Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:07, w całości zmieniany 3 razy
Chyba wciąż głównie przez zaskoczenie oraz gwałtowność nagłego bólu, który poraził jego kończynę, Craig nie zdołał się powstrzymać przed krzykiem. Nie był nigdy jakoś specjalnie wrażliwy, jednakże kiedy zębiska zwyczajnie wbiły się w jego ciało z zamiarem wyszarpania mięsa, zadział machinalnie. Uwolnienie się przyszło mu na szczęście dużo prościej, niż uniknięcie samego ugryzienia. Chwała Salazarowi, jeszcze by tego brakowało, żeby mu się ten nędznik uczepił nogi jak pirania!
Obrzucając starca wiązanką przekleństw, Craig w pustym akcie zemsty wymierzył drugiemu mężczyźnie wyważony(?) kopniak prosto w twarz. Gniew ponownie go rozpalił, szlachecka krew, lejąca się mu teraz po skórze, domagała się natychmiastowego zadośćuczynienia za wyrządzone szkody. Nie dbał nawet o to, czy więźniowi zostały jakieś zęby - widział, że coś potoczyło się po kamieniach, domyślił się co to może być, nie przykuł jednak do tego większej uwagi.
- Ty parszywy, pierdolony, brudny pomiocie! - ryknął, szykując się do drugiego kopniaka, jednak jego wciąż krwawiąca noga zatrzymała się w połowie drogi.
Tego zimna nie mógł zignorować. Zadrżał wyraźnie a po jego kręgosłupie przeleciała lodowata błyskawica. Odwrócił szybko głowę w stronę skąd nadciągało zimno. Strach, który ścisnął mu serce, przez kilka chwil sparaliżował również myśli.
Zbliżali się.
Odkryli, że komuś udało się wydostać z celi.
Jęknął cicho, próbując wbijać wzrok w ciemność, za wszelką cenę chcąc wypatrzeć zagrożenie - chociaż z drugiej strony tak naprawdę wcale nie chciał go widzieć. W końcu jednak w jednej chwili zerwał się znów do biegu - to było jakby ktoś przełożył zapadnię w jego głowie. W jednej chwili stał sparaliżowany w miejscu, w drugiej rzucił się do ucieczki, ignorując wszystko: ból w nodze, krew, starca, swój gniew. Liczyło się tylko jedno.
Zbliżali się. Szli po niego.
rzut na kopniak w twarz?
Obrzucając starca wiązanką przekleństw, Craig w pustym akcie zemsty wymierzył drugiemu mężczyźnie wyważony(?) kopniak prosto w twarz. Gniew ponownie go rozpalił, szlachecka krew, lejąca się mu teraz po skórze, domagała się natychmiastowego zadośćuczynienia za wyrządzone szkody. Nie dbał nawet o to, czy więźniowi zostały jakieś zęby - widział, że coś potoczyło się po kamieniach, domyślił się co to może być, nie przykuł jednak do tego większej uwagi.
- Ty parszywy, pierdolony, brudny pomiocie! - ryknął, szykując się do drugiego kopniaka, jednak jego wciąż krwawiąca noga zatrzymała się w połowie drogi.
Tego zimna nie mógł zignorować. Zadrżał wyraźnie a po jego kręgosłupie przeleciała lodowata błyskawica. Odwrócił szybko głowę w stronę skąd nadciągało zimno. Strach, który ścisnął mu serce, przez kilka chwil sparaliżował również myśli.
Zbliżali się.
Odkryli, że komuś udało się wydostać z celi.
Jęknął cicho, próbując wbijać wzrok w ciemność, za wszelką cenę chcąc wypatrzeć zagrożenie - chociaż z drugiej strony tak naprawdę wcale nie chciał go widzieć. W końcu jednak w jednej chwili zerwał się znów do biegu - to było jakby ktoś przełożył zapadnię w jego głowie. W jednej chwili stał sparaliżowany w miejscu, w drugiej rzucił się do ucieczki, ignorując wszystko: ból w nodze, krew, starca, swój gniew. Liczyło się tylko jedno.
Zbliżali się. Szli po niego.
rzut na kopniak w twarz?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Więzień nie bronił się przed ciosem Craiga. Otrzymawszy uderzenie piętą w nos, złapał się za twarz tuż po tym jak coś chrupnęło, a on zalał się krwistą posoką. Nie patrzył już za Burke'iem, nie śledził go, a już na pewno nie zamierzał ruszać za nim w pogoń. Mimo krwawego uśmiechu zaczął się śmiać.
— Zlapą cę, zlapą i wzucą tam— seplenił przez śmiech, tarzając się po wilgotnej posadzce w jedną i drugą stronę. Craig pobiegł przed siebie, w ciemność, próbując oddalić się od nadchodzącego chłodu. Dotarł do miejsca, gdzie korytarz załamywał się, ostro skręcając w prawą stronę, pod silnym kątem. Ostre zwieńczenie korytarza przypominało szpic, który zostawił za sobą. Wciąż po lewej stronie miał cele, po prawej kamienną ścianę, a przed sobą, bardzo daleko chudą wiązkę światła, przecinającą korytarz w poprzek.
Sigrun, zaraz po tym jak zgarnięto cię z Piccadilly Circus zostałaś zabrana do Ministerstwa Magii, gdzie sprawdzono ostatnie rzucane przez ciebie zaklęcia. Zadawano ci pytania, lecz na żadne nie odpowiedziałaś, dlatego podjęto decyzję o natychmiastowym zamknięciu cię w Azkabanie, gdzie miałaś poczekać na swój proces. Za pomocą świstoklika przetransportowano cię do więzienia i w obecności dementorów zamknięto w jednej z małych surowych cel. Ich obecność już od pierwszej chwili wywołała w tobie okropne wrażenie. Poczułaś ogromną niemoc, opuściła cię nadzieja na wydostanie się stąd, wszystkie szczęśliwe wspomnienia dokądś uciekły. Pozostała wyłącznie rozpacz i żałość. W twojej celi nie było nic szczególnego, była pusta, zimna i wilgotna. W ścianie naprzeciw stalowych krat znajdowala się chuda wnęka — okno, przez które nie przecisnęłaby się nawet cała twoja dłoń. Przez nie widziałaś wyłącznie morze i niskie, opadające na nie burzowe chmury, przysłaniające horyzont. Na jednej ze ścian znajdowały się łańcuchy, lecz nie zostałaś do nich przykuta. Nim się zorientowałaś miałaś już na sobie więzienną szatę — szarą w ciemne pasy, byłaś również bosa. Doskwierał ci chłód, po wielu godzinach również głód i pragnienie. Przez większość czasu towarzyszyła ci jednak cisza, raz po raz przerywana jękami innych więźniów. Dementorzy patrolowali korytarz raz na jakiś czas, nie wiedziałaś, czy dzieje się to cyklicznie, szybko straciłaś rozeznanie w upływających chwilach. Za każdym razem, gdy prześlizgiwały się koło twojej celi czułaś dreszcze i chciałaś znaleźć się jak najdalej od nich. Nachodziły cię okropne myśli o swoich braciach.
Dziwne krzyki wydarły cię z letargu. Krzyk bólu - niewątpliwie, od razu pomyślałaś, że to tylko kolejny czarnoksiężnik, który swoimi odgłosami niedługo wpędzi cię w obłęd. Lecz zaraz po tym echem rozniósł się wzburzony głos, część rozmowy? krzyk na kogoś? Nie rozumiałaś słów, nie rozpoznawałaś tonu, lecz miałaś wrażenie, że różniły się od jęków i skowytów wydawanych przez więźniów w celach nieopodal. W końcu usłyszałaś też szybkie kroki - ktoś biegł korytarzem i najprawdopodobniej w twoją stronę.
| Na odpis macie 48h.
— Zlapą cę, zlapą i wzucą tam— seplenił przez śmiech, tarzając się po wilgotnej posadzce w jedną i drugą stronę. Craig pobiegł przed siebie, w ciemność, próbując oddalić się od nadchodzącego chłodu. Dotarł do miejsca, gdzie korytarz załamywał się, ostro skręcając w prawą stronę, pod silnym kątem. Ostre zwieńczenie korytarza przypominało szpic, który zostawił za sobą. Wciąż po lewej stronie miał cele, po prawej kamienną ścianę, a przed sobą, bardzo daleko chudą wiązkę światła, przecinającą korytarz w poprzek.
Sigrun, zaraz po tym jak zgarnięto cię z Piccadilly Circus zostałaś zabrana do Ministerstwa Magii, gdzie sprawdzono ostatnie rzucane przez ciebie zaklęcia. Zadawano ci pytania, lecz na żadne nie odpowiedziałaś, dlatego podjęto decyzję o natychmiastowym zamknięciu cię w Azkabanie, gdzie miałaś poczekać na swój proces. Za pomocą świstoklika przetransportowano cię do więzienia i w obecności dementorów zamknięto w jednej z małych surowych cel. Ich obecność już od pierwszej chwili wywołała w tobie okropne wrażenie. Poczułaś ogromną niemoc, opuściła cię nadzieja na wydostanie się stąd, wszystkie szczęśliwe wspomnienia dokądś uciekły. Pozostała wyłącznie rozpacz i żałość. W twojej celi nie było nic szczególnego, była pusta, zimna i wilgotna. W ścianie naprzeciw stalowych krat znajdowala się chuda wnęka — okno, przez które nie przecisnęłaby się nawet cała twoja dłoń. Przez nie widziałaś wyłącznie morze i niskie, opadające na nie burzowe chmury, przysłaniające horyzont. Na jednej ze ścian znajdowały się łańcuchy, lecz nie zostałaś do nich przykuta. Nim się zorientowałaś miałaś już na sobie więzienną szatę — szarą w ciemne pasy, byłaś również bosa. Doskwierał ci chłód, po wielu godzinach również głód i pragnienie. Przez większość czasu towarzyszyła ci jednak cisza, raz po raz przerywana jękami innych więźniów. Dementorzy patrolowali korytarz raz na jakiś czas, nie wiedziałaś, czy dzieje się to cyklicznie, szybko straciłaś rozeznanie w upływających chwilach. Za każdym razem, gdy prześlizgiwały się koło twojej celi czułaś dreszcze i chciałaś znaleźć się jak najdalej od nich. Nachodziły cię okropne myśli o swoich braciach.
Dziwne krzyki wydarły cię z letargu. Krzyk bólu - niewątpliwie, od razu pomyślałaś, że to tylko kolejny czarnoksiężnik, który swoimi odgłosami niedługo wpędzi cię w obłęd. Lecz zaraz po tym echem rozniósł się wzburzony głos, część rozmowy? krzyk na kogoś? Nie rozumiałaś słów, nie rozpoznawałaś tonu, lecz miałaś wrażenie, że różniły się od jęków i skowytów wydawanych przez więźniów w celach nieopodal. W końcu usłyszałaś też szybkie kroki - ktoś biegł korytarzem i najprawdopodobniej w twoją stronę.
- Życie jest nobelon:
- Żywotność:
Craig: 88/226 (-40) - dwa ludzkie zęby głęboko wbite w łydkę;
Sigrun: 180/215 (-5)
| Na odpis macie 48h.
Milczała jak zaklęta. Nawet, kiedy została wybudzona z zaklęcia paraliżującego, nie odezwała się ani słowem, choć w duchu wrzeszczała w wniebogłosy. Miała ochotę wierzgać, wrzeszczeć, warczeć z wkurwienia, które nią zawładnęło, kiedy leżała nieruchomo na zimnym, mokrym betonie, świadoma, że zaraz odbiorą jej różdżkę i aresztują; milczała jednak, kiedy podnosili ją z ziemi, łypiąc jedynie jak spod byka, na dwóch mężczyzn, którzy jej i Ignotusowi stanęli na drodze, starając się dobrze zapamiętać te twarze. Nie widziała ich ostatni raz, to sobie obiecywała, wraz z zemstą, gdy czarodziejska policja zabierała ją do Ministerstwa Magii.
Tam również milczała, nie odpowiedziała na żadne pytanie, a zęby zaciskała tak mocno, że na szyi mocno pulsowała jej żyła. Nigdy nie zdradziłaby Rycerzy Walpurgii choćby jednym słowem. Zdrada Czarnego Pana była gorsza niż widmo Azkabanu, kara za nią gorsza niż śmierć. Wolała trafić do tego przeklętego więzienia, niż narazić się na Jego gniew. Myśl o puszczeniu pary z ust nawet nie przeszła Sigrun przez myśl, była zbyt zajęta fantazjowaniem o przegryzieniu tętnicy policjanta, który zadawał jej pytania - a następnie podjął decyzję o jej natychmiastowym transporcie do Azkabanu. Zaschnęło jej wówczas momentalnie w gardle, cała zbladła i z trudem przełknęła ślinę, a kiedy chwycili ją za ramiona, by zmusić do dotknięcia świstoklika, zaparła się z całych sił nogami.
Na samą myśl o Azkabanie czuła znów to zimno, którego doświadczyła przez kilku laty, kiedy to sama odprowadzała tu więźnia - i miała nadzieję nigdy nie trafić tu w podobnej roli.
Nieostrożność, buta i braki w umiejętnościach obronnych pomogły losowi bardzo okrutnie utrzeć jej nosa. Funkcjonariusz złapał ją za rękę i przytknął dłoń do świstoklika; Rookwood poczuła szarpnięcie w okolicach pępka i chwilę później w jej nozdrza wdarło się morskie, przesycone solą i strachem powietrze. Zimne, nienaturalnie wręcz zimne powietrze. Świszczące oddechy dementorów przyprawiały ją o dreszcze przebiegające boleśnie wzdłuż kręgosłupa, lecz to był dopiero przykry początek. Wszystko działo się tak szybko, że niemal nie zauważyła, kiedy wtrącili ją do celi, skupiona na tym by odsunąć się od nich i ich lepkich rąk jak najdalej, jakby te kilka cali większego dystansu miało uchronić ją od tego, co wokół siebie rozsiewają.
A potem czas zwolnił.
Sekundy zmieniały się w minuty, minuty w godziny, godziny w całe dnie. Błąkała się po niewielkiej celi, od ściany do ściany, od krat, do okna, wyglądając na morze i burzowe chmury, wsłuchując się w obłąkańcze zawodzenie innych i szum fal. Chciała mocno trzymać się myśli, że następnej nocy miała tu wkroczyć wraz ze Śmierciożercami, włamac się tu, by uwolnić dwóch więźniów, że jej nieobecność nie powstrzyma tej misji i wkroczą tu z pewnością - a wówczas uwolnią także ją. Spędzę tu zaledwie kilka godzin, myślała, starając się odsunąć wizję tego, co właśnie straciła. Pracy, domu, tożsamości. Najważniejsze, by i ją odnaleźli. Ze wszelkich sił starała uczepić się tej myśli, że będą tu już nadchodzącej nocy, lecz tonęła. W bezdennej, zimnej toni, która porywała ją, kiedy tylko zamykała oczy.
Nie musiała ich słyszeć, by czuć kiedy się zbliżali. Drżała wówczas z zimna, blada skóra pokrywała się gęsią skórą, a z umysłu umykały wszelkie ciepłe myśli, wszelkie szczęście, którego w życiu doznała. Nie minęło wiele czasu, a i wizja Śmierciożerców w Azkabanie stała się wręcz nierealna. Nierzeczywista. Czy w ogóle miało do niej dojść, czy tylko się Sigrun tak zdawało? Po kilku godzinach spędzonych w zimnie, w wilgotnej i zatęchłej celi wcale nie była już tego pewna. Wystarczyło kilka razów, by dementorzy przemknęli obok krat jej celi, by niczego nie była już taka pewna. W końcu zrezygnowała z wydeptywania zimnej posadzki bosymi stopami i położyła się na pryczy, tylko po to, by umykać w najdalszy kąt celi, kiedy się zbliżali. W rzeczywistości nie słyszała nic ponad te okropne oddechy i ciche zawodzenie gdzieś z oddali, lecz głowa pękała jej od krzyków - krzyków, które sama wydarła z cudzych gardeł, krzyków, które nie pozwalały jej zasnąć snu w najmłodszych latach.
Czy Plaga Koszmarów może w ogóle powrócić? Nie znała się na uzdrowicielstwie, lecz jeśli tak - to z pewnością stało się teraz. Lodowate zimno przeniknęło przez bladą skórę Sigrun, wszystkie tkanki, aż do kości, do samego ich szpiku, targały nią dreszcze i drżenie. Podobno ludzkie ciało w siedemdziesięciu procentach składa się z wody - i ta woda w niej zaczęła zamarzać i trzęsła się jak w febrze. Z meandrów niepamięci jej chorej głowy wychynęły najgorsze wspomnienia: demony plagi koszmarów zacisnęły znów na niej swoje lepkie ręce, ciągnąc jeszcze głębiej w lodowatą, ciemną toń, gdzie czekały już okropne wizje. O niej, o braciach, o ojcu. W pewnym momencie sama sobie wymierzyła policzek, by piekący ból sprowadził ją na ziemię. Christopher wciąż był w Rumunii. Daleko stąd. Daleko od Azkabanu i daleko od dementorów. Bardzo chciała w to wierzyć, lecz z każdą godziną jej wiara w to i w misję Śmierciożerców stawała się coraz bardziej krucha. Ciało Sigrun dręczyło zimno, głód i pragnienie, a myślami coraz mroczniejsze wizje, od których nie potrafiła się opędzić, w których zatracała się coraz bardziej i jeśli tylko miałaby spędzić tu jeszcze kilka dni - najpewniej przestałaby odróżniać które z nich są prawdą, a które tylko złudzeniem.
Starała się zasnąć, lecz pomimo zmrużonych oczu sen nie nadchodził. I tak nie przyniósłby niczego dobrego. Nie w ich obecności, którą odczuwała nieustannie. Cała ta udręka, która miała być zaledwie kroplą w morzu, trwała nie dłużej niż kilka, kilkanaście godzin. I nie krócej niż wieczność. Z zamyślenia, otępienia wyrwały ją dziwne krzyki.
Szaleniec? Obłąkany? Czy niebawem i ona zacznie tak wrzeszczeć, zawodzić, jęczeć?
Chciała położyć głowę na twardej pryczy z powrotem, wzburzony głos, jakby część rozmowy zmusiły ją, by wstała i zbliżyła się do krat. Śmierciożercy?, racjonalna myśl znów zakiełkowała w jej głowie.
-Hej! - chciała powiedzieć to głośno, lecz głos miała zachrypnięty; z trudem przełknęła ślinę i odezwała się głośniej, pewniej -Kto tu jest? Zatrzymaj się.
Zacisnęła dłonie na kratach, próbując w ciemności dostrzec kto się zbliżał. Nie słyszała świszczącego oddechu, nie targnęło nią zimno - nie sądziła, by tym razem zbliżali się dementorzy.
Tam również milczała, nie odpowiedziała na żadne pytanie, a zęby zaciskała tak mocno, że na szyi mocno pulsowała jej żyła. Nigdy nie zdradziłaby Rycerzy Walpurgii choćby jednym słowem. Zdrada Czarnego Pana była gorsza niż widmo Azkabanu, kara za nią gorsza niż śmierć. Wolała trafić do tego przeklętego więzienia, niż narazić się na Jego gniew. Myśl o puszczeniu pary z ust nawet nie przeszła Sigrun przez myśl, była zbyt zajęta fantazjowaniem o przegryzieniu tętnicy policjanta, który zadawał jej pytania - a następnie podjął decyzję o jej natychmiastowym transporcie do Azkabanu. Zaschnęło jej wówczas momentalnie w gardle, cała zbladła i z trudem przełknęła ślinę, a kiedy chwycili ją za ramiona, by zmusić do dotknięcia świstoklika, zaparła się z całych sił nogami.
Na samą myśl o Azkabanie czuła znów to zimno, którego doświadczyła przez kilku laty, kiedy to sama odprowadzała tu więźnia - i miała nadzieję nigdy nie trafić tu w podobnej roli.
Nieostrożność, buta i braki w umiejętnościach obronnych pomogły losowi bardzo okrutnie utrzeć jej nosa. Funkcjonariusz złapał ją za rękę i przytknął dłoń do świstoklika; Rookwood poczuła szarpnięcie w okolicach pępka i chwilę później w jej nozdrza wdarło się morskie, przesycone solą i strachem powietrze. Zimne, nienaturalnie wręcz zimne powietrze. Świszczące oddechy dementorów przyprawiały ją o dreszcze przebiegające boleśnie wzdłuż kręgosłupa, lecz to był dopiero przykry początek. Wszystko działo się tak szybko, że niemal nie zauważyła, kiedy wtrącili ją do celi, skupiona na tym by odsunąć się od nich i ich lepkich rąk jak najdalej, jakby te kilka cali większego dystansu miało uchronić ją od tego, co wokół siebie rozsiewają.
A potem czas zwolnił.
Sekundy zmieniały się w minuty, minuty w godziny, godziny w całe dnie. Błąkała się po niewielkiej celi, od ściany do ściany, od krat, do okna, wyglądając na morze i burzowe chmury, wsłuchując się w obłąkańcze zawodzenie innych i szum fal. Chciała mocno trzymać się myśli, że następnej nocy miała tu wkroczyć wraz ze Śmierciożercami, włamac się tu, by uwolnić dwóch więźniów, że jej nieobecność nie powstrzyma tej misji i wkroczą tu z pewnością - a wówczas uwolnią także ją. Spędzę tu zaledwie kilka godzin, myślała, starając się odsunąć wizję tego, co właśnie straciła. Pracy, domu, tożsamości. Najważniejsze, by i ją odnaleźli. Ze wszelkich sił starała uczepić się tej myśli, że będą tu już nadchodzącej nocy, lecz tonęła. W bezdennej, zimnej toni, która porywała ją, kiedy tylko zamykała oczy.
Nie musiała ich słyszeć, by czuć kiedy się zbliżali. Drżała wówczas z zimna, blada skóra pokrywała się gęsią skórą, a z umysłu umykały wszelkie ciepłe myśli, wszelkie szczęście, którego w życiu doznała. Nie minęło wiele czasu, a i wizja Śmierciożerców w Azkabanie stała się wręcz nierealna. Nierzeczywista. Czy w ogóle miało do niej dojść, czy tylko się Sigrun tak zdawało? Po kilku godzinach spędzonych w zimnie, w wilgotnej i zatęchłej celi wcale nie była już tego pewna. Wystarczyło kilka razów, by dementorzy przemknęli obok krat jej celi, by niczego nie była już taka pewna. W końcu zrezygnowała z wydeptywania zimnej posadzki bosymi stopami i położyła się na pryczy, tylko po to, by umykać w najdalszy kąt celi, kiedy się zbliżali. W rzeczywistości nie słyszała nic ponad te okropne oddechy i ciche zawodzenie gdzieś z oddali, lecz głowa pękała jej od krzyków - krzyków, które sama wydarła z cudzych gardeł, krzyków, które nie pozwalały jej zasnąć snu w najmłodszych latach.
Czy Plaga Koszmarów może w ogóle powrócić? Nie znała się na uzdrowicielstwie, lecz jeśli tak - to z pewnością stało się teraz. Lodowate zimno przeniknęło przez bladą skórę Sigrun, wszystkie tkanki, aż do kości, do samego ich szpiku, targały nią dreszcze i drżenie. Podobno ludzkie ciało w siedemdziesięciu procentach składa się z wody - i ta woda w niej zaczęła zamarzać i trzęsła się jak w febrze. Z meandrów niepamięci jej chorej głowy wychynęły najgorsze wspomnienia: demony plagi koszmarów zacisnęły znów na niej swoje lepkie ręce, ciągnąc jeszcze głębiej w lodowatą, ciemną toń, gdzie czekały już okropne wizje. O niej, o braciach, o ojcu. W pewnym momencie sama sobie wymierzyła policzek, by piekący ból sprowadził ją na ziemię. Christopher wciąż był w Rumunii. Daleko stąd. Daleko od Azkabanu i daleko od dementorów. Bardzo chciała w to wierzyć, lecz z każdą godziną jej wiara w to i w misję Śmierciożerców stawała się coraz bardziej krucha. Ciało Sigrun dręczyło zimno, głód i pragnienie, a myślami coraz mroczniejsze wizje, od których nie potrafiła się opędzić, w których zatracała się coraz bardziej i jeśli tylko miałaby spędzić tu jeszcze kilka dni - najpewniej przestałaby odróżniać które z nich są prawdą, a które tylko złudzeniem.
Starała się zasnąć, lecz pomimo zmrużonych oczu sen nie nadchodził. I tak nie przyniósłby niczego dobrego. Nie w ich obecności, którą odczuwała nieustannie. Cała ta udręka, która miała być zaledwie kroplą w morzu, trwała nie dłużej niż kilka, kilkanaście godzin. I nie krócej niż wieczność. Z zamyślenia, otępienia wyrwały ją dziwne krzyki.
Szaleniec? Obłąkany? Czy niebawem i ona zacznie tak wrzeszczeć, zawodzić, jęczeć?
Chciała położyć głowę na twardej pryczy z powrotem, wzburzony głos, jakby część rozmowy zmusiły ją, by wstała i zbliżyła się do krat. Śmierciożercy?, racjonalna myśl znów zakiełkowała w jej głowie.
-Hej! - chciała powiedzieć to głośno, lecz głos miała zachrypnięty; z trudem przełknęła ślinę i odezwała się głośniej, pewniej -Kto tu jest? Zatrzymaj się.
Zacisnęła dłonie na kratach, próbując w ciemności dostrzec kto się zbliżał. Nie słyszała świszczącego oddechu, nie targnęło nią zimno - nie sądziła, by tym razem zbliżali się dementorzy.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie patrzył na nic. Naprawdę, w tej chwili nie liczyło się nic - tylko zwierzęce przerażenie, które wzbierało w jego trzewiach, kipiąc niczym morskie fale obijające się o mury Azkabanu metry pod nimi, u wybrzeży wyspy. Mimo, że gnał przed siebie ile sił miał w osłabionym ciele, mimo że wytężał się ze wszystkich sił, oblany potem i śmierdzący strachem... miał wrażenie, że stoi w miejscu. Że nie posuwa się wcale do przodu. Owszem, starca zostawił gdzieś w tyle - jego słów nie dosłyszał, a zapewne nawet gdyby dotarły do jego uszu, nie zwróciłby na nie uwagi. W jego umęczonym, chaotycznym umyśle pojawiła się przez chwilę myśl - może dementorzy skupią się na tym przeklętym, brudnym ścierwie, a jego zostawią w spokoju?
Nie, nawet iskierka nadziei nie zatliła się w zlęknionym, pomarszczonym i pompującym do granic wytrzymałości adrenalinę sercu. Bieg przed siebie, coraz słabiej widział na oczy, błyskając w ciemności białkami niczym spłoszone zwierzę. Wciąż było mu zimno - miał wrażenie, że jego stopy zamieniły się w lód i próbowały przymarznąć do podłoża, ilekroć stawiał na nim nogę. Cienie zalegające w każdym kącie szeptały mu bezgłośnie to samo, co stary, zmaltretowany więzień, którego Craig zostawił za sobą na pożarcie dementorom:
Złapią cię.
Jego ciało zareagowało na gwałtowną zmianę kierunku niemal instynktownie - skręcił, nie dbając nawet co znajduje się przed nim. Liczyło się tylko to, by biec jak najdalej. Nie miał zamiaru znów trafić do celi - znów dać się zamknąć jak dzikie zwierzę, jak niewolnik, bezwolny śmieć zostawiony by zgnić w samotności. Nie chciał wyglądać jak tamten starzec, pozbawiony godności kawał mięsa, bredzący, o umyśle jednocześnie tak pokręconym, że nie sposób było dostać się do tajemnic, które mógł kryć, ale też prostym, niemal przypominającym ten należący do dziecka.
Gnał więc. Gnał, nie bacząc nawet na wiązkę światła, przecinającą korytarz w jego dalszej części. W pewnym momencie jednak jego szaleńczy bieg został przerwany. Głos, który pojawił się znikąd - głos brzmiący nienaturalnie racjonalnie, zważywszy w jakim miejscu Craig się znajdował... Nie mógł to być jednak żaden strażnik... takich w końcu Azkaban nie posiadał... w ludzkiej formie. Umysł podpowiadał, by uciekać dalej, serce nadal pompowało adrenalinę, powodując że krew szumiała mu w uszach tak głośno, że prawie zagłuszył słowa, które do niego dotarły. Zawahał się. I to zawahanie wystarczyło.
Potknął się. A może to zwyczajnie zmęczone ciało już nie dało rady dłużej go nieść, dłużej uciekać. Upadł na podłogę, boleśnie obijając się o kamień. Posadzkę zaraz ozdobiło kilka szkarłatnych kropel - rana na nodze wciąż krwawiła, boląc jak sto diabłów.
Leżał, nie mogą się podnieść. W jego gardle w końcu wezbrał krzyk. Zdecydowanie daleko mu było w tym momencie do obrazu dumnego lorda, za którego usiłował uchodzić w rodzinnym Durham. Był zwyczajnym mężczyzną, przerażonym, obolałym, rannym i właśnie takimi uczuciami przepełniony był jego krzyk - bólem, gniewem, strachem i żalem.
Po prostu... nie miał już sił.
Nie, nawet iskierka nadziei nie zatliła się w zlęknionym, pomarszczonym i pompującym do granic wytrzymałości adrenalinę sercu. Bieg przed siebie, coraz słabiej widział na oczy, błyskając w ciemności białkami niczym spłoszone zwierzę. Wciąż było mu zimno - miał wrażenie, że jego stopy zamieniły się w lód i próbowały przymarznąć do podłoża, ilekroć stawiał na nim nogę. Cienie zalegające w każdym kącie szeptały mu bezgłośnie to samo, co stary, zmaltretowany więzień, którego Craig zostawił za sobą na pożarcie dementorom:
Złapią cię.
Jego ciało zareagowało na gwałtowną zmianę kierunku niemal instynktownie - skręcił, nie dbając nawet co znajduje się przed nim. Liczyło się tylko to, by biec jak najdalej. Nie miał zamiaru znów trafić do celi - znów dać się zamknąć jak dzikie zwierzę, jak niewolnik, bezwolny śmieć zostawiony by zgnić w samotności. Nie chciał wyglądać jak tamten starzec, pozbawiony godności kawał mięsa, bredzący, o umyśle jednocześnie tak pokręconym, że nie sposób było dostać się do tajemnic, które mógł kryć, ale też prostym, niemal przypominającym ten należący do dziecka.
Gnał więc. Gnał, nie bacząc nawet na wiązkę światła, przecinającą korytarz w jego dalszej części. W pewnym momencie jednak jego szaleńczy bieg został przerwany. Głos, który pojawił się znikąd - głos brzmiący nienaturalnie racjonalnie, zważywszy w jakim miejscu Craig się znajdował... Nie mógł to być jednak żaden strażnik... takich w końcu Azkaban nie posiadał... w ludzkiej formie. Umysł podpowiadał, by uciekać dalej, serce nadal pompowało adrenalinę, powodując że krew szumiała mu w uszach tak głośno, że prawie zagłuszył słowa, które do niego dotarły. Zawahał się. I to zawahanie wystarczyło.
Potknął się. A może to zwyczajnie zmęczone ciało już nie dało rady dłużej go nieść, dłużej uciekać. Upadł na podłogę, boleśnie obijając się o kamień. Posadzkę zaraz ozdobiło kilka szkarłatnych kropel - rana na nodze wciąż krwawiła, boląc jak sto diabłów.
Leżał, nie mogą się podnieść. W jego gardle w końcu wezbrał krzyk. Zdecydowanie daleko mu było w tym momencie do obrazu dumnego lorda, za którego usiłował uchodzić w rodzinnym Durham. Był zwyczajnym mężczyzną, przerażonym, obolałym, rannym i właśnie takimi uczuciami przepełniony był jego krzyk - bólem, gniewem, strachem i żalem.
Po prostu... nie miał już sił.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Craig pozostawił więźnia za sobą, nie obracając się już za siebie. Nie wiedział, co działo się na tamtym korytarzu ani co stało się z tamtym człowiekiem. Jego śmiech nie był już dla niego słyszalny, choć mógł być pewny, że nie oddalił się od niego na tyle. Umilkł nagle i zupełnie. Jeśli by się rozejrzał nie ujrzałby za sobą dementorów, choć wciąż czuł ich bliskość. Być może właśnie składały swój pocałunek na więźniu, z którym się szarpał, a Burke leżał na ziemi, nieruchomo, pozbawiony woli dalszej walki.
Sigrun, gdy podeszła do krat poczuła chłód, ten sam, który towarzyszył jej, gdy była przyprowadzana do celi w towarzystwie dementorów, mogła więc podejrzewać, że są w pobliżu. Nie widziała ich jednak nigdzie. Spoglądając w prawo mogła również przysiąc, że na środku korytarza coś leży i nie rusza się, lecz by dostrzec coś więcej musiała wytężyć wzrok.
| Na odpis macie 48h. Przez wzgląd na liczną obecność dementorów stan waszej psychiki może ulegać zmianie, zaś wasza kondycja psychiczna będzie wpływać na skuteczność waszych działań. Punkty poczytalności (przedstawione w tabeli) określają waszą wytrzymałość na negatywny wpływ dementorów i anomalii. Ich wysokość uzależniona jest od poziomu biegłości jasnego umysłu. Bazową wartością jest 100.
Punkty poczytalności
*Każde 5 poniżej 50 punktów poczytalności odbiera 1 punkt żywotności.
Każda tura pobytu w Azkabanie odbiera 1 punkt poczytalności, każde spotkanie z dementorami odbiera ich więcej.
Sigrun, gdy podeszła do krat poczuła chłód, ten sam, który towarzyszył jej, gdy była przyprowadzana do celi w towarzystwie dementorów, mogła więc podejrzewać, że są w pobliżu. Nie widziała ich jednak nigdzie. Spoglądając w prawo mogła również przysiąc, że na środku korytarza coś leży i nie rusza się, lecz by dostrzec coś więcej musiała wytężyć wzrok.
- Życie jest nobelon:
- Żywotność:
Craig: 88/226 (-40) - dwa ludzkie zęby głęboko wbite w łydkę;
Sigrun: 180/215 (-5)
Punkty poczytalności:
Craig: 69/100
Sigrun: 100/105
| Na odpis macie 48h. Przez wzgląd na liczną obecność dementorów stan waszej psychiki może ulegać zmianie, zaś wasza kondycja psychiczna będzie wpływać na skuteczność waszych działań. Punkty poczytalności (przedstawione w tabeli) określają waszą wytrzymałość na negatywny wpływ dementorów i anomalii. Ich wysokość uzależniona jest od poziomu biegłości jasnego umysłu. Bazową wartością jest 100.
Wartość | Konsekwencje |
100 i więcej | Czujesz się dobrze. |
70-99 | Czujesz niepokój, prześladują cię niemiłe wspomnienia. |
50-69 | Czujesz strach, momentami przygnębienie, wracają do ciebie najgorsze chwile Twojego życia. |
30-49* | Zaczynasz słyszeć głosy, echo swoich mocniejszych wspomnień. |
10 - 29* | Do omamów słuchowych dołączają te wzrokowe, widzisz przebłyski swoich wspomnień, momentami nie potrafisz oddzielić wytworów wyobraźni od rzeczywistości. |
0-9 (i mniej) | Ogarnia Cię przygnębienie, nie potrafisz kontrolować już swoich zaklęć, każda próba czarowania oznacza zaklęcie levissimus.. |
*Każde 5 poniżej 50 punktów poczytalności odbiera 1 punkt żywotności.
Każda tura pobytu w Azkabanie odbiera 1 punkt poczytalności, każde spotkanie z dementorami odbiera ich więcej.
Kroki i odgłosy rozmowy, znak, że w pobliżu znajduje się ktoś żywy i niebędący dementorem, wybudziły ją z zamroczenia i koszmarnych wizji, które powracały z odmętów niepamięci. Zamrugała kilkakrotnie, by wyostrzyć widzenie, próbowała dostrzec co się dzieje na korytarzu pogrążonym w ciemności.
Zbliżywszy się do krat poczuła znów to przejmujące zimno, przenikające aż do kości, które dręczyło ciało za każdym razem, kiedy dementor znajdował się blisko. Zadrżała, lecz nie cofnęła się. Zacisnęła mocniej dłonie na metalowych prętach i potrząsnęła nimi lekko, by cichym hałasem zwrócić na siebie uwagę tego, co leżało po prawej stronie - co to było?
-Jest tu kto? - powtórzyła pytanie, mocniejszym tonem, choć starająć się nie mówić zbyt głośno, by nie przyciągnąć uwagi dementorów.
Próbowała dostrzec w ciemności, czym było to coś leżące na prawo.
rzucam na spostrzegawczość
Zbliżywszy się do krat poczuła znów to przejmujące zimno, przenikające aż do kości, które dręczyło ciało za każdym razem, kiedy dementor znajdował się blisko. Zadrżała, lecz nie cofnęła się. Zacisnęła mocniej dłonie na metalowych prętach i potrząsnęła nimi lekko, by cichym hałasem zwrócić na siebie uwagę tego, co leżało po prawej stronie - co to było?
-Jest tu kto? - powtórzyła pytanie, mocniejszym tonem, choć starająć się nie mówić zbyt głośno, by nie przyciągnąć uwagi dementorów.
Próbowała dostrzec w ciemności, czym było to coś leżące na prawo.
rzucam na spostrzegawczość
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Nie wiedział ile tak leżał na ziemi. Właściwie mogło to być zaledwie kilka chwil, a może minęła nawet godzina. Burke skulił się na zimnej posadzce, odruchowo przybierając pozycję embrionalną. Głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że głupio zrobił, wychodząc z celi. Czymkolwiek było to nienaturalne ciepło, które pozwoliło mu uciec, było... cóż, ciepłe. Przynajmniej gniłby w ciepłej celi a nie marznąłby tutaj, Salazar jeden raczy wiedzieć gdzie - zgubiony pośród tysiąca korytarzy, strzeżonych przez dementory, do tego z wciąż przeraźliwie bolącą nogą.
Podniósł się bardzo powoli. Ból promieniował niemal do uda. Mimo panującego wokół zimna i poczucia zaszczucia, które jednomyślnie zwiastowało nadejście dementorów, Burke nie ruszył do dalszej ucieczki. Licząc po cichutku, że wyssanie duszy szalonego starca zajmie im dłuższą chwilę, mężczyzna jęknął cicho, niechętnie sięgając dłonią do rany i próbując ją obmacać. Wciąż krwawiła. Bał się wciskać palce głębiej, nie chciał napchać sobie brudu do środka rany - jego badanie było więc raczej nieudolne - i dość krótkie. Zaalarmowany hałasem chwiejnie zerwał się na równe nogi... choć musiał się podeprzeć ściany, by nie upaść. Zaraz też rozejrzał się spłoszony.
Już słyszał ten głos. To on go rozproszył w czasie ucieczki. Burke postąpił więc kilka ostrożnych kroków, chcąc rozejrzeć się, skąd dochodzą owe słowa i kto je wypowiada... gotów był jednak znów rzucić się do ucieczki - przynajmniej mentalnie, bo ciało drżało mu wyraźnie z wysiłku oraz z zimna.
spostrzegawczość ?
Podniósł się bardzo powoli. Ból promieniował niemal do uda. Mimo panującego wokół zimna i poczucia zaszczucia, które jednomyślnie zwiastowało nadejście dementorów, Burke nie ruszył do dalszej ucieczki. Licząc po cichutku, że wyssanie duszy szalonego starca zajmie im dłuższą chwilę, mężczyzna jęknął cicho, niechętnie sięgając dłonią do rany i próbując ją obmacać. Wciąż krwawiła. Bał się wciskać palce głębiej, nie chciał napchać sobie brudu do środka rany - jego badanie było więc raczej nieudolne - i dość krótkie. Zaalarmowany hałasem chwiejnie zerwał się na równe nogi... choć musiał się podeprzeć ściany, by nie upaść. Zaraz też rozejrzał się spłoszony.
Już słyszał ten głos. To on go rozproszył w czasie ucieczki. Burke postąpił więc kilka ostrożnych kroków, chcąc rozejrzeć się, skąd dochodzą owe słowa i kto je wypowiada... gotów był jednak znów rzucić się do ucieczki - przynajmniej mentalnie, bo ciało drżało mu wyraźnie z wysiłku oraz z zimna.
spostrzegawczość ?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Sigrun zachowywała się cicho, lecz jej głos i tak rozniósł się wzdłuż korytarza. Wytężając w ciemności wzrok mogła dojrzeć leżącą na środku postać, mężczyznę ubranego w więzienne łachy.
Craig, kiedy się podniósł mógł ujrzeć postać stojącą w celi, kobietę, która nie przypominała pogrążonych w szaleństwie więźniów, choć była ubrana tak samo jak on.
Widzieliście się wzajemnie, dzieli was niewielka odległość.
| Na odpis macie 48h. Jeśli w tej sytuacji potrzebna będzie mapa, MG dla was ją zrobi.
Craig, kiedy się podniósł mógł ujrzeć postać stojącą w celi, kobietę, która nie przypominała pogrążonych w szaleństwie więźniów, choć była ubrana tak samo jak on.
Widzieliście się wzajemnie, dzieli was niewielka odległość.
- Życie jest nobelon:
- Żywotność:
Craig: 88/226 (-40) - dwa ludzkie zęby głęboko wbite w łydkę;
Sigrun: 180/215 (-5)
Punkty poczytalności:
Craig: 68/100
Sigrun: 99/105
| Na odpis macie 48h. Jeśli w tej sytuacji potrzebna będzie mapa, MG dla was ją zrobi.
Nie odsunęła się od krat, wciąż zaciskając na nich ręce i zbliżając do nich twarz, próbując wyściubić pomiędzy nie nos - nie wiedziała co jeszcze ma zrobić, by mężczyzna w łachmanach, którego dostrzegła w ciemnościach, raczył zwrócić na nią uwagę.
-Merlinie... - szepnęła bezgłośnie, sama do siebie, pod nosem, zirytowana brakiem reakcji. Skoro przed chwilą ów jegomość biegł, dalej się ruszał - a więc żył. Był głuchy? -DO CIEBIE MÓWIĘ - powtórzyła z naciskiem, starając się nie mówić za głośno, słowa kierując do Craiga. -Chodź tu i otwórz te kraty, słyszysz? WSTAŃ - ciągnęła dalej -Jak się nazywasz?
Nie miała pojęcia ile tu siedział. Może postradał już zmysły? Może więziono go tu już tak długo, że zapomniał jak używać języka, by wypowiadać słowa? Spytała go o imię, by zagaić rozmowę - z szaleńcami nigdy nie wiadomo, może w końcu nawiąże z nim kontakt i przekona, by otworzył te przeklęte kraty. W mimowolnym odruchu przez pragnienie wydostanie się stamtąd i z przezorności - popchnęła kraty, spróbowała je otworzyć, a nuż nie były zamknięte? Tamten mężczyzna musiał się ze swojej celi jakoś wydostać
-Merlinie... - szepnęła bezgłośnie, sama do siebie, pod nosem, zirytowana brakiem reakcji. Skoro przed chwilą ów jegomość biegł, dalej się ruszał - a więc żył. Był głuchy? -DO CIEBIE MÓWIĘ - powtórzyła z naciskiem, starając się nie mówić za głośno, słowa kierując do Craiga. -Chodź tu i otwórz te kraty, słyszysz? WSTAŃ - ciągnęła dalej -Jak się nazywasz?
Nie miała pojęcia ile tu siedział. Może postradał już zmysły? Może więziono go tu już tak długo, że zapomniał jak używać języka, by wypowiadać słowa? Spytała go o imię, by zagaić rozmowę - z szaleńcami nigdy nie wiadomo, może w końcu nawiąże z nim kontakt i przekona, by otworzył te przeklęte kraty. W mimowolnym odruchu przez pragnienie wydostanie się stamtąd i z przezorności - popchnęła kraty, spróbowała je otworzyć, a nuż nie były zamknięte? Tamten mężczyzna musiał się ze swojej celi jakoś wydostać
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przez chwilę wciąż jeszcze tylko nasłuchiwał, wbijając wzrok w celę, z której dobiegł go głos. Chyba nie powinien być aż tak zdziwiony, Azkaban w końcu nie był więzieniem tylko dla dwóch osób. Dalsze cele na pewno musiały kryć w sobie także innych skazańców - a wśród nich także kobiety. Jego uwadze nie uszło jednak to, że mimo przebrania, które jej dali, wciąż wyglądała dość... świeżo.
To odkrycie w niczym mu jednak nie pomagało. Nie wydostała się z celi - czy więc ta przedziwna, niebezpieczna i nienaturalna siła, która pozwoliła jemu wygiąć kraty tutaj nie sięgała? Prawdopodobnie to dobrze, im mniej niebezpiecznych skazańców kręcących się po korytarzach Azkabanu tym lepiej. Nie ważne czy byli szaleni czy też ich umysły wciąż pozostawały przejrzyste.
Zdecydował się jednak podejść bliżej. Powoli, teraz już lekko utykając (adrenalina odpuściła to i noga zaczęła mocniej doskwierać), podszedł do celi, w której zamknięta była jasnowłosa kobieta. Spojrzał na nią spode łba. Otwórz te kraty? Dobre sobie, a wyglądał na woźnego?
- Ty nie wiesz kim ja jestem, KIM JA JESTEM, KIM JA JESTEM, KIMJESTEM! - ryknął, rzucając się na kraty. Przytłaczająca aura dementora znów zalewała jego umysł ciemnością, zdrowy rozsądek się wycofywał. Nie będzie mu rozkazywała kobieta! Kobieta! - Zamknęli cię, więc gnij tam! - syknął jeszcze.
To odkrycie w niczym mu jednak nie pomagało. Nie wydostała się z celi - czy więc ta przedziwna, niebezpieczna i nienaturalna siła, która pozwoliła jemu wygiąć kraty tutaj nie sięgała? Prawdopodobnie to dobrze, im mniej niebezpiecznych skazańców kręcących się po korytarzach Azkabanu tym lepiej. Nie ważne czy byli szaleni czy też ich umysły wciąż pozostawały przejrzyste.
Zdecydował się jednak podejść bliżej. Powoli, teraz już lekko utykając (adrenalina odpuściła to i noga zaczęła mocniej doskwierać), podszedł do celi, w której zamknięta była jasnowłosa kobieta. Spojrzał na nią spode łba. Otwórz te kraty? Dobre sobie, a wyglądał na woźnego?
- Ty nie wiesz kim ja jestem, KIM JA JESTEM, KIM JA JESTEM, KIMJESTEM! - ryknął, rzucając się na kraty. Przytłaczająca aura dementora znów zalewała jego umysł ciemnością, zdrowy rozsądek się wycofywał. Nie będzie mu rozkazywała kobieta! Kobieta! - Zamknęli cię, więc gnij tam! - syknął jeszcze.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyklejona do krat Sigrun doskonale widziała zbliżającą się sylwetkę mężczyzny. Potrafiła przyjrzeć się jego twarzy, a także nieco przygarbionej posturze, jego niegdyś płynne i szlachetne ruchy wydawały się chaotyczne i nie do końca skoordynowane — mogła podejrzewać, że przebywał w więzieniu już pewien czas, a kiedy się odezwał uznać, że wpływ tego miejsca na człowieka był ogromny. Ona, w przeciwieństwie do niego była jeszcze w pełni świadoma tego, co się dzieje i choć nawiedzało ją nieprzyjemne uczucie ciągłego zagrożenia, jeszcze nie zdążyła zaznać prawdziwego szaleństwa roznoszącego się po Azkabanie, jak groszopryszczka. Choć próbowała otworzyć swoją celę, pchając kraty — nie wydarzyło się nic. Choć drgnęły, zatrzymał je zblokowany zamek, którzy trzymał je zamknięte. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegła również dziury na klucz, lecz nie miała pewności, czy nie znajdowała się gdzieś indziej.
Craig, który coraz silniej zapadał się w szaleństwie Azkabanu tracił psychiczną równowagę. Kiedy rzucił się z krzykiem na kraty w jego umyślnie powróciła chwila, kiedy przyprowadzono go do więzienia. Choć nie pamiętał, co się stało wcześniej i jak to się stało, że aurorzy przekazali go dementorom, bez trudu przypomniał sobie pierwszy moment, w którym je zobaczył — lewitujące, przerażające istoty w czarnych, potarganych sztach; pozbawione twarzy, wyrazu, jakiejkolwiek ludzkiej cząstki. Bił od nich przerażający chłód i nieszczęście, które potęgowało się w Craigu, wyciągając z odmętów pamięci najgorsze chwile jego życia. Atakowały go raz po raz, tak i teraz, mieszały mu w głowie, plątały rzeczywistość z przeszłością, która już nie miała znaczenia.
Aura nie sprzyjała romantycznym schadzkom, nie było zbyt wiele czasu na grę wstępną. Krzyki Craiga zdawały się zaalarmować więźniów w sąsiednich celach, którzy zbliżyli się do krat i zaczęli przyglądać owej scenie.
— Hej, maleńka — syknął ktoś z lewej celi, wyciągając rękę przez kraty. Jednak choćby próbował, nie był nawet w stanie dosięgnąć jej celi, jego ręka ylko zamigotała bladością w ciemności. Podłoga zadrżała, podobnie jak i ściany. Spod ziemi dobiegał jakiś wstrząs, który rozniósł się murami Azkabanu. Nie słyszeliście żadnego wybuchu, lecz drgania były tak silne, że musieliście złapać równowagę. W tym samym momencie usłyszeliście krzyk — choć nie wiedzieliście skąd dobiegał. Najpierw był głośny, a później cichł powoli, coraz bardziej, aż w końcu zupełnie zniknął.
| Na odpis macie 48h. Cokolwiek robicie, dodatkowo rzucacie kością na równowagę. ST utrzymania się w pionie wynosi 30, możecie do tego doliczyć statystykę uników (zwinności).
Craig, który coraz silniej zapadał się w szaleństwie Azkabanu tracił psychiczną równowagę. Kiedy rzucił się z krzykiem na kraty w jego umyślnie powróciła chwila, kiedy przyprowadzono go do więzienia. Choć nie pamiętał, co się stało wcześniej i jak to się stało, że aurorzy przekazali go dementorom, bez trudu przypomniał sobie pierwszy moment, w którym je zobaczył — lewitujące, przerażające istoty w czarnych, potarganych sztach; pozbawione twarzy, wyrazu, jakiejkolwiek ludzkiej cząstki. Bił od nich przerażający chłód i nieszczęście, które potęgowało się w Craigu, wyciągając z odmętów pamięci najgorsze chwile jego życia. Atakowały go raz po raz, tak i teraz, mieszały mu w głowie, plątały rzeczywistość z przeszłością, która już nie miała znaczenia.
Aura nie sprzyjała romantycznym schadzkom, nie było zbyt wiele czasu na grę wstępną. Krzyki Craiga zdawały się zaalarmować więźniów w sąsiednich celach, którzy zbliżyli się do krat i zaczęli przyglądać owej scenie.
— Hej, maleńka — syknął ktoś z lewej celi, wyciągając rękę przez kraty. Jednak choćby próbował, nie był nawet w stanie dosięgnąć jej celi, jego ręka ylko zamigotała bladością w ciemności. Podłoga zadrżała, podobnie jak i ściany. Spod ziemi dobiegał jakiś wstrząs, który rozniósł się murami Azkabanu. Nie słyszeliście żadnego wybuchu, lecz drgania były tak silne, że musieliście złapać równowagę. W tym samym momencie usłyszeliście krzyk — choć nie wiedzieliście skąd dobiegał. Najpierw był głośny, a później cichł powoli, coraz bardziej, aż w końcu zupełnie zniknął.
- MAPKA:
• Craig
• Sigrun
- Życie jest nobelon:
- Żywotność:
Craig: 88/226 (-40) - dwa ludzkie zęby głęboko wbite w łydkę;
Sigrun: 180/215 (-5)
Punkty poczytalności:
Craig: 67/100
Sigrun: 98/105
| Na odpis macie 48h. Cokolwiek robicie, dodatkowo rzucacie kością na równowagę. ST utrzymania się w pionie wynosi 30, możecie do tego doliczyć statystykę uników (zwinności).
Tak jak przypuszczała, kraty okazały się zamknięte; zdziwiłaby się, gdyby w więzieniu było inaczej. Choć dementorzy patrolujący korytarze byli najskuteczniejszą ochroną, to spędzenie w zamkniętym, maleńkim pomieszczeniu reszty życia jedynie potęgowały ich wpływ na więźnia.
Najwyraźniej obie te rzeczy, przenikające zimno, przywodzące na myśl najgorsze wspomnienia i zamknięcie w klaustrofobicznej celi, zdążyły już namieszać mężczyźnie, który się do niej zbliżał w głowie. Zacisnęła zęby, gdy wrzeszczał jak pojebany.
-Ciiiiiiiiiii... Ciszej! - syknęła, starając się go nakłonić, by tak nie wrzeszczał. Jeszcze tego im brakowało: żeby zwabić tu dementora. -Nie krzycz, bo tu przyjdą - nie musiała chyba zaznaczać kogo konkretnie ma na myśli.
Uwagę o gniciu puściła mimo uszu, tak jak zaczepkę więźnia z celi obok. Wciąż czujne spojrzenie brudnobrązowych tęczówek padło na wyciągniętą rękę, lecz przekonawszy się, że nie zdoła jej dosięgnąć, nie zdecydowała się cofnąć od krat.
Zwłaszcza, gdy przyjrzała się z bliższej odległość twarzy mężczyzny, który zamiast jej pomóc, to wrzeszczał. Kojarzyła ją.
Co za przypadek.
-Craig Burke - syknęła cicho, by więzień z celi obok ich nie podsłuchiwał -Wiem kim jesteś. Pamiętasz mnie? Jestem po Twojej stronie. Po Jego stronie. Czarnego Pana. - nigdy nie zdali się dobrze, ledwie z widzenia; czy Azkaban zatarł w jego pamięci wszystkie wspomnienia, pozostawiając w chorej głowie jedynie te najgorsze? Miała nadzieję, że pamiętał jednak z jakiej przyczyny się tu znalazł i dla kogo walczył: bo teraz grali w jednej drużynie i musieli ze sobą współpracować. -Mam dla Ciebie wiadomość, ale najpierw sprawdź, czy dasz radę otworzyć te kraty. Jest tam zamek?
Cały czas starała się mówić na tyle cicho, by jedynie Craig mógł zrozumieć jej słowa.
Obawiała się, że jeśli powiedziałaby mu od razu, że tej nocy Śmierciożercy mają włamać się do tego więzienia, to zostawi ją tu i pobiegnie ich szukać. Nie traciła jednak czasu: próbowała się skupić na tym, by zmusić ciało do metamorfomagicznej przemiany. Znaczne zmiany sylwetki zawsze były trudne, zwłaszcza, jeśli zmiana miała być znacząca. A teraz chciała, by jej ciało zapadło się w sobie, skurczyło, schudło: stało się na tyle wątłe i chude, a głowa mniejsza, by zdołała przecisnąć się przez kraty, jeśli Burke nie zdoła ich otworzyć.
Nagle poczuła pod stopami, że posadzka drżała, tak jakby całym Azkabanem potrząsnęła podziemna siła. Zacisnęła dłonie na kratach, stanęła mocniej na stopach, próbując zachować równowagę.
1 - rzut na przemianę metamorfomagiczną (+14)
2 - utrzymanie równowagi
Najwyraźniej obie te rzeczy, przenikające zimno, przywodzące na myśl najgorsze wspomnienia i zamknięcie w klaustrofobicznej celi, zdążyły już namieszać mężczyźnie, który się do niej zbliżał w głowie. Zacisnęła zęby, gdy wrzeszczał jak pojebany.
-Ciiiiiiiiiii... Ciszej! - syknęła, starając się go nakłonić, by tak nie wrzeszczał. Jeszcze tego im brakowało: żeby zwabić tu dementora. -Nie krzycz, bo tu przyjdą - nie musiała chyba zaznaczać kogo konkretnie ma na myśli.
Uwagę o gniciu puściła mimo uszu, tak jak zaczepkę więźnia z celi obok. Wciąż czujne spojrzenie brudnobrązowych tęczówek padło na wyciągniętą rękę, lecz przekonawszy się, że nie zdoła jej dosięgnąć, nie zdecydowała się cofnąć od krat.
Zwłaszcza, gdy przyjrzała się z bliższej odległość twarzy mężczyzny, który zamiast jej pomóc, to wrzeszczał. Kojarzyła ją.
Co za przypadek.
-Craig Burke - syknęła cicho, by więzień z celi obok ich nie podsłuchiwał -Wiem kim jesteś. Pamiętasz mnie? Jestem po Twojej stronie. Po Jego stronie. Czarnego Pana. - nigdy nie zdali się dobrze, ledwie z widzenia; czy Azkaban zatarł w jego pamięci wszystkie wspomnienia, pozostawiając w chorej głowie jedynie te najgorsze? Miała nadzieję, że pamiętał jednak z jakiej przyczyny się tu znalazł i dla kogo walczył: bo teraz grali w jednej drużynie i musieli ze sobą współpracować. -Mam dla Ciebie wiadomość, ale najpierw sprawdź, czy dasz radę otworzyć te kraty. Jest tam zamek?
Cały czas starała się mówić na tyle cicho, by jedynie Craig mógł zrozumieć jej słowa.
Obawiała się, że jeśli powiedziałaby mu od razu, że tej nocy Śmierciożercy mają włamać się do tego więzienia, to zostawi ją tu i pobiegnie ich szukać. Nie traciła jednak czasu: próbowała się skupić na tym, by zmusić ciało do metamorfomagicznej przemiany. Znaczne zmiany sylwetki zawsze były trudne, zwłaszcza, jeśli zmiana miała być znacząca. A teraz chciała, by jej ciało zapadło się w sobie, skurczyło, schudło: stało się na tyle wątłe i chude, a głowa mniejsza, by zdołała przecisnąć się przez kraty, jeśli Burke nie zdoła ich otworzyć.
Nagle poczuła pod stopami, że posadzka drżała, tak jakby całym Azkabanem potrząsnęła podziemna siła. Zacisnęła dłonie na kratach, stanęła mocniej na stopach, próbując zachować równowagę.
1 - rzut na przemianę metamorfomagiczną (+14)
2 - utrzymanie równowagi
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda