Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:07, w całości zmieniany 3 razy
Nie wiedziałem czego się spodziewać po drugiej stronie portalu. Oczywiście pomyślałem o zasadzce, dlatego przeszedłem przez niego z mocno zaciśniętymi palcami na różdżce, chociaż ten specyficzny deszcz wzbudził we mnie nadzieję. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem wokół siebie same znajome twarze. Na mojej własnej pojawił się szeroki uśmiech, co było silniejsze ode mnie, ale przecież byli tutaj chyba wszyscy! Miałem ochotę ich mocno wyściskać, wszak poświęcili dla nas tak wiele, że to aż niewyobrażalne. Na szczęście już przestałem się zamartwiać, że do nich nie dołączyłem – wątpliwości szargały mną nie bez powodu, najwyraźniej nie byłem przygotowany do takiej wyprawy i mógłbym okazać się tylko kulą u nogi. A ostatnie czego im tam było trzeba to właśnie kuli u nogi.
Rozejrzałem się dookoła tego specyficznego miejsca. Prezentowało się wspaniale, tak miło i ciepło, chociaż był koniec grudnia. Byłem wręcz wstrząśnięty ilością białej magii, którą aż czułem na swojej skórze. Ostatnio tak mocno odczułem obecność magii podczas prób opanowania anomalii, lecz tamta była z pewnością czarna i przytłaczająca. Jak można się nią fascynować, skoro można doświadczyć czegoś tak pięknego jak w tym miejscu? Usiadłem przy źródle, nie mogąc się powstrzymać przed zanurzeniem dłoni do tej krystalicznie czystej wody. To miejsce było niesamowite, aż nie chciało się go opuszczać. W dodatku nieopodal mnie spadł kryształ podobny do tego, który złapałem jeszcze w Zakazanym Lesie. Schyliłem się również po ten, przyglądając mu się nie mniej dokładnie. Teraz byłem już pewny, że to najczystsza magia. Czyli anomalie miały już nas nie męczyć? Zacząłem nawet naiwnie sądzić, że może to oznacza koniec tego wszystkiego. A nawet jeżeli nie, przynajmniej od dzisiaj mieliśmy to piękne miejsce, do którego mogliśmy się udać i na moment zapomnieć.
Rozejrzałem się dookoła tego specyficznego miejsca. Prezentowało się wspaniale, tak miło i ciepło, chociaż był koniec grudnia. Byłem wręcz wstrząśnięty ilością białej magii, którą aż czułem na swojej skórze. Ostatnio tak mocno odczułem obecność magii podczas prób opanowania anomalii, lecz tamta była z pewnością czarna i przytłaczająca. Jak można się nią fascynować, skoro można doświadczyć czegoś tak pięknego jak w tym miejscu? Usiadłem przy źródle, nie mogąc się powstrzymać przed zanurzeniem dłoni do tej krystalicznie czystej wody. To miejsce było niesamowite, aż nie chciało się go opuszczać. W dodatku nieopodal mnie spadł kryształ podobny do tego, który złapałem jeszcze w Zakazanym Lesie. Schyliłem się również po ten, przyglądając mu się nie mniej dokładnie. Teraz byłem już pewny, że to najczystsza magia. Czyli anomalie miały już nas nie męczyć? Zacząłem nawet naiwnie sądzić, że może to oznacza koniec tego wszystkiego. A nawet jeżeli nie, przynajmniej od dzisiaj mieliśmy to piękne miejsce, do którego mogliśmy się udać i na moment zapomnieć.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie potrafiła się nie zastanawiać, chociaż naprawdę z całych sił próbowała tego nie robić. Przecież znała go tak długo, była jego [i]skrzydłową[i] - choć to znaczenie dawno się już rozmyło ledwie tląc się w pamięci. Widziała dokładnie, nawet słyszała dokładnie, jak formułuje słowa, jak korzysta z niewielkich, nic nie znaczących gestów by wzbudzić zainteresowanie. Zdawało się, jakby cała istota jego zachowania płynęła w jego krwi. I nigdy nie musiał się długo starać. Kilka uśmiechów, kilka słów - tylko tyle, albo aż. Ale też pamiętała imię wyryte na grobie i przez to rodziły się pytania. Czy był takim naprawdę, czy taką właśnie twarz przedstawiał światu wewnątrz cierpiąc bardziej, niźli którykolwiek z mijanych wcześniej ludzi. A w tym wszystkim była ona z prozaicznie głupim pytaniem kotłującym się w jej głowie. Czy już zawsze będzie się tak czuć, patrząc na inne, których bliskości nie odtrącił. A może którym nie pozwolił się jeszcze zbliżyć. Czy kiedykolwiek to, co ściskało jej wątły organ miało odpuścić, czy miała bezgłośnie zmagać się z samą sobą i własnym bólem.
Nie winiła nikogo poza sobą. Bo tylko siebie mogła obwiniać.
Głupia, głupia mała Justine. Jeszcze głupsze serce.
Zacisnęła lekko usta na słowa Marcelli i zmarszczyła brwi spoglądając na nią błękitnymi tęczówkami? Potrzebowała rozmowy? Możliwe, ale o większości spraw nie mogła mówić. A może przy niektórych zwyczajnie nie chciała. Rozmowa nie mogła nic dać. Nigdy żadna nic jej jeszcze nie dała. Ta z Margaux wzbudziła nadzieję, nadzieję że wszystko może się ułożyć. Ta z Hannah - sama nie była pewna. Możliwe, że utwierdziła ją tylko w tym, co już wiedziała. Usiadła jednak obok, czując, jak jej nowa noga zaczyna dawać się we znaki. Rehabilitacja szła naprawdę dobrze, ale dopiero wracała do pełnej sprawności. Pokręciła lekko głową na jej słowa.
- Rozwiej wątpliwości, jeśli to je w tobie zasiało. Jeśli przyniosło cierpienie, wykorzystają je jako siłę. Pewnie sama to wiesz - Czarna Magia jest plugastwem a sięgają po nie osoby, które raniąc innych rekompensują sobie własne straty. Które przez nią czują się potężniejsze, straszniejsze. Karmią swoje ego. - wzruszyła lekko ramionami. - Sądzą, że nasze cierpienie, może nas jedynie osłabić. Ale nie przypuszczają, że dzięki niemu, możemy stać się silniejsi, że dzięki niemu jesteśmy w stanie się zjednoczyć i postawić. - deszcz niezmiennie padał na jej głowę, ale zdawało jej się, że przywykła już do tego. Jej wzrok przesuwał sie po osobach wokół. Zawisił na chwilę na Julii. Podwinęła kolana i ułożyła na nich brodę, na kilka chwil spoglądając w niebo nad nimi. Wyciągnęła dłoń i złapała jeden z kryształów, podsuwając go pod nos. Kolejne pytanie wydobyło westchnięcie z jej ust westchnięcie. - Jak po sparingu z Brendanem. - mruknęła wsadzając kryształ do kieszeni płaszcza. Wiedziała, że jeszcze nie skończyła. Że przed nią paradoksalnie stało dopiero najtrudniejsze zadanie. Miała iść i zburzyć komuś świat. Czemu przeprawa przez Azkaban zdawała się łatwiejsza? - Wracaj do domu, Marcella. Odpocznij. Dzisiaj zwyciężyliśmy. - powiedziała spokojnie, dźwigając się do góry. Tak, dziś zwyciężyli. Jutro, jutro miało nadejść kolejne starcie. Ale teraz, choć na kilka chwil wszyscy mogli ze spokojem położyć się obok bliskich. Wtulić w ukochane ramiona. Prawie wszyscy.
Znała kilku, którzy dzisiaj zasną samotnie, lub nie położą się w ogóle spać.
Nie winiła nikogo poza sobą. Bo tylko siebie mogła obwiniać.
Głupia, głupia mała Justine. Jeszcze głupsze serce.
Zacisnęła lekko usta na słowa Marcelli i zmarszczyła brwi spoglądając na nią błękitnymi tęczówkami? Potrzebowała rozmowy? Możliwe, ale o większości spraw nie mogła mówić. A może przy niektórych zwyczajnie nie chciała. Rozmowa nie mogła nic dać. Nigdy żadna nic jej jeszcze nie dała. Ta z Margaux wzbudziła nadzieję, nadzieję że wszystko może się ułożyć. Ta z Hannah - sama nie była pewna. Możliwe, że utwierdziła ją tylko w tym, co już wiedziała. Usiadła jednak obok, czując, jak jej nowa noga zaczyna dawać się we znaki. Rehabilitacja szła naprawdę dobrze, ale dopiero wracała do pełnej sprawności. Pokręciła lekko głową na jej słowa.
- Rozwiej wątpliwości, jeśli to je w tobie zasiało. Jeśli przyniosło cierpienie, wykorzystają je jako siłę. Pewnie sama to wiesz - Czarna Magia jest plugastwem a sięgają po nie osoby, które raniąc innych rekompensują sobie własne straty. Które przez nią czują się potężniejsze, straszniejsze. Karmią swoje ego. - wzruszyła lekko ramionami. - Sądzą, że nasze cierpienie, może nas jedynie osłabić. Ale nie przypuszczają, że dzięki niemu, możemy stać się silniejsi, że dzięki niemu jesteśmy w stanie się zjednoczyć i postawić. - deszcz niezmiennie padał na jej głowę, ale zdawało jej się, że przywykła już do tego. Jej wzrok przesuwał sie po osobach wokół. Zawisił na chwilę na Julii. Podwinęła kolana i ułożyła na nich brodę, na kilka chwil spoglądając w niebo nad nimi. Wyciągnęła dłoń i złapała jeden z kryształów, podsuwając go pod nos. Kolejne pytanie wydobyło westchnięcie z jej ust westchnięcie. - Jak po sparingu z Brendanem. - mruknęła wsadzając kryształ do kieszeni płaszcza. Wiedziała, że jeszcze nie skończyła. Że przed nią paradoksalnie stało dopiero najtrudniejsze zadanie. Miała iść i zburzyć komuś świat. Czemu przeprawa przez Azkaban zdawała się łatwiejsza? - Wracaj do domu, Marcella. Odpocznij. Dzisiaj zwyciężyliśmy. - powiedziała spokojnie, dźwigając się do góry. Tak, dziś zwyciężyli. Jutro, jutro miało nadejść kolejne starcie. Ale teraz, choć na kilka chwil wszyscy mogli ze spokojem położyć się obok bliskich. Wtulić w ukochane ramiona. Prawie wszyscy.
Znała kilku, którzy dzisiaj zasną samotnie, lub nie położą się w ogóle spać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Odeszła od gwardzistów, kiedy ci zaczęli rozmawiać o losie zdrajcy – choć dotyczyło to zakon, nie miała zamiaru wchodzić w kompetencje najwyższej jednostki ich organizacji. Rozejrzała się wśród rannych, którymi zajęli się uzdrowiciele, rozejrzała się też za dziećmi, głównie za Emmą, by sprawdzić, czy nic im nie jest, ale one również były bezpieczne. Nie było tu już dla niej miejsca, spełniła swój obowiązek, stanęła w walce o lepsze jutro, a teraz… teraz wszyscy zasłużyli na odpoczynek. Odpoczynek ze spokojem w serce i pozbawionym zmartwień umyśle. Powietrze miało tu inny smak, tak stwierdziła, gdy pozwoliła, by wpłynęło szerokim strumieniem do jej płuc. Było wilgotne, ale chłodne, orzeźwiające, bez zbędnego obciążenia ze strony industrialnego Londynu. Roślinność miała żywy kolor, drzewa pokonały w ciągu kilku minut setki lat rozkwitu, jasne światło napełniało nadzieją. To już nie był Azkaban, nie było tu po nim choćby i śladu. Na jego prochach zmarłych odrodził się feniks – rozprostował skrzydła, dał powód do życia tym, którzy nie mogli o nie walczyć. Zamknęła na chwilę oczy, czując, jak pod powiekami zbiera się słona woda. Szybko jednak odgoniła tę wstydliwość, obracając się w stronę znajomego głosu. Tak, dom. Tego potrzebowali. Pokiwała głową i udała się za nim. Trzymając się jego ramienia, po raz ostatni zerknęła w stronę Brena.
| zt
| zt
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
W głowie Marceli nie tliły się już pytania. Chciałaby zakończyć to wszystko, choćby poświęcając siebie całą. Czasami brakowało jej czasu na sen, gdy przemieszczała się po zimnych, grudniowych polanach w poszukiwaniu kolejnego zaginionego czarodzieja. Czasami układała głowę na raportach, mówiąc sobie, że to tylko na chwilę. Jednak w Marceli było coś dziwnego - coś co pozwalało jej się uśmiechać, nawet gdy widziała okropne plugastwa i Figg sama nie była zupełnie pewna czy naprawdę wie co to takiego, jednak przyszło z czasem. Musiała nauczyć się przystosować, zamknąć jeden rozdział by otworzyć drugi. Dlatego, chociaż bała się ciągle, przyszłość nie wydawała się już straszna - bo zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie. I mogła zadawać sobie pytania - Co się stanie, jeśli Arabella naprawdę umrze? Co jeśli wszystkie wizje spełnią się i skończą martwi, powykręcani? Jej ojciec umarł, zabrakło jego ciepłej dłoni na wiecznie niepewnej, rudej głowie. A co najgorsze - świat wcale się nie zatrzymał, nawet niewiele się zmienił, choć mogłoby się wydawać, że zaraz po tym nastąpi koniec. Zmieniał się stopniowo - coraz bardziej w szarość. A dzisiaj trochę dodali mu kolorytów. Jej ojciec byłby szczęśliwy tego dnia, gdyby dzisiaj tu był.
Dlatego nadal się uśmiechała.
- Nie zasiało. - Łagodność wstąpiła na twarz policjantki, spokojna i delikatna. Widok był bolesny, rozdzierał duszę na pół. I w tamtym momencie nie potrafiła powstrzymać strachu i łez. Wszystkie te słowa, o pogodzeniu się z całym złem one działały jedynie w spokojnej chwili. Marcella potrafiła postawić mur między codziennością a cierpieniem i czerpać z chwili obecnej, jednak w momentach, gdy cierpienie było chwilą obecną, wychodziła z niej przestraszona dziewczynka.
Musiała się nauczyć. Wiele musiała się nauczyć.
Rozumiała co Justine chce przekazać, jednak tutaj nie mieli do czynienia z ludźmi - tylko z czystą, brutalną siłą, która chciała ich przygnieść. Ale... Wygrali.
- Jakie to ma znaczenie teraz, gdy możemy świętować zwycięstwo? - spytała, spoglądając na niebieskooką kobietę. W tym samym momencie wzięła małą Julię na kolana i zaczęła przekomarzać się z nią łaskocząc dziewczynkę w niewinnej zabawie. Obie śmiały się łagodnie i swoją myśl Marcella dokończyła dopiero, gdy dzieciaki zaczęły bawić się razem. - O czym to ja... Ach tak. Dajmy odpocząć myślom, Just. Jeśli będziemy ciągle myśleć o naszym cierpieniu, w końcu zapomnimy jakie kolory ma radość. - Tego chciała. Zamknięcia się na to, co ją bolało, postawienia ściany, nie mierzenia się z tym, jeśli tylko nie będzie takiej konieczności.
Coraz częściej podejmowała się konieczności.
Zerknęła w stronę dziewczynek niepewnie, a jej wzrok po chwili wrócił na Justine. Wzięła głęboki oddech.
- Samuel powiedział, że mam zająć się dziewczynkami, Lucinda się zmyła. - Rzeczywiście osób było coraz mniej. Wolałaby poczekać aż po dzieci ktoś się pojawi. - Wolałabym jednak ich nie zostawiać, jak powiedział...
W spojrzeniu Marcelli było coś niezrozumiałego, nieodgadnionego, gdy przyglądała się w spokoju Justine, próbując odczytać coś z niej całej. Jednak dotąd wiele mijało Marcellę. W słowach był jakiś nietypowy upór.
Powrót będzie pełen głupich tłumaczeń. Arabella będzie chciała wiedzieć, gdzie znowu zniknęła jej siostra. Kilka dni temu oskarżyła ją o narzeczeństwo! Tylko dlatego, że raz wyszła na nocny trening.
Kompletnie nielogiczne.
Chociaż miała jeszcze jedno pytanie.
- Tonks, w sumie chciałabym... Spytać Cię o coś. - Nie wstała nawet z mokrej ziemi. W tym deszczu mogłaby nawet się kąpać, był tak przyjemny i ciepły, był częscią ich pracy, odwagi i poświęcenia. - Czy mogłabyś pokazać mi trochę magii leczniczej? Jakoś... Niedługo? Kiedy będziesz miała czas.
Dlatego nadal się uśmiechała.
- Nie zasiało. - Łagodność wstąpiła na twarz policjantki, spokojna i delikatna. Widok był bolesny, rozdzierał duszę na pół. I w tamtym momencie nie potrafiła powstrzymać strachu i łez. Wszystkie te słowa, o pogodzeniu się z całym złem one działały jedynie w spokojnej chwili. Marcella potrafiła postawić mur między codziennością a cierpieniem i czerpać z chwili obecnej, jednak w momentach, gdy cierpienie było chwilą obecną, wychodziła z niej przestraszona dziewczynka.
Musiała się nauczyć. Wiele musiała się nauczyć.
Rozumiała co Justine chce przekazać, jednak tutaj nie mieli do czynienia z ludźmi - tylko z czystą, brutalną siłą, która chciała ich przygnieść. Ale... Wygrali.
- Jakie to ma znaczenie teraz, gdy możemy świętować zwycięstwo? - spytała, spoglądając na niebieskooką kobietę. W tym samym momencie wzięła małą Julię na kolana i zaczęła przekomarzać się z nią łaskocząc dziewczynkę w niewinnej zabawie. Obie śmiały się łagodnie i swoją myśl Marcella dokończyła dopiero, gdy dzieciaki zaczęły bawić się razem. - O czym to ja... Ach tak. Dajmy odpocząć myślom, Just. Jeśli będziemy ciągle myśleć o naszym cierpieniu, w końcu zapomnimy jakie kolory ma radość. - Tego chciała. Zamknięcia się na to, co ją bolało, postawienia ściany, nie mierzenia się z tym, jeśli tylko nie będzie takiej konieczności.
Coraz częściej podejmowała się konieczności.
Zerknęła w stronę dziewczynek niepewnie, a jej wzrok po chwili wrócił na Justine. Wzięła głęboki oddech.
- Samuel powiedział, że mam zająć się dziewczynkami, Lucinda się zmyła. - Rzeczywiście osób było coraz mniej. Wolałaby poczekać aż po dzieci ktoś się pojawi. - Wolałabym jednak ich nie zostawiać, jak powiedział...
W spojrzeniu Marcelli było coś niezrozumiałego, nieodgadnionego, gdy przyglądała się w spokoju Justine, próbując odczytać coś z niej całej. Jednak dotąd wiele mijało Marcellę. W słowach był jakiś nietypowy upór.
Powrót będzie pełen głupich tłumaczeń. Arabella będzie chciała wiedzieć, gdzie znowu zniknęła jej siostra. Kilka dni temu oskarżyła ją o narzeczeństwo! Tylko dlatego, że raz wyszła na nocny trening.
Kompletnie nielogiczne.
Chociaż miała jeszcze jedno pytanie.
- Tonks, w sumie chciałabym... Spytać Cię o coś. - Nie wstała nawet z mokrej ziemi. W tym deszczu mogłaby nawet się kąpać, był tak przyjemny i ciepły, był częscią ich pracy, odwagi i poświęcenia. - Czy mogłabyś pokazać mi trochę magii leczniczej? Jakoś... Niedługo? Kiedy będziesz miała czas.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Skinął głową Alexandrowi, przez chwilę patrząc, jak ten odchodzi i zabiera się za organizację leczenia Zakonników; wielu z nich wymagało nagłej i zdecydowanej pomocy, niektórych z nich - ocalić się już nie dało. Wciąż miał w kieszeni szczątki Herewarda, które powinni zanieść do jego żony; gdzieś w tłumie odnalazł wzrok Justine, gestem zapewniając ją, że o tym pamięta. Najpierw - najpierw musieli zająć się wszystkim, co działo się tutaj. Zarówno tymi rannymi, którzy wymagali pomocy, jak i tymi, którzy powinni zniknąć pod spienioną wodą otaczającego ich morza.
Wsłuchiwał się w słowa Anthony'ego, a na jego twarzy pojawiła się odraza, gdy wreszcie wyznał, z czego właściwie były stworzone maski: trzymał ją w ręku, miał ją przy sobie, przechowywał ją, przez cały ten czas nie wiedząc, że ma przy sobie fragmenty ludzkich tkanek, może czarodziejów, może mugoli, na pewno martwych, bestialsko zamordowanych w imię... w imię właściwie czego? Zabili jednorożca: ponoć podobny czyn zapewniał los gorszy od śmierci. Byli na to gotowi? Robili to celowo? - Masz rację - odpowiedział Samuelowi, doskonale pamiętał tamte sprawy. Okrutne krwawe żniwo, równie bezsensowne co makabryczne. - To musiało być wtedy - przytaknął z pozorną obojętnością, wpatrując się w bladą twarz Perseusa. Jak mogli być tak ślepi? Jak to możliwe, że nikt nie znalazł wtedy śladu, który doprowadziłby ich do kogokolwiek? Grali im na nosie przez cały ten czas, Brendan wzdrygnął się z odrazą, skinąwszy głową na propozycję Anthony'ego po raz pierwszy - i po raz drugi, gdy Samuel udzielił m zezwolenia. Nie zwlekał.
- Weź go za ręce - zaproponował Skamanderowi, pochylając się nad Averym i chwytając go za nogi - a potem wraz ze Skamanderem zabrał go od tłumu, kierując ich obu poza zbiorowisku, ku bardziej zacisznemu miejscu nad morskim brzegiem, gdzie nikt ani nic nie mogło im już przeszkodzić. Nie powinni mieć świadków i nic nie zapowiadało, by mieli ich otrzymać: większość Zakonników stłocoznych bylo przy Alexandrze, ci, którzy nie potrzebowali pomocy, powoli opuszczali wyspę.
/Brendan i Antek wychodzą i idą tu
Wsłuchiwał się w słowa Anthony'ego, a na jego twarzy pojawiła się odraza, gdy wreszcie wyznał, z czego właściwie były stworzone maski: trzymał ją w ręku, miał ją przy sobie, przechowywał ją, przez cały ten czas nie wiedząc, że ma przy sobie fragmenty ludzkich tkanek, może czarodziejów, może mugoli, na pewno martwych, bestialsko zamordowanych w imię... w imię właściwie czego? Zabili jednorożca: ponoć podobny czyn zapewniał los gorszy od śmierci. Byli na to gotowi? Robili to celowo? - Masz rację - odpowiedział Samuelowi, doskonale pamiętał tamte sprawy. Okrutne krwawe żniwo, równie bezsensowne co makabryczne. - To musiało być wtedy - przytaknął z pozorną obojętnością, wpatrując się w bladą twarz Perseusa. Jak mogli być tak ślepi? Jak to możliwe, że nikt nie znalazł wtedy śladu, który doprowadziłby ich do kogokolwiek? Grali im na nosie przez cały ten czas, Brendan wzdrygnął się z odrazą, skinąwszy głową na propozycję Anthony'ego po raz pierwszy - i po raz drugi, gdy Samuel udzielił m zezwolenia. Nie zwlekał.
- Weź go za ręce - zaproponował Skamanderowi, pochylając się nad Averym i chwytając go za nogi - a potem wraz ze Skamanderem zabrał go od tłumu, kierując ich obu poza zbiorowisku, ku bardziej zacisznemu miejscu nad morskim brzegiem, gdzie nikt ani nic nie mogło im już przeszkodzić. Nie powinni mieć świadków i nic nie zapowiadało, by mieli ich otrzymać: większość Zakonników stłocoznych bylo przy Alexandrze, ci, którzy nie potrzebowali pomocy, powoli opuszczali wyspę.
/Brendan i Antek wychodzą i idą tu
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wygrali. Powinna czuć radość, prawda? Albo może ulgę chociaż. Ale nie potrafiła. Ciężka gula osiadła na jej gardle, a kolejny kamień spoczął na jej plecach. Głaz, który miała od dziś nosić codziennie. Jej brwi drgnęły. Nie zasiało. Zerknęła na Figg, nie powiedziała jednak nic już więcej. Co mogła więcej powiedzieć, skoro twierdziła, że nic jej nie jest? Może rzeczywiście nie było. Może była silniejsza niż ona niegdyś. Może nie targana wewnętrznym rozstrojem.
Zmarszczyła lekko brwi na kolejne słowa. Świętować. Zacisnęła lekko wargi biorąc wdech w płuc. Czując drżenie, któremu oddaje się ciało, dreszcze które zwiastowały nadchodzącą chorobę.
- Może żadne. - odpowiedziała w końcu cicho, ściśniętym gardłem. - Może jakieś. - jej myśli pociągnęły ją dalej, za sobą. Dla niej każdy kolejny krok był lekcją, ważnym doświadczeniem, tym co ją budowało i po ci sięgała dalej, później. Przy kolejnym razie. Słowa Marcelii, może mogły komuś pomóc. Może były prawdziwe, ale Just nie widziała przed sobą odpoczynku. Nie chciała wiedzieć dzisiaj, jakie kolory ma radość. Jej dusza pogrążona była w żałobie za jednostkami, które oddały życie, by ta wyprawa się udała. A ona sama najtrudniejszą misję miała jeszcze przed sobą. Niespodziewana i cholernie trudna.
Milczała, gdy odezwała sie ponownie, rozejrzała się nie dostrzegając Brendana i Anthonyego, musieli więc właśnie podejmować kolejne kroki. Uniosła dłoń i podrapała się po nosie marszcząc lekko nos.
- Dzisiaj muszą zostać u kogoś z nas. Może zapytaj Poppy? - gdyby nie to, że musiała jeszcze złożyć wizytę Eileen, zabrałaby je ze sobą. Albo do Starej Chaty, tam przesypiając z nimi noc. Ale Eileen musiała dowiedzieć się prawdy jak najszybciej. Ułożyła dłonie na biodrach, a później dźwignęła się ciężko na nogi.
- Hm? - mruknęła, spoglądając już z góry. Gdy prośba wypadła z ust policjantki uśmiechnęła się niemrawo i skinęła głową. - Napisz do mnie po Nowym Roku. - skinęła jej głową i dostrzegając sylwetkę Brendana ruszyła ku niemu. Jedno spojrzenie starczyło, by oboje się zrozumieli przechodząc przez portal by ruszyć w kierunku domu Bartiusów.
| zt
Zmarszczyła lekko brwi na kolejne słowa. Świętować. Zacisnęła lekko wargi biorąc wdech w płuc. Czując drżenie, któremu oddaje się ciało, dreszcze które zwiastowały nadchodzącą chorobę.
- Może żadne. - odpowiedziała w końcu cicho, ściśniętym gardłem. - Może jakieś. - jej myśli pociągnęły ją dalej, za sobą. Dla niej każdy kolejny krok był lekcją, ważnym doświadczeniem, tym co ją budowało i po ci sięgała dalej, później. Przy kolejnym razie. Słowa Marcelii, może mogły komuś pomóc. Może były prawdziwe, ale Just nie widziała przed sobą odpoczynku. Nie chciała wiedzieć dzisiaj, jakie kolory ma radość. Jej dusza pogrążona była w żałobie za jednostkami, które oddały życie, by ta wyprawa się udała. A ona sama najtrudniejszą misję miała jeszcze przed sobą. Niespodziewana i cholernie trudna.
Milczała, gdy odezwała sie ponownie, rozejrzała się nie dostrzegając Brendana i Anthonyego, musieli więc właśnie podejmować kolejne kroki. Uniosła dłoń i podrapała się po nosie marszcząc lekko nos.
- Dzisiaj muszą zostać u kogoś z nas. Może zapytaj Poppy? - gdyby nie to, że musiała jeszcze złożyć wizytę Eileen, zabrałaby je ze sobą. Albo do Starej Chaty, tam przesypiając z nimi noc. Ale Eileen musiała dowiedzieć się prawdy jak najszybciej. Ułożyła dłonie na biodrach, a później dźwignęła się ciężko na nogi.
- Hm? - mruknęła, spoglądając już z góry. Gdy prośba wypadła z ust policjantki uśmiechnęła się niemrawo i skinęła głową. - Napisz do mnie po Nowym Roku. - skinęła jej głową i dostrzegając sylwetkę Brendana ruszyła ku niemu. Jedno spojrzenie starczyło, by oboje się zrozumieli przechodząc przez portal by ruszyć w kierunku domu Bartiusów.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ten rudzielec był niezwykle uparty. Norweg wciąż był wybitnie zdezorientowany, mrucząc coś do siebie raz po raz w rodzimej mowie i wykonując wszelkie polecenia dość mechanicznie i niezgrabnie. Dał się jednak zawlec wprost do portalu, nad którego istnieniem nawet do końca się nie zastanawiał, po prostu przyjmując otaczającą go rzeczywistość taką, jaka była. Pozwolił usadzić się na kamieniu, lekko nieobecnym spojrzeniem wodząc za przechodzącymi obok ludźmi. Dostrzegł też i Susanne, pozwalając sobie na szeroki i dość głupkowaty uśmiech w jej stronę. Wydawało się, że jest z nią wszystko w porządku, przynajmniej na tyle, na ile Ingisson był to w stanie teraz stwierdzić. Nie brakowało jej żadnej z kończyn - czyli sukces. A skoro Lovegood była cała to... chyba mógł pozwolić sobie na zamknięcie oczu. Tylko na chwilę. Słuchał szumu deszczu, przemakając. Wdychał rześkie powietrze, powoli wracając do racjonalnego myślenia. A kiedy w końcu odetchnął pełną piersią i otworzył oczy, jej już nie było.
Åsbjørn w jednej chwili sposępniał - tak, jakby zabrano mu jedyny powód do uśmiechu. W gruncie rzeczy tak było. Sue otwierała go w sposób, w jaki mało kto był w stanie do Norwega dotrzeć. Była jego lysstråle. Promyczkiem, który przedarł się przez grube warstwy kurzu spoczywające na emocjach alchemika. A teraz, kiedy zniknęła z widoku, inne rzeczy się do niego dobiły. Zaczął zauważać ludzi dookoła. Rannych, poturbowanych, potrzebujących pomocy. Torba z eliksirami stała tuż przy jego stopach, wystarczyło po nią sięgnąć i niezgrabnie udać się w kierunku punktu, w którym zbierali się wszyscy potrzebujący pomocy. Przy okazji uwagę Norwega przykuł niewielki biały kryształ. Ingisson zdecydował się schować go do kieszeni i dopiero wtedy udał się do punktu medycznego. Na szczęście w Zakonie było dość kompetentnych uzdrowicieli, w których ręce mógł oddać swoje mikstury. Już szykował się do powrotu, kiedy jego uwagę zdobył chłopak bez ucha. I to taki, którego znał.
- Errr, Bertie? - zagaił niepewnie. W pamięci wciąż miał to, jak gadatliwy i ekstrawertyczny był ten konkretny Anglik. - Mogę wyhodować ci - urwał, wskazując na oczywisty brak w ciele cukiernika. - Tylko potrzebuję trochę krwi - powiedział, już szukając czegoś w przepastnej torbie. Zaraz wydobył pustą fiolkę i wprawnie pobrał odpowiednią ilość tkanki, na moment otaczając Botta swoim korzenno-ziołowym zapachem. I oczywiście w międzyczasie Bertie zaczął swój potok słów, nie odstępując Åsbjørna ani na krok ani przed przejściem przez portal, ani później. Do Anglii wracał więc w niezwykle gadatliwym towarzystwie. Co ciekawe, Norwegowi nawet to nie przeszkadzało.
| zt Ås i Bertie
Åsbjørn w jednej chwili sposępniał - tak, jakby zabrano mu jedyny powód do uśmiechu. W gruncie rzeczy tak było. Sue otwierała go w sposób, w jaki mało kto był w stanie do Norwega dotrzeć. Była jego lysstråle. Promyczkiem, który przedarł się przez grube warstwy kurzu spoczywające na emocjach alchemika. A teraz, kiedy zniknęła z widoku, inne rzeczy się do niego dobiły. Zaczął zauważać ludzi dookoła. Rannych, poturbowanych, potrzebujących pomocy. Torba z eliksirami stała tuż przy jego stopach, wystarczyło po nią sięgnąć i niezgrabnie udać się w kierunku punktu, w którym zbierali się wszyscy potrzebujący pomocy. Przy okazji uwagę Norwega przykuł niewielki biały kryształ. Ingisson zdecydował się schować go do kieszeni i dopiero wtedy udał się do punktu medycznego. Na szczęście w Zakonie było dość kompetentnych uzdrowicieli, w których ręce mógł oddać swoje mikstury. Już szykował się do powrotu, kiedy jego uwagę zdobył chłopak bez ucha. I to taki, którego znał.
- Errr, Bertie? - zagaił niepewnie. W pamięci wciąż miał to, jak gadatliwy i ekstrawertyczny był ten konkretny Anglik. - Mogę wyhodować ci - urwał, wskazując na oczywisty brak w ciele cukiernika. - Tylko potrzebuję trochę krwi - powiedział, już szukając czegoś w przepastnej torbie. Zaraz wydobył pustą fiolkę i wprawnie pobrał odpowiednią ilość tkanki, na moment otaczając Botta swoim korzenno-ziołowym zapachem. I oczywiście w międzyczasie Bertie zaczął swój potok słów, nie odstępując Åsbjørna ani na krok ani przed przejściem przez portal, ani później. Do Anglii wracał więc w niezwykle gadatliwym towarzystwie. Co ciekawe, Norwegowi nawet to nie przeszkadzało.
| zt Ås i Bertie
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alexander uśmiechnął się do Poppy, czując jak jej zaklęcie leczy większość obić, krwiaków i innych siniaków. - Dziękuję - powiedział, jednak nie mieli czasu na jakiekolwiek dłuższe rozmowy. W miarę jak coraz więcej osób pojawiało się w prowizorycznie zorganizowanym punkcie medycznym dookoła zaczęło powstawać coraz większe zamieszanie. Różdżki i lecznicze eliksiry poszły w ruch, doprowadzając Zakonników do stanu jako-takiej używalności. Farley czuł się jak ryba w wodzie, lub też raczej jak potomek Wendeliny Dziwacznej na stosie. Po prostu w swoim żywiole. Praca zawsze pomagała mu skupić rozbiegane myśli, wyłączyć na moment wszelkie informacje, które były zbyt kompleksowe i zajmujące. Pozwalała mu mentalnie przygotować się na kolejną bitwę, którą będzie musiał stoczyć sam ze sobą oraz swoimi demonami.
Dopiero po dłuższej chwili mógł odetchnąć, spod drzewa wychodząc prosto na wciąż padający deszcz. Chłopak wyciągnął przed siebie rękę, pozwalając kroplom rozbryzgiwać się na skórze, zmywać z niego pot, pył i krew. Zapach mokrej ziemi przyjemnie drażnił go w nozdrza, odświeżał twarz i... ukrywał łzy, których kilka wymknęło się spod jago przymkniętych powiek. Były to łzy zarówno ulgi, jak i bezbrzeżnego smutku. Wygrali tę bitwę, płacąc wysoką cenę. Wciąż jednak nie wygrali wojny. Wciąż czekały ich ofiary, które będą musieli ponieść. A jednak życie toczyło się dalej, świat się nie zatrzymał, kolejne zagrożenia czyhały na ludzi, których przysięgli bronić. Lecz należało docenić to, co im się dzisiaj udało: położyli kres anomaliom, raz na zawsze.
Na dłoni Alexandra wylądował niespodziewanie jeszcze jeden biały kryształ. Farley otworzył w końcu oczy, przypatrując się przez chwilę temu dziwnemu zjawisku - do czasu, aż czyjeś kroki nie wyrwały go z zamyślenia. Alexander zacisnął palce na kamieniu i wsunął go do kieszeni, podnosząc wzrok na osobę, która zdecydowała się zakłócić mu spokój.
- Archibald - wymknęło się z ust chłopaka, kiedy jego zmęczone spojrzenie padło na sylwetce starszego kuzyna. Kuśtykając ruszył do przodu, bez zastanowienia obejmując kuzyna. Oddychał ciężko, zmęczenie rozkładało go na łopatki. - Przepraszam za ten dramatyczny list, który czeka na ciebie w Weymouth, jednak nadal jest aktualny. I błagam, nie wrzeszcz na mnie jak go przeczytasz - powiedział, odsuwając się od Prewetta i posyłając mu na wpół winne spojrzenie. Był jednak wykończony, więc nie drążył tematu, machając ręką. Wsparł się na ramieniu drugiego uzdrowiciela, pozwalając mu się prowadzić gdziekolwiek tylko Archibald miał ochotę.
| zt Alex i Archibald (chyba że Arch jednak coś jeszcze pisze...?)
Dopiero po dłuższej chwili mógł odetchnąć, spod drzewa wychodząc prosto na wciąż padający deszcz. Chłopak wyciągnął przed siebie rękę, pozwalając kroplom rozbryzgiwać się na skórze, zmywać z niego pot, pył i krew. Zapach mokrej ziemi przyjemnie drażnił go w nozdrza, odświeżał twarz i... ukrywał łzy, których kilka wymknęło się spod jago przymkniętych powiek. Były to łzy zarówno ulgi, jak i bezbrzeżnego smutku. Wygrali tę bitwę, płacąc wysoką cenę. Wciąż jednak nie wygrali wojny. Wciąż czekały ich ofiary, które będą musieli ponieść. A jednak życie toczyło się dalej, świat się nie zatrzymał, kolejne zagrożenia czyhały na ludzi, których przysięgli bronić. Lecz należało docenić to, co im się dzisiaj udało: położyli kres anomaliom, raz na zawsze.
Na dłoni Alexandra wylądował niespodziewanie jeszcze jeden biały kryształ. Farley otworzył w końcu oczy, przypatrując się przez chwilę temu dziwnemu zjawisku - do czasu, aż czyjeś kroki nie wyrwały go z zamyślenia. Alexander zacisnął palce na kamieniu i wsunął go do kieszeni, podnosząc wzrok na osobę, która zdecydowała się zakłócić mu spokój.
- Archibald - wymknęło się z ust chłopaka, kiedy jego zmęczone spojrzenie padło na sylwetce starszego kuzyna. Kuśtykając ruszył do przodu, bez zastanowienia obejmując kuzyna. Oddychał ciężko, zmęczenie rozkładało go na łopatki. - Przepraszam za ten dramatyczny list, który czeka na ciebie w Weymouth, jednak nadal jest aktualny. I błagam, nie wrzeszcz na mnie jak go przeczytasz - powiedział, odsuwając się od Prewetta i posyłając mu na wpół winne spojrzenie. Był jednak wykończony, więc nie drążył tematu, machając ręką. Wsparł się na ramieniu drugiego uzdrowiciela, pozwalając mu się prowadzić gdziekolwiek tylko Archibald miał ochotę.
| zt Alex i Archibald (chyba że Arch jednak coś jeszcze pisze...?)
Noc, 27 marca / 28 marca
Jako pierwsza za Haroldem podążyła Justine, jako kolejni dołączyli do niego Keaton i Marcella; pochód stawał się coraz większy, gdy dołączali do niego również Steffen, Jamie, Anthony i Florean.
Sroga twarz Harolda zdawała się wyrażać gniew zmieszany ze wzburzeniem; cokolwiek się wydarzyło, było to czymś strasznym. Jego żwawy krok zdradzał napięcie, nerwy, złość, która jednak nie odnalazła ujścia, gdy znaleźliście się dalej od oazy, dalej od uszu ocalonych, którzy szukali we wiosce spokoju i bezpieczeństwa - jej zabudowa wkrótce zaczęła się mienić coraz to dalszym blaskiem, a ciszę - prócz najgłośniejszych odgłosów prowadzonych nawet nocą prac - przerywało jedynie szemranie pobłyskującego śnieżno-błękitnym blaskiem magicznego strumienia.
- Stać - zarządził po żołniersku Harold, odwracając się w waszą stronę - nagle - na pięcie; nie wypowiedział ani słowa, ale z jego różdżki wysunęła się jasna smuga magicznej wiązki, która zaraz uformowała się w kształt dostojnego byka - patronus przemknął przez was, całkiem nie zwracając na was uwagi, podążając w kierunku znanym jedynie Haroldowi.
- Dzisiejsza noc przyniosła wiele złego - Jego wzrok wyraźnie przemknął po twarzy Tonks, nie sprecyzował jednak swoich myśli. - I przyniosła ofiary, również pośród nas. Nie mamy czasu na zbędne tłumaczenia, musimy działać szybko. Pamiętajcie, że liczy się każda sekunda. Musimy ocalić przedwcześnie odebrane życie. - Założył ręce na piersi, unosząc głowę wyżej; przez ton jego głosu przebijał się ten sam gniew.
- Musimy sprowadzić tutaj Fawkesa - tylko jego moc może nam pomóc. Ale nie wiemy, gdzie jest, nie zamierzam spędzić całej nocy na szukaniu go w gałęziach pobliskich lasów. Lata temu profesor Dumbledore przekazał jednemu z was artefakt, flet, który wygrywał pieśń feniksa. Pieśń, jaką Fawkes był w stanie usłyszeć wszędzie i przybyć na jej wezwanie. Ale Garrett oddał flet profesor Bagshot, a profesor Bagshot nie żyje. Psy Ministerstwa Magii przetrząsnęli jej dom przede mną. Skradli artefakt, choć będzie dla nich bezużyteczny - Fawkes nie przyleci na wezwanie czarodzieja o czarnym sercu. Potrzebujemy go - tu i teraz. Marcello - odnalazł wzrokiem rudowłosą czarownicę - informacje z pewnością są utajnione, ale dotrzesz do tych akt. Idź, już. Pośpiesz się i bądź ostrożna. Przygotujcie się na trudne zadanie, nie trzymają tego skarbu w łatwo dostępnym miejscu.
- To nie wszystko, co będzie potrzebne - trzeba mi również pięciu włosów z ogona jednorożca, przekazanych wam dobrowolnie. Jednorożce przebywały zawsze w Zakazanym Lesie, odkąd sytuacja w naszym świecie zaczęła się komplikować, stają się coraz rzadsze. Będziecie musieli dotrzeć do jednego z nich i poprosić go o pomoc. Nie pytajcie mnie, jak dogadać się z koniem - po prostu idźcie to zrobić. Ale nie traćcie czujności. Profesor Dippett powiadomił mnie, że w Zakazanym Lesie pojawili się już ludzie - splunął w bok - Malfoya, a może i samego Voldemorta. Wyczuli magiczne zaburzenia, wiedzą, że działamy na miejscu. Portal jest dobrze strzeżony, o ile nie zdradzicie jego ułożenia nieostrożnością. Ale możecie natrafić na nich po drodze. Może być niebezpiecznie. - Westchnął, umilknąwszy na moment, wyglądał jakby zbierał myśli, dumając, czy przekazał wam wszystko, co przekazać powinien.
- Czas. Liczy się czas - przypomniał nie pierwszy i jak miało się jeszcze okazać nie ostatni raz. - Rozdzielcie się na dwie grupy, nie możemy tego przedłużać. Justine - uchwycił ponownie spojrzenie czarownicy, mogła być niemal pewna, że przez jego twarz przemknęło zawahanie, ale jeśli chciał dodać coś więcej - umilkł w ostatniej chwili. - Upewnij się, że Michael jest w oazie. Jeśli nie, sprowadź go tutaj. Niech dołączy do nas, kiedy będziecie już mieli, co trzeba.
- Ty, łap - zwrócił się nagle do Steffana, rzucając w jego stronę duży złoty klucz. - I ty - Bliźniaczy moment później rzucił w ręce Anthony'ego. - To są świstokliki. W razie problemów sprowadzą was z powrotem do oazy. Mam nadzieję, że potraficie je obsługiwać. Nie zwlekajcie, liczy się każda sekunda. Pytania? Nie? Doskonale, do dzieła. - To mówiąc, Harold zniknął, z charakterystycznym cichym pyknięciem; w zasadzie nie dał wam czasu na odpowiedź.
Waszym mistrzem gry jest Tristan, w razie potrzeby proszę zwracać się prywatną wiadomością na konto Tristana. W tej kolejce możecie napisać tyle postów, ile chcecie, o ile zmieścicie się do dnia 26 grudnia, godziny 16. Są święta, więc jeżeli potrzebujecie przesunąć ten termin, dajcie mi, proszę, znać. Mistrz gry oczekuje podjęcia pewnych decyzji i bycia gotowym do drogi w finalnej wiadomości (najlepiej z planem, co zamierzacie zrobić) - w razie potrzeby konsultacji, mistrz gry jest do usług. Możliwe jest opuszczenie lokacji celem zdobycia ekwipunku, informacji, które postać może zdobyć stosunkowo prosto, et cetera, sugeruję jednak podobne ruchy wcześniej konsultować. Wymiana informacji powinna odbyć się drogą fabularną.
Jako pierwsza za Haroldem podążyła Justine, jako kolejni dołączyli do niego Keaton i Marcella; pochód stawał się coraz większy, gdy dołączali do niego również Steffen, Jamie, Anthony i Florean.
Sroga twarz Harolda zdawała się wyrażać gniew zmieszany ze wzburzeniem; cokolwiek się wydarzyło, było to czymś strasznym. Jego żwawy krok zdradzał napięcie, nerwy, złość, która jednak nie odnalazła ujścia, gdy znaleźliście się dalej od oazy, dalej od uszu ocalonych, którzy szukali we wiosce spokoju i bezpieczeństwa - jej zabudowa wkrótce zaczęła się mienić coraz to dalszym blaskiem, a ciszę - prócz najgłośniejszych odgłosów prowadzonych nawet nocą prac - przerywało jedynie szemranie pobłyskującego śnieżno-błękitnym blaskiem magicznego strumienia.
- Stać - zarządził po żołniersku Harold, odwracając się w waszą stronę - nagle - na pięcie; nie wypowiedział ani słowa, ale z jego różdżki wysunęła się jasna smuga magicznej wiązki, która zaraz uformowała się w kształt dostojnego byka - patronus przemknął przez was, całkiem nie zwracając na was uwagi, podążając w kierunku znanym jedynie Haroldowi.
- Dzisiejsza noc przyniosła wiele złego - Jego wzrok wyraźnie przemknął po twarzy Tonks, nie sprecyzował jednak swoich myśli. - I przyniosła ofiary, również pośród nas. Nie mamy czasu na zbędne tłumaczenia, musimy działać szybko. Pamiętajcie, że liczy się każda sekunda. Musimy ocalić przedwcześnie odebrane życie. - Założył ręce na piersi, unosząc głowę wyżej; przez ton jego głosu przebijał się ten sam gniew.
- Musimy sprowadzić tutaj Fawkesa - tylko jego moc może nam pomóc. Ale nie wiemy, gdzie jest, nie zamierzam spędzić całej nocy na szukaniu go w gałęziach pobliskich lasów. Lata temu profesor Dumbledore przekazał jednemu z was artefakt, flet, który wygrywał pieśń feniksa. Pieśń, jaką Fawkes był w stanie usłyszeć wszędzie i przybyć na jej wezwanie. Ale Garrett oddał flet profesor Bagshot, a profesor Bagshot nie żyje. Psy Ministerstwa Magii przetrząsnęli jej dom przede mną. Skradli artefakt, choć będzie dla nich bezużyteczny - Fawkes nie przyleci na wezwanie czarodzieja o czarnym sercu. Potrzebujemy go - tu i teraz. Marcello - odnalazł wzrokiem rudowłosą czarownicę - informacje z pewnością są utajnione, ale dotrzesz do tych akt. Idź, już. Pośpiesz się i bądź ostrożna. Przygotujcie się na trudne zadanie, nie trzymają tego skarbu w łatwo dostępnym miejscu.
- To nie wszystko, co będzie potrzebne - trzeba mi również pięciu włosów z ogona jednorożca, przekazanych wam dobrowolnie. Jednorożce przebywały zawsze w Zakazanym Lesie, odkąd sytuacja w naszym świecie zaczęła się komplikować, stają się coraz rzadsze. Będziecie musieli dotrzeć do jednego z nich i poprosić go o pomoc. Nie pytajcie mnie, jak dogadać się z koniem - po prostu idźcie to zrobić. Ale nie traćcie czujności. Profesor Dippett powiadomił mnie, że w Zakazanym Lesie pojawili się już ludzie - splunął w bok - Malfoya, a może i samego Voldemorta. Wyczuli magiczne zaburzenia, wiedzą, że działamy na miejscu. Portal jest dobrze strzeżony, o ile nie zdradzicie jego ułożenia nieostrożnością. Ale możecie natrafić na nich po drodze. Może być niebezpiecznie. - Westchnął, umilknąwszy na moment, wyglądał jakby zbierał myśli, dumając, czy przekazał wam wszystko, co przekazać powinien.
- Czas. Liczy się czas - przypomniał nie pierwszy i jak miało się jeszcze okazać nie ostatni raz. - Rozdzielcie się na dwie grupy, nie możemy tego przedłużać. Justine - uchwycił ponownie spojrzenie czarownicy, mogła być niemal pewna, że przez jego twarz przemknęło zawahanie, ale jeśli chciał dodać coś więcej - umilkł w ostatniej chwili. - Upewnij się, że Michael jest w oazie. Jeśli nie, sprowadź go tutaj. Niech dołączy do nas, kiedy będziecie już mieli, co trzeba.
- Ty, łap - zwrócił się nagle do Steffana, rzucając w jego stronę duży złoty klucz. - I ty - Bliźniaczy moment później rzucił w ręce Anthony'ego. - To są świstokliki. W razie problemów sprowadzą was z powrotem do oazy. Mam nadzieję, że potraficie je obsługiwać. Nie zwlekajcie, liczy się każda sekunda. Pytania? Nie? Doskonale, do dzieła. - To mówiąc, Harold zniknął, z charakterystycznym cichym pyknięciem; w zasadzie nie dał wam czasu na odpowiedź.
Waszym mistrzem gry jest Tristan, w razie potrzeby proszę zwracać się prywatną wiadomością na konto Tristana. W tej kolejce możecie napisać tyle postów, ile chcecie, o ile zmieścicie się do dnia 26 grudnia, godziny 16. Są święta, więc jeżeli potrzebujecie przesunąć ten termin, dajcie mi, proszę, znać. Mistrz gry oczekuje podjęcia pewnych decyzji i bycia gotowym do drogi w finalnej wiadomości (najlepiej z planem, co zamierzacie zrobić) - w razie potrzeby konsultacji, mistrz gry jest do usług. Możliwe jest opuszczenie lokacji celem zdobycia ekwipunku, informacji, które postać może zdobyć stosunkowo prosto, et cetera, sugeruję jednak podobne ruchy wcześniej konsultować. Wymiana informacji powinna odbyć się drogą fabularną.
Nie zastanawiała się nawet chwili, kiedy wzrok Longbottoma zawisł na niej. Odwróciła się jedynie na pięcie, ruszając za nim bez pytań, wiedząc - a może przeczuwając, że już za chwilę dowie się więcej. Upewniła się, że sędzia, choć nadal niespokojny i zaniepokojony znalazł się w Oazie cały. Nie prezentowała się dobrze. Śmierdziała ogniem, a może bardziej dymem, który zapierał jej dech w piersiach przez długi okres czasu, nadal czuła gryzący dym w gardle. Spojówki były zaczerwienione. Resztki ciemnego osadu pozostawały na jej twarzy i włosach, znajdowały się też na ubraniu, choć na ich ciemnym odcieniu trudno było je dokładnie dostrzec. W lewej dłoni nadal zaciskała miotłę. Przez bark przerzuconą miała torbę, którą zabrała Morgothowi, pod płaszczem znajdował się pas z eliksirami. Trzymała się w ryzach, nie spodziewając się, że dzisiejszy wieczór się jeszcze nie skończył. Wędrowała w ciszy, marszcząc lekko jasne brwi, prawą dłoń wsadzając w kieszeń w której znajdowała się jej różdżka. Druga, ta należąca do śmierciożercy spoczywała w kieszeni po lewej stronie. Zatrzymała się zgodnie z poleceniem ministra, zawieszając na nim spojrzenie. Odprowadziła wzrokiem jego patronusa, na kilka chwil na nim skupiając uwagę. Gdy Longbottom odezwał się ponownie zwróciła na niego swoją uwagę. Skrzyżowała z nim spojrzenie wysłuchując kolejno padających słów, które z każdą chwilą coraz bardziej rozświetlały sytuację. Wzięła wdech w pierś.
Sprowadzić Faweksa? Obrzuciła spojrzeniem otoczenie jakby w poszukiwaniu feniksa, ale nie dostrzegła go. A kolejne słowa mężczyzny uświadomiły jej, że nie będzie to takie proste.
Flet, który wszystko rozwiązywał nie był dłużej w ich rękach. Zacisnęła dłoń w pięść w prawej kieszeni. Przeniosła wzrok na Marcellę, obserwując jak odchodzi zgodnie z poleceniem Ministra wykonać powierzoną jej część zadania.
Pięć włosów jednorożca przekazanych dobrowolnie? Nie miała pojęcia co to mogło znaczyć, ale kolejne słowa zaczynały rozjaśniać sytuację. O ile to można było nazwać rozjaśnieniem. Jak dogadać się z koniem? Sama nie wiedziała, jeszcze do niedawna odmawiała podejścia choćby do jakiegoś. Odłożyła miotłę na trawę i splotła dłonie na piersi marszcząc lekko brwi, zastanawiając się nad tym, jakie kolejne kroki powinni powziąć.
Longbottom miał rację, liczył się czas, więc musieli się podzielić - dokładnie tak jak mówił. Jeśli w Zakazanym lesie znajdowali się ludzie Malfoya - albo Voldemorta - miało dojść do walki. Kiedy jej imię wymknęło się z jego ust zawiesiła na nim całą uwagę na chwilę odkładając rozmyślanie. - Oczywiście. - skinęła krótko głową na potwierdzenie własnych słów. Choć nie rozumiała tego całkowicie. Zmarszczyła lekko brwi. Patronus powinien wystarczyć - przynajmniej miała nadzieję, że właśnie tak będzie. Wątpiła, by Michael nie odpowiedział na jej wezwanie, nie tylko jako siostry, ale i gwardzistki. Zerknęła na klucze, które rozdał Longbottom, a gdy zniknął równie szybko jak się pojawił rozplotła dłonie i ułożyła je na biodrach.
- Excpecto Patronum. - wypowiedziała, gdy tylko Minister zniknął rozpływając się z charakterystycznym pyknięciem. Skupiła się na znanej melodii, swoistym hymnie, który niósł ze sobą moc i siłę. Na sylwetce feniksa, która rozjaśniała mroki.
- Dobrze, zanim wróci Marcella chcę wiedzieć kto zna się na zwierzętach i kto wie, jak uruchomić świstokliki. - zaczęła od tego, musieli się podzielić, ale jednocześnie nie wiedziała jeszcze, dokąd będzie musiała udać się druga z grup. - przesunęła spojrzeniem po Keatonie, Steffenie. Floreanie, Anthonym i Jamie. - Co macie ze sobą? - pytała dalej ściągając z ramienia torbę Morgotha i opadając na ziemię z ciężkością po tym, co dzisiaj zdążyła już przejść. - Jeśli macie pomysł gdzie zdobyć informacje jak nakłonić jednorożce do oddania włosów w czasie który w tej chwili mamy, niech rusza. - mówiła dalej, wyciągając po kolei z magicznej torby eliksiry, marszczyła brwi spoglądając na nie. - Ktoś zna się na eliksirach i może potwierdzić ich prawdziwość? - zapytała podnosząc głowę do góry przesuwając spojrzeniem ponownie po zgromadzonych wokół osobach. Jej dłoń sięgała dalej, w dłoni znalazł się kompas na który spojrzała na dłużej. Czas mijał na przygotowaniach. Umykał w oczekiwaniu na powrót Marcelli z - miała nadzieję - informacjami - kiedy ta pojawiła się zawiesiła na niej spojrzenie. - Czego się dowiedziałaś? - zapytała unosząc dłonie i zakładając kosmyki włosów za uszy. Musieli działać i to możliwie jak najszybciej. Słyszała to w słowach Longbottoma, widziała też złość. Miała nadzieję, że nie zawiodą.
rzucam na patronusa ST 35
Sprowadzić Faweksa? Obrzuciła spojrzeniem otoczenie jakby w poszukiwaniu feniksa, ale nie dostrzegła go. A kolejne słowa mężczyzny uświadomiły jej, że nie będzie to takie proste.
Flet, który wszystko rozwiązywał nie był dłużej w ich rękach. Zacisnęła dłoń w pięść w prawej kieszeni. Przeniosła wzrok na Marcellę, obserwując jak odchodzi zgodnie z poleceniem Ministra wykonać powierzoną jej część zadania.
Pięć włosów jednorożca przekazanych dobrowolnie? Nie miała pojęcia co to mogło znaczyć, ale kolejne słowa zaczynały rozjaśniać sytuację. O ile to można było nazwać rozjaśnieniem. Jak dogadać się z koniem? Sama nie wiedziała, jeszcze do niedawna odmawiała podejścia choćby do jakiegoś. Odłożyła miotłę na trawę i splotła dłonie na piersi marszcząc lekko brwi, zastanawiając się nad tym, jakie kolejne kroki powinni powziąć.
Longbottom miał rację, liczył się czas, więc musieli się podzielić - dokładnie tak jak mówił. Jeśli w Zakazanym lesie znajdowali się ludzie Malfoya - albo Voldemorta - miało dojść do walki. Kiedy jej imię wymknęło się z jego ust zawiesiła na nim całą uwagę na chwilę odkładając rozmyślanie. - Oczywiście. - skinęła krótko głową na potwierdzenie własnych słów. Choć nie rozumiała tego całkowicie. Zmarszczyła lekko brwi. Patronus powinien wystarczyć - przynajmniej miała nadzieję, że właśnie tak będzie. Wątpiła, by Michael nie odpowiedział na jej wezwanie, nie tylko jako siostry, ale i gwardzistki. Zerknęła na klucze, które rozdał Longbottom, a gdy zniknął równie szybko jak się pojawił rozplotła dłonie i ułożyła je na biodrach.
- Excpecto Patronum. - wypowiedziała, gdy tylko Minister zniknął rozpływając się z charakterystycznym pyknięciem. Skupiła się na znanej melodii, swoistym hymnie, który niósł ze sobą moc i siłę. Na sylwetce feniksa, która rozjaśniała mroki.
- Dobrze, zanim wróci Marcella chcę wiedzieć kto zna się na zwierzętach i kto wie, jak uruchomić świstokliki. - zaczęła od tego, musieli się podzielić, ale jednocześnie nie wiedziała jeszcze, dokąd będzie musiała udać się druga z grup. - przesunęła spojrzeniem po Keatonie, Steffenie. Floreanie, Anthonym i Jamie. - Co macie ze sobą? - pytała dalej ściągając z ramienia torbę Morgotha i opadając na ziemię z ciężkością po tym, co dzisiaj zdążyła już przejść. - Jeśli macie pomysł gdzie zdobyć informacje jak nakłonić jednorożce do oddania włosów w czasie który w tej chwili mamy, niech rusza. - mówiła dalej, wyciągając po kolei z magicznej torby eliksiry, marszczyła brwi spoglądając na nie. - Ktoś zna się na eliksirach i może potwierdzić ich prawdziwość? - zapytała podnosząc głowę do góry przesuwając spojrzeniem ponownie po zgromadzonych wokół osobach. Jej dłoń sięgała dalej, w dłoni znalazł się kompas na który spojrzała na dłużej. Czas mijał na przygotowaniach. Umykał w oczekiwaniu na powrót Marcelli z - miała nadzieję - informacjami - kiedy ta pojawiła się zawiesiła na niej spojrzenie. - Czego się dowiedziałaś? - zapytała unosząc dłonie i zakładając kosmyki włosów za uszy. Musieli działać i to możliwie jak najszybciej. Słyszała to w słowach Longbottoma, widziała też złość. Miała nadzieję, że nie zawiodą.
- Ekwipunek:
- Mam ze sobą to, co zabrałam Morgothowi czyli: liczne eliksiry* schowane w zaczarowanej torbie, maskę śmierciożercy, czarny turmalin, magiczny kompas, amulet wyciszenia oraz miotłę.
*Lista znalezionych eliksirów:
Eliksir wiggenowy (2 porcje, stat. 35, moc +5)
Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20)
eliksir Garota (1 porcja, stat. 40, moc +5)
Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32)
Felix Felicis (stat. 40, moc +20) - 3 porcje
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu stat. 40, moc +20 - 2 porcje
marynowana narośl ze szczuroszczeta (stat. 40, moc +10) - 3 porcje
kameleon (stat. 40, moc +15) - 2 porcje
smocza łza (stat. 40, moc +15) - 3 porcje
i to, co zabrałam ze sobą na misję, tj: różdżka, czerwony kryształ, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, broszka z alabastrowym jednorożcem(+10 przeciwko zaklęciom z zakresu czarnej magii)., nakładka na pas z sakwami
Eliksiry:
1. - Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20) [od Cyrusa]
2. - Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 28, 103 oczka)
3. - Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 28, 124 oczka)
4. - Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 28)
5. - Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 26, 107 oczek)
6. - Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
7. - Smocza Łza (1 porcja)
8. - Złoty eliksir (1 porcje, stat. 29)
rzucam na patronusa ST 35
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Dłonie zawinięte w bandaże, które miały zapobiegać otarciom. Pracy było dużo, nigdy nie była prosta, ale Oaza rosła w mgnieniu oka, rozwijając się coraz prężniej. W białej, łagodnej mgle stawały nowe domy. To miejsce miało w sobie coś uspokajającego, otrzeźwiającego myśli. Przynosiła z transportu kolejne skrzynki z wszystkimi potrzebnymi rzeczami - gwoźdźmi, rurami, jedzeniem. W transportach zorganizowanych przy okazji pośredniego spotkania z Shafiq'ami było pełno niezbędnych dóbr, ale również i bogactwa, których by się nie spodziewali. Nie było możliwości sprzedania ich, jednak część tych towarów również się przydawała. Otarła zmęczone czoło, kiedy stawiali kolejny stelaż domu, w którym zatrzymają się ludzie, którzy naprawdę tego potrzebują.
Wzrok Harolda powodował ciarki na plecach, odstąpiła od swojej pracy niemal od razu, gdy kiwnął w jej stronę. Dotarła na miejsce zaraz po Just. Wysłuchała słów wypowiedzianych tonem pełnym emocji. Przedwcześnie odebrane życie? Czy to w ogóle możliwe, by komuś je zwrócić? Harold wyglądał jakby był pewien tego, co muszą zrobić. Kiedy zaś zwrócił się do niej, natychmiast kiwnęła głową i skierowała swoje kroki w stronę prowizorycznego portu na plaży, by jak najszybciej znaleźć się w miejscu, z którego będzie mogła się teleportować prosto do Londynu. W końcu liczył się czas.
O tej porze dnia biuro było niemal całkiem puste. Gdy do niego weszła, zobaczyła w pomieszczeniu tylko ciemnowłosą kobietę, którą znała z pracy. Mogła odetchnąć z ulgą, była raczej bezproblemowa. Kolejna noc z wieloma wezwaniami, nocna zmiana była w trasie. Dzięki temu mogła łatwo się wytłumaczyć i zniknąć wśród utajnionych akt. Sprawa była świeża, więc szukanie również nie zajęło długo. Wszystkie informacje, których nie byłaby w stanie zapamiętać, zapisała. Musiała wracać jak najszybciej do Oazy, więc szybko się zwinęła. Skoro liczyła się każda sekunda, nie było po co zwlekać. Zabrała z siedziby jedynie kilka eliksirów, które miała przy ubraniach na zmianę. Zaraz po wyjściu z Ministerstwa, przeniosła się znów do Oazy.
Spodziewała się, że zastanie ich w tym samym miejscu, w którym cała drużyna została pozostawiona. Kiwnęła po kolei do wszystkich głową, jednak właśnie spojrzenie Tonks było najintensywniejsze. Miała nadzieję, że dojdą do jakiegoś odpowiedniego rozwiązania. Poprawiła bandaże na dłoniach tylko i westchnęła. - Longbottom miał rację. Rzeczy skonfiskowane z mieszkania Bathildy Bagshot nie znajdują się w łatwo dostępnym miejscu. Są w banku Gringotta. - Te słowa brzmiały nie jak informacja, ale jak wyrok. Jednocześnie ta sprawa niezwykle... była podejrzana. Zazwyczaj nie trzymali dowodów w sprawie tak dobrze ukrytych, raczej przebywały na terenie Ministerstwa, by czarodzieje mogli je zbadać. - Zapisałam numer skrytki bankowej. W aktach nie było informacji do kogo należy.
Ta informacja wydawała się jej jednak ważna. - A wy? Jak wygląda plan?
Wzrok Harolda powodował ciarki na plecach, odstąpiła od swojej pracy niemal od razu, gdy kiwnął w jej stronę. Dotarła na miejsce zaraz po Just. Wysłuchała słów wypowiedzianych tonem pełnym emocji. Przedwcześnie odebrane życie? Czy to w ogóle możliwe, by komuś je zwrócić? Harold wyglądał jakby był pewien tego, co muszą zrobić. Kiedy zaś zwrócił się do niej, natychmiast kiwnęła głową i skierowała swoje kroki w stronę prowizorycznego portu na plaży, by jak najszybciej znaleźć się w miejscu, z którego będzie mogła się teleportować prosto do Londynu. W końcu liczył się czas.
O tej porze dnia biuro było niemal całkiem puste. Gdy do niego weszła, zobaczyła w pomieszczeniu tylko ciemnowłosą kobietę, którą znała z pracy. Mogła odetchnąć z ulgą, była raczej bezproblemowa. Kolejna noc z wieloma wezwaniami, nocna zmiana była w trasie. Dzięki temu mogła łatwo się wytłumaczyć i zniknąć wśród utajnionych akt. Sprawa była świeża, więc szukanie również nie zajęło długo. Wszystkie informacje, których nie byłaby w stanie zapamiętać, zapisała. Musiała wracać jak najszybciej do Oazy, więc szybko się zwinęła. Skoro liczyła się każda sekunda, nie było po co zwlekać. Zabrała z siedziby jedynie kilka eliksirów, które miała przy ubraniach na zmianę. Zaraz po wyjściu z Ministerstwa, przeniosła się znów do Oazy.
Spodziewała się, że zastanie ich w tym samym miejscu, w którym cała drużyna została pozostawiona. Kiwnęła po kolei do wszystkich głową, jednak właśnie spojrzenie Tonks było najintensywniejsze. Miała nadzieję, że dojdą do jakiegoś odpowiedniego rozwiązania. Poprawiła bandaże na dłoniach tylko i westchnęła. - Longbottom miał rację. Rzeczy skonfiskowane z mieszkania Bathildy Bagshot nie znajdują się w łatwo dostępnym miejscu. Są w banku Gringotta. - Te słowa brzmiały nie jak informacja, ale jak wyrok. Jednocześnie ta sprawa niezwykle... była podejrzana. Zazwyczaj nie trzymali dowodów w sprawie tak dobrze ukrytych, raczej przebywały na terenie Ministerstwa, by czarodzieje mogli je zbadać. - Zapisałam numer skrytki bankowej. W aktach nie było informacji do kogo należy.
Ta informacja wydawała się jej jednak ważna. - A wy? Jak wygląda plan?
- Ekwipunek Marcelli:
różdżka, miotła, biały kryształ dający moc magiczną istocie, która jej nie ma
- Felix felicis (1 porcja, stat. 26, data warzenia - 10.09)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 28)
- Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, 124 oczka)
- eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 10)
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Ostatnio zmieniony przez Marcella Figg dnia 24.12.19 6:35, w całości zmieniany 1 raz
Ciemność wyżłobiona nad Oazą; kolejny wieczór spędzony na doszlifowywaniu tego, co jeszcze poprawione zostać musiało; rysy twarzy polerowane cierpliwością, która nieczęsto widniała na jego obliczu. Przez przedramię przerzuconą miał prowizoryczną ścierkę ze starej koszuli, w dłoni trzymał papier ścierny, dłubał zawzięcie przy czymś, co niegdyś miało znowu zostać zdatną do użytku szafką, choć wymagało jeszcze kilku poprawek. Noc była rześka, lepiej pracowało mu się pod gwiazdami niż w zakurzonym wnętrzu nieskończonej jeszcze chatynki.
Jego pojawienie się sprawiło jednak, że zamarł w pół ruchu, śledząc sylwetkę znaną wyłącznie z łamów Proroka, karłowatą namiastkę uwięzioną w portretowych ramach, która w niczym nie przypominała tego, co właśnie widział na własne oczy. Skandował jego nazwisko głośniej niż otaczające go chłystki w zrywie młodzieńczej żarliwości, pod sztandarem Longbottoma niesiono nadzieję, że kiedyś coś się zmieni. On był nadzieją.
Czemu jednak oblicze Harolda wykrzywiło się gniewnym wzburzeniem, nie miał pojęcia - poddał się po prostu bezwiednie władczemu gestowi, dźwigając się z kolan. Dołączył do milczącego grobowo pochodu, z zaskoczeniem odnotowując, w jakim stanie znajdowała się Justine, którą przywitał zmartwieniem wyrysowującym się na twarzy, osadzając spojrzenie na pokrytej sadzą twarzy. Wiedział jednak, że gdyby potrzebowała pomocy, poprosiłaby o nią sama, a jej niecodzienny wygląd bez wątpienia był wynikiem tej samej przyczyny, która spowodowała, że Tonks zachowywała się, jakby chciała jak najszybciej zapomnieć o nieminionym jeszcze dniu; coś poważnego musiało się stać - jak inaczej to wszystko wytłumaczyć?
Czy... komuś coś się stało?
Niech coś w końcu powiedzą, wszystko lepsze jest niż ta paraliżująca myśli cisza.
Podchwycił wzrok Steffena, obdarowując go wyłącznie powagą, maskującą zatopioną w lęku niepewność, przyjrzał się też pokrótce kolejnym osobom dołączającym do pochodu, przypominając sobie każdą z nich - sprzed ledwie kilku dni, gdy żegnali Bagshot. Miał wrażenie, że nastrój panujący w Oazie w tym momencie nieporównanie cięższy jest od tamtego, że oni również wyglądają niczym kondukt żałobny, grzebiący najczarniejsze wieści.
Ciszę nocy przerywał już tylko źródlany szmer, w końcu zabrał też głos sam Longbottom, a Burroughs z każdą kolejną minutą upewniał się co do tego, że zmierzyć się muszą z czymś, na co być może wcale nie jest gotowy. Ale czy ktokolwiek z nich mógł o sobie powiedzieć, że jest inaczej? Że może zmierzyć się ze wszystkim? Nawet sam Harold zdawał się być rozstrojony tym, czego dzisiaj doświadczono - działał bez zawahania, silny jak magia drzemiąca w jego Patronusie przybierającym postać byka, lecz wcale nie był pewien, czy im się powiedzie.
Zniknął, pozostawiając ich z mnogością pytań; chwilę później Marcella ruszyła, by znaleźć potrzebne informacje, on jednak wciąż stał w miejscu, rozkojarzony jedną, uporczywie powracającą myślą. Zakotwiczoną wokół wspomnianych ofiar. - O jakim przedwcześnie odebranym życiu mowa? - z jakiegoś powodu odpowiedzi szukał w oczach Justine, może dlatego, że sama wyglądała tak, jakby przed chwilą wyrwała się z rąk śmierci; wiedziała również więcej niż oni wszyscy - może jakieś informacje już do niej dotarły? Czy poznała nazwisko? Był to najpewniej ktoś z Zakonu, a on egoistycznie mógł zastanawiać się tylko, czy żywy błysk w orzechowych oczach nie został dzisiaj zgaszony. - Jak w ogóle można ocalić kogoś, kto...? - wymamrotał jeszcze, zastanawiając się, czemu nikogo nie dziwią te słowa - to jakaś metafora?
Miał tak wiele pytań, lecz zdusił je w sobie, pomny na ponaglający ton, który przypominał o tym, jak cenna jest każda sekunda. Czas. Liczy się czas.
Tonks zdążyła już przekazać Patronusem wiadomość, wezwać brata, a także dać im impuls do działania. Wreszcie zaczął myśleć o tym, co należy zrobić. Przede wszystkim - potrzebowali podzielić się na dwie grupy. - Nie wiem nic o eliksirach, świstokliki to dla mnie magia czarniejsza od czarnej, ale na magicznych stworzeniach znam się całkiem nieźle - co prawda zajmował się smokami, lecz była to dziedzina na tyle mu bliska, że przyswoił ją dość przekrojowo. - Choć z jednorożcami jeszcze nie ucinałem sobie pogawędek, zanim zaczniemy się zastanawiać, jak skłonić je do mówienia, to powinniśmy wziąć pod uwagę, że tak właściwie samym problemem może być ich znalezienie, preferują ciemne lasy, najgłębiej położone obszary Zakazanego Lasu to zdecydowanie miejsce, które mogłyby zamieszkiwać. Testowałem kiedyś pewne zaklęcie... jako osoba, na którą je rzucono, nie jako rzucający, bo to zaklęcie z dziedziny transmutacji - na której również, za pewne ku zaskoczeniu wszystkich, się nie zna. - Pra ocularum? Albo... Nie, to było prae oculis, dzięki niemu mogłem jakby... znaleźć się w umyśle mojej ówczesnej sowy, nie wiem, jak to wyjaśnić, po prostu moje ciało zostało na błoniach w Hogwarcie, a ja widziałem to, co moja sowa, mogłem też sprawić, by skierowała się w wybrane przeze mnie miejsce. Gdyby ktoś wzmocniony magią innej osoby spróbował rzucić to zaklęcie, taki lot mógłby umożliwić mu szybkie dotarcie do miejsc, do których my mielibyśmy problem dotrzeć. Bez wzbudzania zainteresowania osób wspomnianych przez Longbottoma. Poza tym sowy mają świetny wzrok i... a, właśnie, bo tak się składa, że zatrzymałem się w Oazie na dwa dni, mam ze sobą swoją sowę, mógłbym ją zabrać, jeśli uważacie, że ten plan ma szanse na powodzenie... gdyby oczami sowy wypatrzeć jednorożca, wiedzielibyśmy, w którym kierunku zmierzać, zamiast dążyć po omacku, bo nie przewiduję, żeby któremuś z was Ollivanderowie zdradzili w sekrecie, w jaki sposób docierają do swoich, gdy pozyskują do różdżek włosy z ich ogonów - jemu nie zdradzono, zapytał, bez krępacji i oporów, choć spodziewał się dokładnie tego, co dostał, wymijającej odpowiedzi w żartobliwym tonie. - Potem jeszcze trzeba do tego jednorożca podejść, a jeśli coś go przepłoszy, to zobaczymy tylko smugę srebrzystego światła, podobnego do tego, które miga nam teraz przed oczami, dla zobrazowania - przemieniony wilkołak nie jest w stanie dopaść umykającego jednorożca, gdyby akurat zechciał się z nim pościgać - miało być obrazowo, ale w sumie nie był pewien, czy orientują się, jakie prędkości rozwijają wilkołaki. Bez wątpienia jednak sugestia była oczywista - jak trzeba, to jednorożce kopytami przebierać potrafią. - Na deser zostaje zbliżenie się do jednorożca, który boi się ludzi, dotyk kobiet jest jeszcze w stanie znieść, mężczyzn niekoniecznie - zagadką wszechświata pozostaje, dlaczego. Kwestię czystości i dziewictwa pominął, naukowych dowodów świadczących o tym, jakoby tylko nieskalana aktem cielesnej żądzy kobieta dotknąć mogła tegoż stworzenia, najzwyczajniej w świecie nie znał. A to, co mówią ludzie, czasem należało włożyć między bajki.
Na ten moment tyle powinno wystarczyć; wykorzystał resztę czasu do przybycia Marcelli, by udać się do miejsca, w którym nocował - tam przechowywał eliksiry przekazane mu przez poznaną na pogrzebie Charlie - na cele związane z opiekowaniem się Oazą. Niemal truchtał, nie wiedząc, ile jeszcze jej to zajmie; nie chciał, by to na niego musieli czekać - pojawił się jednak chwilę przez powrotem policjantki, zdążył jeszcze uspokoić oddech, a z policzków spłynął pąs czerwień.
- Mam eliksiry od Charlie, może komuś się przydadzą - był skłonny je oddać, gdyby tylko ktoś wyraził chęć sięgnięcia po którąś z przyniesionych przez niego butelek. W kieszeni spodni ciążyły jeszcze dwa kryształy, noszone jak talizmany, a także scyzoryk. Natomiast na gałęzi tuż nad nim usiadła jego sowa, którą przywabił na wszelki wypadek, choć im dłużej myślał o tym swoim pomyśle, tym więcej wad owego planu dostrzegał. Niech zadecyduje grupa.
Powrót Marcy zwiastował kolejną rewelację - w oczach Keata rozbłysnęło trudna do nazwania mieszanka emocji, gdy zrozumiał, że kogoś z nich czeka dzisiaj najpewniej włam do najlepiej strzeżonego banku pod goblińskim słońcem. W ostatniej chwili ugryzł się w język, gdy na usta cisnęło mu się tylko dosadne przekleństwo, będące ekwiwalentem no nieźle.
- Jak się dzielimy?
Jego pojawienie się sprawiło jednak, że zamarł w pół ruchu, śledząc sylwetkę znaną wyłącznie z łamów Proroka, karłowatą namiastkę uwięzioną w portretowych ramach, która w niczym nie przypominała tego, co właśnie widział na własne oczy. Skandował jego nazwisko głośniej niż otaczające go chłystki w zrywie młodzieńczej żarliwości, pod sztandarem Longbottoma niesiono nadzieję, że kiedyś coś się zmieni. On był nadzieją.
Czemu jednak oblicze Harolda wykrzywiło się gniewnym wzburzeniem, nie miał pojęcia - poddał się po prostu bezwiednie władczemu gestowi, dźwigając się z kolan. Dołączył do milczącego grobowo pochodu, z zaskoczeniem odnotowując, w jakim stanie znajdowała się Justine, którą przywitał zmartwieniem wyrysowującym się na twarzy, osadzając spojrzenie na pokrytej sadzą twarzy. Wiedział jednak, że gdyby potrzebowała pomocy, poprosiłaby o nią sama, a jej niecodzienny wygląd bez wątpienia był wynikiem tej samej przyczyny, która spowodowała, że Tonks zachowywała się, jakby chciała jak najszybciej zapomnieć o nieminionym jeszcze dniu; coś poważnego musiało się stać - jak inaczej to wszystko wytłumaczyć?
Czy... komuś coś się stało?
Niech coś w końcu powiedzą, wszystko lepsze jest niż ta paraliżująca myśli cisza.
Podchwycił wzrok Steffena, obdarowując go wyłącznie powagą, maskującą zatopioną w lęku niepewność, przyjrzał się też pokrótce kolejnym osobom dołączającym do pochodu, przypominając sobie każdą z nich - sprzed ledwie kilku dni, gdy żegnali Bagshot. Miał wrażenie, że nastrój panujący w Oazie w tym momencie nieporównanie cięższy jest od tamtego, że oni również wyglądają niczym kondukt żałobny, grzebiący najczarniejsze wieści.
Ciszę nocy przerywał już tylko źródlany szmer, w końcu zabrał też głos sam Longbottom, a Burroughs z każdą kolejną minutą upewniał się co do tego, że zmierzyć się muszą z czymś, na co być może wcale nie jest gotowy. Ale czy ktokolwiek z nich mógł o sobie powiedzieć, że jest inaczej? Że może zmierzyć się ze wszystkim? Nawet sam Harold zdawał się być rozstrojony tym, czego dzisiaj doświadczono - działał bez zawahania, silny jak magia drzemiąca w jego Patronusie przybierającym postać byka, lecz wcale nie był pewien, czy im się powiedzie.
Zniknął, pozostawiając ich z mnogością pytań; chwilę później Marcella ruszyła, by znaleźć potrzebne informacje, on jednak wciąż stał w miejscu, rozkojarzony jedną, uporczywie powracającą myślą. Zakotwiczoną wokół wspomnianych ofiar. - O jakim przedwcześnie odebranym życiu mowa? - z jakiegoś powodu odpowiedzi szukał w oczach Justine, może dlatego, że sama wyglądała tak, jakby przed chwilą wyrwała się z rąk śmierci; wiedziała również więcej niż oni wszyscy - może jakieś informacje już do niej dotarły? Czy poznała nazwisko? Był to najpewniej ktoś z Zakonu, a on egoistycznie mógł zastanawiać się tylko, czy żywy błysk w orzechowych oczach nie został dzisiaj zgaszony. - Jak w ogóle można ocalić kogoś, kto...? - wymamrotał jeszcze, zastanawiając się, czemu nikogo nie dziwią te słowa - to jakaś metafora?
Miał tak wiele pytań, lecz zdusił je w sobie, pomny na ponaglający ton, który przypominał o tym, jak cenna jest każda sekunda. Czas. Liczy się czas.
Tonks zdążyła już przekazać Patronusem wiadomość, wezwać brata, a także dać im impuls do działania. Wreszcie zaczął myśleć o tym, co należy zrobić. Przede wszystkim - potrzebowali podzielić się na dwie grupy. - Nie wiem nic o eliksirach, świstokliki to dla mnie magia czarniejsza od czarnej, ale na magicznych stworzeniach znam się całkiem nieźle - co prawda zajmował się smokami, lecz była to dziedzina na tyle mu bliska, że przyswoił ją dość przekrojowo. - Choć z jednorożcami jeszcze nie ucinałem sobie pogawędek, zanim zaczniemy się zastanawiać, jak skłonić je do mówienia, to powinniśmy wziąć pod uwagę, że tak właściwie samym problemem może być ich znalezienie, preferują ciemne lasy, najgłębiej położone obszary Zakazanego Lasu to zdecydowanie miejsce, które mogłyby zamieszkiwać. Testowałem kiedyś pewne zaklęcie... jako osoba, na którą je rzucono, nie jako rzucający, bo to zaklęcie z dziedziny transmutacji - na której również, za pewne ku zaskoczeniu wszystkich, się nie zna. - Pra ocularum? Albo... Nie, to było prae oculis, dzięki niemu mogłem jakby... znaleźć się w umyśle mojej ówczesnej sowy, nie wiem, jak to wyjaśnić, po prostu moje ciało zostało na błoniach w Hogwarcie, a ja widziałem to, co moja sowa, mogłem też sprawić, by skierowała się w wybrane przeze mnie miejsce. Gdyby ktoś wzmocniony magią innej osoby spróbował rzucić to zaklęcie, taki lot mógłby umożliwić mu szybkie dotarcie do miejsc, do których my mielibyśmy problem dotrzeć. Bez wzbudzania zainteresowania osób wspomnianych przez Longbottoma. Poza tym sowy mają świetny wzrok i... a, właśnie, bo tak się składa, że zatrzymałem się w Oazie na dwa dni, mam ze sobą swoją sowę, mógłbym ją zabrać, jeśli uważacie, że ten plan ma szanse na powodzenie... gdyby oczami sowy wypatrzeć jednorożca, wiedzielibyśmy, w którym kierunku zmierzać, zamiast dążyć po omacku, bo nie przewiduję, żeby któremuś z was Ollivanderowie zdradzili w sekrecie, w jaki sposób docierają do swoich, gdy pozyskują do różdżek włosy z ich ogonów - jemu nie zdradzono, zapytał, bez krępacji i oporów, choć spodziewał się dokładnie tego, co dostał, wymijającej odpowiedzi w żartobliwym tonie. - Potem jeszcze trzeba do tego jednorożca podejść, a jeśli coś go przepłoszy, to zobaczymy tylko smugę srebrzystego światła, podobnego do tego, które miga nam teraz przed oczami, dla zobrazowania - przemieniony wilkołak nie jest w stanie dopaść umykającego jednorożca, gdyby akurat zechciał się z nim pościgać - miało być obrazowo, ale w sumie nie był pewien, czy orientują się, jakie prędkości rozwijają wilkołaki. Bez wątpienia jednak sugestia była oczywista - jak trzeba, to jednorożce kopytami przebierać potrafią. - Na deser zostaje zbliżenie się do jednorożca, który boi się ludzi, dotyk kobiet jest jeszcze w stanie znieść, mężczyzn niekoniecznie - zagadką wszechświata pozostaje, dlaczego. Kwestię czystości i dziewictwa pominął, naukowych dowodów świadczących o tym, jakoby tylko nieskalana aktem cielesnej żądzy kobieta dotknąć mogła tegoż stworzenia, najzwyczajniej w świecie nie znał. A to, co mówią ludzie, czasem należało włożyć między bajki.
Na ten moment tyle powinno wystarczyć; wykorzystał resztę czasu do przybycia Marcelli, by udać się do miejsca, w którym nocował - tam przechowywał eliksiry przekazane mu przez poznaną na pogrzebie Charlie - na cele związane z opiekowaniem się Oazą. Niemal truchtał, nie wiedząc, ile jeszcze jej to zajmie; nie chciał, by to na niego musieli czekać - pojawił się jednak chwilę przez powrotem policjantki, zdążył jeszcze uspokoić oddech, a z policzków spłynął pąs czerwień.
- Mam eliksiry od Charlie, może komuś się przydadzą - był skłonny je oddać, gdyby tylko ktoś wyraził chęć sięgnięcia po którąś z przyniesionych przez niego butelek. W kieszeni spodni ciążyły jeszcze dwa kryształy, noszone jak talizmany, a także scyzoryk. Natomiast na gałęzi tuż nad nim usiadła jego sowa, którą przywabił na wszelki wypadek, choć im dłużej myślał o tym swoim pomyśle, tym więcej wad owego planu dostrzegał. Niech zadecyduje grupa.
Powrót Marcy zwiastował kolejną rewelację - w oczach Keata rozbłysnęło trudna do nazwania mieszanka emocji, gdy zrozumiał, że kogoś z nich czeka dzisiaj najpewniej włam do najlepiej strzeżonego banku pod goblińskim słońcem. W ostatniej chwili ugryzł się w język, gdy na usta cisnęło mu się tylko dosadne przekleństwo, będące ekwiwalentem no nieźle.
- Jak się dzielimy?
- ekwipunek:
Różdżka
Scyzoryk
Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5)
Kameleon (1 porcja, stat. 40)
Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28)
Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 28, moc +15)
Kryształ (+5 do sprawności na 3 tury)
Jeszcze jeden kryształ (pochłania wszystkie rzucone w danej turze zaklęcia)
Sowa - na ten moment, możliwe, że zostanie w Oazie, określę w następnym poście
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po otrzymaniu listu od pana Benjamina Wrighta, Steffen z nowym zapałem zaangażował się w prace budowlane w Oazie. Wierzyć mu się nie chciało, że był już pełnoprawnym Zakonnikiem, cokolwiek to miało znaczyć (przynajmniej celibat się zgadzał)! W dodatku brał udział w kradzieży zdobyciu kosztownych materiałów i zapasów dla Oazy, więc serce mu rosło, gdy obserwował jak są wykorzystywane.
Pożegnanie Bathildy Bagshot pozwoliło mu zapoznać się z członkami Zakonu, a także rozpoznać wśród nich innych sojuszników i swoich znajomych. Marcellę znał już dobrze ze wspólnych misji, ale dzisiaj unikał jej wzrokiem - poruszony własnymi, niezrozumiałymi emocjami, być może wynikającymi z tego, że najpierw pożarli się w Irlandii, a potem widziała go jako żabę. No i oczywiście jako szczura, wielokrotnie. Keat i Jamie wydawali się doskonałymi osobami do jakiegokolwiek zadania, co udowodnili na Sylwestrze. Wzbudzającą szacunek Just ugościł ciasteczkami (których nie jadła), pan Florean stracił lodziarnię, a pana Macmillana poznał dopiero na wieczorze ku pamięci Bathildy. Dziś po raz pierwszy zobaczył jednak Harolda Longbottoma, którego nie widział od jego niefortunnego zniknięcia z Ministerstwa. Pan Minister zawsze wzbudzał w nim respekt i grozę, ale teraz wydawał się jeszcze mądrzejszyi bardziej despotyczny. Schudł, broda mu urosła, a ciemny kaptur dodawał powagi. Steff bez wahania ruszył za nim, rozpoznając mały tłumek kolejnych Zakonników i Sojuszników.
Wyznaczone zadanie skonfundowało go, więc złapał klucz tylko dzięki dobremu refleksowi.
-Ktoś umarł? - spytał jakże bystro, łapiąc spojrzenie Keatona.
Potem przeniósł wzrok na Just.
-Znam się trochę na numerologii, jest koszmarnie nudna, ale... - ale Will wyśmiewałby się z niego bezlitośnie, gdyby nie ogarniał. -...ale znam podstawy, wystarczające by uruchomić świstoklik. - czy to dlatego pan Harold rzucił w niego kluczem? Ojej!
-Zawsze dobrze szło mi OPCM i jak już pewnie wiecie, umiem zamieniać się w szczura. Ale... - wziął głęboki wdech, a ręce zaczęły mu nieco drżeć. Swoją decyzją mógł przekreślić szanse na wymarzoną karierę. -...ale najlepiej znam się na łamaniu klątw i zabezpieczeń, chciałem nawet pracować dla Gringotta. - wyznał, udowadniając, że jego lojalność leży po stronie Zakonu. -Razem z Marcellą - odchrząknął nerwowo -okradliśmy ostatnio Shafiqów, więc myślę, że i przy skoku na bank możemy być pomocni. Mam wywar wzmacniający i te dziwne kryształy...
ekwipunek: różdżka, miotła, wywar wzmacniający (stat 0), kryształ-świstoklik, kryształ +10 do uroków na trzy tury, kryształ działający jak biegłość szczęścia III
Pożegnanie Bathildy Bagshot pozwoliło mu zapoznać się z członkami Zakonu, a także rozpoznać wśród nich innych sojuszników i swoich znajomych. Marcellę znał już dobrze ze wspólnych misji, ale dzisiaj unikał jej wzrokiem - poruszony własnymi, niezrozumiałymi emocjami, być może wynikającymi z tego, że najpierw pożarli się w Irlandii, a potem widziała go jako żabę. No i oczywiście jako szczura, wielokrotnie. Keat i Jamie wydawali się doskonałymi osobami do jakiegokolwiek zadania, co udowodnili na Sylwestrze. Wzbudzającą szacunek Just ugościł ciasteczkami (których nie jadła), pan Florean stracił lodziarnię, a pana Macmillana poznał dopiero na wieczorze ku pamięci Bathildy. Dziś po raz pierwszy zobaczył jednak Harolda Longbottoma, którego nie widział od jego niefortunnego zniknięcia z Ministerstwa. Pan Minister zawsze wzbudzał w nim respekt i grozę, ale teraz wydawał się jeszcze mądrzejszy
Wyznaczone zadanie skonfundowało go, więc złapał klucz tylko dzięki dobremu refleksowi.
-Ktoś umarł? - spytał jakże bystro, łapiąc spojrzenie Keatona.
Potem przeniósł wzrok na Just.
-Znam się trochę na numerologii, jest koszmarnie nudna, ale... - ale Will wyśmiewałby się z niego bezlitośnie, gdyby nie ogarniał. -...ale znam podstawy, wystarczające by uruchomić świstoklik. - czy to dlatego pan Harold rzucił w niego kluczem? Ojej!
-Zawsze dobrze szło mi OPCM i jak już pewnie wiecie, umiem zamieniać się w szczura. Ale... - wziął głęboki wdech, a ręce zaczęły mu nieco drżeć. Swoją decyzją mógł przekreślić szanse na wymarzoną karierę. -...ale najlepiej znam się na łamaniu klątw i zabezpieczeń, chciałem nawet pracować dla Gringotta. - wyznał, udowadniając, że jego lojalność leży po stronie Zakonu. -Razem z Marcellą - odchrząknął nerwowo -okradliśmy ostatnio Shafiqów, więc myślę, że i przy skoku na bank możemy być pomocni. Mam wywar wzmacniający i te dziwne kryształy...
ekwipunek: różdżka, miotła, wywar wzmacniający (stat 0), kryształ-świstoklik, kryształ +10 do uroków na trzy tury, kryształ działający jak biegłość szczęścia III
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tego dnia była w Oazie, by pomagać we wznoszeniu chat. Trochę się zasiedziała, ale jako że nie miała następnego dnia żadnego treningu, mogła sobie pozwolić, by zostać trochę dłużej i dokończyć rozpoczętą pracę. Niestety nie była zbyt doświadczona w budowaniu, dlatego przybijanie desek trochę jej zajęło. Później zamierzała się odrobinę zdrzemnąć przed powrotem do domu, bo w końcu pracowała od rana i ciało domagało się choć dziesięciu minut spoczynku, ale drzemka zajęła jej trochę dłużej niż planowała i gdy ponownie otworzyła oczy, była noc.
Coś kazało jej szybko się poderwać i wyjść z chatynki, w której wnętrzu wcześniej dokonywała prac wykończeniowych. Może najzwyczajniej w świecie chciała sprawdzić, czy ktoś oprócz niej jeszcze tu został, czy może inni Zakonnicy już dawno wrócili do domów i tylko ona nadal tu tkwiła. Jak się okazało, zrobiła to w samą porę, by zobaczyć, że w Oazie pojawił się Harold Longbottom we własnej osobie. Wyraz jego twarzy był srogi i nieprzenikniony, więc od razu wyczuła, że coś musiało się stać. Gdy wzrok mężczyzny padł na nią, poczuła, że musi za nim ruszyć i dowiedzieć się, co się wydarzyło. Zdążyła tylko porwać swoją torbę, w której miała kilka eliksirów i innych rzeczy, a także miotłę, i natychmiast ruszyła za Longbottomem.
Nie tylko ona to zrobiła. Najwyraźniej więcej Zakonników zasiedziało się w Oazie dłużej i teraz wszyscy podążali za Haroldem, stopniowo oddalając się od skupiska chat, zarówno tych zamieszkałych, jak i tych dopiero budowanych. Marcella, Keat, osmalona Justine, Steffen i dwóch nieznanych jej bliżej mężczyzn, których jedynie kojarzyła z pogrzebu.
Na komendę natychmiast stanęła i spojrzała w stronę ministra, który wyczarował patronusa w postaci byka. Jamie w milczeniu i z uwagą wysłuchała padających słów. Co złego przyniosła ta noc? I jakie ofiary? Jamie mimowolnie przywołała w myślach twarze tych Zakonników, których znała. Twarze widziane tydzień temu podczas symbolicznego pożegnania profesor Bagshot. Czy to ktoś z nich? Czy znowu będą musieli pożegnać kogoś ze swoich? I... co miał na myśli Longbottom, mówiąc o ocaleniu odebranego życia? Jak można było uratować kogoś, kto był martwy? Uniosła brwi, dochodząc do wniosku, że może po prostu coś źle zrozumiała.
Prawdopodobnie miała okazję słyszeć kiedyś o Fawkesie (choć naturalnie nigdy go nie widziała), ale flet był pewną nowością, więc nastawiła uszu. Jak mieli go znaleźć? I jak mieli znaleźć ów flet, który chyba był ważny? Ale na tym się nie kończyło. Potrzebowali także włosów jednorożca, ale również Jamie nie wiedziała, jak rozmawiać z koniem, nie była zwierzęcousta, a jej wiedza o jednorożcach ograniczała się do tego, co usłyszała na lekcjach w Hogwarcie. W dodatku w Zakazanym Lesie byli ludzie o najprawdopodobniej wrogich zamiarach. Mogło czekać ich realne niebezpieczeństwo, ale czas naglił. Cokolwiek się stało, było to coś poważnego, ale przemowa Longbottoma pozostawiła w jej umyśle więcej pytań niż odpowiedzi. Mężczyzna na odchodne cisnął w stronę dwójki z nich świstokliki, a potem zniknął, zanim którekolwiek z nich zdążyło go o coś zapytać.
Ale Jamie głos i tak uwiązł w gardle. Gdy odzyskała zdolność artykułowania swoich myśli, czarodzieja już nie było, ale byli Zakonnicy. Spojrzała na Justine, spodziewając się, że to Gwardzistka będzie dowodzić.
- Wiem o zwierzętach tyle o ile, tyle co pamiętam z Hogwartu – powiedziała, mając nadzieję, że to wystarczy. Zdała sobie sprawę, że nie posiadała żadnego ważnego atutu. Owszem, była metamorfomagiem, umiała grać w quidditcha i miała wyczulony zmysł spostrzegawczości, ale wątpiła, by to miało się przydać. Jej umiejętności pojedynkowe nadal były w powijakach, na numerologii nie znała się kompletnie. Pożałowała, że nigdy nie wypytała brata o to, jak przynajmniej uruchomić świstoklik. Henry umiał je nawet tworzyć, ale ona od ksiąg numerologicznych zawsze uciekała gdzie pieprz rośnie. Błąd, którego dziś mogła żałować. – Mam ze sobą miotłę i parę eliksirów od Asbjorna, a także jeden kryształ – dodała. Nic nadzwyczajnego, żadnych szczególnie cennych przedmiotów. Nawet miotła, którą dziś zabrała, była zwyczajna, w końcu pojawiła się w Hogsmeade za pomocą teleportacji i pozostał jej do pokonania jedynie krótki dystans, więc nie widziała potrzeby zabierania tej sportowej. – Jestem metamorfomagiem i gram w quidditcha. Znam się trochę na obronie przed czarną magią, posiadam podstawy uroków i transmutacji, i podobno mam niezłe oko, ale poza tym żadnych znaczących atutów.
Wzruszyła ramionami. Z pewnością w Zakonie byłoby wielu bardziej przydatnych czarodziejów od niej, ale to ona się tu znalazła i mimo bycia przeciętną czarodziejką musiała dołożyć wszelkich starań, żeby się na coś przydać i pomóc pozostałym.
Marcella zniknęła i jakiś czas później wróciła, a oni czekali. Jak się okazało, panna Figg zdobyła cenne informacje, z których wynikało, że część z nich będzie musiała włamać się do Gringotta, by odzyskać flet. Brzmiało to ryzykownie, ale i... ekscytująco na swój sposób. Keat także miał sporo do powiedzenia.
- Prae oculis. Chyba jakoś tak to brzmiało – potwierdziła przypuszczenia Keata. Nie była zbyt dobra w transmutacji, ale pamiętała podstawy, bo żeby lepiej panować nad metamorfomagią musiała trochę liznąć tej dziedziny. – To trudne zaklęcie, ale może ktoś z nas mógłby w ten sposób zerknąć na las z punktu widzenia jakiegoś zwierzęcia, sowy lub czegoś, co napatoczy się po drugiej stronie. Masz rację, poszukiwanie jednorożca na oślep pieszo, nie wiedząc gdzie jakiś się znajduje, mogłoby nam zająć wiele godzin. Ten las jest ogromny – A czuła, że nie mieli tyle. W dodatku po lesie kręcili się obcy, powinni zatem unikać przyłapania i podejrzeń, by niechcący nie doprowadzić wrogów do Oazy. Zdała sobie sprawę, że spadło na nich trudne zadanie. Wyzwanie znacznie większe, niż dostarczenie do Oazy składników na eliksiry czy odnalezienie ukrywającej się promugolskiej rodziny. Dziś miała ją czekać prawdziwa próba, zarówno sił, jak i oddania. – Ewentualnie możemy wznieść się ponad lasem na miotłach i wypatrywać jednorożców z góry, ale to bardziej ryzykowne, bo ktoś mógłby nas zobaczyć, więc musielibyśmy zachować daleko posuniętą ostrożność. Mam jednak jedną fiolkę kameleona, czy ktoś jeszcze go ma? Może być przydatny, jeśli chodzi o dyskretne przekradanie się po lesie... lub nad nim.
Rozejrzała się po twarzach pozostałych. Jej plan mógł mieć luki, w końcu nigdy nie robiła niczego podobnego, jeśli nie liczyć wymykania się nocą z dormitorium w czasach szkolnych. Ale teraz w razie nakrycia mogły im grozić znacznie poważniejsze konsekwencje niż szlaban i utrata punktów, w dodatku czas nieubłaganie mijał i nie mieli całych godzin na zaplanowanie posunięć, więc prawdopodobnie wiele decyzji będzie musiało zostać podjętych na gorąco.
| Ekwipunek: różdżka, zwykła, bezbonusowa miotła, zwykła torba, a w niej eliksiry:
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Kameleon (1 porcja, stat. 31)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
i kryształ klik, a także kanapka z serem
Proszę też o uwzględnienie rozwoju
Coś kazało jej szybko się poderwać i wyjść z chatynki, w której wnętrzu wcześniej dokonywała prac wykończeniowych. Może najzwyczajniej w świecie chciała sprawdzić, czy ktoś oprócz niej jeszcze tu został, czy może inni Zakonnicy już dawno wrócili do domów i tylko ona nadal tu tkwiła. Jak się okazało, zrobiła to w samą porę, by zobaczyć, że w Oazie pojawił się Harold Longbottom we własnej osobie. Wyraz jego twarzy był srogi i nieprzenikniony, więc od razu wyczuła, że coś musiało się stać. Gdy wzrok mężczyzny padł na nią, poczuła, że musi za nim ruszyć i dowiedzieć się, co się wydarzyło. Zdążyła tylko porwać swoją torbę, w której miała kilka eliksirów i innych rzeczy, a także miotłę, i natychmiast ruszyła za Longbottomem.
Nie tylko ona to zrobiła. Najwyraźniej więcej Zakonników zasiedziało się w Oazie dłużej i teraz wszyscy podążali za Haroldem, stopniowo oddalając się od skupiska chat, zarówno tych zamieszkałych, jak i tych dopiero budowanych. Marcella, Keat, osmalona Justine, Steffen i dwóch nieznanych jej bliżej mężczyzn, których jedynie kojarzyła z pogrzebu.
Na komendę natychmiast stanęła i spojrzała w stronę ministra, który wyczarował patronusa w postaci byka. Jamie w milczeniu i z uwagą wysłuchała padających słów. Co złego przyniosła ta noc? I jakie ofiary? Jamie mimowolnie przywołała w myślach twarze tych Zakonników, których znała. Twarze widziane tydzień temu podczas symbolicznego pożegnania profesor Bagshot. Czy to ktoś z nich? Czy znowu będą musieli pożegnać kogoś ze swoich? I... co miał na myśli Longbottom, mówiąc o ocaleniu odebranego życia? Jak można było uratować kogoś, kto był martwy? Uniosła brwi, dochodząc do wniosku, że może po prostu coś źle zrozumiała.
Prawdopodobnie miała okazję słyszeć kiedyś o Fawkesie (choć naturalnie nigdy go nie widziała), ale flet był pewną nowością, więc nastawiła uszu. Jak mieli go znaleźć? I jak mieli znaleźć ów flet, który chyba był ważny? Ale na tym się nie kończyło. Potrzebowali także włosów jednorożca, ale również Jamie nie wiedziała, jak rozmawiać z koniem, nie była zwierzęcousta, a jej wiedza o jednorożcach ograniczała się do tego, co usłyszała na lekcjach w Hogwarcie. W dodatku w Zakazanym Lesie byli ludzie o najprawdopodobniej wrogich zamiarach. Mogło czekać ich realne niebezpieczeństwo, ale czas naglił. Cokolwiek się stało, było to coś poważnego, ale przemowa Longbottoma pozostawiła w jej umyśle więcej pytań niż odpowiedzi. Mężczyzna na odchodne cisnął w stronę dwójki z nich świstokliki, a potem zniknął, zanim którekolwiek z nich zdążyło go o coś zapytać.
Ale Jamie głos i tak uwiązł w gardle. Gdy odzyskała zdolność artykułowania swoich myśli, czarodzieja już nie było, ale byli Zakonnicy. Spojrzała na Justine, spodziewając się, że to Gwardzistka będzie dowodzić.
- Wiem o zwierzętach tyle o ile, tyle co pamiętam z Hogwartu – powiedziała, mając nadzieję, że to wystarczy. Zdała sobie sprawę, że nie posiadała żadnego ważnego atutu. Owszem, była metamorfomagiem, umiała grać w quidditcha i miała wyczulony zmysł spostrzegawczości, ale wątpiła, by to miało się przydać. Jej umiejętności pojedynkowe nadal były w powijakach, na numerologii nie znała się kompletnie. Pożałowała, że nigdy nie wypytała brata o to, jak przynajmniej uruchomić świstoklik. Henry umiał je nawet tworzyć, ale ona od ksiąg numerologicznych zawsze uciekała gdzie pieprz rośnie. Błąd, którego dziś mogła żałować. – Mam ze sobą miotłę i parę eliksirów od Asbjorna, a także jeden kryształ – dodała. Nic nadzwyczajnego, żadnych szczególnie cennych przedmiotów. Nawet miotła, którą dziś zabrała, była zwyczajna, w końcu pojawiła się w Hogsmeade za pomocą teleportacji i pozostał jej do pokonania jedynie krótki dystans, więc nie widziała potrzeby zabierania tej sportowej. – Jestem metamorfomagiem i gram w quidditcha. Znam się trochę na obronie przed czarną magią, posiadam podstawy uroków i transmutacji, i podobno mam niezłe oko, ale poza tym żadnych znaczących atutów.
Wzruszyła ramionami. Z pewnością w Zakonie byłoby wielu bardziej przydatnych czarodziejów od niej, ale to ona się tu znalazła i mimo bycia przeciętną czarodziejką musiała dołożyć wszelkich starań, żeby się na coś przydać i pomóc pozostałym.
Marcella zniknęła i jakiś czas później wróciła, a oni czekali. Jak się okazało, panna Figg zdobyła cenne informacje, z których wynikało, że część z nich będzie musiała włamać się do Gringotta, by odzyskać flet. Brzmiało to ryzykownie, ale i... ekscytująco na swój sposób. Keat także miał sporo do powiedzenia.
- Prae oculis. Chyba jakoś tak to brzmiało – potwierdziła przypuszczenia Keata. Nie była zbyt dobra w transmutacji, ale pamiętała podstawy, bo żeby lepiej panować nad metamorfomagią musiała trochę liznąć tej dziedziny. – To trudne zaklęcie, ale może ktoś z nas mógłby w ten sposób zerknąć na las z punktu widzenia jakiegoś zwierzęcia, sowy lub czegoś, co napatoczy się po drugiej stronie. Masz rację, poszukiwanie jednorożca na oślep pieszo, nie wiedząc gdzie jakiś się znajduje, mogłoby nam zająć wiele godzin. Ten las jest ogromny – A czuła, że nie mieli tyle. W dodatku po lesie kręcili się obcy, powinni zatem unikać przyłapania i podejrzeń, by niechcący nie doprowadzić wrogów do Oazy. Zdała sobie sprawę, że spadło na nich trudne zadanie. Wyzwanie znacznie większe, niż dostarczenie do Oazy składników na eliksiry czy odnalezienie ukrywającej się promugolskiej rodziny. Dziś miała ją czekać prawdziwa próba, zarówno sił, jak i oddania. – Ewentualnie możemy wznieść się ponad lasem na miotłach i wypatrywać jednorożców z góry, ale to bardziej ryzykowne, bo ktoś mógłby nas zobaczyć, więc musielibyśmy zachować daleko posuniętą ostrożność. Mam jednak jedną fiolkę kameleona, czy ktoś jeszcze go ma? Może być przydatny, jeśli chodzi o dyskretne przekradanie się po lesie... lub nad nim.
Rozejrzała się po twarzach pozostałych. Jej plan mógł mieć luki, w końcu nigdy nie robiła niczego podobnego, jeśli nie liczyć wymykania się nocą z dormitorium w czasach szkolnych. Ale teraz w razie nakrycia mogły im grozić znacznie poważniejsze konsekwencje niż szlaban i utrata punktów, w dodatku czas nieubłaganie mijał i nie mieli całych godzin na zaplanowanie posunięć, więc prawdopodobnie wiele decyzji będzie musiało zostać podjętych na gorąco.
| Ekwipunek: różdżka, zwykła, bezbonusowa miotła, zwykła torba, a w niej eliksiry:
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Kameleon (1 porcja, stat. 31)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
i kryształ klik, a także kanapka z serem
Proszę też o uwzględnienie rozwoju
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda