Salon
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Jest to wyraźne centrum domu, chociaż zasadniczo mało odwiedzane - a to dlatego, że większość gości niemal natychmiast przechodzi do kuchni, z której wprost na resztę domu spod ręki Roany Wilde wylatują aromaty gotowanych, pieczonych i duszonych potraw.
Jest urządzony skromnie, przytulnie, w prostym stylu, ale z dozą elegancji (jak na kornwalijskie standardy). Na starym, wysłużonym stole z dębowego drewna zawsze znajdzie się jakiś wazon z kwiatami (nawet zimą, gdy o ich żywotność dba pan Weasley); przy kominku niemal ciągle gra stary gramofon, umilając życie domownikom i ich codziennej tułaczce przez życie; w głębi pokoju ułożone w równym stosie leżą pocięte drwa, rozsiewając dookoła przyjemny zapach lasu, który notabene rośnie nieopodal domu.
Jest urządzony skromnie, przytulnie, w prostym stylu, ale z dozą elegancji (jak na kornwalijskie standardy). Na starym, wysłużonym stole z dębowego drewna zawsze znajdzie się jakiś wazon z kwiatami (nawet zimą, gdy o ich żywotność dba pan Weasley); przy kominku niemal ciągle gra stary gramofon, umilając życie domownikom i ich codziennej tułaczce przez życie; w głębi pokoju ułożone w równym stosie leżą pocięte drwa, rozsiewając dookoła przyjemny zapach lasu, który notabene rośnie nieopodal domu.
Trudno jej się patrzyła na matkę, która doznawała krzywd ze strony anomalii, chociaż nawet czubkiem małego palca nie tkwiła w czarodziejskim świecie. Dobrze, otaczała się nim, jej mąż i córki posiadały w sobie tę iskrę, ale nigdy sama z magii nie korzystała, dlaczego więc przyszło jej cierpieć za cały świat? Poczytywała to jako żywną niesprawiedliwość i za każdym razem, kiedy słyszała od ojca, że mamie znowu coś się działo, wzrastała w niej przedziwna złość małego dziecka na coś, czemu nie potrafi zaradzić. Bezradność stała się niezaprzeczalnie jej przyjaciółką od czasu tragedii w Złotej Wieży.
Ten ślub, choć tak stresujący dla samej Eileen, miał być swoistą odskocznią dla Roany. W natłoku pracy, w harmidrze nawoływań o kolejne niezapięte krawaty i biżuterię, która przed chwilą była w szufladce, ciężar maja stawał się niemal niewidzialny, lekki jak piórko, które przypadkowo opadnie na ramię. Nawet w tak ważnym momencie bliżej było jej do zamartwiania się o najbliższych, niż do myślenia o sobie samej i swoich problemach.
Te powróciły jak spóźniona lawina, kiedy mama wzięła do dłoni igłę i nitkę. Eileen obserwowała jej ruchy, szybko uświadamiając sobie, że w dokładnie ten sam sposób łatała dziury w jej sukienkach po udanych eskapadach na drzewa w sadzie pana White’a. Kącik ust drgnął ku górze, ale jej myśli ułamek sekundy później pędziły już w innym kierunku i mięśnie twarzy rozluźniły się, łagodnie opadły. Jakby w zmartwieniu. Nie było tajemnicą to, że czekała ich wojna. Stała tuż za rogiem z założonymi na piersi ramionami i z brodą uniesioną wysoko ku górze jak u niecierpliwiącego się zachowaniem swojego dziecka rodzica. Zakon Feniksa rozkładał swoje skrzydła, gubił pióra, potrzebowali teraz każdej różdżki, a jej przyszło… rodzić dzieci? Uśmiechnęła się do matki, zmuszając samą siebie do powrotu do marzeń, o których jej mówiła. Wtedy naprawdę bardzo chciała zostać matką, ale teraz…
Teraz to zdawało się być bardziej niebezpieczne i niepewne. Niemalże irracjonalne.
Strach przeminie, potem będzie już tylko szczęście.
– To już nie mogę doczekać się tego szczęścia – odparła cicho, przełykając od razu gorzką gulę. Ślub, Hereward, ósmy maja. Oboje na to pozwolili. Winni? A może tak po prostu miało być? – Nie bałaś się, kiedy nosiłaś najpierw Rossę, a potem mnie pod sercem? Nie bałaś się, że… że coś pójdzie nie tak? Że nie dasz sobie z tym rady? Są tak napięte stosunki między władzami mugolskimi a naszymi... w takich czasach przyszło kobietom zmagać się z macierzyństwem?
Boję się.
Osiadło gdzieś z tyłu jej głowy, zatrzepotało kruchymi skrzydłami pod sufitem, przypomniało o strachu odczuwanym przy początku maja i tym odczuwanym jeszcze długo potem. Niepotrzebnie poruszała ten temat, smutny i zupełnie niepasujący do cudownie lekkich wspomnień związanych ze zbliżającym się ślubem, ale słowa wypłynęły z niej same, wartkim strumieniem. Strach szybko umknął, jakby sam przestraszył się tak trywialnych rad Roany. Rumieńce wpełzły na jej policzki bez zaproszenia, ale raczej z powodu wstydliwych wspomnień, a nie matki dotykającej najczulsze struny każdej kobiety stojącej o krok od kobierca. Nie pili wtedy wina, ale wcale nie musieli. Uwolnione w jednej chwili pokłady żarliwej tęsknoty wywołały podobny efekt. Nawet, jeśli skropiła się wtedy perfumami, wciąż czuła w nozdrzach tylko jego zapach. Stłumiony aromatem mocnej, czarnej herbaty papierosowy dym, lekka nuta atramentu i startego pergaminu. Okno było wtedy otwarte? Nie, uchylone. Dostrzegła to, nim wszystko przestało mieć jakikolwiek sens.
Przełknęła ślinę, ucinając szybko wspomnienia. Nie powinna była ulegać swoim instynktom, nie powinna była wtedy pozwolić sobie samej na dłonie łaknące jego obecności. Teraz finalny rozrachunek wydawał się być logiczny, wtedy wstrzymanie się, powiedzenie prostego „nie” graniczyło z cudem.
– Postaram się – tym razem to może okazać się znacznie trudniejsze, mniej naturalne? – To nie może być aż tak trudne, prawda? Nie wiem, jakich ma sąsiadów. Och, co ja gadam. Możemy już iść? Bo z moich starań będą nici, jeśli ucieknie sprzed ołtarza – uśmiechnęła się niepewnie, nerwowo, wcierając perfumy knykciami tuż pod płatkami uszy. Nim zdążyła pomyśleć, wyciągnęła swoje ramiona i otuliła nimi drobną sylwetkę swojej Roany. – Kocham cię, mamo. Za to, że cerujesz mi suknię ślubną i mówisz, że powinnam wypić kieliszek wina przed… oddaniem swojego wianka mojemu mężowi – zza jej jasnych, muśniętych pomadką ust wyrwał się cichy, wilgotny śmiech. Przecież już mu go oddała. – I za to, że jesteś – odchyliła się, biorąc głęboki wdech. – Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie poradziła.
Ten ślub, choć tak stresujący dla samej Eileen, miał być swoistą odskocznią dla Roany. W natłoku pracy, w harmidrze nawoływań o kolejne niezapięte krawaty i biżuterię, która przed chwilą była w szufladce, ciężar maja stawał się niemal niewidzialny, lekki jak piórko, które przypadkowo opadnie na ramię. Nawet w tak ważnym momencie bliżej było jej do zamartwiania się o najbliższych, niż do myślenia o sobie samej i swoich problemach.
Te powróciły jak spóźniona lawina, kiedy mama wzięła do dłoni igłę i nitkę. Eileen obserwowała jej ruchy, szybko uświadamiając sobie, że w dokładnie ten sam sposób łatała dziury w jej sukienkach po udanych eskapadach na drzewa w sadzie pana White’a. Kącik ust drgnął ku górze, ale jej myśli ułamek sekundy później pędziły już w innym kierunku i mięśnie twarzy rozluźniły się, łagodnie opadły. Jakby w zmartwieniu. Nie było tajemnicą to, że czekała ich wojna. Stała tuż za rogiem z założonymi na piersi ramionami i z brodą uniesioną wysoko ku górze jak u niecierpliwiącego się zachowaniem swojego dziecka rodzica. Zakon Feniksa rozkładał swoje skrzydła, gubił pióra, potrzebowali teraz każdej różdżki, a jej przyszło… rodzić dzieci? Uśmiechnęła się do matki, zmuszając samą siebie do powrotu do marzeń, o których jej mówiła. Wtedy naprawdę bardzo chciała zostać matką, ale teraz…
Teraz to zdawało się być bardziej niebezpieczne i niepewne. Niemalże irracjonalne.
Strach przeminie, potem będzie już tylko szczęście.
– To już nie mogę doczekać się tego szczęścia – odparła cicho, przełykając od razu gorzką gulę. Ślub, Hereward, ósmy maja. Oboje na to pozwolili. Winni? A może tak po prostu miało być? – Nie bałaś się, kiedy nosiłaś najpierw Rossę, a potem mnie pod sercem? Nie bałaś się, że… że coś pójdzie nie tak? Że nie dasz sobie z tym rady? Są tak napięte stosunki między władzami mugolskimi a naszymi... w takich czasach przyszło kobietom zmagać się z macierzyństwem?
Boję się.
Osiadło gdzieś z tyłu jej głowy, zatrzepotało kruchymi skrzydłami pod sufitem, przypomniało o strachu odczuwanym przy początku maja i tym odczuwanym jeszcze długo potem. Niepotrzebnie poruszała ten temat, smutny i zupełnie niepasujący do cudownie lekkich wspomnień związanych ze zbliżającym się ślubem, ale słowa wypłynęły z niej same, wartkim strumieniem. Strach szybko umknął, jakby sam przestraszył się tak trywialnych rad Roany. Rumieńce wpełzły na jej policzki bez zaproszenia, ale raczej z powodu wstydliwych wspomnień, a nie matki dotykającej najczulsze struny każdej kobiety stojącej o krok od kobierca. Nie pili wtedy wina, ale wcale nie musieli. Uwolnione w jednej chwili pokłady żarliwej tęsknoty wywołały podobny efekt. Nawet, jeśli skropiła się wtedy perfumami, wciąż czuła w nozdrzach tylko jego zapach. Stłumiony aromatem mocnej, czarnej herbaty papierosowy dym, lekka nuta atramentu i startego pergaminu. Okno było wtedy otwarte? Nie, uchylone. Dostrzegła to, nim wszystko przestało mieć jakikolwiek sens.
Przełknęła ślinę, ucinając szybko wspomnienia. Nie powinna była ulegać swoim instynktom, nie powinna była wtedy pozwolić sobie samej na dłonie łaknące jego obecności. Teraz finalny rozrachunek wydawał się być logiczny, wtedy wstrzymanie się, powiedzenie prostego „nie” graniczyło z cudem.
– Postaram się – tym razem to może okazać się znacznie trudniejsze, mniej naturalne? – To nie może być aż tak trudne, prawda? Nie wiem, jakich ma sąsiadów. Och, co ja gadam. Możemy już iść? Bo z moich starań będą nici, jeśli ucieknie sprzed ołtarza – uśmiechnęła się niepewnie, nerwowo, wcierając perfumy knykciami tuż pod płatkami uszy. Nim zdążyła pomyśleć, wyciągnęła swoje ramiona i otuliła nimi drobną sylwetkę swojej Roany. – Kocham cię, mamo. Za to, że cerujesz mi suknię ślubną i mówisz, że powinnam wypić kieliszek wina przed… oddaniem swojego wianka mojemu mężowi – zza jej jasnych, muśniętych pomadką ust wyrwał się cichy, wilgotny śmiech. Przecież już mu go oddała. – I za to, że jesteś – odchyliła się, biorąc głęboki wdech. – Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie poradziła.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Chwytała materiał delikatnie między palce i przekłuwała przez niego ostrą igłę z delikatną, ledwie widoczną nicią. Wiedziała, że nikt poza nimi dwiema nie zauważy tego mankamentu. Dla niej to było jednak istotne, by zszyć powstałą dziurę tak, by nie pozostał po niej ani ślad, ani najmniejsza blizna na materiale. Z wielką precyzją ścigała ku sobie tworzywo, zachowując niezmieniony kształt i formę lekkich fal, subtelnych plisów, w które układała się suknia. Zaciskała zęby, patrząc z przymrużonymi oczami — wzrok był jednak już nie ten, wkładała podwójną pracę w to, by wykonać swoje matczyne, z pozoru banalne obowiązki. Kiedy Eileen spytała ją o tą oczywistą kwestię, już kończyła naprawiać szkody. Zrobiła pętelkę; jedną, a później drugą, zapobiegawczo, na wypadek, gdyby pierwszą źle przełożyła z powodu kiepskiego wzroku. Uśmiechnięta wygładziła suknię i powoli wstała, podpierając się ręką o kolano.
— Pewnie, że się bałam! — Żachnęła się, marszcząc brwi, po czym zwinęła resztę naciągniętej nici na kłębek, w który wbiła cienką igłę. Popatrzyła na nią, a potem czule ujęła wolną ręką jej dłoń.— Bałam się jak cholera, ale co miałam zrobić? Jak już się trafiło, to trzeba było to przeboleć i wynosić. Ostatnie tygodnie były potworne, chciałam zmusić ojca, żeby was siłą wyciągnął, bo już miałam dość — mruknęła w zamyśleniu, ale jej oblicze szybko złagodniało, a uśmiech znów rozpromienił jej nieco pomarszczoną, choć dziś zadbaną i podkreśloną makijażem twarz. — Ale zrobiłabym to jeszcze raz. Wtedy byłam sama. Miałam tylko twojego tatę, Eileen. Ty masz Herewarda, waszych wspaniałych przyjaciół, tatę, mnie — Zacisnęła mocniej dłoń na jej przegubie, a palcami pogładziła jej delikatną skórę. — Nie było łatwo, teraz też nie jest, ale dasz sobie radę. Nie musisz się tym martwić, skarbie. Macierzyństwo nie jest łatwe, niezależnie od czasów. Bycie matką wymaga pasma wyrzeczeń, wielkiego poświęcenia, wysiłku, wymaga oddania siebie w pełni komuś innemu. Ale każdy uśmiech tej małej istoty rekompensuje to wszystko. I przestajesz się bać. I jesteś w stanie walczyć i przenosić góry, stajesz się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nic cię nie złamie. Nie ma się czego bać, Eileen. Trzeba się cieszyć i brać do pracy!
Sięgnęła dłonią do jej włosów, by poprawić wypadający kosmyk.
— Z sąsiadami się rozprawię — spoważniała nagle, a jej wzrok sugerował, że wcale nie żartuje. Pogładziła ją delikatnie — chciała ją objąć jeszcze mocniej, ale nie mogła pozwolić, by omdlała z powodu braku oddechu, lub by materiał rozpruł się gdzieś indziej, jej włosy wypadły z misternego upięcia. Ona sama jednak nie podołała temu wszystkiemu. Łzy napłynęły jej do oczu, oddech ugrzązl w gardle, wraz ze słowami, którymi chciała jej odpowiedzieć na to wszystko, a nie potrafiła. Rozkleiła się zupełnie, pozwalając, by zalała ją gwałtowna fala gorąca.
— Ja ciebie też kocham bardzo mocno, pamiętaj o tym — wydukała przez łzy, tracąc powoli nad sobą panowanie. Kiedy się od siebie odsunęły, powachlowała się dłonią i odwróciła wzrok, próbując ukryć żałosne wzruszenie. — No, już, już, nie mogę wyglądać w dniu twojego ślubu jak stara matka z depresją — burknęła z niezadowoleniem, wycierając palcami kąciki oczu. — Czas na ciebie, pączusiu — ponagliła ją, pedantycznie poprawiając jej suknię, tym samym unikając wzroku. Była pewna, że rozpłacze się od razu, gdy ich wzrok się skrzyżuje. Wygładziła materiał swojej spódnicy i ruszyła energicznym, żwawym krokiem w stronę drzwi, otwierając je zamaszyście, nerwowo i czekając po drugiej stronie na Eileen. To nie było wyjście na zewnątrz, to było przejście przez próg dorosłości, pozostawienie starego rozdziału za sobą i otwarcie nowego. I nie mogła się już doczekać, by patrzeć, jak rozstawia zupełnie nowe elementy, w swoim nowym życiu.
— Pewnie, że się bałam! — Żachnęła się, marszcząc brwi, po czym zwinęła resztę naciągniętej nici na kłębek, w który wbiła cienką igłę. Popatrzyła na nią, a potem czule ujęła wolną ręką jej dłoń.— Bałam się jak cholera, ale co miałam zrobić? Jak już się trafiło, to trzeba było to przeboleć i wynosić. Ostatnie tygodnie były potworne, chciałam zmusić ojca, żeby was siłą wyciągnął, bo już miałam dość — mruknęła w zamyśleniu, ale jej oblicze szybko złagodniało, a uśmiech znów rozpromienił jej nieco pomarszczoną, choć dziś zadbaną i podkreśloną makijażem twarz. — Ale zrobiłabym to jeszcze raz. Wtedy byłam sama. Miałam tylko twojego tatę, Eileen. Ty masz Herewarda, waszych wspaniałych przyjaciół, tatę, mnie — Zacisnęła mocniej dłoń na jej przegubie, a palcami pogładziła jej delikatną skórę. — Nie było łatwo, teraz też nie jest, ale dasz sobie radę. Nie musisz się tym martwić, skarbie. Macierzyństwo nie jest łatwe, niezależnie od czasów. Bycie matką wymaga pasma wyrzeczeń, wielkiego poświęcenia, wysiłku, wymaga oddania siebie w pełni komuś innemu. Ale każdy uśmiech tej małej istoty rekompensuje to wszystko. I przestajesz się bać. I jesteś w stanie walczyć i przenosić góry, stajesz się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nic cię nie złamie. Nie ma się czego bać, Eileen. Trzeba się cieszyć i brać do pracy!
Sięgnęła dłonią do jej włosów, by poprawić wypadający kosmyk.
— Z sąsiadami się rozprawię — spoważniała nagle, a jej wzrok sugerował, że wcale nie żartuje. Pogładziła ją delikatnie — chciała ją objąć jeszcze mocniej, ale nie mogła pozwolić, by omdlała z powodu braku oddechu, lub by materiał rozpruł się gdzieś indziej, jej włosy wypadły z misternego upięcia. Ona sama jednak nie podołała temu wszystkiemu. Łzy napłynęły jej do oczu, oddech ugrzązl w gardle, wraz ze słowami, którymi chciała jej odpowiedzieć na to wszystko, a nie potrafiła. Rozkleiła się zupełnie, pozwalając, by zalała ją gwałtowna fala gorąca.
— Ja ciebie też kocham bardzo mocno, pamiętaj o tym — wydukała przez łzy, tracąc powoli nad sobą panowanie. Kiedy się od siebie odsunęły, powachlowała się dłonią i odwróciła wzrok, próbując ukryć żałosne wzruszenie. — No, już, już, nie mogę wyglądać w dniu twojego ślubu jak stara matka z depresją — burknęła z niezadowoleniem, wycierając palcami kąciki oczu. — Czas na ciebie, pączusiu — ponagliła ją, pedantycznie poprawiając jej suknię, tym samym unikając wzroku. Była pewna, że rozpłacze się od razu, gdy ich wzrok się skrzyżuje. Wygładziła materiał swojej spódnicy i ruszyła energicznym, żwawym krokiem w stronę drzwi, otwierając je zamaszyście, nerwowo i czekając po drugiej stronie na Eileen. To nie było wyjście na zewnątrz, to było przejście przez próg dorosłości, pozostawienie starego rozdziału za sobą i otwarcie nowego. I nie mogła się już doczekać, by patrzeć, jak rozstawia zupełnie nowe elementy, w swoim nowym życiu.
The member 'Roana Wilde' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź