Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Ruiny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ruiny
Azkaban za sprawą nagromadzonej białej magii obrócił się w ruinę. Wielki wybuch odsłonił najniższe warstwy przerażającego więzienia, otwierając dostęp do niekiedy przedziwnych prastarych ruin. Wiadomym jest, że Azkaban wzniósł jeden z wielkich rodów, nie jest jednak jasne, na czym właściwie, ani też w jaki sposób. Kamienie układają się w niezwykłe wzory i są pokryte mało zrozumiałymi, symbolicznymi żłobieniami sprawiającymi wrażenie pierwotnych. Niektórzy spekulują, że są tworami dementorów, którzy z wyspy uczynili wcześniej swoje królestwo. Od wilgotnej ziemi wznosi się para, wypuszczona w powietrze ciepłem nagromadzonej silnej białej magii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Ponownie pojawił się w Oazie, tym razem ze wsparciem gotowym do działania. Kolejna para rąk do pracy, właśnie tak przedmiotowo zdążył podczas drogi do celu pomyśleć o swoim druhu. Choć kojąca siła przesyconego białą magią miejsca działała również na Kierana, to ten jednak nie był w stanie wykazać podobnego entuzjazmu co Nobby na roztaczający się przed nim widok. – Wcześniej aż takie niesamowite nie było, możesz mi wierzyć – burknął pod nosem, mimowolnie wracając do wspomnień z azkabanowej wyprawy. Widmo zdeprawowanej przez czarną magię Jackie, odcięcie lewego ucha, rozpadający się w proch pomnik Bartiusa. To wciąż w nim żyło, gdzieś głęboko w czeluściach duszy. Działał dla dobra sprawy, nie myślał o tym, co poświęca. Czy naprawdę był tak nieludzką kreaturą? Niczego już nie czuł? – Ale to już minęło – stwierdził szybko, nie chcąc nastrajać pesymistycznie sojusznika. Mieli robotę do wykonania, choć mieli też chwilę, aby Leach mógł jeszcze nacieszyć się smakiem tytoniu palonego w fajce. – Wielu wciąż nie otworzyło oczu na to, co się tak naprawdę wyprawia. Trudno dotrzeć do prawdy, kiedy władza stara się wtłoczyć ludziom do głów swoje chore poglądy.
Nobby był akurat politykiem, mógł więc wyrobić sobie jakieś poglądy odnośnie polityki, ale nie miał jak dowiedzieć się odnośnie zakulisowych działań wrogich sobie organizacji, póki Rineheart nie zechciał zdradzić mu najważniejszych szczegółów. Tylko czy niewiedza nie stała się w ostatnich miesiącach bardziej niebezpieczna od wiedzy? Zwykli ludzie musieli zacząć wreszcie działać, a przynajmniej nabrać więcej świadomości, jeśli mieli patrzeć w przyszłość z nadzieją.
Skupianie się na kolejnych zadaniach pomagało wyjść z posępnych wizji i to robił Kieran, stopniowo działał. Bez większych problemów udało mu się pod koniec stycznia dostarczyć dużą ilość narzędzi, choć nieustannie uważał na to, aby nikt nie zadawał pytań i nie dociekał, na cóż mu tyle pił, młotków i łomów. Udało mu się też zdobyć w tajemnicy transport wełny do wypełnienia ścian. Magia mogła zdziałać wiele, lecz trudno był żądać od niej rzeczy niemożliwych, na przykład stworzenia czegoś z niczego. Potrzebowali surowców i to gwoździe stanowiły najbardziej potrzebny towar, zaraz po drewnie zorganizowanym przez Wright. Zdołali przygotować z niego grube belki, dłuższe i krótsze deski, w sam raz do postawienia ścian i stropów. O tyle dobrze, że te najcięższe elementy konstrukcji mogli podnoście i ustawiać z pomocą magii, podczas obudowy Starej Chaty nie mieli takiego luksusu. Właśnie te poszczególne elementy miały stworzyć całość dzięki metalowym spoiwom, choć nie tylko. Rąk do pracy nie brakowało, ale to znikome doświadczenie budowniczych czasem stanowiło problem. Dobrze, że nikogo nie zrażała do ciężkiej pracy pogoda. Koniec anomalii przyniósł również kres potężnym zamieciom śnieżnym, jednak w drugiej połowie lutego wciąż było mroźno, śnieg jeszcze nie topniał. Stawianie domów na zmrożonej ziemi nie było wcale proste, gdy grunt odmienić mogła odwilż, choć nie sądził, żeby zaraz cały teren miał stać podmokłym bagnem. Powinni kopać pod porządne fundamenty i pomyśleć o postawieniu grubych murów o większej skłonności do utrzymywania ciepła, jednak brakowało im na to pieniędzy i czasu. Reżim wspierany przez Rycerzy Walpurgii coraz śmielej wyciągał łapy po kolejne ofiary i Zakon musiał dopomóc tym ludziom jak najszybciej.
– Nie ma co stać i oglądać, trzeba się brać do roboty – zadecydował stanowczo i ruszył w stronę jednego z niedokończonych jeszcze domków. Drewniany stelaż już stał, musieli wypełnić ściany i pokryć strop, aby potem móc położyć dach. Najpierw jednak ściany, te zewnętrzne muszą utrzymać cały ciężar konstrukcji. – Dobrze radzisz sobie z wbijaniem gwoździ? – od odpowiedzi zależało który z nich będzie trzymał deski, a który manewrował młotkiem.
Nobby był akurat politykiem, mógł więc wyrobić sobie jakieś poglądy odnośnie polityki, ale nie miał jak dowiedzieć się odnośnie zakulisowych działań wrogich sobie organizacji, póki Rineheart nie zechciał zdradzić mu najważniejszych szczegółów. Tylko czy niewiedza nie stała się w ostatnich miesiącach bardziej niebezpieczna od wiedzy? Zwykli ludzie musieli zacząć wreszcie działać, a przynajmniej nabrać więcej świadomości, jeśli mieli patrzeć w przyszłość z nadzieją.
Skupianie się na kolejnych zadaniach pomagało wyjść z posępnych wizji i to robił Kieran, stopniowo działał. Bez większych problemów udało mu się pod koniec stycznia dostarczyć dużą ilość narzędzi, choć nieustannie uważał na to, aby nikt nie zadawał pytań i nie dociekał, na cóż mu tyle pił, młotków i łomów. Udało mu się też zdobyć w tajemnicy transport wełny do wypełnienia ścian. Magia mogła zdziałać wiele, lecz trudno był żądać od niej rzeczy niemożliwych, na przykład stworzenia czegoś z niczego. Potrzebowali surowców i to gwoździe stanowiły najbardziej potrzebny towar, zaraz po drewnie zorganizowanym przez Wright. Zdołali przygotować z niego grube belki, dłuższe i krótsze deski, w sam raz do postawienia ścian i stropów. O tyle dobrze, że te najcięższe elementy konstrukcji mogli podnoście i ustawiać z pomocą magii, podczas obudowy Starej Chaty nie mieli takiego luksusu. Właśnie te poszczególne elementy miały stworzyć całość dzięki metalowym spoiwom, choć nie tylko. Rąk do pracy nie brakowało, ale to znikome doświadczenie budowniczych czasem stanowiło problem. Dobrze, że nikogo nie zrażała do ciężkiej pracy pogoda. Koniec anomalii przyniósł również kres potężnym zamieciom śnieżnym, jednak w drugiej połowie lutego wciąż było mroźno, śnieg jeszcze nie topniał. Stawianie domów na zmrożonej ziemi nie było wcale proste, gdy grunt odmienić mogła odwilż, choć nie sądził, żeby zaraz cały teren miał stać podmokłym bagnem. Powinni kopać pod porządne fundamenty i pomyśleć o postawieniu grubych murów o większej skłonności do utrzymywania ciepła, jednak brakowało im na to pieniędzy i czasu. Reżim wspierany przez Rycerzy Walpurgii coraz śmielej wyciągał łapy po kolejne ofiary i Zakon musiał dopomóc tym ludziom jak najszybciej.
– Nie ma co stać i oglądać, trzeba się brać do roboty – zadecydował stanowczo i ruszył w stronę jednego z niedokończonych jeszcze domków. Drewniany stelaż już stał, musieli wypełnić ściany i pokryć strop, aby potem móc położyć dach. Najpierw jednak ściany, te zewnętrzne muszą utrzymać cały ciężar konstrukcji. – Dobrze radzisz sobie z wbijaniem gwoździ? – od odpowiedzi zależało który z nich będzie trzymał deski, a który manewrował młotkiem.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Spodziewam się. - Wiedział, że w tym miejscu stał kiedyś Azkaban, najbardziej paskudne z miejsc, jakie mozna sobie wyobrazić, nawet tylko ze słyszenia. Nobby nigdy tego nie zrozumiał, dlaczego magiczny wymiar sprawiedliwości karze ludzi takim okrucieństwem jaki prezentowało przebywanie z tymi strasznymi kreaturami, czarnymi jak smuga toksycznego dymu, wysysając powoli każdą cząstkę ciepła z danego człowieka. Przecież nawet po wyjściu z więzienia (a znane przecież są przypadki przestępców skazanych na choćby dwa lata w Azkabanie), nic nie zmieni się w ich zachowaniu - w ich pamięć mocniej wryją się blizny przeszłości, zapomną o szczęściu i przeświatach iskier dobra, wrócą do swojego bagnistego życia, w ciemne zakamarki ulic, bo tylko to będą znać. Dobrze widzieć, że Azkaban odszedł w niepamięć, a zastąpiło go miejsce wypełniające człowieka spokojem. Świat zmieniał się na lepsze, ale jak zwykle potrzebował do tego strasznego kopa w tyłek, by ktokolwiek w ogóle zauważył problem. Jeśli komuś żyło się przeciętnie, ale ujdzie, to zazwyczaj nie próbował wychodzić ze strefy swojego komfortu. A może było warto trochę natrudzić zadek by coś zmienić.
Miło było widzieć to wszechobecne zaangażowanie wszystkich wokół. Sam z resztą postanowił pomóc - taka słodka opoka była ludziom potrzebna w tych kompletnie niepewnych czasach, ale należało pamiętać, by nie wszystkim ufać. Wiedział, że było tu wielu ludzi jego pochodzenia, o nich się nie martwił. Jeśli szukali już miejsca w magicznym świecie, na pewno nie będą próbowali dopiec swoim wybawicielom i pozbawić się bezpiecznego kąta w tym świecie. On lubił swój dom w Richmond, choć niezłym pomysłem byłoby się przenieść. Chociaż pewnie żona by go zatłukła, jakby choćby przy niej o tym wspomniał, więc od razu odrzucił jakie głupstwo, ot co.
Uniósł brew zaciągając się swoją fajką, gdy spojrzał na przyjaciela w pełni zaskoczony. On wiedział, że jest z ludzi niemagicznych, ale bez przesady, nie bez powodu wybrał ten magiczny świat na swój najważniejszy! - Znam zaklęcie, które dobre je wbija. - Mruknął, wypuszczając z ust odrobinę dymu. Musiał wypalić cały tytoń, nim włożył fajkę do kieszeni i zdjął płaszcz, żeby podwinąć rękawy koszuli wraz z tymi od swetra. Różdżkę wyciągnął zaś zza paska. - Możemy zaczynać.
Miło było widzieć to wszechobecne zaangażowanie wszystkich wokół. Sam z resztą postanowił pomóc - taka słodka opoka była ludziom potrzebna w tych kompletnie niepewnych czasach, ale należało pamiętać, by nie wszystkim ufać. Wiedział, że było tu wielu ludzi jego pochodzenia, o nich się nie martwił. Jeśli szukali już miejsca w magicznym świecie, na pewno nie będą próbowali dopiec swoim wybawicielom i pozbawić się bezpiecznego kąta w tym świecie. On lubił swój dom w Richmond, choć niezłym pomysłem byłoby się przenieść. Chociaż pewnie żona by go zatłukła, jakby choćby przy niej o tym wspomniał, więc od razu odrzucił jakie głupstwo, ot co.
Uniósł brew zaciągając się swoją fajką, gdy spojrzał na przyjaciela w pełni zaskoczony. On wiedział, że jest z ludzi niemagicznych, ale bez przesady, nie bez powodu wybrał ten magiczny świat na swój najważniejszy! - Znam zaklęcie, które dobre je wbija. - Mruknął, wypuszczając z ust odrobinę dymu. Musiał wypalić cały tytoń, nim włożył fajkę do kieszeni i zdjął płaszcz, żeby podwinąć rękawy koszuli wraz z tymi od swetra. Różdżkę wyciągnął zaś zza paska. - Możemy zaczynać.
Nobby Leach
Zawód : radca prawny
Wiek : 47
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
Krzyk dusznej dojrzałości
zwalił mnie na kolana
ja jestem białym śniegiem
który do morza spada
zwalił mnie na kolana
ja jestem białym śniegiem
który do morza spada
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Czemu patrzysz na mnie tak, jakbyś zrobaczałego gnoma po tyłku pogłaskał? – spytał z lekką pretensją, groźnie marszcząc brwi, kiedy Nobby wpatrywał się w niego z wymalowanym szokiem. Dla Kierana w pełni naturalnym było chwycenie za młotek, aby wbić gwoździe. Czy przy każdej prostej czynności winna im pomagać magia? Miesiące, gdy szalały anomalie, dobitnie udowodniły, że takie podejście może całkowicie rozleniwić czarodziejów. To przez dziadka Rineheart nauczony został wartości ciężkiej pracy i szacunku do dzieła władnych rąk. Obaj własnymi siłami stawiali drewnianą altanę, aby ta lekcja mogła wybrzmieć w pełni. Nie była to wymyślna konstrukcja, ale ukończenie jej zajęło im całe wakacje. Do dziś doskonale pamięta podstawowe zagadnienia dotyczące obróbki drewna, dzięki czemu łatwiej mu pomagać przy pracach budowlanych w Oazie. – Przyznaj się, nigdy żeś młotka w ręce nie miał – rzucił kąśliwie, po czym uśmiechnął się pod nosem z chytrością, która z wiekiem pojawiał się u niego coraz rzadziej. Nobby był człowiekiem o większej wesołości i aż dziw brało, że udało im się jakkolwiek porozumieć, a co dopiero zaprzyjaźnić. Kieran potrzebował jednak takich właśnie osób w swoim otoczeniu, to były idealne przeciwwagi dla jego wiecznej ostrożności i aurorskiej szorstkości. – W ostateczności zaklęcie też może być, słabiaku.
Sięgnął po pierwszą deskę i przykucnął, aby ulokować ją w odpowiednim miejscu, zaczynając od dołu. Gwoździe miały zostać wbite po obu jej końcach, aby połączyć z ustawionymi już pionowo belkami pozostającymi w odległości metra od siebie. Musieli stworzyć zewnętrzne ściany, a potem, już od środka, pokryć je wełną i stworzyć kolejną warstwę z desek w środku. Uda im się, tylko muszą narzucić sobie odpowiednio szybkie tempo. W międzyczasie mogli też obgadać niektóre sprawy, a Kieran miał taką jedną dla Leacha.
– Wraz ze Skamanderem tworzymy punkt informacyjny dla wszystkich, którzy chcieliby zgłosić niepokojące zdarzenia, a nie mogą udać się do Ministerstwa – zaczął spokojnie, poważnym tonem, zbyt dobrze wiedzą, w jak chorych czasach przyszło im żyć. – Ludzi zbyt szybko giną, gdy próbując stawiać się w Ministerstwie, a sługusy Voldemorta pozostają bezkarne. Wiele ważnych akt zostało skopiowanych lub całkiem przeniesionych w bezpieczniejsze miejsce, gdzie mają doczekać lepszych czasów do egzekwowania prawa – zerknął na swojego druha z dołu, próbując wybadać jego reakcję. On to najlepiej wiedział, jak kłopotliwe było działanie służb porządkowych w granicach prawa. Wszystko się musiało zgadzać. – Znasz się na prawie, więc mógłbyś jakoś wesprzeć tę inicjatywę. Chodzi o branie co jakiś czas dyżurów, aby przyjmować takie zgłoszenia, spisywać porządnie zeznania i gromadzić dowody.
Sięgnął po pierwszą deskę i przykucnął, aby ulokować ją w odpowiednim miejscu, zaczynając od dołu. Gwoździe miały zostać wbite po obu jej końcach, aby połączyć z ustawionymi już pionowo belkami pozostającymi w odległości metra od siebie. Musieli stworzyć zewnętrzne ściany, a potem, już od środka, pokryć je wełną i stworzyć kolejną warstwę z desek w środku. Uda im się, tylko muszą narzucić sobie odpowiednio szybkie tempo. W międzyczasie mogli też obgadać niektóre sprawy, a Kieran miał taką jedną dla Leacha.
– Wraz ze Skamanderem tworzymy punkt informacyjny dla wszystkich, którzy chcieliby zgłosić niepokojące zdarzenia, a nie mogą udać się do Ministerstwa – zaczął spokojnie, poważnym tonem, zbyt dobrze wiedzą, w jak chorych czasach przyszło im żyć. – Ludzi zbyt szybko giną, gdy próbując stawiać się w Ministerstwie, a sługusy Voldemorta pozostają bezkarne. Wiele ważnych akt zostało skopiowanych lub całkiem przeniesionych w bezpieczniejsze miejsce, gdzie mają doczekać lepszych czasów do egzekwowania prawa – zerknął na swojego druha z dołu, próbując wybadać jego reakcję. On to najlepiej wiedział, jak kłopotliwe było działanie służb porządkowych w granicach prawa. Wszystko się musiało zgadzać. – Znasz się na prawie, więc mógłbyś jakoś wesprzeć tę inicjatywę. Chodzi o branie co jakiś czas dyżurów, aby przyjmować takie zgłoszenia, spisywać porządnie zeznania i gromadzić dowody.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- A gdzie mi to wiedzieć gdzie swoje łapska pchałeś? - Zareagował żartem, oczywiście. Jemu nie trzeba było mówić na temat używania magii i nie używania magii, jednak trzeba było przyznać, że dziecku, pochodzącemu z rodziny, w którym takie sprawy pojawiają się jedynie na kartach książek Dodgsona, łatwo się tą nową sytuacją zachłysnąć. Znał alternatywy, potrafił je wymienić, potrafił się nimi posługiwać pewnie o niebo lepiej niż sam Rineheart mógłby sobie pomyśleć, ale... po co, skoro machnięcie różdżką jest wygodniejsze, prostsze i jest magiczne? On nadal się tą magią odrobinę krztusił, ciągle poznając nowe aspekty magicznego świata - nigdy nie przestanie go zaskakiwać i chyba właśnie to najbardziej przyciągało to w tym świecie. - Ja młotka w ręce nie miałem? - Prawie się oburzył. Czy on wyglądał jak jakiś bogaty paniczyk z dobrego domu? Właściwie trochę takim był, ale to nie znaczyło, że nie potrafił rury zreperować albo wbić gwoździa, pewnie jego żona by do końca świata śmiała się z niego perliście, gdyby wykładał się na rzeczach tak prostych i oczywistych. A on przecież radził sobie doskonale ze wszystkimi zaprawami w domu i to wcale nie tak, że gramofon nie działał im od roku. Mimo wszystko w kwestiach budowlanych zdał się na Kierana. Ale z bólem serca odłożył fajkę, zagasił ją i schował, by nic się jej przypadkiem nie stało, po czym zdjął płaszcz i zakasał rękawy koszuli. Tak, żeby już zupełnie wyglądać jak robotnik. Nie wyróżniał się! Złapał jednak za młotek w dłonie, skoro przyjaciel tak niemiło skomentował jego domniemany brak umiejętności. Musiał mu teraz pokazać, że ten słabiak to okrutna pomyłka! Złapał za odpowiednio długi gwóźdź i wbił go w belkę z ostrożnością, by przypadkiem nie strzelić sobie po palcach. Wtedy będzie trudno wytłumaczyć się Prue z jego wycieczek.
- Wiedziałem, że nie chciałeś się ze mną spotkać tylko z powodu bolesnej tęsknoty za moim niewybrednym dowcipem, chytrusie. - Skomentował po wysłuchaniu słów Kierana, jednak wywołało to uśmiech na jego twarzy. To powinna być decyzja do przemyślenia, prawda? Ale on znał odpowiedź. - Od kiedy nie pracuję dla Wizengamotu, nieco się nudzę w domu. Nie znam się na gromadzeniu dowodów, ale z papierologią mogę pomóc. Musiałbym jednak spytać też Prue, oczywiście mówiąc jej tylko tyle, ile będzie potrzeba, ale myślę, że zauważyłaby, gdybym znikał z domu na takie dyżury.
- Wiedziałem, że nie chciałeś się ze mną spotkać tylko z powodu bolesnej tęsknoty za moim niewybrednym dowcipem, chytrusie. - Skomentował po wysłuchaniu słów Kierana, jednak wywołało to uśmiech na jego twarzy. To powinna być decyzja do przemyślenia, prawda? Ale on znał odpowiedź. - Od kiedy nie pracuję dla Wizengamotu, nieco się nudzę w domu. Nie znam się na gromadzeniu dowodów, ale z papierologią mogę pomóc. Musiałbym jednak spytać też Prue, oczywiście mówiąc jej tylko tyle, ile będzie potrzeba, ale myślę, że zauważyłaby, gdybym znikał z domu na takie dyżury.
Nobby Leach
Zawód : radca prawny
Wiek : 47
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
Krzyk dusznej dojrzałości
zwalił mnie na kolana
ja jestem białym śniegiem
który do morza spada
zwalił mnie na kolana
ja jestem białym śniegiem
który do morza spada
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niby złowrogo zmarszczył brwi, jednak zaraz machnął niedbale ręką, uśmiechając się pod siwym wąsem. Potem postanowił rzucić wyzwanie, które Leach natychmiast przyjął. Schował fajkę, zakasał rękawy i chwycił za młotek, by przybić odpowiednio pierwszą deskę. Kieran zaraz sięgnął po drugą, ustawiając ją zaraz nad tą już przymocowaną.
– Niech ci będzie, interesowny ze mnie drań, zadowolony? – niestety, ale to była po części prawda. Tyle wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy, że nie miał zbytnio czasu na jakiekolwiek wyjścia wyłącznie towarzyskie. Dzielił całą swoją uwagę pomiędzy pracę i Zakon Feniksa, od stycznia już całkiem nie miał chwili wytchnienia, gdy nieoczekiwany awans przyniósł kolejne obowiązki, ale przede wszystkim odpowiedzialność za poczynania wszystkich aurorów. Nie narzekał głośno, nie mógł i nie chciał, jednak chciałby powrócić do czasów, kiedy to miał większą swobodę działania, bo nikt nie śledził aż tak uważnie jego poczynań. – Ale za twoim dowcipem też zatęskniłem, to dopiero desperacja z mojej strony, nie sądzisz? – dodał zaraz zuchwale, wcale nie kłamiąc, potrzebował towarzystwa kogoś, z kim będzie mógł rzucać niemądrymi uwagami z czystej przekory. To źle, że łączył przyjemne z pożytecznym? Mogli wdawać się w słowne utarczki przy pracy nad kolejną budowlą w Oazie.
– To nie będę pewnie regularne dyżury, czasem to ja mógłbym zgarniać cię z domu pod pretekstem wspólnego picia albo pomocy przy biurokratycznej papce – nie był do końca pewien, czy podobne zachowanie nie wzbudzi właśnie większej podejrzliwości u małżonki przyjaciela. Prue była, no cóż, kobietą momentami bardzo stanowczą, a przynajmniej taką opinię wyrobił sobie Rineheart, opierając ją na pobieżnych obserwacjach i opowieściach, jakimi to czasem każdy mężczyzna lubi się podzielić z innym mężczyzną. Kieran nigdy by nie przyznał, że w głębi duszy czuł zazdrość, bo Nobby, jak i inni kompani aurora, miał szansę zestarzeć się wspólnie z ukochaną osobą. Jemu parszywy los tego przywileju odmówił, ukradł źródło ciepła w postaci cichej i wyrozumiałej piastunki domowego ogniska. Ale przestał się tym zadręczać, tak próbował sobie wmówić. – Nie jestem jeszcze w stanie ci powiedzieć, gdzie ten punkt będzie się znajdować, ale jak ostatecznie to ustalimy, dam ci znać. I gdybyś napotkał jakiekolwiek trudności, nie wahaj się mi o nich wspomnieć, nawet drobne problemy mogą być sygnałem ostrzegawczym przed tragedią.
Nobby wiedział na co się pisze, Kieran nie ukrywał przed nim, że nawet wykonywanie prostych zadań dla Zakonu łatwe nie będzie. Wolał nie myśleć, że narażał kolejną osobę z bliskiego otoczenia, ale wyjawienie prawdy o Zakonie i Rycerzach Walpurgii działających w imię Voldemorta było też poniekąd zabezpieczeniem, każdy powinien znać wroga, aby móc się przed nim ochronić.
– Niech ci będzie, interesowny ze mnie drań, zadowolony? – niestety, ale to była po części prawda. Tyle wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy, że nie miał zbytnio czasu na jakiekolwiek wyjścia wyłącznie towarzyskie. Dzielił całą swoją uwagę pomiędzy pracę i Zakon Feniksa, od stycznia już całkiem nie miał chwili wytchnienia, gdy nieoczekiwany awans przyniósł kolejne obowiązki, ale przede wszystkim odpowiedzialność za poczynania wszystkich aurorów. Nie narzekał głośno, nie mógł i nie chciał, jednak chciałby powrócić do czasów, kiedy to miał większą swobodę działania, bo nikt nie śledził aż tak uważnie jego poczynań. – Ale za twoim dowcipem też zatęskniłem, to dopiero desperacja z mojej strony, nie sądzisz? – dodał zaraz zuchwale, wcale nie kłamiąc, potrzebował towarzystwa kogoś, z kim będzie mógł rzucać niemądrymi uwagami z czystej przekory. To źle, że łączył przyjemne z pożytecznym? Mogli wdawać się w słowne utarczki przy pracy nad kolejną budowlą w Oazie.
– To nie będę pewnie regularne dyżury, czasem to ja mógłbym zgarniać cię z domu pod pretekstem wspólnego picia albo pomocy przy biurokratycznej papce – nie był do końca pewien, czy podobne zachowanie nie wzbudzi właśnie większej podejrzliwości u małżonki przyjaciela. Prue była, no cóż, kobietą momentami bardzo stanowczą, a przynajmniej taką opinię wyrobił sobie Rineheart, opierając ją na pobieżnych obserwacjach i opowieściach, jakimi to czasem każdy mężczyzna lubi się podzielić z innym mężczyzną. Kieran nigdy by nie przyznał, że w głębi duszy czuł zazdrość, bo Nobby, jak i inni kompani aurora, miał szansę zestarzeć się wspólnie z ukochaną osobą. Jemu parszywy los tego przywileju odmówił, ukradł źródło ciepła w postaci cichej i wyrozumiałej piastunki domowego ogniska. Ale przestał się tym zadręczać, tak próbował sobie wmówić. – Nie jestem jeszcze w stanie ci powiedzieć, gdzie ten punkt będzie się znajdować, ale jak ostatecznie to ustalimy, dam ci znać. I gdybyś napotkał jakiekolwiek trudności, nie wahaj się mi o nich wspomnieć, nawet drobne problemy mogą być sygnałem ostrzegawczym przed tragedią.
Nobby wiedział na co się pisze, Kieran nie ukrywał przed nim, że nawet wykonywanie prostych zadań dla Zakonu łatwe nie będzie. Wolał nie myśleć, że narażał kolejną osobę z bliskiego otoczenia, ale wyjawienie prawdy o Zakonie i Rycerzach Walpurgii działających w imię Voldemorta było też poniekąd zabezpieczeniem, każdy powinien znać wroga, aby móc się przed nim ochronić.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie przejmował się tym specjalnie. Znał Kierana już wiele lat i trochę zdążył się dowiedzieć, że spotkania nawet typowo rozrywkowe zawsze kryją w sobie również jakieś drugie dno - bardziej oficjalne, bardziej interesowne. Zawsze było coś w tym wszystkim. Nie, żeby jakoś specjalnie narzekał, miał wrażenie, że w tym wieku ludzie nie widują się już tylko po to, by wspólnie napić się whiskey albo wyjść potańczyć. A szkoda, nawet Kieranowi dobrze by to zrobiło.
- Zawsze o tym wiedziałem, pierniku. - powiedział rozbawiony i złapał za kolejny gwóźdź, który przykazany miał być następnej z desek. No cóż, jak na człowieka, który od pół roku nie umie naprawić gramofonu to nawet nieźle sobie radził. Nawet. - Desperacja? Skądże, to wyraz Twojego najwyższej jakości gustu. Jestem w podziwie, że nareszcie potrafisz przyznać jak bardzo lubisz mój humor. - No, nieczęsto się to zdarzało. Kieran pod wieloma względami przypominał mu jego żonę - też wzdychał, też przewracał oczami, tylko że z o wiele mniejszą urodą i gracją. No i Prue nie miała aż tylu siwych włosów, ale jakby on był aurorem to pewnie też osiwiałby przed czterdziestką z nerwów. Mieli naprawdę stresującą pracę i jeszcze w dodatku strasznie niebezpieczną. I gdyby zaczął o tym mówić, na pewno Rineheart momentalne zacząłby się bronić, że to przecież takie szlachetne zajęcie, ale Leach swoje wiedział. Wolał pogadanki. - A może po prostu powiem Prudence, że znalazłem dorobek na pół etatu i unikniemy jej podejrzeń? Jeszcze pomyśli, że wpadam w alkoholizm. Albo że Ty wpadasz w alkoholizm! Wiesz jaka jest z niej plotkara? Tylko wydaje się taka zdystansowana, a w redakcji bez przerwy o czymś paplają.
Leach nie był tutaj, żeby próbować bawić się w bezpieczeństwo i delikatne życie. Czasami nawet brakowało mu odrobiny adrenaliny i tego delikatnego uśmieszku pod wąsem, gdy po raz kolejny udawało mu się oszukać system i przeznaczenie. Przeznaczenie może go pocałować w tyłek, podobnie jak cała armia spiętych arystokratów, którzy twierdzili, że to nie jest miejsce dla niego. O nie, tylko on sam ustalał, gdzie jest jego miejsce. Był stworzony do wielkich czynów. Nie bez powodu w tych rękach pojawiła się magia. Właśnie w tych samych, których palec został właśnie przytłuczony do deski przez młotek, który nie trafił w przytrzymywany gwóźdź. - Cholera by to. - Upuścił narzędzie na ziemię i pomachał odruchowo ręką, myśląc, że to cokolwiek da. Jak nic mu paznokieć zsinieje. I potrzebował chwili, żeby się nad sobą poużalać, jęcząc jak jakiś smutny osioł. - Odprowadzasz mnie dzisiaj i będziesz tłumaczył Prue czemu jestem teraz taki brzydki.
- Zawsze o tym wiedziałem, pierniku. - powiedział rozbawiony i złapał za kolejny gwóźdź, który przykazany miał być następnej z desek. No cóż, jak na człowieka, który od pół roku nie umie naprawić gramofonu to nawet nieźle sobie radził. Nawet. - Desperacja? Skądże, to wyraz Twojego najwyższej jakości gustu. Jestem w podziwie, że nareszcie potrafisz przyznać jak bardzo lubisz mój humor. - No, nieczęsto się to zdarzało. Kieran pod wieloma względami przypominał mu jego żonę - też wzdychał, też przewracał oczami, tylko że z o wiele mniejszą urodą i gracją. No i Prue nie miała aż tylu siwych włosów, ale jakby on był aurorem to pewnie też osiwiałby przed czterdziestką z nerwów. Mieli naprawdę stresującą pracę i jeszcze w dodatku strasznie niebezpieczną. I gdyby zaczął o tym mówić, na pewno Rineheart momentalne zacząłby się bronić, że to przecież takie szlachetne zajęcie, ale Leach swoje wiedział. Wolał pogadanki. - A może po prostu powiem Prudence, że znalazłem dorobek na pół etatu i unikniemy jej podejrzeń? Jeszcze pomyśli, że wpadam w alkoholizm. Albo że Ty wpadasz w alkoholizm! Wiesz jaka jest z niej plotkara? Tylko wydaje się taka zdystansowana, a w redakcji bez przerwy o czymś paplają.
Leach nie był tutaj, żeby próbować bawić się w bezpieczeństwo i delikatne życie. Czasami nawet brakowało mu odrobiny adrenaliny i tego delikatnego uśmieszku pod wąsem, gdy po raz kolejny udawało mu się oszukać system i przeznaczenie. Przeznaczenie może go pocałować w tyłek, podobnie jak cała armia spiętych arystokratów, którzy twierdzili, że to nie jest miejsce dla niego. O nie, tylko on sam ustalał, gdzie jest jego miejsce. Był stworzony do wielkich czynów. Nie bez powodu w tych rękach pojawiła się magia. Właśnie w tych samych, których palec został właśnie przytłuczony do deski przez młotek, który nie trafił w przytrzymywany gwóźdź. - Cholera by to. - Upuścił narzędzie na ziemię i pomachał odruchowo ręką, myśląc, że to cokolwiek da. Jak nic mu paznokieć zsinieje. I potrzebował chwili, żeby się nad sobą poużalać, jęcząc jak jakiś smutny osioł. - Odprowadzasz mnie dzisiaj i będziesz tłumaczył Prue czemu jestem teraz taki brzydki.
Nobby Leach
Zawód : radca prawny
Wiek : 47
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
Krzyk dusznej dojrzałości
zwalił mnie na kolana
ja jestem białym śniegiem
który do morza spada
zwalił mnie na kolana
ja jestem białym śniegiem
który do morza spada
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Póki Nobby wbijał gwoździe w miarę prosto, Kieran nie zamierzał narzekać, choć może powinni narzucić nieco szybsze tempo pracy, aby stworzyli dzisiaj chociaż zewnętrzne poszycia dla ścian. A może zbyt wiele chciał zrobić za jednym razem? To wciąż był luty, nadal dawał o sobie znać chłód, śnieg wciąż pokrywał twardy grunt, do tego nie minie wiele czasu, a zacznie się ściemniać. Jednak każdy dzień stawał się odrobinę dłuższy, w końcu nadejdzie wiosna, przyniesie z sobą ciepło i pierwsze zielone pąki. Chyba jednak nie było czasu na to droczenie się, dlatego auror jako pierwszy skończył z rzucaniem prowokacyjnych komentarzy, myśl zajmując problematycznymi sprawami.
– A co będzie, jeśli zacznie pytać o zarobki z tej półetatowej pracy? – zdołał już dobrze poznać wybrankę swojego starego druha i naprawdę nie wątpił w to, że prędzej czy później tego typu pytanie padnie i wówczas żadna odpowiedź nie okaże się dobra, póki pieniądze nie zmaterializują się nagle w domowym budżecie. To nie tak, że żony i matki były interesowne, czy pazerne na kasę, po prostu nad wyraz rozsądnie kierowały się potrzebami całej rodziny i zawsze czyniły starania, aby utrzymać dom.
Prychnął z rozbawienia i jednocześnie zmarszczył brwi w wyrazie dezaprobaty, kiedy przyjaciel ubił młotkiem własnego palucha. – Jak masz tak cierpieć, lepiej złap za różdżkę – zaproponował mu z dużą pobłażliwością, może nieco uderzając w męską dumę, ale naprawdę nie mogli marnować czasu. Sięgnął po kolejną deskę, czekając na ruch drugiego budowlańca amatora. – Bardziej szpetny już nie będziesz – naprawdę nie mógł podarować sobie tej zuchwałej uwagi, była po prostu zbyt prawdziwa. – Ale tak, odprowadzę cię, powiemy, że poturbowałeś się, gdy rozglądaliśmy się razem za nowym domem dla mnie i Jackie – niby wymyślał dla nich dobrą wymówkę przed dociekliwością małżonki, to jednak przy okazji dzielił się informacjami odnośnie tego, co też dzieje się ostatnio w jego życiu. Przeprowadzka stała się wymogiem po jego awansie, obecny adres był wielokrotnie podawany w różnych dokumentach i ktoś w końcu mógłby się do niego dogrzebać. Ryzyko było zbyt duże, u niego pomieszkiwały inne osoby, jednocześnie czuł, że nowy dom powinien być miejscem, które będzie służyło Zakonowi jako schronienie dla ofiar wojny. Bezpieczna przystań. Opoka.
– A co będzie, jeśli zacznie pytać o zarobki z tej półetatowej pracy? – zdołał już dobrze poznać wybrankę swojego starego druha i naprawdę nie wątpił w to, że prędzej czy później tego typu pytanie padnie i wówczas żadna odpowiedź nie okaże się dobra, póki pieniądze nie zmaterializują się nagle w domowym budżecie. To nie tak, że żony i matki były interesowne, czy pazerne na kasę, po prostu nad wyraz rozsądnie kierowały się potrzebami całej rodziny i zawsze czyniły starania, aby utrzymać dom.
Prychnął z rozbawienia i jednocześnie zmarszczył brwi w wyrazie dezaprobaty, kiedy przyjaciel ubił młotkiem własnego palucha. – Jak masz tak cierpieć, lepiej złap za różdżkę – zaproponował mu z dużą pobłażliwością, może nieco uderzając w męską dumę, ale naprawdę nie mogli marnować czasu. Sięgnął po kolejną deskę, czekając na ruch drugiego budowlańca amatora. – Bardziej szpetny już nie będziesz – naprawdę nie mógł podarować sobie tej zuchwałej uwagi, była po prostu zbyt prawdziwa. – Ale tak, odprowadzę cię, powiemy, że poturbowałeś się, gdy rozglądaliśmy się razem za nowym domem dla mnie i Jackie – niby wymyślał dla nich dobrą wymówkę przed dociekliwością małżonki, to jednak przy okazji dzielił się informacjami odnośnie tego, co też dzieje się ostatnio w jego życiu. Przeprowadzka stała się wymogiem po jego awansie, obecny adres był wielokrotnie podawany w różnych dokumentach i ktoś w końcu mógłby się do niego dogrzebać. Ryzyko było zbyt duże, u niego pomieszkiwały inne osoby, jednocześnie czuł, że nowy dom powinien być miejscem, które będzie służyło Zakonowi jako schronienie dla ofiar wojny. Bezpieczna przystań. Opoka.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przygryzana od poprzedniego dnia warga spuchła lekko, choć Susanne nie stresowała się (tak przynajmniej jej się wydawało) samą obecnością ani uspokajaniem staruszki, która trafiła do Oazy. Uwielbiała opiekować się innymi, widziała w tym nie pracę, a swego rodzaju misję. Serce robiło się lżejsze, kiedy widziała uśmiechy, kochała je wywoływać i cieszyła się z radości innych - dlatego ciepła iskra rozpalała kontrolowany entuzjazm. Zaopatrzona w koc, herbatę, trochę jedzenia oraz pyszne, świeże ciasteczka podkradzione od Bertiego, wybrała się na miejsce tak szybko, jak tylko mogła, gotowa zasiąść z kobietą w przytulnej atmosferze, przy ciepłym naparze, w miłym zapachu i pośród wszystkich innych czynników, o jakie potrafiła i chciała zadbać. Wszelkie plany legły w gruzach wraz z trzaskiem drewna - spomiędzy pękniętych desek wymknęły się stworzonka, prędko rozpoznane przez wprawioną pannę Lovegood. - Ojej - wyrwało jej się, gdy szpiczaki rozbiegły się na wszystkie strony, przebierając małymi łapkami. Już wyciągała różdżkę, już chciała celować w któregokolwiek z nich i uciekać się do Drętwoty, lecz zatrzymała ją reakcja właścicielki, gwałtowna i chwytająca za serce. Prędko chwyciła dłonie pani Atwood w swoje, drobne i blade, lekko potrząsając. - To szpiczaki, prawda? Znam się na stworzeniach, proszę pani, leczę je dzień w dzień - znajdziemy maluchy i wrócą do pani bezpieczne, proszę się nie martwić na zapas - zapewniła łagodnie, starając się przebić własne słowa ponad szloch kobiety. - Mamy wspaniałą pomoc - wskazała głową na koleżankę, zbliżającą się - jak dobrze! Musiała zostać przywołana nagłym hałasem. - Jest pani w bezpiecznym miejscu, tak jak pani podopieczni. Znajdziemy więcej rąk do pomocy i uwiniemy się z nimi raz dwa! Zrobimy im wspaniały wybieg, co? Mam już mnóstwo pomysłów, nie mogę się doczekać, aż je z panią przegadam! - nawijała, starając się odwrócić uwagę pani Atwood od wypadku oraz podsunąć jakieś rozwiązania, realne, możliwe do wykonania. - Mam bardzo dobrą mieszankę ziołową, zaparzymy ją i ułożymy dokładniejszy plan, dobrze? - zapytała z pokrzepiającym uśmiechem, zarówno kobietę, jak i koleżankę, która już zgłosiła gotowość do pomocy. Ludziom, którzy przybyli do Oazy też przyda się zajęcie, co było lepszego od odciągnięcia myśli od trwających tragedii? Każda odmiana była miła.
| wybaczcie, że wbijam - mam tu misję do wykonania
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Marie dotarła do Oazy, gdzie miała pomóc przybywającym do niej coraz tłumniej czarodziejom. Choć jej główną życiową pasją były magiczne stworzenia, miała w sobie wiele serca także dla ludzi, zwłaszcza tych pokrzywdzonych przez los. Chciała pomagać, choć uważała za okropne, że żyli w świecie, w której to czystość krwi determinowała wartość, i tych uznanych za mniej wartościowych spotykały różne krzywdy.
Akurat pomagała w budowie kolejnej chatki, kiedy jej uwagę przykuł czyjś głośny lament. Zaniepokojona przerwała pracę i ruszyła w tamtą stronę, zauważając Susanne Lovegood w towarzystwie jakiejś zapłakanej starszej kobiety.
- Co się stało? – zapytała, gotowa w razie czego pomóc. Uśmiechnęła się do kobiety przyjaźnie, następnie od słowa do słowa dowiadując się, że chodziło o zagubione szpiczaki, które wysypały się z pudła i rozbiegły się po oazie. Marie zdawała sobie sprawę, że te stworzonka, choć sympatyczne i same w sobie niegroźne dla ludzi, mogły stanowić zagrożenie dla zapasów zarówno jedzenia, jak i ingrediencji, dlatego należało je wyłapać zanim poczynią spustoszenia – Pomożemy ich szukać i miejmy nadzieję, że jeszcze dziś zwrócimy pani wszystkie – zapewniła starszą czarownicę. Oaza nie była aż tak ogromnym terenem, a jeśli postąpią sprytnie, to powinny szybko odnaleźć szpiczaki.
Marie możliwie jak najdelikatniej wypytała kobietę o to, skąd przybyła wraz ze swoimi podopiecznymi i dowiedziała się, że pani Atwood była mieszkanką obrzeży doków, a szpiczaki żyły w jej ogrodzie, co stwarzało prawdopodobieństwo, że mogły mieć kontakt z roznoszącymi zarazki szczurami i być potencjalnymi nosicielami kąsającego świerzbu i innych chorób, które stanowiłyby zagrożenie dla wielu osłabionych czarodziejów w Oazie. Spojrzała na Sue znacząco; oprócz znalezienie szpiczaków, będą też musiały je zbadać i upewnić się, że nie będą nikomu zagrażać.
- Od czego zaczynamy? – zapytała Susanne. – Wydaje mi się, że powinnyśmy poszukać ich w sąsiedztwie miejsca, gdzie jest magazynowane jedzenie lub ingrediencje, głodne stworzenia mogły podążyć za zapachem pożywienia. – Była pewna, że tam znajdą co najmniej część szpiczaków, próbujących dostać się do czegoś, co mogłyby zjeść. Należało więc im przeszkodzić zanim zrobią sobie podkop lub wygryzą dziurę w ścianie. – Powinnyśmy wziąć ze sobą coś, do czego będziemy mogły je wkładać, żeby znowu się nie rozbiegły. Jeśli okaże się, że to nie wszystkie, po wyłapaniu tych, które już zwęszyły pokarm, poszukamy i reszty – dodała, a następnie zapytała czarownicy, ile było szpiczaków. Dowiedziała się, że było ich około dwudziestki. Znowu spojrzała na Sue; mogły wyruszać lada moment. Ważne było, żeby znaleźć wszystkie zwierzęta jeszcze przed zmrokiem, bo w nocy ich szukanie będzie trudniejsze, a do rana mogły narobić sporo szkód.
Akurat pomagała w budowie kolejnej chatki, kiedy jej uwagę przykuł czyjś głośny lament. Zaniepokojona przerwała pracę i ruszyła w tamtą stronę, zauważając Susanne Lovegood w towarzystwie jakiejś zapłakanej starszej kobiety.
- Co się stało? – zapytała, gotowa w razie czego pomóc. Uśmiechnęła się do kobiety przyjaźnie, następnie od słowa do słowa dowiadując się, że chodziło o zagubione szpiczaki, które wysypały się z pudła i rozbiegły się po oazie. Marie zdawała sobie sprawę, że te stworzonka, choć sympatyczne i same w sobie niegroźne dla ludzi, mogły stanowić zagrożenie dla zapasów zarówno jedzenia, jak i ingrediencji, dlatego należało je wyłapać zanim poczynią spustoszenia – Pomożemy ich szukać i miejmy nadzieję, że jeszcze dziś zwrócimy pani wszystkie – zapewniła starszą czarownicę. Oaza nie była aż tak ogromnym terenem, a jeśli postąpią sprytnie, to powinny szybko odnaleźć szpiczaki.
Marie możliwie jak najdelikatniej wypytała kobietę o to, skąd przybyła wraz ze swoimi podopiecznymi i dowiedziała się, że pani Atwood była mieszkanką obrzeży doków, a szpiczaki żyły w jej ogrodzie, co stwarzało prawdopodobieństwo, że mogły mieć kontakt z roznoszącymi zarazki szczurami i być potencjalnymi nosicielami kąsającego świerzbu i innych chorób, które stanowiłyby zagrożenie dla wielu osłabionych czarodziejów w Oazie. Spojrzała na Sue znacząco; oprócz znalezienie szpiczaków, będą też musiały je zbadać i upewnić się, że nie będą nikomu zagrażać.
- Od czego zaczynamy? – zapytała Susanne. – Wydaje mi się, że powinnyśmy poszukać ich w sąsiedztwie miejsca, gdzie jest magazynowane jedzenie lub ingrediencje, głodne stworzenia mogły podążyć za zapachem pożywienia. – Była pewna, że tam znajdą co najmniej część szpiczaków, próbujących dostać się do czegoś, co mogłyby zjeść. Należało więc im przeszkodzić zanim zrobią sobie podkop lub wygryzą dziurę w ścianie. – Powinnyśmy wziąć ze sobą coś, do czego będziemy mogły je wkładać, żeby znowu się nie rozbiegły. Jeśli okaże się, że to nie wszystkie, po wyłapaniu tych, które już zwęszyły pokarm, poszukamy i reszty – dodała, a następnie zapytała czarownicy, ile było szpiczaków. Dowiedziała się, że było ich około dwudziestki. Znowu spojrzała na Sue; mogły wyruszać lada moment. Ważne było, żeby znaleźć wszystkie zwierzęta jeszcze przed zmrokiem, bo w nocy ich szukanie będzie trudniejsze, a do rana mogły narobić sporo szkód.
I show not your face but your heart's desire
Kobieta uspokajała się powoli, słysząc zapewnienia dziewcząt oraz propozycje możliwych do wprowadzenia rozwiązań - mimo tego Sue bardzo uważała na słowa, nie chcąc, by jedno nieodpowiednie sformułowanie wprowadziło staruszkę w tak chwiejny stan. Lovegood dostkonale zdawała sobie sprawę z tego, ile problemów mogą narobić szpiczaki - sprawa wymagała więcej uwagi, niż początkowo zakładała, jeszcze nim dowiedziała się o stworzeniach. Słuchała uważnie, gdy Marie wypytywała o pochodzenie kobiety, w mig rozumiejąc spojrzenie posłane przez koleżankę. Powinny zabrać się za pracę naprawdę sprawnie i zapobiec ewentualnym szkodom.
- Możliwe, na pewno rozejrzymy się w takich miejscach - potwierdziła, kiwając głową i zastanawiając się chwilę - rozważała wszystkie możliwości. - Ale łatwo mogą potraktować to jako pułapkę i omijać, dla pewności można zwabić je dzikimi stokrotkami, o ile uda się wszystko upozorować - szpiczaki były inteligentne, na pewno nie wlazą w pułapkę, gdy będą podejrzliwe. Pora sprzyjała, rośliny mogły się już pojawiać, może trzeba było im tylko troszkę pomóc. - Znajdziemy kogoś, kto zna się na roślinach - podjęła decyzję, chwilę później kierując różdżkę na roztrzaskaną skrzynkę. Tak, jak mówiła Marie - potrzebowały czegoś, gdzie będą mogły je trzymać. - Reparo - mruknęła pod nosem, licząc na powodzenie. Spojrzała na panią Atwood, wahając się, ale ostatecznie uznała, że lepiej, by czymś się zajęła niż siedziała sama, w nerwach, czekając na znalezienie stworzonek. Nie mogła jej jednak powierzyć zadania zbyt ważnego, w obawie, że później będzie musiała zająć się nim sama - dlatego nie poprosiła o poszukanie zielarza lub zielarki. - Wydaje mi się, że tam widziałam siatkę - dosyć drobną - wskazała na pokaźną stertę narzędzi, materiałów i drewna. Widziała na tych kopach mnóstwo przydatnych i niezwykłych, wręcz zaskakujących rzeczy, które dało się bardzo kreatywnie wykorzystać przy wszelakich pracach budowlanych. - Trzeba ją znaleźć, zrobimy pułapkę. Potrzebne będą też kamienie, które umieścimy na krańcach materiału. Jestem pewna, że tam znajdzie pani ręce do pomocy - wskazała miejsce, gdzie parę osób pracowało przy budowie. - My w tym czasie zaczniemy szukać szpiczaków i znajdziemy dobre miejsce na pułapkę - wyjaśniła pogodnie, zerkając na koleżankę, z którą udały się do pierwszego miejsca, w którym gromadzone były zapasy. - Możesz rozejrzeć się w składziku, a ja będę patrzeć, czy żaden nie kręci się wokół - zaproponowała, cały czas rozglądając się po okolicy.
| k100 na Reparo
- Możliwe, na pewno rozejrzymy się w takich miejscach - potwierdziła, kiwając głową i zastanawiając się chwilę - rozważała wszystkie możliwości. - Ale łatwo mogą potraktować to jako pułapkę i omijać, dla pewności można zwabić je dzikimi stokrotkami, o ile uda się wszystko upozorować - szpiczaki były inteligentne, na pewno nie wlazą w pułapkę, gdy będą podejrzliwe. Pora sprzyjała, rośliny mogły się już pojawiać, może trzeba było im tylko troszkę pomóc. - Znajdziemy kogoś, kto zna się na roślinach - podjęła decyzję, chwilę później kierując różdżkę na roztrzaskaną skrzynkę. Tak, jak mówiła Marie - potrzebowały czegoś, gdzie będą mogły je trzymać. - Reparo - mruknęła pod nosem, licząc na powodzenie. Spojrzała na panią Atwood, wahając się, ale ostatecznie uznała, że lepiej, by czymś się zajęła niż siedziała sama, w nerwach, czekając na znalezienie stworzonek. Nie mogła jej jednak powierzyć zadania zbyt ważnego, w obawie, że później będzie musiała zająć się nim sama - dlatego nie poprosiła o poszukanie zielarza lub zielarki. - Wydaje mi się, że tam widziałam siatkę - dosyć drobną - wskazała na pokaźną stertę narzędzi, materiałów i drewna. Widziała na tych kopach mnóstwo przydatnych i niezwykłych, wręcz zaskakujących rzeczy, które dało się bardzo kreatywnie wykorzystać przy wszelakich pracach budowlanych. - Trzeba ją znaleźć, zrobimy pułapkę. Potrzebne będą też kamienie, które umieścimy na krańcach materiału. Jestem pewna, że tam znajdzie pani ręce do pomocy - wskazała miejsce, gdzie parę osób pracowało przy budowie. - My w tym czasie zaczniemy szukać szpiczaków i znajdziemy dobre miejsce na pułapkę - wyjaśniła pogodnie, zerkając na koleżankę, z którą udały się do pierwszego miejsca, w którym gromadzone były zapasy. - Możesz rozejrzeć się w składziku, a ja będę patrzeć, czy żaden nie kręci się wokół - zaproponowała, cały czas rozglądając się po okolicy.
| k100 na Reparo
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Niby szpiczaki były małymi, niepozornymi stworzonkami podobnymi do jeży, ale w miejscu takim jak Oaza mogły narobić szkód, tym bardziej, że nie było tu zbyt wiele roślinności, więc wygłodniałe prędzej czy później musiały zwrócić uwagę na ingrediencje i ludzkie jedzenie. W dodatku, jeśli do tej pory mieszkały w pobliżu doków, w otoczeniu raczej brudnym, mogły roznosić niebezpieczne zarazki mogące łatwo zarazić dzieci oraz osoby osłabione.
- Rosną tu gdzieś jakieś stokrotki? – zapytała, bo sama takowych nie widziała, ale może Sue wiedziała, gdzie są. – Na wyczarowane magią rośliny raczej się nie nabiorą, jeśli chcemy zrobić pułapkę, musimy zadbać, by to wyglądało jak najbardziej naturalnie. – Szpiczaki były inteligentne i wyczulone na podstępy, więc nie nabiorą się na ewidentną zasadzkę. – To dobry pomysł, może ktoś tutaj będzie umiał pomóc z roślinami. – Marie znała się na zwyczajach zwierząt i na ich samych, ale niekoniecznie była wybitną zielarką, więc pomoc raczej im nie zaszkodzi.
Podczas gdy Susanne powierzyła zadanie pani Atwood, żeby ją czymś zająć i odciągnąć jej myśli od niepokoju o jej ukochane zwierzęta, sama ruszyła wraz z Sue w stronę miejsca zgromadzenia zapasów. To było pierwsze miejsce, które przyszło jej na myśl, wszystko zależało od tego, jak bardzo głodne były szpiczaki. Może nie znajdą tu wszystkich, ale przynajmniej kilka najbardziej wygłodniałych? Była na to szansa.
- Ty znasz Oazę lepiej niż ja... Gdzie jeszcze, oprócz miejsca z zapasami i ingrediencjami, mogłyby pójść? – zapytała. Sama była tu stosunkowo świeżą osobą i słabo znała to miejsce.
Niedługo później dotarły we właściwe miejsce. Po drodze Marie znalazła jeszcze jedno pudło, gdyby musiały się rozdzielić, to każda musiała mieć do czego wkładać zwierzęta. A na budowie nie było na szczęście tak trudno o skrzynki.
- Wejdę do środka, ty obejdź składzik dookoła. Jeśli są tam jakieś szczeliny i wnęki, zwłaszcza w dolnej części ścian, może tam znajdziemy parę zgub – zaproponowała.
Wzięła swoje pudełko i weszła do składzika, uważnie rozglądając się zwłaszcza po podłodze. Zaglądała pod stoliki, odsuwała na bok worki i skrzynie. W jednej ze ścian dostrzegła niewielką dziurę, przy samym jej dole, i niedługo później rzeczywiście znalazła pierwsze szpiczaki, które musiały wejść właśnie tamtędy. W pudełku wylądowały trzy stworzenia, kolejne dwa znalazła za pudłem pod przeciwległą ścianą. Każdego z nich łapała ostrożnie i z wyczuciem, by uniknąć zarówno wystraszenia zwierząt, jak i pogryzienia. Po przeszukaniu całego składzika miała w pudełku siedem szpiczaków, które najwyraźniej były najbardziej zdesperowane, by pójść tam, gdzie wyczuły jedzenie. Wyszła na zewnątrz do Sue.
- Znalazłaś jakieś? – zapytała.
- Rosną tu gdzieś jakieś stokrotki? – zapytała, bo sama takowych nie widziała, ale może Sue wiedziała, gdzie są. – Na wyczarowane magią rośliny raczej się nie nabiorą, jeśli chcemy zrobić pułapkę, musimy zadbać, by to wyglądało jak najbardziej naturalnie. – Szpiczaki były inteligentne i wyczulone na podstępy, więc nie nabiorą się na ewidentną zasadzkę. – To dobry pomysł, może ktoś tutaj będzie umiał pomóc z roślinami. – Marie znała się na zwyczajach zwierząt i na ich samych, ale niekoniecznie była wybitną zielarką, więc pomoc raczej im nie zaszkodzi.
Podczas gdy Susanne powierzyła zadanie pani Atwood, żeby ją czymś zająć i odciągnąć jej myśli od niepokoju o jej ukochane zwierzęta, sama ruszyła wraz z Sue w stronę miejsca zgromadzenia zapasów. To było pierwsze miejsce, które przyszło jej na myśl, wszystko zależało od tego, jak bardzo głodne były szpiczaki. Może nie znajdą tu wszystkich, ale przynajmniej kilka najbardziej wygłodniałych? Była na to szansa.
- Ty znasz Oazę lepiej niż ja... Gdzie jeszcze, oprócz miejsca z zapasami i ingrediencjami, mogłyby pójść? – zapytała. Sama była tu stosunkowo świeżą osobą i słabo znała to miejsce.
Niedługo później dotarły we właściwe miejsce. Po drodze Marie znalazła jeszcze jedno pudło, gdyby musiały się rozdzielić, to każda musiała mieć do czego wkładać zwierzęta. A na budowie nie było na szczęście tak trudno o skrzynki.
- Wejdę do środka, ty obejdź składzik dookoła. Jeśli są tam jakieś szczeliny i wnęki, zwłaszcza w dolnej części ścian, może tam znajdziemy parę zgub – zaproponowała.
Wzięła swoje pudełko i weszła do składzika, uważnie rozglądając się zwłaszcza po podłodze. Zaglądała pod stoliki, odsuwała na bok worki i skrzynie. W jednej ze ścian dostrzegła niewielką dziurę, przy samym jej dole, i niedługo później rzeczywiście znalazła pierwsze szpiczaki, które musiały wejść właśnie tamtędy. W pudełku wylądowały trzy stworzenia, kolejne dwa znalazła za pudłem pod przeciwległą ścianą. Każdego z nich łapała ostrożnie i z wyczuciem, by uniknąć zarówno wystraszenia zwierząt, jak i pogryzienia. Po przeszukaniu całego składzika miała w pudełku siedem szpiczaków, które najwyraźniej były najbardziej zdesperowane, by pójść tam, gdzie wyczuły jedzenie. Wyszła na zewnątrz do Sue.
- Znalazłaś jakieś? – zapytała.
I show not your face but your heart's desire
Sue również martwiła się o stan szpiczaków, lecz wiedziała, że nie zbliżą się do ludzi zbyt chętnie - to z kolei dawało nadzieję na wyłapanie ich w czas, nim zdążą roznieść ewentualne choroby. Życie doświadczyło ją, lecz mimo tego wolała myśleć pozytywnie, starannie odkładając inne zmartwienia na później, dzięki czemu mogła skupić się na poszczególnych elementach. Teraz była głównie w trybie wyłapywania uciekinierów i poświęcała swoją determinację właśnie na to. Oaza tętniła życiem - od grudniowego odkrycia tych wspaniałych terenów, stopniowo pojawiało się tu coraz więcej roślin, za sprawą białej magii, w tym miejscu wyjątkowo silnym.
- Tak myślę - potwierdziła, kiwając delikatnie głową, gdyż całkowitej pewności co do stokrotek nie miała. Nie była to najlepsza pora na kwitnienie, ale w tym miejscu działy się nadzwyczajne rzeczy, więc nie byłaby mocno zaskoczona. - Myślałam raczej o zasadzeniu ich i przyspieszeniu wzrostu za sprawą magii, nie wyczarowane od podstaw - przyznała spokojnie. Może nie byłyby do końca dzikie, ale na pewno skusiłyby głodne szpiczaki - były ich przysmakiem. - Ale wolałabym po prostu je znaleźć, zanim się na to porwiemy. Myślę, że szpiczaki mogły skierować się w stronę źródła. Im bliżej niego, tym chętniej rosną rośliny, jest gęściej i bujniej - zauważyła, zgodnie z prawdą. Na kolejne pytanie odpowiedziała w zasadzie w... pierwszej odpowiedzi.
- Właśnie tam, do źródła. Poza tym, na ich miejscu szukałabym prędzej robaków niż sera - wzruszyła ramionami. Zwyczajnie ich potrzebowały, nie bez powodu ryły w ziemi. - Potrzebują też wody, a ta z kolei może rozwiązać inny problem - napoimy je u źródła, może to pomoże z ewentualnymi chorobami - wyjaśniła, oglądając skrzynkę. Zaklęcie pięknie zadziałało, pudło było całe i gotowe na stworzonka.
- Dobry plan - odpowiedziała, wodząc wzrokiem po niższych partiach budynku, szukając dziur wokół niego. Żadnych liści nie było, więc nie schowały się w nich, jak jeże. Zdołała znaleźć tylko trzy szpiczaki, jednego w dziurze pod drzewem (założyła rękawice, aby go wydobyć), dwa inne uciekające ze składzika, prawdopodobnie przepłoszone przez Marie. Złapanie ich nie było najprostsze, goniła je przez spory kawałek, ale udało się, gdy wbiegły do niewielkiej norki. Odetchnęła głęboko i dołączyła do koleżanki.
- Trzy. A ty? - zapytała, kiwnięciem głową przyjmując informację o znalezionych przez nią stworzeniach. Miały więc połowę. W takim razie mogły zająć się pułapką, a przede wszystkim miejscem na nią. Coraz bardziej rozważała zasadzenie stokrotek - może magiczna woda pomogłaby im urosnąć?
- Znajdźmy zielarza - zaproponowała, rozglądając się chwilę, nim obrała kierunek - w stronę ludzi. - Halo, czy ktoś tu zna się na roślinach? Potrzebujemy pomocy zielarza! - powtarzała głośno, szukając kogoś bardziej doświadczonego, niż ona oraz Marie.
- Tak myślę - potwierdziła, kiwając delikatnie głową, gdyż całkowitej pewności co do stokrotek nie miała. Nie była to najlepsza pora na kwitnienie, ale w tym miejscu działy się nadzwyczajne rzeczy, więc nie byłaby mocno zaskoczona. - Myślałam raczej o zasadzeniu ich i przyspieszeniu wzrostu za sprawą magii, nie wyczarowane od podstaw - przyznała spokojnie. Może nie byłyby do końca dzikie, ale na pewno skusiłyby głodne szpiczaki - były ich przysmakiem. - Ale wolałabym po prostu je znaleźć, zanim się na to porwiemy. Myślę, że szpiczaki mogły skierować się w stronę źródła. Im bliżej niego, tym chętniej rosną rośliny, jest gęściej i bujniej - zauważyła, zgodnie z prawdą. Na kolejne pytanie odpowiedziała w zasadzie w... pierwszej odpowiedzi.
- Właśnie tam, do źródła. Poza tym, na ich miejscu szukałabym prędzej robaków niż sera - wzruszyła ramionami. Zwyczajnie ich potrzebowały, nie bez powodu ryły w ziemi. - Potrzebują też wody, a ta z kolei może rozwiązać inny problem - napoimy je u źródła, może to pomoże z ewentualnymi chorobami - wyjaśniła, oglądając skrzynkę. Zaklęcie pięknie zadziałało, pudło było całe i gotowe na stworzonka.
- Dobry plan - odpowiedziała, wodząc wzrokiem po niższych partiach budynku, szukając dziur wokół niego. Żadnych liści nie było, więc nie schowały się w nich, jak jeże. Zdołała znaleźć tylko trzy szpiczaki, jednego w dziurze pod drzewem (założyła rękawice, aby go wydobyć), dwa inne uciekające ze składzika, prawdopodobnie przepłoszone przez Marie. Złapanie ich nie było najprostsze, goniła je przez spory kawałek, ale udało się, gdy wbiegły do niewielkiej norki. Odetchnęła głęboko i dołączyła do koleżanki.
- Trzy. A ty? - zapytała, kiwnięciem głową przyjmując informację o znalezionych przez nią stworzeniach. Miały więc połowę. W takim razie mogły zająć się pułapką, a przede wszystkim miejscem na nią. Coraz bardziej rozważała zasadzenie stokrotek - może magiczna woda pomogłaby im urosnąć?
- Znajdźmy zielarza - zaproponowała, rozglądając się chwilę, nim obrała kierunek - w stronę ludzi. - Halo, czy ktoś tu zna się na roślinach? Potrzebujemy pomocy zielarza! - powtarzała głośno, szukając kogoś bardziej doświadczonego, niż ona oraz Marie.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Marie zdawała sobie sprawę z tego, że szpiczaki może same nie zbliżą się tak chętnie do ludzi, ale mogły zostawić zarazki na pożywieniu i ingrediencjach, w pobliżu których by się znalazły, dlatego ważne było sprawienie, by jak najszybciej je z takich miejsc zabrać.
- Ale czy wtedy zdążą je zjeść, zanim uschną? I skąd weźmiemy nasiona stokrotek? – zastanowiła się; zaklęcie Floreat crevi, o którym zapewne mówiła Sue, miało bardzo krótkotrwałe działanie i roślina, której wzrost przyspieszono, po kilku godzinach więdła. Co prawda wolałyby wyłapać szpiczaki szybciej, ale dodatkowy problem stwarzał fakt, że musiałyby mieć z czego wyhodować te stokrotki, a w środku zimy trudno byłoby je znaleźć. Nie była też pewna, czy o tej porze roku znajdą wiele robaków, bo mrozy, jakie panowały tej zimy w Anglii, nie sprzyjały aktywności owadów.
- Źródło możemy sprawdzić w następnej kolejności – zgodziła się. Część szpiczaków, które nie byłyby tak zdesperowane i wygłodniałe, by skusić się na łatwiejszy i kusząco pachnący łup w postaci ludzkiego jedzenia, mogłaby pójść właśnie tam, przyciągnięta magią lub licząca na znalezienie roślinności, lub nawet owadów, choć Marie nie wiedziała, czy jakiekolwiek zdążyły się tu osiedlić, w tym dziwnym miejscu z daleka od wszystkiego, w niesprzyjającej porze roku. Może powinna któregoś dnia przejść się po całej Oazie i poszukać śladów jakiegoś zwierzęcego i roślinnego życia. Właściwie to była ciekawa, jak magia Oazy wpływa na stworzenia, które zdołałyby tu jakoś dotrzeć. I czy rzeczywiście miałaby moc uleczenia potencjalnie chorych zwierząt? Wcześniej nie zetknęła się z podobną magią, więc nie była pewna, ale i tak po złapaniu szpiczaków powinny zbadać wszystkie tradycyjnymi metodami. Może wcale nie były chore, może to tylko paranoiczne obawy, które pojawiły się w głowie po usłyszeniu hasła „doki” i skojarzenie ich z miejscem niezbyt czystym.
Tak jak myślała, część szpiczaków, choć nie wszystkie, postanowiła pójść za zapachem znajdującego się niedaleko jedzenia i dostać się przez dziurę do składziku. Nie wyglądało na to, by zdążyły narobić szkód, ale mogłyby to zrobić, gdyby miały okazję być tu dłużej. Marie wyłapała każdego znalezionego, uważnie sprawdzając wszystkie przestrzenie, gdzie nieduże stworzonka mogły się wcisnąć. Ale więcej szpiczaków tam nie było. Pozostałe najwyraźniej były bardziej podejrzliwe i nie chciały zadowolić się tym, co łatwiej dostępne. Z tego co zauważyła, złapane przez nią osobniki były raczej młode, a więc i mniej podejrzliwe niż te starsze i bardziej doświadczone, które zdążyły się nauczyć, że nie można ufać wszystkiemu, co zostawią ludzie.
- Siedem. Więc mamy połowę, jeśli rzeczywiście jest ich dwadzieścia – powiedziała, gdy już spotkała się znowu z Sue i ruszyły powoli w kierunku źródła. – Jeśli nie znajdziemy reszty przy źródle, może rzeczywiście spróbować sztuczki z pułapką i roślinami.
Ale kwestia nasion nadal była problematyczna. Nawet jeśli znajdą zielarza, to czy będzie akurat mieć w kieszeni nasiona stokrotek? Wątpiła w to. Ale może taki ktoś wymyśli inny sposób, na które one, nie będące zielarkami, dotąd nie wpadły. I rzeczywiście w końcu ktoś się zgłosił, jakaś starsza czarownica, która twierdziła, że jest zielarką.
- Ale czy wtedy zdążą je zjeść, zanim uschną? I skąd weźmiemy nasiona stokrotek? – zastanowiła się; zaklęcie Floreat crevi, o którym zapewne mówiła Sue, miało bardzo krótkotrwałe działanie i roślina, której wzrost przyspieszono, po kilku godzinach więdła. Co prawda wolałyby wyłapać szpiczaki szybciej, ale dodatkowy problem stwarzał fakt, że musiałyby mieć z czego wyhodować te stokrotki, a w środku zimy trudno byłoby je znaleźć. Nie była też pewna, czy o tej porze roku znajdą wiele robaków, bo mrozy, jakie panowały tej zimy w Anglii, nie sprzyjały aktywności owadów.
- Źródło możemy sprawdzić w następnej kolejności – zgodziła się. Część szpiczaków, które nie byłyby tak zdesperowane i wygłodniałe, by skusić się na łatwiejszy i kusząco pachnący łup w postaci ludzkiego jedzenia, mogłaby pójść właśnie tam, przyciągnięta magią lub licząca na znalezienie roślinności, lub nawet owadów, choć Marie nie wiedziała, czy jakiekolwiek zdążyły się tu osiedlić, w tym dziwnym miejscu z daleka od wszystkiego, w niesprzyjającej porze roku. Może powinna któregoś dnia przejść się po całej Oazie i poszukać śladów jakiegoś zwierzęcego i roślinnego życia. Właściwie to była ciekawa, jak magia Oazy wpływa na stworzenia, które zdołałyby tu jakoś dotrzeć. I czy rzeczywiście miałaby moc uleczenia potencjalnie chorych zwierząt? Wcześniej nie zetknęła się z podobną magią, więc nie była pewna, ale i tak po złapaniu szpiczaków powinny zbadać wszystkie tradycyjnymi metodami. Może wcale nie były chore, może to tylko paranoiczne obawy, które pojawiły się w głowie po usłyszeniu hasła „doki” i skojarzenie ich z miejscem niezbyt czystym.
Tak jak myślała, część szpiczaków, choć nie wszystkie, postanowiła pójść za zapachem znajdującego się niedaleko jedzenia i dostać się przez dziurę do składziku. Nie wyglądało na to, by zdążyły narobić szkód, ale mogłyby to zrobić, gdyby miały okazję być tu dłużej. Marie wyłapała każdego znalezionego, uważnie sprawdzając wszystkie przestrzenie, gdzie nieduże stworzonka mogły się wcisnąć. Ale więcej szpiczaków tam nie było. Pozostałe najwyraźniej były bardziej podejrzliwe i nie chciały zadowolić się tym, co łatwiej dostępne. Z tego co zauważyła, złapane przez nią osobniki były raczej młode, a więc i mniej podejrzliwe niż te starsze i bardziej doświadczone, które zdążyły się nauczyć, że nie można ufać wszystkiemu, co zostawią ludzie.
- Siedem. Więc mamy połowę, jeśli rzeczywiście jest ich dwadzieścia – powiedziała, gdy już spotkała się znowu z Sue i ruszyły powoli w kierunku źródła. – Jeśli nie znajdziemy reszty przy źródle, może rzeczywiście spróbować sztuczki z pułapką i roślinami.
Ale kwestia nasion nadal była problematyczna. Nawet jeśli znajdą zielarza, to czy będzie akurat mieć w kieszeni nasiona stokrotek? Wątpiła w to. Ale może taki ktoś wymyśli inny sposób, na które one, nie będące zielarkami, dotąd nie wpadły. I rzeczywiście w końcu ktoś się zgłosił, jakaś starsza czarownica, która twierdziła, że jest zielarką.
I show not your face but your heart's desire
Kilka godzin w teorii powinno wystarczyć, by zwabić szpiczaki - stokrotki nie musiały utrzymać się dłużej, ale im dalej w plan brnęła Susanne, tym bardziej tracił na początkowej, domniemanej skuteczności. Była czarownicą dosyć chaotyczną, impulsywną, o bogatej wyobraźni, która często przysłaniała prawdziwy świat oraz zasady jego działania. W ten sposób radziła sobie z rzeczywistością, stratą, trudnymi emocjami - na szczęście miała obok siebie Marie, która pilnowała rozsądku. Dzięki koleżance, panna Lovegood nieco oprzytomniała i zastanowiła się raz jeszcze.
- Uschnięte też jedzą - podpowiedziała, przypominając sobie, jak w lecznicy zginął im cały - niewielki, bo niewielki - zapas suszonych dzikich stokrotek. Właśnie wtedy miały tam z Julią dwa szpiczaki, wtedy też dowiedziała się o tym, że suszone kwiaty także są przysmakiem dla tych stworzeń. - Ale takie szybciej potraktują jako pułapkę - wzruszyła ramionami. Im dłużej o tym myślała, stwierdzała, że nie mają czasu na całą stokrotkową akcję. Kręciła głową w zastanowieniu, słuchając Marie, gdy wreszcie trafiły na zielarkę. Czy była im jeszcze potrzebna?
- Jest szansa, że uda się zasadzić stokrotki? Najlepiej eee... dzikie - mruknęła, w duchu śmiejąc się sama z siebie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio próbowała oszukać samą Matkę Naturę. - Byłabym bardzo wdzięczna za wszelkie próby i przyspieszenie wzrostu zaklęciami, a jeśli nie ma pani nasion, czy czegokolwiek potrzebnego, można poszukać w ingrediencjach ususzonych - podpowiedziała, drapiąc się po głowie. - Pułapka, którą zajmuje się pani Atwood powinna zostać zarzucona na szpiczaki, jeśli pojawią się w pobliżu stokrotek - przedstawiła wszystkie szczegóły, zostawiając zielarkę trochę skonfundowaną, ale wydawało się, że raczej zrozumiała, co jest na rzeczy. Rozejrzała się jeszcze, obchodząc wokół stertę rzeczy, które miały być przydatne przy budowaniu - szukała czegoś, w co mogłyby złapać szpiczaki przy Źródle. Z lekkim zdziwieniem spojrzała na lupę ze zbitym szkłem, wystającą spod cegły, ale podniosła ją i obejrzała uważnie. - Nada się - powiedziała do siebie i skierowała różdżkę na przedmiot. - Acus, Engiorgio, Geminio - wypowiadała po kolei, starając się przeobrazić lupę w siatkę na trzonku, powiększyć ją oraz zduplikować. Byłoby o wiele łatwiej złapać pozostałe szpiczaki - po poprzedniej pogoni wolała nie ryzykować, że któryś ucieknie.
- Nie wiem, co z tego wyjdzie, Marie, ale masz rację - to rzeczywiście mało prawdopodobne, że złapiemy je na stokrotki - przyznała, gdy wędrowała dziarsko w stronę Źródła. - Myślę, że mimo wszystko poszły właśnie tam. Zwierzęta mają niesamowity instynkt, a to miejsce je przyciąga, zauważyłam to już wcześniej. Wspaniała energia. Powinnyśmy iść wzdłuż strumienia i rozglądać się za szpiczakami, wyłapiemy je, zobaczysz - obiecała z determinacją.
| 1 - Acus (st 55), 2 - Engiorgio (st 55), 3 - Geminio (st 50)
- Uschnięte też jedzą - podpowiedziała, przypominając sobie, jak w lecznicy zginął im cały - niewielki, bo niewielki - zapas suszonych dzikich stokrotek. Właśnie wtedy miały tam z Julią dwa szpiczaki, wtedy też dowiedziała się o tym, że suszone kwiaty także są przysmakiem dla tych stworzeń. - Ale takie szybciej potraktują jako pułapkę - wzruszyła ramionami. Im dłużej o tym myślała, stwierdzała, że nie mają czasu na całą stokrotkową akcję. Kręciła głową w zastanowieniu, słuchając Marie, gdy wreszcie trafiły na zielarkę. Czy była im jeszcze potrzebna?
- Jest szansa, że uda się zasadzić stokrotki? Najlepiej eee... dzikie - mruknęła, w duchu śmiejąc się sama z siebie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio próbowała oszukać samą Matkę Naturę. - Byłabym bardzo wdzięczna za wszelkie próby i przyspieszenie wzrostu zaklęciami, a jeśli nie ma pani nasion, czy czegokolwiek potrzebnego, można poszukać w ingrediencjach ususzonych - podpowiedziała, drapiąc się po głowie. - Pułapka, którą zajmuje się pani Atwood powinna zostać zarzucona na szpiczaki, jeśli pojawią się w pobliżu stokrotek - przedstawiła wszystkie szczegóły, zostawiając zielarkę trochę skonfundowaną, ale wydawało się, że raczej zrozumiała, co jest na rzeczy. Rozejrzała się jeszcze, obchodząc wokół stertę rzeczy, które miały być przydatne przy budowaniu - szukała czegoś, w co mogłyby złapać szpiczaki przy Źródle. Z lekkim zdziwieniem spojrzała na lupę ze zbitym szkłem, wystającą spod cegły, ale podniosła ją i obejrzała uważnie. - Nada się - powiedziała do siebie i skierowała różdżkę na przedmiot. - Acus, Engiorgio, Geminio - wypowiadała po kolei, starając się przeobrazić lupę w siatkę na trzonku, powiększyć ją oraz zduplikować. Byłoby o wiele łatwiej złapać pozostałe szpiczaki - po poprzedniej pogoni wolała nie ryzykować, że któryś ucieknie.
- Nie wiem, co z tego wyjdzie, Marie, ale masz rację - to rzeczywiście mało prawdopodobne, że złapiemy je na stokrotki - przyznała, gdy wędrowała dziarsko w stronę Źródła. - Myślę, że mimo wszystko poszły właśnie tam. Zwierzęta mają niesamowity instynkt, a to miejsce je przyciąga, zauważyłam to już wcześniej. Wspaniała energia. Powinnyśmy iść wzdłuż strumienia i rozglądać się za szpiczakami, wyłapiemy je, zobaczysz - obiecała z determinacją.
| 1 - Acus (st 55), 2 - Engiorgio (st 55), 3 - Geminio (st 50)
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Ruiny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda