wcześniejszą datę. Było to teraz nieważne.
Ważniejszy był fakt, że mój ojciec właśnie doprowadził mnie do narzeczonego i symbolicznie przekazał mu moją dłoń. Spojrzałam na Cynerica z radością. Pierścionek zaręczynowy błyszczał na palcu, dłoń na której miała spocząć obrączka była już do tego przygotowana. Zadrżałam na samą myśl, że to się dzisiaj stanie, że dzisiaj zostanę mężatką w dodatku pozostając pod swoim rodowym nazwiskiem, zostając w swoim rodzinnym domu i u boku mężczyzny, przy którym czułam się kochana i którego sama kochałam. Czy to nie było marzenie każdej młodej panny?
Oboje odwróciliśmy się w stronę urzędnika, który miał udzielić nam ślubu. Ze zdenerwowaniem zaciskałam usta czekając na jego pierwsze słowa. Emocje aż we mnie wrzały, w końcu spełniało się to co było moim, jako kobiety, przeznaczeniem i już niedługo miałam wypełnić wszystkie swoje obowiązki względem męża i rodu. Przymknęłam na chwilę oczy, a zaciśnięte usta rozluźniły się i ułożyły w uśmiech. To miał być najpiękniejszy dzień mojego życia.
Kiedyś nie myślałam o Cynericu jako o przyszłym partnerze i nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak blisko mnie była jego miłość. Musiałam dużo przejść, aby to wszystko dostrzec. Człowiek całe życie uczy się na swoich błędach, ale już koniec, dosyć tej nauki. Chciałabym już być u jego boku szczęśliwa. Po za tym da mi to, o czym zawsze tak bardzo marzyłam - pozostanie w Fenland. Od zawsze czułam, że tu jest moje miejsce, tu chce wziąć ślub, tu chce wychować swoje dzieci. Pogodziłam się z myślą, że to się nigdy nie wydarzy, aż na horyzoncie pojawił się mój kuzyn. Dał mi swoją miłość, dał mi bezpieczeństwo, a ja nie pozostałam mu dłużna, oddając mu swoje serce i myśli. Już zawsze miałam pozostać jego, cokolwiek się nie wydarzy.
Idąc w stronę sali balowej w towarzystwie swojej siostry i służby czułam się jak prawdziwa księżniczka. Piękna suknia dodawała mi pewności siebie. Dziś pozwoliłam, aby mój urok emanował ze mnie ze zdwojoną siłą. Niech wiedzą kogo bierze za żonę mój kuzyn, niech mu zazdroszczą, niech otworzą usta i patrzą na mnie z podziwem. Byłam Yaxley’em, dumna, pewna siebie, w dodatku piękna i już miałam taką zostać na zawsze.
Ojciec stał pod drzwiami do wielkiej sali balowej i patrzył na mnie z zachwytem. Już na jego widok poczułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. Zamrugałam szybko nie chcąc się popłakać jeszcze przed ceremonią. Przywitał się ze mną, potem z Lilianą. Wyglądał bardzo dobrze, jak na jego stan zdrowia, musiał się bardzo starać by wypaść idealnie. W końcu na sali było pełno gości i tak samo jak on, tak i ja, nie chciałam, aby widzieli jego słabość. Wiedział o tym i dał z siebie wszystko. Podałam mu dłoń, drzwi się otworzyły, zagrała muzyka, a myśmy weszli do środka. Mój wzrok padł na Cynerica i gdyby nie ojciec, który powolnym krokiem prowadził mnie do przodu, przystanęłabym, a nogi ugięły by się pode mną miękkie jak z waty. Był tak przystojny, a rodowe barwy szaty idealnie do niego pasowały. Byłam taka dumna. Dalej Morgoth, któremu posłałam ciepły uśmiech. Jego obecność była dla mnie ogromnie ważna. Dyskretnie rozejrzałam się po sali. Ucieszyłam się na widok ciotki Rosier, wraz z Tristanem, Fantine oraz Melisande - rodzina od strony mojej matki była mi bardzo bliska. Dalej lady Slughorn, moja dalsza rodzina; Inara Nott wraz z mężem oraz swoim ojcem, lordem Carrow; Elizabeth Parkinson, którą ostatnio spotkałam w rezerwacie oraz jej kuzynka Victoria, wraz ze swoim narzeczonym. Pojawienie się przedstawicieli rodu Black było dla mnie miłym zaskoczeniem, bo nie chciałam by to co się wydarzyło, wpłynęło na nasze relacje. Gdzieś mignęła mi także młodziutka lady Lestrange wraz ze swoim ojcem. Pojawili się też inni, których nie rozpoznawałam, albo na których nie zdążyłam spojrzeć, część na pewno nie przybyła, może przez anomalie, może przez wcześniejszą datę. Było to teraz nieważne.
Ważniejszy był fakt, że mój ojciec właśnie doprowadził mnie do narzeczonego i symbolicznie przekazał mu moją dłoń. Spojrzałam na Cynerica z radością. Pierścionek zaręczynowy błyszczał na palcu, dłoń na której miała spocząć obrączka była już do tego przygotowana. Zadrżałam na samą myśl, że to się dzisiaj stanie, że dzisiaj zostanę mężatką w dodatku pozostając pod swoim rodowym nazwiskiem, zostając w swoim rodzinnym domu i u boku mężczyzny, przy którym czułam się kochana i którego sama kochałam. Czy to nie było marzenie każdej młodej panny?
Oboje odwróciliśmy się w stronę urzędnika, który miał udzielić nam ślubu. Ze zdenerwowaniem zaciskałam usta czekając na jego pierwsze słowa. Emocje aż we mnie wrzały, w końcu spełniało się to co było moim, jako kobiety, przeznaczeniem i już niedługo miałam wypełnić wszystkie swoje obowiązki względem męża i rodu. Przymknęłam na chwilę oczy, a zaciśnięte usta rozluźniły się i ułożyły w uśmiech. To miał być najpiękniejszy dzień mojego życia.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Od środka wypełniało go przyjemne uczucie radości, podekscytowania i zdenerwowania - czy wypadnie dobrze? Co powinien jej powiedzieć w tak ważnym dlań dniu? Czy uśmiechając się nie wyglądał idiotycznie? Miał w głowie kompletny mętlik, chaos nie do opanowania, nerwowo skubał mankiety koszuli, przejeżdżając opuszkami palców po metalowych spinkach. Zerknął w bok - nie zobaczywszy tam już ani Morgotha, ani swojego brata, spiął się jeszcze mocniej. Na dodatek nie był pewien czy lord Fortinbras - ojciec? - będzie w stanie przyprowadzić swoją córkę na sam szczyt sali balowej, w której miała rozpocząć się główna część uroczystości. I w której właśnie stał Cyneric. Z rozszalałymi niczym sztorm emocjami. Widocznymi w oczach, dużo mniej w mimice - stonowanie uśmiechniętej zza zarostu twarzy.
Zobaczywszy Rosalie ubraną w biel na chwilę wstrzymał oddech. Nigdy nie sądził, żeby kiedykolwiek mogła wyglądać lepiej niż do tej pory - a jednak. Pomylił się w ocenie i to bardzo. Prawdopodobnie przez całą wędrówkę narzeczonej wpatrywał się w nią jak cielę w malowane wrota, nie mrugnąwszy przy tym ani razu. Ocknął się dopiero, kiedy odbierał jej ramię od zmęczonego chorobą teścia. Dałby sobie głowę uciąć, że kąciki jego ust uniosły się wyżej niż dotychczas.
Żałował, że nie mógł dłużej trzymać jej gładkiej skóry w swojej dłoni, jednakże musieli rozpocząć ceremonię. Nagle zaczęły mu przeszkadzać oczy wpatrzone w ich dwoje - pocieszał się jedynie, że na pewno większość skierowana była na pannę młodą. Olśniewającą i urokliwą, bardziej niż jakiekolwiek inne kobiety, głównie dzięki swoim niezwykłym genom. Jednakże to właśnie dla niego, Yaxley'a, była tą najwspanialszą, długo wyczekiwaną - i w tym przypadku roztaczany przez nią urok nie miał z tym zbyt wiele wspólnego.
Wpatrywał się w jasną twarz Rosie jeszcze kilka dobrych sekund nim ostatecznie ich rozdzielono, zaś urzędnik rozpoczął typowe formułki, jakie wygłasza się na magicznych ślubach arystokratycznej socjety. Nie słuchał go - tak, było to zachowaniem niegrzecznym, nie mógł nic na to poradzić. Stał jak zahipnotyzowany, patrząc półwili w jej jasne oczy. Tym razem nawet kilka razy zamrugał, przypominając sobie o podstawowych funkcjach życiowych. Nawet nie czuł potrzeby odwracania odeń twarzy w poszukiwaniu aprobaty u najbliższych - przecież nic nie mówił, nie mógł zatem zachowywać się nieodpowiednio. Jeszcze nie.
Oddychał płytko, za to szybko. Ledwie zrozumiał dawany mu znak przez mistrza ceremonii - spojrzał na niego przelotne, zakłopotany i zdezorientowany. Przysięga, tak. Pamiętał, że próbował ją ułożyć. I że mu nie wyszło. I tak teraz nic z tego nie pamiętał, panikując z powodu beztroskiej dziury w pamięci. Dzisiejszego dnia Rosalie wysysała z niego wszelkie pokłady inteligencji, zostawiając go nagiego - bez rozumu, bez zdolności do szybkiego myślenia, za to z niesłychanym, błogim zadowoleniem z powodu uroczystości zawierania małżeństwa.
Kiedy już wydawało się, że Cyneric zamilknie na wieki, ujął szybko drobną dłoń narzeczonej i wziął głęboki wdech.
- Rosie, cieszę się, że ten dzień w końcu nadszedł. Cieszę się też, że pomimo przeciwności losu, bagiennych przepraw, ataków żabami i niecierpliwego oczekiwania na twoje względy jestem tutaj - nie tyle co na ślubnym kobiercu, co właśnie z tobą. Ponieważ ślub z każdą inną kobietą byłby tylko ślubem, płytkim i nijakim; to ty rozświetlasz Fenland, błyszcząc gdziekolwiek się nie pojawisz, także w moim sercu. Jestem zaszczycony mogąc być tym, który będzie cię chronił przed nieprzyjaciółmi oraz przewrotną fortuną i mam nadzieję, że dla ciebie ten dzień jest równie ważny, tak jak ważny jest dla mnie. Kocham cię prawdziwie i nie przestanę - wydusił z siebie; dość szybko, bojąc się, że myśli umkną zbyt szybko pozostawiając go w zastanowieniu. Nie były to najpiękniejsze słowa, lecz treser trolli nie mógł mieć giętkiego języka - za to wszystko, co powiedział, było jak najszczersze. I tak wyrzucił z siebie więcej słów niż prawdopodobnie z poprzedniego miesiąca łącznie. Specjalnie także odwołał się do ich prywatnych, unikatowych wspomnień - do dziecięcych zabaw, kiedy wraz z innymi chłopcami dokuczali pannom Yaxley, kiedy wspólnie zwiedzali bagna i wreszcie kiedy podarował jej naszyjnik z okazji urodzin. To wszystko było uosobieniem jego uczuć, których nigdy nie wypowiedział na głos. Do dziś, kiedy mu wypadało nie czując się z tym głupio.
Zobaczywszy Rosalie ubraną w biel na chwilę wstrzymał oddech. Nigdy nie sądził, żeby kiedykolwiek mogła wyglądać lepiej niż do tej pory - a jednak. Pomylił się w ocenie i to bardzo. Prawdopodobnie przez całą wędrówkę narzeczonej wpatrywał się w nią jak cielę w malowane wrota, nie mrugnąwszy przy tym ani razu. Ocknął się dopiero, kiedy odbierał jej ramię od zmęczonego chorobą teścia. Dałby sobie głowę uciąć, że kąciki jego ust uniosły się wyżej niż dotychczas.
Żałował, że nie mógł dłużej trzymać jej gładkiej skóry w swojej dłoni, jednakże musieli rozpocząć ceremonię. Nagle zaczęły mu przeszkadzać oczy wpatrzone w ich dwoje - pocieszał się jedynie, że na pewno większość skierowana była na pannę młodą. Olśniewającą i urokliwą, bardziej niż jakiekolwiek inne kobiety, głównie dzięki swoim niezwykłym genom. Jednakże to właśnie dla niego, Yaxley'a, była tą najwspanialszą, długo wyczekiwaną - i w tym przypadku roztaczany przez nią urok nie miał z tym zbyt wiele wspólnego.
Wpatrywał się w jasną twarz Rosie jeszcze kilka dobrych sekund nim ostatecznie ich rozdzielono, zaś urzędnik rozpoczął typowe formułki, jakie wygłasza się na magicznych ślubach arystokratycznej socjety. Nie słuchał go - tak, było to zachowaniem niegrzecznym, nie mógł nic na to poradzić. Stał jak zahipnotyzowany, patrząc półwili w jej jasne oczy. Tym razem nawet kilka razy zamrugał, przypominając sobie o podstawowych funkcjach życiowych. Nawet nie czuł potrzeby odwracania odeń twarzy w poszukiwaniu aprobaty u najbliższych - przecież nic nie mówił, nie mógł zatem zachowywać się nieodpowiednio. Jeszcze nie.
Oddychał płytko, za to szybko. Ledwie zrozumiał dawany mu znak przez mistrza ceremonii - spojrzał na niego przelotne, zakłopotany i zdezorientowany. Przysięga, tak. Pamiętał, że próbował ją ułożyć. I że mu nie wyszło. I tak teraz nic z tego nie pamiętał, panikując z powodu beztroskiej dziury w pamięci. Dzisiejszego dnia Rosalie wysysała z niego wszelkie pokłady inteligencji, zostawiając go nagiego - bez rozumu, bez zdolności do szybkiego myślenia, za to z niesłychanym, błogim zadowoleniem z powodu uroczystości zawierania małżeństwa.
Kiedy już wydawało się, że Cyneric zamilknie na wieki, ujął szybko drobną dłoń narzeczonej i wziął głęboki wdech.
- Rosie, cieszę się, że ten dzień w końcu nadszedł. Cieszę się też, że pomimo przeciwności losu, bagiennych przepraw, ataków żabami i niecierpliwego oczekiwania na twoje względy jestem tutaj - nie tyle co na ślubnym kobiercu, co właśnie z tobą. Ponieważ ślub z każdą inną kobietą byłby tylko ślubem, płytkim i nijakim; to ty rozświetlasz Fenland, błyszcząc gdziekolwiek się nie pojawisz, także w moim sercu. Jestem zaszczycony mogąc być tym, który będzie cię chronił przed nieprzyjaciółmi oraz przewrotną fortuną i mam nadzieję, że dla ciebie ten dzień jest równie ważny, tak jak ważny jest dla mnie. Kocham cię prawdziwie i nie przestanę - wydusił z siebie; dość szybko, bojąc się, że myśli umkną zbyt szybko pozostawiając go w zastanowieniu. Nie były to najpiękniejsze słowa, lecz treser trolli nie mógł mieć giętkiego języka - za to wszystko, co powiedział, było jak najszczersze. I tak wyrzucił z siebie więcej słów niż prawdopodobnie z poprzedniego miesiąca łącznie. Specjalnie także odwołał się do ich prywatnych, unikatowych wspomnień - do dziecięcych zabaw, kiedy wraz z innymi chłopcami dokuczali pannom Yaxley, kiedy wspólnie zwiedzali bagna i wreszcie kiedy podarował jej naszyjnik z okazji urodzin. To wszystko było uosobieniem jego uczuć, których nigdy nie wypowiedział na głos. Do dziś, kiedy mu wypadało nie czując się z tym głupio.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
A ja nie martwiłam się o to jak wypadnę. Wyuczone ruchy, przez lata praktyk weszły mi w nawyk i nawet nie musiałam o nich myśleć. Naturalna gracja i piękno wypływająca z mojej krwi. Nic nie mogło stanąć na przeszkodzie, abym dzisiejszego dnia błyszczała. Nic. Byłam piękna i swoją pięknością chciałam emanować. Chciałam by mój mąż mnie podziwiał, by był dumny z tego kogo bierze za swoją żonę. Tyle razy powtarzałam, że bałam się, że mężczyźni myślą o ślubie ze mną tylko ze względu na moje zewnętrzne piękno. Poddawałam się temu uważając, że najwyraźniej tak musi być. Ale ja nie miałam obaw jeśli chodzi o Cynerica. Znał mnie od zawsze, moje słabe i mocne strony, nie raz widział jak płaczę, śmieję się i krzyczę ze strachu lub zdenerwowania. Był mi bliski i musiałam dorosnąć, dojrzeć do tego, aby to dostrzec. Z każdym krokiem kierowanym w jego stronę upewniałam się, że decyzja podjęta przez mego ojca była słuszna. Nigdy wcześniej nie byłam mu bardziej wdzięczna. Z tego związku powstaną prawdziwi, najczystszej, najbardziej szlachetnej krwi, Yaxley’e. Tacy, którzy byli nam teraz potrzebni. Młode dusze podnosiły morale, sprawiały, że cały ród chciał ich chronić, aby tylko przedłużyć naszą krew. Uśmiechnęłam się do siebie, już teraz o tym myślałam, a mój ojciec nawet jeszcze nie podał mu mojej dłoni. A gdy tak się stało poczułam dreszcze na całym ciele, przyjemny ucisk w żołądku i jakby kamień spadł mi z serca.
Mogłabym się wpatrywać w Cynerica wieczność, moglibyśmy tu zostać sami i przez resztę dnia, nocy, następnych dni, po prostu stać i delektować się swoim widokiem. Otaczały nas przedziwne emocje, których nigdy wcześniej nie czułam i nie wiedziałam jak je odczytać. Gdyby nie urzędnik, zapewne oboje nie zwrócilibyśmy uwagi na to, że należało rozpocząć uroczystość. Naprawdę starałam się skupić na jego słowach, ale byłam na tyle zdenerwowana, że nie szło mi to najlepiej. Całą energię przekładałam na to, aby nie patrzeć zbyt długo i zbyt intensywnie w mojego prawie męża, nie byłoby to zachowanie zbyt odpowiednie. Patrzyła na nas cała arystokratyczna socjeta, mój ojciec, który nie chciał, abym przyniosła wstyd. Musieliśmy się starać, jeszcze chwilę, jeszcze tylko chwilę i będziemy mogli być ze sobą. Chwycić się za dłoń bez skrępowania, złączyć ze sobą swoje usta, patrzeć na siebie dłużej, niż dotychczas było nam wolno.
Przysięga była integralną częścią uroczystości zawarcia małżeństwa. Słyszałam ich już parę, mniej i bardziej wyniosłych; szczerych, płynących prosto z serca i tych wyuczonych na pamięć. Próbowałam coś ułożyć, ale wszystko wydawało mi się takie sztuczne, sztywne? Cyneric na to nie zasługiwał, tego byłam pewna. Jego przysięga była typowa dla Yaxley’ów aczkolwiek spodziewałam się czegoś krótszego. Była jednak najszczerszą przysięgą jaką usłyszałam, nawiązywał do naszej przeszłości, do tych przygód, dziecinnych zaczepek, ostatnich miesięcy, kiedy w końcu dostrzegłam, to co do mnie czuje i co ja czułam do niego. Zacisnęłam mocno usta starając się pohamować drżenie dolnej wargi. Nie chciałam płakać, jeszcze nie.
Po jego przysiędze nie odpowiedziałam od razu, musiałam chwilę zebrać myśli. Zamrugałam mocno, chcąc pozbyć się łez zbierających się w kącikach moich oczu. Jedna z nich spłynęła po policzku, naszczęście po tej stronie, która nie była widoczna dla gości.
- Wybacz mi - zaczęłam drżącym głosem, robiąc chwilę przerwy i nieświadomie wprowadzając chwilę napięcia. - Wybacz mi, że musiałeś na mnie tyle czekać. Nie potrafiłam dostrzec tego, że twoja miłość jest na wyciągnięcie ręki, że nie potrafiłam dostrzec tego, co sama czułam do ciebie najprawdopodobniej od zawsze. Podziwiam cię za twoją wytrwałość i dziękuje, za cierpliwość. Przysięgam ci dzisiaj swoją miłość aż do końca naszych dni, swoją wierność i wsparcie oraz posłuszeństwo. Czuje się zaszczycona mogąc zostać właśnie twoją żoną. Kocham cię, najdroższy.
Mówiąc te słowa nie spuściłam wzroku, nawet na chwilę się nie zawahałam. Nie dbałam o to, co na temat tych paru zdań pomyślą inni. To było to, co chciałam powiedzieć mojemu mężowi. Słowa były kierowane do niego, przysięga była kierowana do niego i Merlin mi świadkiem, miałam zamiar dotrzymać każdą z nich do ostatniego dnia swojego życia. Oczy błyszczały mi ze wzruszenia, wargi drżały, ale nie potrafiłam już dłużej utrzymywać swoich emocji na wodzy. Byłam tak bardzo szczęśliwa i miałam wrażenie, że od dzisiaj świat stanie się dla mnie piękniejszy. W końcu spełniało się moje marzenie.
Mogłabym się wpatrywać w Cynerica wieczność, moglibyśmy tu zostać sami i przez resztę dnia, nocy, następnych dni, po prostu stać i delektować się swoim widokiem. Otaczały nas przedziwne emocje, których nigdy wcześniej nie czułam i nie wiedziałam jak je odczytać. Gdyby nie urzędnik, zapewne oboje nie zwrócilibyśmy uwagi na to, że należało rozpocząć uroczystość. Naprawdę starałam się skupić na jego słowach, ale byłam na tyle zdenerwowana, że nie szło mi to najlepiej. Całą energię przekładałam na to, aby nie patrzeć zbyt długo i zbyt intensywnie w mojego prawie męża, nie byłoby to zachowanie zbyt odpowiednie. Patrzyła na nas cała arystokratyczna socjeta, mój ojciec, który nie chciał, abym przyniosła wstyd. Musieliśmy się starać, jeszcze chwilę, jeszcze tylko chwilę i będziemy mogli być ze sobą. Chwycić się za dłoń bez skrępowania, złączyć ze sobą swoje usta, patrzeć na siebie dłużej, niż dotychczas było nam wolno.
Przysięga była integralną częścią uroczystości zawarcia małżeństwa. Słyszałam ich już parę, mniej i bardziej wyniosłych; szczerych, płynących prosto z serca i tych wyuczonych na pamięć. Próbowałam coś ułożyć, ale wszystko wydawało mi się takie sztuczne, sztywne? Cyneric na to nie zasługiwał, tego byłam pewna. Jego przysięga była typowa dla Yaxley’ów aczkolwiek spodziewałam się czegoś krótszego. Była jednak najszczerszą przysięgą jaką usłyszałam, nawiązywał do naszej przeszłości, do tych przygód, dziecinnych zaczepek, ostatnich miesięcy, kiedy w końcu dostrzegłam, to co do mnie czuje i co ja czułam do niego. Zacisnęłam mocno usta starając się pohamować drżenie dolnej wargi. Nie chciałam płakać, jeszcze nie.
Po jego przysiędze nie odpowiedziałam od razu, musiałam chwilę zebrać myśli. Zamrugałam mocno, chcąc pozbyć się łez zbierających się w kącikach moich oczu. Jedna z nich spłynęła po policzku, naszczęście po tej stronie, która nie była widoczna dla gości.
- Wybacz mi - zaczęłam drżącym głosem, robiąc chwilę przerwy i nieświadomie wprowadzając chwilę napięcia. - Wybacz mi, że musiałeś na mnie tyle czekać. Nie potrafiłam dostrzec tego, że twoja miłość jest na wyciągnięcie ręki, że nie potrafiłam dostrzec tego, co sama czułam do ciebie najprawdopodobniej od zawsze. Podziwiam cię za twoją wytrwałość i dziękuje, za cierpliwość. Przysięgam ci dzisiaj swoją miłość aż do końca naszych dni, swoją wierność i wsparcie oraz posłuszeństwo. Czuje się zaszczycona mogąc zostać właśnie twoją żoną. Kocham cię, najdroższy.
Mówiąc te słowa nie spuściłam wzroku, nawet na chwilę się nie zawahałam. Nie dbałam o to, co na temat tych paru zdań pomyślą inni. To było to, co chciałam powiedzieć mojemu mężowi. Słowa były kierowane do niego, przysięga była kierowana do niego i Merlin mi świadkiem, miałam zamiar dotrzymać każdą z nich do ostatniego dnia swojego życia. Oczy błyszczały mi ze wzruszenia, wargi drżały, ale nie potrafiłam już dłużej utrzymywać swoich emocji na wodzy. Byłam tak bardzo szczęśliwa i miałam wrażenie, że od dzisiaj świat stanie się dla mnie piękniejszy. W końcu spełniało się moje marzenie.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kobiety miały łatwiej - zwykle były przejmująco piękne, czarujące oraz poruszały się z niesamowitą gracją. Już za młodu uczyły się nieskazitelnego wizerunku mającego być ozdobą swoich rodzin oraz przyszłych mężów. Mężczyzn uczono czegoś zgoła innego, nie mieli oni aż takiego obycia na salonach - przynajmniej tak było w przypadku Cynerica. Bardzo się starał wyglądać nieskazitelnie, zachowywać jeszcze lepiej, nie chcąc przynieść wstydu ani sobie, ani tym bardziej rodzinie. Etykieta szlachecka etykietą, lecz dochodziły do tego czynniki emocjonalne mogące mieć realny wpływ na zachowanie pana młodego. W takim stanie uczuciowym dużo łatwiej o wpadkę oraz nieprzemyślane zachowanie. Szczególnie, że Yaxley odpływał roztopiony przez urok swej narzeczonej naprawdę nie wiedząc do końca co robił. Uśmiechał się, trzymał dłonie Rosalie, patrzył w jej jasne oczy, mówił piękne rzeczy, których nigdy w życiu już więcej nie wypowie, ponieważ nie miał tego w zwyczaju - a jednak czuł się przy tym fantastycznie. Sprawiał wrażenie zadowolonego, to jak na standardy panów Cambrigeshire oznaczało naprawdę wiele. Ciężko było uświadczyć na ich surowych twarzach coś innego niż powagę - czyżby świat miał się kręcić wokół kobiet oraz miłości?
Ceremonia była piękna, taką ją widział, chociaż w centrum wszechświata była Rosie i Cyneric nie wiedział nawet jak wystrojona była sala. Dobrze, że przed przyjściem półwili zdążył obejrzeć gości, ponieważ dziwiłby się ich widokowi podczas składania życzeń. W chwili ujrzenia lady Yaxley przed nim reszta przestała mieć znaczenie. Trwał w tym pięknym uczuciu błogości jeszcze przez cały czas składania przysięgi. Uśmiechnął się jeszcze szerzej słysząc słowa jeszcze-narzeczonej. Gdy mistrz ceremonii ogłosił zawarcie małżeństwa, pan młody nachylił się do jasnej twarzy Rosalie i złożył na jej ustach krótkie cmoknięcie - wszakże obserwowała ich szlachecka socjeta, nie wypadało nachalnie oraz przesadnie manifestować uczuć. Pocałunek miał być jedynie symbolem, wstępem do ich nowego życia. W jednej chwili stojąca przed nim kobieta przestała być jego narzeczoną, stała się żoną. Mógł bezkarnie wpatrywać się w jej oblicze, przytulać i szeptać do ucha piękne słowa w tańcu oraz pozostać przy tym bezkarnym. Zyskał teraz rodzinę, ojca, chociaż i jego zdrowie podupadało to Yaxley wierzył, że teraz los się odmieni. Zupełnie, jakby małżeństwo nałożyło mu na oczy różowe okulary podpowiadając, że od tego momentu wszystko pójdzie jak z płatka. Obudzi się z tego letargu może nie jutro, może raptem za kilka dni, lecz obudzi się. Misja dostania się do mugolskiej elektrowni pozostawała wciąż żywa oraz realna. Jeśli istniał teraz na świecie jakikolwiek powód zmartwienia Cynerica, to było to właśnie to przedsięwzięcie.
Teraz uśpione pod grubą warstwą szczęścia. Mistrz ceremonii pogratulował im zawarcia małżeństwa, następnie oddalił się z dworu. Arystokrata ucałował jeszcze dłoń małżonki, wymienili się obrączkami, zaś następnie ustawili się tak, żeby móc przyjmować od innych gratulacje. Tuż obok zjawił się skrzat, gotowy do przyjęcia ewentualnych podarków. Jak zwykle na czele kolejki miała ustawić się rodzina, dopiero potem reszta gości. Pan młody pozostawał wciąż w delikatnym, chociaż teraz już mocno subtelnym uśmiechu.
Ceremonia była piękna, taką ją widział, chociaż w centrum wszechświata była Rosie i Cyneric nie wiedział nawet jak wystrojona była sala. Dobrze, że przed przyjściem półwili zdążył obejrzeć gości, ponieważ dziwiłby się ich widokowi podczas składania życzeń. W chwili ujrzenia lady Yaxley przed nim reszta przestała mieć znaczenie. Trwał w tym pięknym uczuciu błogości jeszcze przez cały czas składania przysięgi. Uśmiechnął się jeszcze szerzej słysząc słowa jeszcze-narzeczonej. Gdy mistrz ceremonii ogłosił zawarcie małżeństwa, pan młody nachylił się do jasnej twarzy Rosalie i złożył na jej ustach krótkie cmoknięcie - wszakże obserwowała ich szlachecka socjeta, nie wypadało nachalnie oraz przesadnie manifestować uczuć. Pocałunek miał być jedynie symbolem, wstępem do ich nowego życia. W jednej chwili stojąca przed nim kobieta przestała być jego narzeczoną, stała się żoną. Mógł bezkarnie wpatrywać się w jej oblicze, przytulać i szeptać do ucha piękne słowa w tańcu oraz pozostać przy tym bezkarnym. Zyskał teraz rodzinę, ojca, chociaż i jego zdrowie podupadało to Yaxley wierzył, że teraz los się odmieni. Zupełnie, jakby małżeństwo nałożyło mu na oczy różowe okulary podpowiadając, że od tego momentu wszystko pójdzie jak z płatka. Obudzi się z tego letargu może nie jutro, może raptem za kilka dni, lecz obudzi się. Misja dostania się do mugolskiej elektrowni pozostawała wciąż żywa oraz realna. Jeśli istniał teraz na świecie jakikolwiek powód zmartwienia Cynerica, to było to właśnie to przedsięwzięcie.
Teraz uśpione pod grubą warstwą szczęścia. Mistrz ceremonii pogratulował im zawarcia małżeństwa, następnie oddalił się z dworu. Arystokrata ucałował jeszcze dłoń małżonki, wymienili się obrączkami, zaś następnie ustawili się tak, żeby móc przyjmować od innych gratulacje. Tuż obok zjawił się skrzat, gotowy do przyjęcia ewentualnych podarków. Jak zwykle na czele kolejki miała ustawić się rodzina, dopiero potem reszta gości. Pan młody pozostawał wciąż w delikatnym, chociaż teraz już mocno subtelnym uśmiechu.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
To nieprawda, że kobiety miały łatwiej. Chociaż ja miałam tę grację i piękność w genach, to cała reszta musiała ciężko pracować, aby chociaż w połowie móc dorównać potomkinią wil. Ja również nie spoczywałam na laurach, musiałam się długo przygotowywać, ćwiczyć, dbać o siebie nie tylko ze względu na chorobę. Gdy mężczyźni uczyli się czegoś zgoła innego my również miałyśmy bardzo dużo na głowie. Nie można więc powiedzieć, że miałyśmy łatwiej. Czułam za to radość, która płynęła od mojego męża i nic innego się teraz nie liczyło jak fakt, że właśnie łączyliśmy się ze sobą na wieki i ja i on niezwykle się z tego powodu cieszyliśmy. Wiedziałam, że prędko znów nie usłyszę tak pięknych słów wydobywających się z jego ust. Wiedziałam, że mogę ich już nigdy więcej nie usłyszeć. Ale nie było mi przykro z tego powodu, bo to nie słowa świadczą o miłości, a czyny. A to jak mnie traktował, jak na mnie patrzył i jak bardzo chciał kłaść mi ziemię do stóp mówiło samo za siebie. Ciekawa byłam czy to szczęście które nas otaczało przeszło również na stojących obok nas świadków, mojego ojca, nestora, gości? Czy widzieli, że nasza dwójka połączyła się z prawdziwej miłości?
Cyneric zadowolony był z moich słów, uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ja poczułam jak policzki znowu zachodzą rumieńcem. Co go tak ucieszyło? Obiecała miłość, wierność, czy moje pełne posłuszeństwo? Z chwilą wypowiedzenia tych słów stałam się jego kobietą, jego żoną, przyjaciółką, wsparciem i oddałam mu władzę nad swoim życiem i to właśnie był najszczęśliwszy moment w całym moim życiu. Nim się spostrzegłam ceremonia została ukończona a mąż mógł ucałować swoją żonę. Nie był to pocałunek pełen namiętności, na takie przyjdzie pora później, już w nocy. Teraz złożył na moich ustach delikatne cmoknięcie, a ja żałowałam, że nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej. Chyba właśnie poczułam pragnienie jego jako mojego mężczyzny, a musiałam czekać do momentu, aż znikniemy za drzwiami naszej nowej, wspólnej, sypialni. Nawet jej jeszcze nie widziałam, ale byłam pewna, że wszystko zostało przygotowane. Piękna pościel, delikatna nocna koszula, którą miałam przywdziać i która równie szybko miała ze mnie zniknąć. Oraz wino, te najlepsze, dla uczczenia naszej pierwszej wspólnej nocy. Jednocześnie bałam się i czułam dreszcz ekscytacji chcąc już wejść w to, co nieznane i zostać w końcu prawdziwą kobietą.
Obrączka była przepiękna i miałam łzy w oczach, gdy pojawiła się ona na moim palcu. Wszystkie obawy zniknęły, cały strach, że coś pójdzie nie tak. Teraz byliśmy już razem, byliśmy rodziną, nie byłam w stanie opanować emocji i powstrzymywać dłużej łez szczęścia, które zaczęły spływać po policzkach, gdy poczułam jego pocałunek na swojej dłoni. Ukradkiem otarłam je zanim zaczęli podchodzić goście. Przede wszystkim rodzina. Drugi najważniejszy mężczyzna w moim życiu, mój ojciec przed którym dygnęłam nisko okazując mu swój szacunek i wdzięczność, że pozwolił, aby to właśnie Cyneric stał się tym jedynym i na zawsze. Byłam pod wpływem tak dużych emocji, że ze wstydem muszę przyznać, że nawet nie pamiętam co mi powiedział. Ale był szczęśliwy, tego jestem wręcz pewna. Dalej mój wuj i nestor zarazem wraz ze swoją szanowną małżonką, najmłodsza kuzynka i dalej świadkowie. Liliana i Morgoth. Siostra i kuzyn, chociaż mi bliski jak brat. Gdybym mogła rzuciłabym się w ich ramiona ze szczęścia. Czy cieszyli się tym szczęściem tak samo jak ja? Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zerkałam tylko to na męża, to na siostrę, to na kuzyna znowu nie mogąc powstrzymać łez. Nie ważne ile to trwało, goście poczekają, rodzina w tym momencie była najważniejsza.
Cyneric zadowolony był z moich słów, uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ja poczułam jak policzki znowu zachodzą rumieńcem. Co go tak ucieszyło? Obiecała miłość, wierność, czy moje pełne posłuszeństwo? Z chwilą wypowiedzenia tych słów stałam się jego kobietą, jego żoną, przyjaciółką, wsparciem i oddałam mu władzę nad swoim życiem i to właśnie był najszczęśliwszy moment w całym moim życiu. Nim się spostrzegłam ceremonia została ukończona a mąż mógł ucałować swoją żonę. Nie był to pocałunek pełen namiętności, na takie przyjdzie pora później, już w nocy. Teraz złożył na moich ustach delikatne cmoknięcie, a ja żałowałam, że nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej. Chyba właśnie poczułam pragnienie jego jako mojego mężczyzny, a musiałam czekać do momentu, aż znikniemy za drzwiami naszej nowej, wspólnej, sypialni. Nawet jej jeszcze nie widziałam, ale byłam pewna, że wszystko zostało przygotowane. Piękna pościel, delikatna nocna koszula, którą miałam przywdziać i która równie szybko miała ze mnie zniknąć. Oraz wino, te najlepsze, dla uczczenia naszej pierwszej wspólnej nocy. Jednocześnie bałam się i czułam dreszcz ekscytacji chcąc już wejść w to, co nieznane i zostać w końcu prawdziwą kobietą.
Obrączka była przepiękna i miałam łzy w oczach, gdy pojawiła się ona na moim palcu. Wszystkie obawy zniknęły, cały strach, że coś pójdzie nie tak. Teraz byliśmy już razem, byliśmy rodziną, nie byłam w stanie opanować emocji i powstrzymywać dłużej łez szczęścia, które zaczęły spływać po policzkach, gdy poczułam jego pocałunek na swojej dłoni. Ukradkiem otarłam je zanim zaczęli podchodzić goście. Przede wszystkim rodzina. Drugi najważniejszy mężczyzna w moim życiu, mój ojciec przed którym dygnęłam nisko okazując mu swój szacunek i wdzięczność, że pozwolił, aby to właśnie Cyneric stał się tym jedynym i na zawsze. Byłam pod wpływem tak dużych emocji, że ze wstydem muszę przyznać, że nawet nie pamiętam co mi powiedział. Ale był szczęśliwy, tego jestem wręcz pewna. Dalej mój wuj i nestor zarazem wraz ze swoją szanowną małżonką, najmłodsza kuzynka i dalej świadkowie. Liliana i Morgoth. Siostra i kuzyn, chociaż mi bliski jak brat. Gdybym mogła rzuciłabym się w ich ramiona ze szczęścia. Czy cieszyli się tym szczęściem tak samo jak ja? Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zerkałam tylko to na męża, to na siostrę, to na kuzyna znowu nie mogąc powstrzymać łez. Nie ważne ile to trwało, goście poczekają, rodzina w tym momencie była najważniejsza.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ciężko uwierzyć, że ten dzień, kiedy jedna z nas ma wyjść za mąż, wreszcie nadszedł. Byłam świadoma upływającego czasu, ale tak długo jak tylko trwały przygotowania, tak myślałam o dniu kiedy Rosalie z panny Yaxley stanie się panną Yaxley, jak o czymś nierealnym. To było do przewidzenia, że ona pierwsza przystąpi do ceremonii, czułam się całkiem bezpiecznie w tym cieniu starszej siostry, zadowolona, że najpierw oczy zwracają się w jej stronę.
Dzisiejszy dzień od rana spędzałam z nią, pomagając się przygotować, chociaż wszystkie niezbędne czynności przy stroju, makijażu czy fryzurze wykonywała służba. Ja tylko tam byłam, zwracając uwagę na to co jeszcze trzeba poprawić i po prostu towarzysząc Rosalie. Wszystkie najważniejsze tematy, które się nazbierały poruszyłyśmy jakiś czas temu, przy ostatnich poprawkach sukni ślubnej, więc teraz naraz rozmowa oscylowała wokół dzisiejszego dnia. Jeśli tylko miała jakieś wątpliwości, czym się martwiła - starałam się ją przekonać, że wszystko będzie dobrze. Ale chyba tego nie potrzebowała, wyglądała pięknie w wybieranej miesiącami sukni. Sama zaczęłam się ubierać nieco później - nie potrzebowałam aż tyle czasu, w końcu dzisiaj wszystko koncentrowało się na Rosalie. Nie próbowałam - chyba nawet nie byłabym w stanie - przyćmić jej uroku. Co prawda obydwie miałyśmy w sobie tak samo dużo krwi wili, ale to nie ja byłam zakochana, co w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie, sposób dodawało jej blasku. Moja suknia miała odcień pudrowego różu, krojem będąc prostszą od tej siostry, a włosy upięto mi w wysokiego koka, z którego starannie wymykał się jeden kosmyk tuż przy uchu.
Ruszyłyśmy razem do sali balowej, gdzie tuż przed wejściem czekał na nas ojciec. Drzwi się otwarły i pozwoliłam, żeby ruszyli pierwsi, ja natomiast dołączyłam sama do Morgotha, który stał już blisko Cynerica. Między nami nagromadziło się wiele spraw, tak dawno nie rozmawialiśmy, a ja międzyczasie spełniłam jego niektóre oczekiwania, niektóre natomiast zawiodłam. To nie był jednak powód, żeby dąsać się tego dnia, dlatego uśmiechnęłam się do niego ciepło, puszczając, przynajmniej chwilowo, wszystkie niesnaski w niepamięć. Pozwoliłam swoim myślom zająć się tym co tu i teraz, zamiast roztrząsać cokolwiek innego. A Rosalie właśnie zbliżała się do narzeczonego i wszystkie spojrzenia utkwione były w tej dwójce - tak samo też i moje.
Nasze relacje nie należały do najłatwiejszych, ale minęło już pół roku odkąd zostały znowu naprowadzone na dobrą drogę. Chociaż różnie to z nami bywało, to dzisiaj naprawdę cieszyłam się szczęściem siostry. Doniosłość tej chwili sprawiła, że poczułam jakby łzy wzruszenia zechciały wypłynąć z kącików moich oczu, ale wystarczyły dwa głębsze wdechy, żeby je powstrzymać. Miałam w zanadrzu jedwabną chusteczkę, odpowiednią na takie chwile, ale mimo odczuwania silnych emocji, nie chciałam tak bardzo ich okazywać. Słuchałam słów ich przysięgi, nie mogąc się nadziwić, że w ogóle są w stanie się odezwać. Głos Rosalie wyraźnie mówił, że nie przychodziło jej to z łatwością, a mogłam chyba porównać to co sama odczuwałam i pomnożyć razy dziesięć. Koniec przyszedł zdecydowanie za szybko, bo jeszcze się nie pozbierałam i zupełnie nie byłam gotowa, żeby rozmawiać. Przede mną i Morgo osób było ledwo kilka, bardzo szybko stanęłam tuż przed parą młodą. Widząc łzy w oczach siostry, w moich również się one pojawiły, zamrugałam więc szybko, żeby się ich pozbyć, ale wcale nie było to takie łatwe. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech, kiedy na nią patrzyłam, ale zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć.
Może nie mogła mi się rzucić w ramiona, ale nie nie stało na przeszkodzie bym ją uściskała, więc to właśnie zrobiłam.
- Tak bardzo się cieszę - wyszeptałam, odsuwając się i łapiąc Rosie za dłonie. Nie chciałam się wspomagać żadnymi utartymi frazesami, ale miałam pustkę w głowie. Byłam w stanie tylko wpatrywać się w młodych, dobrze, że obok stał Morgoth, może on wiedział co powiedzieć.
Dzisiejszy dzień od rana spędzałam z nią, pomagając się przygotować, chociaż wszystkie niezbędne czynności przy stroju, makijażu czy fryzurze wykonywała służba. Ja tylko tam byłam, zwracając uwagę na to co jeszcze trzeba poprawić i po prostu towarzysząc Rosalie. Wszystkie najważniejsze tematy, które się nazbierały poruszyłyśmy jakiś czas temu, przy ostatnich poprawkach sukni ślubnej, więc teraz naraz rozmowa oscylowała wokół dzisiejszego dnia. Jeśli tylko miała jakieś wątpliwości, czym się martwiła - starałam się ją przekonać, że wszystko będzie dobrze. Ale chyba tego nie potrzebowała, wyglądała pięknie w wybieranej miesiącami sukni. Sama zaczęłam się ubierać nieco później - nie potrzebowałam aż tyle czasu, w końcu dzisiaj wszystko koncentrowało się na Rosalie. Nie próbowałam - chyba nawet nie byłabym w stanie - przyćmić jej uroku. Co prawda obydwie miałyśmy w sobie tak samo dużo krwi wili, ale to nie ja byłam zakochana, co w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie, sposób dodawało jej blasku. Moja suknia miała odcień pudrowego różu, krojem będąc prostszą od tej siostry, a włosy upięto mi w wysokiego koka, z którego starannie wymykał się jeden kosmyk tuż przy uchu.
Ruszyłyśmy razem do sali balowej, gdzie tuż przed wejściem czekał na nas ojciec. Drzwi się otwarły i pozwoliłam, żeby ruszyli pierwsi, ja natomiast dołączyłam sama do Morgotha, który stał już blisko Cynerica. Między nami nagromadziło się wiele spraw, tak dawno nie rozmawialiśmy, a ja międzyczasie spełniłam jego niektóre oczekiwania, niektóre natomiast zawiodłam. To nie był jednak powód, żeby dąsać się tego dnia, dlatego uśmiechnęłam się do niego ciepło, puszczając, przynajmniej chwilowo, wszystkie niesnaski w niepamięć. Pozwoliłam swoim myślom zająć się tym co tu i teraz, zamiast roztrząsać cokolwiek innego. A Rosalie właśnie zbliżała się do narzeczonego i wszystkie spojrzenia utkwione były w tej dwójce - tak samo też i moje.
Nasze relacje nie należały do najłatwiejszych, ale minęło już pół roku odkąd zostały znowu naprowadzone na dobrą drogę. Chociaż różnie to z nami bywało, to dzisiaj naprawdę cieszyłam się szczęściem siostry. Doniosłość tej chwili sprawiła, że poczułam jakby łzy wzruszenia zechciały wypłynąć z kącików moich oczu, ale wystarczyły dwa głębsze wdechy, żeby je powstrzymać. Miałam w zanadrzu jedwabną chusteczkę, odpowiednią na takie chwile, ale mimo odczuwania silnych emocji, nie chciałam tak bardzo ich okazywać. Słuchałam słów ich przysięgi, nie mogąc się nadziwić, że w ogóle są w stanie się odezwać. Głos Rosalie wyraźnie mówił, że nie przychodziło jej to z łatwością, a mogłam chyba porównać to co sama odczuwałam i pomnożyć razy dziesięć. Koniec przyszedł zdecydowanie za szybko, bo jeszcze się nie pozbierałam i zupełnie nie byłam gotowa, żeby rozmawiać. Przede mną i Morgo osób było ledwo kilka, bardzo szybko stanęłam tuż przed parą młodą. Widząc łzy w oczach siostry, w moich również się one pojawiły, zamrugałam więc szybko, żeby się ich pozbyć, ale wcale nie było to takie łatwe. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech, kiedy na nią patrzyłam, ale zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć.
Może nie mogła mi się rzucić w ramiona, ale nie nie stało na przeszkodzie bym ją uściskała, więc to właśnie zrobiłam.
- Tak bardzo się cieszę - wyszeptałam, odsuwając się i łapiąc Rosie za dłonie. Nie chciałam się wspomagać żadnymi utartymi frazesami, ale miałam pustkę w głowie. Byłam w stanie tylko wpatrywać się w młodych, dobrze, że obok stał Morgoth, może on wiedział co powiedzieć.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
I chociaż nie potrafił pięknie mówić o miłości, to czuł jak rozkwitała w jego sercu niczym najprawdziwszy ogród. Zapach Rosalie stojącej tak blisko przypominał mu świeże kwiecie rosnące na łąkach przy domostwie - zachłysnął się nim całkowicie, po raz pierwszy nie bojąc się utonięcia.
Matka nigdy nie opowiadała mu o motylach w brzuchu, lecz widział jak patrzyła na ojca, jak trwała przy nim bez względu na wszystko; ojciec w ogóle nie mówił o swojej żonie - Cyneric widział natomiast jak po ciężkim dniu pracy składał głowę na jej kolanach, słyszał jak bronił jej przed każdym złym słowem czy spojrzeniem, zaś ona usychała bez męża - aż utopiła się z rozpaczy w bagiennych mokradłach. Tak to sobie wtedy wyobrażał, miłość aż po grób. Dopóki śmierć ich nie rozłączyła. Całkowicie jednako widział w nich rodziców, którzy złączyli swoje losy w jedno. Jeden organizm, jedna dusza oraz jedno serce bijące wspólnie. Nigdy nie przypuszczałby, że miał zadatki na romantyka, jego rodzicielka zaszczepiła w nim wrażliwość co prawda z premedytacją, lecz on sam nigdy siebie o to nie podejrzewał. Uczucia nigdy nie wyrosły na skalistym, surowym zboczu jego wnętrza - nawet nie wtedy, kiedy piękna kuzynka pojawiła się w jego życiu. Zrozumiał to z czasem uciekającym przez palce, zbyt późno jak sądził; podczas ślubu Rosie z Blackiem - który ostatecznie zginął tragicznie nim została wypowiedziana przysięga - usychał i on, nie mogąc poprawnie zinterpretować szalejącej w środku burzy. Wierzył później, że los mu wtedy sprzyjał oraz dawał pewne znaki. Żałował jedynie, że półwila musiała wtedy tak mocno ucierpieć, lecz teraz sądził, że te wszystkie bolączki zostaną jej wynagrodzone. Miał nadzieję, że przy nim już żadna przykrość jej nie spotka - przysiągł sobie zresztą, że nie podzieli losu jego matki. Dostał dwie szanse w jednej i nie zamierzał zmarnować żadnej.
To właśnie dlatego odczuwał tak błogi spokój. Było już po wszystkim. Po uroczystej ceremonii spalającej ród Yaxley'ów jeszcze mocniej i jeszcze ciaśniej. Być może nie było w tym posunięciu korzystnej transakcji, być może działanie to stało się bezsensowne politycznie, być może także finansowo, jednakże umacnianie się wewnętrznie mogło być ich siłą. Potęgą, która pozwoliłaby im na przodownictwo w magicznym świecie - mogłoby się wydawać, że Cyneric przeceniał samego siebie, jednakże to nie tak. Od nich miało się zacząć, pójść przykład z góry, żeby hipotetyczne umocnienie zostało faktem dokonanym. Wspólnym osiągnięciem. Tak, w to mógł wierzyć.
Muzyka przycichła, tuż obok nich zrobiło się tłoczno. Wszystkie znajome oraz nieznajome twarze zamajaczyły na horyzoncie, pragnąc złożyć życzenia oraz podarunki młodej parze. Delikatny uśmiech nie schodził ze zwyczajowo surowej twarzy mężczyzny; z mocą uścisnął dłoń oszczędnie gratulującego mu Morgotha, z dumą przyjął również słowa swojego teścia - dotąd wuja - i nie zraziło go ostrzeżenie pobrzmiewające w głosie. Nie potrzebował go, wiedział wszakże co miał robić i chociaż uzależniony był również od woli Czarnego Pana, to małżeńskie obowiązki też zamierzał wypełniać. Był pewien, że nikt nie traktował odpowiedzialności równie poważnie co Yaxley'owie.
Uśmiechnął się szerzej do Liliany, gdy siostrzanych czułości stało się zadość i odebrał szczere wyrazy sympatii. Zaraz potem zjawił się także nestor z małżonką oraz córką, rodzeństwo Cynerica, wujowie, ciotki i kuzynostwo, później już dalsza rodzina lub krewni Rosalie, a dalej przyjaciele i sojusznicy rodu. Nie sposób było ich wszystkich spamiętać, jednakże pan młody był wdzięczny im wszystkim - za dobre słowo, za prezenty, za obecność pomimo trudnych czasów jakie nastały.
Aż wreszcie rozpoczęła się dość skromna - jak na arystokratyczne standardy - uczta oraz zabawa, bowiem wiele rodzin przeżywało wewnętrzne tragedie powiązane z dniem pierwszego maja, zaś oni nie chcieli naruszać dobrego smaku oraz pamięci o poszkodowanych. I tak dane mu było zatańczyć z żoną ich pierwszy taniec, podczas którego stresował się jak nigdy. Z drugiej strony, czy po okropnych wygibasach na lodzie u lady Nott miało go czekać coś jeszcze gorszego? Na pewno nie - szczególnie, że parkiet nie był ani trochę śliski, zaś na nogach buty bez płoz dodawały pewności siebie.
Matka nigdy nie opowiadała mu o motylach w brzuchu, lecz widział jak patrzyła na ojca, jak trwała przy nim bez względu na wszystko; ojciec w ogóle nie mówił o swojej żonie - Cyneric widział natomiast jak po ciężkim dniu pracy składał głowę na jej kolanach, słyszał jak bronił jej przed każdym złym słowem czy spojrzeniem, zaś ona usychała bez męża - aż utopiła się z rozpaczy w bagiennych mokradłach. Tak to sobie wtedy wyobrażał, miłość aż po grób. Dopóki śmierć ich nie rozłączyła. Całkowicie jednako widział w nich rodziców, którzy złączyli swoje losy w jedno. Jeden organizm, jedna dusza oraz jedno serce bijące wspólnie. Nigdy nie przypuszczałby, że miał zadatki na romantyka, jego rodzicielka zaszczepiła w nim wrażliwość co prawda z premedytacją, lecz on sam nigdy siebie o to nie podejrzewał. Uczucia nigdy nie wyrosły na skalistym, surowym zboczu jego wnętrza - nawet nie wtedy, kiedy piękna kuzynka pojawiła się w jego życiu. Zrozumiał to z czasem uciekającym przez palce, zbyt późno jak sądził; podczas ślubu Rosie z Blackiem - który ostatecznie zginął tragicznie nim została wypowiedziana przysięga - usychał i on, nie mogąc poprawnie zinterpretować szalejącej w środku burzy. Wierzył później, że los mu wtedy sprzyjał oraz dawał pewne znaki. Żałował jedynie, że półwila musiała wtedy tak mocno ucierpieć, lecz teraz sądził, że te wszystkie bolączki zostaną jej wynagrodzone. Miał nadzieję, że przy nim już żadna przykrość jej nie spotka - przysiągł sobie zresztą, że nie podzieli losu jego matki. Dostał dwie szanse w jednej i nie zamierzał zmarnować żadnej.
To właśnie dlatego odczuwał tak błogi spokój. Było już po wszystkim. Po uroczystej ceremonii spalającej ród Yaxley'ów jeszcze mocniej i jeszcze ciaśniej. Być może nie było w tym posunięciu korzystnej transakcji, być może działanie to stało się bezsensowne politycznie, być może także finansowo, jednakże umacnianie się wewnętrznie mogło być ich siłą. Potęgą, która pozwoliłaby im na przodownictwo w magicznym świecie - mogłoby się wydawać, że Cyneric przeceniał samego siebie, jednakże to nie tak. Od nich miało się zacząć, pójść przykład z góry, żeby hipotetyczne umocnienie zostało faktem dokonanym. Wspólnym osiągnięciem. Tak, w to mógł wierzyć.
Muzyka przycichła, tuż obok nich zrobiło się tłoczno. Wszystkie znajome oraz nieznajome twarze zamajaczyły na horyzoncie, pragnąc złożyć życzenia oraz podarunki młodej parze. Delikatny uśmiech nie schodził ze zwyczajowo surowej twarzy mężczyzny; z mocą uścisnął dłoń oszczędnie gratulującego mu Morgotha, z dumą przyjął również słowa swojego teścia - dotąd wuja - i nie zraziło go ostrzeżenie pobrzmiewające w głosie. Nie potrzebował go, wiedział wszakże co miał robić i chociaż uzależniony był również od woli Czarnego Pana, to małżeńskie obowiązki też zamierzał wypełniać. Był pewien, że nikt nie traktował odpowiedzialności równie poważnie co Yaxley'owie.
Uśmiechnął się szerzej do Liliany, gdy siostrzanych czułości stało się zadość i odebrał szczere wyrazy sympatii. Zaraz potem zjawił się także nestor z małżonką oraz córką, rodzeństwo Cynerica, wujowie, ciotki i kuzynostwo, później już dalsza rodzina lub krewni Rosalie, a dalej przyjaciele i sojusznicy rodu. Nie sposób było ich wszystkich spamiętać, jednakże pan młody był wdzięczny im wszystkim - za dobre słowo, za prezenty, za obecność pomimo trudnych czasów jakie nastały.
Aż wreszcie rozpoczęła się dość skromna - jak na arystokratyczne standardy - uczta oraz zabawa, bowiem wiele rodzin przeżywało wewnętrzne tragedie powiązane z dniem pierwszego maja, zaś oni nie chcieli naruszać dobrego smaku oraz pamięci o poszkodowanych. I tak dane mu było zatańczyć z żoną ich pierwszy taniec, podczas którego stresował się jak nigdy. Z drugiej strony, czy po okropnych wygibasach na lodzie u lady Nott miało go czekać coś jeszcze gorszego? Na pewno nie - szczególnie, że parkiet nie był ani trochę śliski, zaś na nogach buty bez płoz dodawały pewności siebie.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Od rana na terenie torfowisk dokoła posiadłości Yaxleyów unosiła się niecodzienna atmosfera, chociaż mgła zaszywała się między roślinnością w sposób, zdawać by się mogło, codzienny. Morgoth nie spał kolejną noc, wpatrując się z dachów pałacu na rozległe jezioro, które cicho szeptało opowieści dotyczące wszystkich historii odbywających się na kartach istnienia rodu, którym byli. Nieme podszepty docierały jednak do uszu Śmierciożercy, odnajdując drogę ku otwartemu umysłowi, który ten jeden raz był jakby uśpiony, odłączony od aktualnego stanu rzeczy. Od tego wieczora już nierozerwalnie miało mieszkać w progach domu kolejne małżeństwo, złączone uprzednio solidnym węzłem obietnicy. Cyneric miał się stać kompletnym pod względem posłuszeństwa rodzinie, Rosalie z kuzynki miała się zmienić w żonę i tak należało ją traktować już na zawsze. Wszyscy byli świadomi zmian. On chciał jeszcze by nie obeszły się brutalnie z miejscem, które nazywał domem. Dostrzegał wschodzące na zalesionym horyzoncie wschodzące słońce zapowiadające nastanie nowego dnia, a wraz z nim nowych zadań i obowiązków, którym mieli się poddać domownicy z nim samym włącznie. Chciał jednak by ten moment trwał jeszcze dłuższą chwilę, gdy czuł jak promienie ogrzewały mu wychłodzoną skórę. Gdzieś pod jego stopami służba dopiero się budziła, by uprzednio zacząć szykować się do śniadania, a następnie podać je w głównej jadalni członkom arystokratycznej rodziny. Wiadomym było, że narzeczeni zgodnie z tradycją mieli się spotkać dopiero tuż przed złożeniem ślubów, a Morgoth miał dopilnować, by wszystko szło zgodnie z zaplanowanym programem. Wiedział, że Cyneric będzie go potrzebował tego ostatniego dnia bardziej niż sam mógłby przypuszczać. Ostatnie chwile bycia w stanie kawalerskim, by w ciągu kilkunastu minut stać się mężem i opiekunem ukochanej kobiety. Cina nigdy nie umiał kamuflować się ze swoimi uczuciami przed młodszym kuzynem, dlatego już wiele lat wstecz mógł dostrzec w treserze trolli iskrę pojawiającą się za każdym razem, gdy w okolicy była Rosalie. Zgubne uczucie przywiązania prowadziło go w bolesne strony, gdy raz za razem kuzynka zostawała obiecywana komuś innemu. Jej wybrankowie nie byli ludźmi szlachetnymi, jednak to nie Morgoth był nestorem i czy gdyby nim był, zdecydowałby inaczej? Wszak każda decyzja była podejmowana z myślą o dobru rodziny. Ku jednak uldze dla dwójki młodych wybranków, do faktycznego ślubu nigdy nie doszło, a dzisiaj mogli świętować swój dzień. Wiedział, że siostra panny młodej miała jej towarzyszyć do centralnej części obrzędów, dlatego nawet nie szukał młodszej z kuzynek przed uroczystością - kobiety znajdowały się w innym skrzydle pałacowym, do którego tego dnia mężczyźni nie mieli wstępu. Przed pojawieniem się w komnatach Cynerica, Morgoth zajął się oporządzaniem samego siebie, by móc poświęcić sto procent swojej uwagi właśnie panu młodemu. W milczeniu towarzyszył mu również na sali balowej, gdzie przygotowano wszystko na uroczystości, a zebrani goście oczekiwali już tylko Rosalie. Stryj Fortinbras musiał zapewne przyjąć kilka eliksirów, które miały dodać mu sił, ale jego postawna sylwetka wciąż robiła wrażenie, gdy prowadził drobną półwilę w stronę narzeczonego, a wkrótce męża. Oznaczało to, że zadanie Morgotha na dziś się zakończyło pod względem Cynerica i mógł przejść ku wyznaczonym miejscom u podnóża podwyższenia, na którym wcześniej stał wraz z kuzynami. Trwając u boku najbliższych, towarzyszył narzeczonym przeobrażającym się w męża i żonę. Widział ich szczęśliwe twarze, słyszał drżące ze wzruszenia głosy. Nie umknęło jego uwadze wcześniejsze spojrzenie Liliany, którym go obdarowała jeszcze przed rozpoczęciem ślubów. Ciężko było mu udawać, że nic się nie wydarzyło, ale różnili się. Okres dzieciństwa i podejmowania błędnych decyzji już dawno temu dobiegł końca i nikt nie zamierzał dawać im drugiej szansy. Pozwolił jednak by tego jednego wieczora ten konflikt nieposłuszeństwa odsunął się na dalszy plan, dlatego zmierzając w stronę państwa młodych, lekko złapał palce młodszej z półwilich sióstr, by uspokoić jej ducha. Sam swojego nie potrafił.
- Brothar - zwrócił się do Cynerica w języku ich przodków, równocześnie nie mówiąc nic więcej. Żaden z nich nie potrzebował słów, by odgadnąć swoje myśli. Daleko im było do legilimentów, lecz braterska więź potrafiła czynić znacznie więcej, dlatego też nie obrzucał kuzyna bezsensownymi gratulacjami. Wiedział, co chciał mu przekazać. Dopiero po chwili przeniósł uwagę na stojącą obok Rosalie i uśmiechnął się ciepło. Nie wiedział, że prawdziwe gratulacje między nimi miały mieć miejsce za kilka godzin, gdy znajdować się mieli na ogrodowych schodach. Goście zalewali lorda i lady Yaxley raz po raz niczym fale obmywające brzeg, a Morgoth zajął się w międzyczasie kierowaniem dalszej części przyjęcia. Dopiero gdy ostatni z zaproszonych, oddalili się na parkiet, mógł odetchnąć i wrócić do rodziny. Obserwując pierwszy taniec małżonków, nachylił się nieznacznie w stronę Liliany, by nie przerywać dźwięków muzyki rozchodzącej się po wnętrzu sali. - Zatańcz ze mną - powiedział cicho, patrząc na kuzynkę i czekając na jej reakcję.
- Brothar - zwrócił się do Cynerica w języku ich przodków, równocześnie nie mówiąc nic więcej. Żaden z nich nie potrzebował słów, by odgadnąć swoje myśli. Daleko im było do legilimentów, lecz braterska więź potrafiła czynić znacznie więcej, dlatego też nie obrzucał kuzyna bezsensownymi gratulacjami. Wiedział, co chciał mu przekazać. Dopiero po chwili przeniósł uwagę na stojącą obok Rosalie i uśmiechnął się ciepło. Nie wiedział, że prawdziwe gratulacje między nimi miały mieć miejsce za kilka godzin, gdy znajdować się mieli na ogrodowych schodach. Goście zalewali lorda i lady Yaxley raz po raz niczym fale obmywające brzeg, a Morgoth zajął się w międzyczasie kierowaniem dalszej części przyjęcia. Dopiero gdy ostatni z zaproszonych, oddalili się na parkiet, mógł odetchnąć i wrócić do rodziny. Obserwując pierwszy taniec małżonków, nachylił się nieznacznie w stronę Liliany, by nie przerywać dźwięków muzyki rozchodzącej się po wnętrzu sali. - Zatańcz ze mną - powiedział cicho, patrząc na kuzynkę i czekając na jej reakcję.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ten dzień miał być najwspanialszym dniem w moim życiu i mimo ostatnich tragedii jakie wydarzyły się w czarodziejskim świecie nie miałam zamiaru rezygnować ze swojego szczęścia. Wszyscy stanęli na wysokości zadania, abym ja przeżyła ten dzień idealnie, aby wszystko było tak jak sobie zaplanowałam. Większość naszych gości stawiła się w Fenland szanując naszą decyzję o zorganizowaniu ślubu, my w zamian zobowiązaliśmy się nie organizować hucznego wesela. Moja siostra była przy mnie, a gdy składała mi życzenia widziałam w jej oczach przejęcie i szczęście. Nie musiała mi mówić, że się cieszy, widziałam to po niej, przecież była moją siostrą i cokolwiek się kiedyś nie działo, to była mi bardzo bliska. Zacisnęłam swoje dłonie na jej palcach i to wystarczyło, aby przekazać jej jak bardzo jej dziękuję. Morgoth za to, jak to on, tym bardziej nie potrzebował słów, aby przekazać mi to, co miał mi do przekazania. Jeden jego uśmiech, jedno spojrzenie wystarczyło, abym wyczuła co miał na myśli. Był mi jak brat, poczęto nas i urodziliśmy się niemal w tym samym czasie. Prawie jak bliźniaki. Była między nami dziwna rodzinna więź, której nie trzeba było rozumieć, a jedynie zaakceptować. Po jej zaakceptowaniu można było czerpać ogromne korzyści z relacji, która nas łączyła. Ale która łączyła także i Cynerica z Morgothem. Wszyscy byliśmy rodziną i potrafiliśmy porozumiewać się bez słów. Czy nie to było najpiękniejsze? Od zawsze na zawsze razem. Tylko razem, cokolwiek by się nie działo.
Jednak to nie nieme życzenia Liliany czy mojego kuzyna zrobiły na mnie największe wrażenie, a życzenia ojca. I o ile wypowiedział on kilka słów do swojego nowego zięcia, tak mi nie musiał nic mówić. Widziałam jego spojrzenie pełne radości, spokoju ale i przejęcia jednocześnie. Oddawał swoją najstarszą córkę, tak podobną do swojej ukochanej żony, w ramiona innego mężczyzny. Nic więc dziwnego, że czuł się conajmniej dziwnie. Dygnęłam mu nisko, schyliłam głowę, a gdy się uniosłam ojciec obdarzył mnie ciepłym uściskiem. To była taka okazja, że wolno było mu wszystko.
Goście przechodzili obok nas, składali nam życzenia. Starałam się skupić na tym co do mnie mówili, dziękować grzecznie za każde słowa pomyślności, ale myśli moje mimowolnie uciekały do mojego męża, w końcu męża, który stał tuż obok mnie i na którego w każdej możliwej okazji zerkałam. Gdy ostatni goście uścisneli nam dłonie rozpoczęło się skromne wesele. A każde wesele powinno zostać rozpoczęte uroczystym tańcem państwa młodych.
Wyszliśmy więc na środek parkietu. Jak znałam Cynerica tak wiedziałam, że nie przepada za tańcem, za to ja w tę rolę weszłam pewnie, z wysoko uniesioną głową, wszakże było to coś czego uczono mnie od małego. Dygnęłam przed mężem, ułożyłam na nim dłonie i zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki zataczając okręgi po sali balowej. Nie potrafiłam oderwać od niego swojego wzroku. Tak przystojny, tak męski, tak kochany, tak bardzo mój. A ja byłam jego i nie mogłam uwierzyć, że to już. Przed nami była długa i piękna przyszłość. Szczęśliwa, z gromadką dzieci. Liczyłam na spokój, wspólną miłość. Czy mogło być tak pięknie?
Po chwili dołączyły do nas inne pary. Morgoth z Lilianą, kuzynostwo, ciotki z wujkami, wszyscy krążyli wokół nas i już wzrok gości nie był skupiony tylko i wyłącznie na naszej parze. Mogłam się trochę rozluźnić, swobodniej spojrzeć na ukochanego.
- Mój mężu - zaczęłam, ściszając głos, aby tylko Cyneric mógł mnie usłyszeć. - Czy jesteś szczęśliwy?
Na jego szczęściu zależało mi najbardziej. Jeżeli on będzie szczęśliwy, to i ja będę szczęśliwa. I nasze szczęście będę chciała coraz bardziej pogłębiać i pogłębiać. W tym momencie nie widziałam czarnych chmur na horyzoncie, spokój i miłość jaka wypełniła moje serce skutecznie przysłaniały rzeczywistość i miałam nadzieję, że pozostanę w tym stanie jeszcze na długie tygodnie. Ta błogość była wręcz uzależniająca.
Jednak to nie nieme życzenia Liliany czy mojego kuzyna zrobiły na mnie największe wrażenie, a życzenia ojca. I o ile wypowiedział on kilka słów do swojego nowego zięcia, tak mi nie musiał nic mówić. Widziałam jego spojrzenie pełne radości, spokoju ale i przejęcia jednocześnie. Oddawał swoją najstarszą córkę, tak podobną do swojej ukochanej żony, w ramiona innego mężczyzny. Nic więc dziwnego, że czuł się conajmniej dziwnie. Dygnęłam mu nisko, schyliłam głowę, a gdy się uniosłam ojciec obdarzył mnie ciepłym uściskiem. To była taka okazja, że wolno było mu wszystko.
Goście przechodzili obok nas, składali nam życzenia. Starałam się skupić na tym co do mnie mówili, dziękować grzecznie za każde słowa pomyślności, ale myśli moje mimowolnie uciekały do mojego męża, w końcu męża, który stał tuż obok mnie i na którego w każdej możliwej okazji zerkałam. Gdy ostatni goście uścisneli nam dłonie rozpoczęło się skromne wesele. A każde wesele powinno zostać rozpoczęte uroczystym tańcem państwa młodych.
Wyszliśmy więc na środek parkietu. Jak znałam Cynerica tak wiedziałam, że nie przepada za tańcem, za to ja w tę rolę weszłam pewnie, z wysoko uniesioną głową, wszakże było to coś czego uczono mnie od małego. Dygnęłam przed mężem, ułożyłam na nim dłonie i zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki zataczając okręgi po sali balowej. Nie potrafiłam oderwać od niego swojego wzroku. Tak przystojny, tak męski, tak kochany, tak bardzo mój. A ja byłam jego i nie mogłam uwierzyć, że to już. Przed nami była długa i piękna przyszłość. Szczęśliwa, z gromadką dzieci. Liczyłam na spokój, wspólną miłość. Czy mogło być tak pięknie?
Po chwili dołączyły do nas inne pary. Morgoth z Lilianą, kuzynostwo, ciotki z wujkami, wszyscy krążyli wokół nas i już wzrok gości nie był skupiony tylko i wyłącznie na naszej parze. Mogłam się trochę rozluźnić, swobodniej spojrzeć na ukochanego.
- Mój mężu - zaczęłam, ściszając głos, aby tylko Cyneric mógł mnie usłyszeć. - Czy jesteś szczęśliwy?
Na jego szczęściu zależało mi najbardziej. Jeżeli on będzie szczęśliwy, to i ja będę szczęśliwa. I nasze szczęście będę chciała coraz bardziej pogłębiać i pogłębiać. W tym momencie nie widziałam czarnych chmur na horyzoncie, spokój i miłość jaka wypełniła moje serce skutecznie przysłaniały rzeczywistość i miałam nadzieję, że pozostanę w tym stanie jeszcze na długie tygodnie. Ta błogość była wręcz uzależniająca.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Był przejęty jak nigdy dotąd - nie poznawał samego siebie. Lawirował w meandrach nieznanych mu uczuć i nie było mu z tym źle. Nie dzisiaj. W każdy inny dzień skarciłby samego siebie za brak powagi, za nadmierną eskalację emocji, za nadmierną ekspresję twarzy. Ten jeden raz w swoim życiu pozwolił sobie na łagodniejszą odsłonę Cynerica - męża, być może niedługo ojca, lecz na pewno kogoś liczącego się nie tylko w rodzinie, lecz również w arystokratycznej socjecie. Małżeństwo zawsze podwyższało status danego osobnika, jednakże to nie obchodziło Yaxley'a aż tak bardzo jak zwyczajne szczęście wypełniające go od środka. W odstawkę odeszły myśli o polityce oraz zasadności tego ślubu - wydano mu zgodę, wiedziano z czym to się wiązało. Skoro tak to miał drogę wolną i szedł nią w zaparte, na ślepo, wreszcie po wielu latach cierpienia odnajdując swą przystań. Jedynie przez krótką chwilę na dotychczas surowej twarzy pana młodego pojawił się cień smutku; co powiedziałby ojciec gdyby go teraz zobaczył? Jak zachowałaby się matka? Prawie namacalnie dostrzegł ją w tłumie jak ociera łzy wzruszenia i zrobiło mu się przykro, że naprawdę nie doczekała tej chwili. Zaraz się rozpogodził ciesząc chwilą, sycąc wzrok gośćmi, dziękując im za wszystko. Oglądając pełną uznania twarz Morgotha i zadowolenia malującego się na licu Liliany był już sobą - tak samo szczęśliwy jak parę momentów temu. Wszelkie skazy na wizerunku minęły niczym krótka ulewa, zza chmur wyjrzało słońce, wraz z nim tęcza okalająca horyzont. Miał powody do świętowania i skorzystał z nich. Blondyn zachłysnął się podniosłą atmosferą pełną w niektórych przypadkach zapewne udawaną uprzejmością, lecz nikt i nic nie potrafiło dzisiejszego wieczora wytrącić Cynerica z równowagi. Na pewno głównie dlatego, że szybował myślami w przestworzach, zaś na ziemi trzymali go jedynie inni ludzie. Nogi miał trochę jak z waty, nieważne, tak naprawdę nic się nie liczyło - żaden problem, żadna przeszkoda, tylko to, co trwało. I co miałem w zasięgu ręki.
Yaxley odczuwał wdzięczność. Nie miał rodziców, to prawda, jednakże rodzeństwo, w tym Morgoth, okazali się być dla niego ogromnym wsparciem. To dzięki nim pamiętał o ubraniu halsztuka, to dzięki nim nie pomylił godzin ani sali, w których miała odbyć się uroczystość. Na co dzień opanowany, odpowiedzialny treser trolli w jeden dzień zamienił się w zagubionego chłopca, któremu należało pokazać wszystko palcem. Dobrze, że miał cierpliwych krewnych przymykających oko na dzisiejsze ekscentryczne wybryki pana młodego. Taka rodzina to największy skarb. Nie zamieniłby się z nikim innym.
Wreszcie zamieszanie nieco się uspokoiło i chociaż czuł się mocno niepewnie na parkiecie - szczególnie, że tańczyli jako pierwsi - to Cyneric zaczął się powoli odprężać. Wkrótce do tanecznego korowodu dołączyły inne pary, dzięki czemu państwo Yaxley nie byli już pod takim ostrzałem oceniających spojrzeń jak jeszcze niedawno.
- Jestem najszczęśliwszy na świecie - odpowiedział Rosalie, wcale nie siląc się na cichy ton - niech każdy usłyszy, nie obchodziło go to. Był dumny zarówno z siebie jak i żony. Nie odwzajemnił jednakże jej pytania - obserwował półwilę w skupieniu, nieprzerwanie i widział, że radowała się tym dniem nie mniej niż on. Wszystkie wątpliwości mające miejsce przy zaręczynach odeszły w niepamięć; piękna, daleka kuzynka nie poślubiła go z przymusu, a z uczucia, które wspólnie dzielili. - Lecz nie mogę doczekać się aż zostaniemy sami - dodał zaczepnie, szepcząc do jej ucha. To jednak wciąż było wesele pełne ludzi, takich rzeczy nie wypadało mówić na głos. Co prawda uroczystość powoli dobiegała końca - oni tańczyli, pili, jedli i rozmawiali z innymi, jednakże wciąż jeszcze trwali w sali balowej.
Yaxley odczuwał wdzięczność. Nie miał rodziców, to prawda, jednakże rodzeństwo, w tym Morgoth, okazali się być dla niego ogromnym wsparciem. To dzięki nim pamiętał o ubraniu halsztuka, to dzięki nim nie pomylił godzin ani sali, w których miała odbyć się uroczystość. Na co dzień opanowany, odpowiedzialny treser trolli w jeden dzień zamienił się w zagubionego chłopca, któremu należało pokazać wszystko palcem. Dobrze, że miał cierpliwych krewnych przymykających oko na dzisiejsze ekscentryczne wybryki pana młodego. Taka rodzina to największy skarb. Nie zamieniłby się z nikim innym.
Wreszcie zamieszanie nieco się uspokoiło i chociaż czuł się mocno niepewnie na parkiecie - szczególnie, że tańczyli jako pierwsi - to Cyneric zaczął się powoli odprężać. Wkrótce do tanecznego korowodu dołączyły inne pary, dzięki czemu państwo Yaxley nie byli już pod takim ostrzałem oceniających spojrzeń jak jeszcze niedawno.
- Jestem najszczęśliwszy na świecie - odpowiedział Rosalie, wcale nie siląc się na cichy ton - niech każdy usłyszy, nie obchodziło go to. Był dumny zarówno z siebie jak i żony. Nie odwzajemnił jednakże jej pytania - obserwował półwilę w skupieniu, nieprzerwanie i widział, że radowała się tym dniem nie mniej niż on. Wszystkie wątpliwości mające miejsce przy zaręczynach odeszły w niepamięć; piękna, daleka kuzynka nie poślubiła go z przymusu, a z uczucia, które wspólnie dzielili. - Lecz nie mogę doczekać się aż zostaniemy sami - dodał zaczepnie, szepcząc do jej ucha. To jednak wciąż było wesele pełne ludzi, takich rzeczy nie wypadało mówić na głos. Co prawda uroczystość powoli dobiegała końca - oni tańczyli, pili, jedli i rozmawiali z innymi, jednakże wciąż jeszcze trwali w sali balowej.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Szept, który wydobył się z jego ust i dotarł do mojego ucha spowodował, że się zarumieniłam. Speszona spuściłam wzrok i nic mu nie odpowiedziałam na te słowa. To nie oznaczało, że nie chciałam. Wręcz przeciwnie, bardzo pragnęłam zostać w końcu tak naprawdę jego żoną i nawet strach który mi towarzyszył nie mógł pokrzyżować tych planów. Ale po prostu wstydziłam się przyznać do tego nie tylko przed nim, ale także przed samą sobą. Myśl ta towarzyszyła mi przez resztę wesela. Za każdym razem gdy był blisko mnie to czułam dreszcze na swoim ciele. Wiedziałam, że nie możemy przyśpieszyć uroczystości. Powiedzieć zaproszonym gościom, aby już sobie poszli, ponieważ my chcemy skorzystać z naszego nowego prawa do wspólnego łoża. Wszystko musiało iść według planu, a my musieliśmy opuścić salony dopiero w określonym momencie. Może to oczekiwanie było częścią całego przyjęcia? Może ktoś zapomniał mnie o tym poinformować, że muszę przygotować się na takie odczucia? Mojej matki nie było, a cioci nie winiłam, w końcu miała swoje problemy na głowie. Byłam jednak bardzo zaskoczona tym, jak reagowałam na każdą myśl o wspólnym opuszczeniu sali balowej.
Starałam się więc o tym nie myśleć, rozmawiać z gośćmi, jeść i pić i dobrze się bawić. Pozwoliłam sobie także na chwilowe opuszczenie swojego męża i udania się na krótki spacer. Musiałam trochę odetchnąć świeżym powietrzem, odsapnąć od roli panny młodej, ciągłych komplementów sukni i słuchania porad starszych czarownic, które niewątpliwie chciały dobrze, ale mnie już męczyły. Korzystając z okazji chwili wolnego poszłam poszukać lady Lestrange, o którą martwił się ojciec i, co ciekawe, znalazłam ją w towarzystwie swojego kuzyna Morgotha. Nasza wspólna rozmowa na tyle zajęła mi myśli, że po powrocie do sali na chwilę zapomniałam o tym co mnie czekało.
Wróciło to jednak tuż po dwunastej w nocy gdy odpowiednie osoby dały nam znać, że nasza sypialnia jest już gotowa i powinniśmy się tam udać. Ścisk żołądka jakiego doznałam sprawił, że myślałam, że się nie ruszę z miejsca. Normalnie zemdleję na miejscu. Ale opiekuńcze ramię mojego męża i jego spojrzenie sprawiło, że zgodnie ze wszystkimi zasadami ruszyłam za nim. Nie wiem czy ktoś zauważył nasze zniknięcie, czy dowiedział się o tym mój ojciec. Jednego jestem jednak pewna, to za drzwiami małżeńskiej sypialni i na małżeńskim łóżku tak naprawdę dokonuje się prawdziwego ślubu.
zt x2
Starałam się więc o tym nie myśleć, rozmawiać z gośćmi, jeść i pić i dobrze się bawić. Pozwoliłam sobie także na chwilowe opuszczenie swojego męża i udania się na krótki spacer. Musiałam trochę odetchnąć świeżym powietrzem, odsapnąć od roli panny młodej, ciągłych komplementów sukni i słuchania porad starszych czarownic, które niewątpliwie chciały dobrze, ale mnie już męczyły. Korzystając z okazji chwili wolnego poszłam poszukać lady Lestrange, o którą martwił się ojciec i, co ciekawe, znalazłam ją w towarzystwie swojego kuzyna Morgotha. Nasza wspólna rozmowa na tyle zajęła mi myśli, że po powrocie do sali na chwilę zapomniałam o tym co mnie czekało.
Wróciło to jednak tuż po dwunastej w nocy gdy odpowiednie osoby dały nam znać, że nasza sypialnia jest już gotowa i powinniśmy się tam udać. Ścisk żołądka jakiego doznałam sprawił, że myślałam, że się nie ruszę z miejsca. Normalnie zemdleję na miejscu. Ale opiekuńcze ramię mojego męża i jego spojrzenie sprawiło, że zgodnie ze wszystkimi zasadami ruszyłam za nim. Nie wiem czy ktoś zauważył nasze zniknięcie, czy dowiedział się o tym mój ojciec. Jednego jestem jednak pewna, to za drzwiami małżeńskiej sypialni i na małżeńskim łóżku tak naprawdę dokonuje się prawdziwego ślubu.
zt x2
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| 1 XI + suknia
Muzyka rozbrzmiewała już w najlepsze i chociaż wydarzenia takie jak to nie należały do ulubionych form rozrywki Madeline, kobieta czuła się wyjątkowo szczęśliwa. Z jakiegoś powodu nie przeszkadzało jej ani towarzystwo Amadeusa, którego trzymała pod ramię przechadzając się wzdłuż ścian sali balowej, gdzie na parkiecie wirowały już pary lordów i dam ubranych w najznakomitsze suknie, jakie tylko można było sobie wyobrazić, ani nawet obecność osób, z których wartościami nie do końca się zgadzała i z którymi nie tak dawno temu przyszło jej zetrzeć się w konflikcie poglądów.
Ten dzień nie był o niej, a o jej drogiej Marine i lady Slughorn zamierzała odstawić na bok wszelkie problemy, postanawiając cieszyć się szczęściem swojej kuzynki, wraz z nią świętując to wyjątkowe wydarzenie, które miało przynieść tak wiele zmian w je życiu.
Mimo wszystko, zerkając od czasu do czasu na obecnego przy jej boku lorda Croucha, Madeline nie potrafiła odeprzeć od siebie uczucia lęku przed tym, co czekało na nią samą w nie tak odległej przyszłości. Na jej palcu pobłyskiwał pierścionek zaręczynowy, który już wkrótce zastąpiony miał zostać ślubną obrączką, a jej rodzinne nazwisko, które przez lata zaczęło znaczyć tak wiele, miało zostać zmienione, w pewien sposób obdzierając ją z części swojej osobowości.
Być może przykładała zbyt dużą uwagę do szczegółów takich jak zmiana nazwiska, jednak w fakcie, iż jako kobieta po ślubie to ona miała przybrać nazwisko męża wprowadzić się do jego posiadłości był niemalże równoznaczny z wymazaniem wszystkiego, czym była jako indywidualna i samodzielna osoba. Wszystko, co posiadała – swoją pracę, swoją reputację, swoje poczucie własnej wartości oraz pewność siebie – miały nagle zostać zmienione w proch. Zamiast tego wszystkiego miała być żoną Amadeusa Croucha. Bezimienną, pozbawioną własnej woli i nic nieznaczącą.
Ciężko było jej wyobrazić sobie prowadzenie takiego życia i choć była szczęśliwa za Marine – jeśli tylko małżeństwo było tym, czego sama naprawdę pragnęła – osobiście Madeline nie potrafiła cieszyć się wizją swojego ślubu, a przynajmniej nie do czasu, gdy małżeństwo zamiast partnerstwa miało wyglądać jak niewolnictwo. Kobieta posiadała wiele cech, ale uległość z pewnością nie należała do jednej z nich.
Niestety czuła, iż znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Nagłe zerwanie zaręczyn przyniosłoby o wiele więcej konsekwencji, których nie była gotowa ponieść. Nie zamierzała jednak poddawać się bez walki. Tego wieczora da Amadeusowi to, czego od niej pragnął – urocze uśmiechy i delikatne dotyki dłoni, lekkie jak piórko pocałunki składane na jego policzku i słodkie słowa szeptane mu do ucha podczas tańca. Pozwoli mu uwierzyć, że naprawdę jest kobietą jego marzeń i że może ich związek będzie wszystkim tym, czego nie dostał od swojej zmarłej żony. Gdy zgadzała się na zaręczyny, nigdy nie powiedziała, iż jej uczucia i zamiary były w pełni szczere.
- To była wspaniała ceremonia, nieprawdaż, mio caro? – zapytała, zwracając twarz w stronę swojego towarzysza i posyłając mu lekki uśmiech. Jedna z melodii dobiegła końca i część par opuściła parkiet, ustępując miejsca następnym, które rozpoczęły taniec wraz z pierwszymi nutami kolejnej piosenki. Spojrzenie Madeline powędrowało w przeciwną stronę sali, obserwując zbliżającą się w ich stronę Marine. Od zakończenia ceremonii sama nie miała okazji osobiście złożyć pannie młodej swoich gratulacji i to też było teraz ich priorytetem.
Muzyka rozbrzmiewała już w najlepsze i chociaż wydarzenia takie jak to nie należały do ulubionych form rozrywki Madeline, kobieta czuła się wyjątkowo szczęśliwa. Z jakiegoś powodu nie przeszkadzało jej ani towarzystwo Amadeusa, którego trzymała pod ramię przechadzając się wzdłuż ścian sali balowej, gdzie na parkiecie wirowały już pary lordów i dam ubranych w najznakomitsze suknie, jakie tylko można było sobie wyobrazić, ani nawet obecność osób, z których wartościami nie do końca się zgadzała i z którymi nie tak dawno temu przyszło jej zetrzeć się w konflikcie poglądów.
Ten dzień nie był o niej, a o jej drogiej Marine i lady Slughorn zamierzała odstawić na bok wszelkie problemy, postanawiając cieszyć się szczęściem swojej kuzynki, wraz z nią świętując to wyjątkowe wydarzenie, które miało przynieść tak wiele zmian w je życiu.
Mimo wszystko, zerkając od czasu do czasu na obecnego przy jej boku lorda Croucha, Madeline nie potrafiła odeprzeć od siebie uczucia lęku przed tym, co czekało na nią samą w nie tak odległej przyszłości. Na jej palcu pobłyskiwał pierścionek zaręczynowy, który już wkrótce zastąpiony miał zostać ślubną obrączką, a jej rodzinne nazwisko, które przez lata zaczęło znaczyć tak wiele, miało zostać zmienione, w pewien sposób obdzierając ją z części swojej osobowości.
Być może przykładała zbyt dużą uwagę do szczegółów takich jak zmiana nazwiska, jednak w fakcie, iż jako kobieta po ślubie to ona miała przybrać nazwisko męża wprowadzić się do jego posiadłości był niemalże równoznaczny z wymazaniem wszystkiego, czym była jako indywidualna i samodzielna osoba. Wszystko, co posiadała – swoją pracę, swoją reputację, swoje poczucie własnej wartości oraz pewność siebie – miały nagle zostać zmienione w proch. Zamiast tego wszystkiego miała być żoną Amadeusa Croucha. Bezimienną, pozbawioną własnej woli i nic nieznaczącą.
Ciężko było jej wyobrazić sobie prowadzenie takiego życia i choć była szczęśliwa za Marine – jeśli tylko małżeństwo było tym, czego sama naprawdę pragnęła – osobiście Madeline nie potrafiła cieszyć się wizją swojego ślubu, a przynajmniej nie do czasu, gdy małżeństwo zamiast partnerstwa miało wyglądać jak niewolnictwo. Kobieta posiadała wiele cech, ale uległość z pewnością nie należała do jednej z nich.
Niestety czuła, iż znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Nagłe zerwanie zaręczyn przyniosłoby o wiele więcej konsekwencji, których nie była gotowa ponieść. Nie zamierzała jednak poddawać się bez walki. Tego wieczora da Amadeusowi to, czego od niej pragnął – urocze uśmiechy i delikatne dotyki dłoni, lekkie jak piórko pocałunki składane na jego policzku i słodkie słowa szeptane mu do ucha podczas tańca. Pozwoli mu uwierzyć, że naprawdę jest kobietą jego marzeń i że może ich związek będzie wszystkim tym, czego nie dostał od swojej zmarłej żony. Gdy zgadzała się na zaręczyny, nigdy nie powiedziała, iż jej uczucia i zamiary były w pełni szczere.
- To była wspaniała ceremonia, nieprawdaż, mio caro? – zapytała, zwracając twarz w stronę swojego towarzysza i posyłając mu lekki uśmiech. Jedna z melodii dobiegła końca i część par opuściła parkiet, ustępując miejsca następnym, które rozpoczęły taniec wraz z pierwszymi nutami kolejnej piosenki. Spojrzenie Madeline powędrowało w przeciwną stronę sali, obserwując zbliżającą się w ich stronę Marine. Od zakończenia ceremonii sama nie miała okazji osobiście złożyć pannie młodej swoich gratulacji i to też było teraz ich priorytetem.
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
outficik
To była piękna ceremonia – piękna, a jednocześnie mroczna, spowita krwistymi płomieniami i pełna pierwotnej magii, budzącej się wraz z duszami zmarłych, które przekraczały tej nocy granicę zaświatów. Jeszcze nigdy nie był świadkiem czegoś tak niezwykłego; ukryty za maską przedstawiającą byka, obserwował Morgotha i Marine, którzy w jednej chwili przestali być tylko dwojgiem młodych ludzi wywodzących się z arystokratycznych rodów. Stali się kimś więcej; mężem i żoną, jednością uświęconą przez przodków, których dusze kroczyły dziś ramię w ramię z córą Lestrange’ów i synem Yaxleyów.
Gdy ceremonia dobiegła końca, a goście udali się do sali balowej, Amadeus wciąż pozostawał pod wrażeniem tego, co właśnie ujrzał – do tego stopnia, że był stosunkowo obojętny na słodkie uśmiechy i drobne gesty lady Slughorn, mimo że same w sobie stanowiły pokusę. Wciąż pamiętał o jej skandalicznym spotkaniu z lordem Blackiem i zamierzał dać Madeline do zrozumienia, że musiała zapracować sobie na wybaczenie.
Oczywiście subtelnie – ściany Yaxley’s Hall miały tej nocy oczy i uszy.
Z drugiej strony był rad, że mógł zaprezentować się przed brytyjską śmietanką towarzyską u boku narzeczonej, dając wszystkim do zrozumienia, że nie miał zamiaru pozostać bezdzietnym wdowcem aż do swojej śmierci. Poza tym Madeline (z całą jej nikczemnością okraszoną słodyczą) jaśniała niczym klejnot w koronie – klejnot spowity granatową materią. Amadeus miał słuszne powody, by podejrzewać, że wybór sukni w barwach rodowych Crouchów nie był wyborem Madeline, a prawdopodobnie jej matki, lecz niezależnie od prawdy, efekt pozostawał ten sam – patrząc na lady Slughorn, nie miało się wątpliwości, że kobieta należała do niego.
I tylko tego tak naprawdę wymagał od niej dzisiejszej nocy – aby wyglądała i zachowywała się wedle swojej pozycji. Póki co wywiązywała się z tych zadań bezbłędnie, choć być może dlatego, że Amadeus nieustanie miał na lady Slughorn oko, prowadząc ją pod ramię, podając kieliszki z szampanem, tańcząc z nią walca i uważnie obserwując każdy jej gest i każde spojrzenie posłane innym gościom.
W końcu narzeczona – zwłaszcza taka – narzeczona, była skarbem, który należało chronić za wszelką cenę.
Gdy walc dobiegł wreszcie końca i obydwoje postanowili odpocząć, odchodząc na bok, Amadeus wyłapał ponad tłumem sylwetkę lady Marine. Nawiązawszy z nią kontakt wzrokowy, uśmiechnął się ciepło – do tej pory nie zdążyli jeszcze zamienić ze sobą słowa, dlatego Crouch był rad, gdy nowa lady Yaxley pośpieszyła w ich stronę.
Zwłaszcza że miał jej coś dla niej – coś, czego nie mógł tak po prostu przekazać służbie.
- Owszem, mia cara – odpowiedział Madeline, spoglądając na nią z ukosa. Jej uśmiech ociekał słodyczą, sprawiając, że wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle, ale Amadeus nie dał się zwieść – kto wie, czy nie obdarzyła podobnym lorda Blacka?
I choć uniósł nieznacznie kąciki ust, jego oczy pozostawały chłodne i uważne.
To była piękna ceremonia – piękna, a jednocześnie mroczna, spowita krwistymi płomieniami i pełna pierwotnej magii, budzącej się wraz z duszami zmarłych, które przekraczały tej nocy granicę zaświatów. Jeszcze nigdy nie był świadkiem czegoś tak niezwykłego; ukryty za maską przedstawiającą byka, obserwował Morgotha i Marine, którzy w jednej chwili przestali być tylko dwojgiem młodych ludzi wywodzących się z arystokratycznych rodów. Stali się kimś więcej; mężem i żoną, jednością uświęconą przez przodków, których dusze kroczyły dziś ramię w ramię z córą Lestrange’ów i synem Yaxleyów.
Gdy ceremonia dobiegła końca, a goście udali się do sali balowej, Amadeus wciąż pozostawał pod wrażeniem tego, co właśnie ujrzał – do tego stopnia, że był stosunkowo obojętny na słodkie uśmiechy i drobne gesty lady Slughorn, mimo że same w sobie stanowiły pokusę. Wciąż pamiętał o jej skandalicznym spotkaniu z lordem Blackiem i zamierzał dać Madeline do zrozumienia, że musiała zapracować sobie na wybaczenie.
Oczywiście subtelnie – ściany Yaxley’s Hall miały tej nocy oczy i uszy.
Z drugiej strony był rad, że mógł zaprezentować się przed brytyjską śmietanką towarzyską u boku narzeczonej, dając wszystkim do zrozumienia, że nie miał zamiaru pozostać bezdzietnym wdowcem aż do swojej śmierci. Poza tym Madeline (z całą jej nikczemnością okraszoną słodyczą) jaśniała niczym klejnot w koronie – klejnot spowity granatową materią. Amadeus miał słuszne powody, by podejrzewać, że wybór sukni w barwach rodowych Crouchów nie był wyborem Madeline, a prawdopodobnie jej matki, lecz niezależnie od prawdy, efekt pozostawał ten sam – patrząc na lady Slughorn, nie miało się wątpliwości, że kobieta należała do niego.
I tylko tego tak naprawdę wymagał od niej dzisiejszej nocy – aby wyglądała i zachowywała się wedle swojej pozycji. Póki co wywiązywała się z tych zadań bezbłędnie, choć być może dlatego, że Amadeus nieustanie miał na lady Slughorn oko, prowadząc ją pod ramię, podając kieliszki z szampanem, tańcząc z nią walca i uważnie obserwując każdy jej gest i każde spojrzenie posłane innym gościom.
W końcu narzeczona – zwłaszcza taka – narzeczona, była skarbem, który należało chronić za wszelką cenę.
Gdy walc dobiegł wreszcie końca i obydwoje postanowili odpocząć, odchodząc na bok, Amadeus wyłapał ponad tłumem sylwetkę lady Marine. Nawiązawszy z nią kontakt wzrokowy, uśmiechnął się ciepło – do tej pory nie zdążyli jeszcze zamienić ze sobą słowa, dlatego Crouch był rad, gdy nowa lady Yaxley pośpieszyła w ich stronę.
Zwłaszcza że miał jej coś dla niej – coś, czego nie mógł tak po prostu przekazać służbie.
- Owszem, mia cara – odpowiedział Madeline, spoglądając na nią z ukosa. Jej uśmiech ociekał słodyczą, sprawiając, że wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle, ale Amadeus nie dał się zwieść – kto wie, czy nie obdarzyła podobnym lorda Blacka?
I choć uniósł nieznacznie kąciki ust, jego oczy pozostawały chłodne i uważne.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sala balowa
Szybka odpowiedź