Salonik na piętrze
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Salonik na piętrze
Komnata ta znajduje się w bardziej prywatnej części dworu, z dala od sali balowych, jadalni i salonów gdzie podejmowani są gości lordów i lady Rosier. Salonik jest niewielki i służy członkom rodziny do wspólnego spędzania czasu w swym kameralnym gronie. Niewielki, lecz wciąż bardzo przytulny i elegancki. Tak jak w innych komnatach dworu dominują tu jasne, kremowe barwy, zaś eleganckie meble sprowadzono prosto z Francji.
Słońce w końcu wyjrzało zza chmur, które przez wiele ostatnich dni kłębiły się nad Chateau Rose, czyniąc je jeszcze bardziej ponurym; przez pierwsze dni nieustannie lał deszcz, a gdy dworem wstrząsnęła nawałnica tak potężna, że zadrżał w posadach, wcale nie zrobiło się choćby odrobinę cieplej. Maj mijał, niedługo winny dojrzeć pierwsze czereśnie, powietrze powinno być przesycone słodkim zapachem kwitnących bzów. Zaburzenia magiczne w nosie miały jednak naturalny porządek rzeczy i zamiast cieplej, robiło się coraz chłodniej. Tego ranka słońce wychynęło zza chmur po raz pierwszy od kilku dni, a promienie ostrego, porannego światła wpadały przez okiennice. Wcześnie Prymulka zgodnie z rozkazem zsunęła ciężkie, kremowe zasłony, uchyliła jedno okno, by wpuścić do saloniku nieco świeżego powietrza, przesyconego
Najmłodsza z Róż zjawiła się w saloniku na piętrze w porze śniadania. Tristan znów był nieobecny, zaś Evandra przebudziła się ze śpiączki zaledwie przed tygodniem. Wciąż była za słaba, by opuszczać Chateau Rose, lecz Fantine kamień spadł z serca - była obecna w momencie, gdy czarnomagiczna siła zaatakowała drobne, filigranowe ciało półwili, a serpentyna zacisnęła dłoń na bladym gardle. Wstrząsnęło to Różą do głębi, przez wiele następnych dni nie potrafiła pozbyć się ciężaru, jakim było paskudne uczucie winy. Miała je, bo nie potrafiła Evandrze pomóc i mimo wszystko, cokolwiek nie powiedział Tristan, Melisande i matka, zapewniając Fanny, że nie jest niczemu winna, wciąż żałowała, że nie potrafiła pomóc.
Trwała więc przy niej, gdy leżała w łożu nieprzytomna, dręczyła medyków, by starali się bardziej, dopytywała czy dostrzegają choćby najmniejsze oznaki polepszenia stanu bratowej - a gdy się przebudziła uroniła kilka łez ulgi i od tamtego momentu, gdy tylko mogła, spędzała z Evandrą czas, jeśli tylko sobie tego życzyła. Świeżo upieczona lady Rosier nabierała sił, a Fantine nie miała serca, by upierać się, by dalej gniła w łożu, zaproponowała więc, by zjadły razem śniadanie w saloniku na piętrze. Prymulka zadbała, by na stole pojawiła się gorąca kawa, sok dyniowy i pomarańczowy, słodkie bułeczki, chrupkie pieczywo i najlepsze owocowe marmolady. Sama Różyczka jadała tyle, co wróbelek, dbając o swą nienaganną figurę, a ponadto przez ostatnie wydarzenia, które dręczyły jej rodzinę, wcale nie miała ochoty, jednakże była gotowa się poświęcić i jeść dalej, pilnując by Evandra uczyniła to samo - musiała nabrać sił.
-Zbliża się dzień urodzin lorda Bastiena - powiedziała Fantine, obracając w dłoniach filiżankę z mocną kawą; poruszyła temat błahy i banalny, bo ufała, że Evandra to zrozumie. Ostatnie dni w Chateau Rose wypełnione były milczeniem, bądź wspominkami ojca, a to jedynie pogłębiało ranę w sercu -Chciałabym podarować mu jedwabną chusteczkę, obiecał, że jeśli mu ją podaruję, będzie miał ją przy sercu podczas następnego pojedynku - ciągnęła dalej. Opowiadała już Evandrze o tym młodzieńcu, przed kilkoma tygodniami, kiedy wszystko zdawało się być w porządku. Teraz kwiecień wydawał się datą sprzed tysiąca lat -Nie potrafię jednak tak pięknie wyszywać jak ty. Nauczysz mnie tego, Evandro?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Każdy krok wciąż kosztował ją sporo wysiłku. O zadarciu dumnie i wysoko głowy nie było mowy, podobnie jak o pokonaniu wszystkich, krętych stopni schodów na raz. Irytowała ją ta niemoc, ale ze względu na siebie - i nie tylko - znosiła ją bez szemrania.
Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że tkwiła w letargu całą wieczność. Zawieszona gdzieś pomiędzy jawą i snem, wyrwała się im nagle, bez ostrzeżenia, gwałtownie otwierając oczy. Nie potrafiła przywołać z pamięci okoliczności, które pchnęły ją w upiorne objęcia Serpentyny, nie wiedziała jak długo była nieprzytomna. Uzdrowiciele krzątający się przy jej łóżku byli oszczędni w słowach, wszystkiego więc musiała dowiedzieć się od Fantine, na której dłoni zaciskały się jej nienaturalnie lodowate palce. Sama chciała jej powiedzieć coś bardzo ważnego już, teraz, ale końcem końców ugryzła się w język i dopiero, kiedy jej siostra opuściła komnatę, zażądała od medykomaga odpowiedzi. Odetchnęła, dowiedziawszy się, że dziecku nic nie jest. Jest silny powiedział. Silniejszy niż ty, Evandro.
Z przyjemnością zgodziła się na wspólne śniadanie w pokoju innym niż jej własna sypialnia. Miała po dziurki w nosie leżenia w łóżku, do którego została przykuta nakazem uzdrowicieli i wyraźnym życzeniem Tristana. Pchnęła drzwi, wchodząc do środka saloniku, w którym czekała już Fantine. Przywitała Różę ciepłym uśmiechem, a ten rozjaśnił jej zmęczony wyraz twarzy. Nie musiała przed nią udawać, choć bardzo chciała, aby jej kruche zdrowie nie przysparzało bratowej dodatkowych trosk. Miała ich wystarczająco; sama mocno przeżyła śmierć lorda Rosiera, dusząc się z poczucia winy, że nie mogła być z Tristanem oraz jego siostrami w chwilach największej żałoby. Usiadła, zmuszając się do tego, aby przełknąć chociaż kawałek chleba z obficie nałożoną marmoladą.
Podniosła spojrzenie na Fantine, kiedy podjęła temat lorda Bastiana. Szczerze była jej wdzięczna, że pierwsze, co powiedziała, nie było związane z jej samopoczuciem, kondycją bądź zdrowiem.
- To wspaniały pomysł, Fantine. Taki wyjątkowy prezent zasługuje, aby nosić go blisko serca - odparła bez zawahania. Była ciekawa, jak bardzo osobisty miał mieć on charakter, ale zamiast spytać o to otwarcie, szukała odpowiedzi w licach Róży.
- Z przyjemnością nauczę cię tej tylko pozornie trudnej sztuki. Myślałaś już, co chciałabyś wyhaftować na chusteczce? - odłożyła filiżankę, którą od dłuższego czasu trzymała w dłoniach na tyle dyskretnie, aby nie można było zbyt łatwo dostrzec, że nie wypiła nawet jednego, większego łyka kawy. Apetyt jej nie służył. Nie odczuwała także pragnienia.
Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że tkwiła w letargu całą wieczność. Zawieszona gdzieś pomiędzy jawą i snem, wyrwała się im nagle, bez ostrzeżenia, gwałtownie otwierając oczy. Nie potrafiła przywołać z pamięci okoliczności, które pchnęły ją w upiorne objęcia Serpentyny, nie wiedziała jak długo była nieprzytomna. Uzdrowiciele krzątający się przy jej łóżku byli oszczędni w słowach, wszystkiego więc musiała dowiedzieć się od Fantine, na której dłoni zaciskały się jej nienaturalnie lodowate palce. Sama chciała jej powiedzieć coś bardzo ważnego już, teraz, ale końcem końców ugryzła się w język i dopiero, kiedy jej siostra opuściła komnatę, zażądała od medykomaga odpowiedzi. Odetchnęła, dowiedziawszy się, że dziecku nic nie jest. Jest silny powiedział. Silniejszy niż ty, Evandro.
Z przyjemnością zgodziła się na wspólne śniadanie w pokoju innym niż jej własna sypialnia. Miała po dziurki w nosie leżenia w łóżku, do którego została przykuta nakazem uzdrowicieli i wyraźnym życzeniem Tristana. Pchnęła drzwi, wchodząc do środka saloniku, w którym czekała już Fantine. Przywitała Różę ciepłym uśmiechem, a ten rozjaśnił jej zmęczony wyraz twarzy. Nie musiała przed nią udawać, choć bardzo chciała, aby jej kruche zdrowie nie przysparzało bratowej dodatkowych trosk. Miała ich wystarczająco; sama mocno przeżyła śmierć lorda Rosiera, dusząc się z poczucia winy, że nie mogła być z Tristanem oraz jego siostrami w chwilach największej żałoby. Usiadła, zmuszając się do tego, aby przełknąć chociaż kawałek chleba z obficie nałożoną marmoladą.
Podniosła spojrzenie na Fantine, kiedy podjęła temat lorda Bastiana. Szczerze była jej wdzięczna, że pierwsze, co powiedziała, nie było związane z jej samopoczuciem, kondycją bądź zdrowiem.
- To wspaniały pomysł, Fantine. Taki wyjątkowy prezent zasługuje, aby nosić go blisko serca - odparła bez zawahania. Była ciekawa, jak bardzo osobisty miał mieć on charakter, ale zamiast spytać o to otwarcie, szukała odpowiedzi w licach Róży.
- Z przyjemnością nauczę cię tej tylko pozornie trudnej sztuki. Myślałaś już, co chciałabyś wyhaftować na chusteczce? - odłożyła filiżankę, którą od dłuższego czasu trzymała w dłoniach na tyle dyskretnie, aby nie można było zbyt łatwo dostrzec, że nie wypiła nawet jednego, większego łyka kawy. Apetyt jej nie służył. Nie odczuwała także pragnienia.
Gość
Gość
Obdarzyła twarz Evandry badawczym spojrzeniem. Nawet choroba, niemoc i zmęczenie nie zdołały zatrzeć jej wdzięku, który lśnił niczym diament. Nie oznaczało to jednak, że nie dostrzega cieni pod oczyma, niezdrowego kolorytu skóry, bardziej skulonej sylwetki - nie musiała przed nią udawać, znała jej stan i po prostu się martwiła. Nie potrafiła Evandry zrozumieć tak do końca, nie wiedziała jak to jest, gdy twe własne ciało i moc, obracają się przeciwko tobie, nigdy nie była chora. Jedyne co Fanny doskwierało, to uczulenie na świnie, lecz poza tym była zdrowa jak ryba. Starała się jednak zrozumieć, próbowała ze wszystkich swych sił, wytężając śladowe ilości empatii, jakie w sobie miała. Nie było to trudne, Evandra stała się jej bliska, obdarzyła ją uczuciem tak jak siostrę. Stała się członkiem ich rodziny, a rodzina dla Fantine była od zawsze najważniejsza. Podejrzewała więc, że Evandra ma dość. Swojego stanu, swej choroby, swej sypialni swego łoża, ale też ciągłych pytań o to jak się czuje, czy cokolwiek się poprawiło, czy już jej lepiej? Listy pełne troski napływały zewsząd, lecz ciągłe drążenie tematu choroby z pewnością lady Rosier zdrowia nie wróci. Dlatego też Fantine zdecydowała się poruszyć temat lorda Bastiena i haftowania - tym razem, wyjątkowo nie z egoistycznej potrzeby mówienia o sobie samej -by odciągnąć myśli bratowej od żałoby i osobistego dramatu. Chciała, aby poczuła się normalnie. Tak jakby nic się nie stało. Tak, jakby dalej prowadziła absolutnie normalne życie młodej damy. Im obu było to potrzebne.
-Myślę, że cokolwiek bym mu nie podarowała, nosiłby blisko serca - odparła nieskromnie Fantine.
Lady Evandra próżno szukała rumieńca na bladych licach szwagierki, skalanych kilkoma szlachetnymi piegami. Przez te miesiące od ślubu nieśpiesznie dowiadywała się, że Fanny, choć była młodziutką, niezamężną panną, tak skromna jak panna nie była. Nie rumieniła się na wspomnienie o młodzieńcach, nie była nie śmiała, a skora do flirtu i odważna w słowach. Na pełne usta Fantine wychynął nieprzewrotny uśmieszek, gdy pomyślała o tym, co naprawdę chciałaby lordowi Bastienowi wyszyć, lecz nie ośmieliła się powiedzieć tego na głos. Dbała o to aby skłonność do flirtu nie zaszkodziła jej reputacji.
-Moje inicjały, oczywiście, lecz to chyba zbyt banalne, nie sądzisz? - cóż, lady Evandra z pewnością miała już okazję się przekonać, że Fantine nie grzeszy skromnością, przejawiając tym samym niezwykłe podobieństwo do brata. Pewność siebie graniczyła u nich obojga po prostu z arogancją -[b]Albo fragment wiersza, jeśli się zmieści[/b - dodała niepewnie.
-Myślę, że cokolwiek bym mu nie podarowała, nosiłby blisko serca - odparła nieskromnie Fantine.
Lady Evandra próżno szukała rumieńca na bladych licach szwagierki, skalanych kilkoma szlachetnymi piegami. Przez te miesiące od ślubu nieśpiesznie dowiadywała się, że Fanny, choć była młodziutką, niezamężną panną, tak skromna jak panna nie była. Nie rumieniła się na wspomnienie o młodzieńcach, nie była nie śmiała, a skora do flirtu i odważna w słowach. Na pełne usta Fantine wychynął nieprzewrotny uśmieszek, gdy pomyślała o tym, co naprawdę chciałaby lordowi Bastienowi wyszyć, lecz nie ośmieliła się powiedzieć tego na głos. Dbała o to aby skłonność do flirtu nie zaszkodziła jej reputacji.
-Moje inicjały, oczywiście, lecz to chyba zbyt banalne, nie sądzisz? - cóż, lady Evandra z pewnością miała już okazję się przekonać, że Fantine nie grzeszy skromnością, przejawiając tym samym niezwykłe podobieństwo do brata. Pewność siebie graniczyła u nich obojga po prostu z arogancją -[b]Albo fragment wiersza, jeśli się zmieści[/b - dodała niepewnie.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To prawda. Lady Rosier lakonicznie odpowiadała na pytania dotyczące stanu jej zdrowia, samopoczucia oraz zachcianek, a najchętniej nie mówiła nic. O ile przed najbliższymi, za których naturalnie uważała siostry Tristana, nie musiała robić dobrej miny do złej gry, tak w stosunku do uzdrowicieli bywała opryskliwa. Gości na dworze omijała szerokim łukiem. Jak dotąd zdobyła się na spisanie tylko wybiórczych odpowiedzi na listy, które piętrzyły się w stosiku porzuconym na sekretarzyku w jej pokoju. Potrzebowała zapomnieć o ataku, niestety większość uwzięła się, aby zatrzymać ją w okowach przeszłości oraz wymuszać wręcz abstrakcyjne nakazy, prześcigając się w wymyślaniu, co jeszcze może jej ułatwić odzyskanie sił. Gdyby nie dziecko, kazałaby odesłać ich wszystkich w diabły.
- Niewątpliwie - przytaknęła słowom Różyczki. Lord Bastian miał prawo uważać się za szczęśliwca. Nie każdy kawaler może liczyć na życzliwość damy, którą bez dwóch zdań była jej szwagierka.
- Skądże. Twoje inicjały muszą się na niej znaleźć razem z wersem wybranego wiersza lub, jeśli wolisz, piękną różą - zaproponowała, ale ostateczna decyzja należała do Fantine. Evandra była pewna, ze na co by się nie zdecydowała, bez trudu zdoła pomóc jej stworzyć piękny haft.
Chwilę po tym, jak lady Rosier odłożyła filiżankę na spodeczek, gestem przywołała skrzatkę. Poleciła niezwłocznie sprzątnąć po śniadaniu, a następnie przynieść z jej komnat puzderko, w którym trzymała igły oraz różnokolorowe muliny. Dawno już nie miała tamborka w ręku, ale z haftowaniem było tak, jak z grą na instrumencie - pewnych ruchów oraz sprawności nie zapomina się tak łatwo. O ile w ogóle.
- Nie zwlekajmy. Przy naturalnym świetle haftuje się swobodniej. Sprawiasz mi ogromną radość, Fantine - potrzebowała tego. Tak, jak kwiat, który łaknie słońca. Bez niego nie rozkwitnie soczystym pąkiem. Pozbawiony tego życiodajnego źródła, zwyczajnie wiądł i usychał.
Prymulka dyskretnie zostawiła pudełko na okrągłym stoliku. Evandra przesunęła po nim pieszczotliwie opuszkami palców, zdjęła wieko. Odsunęła na bok igły, sięgnęła po nicie. Kiedy ostatnio próbowała zająć swoje myśli haftowaniem, małe kocie za wszelką cenę chciało ukraść muliny, skuszone tylko pozornie łatwym łupem. Strzępki rozerwane przez ostre pazurki plątały się teraz między jej palcami.
- Który kolor wybierasz? Może być to jeden, konkretny, możemy również połączyć dwa, tworząc na przykład lśniący splot... - zachęciła Różyczkę, aby dobrze przyjrzała się niciom zanim zdecyduje, która pierwsza rzuciła się jej w oczy. Nie mówiła o swoich preferencjach, była tylko i wyłącznie przewodnikiem, który miał bardzo dyskretny wkład w powstanie podarunku.
- Niewątpliwie - przytaknęła słowom Różyczki. Lord Bastian miał prawo uważać się za szczęśliwca. Nie każdy kawaler może liczyć na życzliwość damy, którą bez dwóch zdań była jej szwagierka.
- Skądże. Twoje inicjały muszą się na niej znaleźć razem z wersem wybranego wiersza lub, jeśli wolisz, piękną różą - zaproponowała, ale ostateczna decyzja należała do Fantine. Evandra była pewna, ze na co by się nie zdecydowała, bez trudu zdoła pomóc jej stworzyć piękny haft.
Chwilę po tym, jak lady Rosier odłożyła filiżankę na spodeczek, gestem przywołała skrzatkę. Poleciła niezwłocznie sprzątnąć po śniadaniu, a następnie przynieść z jej komnat puzderko, w którym trzymała igły oraz różnokolorowe muliny. Dawno już nie miała tamborka w ręku, ale z haftowaniem było tak, jak z grą na instrumencie - pewnych ruchów oraz sprawności nie zapomina się tak łatwo. O ile w ogóle.
- Nie zwlekajmy. Przy naturalnym świetle haftuje się swobodniej. Sprawiasz mi ogromną radość, Fantine - potrzebowała tego. Tak, jak kwiat, który łaknie słońca. Bez niego nie rozkwitnie soczystym pąkiem. Pozbawiony tego życiodajnego źródła, zwyczajnie wiądł i usychał.
Prymulka dyskretnie zostawiła pudełko na okrągłym stoliku. Evandra przesunęła po nim pieszczotliwie opuszkami palców, zdjęła wieko. Odsunęła na bok igły, sięgnęła po nicie. Kiedy ostatnio próbowała zająć swoje myśli haftowaniem, małe kocie za wszelką cenę chciało ukraść muliny, skuszone tylko pozornie łatwym łupem. Strzępki rozerwane przez ostre pazurki plątały się teraz między jej palcami.
- Który kolor wybierasz? Może być to jeden, konkretny, możemy również połączyć dwa, tworząc na przykład lśniący splot... - zachęciła Różyczkę, aby dobrze przyjrzała się niciom zanim zdecyduje, która pierwsza rzuciła się jej w oczy. Nie mówiła o swoich preferencjach, była tylko i wyłącznie przewodnikiem, który miał bardzo dyskretny wkład w powstanie podarunku.
Gość
Gość
Wiele lat temu, podczas jednej z wizyt na Pokątnej, kiedy to towarzyszyła matce w drodze do ulubionego sklepu z kapeluszami, miała nieszczęście spotkać czarownicę ze prosiakiem pod pachą; wystarczyło zaledwie kilka sekund spędzonych z nią w odległości mniejszej niż dwa metry, by świniowstręt po raz pierwszy dał o sobie znać. Alabastrowe, wątłe rączki, nie wystawiane na słońce, ani nie zmuszone do pracy, pokryły się palącymi, czerwonymi plamami, wyraźnie świadczącymi o silnym uczuleniu. Nie było to nic groźnego, z pewnością nie zagrażało życiu, plamy zniknęły w przeciągu kilku dni, dzięki maściom od najlepszych uzdrowicieli, lecz malutka Fantine sądziła, że po prostu umiera - leżała w swoim łóżku jak na łożu śmierci i obiecała Melisande, że odda jej wszystkie swoje porcelanowe lale. Nigdy więcej nie chorowała, za wyjątkiem sporadycznego magicznego kataru, który dręczy każdego czarodzieja, nieważne jakiego statusu, czy krwi, nie miała więc pojęcia jak to jest być chorym. O serpentynie, z którą urodziła się Evandra, wiedziała nie od dziś, nie od wczoraj, nie od ślubu. Czytała i słyszała, że to najgroźniejsza z przypadłości, ogromne nieszczęście, kajdany na rękach i nogach dla młodej dziewczyny, wyrok śmierci - wszystko brzmiało strasznie i okrutnie, lecz wciąż wychodziło to poza pojęcia młodej Różyczki. Dopiero, gdy ujrzała Evandrę nieprzytomną, kiedy spędzała przy jej łóżku całe dnie i wieczory, wypatrując oznak przebudzenia, dopiero teraz, gdy widziała odciśnięte piętno choroby na pięknej twarzy żony Tristana -zrozumiała. Nie potrafiła pomóc, uleczyć, ulżyć w chorobie, mogła uczynić jedno: nieść pociechę Evandrze swym towarzystwem, co wcale nie było ze strony Fantine wielkim poświęceniem, gdyż swą bratową szczerze polubiła. Jej wdzięk (o który wciąż była zazdrosna), piękno, uśmiech i śmiech, jej łagodność i grę na harfie. Czuła się przy niej swobodnie.
-Inicjały i róża będą mniej zobowiązujące, niech nie myśli sobie zbyt wiele - zdecydowała Fantine, po krótkim zastanowieniu. Nie miała poważnych planów wobec lorda Bastiena, chciała jedynie nieco zamieszać mu w głowie - poważne deklaracje były więc niepotrzebne -Och, przestań, moja słodka, to ja jestem Ci wdzięczna, że patrzysz na mnie źle przez to, że wciąż nie posiadłam tej umiejętności - zachichotała cicho, odsuwając krzesło i wstając od stołu, który Prymulka jęła sprzątać. Zajęła miejsce przy okrągłym stoliczku, na miękkim fotelu obitym welurem, tuż obok fotela Evandry, by mogła uważnie śledzić ruchy jej dłoni.
-Czerwień i złoto - odpowiedziała po chwili przyglądania się niciom; miały różne, piękne kolory, lecz rodowe barwy Rosierów były Róży najbliższe - i nie wątpiła, że w przypadku Evandry i błękitów Lestrangów jest podobni -Co mam robić? - spytała, a do głosu wkradła się nuta niepewności, gdy sięgnęła po wybrane przez siebie muliny.
-Inicjały i róża będą mniej zobowiązujące, niech nie myśli sobie zbyt wiele - zdecydowała Fantine, po krótkim zastanowieniu. Nie miała poważnych planów wobec lorda Bastiena, chciała jedynie nieco zamieszać mu w głowie - poważne deklaracje były więc niepotrzebne -Och, przestań, moja słodka, to ja jestem Ci wdzięczna, że patrzysz na mnie źle przez to, że wciąż nie posiadłam tej umiejętności - zachichotała cicho, odsuwając krzesło i wstając od stołu, który Prymulka jęła sprzątać. Zajęła miejsce przy okrągłym stoliczku, na miękkim fotelu obitym welurem, tuż obok fotela Evandry, by mogła uważnie śledzić ruchy jej dłoni.
-Czerwień i złoto - odpowiedziała po chwili przyglądania się niciom; miały różne, piękne kolory, lecz rodowe barwy Rosierów były Róży najbliższe - i nie wątpiła, że w przypadku Evandry i błękitów Lestrangów jest podobni -Co mam robić? - spytała, a do głosu wkradła się nuta niepewności, gdy sięgnęła po wybrane przez siebie muliny.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lady Prudence uwielbiała poranki takie jak ten. Rześkie, niosące ze sobą nadzieję - i perspektywy kolejnego, długiego dnia, wypełnionego jedynie przyjemnościami. Najpierw orzeźwiająca kąpiel przy dźwiękach muzyki, wygrywanej na skrzypcach przez przyuczoną do tego skrzatkę, później przymierzanie sukien, w jakich dziś podbije komnaty Chateau Rose, następnie wystawne śniadanie, podane na pozłacanych talerzykach. Cieszące oczy kolory świeżych owoców, rozpływające się w ustach kawałki wyjątkowych smakołyków, których, rzecz jasna, kosztowała jedynie po drobnym gryzie. Dbała o linię, zachowując doskonałe, krągłe kształty; chciała, by takie pozostały, w nienaruszalnym pomimo upływu lat stanie. Przerażały ją wychudzone, szpetne matrony, ale także przysadziste i roztyte dalekie krewne, choć z dwojga złego wolała, by było jej więcej niż mniej. Nie kłopotała się jednak tym przesadnie, nie dziś; dziś zasłużyła na syte rozpoczęcie dnia, zwłaszcza po tych okropnościach, jakie przeszły przez Dover przed kilkoma tygodniami. Koszmar, czysty koszmar; dobrze, że już się zakończył, ale Prudence Rosier i tak prawie codziennie odwiedzała nową lady, słodką Evandrę, o której zdrowie niezwykle się martwiła. Jako ciocia Tristana, roztaczała nad jego wybranką opiekę, ciesząc się niezmiernie z powrotu półwili do przytomności. Także i tego ranka zamierzała ją odwiedzić, już najedzona, wyperfumowana, z ułożonymi w loki ciemnymi włosami i podkreślonymi oczami o drobnej siateczce zmarszczek. Miała już swoje lata, ale trzymała się całkiem nieźle - i absolutnie nie krępowało jej przebywanie z młodziutkimi panienkami.
- Och, najdroższa Evandro - i ty, moja ptaszyno, najpiękniejsza Fantine! - powitała je jak zwykle egzaltowanym tonem, przekraczając próg saloniku. Poprawiła dekolt zabudowanej sukni i zasiadła przy drugim fotelu, muskając jednocześnie nieco pulchną dłonią palce półwili. - Jakże wspaniale, że widzę was razem i w dobrym zdrowiu. Wszystko idzie ku dobremu, czyż nie? I ta pogoda - zapowiada się wspaniałe lato! - kontynuowała świergot, niezbyt trzymając się faktów, na horyzoncie pojawiały się ciemne chmury, ale ciotka Prudence słynęła z optymizmu. I naiwności. - Wykorzystamy je jak najlepiej. Nie mogę się doczekać festiwalu lata...Masz już może przygotowaną garderobę na cieplejsze dni, Fantine? Zawsze zachwyca mnie twoje wyczucie stylu - zwróciła się do brunetki, posyłając jej ciepły uśmiech. Kochała Tristana, lecz mocniej kochała jego wspaniałe siostry, nawet nieco wycofaną Melisande, choć to Fantine była jej ulubienicą. Przypominała nieco samą Prudence z czasów młodości.
- Och, najdroższa Evandro - i ty, moja ptaszyno, najpiękniejsza Fantine! - powitała je jak zwykle egzaltowanym tonem, przekraczając próg saloniku. Poprawiła dekolt zabudowanej sukni i zasiadła przy drugim fotelu, muskając jednocześnie nieco pulchną dłonią palce półwili. - Jakże wspaniale, że widzę was razem i w dobrym zdrowiu. Wszystko idzie ku dobremu, czyż nie? I ta pogoda - zapowiada się wspaniałe lato! - kontynuowała świergot, niezbyt trzymając się faktów, na horyzoncie pojawiały się ciemne chmury, ale ciotka Prudence słynęła z optymizmu. I naiwności. - Wykorzystamy je jak najlepiej. Nie mogę się doczekać festiwalu lata...Masz już może przygotowaną garderobę na cieplejsze dni, Fantine? Zawsze zachwyca mnie twoje wyczucie stylu - zwróciła się do brunetki, posyłając jej ciepły uśmiech. Kochała Tristana, lecz mocniej kochała jego wspaniałe siostry, nawet nieco wycofaną Melisande, choć to Fantine była jej ulubienicą. Przypominała nieco samą Prudence z czasów młodości.
I show not your face but your heart's desire
Na całe szczęście Fanny nie można było odmówić talentów manualnych. Jej delikatne, drobne rączki były wyjątkowo zręczne i uzdolnione, o czym wiedziano w Chateau Rose już od lat; rysunki młodziutkiej Róży zawsze wyróżniały się spośród innych, a z biegiem lat stawały się coraz piękniejsze. Dziś pędzlem, czy ołówkiem władała biegle, niemal czarując nimi na papierze, czy płótnie. Nie można było Fanny odmówić ani talentu, ani warsztatu, którego nabrała podczas nauki w Akademii Magii Beauxbatons. Obrazy Różyczki nie były jeszcze absolutnie doskonałe (choć jej samej wydawało się, że owszem), lecz miała zaledwie lat dwadzieścia jeden i wciąż się rozwijała. Te uzdolnienia miały swe odzwierciedlenie także w sztuce alchemii, która była jej konikiem spośród wszystkich dziedzin magi. Eliksiry wymagały delikatności, niezwykłej precyzji, odpowiedniego dotyku i wyczucia - a ich Fantine bynajmniej nie brakowało.
Bardzo szybko więc podłapała to, co przekazywała jej Evandra, a nauka ta sprawiała Fantine przyjemność. Haft był szlachetną sztuką zdobienia, ulubioną rozrywką podczas spotkań wysoko urodzonych dam, a nieznajomość jej mogła wytłumaczyć jedynie skupieniem na malarstwie i eliksirach. Wypytywała Evandrę o wszystko, w końcu sama biorąc w dłonie tamborek i igłę. Nawlekła nań czerwoną nić i przystąpiła do praktycznej części nauk, uważnie słuchając wskazówek swojej bratowej.
Przerwało im skrzypnięcie drzwi i Fantine uniosła spojrzenie rozgniewana, by sprawdzić kto wtargnął do saloniku i naruszył ich spokój, lecz widok lady Prudence przegnał grymas z twarzy Fantine. Na różane usteczka wychynął szczery, ciepły uśmiech.
-Dzień dobry, ciociu Prudence! Cudownie Cię widzieć - odparła jej, kłaniając się głową na powitanie jako pierwsza, okazując szacunek starszej krewnej. Cioteczka może i bywała zbyt teatralna w swych gestach i słowach, lecz z całą pewnością była oddana rodzinie i zawsze reprezentowała ród Rosier odpowiednio i z godnością.
Fanny odłożyła tamborek i nić na stoliczek, skupiając się na radosnym świergocie lady Prudence, w istocie nie mającego wiele wspólnego z rzeczywistością, lecz nie zamierzała wyprowadzać ją z błędu - bo i po co? Wszyscy pozwalali żyć jej we własnym świecie, tak było lepiej zarówno dla niej, jak i wszystkich innych w tym dworze.
-Muszę powiedzieć, że ciocia również wygląda wspaniale, już niedługo będziemy świętować cioci dwudzieste urodziny, a nie wyglądasz na więcej niźli siedemnaście - powiedziała Fantine, a komplement spłynął z jej ust gładko i bez zawahania. Lady Prudence lubiła pochlebstwa, których Różyczka nigdy jej nie szczędziła. -Och, tak, oczywiście. Kilka dni temu odwiedziła mnie francuska, uzdolniona projektantka. Pokazała mi nowe materiały i kroje sukien, które będą modne w tym letnim sezonie. Nie mogę się doczekać, aż je przyśle - powiedziała podekscytowana.
Bardzo szybko więc podłapała to, co przekazywała jej Evandra, a nauka ta sprawiała Fantine przyjemność. Haft był szlachetną sztuką zdobienia, ulubioną rozrywką podczas spotkań wysoko urodzonych dam, a nieznajomość jej mogła wytłumaczyć jedynie skupieniem na malarstwie i eliksirach. Wypytywała Evandrę o wszystko, w końcu sama biorąc w dłonie tamborek i igłę. Nawlekła nań czerwoną nić i przystąpiła do praktycznej części nauk, uważnie słuchając wskazówek swojej bratowej.
Przerwało im skrzypnięcie drzwi i Fantine uniosła spojrzenie rozgniewana, by sprawdzić kto wtargnął do saloniku i naruszył ich spokój, lecz widok lady Prudence przegnał grymas z twarzy Fantine. Na różane usteczka wychynął szczery, ciepły uśmiech.
-Dzień dobry, ciociu Prudence! Cudownie Cię widzieć - odparła jej, kłaniając się głową na powitanie jako pierwsza, okazując szacunek starszej krewnej. Cioteczka może i bywała zbyt teatralna w swych gestach i słowach, lecz z całą pewnością była oddana rodzinie i zawsze reprezentowała ród Rosier odpowiednio i z godnością.
Fanny odłożyła tamborek i nić na stoliczek, skupiając się na radosnym świergocie lady Prudence, w istocie nie mającego wiele wspólnego z rzeczywistością, lecz nie zamierzała wyprowadzać ją z błędu - bo i po co? Wszyscy pozwalali żyć jej we własnym świecie, tak było lepiej zarówno dla niej, jak i wszystkich innych w tym dworze.
-Muszę powiedzieć, że ciocia również wygląda wspaniale, już niedługo będziemy świętować cioci dwudzieste urodziny, a nie wyglądasz na więcej niźli siedemnaście - powiedziała Fantine, a komplement spłynął z jej ust gładko i bez zawahania. Lady Prudence lubiła pochlebstwa, których Różyczka nigdy jej nie szczędziła. -Och, tak, oczywiście. Kilka dni temu odwiedziła mnie francuska, uzdolniona projektantka. Pokazała mi nowe materiały i kroje sukien, które będą modne w tym letnim sezonie. Nie mogę się doczekać, aż je przyśle - powiedziała podekscytowana.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdy Prudence rozsiadła się wygodnie w fotelu, z niezadowoleniem zauważając brak podnóżka - może zawołałaby niewdzięcznego skrzata? ale nie, to brzydkie bydlę zepsułoby aurę słonecznego poranka - od razu zerknęła na odłożony na bok tamborek, na którym wykwitły proste, ale dokładnie wykonane hafty. Brunetka przechyliła się przez podłokietnik, by pochwycić w dłonie przedmiot i przesunąć palcami, ciężkimi od sygnetów i pierścieni, po materiale. - Przepiękne, kochanie, przepiękne, prawie nie widać, że to twoje początki! - zachwyciła się, zgodnie zresztą z prawdą. Odkąd po raz pierwszy zobaczyła drobną, pulchną buzię Fantine, wystającą z koronkowych pościeli, wiedziała, że posiada niezwykły talent - głównie dlatego, że nawet jako mała dziewczynka, bardzo przypominała samą Prudence. Ciocia zachwycała się każdym malunkiem niewprawnej rączki, nie wspominając już o prawdziwej dumie, gdy słodka Fanny okazywała zainteresowanie eliksirami. Następne pędy krzewu róży przynosiły rodowi jedynie dumę - a w tych niebezpiecznych, szalonych czasach, przynosiło to lady prawdziwe rozrzewnienie i ulgę. - Trochę okrąglejszych ruchów, nie tak jak przy pędzlu, i twoje hafty staną się wspaniałe. Gotowe do ozdobienia dziecięcego pokoiku - pokiwała głową, tak, jakby sama Fantine już od dawna nosiła pod sercem dziecko. Było to kwestią czasu i mijającej żałoby, Prudence nie miała wątpliwości, że za parę wiosen będzie mogła przytulić do serca wnuczkę Corentina. To mężczyźni rządzili światem, lecz, cóż poradzić, bardziej wzruszały ją dziewczęce latorośle. Tak jak te zgromadzone przy śniadaniowym stoliczku.
Zachichotała jak panienka, słysząc komplement Fantine, i machnęła zakłopotana ręką - widać było jednak, że pochlebstwo sprawiło jej wiele przyjemności. - W pewnym wieku, nawet siedemnastu wiosen, nie przystoi ubierać francuskich projektów. Figura także już nie ta - westchnęła, nie wciągając jednak brzucha, gorset spinał jej ciało niezwykle ciasno, nie pozwalając na dalsze modyfikacje kobiecych krągłości. - Ale ty na pewno będziesz wyglądać zachwycająco - powtórzyła swe ulubione słowo po raz kolejny. - Zdradzisz mi, w czym się pojawisz? - dopytała po przyjacielsku. Uwielbiała patrzeć na piękne suknie, a piękne suknie na pięknych Rosierównach - czy istniało coś wspanialszego?
Zachichotała jak panienka, słysząc komplement Fantine, i machnęła zakłopotana ręką - widać było jednak, że pochlebstwo sprawiło jej wiele przyjemności. - W pewnym wieku, nawet siedemnastu wiosen, nie przystoi ubierać francuskich projektów. Figura także już nie ta - westchnęła, nie wciągając jednak brzucha, gorset spinał jej ciało niezwykle ciasno, nie pozwalając na dalsze modyfikacje kobiecych krągłości. - Ale ty na pewno będziesz wyglądać zachwycająco - powtórzyła swe ulubione słowo po raz kolejny. - Zdradzisz mi, w czym się pojawisz? - dopytała po przyjacielsku. Uwielbiała patrzeć na piękne suknie, a piękne suknie na pięknych Rosierównach - czy istniało coś wspanialszego?
I show not your face but your heart's desire
Spojrzenie piwnych oczu Fantine podążyło za wzrokiem ciotki, który padł na tamborek. Wyciągnęła po niego rękę i podsunęła krewnej, by przyjrzała się zdobieniom uważniej. Wciąż nie były tak piękne, jakby sobie tego życzyła i jak opisywała to ciocia, lecz nie miała powodu, by się ich wstydzić. Robiła to pierwszy raz , aczkolwiek prędko nabrała wiatru w żagle - krzyżykowy ścieg Fantine był niczego sobie i dobrze rokował. Pod wpływem komplementu lady Prudence uśmiechnęła się szerzej, jeszcze bardziej z siebie zadowolona i zmotywowana do dalszych nauk, których mała nadzieję, że udzieli jej Evandra.
-Och, kiedy nadejdzie pora, by zdobyć dziecięcy pokoi, z pewnością będą już doskonałe - odpowiedziała śmiało Fantine, narcystycznie pewna swoich umiejętności.
Nie sugerowała wcale, że nie zamierza wychodzić prędko za mąż, cioteczka z pewnością to wiedziała. Żadna z córek Corentina i Cedriny nie buntowała się przeciwko swemu przeznaczeniu. Marianne, Melisande i Fantine od zawsze przykładnie wypełniały swą rolę, doskonale znając swoje obowiązki, jakie miało przyjść im spełnić w życiu. Marianne wypełnienie tego obowiązku przypłaciła śmiercią. Śmierć Marie, choć bolesna, bardzo bolesna, nie zwiodła jej sióstr z właściwej ścieżki. Fanny wiedziała, że niebawem przyjdzie jej poślubić mężczyznę, którego teraz wybrać miał Tristan wraz z nestorem, a po ślubie nadejdzie pora, by powić mu dziecię. Nigdy nie śmiałaby protestować, choć wciąż czuła się ciut za młoda - miała pstro w głowie i ogromną ochotę, by zaznać jeszcze wiele zabawy, flirtu i przyjemności.
-Jest ciocia dla siebie zbyt surowa, prezentuje się ciocia doskonale - odpowiedziała bez zawahania Fantine, znów obdarowując krewną promiennym uśmiechem. -Jeden projekt jest szczególnie obiecujący... Spódnica z muślinu, niezbyt szeroka, z gorsetem zdobionym rubinami i złotymi nićmi. Lekkie wycięcie z tyłu, niezbyt odważne, oczywiście, w kształcie litery V. Rękawy długie, lecz przylegające do skóry - opowiadała o sukni, którą miała zamiar włożyć na pierwsze przyjęcie na jakim miała się zjawić, kiedy przeminie już żałoba, z wielkim przejęciem. Wiedziała, że kto jak kto, lecz cioteczka Prudence z pewnością ją zrozumie. -Do tego złote pantofelki.
-Och, kiedy nadejdzie pora, by zdobyć dziecięcy pokoi, z pewnością będą już doskonałe - odpowiedziała śmiało Fantine, narcystycznie pewna swoich umiejętności.
Nie sugerowała wcale, że nie zamierza wychodzić prędko za mąż, cioteczka z pewnością to wiedziała. Żadna z córek Corentina i Cedriny nie buntowała się przeciwko swemu przeznaczeniu. Marianne, Melisande i Fantine od zawsze przykładnie wypełniały swą rolę, doskonale znając swoje obowiązki, jakie miało przyjść im spełnić w życiu. Marianne wypełnienie tego obowiązku przypłaciła śmiercią. Śmierć Marie, choć bolesna, bardzo bolesna, nie zwiodła jej sióstr z właściwej ścieżki. Fanny wiedziała, że niebawem przyjdzie jej poślubić mężczyznę, którego teraz wybrać miał Tristan wraz z nestorem, a po ślubie nadejdzie pora, by powić mu dziecię. Nigdy nie śmiałaby protestować, choć wciąż czuła się ciut za młoda - miała pstro w głowie i ogromną ochotę, by zaznać jeszcze wiele zabawy, flirtu i przyjemności.
-Jest ciocia dla siebie zbyt surowa, prezentuje się ciocia doskonale - odpowiedziała bez zawahania Fantine, znów obdarowując krewną promiennym uśmiechem. -Jeden projekt jest szczególnie obiecujący... Spódnica z muślinu, niezbyt szeroka, z gorsetem zdobionym rubinami i złotymi nićmi. Lekkie wycięcie z tyłu, niezbyt odważne, oczywiście, w kształcie litery V. Rękawy długie, lecz przylegające do skóry - opowiadała o sukni, którą miała zamiar włożyć na pierwsze przyjęcie na jakim miała się zjawić, kiedy przeminie już żałoba, z wielkim przejęciem. Wiedziała, że kto jak kto, lecz cioteczka Prudence z pewnością ją zrozumie. -Do tego złote pantofelki.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wizja dziecięcej sypialenki, w której kwiliłoby małe niemowlę, krew z krwi jej ukochanego Corentina, wzruszyła Prudence do tego stopnia, że kobieta uroniła łzę, którą chwilę później teatralnie otarła. Och, miała nadzieję, że pomimo wątłego zdrowia zdoła doczekać tego cudu. Sama odchowała już wnuczęta, lecz jej drogie córki wyniosły się do domów swych nadobnych mężczyzn, a syn - buntownicze chłopaczysko - niechętnie oddawał pierworodnego pod opiekę babki. Pru żyła więc nadzieją na opiekowanie się dziećmi krewnych, słodkich bobasów, zwłaszcza dziewczynek, którym przychyliłaby merlińskiego nieba. Tęskniła za czasami, gdy to Fantine stawiała swe pierwsze taneczne kroki, przywdziewając darowane przez ciotkę suknie. Czas biegł tak szybko, niedługo będzie bawić jej potomstwo - cóż za wspaniała, wspaniała perspektywa. Wystarczyło zacisnąć zęby, dbać o siebie i jeszcze odrobinę zaczekać, aż przycichnie żałoba i na horyzoncie pojawi się najprzystojniejszy z kandydatów. Fanny zasłużyła na wszystko, co najlepsze - nawet jeśli wizja oddalenia Różyczki do obcego domu napełniała lady Prudence wielkim smutkiem.
- Gorset z rubinami: och, Fantine, będziesz prezentować się olśniewająco! - skomentowała zachwycona, przyglądając się figurze siedzącej damy. Smukła kibić, pełne zdrowia krągłości; bez wątpienia zachwyci każdego młodego lorda. Prudence z ukontentowaniem przyjęła zastrzeżenie o niezbyt głębokim wycięciu; doprawdy, w dzisiejszych czasach damy potrafiły prezentować się więcej niż nieskromnie, dlatego też doceniała umiar krewnej, niezniżającej się do poziomu bezwstydnic z innych rodów, świecących gołymi łydkami bądź - co gorsza - głębokim dekoltem. - Pamiętaj tylko o parasolce, czuję, że czeka nas słoneczne lato, a nikt nie chciałby, byś sparzyła swoją nieskazitelną skórę jakąś naleciałością. Jak Shackelboltki - wzdrygnęła się, po chwili uśmiechając się nieco przepraszająco. Pozostała konserwatywna w własnych poglądach, z trudem akceptując egzotyczne naleciałości na mapie brytyjskich arystokratów. Zazwyczaj nie pozwalała sobie na tego typu zwierzenia, w końcu polityka należała do mężczyzn, ale w gronie kobiet czuła się na tyle pewnie, by wyrazić swe niezadowolenie. Odchrząknęła cicho, po czym posłała szeroki uśmiech zarówno Evandrze, jak i Fantine. - Kochane, co powiecie na poranny spacer? Dobrze nam zrobi, z pewnością - spytała jedynie z uprzejmości, podrywając się z fotela, by klasnąć w dłonie - w oczekiwaniu aż skrzaty otworzą drzwi, udostępniając im przejście na taras a stamtąd prosto do różanych ogrodów.
| zt x3
- Gorset z rubinami: och, Fantine, będziesz prezentować się olśniewająco! - skomentowała zachwycona, przyglądając się figurze siedzącej damy. Smukła kibić, pełne zdrowia krągłości; bez wątpienia zachwyci każdego młodego lorda. Prudence z ukontentowaniem przyjęła zastrzeżenie o niezbyt głębokim wycięciu; doprawdy, w dzisiejszych czasach damy potrafiły prezentować się więcej niż nieskromnie, dlatego też doceniała umiar krewnej, niezniżającej się do poziomu bezwstydnic z innych rodów, świecących gołymi łydkami bądź - co gorsza - głębokim dekoltem. - Pamiętaj tylko o parasolce, czuję, że czeka nas słoneczne lato, a nikt nie chciałby, byś sparzyła swoją nieskazitelną skórę jakąś naleciałością. Jak Shackelboltki - wzdrygnęła się, po chwili uśmiechając się nieco przepraszająco. Pozostała konserwatywna w własnych poglądach, z trudem akceptując egzotyczne naleciałości na mapie brytyjskich arystokratów. Zazwyczaj nie pozwalała sobie na tego typu zwierzenia, w końcu polityka należała do mężczyzn, ale w gronie kobiet czuła się na tyle pewnie, by wyrazić swe niezadowolenie. Odchrząknęła cicho, po czym posłała szeroki uśmiech zarówno Evandrze, jak i Fantine. - Kochane, co powiecie na poranny spacer? Dobrze nam zrobi, z pewnością - spytała jedynie z uprzejmości, podrywając się z fotela, by klasnąć w dłonie - w oczekiwaniu aż skrzaty otworzą drzwi, udostępniając im przejście na taras a stamtąd prosto do różanych ogrodów.
| zt x3
I show not your face but your heart's desire
Zegar wybił czas na popołudniową przekąskę, lecz Evandra nie zeszła do jadalni, odpoczywając w prywatnym saloniku. Miękkie poduszki wyścielały długi szezlong, zamieniając prosty mebel w przytulne gniazdko, w którym półleżała, zrelaksowana i rozluźniona. Sprowadzane z Francji materiały pachniały świeżością oraz jaśminowymi perfumami, przypominając Evandrze o domu. Równie bezpiecznie i wygodnie czuła się na Wyspie Wight, w swym przestronnym pokoiku, gdzie jako mała dziewczynka uwielbiała tworzyć własne królestwo. Umoszczone z sukien i firan, wyłożone zwiniętymi kołdrami oraz setką pastelowych poduszek, gościło potężnych czarodziei oraz przepiękne księżniczki w postaci porcelanowych figurek. Dziewczynka ustawiała je z wielką delikatnością, najczęściej w półkolu, jak widownię, mającą wysłuchać jej perlistego śpiewu. Brakowało jej wtedy rówieśników, które zastępowała zabawkami. Zawsze pragnęła mieć siostrę, młodszą i śliczną, laleczkę, której mogłaby czesać włosy i niekiedy strofować, świecąc przykładem. Na szczęście los obdarzył ją cudowną Marine, kuzynką, w której od lat widziała swoją najbliższą krewną. Dzieliły podobne zainteresowania i pasję do muzyki, co łączyło je niezwykle ściśle, wprowadzając też niewielki element rywalizacji. Gdyby nie delikatna konkurencja, Evandra znacznie wolniej nauczyłaby się wykorzystywać swój talent - dopiero po porównaniach do Marine przykładała się znacznie pilniej do śpiewu oraz harfy, chcąc nie tylko dorównać kuzynce, ale i ją prześcignąć. Pamiętała dumę, gdy to ona wysłuchiwała najwięcej komplementów oraz z trudem tłumione niezadowolenie, kiedy to Marine zbierała większość laurów. Nie zastanawiała się nad tym, czy rywalizacja należała do tych zdrowych: mimo wszystko bardzo lubiła brunetkę, nie pozwalając urażonej ambicji zniszczyć rodzinnych więzi. Zresztą, od czasu zaślubin, mniej przejmowała się własną karierą, skupiona wyłącznie na życiu uczuciowym i na nowej roli, jaką przyjęła.
Lady Rosier była znacznie pewniejsza siebie, spełniająca się jako żona i matka, nie zniżająca się do poziomu drobnych złośliwości podyktowanych chęcią wyprzedzenia kuzynki. Ciężki atak choroby oraz trudy ostatnich tygodni narzeczeństwa sprawiły, że myślała głównie o sobie i dziecku, przez pewien czas odseparowana od prawdziwego życia. Czuła się jednak lepiej i chciała powrócić na salony, do ludzi, do swych krewnych, za którymi tęskniła. Z Marine nie wiedziała się kilka długich tygodni, dlatego też gdy tylko pewniej stanęła na nogach, nakreśliła do niej listowne zaproszenie i właśnie oczekiwała jej przybycia. Miała jej do przekazania najpiękniejszą nowinę, napełniającą jej serce czystą radością. Była w ciąży, nosiła w swym ciele pierworodne dziecko, wyczekiwany owoc miłości, mający uczynić ją w pełni kobietą. Z powodu zagrożenia, które niosła ze sobą Serpentyna, o tym cudzie wiedziało zaledwie kilka osób - pragnęła poinformować o tym Marine osobiście, przy okazji wysłuchując nowin z Wyspy Wight. Z niecierpliwością zerkała na drzwi, układając się wygodniej na szezlongu. Brzuch nie był na tyle duży, by jej przeszkadzać, ale Evandra kaprysiła tak, jakby była już o krok od rozwiązania - puchły jej kostki, miewała humory gorsze niż do tej pory i grymasiła przy jedzeniu bardziej niż zwykle. Teraz też ze wstrętem odsunęła od siebie talerzyk z niegdyś lubianym ciastem. Porcelana zastukała o stoliczek akurat w momencie, w którym otworzyły się drzwi i w progu stanęła panna Lestrange.
- Marine! - powitała ją od razu, entuzjastycznie i czule, wspierając łokieć na oparciu szezlongu. - Wybacz, że nie wstaję, by cię powitać, czuję się dziś taka słaba - westchnęła lekko, posyłając brunetce piękny uśmiech. Przesunęła po niej uważnym wzrokiem, doszukując się jakichś skaz wywołanych anomaliami, lecz Marine wyglądała tak świeżo jak zawsze.
Lady Rosier była znacznie pewniejsza siebie, spełniająca się jako żona i matka, nie zniżająca się do poziomu drobnych złośliwości podyktowanych chęcią wyprzedzenia kuzynki. Ciężki atak choroby oraz trudy ostatnich tygodni narzeczeństwa sprawiły, że myślała głównie o sobie i dziecku, przez pewien czas odseparowana od prawdziwego życia. Czuła się jednak lepiej i chciała powrócić na salony, do ludzi, do swych krewnych, za którymi tęskniła. Z Marine nie wiedziała się kilka długich tygodni, dlatego też gdy tylko pewniej stanęła na nogach, nakreśliła do niej listowne zaproszenie i właśnie oczekiwała jej przybycia. Miała jej do przekazania najpiękniejszą nowinę, napełniającą jej serce czystą radością. Była w ciąży, nosiła w swym ciele pierworodne dziecko, wyczekiwany owoc miłości, mający uczynić ją w pełni kobietą. Z powodu zagrożenia, które niosła ze sobą Serpentyna, o tym cudzie wiedziało zaledwie kilka osób - pragnęła poinformować o tym Marine osobiście, przy okazji wysłuchując nowin z Wyspy Wight. Z niecierpliwością zerkała na drzwi, układając się wygodniej na szezlongu. Brzuch nie był na tyle duży, by jej przeszkadzać, ale Evandra kaprysiła tak, jakby była już o krok od rozwiązania - puchły jej kostki, miewała humory gorsze niż do tej pory i grymasiła przy jedzeniu bardziej niż zwykle. Teraz też ze wstrętem odsunęła od siebie talerzyk z niegdyś lubianym ciastem. Porcelana zastukała o stoliczek akurat w momencie, w którym otworzyły się drzwi i w progu stanęła panna Lestrange.
- Marine! - powitała ją od razu, entuzjastycznie i czule, wspierając łokieć na oparciu szezlongu. - Wybacz, że nie wstaję, by cię powitać, czuję się dziś taka słaba - westchnęła lekko, posyłając brunetce piękny uśmiech. Przesunęła po niej uważnym wzrokiem, doszukując się jakichś skaz wywołanych anomaliami, lecz Marine wyglądała tak świeżo jak zawsze.
Gość
Gość
Dzień długo wyczekiwanej wizyty w Kent wreszcie nadszedł, a Marine miała już wkrótce miała stać się gościem Chateau Rose oraz swojej najdroższej kuzynki, lady Evandry Rosier. Nie widziały się już zdecydowanie zbyt długo, a majowe anomalie oraz wiadomość o niedyspozycji pięknej półwili dotarła również do młodej śpiewaczki, trwożąc jej serce. Zbyt dużo ciosów spadło w ostatnim czasie na ród Rosierów, lecz wszystko wskazywało na to, że los powoli zaczyna się do nich na nowo uśmiechać – wedle wszelkich przesłanek Evandra wracała do zdrowia, a smoczy rezerwat zyskał nowy, wspaniały okaz, dotychczas uznawany za wymarły. Marine miała naiwną nadzieję, że podróżując do nowego domu kuzynki dane jej będzie ujrzeć na niebie znajomą sylwetkę, lecz pogoda nie dopisywała, a gęsta mgła utrudniała widoczność. Na całe szczęście udało jej się dotrzeć bez komplikacji, została przywitana i zapowiedziana, a swe kroki skierowała we wskazanym kierunku i już za moment miała ujrzeć tak drogą sobie twarz.
Bez względu na to, że w przeszłości ich relacja podszyta była niegroźną rywalizacją, panna Lestrange nigdy nie życzyła źle żadnemu z członków swojej rodziny, a niektórych upodobała sobie wyraźnie i dawała temu ujście choćby w częstej korespondencji. Takowej nie mogła już od dawna prowadzić z Evandrą, tym bardziej wiec cieszyła się, że może ją wreszcie zobaczyć; zastanawiała się, jak bardzo małżeństwo zmieniło kuzynkę, a przede wszystkim czy wyzdrowiała już na tyle, by móc choć na jeden dzień powrócić w rodzinne strony i spędzić z Marine dzień na Wyspie Wight.
Na dzisiejszą okazję wybrała elegancką, zwiewną sukienkę, a włosy zdecydowała się pozostawić rozpuszczone, lecz lekko pofalowane. Już dawno przestała się łudzić, że jest w stanie olśnić swoją urodą kogokolwiek, kto przebywał w towarzystwie jej kuzynek półwil, lecz nie czuła żalu ani zazdrości, po prostu się z tym pogodziła. Wiedziała, że nawet po chorobie Evandra będzie wyglądać promiennie i taką też blondynkę zastała w saloniku, gdy tylko przekroczyła jego próg.
Na jej widok od razu się uśmiechnęła, podchodząc szybko do szezlonga i składając na policzku lady Rosier powitalny pocałunek.
- Mimo wszystko wyglądasz kwitnąco – skomplementowała ją szczerze, przyglądając się uważnie sylwetce kuzynki; ścisnęła lekko jej dłoń, lecz nie odeszła jeszcze, by zasiąść na sąsiednim fotelu – Tak się cieszę, że cię widzę. I wiem, że zapewne każdy zadaje ci to pytanie setki razy dziennie, ale musisz mi zdradzić jak naprawdę się czujesz – fizycznie i psychicznie; w kwestii sekretów Evandry Marine była niczym studnia bez dna i jeśli tylko blondynka chciałaby się jej pożalić, wysłuchałaby jej z pewnością. A może to innego rodzaju tajemnice miała jej do przekazania?
Bez względu na to, że w przeszłości ich relacja podszyta była niegroźną rywalizacją, panna Lestrange nigdy nie życzyła źle żadnemu z członków swojej rodziny, a niektórych upodobała sobie wyraźnie i dawała temu ujście choćby w częstej korespondencji. Takowej nie mogła już od dawna prowadzić z Evandrą, tym bardziej wiec cieszyła się, że może ją wreszcie zobaczyć; zastanawiała się, jak bardzo małżeństwo zmieniło kuzynkę, a przede wszystkim czy wyzdrowiała już na tyle, by móc choć na jeden dzień powrócić w rodzinne strony i spędzić z Marine dzień na Wyspie Wight.
Na dzisiejszą okazję wybrała elegancką, zwiewną sukienkę, a włosy zdecydowała się pozostawić rozpuszczone, lecz lekko pofalowane. Już dawno przestała się łudzić, że jest w stanie olśnić swoją urodą kogokolwiek, kto przebywał w towarzystwie jej kuzynek półwil, lecz nie czuła żalu ani zazdrości, po prostu się z tym pogodziła. Wiedziała, że nawet po chorobie Evandra będzie wyglądać promiennie i taką też blondynkę zastała w saloniku, gdy tylko przekroczyła jego próg.
Na jej widok od razu się uśmiechnęła, podchodząc szybko do szezlonga i składając na policzku lady Rosier powitalny pocałunek.
- Mimo wszystko wyglądasz kwitnąco – skomplementowała ją szczerze, przyglądając się uważnie sylwetce kuzynki; ścisnęła lekko jej dłoń, lecz nie odeszła jeszcze, by zasiąść na sąsiednim fotelu – Tak się cieszę, że cię widzę. I wiem, że zapewne każdy zadaje ci to pytanie setki razy dziennie, ale musisz mi zdradzić jak naprawdę się czujesz – fizycznie i psychicznie; w kwestii sekretów Evandry Marine była niczym studnia bez dna i jeśli tylko blondynka chciałaby się jej pożalić, wysłuchałaby jej z pewnością. A może to innego rodzaju tajemnice miała jej do przekazania?
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Troska Marine rozgrzewała jej serce, udowadniając, że więzy rodzinne nie słabły z czasem. Evandra obawiała się opuszczenia rodzinnego domu. Była związana z krewnymi i wizja odseparowania od najbliższych wywoływała w niej przerażenie. Przywykła do codziennych rozmów oraz zainteresowania, jakim ją obdarzano. Wśród bliskich uchodziła za kruchą i wymagającą opieki, najpiękniejszą i najzdolniejszą. Lubiła zwracać na siebie uwagę, kwitła w blasku przychylnych spojrzeń innych ludzi, nic więc dziwnego, że niepokoiła się pojawieniem się w Kent. W nowej posiadłości także nie spuszczano z niej oka, ale wynikało to raczej z chęci kontrolowania i oceny zachowania młodziutkiej lady Rosier niż ze szczerej sympatii. Tym silniej Evandra wypatrywała kontaktu z rodziną, z bratem lub kuzynkami, wyczekując ich listów oraz odwiedzin. Za każdym razem czuła się tak, jakby do komnat przesyconych zapachem róż wpadał nadmorski wicher, prosto z plaży Wyspy Wight, pachnący wodorostami i wilgotnymi włosami syren.
Marine zapowiadały francuskie perfumy, ale i tak dopatrywała się w tym zapachu bryzy, jednoznacznie kojarzonej z domem. Odwzajemniła powitalne pocałunki, nieco unosząc się na łokciu. - Dziękuję, kochana - odpowiedziała, wtulając twarz w zagłębienie szyi Marine na kilka sekund. Zaciągnęła się zapachem rodzinnych stron, nie wstydząc się ani tęsknoty ani słabości. Była kobietą - i nostalgia za rodzinnymi stronami nie wystawiała jej na śmieszność. - Ty także prezentujesz się zachwycająco. Dorosłość ci służy - skomplementowała kuzynkę gładko, posyłając jej rozczulony uśmiech. Była ciekawa, jak Marine radzi sobie w nowym etapie życia: obydwie w taki właśnie wkroczyły, Evandra jako żona, a młodziutka lady Lestrange jako panienka na wydaniu. - A jak ty się czujesz, Marine? - spytała pozornie jedynie uprzejmie, lecz bliska jej sercu kuzynka znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że pyta o całokształt. O zakończenie Hogwartu, wkroczenie na salony podczas debiutanckiego Sabatu, wybranie ścieżki życiowej oraz sposobu spełniania swych pasji, przy jednoczesnym wyglądaniu odpowiedniego kawalera na małżonka. Evandra wsparła głowę o wygiętą dłoń, wspartą o oparcie szezlongu, i uśmiechnęła się do Marine szczerze i pięknie. Cieszyła się na jej widok, zapominając natychmiast o jakiejkolwiek rywalizacji. - Jestem trochę osłabiona, ale.... - zaczęła, starając się powstrzymać od zdradzenia sekretu od razu. Nie potrafiła. Rozpierała ją radość i duma, uśmiech przybrał na sile, rozświetlając jej śliczną buzię. - Och, Marine, mam ci do przekazania cudowną wiadomość - zapowiedziała, coraz mocniej podekscytowanym tonem. Zaśmiała się cicho i perliście, elegancko zakrywając usta wierzchem lewej dłoni. Błękitne oczy błyszczały niespotykanym blaskiem. Czuła wypełniające ją szczęście, związane z życiem, rozwijającym się powolutku tuż pod jej sercem. - Wybacz, że nie mówiłam ci wcześniej, ale nie byliśmy pewni, czy wszystko potoczy się tak, jak powinno - wtrąciła znacznie ciszej, nie chcąc wywoływać wilka z lasu ani wspominać niepokoju o własne życie. Majowy wybuch anomalii prawie ją zabił. Tylko dzięki opiece najlepszych uzdrowicieli udało się jej przezwyciężyć atak Serpentyny i powrócić do żywych. Nie bez znaczenia było też jej dziecko: wierzyła, że przetrwała dla niego, że nawet nieprzytomna i niezdająca sobie sprawy z brzemiennego stanu, instynktownie walczyła dla swojego synka.
Wspomnienia najtrudniejszych chwil wywołały dreszcze. Wzdrygnęła się i kiwnęła głową przepraszająco. Nie, nie powinna się smucić, wyzdrowiała i mogła cieszyć się błogosławieństwem, jakie na nią spłynęło. - Jestem w ciąży - wyszeptała, wpatrzona prosto w wielkie, piękne oczy Marine, czekając na jej reakcję. Nie istniała lepsza wiadomość, jaką jedna szlachcianka mogła przekazać drugiej. Nawet informacja o ślubie wydawała się odrobinę mniejsza od tej, zwiastującej wypełnienie obowiązku każdej lady i sprowadzenia na świat dziedzica rodu.
Marine zapowiadały francuskie perfumy, ale i tak dopatrywała się w tym zapachu bryzy, jednoznacznie kojarzonej z domem. Odwzajemniła powitalne pocałunki, nieco unosząc się na łokciu. - Dziękuję, kochana - odpowiedziała, wtulając twarz w zagłębienie szyi Marine na kilka sekund. Zaciągnęła się zapachem rodzinnych stron, nie wstydząc się ani tęsknoty ani słabości. Była kobietą - i nostalgia za rodzinnymi stronami nie wystawiała jej na śmieszność. - Ty także prezentujesz się zachwycająco. Dorosłość ci służy - skomplementowała kuzynkę gładko, posyłając jej rozczulony uśmiech. Była ciekawa, jak Marine radzi sobie w nowym etapie życia: obydwie w taki właśnie wkroczyły, Evandra jako żona, a młodziutka lady Lestrange jako panienka na wydaniu. - A jak ty się czujesz, Marine? - spytała pozornie jedynie uprzejmie, lecz bliska jej sercu kuzynka znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że pyta o całokształt. O zakończenie Hogwartu, wkroczenie na salony podczas debiutanckiego Sabatu, wybranie ścieżki życiowej oraz sposobu spełniania swych pasji, przy jednoczesnym wyglądaniu odpowiedniego kawalera na małżonka. Evandra wsparła głowę o wygiętą dłoń, wspartą o oparcie szezlongu, i uśmiechnęła się do Marine szczerze i pięknie. Cieszyła się na jej widok, zapominając natychmiast o jakiejkolwiek rywalizacji. - Jestem trochę osłabiona, ale.... - zaczęła, starając się powstrzymać od zdradzenia sekretu od razu. Nie potrafiła. Rozpierała ją radość i duma, uśmiech przybrał na sile, rozświetlając jej śliczną buzię. - Och, Marine, mam ci do przekazania cudowną wiadomość - zapowiedziała, coraz mocniej podekscytowanym tonem. Zaśmiała się cicho i perliście, elegancko zakrywając usta wierzchem lewej dłoni. Błękitne oczy błyszczały niespotykanym blaskiem. Czuła wypełniające ją szczęście, związane z życiem, rozwijającym się powolutku tuż pod jej sercem. - Wybacz, że nie mówiłam ci wcześniej, ale nie byliśmy pewni, czy wszystko potoczy się tak, jak powinno - wtrąciła znacznie ciszej, nie chcąc wywoływać wilka z lasu ani wspominać niepokoju o własne życie. Majowy wybuch anomalii prawie ją zabił. Tylko dzięki opiece najlepszych uzdrowicieli udało się jej przezwyciężyć atak Serpentyny i powrócić do żywych. Nie bez znaczenia było też jej dziecko: wierzyła, że przetrwała dla niego, że nawet nieprzytomna i niezdająca sobie sprawy z brzemiennego stanu, instynktownie walczyła dla swojego synka.
Wspomnienia najtrudniejszych chwil wywołały dreszcze. Wzdrygnęła się i kiwnęła głową przepraszająco. Nie, nie powinna się smucić, wyzdrowiała i mogła cieszyć się błogosławieństwem, jakie na nią spłynęło. - Jestem w ciąży - wyszeptała, wpatrzona prosto w wielkie, piękne oczy Marine, czekając na jej reakcję. Nie istniała lepsza wiadomość, jaką jedna szlachcianka mogła przekazać drugiej. Nawet informacja o ślubie wydawała się odrobinę mniejsza od tej, zwiastującej wypełnienie obowiązku każdej lady i sprowadzenia na świat dziedzica rodu.
Gość
Gość
Nie rozmyślała jeszcze o tym, że kiedyś ona sama opuści Wyspę Wight i nie będzie mogła jej już więcej nazywać domem; nie zdawała sobie sprawy, że nastąpi to o wiele wcześniej, niż myślała, dlatego temat ten nie zajmował zbyt wiele z jej i tak zajętej już uwagi. Debiut na salonach i stawianie pierwszych kroków w Operze pochłaniało ją w całości, odrobinę miejsca pozostawiając na rozwiązywanie tajemnic sennego połączenia ze znajomym już lordem. Uczęszczała na lekcje włoskiego, doskonaliła taneczne kroki, zagłębiała się w tajemnice Starożytnych Run spisane na kartach ksiąg sprowadzonych dla niej przez ojca. Póki miała czas i mogła sobie na to pozwolić, wykorzystywała swoją pozorną wolność do maksimum. Czy i Evandra miała w ostatnich dniach choć odrobinę swobody? Leżała teraz na szezlongu i mimo wszystko wyglądała niczym przepiękna Wenus z najpopularniejszych obrazów, lecz Marine mogła podejrzewać, że oczy wszystkich domowników Chateau Rose zwrócone są na nią; martwili się, to oczywiste, ale ich pobudki nie były tak czyste i szczere, jak te panny Lestrange.
- Czuje się znakomicie – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo ostatnie dni i tygodnie były dla niej pasmem sukcesów, a dorosłość – zupełnie jak w słowach Evandry – naprawdę jej służyła.
Miała ochotę opowiedzieć jej o pomyślnie zdanych egzaminach, o Sabacie, o Operze, o Zaklęciu Patronusa, które wreszcie udało jej się wyczarować w pełni poprawnie. Lecz coś nie dawało jej spokoju; miała przeczucie, że czegokolwiek by nie powiedziała, lady Rosier tylko czekała ze swoim sekretem, nie mogąc już dłużej utrzymać go na wodzy.
Mam ci do przekazania cudowną wiadomość.
W oczach Marine zapaliły się iskierki ciekawości. Nie odstąpiła kuzynki na krok, zamiast tego przysuwając sobie jedną z puf i zasiadając na niej nawet bez odrywania wzroku od półwili. Perlisty śmiech Evandry wprawił ją w nastrój radosnego podeksytowania, dlatego ściskając jej dłonie oczekiwała na wiadomość, na to zwierzenie, które miało rozjaśnić nawet mglisty, lipcowy dzień. Czuła, że może spodziewać się samych pozytywnych rzeczy i takie też usłyszała.
- To wspaniale – nie wiedzieć czemu sama szeptała, tak, jak przed chwilą lady Rosier. Oczy jej błyszczały, kąciki ust uniosły wysoko, a uśmiech nie schodził z twarzy, jakby naprawdę usłyszała właśnie najlepszą wiadomość pod słońcem – Evandro, tak bardzo ci gratuluję. Wam obojgu. Los wiedział, do kogo powinien się teraz uśmiechnąć, to naprawdę cudowne wieści – mimowolnie objęła spojrzeniem wciąż szczupłą sylwetkę Evandry, doszukując się jakichkolwiek oznak, które na samym wejściu powinny dać jej do myślenia.
Dziecko miało uczynić z Evandry i Tristana prawdziwą, kompletną rodzinę. Miało scalić ich małżeństwo i dać przedłużenie arystokratycznemu rodowi. Zanim jeszcze się narodziło, posiadało już tak wiele obowiązków i przywilejów, a jego matka miała być teraz pod nieustanną kontrolą swoich bliskich oraz uzdrowicieli i wszelkich magomedyków.
- Boisz się? – pytanie wybrzmiało zanim Marine zdążyła w ogóle pomyśleć co zamierza powiedzieć; nie cofnęła się jednak i nie zrobiła przepraszającej miny, ponieważ obie z kuzynką doskonale zdawały sobie sprawę z czasów, jakie nastały dla magicznego społeczeństwa. Dziecko jawiło się w nich jako promień nadziei, ale i niebezpieczeństwo.
- Czuje się znakomicie – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo ostatnie dni i tygodnie były dla niej pasmem sukcesów, a dorosłość – zupełnie jak w słowach Evandry – naprawdę jej służyła.
Miała ochotę opowiedzieć jej o pomyślnie zdanych egzaminach, o Sabacie, o Operze, o Zaklęciu Patronusa, które wreszcie udało jej się wyczarować w pełni poprawnie. Lecz coś nie dawało jej spokoju; miała przeczucie, że czegokolwiek by nie powiedziała, lady Rosier tylko czekała ze swoim sekretem, nie mogąc już dłużej utrzymać go na wodzy.
Mam ci do przekazania cudowną wiadomość.
W oczach Marine zapaliły się iskierki ciekawości. Nie odstąpiła kuzynki na krok, zamiast tego przysuwając sobie jedną z puf i zasiadając na niej nawet bez odrywania wzroku od półwili. Perlisty śmiech Evandry wprawił ją w nastrój radosnego podeksytowania, dlatego ściskając jej dłonie oczekiwała na wiadomość, na to zwierzenie, które miało rozjaśnić nawet mglisty, lipcowy dzień. Czuła, że może spodziewać się samych pozytywnych rzeczy i takie też usłyszała.
- To wspaniale – nie wiedzieć czemu sama szeptała, tak, jak przed chwilą lady Rosier. Oczy jej błyszczały, kąciki ust uniosły wysoko, a uśmiech nie schodził z twarzy, jakby naprawdę usłyszała właśnie najlepszą wiadomość pod słońcem – Evandro, tak bardzo ci gratuluję. Wam obojgu. Los wiedział, do kogo powinien się teraz uśmiechnąć, to naprawdę cudowne wieści – mimowolnie objęła spojrzeniem wciąż szczupłą sylwetkę Evandry, doszukując się jakichkolwiek oznak, które na samym wejściu powinny dać jej do myślenia.
Dziecko miało uczynić z Evandry i Tristana prawdziwą, kompletną rodzinę. Miało scalić ich małżeństwo i dać przedłużenie arystokratycznemu rodowi. Zanim jeszcze się narodziło, posiadało już tak wiele obowiązków i przywilejów, a jego matka miała być teraz pod nieustanną kontrolą swoich bliskich oraz uzdrowicieli i wszelkich magomedyków.
- Boisz się? – pytanie wybrzmiało zanim Marine zdążyła w ogóle pomyśleć co zamierza powiedzieć; nie cofnęła się jednak i nie zrobiła przepraszającej miny, ponieważ obie z kuzynką doskonale zdawały sobie sprawę z czasów, jakie nastały dla magicznego społeczeństwa. Dziecko jawiło się w nich jako promień nadziei, ale i niebezpieczeństwo.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salonik na piętrze
Szybka odpowiedź