Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:07, w całości zmieniany 3 razy
Alexander czuł, jak bezlitosne zmęczenie odbija się na jego zdolnościach - o wiele łatwiej się rozkojarzał i nie był w stanie dokończyć inkantacji, z którymi w normalnych warunkach nie miał problemu. Nawet, jeżeli były tak zaawansowaną magią jak ta wymagająca przywołania do siebiie mocy Zakonu. Blask bijący od patronusów przyzwanych przez jego towarzyszy zmusił Farleya do przymrużenia oczu - i wtedy jego wzrok zaszedł ciemnymi plamami, a pokój niebezpiecznie zawirował. Alexander zachwiał się na obolałych nogach, starając się przezwyciężyć siłę ciążenia - jego ciało było jednak dziwnie odrętwiałe, a niesprawna kończyna wadziła mu niesamowicie. Uzdrowiciel oparł się o Jackie i tylko to uchroniło go przed kolejnym bliskim spotkaniem z podłożem. Kiedy moment słabości minął Alex nie czuł się wcale wiele lepiej, zmaltretowany wszystkim tym, co ich dziś spotkało. Dotarło też do niego to, że nie w jego uszach piszczy - powietrze wręcz drżało od wrzasku ginącego potwora. Blask bijący z kamieni był wręcz oślepiający, prawa dłoń uzdrowiciela odruchowo uniosła się do oczu, aby je osłonić. Prawie przegapił przez to patronusy, które pomknęły w ich kierunku. Uczucie, gdy kruk w niego wniknął było co najmniej... niespotykane. Alex zamrugał gwałtownie, zaskoczony, czując mały palec swojej rozszarpanej w stawie łokciowym ręki. Zerknął na nią przelotnie, ale nie było czasu na nic więcej. Całe pomieszczenie najprawdopodobniej miało zaraz legnąć w gruzach. Alexander podchwycił spojrzenie Emmy i jej zagadkowe słowa. Czy mówiła o anomalii jakby ta była osobą? Alexandrem targnął dreszcz - zdawało się, że są już blisko kresu. Poczynił parę ociężałych kroków w kierunku ściany, lecz nim przeszedł przez ten dziwny portal uniósł jeszcze raz różdżkę, próbując z lepszym skutkiem powtórzyć to, co nie udało mu się chwilę temu. Wspomnienie Próby i jego ojca, który pałał niewyjaśnioną nienawiścią sprawiło, że w chłopaku zawrzało. Myślał o mocy jak o wypełniającym go świetle, tym samym, które wydobywało się z wygaszacza. Pozwolił pieśni feniksa na moment opanować jego myśli, nim z wydechem i otwarciem oczu nie wycelował różdżką w Lucindę, starając się wzmocnić czarownicę i uleczyć jej rany.
- Expecto Patronum - wymówił cicho, delikatnie wręcz inkantację, którą przywoływał dziś już tak wiele razy i dopiero po tym przekroczył granicę wyznaczaną przez błękitnawą ścianę.
| Używam mocy Zakonu do uleczenia Lucindy i przechodzę przez barierę
- Expecto Patronum - wymówił cicho, delikatnie wręcz inkantację, którą przywoływał dziś już tak wiele razy i dopiero po tym przekroczył granicę wyznaczaną przez błękitnawą ścianę.
| Używam mocy Zakonu do uleczenia Lucindy i przechodzę przez barierę
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Patrzyła jak rzucone zaklęcia przenikają potwora doprowadzając sprawę do końca. Zniszczenie kamieni prawdopodobnie było gwarancją przejścia do kolejnego etapu choć Selwyn nie do końca potrafiła to pojąć.
Całe pomieszczenie drżało, a kawałek gruzu odpadały na ziemie. Jedyne co przyniosło jej ulgę to widok Emmy. Teraz miała wrażenie, że ta, która widzi jest tą prawdziwą. Słysząc wypowiadane przez nią słowa spojrzała z niepokojem. Mówiła o anomalii? Naiwnie myślała, że to oni będą ją tutaj kontrolować i to oni sprawią, że niesforna magia odejdzie w zapomnienie. Jak na razie to ona bawiła się nimi tak jak sobie to zaplanowała wykorzystując do tego Emme. Blondynka naprawdę chciałaby się teraz mylić.
Lucinda spojrzała na rzucającego w jej stronę patronusa kuzyna. Była mu naprawdę wdzięczna za pomoc, bo prawdopodobnie gdyby nie jego interwencja już by nie było jej na tym świecie.
Skoro Emma mówiła, że powinni iść to Lucinda była za tym by się ruszyć, ale jednak obawiała się, że to kolejna pułapka. Kolejna gra.
Selwyn ruszyła przed siebie by przejść przez granice błękitnej ściany. Kiedy tylko przekroczyła granice rozejrzała się po otoczeniu.
Rzucam na spostrzegawczość - II poziom
Całe pomieszczenie drżało, a kawałek gruzu odpadały na ziemie. Jedyne co przyniosło jej ulgę to widok Emmy. Teraz miała wrażenie, że ta, która widzi jest tą prawdziwą. Słysząc wypowiadane przez nią słowa spojrzała z niepokojem. Mówiła o anomalii? Naiwnie myślała, że to oni będą ją tutaj kontrolować i to oni sprawią, że niesforna magia odejdzie w zapomnienie. Jak na razie to ona bawiła się nimi tak jak sobie to zaplanowała wykorzystując do tego Emme. Blondynka naprawdę chciałaby się teraz mylić.
Lucinda spojrzała na rzucającego w jej stronę patronusa kuzyna. Była mu naprawdę wdzięczna za pomoc, bo prawdopodobnie gdyby nie jego interwencja już by nie było jej na tym świecie.
Skoro Emma mówiła, że powinni iść to Lucinda była za tym by się ruszyć, ale jednak obawiała się, że to kolejna pułapka. Kolejna gra.
Selwyn ruszyła przed siebie by przejść przez granice błękitnej ściany. Kiedy tylko przekroczyła granice rozejrzała się po otoczeniu.
Rzucam na spostrzegawczość - II poziom
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Dźwięki wyraźnie dawały znać o klęsce ich przeciwnika - jakkolwiek wyglądał. Nie mogła dostrzec oślepiającego światła, lecz po chwili, gdy poczuła przyjemne ciepło, nie mając pojęcia, czym zostało spowodowane (choć podejrzewała patronusa). cokolwiek zajaśniało przed jej oczyma, dając zamazany - ale w końcu jakiś - obraz rzeczywistości. Mogła dostrzec swoich towarzyszy i mniejszą postać, odzywającą się do nich. Nie puszczała ręki Bertiego, nie chcąc zostać w tyle, gdy wszyscy ruszą do przodu. Ogromna ulga rozlała się po ciele - Emma była z nimi, wzrok choć trochę wracał do normy. Starała się jednak nie przesądzać wszystkiego, zaraz coś mogło ich zaatakować.
- Coś się zmieniło, coś widzę, ale niewyraźnie. To patronus? - zapytała Botta, licząc na podpowiedź - teraz zapewne rozpoznałaby jasną poświatę, może nawet kształt własnej płaszczki, lecz przed momentem nie widziała zupełnie nic, nie wiedziała, że ich własne patronusy w nich wniknęły. - Magicus Extremos - wymamrotała pod nosem, chcąc wzmocnić resztę, skoro miała chwilę, potem zaś ruszyła ze wszystkimi - tam, gdzie prowadziła ich Emma.
- Coś się zmieniło, coś widzę, ale niewyraźnie. To patronus? - zapytała Botta, licząc na podpowiedź - teraz zapewne rozpoznałaby jasną poświatę, może nawet kształt własnej płaszczki, lecz przed momentem nie widziała zupełnie nic, nie wiedziała, że ich własne patronusy w nich wniknęły. - Magicus Extremos - wymamrotała pod nosem, chcąc wzmocnić resztę, skoro miała chwilę, potem zaś ruszyła ze wszystkimi - tam, gdzie prowadziła ich Emma.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
W jednej chwili Bertie był przekonany, że pomieszczenie zawali się na nich. Unosił różdżkę ku górze, chcąc chronić siebie, a najlepiej i znajdujące się w pobliżu kobiety, kiedy dostrzegł że patronusy nie tylko zniszczyły potwora, ale i chroniły ich teraz. Pies, lis, gronostaj, koń, kruk, puszczyk i płaszczka krążyły nad nimi. Widok był niesamowity, podobnie jak uczucie kiedy własny patronus wchłonął się w niego. Bott przymknął oczy zaledwie na sekundę. Patronus niósł ze sobą jakby ulgę, chwilę oddechu, spokoju, musieli jednak ruszać dalej.
Spojrzał w kierunku Emmy, która na prawdę się odnalazła. Czuł w tej chwili jakby olbrzymi głaz spadł mu z serca - nie zepsuli wszystkiego. Dali radę. Jakkolwiek - czy to przypadek, czy szczęście czy dali radę, dziewczynka zdawała się być cała i zdrowa, a sądząc po jej słowach... byli już blisko celu?
Bott wpatrywał się w nią przez chwilę. Uśmiechnął się widząc jej uśmiech. W Bertiem był lęk, obawy, a także determinacja by skończyć to, co tutaj zaczęli. Co musiała czuć dziewczynka?
I czy na pewno była tą samą małą, wystraszoną Emmą?
Musieli jednak iść.
- Sue? - odezwał się, złapał dziewczynę żeby pomóc jej iść, trochę ją pokierować. Na jej pytanie w pierwszej chwili skinął głową, by zaraz uświadomić sobie, że jest to bez sensu. - Tak, to patronusy.
Przyznał. Poprawa u Sue dobrze wróżyła, tak przynajmniej mu się zdawało, choć i tak niepokoiło go, że nie potrafili nic zrobić żeby zaczęła widzieć. Teraz jednak nie była pora na takie rozważania. Kiedy ona wypowiadała swoja inkantację, Bertie wyjął z torby eliksir niezłomności i wypił go. Nie czuł się co prawda bardzo źle, jednak gdziekolwiek idą, bardzo możliwe że będzie potrzebował wszystkich sił. Przeszedł wraz z pozostałymi dalej.
Spojrzał w kierunku Emmy, która na prawdę się odnalazła. Czuł w tej chwili jakby olbrzymi głaz spadł mu z serca - nie zepsuli wszystkiego. Dali radę. Jakkolwiek - czy to przypadek, czy szczęście czy dali radę, dziewczynka zdawała się być cała i zdrowa, a sądząc po jej słowach... byli już blisko celu?
Bott wpatrywał się w nią przez chwilę. Uśmiechnął się widząc jej uśmiech. W Bertiem był lęk, obawy, a także determinacja by skończyć to, co tutaj zaczęli. Co musiała czuć dziewczynka?
I czy na pewno była tą samą małą, wystraszoną Emmą?
Musieli jednak iść.
- Sue? - odezwał się, złapał dziewczynę żeby pomóc jej iść, trochę ją pokierować. Na jej pytanie w pierwszej chwili skinął głową, by zaraz uświadomić sobie, że jest to bez sensu. - Tak, to patronusy.
Przyznał. Poprawa u Sue dobrze wróżyła, tak przynajmniej mu się zdawało, choć i tak niepokoiło go, że nie potrafili nic zrobić żeby zaczęła widzieć. Teraz jednak nie była pora na takie rozważania. Kiedy ona wypowiadała swoja inkantację, Bertie wyjął z torby eliksir niezłomności i wypił go. Nie czuł się co prawda bardzo źle, jednak gdziekolwiek idą, bardzo możliwe że będzie potrzebował wszystkich sił. Przeszedł wraz z pozostałymi dalej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Patronusy po kolei wnikały w kreaturę; obserwowałem jak biała magia rozsadza ją od środka, jak klątwa pryska wraz z kamieniami. Powrót Lisa przyniósł ze sobą ciepło i ulgę, ale i dziwne uczucie, które przypomniało o pocałunku złożonym przez młoda kobietę na moich wargach. Blask, który ustąpił miejsca mrokowi wzywał nas w swoją stronę.
- Emma. - Wyrwało się z moich ust, gdy jej drobna postać ukazała się w jasności. Była cała. Beztroska. I jednocześnie poważna. Na jej słowa spojrzałem w kierunku przejścia; byliśmy blisko. Nadzieja nadal nas nie opuszczała - ale nie czułem wcale, aby najgorsze było za nami. - Wszyscy cali? - Objąłem wzrokiem towarzyszy. - Potrzebuję eliksiru oczyszczającego z toksyn. Czy ktoś z was go ma? - Dodałem, po czym powoli ruszyłem z pozostałymi Zakonnikami w kierunku blasku, czując, jak serce z każdym krokiem biło coraz szybciej.
- Emma. - Wyrwało się z moich ust, gdy jej drobna postać ukazała się w jasności. Była cała. Beztroska. I jednocześnie poważna. Na jej słowa spojrzałem w kierunku przejścia; byliśmy blisko. Nadzieja nadal nas nie opuszczała - ale nie czułem wcale, aby najgorsze było za nami. - Wszyscy cali? - Objąłem wzrokiem towarzyszy. - Potrzebuję eliksiru oczyszczającego z toksyn. Czy ktoś z was go ma? - Dodałem, po czym powoli ruszyłem z pozostałymi Zakonnikami w kierunku blasku, czując, jak serce z każdym krokiem biło coraz szybciej.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Spektaklowi, podczas którego potwór ginął traficzną śmiercią, a dobro w postaci patronusów zwyciężało, wpatrywała się z zastygniętym na twarzy zdumieniu. Spojrzeniem za chwilę powiodła za srebrzystą sylwetką gronostaja, z dziwnym poczuciem ulgi przemieszanej ze spokojem przyjmując moment, gdy wnikał w jej ciało. Zamknęła oczy, na krótką chwilę pozwalając, by uczucie ciepła rozpłynęło się po jej mięśniach i żyłach, po skórze i... krtani. Poczuła, jak blokada, którą czuła przez ten cały czas, zaczyna puszczać. Spróbowała coś powiedzieć, ale zamiast jej głosu usłyszała niewyraźne chrypienie, bolesne i piekące. Spojrzała w stronę Bena, kiedy kątem oka dostrzegła jego różdżkę skierowaną w swoim kierunku. Nie miał już na szyi przeklętego naszyjnika. Skinęła mu głową i ruszyła w stronę tajemniczej ściany. Czy mogło być za nią coś gorszego niż to monstrum?
Emma pojawiła się znów. Gdzie jeszcze miała ich poprowadzić? Co pokazać?
Uchwyciła mocniej różdżkę i przeszła przez barierę, kulejąc silnie, od razu rozglądając się na wszystkie strony, usiłując zobaczyć wszystko to, co mogło im zagrażać. Cokolwiek, co mogło im pomóc w pokonaniu magii Azkabanu.
| rzucam na spostrzegawczość, III, +60
Emma pojawiła się znów. Gdzie jeszcze miała ich poprowadzić? Co pokazać?
Uchwyciła mocniej różdżkę i przeszła przez barierę, kulejąc silnie, od razu rozglądając się na wszystkie strony, usiłując zobaczyć wszystko to, co mogło im zagrażać. Cokolwiek, co mogło im pomóc w pokonaniu magii Azkabanu.
| rzucam na spostrzegawczość, III, +60
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Świat wokół wydawał się zmieniać, zupełnie jakby gniótł się jak kawałek, papieru, a po chwili wracał do swojej dawnej formy. Rozprostowywał się i znów gniótł pod wpływem okropnej magii anomalii. Nie potrafiła pojąć jak tyle szkód i tyle złego mógł stworzyć jeden człowiek, że pomimo jego śmierci, piętno nadal zostawało na świecie. Serce Marcelli było mocno, nieprzerwanie, czuła jak podchodzi jej do gardła z każdą chwilą, zaś gdy anomalia odpuściła, przejście się otworzyło, mimo kompletnego chaosu, wszystko wydawało się choć trochę uspokoić. Przełknęła ślinę i spojrzała w stronę Tonks. Zrozumiała. Miejsce, które pęka niczym uderzany dłutem kamień nie jest odpowiednim miejscem dla dziecka, a Julia wydawała się wskazywać im kolejny kierunek. Marcella podeszła do dziewczynki, jednak najpierw kucnęła około metr od niej, by nie przestraszyć jej zbyt dużą bliskością tak szybko. Krew otaczająca niewielkie ciało była czymś czego nigdy nie chciała zobaczyć, jednak powoli zaczynała rozumieć - nie była już beztroską dziewczyną sprzed roku. Widziała niezliczoną śmierć.
- Rozumiem, ja też nie chcę. Jesteśmy zmęczeni. Ale musimy iść dalej. Boję się, ale mimo to chcę dalej próbować, ale bez Ciebie nigdzie nie pójdziemy. - Mówiła łagodnym tonem, głosem, który nawet nie drgnął. Widziała małą Julię i czuła tak okropny żal, że wyciągała z siebie wszelkie pokłady troski i zrozumienia, byle dać jej choć trochę łagodnosci, której dziecko potrzebowało. Dłoń Marcelli powoli zbliżała się do małej dłoni dziewczynki, mocno zaciśniętej w pięść i w końcu palce dotknęły czerwonej posoki, co wydawała się ignorować. Po prostu lekko pogłaskała kciukiem dłoń dziewczynki, uspokajająco. - Musisz być dzielna. Wiem, że potrafisz bardziej niż ja! I nie będziesz sama, cały czas będziemy z Tobą. - Spróbowała mimo strachu dziewczynki zbliżyć się jeszcze i objąć ją ramionami, wtulić w siebie, pogłaskać po mokrych włosach i w końcu wziąć na ręce. Wstała powoli z Julią na rękach. - Kiedy to wszystko się skończy zrobimy razem ciasteczka. Twoje ulubione, miodowe. - Marcella, może naiwnie, nie dopuszczała do siebie innego zakończenia tej historii. Po prostu trzymając dziecko na rękach, ruszyła schodami, chcąc zabrać Julię z walącego się już mauzoleum. Skupiła się w pełni na niej, choć strasznym było patrzeć jak... wydawało jej się, że poświęcili trójkę ludzi. Na to mogło wskazywać to, co się stało z rzeźbami.
| retoryka - I, zabieram Julię ze sobą schodami, jeśli mg mi pozwala
- Rozumiem, ja też nie chcę. Jesteśmy zmęczeni. Ale musimy iść dalej. Boję się, ale mimo to chcę dalej próbować, ale bez Ciebie nigdzie nie pójdziemy. - Mówiła łagodnym tonem, głosem, który nawet nie drgnął. Widziała małą Julię i czuła tak okropny żal, że wyciągała z siebie wszelkie pokłady troski i zrozumienia, byle dać jej choć trochę łagodnosci, której dziecko potrzebowało. Dłoń Marcelli powoli zbliżała się do małej dłoni dziewczynki, mocno zaciśniętej w pięść i w końcu palce dotknęły czerwonej posoki, co wydawała się ignorować. Po prostu lekko pogłaskała kciukiem dłoń dziewczynki, uspokajająco. - Musisz być dzielna. Wiem, że potrafisz bardziej niż ja! I nie będziesz sama, cały czas będziemy z Tobą. - Spróbowała mimo strachu dziewczynki zbliżyć się jeszcze i objąć ją ramionami, wtulić w siebie, pogłaskać po mokrych włosach i w końcu wziąć na ręce. Wstała powoli z Julią na rękach. - Kiedy to wszystko się skończy zrobimy razem ciasteczka. Twoje ulubione, miodowe. - Marcella, może naiwnie, nie dopuszczała do siebie innego zakończenia tej historii. Po prostu trzymając dziecko na rękach, ruszyła schodami, chcąc zabrać Julię z walącego się już mauzoleum. Skupiła się w pełni na niej, choć strasznym było patrzeć jak... wydawało jej się, że poświęcili trójkę ludzi. Na to mogło wskazywać to, co się stało z rzeźbami.
| retoryka - I, zabieram Julię ze sobą schodami, jeśli mg mi pozwala
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Od razu poczuł, że magia nie zamierzała ugiąć się jego woli. Rzucone zaklęcie wymknęło się z jego różdżki niekontrolowanie, aby wywołać pożar. Wszystko wydawało się rozpadać, ogień sięgał coraz bliżej kamiennego podestu. Jednak udało im się rozwiązać całą zagadkę. Rzeźby dzieci przemieniły się w jasność, zaś pozostałe trzy figury rozpadły się i skruszały całkowicie, gdy tylko dosięgły je pierwsze promienie słoneczne nowego dnia. Jedna z tych figur przedstawiała Herewarda i to było najbardziej zatrważające w całej tej sytuacji. Bartius przepadł na ich oczach. Być może był to jedynie element tego nierzeczywistego koszmaru i prawdziwy Gwardzista zachował życie. Jednak w pierwszej chwili nawet próbujący za wszelką cenę zachować zimną krew Rineheart pomyślał, że doprowadzili do śmierci trójki osób. Uczynili to nieumyślnie, nieświadomi wszystkich konsekwencji otwarcia dla siebie dalszej drogi. Ale to były tylko rzeźby, mógł się mylić. Może pod kamienną powłoką kryła się jedynie pustka.
Musieli wziąć się w garść i przygotować na jeszcze straszniejsze wyzwanie. Ze słów przerażonej Julii, która wreszcie powróciła do swej ludzkiej postaci, mogli wywnioskować, że źródło anomalii jest coraz bliżej, muszą tylko ruszyć schodami. Potrzebowali odbudować swoje siły. Kieran zaczął przeszukiwać swoją torbę w poszukiwaniu odpowiednich specyfików. Wyjął dwie fiolki.
– Tonks, trzymaj – zwrócił się w stronę Gwardzistki, podając jej wybraną wcześniej fiolkę, która trzymał w prawej dłoni. – To eliksir wiggenowy. Chyba tylko ty spośród nas potrafisz go użyć – po wypowiedzeniu tych słów zerknął jeszcze w stronę Maxine, która wyglądała na obolałą. Właściwie wszyscy byli poturbowani po próbach, jakie przeszli. Żadna z trzech ścieżek nie była prosta.
Tylko schodami mogli ruszyć dalej. Po przekazaniu pierwszej fiolki, Kieran zaczął wspinać się po stopniach. W trakcie tej wędrówki szybko otworzył drugą fiolkę dla siebie i pochłonął mieszankę ziół za jednym razem. Musiał rozjaśnić swoje myśli, aby dalej funkcjonować. Pozostało im jeszcze zadanie do wykonania. Gdzie właściwie doprowadzą ich te schody?
| przekazuję Justine eliksir wiggenowy, zużywam też mieszankę antydepresyjną
Musieli wziąć się w garść i przygotować na jeszcze straszniejsze wyzwanie. Ze słów przerażonej Julii, która wreszcie powróciła do swej ludzkiej postaci, mogli wywnioskować, że źródło anomalii jest coraz bliżej, muszą tylko ruszyć schodami. Potrzebowali odbudować swoje siły. Kieran zaczął przeszukiwać swoją torbę w poszukiwaniu odpowiednich specyfików. Wyjął dwie fiolki.
– Tonks, trzymaj – zwrócił się w stronę Gwardzistki, podając jej wybraną wcześniej fiolkę, która trzymał w prawej dłoni. – To eliksir wiggenowy. Chyba tylko ty spośród nas potrafisz go użyć – po wypowiedzeniu tych słów zerknął jeszcze w stronę Maxine, która wyglądała na obolałą. Właściwie wszyscy byli poturbowani po próbach, jakie przeszli. Żadna z trzech ścieżek nie była prosta.
Tylko schodami mogli ruszyć dalej. Po przekazaniu pierwszej fiolki, Kieran zaczął wspinać się po stopniach. W trakcie tej wędrówki szybko otworzył drugą fiolkę dla siebie i pochłonął mieszankę ziół za jednym razem. Musiał rozjaśnić swoje myśli, aby dalej funkcjonować. Pozostało im jeszcze zadanie do wykonania. Gdzie właściwie doprowadzą ich te schody?
| przekazuję Justine eliksir wiggenowy, zużywam też mieszankę antydepresyjną
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Do ostatniej chwili trzymał się nadziei - że jednak uda im się przejść dalej bez kolejnych ofiar. Że tę statuę jednak da się jakoś odczarować. Jeśli nie tutaj, w Azkabanie, to w domu, w Anglii. Jeśli tylko udałoby im się jakoś zabrać skamieniałego Bartiusa ze sobą. Do ostatniej chwili - nawet kiedy na kamieniu zaczęły pojawiać się pęknięcia - liczył na to, że ta wyprawa będzie mieć szczęśliwy koniec również dla Herewarda.
Ale pęknięcie zaczęło się powiększać i Lucan mógł w niemym przerażeniu patrzeć jak kamienny posąg przedstawiający gwardzistę - a także dwa pozostałe - zaczynają zamieniać się w proch. Na krótką chwilę zapomniał o Julii, zapomniał nawet o trzech dziecięcych główkach, które musiał odłączyć od ciał i wrzucić do kotła. Zaczął się lekko trząść, zawroty głowy jeszcze wszystko pogorszyły. Mężczyzna miał wrażenie że zaraz się przewróci, dlatego też postanowił na chwilę ukucnąć. Ukrył twarz w dłoniach, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Czy gwardziści zawsze mierzyli się z takim niebezpieczeństwem? Godzili się na takie ryzyko, że w każdej chwili mogli po prostu wyparować z tego świata?
Przeraziła go ta myśl. W którymś momencie pomyślał nawet o tym, że przecież nie mieli teraz nawet ciała, które mogliby zabrać i pochować. Jęknął, podnosząc się z trudem. Po schodach zaczął wchodzić niemalże mechanicznie - światło całkiem zgasło w jego oczach, kiedy szedł za Kieranem i Marcellą. Nie rejestrował w tym momencie swojego otoczenia, po prostu szedł za pozostałymi, trzęsąc się i zaciskając zęby tak mocno, że aż nabrzmiały mu mięśnie szczęki.
Ale pęknięcie zaczęło się powiększać i Lucan mógł w niemym przerażeniu patrzeć jak kamienny posąg przedstawiający gwardzistę - a także dwa pozostałe - zaczynają zamieniać się w proch. Na krótką chwilę zapomniał o Julii, zapomniał nawet o trzech dziecięcych główkach, które musiał odłączyć od ciał i wrzucić do kotła. Zaczął się lekko trząść, zawroty głowy jeszcze wszystko pogorszyły. Mężczyzna miał wrażenie że zaraz się przewróci, dlatego też postanowił na chwilę ukucnąć. Ukrył twarz w dłoniach, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Czy gwardziści zawsze mierzyli się z takim niebezpieczeństwem? Godzili się na takie ryzyko, że w każdej chwili mogli po prostu wyparować z tego świata?
Przeraziła go ta myśl. W którymś momencie pomyślał nawet o tym, że przecież nie mieli teraz nawet ciała, które mogliby zabrać i pochować. Jęknął, podnosząc się z trudem. Po schodach zaczął wchodzić niemalże mechanicznie - światło całkiem zgasło w jego oczach, kiedy szedł za Kieranem i Marcellą. Nie rejestrował w tym momencie swojego otoczenia, po prostu szedł za pozostałymi, trzęsąc się i zaciskając zęby tak mocno, że aż nabrzmiały mu mięśnie szczęki.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zacisk w piersi wzmógł się, niemal wywracając żołądek na drugą stronę. Nawykł do obecności czarnej magii, potrafił ją rozpoznać, walczył z nią nie tylko zawodowo. A mimo to nie potrafił zatrzymać gorącej fali mdłości i strachu, który próbował wdzierać się do jego umysłu, torpedując tak obrzydliwa mocą, której nigdy nie spotkał. jego własną próba zmierzenia się z wyciekająca ku nim magią, żałośnie spełzła, mocniej uświadamiając, jak głupio postąpił, tracąc czas. Miał uczyć się na swoich błędach.
Chłopiec znieruchomiał, w końcu przestając się wiercić w jego ramionach, niemal proporcjonalnie do wstrząsów, które poruszyły nie tylko kamienna posadzką, ale ścinami i sufitem. Pnącza w końcu jednak opadły i Skamander wiedział, że Tonks zdążył. Tylko, czy zdąży raz jeszcze? - Do środka, już - głośno, chrypiąc głosem krzyknął do pozostałych. Krew dudniła mu w uszach, ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Czy tym samym skazywał własnie Gabriela i Jessę na śmierć, wysyłając ich z zadaniem? Nie chciał myśleć o tym. Nie teraz. Podniósł się z kolan i ruszył w ciemność.
Auro miał wrażenie, że nogi stawiał zbyt wolno, gdy posadzka pękała, niemal umykając mu spod stóp. Ciemność, niby czarna fala, wlewała się do środka, a oni wchodzili w sam środek rozdziawionej złowieszczo paszczy bestii - Expecto Patronum - jeszcze jedno nim pożreć miała ich ciemność. Jedyne światło, które było w stanie wskazać im drogę, jedyne, które mogło rozgonić mrok. Jakkolwiek patetycznie to nie brzmiało. Przynajmniej na chwilę musiało zadziałać. Niezależnie jednak od efektu, wkroczył w ciemność, wprost przez wrota i sypiące się odłamki ścian. Obejmował chłopca mocno, chowając jego głowę pod szyją, amortyzując ewentualne urazy, zasłaniając. Już nie mogli dłużej czekać. Dalej czekała już tylko anomalia. Cel.
Chłopiec znieruchomiał, w końcu przestając się wiercić w jego ramionach, niemal proporcjonalnie do wstrząsów, które poruszyły nie tylko kamienna posadzką, ale ścinami i sufitem. Pnącza w końcu jednak opadły i Skamander wiedział, że Tonks zdążył. Tylko, czy zdąży raz jeszcze? - Do środka, już - głośno, chrypiąc głosem krzyknął do pozostałych. Krew dudniła mu w uszach, ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Czy tym samym skazywał własnie Gabriela i Jessę na śmierć, wysyłając ich z zadaniem? Nie chciał myśleć o tym. Nie teraz. Podniósł się z kolan i ruszył w ciemność.
Auro miał wrażenie, że nogi stawiał zbyt wolno, gdy posadzka pękała, niemal umykając mu spod stóp. Ciemność, niby czarna fala, wlewała się do środka, a oni wchodzili w sam środek rozdziawionej złowieszczo paszczy bestii - Expecto Patronum - jeszcze jedno nim pożreć miała ich ciemność. Jedyne światło, które było w stanie wskazać im drogę, jedyne, które mogło rozgonić mrok. Jakkolwiek patetycznie to nie brzmiało. Przynajmniej na chwilę musiało zadziałać. Niezależnie jednak od efektu, wkroczył w ciemność, wprost przez wrota i sypiące się odłamki ścian. Obejmował chłopca mocno, chowając jego głowę pod szyją, amortyzując ewentualne urazy, zasłaniając. Już nie mogli dłużej czekać. Dalej czekała już tylko anomalia. Cel.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda