Salon
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jest to wyraźne centrum domu, chociaż zasadniczo mało odwiedzane - a to dlatego, że większość gości niemal natychmiast przechodzi do kuchni, z której wprost na resztę domu spod ręki Roany Wilde wylatują aromaty gotowanych, pieczonych i duszonych potraw.
Jest urządzony skromnie, przytulnie, w prostym stylu, ale z dozą elegancji (jak na kornwalijskie standardy). Na starym, wysłużonym stole z dębowego drewna zawsze znajdzie się jakiś wazon z kwiatami (nawet zimą, gdy o ich żywotność dba pan Weasley); przy kominku niemal ciągle gra stary gramofon, umilając życie domownikom i ich codziennej tułaczce przez życie; w głębi pokoju ułożone w równym stosie leżą pocięte drwa, rozsiewając dookoła przyjemny zapach lasu, który notabene rośnie nieopodal domu.
Jest urządzony skromnie, przytulnie, w prostym stylu, ale z dozą elegancji (jak na kornwalijskie standardy). Na starym, wysłużonym stole z dębowego drewna zawsze znajdzie się jakiś wazon z kwiatami (nawet zimą, gdy o ich żywotność dba pan Weasley); przy kominku niemal ciągle gra stary gramofon, umilając życie domownikom i ich codziennej tułaczce przez życie; w głębi pokoju ułożone w równym stosie leżą pocięte drwa, rozsiewając dookoła przyjemny zapach lasu, który notabene rośnie nieopodal domu.
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
82/150
Zaklęcie wspaniałomyślnie jej posłuchało. Dobrze, było lepiej a ona sama czuła się pewniej. Nie pewnie, bo z anomaliami szalejącymi wokół nic nie było dostatecznie pewne, przynajmniej była jednak w stanie pomóc. Dlatego nie zamierzała zaprzestać mając nadzieję, że uda jej się podążać dalej na fali, którą złapała. Przecież nie mogła dopuścić do tego by ślub się nie odbył, albo odbył bez tak ważnej osoby. Takiej, która musiała być na ślubie własnej córki. Takiej, która ona sama już nie miała. Zacisnęła wargi biorąc głębi wdech, by za chwilę wypuszczając powietrze z płuc.
- Paxo Horribilis. - powtórzyła raz jeszcze
Zaklęcie wspaniałomyślnie jej posłuchało. Dobrze, było lepiej a ona sama czuła się pewniej. Nie pewnie, bo z anomaliami szalejącymi wokół nic nie było dostatecznie pewne, przynajmniej była jednak w stanie pomóc. Dlatego nie zamierzała zaprzestać mając nadzieję, że uda jej się podążać dalej na fali, którą złapała. Przecież nie mogła dopuścić do tego by ślub się nie odbył, albo odbył bez tak ważnej osoby. Takiej, która musiała być na ślubie własnej córki. Takiej, która ona sama już nie miała. Zacisnęła wargi biorąc głębi wdech, by za chwilę wypuszczając powietrze z płuc.
- Paxo Horribilis. - powtórzyła raz jeszcze
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
123/150 życia cioci Ronany
Różdżka szczęśliwie posłuchała jej po raz kolejny. Uniosła głowę spoglądając na swoją kuzynkę odzianą w biel, wyglądającą na zmartwioną. Ale tak lśniącą trudnym do opisania wewnętrznym blaskiem, który zdawał się wręcz odbierać mowę. Kąciki warg wygięły się w lekki uśmiech mówiący, że wszystko będzie dobrze. Teraz, tutaj i za chwilę przed ołtarzem. Uniosła dłoń z różdżką i jej wierzchem odgarnęła kosmyk włosów który wysunął się z upięcia i opadł przed oczy. Teraz wybudzenie. Wiedziała, że ciocia będzie jeszcze osłabiona, ale trochę czekolady, opcjonalnie alkoholu i radości z pewnością postawi ją na nogi.
- Surgito. - wypowiedziałam więc w końcu kierując różdżkę ponownie w stronę cioci.
Różdżka szczęśliwie posłuchała jej po raz kolejny. Uniosła głowę spoglądając na swoją kuzynkę odzianą w biel, wyglądającą na zmartwioną. Ale tak lśniącą trudnym do opisania wewnętrznym blaskiem, który zdawał się wręcz odbierać mowę. Kąciki warg wygięły się w lekki uśmiech mówiący, że wszystko będzie dobrze. Teraz, tutaj i za chwilę przed ołtarzem. Uniosła dłoń z różdżką i jej wierzchem odgarnęła kosmyk włosów który wysunął się z upięcia i opadł przed oczy. Teraz wybudzenie. Wiedziała, że ciocia będzie jeszcze osłabiona, ale trochę czekolady, opcjonalnie alkoholu i radości z pewnością postawi ją na nogi.
- Surgito. - wypowiedziałam więc w końcu kierując różdżkę ponownie w stronę cioci.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
123/150 życia cioci Ronany
Źle wykonała gest. Była tego pewna, włos znów zaplątał się zwisając przed oczami i przy ostatniej sylabie pociągnęła w górę dłoń chcąc go odgarnąć. Zerknęła na Eileen raz jeszcze.
- Spokojnie, Wilde. Jest dobrze. - powiedziała do niej, chcąc uspokoić jej i tak już skołatane serce. Przecież dostatecznie się już denerwowała swoim własnym weselem, choć to rodzaj zdenerwowania podszytym radością. A przynajmniej tak Just myślała, wątpiła, by kiedykolwiek i ją miało to spotkać, ale nie chciała się dzisiaj tym zadręczać.
- Surgito. - wypowiedziała więc raz jeszcze, ponownie skupiając całą swoją uwagę na nadal nieprzytomnej cioci mając nadzieję, że tym razem zaklęcie podziała, pozwalając wybudzić ciocię.
Źle wykonała gest. Była tego pewna, włos znów zaplątał się zwisając przed oczami i przy ostatniej sylabie pociągnęła w górę dłoń chcąc go odgarnąć. Zerknęła na Eileen raz jeszcze.
- Spokojnie, Wilde. Jest dobrze. - powiedziała do niej, chcąc uspokoić jej i tak już skołatane serce. Przecież dostatecznie się już denerwowała swoim własnym weselem, choć to rodzaj zdenerwowania podszytym radością. A przynajmniej tak Just myślała, wątpiła, by kiedykolwiek i ją miało to spotkać, ale nie chciała się dzisiaj tym zadręczać.
- Surgito. - wypowiedziała więc raz jeszcze, ponownie skupiając całą swoją uwagę na nadal nieprzytomnej cioci mając nadzieję, że tym razem zaklęcie podziała, pozwalając wybudzić ciocię.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ze wszystkich nieprawdopodobnych zdarzeń, które w jakiś drobny sposób przewidywała, nie domyśliła się, że to anomalie były najbardziej prawdopodobne. Ojciec mówił, że przy mamie czasami garnki lewitują, a kwiaty więdną jak za pstryknięciem palców. Nie spodziewała się jednak, że magiczna moc, która wcześniej ani przez chwilę się nie ujawniała, teraz pozbawi ją przytomności. Wszystko przestało mieć teraz jakiekolwiek znaczenie. Zniknęło zmartwienie o wymagania i oczekiwania przyszłego męża, zniknął stres przed powiedzeniem temu jedynemu mężczyźnie magicznego „tak”. Nie zniknął jedynie strach – zmienił tylko miejsce żerowania. Zamiast bać się o idealny przebieg ceremonii, zadowolenie gości i smak potraw, zaczęła bać się o zdrowie i, co najważniejsze, życie matki. Dlatego obserwowała uważnie Tonks i jej poczynania, a kiedy światło różdżki odzywało się, za chwilę pochłaniane przez ciało Roany, przełykała ślinę. Trzymała dłoń mamy, panicznie szukając na niej pulsu, znaku życia. Im więcej inkantacji Just wypowiadała, tym był wyraźniejszy, silniejszy i nieco szybszy. Tym dłoń była cieplejsza.
– Mamo? – szepnęła, kiedy jedno z zaklęć podziałało wyraźnie pobudzająco. Uchylające się powieki wywołały u niej oddech ulgi. Spojrzała na Just z wielką wdzięcznością lśniącą w szarych tęczówkach. Jednak od razu opuściła wzrok na rodzicielkę. – Zemdlałaś, ale już dobrze. Podnieś się do siadu, tylko ostrożnie. Just, uważaj!
Kątem oka zauważyła, jak się zaczyna chybotać niebezpiecznie na boki, więc natychmiast chwyciła ją za ramię, żeby zapobiec upadkowi. Serce biło pod żebrami jak oszalałe. Miała nadzieję, że jej ukochaną, rodzinną mieścinę anomalie ominą, ale najwidoczniej miały tu swoje niebezpieczne ognisko. Ojciec stał nad nimi w łazience, w jednej dłoni trzymał szklankę z wodą, a w drugiej wilgotne, chłodne kompresy.
– Ronia? – jego zatroskany, chrypliwy głos potoczył się między nimi. – Słońce, lepiej?
Uśmiechnęła się do mamy ciepło, pocieszająco. Chwilowy dramat został szybko opanowany dzięki Just, za co była jej ogromnie wdzięczna. Byli już spóźnieni na ślub, ona była, ale tym też nie zamierzała się teraz martwić. Najważniejsze było to, żeby Roana doszła do siebie. Ojciec mrugnął im tylko, kiedy wychodził. Wrócił z tabliczką mlecznej czekolady w dłoni. Rozkruszył ją jeszcze w opakowaniu.
– Może każdy się poczęstuje przed wielką chwilą? – uśmiechnął się szczerze… albo raczej próbował to zrobić, bo ciężar ostatniej chwili zrobił na wszystkich wielkiej, choć bardzo nieprzyjemne wrażenie.
– Mamo? – szepnęła, kiedy jedno z zaklęć podziałało wyraźnie pobudzająco. Uchylające się powieki wywołały u niej oddech ulgi. Spojrzała na Just z wielką wdzięcznością lśniącą w szarych tęczówkach. Jednak od razu opuściła wzrok na rodzicielkę. – Zemdlałaś, ale już dobrze. Podnieś się do siadu, tylko ostrożnie. Just, uważaj!
Kątem oka zauważyła, jak się zaczyna chybotać niebezpiecznie na boki, więc natychmiast chwyciła ją za ramię, żeby zapobiec upadkowi. Serce biło pod żebrami jak oszalałe. Miała nadzieję, że jej ukochaną, rodzinną mieścinę anomalie ominą, ale najwidoczniej miały tu swoje niebezpieczne ognisko. Ojciec stał nad nimi w łazience, w jednej dłoni trzymał szklankę z wodą, a w drugiej wilgotne, chłodne kompresy.
– Ronia? – jego zatroskany, chrypliwy głos potoczył się między nimi. – Słońce, lepiej?
Uśmiechnęła się do mamy ciepło, pocieszająco. Chwilowy dramat został szybko opanowany dzięki Just, za co była jej ogromnie wdzięczna. Byli już spóźnieni na ślub, ona była, ale tym też nie zamierzała się teraz martwić. Najważniejsze było to, żeby Roana doszła do siebie. Ojciec mrugnął im tylko, kiedy wychodził. Wrócił z tabliczką mlecznej czekolady w dłoni. Rozkruszył ją jeszcze w opakowaniu.
– Może każdy się poczęstuje przed wielką chwilą? – uśmiechnął się szczerze… albo raczej próbował to zrobić, bo ciężar ostatniej chwili zrobił na wszystkich wielkiej, choć bardzo nieprzyjemne wrażenie.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zawroty głowy mogły wynikać ze stresu, zdenerwowania i całego natłoku zdarzeń, jaki ostatnio miał miejsce, i przed którego momentem kulminacyjnym miały stanąć. Ona i Eileen. Przede wszystkim mała Eileen. Nie rozpracowała pierwszych oznak słabości. Duszności, lekkie zawirowania przypisała zmęczeniu, a po chwili zupełnie straciła kontakt ze światem. Ciemność ją ze sobą zabrała, ktoś zatrzymał czas, bo to przecież trwało tylko moment.
Tylko chwilkę, prawda?
Kiedy otworzyła oczy, miała wrażenie, że stoi nad nią sztab ludzi, choć tkwiła w łazience tylko ze swoją piękną córką. Spojrzała na nią, zmartwioną i zdenerwowaną, na Renolda z czekoladą i Justine z różdżką w dłoni. Czuła się sparaliżowana przez chwilę, zupełnie zdezorientowana tym, co się dzieje dookoła. Ścisnęła mocniej rękę Eileen i wyprostowała się, według jej poleceń siadając prosto, powoli i ostrożnie.
— Na wszystkich czarodziejów świata, Renoldzie, chcesz żebym sobie upaćkała taką piękną sukienkę przed ślubem?— spytała nieco pretensjonalnie męża, wykonując po tym kilka głębokich oddechów. Wciąż była nieco blada, jej oczy były rozbiegane, a ona wyglądała na wyraźnie skonfundowaną, ale widziała swoje odbicie w błyszczących oczach zgromadzonych. Widziała również, że stała się centrum jakiegoś zamieszania. Zupełnie niepotrzebnie. — Ostatnio mi się to zdarza — powiedziała ciszej, nieco uspokajająco, głaszcząc wierzch dłoni córeczki. — Nie ma się czym martwić, zaraz wszystko wróci do normy.
Zorientowała się, że musiała zemdleć, ale miała obawy całkiem odmiennego charakteru. Jeśli przydarzy jej się to ponownie, jeśli coś przykrego spotka ją podczas ceremonii zaślubin, zepsuje wszystko, najważniejszy dzień w życiu własnego dziecka. Coś ścisnęło ją za serce.
— Dziękuję ci, kochanie — powiedziała, zwracając się do Justine. Pogładziła ją lekko po policzku, z troską i wdzięcznością. W tej chwili była pewna, że wyglądała jak jej matka. Musiała jej pomóc, wiedziała, że potrafiła czynić prawdziwe cuda za pomocą różdżki. — Powinnyście już iść, nie możemy się spóźnić. Ja tylko napiję się wody i przyjdę — dodała, uśmiechając się przekonująco do wszystkich. Nie była jednak pewna, czy powinna, przynajmniej na początku. Nie odpuściłaby ślubu własnej córki, ale nie zamierzała jej narażać na niebezpieczeństwo. Magia na nią oddziaływała, płatała jej figle. Stanie gdzieś z boku, a może całkiem z tyłu, podziwiając wspaniałą uroczystość.
Powoli podniosła się na równe nogi i oparła się o umywalkę. Odkręciła zimną wodę i włożyła pod nią dłonie, aby szybciej dojść do siebie.
— Nie przejmujcie się mną, Skarbeńki, zaraz do was dołączę.
Tylko chwilkę, prawda?
Kiedy otworzyła oczy, miała wrażenie, że stoi nad nią sztab ludzi, choć tkwiła w łazience tylko ze swoją piękną córką. Spojrzała na nią, zmartwioną i zdenerwowaną, na Renolda z czekoladą i Justine z różdżką w dłoni. Czuła się sparaliżowana przez chwilę, zupełnie zdezorientowana tym, co się dzieje dookoła. Ścisnęła mocniej rękę Eileen i wyprostowała się, według jej poleceń siadając prosto, powoli i ostrożnie.
— Na wszystkich czarodziejów świata, Renoldzie, chcesz żebym sobie upaćkała taką piękną sukienkę przed ślubem?— spytała nieco pretensjonalnie męża, wykonując po tym kilka głębokich oddechów. Wciąż była nieco blada, jej oczy były rozbiegane, a ona wyglądała na wyraźnie skonfundowaną, ale widziała swoje odbicie w błyszczących oczach zgromadzonych. Widziała również, że stała się centrum jakiegoś zamieszania. Zupełnie niepotrzebnie. — Ostatnio mi się to zdarza — powiedziała ciszej, nieco uspokajająco, głaszcząc wierzch dłoni córeczki. — Nie ma się czym martwić, zaraz wszystko wróci do normy.
Zorientowała się, że musiała zemdleć, ale miała obawy całkiem odmiennego charakteru. Jeśli przydarzy jej się to ponownie, jeśli coś przykrego spotka ją podczas ceremonii zaślubin, zepsuje wszystko, najważniejszy dzień w życiu własnego dziecka. Coś ścisnęło ją za serce.
— Dziękuję ci, kochanie — powiedziała, zwracając się do Justine. Pogładziła ją lekko po policzku, z troską i wdzięcznością. W tej chwili była pewna, że wyglądała jak jej matka. Musiała jej pomóc, wiedziała, że potrafiła czynić prawdziwe cuda za pomocą różdżki. — Powinnyście już iść, nie możemy się spóźnić. Ja tylko napiję się wody i przyjdę — dodała, uśmiechając się przekonująco do wszystkich. Nie była jednak pewna, czy powinna, przynajmniej na początku. Nie odpuściłaby ślubu własnej córki, ale nie zamierzała jej narażać na niebezpieczeństwo. Magia na nią oddziaływała, płatała jej figle. Stanie gdzieś z boku, a może całkiem z tyłu, podziwiając wspaniałą uroczystość.
Powoli podniosła się na równe nogi i oparła się o umywalkę. Odkręciła zimną wodę i włożyła pod nią dłonie, aby szybciej dojść do siebie.
— Nie przejmujcie się mną, Skarbeńki, zaraz do was dołączę.
The member 'Roana Wilde' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Już po pierwszych słowa wypowiedzianych w stronę Renolda wiedziała, że mamie nic tak naprawdę nie jest – dzięki Justine, oczywiście. Gdyby nie było jej w pobliżu, mama pewnie czułaby się teraz znacznie gorzej. Eileen odetchnęła wyraźnie, ale nawet ulga nie pozwoliła jej rozluźnić uścisku na dłoni matki. Od czasu odejścia Rossy wydawało jej się, że przybliżyli się do ciebie – wszyscy; Renold, Roana, Eileen. Chociaż początkowo wyraźniejszy był między nimi rozłam niż jedność. Pozytywne aspekty, jak bardzo krwiożerczo to brzmiało, nagle zaczynały rozkwitać na ich oczach jak pierwsze kwiaty wiosną. Starsza siostra Wilde nigdy nie sprawiała rodzinie problemów, ale zdawało się, że kiedy odeszła, atmosfera się oczyściła. Przedziwne uczucie.
Tak obce dla Eileen, że kiedy pomyślała o tym, na krótką chwilę odbiegając uwagą od zgromadzenia, aż lekko nią wzdrygnęło. Powinna się wstydzić, że w ogóle taka myśl miała czelność przedrzeć się przez jej głowę i zostać uznaną za na tyle interesującą, by Eileen w ogóle ją zauważyła. Popatrzyła na matkę, której dłoń właśnie gładziła policzek Justine. Uśmiechnęła się do nich.
– Ostrożnie, mamo – szepnęła do niej, asekurując ją przy wstawaniu. Zupełnie zapomniała o tym, że ma dzisiaj ślub, a już zwłaszcza o tym, że podarła sukienkę tuż przed ceremonią. Uświadomiła sobie jeden faktów, kiedy Roana wspomniała o spóźnieniu. Mimowolnie zerknęła za ramię ojca, na ścianę w salonie, na której wisiał zegar. Pięć minut spóźnienia!
– Na zdechłe gumochłony – mruknęła z powoli rosnącym strachem. Spojrzała jeszcze raz na matkę, żeby upewnić się, że już wszystko z nią w porządku, po czym zaczęła gonić ojca i Justine, żeby wyszli z łazienki. Im więcej było osób, tym mniej powietrza, którym mogła oddychać Roana. Potrzebowała chwili spokoju. – Just, idź pierwsza. Sprawdzę tylko, czy wszystko jest już przygotowane, zabiorę rodziców i pojawimy się na miejscu. Szepnij Herewardowi, że na pewno przyjdziemy – pokierowała ją, zaraz odsyłając ojca gestem po marynarkę.
To niepokojące, nagłe zdarzenie jakby pozwoliło jej odciąć się od tego, co miało niedługo nastąpić. Znalazła w sobie siłę na dystans od irracjonalnych obaw nie o siebie, a o wszystko, co czekało w Szkocji nad pięknym jeziorem Loch Ness. Miała stać się częścią legendy i chociaż jeszcze przed godziną sądziła, że ta świadomość ją zabije, to teraz nagle czuła się o niebo lżej. Najwyraźniej z powodu większej troski, jaką teraz była mama. Nauczyła się jednak przed nią tego nie pokazywać, bo za każdym razem zmniejszała znaczenie swojej osoby do minimum.
Poszła do siebie i chwyciła za bawełnianą chusteczkę, od razu nachylając się nad lusterkiem, żeby zmazać spod oczu ślady zdenerwowania. I wtedy jej wzrok natrafił na oderwaną warstwę tiulu, smętnie zwisającego z pełnego kroju sukni. Westchnęła. Miała nadzieję zostawić mamę w spokoju, żeby doszła do siebie, ale okazało się to jednak niemożliwe. Ruszyła szybkim krokiem w stronę łazienki i już chciała pociągnąć za klamkę, kiedy drzwi same się otworzyły. Mimowolnie obiegła wzrokiem twarz mamy, sprawdzając, czy nabrała kolorów. Dopiero gdy upewniła się, że wyglądała nieco lepiej, uniosła materiał lekko do góry.
– Zapomniałam, że się porwała. Mogłabyś? – uśmiechnęła się lekko. Tym razem bez strachu o to, czy będzie dobrą żoną. – A… mamo… będziesz mi pomagała, prawda?
Ze wszystkim, co mnie spotka?
Tak obce dla Eileen, że kiedy pomyślała o tym, na krótką chwilę odbiegając uwagą od zgromadzenia, aż lekko nią wzdrygnęło. Powinna się wstydzić, że w ogóle taka myśl miała czelność przedrzeć się przez jej głowę i zostać uznaną za na tyle interesującą, by Eileen w ogóle ją zauważyła. Popatrzyła na matkę, której dłoń właśnie gładziła policzek Justine. Uśmiechnęła się do nich.
– Ostrożnie, mamo – szepnęła do niej, asekurując ją przy wstawaniu. Zupełnie zapomniała o tym, że ma dzisiaj ślub, a już zwłaszcza o tym, że podarła sukienkę tuż przed ceremonią. Uświadomiła sobie jeden faktów, kiedy Roana wspomniała o spóźnieniu. Mimowolnie zerknęła za ramię ojca, na ścianę w salonie, na której wisiał zegar. Pięć minut spóźnienia!
– Na zdechłe gumochłony – mruknęła z powoli rosnącym strachem. Spojrzała jeszcze raz na matkę, żeby upewnić się, że już wszystko z nią w porządku, po czym zaczęła gonić ojca i Justine, żeby wyszli z łazienki. Im więcej było osób, tym mniej powietrza, którym mogła oddychać Roana. Potrzebowała chwili spokoju. – Just, idź pierwsza. Sprawdzę tylko, czy wszystko jest już przygotowane, zabiorę rodziców i pojawimy się na miejscu. Szepnij Herewardowi, że na pewno przyjdziemy – pokierowała ją, zaraz odsyłając ojca gestem po marynarkę.
To niepokojące, nagłe zdarzenie jakby pozwoliło jej odciąć się od tego, co miało niedługo nastąpić. Znalazła w sobie siłę na dystans od irracjonalnych obaw nie o siebie, a o wszystko, co czekało w Szkocji nad pięknym jeziorem Loch Ness. Miała stać się częścią legendy i chociaż jeszcze przed godziną sądziła, że ta świadomość ją zabije, to teraz nagle czuła się o niebo lżej. Najwyraźniej z powodu większej troski, jaką teraz była mama. Nauczyła się jednak przed nią tego nie pokazywać, bo za każdym razem zmniejszała znaczenie swojej osoby do minimum.
Poszła do siebie i chwyciła za bawełnianą chusteczkę, od razu nachylając się nad lusterkiem, żeby zmazać spod oczu ślady zdenerwowania. I wtedy jej wzrok natrafił na oderwaną warstwę tiulu, smętnie zwisającego z pełnego kroju sukni. Westchnęła. Miała nadzieję zostawić mamę w spokoju, żeby doszła do siebie, ale okazało się to jednak niemożliwe. Ruszyła szybkim krokiem w stronę łazienki i już chciała pociągnąć za klamkę, kiedy drzwi same się otworzyły. Mimowolnie obiegła wzrokiem twarz mamy, sprawdzając, czy nabrała kolorów. Dopiero gdy upewniła się, że wyglądała nieco lepiej, uniosła materiał lekko do góry.
– Zapomniałam, że się porwała. Mogłabyś? – uśmiechnęła się lekko. Tym razem bez strachu o to, czy będzie dobrą żoną. – A… mamo… będziesz mi pomagała, prawda?
Ze wszystkim, co mnie spotka?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Bartius dnia 24.04.18 0:15, w całości zmieniany 1 raz
Zaklęcie zadziałało, ale kosztowało to ją chwile osłabienia. Czarne plamki zaświeciły przed oczami Just, a ona sama musiała podeprzeć się lewa dłonią o ziemię. Przymknęła powieki chcąc odgonić osłabnie które ofiarą padła. Ale nie miało to znaczenia, przecież postawiła sobie za cel by nie dopuścić by cokolwiek lub ktokolwiek mogło zaburzyć tą ceremonie. Otworzyła oczy czując ramię kuzynki. Uśmiechnęła się słabo.
- To nic. - powiedziała tylko kuzynce chcą ją uspokoić. Bo to rzeczywiście nie było nic, czym należało się przejmować. Chwilowa słabość opuściła ją pozostawiając po sobie jedynie mało przyjemnie wrażenie. Zerknęła na wujka widocznie zmartwionego i na Elkę która wyglądała na równie zmartwioną, a potem na ciocię, która ocknęła się dzięki zaklęciu. Przyjęła też od wujka kawałek czekolady wrzucając kostkę do ust, przymknęła lekko powieki, gdy dłoń cioci znalazła się na jej policzku. Miała tak podobne gesty do jej mamy. Zaraz jednak Just podniosła się cofając o kilka kroków, nie chciała robić niepotrzebnego tłumu w łazience. Obserwowała z boku wszystko i zamrugała kilka razy lekko zdziwiona na słowa Eileen, ale nie zamierzała ich podważać. W razie kolejnego przypadku ataku anomalii była pewna, że ją zawołają.
- Nie każ mu czekać zbyt długo, Wilde. - powiedziała z uśmiechem, odwracając się na pięcie i puszczając się biegiem. Była niemal pewna, że biednemu Herewardowi teraz serca wyskakuje z klatki z każdą kolejną minutą tworząc coraz to nowe i straszniejsze scenariusze. Zdecydowanie rozsądniej było go uprzedzić o chwilowym opóźnieniu, niż pozwolić dalej tworzyć sceny w których zostaje porzucony przez miłość swojego życia.
| Just zt
- To nic. - powiedziała tylko kuzynce chcą ją uspokoić. Bo to rzeczywiście nie było nic, czym należało się przejmować. Chwilowa słabość opuściła ją pozostawiając po sobie jedynie mało przyjemnie wrażenie. Zerknęła na wujka widocznie zmartwionego i na Elkę która wyglądała na równie zmartwioną, a potem na ciocię, która ocknęła się dzięki zaklęciu. Przyjęła też od wujka kawałek czekolady wrzucając kostkę do ust, przymknęła lekko powieki, gdy dłoń cioci znalazła się na jej policzku. Miała tak podobne gesty do jej mamy. Zaraz jednak Just podniosła się cofając o kilka kroków, nie chciała robić niepotrzebnego tłumu w łazience. Obserwowała z boku wszystko i zamrugała kilka razy lekko zdziwiona na słowa Eileen, ale nie zamierzała ich podważać. W razie kolejnego przypadku ataku anomalii była pewna, że ją zawołają.
- Nie każ mu czekać zbyt długo, Wilde. - powiedziała z uśmiechem, odwracając się na pięcie i puszczając się biegiem. Była niemal pewna, że biednemu Herewardowi teraz serca wyskakuje z klatki z każdą kolejną minutą tworząc coraz to nowe i straszniejsze scenariusze. Zdecydowanie rozsądniej było go uprzedzić o chwilowym opóźnieniu, niż pozwolić dalej tworzyć sceny w których zostaje porzucony przez miłość swojego życia.
| Just zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Renold niechętnie, lecz bez zbędnych protestów pozostawił je same. Roana była w dobrych rękach, wszystko wskazywało na to, że już nic podobnego się nie wydarzy. Przegoniła go niecierpliwie ręką, powoli dochodząc do siebie. Opadające na czoło loki, odgarnęła w tył, niesfornie wymykały się spod pozornej kontroli, lecz nawet gdyby ułożyły się w całkowitym nieładzie, to nie było najważniejsze. Jej córka wychodziła za mąż i to jej wygląd, prezentacja, a przede wszystkim samopoczucie było najistotniejsze. Włożyła dłonie pod zimną wodę, to przyniosło jej szybką ulgę, otrzeźwiło. Wytarła je delikatnie w miły w dotyku ręcznik i odwróciła się bez słowa do Eileen. Wzięła od niej chusteczkę i odwróciła lekko do siebie, wyciągając dłoń ku jej twarzy, by ostrożnie zetrzeć z niej rozmazany tusz.
— Wyglądasz pięknie — i wyglądałaby pięknie i bez makijażu i tej zjawiskowej sukni, lecz to właśnie ona miała sprawić, że ten dzień i to wydarzenie staną się jeszcze bardziej wyjątkowe, trwale usadowione na osi wspomnień, do których wraca się z przyjemnością. — Oczywiście, zupełnie zapomniałam — odłożyła chusteczkę na bok, otwarła szafkę i wyciągnęła z niej przyrządy do szycia: igłę, ostrą, choć niezwykle często używaną i białą nić - wystarczająco cienką i delikatną, by nie zniszczyła delikatnego tiulu, który przypadkiem się porwał. Pytanie córki nieco ją wybiło z rytmu. Kucnąwszy przed nią, z kłębkiem nici w ustach, uniosła na nią spojrzenie wyrażające bezbrzeżną troskę i głębokie wzruszenie. Ujęła jej dłoń, odkładając nici na ziemię.
— Oczywiście, kochanie. Pomogę ci ze wszystkim. Pamiętaj, że możesz się zwrócić do mnie ze wszystkim. Zupełnie ze wszystkim. Nawet jeśli będzie trzeba cerować Herewardowi skarpety, posprzątać wasz dom, zająć się... dziećmi. Bo to już pora, skarbie. Pamiętaj, że nie ma się czego bać, nie powinnaś się denerwować. Strach przeminie, potem będzie już tylko szczęście — powiedziała czule, zaciskając palce na jej dłoni i pochyliła się znów do sukni. Ostrożnie, wzięła między palce igłę z nawleczoną nicią i lekko przebiła warstwy tiulu, subtelnym szyciem ściągając rozdarte dwie części materiału. Była delikatna, nie wbijała igły zbyt blisko, by szew nie był gruby i nie wyróżniał się na subtelnej, zwiewnej sukni. Była pewna, że nikt nie zauważy małej usterki, a Eileen jeszcze nim dojdzie do ołtarza o niej zapomni. Hereward przysłoni cały jej świat.
— Jeśli będziesz zdenerwowana wypij kieliszek wina. Skrop się perfumami, otwórz okno, świeże powietrze dobrze ci zrobi. Nie zdejmuj wszystkiego z siebie, pozwól mu to zrobić za ciebie. Twój ojciec lubi... — zaczęła mówić i opowiadać o wszystkim, co mogło pomóc Eileen podczas nocy poślubnej. — Gotowe. — Wstała i odłożyła wszystko z powrotem do szafki. Stanęła przy Eileen i spojrzała na nią raz jeszcze - w całości. Prezentowała się zjawiskowo. — Ach, jeszcze perfumy!— Gwałtownie poderwała się do biegu i wróciła z flakonem, którym od razu skropiła pannę Wilde. Młodą pannę. Przyszłą panią Bartius.
— Wyglądasz pięknie — i wyglądałaby pięknie i bez makijażu i tej zjawiskowej sukni, lecz to właśnie ona miała sprawić, że ten dzień i to wydarzenie staną się jeszcze bardziej wyjątkowe, trwale usadowione na osi wspomnień, do których wraca się z przyjemnością. — Oczywiście, zupełnie zapomniałam — odłożyła chusteczkę na bok, otwarła szafkę i wyciągnęła z niej przyrządy do szycia: igłę, ostrą, choć niezwykle często używaną i białą nić - wystarczająco cienką i delikatną, by nie zniszczyła delikatnego tiulu, który przypadkiem się porwał. Pytanie córki nieco ją wybiło z rytmu. Kucnąwszy przed nią, z kłębkiem nici w ustach, uniosła na nią spojrzenie wyrażające bezbrzeżną troskę i głębokie wzruszenie. Ujęła jej dłoń, odkładając nici na ziemię.
— Oczywiście, kochanie. Pomogę ci ze wszystkim. Pamiętaj, że możesz się zwrócić do mnie ze wszystkim. Zupełnie ze wszystkim. Nawet jeśli będzie trzeba cerować Herewardowi skarpety, posprzątać wasz dom, zająć się... dziećmi. Bo to już pora, skarbie. Pamiętaj, że nie ma się czego bać, nie powinnaś się denerwować. Strach przeminie, potem będzie już tylko szczęście — powiedziała czule, zaciskając palce na jej dłoni i pochyliła się znów do sukni. Ostrożnie, wzięła między palce igłę z nawleczoną nicią i lekko przebiła warstwy tiulu, subtelnym szyciem ściągając rozdarte dwie części materiału. Była delikatna, nie wbijała igły zbyt blisko, by szew nie był gruby i nie wyróżniał się na subtelnej, zwiewnej sukni. Była pewna, że nikt nie zauważy małej usterki, a Eileen jeszcze nim dojdzie do ołtarza o niej zapomni. Hereward przysłoni cały jej świat.
— Jeśli będziesz zdenerwowana wypij kieliszek wina. Skrop się perfumami, otwórz okno, świeże powietrze dobrze ci zrobi. Nie zdejmuj wszystkiego z siebie, pozwól mu to zrobić za ciebie. Twój ojciec lubi... — zaczęła mówić i opowiadać o wszystkim, co mogło pomóc Eileen podczas nocy poślubnej. — Gotowe. — Wstała i odłożyła wszystko z powrotem do szafki. Stanęła przy Eileen i spojrzała na nią raz jeszcze - w całości. Prezentowała się zjawiskowo. — Ach, jeszcze perfumy!— Gwałtownie poderwała się do biegu i wróciła z flakonem, którym od razu skropiła pannę Wilde. Młodą pannę. Przyszłą panią Bartius.
The member 'Roana Wilde' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź