Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:07, w całości zmieniany 3 razy
Po pojawieniu się w Oazie jej oczom ukazał się Longbottom we własnej osobie, ale tym, co mocniej przyciągało wzrok, było zakryte ciało. Kto znajdował się pod prześcieradłem? Trudno jej było o tym nie myśleć, ale skupiła się na słowach ministra, a także towarzyszy, którzy wrócili z Gringotta. Ucieszyła się, gdy zobaczyła że byli w komplecie, więc mogła znowu poświęcić całą uwagę Longbottomowi i wypowiadanym przez niego słowom. Sytuacja była poważna. Źle by się stało, gdyby ministerstwo, a zwłaszcza Voldemort, przeciągnęli olbrzymy na swoją stronę. Czy oni jako Zakon mieli jednak szansę dotrzeć do nich pierwsi i przekonać ich, by nie krzywdzili mugoli i niewinnych czarodziejów niesprzyjających obecnemu porządkowi?
Po chwili mężczyzna sięgnął do prześcieradła i zdjął je, odsłaniając tego, który pod nim leżał. Gabriel Tonks, brat Justine i Michaela, auror którego ledwie tydzień temu widziała w Oazie na pożegnaniu Bathildy Bagshot, a który teraz leżał tutaj wyglądając jak martwy. Coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w środku, gdy spojrzała na jego nieruchomą, bladą twarz. Co takiego mu się przydarzyło? Kto mu to zrobił?
Po słowach Longbottoma i wydanym jej poleceniu zareagowała szybko, kucając obok nieruchomego (martwego?) mężczyzny i kilkoma zwinnymi ruchami zawiązując włosy jednorożca wokół jego prawego nadgarstka. Później wstała, cofając się i robiąc miejsce innym. Ciężko było patrzeć na jego pogrążoną w rozpaczy, mówiącą do niego siostrę. Przecież sama też miała rodzeństwo, równie dobrze zamiast Gabriela mógłby tu leżeć jej brat lub siostra. Co by wtedy czuła? Czy potrafiłaby się skupić na działaniu, gdyby była na miejscu Tonks? Miała nadzieję, że nigdy się o tym nie przekona, że nie będzie musiała patrzeć na martwego członka własnej rodziny.
Obserwowała dalszy przebieg wydarzeń, niewiarygodny i niesamowity proces przywracania zmarłego do życia. Nigdy nie sądziła, że coś takiego byłoby możliwe. Jak większość czarodziejskich dzieci znała Baśnie Barda Beedle’a, w tym opowieść o trzech braciach i artefaktach, z których jednym był kamień wskrzeszenia, ale kamień z baśni mógł jedynie przyzywać iluzję zmarłej osoby, a nie prawdziwie sprowadzić ją zza grobu. Ale na własne oczy widziała feniksa i słyszała jego pieśń, był równie prawdziwy i magiczny jak jednorożec w lesie. Widziała też emanujący białą magią kamień, który po tym, jak spadła na niego łza feniksa, wybuchnął światłością. Bardzo jasną, ale nie bolesną, a w jakiś sposób kojącą. Dobrą. Gdy światło znikło, mogła znowu zobaczyć Gabriela, który nagle zaczerpnął oddech. Nie wyglądał na półmaterialną iluzję. Żył.
Jej własne serce szybko biło w piersi. Miała świadomość tego, że była świadkiem czegoś wielkiego i wspaniałego, co zdawało się wykraczać poza pojęcie. Rozejrzała się po twarzach towarzyszy, ciekawa malujących się na nich emocji. Czy i oni byli poruszeni tym, co właśnie ujrzeli, a czego ona nawet nie potrafiła opisać słowami?
Głos na dłuższy moment uwiązł jej w gardle. Dopiero po chwili od usłyszenia słów Longbottoma mogła mu podziękować. Zdawała sobie sprawę, co to oznaczało – zasłużyła na stanie się pełnoprawnym członkiem Zakonu, udowodniła swoje zaangażowanie i lojalność.
- Dziękuję – powiedziała do niego cicho, po czym spojrzała na Gabriela. – Dobrze, że znowu z nami jesteś – odezwała się. Nie znali się dobrze, ale powrót do życia ich towarzysza z Zakonu był czymś wspaniałym. Nie pytała go o samopoczucie, domyślając się, że ktoś, kto właśnie powstał z martwych, z pewnością czuje się teraz bardzo dziwnie i nie potrzebuje ciekawskich pytań, a obecności towarzyszy z Zakonu, zwłaszcza swojej siostry. Czekała jednak, gdyby tak się okazało, że potrzebował jakiejś pomocy z ich strony, albo gdyby Longbottom chciał im powiedzieć coś jeszcze.
Po chwili mężczyzna sięgnął do prześcieradła i zdjął je, odsłaniając tego, który pod nim leżał. Gabriel Tonks, brat Justine i Michaela, auror którego ledwie tydzień temu widziała w Oazie na pożegnaniu Bathildy Bagshot, a który teraz leżał tutaj wyglądając jak martwy. Coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w środku, gdy spojrzała na jego nieruchomą, bladą twarz. Co takiego mu się przydarzyło? Kto mu to zrobił?
Po słowach Longbottoma i wydanym jej poleceniu zareagowała szybko, kucając obok nieruchomego (martwego?) mężczyzny i kilkoma zwinnymi ruchami zawiązując włosy jednorożca wokół jego prawego nadgarstka. Później wstała, cofając się i robiąc miejsce innym. Ciężko było patrzeć na jego pogrążoną w rozpaczy, mówiącą do niego siostrę. Przecież sama też miała rodzeństwo, równie dobrze zamiast Gabriela mógłby tu leżeć jej brat lub siostra. Co by wtedy czuła? Czy potrafiłaby się skupić na działaniu, gdyby była na miejscu Tonks? Miała nadzieję, że nigdy się o tym nie przekona, że nie będzie musiała patrzeć na martwego członka własnej rodziny.
Obserwowała dalszy przebieg wydarzeń, niewiarygodny i niesamowity proces przywracania zmarłego do życia. Nigdy nie sądziła, że coś takiego byłoby możliwe. Jak większość czarodziejskich dzieci znała Baśnie Barda Beedle’a, w tym opowieść o trzech braciach i artefaktach, z których jednym był kamień wskrzeszenia, ale kamień z baśni mógł jedynie przyzywać iluzję zmarłej osoby, a nie prawdziwie sprowadzić ją zza grobu. Ale na własne oczy widziała feniksa i słyszała jego pieśń, był równie prawdziwy i magiczny jak jednorożec w lesie. Widziała też emanujący białą magią kamień, który po tym, jak spadła na niego łza feniksa, wybuchnął światłością. Bardzo jasną, ale nie bolesną, a w jakiś sposób kojącą. Dobrą. Gdy światło znikło, mogła znowu zobaczyć Gabriela, który nagle zaczerpnął oddech. Nie wyglądał na półmaterialną iluzję. Żył.
Jej własne serce szybko biło w piersi. Miała świadomość tego, że była świadkiem czegoś wielkiego i wspaniałego, co zdawało się wykraczać poza pojęcie. Rozejrzała się po twarzach towarzyszy, ciekawa malujących się na nich emocji. Czy i oni byli poruszeni tym, co właśnie ujrzeli, a czego ona nawet nie potrafiła opisać słowami?
Głos na dłuższy moment uwiązł jej w gardle. Dopiero po chwili od usłyszenia słów Longbottoma mogła mu podziękować. Zdawała sobie sprawę, co to oznaczało – zasłużyła na stanie się pełnoprawnym członkiem Zakonu, udowodniła swoje zaangażowanie i lojalność.
- Dziękuję – powiedziała do niego cicho, po czym spojrzała na Gabriela. – Dobrze, że znowu z nami jesteś – odezwała się. Nie znali się dobrze, ale powrót do życia ich towarzysza z Zakonu był czymś wspaniałym. Nie pytała go o samopoczucie, domyślając się, że ktoś, kto właśnie powstał z martwych, z pewnością czuje się teraz bardzo dziwnie i nie potrzebuje ciekawskich pytań, a obecności towarzyszy z Zakonu, zwłaszcza swojej siostry. Czekała jednak, gdyby tak się okazało, że potrzebował jakiejś pomocy z ich strony, albo gdyby Longbottom chciał im powiedzieć coś jeszcze.
Oszołomiony Steffen szukał z rozdziawioną buzią monologu pana Ministra Harolda - olbrzymy? Negocjacje? Pierwsi? Ojej! Bardzo chciał się wtrącić i dopytać o jakieś szczegóły związane z obmyślonym spontanicznie planem (jaki ten Harold ma łeb!), ale powstrzymała go pilność kolejnej misji. Słuchając dalszych instrukcji i widząc sztywne ciało, zrozumiał nagle po co właściwie to całe włamanie do Gringotta. Zimne ciarki przeszły mu po plecach, bo nie był pewien, czy Minister nie oszalał? Nikt nigdy nie dokonał czegoś... takiego.
Posłusznie (i w zadziwiającej jak na siebie ciszy) zaczerpnął wody ze źródła i ostrożnie skropił nią usta trupiobladego Zakonnika. Potem przymknął oczy, słuchając słów Just, a niepokój zaczął ustępować miejsca narastającemu wzruszeniu. Poczuł gulę w gardle, zastanawiając się, czy umiałby tak kochać Willa, a potem z jego oczu popłynęły łzy nad martwym Zakonnikiem i jego więzią z siostrą, a w sercu narosła zaskakująca nadzieja na niemożliwe.
Albo możliwe?
Z niedowierzaniem zaczerpnął powietrza, gdy martwy mężczyzna otworzył oczy. Nigdy nie śniło mu się, że będzie świadkiem czegoś tak dziwnego i pięknego i doniosłego. Nie mógł już się powstrzymać i rozszlochał się na dobre, uśmiechając się przez łzy i nadal milcząc, dając rodzeństwu czas na nacieszenie się sobą.
Dopiero gdy Just przywołała go do siebie, podszedł bliżej, ocierając temblakiem łzy.
-To takie piękne! Jesteś poetką! - pisnął, nadal poruszony nie tylko całym rytuałem, co również jej słowami. Łapiąc niezdarnie powietrze (nadal chciało mu się szlochać), nadstawił do Zakonniczki rękę i...
...I chyba nic?
-Um, nadal trochę boli. - przyznał potulnie, choć bolało trochę bardzo. A może powinno boleć? Nie miał pojęcia, jak miało zadziałać to zaklęcie i czy się udało.
Posłusznie (i w zadziwiającej jak na siebie ciszy) zaczerpnął wody ze źródła i ostrożnie skropił nią usta trupiobladego Zakonnika. Potem przymknął oczy, słuchając słów Just, a niepokój zaczął ustępować miejsca narastającemu wzruszeniu. Poczuł gulę w gardle, zastanawiając się, czy umiałby tak kochać Willa, a potem z jego oczu popłynęły łzy nad martwym Zakonnikiem i jego więzią z siostrą, a w sercu narosła zaskakująca nadzieja na niemożliwe.
Albo możliwe?
Z niedowierzaniem zaczerpnął powietrza, gdy martwy mężczyzna otworzył oczy. Nigdy nie śniło mu się, że będzie świadkiem czegoś tak dziwnego i pięknego i doniosłego. Nie mógł już się powstrzymać i rozszlochał się na dobre, uśmiechając się przez łzy i nadal milcząc, dając rodzeństwu czas na nacieszenie się sobą.
Dopiero gdy Just przywołała go do siebie, podszedł bliżej, ocierając temblakiem łzy.
-To takie piękne! Jesteś poetką! - pisnął, nadal poruszony nie tylko całym rytuałem, co również jej słowami. Łapiąc niezdarnie powietrze (nadal chciało mu się szlochać), nadstawił do Zakonniczki rękę i...
...I chyba nic?
-Um, nadal trochę boli. - przyznał potulnie, choć bolało trochę bardzo. A może powinno boleć? Nie miał pojęcia, jak miało zadziałać to zaklęcie i czy się udało.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jestem. - odpowiedziała bratu. Jej dłonie uniosły się, nie dotykając Gabriela. - Nie powinieneś się przemęczać. - mruknęła podnosząc się by podejść do Steffena. Nie odciągając jeszcze spojrzenia od Gabriela. Gama trudnych do opisana uczyć przechodziła przez nią cała i nie była w stanie nic na to poradzić. Była szczęśliwa, szczęśliwa, ale jednocześnie wściekła, zła, czuła nadal przerażenie, na myśl sprzed kilku chwil - co, jeśli to nie zadziała. Co, jeśli to się nie uda? Co jeśli już się nie obudzi? Znów ona miałaby zostać doręczycielem okrutnych wiadomość. Kolejny ciężar spadłby na jej barki i przygniótł ją bardziej.
Ale Gabriel żył. I to pozwoliło jej wziąć wdech w płuca, zachłysnąć się powietrzem. Słowa wypowiedziane przez Steffena sprawiły, że uniosła do góry brwi kompletnie zaskoczona.
- co? - zapytała głupkowato zbita z tropu. Na poezji nie znała się wcale, tak samo jak wątpiła w to, by kiedykolwiek stała obok poetki. Ale jego słowa zaskoczyły ją więc zmarszczyła zaskoczona brwi obejmując jego dłoń. Na wypowiedziane słowa kiwnęła głową. Mnogość doznań i emocji wpłynęła na jej umiejętność. Zaklęcie nie powiodło się. Była tego pewna, jeszcze zanim Steffen zakomunikował doskwierający mu ból.
- Nic dziwnego. Nie wyszło mi. - przyznała prostolinijnie. Przez miesiące rozwijała umiejętności bitewne, te służące do obrony jak i ataku całkowicie zastając się w sztuce magii leczniczej. To nie znaczyło jednak, że zapomniała, jak to się robi. Znała zaklęcia, potrzebowała jednak trochę więcej czasu. Bo nagle, po tych miesiącach okazało się. Że większą skuteczność miała w walce, niż w medycznym ratowaniu cudzego życia. Musiała się skupić. Dlatego przymknęła na kilka chwil powieki biorąc wdech. Było dobrze. Mogła uspokoić rozszalałe serce i emocje. Gabriel żył. Choć musiał być słaby po tym, co przeszedł. Ale żył i to liczyło się najbardziej. Otworzyła oczy spoglądając znów na rękę, którą trzymała przed sobą. Dotknęła jej raz jeszcze białą różdżką i wypowiedziała zaklęcie. - Feniterio. - wypowiedziała, licząc na to, że tym razem zaklęcie się jej posłucha.
Ale Gabriel żył. I to pozwoliło jej wziąć wdech w płuca, zachłysnąć się powietrzem. Słowa wypowiedziane przez Steffena sprawiły, że uniosła do góry brwi kompletnie zaskoczona.
- co? - zapytała głupkowato zbita z tropu. Na poezji nie znała się wcale, tak samo jak wątpiła w to, by kiedykolwiek stała obok poetki. Ale jego słowa zaskoczyły ją więc zmarszczyła zaskoczona brwi obejmując jego dłoń. Na wypowiedziane słowa kiwnęła głową. Mnogość doznań i emocji wpłynęła na jej umiejętność. Zaklęcie nie powiodło się. Była tego pewna, jeszcze zanim Steffen zakomunikował doskwierający mu ból.
- Nic dziwnego. Nie wyszło mi. - przyznała prostolinijnie. Przez miesiące rozwijała umiejętności bitewne, te służące do obrony jak i ataku całkowicie zastając się w sztuce magii leczniczej. To nie znaczyło jednak, że zapomniała, jak to się robi. Znała zaklęcia, potrzebowała jednak trochę więcej czasu. Bo nagle, po tych miesiącach okazało się. Że większą skuteczność miała w walce, niż w medycznym ratowaniu cudzego życia. Musiała się skupić. Dlatego przymknęła na kilka chwil powieki biorąc wdech. Było dobrze. Mogła uspokoić rozszalałe serce i emocje. Gabriel żył. Choć musiał być słaby po tym, co przeszedł. Ale żył i to liczyło się najbardziej. Otworzyła oczy spoglądając znów na rękę, którą trzymała przed sobą. Dotknęła jej raz jeszcze białą różdżką i wypowiedziała zaklęcie. - Feniterio. - wypowiedziała, licząc na to, że tym razem zaklęcie się jej posłucha.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Dźwięk wracającej na swoje miejsce kości rozszedł się i tym razem była pewna, że magia zadziała według jej woli. Nie lubiła tego dźwięku, zawsze przyprawiał ją o ciarki. Wiedziała też, że nie należy do przyjemnych. Wracająca kość na własne miejsce przynosiła ból. Ale było to niezbędne, żeby kończyna zrosła się odpowiednio i bez komplikacji. W innym wypadku byłoby jeszcze gorzej. Wszystkie gości trzeba by na nowo złamać i dopiero później nastawić od nowa. Musiał to ścierpieć. Nie puściła jednak ręki, mimo, że trzymała ją delikatnie, była w stanie zareagować, gdyby spróbował się wyrwać.
- Teraz jest już na swoim miejscu. - powiedziała mu ze spokojem, chcąc by wiedział, że wszystko idzie w dobrym kierunku, nie zaś wręcz przeciwnie. Wzięła kolejny wdech w płuca. - Jeszcze jedno. - powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Uważnie patrząc na rękę która potrzebowała już tylko zaklęcia, które zrośnie kość. - Fractura Texta. - inkantacja spłynęła z jej ust pewnie, a biała różdżka niezmiennie przyciskała się do ciała chłopaka.
- Teraz jest już na swoim miejscu. - powiedziała mu ze spokojem, chcąc by wiedział, że wszystko idzie w dobrym kierunku, nie zaś wręcz przeciwnie. Wzięła kolejny wdech w płuca. - Jeszcze jedno. - powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Uważnie patrząc na rękę która potrzebowała już tylko zaklęcia, które zrośnie kość. - Fractura Texta. - inkantacja spłynęła z jej ust pewnie, a biała różdżka niezmiennie przyciskała się do ciała chłopaka.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Zacisnęła zęby, wszystko co dzisiaj przeszła jednak odbijało się na niej. Nie mogła powiedzieć, że jest inaczej. Widocznie świadczyło o tym to, jakie problemy sprawiało jej rzucenie tych zaklęć. Wcale nie tak skomplikowanych, jeśli porównać je z innymi, które w swoich progach posiadała magia lecznicza. Ale nie mogła szukać wymówek. Musiała się skupić. Uleczyć chłopaka. Tyle była mu winna za to, że pomógł ocalić jej brata. Tak naprawdę nie wiedziała o nim wiele. Poza spotkaniem w jego kuchni nie miała możliwości poznać go wcześniej. Ale jego entuzjazm sprawiał, że jej nadgarstek sam prawie drgał. Teraz musiała odpłacić mu może nie za niespożytkowaną energię, ale coś ważniejszego. Musiała się skupić, bo wiedziała, że każdy z nich myśli już tylko o powrocie do domu. Ona chciała zająć się Gabrielem i czuwać przy nim przez cały najbliższy dzień. Ale nie zamierzała odwrócić się od tych, którzy zrobili tyle dla nich i którzy walczyli razem z nimi. Uniosła głowę z zamkniętymi oczami i obróciła nią, próbując rozluźnić mięśnie, spięta, była za bardzo spięta. Umiała to zaklęcie. Rzucała je wcześniej nie raz, musiała je tylko dobrze zaakcentować. Tylko tyle, albo aż.
- Fractura Texta. - powtórzyła wypowiadając odpowiednie głoski, nadając sylabom dźwięki i przerwy dokładnie tak, jak jej uczono. Dokładnie tak, jak wymawiała wiele razy wcześniej. Ten ostatni raz. Może nie ostatni, ale teraz potrzebowała, żeby urok zadziałał. Żeby zaklęcie zrosło nastawioną już kość. Tylko tyle, albo aż. Była zmęczona i to rzutowało na poprawność jej ruchów.
- Fractura Texta. - powtórzyła wypowiadając odpowiednie głoski, nadając sylabom dźwięki i przerwy dokładnie tak, jak jej uczono. Dokładnie tak, jak wymawiała wiele razy wcześniej. Ten ostatni raz. Może nie ostatni, ale teraz potrzebowała, żeby urok zadziałał. Żeby zaklęcie zrosło nastawioną już kość. Tylko tyle, albo aż. Była zmęczona i to rzutowało na poprawność jej ruchów.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Całe jego dłonie przesiąknęły słodyczą aromatu wyzwalanego przez złocistą roślinę, opuszki palców zadrżały delikatnie - nie z nerwów, a z ekscytacji, gdy chrapy musnęły je, a nozdrza stworzenia rozszerzyły się, chłonąc woń ostrozłotków. Nie spodziewał się, że jednorożec pozwoli podejść mu aż tak blisko - Burroughs też miał dzisiaj dużo szczęścia. Pozwolił, by istota oskubała do samych łodyżek miąższ zieleni, oczy jednorożca utkwione były w nim samym - jakby stworzenie wciąż nie było pewne, czy może mu zaufać, pozostawało czujne, on jednak zamienił się w nieruchomy posąg, nie robił żadnych niepotrzebnych ruchów. Przyglądał się świetlistemu pięknu - roztopionej w srebrzystej poświacie bieli niewinności, którą przyozdabiała miękka grzywa w odcieniu szczerego złota. I było w tym momencie coś tak wyjątkowego, niezwykłego, że chciał rozciągnąć go na linie nieskończoności - emanująca dobroć sprawiła, iż wszystkie najpiękniejsze momenty jego życia ułożyły się w jeden miraż. A on nie potrafił powstrzymać wykwitającego na twarzy uśmiechu.
Uśmiech zagościł na jego twarzy i wtedy, kiedy zobaczył w komplecie drugą drużynę. Zerknął na rozentuzjazmowanego Stefka, z trudem wyławiając z jego reakcji słowa-klucze - a przynajmniej do momentu, w którym nie padło to jedno. - Smok? - upewnił się, podchwytując jego wzrok. To chyba nie był najlepszy moment, ale kiedyś go zamęczy, zadając milion pytań na ten temat. Uważnym spojrzeniem obdarzył również notes trzymany przez Marcellę, pękający informacjami, które mogły okazać się przydatne. - Gdyby ci się kiedyś nudziło, daj znać, możemy to razem przejrzeć, podzielimy go na połowę, będzie szybciej...
Brzmiał tak, jakby sam nie był człowiekiem, kimś, kogo przodkowie przyczyniali bądź wciąż przyczyniają się do cierpienia stworzeń, które myślą i czują jak ludzie, a traktowane są czasem niczym istoty niezdolne do tego, by postrzegać świat równie wnikliwie, równie intensywnie. Odnosił wrażenie, że sam nie ma nawet ułamka wiedzy o otaczającej ich rzeczywistości - wiedzą tą bez wątpienia dysponują centaury. Czuł potrzebę, by dosadnie podkreślić w jakiej znalazły się sytuacji, bo wtedy, w lesie, wstyd wspiął się po jego policzkach czerwienią, kiedy Magorian zasugerował, iż Zakonnicy też w pewien sposób ich wykorzystują. Miał zresztą rację. Nie do końca przekonało go to, że Ministerstwo skoncentruje całą swoją uwagę na olbrzymach - wejście do Oazy wciąż pozostawało narażone na atak, a skrywało w sobie przecież puls serc dziesiątek szukających w niej schronienia istnień. Milczał jednak, słuchając uważnie tego, co Longbottom ma im do przekazania. Może dzisiejsza konfrontacja odarła go z nimbu boskości, lecz swoją postawą i siłą sprawiał, że Keat wpatrywał się w niego z rosnącą nadzieją, która nie była jedynie zlepkiem naiwnych pragnień, lecz czymś, co miało szansę realnie zaistnieć. Ten człowiek brzmiał tak, jakby najgorsza sytuacja nie była w stanie wyprowadzić go z równowagi - jakby w każdym labiryncie trudów potrafił znaleźć drogę do wyjścia. Jeśli mieli za kimś podążać, kiedy zabrakło innych, wielkich, on mógł okazać się godnym ich następcą.
Sukinsyny, zawtórował mu w myślach, znajdując z nim wspólny język. Co do tego wszyscy jednogłośnie się zgadzali. A olbrzymy to duży problem, którym muszą się niezwłocznie zająć. Skinął mu więc tylko głową - to one były priorytetem; aczkolwiek dobrze, iż padła również obietnica udzielenia centaurom pomocy, gdyby tylko znalazły się ponownie w kiepskiej sytuacji. On sam zapamięta tę deklarację - i swoje własne przyrzeczenie, złożone tam, w lesie.
Białe płótno, skrywające tożsamość tego, kogo śmierć tak bardzo wzburzyła Longbottoma, zostało podniesione, a Keat bez zastanowienia zrobił krok w stronę martwego (bądź na wpół żywego?) - jego twarz stała się równie blada, gdy zdał sobie sprawę, czego będzie świadkiem. Minister naprawdę planował przywrócić Tonksa do życia, to nie była tylko metafora… Burroughs zerknął na Just, dla której widok ten musiał być koszmarem na jawie; sam też poczuł przypływ trudnych do zrozumienia emocji, niczym echo tego, co wybrzmiałoby w jego sercu, gdyby na miejscu Gabriela leżało ciało któregoś z jego rodzeństwa.
Pierwsze dźwięki fletu niosły melodię żalu i żałoby, smutku rozdzierającego duszę na strzępy. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w rytuał - złote włosy mieniły się na bieli nadgarstka, kiedy w transie, słuchając polecenia Longbottoma, przesunął ciało w pobliże źródła, by chwilę później obserwować, jak woda życia spływa z glinianego naczynia… jednak serce zakuło go mocno w piersi dopiero wtedy, kiedy usłyszał Just - jej krzyk rozpaczy, wołanie, które dudnić będzie w pamięci jeszcze długo.
A potem zaśpiewał feniks.
Oczy stały się wilgotne od łez, nie wytarł ich jednak pospiesznie, pozwolił im spłynąć po policzkach, nie wstydził się tych emocji, tej słabości - bo słabość ta była jednocześnie oznaką siły; melodia życia ulatywała niesiona wiatrem, gdy poczuł, że byłby w stanie zrobić wszystko, by pod tym całunem nie znalazło się ciało nikogo, kogo kochał.
Łuna kamienia wskrzeszenia (w blasku śmiertelnego spokoju) mieniła się jeszcze w powidokach pamięci, gdy Longbottom zwrócił się do niego i do Jamie. Keat nie spodziewał się, iż tak szybko przyjdzie mu znaleźć się pośród innych Zakonników, potraktował te słowa jak nobilitację. - Ministrze - wydusił z siebie tylko tyle, na pożegnanie.
Nie mógł już dłużej patrzeć na Tonksów, dzielących tak intymną chwilę - chciał dać im trochę prywatności; podziękował Just za amulet, po czym oddał jej eliksiry i wycofał się po cichu, przez chwilę jeszcze przyglądając się feniksowi wciąż śpiewającemu swą pieśń - śnił o niej tej nocy. Śnić miał każdej następnej. Zawsze wtedy, gdy nadchodził mrok, tak jak czerń dzisiejszego zmierzchu Fawkes rozjaśniał go swym głosem.
Wskrzeszał nadzieję.
przygarniam amulet wyciszenia od Just (dziękuję raz jeszcze<3333), oddaję jej nienaruszony pakiet eliksirów
bardzo dziękuję wszystkim za grę, a MG za cudowny event <3
| zt
Uśmiech zagościł na jego twarzy i wtedy, kiedy zobaczył w komplecie drugą drużynę. Zerknął na rozentuzjazmowanego Stefka, z trudem wyławiając z jego reakcji słowa-klucze - a przynajmniej do momentu, w którym nie padło to jedno. - Smok? - upewnił się, podchwytując jego wzrok. To chyba nie był najlepszy moment, ale kiedyś go zamęczy, zadając milion pytań na ten temat. Uważnym spojrzeniem obdarzył również notes trzymany przez Marcellę, pękający informacjami, które mogły okazać się przydatne. - Gdyby ci się kiedyś nudziło, daj znać, możemy to razem przejrzeć, podzielimy go na połowę, będzie szybciej...
Brzmiał tak, jakby sam nie był człowiekiem, kimś, kogo przodkowie przyczyniali bądź wciąż przyczyniają się do cierpienia stworzeń, które myślą i czują jak ludzie, a traktowane są czasem niczym istoty niezdolne do tego, by postrzegać świat równie wnikliwie, równie intensywnie. Odnosił wrażenie, że sam nie ma nawet ułamka wiedzy o otaczającej ich rzeczywistości - wiedzą tą bez wątpienia dysponują centaury. Czuł potrzebę, by dosadnie podkreślić w jakiej znalazły się sytuacji, bo wtedy, w lesie, wstyd wspiął się po jego policzkach czerwienią, kiedy Magorian zasugerował, iż Zakonnicy też w pewien sposób ich wykorzystują. Miał zresztą rację. Nie do końca przekonało go to, że Ministerstwo skoncentruje całą swoją uwagę na olbrzymach - wejście do Oazy wciąż pozostawało narażone na atak, a skrywało w sobie przecież puls serc dziesiątek szukających w niej schronienia istnień. Milczał jednak, słuchając uważnie tego, co Longbottom ma im do przekazania. Może dzisiejsza konfrontacja odarła go z nimbu boskości, lecz swoją postawą i siłą sprawiał, że Keat wpatrywał się w niego z rosnącą nadzieją, która nie była jedynie zlepkiem naiwnych pragnień, lecz czymś, co miało szansę realnie zaistnieć. Ten człowiek brzmiał tak, jakby najgorsza sytuacja nie była w stanie wyprowadzić go z równowagi - jakby w każdym labiryncie trudów potrafił znaleźć drogę do wyjścia. Jeśli mieli za kimś podążać, kiedy zabrakło innych, wielkich, on mógł okazać się godnym ich następcą.
Sukinsyny, zawtórował mu w myślach, znajdując z nim wspólny język. Co do tego wszyscy jednogłośnie się zgadzali. A olbrzymy to duży problem, którym muszą się niezwłocznie zająć. Skinął mu więc tylko głową - to one były priorytetem; aczkolwiek dobrze, iż padła również obietnica udzielenia centaurom pomocy, gdyby tylko znalazły się ponownie w kiepskiej sytuacji. On sam zapamięta tę deklarację - i swoje własne przyrzeczenie, złożone tam, w lesie.
Białe płótno, skrywające tożsamość tego, kogo śmierć tak bardzo wzburzyła Longbottoma, zostało podniesione, a Keat bez zastanowienia zrobił krok w stronę martwego (bądź na wpół żywego?) - jego twarz stała się równie blada, gdy zdał sobie sprawę, czego będzie świadkiem. Minister naprawdę planował przywrócić Tonksa do życia, to nie była tylko metafora… Burroughs zerknął na Just, dla której widok ten musiał być koszmarem na jawie; sam też poczuł przypływ trudnych do zrozumienia emocji, niczym echo tego, co wybrzmiałoby w jego sercu, gdyby na miejscu Gabriela leżało ciało któregoś z jego rodzeństwa.
Pierwsze dźwięki fletu niosły melodię żalu i żałoby, smutku rozdzierającego duszę na strzępy. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w rytuał - złote włosy mieniły się na bieli nadgarstka, kiedy w transie, słuchając polecenia Longbottoma, przesunął ciało w pobliże źródła, by chwilę później obserwować, jak woda życia spływa z glinianego naczynia… jednak serce zakuło go mocno w piersi dopiero wtedy, kiedy usłyszał Just - jej krzyk rozpaczy, wołanie, które dudnić będzie w pamięci jeszcze długo.
A potem zaśpiewał feniks.
Oczy stały się wilgotne od łez, nie wytarł ich jednak pospiesznie, pozwolił im spłynąć po policzkach, nie wstydził się tych emocji, tej słabości - bo słabość ta była jednocześnie oznaką siły; melodia życia ulatywała niesiona wiatrem, gdy poczuł, że byłby w stanie zrobić wszystko, by pod tym całunem nie znalazło się ciało nikogo, kogo kochał.
Łuna kamienia wskrzeszenia (w blasku śmiertelnego spokoju) mieniła się jeszcze w powidokach pamięci, gdy Longbottom zwrócił się do niego i do Jamie. Keat nie spodziewał się, iż tak szybko przyjdzie mu znaleźć się pośród innych Zakonników, potraktował te słowa jak nobilitację. - Ministrze - wydusił z siebie tylko tyle, na pożegnanie.
Nie mógł już dłużej patrzeć na Tonksów, dzielących tak intymną chwilę - chciał dać im trochę prywatności; podziękował Just za amulet, po czym oddał jej eliksiry i wycofał się po cichu, przez chwilę jeszcze przyglądając się feniksowi wciąż śpiewającemu swą pieśń - śnił o niej tej nocy. Śnić miał każdej następnej. Zawsze wtedy, gdy nadchodził mrok, tak jak czerń dzisiejszego zmierzchu Fawkes rozjaśniał go swym głosem.
Wskrzeszał nadzieję.
przygarniam amulet wyciszenia od Just (dziękuję raz jeszcze<3333), oddaję jej nienaruszony pakiet eliksirów
bardzo dziękuję wszystkim za grę, a MG za cudowny event <3
| zt
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miał najmniejszej wątpliwości, że czekały ich ciężkie czasy i że Voldemort nie zamierzał próżnować. Z olbrzymami trzeba było działać szybko, tylko tego był pewien. Musieli starać się z nimi negocjować i przekupić się za wszelką cenę. Nie mówiąc o tym, że na pewno nie mogli pozwolić sobie na stratę kolejnych Zakonników, ani sojuszników. Nie wątpił tym bardziej w zdolności centaurów, ale nie chciał, żeby te sprzeciwiły się przeciwko Zakonnikom. Miał więc nadzieję, że gdyby naprawdę zaszła potrzeba, to centaury dałyby znać Zakonowi. Trzeba im było okazać wsparcie, żeby podtrzymać wsparcie. Nie mógł jednak teraz rozwodzić się nad tym wszystkim. Kiwnął więc jedynie głową na długi wywód lorda Longbottoma.
Należało się jednak skupić nad tym, co było teraz najważniejsze. Czas ponoć uciekał. Jego spojrzenie padło na ciało należące do Gabriela, którego ledwie poznawał, ale mimo wszystko widok był wyjątkowo smutny. Reakcja Tonks trochę go zaniepokoiła. Prawie ją przytrzymał, bo widział, że bardzo zareagowała na widok czarodzieja. Wsłuchiwał się także w polecenia wydawane przez Ministra, a kiedy padło na niego, odszedł ze Steffenem po wodę. Chciał jednak wyręczyć mężczyznę, bo widział, że ten nie był w najlepszym stanie. Nigdy nie miał okazji słuchać przy tym pieśni feniksa… ani tym bardziej patrzeć na kamień wskrzeszenia, ani tym bardziej być przy rytuale zwracania zabranego przez los życia. Miał nadzieję, że to naprawdę pomoże. Długą chwilę wpatrywał się w kolory kamienia. Nigdy nie widział takiego spektaklu barw. Zaistniała sytuacja naprawdę go przejęła. Jego zachwyt jednak minął przy nagłym wybuchu światła, przy którym musiał przymknąć oczy i trzymał je zamknięte przez jakiś czas. Czy aby na pewno to wszystko podziałało? Czy to tak wyglądało wracanie osoby do żywych?
Dopiero po kolejnej chwili zauważył, że Gabriel zaczął oddychać, a właściwie najpierw to usłyszał. Wtedy dopiero odważył się otworzyć oczy i zrozumieć, że kamień naprawdę posiadał wielką moc. Przyglądał się czarodziejowi, który był strasznie blady, choć nie było czemu się dziwić. Wyciągnął z płaszcza swoją piersiówkę bezdenną i podał mężczyźnie na chwilę, żeby ten się z niej napił.
– Pij, pomoże tobie w nabraniu kolorów na twarzy – uśmiechnął się przyjaźnie, a przy tym zerkał i na pannę Tonks (o której nie wiedział jeszcze, że była siostrą Gabriela). Potem rzecz jasna wrócił piersiówkę na swoje miejsce. – Myślę, że powinniśmy opić to nasze małe zwycięstwo. Mam nadzieję, że wpadniecie na domową ognistą do Macmillanów– zaproponował po chwili. – Na tę chwilę zostawiam was samych – stwierdził, cofając się o kilka kroków. – Gdybyście czegoś potrzebowali, piszcie. Widzimy się wkrótce – dodał, zanim skorzystał ze swojej miotły.
|zt
To był bardzo ładny wątek
Należało się jednak skupić nad tym, co było teraz najważniejsze. Czas ponoć uciekał. Jego spojrzenie padło na ciało należące do Gabriela, którego ledwie poznawał, ale mimo wszystko widok był wyjątkowo smutny. Reakcja Tonks trochę go zaniepokoiła. Prawie ją przytrzymał, bo widział, że bardzo zareagowała na widok czarodzieja. Wsłuchiwał się także w polecenia wydawane przez Ministra, a kiedy padło na niego, odszedł ze Steffenem po wodę. Chciał jednak wyręczyć mężczyznę, bo widział, że ten nie był w najlepszym stanie. Nigdy nie miał okazji słuchać przy tym pieśni feniksa… ani tym bardziej patrzeć na kamień wskrzeszenia, ani tym bardziej być przy rytuale zwracania zabranego przez los życia. Miał nadzieję, że to naprawdę pomoże. Długą chwilę wpatrywał się w kolory kamienia. Nigdy nie widział takiego spektaklu barw. Zaistniała sytuacja naprawdę go przejęła. Jego zachwyt jednak minął przy nagłym wybuchu światła, przy którym musiał przymknąć oczy i trzymał je zamknięte przez jakiś czas. Czy aby na pewno to wszystko podziałało? Czy to tak wyglądało wracanie osoby do żywych?
Dopiero po kolejnej chwili zauważył, że Gabriel zaczął oddychać, a właściwie najpierw to usłyszał. Wtedy dopiero odważył się otworzyć oczy i zrozumieć, że kamień naprawdę posiadał wielką moc. Przyglądał się czarodziejowi, który był strasznie blady, choć nie było czemu się dziwić. Wyciągnął z płaszcza swoją piersiówkę bezdenną i podał mężczyźnie na chwilę, żeby ten się z niej napił.
– Pij, pomoże tobie w nabraniu kolorów na twarzy – uśmiechnął się przyjaźnie, a przy tym zerkał i na pannę Tonks (o której nie wiedział jeszcze, że była siostrą Gabriela). Potem rzecz jasna wrócił piersiówkę na swoje miejsce. – Myślę, że powinniśmy opić to nasze małe zwycięstwo. Mam nadzieję, że wpadniecie na domową ognistą do Macmillanów– zaproponował po chwili. – Na tę chwilę zostawiam was samych – stwierdził, cofając się o kilka kroków. – Gdybyście czegoś potrzebowali, piszcie. Widzimy się wkrótce – dodał, zanim skorzystał ze swojej miotły.
|zt
To był bardzo ładny wątek
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy Harold odezwał się do Keatona i Jamie zapraszając ich na spotkanie uniosła wzrok na mężczyznę, a później przeniosła go na Keata unosząc niemrawo kącik ust ku górze.
Była zmęczona i wiedziała, że to właśnie zmęczenie sprawia, że zaklęcie nie działa a skupienie jej nadal wędruje w kierunku brata. Wiedziała jednak, że jest w stanie rzucić je poprawnie. Robiła to już przecież wcześniej nie raz. Słowa Anthony'ego sprawiły, że przeniosła na niego uwagę znad ręki na której się skupiała.
- Dziękuję, Anthony. - powiedziała jedynie odprowadzając go spojrzeniem po czym na nowo skupiła się na dłoni, którą podtrzymywała. Zmarszczyła jasne brwi biorąc wdech w płuca. Musiała się skupić, chociaż było to niezmiernie trudne. Potrzebowała chwili, oddechu, skupienia, wszystkiego tego po co zawsze sięgała. Ale sytuacja była teraz inna. Nadal drżała, wstrzymując oddech, jakby bojąc się, że jej Gabrielowi może się jeszcze pogorszyć. Ale nie wyglądało na to. Przynajmniej na razie. Poprawiła uścisk na białej różdżce, która była z nią już jakiś czas i jak na razie sprawowała się bez zarzutów. Chociaż wiedziała, że pierwsza którą otrzymała wzmacniała magię leczniczą. Ta zdawała się działać lepiej przy urokach jakby wiedząc, że Justine właśnie w nich będzie pokładać większą wiarę i razem z nimi spędzać więcej czasu.
- Fractura Texta.- powtórzyła uparcie raz jeszcze, wskazując rękę Steffena, przyciskając do niej końcówkę białej różdżki w duchu prosząc o to, żeby zaklęcie tym razem zadziałało. Musieli być wykończeni. Wszyscy. Steffen pewnie też chciał wrócić do domu i odpocząć, chociaż nie była pewna, czy jego ponadprzeciętny entuzjazm pozwalał mu kiedykolwiek odpoczywać. Skupiła się jednak, odsuwając od siebie myśli chcąc, by urok tym razem zadziałał.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Nie umiała grać na flecie. Spodziewała się, że nie jest to specjalnie różne od gwizdka na psy. Może prosty dźwięk wystarczy? Wzieła płytki oddech i wydała dźwięk z instrumentu, który szybko przywołał oczekiwany efekt. Faweks wstąpił jakby prosto z nieba, pokazując swoje jasne, płonące niemal skrzydła i osiadł na piersi mężczyzny o osiniałych ustach. Gabriel. Nie spodziewała się, że to właśnie jego stracili dzisiejszej nocy. Pieśń feniksa rozbiła głuchotę, powoli wracając na twarz mężczyzny ciepłe kolory, a Marcella aż przymknęła oczy lekko, gdy wydawało się, że wokół podniósł się ciepły wiatr. Byli świadkami prawdziwego cudu. Siły, która rozbije nawet najstraszniejsze zaklęcia i oni byli w jej posiadaniu. Dzisiejsza noc udowadniała, że byli silniejsi, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Kobieta zacisnęła dłoń na flecie, który spoczywał w jej dłoniach. To był tak długi, ciężki dzień, przyniósł cierpienie i radość. I przyniósł nadzieję. Cała gama emocji gromadziła się i narastała pokazując, że czekają ich trudne czasy. Może najtrudniejsze z jakimi mieli dotąd stawić czoła, choć trudno było sobie wyobrazić coś trudniejszego niż paskudne anomalie i fanatyczny Grinderwald. Nie chciała przerywać naprawdę pięknego momentu rodzinnego, który wywołał na jej twarzy łagodny uśmiech. Czego mogłaby się spodziewać jeszcze poza zadziornym uśmiechem, nawet na granicy śmierci u aurora z przedziwnym poczuciem humoru, przez które nawet przez chwilę się uśmiechała. Odwróciła twarz do Keata i kiwnęła lekko głową.
- Jasne. - Moze nie była pewna czy znajdą cokolwiek ciekawego wśród tych zapisków, jednak warto było sprawdzić. Każda wskazówka była w tej chwili przydatna i mogła stać się kluczowa na sam koniec. Na razie schowała dziennik. To nie był jego dzień. Jego treść trzeba było przejrzeć na spokojnie, bez pośpiechu, bo w takich emocjach mogło okazać się, że coś przegapią. A skoro Keat zgłosił się na ochotnika... Przynajmniej będzie miała towarzystwo. Ostatecznie podeszła do Floreana, milczącego przez większość zdarzenia. Też był nieco potłuczony, pamiętała ten moment wyrzucenia z wagonika. - Wszystko u Ciebie w porządku? - spytała. - Potrzebujesz jakiegoś eliksiru?
- Jasne. - Moze nie była pewna czy znajdą cokolwiek ciekawego wśród tych zapisków, jednak warto było sprawdzić. Każda wskazówka była w tej chwili przydatna i mogła stać się kluczowa na sam koniec. Na razie schowała dziennik. To nie był jego dzień. Jego treść trzeba było przejrzeć na spokojnie, bez pośpiechu, bo w takich emocjach mogło okazać się, że coś przegapią. A skoro Keat zgłosił się na ochotnika... Przynajmniej będzie miała towarzystwo. Ostatecznie podeszła do Floreana, milczącego przez większość zdarzenia. Też był nieco potłuczony, pamiętała ten moment wyrzucenia z wagonika. - Wszystko u Ciebie w porządku? - spytała. - Potrzebujesz jakiegoś eliksiru?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Nieprzyjemna podróż świstoklikiem była niczym w porównaniu do wszystkiego co przeżyliśmy w banku. Nawet nie chciałem się zastanawiać jak wydobędę pieniądze ze swojej skrytki skoro już figurę na liście goblinów jako złodziej – w takich momentach naprawdę docenia się inne wartości poza pieniędzmi. Odetchnąłem, dotykając znajomej ziemi. Widok lorda Longbottoma też był na swój sposób kojący; oznaczał koniec naszej wyprawy, oby tylko pozytywny. Puszczałem słowa ministra mimo uszu, wzrok skupiając na białym prześcieradle, domyślając się co jest pod nim. Na początku delikatnie złapałem za martwe ciało Gabriela, uświadamiając sobie, że mimo wszystko jest to dość ciężkie ciało, więc wzmocniłem uścisk i przeniosłem go tam gdzie życzył sobie Longbottom. Patrzyłem z niedowierzaniem na zmartwychwstanie, coś niesamowitego, to przyćmiewało wszystkie nieszczęścia jakie do tej pory przeżyłem. Powrót zmarłych zza grobu jest możliwy, a przecież wciąż nam się wmawia, że czarodzieje nie są w stanie przejść tej granicy, nawet za pomocą magii. Zapomniałem o wszystkim wokół. Dopiero słowa Marceli sprowadziły mnie na ziemię. - Tak. Do wesela się zagoi - odparłem, zmuszając się na lekki uśmiech. W zasadzie nie mieliśmy powodu do smutku, nawet nasze problemy po włamaniu do Gringotta były niczym w porównaniu ze sprowadzeniem człowieka ze świata umarłych. - Nie, naprawdę wszystko w porządku, dzięki - zapewniłem, a choć faktycznie czułem się poobijany, wierzyłem, że parę dni odpoczynku wystarczy, żeby się z tego wyleczyć. - Niesamowite, prawda? - Spojrzałem na Marcelę wyraźnie zafascynowany tym co przed chwilą się wydarzyło. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem taką radość. Mógłbym tak stać i zachwycać się jeszcze długo, ale ostatecznie stwierdziłem, że przyszedł już najwyższy czas na powrót do domów. Szczególnie Gabriel i Justine mieli wiele do przetrawienia. - Czas wracać do domu. Do zobaczenia u Anthony'ego - Nawet nie zakładałem, że Marcela może tam nie przyjść. Nam wszystkim należał się odpoczynek.
zt, dzięki za grę <3
zt, dzięki za grę <3
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ponownie zwróciła wzrok w stronę Just i Gabriela. Zapewne niedługo będą mogli już odejść od źródła, które dało mężczyźnie nowe życie. Ale na razie niech skorzysta z jego leczniczych właściwości. Potrzebował tego, zdecydowanie. Nie potrafiła wyobrazić sobie jak bardzo musiało to na niego wpłynąć. Ciekawe czy wrócił jako tamten sam mężczyzna. Kamień wskrzeszenia miał potencjał, którego jeszcze nie znali. I mogło stać się naprawdę wszystko. Właściwie dzisiejszą noc mogli nazwać eksperymentem. - Tak... Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. - Mało rzeczy mogło równać się z takim widokiem. Może jedynie sam początek Oazy był równie niesamowity i przepełniał ogromną siłą, której nigdy dotąd nie znała. Dzisiaj jedynie uśmiechnęła się pod nosem. - Wyśpij się. - Rzuciła łagodnie. W sumie zapomniała nawet o wszystkich sytuacjach, które podniosły jej ciśnienie, choć czuła, że nie do końca się sprawdziła. Nie poniosła wielu strat poza właściwie jej biednym swetrem, zupełnie nieudaną próbą przezwyciężenia mocy wodospadu... Wiedziała jednak dzisiaj, że nie może wrócić do domu. Nie miała pojęcia, gdzie się udać, gdzie pójść, gdzie się zaszyć. A potrzebowała odpoczynku, wyspania się i spokoju. Gdzie nikt nie będzie jej szukał. I będzie musiała przeprosić siostrę i brata za jej nieobecność i zapewne, poszukania policyjne jej osoby. Ale znała jedno miejsce, w którym nigdy nikt by jej nie szukał. I było bardzo blisko. Właściwie rzut kamieniem od Zakazanego Lasu. A nie ma chyba nikogo na świecie kto przyjąłby ją tak ciepło jak jej siostra... O której nawet mało kto wiedział. Jak Ella.
Miała zamiar się pojawić. Potrzebowała chwili odsapnięcia. Odpoczynku, oddechu. Ale przede wszystkim zasłużyła na sen. Odchodząc w stronę przejścia do Zakazanego Lasu, jedynie na chwilę spojrzała w stronę witającego się rodzeństwa, zupełnie jakby nie widzieli się całe wieki. Słodkie... Zastanawiała się co robi teraz Bernie. Pewnie zupełnie się obija i nawet na chwilę nie pomyśli o tym, że cokolwiek jej się stało. Bo przecież się nie stało. Zawsze sobie porazi.
| zt
Miała zamiar się pojawić. Potrzebowała chwili odsapnięcia. Odpoczynku, oddechu. Ale przede wszystkim zasłużyła na sen. Odchodząc w stronę przejścia do Zakazanego Lasu, jedynie na chwilę spojrzała w stronę witającego się rodzeństwa, zupełnie jakby nie widzieli się całe wieki. Słodkie... Zastanawiała się co robi teraz Bernie. Pewnie zupełnie się obija i nawet na chwilę nie pomyśli o tym, że cokolwiek jej się stało. Bo przecież się nie stało. Zawsze sobie porazi.
| zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda