Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Pomieszczenie, w którym Lunara zdecydowanie spędza chyba najmniej czasu. Zwykle kładzie się spać dość późno a wstaje bladym świtem.
Nie oznacza to jednak, że pokój jest pozbawiony charakteru, odzwierciedlającego gust Lunary. Sypialnia jest raczej niewielka, większą część pokoju zajmuje oczywiście łóżko, natomiast pod przeciwległą ścianą stoją komoda oraz szafa z ubraniami. Okno wychodzi na południe, dzięki czemu światło dociera tu niemal przez cały dzień. Ogólnie pomieszczenie jest raczej przytulne, niepozbawione drobnych sprzętów, takich jak zegar czy lustro, a całość utrzymana jest raczej w pastelowych, jasnych barwach.
Nie oznacza to jednak, że pokój jest pozbawiony charakteru, odzwierciedlającego gust Lunary. Sypialnia jest raczej niewielka, większą część pokoju zajmuje oczywiście łóżko, natomiast pod przeciwległą ścianą stoją komoda oraz szafa z ubraniami. Okno wychodzi na południe, dzięki czemu światło dociera tu niemal przez cały dzień. Ogólnie pomieszczenie jest raczej przytulne, niepozbawione drobnych sprzętów, takich jak zegar czy lustro, a całość utrzymana jest raczej w pastelowych, jasnych barwach.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
/pozostawiam ci wybór daty c:
Wiecie jak się nazywa flaszka ognistej przed południem? Dobry początek dnia. Ja w ogóle miałem dzisiaj dobry dzień - zapiłem porannego kaca klinem, a później to już poleciało i takim oto sposobem wieczorem byłem już w odmiennym stanie świadomości i to do tego stopnia, że właściwie nie wiedziałem gdzie mnie nogi niosą...
Nogi? To już nawet nie były nogi - kiedy wreszcie ocknąłem się z pijackiego letargu doznałem prawdziwego szoku, bo moim oczom ukazał się nie Londyn, nie przedmieścia Londynu, nawet nie Melina mojej starej jeno wielki, krowi zad! Krowi zad a wokół niego kopy siana, które do tej pory robiły mi za pościel. Co jest, do cholery?! Już myślałem, że kompletnie mi odbiło albo zostałem uprowadzony przez jakiegoś krowokrada, kiedy usłyszałem za sobą łagodny, męski głos.
- Oooo! Śpiąca królewna wstała! Zara będziemy na miejscu. - staruch kiwa łysym łbem, a ja robię minę mówiącą mniej więcej tyle co ależeococho. Wbijam się obok niego na siedzisko woźnicy i... zapijam kaca z piersiówki. A później rządam wyjaśnień! Cała jego opowieść trwa ze dwie godziny (autentycznie, nie zmyślam!), ale równie dobrze możnaby zmieścić to w ledwie kilku prostych zdaniach.
Upiłem się.
Później niewiadomo.
Ostatecznie spotkałem tego oto jegomościa gdzieś przy wyjeździe z Londynu, a że ledwie się trzymałem na nogach to mnie zapakował na furę i ruszył w swoją stronę.
Podobno nie miałem nic przeciwko podróży do Salisbury.
Podobno nawet wyraziłem chęci.
PODOBNO powiedziałem, że tam właśnie chcę się znaleźć, bo ten dzień jest odpowiednim dniem na zwiedzenie tamtejszej katedry.
Wzruszam ramionami - ahoj przygodo! Skoro jesteśmy już prawie na miejscu, to nie wypada mi zawracać, więc pogrążam się w rozmowie z mężczyzną, w międzyczasie racząc podniebienie kolejną porcją alkoholu.
I takim oto sposobem kiedy wreszcie wkraczamy na obrzeża na nowo jestem w stanie upojenia, ale nieszczególnie mi to przeszkadza. Żegnam mojego towarzysza życząc mu wszystkiego dobrego i ruszam dalej na piechotę, chociaż we łbie wciąż mi szumi, a obraz rozmywa się z każdym kolejnym krokiem; powoli tracę świadomość. Później nawiedzają mnie już tylko przebłyski - włóczę się bez celu po okolicy, zbliżam się do jakiegoś domu (ciemność w oknach mówi mi, że nikogo nie ma w środku), szarpię za klamkę, ostatecznie otwieram zamek za pomocą wsuwki (zawsze mam jakąś wsuwkę gdzieś w czuprynie), penetruję gary zalegające w kuchni, korzystam z toalety i wreszcie padam na łóżko w sypialni wtulając twarz w poduchy, ślinię pościel, a eter przeszywa moje głośne chrapanie.
Wiecie jak się nazywa flaszka ognistej przed południem? Dobry początek dnia. Ja w ogóle miałem dzisiaj dobry dzień - zapiłem porannego kaca klinem, a później to już poleciało i takim oto sposobem wieczorem byłem już w odmiennym stanie świadomości i to do tego stopnia, że właściwie nie wiedziałem gdzie mnie nogi niosą...
Nogi? To już nawet nie były nogi - kiedy wreszcie ocknąłem się z pijackiego letargu doznałem prawdziwego szoku, bo moim oczom ukazał się nie Londyn, nie przedmieścia Londynu, nawet nie Melina mojej starej jeno wielki, krowi zad! Krowi zad a wokół niego kopy siana, które do tej pory robiły mi za pościel. Co jest, do cholery?! Już myślałem, że kompletnie mi odbiło albo zostałem uprowadzony przez jakiegoś krowokrada, kiedy usłyszałem za sobą łagodny, męski głos.
- Oooo! Śpiąca królewna wstała! Zara będziemy na miejscu. - staruch kiwa łysym łbem, a ja robię minę mówiącą mniej więcej tyle co ależeococho. Wbijam się obok niego na siedzisko woźnicy i... zapijam kaca z piersiówki. A później rządam wyjaśnień! Cała jego opowieść trwa ze dwie godziny (autentycznie, nie zmyślam!), ale równie dobrze możnaby zmieścić to w ledwie kilku prostych zdaniach.
Upiłem się.
Później niewiadomo.
Ostatecznie spotkałem tego oto jegomościa gdzieś przy wyjeździe z Londynu, a że ledwie się trzymałem na nogach to mnie zapakował na furę i ruszył w swoją stronę.
Podobno nie miałem nic przeciwko podróży do Salisbury.
Podobno nawet wyraziłem chęci.
PODOBNO powiedziałem, że tam właśnie chcę się znaleźć, bo ten dzień jest odpowiednim dniem na zwiedzenie tamtejszej katedry.
Wzruszam ramionami - ahoj przygodo! Skoro jesteśmy już prawie na miejscu, to nie wypada mi zawracać, więc pogrążam się w rozmowie z mężczyzną, w międzyczasie racząc podniebienie kolejną porcją alkoholu.
I takim oto sposobem kiedy wreszcie wkraczamy na obrzeża na nowo jestem w stanie upojenia, ale nieszczególnie mi to przeszkadza. Żegnam mojego towarzysza życząc mu wszystkiego dobrego i ruszam dalej na piechotę, chociaż we łbie wciąż mi szumi, a obraz rozmywa się z każdym kolejnym krokiem; powoli tracę świadomość. Później nawiedzają mnie już tylko przebłyski - włóczę się bez celu po okolicy, zbliżam się do jakiegoś domu (ciemność w oknach mówi mi, że nikogo nie ma w środku), szarpię za klamkę, ostatecznie otwieram zamek za pomocą wsuwki (zawsze mam jakąś wsuwkę gdzieś w czuprynie), penetruję gary zalegające w kuchni, korzystam z toalety i wreszcie padam na łóżko w sypialni wtulając twarz w poduchy, ślinię pościel, a eter przeszywa moje głośne chrapanie.
15.05
To zdecydowanie nie był lekki dzień. Już od samego rana Lunarę spotkała raczej nieprzyjemna niespodzianka - miała mieć tego dnia wolne, w rezerwacie było dość pracowników by dyżury mogli pełnić na zmianę i akurat dziś miała mieć przerwę. Niestety niemal z samego rana dostała informację o tym, że w rezerwacie było zamieszanie i każda para rąk była potrzebna do pracy. Jeden z nowych podopiecznych zaatakował samicę z młodym, a potem próbował uciec... krwi było co niemiara, trzeba było uspokoić rozhisteryzowane hipogryfy, odnaleźć agresora, spętać go, by nikomu nie zrobił krzywdy, opatrzyć poszkodowaną rodzinę... kiedy Lunara przybyła na miejsce nie wiedziała właściwie w co ręce włożyć.
Więc tak, to zdecydowanie nie był zbyt dobry dzień.
W końcu na szczęście sytuację udało się opanować, Greyback z resztą zwykle wykazywała się w podobnych przypadkach zimną krwią - miała w końcu czasem do czynienia z gorszymi przypadkami, i to nie tylko w pracy. W tej chwili jednak marzyła tylko o tym, żeby wrócić do domu, zjeść przygotowaną poprzedniego dnia potrawkę i zalec na czymś miękkim - najlepiej na własnym łóżku. Niestety, nie dane jej było cieszyć się w końcu uzyskanym spokojem. Pierwsze zaskoczenie spotkało ją już przy drzwiach. Nigdy nie zostawiała swojego domu otwartego, dałaby sobie więc rękę uciąć, że drzwi były zamknięte, gdy wychodziła! Zmarszczyła jednak tylko brwi, uznając, że może wyjątkowo w pośpiechu zapomniała... zaraz jednak dokonała kolejnego odkrycia, którym był... brak jej potrawki! Na widok brudnych, pustych garnków Lunarze w pierwszej chwili opadło wszystko, co tylko mogło opaść.
Dopiero potem zdała sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie padła ofiarą włamania.
To co zrobiła potem prawdopodobnie nie było zbyt mądre - zamiast wezwać pomoc, chwyciła mocno swoją różdżkę, wyjmując ją z kieszeni. Dokonała szybkiego rozeznania w salonie i w kuchni - nie odnalazła innych elementów, które się nie zgadzały, ruszyła więc dalej... i wtedy też usłyszała chrapanie. Czy to możliwe, że włamywacz był na tyle głupi, że zasnął w jej domu? Aż brakowało jej słów, jednak nie zwlekając dłużej, ruszyła w kierunku swojej sypialni. Drzwi otworzyła z hukiem, chcąc zaskoczyć złoczyńcę.
- Johnatan!
Wszędzie poznałaby tę niesforną czuprynę!
To zdecydowanie nie był lekki dzień. Już od samego rana Lunarę spotkała raczej nieprzyjemna niespodzianka - miała mieć tego dnia wolne, w rezerwacie było dość pracowników by dyżury mogli pełnić na zmianę i akurat dziś miała mieć przerwę. Niestety niemal z samego rana dostała informację o tym, że w rezerwacie było zamieszanie i każda para rąk była potrzebna do pracy. Jeden z nowych podopiecznych zaatakował samicę z młodym, a potem próbował uciec... krwi było co niemiara, trzeba było uspokoić rozhisteryzowane hipogryfy, odnaleźć agresora, spętać go, by nikomu nie zrobił krzywdy, opatrzyć poszkodowaną rodzinę... kiedy Lunara przybyła na miejsce nie wiedziała właściwie w co ręce włożyć.
Więc tak, to zdecydowanie nie był zbyt dobry dzień.
W końcu na szczęście sytuację udało się opanować, Greyback z resztą zwykle wykazywała się w podobnych przypadkach zimną krwią - miała w końcu czasem do czynienia z gorszymi przypadkami, i to nie tylko w pracy. W tej chwili jednak marzyła tylko o tym, żeby wrócić do domu, zjeść przygotowaną poprzedniego dnia potrawkę i zalec na czymś miękkim - najlepiej na własnym łóżku. Niestety, nie dane jej było cieszyć się w końcu uzyskanym spokojem. Pierwsze zaskoczenie spotkało ją już przy drzwiach. Nigdy nie zostawiała swojego domu otwartego, dałaby sobie więc rękę uciąć, że drzwi były zamknięte, gdy wychodziła! Zmarszczyła jednak tylko brwi, uznając, że może wyjątkowo w pośpiechu zapomniała... zaraz jednak dokonała kolejnego odkrycia, którym był... brak jej potrawki! Na widok brudnych, pustych garnków Lunarze w pierwszej chwili opadło wszystko, co tylko mogło opaść.
Dopiero potem zdała sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie padła ofiarą włamania.
To co zrobiła potem prawdopodobnie nie było zbyt mądre - zamiast wezwać pomoc, chwyciła mocno swoją różdżkę, wyjmując ją z kieszeni. Dokonała szybkiego rozeznania w salonie i w kuchni - nie odnalazła innych elementów, które się nie zgadzały, ruszyła więc dalej... i wtedy też usłyszała chrapanie. Czy to możliwe, że włamywacz był na tyle głupi, że zasnął w jej domu? Aż brakowało jej słów, jednak nie zwlekając dłużej, ruszyła w kierunku swojej sypialni. Drzwi otworzyła z hukiem, chcąc zaskoczyć złoczyńcę.
- Johnatan!
Wszędzie poznałaby tę niesforną czuprynę!
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Chociaż moje ciało wciąż spoczywało w sypialni w Salisbury, umysł odpływał właśnie na nieznane wody, gnany letnimi podmuchami wiatru. W najsłodszym śnie wpadałem właśnie w ramiona najbardziej urodziwiej niewiasty, którą moje oczy kiedykolwiek widziały - miała czekoladowe oczy i długie, blond włosy, a swoją dorodną piersią zapewne wykarmiłaby niejedno niemowlę. Ja w tym śnie byłem prawie że takim niemowlakiem, przyssanym do jej zgrabnego ciała. Kiedy natomiast uniosłem wzrok by jeszcze raz spojrzeć w to cudownie śliczne lico, ona uśmiechnęła się do mnie łagodnie... a później jej twarz zmieniła się nie do poznania, w coś ohydnie potwornego, co w dodatku chciało wyssać mi duszę. I usłyszałem krzyk, który wybudził mnie ze snu. Ktoś chyba wykrzykiwał moje imię.
- Johnatan!
Najpierw poczułem dreszcz przebiegający po kręgosłupie, który następnie wprawił w ruch wszystkie moje kończyny, tym samym sprawiając, że wyrżnąłem za krawędź łóżka, dosłownie spadając wreszcie na ziemię.
- A niech to solone śledzie... - mruczę pod nosem. Głowa mi pęka, żołądek wywraca się na drugą stronę, wszystko wokół wciąż wiruje, a ja z sekundy na sekundę czuję się coraz gorzej. Tak źle czułem się ostatnio w 52', po swoich dwudziestych urodzinach, które świętowałem bity tydzień. Sięgam dłońmi do głowy, bo może jak uda mi się ją wyrwać to to piekło wreszcie się skończy - niestety, moje wysiłki idą na marne, a czerep wciąż trzyma się szyi. Jęczę, prycham i charczę, dopiero po chwili zbierając się z podłogi. Nie wiem jakim cudem udało mi się połowicznie wspiąć na łóżko, ale to aktualnie szczyt moich możliwości. Zerkam na kobietę, rozpoznając w niej nikogo innego jak Lunarę Greyback. Nie widzieliśmy się chyba z milion lat!
- Lunara? - a może ja wciąż śnię? - Chyba się zerzygam... Co to za miejsce do jasnej Anieli? - no bo chyba nie moja sypialnia? Nie planowałem żadnych remontów. Ani wycieczek. Ani właściwie niczego, a tu taka niespodzianka! Gdybym tylko czuł się chociaż odrobinę lepiej, gdyby tylko wszystkie moje narządy wewnętrzne nie chciały opuścić organizmu przez gardło, tyłek i w zasadzie każdym możliwym otworem...
- Johnatan!
Najpierw poczułem dreszcz przebiegający po kręgosłupie, który następnie wprawił w ruch wszystkie moje kończyny, tym samym sprawiając, że wyrżnąłem za krawędź łóżka, dosłownie spadając wreszcie na ziemię.
- A niech to solone śledzie... - mruczę pod nosem. Głowa mi pęka, żołądek wywraca się na drugą stronę, wszystko wokół wciąż wiruje, a ja z sekundy na sekundę czuję się coraz gorzej. Tak źle czułem się ostatnio w 52', po swoich dwudziestych urodzinach, które świętowałem bity tydzień. Sięgam dłońmi do głowy, bo może jak uda mi się ją wyrwać to to piekło wreszcie się skończy - niestety, moje wysiłki idą na marne, a czerep wciąż trzyma się szyi. Jęczę, prycham i charczę, dopiero po chwili zbierając się z podłogi. Nie wiem jakim cudem udało mi się połowicznie wspiąć na łóżko, ale to aktualnie szczyt moich możliwości. Zerkam na kobietę, rozpoznając w niej nikogo innego jak Lunarę Greyback. Nie widzieliśmy się chyba z milion lat!
- Lunara? - a może ja wciąż śnię? - Chyba się zerzygam... Co to za miejsce do jasnej Anieli? - no bo chyba nie moja sypialnia? Nie planowałem żadnych remontów. Ani wycieczek. Ani właściwie niczego, a tu taka niespodzianka! Gdybym tylko czuł się chociaż odrobinę lepiej, gdyby tylko wszystkie moje narządy wewnętrzne nie chciały opuścić organizmu przez gardło, tyłek i w zasadzie każdym możliwym otworem...
Spodziewała się gwałtownej reakcji, a jakże. Podejrzewała, że jej niespodziewany rezydent poderwie się na równe nogi, ewentualnie podskoczy niczym oparzony, podlatując niemal pod sam sufit, a potem opadnie i w końcu raczy na nią spojrzeć. Nie przewidziała jednakże, że poczochrany jegomość najzwyczajniej w świecie zleci z jej łóżka i wyrżnie głową o ziemię. Kobieta założyła ręce pod boki, spoglądając na wijącego się po deskach podłogi mężczyznę z mieszaniną miliona emocji - od zaskoczenia, po zażenowanie, irytację, rozpacz, obrzydzenie, ale także nawet odrobinę radości. Przewróciła oczami, widząc jak Bojczuk próbuje jakoś oprzytomnieć, krzywiąc się, jęcząc i sapiąc. Śmierdział niesamowicie - nie potrzebowała do tego specjalnie wyczulonego nosa, by stwierdzić, że swoimi aromatami powaliłby zapewne co najmniej hipogryfa a może i garboroga. Buchorożec ewentualnie jeszcze by dał radę utrzymać się na nogach.
- A tylko spróbuj! To cię rzucę Pióroszponowi na pożarcie - ostrzegła, podchodząc do niego i kucając przy mężczyźnie i pomagając mu się podnieść. Skrzywiła się, czując ten zapach, ale cóż mogła zrobić. Posadziła go na łóżku - Gdzie? Och, Johnatan, jak ty tu w ogóle wlazłeś? Jesteś w moim domu, pacanie.
Och, gdyby spotkali się w innych okolicznościach prawdopodobnie bardzo by się ucieszyła na jego widok. Może nie wszystkie jej wspomnienia z nim w roli głównej były pozytywne, jednakże raczej miło wspominała tego miłośnika trunków, włóczykija i zawadiakę. Teraz jednak była bardziej skupiona na tym, że mężczyzna faktycznie może zarzygać jej podłogę w sypialni. A tego by zdecydowanie nie chciała. Dopiero potem zacznie w ogóle zastanawiać się i wypytywać go, co on tu robił. Bo że nie widzieli się milion lat, to raz. A że spotkali się u niej w domu, a ściślej mówiąc, w jej sypialni, kiedy on leżał na jej pościeli nawalony w płaskorzeźbę, to dwa!
- Nie ruszaj się - ostrzegła, a potem szybko wyszła z sypialni i ruszyła do łazienki. Zaraz też przyniosła miskę i zarzuciła mu ją na kolana. Teraz przynajmniej czuła się pewniej, wiedząc, że prawdopodobieństwo że zawartość jego żołądka wyląduje na jej podłodze była mniejsza. - Więc jeszcze raz, co ty robisz w mojej sypialni, Bojczuk? - zapytała, tym razem już po prostu zdziwiona.
- A tylko spróbuj! To cię rzucę Pióroszponowi na pożarcie - ostrzegła, podchodząc do niego i kucając przy mężczyźnie i pomagając mu się podnieść. Skrzywiła się, czując ten zapach, ale cóż mogła zrobić. Posadziła go na łóżku - Gdzie? Och, Johnatan, jak ty tu w ogóle wlazłeś? Jesteś w moim domu, pacanie.
Och, gdyby spotkali się w innych okolicznościach prawdopodobnie bardzo by się ucieszyła na jego widok. Może nie wszystkie jej wspomnienia z nim w roli głównej były pozytywne, jednakże raczej miło wspominała tego miłośnika trunków, włóczykija i zawadiakę. Teraz jednak była bardziej skupiona na tym, że mężczyzna faktycznie może zarzygać jej podłogę w sypialni. A tego by zdecydowanie nie chciała. Dopiero potem zacznie w ogóle zastanawiać się i wypytywać go, co on tu robił. Bo że nie widzieli się milion lat, to raz. A że spotkali się u niej w domu, a ściślej mówiąc, w jej sypialni, kiedy on leżał na jej pościeli nawalony w płaskorzeźbę, to dwa!
- Nie ruszaj się - ostrzegła, a potem szybko wyszła z sypialni i ruszyła do łazienki. Zaraz też przyniosła miskę i zarzuciła mu ją na kolana. Teraz przynajmniej czuła się pewniej, wiedząc, że prawdopodobieństwo że zawartość jego żołądka wyląduje na jej podłodze była mniejsza. - Więc jeszcze raz, co ty robisz w mojej sypialni, Bojczuk? - zapytała, tym razem już po prostu zdziwiona.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Korzystam z pomocy Lunary - sam raczej nie dałbym rady wgramolić się na łóżko. W ogóle cud, że mogłem poruszyć chociaż palcem. Łeb tak mnie naparza, że autentycznie miałem mroczki przed oczami.
- Przynajmniej przestałbym cierpieć. - spomiędzy moich warg wypada kolejna salwa jęków - Co... - nie wierzę... Znaczy... właściwie to wierzę, ale w tym momencie zadziwiam sam siebie. Marszczę brwi, próbując skupić się na wspomnieniach, jednak widzę w umyśle jedynie nic nieznaczące przebłyski świadomości. Rozmasowuję czoło.
- O mój... Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia. Czuję się jak... nawet nie znajduję słów by opisać to uczucie. - stwierdzam, delikatnie i powoli kiwając głową. Każdy bardziej energiczny ruch przynosił ze sobą kolejną falę cierpienia - Każdy ruch jest katorgą... - mówię, tym samym zapewniając, że nie zamierzam nawet ruszać powieką. Odprowadzam Lunarę wzrokiem, po czym opadam ponownie w poduchy, giętki jak dętka czy coś w tym guście. Chowam twarz w pościeli, w duchu błagając by ktoś mnie zabił. Teraz, w tym momencie, zanim będzie jeszcze gorzej. Uchylam jednak powiekę kiedy Luna wraca do pokoju i odbieram od niej miskę, patrząc na nią wzrokiem zbitego psa.
- Umieram, Luna, umieram tutaj jak matkę kocham. - bo serio, nie mam pojęcia jak się tu znalazłem, a mój stan wcale nie pomaga mi w przeszukiwaniu szufladek pamięci - Błagam, powiedz, że masz jakieś specjalne ziółka na kaca, bo zaraz będziesz tu miała trupa. - trup w sypialni, raczej nic przyjemnego. Wyciągam ku niej jedną rękę - dłoń trzęsie mi się jak u starego pijaka, w ogóle czuję skurcz mięśni i niewyobrażalną suchość w ustach - Schnę tu, schnę tu! - wołam w nadziei, że to pomoże - nie pomaga. Zaraz się chyba popłaczę - A ty nie wiesz co się działo przez ostatnich... właściwie jaki mamy dzień? - mam nadzieję, że nie przewaliłem tygodnia albo, co gorsza, miesiąca! Na ladzie to mi jednak odbijało, zdecydowanie potrzebowałem wypłynąć w kolejną podróż, bo się tu prędzej czy później wykończę. A chciałem dożyć sędziwego wieku - ostatecznie nie spłodziłem jeszcze syna, nie zasadziłem drzewa i nie zbudowałem własnego statku!
- Przynajmniej przestałbym cierpieć. - spomiędzy moich warg wypada kolejna salwa jęków - Co... - nie wierzę... Znaczy... właściwie to wierzę, ale w tym momencie zadziwiam sam siebie. Marszczę brwi, próbując skupić się na wspomnieniach, jednak widzę w umyśle jedynie nic nieznaczące przebłyski świadomości. Rozmasowuję czoło.
- O mój... Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia. Czuję się jak... nawet nie znajduję słów by opisać to uczucie. - stwierdzam, delikatnie i powoli kiwając głową. Każdy bardziej energiczny ruch przynosił ze sobą kolejną falę cierpienia - Każdy ruch jest katorgą... - mówię, tym samym zapewniając, że nie zamierzam nawet ruszać powieką. Odprowadzam Lunarę wzrokiem, po czym opadam ponownie w poduchy, giętki jak dętka czy coś w tym guście. Chowam twarz w pościeli, w duchu błagając by ktoś mnie zabił. Teraz, w tym momencie, zanim będzie jeszcze gorzej. Uchylam jednak powiekę kiedy Luna wraca do pokoju i odbieram od niej miskę, patrząc na nią wzrokiem zbitego psa.
- Umieram, Luna, umieram tutaj jak matkę kocham. - bo serio, nie mam pojęcia jak się tu znalazłem, a mój stan wcale nie pomaga mi w przeszukiwaniu szufladek pamięci - Błagam, powiedz, że masz jakieś specjalne ziółka na kaca, bo zaraz będziesz tu miała trupa. - trup w sypialni, raczej nic przyjemnego. Wyciągam ku niej jedną rękę - dłoń trzęsie mi się jak u starego pijaka, w ogóle czuję skurcz mięśni i niewyobrażalną suchość w ustach - Schnę tu, schnę tu! - wołam w nadziei, że to pomoże - nie pomaga. Zaraz się chyba popłaczę - A ty nie wiesz co się działo przez ostatnich... właściwie jaki mamy dzień? - mam nadzieję, że nie przewaliłem tygodnia albo, co gorsza, miesiąca! Na ladzie to mi jednak odbijało, zdecydowanie potrzebowałem wypłynąć w kolejną podróż, bo się tu prędzej czy później wykończę. A chciałem dożyć sędziwego wieku - ostatecznie nie spłodziłem jeszcze syna, nie zasadziłem drzewa i nie zbudowałem własnego statku!
- Może lepiej nie, jeszcze by się biedak zatruł - burknęła po namyśle, odnośnie pożerania jej niespodziewanego gościa przez jednego z hipogryfów rezerwatu. Chociaż Pióroszpon na pewno nie pogardziłby soczystym udźcem, a i Bojczuka wybawiłoby to od katuszy (które sam na siebie ściągnął) zdecydowała, że jednak nie będzie mordować go z zimną krwią. Nie ważne czy zapaskudziłby jej podłogę czy nie. Najchętniej pewnie wywaliłaby go za okno, prosto w rosnące tam kujące odmęty ostokrzewu, jednakże jej opiekuńcza natura nie pozwoliłaby jej na popełnienie takiej zbrodni. Niech więc i tak będzie. Najpierw się nim zajmie... a dopiero potem zacznie mu suszyć głowę i katować pytaniami. Działanie w odwrotnej kolejności nie miałoby sensu, eh.
- Gęba na kłódkę - zarządziła, tonem nieznoszącym sprzeciwu i wyćwiczonym u siebie już niemal do perfekcji. Charyzma była jedną z jej głównych cech, a przynajmniej sama tak uważała... bo też korzystała z niej niezwykle często. Czasem nie dało się utrzymać bandy wilkołaków inaczej niż porządnym wrzaskiem. Tymczasem jednak, wciąż z dość dużym niesmakiem wypisanym na twarzy, ruszyła z miejsca - najpierw do okna. Otworzyła je na oścież, bo powoli nie mogła już wytrzymać zapachu, jaki roztaczał mężczyzna. Dopiero potem ponownie wyszła z sypialni. Mogłaby przysiąc, że gdzieś miała jeszcze jedną fiolkę z eliksirem przeciwbólowym. Zwykle jej dom był pełen podobnych specyfików - pełnia pozostawiała po sobie wiele nieprzyjemnych rzeczy. Nie tylko wspomnień ale też ran, otarć, stłuczeń a czasem nawet poważniejszych obrażeń... zdarzały się nawet złamania. I kto musiał się zajmować nimi wszystkimi w pierwszej kolejności, póki jej małe stadko nie zgłosiło się do medyków po specjalistyczną opiekę, hę? No, ona właśnie!
- Dobra, wypij to - powiedziała, wciskając mu w końcu w ręce niewielki flakonik z płynem - Tylko bez marudzenia. Potem ci odpowiem na pytania.
Jak mocno i jak długo chlał, skoro nie wiedział nawet, ile czasu minęło od... od momentu gdy był trzeźwy? Lub chociaż mniej pijany? W tym momencie Lunarę ogarnęło pewne rozczarowanie zabarwione kilkoma kroplami smutku. Nie znali się wcale wybitnie dobrze... ale jednak oglądanie jak człowiek doprowadza się do takiego stanu nie było niczym przyjemnym.
- Gęba na kłódkę - zarządziła, tonem nieznoszącym sprzeciwu i wyćwiczonym u siebie już niemal do perfekcji. Charyzma była jedną z jej głównych cech, a przynajmniej sama tak uważała... bo też korzystała z niej niezwykle często. Czasem nie dało się utrzymać bandy wilkołaków inaczej niż porządnym wrzaskiem. Tymczasem jednak, wciąż z dość dużym niesmakiem wypisanym na twarzy, ruszyła z miejsca - najpierw do okna. Otworzyła je na oścież, bo powoli nie mogła już wytrzymać zapachu, jaki roztaczał mężczyzna. Dopiero potem ponownie wyszła z sypialni. Mogłaby przysiąc, że gdzieś miała jeszcze jedną fiolkę z eliksirem przeciwbólowym. Zwykle jej dom był pełen podobnych specyfików - pełnia pozostawiała po sobie wiele nieprzyjemnych rzeczy. Nie tylko wspomnień ale też ran, otarć, stłuczeń a czasem nawet poważniejszych obrażeń... zdarzały się nawet złamania. I kto musiał się zajmować nimi wszystkimi w pierwszej kolejności, póki jej małe stadko nie zgłosiło się do medyków po specjalistyczną opiekę, hę? No, ona właśnie!
- Dobra, wypij to - powiedziała, wciskając mu w końcu w ręce niewielki flakonik z płynem - Tylko bez marudzenia. Potem ci odpowiem na pytania.
Jak mocno i jak długo chlał, skoro nie wiedział nawet, ile czasu minęło od... od momentu gdy był trzeźwy? Lub chociaż mniej pijany? W tym momencie Lunarę ogarnęło pewne rozczarowanie zabarwione kilkoma kroplami smutku. Nie znali się wcale wybitnie dobrze... ale jednak oglądanie jak człowiek doprowadza się do takiego stanu nie było niczym przyjemnym.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Milknę jak mnie tak strofuje Lunara, bo nawet gadanie sprawia mi ból. Dudni mi przez to między uszami, więc tylko ją obserwuję jak otwiera okno, a później wychodzi. Powiew świeżości przynosi chwilowe wytchnienie, niestety tylko chwilowe. Wystawiam twarz w kierunku okno, łapiąc powietrze, zaś kiedy Lunara wraca odwracam się w jej kierunku i z niemałym namaszczeniem odbieram niewielką fiolkę. W tym momencie jest to mój święty Gral, więc ostrożnie przykładam krawędź do ust, wlewając w siebie całą zawartość - poczułem prąd przechodzący przez całe ciało - od końcówek potarganych włosów, aż do czubka dużego palca u stopy i nagle... lepiej. Wciąż zasychało mi w ustach, ale przynajmniej mogłem już otworzyć oczy bez bólu rozsadzającego czoło. Odkładam tę fiolkę na jakąś szafkę przy łóżku i już patrzę na Lunę, mrugając kilka razy, a moje usta wyciągają się w uśmiechu.
- Lunaro Grayback, właśnie uratowałaś człowiekowi życie, możesz być z siebie dumna. - kiwam głową - Jestem twoim dłużnikiem do końca życia. Może ci tu pomogę sprzątać, albo zwierzęta oporządzać? Albo cokolwiek? - biję jej pokłony, wciąż się na tym łóżku wyciągając, bo jednak bym odpoczął trochę w mięciutkiej, pachnącej pościeli (już dawno nie miałem okazji, w gruncie rzeczy, wiecznie się włócząc po zatęchłych kawalerkach albo portowych tawernach), ale dociera do mnie, że właściwie jestem w gościach, więc czym prędzej się gramolę, coby jednak wstać. Nawet wygładzam dłońmi pościel, chociaż po moich krótkich odwiedzinach i tak będzie musiała ją wyprać. Szczerzę zęby w uśmiechu, rzucając okiem naokoło i przysiadam na krawędzi, żeby już jej bardziej nie bałaganić. Mlaskam kilka razy i już mam mówić, że chyba sobie pójdę, bo jeszcze trzeba do Londynu wrócić, a jakoś teleportacja w takim stanie nie wydawała mi się najlepszym pomysłem. Rozszczepienie murowane! Ale wtedy czuję bulgotanie w żołądku i tak mi burczy w brzuchu, że mógłbym z powodzeniem jej wcisnąć, że ma pod oknem watahę warczących wilkołaków. Opieram dłoń na swoim ciele. Matulu przekochana, jak tak o tym pomyślę to już nie pamiętam kiedy ostatni raz coś jadłem!
- Ło, to chyba nie był żaden eliksir przeczyszczający, co? - żartuję sobie, chociaż serio zaczynam się bać, że jak jedną stroną nie poleciało, to poleci drugą. Już sam nie wiem co by było gorsze.
- Lunaro Grayback, właśnie uratowałaś człowiekowi życie, możesz być z siebie dumna. - kiwam głową - Jestem twoim dłużnikiem do końca życia. Może ci tu pomogę sprzątać, albo zwierzęta oporządzać? Albo cokolwiek? - biję jej pokłony, wciąż się na tym łóżku wyciągając, bo jednak bym odpoczął trochę w mięciutkiej, pachnącej pościeli (już dawno nie miałem okazji, w gruncie rzeczy, wiecznie się włócząc po zatęchłych kawalerkach albo portowych tawernach), ale dociera do mnie, że właściwie jestem w gościach, więc czym prędzej się gramolę, coby jednak wstać. Nawet wygładzam dłońmi pościel, chociaż po moich krótkich odwiedzinach i tak będzie musiała ją wyprać. Szczerzę zęby w uśmiechu, rzucając okiem naokoło i przysiadam na krawędzi, żeby już jej bardziej nie bałaganić. Mlaskam kilka razy i już mam mówić, że chyba sobie pójdę, bo jeszcze trzeba do Londynu wrócić, a jakoś teleportacja w takim stanie nie wydawała mi się najlepszym pomysłem. Rozszczepienie murowane! Ale wtedy czuję bulgotanie w żołądku i tak mi burczy w brzuchu, że mógłbym z powodzeniem jej wcisnąć, że ma pod oknem watahę warczących wilkołaków. Opieram dłoń na swoim ciele. Matulu przekochana, jak tak o tym pomyślę to już nie pamiętam kiedy ostatni raz coś jadłem!
- Ło, to chyba nie był żaden eliksir przeczyszczający, co? - żartuję sobie, chociaż serio zaczynam się bać, że jak jedną stroną nie poleciało, to poleci drugą. Już sam nie wiem co by było gorsze.
- Oporządzić zwierzęta? - Lunara tylko uniosła brew, słysząc jego słowa.
Wiedziała, ze ten eliksir zadziała. Zawsze działał. Używała go niezmiennie od lat i jeszcze ani razu jej nie zawiódł. Bojczuk miał więc przed sobą kilka dobrych godzin, zanim znów zacznie odczuwać skutki swojego pijaństwa. No, chyba że zanim to nastąpi, znów trafi do jakiejś tawerny, chociaż Lunara miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. W końcu ile można chlać? Nawet pijusy mają jakiś limit.
- Panie Bojczuk, po pierwsze, tutaj nie ma żadnych zwierząt. Chyba nie sądziłeś, że trzymam hipogryfa w ogródku - mruknęła z rozbawieniem. - A po drugie, nie radziłabym ci się w obecnym stanie zbliżać nawet do psidwaka.
Cuchnęło od niego tak, że chyba nawet niewinne gumochłony zaczęłyby od niego uciekać. Natomiast inne stworzenia, a już w szczególności te drapieżne, na pewno nie szczędziłyby mu swoich kłów oraz pazurów.
- Chcesz mi wyświadczyć przysługę? Nie pij tyle - pokręciła głową, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic to nie da. Takich jak on, włóczęgów, podróżników, powsinóg, nie dało się zmienić po prostu krótkim przykazem. I chociaż Lunarze było go żal, to nawet gdyby chciała, nie mogła opiekować się kolejnym osobnikiem. Tym bardziej że Bojczuk wymagałby zupełnie innego i do tego specjalistycznego nadzoru, a tego Lunara już by mogła nie podołać. Nie, kiedy co miesiąc na głowę zwalała jej się do domu wataha poranionych dzieci księżyca.
A o powodzeniu tego jego argumentu to mocno by się kłóciła. Szczególnie, że, cóż, wiedziała, jak brzmi stado warczących wilkołaków.
- Czy ty właśnie próbujesz się wprosić do mnie na obiad? - założyła ręce pod boki. Wszędzie poznałaby ten dźwięk, nie zmylą jej nawet marne żarty w wykonaniu Johathana. Problem był jednak taki, że jeśli już zamierzał zjeść posiłek w jej domu, Lunara nie miała zamiaru wpuścić go do jadalni tak prędko. Najpierw musiał się wykąpać... i pozbyć tych cuchnących łachów!
- Do łazienki poszedł w tej chwili! - no przecież nie wyrzuci go teraz z domu... Musiałaby nie mieć serca.
Wiedziała, ze ten eliksir zadziała. Zawsze działał. Używała go niezmiennie od lat i jeszcze ani razu jej nie zawiódł. Bojczuk miał więc przed sobą kilka dobrych godzin, zanim znów zacznie odczuwać skutki swojego pijaństwa. No, chyba że zanim to nastąpi, znów trafi do jakiejś tawerny, chociaż Lunara miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. W końcu ile można chlać? Nawet pijusy mają jakiś limit.
- Panie Bojczuk, po pierwsze, tutaj nie ma żadnych zwierząt. Chyba nie sądziłeś, że trzymam hipogryfa w ogródku - mruknęła z rozbawieniem. - A po drugie, nie radziłabym ci się w obecnym stanie zbliżać nawet do psidwaka.
Cuchnęło od niego tak, że chyba nawet niewinne gumochłony zaczęłyby od niego uciekać. Natomiast inne stworzenia, a już w szczególności te drapieżne, na pewno nie szczędziłyby mu swoich kłów oraz pazurów.
- Chcesz mi wyświadczyć przysługę? Nie pij tyle - pokręciła głową, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic to nie da. Takich jak on, włóczęgów, podróżników, powsinóg, nie dało się zmienić po prostu krótkim przykazem. I chociaż Lunarze było go żal, to nawet gdyby chciała, nie mogła opiekować się kolejnym osobnikiem. Tym bardziej że Bojczuk wymagałby zupełnie innego i do tego specjalistycznego nadzoru, a tego Lunara już by mogła nie podołać. Nie, kiedy co miesiąc na głowę zwalała jej się do domu wataha poranionych dzieci księżyca.
A o powodzeniu tego jego argumentu to mocno by się kłóciła. Szczególnie, że, cóż, wiedziała, jak brzmi stado warczących wilkołaków.
- Czy ty właśnie próbujesz się wprosić do mnie na obiad? - założyła ręce pod boki. Wszędzie poznałaby ten dźwięk, nie zmylą jej nawet marne żarty w wykonaniu Johathana. Problem był jednak taki, że jeśli już zamierzał zjeść posiłek w jej domu, Lunara nie miała zamiaru wpuścić go do jadalni tak prędko. Najpierw musiał się wykąpać... i pozbyć tych cuchnących łachów!
- Do łazienki poszedł w tej chwili! - no przecież nie wyrzuci go teraz z domu... Musiałaby nie mieć serca.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
- W dzieciństwie doiłem kozy i karmiłem kury. - wzruszyłem ramionami. Nawet po skończeniu szkoły przez pewien czas pomagałem mateczce Bojczuk na jej mini gospodarstwie, a czym się różnił taki hipogryf od dorodnej krowy?... No... nigdy nie byłem za dobry w ONMS, dlatego pewnie skończyłem z nędznym na SUMach.
- Noooo... W zasadzie to myślałem, że chowasz je gdzieś za domem. - zmarszczyłem brwi - To może kwiatki podleje w takim razie? - chociaż pogoda była taka beznadziejna, że pewnie nawet przebiśniegi nie wychyliły jeszcze swoich łebków spod warstw białego puchu, gdzieniegdzie otulającego ziemię.
- A tego akurat nie mogę obiecać. - parsknąłem śmiechem. Niektórzy lubili sok jabłkowy, a ja wolałem go wymieszać z ognistą, taki mój urok! Zresztą, halo! Jakbym faktycznie chciał to bym przestał! A kieliszek wina na sen był nawet zdrowy. Na nerki dobrze działał, czy żołądek, czy jakiegoś innego flaka. Niespecjalnie się na tym znałem w sumie.
- No nie wiem, a zapraszasz? - wyciągnąłem usta w uśmiechu, ukazując dwa rzędy nie najładniejszych zębów, a gdy wysłała mnie do łazienki to aż uniosłem obie brwi - Do łazienki? - ostatni raz to się myłem z tydzień temu i to we wiadrze, bo stara wanna w naszej kawalerce miała przerdzewiałe dno, które kruszyło się z każdym dotknięciem. Pewnie waliłem na kilometr w sumie, chociaż jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Spojrzałem na swoje dłonie i brudne paznokcie, a później odwróciłem twarz w bok, mocno zaciągając się własnym zapachem... Ta, jakby coś przegniło. Sam się skrzywiłem, ale posłusznie wstałem, uprzednio upewniając się gdzie jest łazienka i pospieszyłem w tamtym kierunku, od progu zrzucając brudne łachy i rozbierając się jak do rosołku. Szybka toaleta dla odświeżenia - nigdy nie byłem nader higieniczny. Przez chwile obserwowałem swoje ciało w lustrze, wodząc palcami po bliznach pokrywających siatką jasną skórę - każda kryła za sobą jakąś historię, jakąś przygodę, którą udało mi się przeżyć. Kolejną chwilę poświęciłem przyglądaniu się własnej twarzy - miałem podkrążone oczy i lekko żółtawe białka, zarost zaczynał pokrywać moje policzki, więc przesunąłem po nich dłonią, delikatnie się krzywiąc. Krople spływały mi z mokrych włosów na czoło, skronie i kręgosłup, ale było to nawet przyjemne. W końcu owinąłem się ręcznikiem w pasie i opuściłem łazienkę, przechadzając się korytarzem, po drodze zaglądając do każdego kolejnego pokoju.
- Lunaro? - zostawiałem za sobą wilgotne ślady stóp. Głęboko zaciągnąłem się domowym powietrzem, w nadziei, że smakowite zapachy zaprowadzą mnie w odpowiednie miejsce.
- Noooo... W zasadzie to myślałem, że chowasz je gdzieś za domem. - zmarszczyłem brwi - To może kwiatki podleje w takim razie? - chociaż pogoda była taka beznadziejna, że pewnie nawet przebiśniegi nie wychyliły jeszcze swoich łebków spod warstw białego puchu, gdzieniegdzie otulającego ziemię.
- A tego akurat nie mogę obiecać. - parsknąłem śmiechem. Niektórzy lubili sok jabłkowy, a ja wolałem go wymieszać z ognistą, taki mój urok! Zresztą, halo! Jakbym faktycznie chciał to bym przestał! A kieliszek wina na sen był nawet zdrowy. Na nerki dobrze działał, czy żołądek, czy jakiegoś innego flaka. Niespecjalnie się na tym znałem w sumie.
- No nie wiem, a zapraszasz? - wyciągnąłem usta w uśmiechu, ukazując dwa rzędy nie najładniejszych zębów, a gdy wysłała mnie do łazienki to aż uniosłem obie brwi - Do łazienki? - ostatni raz to się myłem z tydzień temu i to we wiadrze, bo stara wanna w naszej kawalerce miała przerdzewiałe dno, które kruszyło się z każdym dotknięciem. Pewnie waliłem na kilometr w sumie, chociaż jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Spojrzałem na swoje dłonie i brudne paznokcie, a później odwróciłem twarz w bok, mocno zaciągając się własnym zapachem... Ta, jakby coś przegniło. Sam się skrzywiłem, ale posłusznie wstałem, uprzednio upewniając się gdzie jest łazienka i pospieszyłem w tamtym kierunku, od progu zrzucając brudne łachy i rozbierając się jak do rosołku. Szybka toaleta dla odświeżenia - nigdy nie byłem nader higieniczny. Przez chwile obserwowałem swoje ciało w lustrze, wodząc palcami po bliznach pokrywających siatką jasną skórę - każda kryła za sobą jakąś historię, jakąś przygodę, którą udało mi się przeżyć. Kolejną chwilę poświęciłem przyglądaniu się własnej twarzy - miałem podkrążone oczy i lekko żółtawe białka, zarost zaczynał pokrywać moje policzki, więc przesunąłem po nich dłonią, delikatnie się krzywiąc. Krople spływały mi z mokrych włosów na czoło, skronie i kręgosłup, ale było to nawet przyjemne. W końcu owinąłem się ręcznikiem w pasie i opuściłem łazienkę, przechadzając się korytarzem, po drodze zaglądając do każdego kolejnego pokoju.
- Lunaro? - zostawiałem za sobą wilgotne ślady stóp. Głęboko zaciągnąłem się domowym powietrzem, w nadziei, że smakowite zapachy zaprowadzą mnie w odpowiednie miejsce.
Mogła tylko pokręcić ze zrezygnowaniem głową, kiedy wspomniał o krowach i kurach. Była pewna, że Bojczuk mocno by się zdziwił, gdyby zobaczył takiego hipogryfa (czy on w ogóle kiedyś jakiegoś widział?)! Taki zwierz z krową miał mniej więcej tyle wspólnego ile sam Johnatan ze zdrowym trybem życia! Już prędzej, gdyby się mocno uprzeć, można by ewentualnie powiedzieć, że taki Pióroszpon ma coś wspólnego z kurą - w końcu oba te gatunki miały w sobie coś z ptaka (taki kurczak to nawet bardzo wiele, w końcu był nim w stu procentach). Chociaż i to byłoby gigantycznym niedopowiedzeniem, w końcu jedno było... cóż, kurą, a hipogryfom jednak bliżej było do kuzynostwa z orłami.
- Pomyślimy o tych kwiatkach. - odpowiedziała, chociaż szczerze mówiąc, chyba nawet tej pracy by mu nie powierzyła. Jak znała dziwne pomysły Bojczuka, zaraz skończyłoby się to śmiercią biednych roślinek. Prawdopodobnie zmarniałyby od nadmiernego nawodnienia bądź też nawodnienia jakąś substancją, która, mówiąc delikatnie, nigdy nie powinna mieć kontaktu z roślinami, jeśli ich właściciel pragnął, by były piękne, zdrowe i przede wszystkim - żywe.
Nie powinna chyba była tego robić - pomagać mu znaczy. Bo Lunara lubiła na wszystko patrzeć długofalowo - i wiedziała, że kąpiel oraz napełnienie Bojczukowego żołądka wcale mu nie pomogą - nie na dłuższą metę. Możliwe że istotnie, uratowałoby go to od złapania jakiejś paskudnej choroby spowodowanej nadmiernym brudem oraz piętrzącymi się na nim zarazkami, ewentualnie uchroniłaby go przed śmiercią głodową. Ale on zaraz znów pójdzie się włóczyć i co? I zniszczy ubranie, które miała zamiar mu dać, po raz kolejny schleje się i zaśnie w jakimś rowie, ewentualnie włamie się do czyjegoś domu.
Nie potrafiłaby jednak tak po prostu wyrzucić do z domu. Westchnęła więc tylko ciężko, szykując dla nich obojga jakieś jedzenie - myślenie długofalowe, psidwacza twoja mać. To chyba miało tylko służyć temu by Lunara bardziej zadręczała się o los innych... jakby nie miała swoich własnych problemów!
- W kuchni jestem, pijusie! - zawołała. Posiłek był dość prosty, nie miała w końcu czasu by przygotować nic konkretnego. Zanim usiedli do posiłku, Lunara dała mu świeże ubranie - nic specjalnego, spodnie oraz czystą koszulę. Chociaż mieszkała sama, miała w zapasie kilka części garderoby dla męskiej części jej watahy, która po pełni gromadziła się w jej domu, szukając pomocy - nie zamierzała jednak tego opowiadać Bojczukowi. Nie zważając na protesty, jego stare łachy wyrzuciła od razu do śmieci, natomiast własną pościel - do kosza na pranie.
- Pomyślimy o tych kwiatkach. - odpowiedziała, chociaż szczerze mówiąc, chyba nawet tej pracy by mu nie powierzyła. Jak znała dziwne pomysły Bojczuka, zaraz skończyłoby się to śmiercią biednych roślinek. Prawdopodobnie zmarniałyby od nadmiernego nawodnienia bądź też nawodnienia jakąś substancją, która, mówiąc delikatnie, nigdy nie powinna mieć kontaktu z roślinami, jeśli ich właściciel pragnął, by były piękne, zdrowe i przede wszystkim - żywe.
Nie powinna chyba była tego robić - pomagać mu znaczy. Bo Lunara lubiła na wszystko patrzeć długofalowo - i wiedziała, że kąpiel oraz napełnienie Bojczukowego żołądka wcale mu nie pomogą - nie na dłuższą metę. Możliwe że istotnie, uratowałoby go to od złapania jakiejś paskudnej choroby spowodowanej nadmiernym brudem oraz piętrzącymi się na nim zarazkami, ewentualnie uchroniłaby go przed śmiercią głodową. Ale on zaraz znów pójdzie się włóczyć i co? I zniszczy ubranie, które miała zamiar mu dać, po raz kolejny schleje się i zaśnie w jakimś rowie, ewentualnie włamie się do czyjegoś domu.
Nie potrafiłaby jednak tak po prostu wyrzucić do z domu. Westchnęła więc tylko ciężko, szykując dla nich obojga jakieś jedzenie - myślenie długofalowe, psidwacza twoja mać. To chyba miało tylko służyć temu by Lunara bardziej zadręczała się o los innych... jakby nie miała swoich własnych problemów!
- W kuchni jestem, pijusie! - zawołała. Posiłek był dość prosty, nie miała w końcu czasu by przygotować nic konkretnego. Zanim usiedli do posiłku, Lunara dała mu świeże ubranie - nic specjalnego, spodnie oraz czystą koszulę. Chociaż mieszkała sama, miała w zapasie kilka części garderoby dla męskiej części jej watahy, która po pełni gromadziła się w jej domu, szukając pomocy - nie zamierzała jednak tego opowiadać Bojczukowi. Nie zważając na protesty, jego stare łachy wyrzuciła od razu do śmieci, natomiast własną pościel - do kosza na pranie.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
- Już idę! - krzyczę do niej i kieruję się do kuchni, gdzie staję w drzwiach opierając się o framugę i zakładając ręce na pierś. Mierzę Lunarę spojrzeniem, a kiedy daje mi czyste ubranie to otwieram ze zdziwieniem oczy. Niby odpowiadały mi te stare łachy, ale nie wypada nie przyjąć prezentu więc jej dziękuję raz i drugi, po czym bez skrępowania zrzucam ręcznik i naciągam koszulę oraz spodnie. Matka mi nie raz mówiła, że jestem bezwstydny, ale przecież to tylko ludzkie ciało, a Lunara była w takim wieku, że podejrzewałem, że i nagich mężczyzn już widywała. A jeśli nie to, cóż, miała właśnie okazję. Ręcznikiem przecieram jeszcze włosy, po czym odrzucam go na oparcie krzesło i zasiadam do stołu, racząc się przygotowanymi przez pannę Grayback smakołykami. Siedzimy tak sobie i żartujemy i nawet się wpraszam na noc, usypiając na kanapie zanim Lunara mnie zdąży wyrzucić z domu, a z samego rana znikam zanim wyjdzie do pracy, bo muszę jeszcze jakoś wrócić do Londynu, a kompletnie nie wiem jak! Po drodze nad tym główkuję, bo transport publiczny raczej odpada, zważając na fakt, że jak zwykle jestem spłukany! Niby mogłem pożyczyć kilka knutów od panny Grayback, ale chyba już jej nie chciałem bardziej denerwować, szczególnie, że z jej uprzejmości skorzystałem ostatnio aż nadto. Mogła mnie od razu potraktować jakąś klątwą, albo, nie wiem, wyrzucić za drzwi, a ona tymczasem mnie uleczyła, nakarmiła, odziała i dała się wyspać - no skarb nie kobieta! Gdybym nie był takim wolnym duchem to mógłbym się zakochać i chyba od razu bym się jej oświadczał, bo taka ładna panienka to pewnie miała niejednego amanta o niebo lepszego od jakiegoś tam Johnatana Bojczuka, chociaż w gruncie rzeczy znałem swoją wartość i potrafiłem korzystać z niektórych zalet. Na przykład kłamstwo mi bardzo łatwo przychodziło, właściwie potrafiłem każdemu wmówić dosłownie wszystko. Albo mój niezaprzeczalny talent do malarstwa - laski leciały na artystów, ciekawe czy Lunara również?
/ztx2
/ztx2
Sypialnia
Szybka odpowiedź