Sklep z zabawkami braci Mineur
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sklep z zabawkami braci Mineur
Bracia Mineur zaadoptowali starą pracownię Selby&Kreuger na sklep z zabawkami. Wielopokoleniowa tradycja pozwoliła im już od dawna cieszyć się ogromnym szacunkiem na rynku modeli i wszelakich wyrobów zabawkowych, ale dopiero teraz mogli wejść z biznesem na ulicę Pokątną.
Lokal jest utrzymany w ciepłych barwach, w wypolerowanej, drewnianej podłodze można się przejrzeć, a regały uginające się pod tworami braci Mineur, pną się aż do samego krańca wysokiego sufitu.
W asortymencie można znaleźć nie tylko proste lalki z akcesoriami czy pluszowe misie; wielkim zainteresowaniem cieszą się również magiczne, drewniane modele, które ożywają po sklejeniu, latawce zmieniające postać w zależności od siły wiatru, magiczne pozytywki z figurkami latających czarownic, samoskaczące piłeczki, kocyki tworzące kokon w czasie zimnych nocy czy figurki bitewne z Pierwszej Wojny Czarodziejów. Jest w czym wybierać!
Lokal jest utrzymany w ciepłych barwach, w wypolerowanej, drewnianej podłodze można się przejrzeć, a regały uginające się pod tworami braci Mineur, pną się aż do samego krańca wysokiego sufitu.
W asortymencie można znaleźć nie tylko proste lalki z akcesoriami czy pluszowe misie; wielkim zainteresowaniem cieszą się również magiczne, drewniane modele, które ożywają po sklejeniu, latawce zmieniające postać w zależności od siły wiatru, magiczne pozytywki z figurkami latających czarownic, samoskaczące piłeczki, kocyki tworzące kokon w czasie zimnych nocy czy figurki bitewne z Pierwszej Wojny Czarodziejów. Jest w czym wybierać!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 1 raz
30 listopad
Było ledwo dziesięć minut przed trzynastą, gdy opuszczałem mieszkania, z całego pośpiechu w ostatniej chwili przypominając sobie o zabraniu woreczka z pieniędzmi. Okryty ciepłą kurtką, skrywając twarz pod parasolem przeskakiwałem co drugi schodek na klatce schodowej, a gdy tylko znalazłem się już na zewnątrz puściłem się biegiem, chcąc mieć pewność, że wyrobię się na umówioną godzinę. Nadmierna ostrożność przy używaniu magii, unikanie zaklęć kiedy tylko było to możliwe i ciągła obawa, że wypowiedziane formułki zadziałają inaczej niż powinienem zdecydowanie wydłużyły moją poranną pracę, przez co zbyt późno wróciłem do domu by przygotować się na spotkanie, które miało się odbyć ledwo godzinę po wybiciu południa, z własnej więc winy gnałem teraz pośpiesznie opustoszałymi ulicami, od czasu do czasu z niepokojem zerkając w stronę nieba. Paskudna pogoda sprawiała, że zwykle zatłoczone ulice świeciły teraz pustkami, mimo tak wczesnej pory, widziałem tylko kilka osób, które szybko przemieszczały się somiędzy sklepami i budynkami, zmuszone najwyraźniej obowiązkami do opuszczenia ciepłego azylu.
W normalnych warunkach sam zapewne preferowałbym pozostanie w domu i wypicie ciepłej herbaty, dość niechętnie wychodziłbym na zewnątrz w taką pogodę, jednak dzisiaj było inaczej. Czułem lekkie podniecenie na myśl o spotkaniu, które mnie czekało, głównie przez względu na towarzystwo w jakim miałem spędzić najbliższy czas. Nie ważne jak rozsądnie i chłodno nie starał bym się do tego podchodzić, spotkania z Jessą zawsze wywoływały we mnie dość silne emocje, a myśli – chwilami – plątały się w niemalże irytują cy sposób. Zapewne byłem głupi i naiwny, ale tęskniłem za nią i jej obecnością, dlatego chętnie rwałem się do tych nielicznych chwil, które mieliśmy razem spędzić. A dzisiejszy dzień zapowiadał się jeszcze lepiej, pozornie neutralne miejsce, jakim był sklep z zabawkami, był miejscem niemalże idealnym, od dłuższego czasu odkładałem pieniądze – łapiąc się nawet najnudniejszych zleceń – by móc kupić na święta prawdziwy prezent dla syna. Prawda była jednak taka, że sam nie do końca potrafił bym go wybrać, nie znałem na tyle gustu i upodobań Amosa, nie miałem również pojęcia o tym, co tak naprawdę posiada, by bez większych wahań wybrać coś, co sprawiło by dziecku prawdziwą radość. Świadomość tego, że sprawa wyglądała tak jedynie z mojej winy była dość mocno przygnębiająca.
Wybiła dokładnie trzynasta, gdy zatrzymałem się pod witryną sklepową, rozglądając się dookoła za kobietą, jednak nie zauważyłem by stała gdzieś niedaleko, czy nawet zbliżała się dopiero w moim kierunku, pocieszony więc myślą, że jednak nie kazałem jej czekać, westchnąłem i odwróciłem się w stronę wystawki, podziwiając prezentowane tam zabawki. Skupiony na nich dopiero po chwili dostrzegłem błysk znajomych rudych włosów po drugiej strony szyby. Automatycznie spojrzałem w tamtą stronę, po czym przeklinając w myślach własną głupotę, że nie sprawdziłem od razu czy Jessa nie czeka na mnie w sklepie – kto o normalnych zmysłach stałby na zewnątrz w taką pogodę – szybko zamknąłem parasol i otworzyłem sobie drzwi do lokalu.
- Mam nadzieję, że nie musiałaś na mnie długo czekać – odezwałem się, gdy w końcu podszedłem do kobiety, uśmiechając się do niej na przywitanie. - Jeśli tak, to naprawdę przepraszam.
Było ledwo dziesięć minut przed trzynastą, gdy opuszczałem mieszkania, z całego pośpiechu w ostatniej chwili przypominając sobie o zabraniu woreczka z pieniędzmi. Okryty ciepłą kurtką, skrywając twarz pod parasolem przeskakiwałem co drugi schodek na klatce schodowej, a gdy tylko znalazłem się już na zewnątrz puściłem się biegiem, chcąc mieć pewność, że wyrobię się na umówioną godzinę. Nadmierna ostrożność przy używaniu magii, unikanie zaklęć kiedy tylko było to możliwe i ciągła obawa, że wypowiedziane formułki zadziałają inaczej niż powinienem zdecydowanie wydłużyły moją poranną pracę, przez co zbyt późno wróciłem do domu by przygotować się na spotkanie, które miało się odbyć ledwo godzinę po wybiciu południa, z własnej więc winy gnałem teraz pośpiesznie opustoszałymi ulicami, od czasu do czasu z niepokojem zerkając w stronę nieba. Paskudna pogoda sprawiała, że zwykle zatłoczone ulice świeciły teraz pustkami, mimo tak wczesnej pory, widziałem tylko kilka osób, które szybko przemieszczały się somiędzy sklepami i budynkami, zmuszone najwyraźniej obowiązkami do opuszczenia ciepłego azylu.
W normalnych warunkach sam zapewne preferowałbym pozostanie w domu i wypicie ciepłej herbaty, dość niechętnie wychodziłbym na zewnątrz w taką pogodę, jednak dzisiaj było inaczej. Czułem lekkie podniecenie na myśl o spotkaniu, które mnie czekało, głównie przez względu na towarzystwo w jakim miałem spędzić najbliższy czas. Nie ważne jak rozsądnie i chłodno nie starał bym się do tego podchodzić, spotkania z Jessą zawsze wywoływały we mnie dość silne emocje, a myśli – chwilami – plątały się w niemalże irytują cy sposób. Zapewne byłem głupi i naiwny, ale tęskniłem za nią i jej obecnością, dlatego chętnie rwałem się do tych nielicznych chwil, które mieliśmy razem spędzić. A dzisiejszy dzień zapowiadał się jeszcze lepiej, pozornie neutralne miejsce, jakim był sklep z zabawkami, był miejscem niemalże idealnym, od dłuższego czasu odkładałem pieniądze – łapiąc się nawet najnudniejszych zleceń – by móc kupić na święta prawdziwy prezent dla syna. Prawda była jednak taka, że sam nie do końca potrafił bym go wybrać, nie znałem na tyle gustu i upodobań Amosa, nie miałem również pojęcia o tym, co tak naprawdę posiada, by bez większych wahań wybrać coś, co sprawiło by dziecku prawdziwą radość. Świadomość tego, że sprawa wyglądała tak jedynie z mojej winy była dość mocno przygnębiająca.
Wybiła dokładnie trzynasta, gdy zatrzymałem się pod witryną sklepową, rozglądając się dookoła za kobietą, jednak nie zauważyłem by stała gdzieś niedaleko, czy nawet zbliżała się dopiero w moim kierunku, pocieszony więc myślą, że jednak nie kazałem jej czekać, westchnąłem i odwróciłem się w stronę wystawki, podziwiając prezentowane tam zabawki. Skupiony na nich dopiero po chwili dostrzegłem błysk znajomych rudych włosów po drugiej strony szyby. Automatycznie spojrzałem w tamtą stronę, po czym przeklinając w myślach własną głupotę, że nie sprawdziłem od razu czy Jessa nie czeka na mnie w sklepie – kto o normalnych zmysłach stałby na zewnątrz w taką pogodę – szybko zamknąłem parasol i otworzyłem sobie drzwi do lokalu.
- Mam nadzieję, że nie musiałaś na mnie długo czekać – odezwałem się, gdy w końcu podszedłem do kobiety, uśmiechając się do niej na przywitanie. - Jeśli tak, to naprawdę przepraszam.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Prezenty świąteczne zawsze kupowała odpowiednio wcześniej, z należytą starannością dobierając podarki, które okażą się nie tylko miłym gestem, ale będą w sobie miały także coś praktycznego i pomysłowego. I chociaż zapakowanie ich później stanowiło osobny wątek przygotowań, to same zakupy zawsze były dla Jessy frajdą, a już zwłaszcza wtedy, gdy wybierała coś dla Amosa – to był najważniejszy prezent w roku, musiała się postarać by nie kupić mu czegoś, co odłoży na zawsze po kilku dniach zabawy. Wiedziała, że dla syna nie liczyła się cena podarunku ani także jego ogrom; sześciolatek był wyjątkowym chłopcem, nauczonym szacunku do pracy i pieniądza, potrafiącym cieszyć się nawet z najdrobniejszego upominku. Posiadał już dziecięcą miotełkę i mnóstwo przyrządów do niej, jego Quidditchowa kolekcja także była już całkiem pokaźna, lecz w tym roku Diggory nie celowała w prezent ze sportowej półki. Zamierzała rozejrzeć się dogłębnie po sklepie i poświęcić na wybór odpowiedniej rzeczy dużo czasu, bo radość Amosa była dla niej bezcenna.
Dziś jednak miała jeszcze jedną sprawę na głowie, a samotne zakupy nie wchodziły w grę. Dołączyć miał do niej Aidan, pragnący sprawić jej synowi pierwszy gwiazdkowy prezent w swojej karierze. Przysłał mu już coś na urodziny, stawiając Diggory w niezwykle niezręcznej sytuacji, dlatego wolała uniknąć takowej ponownie i sama zaproponowała, by Bagman wybrał coś dla Amosa. Najprawdopodobniej dołączą to do prezentu od niej i chłopiec nie będzie musiał zastanawiać się nad nadawcą dodatkowego podarunku, jednak i tę kwestię należało przedyskutować. Jessa nie życzyła sobie, by Aidan wchodził w jej życie z butami, próbował dyktować warunki; na szczęście na razie tego nie robił, lecz każda nowa swoboda mogła sprawić, że zacznie pozwalać sobie na coraz więcej. Czarownica musiała trzymać go krótko, jeśli nie chciała, by zaburzył jej szczęśliwe, rodzinne życie. Rozumiała już jego motywy postępowania, lecz wciąż czuła niewyobrażalną ilość żalu, skierowaną właśnie w jego stronę, dlatego nie mogła mu wybaczyć wszystkiego, co uczynił jej w przeszłości. Zadecydował i musiał ponieść konsekwencje swojego działania.
Przed nią także stała pewna decyzja, zbliżała się wielkimi krokami, a te święta mogłyby być dla niej ostatnimi, jeśli coś poszłoby nie tak. Wyprawa do Azkabanu majaczyła na horyzoncie, a na każdym kroku czyhały także inne niebezpieczeństwa, dlatego chłodna kalkulacja i brak skrupułów pozwoliły jej na próbę wykorzystania Aidana. Mogła wciąż czuć do niego olbrzymią niechęć, intuicja podpowiadała jej jednak, że męzczyzna będzie w stanie jej pomóc, gdy zostanie o to poproszony.
Mimo paskudnej pogody rudowłosa pojawiła się więc w umówionym miejscu. Przybyła odrobinę przed czasem i szybko schroniła się przed deszczem wewnątrz sklepu, od razu rozglądając pomiędzy półkami i aż uśmiechając się od ogromu zabawek, na jaki natrafiła. Amos byłby w siódmym niebie, mogąc spacerować teraz ze swoją mamą pomiędzy wypełnionymi regałami.
W końcu pojawił się i Bagman, przepraszając za swoje spóźnienie. Nie chciała już na wstępie przewracać oczami, dlatego powstrzymała grymas; nic wielkiego się przecież nie stało.
- Nie szkodzi, nie czekam długo – przyznała na powitanie, a chwilę później dla formalności skinęła mu głową.
Rozejrzała się jeszcze, nie bardzo wiedząc, jak powinna zacząć tę rozmowę. Już wcześniej obiecała sobie, że powstrzyma się od wszelkich złośliwości, lecz teraz miała zupełną pustkę w głowie, poruszyła więc temat dość praktyczny, lecz raczej delikatny.
- No więc jaki masz budżet na ten prezent? – zapytała, spoglądając kątem oka na mężczyznę, zanim wróciła do podziwiania kolorowych, zmieniających formę latawców.
Dziś jednak miała jeszcze jedną sprawę na głowie, a samotne zakupy nie wchodziły w grę. Dołączyć miał do niej Aidan, pragnący sprawić jej synowi pierwszy gwiazdkowy prezent w swojej karierze. Przysłał mu już coś na urodziny, stawiając Diggory w niezwykle niezręcznej sytuacji, dlatego wolała uniknąć takowej ponownie i sama zaproponowała, by Bagman wybrał coś dla Amosa. Najprawdopodobniej dołączą to do prezentu od niej i chłopiec nie będzie musiał zastanawiać się nad nadawcą dodatkowego podarunku, jednak i tę kwestię należało przedyskutować. Jessa nie życzyła sobie, by Aidan wchodził w jej życie z butami, próbował dyktować warunki; na szczęście na razie tego nie robił, lecz każda nowa swoboda mogła sprawić, że zacznie pozwalać sobie na coraz więcej. Czarownica musiała trzymać go krótko, jeśli nie chciała, by zaburzył jej szczęśliwe, rodzinne życie. Rozumiała już jego motywy postępowania, lecz wciąż czuła niewyobrażalną ilość żalu, skierowaną właśnie w jego stronę, dlatego nie mogła mu wybaczyć wszystkiego, co uczynił jej w przeszłości. Zadecydował i musiał ponieść konsekwencje swojego działania.
Przed nią także stała pewna decyzja, zbliżała się wielkimi krokami, a te święta mogłyby być dla niej ostatnimi, jeśli coś poszłoby nie tak. Wyprawa do Azkabanu majaczyła na horyzoncie, a na każdym kroku czyhały także inne niebezpieczeństwa, dlatego chłodna kalkulacja i brak skrupułów pozwoliły jej na próbę wykorzystania Aidana. Mogła wciąż czuć do niego olbrzymią niechęć, intuicja podpowiadała jej jednak, że męzczyzna będzie w stanie jej pomóc, gdy zostanie o to poproszony.
Mimo paskudnej pogody rudowłosa pojawiła się więc w umówionym miejscu. Przybyła odrobinę przed czasem i szybko schroniła się przed deszczem wewnątrz sklepu, od razu rozglądając pomiędzy półkami i aż uśmiechając się od ogromu zabawek, na jaki natrafiła. Amos byłby w siódmym niebie, mogąc spacerować teraz ze swoją mamą pomiędzy wypełnionymi regałami.
W końcu pojawił się i Bagman, przepraszając za swoje spóźnienie. Nie chciała już na wstępie przewracać oczami, dlatego powstrzymała grymas; nic wielkiego się przecież nie stało.
- Nie szkodzi, nie czekam długo – przyznała na powitanie, a chwilę później dla formalności skinęła mu głową.
Rozejrzała się jeszcze, nie bardzo wiedząc, jak powinna zacząć tę rozmowę. Już wcześniej obiecała sobie, że powstrzyma się od wszelkich złośliwości, lecz teraz miała zupełną pustkę w głowie, poruszyła więc temat dość praktyczny, lecz raczej delikatny.
- No więc jaki masz budżet na ten prezent? – zapytała, spoglądając kątem oka na mężczyznę, zanim wróciła do podziwiania kolorowych, zmieniających formę latawców.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Heath zaczynał podejrzewać, że ciotka Emma potrzebuje tylko pretekstu, żeby wybrać się na Pokątną i pochodzić po sklepach. Dzisiaj jak widać tym pretekstem znów miał być Heath. Ostatnio spędził z nią super nudne popołudnie na tym jak ciotka przekopywała tony fatałaszków… a oficjalnie poszli tylko po nowy płaszczyk dla małego Macmillana. Nawet nie pozwoliła mu pójść do sklepu z miotłami czy z zabawkami. Nie fair.
Dzisiaj wszystko wskazywało na to, że historia miała się powtórzyć, tylko tematem zakupów miały być buciki. To chyba nawet gorzej niż płaszczyk. Przewidywania Heatha się spełniły, bo gdy tylko nieśmiało zaproponował, że może poszliby do zabawkowego od razu napotkał opór. No nie. Tym razem nie da się tak wrobić w maliny. Po tym jak kazała mu przymierzyć chyba tonę butów i w końcu udało się wybrać parę (której Heath nigdy nie założy bo mu się zupełnie nie podoba i w ogóle), ciotka Emma wreszcie ugrzęzła na dłużej przeglądając różne piękne pantofelki. To był dobry moment dla Młodego Lorda, żeby wziąć sprawy we własne ręce i w końcu odwiedzić interesujące go sklepy. Szybko śmignął przez drzwi na ulicę i przebiegł, krótki odcinek do sklepu braci Mineur. Musi przecież, obczaić nowości, żeby wiedzieć o co zawracać głowę później swojemu ojcu. Trzeba być na czasie.
Heath po wejściu sprawnie dał susa między regały, żeby przypadkiem sprzedawcy nie zainteresowali się co tutaj robi sam, a potem ruszył pędem do upatrzonego działu. Najpierw chciał obejrzeć figurki smoków, a potem latających czarodziejów. Całkiem zręcznie wymijał dorosłych czarodziejów stojących mu na drodze, aż do momentu, gdy był naprawdę blisko upragnionego celu. Już z daleka próbował wypatrzeć co nowego znajduje się na półce ze smokami i przestał zwracać zbytnią uwagę na otoczenie. Gdyby nie to, pewnie nie wpadłby na jakiegoś czarodzieja, który pewnie szukał czegoś na prezent.
-Przepraszam – mruknął tylko po tym jak się odbił od nieznajomego. Miał nadzieję, że nie będzie się za bardzo czepiać.
Kiedy pogoda przestała płatać figle opuszczanie ciepłych murów Chateau Rose stało się większą przyjemnością. Wiosna nadchodziła wielkimi krokami, mróz odpuszczał… Zima była dość mroczną porą, ciemność spowijała świat przez większość czasu. Nadchodziły dłuższe dni, cieplejsze, przyjemniejsze. Zanim jednak przyjdą, trzeba było przetrwać okres przejściowy. Mathieu korzystając z przyjemnej aury pojawił się w Londynie. Miał kilka spraw do załatwienia, mniej lub bardziej legalnych. Odziany w ciemny płaszcz, doskonale skrojony do jego figury, prezentował się całkiem nieźle. Nie wzbudzał podejrzeń, choć ludzie spoglądali na niego uważnie i przyglądali mu się. Był Lordem, zachowywał się w odpowiedni sposób i wielu z pewnością miało świadomość kim jest.
Pierwszą, dość istotną sprawę załatwiał na Pokątnej. Kiedy już wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, ruszył w kierunku kolejnego punktu. Przeszedł swobodnie koło sklepowej witryny, zabawki wyglądały ciekawie, choć dorosły człowiek nie zwróciłby na nie większej uwagi. Z drugiej jednak strony, Mathieu całkiem niedawno został wujkiem… Zawrócił, otwierając drzwi ze skrzypnięciem. Nie znał tego typu sklepów, nie bywał w nich, zabawki były mu zupełnie niepotrzebne, a jednak… Jego uwagę przykuły półki z figurkami smoków. Nikogo to zapewne nie zdziwi. Skierował swe kroki właśnie tam, aż w końcu coś przerwało mu spokojną podróż…
Chłopiec wpadł na niego, najwyraźniej zaabsorbowany oglądaniem niezliczonej ilości zabawek. Jak miał się wściec, skoro to mała istota, która z pewnością nie zrobiła tego celowo? Poza tym… Z jakiegoś powodu ten dzieciak wydawał mu się znany.
- Nic się nie stało, chłopcze. – odparł. Zauważył, w którym kierunku młodzieniec zmierzał, więc uśmiechnął się (nieco cwanie) pod nosem. – Smoki? – spytał, przesuwając wzrok w stronę regałów. – Może doradzisz mi… Chcę kupić prezent dla bratanka. – dodał, lustrując go uważnym spojrzeniem. Kto będzie wiedział więcej na temat zabawek? On? Dorosły Czarodziej? A może jednak chłopiec, który był tak zaaferowany swą obecnością w tym miejscu, że wpadł na niego zupełnie niechcący. Rosier otrzepał płaszcz i nachylił się w jego stronę.
- Jestem Mathieu. – dodał, uśmiechając się.
Pierwszą, dość istotną sprawę załatwiał na Pokątnej. Kiedy już wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, ruszył w kierunku kolejnego punktu. Przeszedł swobodnie koło sklepowej witryny, zabawki wyglądały ciekawie, choć dorosły człowiek nie zwróciłby na nie większej uwagi. Z drugiej jednak strony, Mathieu całkiem niedawno został wujkiem… Zawrócił, otwierając drzwi ze skrzypnięciem. Nie znał tego typu sklepów, nie bywał w nich, zabawki były mu zupełnie niepotrzebne, a jednak… Jego uwagę przykuły półki z figurkami smoków. Nikogo to zapewne nie zdziwi. Skierował swe kroki właśnie tam, aż w końcu coś przerwało mu spokojną podróż…
Chłopiec wpadł na niego, najwyraźniej zaabsorbowany oglądaniem niezliczonej ilości zabawek. Jak miał się wściec, skoro to mała istota, która z pewnością nie zrobiła tego celowo? Poza tym… Z jakiegoś powodu ten dzieciak wydawał mu się znany.
- Nic się nie stało, chłopcze. – odparł. Zauważył, w którym kierunku młodzieniec zmierzał, więc uśmiechnął się (nieco cwanie) pod nosem. – Smoki? – spytał, przesuwając wzrok w stronę regałów. – Może doradzisz mi… Chcę kupić prezent dla bratanka. – dodał, lustrując go uważnym spojrzeniem. Kto będzie wiedział więcej na temat zabawek? On? Dorosły Czarodziej? A może jednak chłopiec, który był tak zaaferowany swą obecnością w tym miejscu, że wpadł na niego zupełnie niechcący. Rosier otrzepał płaszcz i nachylił się w jego stronę.
- Jestem Mathieu. – dodał, uśmiechając się.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
O, czyli jednak miał dzisiaj szczęście. Nie trafił na żadnego marudnego czarodzieja, który jedynie by tylko burknął, że trzeba uważać, gdzie się idzie. Nie raz i nie dwa na takie typy trafił, potrafili popsuć humor na resztę dnia, a do tego zwykle potem dostawał jeszcze drugą burę od opiekunki, co wcale nie było fajne. No, ale tutaj sytuacja wyglądała całkiem inaczej.
Wyszczerzył się szeroko, przy okazji prezentując braki w swoim uzębieniu, gdy czarodziej stwierdził, że nic się nie stało. - no… smoki!- potwierdził z entuzjazmem - Są super, co nie? Takie wielkie i zieją ogniem i w ogóle nic im nie można zrobić! Chciałbym mieć smoka… albo feniksa- nie omieszkał poinformować Mathieu. O ile to w ogóle było możliwe to blondynek uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy nieznajomy poprosił go o pomoc w wyborze prezentu. Heath mógł się dzięki temu poczuć bardzo ważny prawie tak jakby był ekspertem w dziedzinie zabawek. Może nawet trochę tak było, każdy pięciolatek w pewnym sensie mógł uchodzić za zabawkowego eksperta. –A ja Heath!- również się przedstawił. No ale zaraz potem skupił się na problemie nieznajomego. Opcji było dużo… ale najpierw musiał zdobyć kluczową informację, żeby móc wybrać perfekcyjny prezent dla bliżej nieznanego mu chłopca. – No a tak w ogóle to ten bratanek jest duży, czy taki zupełnie malutki?- wiadomo gdyby był w jego wieku to Heath pewnie wypaliłby, że najlepsza będzie miotła, ewentualnie smok, albo jakaś figurka czarodzieja. Co innego, gdyby był całkiem mały. Chociaż to też żaden problem, Heath nie posiadał co prawda młodszego rodzeństwa, ale miał trochę młodszych od siebie kuzynów i widział czym się najchętniej bawili. No a jakby ten cały bratanek był starszy… na pewno coś znajdą! Może taki model statku? Wyglądają super, ale podobno jeszcze na nie był trochę za mały. Młody Macmillan mógłby się wręcz założyć, że na Pokątnej mają absolutnie wszystkie magiczne zabawki świata albo chociaż prawie wszystkie. Ciekawe czy potrzebują testera zabawek. To by była fucha życia.
Wyszczerzył się szeroko, przy okazji prezentując braki w swoim uzębieniu, gdy czarodziej stwierdził, że nic się nie stało. - no… smoki!- potwierdził z entuzjazmem - Są super, co nie? Takie wielkie i zieją ogniem i w ogóle nic im nie można zrobić! Chciałbym mieć smoka… albo feniksa- nie omieszkał poinformować Mathieu. O ile to w ogóle było możliwe to blondynek uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy nieznajomy poprosił go o pomoc w wyborze prezentu. Heath mógł się dzięki temu poczuć bardzo ważny prawie tak jakby był ekspertem w dziedzinie zabawek. Może nawet trochę tak było, każdy pięciolatek w pewnym sensie mógł uchodzić za zabawkowego eksperta. –A ja Heath!- również się przedstawił. No ale zaraz potem skupił się na problemie nieznajomego. Opcji było dużo… ale najpierw musiał zdobyć kluczową informację, żeby móc wybrać perfekcyjny prezent dla bliżej nieznanego mu chłopca. – No a tak w ogóle to ten bratanek jest duży, czy taki zupełnie malutki?- wiadomo gdyby był w jego wieku to Heath pewnie wypaliłby, że najlepsza będzie miotła, ewentualnie smok, albo jakaś figurka czarodzieja. Co innego, gdyby był całkiem mały. Chociaż to też żaden problem, Heath nie posiadał co prawda młodszego rodzeństwa, ale miał trochę młodszych od siebie kuzynów i widział czym się najchętniej bawili. No a jakby ten cały bratanek był starszy… na pewno coś znajdą! Może taki model statku? Wyglądają super, ale podobno jeszcze na nie był trochę za mały. Młody Macmillan mógłby się wręcz założyć, że na Pokątnej mają absolutnie wszystkie magiczne zabawki świata albo chociaż prawie wszystkie. Ciekawe czy potrzebują testera zabawek. To by była fucha życia.
Dzieci były niewinnymi stworzeniami, emanującymi beztroską i swobodą. Nie wiedziały zbyt wiele o polityce i otaczającym ich świecie, a pragnienia, którymi się kierowały były bardzo proste. Mathieu bardzo uważnie przyjrzał się jasnowłosemu chłopcu. Widział go pierwszy raz na oczy, ale od razu mógł zauważyć wyszukany ubiór… Nie wyglądał na pierwsze lepsze dziecko z Pokątnej, które przyszło popatrzeć na drogie zabawki. Rozejrzał się, ale nie zauważył, aby w pobliżu chłopca znajdował się ktoś dorosły, kto mógłby być jego opiekunem. Czyżby mały blondynek okazał się być uciekinierem? Wolał nie oceniać, a skorzystać z jego fachowych rad odnośnie zabawek.
- Chciałbyś mieć smoka? Zajmowanie się nimi jest bardzo trudnym zadaniem… Pracuję ze smokami. – odpowiedział całkiem poważnie i na końcu puścił mu oczko. Temat typowo pasujący do Mathieu – smoki. Coś co uwielbiał, coś na czego temat posiadał ogromną wiedzę, coś co… w zasadzie było integralną częścią jego egzystencji, o ile nie całym jego życiem. Mały chłopiec całkowicie więc wstrzelił się w temat.
- Mój bratanek jest bardzo malutki… Ale każde dziecko zasługuje na prezent, prawda? – mruknął, nachylając się nieco w jego stronę, uśmiechając przy tym. Zbliżyli się do regału z figurkami smoków. A Mathieu omiótł go wzrokiem. Każda z tych ras była mu znana, ale szczególną uwagę przyciągnął błyszczący Albion Czarnooki. Widział je na żywo niemal każdego dnia, z bliskiej odległości, na wyciągnięcie dłoni. To wspaniałe istoty, niesamowicie inteligentne i intrygujące.
- Jakiego chciałbyś mieć smoka? – spytał, zerkając na niego kątem oka. – Przyszedłeś tu sam? Musisz być bardzo dzielny… – dodał jeszcze. Mathieu był spostrzegawczy, a naprawdę w ciągu kilku chwil nie zauważył, aby jakikolwiek dorosły zainteresował się tym dzieckiem. To dość ryzykowne, ale nie jemu to oceniać. – Ile masz lat, Heath? – spytał, sięgając po figurkę smoka, Albiona. Obrócił ją w dłoni. – Ten Ci się podoba? Masz jakąś kolekcję? – ponownie zadał pytanie. Chłopiec interesujący się smokami… To bardzo ciekawe zjawisko. On był przecież taki sam za dziecka, dla niego smoki też były bardzo ważne i myślenie o nich spędzało mu sen z dziecięcych powiek.
- Chciałbyś mieć smoka? Zajmowanie się nimi jest bardzo trudnym zadaniem… Pracuję ze smokami. – odpowiedział całkiem poważnie i na końcu puścił mu oczko. Temat typowo pasujący do Mathieu – smoki. Coś co uwielbiał, coś na czego temat posiadał ogromną wiedzę, coś co… w zasadzie było integralną częścią jego egzystencji, o ile nie całym jego życiem. Mały chłopiec całkowicie więc wstrzelił się w temat.
- Mój bratanek jest bardzo malutki… Ale każde dziecko zasługuje na prezent, prawda? – mruknął, nachylając się nieco w jego stronę, uśmiechając przy tym. Zbliżyli się do regału z figurkami smoków. A Mathieu omiótł go wzrokiem. Każda z tych ras była mu znana, ale szczególną uwagę przyciągnął błyszczący Albion Czarnooki. Widział je na żywo niemal każdego dnia, z bliskiej odległości, na wyciągnięcie dłoni. To wspaniałe istoty, niesamowicie inteligentne i intrygujące.
- Jakiego chciałbyś mieć smoka? – spytał, zerkając na niego kątem oka. – Przyszedłeś tu sam? Musisz być bardzo dzielny… – dodał jeszcze. Mathieu był spostrzegawczy, a naprawdę w ciągu kilku chwil nie zauważył, aby jakikolwiek dorosły zainteresował się tym dzieckiem. To dość ryzykowne, ale nie jemu to oceniać. – Ile masz lat, Heath? – spytał, sięgając po figurkę smoka, Albiona. Obrócił ją w dłoni. – Ten Ci się podoba? Masz jakąś kolekcję? – ponownie zadał pytanie. Chłopiec interesujący się smokami… To bardzo ciekawe zjawisko. On był przecież taki sam za dziecka, dla niego smoki też były bardzo ważne i myślenie o nich spędzało mu sen z dziecięcych powiek.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Żeby Mathieu wiedział jak bardzo jego przypuszczenia były trafne. Jego ciotka jak tylko zorientuje się, że dzieciaka nie ma w pobliżu, pewnie od razu obierze azymut na sklep z zabawkami podejrzewając, dokąd powędrował Mały Macmillan. A jeśli go tutaj nie znajdzie to pewnie pójdzie do sklepu z miotłami. To były dwa najpewniejsze miejsca, gdzie mógłby być Heath.
- No trochę tak… tylko, że one są strasznie duże. Nawet takie małe smoki są wielkie!- rozłożył szeroko swoje łapki jakby demonstrując jakie są duże. - Byłem niedawno w rezerwacie ze smokami- nie omieszkał się pochwalić mężczyźnie. -Było super!- uśmiechnął się szeroko na samo wspomnienie tej wycieczki.
- Pewnie- przytaknął ochoczo mężczyźnie. Prezenty w ogóle były super. Fajnie jest coś dostać… na moment się zamyślił starając się przypomnieć sobie czym bawiły się takie zupełne maluchy, a potem podobnie jak Mathieu Heath także przyglądał się figurkom ze smokami – Chciałbym miećNocną Furię chińskiego ogniomiota!- wypalił od razu. Podobała mu szczególnie ich barwa. Nic dziwnego, były dość charakterystyczne. – No… tak do końca to nie jestem sam. Za chwilę pojawi się moja ciotka i zepsuje całą zabawę- burknął jeszcze to o ciotce, jednak na tyle wyraźnie, że Mathieu mógł zrozumieć poszczególnie słowa.
-Pięć i pół!- pochwalił się z dumą, szczególny nacisk kładąc na to pół. W końcu to już było całkiem blisko sześciu, a sześć to już całkiem poważny wiek, prawda? –Ten?- Przyjrzał się uważnie figurce -Całkiem fajny, ale chyba wolę tego- wskazał na Trójogona Edalskiego. Widać dalej był pod wrażeniem swojej wizyty w rezerwacie należącym do Greengrasów. - Nie, nie mam kolekcji smoków- pokręcił głową, i zaraz potem się ożywił smoków nie miał, ale miał coś innego –Za to mam kolekcję figurek graczy quidditcha! – pochwalił się. Jeśli ktoś kazałby mu wybierać między smokami a quidditchem to na pewno wybrałby ten czarodziejski sport. Jakby nie było był nieodrodnym synem swojego ojca, całkowicie zafiksowanym na punkcie latania na miotle. Może dużo bardziej byłby zainteresowany smokami, gdyby można było na nich latać, ale Percy skutecznie rozwiał jego nadzieję na lot na grzbiecie tych stworzeń.
- No trochę tak… tylko, że one są strasznie duże. Nawet takie małe smoki są wielkie!- rozłożył szeroko swoje łapki jakby demonstrując jakie są duże. - Byłem niedawno w rezerwacie ze smokami- nie omieszkał się pochwalić mężczyźnie. -Było super!- uśmiechnął się szeroko na samo wspomnienie tej wycieczki.
- Pewnie- przytaknął ochoczo mężczyźnie. Prezenty w ogóle były super. Fajnie jest coś dostać… na moment się zamyślił starając się przypomnieć sobie czym bawiły się takie zupełne maluchy, a potem podobnie jak Mathieu Heath także przyglądał się figurkom ze smokami – Chciałbym mieć
-Pięć i pół!- pochwalił się z dumą, szczególny nacisk kładąc na to pół. W końcu to już było całkiem blisko sześciu, a sześć to już całkiem poważny wiek, prawda? –Ten?- Przyjrzał się uważnie figurce -Całkiem fajny, ale chyba wolę tego- wskazał na Trójogona Edalskiego. Widać dalej był pod wrażeniem swojej wizyty w rezerwacie należącym do Greengrasów. - Nie, nie mam kolekcji smoków- pokręcił głową, i zaraz potem się ożywił smoków nie miał, ale miał coś innego –Za to mam kolekcję figurek graczy quidditcha! – pochwalił się. Jeśli ktoś kazałby mu wybierać między smokami a quidditchem to na pewno wybrałby ten czarodziejski sport. Jakby nie było był nieodrodnym synem swojego ojca, całkowicie zafiksowanym na punkcie latania na miotle. Może dużo bardziej byłby zainteresowany smokami, gdyby można było na nich latać, ale Percy skutecznie rozwiał jego nadzieję na lot na grzbiecie tych stworzeń.
Fascynacja smokami była bardzo przyjemna, Mathieu coś o tym wiedział, choć akurat w jego przypadku były głównym zainteresowaniem. Wychował się wśród smoków [co niekoniecznie zachwycało ojca czy wuja, a Tristan nie raz przez niego obrywał], kochał je całą swoją osobą i były chyba jedynymi istotami, którym potrafił oddać się w pełni z pasją. Mały chłopiec o imieniu Heath zdawał się być wyraźnie zainteresowany tematem, mało tego, coś na ten temat wiedział, co zdecydowanie zaimponowało Rosierowi, wywołując uśmiech na jego twarzy. A do tego był w rezerwacie! Na pewno nie u nich, więc podejrzewał, że w tym bardziej… przystępnym. Ciekawe kto go tam zabrał. Tym jednak nie zamierzał sobie zawracać głowy w tym momencie, szczególnie, że takie ciekawe kąski zjawiały się raz po raz.
- Wiem, że są duże, ogromne… Ale są wspaniałe. – odparł na jego słowa, a kiedy chłopiec wspomniał o ciotce przerywającej zabawę, a później o swoim wieku. Aż nostalgicznie westchnął. – Jak miałem tyle lat co Ty też pierwszy raz widziałem smoka na żywo. – odpowiedział, kucając obok niego. Poprawił mu klapę uroczego płaszczyka i spojrzał w oczy. Mathieu nie był blondynem, ale widział w tym dziecku odzwierciedlenie samego siebie. W pewnym sensie. – Mój tato zabrał mnie do Rezerwatu po raz pierwszy, a my razem z kuzynem uciekliśmy opiekunowi i… poszliśmy przywitać się ze smokami, w końcu są nasze. Niezłą reprymendę później dostaliśmy, ale i tak uważam, że było warto… Dorośli nie powinni przeszkadzać dzieciom w zabawie… – stwierdził tylko puszczając mu oczko. Coś na ten temat wiedział, choć pewnie po wielu doświadczeniach Tristan nie podzielał już jego zdania. W końcu to on obrywał bardziej, bo był od niego starszy. Problem polegał na tym, że nad Mathieu za dziecka bardzo ciężko było zapanować. Teraz też nie był łatwy do ogarnięcia.
- Lubisz grać w Quidditcha? – spytał, kiedy Heath powiedział o kolekcji figurek graczy. – Spodobałoby Ci się u mnie, też lubię latać i mamy całkiem sporo miejsca… – stwierdził jeszcze, kierując małego chłopca w stronę figurek graczy Quidditcha. – To której Ci brakuje? Moja narzeczona pewnie byłaby szczęśliwa, jakbym Ci coś kupił… Isabella ma bardzo dobre serce. – stwierdził tylko, przyglądając się figurką graczy.
- Wiem, że są duże, ogromne… Ale są wspaniałe. – odparł na jego słowa, a kiedy chłopiec wspomniał o ciotce przerywającej zabawę, a później o swoim wieku. Aż nostalgicznie westchnął. – Jak miałem tyle lat co Ty też pierwszy raz widziałem smoka na żywo. – odpowiedział, kucając obok niego. Poprawił mu klapę uroczego płaszczyka i spojrzał w oczy. Mathieu nie był blondynem, ale widział w tym dziecku odzwierciedlenie samego siebie. W pewnym sensie. – Mój tato zabrał mnie do Rezerwatu po raz pierwszy, a my razem z kuzynem uciekliśmy opiekunowi i… poszliśmy przywitać się ze smokami, w końcu są nasze. Niezłą reprymendę później dostaliśmy, ale i tak uważam, że było warto… Dorośli nie powinni przeszkadzać dzieciom w zabawie… – stwierdził tylko puszczając mu oczko. Coś na ten temat wiedział, choć pewnie po wielu doświadczeniach Tristan nie podzielał już jego zdania. W końcu to on obrywał bardziej, bo był od niego starszy. Problem polegał na tym, że nad Mathieu za dziecka bardzo ciężko było zapanować. Teraz też nie był łatwy do ogarnięcia.
- Lubisz grać w Quidditcha? – spytał, kiedy Heath powiedział o kolekcji figurek graczy. – Spodobałoby Ci się u mnie, też lubię latać i mamy całkiem sporo miejsca… – stwierdził jeszcze, kierując małego chłopca w stronę figurek graczy Quidditcha. – To której Ci brakuje? Moja narzeczona pewnie byłaby szczęśliwa, jakbym Ci coś kupił… Isabella ma bardzo dobre serce. – stwierdził tylko, przyglądając się figurką graczy.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Cóż, małego Macmillana gównie interesował najpopularniejszy czarodziejski sport, ale nie dało się ukryć, że wizyta w rezerwacie zrobiła na nim niemałe wrażenie. Mimo to, gdyby ktoś mu kazał wybierać między kolejną wizytą w rezerwacie, a popołudniem spędzonym na stadionie, to zdecydowanie wybrałby to drugie. Quidditch ponad wszystko!
-Oooo! A jakiego? – zainteresował się tym pierwszym widzianym smokiem na żywo przez Matthieu. Wpatrywał swoje niebieskie ślepia w rozmówcę, uważnie słuchając odpowiedzi. W końcu smoki były niesamowite. Gdyby tylko dało się na takim jeszcze latać to już w ogóle byłoby super!
-Och… nie pomyślałem o tym, żeby pójść się przywitać ze smokami samemu… - czemu dopiero teraz ten fajny „wujek” mu podpowiadał takie fajne pomysły, jak było po wizycie. No trudno. Może jeszcze kiedyś uda mu się tam pójść. -No… nie powinni, a ciągle to robią…- Heath wydął nieco policzki przypominając sobie tę ciotkę, która ciągle czegoś się czepiała. Blondynek czasem miał wrażenie, że najchętniej to wszystkiego by zabroniła małym Macmillanom. Skąd w ogóle się biorą tacy nudni dorośli? Będzie pewnie musiał kiedyś o to zapytać swojego tatę.
-Pewnie że lubię!- potwierdził energicznie. -A ty?- zapytał jeszcze, ale zanim zdążył coś jeszcze dodać już otrzymał odpowiedź. -U mnie też! Za domem mamy takie mini boisko, a niedaleko w ogóle jest normalny stadion. Trochę stary, ale można na nim latać!- pochwalił się jeszcze dając się poprowadzić w stronę półki z figurkami graczy.
-No…- przeczesał szybko wzrokiem półki. -O, brakuje mi szukającego Jastrzębi- wskazał palcem odpowiednią figurkę. -Też znam jedną Isabellę, wiesz? Jest bardzo fajna. Ostatnio dała mi nawet czekoladową żabę- nie omieszkał się pochwalić.
-O właśnie! Wiem co możesz kupić na prezent!- oznajmił znienacka. Mały Heath doznał olśnienia. - Pluszowego smoka!- no co? Chyba fajny prezent co nie? - Niektóre chyba mogą mieć w sobie coś, żeby się lepiej spało… - gdzieś słyszał jakąś rozmowę między dwoma ciotkami na ten temat, ale nie był za bardzo pewien. Tak mu się przypomniało.
-Oooo! A jakiego? – zainteresował się tym pierwszym widzianym smokiem na żywo przez Matthieu. Wpatrywał swoje niebieskie ślepia w rozmówcę, uważnie słuchając odpowiedzi. W końcu smoki były niesamowite. Gdyby tylko dało się na takim jeszcze latać to już w ogóle byłoby super!
-Och… nie pomyślałem o tym, żeby pójść się przywitać ze smokami samemu… - czemu dopiero teraz ten fajny „wujek” mu podpowiadał takie fajne pomysły, jak było po wizycie. No trudno. Może jeszcze kiedyś uda mu się tam pójść. -No… nie powinni, a ciągle to robią…- Heath wydął nieco policzki przypominając sobie tę ciotkę, która ciągle czegoś się czepiała. Blondynek czasem miał wrażenie, że najchętniej to wszystkiego by zabroniła małym Macmillanom. Skąd w ogóle się biorą tacy nudni dorośli? Będzie pewnie musiał kiedyś o to zapytać swojego tatę.
-Pewnie że lubię!- potwierdził energicznie. -A ty?- zapytał jeszcze, ale zanim zdążył coś jeszcze dodać już otrzymał odpowiedź. -U mnie też! Za domem mamy takie mini boisko, a niedaleko w ogóle jest normalny stadion. Trochę stary, ale można na nim latać!- pochwalił się jeszcze dając się poprowadzić w stronę półki z figurkami graczy.
-No…- przeczesał szybko wzrokiem półki. -O, brakuje mi szukającego Jastrzębi- wskazał palcem odpowiednią figurkę. -Też znam jedną Isabellę, wiesz? Jest bardzo fajna. Ostatnio dała mi nawet czekoladową żabę- nie omieszkał się pochwalić.
-O właśnie! Wiem co możesz kupić na prezent!- oznajmił znienacka. Mały Heath doznał olśnienia. - Pluszowego smoka!- no co? Chyba fajny prezent co nie? - Niektóre chyba mogą mieć w sobie coś, żeby się lepiej spało… - gdzieś słyszał jakąś rozmowę między dwoma ciotkami na ten temat, ale nie był za bardzo pewien. Tak mu się przypomniało.
Mały chłopiec był uroczy w całej okazałości. Prawdę mówiąc bycie dzieckiem, nawet wśród szlachty było dużo lepsze niż dorosłość. To nie tak, że Rosier mentalnie nie dorósł, wręcz przeciwnie, po prostu uważał dziecięce lata za beztroskę i szczyt głupoty, przynajmniej w swoim wykonaniu. Samo wspomnienie feralnego dnia, kiedy mógł zginąć wraz ze swoim kuzynem… Należało im się za to solidne manto, ale i tak na koniec Mathieu uznał, że było warto. Bo było!
- Albion Czarnooki. Próbowałem wezwać Ancalagona razem z moim kuzynem, a smoki na niebie zaczęły ze sobą walczyć… – streścił mu z całym uśmieszkiem. Teraz już wiedział, że smoki nie walczyły o to, który pierwszy ma złożyć swoim Lordom pokłon, a o to, który skorzysta na głupocie dzieci i zje solidny posiłek z młodego, ludzkiego mięsa. Wiek zmieniał perspektywę, teraz patrzył na to inaczej, ale nadal… BYŁO WARTO!
- Brakuje Ci? – chwycił z półki szukającego, który był brakujący w kolekcji małego chłopca. – To może to ta sama Isabella. Ma na nazwisko Selwyn, jest prawdziwą damą. – uśmiechnął się na myśl o swej przyszłej żonie. Rozmawianie z dziećmi było… zabawne. Nie musiał aż tak zważać na słowa, nie musiał przejmować się nie wiadomo jakimi formalnościami i zwrotami. Mały chłopiec nie będzie miał mu za złe nietaktu… Dzieci są naprawdę wspaniałe. Ciekawe czy on doczeka się swoich i jakie będą.
- Myślę, że to świetny pomysł… Tam są pluszowe zabawki. – wskazał na młodą półkę i skierował się w odpowiednią stronę, zerkając czy mały chłopiec kieruje się za nim. Wybrał… albiona oczywiście. Wybór nie mógł być inny. – Ten będzie fajny? – spytał pokazując mu pluszowego smoka. – Jakbyś chciał zobaczyć, to mogę Cię zabrać, moja Isabella na pewno się ucieszy. – dodał z uśmiechem. Mógł mu pokazać smoki, to przecież nic złego. A skoro dorośli średnio interesowali się losem chłopca… byli raczej skrajnie nieodpowiedzialni. Takie dzieci nie powinny chodzić same, czasy były niebezpieczne i mogło im się coś stać. Jego rodzice powinni bardziej pilnować tego, z kim wysyłają chłopca.
- Albion Czarnooki. Próbowałem wezwać Ancalagona razem z moim kuzynem, a smoki na niebie zaczęły ze sobą walczyć… – streścił mu z całym uśmieszkiem. Teraz już wiedział, że smoki nie walczyły o to, który pierwszy ma złożyć swoim Lordom pokłon, a o to, który skorzysta na głupocie dzieci i zje solidny posiłek z młodego, ludzkiego mięsa. Wiek zmieniał perspektywę, teraz patrzył na to inaczej, ale nadal… BYŁO WARTO!
- Brakuje Ci? – chwycił z półki szukającego, który był brakujący w kolekcji małego chłopca. – To może to ta sama Isabella. Ma na nazwisko Selwyn, jest prawdziwą damą. – uśmiechnął się na myśl o swej przyszłej żonie. Rozmawianie z dziećmi było… zabawne. Nie musiał aż tak zważać na słowa, nie musiał przejmować się nie wiadomo jakimi formalnościami i zwrotami. Mały chłopiec nie będzie miał mu za złe nietaktu… Dzieci są naprawdę wspaniałe. Ciekawe czy on doczeka się swoich i jakie będą.
- Myślę, że to świetny pomysł… Tam są pluszowe zabawki. – wskazał na młodą półkę i skierował się w odpowiednią stronę, zerkając czy mały chłopiec kieruje się za nim. Wybrał… albiona oczywiście. Wybór nie mógł być inny. – Ten będzie fajny? – spytał pokazując mu pluszowego smoka. – Jakbyś chciał zobaczyć, to mogę Cię zabrać, moja Isabella na pewno się ucieszy. – dodał z uśmiechem. Mógł mu pokazać smoki, to przecież nic złego. A skoro dorośli średnio interesowali się losem chłopca… byli raczej skrajnie nieodpowiedzialni. Takie dzieci nie powinny chodzić same, czasy były niebezpieczne i mogło im się coś stać. Jego rodzice powinni bardziej pilnować tego, z kim wysyłają chłopca.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Słuchał słów Matthieu z otwartą buzią. Co prawda nazwy smoków niewiele mu mówiły, ale brzmiały niesamowicie. Albion Czarnooki, sam chciałby kiedyś zobaczyć takiego smoka na żywo. To byłoby coś.
-Jak wygląda taka walka smoków?- zainteresował się. No bo co, próbują się nawzajem strącić z nieba, czy może zieją na siebie ogniem? A może jedno i drugie?
-Uhm… tego właśnie mi brakuje- kiwnął głową potwierdzając sympatycznemu czarodziejowi, że tego zawodnika jeszcze nie miał w swojej kolekcji. -Z miałbym już całą drużynę!- oznajmił z dumą. Gdyby miał wszystkie Jastrzębie to ciekawe czy mógłby rozgrywać nimi mecze quidditcha. Będzie musiał poprosić kiedyś Gwendolyn o pomoc w zbudowaniu makiety boiska. To by było coś! Słowa Mathieu odwróciły jednak jego uwagę od samych figurek. -No… może być ta sama- uśmiechnął się szeroko- Ta którą znam też jest damą, o i lubi kwiatki, wiesz? Pozwoliła mi zerwać mandarynkę prosto z drzewka! - podzielił się kolejnymi informacjami na temat spotkanej wcześniej czarownicy.
Gdy Mathieu skierował się w stronę pluszaków mały Macmillan oczywiście podreptał za nim ciekaw jakiego wybierze jego rozmówca. - Jest super! - dość wysoko ocenił wybór czarodzieja. No ale kto by nie chciał dostać pluszowego smoka? Jedynie pluszowy znicz byłby lepszy. No a przynajmniej w mniemaniu małego Macmillana. Czego innego się spodziewać po fanatyku quidditcha.
-Naprawdę? Fajnie by było jakby Isabella też poszła zobaczyć smoki!- od razu zapalił się do tej luźno rzuconej propozycji. Po wizycie w rezerwacie Greengrasów chętnie zobaczyłby jeszcze jakiś innych przedstawicieli tego gatunku. Plus smoki były niesamowite.
-Tylko będę musiał zapytać taty czy mogę…- zauważył jeszcze. No cóż może tak go pomęczy, że mu pozwoli na taką wycieczkę? Byłoby wspaniale.
-O nie…- mruknął z niezadowoleniem gdy przez witrynę dojrzał rozglądającą się nerwowo kobietę. Ciotka Emma ewidentnie dostrzegła już brak chłopca w sklepie z ubraniami i zaczęła go szukać. Ciekawe czy jeszcze kiedykolwiek go ze sobą gdzieś zabierze. Chociaż… jak na razie uciekł jej dopiero dwa razy, może czarownica też wyznaje zasadę „do trzech razy sztuka?”
-Będę musiał już iść…- dodał jeszcze smętnym tonem. Wcale nie miał ochoty opuszczać sklepu z zabawkami. Tu było fajnie, a tam czekał go (zasłużony) ochrzan.
-Jak wygląda taka walka smoków?- zainteresował się. No bo co, próbują się nawzajem strącić z nieba, czy może zieją na siebie ogniem? A może jedno i drugie?
-Uhm… tego właśnie mi brakuje- kiwnął głową potwierdzając sympatycznemu czarodziejowi, że tego zawodnika jeszcze nie miał w swojej kolekcji. -Z miałbym już całą drużynę!- oznajmił z dumą. Gdyby miał wszystkie Jastrzębie to ciekawe czy mógłby rozgrywać nimi mecze quidditcha. Będzie musiał poprosić kiedyś Gwendolyn o pomoc w zbudowaniu makiety boiska. To by było coś! Słowa Mathieu odwróciły jednak jego uwagę od samych figurek. -No… może być ta sama- uśmiechnął się szeroko- Ta którą znam też jest damą, o i lubi kwiatki, wiesz? Pozwoliła mi zerwać mandarynkę prosto z drzewka! - podzielił się kolejnymi informacjami na temat spotkanej wcześniej czarownicy.
Gdy Mathieu skierował się w stronę pluszaków mały Macmillan oczywiście podreptał za nim ciekaw jakiego wybierze jego rozmówca. - Jest super! - dość wysoko ocenił wybór czarodzieja. No ale kto by nie chciał dostać pluszowego smoka? Jedynie pluszowy znicz byłby lepszy. No a przynajmniej w mniemaniu małego Macmillana. Czego innego się spodziewać po fanatyku quidditcha.
-Naprawdę? Fajnie by było jakby Isabella też poszła zobaczyć smoki!- od razu zapalił się do tej luźno rzuconej propozycji. Po wizycie w rezerwacie Greengrasów chętnie zobaczyłby jeszcze jakiś innych przedstawicieli tego gatunku. Plus smoki były niesamowite.
-Tylko będę musiał zapytać taty czy mogę…- zauważył jeszcze. No cóż może tak go pomęczy, że mu pozwoli na taką wycieczkę? Byłoby wspaniale.
-O nie…- mruknął z niezadowoleniem gdy przez witrynę dojrzał rozglądającą się nerwowo kobietę. Ciotka Emma ewidentnie dostrzegła już brak chłopca w sklepie z ubraniami i zaczęła go szukać. Ciekawe czy jeszcze kiedykolwiek go ze sobą gdzieś zabierze. Chociaż… jak na razie uciekł jej dopiero dwa razy, może czarownica też wyznaje zasadę „do trzech razy sztuka?”
-Będę musiał już iść…- dodał jeszcze smętnym tonem. Wcale nie miał ochoty opuszczać sklepu z zabawkami. Tu było fajnie, a tam czekał go (zasłużony) ochrzan.
Dzieci były intrygujące, ciekawe jak on sam spełniłby się w roli ojca. Zapewne to nadejdzie w całkiem bliskiej przyszłości, choć obawiał się, że jego potomek mógłby odziedziczyć jego niepokorne geny. Ojcowie w rodach szlacheckich nie brali zbytniego udziału w wychowywaniu dzieci, ich zadanie było inne, ale Mathieu nie wyobrażał sobie sytuacji, w której nie uczestniczyłby w życiu dziecka. Ojciec był obok niego, może i poświęcał mu mało czasu, ale na tyle na ile mógł sobie pozwolić. To przyjemne, kiedy rodzic tak bardzo się stara. On też nie miał wiele czasu, dzielił go między Rezerwat i inne obowiązki, które miały wielką wagę. To nie takie proste.
- Wiesz... Była niesamowita. Próbowały się kąsać w locie. Wtedy było to dla mnie fascynujące, ale od kiedy pracuję ze smokami, wiem jak niebezpieczne może to być. – dodał jeszcze. Kiedy był dzieckiem i dwa smoki walczyły ze sobą, głównie o to, który dostanie danie z deserem w postaci Rosierów, a nie o to, który pierwszy ma się pokłonić, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Mogli zginąć, ale na szczęście do tego nie doszło. Mogłoby być naprawdę krucho.
- Dostaniesz ode mnie w prezencie. – puścił mu oczko i uśmiechnął się. Rosierowi miękło serce? Nie, w zasadzie mógł mieć mały interes w znajomości z małym chłopcem. Ale to postanowił przemilczeć i zostawić na później. Z „zakupami” skierował się w stronę kas i kontynuował rozmowę z Heathem. – Moja Isabella też lubi kwiatki… – odparł z uśmiechem, wspomniała mu o tym, a może nie ona, tylko wiedział od kogoś. Musiał sobie radzić. Z uwagi na swoją ograniczoną otwartość… łatwiej było mu po prostu zdobywać pewne informacje z drugiej ręki.
- Porozmawiaj z Isabellą, zapytaj czy jej narzeczony to Mathieu, a jeśli tak, to zabierze Cię do mnie i pokażę Ci rezerwat. – dodał jeszcze, wręczając mu zakupioną zabawkę, której brakowało w jego kolekcji. Teraz będzie miał wszystko, a to z pewnością zadowoli chłopca. Przerzucił wzrok w miejsce, gdzie spojrzał Heath. Jak widać ciotka w końcu zorientowała się, że zgubiła małego chłopca. Brak odpowiedzialności. Szkoda, że nie myślał o tym w ten sposób, kiedy sam pryskał spod czujnych oczu opiekunów. Aż się uśmiechnął na samą myśl. Ich panika i strach przed ojcem młodszego z Rosierów. Piękne czasy…
- Leć. Powiedz, że wszędzie jej szukasz i jak mogła Cię zostawić… Uwierz mi, zawsze działa. – mruknął puszczając mu oczko. Ochrzanu też dało się uniknąć, wystarczyło zaatakować jako pierwszy, wtedy było lżej. Jakby jeszcze wyglądał na spanikowanego, bo zła ciotka go opuściła, to by dopiero było. – Baw się dobrze, Heath! – rzucił jeszcze i zniknął ze sklepu, obserwując jak Heath Idzie w stronę swojej ciotki.
ZT
- Wiesz... Była niesamowita. Próbowały się kąsać w locie. Wtedy było to dla mnie fascynujące, ale od kiedy pracuję ze smokami, wiem jak niebezpieczne może to być. – dodał jeszcze. Kiedy był dzieckiem i dwa smoki walczyły ze sobą, głównie o to, który dostanie danie z deserem w postaci Rosierów, a nie o to, który pierwszy ma się pokłonić, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Mogli zginąć, ale na szczęście do tego nie doszło. Mogłoby być naprawdę krucho.
- Dostaniesz ode mnie w prezencie. – puścił mu oczko i uśmiechnął się. Rosierowi miękło serce? Nie, w zasadzie mógł mieć mały interes w znajomości z małym chłopcem. Ale to postanowił przemilczeć i zostawić na później. Z „zakupami” skierował się w stronę kas i kontynuował rozmowę z Heathem. – Moja Isabella też lubi kwiatki… – odparł z uśmiechem, wspomniała mu o tym, a może nie ona, tylko wiedział od kogoś. Musiał sobie radzić. Z uwagi na swoją ograniczoną otwartość… łatwiej było mu po prostu zdobywać pewne informacje z drugiej ręki.
- Porozmawiaj z Isabellą, zapytaj czy jej narzeczony to Mathieu, a jeśli tak, to zabierze Cię do mnie i pokażę Ci rezerwat. – dodał jeszcze, wręczając mu zakupioną zabawkę, której brakowało w jego kolekcji. Teraz będzie miał wszystko, a to z pewnością zadowoli chłopca. Przerzucił wzrok w miejsce, gdzie spojrzał Heath. Jak widać ciotka w końcu zorientowała się, że zgubiła małego chłopca. Brak odpowiedzialności. Szkoda, że nie myślał o tym w ten sposób, kiedy sam pryskał spod czujnych oczu opiekunów. Aż się uśmiechnął na samą myśl. Ich panika i strach przed ojcem młodszego z Rosierów. Piękne czasy…
- Leć. Powiedz, że wszędzie jej szukasz i jak mogła Cię zostawić… Uwierz mi, zawsze działa. – mruknął puszczając mu oczko. Ochrzanu też dało się uniknąć, wystarczyło zaatakować jako pierwszy, wtedy było lżej. Jakby jeszcze wyglądał na spanikowanego, bo zła ciotka go opuściła, to by dopiero było. – Baw się dobrze, Heath! – rzucił jeszcze i zniknął ze sklepu, obserwując jak Heath Idzie w stronę swojej ciotki.
ZT
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jak na razie biorąc pod uwagę ich krótką interkację wszystko wskazywało na to, że Mathieu miał zadatki na całkiem niezłego tatę. Przynajmniej w porównaniu do większości lordów. Sam Heath też nie mógł narzekać na swojego ojca, chociaż trochę mu dawały w kość przedłużające się nieobecności rodziciela, kiedy musiał przebywać pod opieką swoich krewnych w Puddlemere. Nic jednak nie mógł na to poradzić i w sumie… przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy.
- Naprawdę? – przez moment patrzył na Mathieu z niedowierzaniem, a potem prawie podskoczył z radości. -Dziękuję!- wykrzyknął i bez większego namysłu na moment przytulił się do czarodzieja. Kto nie lubił dostawać prezentów. Gdy mężczyzna skierował się do kasy mały Macmillan naturalnie poszedł razem z nim.
-To może faktycznie to ta sama Isabella. Zapytam! Może wtedy poszlibyśmy razem z nią?- to by dopiero była wyprawa. Ciekawe czy rezerwaty są do siebie podobne. No oprócz tego, że miały różne smoki oczywiście.
Z radością przyjął od Mathieu prezent w postaci brakującej figurki. Przez moment obracał ją z uśmiechem w dłoniach. Nie mógł już się doczekać, aż ustawi całą drużynę Jastrzębi. Tylko będzie musiał wymyślić jak zrobić boisko… może Gwen mu pomoże. Na pewno się zgodzi!
Otworzył szerzej buzię, gdy czarodziej podzielił się z nim swoją radą. To było genialne! Heathowi pewnie zajęłoby jeszcze trochę czasu wymyślenie takiej taktyki. -Świetne! Nigdy o tym nie pomyślałem!- ucieszył się jeszcze bardziej. Mała niesubordynacja i wycieczka do sklepu z zabawkami przyniosła mu dzisiaj wiele korzyści. Nic dziwnego, że co jakiś czas nie mógł się powstrzymać i uciekał swoim opiekunom. Czasem miał wrażenie, że bycie grzecznym się nie opłacało. Na szczęście nigdy głośno nie wyrażał tej opinii.
-Dzięki! I do zobaczenia! Jesteś fajny!- pożegnał się z czarodziejem, przy okazji na końcu rzucając mu coś na kształt komplementu i wyszedł ze sklepu. Cóż, teraz pozostała mu tylko konfrontacja z ciotką, chociaż tym razem dzięki sugestii Mathieu wszystko powinno się skończyć dużo lepiej niż zazwyczaj.
|zt
- Naprawdę? – przez moment patrzył na Mathieu z niedowierzaniem, a potem prawie podskoczył z radości. -Dziękuję!- wykrzyknął i bez większego namysłu na moment przytulił się do czarodzieja. Kto nie lubił dostawać prezentów. Gdy mężczyzna skierował się do kasy mały Macmillan naturalnie poszedł razem z nim.
-To może faktycznie to ta sama Isabella. Zapytam! Może wtedy poszlibyśmy razem z nią?- to by dopiero była wyprawa. Ciekawe czy rezerwaty są do siebie podobne. No oprócz tego, że miały różne smoki oczywiście.
Z radością przyjął od Mathieu prezent w postaci brakującej figurki. Przez moment obracał ją z uśmiechem w dłoniach. Nie mógł już się doczekać, aż ustawi całą drużynę Jastrzębi. Tylko będzie musiał wymyślić jak zrobić boisko… może Gwen mu pomoże. Na pewno się zgodzi!
Otworzył szerzej buzię, gdy czarodziej podzielił się z nim swoją radą. To było genialne! Heathowi pewnie zajęłoby jeszcze trochę czasu wymyślenie takiej taktyki. -Świetne! Nigdy o tym nie pomyślałem!- ucieszył się jeszcze bardziej. Mała niesubordynacja i wycieczka do sklepu z zabawkami przyniosła mu dzisiaj wiele korzyści. Nic dziwnego, że co jakiś czas nie mógł się powstrzymać i uciekał swoim opiekunom. Czasem miał wrażenie, że bycie grzecznym się nie opłacało. Na szczęście nigdy głośno nie wyrażał tej opinii.
-Dzięki! I do zobaczenia! Jesteś fajny!- pożegnał się z czarodziejem, przy okazji na końcu rzucając mu coś na kształt komplementu i wyszedł ze sklepu. Cóż, teraz pozostała mu tylko konfrontacja z ciotką, chociaż tym razem dzięki sugestii Mathieu wszystko powinno się skończyć dużo lepiej niż zazwyczaj.
|zt
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Sklep z zabawkami braci Mineur
Szybka odpowiedź