Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Mówi się, że kuchnia jest sercem domu - w przypadku Prewettów będzie to jednak salon. Duży i przestronny pomieści wszystkich członków rodziny, nierzadko wraz z gośćmi. Tym drugim zdarza się czuć niekomfortowo przez łypiące na nich obrazy, podczas gdy mieszkańcy posiadłości przestali zwracać na nie uwagę. W ciepłe dni okna otwierane są na oścież, czyniąc salon jeszcze przyjemniejszym miejscem do spędzania czasu z najbliższymi.
Kominek, niegdyś podłączony do sieci Fiuu, obecnie pełni jedynie funkcję estetyczną. Pani domu narzekała na unoszący się wszędzie pył, niesłużący żyjącym tu licznie roślinom.
Kominek, niegdyś podłączony do sieci Fiuu, obecnie pełni jedynie funkcję estetyczną. Pani domu narzekała na unoszący się wszędzie pył, niesłużący żyjącym tu licznie roślinom.
Dziwiło ją, jak dzielny okazał się mały MacMillan. Niejeden dorosły czarodziej przeraziłby się podobną sytuacją - a chłopiec po prostu przyjął rzeczywistość taką jaką ona jest, grzecznie wypił podany eliksir i leżał spokojnie, bardzo pomału dochodząc do siebie. Choć może dorośli mają większą świadomość zagrożeń? Z drugiej strony dziecięca wyobraźnia zazwyczaj ową świadomość godnie zastępuje.
Ostatecznie jednak jest to MacMillan - dzielny, pełen energii, czy mógłby zachowywać się inaczej?
Została z nim tak czy inaczej, czekając aż chłopiec dojdzie do siebie i obserwując - by w razie potrzeby podać mu odpowiedni medykament. Nic takiego jednak nie okazywało się konieczne, chłopiec powoli odzyskiwał kolory, a w końcu nawet sam usiadł i... sam wrócił do tematu trolli.
Julia spojrzała na niego może trochę zdziwiona, jednak nawet zadowolona - nawet lepiej jeśli zajmą się czymś kiedy chłopiec będzie dochodził do siebie. Nie było sensu odprowadzać go wcześniej do domu, skoro tutaj mógł być pod opieką osób które znają się na magii leczniczej. Julia może nie szczególnie dobrze - jednak lepsze to niż nic.
- Trolle mało kiedy gwiżdżą bez przyczyny, a jeśli już to tylko jakieś melodyjki. - wyjaśniła zaraz. - Żegnanie to też gwizdanie. Z tym, że witamy się gwizdem krótkim, żegnamy dłuższym, około pięciosekundowym, zaczynamy od tonu niskiego i kończymy wyżej. - zademonstrowała po chwili, nie wchodząc jednak w detale jak planowała wcześniej. Nie chciała chłopca zmęczyć - dopiero co był nieprzytomny, lepiej jeśli wiedza będzie mu powoli dawkowana.
- Możesz też witając się względem danego trolla wyrazić szczególny szacunek. Wtedy zaraz po powitaniu czyli krótkim gwizdnięciu dodajesz kolejne, znów pięciosekundowe, tylko zaczynasz na odwrót od wysokiego tonu by skończyć na niższym.
Wyłożyła jeszcze uznając, że podstawę gwizdów może właściwie na tym skończyć - później przejdą do składania zdań, najpierw jednak specyfika odgłosów musi zostać przedstawiona.
Ostatecznie jednak jest to MacMillan - dzielny, pełen energii, czy mógłby zachowywać się inaczej?
Została z nim tak czy inaczej, czekając aż chłopiec dojdzie do siebie i obserwując - by w razie potrzeby podać mu odpowiedni medykament. Nic takiego jednak nie okazywało się konieczne, chłopiec powoli odzyskiwał kolory, a w końcu nawet sam usiadł i... sam wrócił do tematu trolli.
Julia spojrzała na niego może trochę zdziwiona, jednak nawet zadowolona - nawet lepiej jeśli zajmą się czymś kiedy chłopiec będzie dochodził do siebie. Nie było sensu odprowadzać go wcześniej do domu, skoro tutaj mógł być pod opieką osób które znają się na magii leczniczej. Julia może nie szczególnie dobrze - jednak lepsze to niż nic.
- Trolle mało kiedy gwiżdżą bez przyczyny, a jeśli już to tylko jakieś melodyjki. - wyjaśniła zaraz. - Żegnanie to też gwizdanie. Z tym, że witamy się gwizdem krótkim, żegnamy dłuższym, około pięciosekundowym, zaczynamy od tonu niskiego i kończymy wyżej. - zademonstrowała po chwili, nie wchodząc jednak w detale jak planowała wcześniej. Nie chciała chłopca zmęczyć - dopiero co był nieprzytomny, lepiej jeśli wiedza będzie mu powoli dawkowana.
- Możesz też witając się względem danego trolla wyrazić szczególny szacunek. Wtedy zaraz po powitaniu czyli krótkim gwizdnięciu dodajesz kolejne, znów pięciosekundowe, tylko zaczynasz na odwrót od wysokiego tonu by skończyć na niższym.
Wyłożyła jeszcze uznając, że podstawę gwizdów może właściwie na tym skończyć - później przejdą do składania zdań, najpierw jednak specyfika odgłosów musi zostać przedstawiona.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Odważny? Może trochę tak, ale zdecydowanie bardziej pasującym określeniem do Heatha było "lekkomyślny". W końcu to, że nie przejął się omdleniem i ogólnie skutkami anomalii wcale nie musiało być aktem odwagi, a mogło po prostu być ignorancją chłopca. Heathowi raczej nie przyszło do głowy, że może stanowić jakieś zagrożenie dla innych czarodziejów. Ba, nawet nie pomyślał o tym, że anomalie mogą mu zrobić trwałą krzywdę, nie wspominając już o utracie życia. Z jednej strony to na pewno dla niego zdrowiej, z drugiej... sam nie wiedział jakim problemem może być dla innych. Możnaby odnieść wrażenie, że chłopak traktował anomalie jak pewną niedogodność trochę tylko bardziej upierdliwą niż czkawka. No bo przecież był wśród czarodziejów, a magia przecież może wszystko, nie?
Młody słuchał objaśnień Julii na temat przywitań i pożegnań wśród trolli. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to na zbyt skomplikowane, ale czy te istoty kiedykolwiek były bardziej złożone? Raczej nie.
-Aż pięć sekund?To strasznie długo do gwizdania- zauważył. Tym razem nie próbował powtórzyć dźwięku po czarownicy. Nie wiedział czy mu w ogóle starczy na to powietrza w płucach, na całe pięć sekund, szczególnie teraz gdy nie miał zbyt dużo siły.
-Och... to chyba łatwo się pomylić... w tych wszystkich gwizdach, mimo że to tylko trzy na krzyż- zauważył gdy tym razem wyjaśniła mu kwestię okazywania szacunku wśród górskich trolli. Oczywiście nie byłby sobą gdyby nie zadał Julii pytań.
-Wiesz, ile trwało najdłuższe powitanie i pożegnanie trolli? - warto wiedzieć ile w najgorszym wypadku to może trwać, no nie?
-I co się stanie jak sobie pomylisz tony gwizdów? Wkurzą się, nie załapią o co chodzi, czy nie zwrócą na to uwagi- każda informacja jaką dostawał o trollińskim budziła w nim nowe pytania. Oby tylko Julia nie poczuła się zbytnio przytłoczona dociekaniami chłopca, bo wszystko wskazywało na to, że pytania tak szybko się nie wyczerpią. Chociaż dzięki temu im pewnie czas szybciej zleci.
Młody słuchał objaśnień Julii na temat przywitań i pożegnań wśród trolli. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to na zbyt skomplikowane, ale czy te istoty kiedykolwiek były bardziej złożone? Raczej nie.
-Aż pięć sekund?To strasznie długo do gwizdania- zauważył. Tym razem nie próbował powtórzyć dźwięku po czarownicy. Nie wiedział czy mu w ogóle starczy na to powietrza w płucach, na całe pięć sekund, szczególnie teraz gdy nie miał zbyt dużo siły.
-Och... to chyba łatwo się pomylić... w tych wszystkich gwizdach, mimo że to tylko trzy na krzyż- zauważył gdy tym razem wyjaśniła mu kwestię okazywania szacunku wśród górskich trolli. Oczywiście nie byłby sobą gdyby nie zadał Julii pytań.
-Wiesz, ile trwało najdłuższe powitanie i pożegnanie trolli? - warto wiedzieć ile w najgorszym wypadku to może trwać, no nie?
-I co się stanie jak sobie pomylisz tony gwizdów? Wkurzą się, nie załapią o co chodzi, czy nie zwrócą na to uwagi- każda informacja jaką dostawał o trollińskim budziła w nim nowe pytania. Oby tylko Julia nie poczuła się zbytnio przytłoczona dociekaniami chłopca, bo wszystko wskazywało na to, że pytania tak szybko się nie wyczerpią. Chociaż dzięki temu im pewnie czas szybciej zleci.
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 20.07.18 22:23, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Grunt, że ktoś inny martwi się za niego - ostatecznie od tego są przy dzieciach dorośli - by szerzej patrzeć na świat i przejmować się, szukać ewentualnych rozwiązań, a dzieciom pozwalać być jak najbardziej beztroskimi. Być może. Tak czy inaczej chłopiec zyskał trochę więcej sympatii Julii, która faktycznie zmartwiła się sytuacją o wiele bardziej. I przyglądała mu się cały czas nawet, kiedy ten odzyskał werwę, jakoś tak wolała być bardziej ostrożna teraz jednak.
- Tak, niektóre dźwięki jakie wydają trolle są dla nas trochę trudne. Przy kolejnej okazji się o nich pouczymy. - odpowiedziała zaraz, bo i trollowe warczenie może być zbyt dużym wysiłkiem dla chłopca który dopiero co jej tu zasłabł, podobnie jak nauka wymuszonego bekania. Choć to drugie dzieciom przychodzi zadziwiająco łatwo, nawet te szczególnie głośne odgłosy.
- Gwizdów jest o wiele więcej, ale do tego jeszcze dojdziemy. Można z nich i innych dźwięków układać dość proste zdania. Więc tak, łatwo się w tym pogubić. Magiczne języki nie należą do najłatwiejszych, ale moim zdaniem są też ciekawsze. - stwierdziła, uśmiechając się przy tym lekko. Znała już jeden, szkoliła się nadal w drugim, po ostatni także zamierzała niebawem sięgnąć.
- Nie mam pojęcia, ale jeśli spotkało się z pięć trolli na raz - to już dość dużo, więc wcale nie tak szalenie długo. - stwierdziła. - Choć zapewne dłużej niż witałoby się pięciu ludzi.
Przyznała jeszcze, choć i to zależne jest od całej kurtuazji jaka musiałaby się dookoła powitania pojawić.
- To zależy, jak bardzo się pomylisz. Ale tak, to dość niebezpieczne. - dodała, a mówiła teraz bardzo poważnie. - Widzisz, to jak z pomyleniem słów. Jeśli pomylisz słowo kotlet ze słowem ziemniak, nic się nie stanie, ale jeśli powiesz komuś że jest głupcem zamiast powiedzieć że jest przystojny, już robi się problem. A trolle bardzo łatwo rozzłościć.
Uśmiechnęła się lekko, oj tak - to dopiero porywcze istoty! Może dlatego tak je lubiła?
rzucam na powodzenie w badaniach!
- Tak, niektóre dźwięki jakie wydają trolle są dla nas trochę trudne. Przy kolejnej okazji się o nich pouczymy. - odpowiedziała zaraz, bo i trollowe warczenie może być zbyt dużym wysiłkiem dla chłopca który dopiero co jej tu zasłabł, podobnie jak nauka wymuszonego bekania. Choć to drugie dzieciom przychodzi zadziwiająco łatwo, nawet te szczególnie głośne odgłosy.
- Gwizdów jest o wiele więcej, ale do tego jeszcze dojdziemy. Można z nich i innych dźwięków układać dość proste zdania. Więc tak, łatwo się w tym pogubić. Magiczne języki nie należą do najłatwiejszych, ale moim zdaniem są też ciekawsze. - stwierdziła, uśmiechając się przy tym lekko. Znała już jeden, szkoliła się nadal w drugim, po ostatni także zamierzała niebawem sięgnąć.
- Nie mam pojęcia, ale jeśli spotkało się z pięć trolli na raz - to już dość dużo, więc wcale nie tak szalenie długo. - stwierdziła. - Choć zapewne dłużej niż witałoby się pięciu ludzi.
Przyznała jeszcze, choć i to zależne jest od całej kurtuazji jaka musiałaby się dookoła powitania pojawić.
- To zależy, jak bardzo się pomylisz. Ale tak, to dość niebezpieczne. - dodała, a mówiła teraz bardzo poważnie. - Widzisz, to jak z pomyleniem słów. Jeśli pomylisz słowo kotlet ze słowem ziemniak, nic się nie stanie, ale jeśli powiesz komuś że jest głupcem zamiast powiedzieć że jest przystojny, już robi się problem. A trolle bardzo łatwo rozzłościć.
Uśmiechnęła się lekko, oj tak - to dopiero porywcze istoty! Może dlatego tak je lubiła?
rzucam na powodzenie w badaniach!
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Julia Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Heath przyuważył, że Julia mu się cały czas przygląda, więc w końcu trochę się zmieszał i dłonią swojej prawej ręki sięgnął do nosa.
-Na pewno nie rośnie mi ten świński ryjek? - zapytał patrząc nieco podejrzliwie na czarownicę. A co do ryjka, cóż ta anomalia sobie go wyjątkowo upodobała i Heath był trochę przez to przewrażliwiony na punkcie zmieniającej się fizjonomii. Poza tym trochę by głupio było jakby do salony weszła Miriam i zobaczyła go w tym prosiaczkowym wydaniu, prawda? Albo Edwin…
No ale potem przeszli do kwestii trollowych dźwięków i jak łatwo można się domyślić Heath miał następne pytania, te chyba nigdy mu się nie skończą.
-Jakie jeszcze dźwięki wydają trolle? Oprócz gwizdów i beknięć? – o tych dwóch rodzajach wiedział, ale wydawało mu się, że to trochę mało, żeby przeprowadzić rozmowę. W sumie to ciekawe, że takie dźwięki, które nic nie znaczą po połączeniu w jakiś ciąg mogą coś oznaczać.
-Mhm- przyjął do wiadomości informację o witaniu się trolli i przynajmniej ten temat już wyczerpał, bo nie zadawał więcej pytań o trollowe spotkania i ich długość.
Zmartwił się nieco słysząc o porywczości trolli. W sumie ciężko się po nich spodziewać, że wezmą poprawkę na to, że ktoś dopiero się uczy ich języka.
-To przekichane musi mieć ktoś kto ma akurat czkawkę przy rozmowie z trollami. - zauważył ponuro. Ten trolliński jednak to nie było takie hop siup jakby mogło się wydawać na początku. No ale nie ma co się zamartwiać. Julia chyba mu nie każe prowadzić płynnej konwersacji z tymi magicznymi istotami jakoś wkrótce, więc nie musiał się tym zbytnio przejmować.
Heath zerknął z ukosa na Julię, przy okazji poprawił się na kanapie i wypalił z kolejnym pytaniem. Trochę z innej beczki, bo dotyczącym czarownicy bezpośrednio.
-Jak to się stało, że zaczęłaś się uczyć trollińskiego? – to chyba nie był zbyt popularny język, a Heath był ciekawski. – I jak długo się go uczyłaś? – od razu dodał jeszcze jedno pytanie.
Też rzucam na powodzenie badań
-Na pewno nie rośnie mi ten świński ryjek? - zapytał patrząc nieco podejrzliwie na czarownicę. A co do ryjka, cóż ta anomalia sobie go wyjątkowo upodobała i Heath był trochę przez to przewrażliwiony na punkcie zmieniającej się fizjonomii. Poza tym trochę by głupio było jakby do salony weszła Miriam i zobaczyła go w tym prosiaczkowym wydaniu, prawda? Albo Edwin…
No ale potem przeszli do kwestii trollowych dźwięków i jak łatwo można się domyślić Heath miał następne pytania, te chyba nigdy mu się nie skończą.
-Jakie jeszcze dźwięki wydają trolle? Oprócz gwizdów i beknięć? – o tych dwóch rodzajach wiedział, ale wydawało mu się, że to trochę mało, żeby przeprowadzić rozmowę. W sumie to ciekawe, że takie dźwięki, które nic nie znaczą po połączeniu w jakiś ciąg mogą coś oznaczać.
-Mhm- przyjął do wiadomości informację o witaniu się trolli i przynajmniej ten temat już wyczerpał, bo nie zadawał więcej pytań o trollowe spotkania i ich długość.
Zmartwił się nieco słysząc o porywczości trolli. W sumie ciężko się po nich spodziewać, że wezmą poprawkę na to, że ktoś dopiero się uczy ich języka.
-To przekichane musi mieć ktoś kto ma akurat czkawkę przy rozmowie z trollami. - zauważył ponuro. Ten trolliński jednak to nie było takie hop siup jakby mogło się wydawać na początku. No ale nie ma co się zamartwiać. Julia chyba mu nie każe prowadzić płynnej konwersacji z tymi magicznymi istotami jakoś wkrótce, więc nie musiał się tym zbytnio przejmować.
Heath zerknął z ukosa na Julię, przy okazji poprawił się na kanapie i wypalił z kolejnym pytaniem. Trochę z innej beczki, bo dotyczącym czarownicy bezpośrednio.
-Jak to się stało, że zaczęłaś się uczyć trollińskiego? – to chyba nie był zbyt popularny język, a Heath był ciekawski. – I jak długo się go uczyłaś? – od razu dodał jeszcze jedno pytanie.
Też rzucam na powodzenie badań
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
- Na pewno, młody lord prezentuje się dziś doskonale. - odpowiedziała z pełnią powagi, choć łagodnie się przy tym uśmiechając. Coś ten świński ryjek zapadł mu w pamięć, choć aż dziwne że mały chłopiec tak bardzo się tym przejął. Choć czy dziwne? Dziecięcą pewność siebie potwornie łatwo zaburzyć. Tak czy inaczej, tym razem jego buzia wyglądała całkiem zwyczajnie.
- Na przykład powarkują. Ale to jest bardzo trudny dźwięk, mogę cię go nauczyć kiedy znów się spotkamy. Poza tym mlaskają, cmokają, klaszczą, tupią, czkają.
Wymieniła, jednocześnie wyliczając owe odgłosy na palcach dłoni.
- Ah, jeszcze zdarzają się krótkie chichoty. - dodała po chwili. O mały włos zapomniałaby o chichotach!
Dalsza uwaga Heatha była całkiem słuszna - oczywiście sama czkawka nic by nie oznaczała, jednak mogłaby trolle rozdrażnić. A gdyby czknięcia nieopacznie wdały się w całość wypowiedzi? Oh, to by mogło mieć dosłownie opłakane skutki!
- To prawda. Przy tym języku i przy tych stworzeniach trzeba bardzo uważać. Ale też dlatego jakiś czas będziemy uczyli się tutaj, zanim się do nich wybierzemy. - stwierdziła łagodnie, bo i nie chciała chłopca wystraszyć. Nie miała zamiaru zrobić mu krzywdy czy dopuścić by jakakolwiek istota mu krzywdę zrobiła. Szczególnie olbrzymi troll.
- Usłyszałam od guwernantki, że powinnam uczyć się jakiegoś języka. Nie zaznaczyła jakiego, a że zawsze darzyłam miłością zwierzęta i magiczne istoty, wykorzystałam ten fakt. Prawdopodobnie miała na myśli raczej francuski. - przyznała z lekkim, może odrobinkę psotnym uśmiechem. Ostatecznie jednak nie wyszło z tego nic złego, Julia miała zamiar propagować ten język jak i wiedzę o tych dość szczególnych stworzeniach.
- Zanim poszłam pierwszy raz do trolli, pół roku. Ale ja w dużej mierze uczyłam się sama, więc szło wolniej. Zawsze miałam też dryg do magicznych stworzeń - więc mniej się ich bałam.
Oczywiście między trollami za pierwszym razem nie była sama, do tego jej rodzice by nie pozwolili. Tego jednak dodać nie zdążyła, bo znów zaczęło się dziać coś szalonego. Nie mogąc przegonić sfory owadów przygarnęła do siebie chłopca, chowając jego buzię i samej także zamykając oczy. Ćmy nie były groźne, jednak jemu już wystarczy lęku na dziś, jej chmara aż tak nie przeszkadzała, uważała jedynie by nie otworzyć ust.
Kiedy owady się oddaliły, wypuściła go i uważnie się przyjrzała, by mieć pewność że nic mu nie jest. Wszystko było w porządku. Co innego ćmy. Lekko skrzywiła się patrząc na martwe stworzenia.
- Myślę, że to dobry moment żeby na dzisiaj skończyć naukę języków. - stwierdziła, podnosząc się by wyprowadzić chłopca z pomieszczenia i zlecić skrzatce sprzątnięcie tego bałaganu.
zt x 2
- Na przykład powarkują. Ale to jest bardzo trudny dźwięk, mogę cię go nauczyć kiedy znów się spotkamy. Poza tym mlaskają, cmokają, klaszczą, tupią, czkają.
Wymieniła, jednocześnie wyliczając owe odgłosy na palcach dłoni.
- Ah, jeszcze zdarzają się krótkie chichoty. - dodała po chwili. O mały włos zapomniałaby o chichotach!
Dalsza uwaga Heatha była całkiem słuszna - oczywiście sama czkawka nic by nie oznaczała, jednak mogłaby trolle rozdrażnić. A gdyby czknięcia nieopacznie wdały się w całość wypowiedzi? Oh, to by mogło mieć dosłownie opłakane skutki!
- To prawda. Przy tym języku i przy tych stworzeniach trzeba bardzo uważać. Ale też dlatego jakiś czas będziemy uczyli się tutaj, zanim się do nich wybierzemy. - stwierdziła łagodnie, bo i nie chciała chłopca wystraszyć. Nie miała zamiaru zrobić mu krzywdy czy dopuścić by jakakolwiek istota mu krzywdę zrobiła. Szczególnie olbrzymi troll.
- Usłyszałam od guwernantki, że powinnam uczyć się jakiegoś języka. Nie zaznaczyła jakiego, a że zawsze darzyłam miłością zwierzęta i magiczne istoty, wykorzystałam ten fakt. Prawdopodobnie miała na myśli raczej francuski. - przyznała z lekkim, może odrobinkę psotnym uśmiechem. Ostatecznie jednak nie wyszło z tego nic złego, Julia miała zamiar propagować ten język jak i wiedzę o tych dość szczególnych stworzeniach.
- Zanim poszłam pierwszy raz do trolli, pół roku. Ale ja w dużej mierze uczyłam się sama, więc szło wolniej. Zawsze miałam też dryg do magicznych stworzeń - więc mniej się ich bałam.
Oczywiście między trollami za pierwszym razem nie była sama, do tego jej rodzice by nie pozwolili. Tego jednak dodać nie zdążyła, bo znów zaczęło się dziać coś szalonego. Nie mogąc przegonić sfory owadów przygarnęła do siebie chłopca, chowając jego buzię i samej także zamykając oczy. Ćmy nie były groźne, jednak jemu już wystarczy lęku na dziś, jej chmara aż tak nie przeszkadzała, uważała jedynie by nie otworzyć ust.
Kiedy owady się oddaliły, wypuściła go i uważnie się przyjrzała, by mieć pewność że nic mu nie jest. Wszystko było w porządku. Co innego ćmy. Lekko skrzywiła się patrząc na martwe stworzenia.
- Myślę, że to dobry moment żeby na dzisiaj skończyć naukę języków. - stwierdziła, podnosząc się by wyprowadzić chłopca z pomieszczenia i zlecić skrzatce sprzątnięcie tego bałaganu.
zt x 2
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| wątek z 4. czerwca
Usiadłem obok Miriam na podłodze, zerkając co chwila od niej do Archibalda i Winniego. Podziwiałem kuzyna - nawet jeżeli miałem dryg do dzieci to brakowało mi wciąż jego doświadczenia i tego swoistego instynktu. Może i byłem gnany troską o Miriam, jednak w tym wszystkim zapędziłem się, zostawiając Edwina. Na szczęście, to nie ja byłem jego ojcem. Jako ojcu takie faux pas zdecydowanie nie uszłoby płazem.
Przeczesałem palcami włosy, zmartwionym spojrzeniem wciąż skacząc z jednego źródełka anomalii na drugie. Dopiero wtedy jednak zorientowałem się, jak aktualnie prezentują się moje - zwykle - kręcone włosy. Musiałem przy tym na pewno zrobić jakąś szaloną, zdziwiono-głupią minę, lecz na swoją obronę miałem jedynie to, że nie na co dzień włosy stają ci dęba. Zacząłem więc czym prędzej uklepywać niesforną fryzurę, starając się nie zwracać uwagi na chichoczące za zasłoną z wachlarzy portrety ciotek. Do śmiechu na pewno nie było jednak Edwinowi. Spojrzałem na Mircię z dezaprobatą, kręcąc głową.
- A właśnie, że dostanie budyń - rzuciłem rezolutnie, szturchając małą panienkę Prewett w ramię. - Winnie nie zrobił tego specjalnie, Miriam, a to co powiedziałaś na pewno nie sprawiło, że poczuł się lepiej. Jak ty byś się czuła na jego miejscu? - zapytałem się dziewczynki, unosząc pytająco jedną brew do góry. Nie pozwoliłem sobie również przegapić przy tej okazji sposobności, aby raz jeszcze sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. - Nie powinnaś przypadkiem czegoś teraz powiedzieć? - zapytałem jeszcze, wykonując wiele znaczący ruch głową w stronę jej młodszego brata. Nie mogłem przy tym nie wyłapać spojrzenia kuzyna. Tak, wiem. Coedzienność, ach cudowna szara, deszczowa - choć teraz anormalnie śnieżna - angielska codzienność.
- Wydaje mi się, że naszą grę trzeba będzie przełożyć w czasie, Archibaldzie. A co do obiektu naszych rozgrywek to tak, zajmę się nimi, nie musisz mnie ogrywać po temu w gargulki - uśmiechnąłem się chytrze. Nie żebym od razu sądził, że jest to dla niego wykonalne, wygrać ze mną. No dobrze, może nie tyle co niewykonalne, a na pewno nie takie łatwe.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Usiadłem obok Miriam na podłodze, zerkając co chwila od niej do Archibalda i Winniego. Podziwiałem kuzyna - nawet jeżeli miałem dryg do dzieci to brakowało mi wciąż jego doświadczenia i tego swoistego instynktu. Może i byłem gnany troską o Miriam, jednak w tym wszystkim zapędziłem się, zostawiając Edwina. Na szczęście, to nie ja byłem jego ojcem. Jako ojcu takie faux pas zdecydowanie nie uszłoby płazem.
Przeczesałem palcami włosy, zmartwionym spojrzeniem wciąż skacząc z jednego źródełka anomalii na drugie. Dopiero wtedy jednak zorientowałem się, jak aktualnie prezentują się moje - zwykle - kręcone włosy. Musiałem przy tym na pewno zrobić jakąś szaloną, zdziwiono-głupią minę, lecz na swoją obronę miałem jedynie to, że nie na co dzień włosy stają ci dęba. Zacząłem więc czym prędzej uklepywać niesforną fryzurę, starając się nie zwracać uwagi na chichoczące za zasłoną z wachlarzy portrety ciotek. Do śmiechu na pewno nie było jednak Edwinowi. Spojrzałem na Mircię z dezaprobatą, kręcąc głową.
- A właśnie, że dostanie budyń - rzuciłem rezolutnie, szturchając małą panienkę Prewett w ramię. - Winnie nie zrobił tego specjalnie, Miriam, a to co powiedziałaś na pewno nie sprawiło, że poczuł się lepiej. Jak ty byś się czuła na jego miejscu? - zapytałem się dziewczynki, unosząc pytająco jedną brew do góry. Nie pozwoliłem sobie również przegapić przy tej okazji sposobności, aby raz jeszcze sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. - Nie powinnaś przypadkiem czegoś teraz powiedzieć? - zapytałem jeszcze, wykonując wiele znaczący ruch głową w stronę jej młodszego brata. Nie mogłem przy tym nie wyłapać spojrzenia kuzyna. Tak, wiem. Coedzienność, ach cudowna szara, deszczowa - choć teraz anormalnie śnieżna - angielska codzienność.
- Wydaje mi się, że naszą grę trzeba będzie przełożyć w czasie, Archibaldzie. A co do obiektu naszych rozgrywek to tak, zajmę się nimi, nie musisz mnie ogrywać po temu w gargulki - uśmiechnąłem się chytrze. Nie żebym od razu sądził, że jest to dla niego wykonalne, wygrać ze mną. No dobrze, może nie tyle co niewykonalne, a na pewno nie takie łatwe.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
| 10 września
Minęły dopiero dwa dni od ślubu Julii, dlatego Archibald dotkliwie odczuwał jej nieobecność i zapewne nie minie mu to jeszcze przez najbliższe tygodnie. Wcześniej też nie widywali się codziennie, ale jednak miał świadomość, że może spotkać ją na którymś z krętych korytarzy rodzinnej posiadłości. Teraz mieszkała w Lancashire wśród obcych ludzi - nawet nie chciał się zastanawiać jak ona się czuje, bo natychmiast nachodziła go ochota na wysłanie jej listu (lub wtargnięcia do posiadłości Ollivanderów), a to zdecydowanie nie byłoby racjonalne posunięcie. W końcu Julia jest dorosła, a ślub i wyfrunięcie z gniazda było jedynie kwestią czasu. Przecież to wisiało nad nią już od dłuższego czasu - w zasadzie dobrze, że ten dzień wreszcie nadszedł. Archibald potrafił odnaleźć racjonalne odpowiedzi na swoje smutki, ale i tak nic nie mógł na nie poradzić - po prostu musiał przywyknąć do nowej rzeczywistości.
Usiadł w swoim ulubionym fotelu, rozkładając na niskiej ławie szpitalne dokumenty. Niby miał dzisiaj wolne, ale przecież powszechnie wiadomo, że uzdrowiciele pracują przez dwadzieścia cztery godziny i to w dodatku siedem dni w tygodniu. Czuł potrzebę przejrzenia kart swoich pacjentów, w szczególności jednego z nich, którego niecodzienne objawy spędzały Archibaldowi sen z powiek. Wciąż się zastanawiał co mogło wywołać te przedziwne krosty, które w połączeniu ze zwiotczeniem mięśni tworzyły naprawdę zawiłą zagadkę. Wzdychał co jakiś czas, to pochylając się nad dokumentami, to wznosząc oczy ku sufitowi. Wyjął różdżkę z zamiarem przywołania grubego tomiszcza, które teoretycznie miało mu pomóc w rozwikłaniu tej medycznej łamigłówki, ale w porę przypomniał sobie o anomaliach. Zabawne, od ich wybuchu minęło tyle miesięcy, a jemu wciąż zdarzało się o nich zapominać. - Grusiu! - Skrzatka miała ostatnio z tego powodu zdecydowanie więcej pracy, ale i tak dość sprawnie przyniosła mu odpowiednią książkę. Archibald zaczął ją przeglądać, kiedy zapowiedziano gościa. Odwrócił się w stronę drzwi, nie potrafiąc do końca zamaskować zdziwienia. - Byliśmy umówieni? - Nie potrafił sobie przypomnieć żadnej rozmowy na ten temat. - Zresztą to nieistotne. Usiądź, proszę. Napijesz się czegoś? - W zasadzie minęły długie tygodnie odkąd rozmawiał ze swoim szwagrem, chyba wypadało to wreszcie nadrobić zamiast wpadać w wir pracy. Archibald zaczął więc składać porozrzucane dokumenty na jedną kupkę, robiąc miejsce na ewentualną kawę tudzież coś mocniejszego. - Jak się mają sprawy w Somerset?
Minęły dopiero dwa dni od ślubu Julii, dlatego Archibald dotkliwie odczuwał jej nieobecność i zapewne nie minie mu to jeszcze przez najbliższe tygodnie. Wcześniej też nie widywali się codziennie, ale jednak miał świadomość, że może spotkać ją na którymś z krętych korytarzy rodzinnej posiadłości. Teraz mieszkała w Lancashire wśród obcych ludzi - nawet nie chciał się zastanawiać jak ona się czuje, bo natychmiast nachodziła go ochota na wysłanie jej listu (lub wtargnięcia do posiadłości Ollivanderów), a to zdecydowanie nie byłoby racjonalne posunięcie. W końcu Julia jest dorosła, a ślub i wyfrunięcie z gniazda było jedynie kwestią czasu. Przecież to wisiało nad nią już od dłuższego czasu - w zasadzie dobrze, że ten dzień wreszcie nadszedł. Archibald potrafił odnaleźć racjonalne odpowiedzi na swoje smutki, ale i tak nic nie mógł na nie poradzić - po prostu musiał przywyknąć do nowej rzeczywistości.
Usiadł w swoim ulubionym fotelu, rozkładając na niskiej ławie szpitalne dokumenty. Niby miał dzisiaj wolne, ale przecież powszechnie wiadomo, że uzdrowiciele pracują przez dwadzieścia cztery godziny i to w dodatku siedem dni w tygodniu. Czuł potrzebę przejrzenia kart swoich pacjentów, w szczególności jednego z nich, którego niecodzienne objawy spędzały Archibaldowi sen z powiek. Wciąż się zastanawiał co mogło wywołać te przedziwne krosty, które w połączeniu ze zwiotczeniem mięśni tworzyły naprawdę zawiłą zagadkę. Wzdychał co jakiś czas, to pochylając się nad dokumentami, to wznosząc oczy ku sufitowi. Wyjął różdżkę z zamiarem przywołania grubego tomiszcza, które teoretycznie miało mu pomóc w rozwikłaniu tej medycznej łamigłówki, ale w porę przypomniał sobie o anomaliach. Zabawne, od ich wybuchu minęło tyle miesięcy, a jemu wciąż zdarzało się o nich zapominać. - Grusiu! - Skrzatka miała ostatnio z tego powodu zdecydowanie więcej pracy, ale i tak dość sprawnie przyniosła mu odpowiednią książkę. Archibald zaczął ją przeglądać, kiedy zapowiedziano gościa. Odwrócił się w stronę drzwi, nie potrafiąc do końca zamaskować zdziwienia. - Byliśmy umówieni? - Nie potrafił sobie przypomnieć żadnej rozmowy na ten temat. - Zresztą to nieistotne. Usiądź, proszę. Napijesz się czegoś? - W zasadzie minęły długie tygodnie odkąd rozmawiał ze swoim szwagrem, chyba wypadało to wreszcie nadrobić zamiast wpadać w wir pracy. Archibald zaczął więc składać porozrzucane dokumenty na jedną kupkę, robiąc miejsce na ewentualną kawę tudzież coś mocniejszego. - Jak się mają sprawy w Somerset?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
- Napomknąłem podczas ślubu Julii, że przyjdę z wizytą - odpowiedział na zadane przez Archibalda pytanie. Tak naprawdę dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak głupi był to pomysł - by przekazywać mężczyźnie takie informacje w dniu ślubu jego siostry. To było przecież oczywiste, że prędzej czy później zwyczajnie o tym zapomni. Lucan też by zapomniał, gdyby był na miejscu Archiego. Powinien mu tak czy siak wysłać list przypominający o ich krótkim spotkaniu. Wychodziło więc na to, że miał zwyczajnie szczęście, że zastał lorda domu Prewettów w domu. Gdyby okazało się, że Archie wybył do pracy, Abbott pewnie zwyczajnie plułby sobie w brodę. Co prawda powód tej wizyty nie był niesłychanie ważny i mógł ją złożyć również innego dnia, wolał nie marnować swojego czasu - ani też nerwów swojego szwagra, bo Lucan był pewien, że Archibald bardzo by się przejął zapomnianą informacją o odwiedzinach lorda Somerset.
- Starczy herbata. Chyba, że masz do niej jakąś dobrą wkładkę - odpowiedział, siadając na fotelu, który wskazał mu szwagier. W ciszy oparł ręce na podłokietnikach i obserwował, jak mężczyzna krząta się przy swoich papierach.
Lucan doskonale potrafił zrozumieć zdezorientowanie oraz niepokój, który przepełniał dziś duszę Archibalda. Przechodził przecież przez dokładnie to samo. Ba, sprawcę tej nieswojej pustki miał w tej chwili nawet przed sobą. To było uczucie, które zmyć mógł tylko czas. Nie ważne, jak dobre intencje miałby nowy małżonek, jak mocno i gorąco próbowałby zapewniać rodzinę swojej wybranki, że pod jego opieką kobieta będzie bezpieczna i szczęśliwa - brat zawsze będzie odczuwać ten psychiczny dyskomfort, kiedy jego siostra opuszcza znajome, rodzinne gniazdo. Gdy Lorraine zniknęła z Doliny Godryka na dobre... miał wtedy wrażenie, że coś mu bezpowrotnie odebrano. I nawet widok siostry, która wpatrywała się z miłością i szczęściem w oczy swojego nowego małżonka, nawet myśl, że zawsze mógł ją odwiedzić, nie był w stanie do końca tego niepokoju wyciszyć. To przyszło dopiero z czasem.
- Na szczęście jest dość spokojnie. Nawet Logan nie wybuchał ostatnio żadnymi nowymi anomaliami - odpowiedział w końcu na pytanie szwagra, mniej więcej w chwili, kiedy ława była już pusta. Poprawił się jeszcze na fotelu - Denerwujesz się? Przed Szczytem?
- Starczy herbata. Chyba, że masz do niej jakąś dobrą wkładkę - odpowiedział, siadając na fotelu, który wskazał mu szwagier. W ciszy oparł ręce na podłokietnikach i obserwował, jak mężczyzna krząta się przy swoich papierach.
Lucan doskonale potrafił zrozumieć zdezorientowanie oraz niepokój, który przepełniał dziś duszę Archibalda. Przechodził przecież przez dokładnie to samo. Ba, sprawcę tej nieswojej pustki miał w tej chwili nawet przed sobą. To było uczucie, które zmyć mógł tylko czas. Nie ważne, jak dobre intencje miałby nowy małżonek, jak mocno i gorąco próbowałby zapewniać rodzinę swojej wybranki, że pod jego opieką kobieta będzie bezpieczna i szczęśliwa - brat zawsze będzie odczuwać ten psychiczny dyskomfort, kiedy jego siostra opuszcza znajome, rodzinne gniazdo. Gdy Lorraine zniknęła z Doliny Godryka na dobre... miał wtedy wrażenie, że coś mu bezpowrotnie odebrano. I nawet widok siostry, która wpatrywała się z miłością i szczęściem w oczy swojego nowego małżonka, nawet myśl, że zawsze mógł ją odwiedzić, nie był w stanie do końca tego niepokoju wyciszyć. To przyszło dopiero z czasem.
- Na szczęście jest dość spokojnie. Nawet Logan nie wybuchał ostatnio żadnymi nowymi anomaliami - odpowiedział w końcu na pytanie szwagra, mniej więcej w chwili, kiedy ława była już pusta. Poprawił się jeszcze na fotelu - Denerwujesz się? Przed Szczytem?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zupełnie nie pamiętał, żeby Lucan zapowiadał się z wizytą. Pewnie nie do końca skupiał się na jego słowach, będąc zbyt zaoferowany wielkim wydarzeniem - zdarzało mu się czasem tracić głowę, choć na co dzień pamięć miał naprawdę dobrą. - W takim razie przepraszam, musiałem zapomnieć - przyznał się bez bicia, zbierając z podłogi zawieruszoną kartkę, by odłożyć ją na stos dokumentów. Wychodzi na to, że dzisiaj też za dużo nie popracuje, ale trudno - postara się to nadrobić wieczorem. Czasem istniały ważniejsze rzeczy od zawodowych obowiązków. - Możliwe, że coś mam - uśmiechnął się pod nosem, wołając skrzata, żeby złożyć mu zamówienie. Nie wiedział jak one to robią, że tak szybko się wszędzie pojawiają i tak szybko wypełniają wszystkie prośby, choćby złożył ich dziesięć na raz. Cóż, ktoś dobrze je wyszkolił.
- Całe szczęście. Te anomalie najgorzej odbijają się na dzieciach. Winnie ostatnio rzucał ładunkami elektrycznymi, a ja nawet nie mogłem mu pomóc - westchnął, bo to było w tym wszystkim najgorsze. Anomalie najczęściej były nieszkodliwe - Miriam czasem biegała z twarzą pani Picks albo Edwinowi nos zamieniał się na zwierzęcy, ale w zasadzie takie incydenty ich bawiły. Gorzej, kiedy stawało się coś poważnego jak miotanie kulami ognia albo zbłąkanymi ładunkami elektrycznymi - wtedy krzywda działa się wszystkim wokół, a dzieci były przerażone. A Archibald nie mógł absolutnie nic zrobić ani jako ojciec ani jako uzdrowiciel, co było podwójnie frustrujące. Co dopiero taki mały Logan, który ledwie nauczył się chodzić i mówić? Trzeba było go obserwować prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wiedział, że prędzej czy później temat zejdzie na szczyt. Przecież to było wielkie wydarzenie polityczne, które nie zdarza się często. Przedstawiciele wszystkich szlacheckich rodzin w jednym miejscu? To nie zwiastowało niczego dobrego. - Oczywiście - westchnął, rozsiadając się wygodniej na kanapie. Z każdym dniem coraz bardziej zżerał go stres. - Lucan, wiesz kto tam będzie - parę nazwisk znanych ze spotkań Zakonu i zapewne wiele więcej o których jeszcze nie mają pojęcia. - Poza tym decyzje Longbottoma są kontrowersyjne. Czytałeś najnowsze numery Walczącego Maga? Przecież oni rzucą mu się do gardła - starał się na patrzyć na nadchodzące wydarzenie zbyt pesymistycznie, ale nie potrafił. Poza tym wystarczająco długo żył w tym środowisku, żeby wiedzieć, że działania obecnego ministra nie mają szansy na poparcie. Przynajmniej nie przez część rodów.
- Całe szczęście. Te anomalie najgorzej odbijają się na dzieciach. Winnie ostatnio rzucał ładunkami elektrycznymi, a ja nawet nie mogłem mu pomóc - westchnął, bo to było w tym wszystkim najgorsze. Anomalie najczęściej były nieszkodliwe - Miriam czasem biegała z twarzą pani Picks albo Edwinowi nos zamieniał się na zwierzęcy, ale w zasadzie takie incydenty ich bawiły. Gorzej, kiedy stawało się coś poważnego jak miotanie kulami ognia albo zbłąkanymi ładunkami elektrycznymi - wtedy krzywda działa się wszystkim wokół, a dzieci były przerażone. A Archibald nie mógł absolutnie nic zrobić ani jako ojciec ani jako uzdrowiciel, co było podwójnie frustrujące. Co dopiero taki mały Logan, który ledwie nauczył się chodzić i mówić? Trzeba było go obserwować prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wiedział, że prędzej czy później temat zejdzie na szczyt. Przecież to było wielkie wydarzenie polityczne, które nie zdarza się często. Przedstawiciele wszystkich szlacheckich rodzin w jednym miejscu? To nie zwiastowało niczego dobrego. - Oczywiście - westchnął, rozsiadając się wygodniej na kanapie. Z każdym dniem coraz bardziej zżerał go stres. - Lucan, wiesz kto tam będzie - parę nazwisk znanych ze spotkań Zakonu i zapewne wiele więcej o których jeszcze nie mają pojęcia. - Poza tym decyzje Longbottoma są kontrowersyjne. Czytałeś najnowsze numery Walczącego Maga? Przecież oni rzucą mu się do gardła - starał się na patrzyć na nadchodzące wydarzenie zbyt pesymistycznie, ale nie potrafił. Poza tym wystarczająco długo żył w tym środowisku, żeby wiedzieć, że działania obecnego ministra nie mają szansy na poparcie. Przynajmniej nie przez część rodów.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
- Nie przepraszaj, to też moja wina, że nie przypomniałem się chociażby wysyłając ci listu - odparł, obserwując przez chwilę jak wszystkie kartki finalnie lądują na jednym stosiku. Najważniejsze, że jednak zastał go w domu - Widzę, że jesteś trochę zajęty, więc postaram się nie zabrać ci zbyt wiele czasu - dodał jeszcze. Musieli omówić pewne sprawy i właściwie potem Lucan mógł już zostawić Archibalda w spokoju. Chociaż tak szczerze, tak po cichu liczył na to, że poza sprawami politycznymi, uda im się też podyskutować na tematy zupełnie niezwiązane z poważnymi kwestiami. Merlin jeden wie, kiedy znów będą mieli do tego okazję - szczyt w Stonehenge mógł zmienić wszystko. Dosłownie wszystko.
- Wiem - odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. Jeśli Archibald spytałby go wprost, Lucan także nie kryłby się z tym, że tak naprawdę nie ma zbyt dobrych przeczuć odnośnie tego zgromadzenia. Był niemal boleśnie świadom tego, że Longbottoma popierała zdecydowana mniejszość rodów. Nie łudził się nawet, że minister utrzyma się na swoim stanowisku długo. Lucan zamierzał jednak dołożyć wszelkich starań, aby jakoś mu pomóc. Z resztą, cały ród Abbott planował otwarcie go wesprzeć. - Mam tylko nadzieję, że nie dojdzie tam do rzeźni - wyrzucił z siebie kolejną, niezbyt optymistyczną myśl. Longbottom był odważny i uparty, tym się przecież charakteryzowała jego rodzina. Lucan bał się, że pozostałe rody, szczególnie te, których członkowie byli posądzanie o bycie członkami Rycerzy Walpurgii, będą chciały usunąć ministra siłą, jeśli ten stawi opór. Niejednokrotnie pokazali już przecież, że ludzkie życie mają za nic. Podpalili ministerstwo i pogrzebali pod jego gruzami dziesiątki dusz. Czym więc byłby dla nich usunięcie jeszcze jednej osoby, która zawadzała im na drodze? Lucan miał tylko nadzieję, obecność Anthony'ego i kilku innych aurorów, a także patrolu egzekucyjnego, będzie wystarczająca, aby zapewnić wszystkim bezpieczeństwo podczas zgromadzenia.
- Głęboko liczę też na to, że nie planujesz pojawiać się tam razem z Lorraine - rzucił jeszcze po chwili, mierząc Archibalda uważnym spojrzeniem. Lucan chyba nie musiał mówić głośno, jak bardzo nie chciał, aby jego siostra znalazła się w niebezpieczeństwie poprzez udział w obradach w Stonehenge. On sam już dawno zapowiedział swojej żonie, że nie ma mowy, aby mu tego dnia towarzyszyła.
- Wiem - odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. Jeśli Archibald spytałby go wprost, Lucan także nie kryłby się z tym, że tak naprawdę nie ma zbyt dobrych przeczuć odnośnie tego zgromadzenia. Był niemal boleśnie świadom tego, że Longbottoma popierała zdecydowana mniejszość rodów. Nie łudził się nawet, że minister utrzyma się na swoim stanowisku długo. Lucan zamierzał jednak dołożyć wszelkich starań, aby jakoś mu pomóc. Z resztą, cały ród Abbott planował otwarcie go wesprzeć. - Mam tylko nadzieję, że nie dojdzie tam do rzeźni - wyrzucił z siebie kolejną, niezbyt optymistyczną myśl. Longbottom był odważny i uparty, tym się przecież charakteryzowała jego rodzina. Lucan bał się, że pozostałe rody, szczególnie te, których członkowie byli posądzanie o bycie członkami Rycerzy Walpurgii, będą chciały usunąć ministra siłą, jeśli ten stawi opór. Niejednokrotnie pokazali już przecież, że ludzkie życie mają za nic. Podpalili ministerstwo i pogrzebali pod jego gruzami dziesiątki dusz. Czym więc byłby dla nich usunięcie jeszcze jednej osoby, która zawadzała im na drodze? Lucan miał tylko nadzieję, obecność Anthony'ego i kilku innych aurorów, a także patrolu egzekucyjnego, będzie wystarczająca, aby zapewnić wszystkim bezpieczeństwo podczas zgromadzenia.
- Głęboko liczę też na to, że nie planujesz pojawiać się tam razem z Lorraine - rzucił jeszcze po chwili, mierząc Archibalda uważnym spojrzeniem. Lucan chyba nie musiał mówić głośno, jak bardzo nie chciał, aby jego siostra znalazła się w niebezpieczeństwie poprzez udział w obradach w Stonehenge. On sam już dawno zapowiedział swojej żonie, że nie ma mowy, aby mu tego dnia towarzyszyła.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- W zasadzie masz rację, mogłeś się przypomnieć - stwierdził żartobliwie, chociaż jego mina wcale nie wyrażała chęci do żartowania. Archibald stosunkowo często miał ten problem, przez co zdarzało mu się być częścią mniej lub bardziej poważnych nieporozumień. Czasem ludzie nie reflektowali się, że to co mówił miało żartobliwy odcień. - Masz szczęście, że na mnie trafiłeś, bo w zasadzie miałem być teraz w pracy - wzruszył ramionami, nie zauważając, że w zasadzie był w pracy, przenosząc połowę szpitala św. Munga na niewielką ławę w salonie. Nie uważał się za pracoholika - był przekonany, że zawód uzdrowiciela po prostu wymaga od niej takiej ilości pracy. Zresztą nie wzięło mu się to znikąd, jego własny ojciec zdawał się pracować jeszcze więcej.
- Myślisz, że może być aż tak źle? - zdziwił się, słysząc z ust szwagra mocne słowa. Wydawało mu się, że rzeźnia to już przesada, jego obawy oscylowały raczej wokół ciężkich dyplomatycznych decyzji i przenośnego rzucania się sobie do gardeł aniżeli koncertu zaklęć torturujących. Słowa Lucana, i pewność z jaką je wypowiedział, jedynie powiększyły obawy Archibalda. - Merlinie, może być tak źle - wypuścił powietrze ze świstem, stwierdzając w myślach, że jednak ma ochotę na coś mocniejszego niż zwykła herbata. Od razu pomyślał o nestorze Eddardzie, którego zdrowie mocno szwankowało od dobrych kilku miesięcy. Archibald nie wiedział jak sobie poradzi wśród tłumu tak zaściankowych ludzi. Dobrze, że będzie mógł mieć go na oku.
- Oczywiście, że nie - oburzył się, usłyszawszy tę niedorzeczną propozycję. Przede wszystkim Lorraine nawet słowem nie wspomniała o swojej ewentualnej chęci towarzyszenia mu na szczycie - nigdy nie interesowała się polityką, przynajmniej nie na tyle, by uczestniczyć z Archibaldem na takich uroczystościach. Poza tym nawet jeżeli by chciała to wyrzuciłby jej tę myśl z głowy; to nie było miejsce dla kobiet, szczególnie, kiedy groziło takim niebezpieczeństwem. - Chyba zdążyłeś mnie trochę poznać - co prawda początki nie mogły być dobre, ale przez kolejne lata Archibald robił wszystko (no, prawie), żeby Abbottowie go zaakceptowali pomimo kilku wad.
- Myślisz, że może być aż tak źle? - zdziwił się, słysząc z ust szwagra mocne słowa. Wydawało mu się, że rzeźnia to już przesada, jego obawy oscylowały raczej wokół ciężkich dyplomatycznych decyzji i przenośnego rzucania się sobie do gardeł aniżeli koncertu zaklęć torturujących. Słowa Lucana, i pewność z jaką je wypowiedział, jedynie powiększyły obawy Archibalda. - Merlinie, może być tak źle - wypuścił powietrze ze świstem, stwierdzając w myślach, że jednak ma ochotę na coś mocniejszego niż zwykła herbata. Od razu pomyślał o nestorze Eddardzie, którego zdrowie mocno szwankowało od dobrych kilku miesięcy. Archibald nie wiedział jak sobie poradzi wśród tłumu tak zaściankowych ludzi. Dobrze, że będzie mógł mieć go na oku.
- Oczywiście, że nie - oburzył się, usłyszawszy tę niedorzeczną propozycję. Przede wszystkim Lorraine nawet słowem nie wspomniała o swojej ewentualnej chęci towarzyszenia mu na szczycie - nigdy nie interesowała się polityką, przynajmniej nie na tyle, by uczestniczyć z Archibaldem na takich uroczystościach. Poza tym nawet jeżeli by chciała to wyrzuciłby jej tę myśl z głowy; to nie było miejsce dla kobiet, szczególnie, kiedy groziło takim niebezpieczeństwem. - Chyba zdążyłeś mnie trochę poznać - co prawda początki nie mogły być dobre, ale przez kolejne lata Archibald robił wszystko (no, prawie), żeby Abbottowie go zaakceptowali pomimo kilku wad.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Dalszą konwersację na temat zapominalstwa Archibalda oraz przypominania o swojej wizycie Lucan skomentował już tylko lekkim wzruszeniem ramion. Mieli obaj nauczkę, żeby na przyszłość skupiać się nieco bardziej na komunikacji pomiędzy sobą.
Kolejne wypowiedzi Archibalda sprawiły, że Abbott spojrzał na swojego szwagra uważniej. Nie odpowiedział jednak nic, dając mężczyźnie samemu dojść do tego wniosku. Czy mogło być tak źle? Mogło. Mogło być zapewne nawet dużo gorzej. Lucan nie spodziewał się może co prawda, aby na zgromadzeniu zaczęto miotać Zaklęciami Niewybaczalnymi, był jednak pewien, że nie skończy się tylko na zażartej dyskusji. To był zbyt ważny moment na to, by któraś ze stron ustąpiła. Rycerze nie przebierali w środkach, jeśli coś nie szło po ich myśli. Żałował, że w Zakonie Feniksa było tak niewielu arystokratów. Czułby się dużo pewniej, mając w Stonehenge nieco większe grono przyjaciół. Stali jednak w zdecydowanej mniejszości. Zwykle Abbott starał się patrzeć na sytuację raczej obiektywnym okiem, ale w tym wypadku zwyczajnie nie potrafił.
- Nie mówię, że tak będzie na pewno. Ale musimy się przygotować na taką ewentualność - ostrzegł. Pewne było tak naprawdę tylko jedno - ten dzień miał się zapisać w historii. Niezależnie od wyniku końcowego, o tym, co się tam stanie, bardzo szybko dowie się cała Anglia. A wkrótce potem cały świat.
- Tylko się upewniałem - odpowiedział spokojnie, słysząc oburzone słowa Archibalda. Owszem, zdążył go już poznać na tyle, że darzył go zaufaniem. Obaj z resztą byli przecież członkami Zakonu. Abbott nie posądzałby swojego szwagra o działanie bez pomyślunku - ale mimo wszystko, chodziło tu o Lorraine. O jedną z najważniejszych osób w życiu Lucana. To dlatego, nieważne jak niegrzeczne by to nie było, musiał zostać zapewniony o tym, że jego siostra pozostanie bezpieczna, z dala od śmierciożerców, ukrytych pośród szlachciców mających zasiąść w Stonehenge. Przeżył już utratę kogoś, kto był najbliższy jego sercu - i chociaż miłość, którą lata temu czuł wobec lady Longbottom już wygasła, zastąpiona gorejącym uczuciem do Melanii, wciąż pamiętał ten ból. Ból, beznadzieję i rozpacz, które towarzyszyły mu przez tak długi czas po tym, jak zaginęła. Nie chciał pozwolić aby znów spotkała go taka tragedia - jego samego, ale również całą rodzinę Prewettów. - Tak na wszelki wypadek, na Stonehenge lepiej trzymaj różdżkę w gotowości.
Kolejne wypowiedzi Archibalda sprawiły, że Abbott spojrzał na swojego szwagra uważniej. Nie odpowiedział jednak nic, dając mężczyźnie samemu dojść do tego wniosku. Czy mogło być tak źle? Mogło. Mogło być zapewne nawet dużo gorzej. Lucan nie spodziewał się może co prawda, aby na zgromadzeniu zaczęto miotać Zaklęciami Niewybaczalnymi, był jednak pewien, że nie skończy się tylko na zażartej dyskusji. To był zbyt ważny moment na to, by któraś ze stron ustąpiła. Rycerze nie przebierali w środkach, jeśli coś nie szło po ich myśli. Żałował, że w Zakonie Feniksa było tak niewielu arystokratów. Czułby się dużo pewniej, mając w Stonehenge nieco większe grono przyjaciół. Stali jednak w zdecydowanej mniejszości. Zwykle Abbott starał się patrzeć na sytuację raczej obiektywnym okiem, ale w tym wypadku zwyczajnie nie potrafił.
- Nie mówię, że tak będzie na pewno. Ale musimy się przygotować na taką ewentualność - ostrzegł. Pewne było tak naprawdę tylko jedno - ten dzień miał się zapisać w historii. Niezależnie od wyniku końcowego, o tym, co się tam stanie, bardzo szybko dowie się cała Anglia. A wkrótce potem cały świat.
- Tylko się upewniałem - odpowiedział spokojnie, słysząc oburzone słowa Archibalda. Owszem, zdążył go już poznać na tyle, że darzył go zaufaniem. Obaj z resztą byli przecież członkami Zakonu. Abbott nie posądzałby swojego szwagra o działanie bez pomyślunku - ale mimo wszystko, chodziło tu o Lorraine. O jedną z najważniejszych osób w życiu Lucana. To dlatego, nieważne jak niegrzeczne by to nie było, musiał zostać zapewniony o tym, że jego siostra pozostanie bezpieczna, z dala od śmierciożerców, ukrytych pośród szlachciców mających zasiąść w Stonehenge. Przeżył już utratę kogoś, kto był najbliższy jego sercu - i chociaż miłość, którą lata temu czuł wobec lady Longbottom już wygasła, zastąpiona gorejącym uczuciem do Melanii, wciąż pamiętał ten ból. Ból, beznadzieję i rozpacz, które towarzyszyły mu przez tak długi czas po tym, jak zaginęła. Nie chciał pozwolić aby znów spotkała go taka tragedia - jego samego, ale również całą rodzinę Prewettów. - Tak na wszelki wypadek, na Stonehenge lepiej trzymaj różdżkę w gotowości.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź