Tylko nie mów mamie, 1949 (zakończone)
AutorWiadomość
Szybka kąpiel wśród zapachowych świec, lekki makijaż podkreślający jej urodę, zmagania z rozczesaniem długich, ciemnobrązowych włosów, a potem bezproblemowe wsunięcie się w przygotowaną wcześniej sukienkę - znała już na pamięć cały rytuał przed przyjęciami, na które chodziła z rodzicami i w gruncie rzeczy od pewnego czasu przygotowywała się do niego sama. Tym razem jednak zajął jej o wiele więcej czasu, bo nie była w zbyt dobrym nastroju na opuszczanie swoich komnat. Ponaglanie, popędzanie przez matkę, siostrę, ojca i wreszcie przez skrzaty wcale nie pomagało - a mimo to wreszcie zebrała się w sobie i postanowiła, że jakoś przeboleje dzisiejszy wieczór.
Wsunęła stopy w pantofelki dobrane do sukni, narzuciła na ramiona szatę, bo wieczorami bywało chłodno, nawet we Francji, do której się wybierali i przygotowana zeszła do oczekującej jej rodziny. Nie rozumiała tego absurdalnego argumentu "obcowania ze sztuką", który był powodem ciągnięcia ich aż tam, ale nie sprzeciwiała się woli ojca.
Wieczór dłużył się i dłużył, a ona z wymuszonym grzecznościowym uśmiechem udawała, że jest zainteresowana pokazywanymi dziełami, dopóki nie nadeszła pora siadania do stołu. Po uroczystej kolacji przyszła pora na tą przyjemniejszą część wieczoru. Na początku oczywiście grzecznie towarzyszyła swojej matce, która postanowiła po raz kolejny pochwalić się swoją córką - nadzieją rodu na dobre i szybkie małżeństwo, bo przecież ambicji naukowych w wieku niespełna siedemnastu lat jeszcze nie miała, a kiedy po jakimś czasie się znudziła, kulturalnie oddaliła się od rodziców. Szlacheckie spotkania bywały przeważnie nudne, szczególnie te, na których głowa danego rodu chwaliła się czymś wyraźnie i niby zupełnie przypadkowo, o ile nie miało się na nich odpowiedniego towarzystwa - młode damy były nimi na pokaz i w oczach rodziny, kiedy jednak miały chwilę czasu dla siebie i znikały wspólnie z sali.
Przewodząc grupce dwóch, może trzech panienek z tym samym wieku, które znała ze szkoły obrała kurs na komnatę dla gości wgłębi domu, tam zatrzymując się na dłużej. Damskim plotkom, którymi nie kalały swoich pięknych ust na co dzień, towarzyszyły słodkości i wytrawny trunek, którego w tym wieku im już nie zabraniano, a dawano w absolutnym umiarze. Czym jednak był umiar dla kogoś, kto miał słabą głowę? Uradowane, z zaróżowionymi z gorąca policzkami, zjawiły się w sali kilka minut później, ruszając do tańca pomiędzy zebranymi gośćmi. Widok szczęśliwych dziedziczek, śmiejących się perliście (naturalnie, nie z powodu zaproszenia w to miejsce, o czym nikt wiedzieć nie musiał) pewnie poruszył wiele serc i wywołał tyle samo uśmiechów na twarzach zebranych; w pewnej chwili, przy jednym z piruetów zbliżyła się za bardzo do wyznaczających linię parkietu ludzi, nadeptując jednej z osób na stopę.
- Lord wybaczy, ja niechcący... - Unosząc wreszcie wyraźnie skonsternowane spojrzenie z podłogi na twarz mężczyzny, rozpoznała w nim na szczęście kogoś, z zaprzyjaźnionego rodu.
Wsunęła stopy w pantofelki dobrane do sukni, narzuciła na ramiona szatę, bo wieczorami bywało chłodno, nawet we Francji, do której się wybierali i przygotowana zeszła do oczekującej jej rodziny. Nie rozumiała tego absurdalnego argumentu "obcowania ze sztuką", który był powodem ciągnięcia ich aż tam, ale nie sprzeciwiała się woli ojca.
Wieczór dłużył się i dłużył, a ona z wymuszonym grzecznościowym uśmiechem udawała, że jest zainteresowana pokazywanymi dziełami, dopóki nie nadeszła pora siadania do stołu. Po uroczystej kolacji przyszła pora na tą przyjemniejszą część wieczoru. Na początku oczywiście grzecznie towarzyszyła swojej matce, która postanowiła po raz kolejny pochwalić się swoją córką - nadzieją rodu na dobre i szybkie małżeństwo, bo przecież ambicji naukowych w wieku niespełna siedemnastu lat jeszcze nie miała, a kiedy po jakimś czasie się znudziła, kulturalnie oddaliła się od rodziców. Szlacheckie spotkania bywały przeważnie nudne, szczególnie te, na których głowa danego rodu chwaliła się czymś wyraźnie i niby zupełnie przypadkowo, o ile nie miało się na nich odpowiedniego towarzystwa - młode damy były nimi na pokaz i w oczach rodziny, kiedy jednak miały chwilę czasu dla siebie i znikały wspólnie z sali.
Przewodząc grupce dwóch, może trzech panienek z tym samym wieku, które znała ze szkoły obrała kurs na komnatę dla gości wgłębi domu, tam zatrzymując się na dłużej. Damskim plotkom, którymi nie kalały swoich pięknych ust na co dzień, towarzyszyły słodkości i wytrawny trunek, którego w tym wieku im już nie zabraniano, a dawano w absolutnym umiarze. Czym jednak był umiar dla kogoś, kto miał słabą głowę? Uradowane, z zaróżowionymi z gorąca policzkami, zjawiły się w sali kilka minut później, ruszając do tańca pomiędzy zebranymi gośćmi. Widok szczęśliwych dziedziczek, śmiejących się perliście (naturalnie, nie z powodu zaproszenia w to miejsce, o czym nikt wiedzieć nie musiał) pewnie poruszył wiele serc i wywołał tyle samo uśmiechów na twarzach zebranych; w pewnej chwili, przy jednym z piruetów zbliżyła się za bardzo do wyznaczających linię parkietu ludzi, nadeptując jednej z osób na stopę.
- Lord wybaczy, ja niechcący... - Unosząc wreszcie wyraźnie skonsternowane spojrzenie z podłogi na twarz mężczyzny, rozpoznała w nim na szczęście kogoś, z zaprzyjaźnionego rodu.
Ostatnio zmieniony przez Estelle Slughorn dnia 25.12.17 0:43, w całości zmieniany 1 raz
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Szczerze mówiąc, zwyczajnie mu się nie chciało. Nie chciało mu się iść na to bzdurne przyjecie, podczas którego jeden z zaprzyjaźnionych szlachciców chwalił się swoimi świeżo nabytymi dziełami sztuki. Nie miał ochoty iść tam i z udanym zafascynowaniem zachwycać się kolejnymi tymi konkretnymi obrazami. Przecież jeszcze nie tak dawno sam posiadał te same malowidła w swoim zbiorze, a opchnął je jakiemuś zdesperowanemu szlachcicowi za horrendalnie wielką kwotę. A teraz trafiły tutaj. Po prostu nie miał ochoty - ale musiał. Wymagała tego od niego profesja, a właściwie jego przykrywka. Bo choć zwykle dzieła sztuki zachwycały go znacznie mniej niż śmiercionośne, tajemnicze czarnomagiczne artefakty, musiał przecież stwarzać pozory. Do przyjęcia przygotowywał się więc z lekkim ociągnięciem, jednak finalnie w posiadłości gospodarza pojawił się idealnie o czasie - nie wypadało się spóźniać! Nie miał wielkich nadziei na spędzenie tego wieczora w ciekawy sposób, chociaż kto wie, może spotka go dziś coś zaskakującego?
Zaczęło się, jak zwykle, niezwykle oficjalnie. Przywitania, pozdrowienia. Obowiązkowo zamienił kilka słów z gospodarzem; mężczyzna próbował nawet wciągnąć go w opowieść o tym, jak nabył swoje dzieła sztuki - problem był taki, że Craig już doskonale znał tę historię, na szczęście z pomocą przyszedł mu inny szlachcic, który był istotnie zainteresowany tą paplaniną. Burke ulotnił się więc dość szybko, na uspokojenie nerwów wypijając niemal cały kieliszek wina na raz. Po kolacji spróbował rozerwać się rozmową z co ciekawszymi personami na przyjęciu. Po kilku latach spędzonych na obczyźnie rozeznawał się wśród szlachty francuskiej z niemal równą łatwością co wśród rodów z rodzimej Anglii. I nie spodziewał się, że na tym przyjęciu zobaczy twarze z Wysp, tym chętniej jednak wdał się w rozmowę z państwem Slughorn. Córek jednak przy nich nie było, co nie uszło jego uwadze. Chyba można rzec, że w tym momencie włączył mu się tryb łowcy! Nie przepadał za kokietowaniem kobiet, gdy te stale kręciły się wokół rodziców - a tak zwykle bywało w na samym początku przyjęć. Dopiero potem można było odnaleźć grupki rozchichotanych dziewcząt, a zabawianie ich komplementami stawało się najlepszym punktem wieczoru. Jednak dziś, ledwo zdążył zakończyć rozmowę ze starszymi Slughornami, ledwie odwrócił głowę a mógł podziwiać jeden z bardziej urokliwych widoków, jakie można zobaczyć wśród szlachty. Istotnie, nawet na jego twarzy pojawił się uśmiech - roześmiane, piękne kobiety, a pośród nich kilka wyjątkowych klejnotów.
... Nieco niezdarnych klejnotów.
- Lady Slughorn - uniósł brew, z twarzą niewyrażającą póki co żadnej głębszej emocji. Och, z jednej strony powinien się obrazić, Estelle miała już swoje lata, przecież rodzice z pewnością wpoili jej do głowy, że mężczyznom nie należy deptać po stopach! Z drugiej jednak, musiał po prostu przyznać, że była urocza, szczególnie gdy dostrzegł te zaróżowione policzki i delikatnie mglisty wzrok. Ktoś tu chyba przesadził z winem! - Panienka chyba musi chwilkę odpocząć od tańca. Co powiesz, by wyjść na taras, zaczerpnąć świeżego powietrza, milady?
Podał jej dłoń, by pomóc podnieść się z podłogi.
Zaczęło się, jak zwykle, niezwykle oficjalnie. Przywitania, pozdrowienia. Obowiązkowo zamienił kilka słów z gospodarzem; mężczyzna próbował nawet wciągnąć go w opowieść o tym, jak nabył swoje dzieła sztuki - problem był taki, że Craig już doskonale znał tę historię, na szczęście z pomocą przyszedł mu inny szlachcic, który był istotnie zainteresowany tą paplaniną. Burke ulotnił się więc dość szybko, na uspokojenie nerwów wypijając niemal cały kieliszek wina na raz. Po kolacji spróbował rozerwać się rozmową z co ciekawszymi personami na przyjęciu. Po kilku latach spędzonych na obczyźnie rozeznawał się wśród szlachty francuskiej z niemal równą łatwością co wśród rodów z rodzimej Anglii. I nie spodziewał się, że na tym przyjęciu zobaczy twarze z Wysp, tym chętniej jednak wdał się w rozmowę z państwem Slughorn. Córek jednak przy nich nie było, co nie uszło jego uwadze. Chyba można rzec, że w tym momencie włączył mu się tryb łowcy! Nie przepadał za kokietowaniem kobiet, gdy te stale kręciły się wokół rodziców - a tak zwykle bywało w na samym początku przyjęć. Dopiero potem można było odnaleźć grupki rozchichotanych dziewcząt, a zabawianie ich komplementami stawało się najlepszym punktem wieczoru. Jednak dziś, ledwo zdążył zakończyć rozmowę ze starszymi Slughornami, ledwie odwrócił głowę a mógł podziwiać jeden z bardziej urokliwych widoków, jakie można zobaczyć wśród szlachty. Istotnie, nawet na jego twarzy pojawił się uśmiech - roześmiane, piękne kobiety, a pośród nich kilka wyjątkowych klejnotów.
... Nieco niezdarnych klejnotów.
- Lady Slughorn - uniósł brew, z twarzą niewyrażającą póki co żadnej głębszej emocji. Och, z jednej strony powinien się obrazić, Estelle miała już swoje lata, przecież rodzice z pewnością wpoili jej do głowy, że mężczyznom nie należy deptać po stopach! Z drugiej jednak, musiał po prostu przyznać, że była urocza, szczególnie gdy dostrzegł te zaróżowione policzki i delikatnie mglisty wzrok. Ktoś tu chyba przesadził z winem! - Panienka chyba musi chwilkę odpocząć od tańca. Co powiesz, by wyjść na taras, zaczerpnąć świeżego powietrza, milady?
Podał jej dłoń, by pomóc podnieść się z podłogi.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwilowe poruszenie na sali zniknęło, gdy tylko ujęła dłoń mężczyzny i podniosła się do pionu. Nawet ojciec, który ją obserwował oraz matka, zmierzająca ku niej z zakłopotaną miną przystanęła w pół kroku widząc, że sytuacja jest opanowana i lord bynajmniej nie poczuł się urażony tym nagłym atakiem na jego stopę. Koleżanki zaś zachichotały i wróciły do wesołego tańca, nie wciągając jej z powrotem w swój mały krąg czarownic.
- Chyba nie powinnam odmówić. - Odparła spokojnie, z uśmiechem, a potem kontrolnie zerknęła w kierunku swojego taty, który samym spojrzeniem dał jej do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko. Jeśli chodziło o niewerbalne znaki ze strony rodziców - mogła nazywać się mistrzem w ich rozpoznawaniu, bo przecież już niejednokrotnie je dostrzegała i uczyła się ich przez lata.
Przeszła przez pochłonięty rozmową tłum, a w zasadzie dała się poprowadzić i gdy tylko wyszła na zewnątrz przyznała sama przed sobą, że był to dobry pomysł. Przyjemne uderzenie chłodu ostudziło rozgrzane policzki, przywracając zdolność do racjonalnego myślenia.
- Nie spodziewałam się, że tutaj będziesz. - Nie znali się w zasadzie od dzisiaj, choć bliższą relację miała z Quentinem ze względu na zbliżony wiek. A mimo to pozwoliła sobie przejść na per ty w stosunku do Craiga wiedząc, że raczej się nie obrazi za to małe zuchwalstwo. Podeszła do barierki, spierając się o nią obiema dłońmi. Z tego miejsca widok na ogród był przepiękny.
- Jak podobał się pokaz najnowszych dzieł sztuki szanownego gospodarza? - Zaczęła, zwracając nań wzrok. - Odnoszę wrażenie, że wszyscy byli zachwyceni. Albo chociaż dobrze udawali i te uśmiechy wynikały z kiepskiego doboru ubrań lorda. - Na jej bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu, ironicznego dość, czego nie zdążyła skontrolować. Pozostawała nadzieja na to, że znawca dzieł, jakim był lord Burke, miał podobne odczucia do niej. W innym przypadku raczej nie uciekałby z tłumu, ze środka żywej konwersacji, tylko po to, by wyprowadzić ją na świeże powietrze.
- Chyba nie powinnam odmówić. - Odparła spokojnie, z uśmiechem, a potem kontrolnie zerknęła w kierunku swojego taty, który samym spojrzeniem dał jej do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko. Jeśli chodziło o niewerbalne znaki ze strony rodziców - mogła nazywać się mistrzem w ich rozpoznawaniu, bo przecież już niejednokrotnie je dostrzegała i uczyła się ich przez lata.
Przeszła przez pochłonięty rozmową tłum, a w zasadzie dała się poprowadzić i gdy tylko wyszła na zewnątrz przyznała sama przed sobą, że był to dobry pomysł. Przyjemne uderzenie chłodu ostudziło rozgrzane policzki, przywracając zdolność do racjonalnego myślenia.
- Nie spodziewałam się, że tutaj będziesz. - Nie znali się w zasadzie od dzisiaj, choć bliższą relację miała z Quentinem ze względu na zbliżony wiek. A mimo to pozwoliła sobie przejść na per ty w stosunku do Craiga wiedząc, że raczej się nie obrazi za to małe zuchwalstwo. Podeszła do barierki, spierając się o nią obiema dłońmi. Z tego miejsca widok na ogród był przepiękny.
- Jak podobał się pokaz najnowszych dzieł sztuki szanownego gospodarza? - Zaczęła, zwracając nań wzrok. - Odnoszę wrażenie, że wszyscy byli zachwyceni. Albo chociaż dobrze udawali i te uśmiechy wynikały z kiepskiego doboru ubrań lorda. - Na jej bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu, ironicznego dość, czego nie zdążyła skontrolować. Pozostawała nadzieja na to, że znawca dzieł, jakim był lord Burke, miał podobne odczucia do niej. W innym przypadku raczej nie uciekałby z tłumu, ze środka żywej konwersacji, tylko po to, by wyprowadzić ją na świeże powietrze.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie spodziewał się, żeby jego czyn został jakoś źle odebrany przez towarzystwo dookoła. Ba! Podejrzewał nawet, że gdyby postąpił inaczej, wtedy dopiero stałby się obiektem zainteresowania a także - o to mógłby być pewien - nieprzychylnych plotek. No bo jak to tak, młody szlachcic nie pomógł damie, która przypadkiem na niego wpadła? Na rodziców Estelle zerknął przelotnie, drobnym gestem dając im znać, że wszystko jest w porządku. A gdy poprowadził ją na zewnątrz, wiedział, że odprowadzali ich wzrokiem, zapewne już wyobrażając sobie Merlin wie co: ślub, wesele i wnuki.
- Naprawdę? - uniósł brew, szczerze zaskoczony jej słowami. Fakt, nie znali się od dziś, Estelle była więc świadoma faktu, że Craig przebywa we Francji. Wiedziała również, o tym, jaka jest jego profesja - albo raczej o tym, co wmawia wszystkim, że jest jego profesją. Naturalną koleją rzeczy było zatem, że musiał pokazywać się w wielu miejscach związanych ze sztuką. I chociaż prawdziwą fascynację lokował gdzie indziej, nie mógłby zaprzeczyć, że podziwianie pięknych malowideł oraz rzeźb również sprawiało mu przyjemność. Od czasu do czasu. - To ja powinienem chyba skierować te słowa do ciebie. Daleko się wypuściłaś z rodzicami. - Podchwycił naturalnie ten dużo mniej formalny ton. Na tarasie było zaledwie kilka osób, do tego większość znacznie od nich oddalona. Mogli sobie więc pozwolić na w miarę luźną pogawędkę.
- Och, te dziecięce obrazki? - stanął obok niej przy barierce, zerkając najpierw przed siebie a potem na nią. Lord Morreau miał wybitnie zły gust, zarówno jeśli chodzi o sztukę, jak i o ubiór. Kiedy Craig dostał od niego zaproszenie na to przyjęcie, odniósł wrażenie, że stary Francuz chciał mu utrzeć nosa. Zupełnie jakby mówił: Zobacz, mam coś co ty miałeś! Ty już tego nie masz a ja to mam i ci nie oddam! - Jakbym mógł, wyszedłby stąd zaraz po posiłku, bo kucharzy to ma akurat całkiem zdolnych. No, ale grzeczność wymaga by się jeszcze trochę tą sztuką pozachwycać. No i ktoś mi nadepnął na buta, oczekuję za to jakiejś kompensaty. - kiedy zerknął w jej stronę, był pewien, że dostrzegła rozbawiony błysk w jego oku. Chociaż akurat w kwestii tego zadośćuczynienia mówił całkowicie poważnie.
- Naprawdę? - uniósł brew, szczerze zaskoczony jej słowami. Fakt, nie znali się od dziś, Estelle była więc świadoma faktu, że Craig przebywa we Francji. Wiedziała również, o tym, jaka jest jego profesja - albo raczej o tym, co wmawia wszystkim, że jest jego profesją. Naturalną koleją rzeczy było zatem, że musiał pokazywać się w wielu miejscach związanych ze sztuką. I chociaż prawdziwą fascynację lokował gdzie indziej, nie mógłby zaprzeczyć, że podziwianie pięknych malowideł oraz rzeźb również sprawiało mu przyjemność. Od czasu do czasu. - To ja powinienem chyba skierować te słowa do ciebie. Daleko się wypuściłaś z rodzicami. - Podchwycił naturalnie ten dużo mniej formalny ton. Na tarasie było zaledwie kilka osób, do tego większość znacznie od nich oddalona. Mogli sobie więc pozwolić na w miarę luźną pogawędkę.
- Och, te dziecięce obrazki? - stanął obok niej przy barierce, zerkając najpierw przed siebie a potem na nią. Lord Morreau miał wybitnie zły gust, zarówno jeśli chodzi o sztukę, jak i o ubiór. Kiedy Craig dostał od niego zaproszenie na to przyjęcie, odniósł wrażenie, że stary Francuz chciał mu utrzeć nosa. Zupełnie jakby mówił: Zobacz, mam coś co ty miałeś! Ty już tego nie masz a ja to mam i ci nie oddam! - Jakbym mógł, wyszedłby stąd zaraz po posiłku, bo kucharzy to ma akurat całkiem zdolnych. No, ale grzeczność wymaga by się jeszcze trochę tą sztuką pozachwycać. No i ktoś mi nadepnął na buta, oczekuję za to jakiejś kompensaty. - kiedy zerknął w jej stronę, był pewien, że dostrzegła rozbawiony błysk w jego oku. Chociaż akurat w kwestii tego zadośćuczynienia mówił całkowicie poważnie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwała głową, ale nie odpowiedziała - sama przecież uczyła się we francuskiej szkole, a mimo to nie spotykali się zbyt często. Czasami miała po prostu dość znajomych z roku, jak i towarzystwa swojej ukochanej siostry, więc tym bardziej żałowała, że nie mieli okazji do częstszych spotkań.
Odetchnąwszy z nieukrywaną ulgą, że nie popełniła towarzyskiego faux pas, posłała Craigowi wesoły uśmiech.
- To by wyjaśniało dlaczego moi rodzice postanowili się tu zjawić. - Istotnie, jedzenie było smaczne, chociaż z atmosferą było już nieco gorzej. - Uznali, że powinnyśmy się wraz z Evelyn zapoznać ze sztuką, choć wolałabym zapoznawać się z nią w galerii. - Wciąż nie godziła się z tak marnym argumentem, dla którego się tu pojawili, za to bardziej do niej przemawiała wystawna kolacja. Może nieoficjalnie z tego właśnie słynął lord Morreau? - Swoją drogą, nie wiem gdzie zniknęła. Nigdy nie przepadała za takimi spotkaniami. - Zainteresowana brakiem siostry rozglądnęła się nawet po zebranych ludziach, próbując rozpoznać w którejś z kobiet sylwetkę Evelyn. Jednak na próżno, bo każda z nich wyglądała na dorosłą damę, niż nastolatkę. Nie potrafiąc się skupić na jednym punkcie, po raz kolejny odwróciła się przodem do ogrodu. Podświadomie tego właśnie zazdrościła wszystkim mieszkającym we Francji - cudownych, zadbanych ogrodów. Te w ich stronach znacząco się różniły i po latach przebywania tutaj potrafiła dostrzec te subtelne różnice, choćby w sposobie pielęgnacji, samych roślinach, czy doborze estetycznym.
- Za to ogród ma przepiękny. - Wskazała podbródkiem na labirynt wśród roślin i drzew, przeplatający się gdzieniegdzie delikatnymi światełkami wyznaczającymi drogę. Mniej więcej pośrodku stała altanka, z balkonu niezbyt widoczna. - Zatem, jeśli lord pozwoli... - Dygnęła perfekcyjnie, po czym skierowała się w stronę schodów; z początku powoli, a kiedy wyminęła chłopaka rzuciła mu nader wyzywające spojrzenie. Lubowała się w tego typu podchodach i nie widziała w nich nic złego. W końcu nie mogła być ponurakiem, by nie przyciągnąć do siebie potencjalnie ponurego i starego kandydata na męża. Zbiegła z gracją po schodkach, chichocząc i trzymając w dłoniach materiał sukienki, a kiedy znalazła się już na dole, po kilku metrach biegu między korytarzami żywopłotu schowała się za jednym z nich.
Odetchnąwszy z nieukrywaną ulgą, że nie popełniła towarzyskiego faux pas, posłała Craigowi wesoły uśmiech.
- To by wyjaśniało dlaczego moi rodzice postanowili się tu zjawić. - Istotnie, jedzenie było smaczne, chociaż z atmosferą było już nieco gorzej. - Uznali, że powinnyśmy się wraz z Evelyn zapoznać ze sztuką, choć wolałabym zapoznawać się z nią w galerii. - Wciąż nie godziła się z tak marnym argumentem, dla którego się tu pojawili, za to bardziej do niej przemawiała wystawna kolacja. Może nieoficjalnie z tego właśnie słynął lord Morreau? - Swoją drogą, nie wiem gdzie zniknęła. Nigdy nie przepadała za takimi spotkaniami. - Zainteresowana brakiem siostry rozglądnęła się nawet po zebranych ludziach, próbując rozpoznać w którejś z kobiet sylwetkę Evelyn. Jednak na próżno, bo każda z nich wyglądała na dorosłą damę, niż nastolatkę. Nie potrafiąc się skupić na jednym punkcie, po raz kolejny odwróciła się przodem do ogrodu. Podświadomie tego właśnie zazdrościła wszystkim mieszkającym we Francji - cudownych, zadbanych ogrodów. Te w ich stronach znacząco się różniły i po latach przebywania tutaj potrafiła dostrzec te subtelne różnice, choćby w sposobie pielęgnacji, samych roślinach, czy doborze estetycznym.
- Za to ogród ma przepiękny. - Wskazała podbródkiem na labirynt wśród roślin i drzew, przeplatający się gdzieniegdzie delikatnymi światełkami wyznaczającymi drogę. Mniej więcej pośrodku stała altanka, z balkonu niezbyt widoczna. - Zatem, jeśli lord pozwoli... - Dygnęła perfekcyjnie, po czym skierowała się w stronę schodów; z początku powoli, a kiedy wyminęła chłopaka rzuciła mu nader wyzywające spojrzenie. Lubowała się w tego typu podchodach i nie widziała w nich nic złego. W końcu nie mogła być ponurakiem, by nie przyciągnąć do siebie potencjalnie ponurego i starego kandydata na męża. Zbiegła z gracją po schodkach, chichocząc i trzymając w dłoniach materiał sukienki, a kiedy znalazła się już na dole, po kilku metrach biegu między korytarzami żywopłotu schowała się za jednym z nich.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Och zdecydowanie są lepsze miejsca na obcowanie ze sztuką niż salon głośnego, przynudnego lorda - stwierdził, krzywiąc się lekko. Podejrzewał, że podany przez jej rodziców powód nie był jedynym. Zarówno Evelyn jak i Estelle były już w odpowiednim wieku, by zacząć im szukać mężów. Jakkolwiek irytowała go ta tradycja wydawania dziewcząt bardzo młodo - sam musiał się przed sobą przyznać, że on sam przybył na to przyjęcie bo tak wypadało, inaczej stary lord by się obraził. Mógł tutaj nacieszyć oko, oczywiście. Tak samo jak teraz, kiedy nie spuszczał jej z oczu.
- Prawdopodobnie odpoczywa w osobnych komnatach z innymi pannami - odparł, nie zastanawiając się szczególnie, czy może mieć racje.
W końcu jednak oderwał od niej spojrzenie, by przenieść je na roślinność, którą się tak zachwycała. Istotnie, krzewy i drzewka ozdobne były piękne przycięte, rabaty kwiatowe bujne i obsypane kolorowymi kielichami, które słodkich zapachem wabiły do siebie owady. Całość oczywiście była odpowiednio podświetlona, dzięki czemu w ogrodzie panowała wybitnie nastrojowa atmosfera - a mimo to chyba nikt nie wybrał się na przechadzkę pośród całej tej ozdobnej roślinności. Główna część przyjęcia w końcu miała miejsce w budynku, mało który z gości miał tyle tupetu by wyjść samotnie dalej poza taras.
Musiał przyznać, podobnie jak Estelle, że cały ten ogród istotnie był piękny i zadbany. Niewiele dobrego można było powiedzieć o samym gospodarzu tegoż przyjęcia. Chyba tylko jedną rzecz, jeśli już się koniecznie uprzeć - potrafił sobie wynajdywać najlepszą służbę. Zarówno kucharze jak i ogrodnicy odwalali naprawdę kawał dobrej roboty. Oby chociaż płacił im dobrze.
Kiedy słysząc jej słowa, w końcu oderwał wzrok od całej tej roślinności, ona już ruszyła przed ciebie. Choć mówił wtedy całkiem poważnie, nie spodziewał się, że faktycznie dostanie jakąś rekompensatę za to nadepnięcie na stopę. Na pewno wściekłby się, gdyby podobną rzecz uczynił służący, jednak jak można było unieść się gniewem na tak urokliwą trzpiotkę? Podobał mu się to spojrzenie, którym go obdarowała. Głowę by dał, że gdyby obok w tym momencie stał jego ojciec, posłałby mu niezwykle zawiedzione i rozczarowane spojrzenie - bo przecież on właśnie ponurakiem powinien być. Cały ród Burke we krwi miał trzymanie emocji na wodzy, jak najmniejsze uzewnętrznianie się, opanowanie. Staruszek nie raz za wzór stawiał mu jego młodszego kuzyna - co samo w sobie było upokarzające. Jakże jednak mógłby odrzucić tak zachęcające zaproszenie do takich podchodów z piękną młódką? Miał tylko nadzieję, że Estelle otrzeźwiała już na tyle, by nie zgubiła się wśród labiryntów z żywopłotów i nie zasnęła na jakimś łożu z kwiatów.
- Czeka mnie jakaś nagroda, jeśli cię złapię? - zawołał za nią, podążając za znikającą za rogiem sukienką.
- Prawdopodobnie odpoczywa w osobnych komnatach z innymi pannami - odparł, nie zastanawiając się szczególnie, czy może mieć racje.
W końcu jednak oderwał od niej spojrzenie, by przenieść je na roślinność, którą się tak zachwycała. Istotnie, krzewy i drzewka ozdobne były piękne przycięte, rabaty kwiatowe bujne i obsypane kolorowymi kielichami, które słodkich zapachem wabiły do siebie owady. Całość oczywiście była odpowiednio podświetlona, dzięki czemu w ogrodzie panowała wybitnie nastrojowa atmosfera - a mimo to chyba nikt nie wybrał się na przechadzkę pośród całej tej ozdobnej roślinności. Główna część przyjęcia w końcu miała miejsce w budynku, mało który z gości miał tyle tupetu by wyjść samotnie dalej poza taras.
Musiał przyznać, podobnie jak Estelle, że cały ten ogród istotnie był piękny i zadbany. Niewiele dobrego można było powiedzieć o samym gospodarzu tegoż przyjęcia. Chyba tylko jedną rzecz, jeśli już się koniecznie uprzeć - potrafił sobie wynajdywać najlepszą służbę. Zarówno kucharze jak i ogrodnicy odwalali naprawdę kawał dobrej roboty. Oby chociaż płacił im dobrze.
Kiedy słysząc jej słowa, w końcu oderwał wzrok od całej tej roślinności, ona już ruszyła przed ciebie. Choć mówił wtedy całkiem poważnie, nie spodziewał się, że faktycznie dostanie jakąś rekompensatę za to nadepnięcie na stopę. Na pewno wściekłby się, gdyby podobną rzecz uczynił służący, jednak jak można było unieść się gniewem na tak urokliwą trzpiotkę? Podobał mu się to spojrzenie, którym go obdarowała. Głowę by dał, że gdyby obok w tym momencie stał jego ojciec, posłałby mu niezwykle zawiedzione i rozczarowane spojrzenie - bo przecież on właśnie ponurakiem powinien być. Cały ród Burke we krwi miał trzymanie emocji na wodzy, jak najmniejsze uzewnętrznianie się, opanowanie. Staruszek nie raz za wzór stawiał mu jego młodszego kuzyna - co samo w sobie było upokarzające. Jakże jednak mógłby odrzucić tak zachęcające zaproszenie do takich podchodów z piękną młódką? Miał tylko nadzieję, że Estelle otrzeźwiała już na tyle, by nie zgubiła się wśród labiryntów z żywopłotów i nie zasnęła na jakimś łożu z kwiatów.
- Czeka mnie jakaś nagroda, jeśli cię złapię? - zawołał za nią, podążając za znikającą za rogiem sukienką.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie jedynie przez krótki moment pamiętała drogę powrotną - po kilku kolejnych metrach zaczynała powątpiewać w swoją pamięć i uznała, że każdy z tych korytarzy wygląda niemal identycznie. Z każdym kolejnym w dodatku robiło się nieco ciemniej, mrocznej i chłodniej, więc powstrzymując się ledwo przed napadem paniki, przystanęła po raz drugi w miejscu. Wcale nie było jej do śmiechu, gdy okazało się, że ma przed sobą cztery ewentualne drogi powrotu, bądź dalszej wędrówki i pierwotny zachwyt ogrodami szybko ustąpił miejsca chwilowej nienawiści do osób, które je projektowały.
Westchnąwszy, spróbowała przypomnieć sobie wyjście, z którego tutaj przybiegła, a panująca wokół grobowa cisza przyprawiała ją o dziwne kłucie w klatce piersiowej. Nie przepadała za takimi sytuacjami, bo miłośniczka podnoszenia sobie adrenaliny była z niej żadna - żałowała też, że zechciała późnym wieczorem zagłębiać się w labirynt. Nawet próba skupienia się na dochodzących z oddali dźwiękach nie przynosiła żadnego efektu, bo podświadomie słyszała wszystko i nic, głosy, które nie pasowały do ludzi, a co najwyżej stworów, którymi czasami straszyła ją poczciwa służka. Nie wierzyła w jej opowieści, chociaż teraz, kiedy stała w miejscu jak skończona sierota, zaczynała dostrzegać pewne powtarzające się elementy. Po chwili wreszcie ruszyła w wybrane przypadkowo wejście, które okazało się prawdopodobnie dobrym. Tym razem jednak nie biegła, niepewnie stawiając kroki i wytężając chyba każdy zmysł - za jednym z zakrętów po raz kolejny wpadła na lorda Burke, nie stopą, a całą sobą, odbijając się nosem od jego ramienia. Nie sądziła, że rzeczywiście za nią poszedł.
- Przestraszyłeś mnie. - Odezwała się cicho, zaś na jej twarzy dało się dostrzec lekkie przerażenie i bliżej nieokreślony wyrzut w oczach, kiedy nerwowo zaciskała dłoń na materiale sukni, plecami wciskając się w drapiący żywopłot. Kolejny powrót myślą do opowieści kobieciny wskazywał na to, by nigdy przenigdy tak nie robić, więc i sama brunetka odskoczyła od roślinności jak oparzona, zerkając nań spod przymrużonych powiek.
Westchnąwszy, spróbowała przypomnieć sobie wyjście, z którego tutaj przybiegła, a panująca wokół grobowa cisza przyprawiała ją o dziwne kłucie w klatce piersiowej. Nie przepadała za takimi sytuacjami, bo miłośniczka podnoszenia sobie adrenaliny była z niej żadna - żałowała też, że zechciała późnym wieczorem zagłębiać się w labirynt. Nawet próba skupienia się na dochodzących z oddali dźwiękach nie przynosiła żadnego efektu, bo podświadomie słyszała wszystko i nic, głosy, które nie pasowały do ludzi, a co najwyżej stworów, którymi czasami straszyła ją poczciwa służka. Nie wierzyła w jej opowieści, chociaż teraz, kiedy stała w miejscu jak skończona sierota, zaczynała dostrzegać pewne powtarzające się elementy. Po chwili wreszcie ruszyła w wybrane przypadkowo wejście, które okazało się prawdopodobnie dobrym. Tym razem jednak nie biegła, niepewnie stawiając kroki i wytężając chyba każdy zmysł - za jednym z zakrętów po raz kolejny wpadła na lorda Burke, nie stopą, a całą sobą, odbijając się nosem od jego ramienia. Nie sądziła, że rzeczywiście za nią poszedł.
- Przestraszyłeś mnie. - Odezwała się cicho, zaś na jej twarzy dało się dostrzec lekkie przerażenie i bliżej nieokreślony wyrzut w oczach, kiedy nerwowo zaciskała dłoń na materiale sukni, plecami wciskając się w drapiący żywopłot. Kolejny powrót myślą do opowieści kobieciny wskazywał na to, by nigdy przenigdy tak nie robić, więc i sama brunetka odskoczyła od roślinności jak oparzona, zerkając nań spod przymrużonych powiek.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie spodziewał się oczywiście, że Estelle będzie znała ten labirynt, jednakże szybkość z jaką stracił ją z oczu, oraz przestał słyszeć jakiekolwiek kroki, które mogły go naprowadzić do miejsca, gdzie się znajdowała, nieco go zaskoczyła. Ogółem z dźwiękami działo się coś dziwnego. Spróbował ją zawołać nawet raz czy dwa, odpowiedziała mu jednakże cisza. On także odczuł wtedy ukłucie niepokoju. Czyżby roślinność w tym ogrodzie była zaczarowana w taki sposób, że tłumiła dźwięki? Rozumiałby, gdyby dotyczyło to obrzeży terenów należących do lorda, w końcu wszyscy lubowali się w ciszy i spokoju. Ale podobne zaklęcia na labiryncie, zajmującym większą część ogrodów? Do tego takim, do którego bezpośredni dostęp mieli goście z przyjęcia? Och, chyba będzie musiał uciąć sobie z lordem pogawędkę.
- Estelle! - wołał, wciąż łudząc się, że go usłyszy - Estelle!
A jej rodzice z pewnością będą sobie chcieli uciąć pogawędkę z nim, jeśli jej nie znajdzie, ech. W pewnym sensie był za nią teraz odpowiedzialny, musiał ją więc znaleźć i to najlepiej szybko. Miał tylko nadzieję, że nie chowała się specjalnie, bo to już by go nieco rozgniewało...
Nagłe uderzenie spowodowało, że się zachwiał. Już miał nawet zakląć, kiedy jego oczom ukazała się znajoma sukienka oraz zmartwione, blade oblicze lady Slughorn. Ah! A już miał wyciągać różdżkę by pomóc sobie w odnalezieniu jej magią. - Ty mnie również. Nie słyszałaś, jak cię wołałem? - zapytał, podając jej dłoń. Cóż, miał ochotę ją zganić, za tak głęboką i nieprzemyślaną penetrację labiryntu, jednak widział, jak bardzo przestraszona jest, więc jedynie podał jej ramię. Oboje musieli ochłonąć, a było to zdecydowanie łatwiejsze, w chwili kiedy można było gdzieś usiąść. Powolnym krokiem pokonali więc dwa zakręty - w tym miejscu, jak zapamiętał, stała altana. Ta sama, której czubek można było dostrzec z tarasu, jeśli się odpowiednio wyostrzyło wzrok. Aura zagrożenia i zagubienia w tym miejscu zdecydowanie opadała - altana była przecudnie oświetlona, zdobiona milionem ornamentów i bogato opleciona przez dorodne winogrona. W niczym to nie przypominało budowli, które Burke'owie przywykli stawiać w swoich ogrodach!
- Chodź, odpoczniemy - powiedział, prowadząc ją po schodkach pod dach.
- Estelle! - wołał, wciąż łudząc się, że go usłyszy - Estelle!
A jej rodzice z pewnością będą sobie chcieli uciąć pogawędkę z nim, jeśli jej nie znajdzie, ech. W pewnym sensie był za nią teraz odpowiedzialny, musiał ją więc znaleźć i to najlepiej szybko. Miał tylko nadzieję, że nie chowała się specjalnie, bo to już by go nieco rozgniewało...
Nagłe uderzenie spowodowało, że się zachwiał. Już miał nawet zakląć, kiedy jego oczom ukazała się znajoma sukienka oraz zmartwione, blade oblicze lady Slughorn. Ah! A już miał wyciągać różdżkę by pomóc sobie w odnalezieniu jej magią. - Ty mnie również. Nie słyszałaś, jak cię wołałem? - zapytał, podając jej dłoń. Cóż, miał ochotę ją zganić, za tak głęboką i nieprzemyślaną penetrację labiryntu, jednak widział, jak bardzo przestraszona jest, więc jedynie podał jej ramię. Oboje musieli ochłonąć, a było to zdecydowanie łatwiejsze, w chwili kiedy można było gdzieś usiąść. Powolnym krokiem pokonali więc dwa zakręty - w tym miejscu, jak zapamiętał, stała altana. Ta sama, której czubek można było dostrzec z tarasu, jeśli się odpowiednio wyostrzyło wzrok. Aura zagrożenia i zagubienia w tym miejscu zdecydowanie opadała - altana była przecudnie oświetlona, zdobiona milionem ornamentów i bogato opleciona przez dorodne winogrona. W niczym to nie przypominało budowli, które Burke'owie przywykli stawiać w swoich ogrodach!
- Chodź, odpoczniemy - powiedział, prowadząc ją po schodkach pod dach.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdziwiła się jego słowami i dłonią, zaciśniętą w kieszeni na różdżce, czego nie dała po sobie poznać. Wystraszyła go? Ona - chuda, drobna i blada jak duch, on - postawny, wysoki. Dopiero po chwili zrozumiała o co chodziło; istotnie, rodzice prawdopodobnie by go zabili, gdyby zgubiła się w tym labiryncie, ale na całe szczęście szybko się odnalazła. Nie miała jednak zamiaru go przepraszać na swoje zachowanie, choć wystarczała sama jej mina: skruszona i przede wszystkim przestraszona. Widać dostała dobrą nauczkę. Ujęła dłoń Craiga, ruszając za nim posłusznie - nie miała ochoty na ponowne zabawy w uciekanie i chowanie się za wysokimi żywopłotami - a kiedy dotarli do altanki, szybko zapomniała o swoim postanowieniu. Puściła rękę mężczyzny, w zwinnym susie znajdując się na drewnianym podeście.
- To, czego brakuje mi w posiadłości, to właśnie te ogrody. Są cudowne, a osoba, która je projektowała musiała mieć dużo wyobraźni. To misterne dobranie gatunków i barw, dbanie o to, by każdy liść był równo przycięty zasługuje na podziw. - Obróciła się powoli wokół własnej osi, oglądając światełka podwieszone pod daszkiem i kwiaty wyrzeźbione na belkach, a potem oparła się tyłem o barierkę. - Mam wrażenie, że Francuzi są o wiele bardziej kreatywni niż Anglicy. - Dodała, opierając dłonie za plecami. - Lub mniej leniwi, ceniący sobie estetykę nader wszystko. - Chociaż swój ogród również lubiła, tak brakowało jej w nim polotu i finezji. Jedynie matka od czasu do czasu dbała o swoje kwiaty, które mimo wszystko znajdowały się na uboczu, skryte za drzewami odgradzającymi dom od roślinności. - A ty? Co uważasz? - Utkwiła spojrzenie ciemnych oczu w swoim towarzyszu, uśmiechając się lekko.
- To, czego brakuje mi w posiadłości, to właśnie te ogrody. Są cudowne, a osoba, która je projektowała musiała mieć dużo wyobraźni. To misterne dobranie gatunków i barw, dbanie o to, by każdy liść był równo przycięty zasługuje na podziw. - Obróciła się powoli wokół własnej osi, oglądając światełka podwieszone pod daszkiem i kwiaty wyrzeźbione na belkach, a potem oparła się tyłem o barierkę. - Mam wrażenie, że Francuzi są o wiele bardziej kreatywni niż Anglicy. - Dodała, opierając dłonie za plecami. - Lub mniej leniwi, ceniący sobie estetykę nader wszystko. - Chociaż swój ogród również lubiła, tak brakowało jej w nim polotu i finezji. Jedynie matka od czasu do czasu dbała o swoje kwiaty, które mimo wszystko znajdowały się na uboczu, skryte za drzewami odgradzającymi dom od roślinności. - A ty? Co uważasz? - Utkwiła spojrzenie ciemnych oczu w swoim towarzyszu, uśmiechając się lekko.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby w tym momencie nie zastanawiał się, jak długo zajmie im odnalezienie drogi powrotnej, prawdopodobnie byłby nawet pod wrażeniem. Ale wcale nie miał na myśli imponujących ogrodów, rosnących w nim roślin czy zmyślnie zaprojektowanego labiryntu. Chodziło raczej o to, jak prędko Estelle przeskakuje pomiędzy emocjami. Podszedł do niej bliżej, zerkając na dziewczynę uważniej. Ledwo kilka minut temu wpadła na niego, ze wzrokiem przestraszonej sarny, zagubiona pośród ciągnących się korytarzy zieleni - a teraz ponownie zachwycała się utrzymaniem ogrodów oraz ich ogólną estetyką. On to chyba jednak nie zrozumie kobiet.
Odchrząknął tylko, kiedy po swoim krótkim wywodzie, Estelle zadała mu pytanie. Co on uważał? Szczerze mówiąc, cały ten przepych uważał za nieco zbędny. Choć był wrażliwy na sztukę oraz zawarte w niej piękno, zdecydowanie mniejszą wagę przykładał do roślinności. Ogrodami Burke'ów od lat zajmowali się ci sami ogrodnicy, seniorzy rodu byli nieco staroświeccy, raczej trzymając się jednego i tego samego układu zieleni wokół posiadłości. Ogród wokół jego domu we Francji istotnie był zdecydowanie bardziej kolorowy niż te u podnóża rodzinnego zamku w Durham, aczkolwiek Craig dość rzadko zwracał na nie uwagę. Zajęty pracą i kolejnymi kontraktami z podejrzanymi klientami, nie miał czasu się nim zachwycać.
- A ja uważam - zaczął w końcu, stając przed nią. Idealnie się w tym momencie ustawiła - że panna Slughorn nadal nie wynagrodziła mi tego deptania po nogach.
Nie sądziła chyba, że Craig o tym zapomniał? A poza tym bieganie po labiryncie, skutkujące tym, że oboje nie potrafili nawet wskazać, którą drogą da się wrócić na przyjęcie, wcale nie należało do udanych prób kokietowania! Chyba sam będzie musiał odebrać swoje zadośćuczynienie. A skoro i tak byli tutaj sami...
Zamknięcie jej w swoim uścisku nie należało do trudnych zadań - jedną ręką przysunął ją ku sobie, kładąc ją za plecami dziewczyny, natomiast drugą dłonią delikatnie uniósł do góry jej twarz. Nim zdążyła zareagować, lord Burke już kradł jej pocałunek - obstawiał, że był to jej pierwszy, i tym większą satysfakcję mu to sprawiało.
Odchrząknął tylko, kiedy po swoim krótkim wywodzie, Estelle zadała mu pytanie. Co on uważał? Szczerze mówiąc, cały ten przepych uważał za nieco zbędny. Choć był wrażliwy na sztukę oraz zawarte w niej piękno, zdecydowanie mniejszą wagę przykładał do roślinności. Ogrodami Burke'ów od lat zajmowali się ci sami ogrodnicy, seniorzy rodu byli nieco staroświeccy, raczej trzymając się jednego i tego samego układu zieleni wokół posiadłości. Ogród wokół jego domu we Francji istotnie był zdecydowanie bardziej kolorowy niż te u podnóża rodzinnego zamku w Durham, aczkolwiek Craig dość rzadko zwracał na nie uwagę. Zajęty pracą i kolejnymi kontraktami z podejrzanymi klientami, nie miał czasu się nim zachwycać.
- A ja uważam - zaczął w końcu, stając przed nią. Idealnie się w tym momencie ustawiła - że panna Slughorn nadal nie wynagrodziła mi tego deptania po nogach.
Nie sądziła chyba, że Craig o tym zapomniał? A poza tym bieganie po labiryncie, skutkujące tym, że oboje nie potrafili nawet wskazać, którą drogą da się wrócić na przyjęcie, wcale nie należało do udanych prób kokietowania! Chyba sam będzie musiał odebrać swoje zadośćuczynienie. A skoro i tak byli tutaj sami...
Zamknięcie jej w swoim uścisku nie należało do trudnych zadań - jedną ręką przysunął ją ku sobie, kładąc ją za plecami dziewczyny, natomiast drugą dłonią delikatnie uniósł do góry jej twarz. Nim zdążyła zareagować, lord Burke już kradł jej pocałunek - obstawiał, że był to jej pierwszy, i tym większą satysfakcję mu to sprawiało.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zrozumiała z czego wynikał fakt, że lord Burke nie odpowiedział na jej wywód dotyczący pięknych, francuskich ogrodów - była nawet skłonna mu to wytknąć, zapytać o powód, kiedy ten niespodziewanie zbliżył się do niej, zamykając w szczelnym uścisku. Zdziwiona spoglądała nań w milczeniu, nie bardzo wiedząc co zamierza, a gdy uświadomił ją w tak brutalny sposób jakiego zadośćuczynienia za zdeptane stopy oczekiwał, niemal od razu taktownie odsunęła głowę do tyłu. Malinowe wargi dziewczęcia zacisnęły się w wąską kreskę, gładkie czoło ozdobiła skonsternowana bruzda, a dłoń, cóż, szybciej wymierzyła mu karę, niż zdołała o tym pomyśleć. Pięć chudych, chłodnych palców zetknęło się z szorstkim policzkiem mężczyzny, pozostawiając na nim czerwony ślad i wbrew złości, którą zamanifestowała, wspięła się na palce, by ponownie złączyć ich wargi w pocałunku. Istotnie, był to jej pierwszy pocałunek, którym nie zamierzała chwalić się nikomu w zwyczajnej obawie, że ktoś mógłby wysnuć błędne wnioski, podkoloryzować sytuację, którą potem musiałby jakoś ratować ojciec. Nie chciała tego, jako wzorowa córeczka, ale sekrety miewał przecież każdy, prawda?
Z początku nie miała pojęcia co robić, dlatego też dotychczas jedną z zaciskających się na barierce dłoni, bardzo niepewnie ułożyła na karku Craiga, równie niepewnie stojąc na własnych nogach, które zdążyły zmięknąć jak wata. Wargami zaś delikatnie muskała jego usta, z każdą kolejną chwilą nabierając coraz więcej wprawy, a gdy do szumiącego od wina mózgu wreszcie dobiły się resztki rozsądku, odsunęła się nieznacznie do tyłu.
- To chyba wystarczająca rekompensata. - Powiedziała cicho, uśmiechając się szeroko, choć dalej nie zmieniła swojej pozycji zastygając w niej jak posąg. Miała nadzieję, że nie zamierzał pogniewać się o wymierzony przed chwilą policzek; na tym z kolei złożyła kolejny pocałunek, uznając, że tym samym załagodzi pieczenie, a potem przyłożyła do niego swoje gładkie, zaczerwienione z innych powodów, lico.
Z początku nie miała pojęcia co robić, dlatego też dotychczas jedną z zaciskających się na barierce dłoni, bardzo niepewnie ułożyła na karku Craiga, równie niepewnie stojąc na własnych nogach, które zdążyły zmięknąć jak wata. Wargami zaś delikatnie muskała jego usta, z każdą kolejną chwilą nabierając coraz więcej wprawy, a gdy do szumiącego od wina mózgu wreszcie dobiły się resztki rozsądku, odsunęła się nieznacznie do tyłu.
- To chyba wystarczająca rekompensata. - Powiedziała cicho, uśmiechając się szeroko, choć dalej nie zmieniła swojej pozycji zastygając w niej jak posąg. Miała nadzieję, że nie zamierzał pogniewać się o wymierzony przed chwilą policzek; na tym z kolei złożyła kolejny pocałunek, uznając, że tym samym załagodzi pieczenie, a potem przyłożyła do niego swoje gładkie, zaczerwienione z innych powodów, lico.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spodziewał się, oczywiście, że się spodziewał. Nawet więcej - bardzo by się zdumiał, gdyby panna Slughorn nie postanowiła bronić swoich ust w podobny sposób. A mimo to jednak postanowił podjąć się tego zadania, w końcu byli tutaj sami, żal więc było nie skorzystać z okazji. Posłał jej więc tylko krótkie spojrzenie, a w jego tęczówkach zajaśniał figlarny ognik. Ten konkretny Burke nigdy nie uchodził za idealnego przedstawiciela rodu, ojciec zawsze krzywił się ilekroć Craig wyskakiwał z jakimś nowym, dziwnym pomysłem, w którym zaraz naśladowała go Rowan. Również teraz nie zamierzał więc być całkowicie grzecznym, choć rzecz jasna nie zamierzał posuwać się dalej niż kradzież owego całusa. Za bardzo szanował ród Slughornów i samą Estelle, by próbować sprośniejszych rzeczy - choć podejrzewał, że i tak ją wystraszył.
Zdumiał się jednak, kiedy zaraz za wymierzoną karą, dziewczyna ponownie złączyła ich usta. Szok był na tyle duży, że w pierwszej chwili nie zareagował. Nie trwało to jednak długo, już wkrótce znów trzymał ją mocno w objęciach, obejmując wokół talii. Całował już rzecz jasna kobiety, jednak za każdym razem był pod wrażeniem delikatności ich ust, miękkości skóry oraz delikatnego zapachu, który na nich osiadał, szczególnie w okolicach dekoltu - była to intrygująca mieszanka woni perfum, przez którą jednak przebijała się inna, znacznie bardziej nęcąca - kobiecego ciała.
Jak zawsze, z pewnym ociąganiem i niechęcią wypuścił Estelle z rąk. I choć w przyszłości miał posiąść jeszcze wiele kobiet, to w tamtej chwili, kiedy spoglądała na niego zamglonymi - od wina? z emocji? - oczami, gotów był z ręką na sercu przysiąc, że była najpiękniejszą niewiastą, którą trzymał w rękach. Kiedy usłyszał jej słowa, na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek, ukryty w kącikach ust. Mieszanka rozbawienia, satysfakcji, tajemnicy oraz - obietnicy.
- Myślę, że mogę się z tobą w tej kwestii zgodzić, milady. - odpowiedział cicho, pozwalając by "opatrzyła" jego uderzony policzek drobnym całusem. Nie był zły. Zdecydowanie nie był zły, bo skończyło się dużo lepiej niż przypuszczał. Posłał jej więc kolejny uśmiech - zaś po chwili oferował jej swoje ramię. Chcąc nie chcąc, musieli wrócić na przyjęcie, by rodzice Estelle nie pomyśleli sobie Merlin jeden wie czego!
zt x2 KONIEC
Zdumiał się jednak, kiedy zaraz za wymierzoną karą, dziewczyna ponownie złączyła ich usta. Szok był na tyle duży, że w pierwszej chwili nie zareagował. Nie trwało to jednak długo, już wkrótce znów trzymał ją mocno w objęciach, obejmując wokół talii. Całował już rzecz jasna kobiety, jednak za każdym razem był pod wrażeniem delikatności ich ust, miękkości skóry oraz delikatnego zapachu, który na nich osiadał, szczególnie w okolicach dekoltu - była to intrygująca mieszanka woni perfum, przez którą jednak przebijała się inna, znacznie bardziej nęcąca - kobiecego ciała.
Jak zawsze, z pewnym ociąganiem i niechęcią wypuścił Estelle z rąk. I choć w przyszłości miał posiąść jeszcze wiele kobiet, to w tamtej chwili, kiedy spoglądała na niego zamglonymi - od wina? z emocji? - oczami, gotów był z ręką na sercu przysiąc, że była najpiękniejszą niewiastą, którą trzymał w rękach. Kiedy usłyszał jej słowa, na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek, ukryty w kącikach ust. Mieszanka rozbawienia, satysfakcji, tajemnicy oraz - obietnicy.
- Myślę, że mogę się z tobą w tej kwestii zgodzić, milady. - odpowiedział cicho, pozwalając by "opatrzyła" jego uderzony policzek drobnym całusem. Nie był zły. Zdecydowanie nie był zły, bo skończyło się dużo lepiej niż przypuszczał. Posłał jej więc kolejny uśmiech - zaś po chwili oferował jej swoje ramię. Chcąc nie chcąc, musieli wrócić na przyjęcie, by rodzice Estelle nie pomyśleli sobie Merlin jeden wie czego!
zt x2 KONIEC
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tylko nie mów mamie, 1949 (zakończone)
Szybka odpowiedź