Pub pod Roztańczonym Czartem
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub pod Roztańczonym Czartem
„Między niebem i piekłem. Pośród słynnych bezdroży.
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 1 raz
Ależ był on pełen pogardy względem rodziny. Zastanawiające, że chce mu się marnować energię na tłumienie tych wszystkich negatywnych emocji. A może dzisiaj dostał szanse aby sobie ulżyć i znaleźć drogę ujścia tym odczuciom? Denerwowało go samo nazwisko czy to, że je z nią dzieli? Choć można zauważyć promyczek nadziei , a przynajmniej cień zainteresowania na jego twarzy. Nie chciał iść do rodowej rezydencji, a ona siłą go nie zaciągnie. Co by to była za przyjemność? Zresztą, nie jest pewna reakcji rodziny; wolała nawet aby nie ruszyli w kierunku Cumblerland. Tak będzie dla niej .. bardziej komfortowo.
- Mówisz, jakbyś sam nie miał takiej możliwości. – odbiła pałeczkę dobrze wiedząc co dostał w ramach ojcowizny. Nie wiedziała czy z tego korzysta, ale czemu by nie? Nie każdy dostaje takie możliwości, a suma nie była mała. Skąd Fawley’owie mają majątek? Nie wiedziała. Trzeba by było przejrzeć stare zapiski sięgające kilka wieków wstecz, aby dowiedzieć się jak uzyskano tyle pieniędzy. Ona nie miała na to ani czasu ani chęci. W końcu przeszłości nie można było zmienić, a i jej poznanie nie odwróciłoby jej świata do góry nogami. Nie można było mieć do kogoś pretensji, że mu się powiodło. Nawet sprytne wykorzystanie sytuacji, nagięcie pewnych zasad moralnych wymaga ruchu, który zapoczątkuje powiększanie się fortuny. Jeśli ktoś go zrobi, dobrze dla niego.
- Zadziwiające, że zaciągają pożyczki u osoby, które tak jawnie nimi gardzi. Uznałabym to za niepotrzebne ryzyko. W końcu są teraz od ciebie zależni, każda twoja porażka może odbić się na nich. Ale wszystko ma swoją cenę. – powiedziała głośno swoje przemyślenia. Ona sama nigdy nie popełniłaby tej głupoty, a przynajmniej tak stara się myśleć. Jeśli byli tak zdesperowani, to co musiało się stać? – Im więcej osób będzie mieć u ciebie dług, tym bardziej kłopotliwą osobą dla nich będziesz. – stwierdziła po chwili namysłu pozwalając aby jej myśli poszły w tym kierunki. – Ale twoją prawdziwą władzą nam nimi nie są ich pieniądze, ale wiedza jaką posiadasz o arystokracji. I właśnie mnie to interesuje. – Napiła się dużego łyka szkockiej, a następnie odstawiło pustą szklankę na barek.
- Mówisz, jakbyś sam nie miał takiej możliwości. – odbiła pałeczkę dobrze wiedząc co dostał w ramach ojcowizny. Nie wiedziała czy z tego korzysta, ale czemu by nie? Nie każdy dostaje takie możliwości, a suma nie była mała. Skąd Fawley’owie mają majątek? Nie wiedziała. Trzeba by było przejrzeć stare zapiski sięgające kilka wieków wstecz, aby dowiedzieć się jak uzyskano tyle pieniędzy. Ona nie miała na to ani czasu ani chęci. W końcu przeszłości nie można było zmienić, a i jej poznanie nie odwróciłoby jej świata do góry nogami. Nie można było mieć do kogoś pretensji, że mu się powiodło. Nawet sprytne wykorzystanie sytuacji, nagięcie pewnych zasad moralnych wymaga ruchu, który zapoczątkuje powiększanie się fortuny. Jeśli ktoś go zrobi, dobrze dla niego.
- Zadziwiające, że zaciągają pożyczki u osoby, które tak jawnie nimi gardzi. Uznałabym to za niepotrzebne ryzyko. W końcu są teraz od ciebie zależni, każda twoja porażka może odbić się na nich. Ale wszystko ma swoją cenę. – powiedziała głośno swoje przemyślenia. Ona sama nigdy nie popełniłaby tej głupoty, a przynajmniej tak stara się myśleć. Jeśli byli tak zdesperowani, to co musiało się stać? – Im więcej osób będzie mieć u ciebie dług, tym bardziej kłopotliwą osobą dla nich będziesz. – stwierdziła po chwili namysłu pozwalając aby jej myśli poszły w tym kierunki. – Ale twoją prawdziwą władzą nam nimi nie są ich pieniądze, ale wiedza jaką posiadasz o arystokracji. I właśnie mnie to interesuje. – Napiła się dużego łyka szkockiej, a następnie odstawiło pustą szklankę na barek.
W pubie zaczynało być coraz bardziej duszno pod wpływem schodzących się osób, które najwyraźniej chciały posłuchać tych nowych artystów, którzy się mieli dziś zaprezentować albo po prostu zapragnęli chwilę pobyć w miejscu, które przynajmniej na zewnątrz sprawiało wrażenie ostoi kultury. Nie miał zamiaru teraz nad tym rozmyślać, zamiast tego poluzował kołnierzyk i odpiął górny guzik, od razu oddychając z większą łatwością. Przyjrzał się siedzącej obok młodej dziewczynie. Dziesięć lat różnicy, diametralnie różne charaktery, kompletnie inne podejście do rodziny. Łączyło ich tylko nazwisko, którego on nienawidził z całego serca, a jednocześnie odczuwał jakąś dziwnie chorą satysfakcję, nosząc je przez tyle lat. Cud, że się jeszcze nie pozabijali.
- Nigdy nie twierdziłem, że arystokraci grzeszą rozumem - wzruszył ramionami. - Przychodzą do mnie, bo mają pewność, że nie zdradzę powodów ich długów, bo są one dla mnie o wiele cenniejsze niż sakiewki, które im wręczam. - Może właśnie dlatego wciąż nosił nazwisko swojego ojca, bo dawało ono pewną przewagę nad innymi lichwiarzami? Arystokrata chętniej zadłuża się u innego arystokraty, niż u pokątnej gnidy z Nokturnu, która często nie potrafi nawet dotrzymać prostej umowy. Colin nie mógł też ukrywać, że szlachetne nazwisko otwierało wiele drzwi i wprowadzało na liczne salony, a to było mu niezbędne do prowadzenia interesów. Szczególnie zaś wielkich transakcji, które nierzadko wymagały zaangażowania ministerialnych urzędów obsadzonych najczęściej przez czystokrwistych.
- Wiedza o arystokracji - prychnął, spoglądając jednak na nią z nieco większym zainteresowaniem niż dotychczas. To była jednak prośba, której się absolutnie nie spodziewał. - Szukasz haczyków na swojego przyszłego męża? Albo chcesz sprawdzić, czy przypadkiem nie był wcześniej uwikłany w jakieś podejrzane związki?
- Nigdy nie twierdziłem, że arystokraci grzeszą rozumem - wzruszył ramionami. - Przychodzą do mnie, bo mają pewność, że nie zdradzę powodów ich długów, bo są one dla mnie o wiele cenniejsze niż sakiewki, które im wręczam. - Może właśnie dlatego wciąż nosił nazwisko swojego ojca, bo dawało ono pewną przewagę nad innymi lichwiarzami? Arystokrata chętniej zadłuża się u innego arystokraty, niż u pokątnej gnidy z Nokturnu, która często nie potrafi nawet dotrzymać prostej umowy. Colin nie mógł też ukrywać, że szlachetne nazwisko otwierało wiele drzwi i wprowadzało na liczne salony, a to było mu niezbędne do prowadzenia interesów. Szczególnie zaś wielkich transakcji, które nierzadko wymagały zaangażowania ministerialnych urzędów obsadzonych najczęściej przez czystokrwistych.
- Wiedza o arystokracji - prychnął, spoglądając jednak na nią z nieco większym zainteresowaniem niż dotychczas. To była jednak prośba, której się absolutnie nie spodziewał. - Szukasz haczyków na swojego przyszłego męża? Albo chcesz sprawdzić, czy przypadkiem nie był wcześniej uwikłany w jakieś podejrzane związki?
Pierwszy poeta recytował swój wiersz. Był to młodzik, wyraźnie nie przyzwyczajony do występów publicznych- jąkał się aż trudno było zrozumieć jego słowa. Odwróciła się w stronę sceny i uśmiechnęła się pod nosem, słysząc owe dzieło. Może i sam wiersz był całkiem dobry, jednak sposób jego przedstawienia zniszczył cały potencjał. Miała nadzieję, że następni artyści będą przynajmniej potrafili mówić wyraźnie, inaczej ten wieczór może stać się nieznośny. Nie wymagała przecież wiele, a to miejsce podobno miało wiele do zaoferowania.
- W każdej rodzinie pojawiają się czarne owce. – stwierdziła, odwracając się do niego. – Nie wątpię. Jestem ciekawa czy głowy ich rodów wiedzą co twoi dłużnicy kombinują, gdy tylko oni zamkną oczy. – Może wiedzą, ale wolą nie mówić? Byleby nie wyszło to na wierzch, wtedy zaczynają się problemy. Jedynym rodem, o którym głośno się mówiło, że ma problemy z finansami byli Wesleye. To była prawie już biedota, choć tytuł szlachecki wciąż mieli. Reszta podobno prosperowała świetnie, po prostu świat był cudowny. Zabębniła palcami o blat czekając na kolejną szklankę whisky.
- Powodów jest więcej niż mógłbyś się spodziewać. – powiedziała po chwili namysłu. – Choć haczyk na mego przyszłego narzeczonego brzmi równie dobrze jak reszta. W końcu musimy sobie jakąś radzić, my arystokratki. – Miała nadzieję, że akurat to się jej nigdy nie przyda, ale znając brutalną rzeczywistość może mieć to szczęście. Temat małżeństwa jednak nie należał do jej ulubionych i na pewno siedzący obok niej mężczyzna nie był dobrym towarzyszem do tej rozmowy.
- W każdej rodzinie pojawiają się czarne owce. – stwierdziła, odwracając się do niego. – Nie wątpię. Jestem ciekawa czy głowy ich rodów wiedzą co twoi dłużnicy kombinują, gdy tylko oni zamkną oczy. – Może wiedzą, ale wolą nie mówić? Byleby nie wyszło to na wierzch, wtedy zaczynają się problemy. Jedynym rodem, o którym głośno się mówiło, że ma problemy z finansami byli Wesleye. To była prawie już biedota, choć tytuł szlachecki wciąż mieli. Reszta podobno prosperowała świetnie, po prostu świat był cudowny. Zabębniła palcami o blat czekając na kolejną szklankę whisky.
- Powodów jest więcej niż mógłbyś się spodziewać. – powiedziała po chwili namysłu. – Choć haczyk na mego przyszłego narzeczonego brzmi równie dobrze jak reszta. W końcu musimy sobie jakąś radzić, my arystokratki. – Miała nadzieję, że akurat to się jej nigdy nie przyda, ale znając brutalną rzeczywistość może mieć to szczęście. Temat małżeństwa jednak nie należał do jej ulubionych i na pewno siedzący obok niej mężczyzna nie był dobrym towarzyszem do tej rozmowy.
Pub nie wydawał już mu się atrakcyjnym miejscem na spotkanie, gdy z każdą kolejną minutą zapełniał się nowymi gośćmi. Robiło się tłoczno i coraz duszniej, a on nienawidził takich zamkniętych przestrzeni grożących paskudnym ściskiem. Cenił sobie swoją przestrzeń osobistą na równi z prywatnością, a tłum ludzi skutecznie zaprzeczał jednemu i drugiego. Miał tylko nadzieję, że będzie mógł się wydostać na zewnątrz jak najszybciej.
- Do rzeczy - machnął ręką lekko zirytowany, lustrując kuzynkę zmęczonym spojrzeniem. Świadomość, że noszą to samo nazwisko, była jedynym powodem, dla którego zgodził się na spotkanie, ale nie zamierzał przeciągać go dłużej, niż to koniecznie. Znów mogłoby się to skończyć gwałtowną wymianą zdań o rodzinie, przynależności do niej, obowiązkach... a na to nie miał absolutnie chęci i czasu. - Czego chcesz i jak konkretnie mam ci w tym pomóc?
Odchylił się do tyłu, wyglądając zza jej pleców na przestrzeń za nimi, jakby celowo rozglądał się za kimś znajomym. Nie spodziewał się co prawda spotkać tutaj kogokolwiek, kogo mógłby tak nazwać, ale przecież przypadki chodzą po ludziach, prawda? Na scenie pocący się z tremy młodzieniec recytował kolejne dzieła, ale do uszu Colina nie dochodził żaden dźwięk. Zamknął oczy, czekając, aż jego kuzynka wyłuszczy wreszcie powód tego spotkania.
Pod skórą czuł rodzącą się ciekawość, ale póki co dzielnie walczył z tym uczuciem, nie dając po sobie poznać, że faktycznie zainteresowała go jej prośba. W końcu niecodziennie ktoś z Fawley'ów prosił go o pomoc. Tak właściwie to nawet nie pamiętał ani jednej takiej sytuacji. Był czarną owcą rodziny i nie zamierzał tego zmieniać; zbyt dobrze się czuł w swojej roli, niekrępowany rodową etykietą i zasadami dobrego wychowania, który ród ojca od dzieciństwa wpajał swoim potomkom.
- Do rzeczy - machnął ręką lekko zirytowany, lustrując kuzynkę zmęczonym spojrzeniem. Świadomość, że noszą to samo nazwisko, była jedynym powodem, dla którego zgodził się na spotkanie, ale nie zamierzał przeciągać go dłużej, niż to koniecznie. Znów mogłoby się to skończyć gwałtowną wymianą zdań o rodzinie, przynależności do niej, obowiązkach... a na to nie miał absolutnie chęci i czasu. - Czego chcesz i jak konkretnie mam ci w tym pomóc?
Odchylił się do tyłu, wyglądając zza jej pleców na przestrzeń za nimi, jakby celowo rozglądał się za kimś znajomym. Nie spodziewał się co prawda spotkać tutaj kogokolwiek, kogo mógłby tak nazwać, ale przecież przypadki chodzą po ludziach, prawda? Na scenie pocący się z tremy młodzieniec recytował kolejne dzieła, ale do uszu Colina nie dochodził żaden dźwięk. Zamknął oczy, czekając, aż jego kuzynka wyłuszczy wreszcie powód tego spotkania.
Pod skórą czuł rodzącą się ciekawość, ale póki co dzielnie walczył z tym uczuciem, nie dając po sobie poznać, że faktycznie zainteresowała go jej prośba. W końcu niecodziennie ktoś z Fawley'ów prosił go o pomoc. Tak właściwie to nawet nie pamiętał ani jednej takiej sytuacji. Był czarną owcą rodziny i nie zamierzał tego zmieniać; zbyt dobrze się czuł w swojej roli, niekrępowany rodową etykietą i zasadami dobrego wychowania, który ród ojca od dzieciństwa wpajał swoim potomkom.
Czuł się niekomfortowo w jej towarzystwie? Miał dość przebywania w jednym pomieszczeniu z członkiem rodu Fawley? Ta myśl sprawiła jej niespodziewaną uciechę. Jej kuzyn nigdy nie będzie chciał być wzorowym przykładem arystokraty, a zarazem na co dzień korzysta z przywilejów jakie daje mu nazwisko. Może obawia się, że ktoś ich zobaczy? Czy to nie ją powinna trawić podobna trwoga? Uśmiechnęła się szeroko. A może to miejsca wywiera na niego taki wpływ? Sala wypełniona był już klientelą, która wypełniała hałasem każdy kąt tego miejsca. Co chwilę ktoś obok niej zamawiał alkohol, czuła nawet od nich zapach potu.
- Potrzebuję informacji na co cała ta śmietanka towarzyska wydaję swą fortunę. Mało mnie obchodzą zakłady, rozgrywki czy po prostu głupie pomysły, które nie miały prawa wypalić. Zapewne takich będzie większość. Ale pozostają jeszcze Ci nieliczni, którzy wspomagają pewne ugrupowania, kupują ciekawe artefakty i delektują się władzą w Ministerstwie. Więcej na razie nie mogę powiedzieć. – wyliczyła patrząc prosto w jego oczy. Była ciekawa czy spodziewał się on w co się może wpakować. Oczywiście, na przyszłego narzeczonego również warto mieć haczyk, ale obecnie miała ważniejsze kwestie. Zawodowe. I rodowe. Została Aurorem, gdyż miała cel i stopniowo będzie dążyć do jego zrealizowania, ale potrzebowała informacji. To miał zapewnić jej mężczyzna siedzący obok. Jeśli w ogóle jej pomoże, bo równie dobrze może ją wyśmiać i wtedy będzie mieć ona problem.
-Oczywiście, wszystko ma swoją cenę. – upiła łyk alkoholu ze szklanki. –Ale to już przy następnym spotkaniu.– W końcu nie znała go tak dobrze, aby wiedzieć co będzie o tym sądził. Położyła na barze pieniądze za zakupiony alkohol i wstała. – To była przyjemność się z Panem spotkać. Mam nadzieję, że niedługo ponownie się zobaczymy. – pożegnała się zgodnie z tymi wszystkimi nauki ze strony dziadków i ruszyła w stronę wyjścia nie patrząc już więcej na swego kuzyna.
Zt dla obu.
- Potrzebuję informacji na co cała ta śmietanka towarzyska wydaję swą fortunę. Mało mnie obchodzą zakłady, rozgrywki czy po prostu głupie pomysły, które nie miały prawa wypalić. Zapewne takich będzie większość. Ale pozostają jeszcze Ci nieliczni, którzy wspomagają pewne ugrupowania, kupują ciekawe artefakty i delektują się władzą w Ministerstwie. Więcej na razie nie mogę powiedzieć. – wyliczyła patrząc prosto w jego oczy. Była ciekawa czy spodziewał się on w co się może wpakować. Oczywiście, na przyszłego narzeczonego również warto mieć haczyk, ale obecnie miała ważniejsze kwestie. Zawodowe. I rodowe. Została Aurorem, gdyż miała cel i stopniowo będzie dążyć do jego zrealizowania, ale potrzebowała informacji. To miał zapewnić jej mężczyzna siedzący obok. Jeśli w ogóle jej pomoże, bo równie dobrze może ją wyśmiać i wtedy będzie mieć ona problem.
-Oczywiście, wszystko ma swoją cenę. – upiła łyk alkoholu ze szklanki. –Ale to już przy następnym spotkaniu.– W końcu nie znała go tak dobrze, aby wiedzieć co będzie o tym sądził. Położyła na barze pieniądze za zakupiony alkohol i wstała. – To była przyjemność się z Panem spotkać. Mam nadzieję, że niedługo ponownie się zobaczymy. – pożegnała się zgodnie z tymi wszystkimi nauki ze strony dziadków i ruszyła w stronę wyjścia nie patrząc już więcej na swego kuzyna.
Zt dla obu.
/początek
Próg pubu przekroczyły dwie kobiety. Blondynka i szatynka, klasycznie, jak w scenie spod pióra Iana Fleminga. Prawie. Auriga była zmęczona po ostatnim przypadku, który trafił na pierwsze piętro. Razem z Cynthią spędziły nad nim praktycznie cały swój dyżur. Była tak samo padnięta, jak po jednym z wymagających treningów. Aż się lekko wzdrygnęła, nie powinna zatrzymywać takich myśli. To było dawno, a ważny był ten sukces. Krótkotrwały, ale taki urok pracy w Św. Mungu.
Lovegood skierowała się do jednej z tych czerwonych kanap, które musiał być wygodne, inaczej nie uchodzi. Poprawiła zieloną sukienkę sięgająca do połowy łydki.
- Zapracowałyśmy na ten wieczór i moim zdaniem na jeszcze kilka innych, Cyn. Dobrze, że mogłaś się wyrwać od siebie - powiedziała z bladym uśmiechem.
Auriga oparła się wygodniej i wtedy poczuła, że dalej ma związane włosy w węzeł nad karkiem. Szybkim ruchem je rozpuściła.
- I czym to opijemy? - zwróciła się do drugiej uzdrowicielki.
Próg pubu przekroczyły dwie kobiety. Blondynka i szatynka, klasycznie, jak w scenie spod pióra Iana Fleminga. Prawie. Auriga była zmęczona po ostatnim przypadku, który trafił na pierwsze piętro. Razem z Cynthią spędziły nad nim praktycznie cały swój dyżur. Była tak samo padnięta, jak po jednym z wymagających treningów. Aż się lekko wzdrygnęła, nie powinna zatrzymywać takich myśli. To było dawno, a ważny był ten sukces. Krótkotrwały, ale taki urok pracy w Św. Mungu.
Lovegood skierowała się do jednej z tych czerwonych kanap, które musiał być wygodne, inaczej nie uchodzi. Poprawiła zieloną sukienkę sięgająca do połowy łydki.
- Zapracowałyśmy na ten wieczór i moim zdaniem na jeszcze kilka innych, Cyn. Dobrze, że mogłaś się wyrwać od siebie - powiedziała z bladym uśmiechem.
Auriga oparła się wygodniej i wtedy poczuła, że dalej ma związane włosy w węzeł nad karkiem. Szybkim ruchem je rozpuściła.
- I czym to opijemy? - zwróciła się do drugiej uzdrowicielki.
Gość
Gość
Gdy dotarł do pubu, ogarnęła go nagle wesołość - jakby opary unoszące się w pomieszczeniu były skażone, zarażające dobrym samopoczuciem niczym grypogenne powietrze Paryża chorobą na początku dziewiętnastego wieku. Atmosferę tę zapewniali ludzie; zatopieni w rozmowach, opowiadający historie, zasłuchani w muzyce, płynącej od strony kapeli urzędującej na scenie. Życie w swej najżwawszej formie, napędzane oprocentowaną kropelką.
Rozejrzał się uważnie po wnętrzu, a uśmiech igrał na jego ustach - trochę poniżej ozdobionych rozlicznymi piegami policzków, a ponad ogoloną na gładko brodą. Dodając do tego niezmienne, szaroniebieskie oczy, oraz okalając całość obrazu twarzy ramą z sięgających za ramiona rudych loków, otrzymać można było wizerunek osoby, którą łatwo jest wziąć za Weasleya. Alexander nie wiedział, z jakiego powodu Garrett zaprosił go na to spotkanie, jednak mimo wspomnianego w liście braku powodu do zmartwień Selwyn wolał zachować ostrożność. Po dość bogatej w treść wspomince o nim w "Czarownicy" unikał jak ognia miejsc publicznych.
Spojrzenie złapało jednak widok pożądany, czyli personę o urodzie łudząco podobnej do jego. Choć raczej było to na odwrót: personę o urodzie, do której jego obecna była łudząco podobna.
Utorował sobie drogę do najbardziej ustronnego kąta sali. Garrett siedział przy jedynym w przybytku stoliku, który swoim położeniem zapewniał prawie całkowity spokój, choć gwaru zabawy nie powstrzymywało zbyt wiele. Nie był on jednak tak niebotyczny, by nie można było rozmawiać.
- Witaj, Garretcie - powitał Weasleya, podając mu rękę. Gdy tylko usiadł naprzeciw mężczyzny, do stolika przytruchtała młodziutka kelnerka. Alex zamówił dla siebie herbatę, która po chwili magiczne poszybowała od kontuaru na blat stołu okupowanego przez dwójkę czarodziejów.
Rozejrzał się uważnie po wnętrzu, a uśmiech igrał na jego ustach - trochę poniżej ozdobionych rozlicznymi piegami policzków, a ponad ogoloną na gładko brodą. Dodając do tego niezmienne, szaroniebieskie oczy, oraz okalając całość obrazu twarzy ramą z sięgających za ramiona rudych loków, otrzymać można było wizerunek osoby, którą łatwo jest wziąć za Weasleya. Alexander nie wiedział, z jakiego powodu Garrett zaprosił go na to spotkanie, jednak mimo wspomnianego w liście braku powodu do zmartwień Selwyn wolał zachować ostrożność. Po dość bogatej w treść wspomince o nim w "Czarownicy" unikał jak ognia miejsc publicznych.
Spojrzenie złapało jednak widok pożądany, czyli personę o urodzie łudząco podobnej do jego. Choć raczej było to na odwrót: personę o urodzie, do której jego obecna była łudząco podobna.
Utorował sobie drogę do najbardziej ustronnego kąta sali. Garrett siedział przy jedynym w przybytku stoliku, który swoim położeniem zapewniał prawie całkowity spokój, choć gwaru zabawy nie powstrzymywało zbyt wiele. Nie był on jednak tak niebotyczny, by nie można było rozmawiać.
- Witaj, Garretcie - powitał Weasleya, podając mu rękę. Gdy tylko usiadł naprzeciw mężczyzny, do stolika przytruchtała młodziutka kelnerka. Alex zamówił dla siebie herbatę, która po chwili magiczne poszybowała od kontuaru na blat stołu okupowanego przez dwójkę czarodziejów.
Garrett nie mógł narzekać na niedobór atrakcji i nagłych zwrotów akcji - sierpień przebiegał mu pod znakiem Zakonu, od czasu Festiwalu u Prewettów zaczął nawet zaskakująco dobrze dogadywać się z Dianą, odkrył gałąź rodziny, która zaginęła wśród przymusowych szlacheckich konwenansów. Jak jednak dostrzegł ledwie parę dni wcześniej, wpatrując się we własne odbicie i oczy podkreślone ciemnymi kręgami naznaczonymi przez zmęczenie, czas uciekał mu przez palce. Powoli, skrupulatnie, starannie zabierał mu chwile na przyjemności; dlatego właśnie Garrett chwytał dzień, a raczej starał się to robić, delektując się każdą sekundą, gdy z cienia nie łypało na niego okrutne echo obowiązków.
Być może Pub pod Roztańczonym Czartem nie należał do najlepszych miejsc na rozmowy o zmianie świata, lecz ten brak dosłowności stanowił najwspanialszą kryjówkę; nikt nie spodziewałby się, że tak znaczące słowa padną w otoczeniu pijanych mugoli kołyszących się w rytm nieznanej muzyki, wybuchających niekontrolowanym śmiechem po usłyszeniu żartów, których Weasley nigdy nie umiał zrozumieć. Dlatego wtedy, gdy przyszedł na umówione spotkanie ze sporym zapasem czasu (nienawidził się spóźniać), od razu udał się w głąb sali, zgrabnie lawirując wśród chaotycznie ustawionych foteli i kanap. Wybrał stolik stosunkowo ustronny, a idąc tam, mimochodem związał rude fale w krótkiego kucyka. Opadł na krzesło i zamówił kawę ciemną jak noc, a potem dość dyskretnie wyjął z torby tomik poezji. Ignorując muzykę szturmem wbijającą mu się do uszu, ułożył książkę na kolanach i oddał się lekturze, wędrował wzrokiem pomiędzy wersami, starał się zrelaksować - wiedział przecież, że wieczne troski przedwcześnie wpędzą go do grobu. Dlatego odganiał je, skupiał się na literach, (względnie) beztroskich myślach i sielskim gwarze, który szczelnie wypełniał całe pomieszczenie.
Przybycie Alexa zauważył z pewnym opóźnieniem; uniósł głowę dopiero wtedy, gdy usłyszał własne imię i natychmiast zmarszczył brwi. Połączenie faktów zajęło mu odrobinę zbyt długo, aż w końcu uśmiechnął się, jednocześnie zamykając książkę leżącą na kolanach.
- Na Merlina, Alex - rzucił w ramach powitania, wciąż nie spędzając z ust lekkiego uśmiechu. - Kompletnie zbiłeś mnie z tropu. Dzisiaj Weasley, jutro... - jutro Grindelwald?, dodał w myśli, mimochodem markotniejąc.
Być może Pub pod Roztańczonym Czartem nie należał do najlepszych miejsc na rozmowy o zmianie świata, lecz ten brak dosłowności stanowił najwspanialszą kryjówkę; nikt nie spodziewałby się, że tak znaczące słowa padną w otoczeniu pijanych mugoli kołyszących się w rytm nieznanej muzyki, wybuchających niekontrolowanym śmiechem po usłyszeniu żartów, których Weasley nigdy nie umiał zrozumieć. Dlatego wtedy, gdy przyszedł na umówione spotkanie ze sporym zapasem czasu (nienawidził się spóźniać), od razu udał się w głąb sali, zgrabnie lawirując wśród chaotycznie ustawionych foteli i kanap. Wybrał stolik stosunkowo ustronny, a idąc tam, mimochodem związał rude fale w krótkiego kucyka. Opadł na krzesło i zamówił kawę ciemną jak noc, a potem dość dyskretnie wyjął z torby tomik poezji. Ignorując muzykę szturmem wbijającą mu się do uszu, ułożył książkę na kolanach i oddał się lekturze, wędrował wzrokiem pomiędzy wersami, starał się zrelaksować - wiedział przecież, że wieczne troski przedwcześnie wpędzą go do grobu. Dlatego odganiał je, skupiał się na literach, (względnie) beztroskich myślach i sielskim gwarze, który szczelnie wypełniał całe pomieszczenie.
Przybycie Alexa zauważył z pewnym opóźnieniem; uniósł głowę dopiero wtedy, gdy usłyszał własne imię i natychmiast zmarszczył brwi. Połączenie faktów zajęło mu odrobinę zbyt długo, aż w końcu uśmiechnął się, jednocześnie zamykając książkę leżącą na kolanach.
- Na Merlina, Alex - rzucił w ramach powitania, wciąż nie spędzając z ust lekkiego uśmiechu. - Kompletnie zbiłeś mnie z tropu. Dzisiaj Weasley, jutro... - jutro Grindelwald?, dodał w myśli, mimochodem markotniejąc.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- Wybacz. Po ostatniej "Czarownicy" wolę dmuchać na zimne. Pisze tam... dawna bliższa znajoma, z którą kontakt zakończył się gwałtownie i w nie najlepszych stosunkach - wytłumaczył z uśmiechem, choć wspomnienie nazwiska, które widniało pod rubryką, bezczelnie wydrukowane czarnym tuszem i rażące jego oczy, nadal wywołało u niego uczucie podobne do wymiotowania ślimakami. - Nie martw się jednak, nie ty pierwszy jesteś zbity z tropu. Najbardziej zawsze i niezmienne byli nauczyciele - dodał, po czym upił łyk herbaty.
- A cóż cię skłoniło, żeby wyciągnąć mnie ze szponów domostwa w dzisiejszy dzień? - zapytał, także decydując się na związanie włosów. Miał nieodparte wrażenie, że Garrett złapał nagle jakieś strapienie. Alex miał dość doświadczenia w zajmowaniu się ludźmi, by zauważyć zmartwienie, które wydawało się muskać oblicze Weasleya.
- A cóż cię skłoniło, żeby wyciągnąć mnie ze szponów domostwa w dzisiejszy dzień? - zapytał, także decydując się na związanie włosów. Miał nieodparte wrażenie, że Garrett złapał nagle jakieś strapienie. Alex miał dość doświadczenia w zajmowaniu się ludźmi, by zauważyć zmartwienie, które wydawało się muskać oblicze Weasleya.
Garrett zmarszczył lekko brwi, sięgając po filiżankę kawy, która zdążyła już nieco wystygnąć.
- Nowy numer Czarownicy? - spytał z czytelnym pobłażaniem i lekceważeniem wymieszanym z czystym rozbawieniem, jakie czaiły się na jego ustach. Ostatnio to piśmidło, jak dowiedział się od Barty'ego, przypomniało sobie o jego istnieniu; nigdy opinia publiczna nie interesowała go na tyle, by męczyć wzrok biednie złożonymi zdaniami, więc zazwyczaj oszczędzał sobie wątpliwej przyjemności, jaką było wczytywanie się w arystokratyczne plotki umieszczone w niemającej końca kolumnie. Czasem tylko Hereward czerpał niebywałą przyjemność z cytowania mu wyjątkowo nieprzychylnych fragmentów. Niegrzeszący groszem Weasley.
- Ale nie powinienem dać się zaskoczyć, całe życie otaczają mnie metamorfomagowie - stwierdził neutralnie, mimowolnie omijając myślami Lyrę i wędrując wprost do Margaux. Jego Margaux. Stłumił ciężkie westchnięcie, topiąc usta w posmaku kawy, a jej gorycz sprowadziła go z powrotem do zatłoczonego wnętrza pubu, do muzyki, śmiechów i słodkiej beztroski.
Cóż cię skłoniło, Garretcie?, obiło się echem po jego głowie, więc wziął kolejny, niewielki łyk napoju. Uśmiechnął się dość blado.
- Czy mógłbym poprosić drugą kawę? - rzucił mimochodem do przechodzącej kelnerki, wysyłając jej przyjemny uśmiech. Zerknęła na niego ze zdziwieniem, zmierzyła wzrokiem Alexa i westchnęła. Być może nigdy nie widziała tak dużego zagęszczenia rudości na metr kwadratowy.
- Od czasu naszego ostatniego spotkania sporo myślałem - zauważył w końcu, spoglądając na Alexandra z pozoru przelotnie, choć tak naprawdę wyjątkowo uważnie - ...i doszedłem do wniosku, że mogę ci zaufać. W ważnej sprawie. Bardzo ważnej. - Nie mógł powstrzymać się od konspiracyjnego rzucenia okiem po wnętrzu pomieszczenia; choć wiedział, że wszyscy skupieni są na dobrej zabawie, beztroskich pogaduszkach i lejącym się alkoholu, i tak zachowywał się irracjonalnie ostrożnie. - Nie będę owijał w bawełnę, od razu przejdę do sedna. Jeśli będziesz miał jakieś pytania - po prostu pytaj. Bo w wyniku kilku zbiegów okoliczności i nieco mniej przypadkowych wydarzeń powstała tajna organizacja zainicjowana przez Albusa Dumbledore'a - powiedział z nienaturalnym spokojem, wpatrując się w Alexa z uwagą (spodziewał się, że wkrótce dostrzeże powątpiewanie na jego nakrapianej piegami twarzy). - Zakon Feniksa. I musimy wziąć sprawy w swoje ręce, zanim terror Grindelwalda osiągnie apogeum.
A potem zamilknął na chwilę, by dać mu czas na przyswojenie informacji. I ewentualne pytanie brzmiące czy to żart?.
- Nowy numer Czarownicy? - spytał z czytelnym pobłażaniem i lekceważeniem wymieszanym z czystym rozbawieniem, jakie czaiły się na jego ustach. Ostatnio to piśmidło, jak dowiedział się od Barty'ego, przypomniało sobie o jego istnieniu; nigdy opinia publiczna nie interesowała go na tyle, by męczyć wzrok biednie złożonymi zdaniami, więc zazwyczaj oszczędzał sobie wątpliwej przyjemności, jaką było wczytywanie się w arystokratyczne plotki umieszczone w niemającej końca kolumnie. Czasem tylko Hereward czerpał niebywałą przyjemność z cytowania mu wyjątkowo nieprzychylnych fragmentów. Niegrzeszący groszem Weasley.
- Ale nie powinienem dać się zaskoczyć, całe życie otaczają mnie metamorfomagowie - stwierdził neutralnie, mimowolnie omijając myślami Lyrę i wędrując wprost do Margaux. Jego Margaux. Stłumił ciężkie westchnięcie, topiąc usta w posmaku kawy, a jej gorycz sprowadziła go z powrotem do zatłoczonego wnętrza pubu, do muzyki, śmiechów i słodkiej beztroski.
Cóż cię skłoniło, Garretcie?, obiło się echem po jego głowie, więc wziął kolejny, niewielki łyk napoju. Uśmiechnął się dość blado.
- Czy mógłbym poprosić drugą kawę? - rzucił mimochodem do przechodzącej kelnerki, wysyłając jej przyjemny uśmiech. Zerknęła na niego ze zdziwieniem, zmierzyła wzrokiem Alexa i westchnęła. Być może nigdy nie widziała tak dużego zagęszczenia rudości na metr kwadratowy.
- Od czasu naszego ostatniego spotkania sporo myślałem - zauważył w końcu, spoglądając na Alexandra z pozoru przelotnie, choć tak naprawdę wyjątkowo uważnie - ...i doszedłem do wniosku, że mogę ci zaufać. W ważnej sprawie. Bardzo ważnej. - Nie mógł powstrzymać się od konspiracyjnego rzucenia okiem po wnętrzu pomieszczenia; choć wiedział, że wszyscy skupieni są na dobrej zabawie, beztroskich pogaduszkach i lejącym się alkoholu, i tak zachowywał się irracjonalnie ostrożnie. - Nie będę owijał w bawełnę, od razu przejdę do sedna. Jeśli będziesz miał jakieś pytania - po prostu pytaj. Bo w wyniku kilku zbiegów okoliczności i nieco mniej przypadkowych wydarzeń powstała tajna organizacja zainicjowana przez Albusa Dumbledore'a - powiedział z nienaturalnym spokojem, wpatrując się w Alexa z uwagą (spodziewał się, że wkrótce dostrzeże powątpiewanie na jego nakrapianej piegami twarzy). - Zakon Feniksa. I musimy wziąć sprawy w swoje ręce, zanim terror Grindelwalda osiągnie apogeum.
A potem zamilknął na chwilę, by dać mu czas na przyswojenie informacji. I ewentualne pytanie brzmiące czy to żart?.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Machnął ręką, jakby chcąc odegnać temat.
- Więcej czubków mają tam w redakcji niż my na oddziale - Alexander powiedział pół żartem, pół serio. Prawda była natomiast taka, że gazeta, choć w mniemaniu nie tylko Garretta infantylna mogła stanowić zagrożenie dla świętego spokoju jednostki. W tym wypadku Alexander obawiał się, że ten jeden epizod może wywrócić jego życie do góry nogami. Jeżeli Annabelle rzeczywiście wróciła, jeśli znów istniał cień szansy na jej ponowne wkradnięcie się do serca Alexa to nie mógł być spokojny. Zwłaszcza, że nie był do końca pewien, czy kiedykolwiek je opuściła...
- Wiesz, na dobrą sprawę to jako auror rzeczywiście nie powinieneś aż tak bardzo dać się zaskoczyć. I wiedz, że zgadzam się z Samaelem - zrobił chwilę przerwy, by napić się herbaty, a Garrettowi dać moment zajęcia dla umysłu. - Jestem stażystą u Avery'ego. Moim zdaniem jest pilnowanie rejestrów i analiza wszystkich wizyt. A dążę do tego, że zgadzam się z Samaelem, iż powinieneś więcej spać i odpoczywać. To pomaga z byciem nie zbitym z tropu - uśmiechnął się z lekka, przyjaźnie.
Alex chciał się dowiedzieć, skąd to spotkanie. Cieszył się, że Garrett się odezwał, bowiem lubił aurora, który nie traktował go z góry pomimo różnicy wieku. Słuchał uważnie, co Weasley miał mu do powiedzenia, a w miarę rejestrowania przez jego mózg znaczenia kolejnych słów, czoło Lexa marszczyło się coraz bardziej. Wesołość, którą czuł jeszcze minuty temu wydała mu się śmieszna. Sama mowa ciała aurora była już czymś, co powodowało u Selwyna skupienie na nim całej uwagi.
- Tajna organizacja... - mruknął, wbijając wzrok w swoją filiżankę, którą teraz szczelnie oplótł dłońmi. Serce zabiło mu mocniej w piersi, jakby krwawą falą próbując rozbić większe myśli na segmenty.
Analizuj Selwyn, analizuj, pomyślał, zmieniając percepcję z ekstero na intero, wyłączając się z otaczającego go świata.
Grindelwald. Hogwart. Czarna magia. Represje względem mugolaków. Oraz...
- Dumbledore - podniósł wzrok i spojrzał Garrettowi w oczy, prawie słysząc w swoim mózgu kliknięcie. - Zgadnę, że Zakon... nie powstał za jego życia. Grindelwald zaczął działać później... - oparł się, zakładając ręce na piersi i przenosząc wzrok w bok, na lampkę stojącą na ich stoliku. - Nie będę pytał się jak do tego doszło, bo musi to być długa historia, a bardziej wolałbym się zapytać o to, jak chcemy i będziemy działać, oraz konkretnie przeciw czemu - powiedział, kładąc nacisk na liczbę mnogą. - Możesz uznać mnie za wariata, że się na to piszę nie znając szczegółów, ale mówiłem ci już, co sądzę o Grindelwaldzie. Poza tym, ufam ci. Jeżeli mogę pomóc, to pomogę. Nie jestem ślepy na to, co się wkoło dzieje. W pojedynkę nie można uleczyć świata, a powszechnie wiadomo, że zawsze lepiej jest zapobiegać, niźli leczyć, jeśli jeszcze nie jest za późno - dodał, znów zerkając na Garretta.
Może to przez młody wiek, może przez gorącą głowę, może przez typową dla uzdrowicieli chęć naprawy świata. Nie wiedział. Widział jednak, że robi dobrze. Nie dopuszczał do świadomości informacji, że mogłoby to być złe. Od dawna jednak musiał podejmować decyzje i brać odpowiedzialność za ich skutki. Był gotów podjąć i tę.
- Więcej czubków mają tam w redakcji niż my na oddziale - Alexander powiedział pół żartem, pół serio. Prawda była natomiast taka, że gazeta, choć w mniemaniu nie tylko Garretta infantylna mogła stanowić zagrożenie dla świętego spokoju jednostki. W tym wypadku Alexander obawiał się, że ten jeden epizod może wywrócić jego życie do góry nogami. Jeżeli Annabelle rzeczywiście wróciła, jeśli znów istniał cień szansy na jej ponowne wkradnięcie się do serca Alexa to nie mógł być spokojny. Zwłaszcza, że nie był do końca pewien, czy kiedykolwiek je opuściła...
- Wiesz, na dobrą sprawę to jako auror rzeczywiście nie powinieneś aż tak bardzo dać się zaskoczyć. I wiedz, że zgadzam się z Samaelem - zrobił chwilę przerwy, by napić się herbaty, a Garrettowi dać moment zajęcia dla umysłu. - Jestem stażystą u Avery'ego. Moim zdaniem jest pilnowanie rejestrów i analiza wszystkich wizyt. A dążę do tego, że zgadzam się z Samaelem, iż powinieneś więcej spać i odpoczywać. To pomaga z byciem nie zbitym z tropu - uśmiechnął się z lekka, przyjaźnie.
Alex chciał się dowiedzieć, skąd to spotkanie. Cieszył się, że Garrett się odezwał, bowiem lubił aurora, który nie traktował go z góry pomimo różnicy wieku. Słuchał uważnie, co Weasley miał mu do powiedzenia, a w miarę rejestrowania przez jego mózg znaczenia kolejnych słów, czoło Lexa marszczyło się coraz bardziej. Wesołość, którą czuł jeszcze minuty temu wydała mu się śmieszna. Sama mowa ciała aurora była już czymś, co powodowało u Selwyna skupienie na nim całej uwagi.
- Tajna organizacja... - mruknął, wbijając wzrok w swoją filiżankę, którą teraz szczelnie oplótł dłońmi. Serce zabiło mu mocniej w piersi, jakby krwawą falą próbując rozbić większe myśli na segmenty.
Analizuj Selwyn, analizuj, pomyślał, zmieniając percepcję z ekstero na intero, wyłączając się z otaczającego go świata.
Grindelwald. Hogwart. Czarna magia. Represje względem mugolaków. Oraz...
- Dumbledore - podniósł wzrok i spojrzał Garrettowi w oczy, prawie słysząc w swoim mózgu kliknięcie. - Zgadnę, że Zakon... nie powstał za jego życia. Grindelwald zaczął działać później... - oparł się, zakładając ręce na piersi i przenosząc wzrok w bok, na lampkę stojącą na ich stoliku. - Nie będę pytał się jak do tego doszło, bo musi to być długa historia, a bardziej wolałbym się zapytać o to, jak chcemy i będziemy działać, oraz konkretnie przeciw czemu - powiedział, kładąc nacisk na liczbę mnogą. - Możesz uznać mnie za wariata, że się na to piszę nie znając szczegółów, ale mówiłem ci już, co sądzę o Grindelwaldzie. Poza tym, ufam ci. Jeżeli mogę pomóc, to pomogę. Nie jestem ślepy na to, co się wkoło dzieje. W pojedynkę nie można uleczyć świata, a powszechnie wiadomo, że zawsze lepiej jest zapobiegać, niźli leczyć, jeśli jeszcze nie jest za późno - dodał, znów zerkając na Garretta.
Może to przez młody wiek, może przez gorącą głowę, może przez typową dla uzdrowicieli chęć naprawy świata. Nie wiedział. Widział jednak, że robi dobrze. Nie dopuszczał do świadomości informacji, że mogłoby to być złe. Od dawna jednak musiał podejmować decyzje i brać odpowiedzialność za ich skutki. Był gotów podjąć i tę.
- No proszę - powiedział, słysząc nazwisko Samaela, u którego, notabene, niedawno złożył wizytę; zupełnie przypadkową, zupełnie niechcianą, zupełnie niepotrzebną. Czy jego przemęczenie było na tyle widoczne, by zamieścić przyjacielską poradę uzdrowiciela w aktach? - Świat jest jednak mały. - Sięgnął po kawę raz jeszcze, by tylko zatopić usta w napoju, zanim spomiędzy warg mogłyby wyrwać się słowa buntu i zaprzeczenia. Urlop? Odpoczynek? Nie znał tych pojęć, brzmiały obco, nienaturalnie; w bezruchu popadłby w apatię, brak adrenaliny dudniącej w żyłach rozbudziłby w nim bezsilność. Desperację. Zrezygnował z tego pomysłu zanim jeszcze padł, a propozycję Samaela zbył uśmiechem, który pod swoją uprzejmością mógł kryć wyłącznie ostentacyjne lekceważenie. Nie mógł pozwolić sobie na przerwę od pracy, wyrwanie z kontekstu, ale nawet nie o to chodziło. Garrett po prostu tego nie chciał.
Na słowa Alexandra uśmiechnął się lekko, może z (nienaumyślnym) pobłażaniem. Nie oczekiwał od niego, że zrozumie.
Gdy Garrett skończył mówić o Zakonie, zmarszczył lekko brwi, wpatrując się w rozmówcę z nieudolnie skrywanym oczekiwaniem. Niemal widział trybiki kręcące się w jego głowie, myśli sypiące się kaskadami i układające się w chaotyczne mozaiki.
- Masz rację, to długa historia - przyznał lekkim skinięciem głowy, a na jego usta sam wkradł się wieloznaczny uśmiech. Pogrzeb, głosy, wełniana skarpeta, srebrzysta powłoka wielkiego człowieka; wszystko zlewało się, tworząc niezrozumiale spójną całość, która brzmiała zbyt nieprawdopodobnie, by mogła okazać się kłamstwem. - I dziękuję, choć i tak należy ci się parę słów wyjaśnienia. A ja nie wymagam od ciebie natychmiastowej deklaracji. Dumbledore zostawił mnie i Luno Skeeterowi - nie wiem, czy go znasz - dziedzictwo, nigdy niedokończony plan stworzenia organizacji. Bo to ostatnia chwila, by zbudować opozycję - zauważył, w duszy przeklinając się za wręcz karykaturalny patos własnych słów. - Szczególnie że Albus wspomniał jeszcze o trzeciej sile, która nie wyszła dotąd z mroku. Wojna wisi na włosku, a my nie jesteśmy w stanie poprzeć żadnej ze stron. Dlatego musimy stworzyć swoją.
Na słowa Alexandra uśmiechnął się lekko, może z (nienaumyślnym) pobłażaniem. Nie oczekiwał od niego, że zrozumie.
Gdy Garrett skończył mówić o Zakonie, zmarszczył lekko brwi, wpatrując się w rozmówcę z nieudolnie skrywanym oczekiwaniem. Niemal widział trybiki kręcące się w jego głowie, myśli sypiące się kaskadami i układające się w chaotyczne mozaiki.
- Masz rację, to długa historia - przyznał lekkim skinięciem głowy, a na jego usta sam wkradł się wieloznaczny uśmiech. Pogrzeb, głosy, wełniana skarpeta, srebrzysta powłoka wielkiego człowieka; wszystko zlewało się, tworząc niezrozumiale spójną całość, która brzmiała zbyt nieprawdopodobnie, by mogła okazać się kłamstwem. - I dziękuję, choć i tak należy ci się parę słów wyjaśnienia. A ja nie wymagam od ciebie natychmiastowej deklaracji. Dumbledore zostawił mnie i Luno Skeeterowi - nie wiem, czy go znasz - dziedzictwo, nigdy niedokończony plan stworzenia organizacji. Bo to ostatnia chwila, by zbudować opozycję - zauważył, w duszy przeklinając się za wręcz karykaturalny patos własnych słów. - Szczególnie że Albus wspomniał jeszcze o trzeciej sile, która nie wyszła dotąd z mroku. Wojna wisi na włosku, a my nie jesteśmy w stanie poprzeć żadnej ze stron. Dlatego musimy stworzyć swoją.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Mars na jego twarzy sięgnął zenitu, gdy padło słowo "wojna". Wojna kojarzyła mu się źle, to oczywiste - jednak to w tym czasie stracił i siostrę i matkę, choć na świecie szalała zawierucha pożogi i mordu, jego własna, mała rodzinna tragedia rozegrała się w zaciszu domostwa, w którym dane mu było się wychowywać. Wojna była więc synonimem bólu i strat, nawet, gdy jej nie widział bądź nie pamiętał. Samo brzmienie tego słowa napawało go wewnętrznym niepokojem... czy było jednak zdolne obudzić namiastkę szaleństwa, którą w sobie nosił?
Oparł ręce na blacie, niby w manierze pozwalającej na wygodę, naprawdę jednak miał na celu nachylenie się do Garretta, by uważniej wyławiać słowa, jakie miały jeszcze paść w czasie tej rozmowy.
- Wojna... - mruknął i popatrzył się na Gary'ego. - To nie brzmi zbyt wesoło. Jednak, zastanawia mnie, skoro plan zaczął powstawać wcześniej, a Dumbledore wiedział o zagrożeniach jakie czyhają - no bo przecież nie mógł tworzyć siły przeciwko czemuś, czego nie zna - to dlaczego nie wyjawił tobie i Luno, którego niestety nie znam, z czym tak naprawdę mamy walczyć? Wybacz, trochę to brzmi jak próba ratowania kości gdy tak naprawdę ktoś ma zerwane ścięgno - powiedział, wwiercając się spojrzeniem w niebieskie oczy rozmówcy. - Jeżeli istnieje coś oprócz Grindelwalda, czym to jest? Po prostu ciężko sobie wyobrazić, że może istnieć jeszcze jakaś forma, nazwijmy to, zła, gdy Grindelwald zdaje się być wszystkim, czemu się sprzeciwiamy - dodał, po czym zacisnął usta tak, że przypominały tylko wąską kreskę szkicu na płótnie jego piegowatej twarzy.
To wszystko nie brzmiało dobrze. Mieli mało czasu, żeby stać się zgraną grupą ludzi - tylko jak wielu ich było? Czy wspólny cel wystarczy, by zapomnieć o zapewne istniejących różnicach i stać się jednością? I co najważniejsze, pytanie którego nie mógł w przeciwieństwie do pozostałych zadać Garrettowi - czy im się uda?
Młody Selwyn stał w obliczu zadania, karkołomnego wyzwania, które rzucał mu los - miał zawierzyć wszystko i oddać się idei, stać się elementem lontu, który raz zapalony nie będzie mógł przestać płonąć. Czy się bał? Oczywiście. Jednak strach jest tylko naszym własnym wytworem, efektem dopuszczenia do siebie możliwości rychłego końca tego, co mamy i co możemy mieć. Znał mechanizm strachu, kruszenia psychiki i załamywania się jednostki. Sam to przeżył. Dlatego w jego oczach barwy strachu i niepewności były zakrywane powolnymi pociągnięciami pędzla wiary, jego oczy znacząc barwnymi plamami nadziei i determinacji.
Oparł ręce na blacie, niby w manierze pozwalającej na wygodę, naprawdę jednak miał na celu nachylenie się do Garretta, by uważniej wyławiać słowa, jakie miały jeszcze paść w czasie tej rozmowy.
- Wojna... - mruknął i popatrzył się na Gary'ego. - To nie brzmi zbyt wesoło. Jednak, zastanawia mnie, skoro plan zaczął powstawać wcześniej, a Dumbledore wiedział o zagrożeniach jakie czyhają - no bo przecież nie mógł tworzyć siły przeciwko czemuś, czego nie zna - to dlaczego nie wyjawił tobie i Luno, którego niestety nie znam, z czym tak naprawdę mamy walczyć? Wybacz, trochę to brzmi jak próba ratowania kości gdy tak naprawdę ktoś ma zerwane ścięgno - powiedział, wwiercając się spojrzeniem w niebieskie oczy rozmówcy. - Jeżeli istnieje coś oprócz Grindelwalda, czym to jest? Po prostu ciężko sobie wyobrazić, że może istnieć jeszcze jakaś forma, nazwijmy to, zła, gdy Grindelwald zdaje się być wszystkim, czemu się sprzeciwiamy - dodał, po czym zacisnął usta tak, że przypominały tylko wąską kreskę szkicu na płótnie jego piegowatej twarzy.
To wszystko nie brzmiało dobrze. Mieli mało czasu, żeby stać się zgraną grupą ludzi - tylko jak wielu ich było? Czy wspólny cel wystarczy, by zapomnieć o zapewne istniejących różnicach i stać się jednością? I co najważniejsze, pytanie którego nie mógł w przeciwieństwie do pozostałych zadać Garrettowi - czy im się uda?
Młody Selwyn stał w obliczu zadania, karkołomnego wyzwania, które rzucał mu los - miał zawierzyć wszystko i oddać się idei, stać się elementem lontu, który raz zapalony nie będzie mógł przestać płonąć. Czy się bał? Oczywiście. Jednak strach jest tylko naszym własnym wytworem, efektem dopuszczenia do siebie możliwości rychłego końca tego, co mamy i co możemy mieć. Znał mechanizm strachu, kruszenia psychiki i załamywania się jednostki. Sam to przeżył. Dlatego w jego oczach barwy strachu i niepewności były zakrywane powolnymi pociągnięciami pędzla wiary, jego oczy znacząc barwnymi plamami nadziei i determinacji.
Ledwo powstrzymał się od bezwiednego wzruszenia ramionami; Garrett też wątpił i podważał sens tego, co mieli uczynić, może nawet bardziej, niż robił to Alex, który dopiero miał się przekonać, jak wielkim ciężarem okazuje się wiedza. Wziął łyk kawy, a wraz z posmakiem goryczy pojawiły się słowa tańczące na końcu jego języka.
- Też chciałbym wiedzieć - rzucił, ściszając lekko głos i dbając o to, by w wypowiedzianych zgłoskach nie zabrzmiała niepewność. Choć bał się bardziej, niż kiedykolwiek by się do tego przyznał i po jego głowie miarowo obijały się niewypowiedziane pytania, wiedział, że nie mógł głośno wypowiedzieć swoich obaw; on, mimowolnie stając się spoiwem Zakonu, musiał wyzbyć się niepokoju i sprzeciwu. Dla większego dobra. Wcale nie podobało mu się to, jak wiele od niego zaczęło zależeć - doskonale wiedział, że był słaby, a priorytety, z których nigdy nie miał zamiaru zrezygnować, skutecznie wynaturzyły jego obiektywność. Lecz był gotów się poświęcić, komuś musiała przypaść ta rola. Może to i dobrze, że padło właśnie na niego. - Dumbledore nie był wylewny, ale... ufam mu. Mówił, że próbował razem ze Slughornem zbudować tę organizację jeszcze za życia. Z tym, że śmierć pokrzyżowała im plany. - Oderwał spojrzenie od Selwyna, przez chwilę błądząc nim - jakby w zamyśleniu - po wnętrzu pubu; zerknął raz jeszcze na ludzi gromadzących się licznie przy innych stolikach, którzy wyglądali, jak gdyby krztusili się własną beztroską. - Grindelwald je pokrzyżował - poprawił się. - A to tylko pokazuje, że nie można go lekceważyć, skoro był w stanie pozbyć się bez problemu tak wielkich czarodziejów. - Zmarszczył w skupieniu brwi. - Na dziś dzień cel wydaje się jasny. Zapobiec tyranii - każdym możliwym sposobem? - a reszta... myślę, że przyjdzie z czasem. - Wędrował chwilę wzrokiem, by wreszcie znów ulokować go na młodym uzdrowicielu; kolejny raz przyjrzał się jego rudym włosom i konstelacjom piegów układającym się na policzkach. Garrett nie ukrywał nawet zmęczenia i troski, jakie czaiły się w jego jasnych oczach. Mimo to wciąż - prometejsko? - starał się dźwigać ciężar, który przerastał go przeszło kilkakrotnie. - Jeśli chodzi o trzecią siłę, o której wspominał Dumbledore - zaczął nagle - to póki co nie dowiedziałem się niczego nowego. Albus mówił też, że dopiero rodzi się, rośnie w siłę. Ale uwierz, że stale zajmuje to moje myśli i osobiście zadbam o to, żeby prawda jak najszybciej wyszła na jaw. - W końcu jak mogli walczyć z czymś, czego nie znali?
- Też chciałbym wiedzieć - rzucił, ściszając lekko głos i dbając o to, by w wypowiedzianych zgłoskach nie zabrzmiała niepewność. Choć bał się bardziej, niż kiedykolwiek by się do tego przyznał i po jego głowie miarowo obijały się niewypowiedziane pytania, wiedział, że nie mógł głośno wypowiedzieć swoich obaw; on, mimowolnie stając się spoiwem Zakonu, musiał wyzbyć się niepokoju i sprzeciwu. Dla większego dobra. Wcale nie podobało mu się to, jak wiele od niego zaczęło zależeć - doskonale wiedział, że był słaby, a priorytety, z których nigdy nie miał zamiaru zrezygnować, skutecznie wynaturzyły jego obiektywność. Lecz był gotów się poświęcić, komuś musiała przypaść ta rola. Może to i dobrze, że padło właśnie na niego. - Dumbledore nie był wylewny, ale... ufam mu. Mówił, że próbował razem ze Slughornem zbudować tę organizację jeszcze za życia. Z tym, że śmierć pokrzyżowała im plany. - Oderwał spojrzenie od Selwyna, przez chwilę błądząc nim - jakby w zamyśleniu - po wnętrzu pubu; zerknął raz jeszcze na ludzi gromadzących się licznie przy innych stolikach, którzy wyglądali, jak gdyby krztusili się własną beztroską. - Grindelwald je pokrzyżował - poprawił się. - A to tylko pokazuje, że nie można go lekceważyć, skoro był w stanie pozbyć się bez problemu tak wielkich czarodziejów. - Zmarszczył w skupieniu brwi. - Na dziś dzień cel wydaje się jasny. Zapobiec tyranii - każdym możliwym sposobem? - a reszta... myślę, że przyjdzie z czasem. - Wędrował chwilę wzrokiem, by wreszcie znów ulokować go na młodym uzdrowicielu; kolejny raz przyjrzał się jego rudym włosom i konstelacjom piegów układającym się na policzkach. Garrett nie ukrywał nawet zmęczenia i troski, jakie czaiły się w jego jasnych oczach. Mimo to wciąż - prometejsko? - starał się dźwigać ciężar, który przerastał go przeszło kilkakrotnie. - Jeśli chodzi o trzecią siłę, o której wspominał Dumbledore - zaczął nagle - to póki co nie dowiedziałem się niczego nowego. Albus mówił też, że dopiero rodzi się, rośnie w siłę. Ale uwierz, że stale zajmuje to moje myśli i osobiście zadbam o to, żeby prawda jak najszybciej wyszła na jaw. - W końcu jak mogli walczyć z czymś, czego nie znali?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Popatrzył się na rudzielca długo i uważnie. Drobne gesty, lekkie drgnięcia palców czy zbyt szybkie ruchy gałek ocznych - choć Garrett był świetnie wyszkolony i opanowany, to jednak Lex także nie próżnował. Alexander był uczony przez najlepszego magipsychiatrę z możliwych. Ludzie mieli być dla niego zamkami, a on swoim umysłem tworzyć miał wytrychy. Choć dopiero zaczynał straż to otrzymał od Avery'ego solidną porcję wiedzy - wiedział, że Garrett coś ukrywa. A tym czymś były jego obawy, szarpiące aurora od środka niczym bezduszne biesy, nieuchwytliwie mieszkające w głowie aurora i podążające za nim krok w krok, wysysając resztki radości z życia, a pozostawiając znerwicowaną wydmuszkę człowieka.
Selwyn miał jednak dosyć taktu, by nie wytknąć tego wprost. Zamiast tego pokiwał głową, zgadzając się ze słowami rozmówcy, po czym napił się herbaty.
- Wierzę ci. Jednakże, nie możemy zapomnieć o tym, iż zaufanie to także nasz priorytet. Choć ty możesz ufać nam, jako każdemu z osobna jak i w całości, to między poszczególnymi osobami musi również zagrać. Przy pierwszym spotkaniu trzeba będzie się... zintegrować - uśmiechnął się. Miał pewien plan, ale to niech Garrett wyczyta z kontekstu lub zobaczy przy najbliższej okazji.
- Jednak wiedz, że możesz na mnie liczyć nie tylko w walce z Grindewaldem. Ty i reszta Zakonu, kimkolwiek są a mieliby problemy, coś co by ich gryzło od środka, to mogą bez obaw do mnie przyjść. Wiąże mnie nie tylko przysięga uzdrowicielska, ale przede wszystkim lojalność - zawoalowane przesłanie było jasne. Garrett, widzę więcej, niż niektórzy by chcieli pokazać.
Wtem Lexowi przypomniała się pewna informacja, którą posiadł. Z lekka się uśmiechnął i uniósł do góry jedną brew.
- A teraz pozwól zmienić temat na moment, skoro poniekąd jest okazja... Powiedz mi, Weasley - jego ton ociekał wręcz żartem. - Żenisz się z moją rodzoną kuzynką, czyż nie?
Selwyn miał jednak dosyć taktu, by nie wytknąć tego wprost. Zamiast tego pokiwał głową, zgadzając się ze słowami rozmówcy, po czym napił się herbaty.
- Wierzę ci. Jednakże, nie możemy zapomnieć o tym, iż zaufanie to także nasz priorytet. Choć ty możesz ufać nam, jako każdemu z osobna jak i w całości, to między poszczególnymi osobami musi również zagrać. Przy pierwszym spotkaniu trzeba będzie się... zintegrować - uśmiechnął się. Miał pewien plan, ale to niech Garrett wyczyta z kontekstu lub zobaczy przy najbliższej okazji.
- Jednak wiedz, że możesz na mnie liczyć nie tylko w walce z Grindewaldem. Ty i reszta Zakonu, kimkolwiek są a mieliby problemy, coś co by ich gryzło od środka, to mogą bez obaw do mnie przyjść. Wiąże mnie nie tylko przysięga uzdrowicielska, ale przede wszystkim lojalność - zawoalowane przesłanie było jasne. Garrett, widzę więcej, niż niektórzy by chcieli pokazać.
Wtem Lexowi przypomniała się pewna informacja, którą posiadł. Z lekka się uśmiechnął i uniósł do góry jedną brew.
- A teraz pozwól zmienić temat na moment, skoro poniekąd jest okazja... Powiedz mi, Weasley - jego ton ociekał wręcz żartem. - Żenisz się z moją rodzoną kuzynką, czyż nie?
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14
Pub pod Roztańczonym Czartem
Szybka odpowiedź