Sklep z zabawkami braci Mineur
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sklep z zabawkami braci Mineur
Bracia Mineur zaadoptowali starą pracownię Selby&Kreuger na sklep z zabawkami. Wielopokoleniowa tradycja pozwoliła im już od dawna cieszyć się ogromnym szacunkiem na rynku modeli i wszelakich wyrobów zabawkowych, ale dopiero teraz mogli wejść z biznesem na ulicę Pokątną.
Lokal jest utrzymany w ciepłych barwach, w wypolerowanej, drewnianej podłodze można się przejrzeć, a regały uginające się pod tworami braci Mineur, pną się aż do samego krańca wysokiego sufitu.
W asortymencie można znaleźć nie tylko proste lalki z akcesoriami czy pluszowe misie; wielkim zainteresowaniem cieszą się również magiczne, drewniane modele, które ożywają po sklejeniu, latawce zmieniające postać w zależności od siły wiatru, magiczne pozytywki z figurkami latających czarownic, samoskaczące piłeczki, kocyki tworzące kokon w czasie zimnych nocy czy figurki bitewne z Pierwszej Wojny Czarodziejów. Jest w czym wybierać!
Lokal jest utrzymany w ciepłych barwach, w wypolerowanej, drewnianej podłodze można się przejrzeć, a regały uginające się pod tworami braci Mineur, pną się aż do samego krańca wysokiego sufitu.
W asortymencie można znaleźć nie tylko proste lalki z akcesoriami czy pluszowe misie; wielkim zainteresowaniem cieszą się również magiczne, drewniane modele, które ożywają po sklejeniu, latawce zmieniające postać w zależności od siły wiatru, magiczne pozytywki z figurkami latających czarownic, samoskaczące piłeczki, kocyki tworzące kokon w czasie zimnych nocy czy figurki bitewne z Pierwszej Wojny Czarodziejów. Jest w czym wybierać!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 1 raz
Skrzywił się. Co też ludzie mieli do rudych? Kompletnie nie rozumiał tych wszystkich uprzedzeń! Jakieś totalne bzdury!
- Hmmm... - zmarszczył brwi, drapiąc się po piegowatym policzku - W takim razie to musi być jakaś anomalia. - pokiwał głową, przywdziewając na twarz minę znawcy, chociaż w gruncie rzeczy to sam nie miał pojęcia co tu się właściwie dzieje - Albo właśnie odkryłeś w sobie talent metamorfomagiczny! Ale to by było ekstra! Znaczy, no... dla ciebie. - bo jednak bycie świadkiem tego wszystkiego było tylko trochę ekscytujące.
- Spokojnie, może bycie mną wcale nie będzie takie straszne? - poklepał go po ramieniu, uśmiechając się blado. Z drugiej strony trochę straszne wydawało mu się już samo to, że w tym momencie było ich dwóch. Co prawda mama Sprout pewnie w końcu by się przyzwyczaiła (miałaby dwa razy więcej nastolatków do przytulania, kochania i karmienia) i papa Sprout by się przyzwyczaił (miałby dwa razy więcej pomocników w aptece), ale czy on sam, Hiacynt Sprout, również by się przyzwyczaił? Ciężko stwierdzić...
- Aha, do Hogwartu. - ufff, cieszył się, że chłopak chociaż na moment się rozpogodził - Jestem Puchonem. - rzekł kiwnąwszy przy tym głową. W tonie jego głosu słychać było dumę, bo przecież Hufflepuff to był świetny dom. Trafiali tam ludzie lojalni i pracowici, a w dodatku pokój wspólny mieli tuż obok kuchni... Nigdy nie rozumiał tych wszystkich żartów ze szlachetnego domu Helgi, ale też nigdy za specjalnie się tym nie przejmował. Znaczna część Sproutów również kończyła szkołę będąc Puchonami. Można rzec, że mieli w Hufflepuffie tradycje sięgające samych korzeni.
- Emmm... to powiemy wszystkim, że jesteś moim bratem, no wiesz, bliźniakiem. - wzruszył ramionami. Przykro mu było patrzeć na smutnego Tośka... albo raczej smutnego siebie (!), ale nie wiedział jak mu pomóc, szczególnie teraz, kiedy znajdowali się w sklepie z zabawkami. Może w innych okolicznościach posadziły go na kozetce i spróbował kilku zaklęć leczniczych, ale tutaj nie było do tego sposobności, zresztą... chłopak już za chwilę ponownie zawył i zanim Hiacynt zdążył mrugnąć zerwał się do biegu, znikając za drzwiami przybytku. Rany, ale to było dziwaczne spotkanie!
/ztx2
- Hmmm... - zmarszczył brwi, drapiąc się po piegowatym policzku - W takim razie to musi być jakaś anomalia. - pokiwał głową, przywdziewając na twarz minę znawcy, chociaż w gruncie rzeczy to sam nie miał pojęcia co tu się właściwie dzieje - Albo właśnie odkryłeś w sobie talent metamorfomagiczny! Ale to by było ekstra! Znaczy, no... dla ciebie. - bo jednak bycie świadkiem tego wszystkiego było tylko trochę ekscytujące.
- Spokojnie, może bycie mną wcale nie będzie takie straszne? - poklepał go po ramieniu, uśmiechając się blado. Z drugiej strony trochę straszne wydawało mu się już samo to, że w tym momencie było ich dwóch. Co prawda mama Sprout pewnie w końcu by się przyzwyczaiła (miałaby dwa razy więcej nastolatków do przytulania, kochania i karmienia) i papa Sprout by się przyzwyczaił (miałby dwa razy więcej pomocników w aptece), ale czy on sam, Hiacynt Sprout, również by się przyzwyczaił? Ciężko stwierdzić...
- Aha, do Hogwartu. - ufff, cieszył się, że chłopak chociaż na moment się rozpogodził - Jestem Puchonem. - rzekł kiwnąwszy przy tym głową. W tonie jego głosu słychać było dumę, bo przecież Hufflepuff to był świetny dom. Trafiali tam ludzie lojalni i pracowici, a w dodatku pokój wspólny mieli tuż obok kuchni... Nigdy nie rozumiał tych wszystkich żartów ze szlachetnego domu Helgi, ale też nigdy za specjalnie się tym nie przejmował. Znaczna część Sproutów również kończyła szkołę będąc Puchonami. Można rzec, że mieli w Hufflepuffie tradycje sięgające samych korzeni.
- Emmm... to powiemy wszystkim, że jesteś moim bratem, no wiesz, bliźniakiem. - wzruszył ramionami. Przykro mu było patrzeć na smutnego Tośka... albo raczej smutnego siebie (!), ale nie wiedział jak mu pomóc, szczególnie teraz, kiedy znajdowali się w sklepie z zabawkami. Może w innych okolicznościach posadziły go na kozetce i spróbował kilku zaklęć leczniczych, ale tutaj nie było do tego sposobności, zresztą... chłopak już za chwilę ponownie zawył i zanim Hiacynt zdążył mrugnąć zerwał się do biegu, znikając za drzwiami przybytku. Rany, ale to było dziwaczne spotkanie!
/ztx2
Heath dalej miał małe święto lasu. Po wizycie w cukierni „Słodka Próżności” , napełnieniu brzucha pysznym ciastkiem i wzięciu paru słodyczy na wynos udało mu się namówić guwernantkę na wizytę w sklepie z zabawkami. Szkoda by było nie skorzystać skoro znaleźli już się na Pokątnej. Normalnie pewnie kobieta w życiu by się nie zgodziła, wiedząc, że chłopiec prawdopodobnie dostanie małpiego rozumu w sklepie i będzie szaleć między regałami, ale tarta waniliowa z wiśniami tak ją optymistycznie nastawiła, że zanim zorientowała się na co się zgadza było już po ptakach. Młody skakał z radości wokół niej i zaczął ją popędzać by szybciej dotrzeć na miejsce. Opiekunka widziała już, że nie da rady odwołać tej wycieczki. Nie, jeśli nie chciała sceny na ulicy z przewodnim krzykiem :”ale obiecaaaałaś”. Westchnęła tylko ciężko i ruszyła za chłopcem. Dużo prościej będzie mu pozwolić i mieć później święty spokój. W międzyczasie zabrała mu jeszcze pakunek z ciastkami, które pozwoliła mu wziąć na później. Nie chciała, żeby je wszystkie pokruszył albo zgubił.
-Jak wejdziemy do środka nie biegaj po sklepie. I uważaj, żeby niczego nie strącić- przestrzegła go zawczasu, nie bardzo licząc, że coś dotrze do blond łepetyny. No, ale próbować zawsze warto, może akurat się uda.
-Będę czekać koło wyjścia, a ty się rozejrzyj. Tylko ostrożnie, dobrze- dodała jeszcze. Nie łudziła się, że nadąży za małym Macmillanem w środku sklepu. Lepiej, żeby sam obejrzał co chciał i potem wrócił do niej. Na pewno ten plan był mniej męczący.
Heath wszedł do sklepu sprężystym krokiem. Rozglądał się tak energicznie, że mogło się wydawać wręcz iż sam sobie ukręci łeb. No a potem, pomknął między regały. Jego celem był regał z figurkami czarodziejów. Po drodze jednak zagapił się na półkę z modelami, które ożywają po sklejeniu. Do tego stopnia się zapatrzył, że z rozpędu wpadł na jakiegoś czarodzieja, odbił się od niego i wylądował na podłodze.
-Przepraszam- mruknął zbierając się z gleby i już miał zamiar pójść gdzieś dalej, ale zainteresowało go co też nieznajomy ogląda, więc starał się coś dojrzeć obok niego.
-Jak wejdziemy do środka nie biegaj po sklepie. I uważaj, żeby niczego nie strącić- przestrzegła go zawczasu, nie bardzo licząc, że coś dotrze do blond łepetyny. No, ale próbować zawsze warto, może akurat się uda.
-Będę czekać koło wyjścia, a ty się rozejrzyj. Tylko ostrożnie, dobrze- dodała jeszcze. Nie łudziła się, że nadąży za małym Macmillanem w środku sklepu. Lepiej, żeby sam obejrzał co chciał i potem wrócił do niej. Na pewno ten plan był mniej męczący.
Heath wszedł do sklepu sprężystym krokiem. Rozglądał się tak energicznie, że mogło się wydawać wręcz iż sam sobie ukręci łeb. No a potem, pomknął między regały. Jego celem był regał z figurkami czarodziejów. Po drodze jednak zagapił się na półkę z modelami, które ożywają po sklejeniu. Do tego stopnia się zapatrzył, że z rozpędu wpadł na jakiegoś czarodzieja, odbił się od niego i wylądował na podłodze.
-Przepraszam- mruknął zbierając się z gleby i już miał zamiar pójść gdzieś dalej, ale zainteresowało go co też nieznajomy ogląda, więc starał się coś dojrzeć obok niego.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Zadanie Rudolfa teoretycznie było proste. Kupić coś na urodziny swojego kuzyna. Był to odgórny rozkaz ojca, który naturalnie nie brał pod uwagę żadnych sprzeciwów swojego syna. Do pewnego momentu plan wydawał się iść dokładnie tak jak trzeba. A przynajmniej do momentu, aż Rudolf skupił się zupełnie na czymś innym, i najnormalniej w świecie zapomniał o swojej misji, którą miał wypełnić. Chłopak nawet sam nie wiedział kiedy nogi pokierowały go do sklepu z zabawkami. Od pewnego momentu wchodził do tych przybytków bardziej odruchowo, bez zastanowienia się nawet, czy będzie czegoś potrzebować z danego sklepu. Już od samego wejścia różnobarwne zabawki rzuciły się mu w oczy, a podniecone piski dzieci sprawiły, że na jego twarzy pojawił się lekki grymas. Wyraźnie było widać, że chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego w jakim miejscu się znalazł, i zaczął się zastanawiać, jak to się stało, że wszedł do tego sklepu. Ostatecznie nie uzyskał odpowiedź na to pytanie, i pewnie już jej nie uzyska, ale z drugiej strony co mu szkodziło pochodzić po sklepie, i pooglądać zabawki. Będzie miał przynajmniej ogólne pojęcie na temat tego jakimi teraz zabawkami bawią się dzieci. Młody Lord krążył po półkach i co jakiś czas zatrzymywał się przy ciekawszych zabawkach, a jego myśli wbrew jego woli uciekły w stronę jego dzieciństwa. Wspominał je jako poprawne, chociaż bez wątpienia kiedy był dzieckiem brakowało mu wielu rzeczy. To całkiem zabawne...szlachcic, który praktycznie jako dziecko mógł mieć wszystko czego chciał, uważał, że czegoś mu brakowało.
W końcu z tych rozmyślań wyrwało go coś, a raczej ktoś. Blondyn poczuł jak ktoś wpada na jego plecy...a raczej nawet ledwo do nich dosięga. Uderzenie było na tyle słabe, że nawet za bardzo nie przesunęła Rudolfa. Jedyne co to lekko się zachwiał, by gwałtownie się odwrócić i popatrzeć na tego kto był sprawcą tego zdarzenia. Błękitne tęczówki chłopaka spoczęły na jakimś małym chłopcu, który właśnie wylądował na ziemi jak długi.
-Uważaj trochę, bo sobie krzywdę zrobisz- Powiedział spokojnie chłopak, wyciągając dłoń w stronę chłopca i pomagając mu tym samym podnieść się z ziemi, odsłaniając tym samym to czemu się właśnie przyglądał. Było to miniaturowe zoo. W niektórych zagrodach chodziły ożywione figurki zwierząt.
-Zwierzęta zawsze jakoś mnie interesowały- Dodał po chwilce milczenia widząc to, że chłopiec najwyraźniej zainteresował się zabawką, którą przed chwilą oglądał młody Abbott
-Czasami ich towarzystwo jest znacznie milsze niż ludzi- Rudolf pamiętał kiedy będąc dzieckiem bawił się ze znikaczami, do tej pory je lubił. Czasami, kiedy było bardzo źle potrafił się im nawet zwierzać, a one odwdzięczały się pięknym świerogtem.
W końcu z tych rozmyślań wyrwało go coś, a raczej ktoś. Blondyn poczuł jak ktoś wpada na jego plecy...a raczej nawet ledwo do nich dosięga. Uderzenie było na tyle słabe, że nawet za bardzo nie przesunęła Rudolfa. Jedyne co to lekko się zachwiał, by gwałtownie się odwrócić i popatrzeć na tego kto był sprawcą tego zdarzenia. Błękitne tęczówki chłopaka spoczęły na jakimś małym chłopcu, który właśnie wylądował na ziemi jak długi.
-Uważaj trochę, bo sobie krzywdę zrobisz- Powiedział spokojnie chłopak, wyciągając dłoń w stronę chłopca i pomagając mu tym samym podnieść się z ziemi, odsłaniając tym samym to czemu się właśnie przyglądał. Było to miniaturowe zoo. W niektórych zagrodach chodziły ożywione figurki zwierząt.
-Zwierzęta zawsze jakoś mnie interesowały- Dodał po chwilce milczenia widząc to, że chłopiec najwyraźniej zainteresował się zabawką, którą przed chwilą oglądał młody Abbott
-Czasami ich towarzystwo jest znacznie milsze niż ludzi- Rudolf pamiętał kiedy będąc dzieckiem bawił się ze znikaczami, do tej pory je lubił. Czasami, kiedy było bardzo źle potrafił się im nawet zwierzać, a one odwdzięczały się pięknym świerogtem.
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Uhm...- mruknął tylko w odpowiedzi, ale przyjął pomoc czarodzieja. Poza tym uważał przecież, nie? Nie wpadł na regał z zabawkami. A to, że ktoś stał w przejściu... cóż tego nie przewidział. No ale w sumie nic się nie stało. Heath był przyzwyczajony nawet do gorszych wywrotek. Takie coś to było nic.
Chłopiec owszem, przyglądał się zabawce, która tak zainteresowała Abotta, ale nie podzielał aż takiego entuzjazmu jak jego rozmówca. Zoo byo ciekawe i w ogóle, ale umówmy się w sklepie było dużo fajniejszych rzeczy. Chociaż zainteresowała go zagroda z miniaturowymi żyrafami, no i oczywiście ta z lamami. Lwy też nie były złe. Tak po przemyśleniu mały Macmillan pomyślał sobie, że fajnie byłoby w sumie mieć takie zoo w domu. Do oglądania czy coś w tym guście. Może kiedyś to przemyśli, ale w sumie chciał zobaczyć coś innego, nie?
-Na pewno są fajne- zgodził się z czarodziejem. W końcu sam spędział dużo czasu z Mithrą. Czasem można było odnieść wrażenie, że pies go pilnuje cały czas na terenie posiadłości Macmillanów.
-Sam mam psa- no w sumie należał do Aydena, ale spędzał dużo czasu z młodym. - to chart szkocki, taki fajny kudłaty- dodał jeszcze jakby nieznajomy był zainteresowany tematem. Kto wie, może akurat był? - I zawsze ma czas, żeby się ze mną bawić...- dorzucił jeszcze. Możliwe, że coś chciał jeszcze dodać na temat swojego zwierzaka, ale przerwał im głośny trzask. Z bardzo bliska. Okazało się, że jakaś zabawka, która wykorzystywała w sobie szkło postanowiła się rozprysnąć na małe kawałeczki. Heath wzdrygnął się i rozejrzał nerwowo. Niby nic nie zrobił, ale zdawał sobie sprawę z tego, że ciężko mu się będzie wytłumaczyć przed opiekunką iż to akurat nie jego wina.
-Może... pójdziemy zobaczyć coś na innych regałach? Na przykład na tamtych, z miniaturami czarodziejów czy coś... - zaproponował spoglądając niepewnie na Abotta. Ucieczka stąd nie była może najlepszym pomysłem, ale to był jedyny na jaki wpadł Heath. W końcu chciałby tu jeszcze kiedyś przyjść, nie?
Chłopiec owszem, przyglądał się zabawce, która tak zainteresowała Abotta, ale nie podzielał aż takiego entuzjazmu jak jego rozmówca. Zoo byo ciekawe i w ogóle, ale umówmy się w sklepie było dużo fajniejszych rzeczy. Chociaż zainteresowała go zagroda z miniaturowymi żyrafami, no i oczywiście ta z lamami. Lwy też nie były złe. Tak po przemyśleniu mały Macmillan pomyślał sobie, że fajnie byłoby w sumie mieć takie zoo w domu. Do oglądania czy coś w tym guście. Może kiedyś to przemyśli, ale w sumie chciał zobaczyć coś innego, nie?
-Na pewno są fajne- zgodził się z czarodziejem. W końcu sam spędział dużo czasu z Mithrą. Czasem można było odnieść wrażenie, że pies go pilnuje cały czas na terenie posiadłości Macmillanów.
-Sam mam psa- no w sumie należał do Aydena, ale spędzał dużo czasu z młodym. - to chart szkocki, taki fajny kudłaty- dodał jeszcze jakby nieznajomy był zainteresowany tematem. Kto wie, może akurat był? - I zawsze ma czas, żeby się ze mną bawić...- dorzucił jeszcze. Możliwe, że coś chciał jeszcze dodać na temat swojego zwierzaka, ale przerwał im głośny trzask. Z bardzo bliska. Okazało się, że jakaś zabawka, która wykorzystywała w sobie szkło postanowiła się rozprysnąć na małe kawałeczki. Heath wzdrygnął się i rozejrzał nerwowo. Niby nic nie zrobił, ale zdawał sobie sprawę z tego, że ciężko mu się będzie wytłumaczyć przed opiekunką iż to akurat nie jego wina.
-Może... pójdziemy zobaczyć coś na innych regałach? Na przykład na tamtych, z miniaturami czarodziejów czy coś... - zaproponował spoglądając niepewnie na Abotta. Ucieczka stąd nie była może najlepszym pomysłem, ale to był jedyny na jaki wpadł Heath. W końcu chciałby tu jeszcze kiedyś przyjść, nie?
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Kiedy chłopiec zaczął opowiadać o swoim psie, Rudolf uśmiechnął się lekko.
-Na pewno miałeś więcej możliwości zabawy ze swoim psem, niż ja ze znikaczami- Te grube kolibry, pomimo tego, że piękne, to nie reprezentowały sobą zbyt wiele opcji do zabawy. Oczywiście chłopak lubił słuchać ich świergotu, ale jako dziecko chciałby zrobić z nimi coś znacznie więcej.
-Sam chciałem mieć psa...ale nigdy się tego nie doczekałem- Blondyn czasami tak bardzo zazdrościł niektórym dzieciom tego, że były dziećmi. Może i było to głupie, ale on sam jako takiego dzieciństwa nie miał. Częściej spędzał czas na naukach etykiety, niż na beztroskich zabawach. Dlatego też nic dziwnego, że jeżeli już udało mu się pobawić, to robił to w sposób, który w żaden sposób nie podobał się jego rodzicom. Chociaż on sam do tej pory nie rozumiał czemu tylko jego bawiło rzucanie żabami we wszystkich ludzi, którzy stanęli na jego drodze.
W pewnym momencie do uszu chłopaka dotarł głośny trzask tłuczonego szkła. Czarodziej odruchowo pochwycił swoją różdżkę w dłoń, ale kiedy odkrył, że to tylko jakaś zabawka była powodem tego zamieszania odetchnął poniekąd z ulgą. Chociaż domyślał się czym to wszystko mogło być spowodowane.
-Emmmm...co...a...tak- Mruknął cicho kiedy usłyszał głos chłopca. Rudolf pokręcił lekko głową, aby odrzucić od siebie męczące myśli o anomaliach, które stawały się o zgrozo coraz częstszym zjawiskiem.
Zgodnie z propozycją chłopca, Rudolf poszedł posłusznie za nim do regału, gdzie stały ożywione figurki czarodziejów. Błękitne tęczówki chłopaka przyglądały się im uważnie, po czym sam zdał sobie z czegoś ważnego sprawę.
-Rodzice ci nie mówili, że teraz trochę niebezpiecznie jest rozmawiać z nieznajomymi?- Zapytał się w końcu i skierował wzrok na chłopca. Oczywistym było to, że Rudolf nie miał złych zamiarów, i nie chciał nikogo skrzywdzić, ale chłopiec w końcu może trafić na kogoś, kto nie będzie tak miły wobec niego.
-Gdzie oni są tak w ogóle?- Zadał kolejne pytanie po czym zaczął rozglądać się uważnie po sklepie, licząc na to, iż zauważy gdzieś rodziców chłopca.
-Na pewno miałeś więcej możliwości zabawy ze swoim psem, niż ja ze znikaczami- Te grube kolibry, pomimo tego, że piękne, to nie reprezentowały sobą zbyt wiele opcji do zabawy. Oczywiście chłopak lubił słuchać ich świergotu, ale jako dziecko chciałby zrobić z nimi coś znacznie więcej.
-Sam chciałem mieć psa...ale nigdy się tego nie doczekałem- Blondyn czasami tak bardzo zazdrościł niektórym dzieciom tego, że były dziećmi. Może i było to głupie, ale on sam jako takiego dzieciństwa nie miał. Częściej spędzał czas na naukach etykiety, niż na beztroskich zabawach. Dlatego też nic dziwnego, że jeżeli już udało mu się pobawić, to robił to w sposób, który w żaden sposób nie podobał się jego rodzicom. Chociaż on sam do tej pory nie rozumiał czemu tylko jego bawiło rzucanie żabami we wszystkich ludzi, którzy stanęli na jego drodze.
W pewnym momencie do uszu chłopaka dotarł głośny trzask tłuczonego szkła. Czarodziej odruchowo pochwycił swoją różdżkę w dłoń, ale kiedy odkrył, że to tylko jakaś zabawka była powodem tego zamieszania odetchnął poniekąd z ulgą. Chociaż domyślał się czym to wszystko mogło być spowodowane.
-Emmmm...co...a...tak- Mruknął cicho kiedy usłyszał głos chłopca. Rudolf pokręcił lekko głową, aby odrzucić od siebie męczące myśli o anomaliach, które stawały się o zgrozo coraz częstszym zjawiskiem.
Zgodnie z propozycją chłopca, Rudolf poszedł posłusznie za nim do regału, gdzie stały ożywione figurki czarodziejów. Błękitne tęczówki chłopaka przyglądały się im uważnie, po czym sam zdał sobie z czegoś ważnego sprawę.
-Rodzice ci nie mówili, że teraz trochę niebezpiecznie jest rozmawiać z nieznajomymi?- Zapytał się w końcu i skierował wzrok na chłopca. Oczywistym było to, że Rudolf nie miał złych zamiarów, i nie chciał nikogo skrzywdzić, ale chłopiec w końcu może trafić na kogoś, kto nie będzie tak miły wobec niego.
-Gdzie oni są tak w ogóle?- Zadał kolejne pytanie po czym zaczął rozglądać się uważnie po sklepie, licząc na to, iż zauważy gdzieś rodziców chłopca.
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Heath otworzył szerzej oczy. Umówmy się dla Macmillana znikacze były całkiem ciekawymi stworzonkami.
-Znikaczami? Takimi prawdziwymi? Nie bały się Ciebie?- zasypał pytaniami czarodzieja. Miejmy tylko nadzieję, że ten nie będzie miał nic przeciwko odpowiadaniu na sto pytań Heatha.
-Faktycznie tak szybko latają? Zygzakują? - dorzucił kolejne pytania jak tylko wziął wdech. Nigdy nie widział na żywo znikacza. No i wszystko wskazywało, że z jego temperamentem to raczej nie będzie możliwe. Przynajmniej póki co.
-No... w sumie to on tak do końca nie jest mój, ale wszędzie za mną chodzi, więc to tak jakby był, prawda?- spojrzał z ukosa na Rudolfa tak jakby czekał na jego opinię w temacie tego czyją własnością jest rzeczone zwierzę.
W sumie Heath nie zdawał sobie z tego sprawy, ale miał dużo szczęścia w tym, że był akurat Macmillanem. Chyba tylko lordowie z tego rodu mogli powiedzieć, że mieli takie w miarę normalne dzieciństwo. Chociaż może jeszcze jakieś rodziny by się znalazły. No ale przynajmniej nie zadręczano go jakoś bardzo zagadnieniami etykiety. Co prawda Macmillanowie kładli duży nacisk na różne aktywności ruchowe, ale to Heathowi w ogóle nie przeszkadzało. Co do samego rzucania żabami, to pewnie znalazłby w Heathu niezłego kompana do takich zabaw.
Gdy doszli do regału z figurkami czarodziejów Heath przez chwilę przyglądał się wyjątkowo zaciekłemu pojedynkowi między dwoma starszymi mężczyznami.
-Hmmm? - odwrócił na chwilę wzrok od potyczki, żeby spojrzeć na swojego rozmówcę. - Och... ale przecież jesteśmy w środku sklepu, gdzie jest dużo osób... - wzruszył ramionami. Gdyby był faktycznie na jakimś odludziu to faktycznie może by nie podchodził tak blisko. Z drugiej jednak strony wtedy guwernantka zazwyczaj starała się być w takich sytuacjach stosunkowo blisko niego.
-Pewnie w domu...- odpowiedział beztrosko. W końcu pytał o rodziców. No ale zanim Rudolf zdążył jakoś spanikować dodał jeszcze - moja opiekunka czeka na mnie niedaleko wyjścia. - powiedział wskazując przy okazji głową kierunek w którym powinien spojrzeć Rudolf, żeby dojrzeć kobietę o której mowa.
-Znikaczami? Takimi prawdziwymi? Nie bały się Ciebie?- zasypał pytaniami czarodzieja. Miejmy tylko nadzieję, że ten nie będzie miał nic przeciwko odpowiadaniu na sto pytań Heatha.
-Faktycznie tak szybko latają? Zygzakują? - dorzucił kolejne pytania jak tylko wziął wdech. Nigdy nie widział na żywo znikacza. No i wszystko wskazywało, że z jego temperamentem to raczej nie będzie możliwe. Przynajmniej póki co.
-No... w sumie to on tak do końca nie jest mój, ale wszędzie za mną chodzi, więc to tak jakby był, prawda?- spojrzał z ukosa na Rudolfa tak jakby czekał na jego opinię w temacie tego czyją własnością jest rzeczone zwierzę.
W sumie Heath nie zdawał sobie z tego sprawy, ale miał dużo szczęścia w tym, że był akurat Macmillanem. Chyba tylko lordowie z tego rodu mogli powiedzieć, że mieli takie w miarę normalne dzieciństwo. Chociaż może jeszcze jakieś rodziny by się znalazły. No ale przynajmniej nie zadręczano go jakoś bardzo zagadnieniami etykiety. Co prawda Macmillanowie kładli duży nacisk na różne aktywności ruchowe, ale to Heathowi w ogóle nie przeszkadzało. Co do samego rzucania żabami, to pewnie znalazłby w Heathu niezłego kompana do takich zabaw.
Gdy doszli do regału z figurkami czarodziejów Heath przez chwilę przyglądał się wyjątkowo zaciekłemu pojedynkowi między dwoma starszymi mężczyznami.
-Hmmm? - odwrócił na chwilę wzrok od potyczki, żeby spojrzeć na swojego rozmówcę. - Och... ale przecież jesteśmy w środku sklepu, gdzie jest dużo osób... - wzruszył ramionami. Gdyby był faktycznie na jakimś odludziu to faktycznie może by nie podchodził tak blisko. Z drugiej jednak strony wtedy guwernantka zazwyczaj starała się być w takich sytuacjach stosunkowo blisko niego.
-Pewnie w domu...- odpowiedział beztrosko. W końcu pytał o rodziców. No ale zanim Rudolf zdążył jakoś spanikować dodał jeszcze - moja opiekunka czeka na mnie niedaleko wyjścia. - powiedział wskazując przy okazji głową kierunek w którym powinien spojrzeć Rudolf, żeby dojrzeć kobietę o której mowa.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Rudolfa nie dziwiło już to, że ludzie tak optymistycznie reagowali na wiadomość, że chłopak miał okazję, spędzić swoje dzieciństwo w towarzystwie znikaczy. Już jakiś czas temu zrozumiał, że te małe okrągłe ptaszki budzą sporo zachwytu. On sam patrzył na to w trochę inny sposób były dla niego raczej czymś naturalnym, i normalnym Nic dziwnego. Widywał je tak naprawdę codziennie. W takim wypadku nawet tak piękne stworzenia mogą się znudzić.
-Przywykły do obecności drugiego człowieka. Wiedzą, że z naszej strony nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Chociaż nie przeczę, że zdecydowana większość trzyma dystans- Jak by na to nie spojrzeć były to dzikie stworzenia, które najbardziej dbały o swoje bezpieczeństwo.
-Chociaż jest kilka znikaczy, które nie boją się ludzi i można podziwiać je z bliska- Czasami nawet kiedy mają dobry nastrój można je nakarmić.
-Co do ich szybkości...sam do tej pory jestem w szoku, że chociaż wyglądają na ciężkie potrafią naprawdę sprawnie latać, i złapanie ich nie jest wcale takie proste jak może się wydawać- Rudolf bardzo często wypowiadał się o tych ptakach nazywając je grubymi kolibrami. Doprowadzało to często jego ojca do białej gorączki, ponieważ ten uważał, że jego syn za grosz nie ma szacunku do tych pięknych stworzeń. Nie była to prawda. Lubił znikacze, i to właśnie z nimi wiązał większość swoich wspomnień z dzieciństwa.
Kiedy jego mały towarzysz wyraził swoje zdziwienie temu dlaczego Rudolf zmartwił się tym, iż chłopiec był sam, blondyn jedyne co to pokręcił lekko głową i westchnął cicho.
-Wbrew pozorom w tłumie czasami łatwiej jest zrobić coś złego, niż w chwili kiedy jest tylko kilka osób- To był fakt. Historia znała przypadki kiedy mordercy atakowali w tłumie, z ukrycia, a ofiara nim zdążyła się zorientować co właśnie zaszło, życie z niej już uciekało.
-Pewnie wolałbyś, aby to rodzice byli tutaj z tobą?- Zapytał się zaciekawiony Rudolf. On sam doskonale pamiętał czas kiedy wszędzie chodził z guwernantką, bo jego rodzice "nie mieli czasu" w zasadzie nigdy go nie mieli. Było to trochę straszne, ale Rudolf tak naprawdę nigdy nie poznał dobrze swoich rodziców, a i oni nie poznali swojego własnego syna. Niestety wszystko miało swoją cenę, tylko czy cena bycia szlachetnie urodzonym nie była przypadkiem zbyt wysoka?
-Przywykły do obecności drugiego człowieka. Wiedzą, że z naszej strony nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Chociaż nie przeczę, że zdecydowana większość trzyma dystans- Jak by na to nie spojrzeć były to dzikie stworzenia, które najbardziej dbały o swoje bezpieczeństwo.
-Chociaż jest kilka znikaczy, które nie boją się ludzi i można podziwiać je z bliska- Czasami nawet kiedy mają dobry nastrój można je nakarmić.
-Co do ich szybkości...sam do tej pory jestem w szoku, że chociaż wyglądają na ciężkie potrafią naprawdę sprawnie latać, i złapanie ich nie jest wcale takie proste jak może się wydawać- Rudolf bardzo często wypowiadał się o tych ptakach nazywając je grubymi kolibrami. Doprowadzało to często jego ojca do białej gorączki, ponieważ ten uważał, że jego syn za grosz nie ma szacunku do tych pięknych stworzeń. Nie była to prawda. Lubił znikacze, i to właśnie z nimi wiązał większość swoich wspomnień z dzieciństwa.
Kiedy jego mały towarzysz wyraził swoje zdziwienie temu dlaczego Rudolf zmartwił się tym, iż chłopiec był sam, blondyn jedyne co to pokręcił lekko głową i westchnął cicho.
-Wbrew pozorom w tłumie czasami łatwiej jest zrobić coś złego, niż w chwili kiedy jest tylko kilka osób- To był fakt. Historia znała przypadki kiedy mordercy atakowali w tłumie, z ukrycia, a ofiara nim zdążyła się zorientować co właśnie zaszło, życie z niej już uciekało.
-Pewnie wolałbyś, aby to rodzice byli tutaj z tobą?- Zapytał się zaciekawiony Rudolf. On sam doskonale pamiętał czas kiedy wszędzie chodził z guwernantką, bo jego rodzice "nie mieli czasu" w zasadzie nigdy go nie mieli. Było to trochę straszne, ale Rudolf tak naprawdę nigdy nie poznał dobrze swoich rodziców, a i oni nie poznali swojego własnego syna. Niestety wszystko miało swoją cenę, tylko czy cena bycia szlachetnie urodzonym nie była przypadkiem zbyt wysoka?
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No umówmy się, znikacze to nie było takie pierwsze lepsze zwierzątko domowe. Nie były raczej zbyt powszechne nawet w naturze. Dość powiedzieć, że Heath znikacze widział tylko na kartach wielkiej księgi o quidditchu.
-Mhm- mruknął w odpowiedzi dając znać, że słucha czarodzieja. No ale potem Rudolf nadmienił, że jest parę oswojonych sztuk.
-Na prawdę? Przychodzą do ręki? - widać było ewidentnie, że chciałby się z takimi ptaszkami zaprzyjaźnić. Szkoda tylko, że znikacze prawdopodobnie nie docenią towarzystwa chłopca, który raczej należał do tych bardziej energicznych dzieci. Marne szanse by jakiś pierzak miał do niego podlecieć. Prędzej wszystkie będą uciekać w popłochu. No a przynajmniej trzymać dystans.
-W sumie musiały być szybkie i zwrotne, skoro były wykorzystywane w quidditchu. Chociaż wtedy chyba miotły były wolniejsze i bardziej... toporne- zauważył dodatkowo. W sumie tylko dlatego wiedział, że istnieje coś takiego jak znikacz, bo był używany w quidditchu.
No, ale czarodziej postanowił zmienić temat. Można było odnieść wrażenie, że chłopiec nic sobie nie robi z ostrzeżeń. Może po prostu był lekkomyslny, albo zwyczajnie uznał, że nie ma co się zamartwiać na zapas, kto wie?
-No...- mruknął i na chwilę zebrał myśli - na ulicy pewnie tak, ale pewnie są jakieś zaklęcia ochronne czy ostrzegawcze czy coś w tym guście. Inaczej pewnie by cały sklep już dawno wynieśli, a przynajmniej tak mi się wydaje - zauważył, ale nie zamierzał dłużej ciągnąć tematu. W końcu Rudolf nie był jego ojcem, ani wujkiem, żeby musiał go słuchać. W każdym razie go nie znał.
Zanim Rudolf zadał kolejne pytanie wzrok Heatha przykuły figurki smoków, a najbardziej taki jeden czerwony. Może dlatego, że miał jaśniejsze kolory.
-Och, pewnie, że bym wolał, ale tata akurat był zajęty- wzruszył ramionami. W sumie Heath nie miał na co narzekać. Ayden poświęcał mu tyle czasu ile tylko był wstanie, a trzeba przyznać, że starał się go wygospodarować jak najwięcej, żeby spędzać czas ze swoim synem. Może w pewnym sensie chciał mu wynagrodzić brak matki? Kto wie?
-Mhm- mruknął w odpowiedzi dając znać, że słucha czarodzieja. No ale potem Rudolf nadmienił, że jest parę oswojonych sztuk.
-Na prawdę? Przychodzą do ręki? - widać było ewidentnie, że chciałby się z takimi ptaszkami zaprzyjaźnić. Szkoda tylko, że znikacze prawdopodobnie nie docenią towarzystwa chłopca, który raczej należał do tych bardziej energicznych dzieci. Marne szanse by jakiś pierzak miał do niego podlecieć. Prędzej wszystkie będą uciekać w popłochu. No a przynajmniej trzymać dystans.
-W sumie musiały być szybkie i zwrotne, skoro były wykorzystywane w quidditchu. Chociaż wtedy chyba miotły były wolniejsze i bardziej... toporne- zauważył dodatkowo. W sumie tylko dlatego wiedział, że istnieje coś takiego jak znikacz, bo był używany w quidditchu.
No, ale czarodziej postanowił zmienić temat. Można było odnieść wrażenie, że chłopiec nic sobie nie robi z ostrzeżeń. Może po prostu był lekkomyslny, albo zwyczajnie uznał, że nie ma co się zamartwiać na zapas, kto wie?
-No...- mruknął i na chwilę zebrał myśli - na ulicy pewnie tak, ale pewnie są jakieś zaklęcia ochronne czy ostrzegawcze czy coś w tym guście. Inaczej pewnie by cały sklep już dawno wynieśli, a przynajmniej tak mi się wydaje - zauważył, ale nie zamierzał dłużej ciągnąć tematu. W końcu Rudolf nie był jego ojcem, ani wujkiem, żeby musiał go słuchać. W każdym razie go nie znał.
Zanim Rudolf zadał kolejne pytanie wzrok Heatha przykuły figurki smoków, a najbardziej taki jeden czerwony. Może dlatego, że miał jaśniejsze kolory.
-Och, pewnie, że bym wolał, ale tata akurat był zajęty- wzruszył ramionami. W sumie Heath nie miał na co narzekać. Ayden poświęcał mu tyle czasu ile tylko był wstanie, a trzeba przyznać, że starał się go wygospodarować jak najwięcej, żeby spędzać czas ze swoim synem. Może w pewnym sensie chciał mu wynagrodzić brak matki? Kto wie?
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
-kilka z nich jest oswojonych, i jeżeli umie się zachować odpowiedni spokój, to tak...jest to całkiem możliwe- To zawsze było ciekawe zjawisko. Tęskniliśmy za czymś czego nigdy nie doświadczyliśmy, zazdrościliśmy innym ludziom, ale rzadko kiedy sami potrafiliśmy doceni to co mamy. A przynajmniej tak bywa do momentu aż tego nie utracimy. Z ludzi często wychodzi brak wdzięczności, ale najwyraźniej tak byliśmy już zbudowani.
-Dlatego kiedy ja byłem dzieckiem, wolałem łapać żaby. Były wolniejsze- A potem rzucał tymi żabami we wszystko co się rusza. To wspomnienie często wywoływało uśmiech na twarzy Rudolfa. Jego dzieciństwo nie było ani proste, ani beztroskie. Zawsze był otaczany przez etykietę, i tłumaczenie co mu wolno, a czego nie wolno było robić. Chciał nie chciał musiał się do tego w pewien sposób dostosować, chociaż bywały chwile, w których potrafił się zapędzić, i powiedział coś szybciej niż pomyślał. Rodzina te zachowania zrzuciła na jego nerwicę, nie chcieli dotrzeć, że być może był to był krzyk rozpaczy ich jedynego syna...syna, który o coś prosił, ale nikt nie chciał go słuchać.
-Bystry z ciebie chłopak...- Powiedział Rudolf kiedy usłyszał teorię chłopca o tym, że przecież sklep musi być w jakiś sposób chroniony. W zasadzie teraz wybił mu z dłoni jaką kolwiek opcję postawienia na swoim...czyli na tym, że są niebezpieczne czasy i trzeba po prostu na siebie uważać. Natomiast kiedy młody lord usłyszał, że ojciec chłopca nie miał czasu, aby przyjść z nim do tego miejsca, sam westchnął cicho i spuścił delikatnie głowę.
-Mój ojciec też nie miał na takie rzeczy czasu- Tak Rudolf rozumiał, że zajmował poważny urząd, że musiał zająć się poważniejszymi rzeczami...ale co może być ważniejsze od własnego syna? Może Rudolf tak na to patrzył bo naprawdę nie dorósł jeszcze do pewnych rzeczy, nie był w stanie wszystkiego zrozumieć, może to nawet dobrze, że ojciec odsuwał go od wszystkiego co było istotne, ograniczając jego rolę w rodzie, do znalezienia sobie żony i spłodzenia syna.
-Dlatego kiedy ja byłem dzieckiem, wolałem łapać żaby. Były wolniejsze- A potem rzucał tymi żabami we wszystko co się rusza. To wspomnienie często wywoływało uśmiech na twarzy Rudolfa. Jego dzieciństwo nie było ani proste, ani beztroskie. Zawsze był otaczany przez etykietę, i tłumaczenie co mu wolno, a czego nie wolno było robić. Chciał nie chciał musiał się do tego w pewien sposób dostosować, chociaż bywały chwile, w których potrafił się zapędzić, i powiedział coś szybciej niż pomyślał. Rodzina te zachowania zrzuciła na jego nerwicę, nie chcieli dotrzeć, że być może był to był krzyk rozpaczy ich jedynego syna...syna, który o coś prosił, ale nikt nie chciał go słuchać.
-Bystry z ciebie chłopak...- Powiedział Rudolf kiedy usłyszał teorię chłopca o tym, że przecież sklep musi być w jakiś sposób chroniony. W zasadzie teraz wybił mu z dłoni jaką kolwiek opcję postawienia na swoim...czyli na tym, że są niebezpieczne czasy i trzeba po prostu na siebie uważać. Natomiast kiedy młody lord usłyszał, że ojciec chłopca nie miał czasu, aby przyjść z nim do tego miejsca, sam westchnął cicho i spuścił delikatnie głowę.
-Mój ojciec też nie miał na takie rzeczy czasu- Tak Rudolf rozumiał, że zajmował poważny urząd, że musiał zająć się poważniejszymi rzeczami...ale co może być ważniejsze od własnego syna? Może Rudolf tak na to patrzył bo naprawdę nie dorósł jeszcze do pewnych rzeczy, nie był w stanie wszystkiego zrozumieć, może to nawet dobrze, że ojciec odsuwał go od wszystkiego co było istotne, ograniczając jego rolę w rodzie, do znalezienia sobie żony i spłodzenia syna.
Rudolf Abbott
Zawód : Stażysta w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Czasami lepiej umrzeć od razu, niż każdego dnia po trochu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To, że pierzaste zwierzaki przyszłyby do jego ręki to jedno. Heath zastanawiał się, jakby to było złapać takiego znikacza na miotle. Tak samo jak pierwsi gracze w quidditcha. To byłoby coś. Chyba nawet chłopiec miał zamiar dalej popytać Rudolfa o jakieś szczegóły związane z tymi małymi, żółtymi ptaszkami, ale rozmowa zeszła im na żaby. To było coś na czym Heath się znał. Też często na nie polował. Nic dziwnego zresztą. Pochodził z Puddlemere a tam do wyboru na spacery miał albo wrzosowiska, albo ewentualnie moczary. Łatwo się domyślić, że to drugie raczej obfitowały w żaby.
-Serio? A jakie łapałeś? – zapytał od razu- u mnie najprościej znaleźć takie wielkie zgniłozielone, te są najbardziej leniwe… - podzielił się z czarodziejem swoimi spostrzeżeniami. – Chociaż najfajniej i najwyżej skaczą takie małe zielone, prawda? – dorzucił jeszcze patrząc na czarodzieja pytająco. Heath w sumie podkładał czasem żaby domownikom, ale nie robił tego z tego samego powodu co Rudolf. Po prostu czasem się nudził i wydawało mu się, że coś takiego to świetny żart.
Heath wyszczerzył zęby w uśmiechu słysząc pochwałę z ust Rudolfa. No co? Lubił być chwalony, najbardziej za jego wyczyny na miotle, no ale nie będzie wybrzydzać, prawda?
Na komentarz o braku czasu Heath tylko wzruszył ramionami. Trochę mu się nie spodobało to „też”. To nie tak, że Ayden w ogóle nie miał czasu dla Heatha. Czasem musiał pracować. Może nawet miał zamiar coś odburknąć Rudolfowi w odpowiedzi, ale zaczęła go boleć głowa, takim krótkim ostrym bólem. Mały Macmillan przyłożył odruchowo ręce do skroni. Po chwili figurka, którą wcześniej oglądał wybuchła, a ból natychmiast ustąpił. Dzieciak spojrzał niemrawo na zniszczony przedmiot. Jak tak dalej pójdzie to pewnie go w końcu wyrzucą z tego sklepu. Tym razem Heath nie namawiał Rudolfa do tego, żeby zmienili miejsce. Bardzo podobały mu się te magiczne figurki i chciał je jeszcze chwilę pooglądać, a najbardziej to małe figurki smoków.
-Serio? A jakie łapałeś? – zapytał od razu- u mnie najprościej znaleźć takie wielkie zgniłozielone, te są najbardziej leniwe… - podzielił się z czarodziejem swoimi spostrzeżeniami. – Chociaż najfajniej i najwyżej skaczą takie małe zielone, prawda? – dorzucił jeszcze patrząc na czarodzieja pytająco. Heath w sumie podkładał czasem żaby domownikom, ale nie robił tego z tego samego powodu co Rudolf. Po prostu czasem się nudził i wydawało mu się, że coś takiego to świetny żart.
Heath wyszczerzył zęby w uśmiechu słysząc pochwałę z ust Rudolfa. No co? Lubił być chwalony, najbardziej za jego wyczyny na miotle, no ale nie będzie wybrzydzać, prawda?
Na komentarz o braku czasu Heath tylko wzruszył ramionami. Trochę mu się nie spodobało to „też”. To nie tak, że Ayden w ogóle nie miał czasu dla Heatha. Czasem musiał pracować. Może nawet miał zamiar coś odburknąć Rudolfowi w odpowiedzi, ale zaczęła go boleć głowa, takim krótkim ostrym bólem. Mały Macmillan przyłożył odruchowo ręce do skroni. Po chwili figurka, którą wcześniej oglądał wybuchła, a ból natychmiast ustąpił. Dzieciak spojrzał niemrawo na zniszczony przedmiot. Jak tak dalej pójdzie to pewnie go w końcu wyrzucą z tego sklepu. Tym razem Heath nie namawiał Rudolfa do tego, żeby zmienili miejsce. Bardzo podobały mu się te magiczne figurki i chciał je jeszcze chwilę pooglądać, a najbardziej to małe figurki smoków.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Sklep z zabawkami braci Mineur
Szybka odpowiedź