Salon
AutorWiadomość
Salon
Jest to jedno z najokazalszych i najbardziej reprezentacyjnych pomieszczeń w posiadłości. To tu odbywa się część spotkań z zaproszonymi gośćmi, tu też często spotykają się mieszkańcy dworku. Na ścianach nie brakuje znakomitych dzieł sztuki od pokoleń gromadzonych przez członków rodu; wiele z nich przedstawia członków rodu Fawley oraz ważne dla nich miejsca i wydarzenia. Nie mogło też zabraknąć rzeźbionego kominka, w pobliżu którego znajdują się ozdobne kanapy, fotele i ciężki, rzeźbiony stół, a posadzka jest okryta grubym, drogocennym dywanem. W elementach wyposażenia znajdują się nawiązania do rodowych barw i symboli.
Wszystko musiało być idealnie przygotowane na odwiedziny Romy. Blaithin nie przypominała sobie, żeby czegoś oczekiwała z takim entuzjazmem w Anglii, jak jej przybycia. Jedynie spotkanie z rodzicami napawał ją tą samą dawką podekscytowania i ulgi. Przez wzgląd na ruchomy tryb życia zarówno własny, jak i lady Flint, nie spotykały się ze sobą tak często, jakby tego chciały. Lady Fawley czasami ubolewała nad formą podtrzymywania tej przyjaźni. Listy nie spełniały podstawowej funkcji tej znajomości. Nie utrwalały wiążącej ich więzi i zrozumienia. Na kartkach papieru nie mogły opisać wszystkiego, a ponad to nie mogły wyrazić swoich emocji w sposób, jaki mogłyby to zrobić twarzą twarz, odczytując je ze swoich oczu i tonu. Blaith była już czasami poniekąd trochę zmęczona figurą jaką przybierała na salonach we Francji, czy tutaj, podczas nielicznych towarzyskich wyjść. Obecność Rosemary napawała ją nadzieją, że w końcu będzie mogła się rozluźnić i poczuć się... jak w domu. Nawet przy swoich rodzicach nie pozwalała sobie na taką swobodę, dojmująco świadoma swojej powinności wobec rodu i niejako trochę rozżalona względem ich obojga, za decyzję, jaką podjęli bez niej o jej rychłych zaręczynach. Jeszcze nieoficjalnych, więc póki co mogła je konsekwentnie ignorować.
Chociaż witała jedynie swoją przyjaciółkę, ubrała się na tą okazję, jakby witała samego Ministra Magii (jeszcze z jednego z tych, których lubiła), czy nestora szanowanego rodu. Przewiewny, dość odważny materiał sukni z motywem astronomicznym, prześwitywał na jej ramionach i odsłaniał dekolt, na którym prezentowała się biżuteria ledwie co nabyta podczas sierpniowego jarmarku. Z Francji przywiozła dla Rosemary również model sukni, będącej najnowszym krzykiem mody. Pomimo, że lady Flint nie była tak entuzjastyczna wobec nowych trendów jak ona, Blaith wyraziła tym raczej swój dobry gest, pamiętając jednocześnie, żeby unikać "wstrętnego koloru różu". Suknia czekała na Rosemary w komnatach Blaithin. Nie ona była jednak priorytetem, a samo spotkanie.
Lady Fawley przeglądała właśnie zagubioną wcześniej przez skrzata pocztę, kiedy do poczuła znajomą świeżość powietrza, jaką niosły ze sobą jedynie rozwiane włosy Rosemary.
— Właśnie Ciebie potrzebowałam, Romy. Czy w Anglii gościcie wielu psychopatów i zboczeńców?
Uniosła wzrok z nad czytanego listu, unosząc pergamin z anonimowym listem miłosnym ku górze.
— Powinnam uważać na ulicach, czy to raczej nic, czym powinnam się przejmować?
Pozornie zachowała spokój i opanowanie, ale poczuła przyjemne ciepło na widok przyjaciółki. Podchodząc do niej, żeby uchylić jej rąbka tajemnicy, wypisanej na kartach anonimowego listu, wykorzystała tą okazję aby objąć kobietę, przymykając powieki. Pozwalając sobie odetchnąć.
— To były męczące dwa miesiące, Rosy...
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 22.12?
Mimo anomalii i innych nieprzyjemności przedświąteczny czas udzielił się i zestresowanej Cressidzie. Miały to być jej drugie święta spędzane w Ambleside. Wcześniejsze obchodziła w Charnwood, wśród Flintów, dokąd zawsze wracała na ferie w trakcie kolejnych lat nauki w Beauxbatons. Las zawsze wyglądał bajkowo pod przykryciem śniegu i zawsze z radością witała też organizowane w nim kuligi będące dodatkową atrakcją ferii świątecznych. W tym roku o bajkowej scenerii mogła tylko pomarzyć, bo od listopada widok za oknami przypominał raczej horror niż sielankę. Rok temu o tej porze zaśnieżone ogrody wokół posiadłości Fawleyów w Ambleside wyglądały tak cudownie, że mogłaby godzinami stać przy oknie i na nie patrzeć. Wszystko wydawało się wtedy tak lekkie, spokojne i cudowne. Była młodą żoną, nosiła pod sercem swoje pierwsze dziecko (jeszcze nie wiedząc, że była ich dwójka) i z nadzieją spoglądała w przyszłość, którą miała spędzić u boku Williama, rodząc mu kolejne dzieci i starając się dotrzymać mu kroku na salonach, by nie odczuwał w żaden sposób wybrakowania swojej nieśmiałej małżonki i by mógł być z niej dumny.
Chciała i w tym roku odrzucić na myśl myśli o anomaliach i innych okropnościach, które spędzały jej sen z powiek w ostatnich miesiącach, sprawiając że nie potrafiła być tak radosna i beztroska jak wcześniej. Na domiar złego niedawno jej matka zachorowała i choć było już lepiej, musieli z Williamem odsunąć w czasie plan wyjazdu z dziećmi do Francji. W połowie grudnia młódka spędziła parę dni w Charnwood, gdzie po świętach w Ambleside miała udać się znowu, tym razem z mężem, by przeżyć ten czas i z jej rodziną.
Zajrzała do dzieci, sprawdzić czy dobrze śpią i czy opiekunka przy nich czuwa, a później błąkała się bez większego celu po dworku. Williama akurat nie było, wraz ze swoim ojcem załatwiał jakieś sprawy poza posiadłością, więc młódka czuła się dość osamotniona, dlatego nieco bezwiednie szukała towarzystwa którejś z jego kuzynek, bo samotność zaczynała ją przytłaczać, a nie było męża który mógłby odgonić lęki i wlać w jej serduszko spokój. Mogła też dostrzec że skrzaty już zaczynały dekorować dworek, bo w holu pojawiła się choinka, również niektóre korytarze były już ozdobione, a w powietrzu unosił się zapach igliwia budzący nostalgię za stale wypełnionym tym zapachem leśnym dworkiem w Charnwood.
W większym salonie zastała Hortense. Widok młodziutkiej krewnej Williama bardzo ją ucieszył, bo wydawało jej się że naprawdę dogadywały się coraz lepiej.
- Droga Hortense – powitała ją ciepło, wchodząc do pomieszczenia. – Co porabiasz? Czy i twoje serce raduje się na myśl o świętach w gronie rodziny? – zapytała; dla Hortense Fawleyowie rzeczywiście byli prawdziwą rodziną, tą, w której się urodziła. Na przekór tym wszystkim smutkom i niepokojom Cressida się cieszyła, choć i o nich nie potrafiła niestety zapomnieć i zdawała sobie sprawę, jak bardzo realny jest wyjazd jeśli sytuacja się nie uspokoi. Dlatego musiała nacieszyć się towarzystwem bliskich osób póki mogła, a Hortense, jako bliska kuzynka Williama, chyba również powoli mogła się do takiego grona zaliczać, choć młódka nie była pewna, czy młoda Fawleyówna odwzajemniała jej sympatię. Nie wiadomym było też, czy za rok będą mogły spędzać ten czas razem, bo kto wie jakie ojciec Hortense miał wobec niej plany? W końcu ona w jej wieku już była mężatką.
Mimo anomalii i innych nieprzyjemności przedświąteczny czas udzielił się i zestresowanej Cressidzie. Miały to być jej drugie święta spędzane w Ambleside. Wcześniejsze obchodziła w Charnwood, wśród Flintów, dokąd zawsze wracała na ferie w trakcie kolejnych lat nauki w Beauxbatons. Las zawsze wyglądał bajkowo pod przykryciem śniegu i zawsze z radością witała też organizowane w nim kuligi będące dodatkową atrakcją ferii świątecznych. W tym roku o bajkowej scenerii mogła tylko pomarzyć, bo od listopada widok za oknami przypominał raczej horror niż sielankę. Rok temu o tej porze zaśnieżone ogrody wokół posiadłości Fawleyów w Ambleside wyglądały tak cudownie, że mogłaby godzinami stać przy oknie i na nie patrzeć. Wszystko wydawało się wtedy tak lekkie, spokojne i cudowne. Była młodą żoną, nosiła pod sercem swoje pierwsze dziecko (jeszcze nie wiedząc, że była ich dwójka) i z nadzieją spoglądała w przyszłość, którą miała spędzić u boku Williama, rodząc mu kolejne dzieci i starając się dotrzymać mu kroku na salonach, by nie odczuwał w żaden sposób wybrakowania swojej nieśmiałej małżonki i by mógł być z niej dumny.
Chciała i w tym roku odrzucić na myśl myśli o anomaliach i innych okropnościach, które spędzały jej sen z powiek w ostatnich miesiącach, sprawiając że nie potrafiła być tak radosna i beztroska jak wcześniej. Na domiar złego niedawno jej matka zachorowała i choć było już lepiej, musieli z Williamem odsunąć w czasie plan wyjazdu z dziećmi do Francji. W połowie grudnia młódka spędziła parę dni w Charnwood, gdzie po świętach w Ambleside miała udać się znowu, tym razem z mężem, by przeżyć ten czas i z jej rodziną.
Zajrzała do dzieci, sprawdzić czy dobrze śpią i czy opiekunka przy nich czuwa, a później błąkała się bez większego celu po dworku. Williama akurat nie było, wraz ze swoim ojcem załatwiał jakieś sprawy poza posiadłością, więc młódka czuła się dość osamotniona, dlatego nieco bezwiednie szukała towarzystwa którejś z jego kuzynek, bo samotność zaczynała ją przytłaczać, a nie było męża który mógłby odgonić lęki i wlać w jej serduszko spokój. Mogła też dostrzec że skrzaty już zaczynały dekorować dworek, bo w holu pojawiła się choinka, również niektóre korytarze były już ozdobione, a w powietrzu unosił się zapach igliwia budzący nostalgię za stale wypełnionym tym zapachem leśnym dworkiem w Charnwood.
W większym salonie zastała Hortense. Widok młodziutkiej krewnej Williama bardzo ją ucieszył, bo wydawało jej się że naprawdę dogadywały się coraz lepiej.
- Droga Hortense – powitała ją ciepło, wchodząc do pomieszczenia. – Co porabiasz? Czy i twoje serce raduje się na myśl o świętach w gronie rodziny? – zapytała; dla Hortense Fawleyowie rzeczywiście byli prawdziwą rodziną, tą, w której się urodziła. Na przekór tym wszystkim smutkom i niepokojom Cressida się cieszyła, choć i o nich nie potrafiła niestety zapomnieć i zdawała sobie sprawę, jak bardzo realny jest wyjazd jeśli sytuacja się nie uspokoi. Dlatego musiała nacieszyć się towarzystwem bliskich osób póki mogła, a Hortense, jako bliska kuzynka Williama, chyba również powoli mogła się do takiego grona zaliczać, choć młódka nie była pewna, czy młoda Fawleyówna odwzajemniała jej sympatię. Nie wiadomym było też, czy za rok będą mogły spędzać ten czas razem, bo kto wie jakie ojciec Hortense miał wobec niej plany? W końcu ona w jej wieku już była mężatką.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Fawleyówna lubiła święta, lecz nie z powodu rodzinnej bliskości, której w ostatnich miesiącach miała już po kokardy ciasno wiązane w pointach, a z powodu specyficznej atmosfery, niemożliwej do uzyskania w innym momencie roku. Dzieląc się tym poglądem z niektórymi osobami ze swojego otoczenia i napotykając przeważnie na mur niezrozumienia, wysypywała z rękawa ogrom przykładów, na koniec sugerując sprawdzenie ich w rzeczywistości. W jej odczuciu potrawy i ciasta pieczone poza grudniem smakowały inaczej, i ludzkie zachowanie też różniło się od pozostałych miesięcy. Ludzie, mimo nieprzyjemnych wydarzeń, podczas świąt odzyskiwali resztki spokoju i pogodności, nie byli tak nerwowi i negatywnie nastawieni do otoczenia, i co najważniejsze, chociaż na chwilę zapominali o wszystkim tym, co nałożyło się na stan wojenny spowijający wyspy.
Poza tym święta miały jeszcze jedną zaletę; rodzice – a przynajmniej matka, wszak z tej dwójki ojciec był wyrozumialszy – przychylniej patrzyli na niestandardowe zachowania swoich latorośli, w tym te dziecięce, jak na przykład to, gdy siedząc właśnie na ziemi przed kominkiem ubrana w szlafrok i robione na zamówienie grube skarpety dzierżyła w dłoni kubek gorącej czekolady z piankami, przeglądając starą książkę z pięknie ilustrowanymi baśniami. Była niemal pewna, że w innym miesiącu nie zebrałaby się na podobną odwagę, a sentyment, którym darzyła trzymaną książkę i smak czekolady byłby inny, miałki, o ile w ogóle wzbudziłby w niej jakiekolwiek odczucia. To w święta pozwalała sobie na odszukiwanie resztek dziecięcej radości, na co dzień pokazując przecież dorosłą, poważną twarz godnej nosicielki nazwiska rodu. Nikt spoza bliskich osób nie znał jej od strony innej niż dystyngowanej, dobrze ułożonej rokującej tancerki, ale i nikomu nie pozwoliła na poznanie części prawdziwej siebie.
Kiedy usłyszała miękki krok i głos swojej drogiej krewnej, wyrwała się z krótkotrwałego zamyślenia. Poklepała miejsce obok siebie, po drugiej miękkiej poduszce, pozwalając po chwili nadwyrężonemu kręgosłupowi odpocząć, spierając plecy o fotel.
– Liczę, że święta odbędą się w spokojnej i przyjemnej atmosferze – odparła wymijająco, próbując przypomnieć sobie chociaż jedną z uroczystości, którą spędzili wspólnie do końca; przeważnie po skończonym posiłku i chwili spędzonej w salonie każdy szedł w swoją stronę – zadecydowałaś już czy dzieci do nas dołączą? – spytała, zerkając na dziewczynę. Hortense, jak mało kto pod tym dachem, wiedziała doskonale, że martwiła się o swoje szkraby, co było zupełnie naturalnym matczynym nawykiem, jednak od kilku dni zastanawiała się czy zaryzykuje i pozwoli dzieciom wziąć udział we wspólnej kolacji. Chociaż niosło to za sobą ogromne ryzyko, odsuwanie ich z tego powodu mogło przecież odbić się nie tylko na atmosferze zebranych, przypominając im o anomaliach, ale i wprawić zebranych w pewne poczucie winy, że nic nie mogą poradzić.
Poza tym święta miały jeszcze jedną zaletę; rodzice – a przynajmniej matka, wszak z tej dwójki ojciec był wyrozumialszy – przychylniej patrzyli na niestandardowe zachowania swoich latorośli, w tym te dziecięce, jak na przykład to, gdy siedząc właśnie na ziemi przed kominkiem ubrana w szlafrok i robione na zamówienie grube skarpety dzierżyła w dłoni kubek gorącej czekolady z piankami, przeglądając starą książkę z pięknie ilustrowanymi baśniami. Była niemal pewna, że w innym miesiącu nie zebrałaby się na podobną odwagę, a sentyment, którym darzyła trzymaną książkę i smak czekolady byłby inny, miałki, o ile w ogóle wzbudziłby w niej jakiekolwiek odczucia. To w święta pozwalała sobie na odszukiwanie resztek dziecięcej radości, na co dzień pokazując przecież dorosłą, poważną twarz godnej nosicielki nazwiska rodu. Nikt spoza bliskich osób nie znał jej od strony innej niż dystyngowanej, dobrze ułożonej rokującej tancerki, ale i nikomu nie pozwoliła na poznanie części prawdziwej siebie.
Kiedy usłyszała miękki krok i głos swojej drogiej krewnej, wyrwała się z krótkotrwałego zamyślenia. Poklepała miejsce obok siebie, po drugiej miękkiej poduszce, pozwalając po chwili nadwyrężonemu kręgosłupowi odpocząć, spierając plecy o fotel.
– Liczę, że święta odbędą się w spokojnej i przyjemnej atmosferze – odparła wymijająco, próbując przypomnieć sobie chociaż jedną z uroczystości, którą spędzili wspólnie do końca; przeważnie po skończonym posiłku i chwili spędzonej w salonie każdy szedł w swoją stronę – zadecydowałaś już czy dzieci do nas dołączą? – spytała, zerkając na dziewczynę. Hortense, jak mało kto pod tym dachem, wiedziała doskonale, że martwiła się o swoje szkraby, co było zupełnie naturalnym matczynym nawykiem, jednak od kilku dni zastanawiała się czy zaryzykuje i pozwoli dzieciom wziąć udział we wspólnej kolacji. Chociaż niosło to za sobą ogromne ryzyko, odsuwanie ich z tego powodu mogło przecież odbić się nie tylko na atmosferze zebranych, przypominając im o anomaliach, ale i wprawić zebranych w pewne poczucie winy, że nic nie mogą poradzić.
Gość
Gość
I ona mogła odnieść wrażenie, że w okresach świątecznych, kiedy z rodzeństwem powracała ze szkoły, atmosfera panująca w dworku była jakaś inna. Nawet pan ojciec był odrobinę mniej srogi. Może była to kwestia tego, że bliscy cieszyli się z powrotów dzieci, a może to ona była tak stęskniona za rodzicami, resztą rodziny oraz dworkiem w Charnwood, że bardziej doceniała wszystko co się wtedy działo i nie brała tak do siebie srogich spojrzeń rodziciela? Przerwa świąteczna trwała ledwie dwa tygodnie, po których znowu czekał wyjazd do dalekiej Francji z wizją powrotu dopiero w czerwcu. Lubiła jednak zarówno wspólne obiady, podczas których Flintowie zasiadali wszyscy razem przy jednym stole w pachnącej lasem jadalni przyozdobionej dorodną choinką, jak i same przygotowania, do których matka pozwalała dziewczętom się angażować. Cressie dzięki swojemu artystycznemu zmysłowi wykonywała najpiękniejsze ozdoby spośród wszystkich Flintówien i umieszczanie ich w pomieszczeniach sprawiało jej przyjemność. A potem nastawało kilka dni sielanki, podczas której mogła cieszyć się spokojem i bawić z rodzeństwem i kuzynostwem w zaśnieżonym lesie.
Nie wiedziała, jak wcześniej wyglądało to u Fawleyów, bo były to dopiero jej drugie święta z nimi. Wcześniej nie dzieliła tego czasu z Hortense, miała własną rodzinę, a teraz Fawleyówna była częścią tej nowej, do której dołączyła po ślubie. W zeszłym roku dziwnie było spędzać ten czas po raz pierwszy w innym gronie. Czuła się onieśmielona, bo wciąż towarzyszyło jej wtedy pewne poczucie wyobcowania i strach przed tym, że zrobi coś, co nie przypadnie do gustu bliskim męża. Nosiła już wówczas pod sercem potomstwo Williama, a jednak nadal czuła się niepewnie. Może teraz, po kolejnym pełnym roku spędzonym wśród Fawleyów i po urodzeniu dwójki dzieci jej pewność siebie choć odrobinę wzrośnie i poczuje się tu bardziej jak w domu?
Mogła jednak zauważyć że kuzynka męża wygląda inaczej niż na co dzień, gdy tak siedziała przed kominkiem w szlafroku zamiast sukni, dzierżąc w dłoniach kubek z gorącą czekoladą, a także książką z ilustrowanymi baśniami. Z podobnej Cressie czasem czytała dla dzieci. Uśmiechnęła się lekko i zbliżyła się, zasiadając na kanapie obok krewnej swego męża.
- Ja też mam taką nadzieję – odezwała się. Całym serduszkiem pragnęła spokoju i względnej stabilności, by te dni upłynęły jak najbardziej normalnie i bez żadnych nieprzyjemności ani przykrych niespodzianek. – Nie sądzę. Pomijając anomalie... Przecież one nadal nawet nie chodzą, nie mówią ani nie jedzą samodzielnie.
Jej dzieci były jeszcze za małe, by zasiąść przy stole i zjeść ze wszystkimi. Mogłyby co najwyżej leżeć w kołyskach niczym lalki, dlatego Cressida planowała, by pozostały w swojej komnacie z opiekunką, w spokoju i bez wystawiania ich na pokaz, co mogło stanowić czynnik stresowy. Była też pewna, że i tak nie będą pamiętać tego czasu. I miała nadzieję, że nic z tego niespokojnego pierwszego roku życia nie pozostanie w ich pamięci i nie narazi ich na późniejszą traumę. A w kolejnych latach, gdy podrosną i gdy (miała wielką nadzieję) anomalie wreszcie się skończą, z roku na rok coraz bardziej będą włączane w życie rodziny adekwatnie do swojego wieku i możliwości. Nie mogła się doczekać, kiedy ten czas nadejdzie i kiedy będą mogły spędzać czas z rodziną, uczyć się niezbędnych umiejętności, a także cieszyć się z takich rzeczy jak dekorowanie dworku lub znajdowanie pod choinką prezentów. Ale na ten moment nadal pozostawały niemowlętami, które większość doby przesypiały, a kiedy nie spały to leżały i gaworzyły.
- To będą już moje drugie święta z wami – zauważyła, wpatrując się w kominek. – I... czy to będzie coś złego, jak przyznam ci się szczerze, że nadal trochę tęsknię za świętami z moją rodziną? – zastanowiła się, zastanawiając się, czy to normalne, że półtora roku po ślubie wciąż doskwierała jej pewna tęsknota za rodzicami, rodzinnym domem i wciąż porównywała nowy do starego. – To zawsze były piękne dni. Zwłaszcza kiedy powracałam z Beauxbatons po paru miesiącach niewidzenia rodziców i reszty rodziny. Och, jak bardzo mnie wtedy cieszyło robienie ozdób i dekorowanie dworku! I samo przebywanie wśród rodziny – zamyśliła się na moment. – Może chciałabyś, byśmy zrobiły jakieś dekoracje razem? – zaproponowała nagle, próbując rozluźnić atmosferę i przegonić z serduszka smutek, który wkradł się w nie na myśl o dzieciach i anomaliach, o których bezpieczeństwo każdego dnia się trzęsła. Chciała jednak poczuć się tu jak najbardziej domowo i na swoim miejscu, więc może robienie ozdób z Hortense pomoże jej osiągnąć stan podobny do tego, do jakiego wzdychała z nostalgią?
Nie wiedziała, jak wcześniej wyglądało to u Fawleyów, bo były to dopiero jej drugie święta z nimi. Wcześniej nie dzieliła tego czasu z Hortense, miała własną rodzinę, a teraz Fawleyówna była częścią tej nowej, do której dołączyła po ślubie. W zeszłym roku dziwnie było spędzać ten czas po raz pierwszy w innym gronie. Czuła się onieśmielona, bo wciąż towarzyszyło jej wtedy pewne poczucie wyobcowania i strach przed tym, że zrobi coś, co nie przypadnie do gustu bliskim męża. Nosiła już wówczas pod sercem potomstwo Williama, a jednak nadal czuła się niepewnie. Może teraz, po kolejnym pełnym roku spędzonym wśród Fawleyów i po urodzeniu dwójki dzieci jej pewność siebie choć odrobinę wzrośnie i poczuje się tu bardziej jak w domu?
Mogła jednak zauważyć że kuzynka męża wygląda inaczej niż na co dzień, gdy tak siedziała przed kominkiem w szlafroku zamiast sukni, dzierżąc w dłoniach kubek z gorącą czekoladą, a także książką z ilustrowanymi baśniami. Z podobnej Cressie czasem czytała dla dzieci. Uśmiechnęła się lekko i zbliżyła się, zasiadając na kanapie obok krewnej swego męża.
- Ja też mam taką nadzieję – odezwała się. Całym serduszkiem pragnęła spokoju i względnej stabilności, by te dni upłynęły jak najbardziej normalnie i bez żadnych nieprzyjemności ani przykrych niespodzianek. – Nie sądzę. Pomijając anomalie... Przecież one nadal nawet nie chodzą, nie mówią ani nie jedzą samodzielnie.
Jej dzieci były jeszcze za małe, by zasiąść przy stole i zjeść ze wszystkimi. Mogłyby co najwyżej leżeć w kołyskach niczym lalki, dlatego Cressida planowała, by pozostały w swojej komnacie z opiekunką, w spokoju i bez wystawiania ich na pokaz, co mogło stanowić czynnik stresowy. Była też pewna, że i tak nie będą pamiętać tego czasu. I miała nadzieję, że nic z tego niespokojnego pierwszego roku życia nie pozostanie w ich pamięci i nie narazi ich na późniejszą traumę. A w kolejnych latach, gdy podrosną i gdy (miała wielką nadzieję) anomalie wreszcie się skończą, z roku na rok coraz bardziej będą włączane w życie rodziny adekwatnie do swojego wieku i możliwości. Nie mogła się doczekać, kiedy ten czas nadejdzie i kiedy będą mogły spędzać czas z rodziną, uczyć się niezbędnych umiejętności, a także cieszyć się z takich rzeczy jak dekorowanie dworku lub znajdowanie pod choinką prezentów. Ale na ten moment nadal pozostawały niemowlętami, które większość doby przesypiały, a kiedy nie spały to leżały i gaworzyły.
- To będą już moje drugie święta z wami – zauważyła, wpatrując się w kominek. – I... czy to będzie coś złego, jak przyznam ci się szczerze, że nadal trochę tęsknię za świętami z moją rodziną? – zastanowiła się, zastanawiając się, czy to normalne, że półtora roku po ślubie wciąż doskwierała jej pewna tęsknota za rodzicami, rodzinnym domem i wciąż porównywała nowy do starego. – To zawsze były piękne dni. Zwłaszcza kiedy powracałam z Beauxbatons po paru miesiącach niewidzenia rodziców i reszty rodziny. Och, jak bardzo mnie wtedy cieszyło robienie ozdób i dekorowanie dworku! I samo przebywanie wśród rodziny – zamyśliła się na moment. – Może chciałabyś, byśmy zrobiły jakieś dekoracje razem? – zaproponowała nagle, próbując rozluźnić atmosferę i przegonić z serduszka smutek, który wkradł się w nie na myśl o dzieciach i anomaliach, o których bezpieczeństwo każdego dnia się trzęsła. Chciała jednak poczuć się tu jak najbardziej domowo i na swoim miejscu, więc może robienie ozdób z Hortense pomoże jej osiągnąć stan podobny do tego, do jakiego wzdychała z nostalgią?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie odezwała się więcej rozumiejąc punkt widzenia Cressidy – w końcu była matką, więc zapewne wiedziała lepiej co było dobre dla jej dzieci a co nie, a ona, cóż, zaspokoiła swoją ciekawość i pewną obawę, że podczas uroczystej kolacji staną się ofiarami oddziecięcych anomalii. Nie powiedziała tego jednak na głos, przytakując tylko głową i cichym westchnięciem, zdecydowanie bardziej skupiając się na kolejnych słowach młódki.
– Powinnaś ich odwiedzić, Cressido – powiedziała nieco pobłażliwie, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego dziewczyna jeszcze nie zadecydowała się na odwiedziny bliskich. Wątpiła, by jej mąż – czy ktokolwiek w tym domu – trzymał ją na siłę w komnatach i zabraniał kontaktu z rodzicami, i była niemal pewna, że gdyby tylko poprosiła, to zorganizowano by jej podobną podróż z dopilnowaniem, żeby nie ucierpiała po drodze. Winy wynikającej z drugiej strony, ze strony rodu, nie próbowała się doszukiwać; w innym przypadku by nie tęskniła za kimś od kogo się uwolniła. – Poza tym, to nic złego – dodała z lekkim uśmiechem, ot, dla pokrzepienia zagubionej duszyczki – każdy tęskniłby za bliskimi, jednak na twoim miejscu tęsknotę wykorzystałabym w twórczy sposób – zasugerowała. Naturalnie mogła się mylić, bo przecież nie była jeszcze na jej miejscu a ich charaktery różniły się znacznie od siebie, więc podobną radę wygłosiła na podstawie znajomości samej siebie. Była artystką; twórczą i kreatywną duszą, spełniającą się tancerką, której kariera zaczęła się szybko, dynamicznie i równie szybko miała się zakończyć, bo wraz z zamążpójściem, ale i to nie przeszkadzałoby jej w pisaniu sztuk baletowych czy wymyślaniu scenerii ulepszających wystawiane już dzieła – jesteś malarką, jednak w ostatnim czasie zauważyłam, że nadmiar trosk odebrał ci nieco radości życia – a ona trochę tej radości chciała weń przywrócić, póki co z marnym skutkiem, zauważając też, że albo trafiła na oporny przypadek albo jej sposoby były po prostu kiepskiej jakości. Poza uspokajającymi ziołami, z których już dawno na jej polecenie powstały eliksiry nasenno–uspokajające, próbowała przecież angażować dziewczynę w inny sposób, jak nauką tańca czy spacerem po ogrodzie, gdy akurat pogoda na to pozwalała. Próbowała i teraz, kiedy zaprosiła ją do siebie przed kominek, przywołując w międzyczasie służkę i prosząc o przygotowanie dwóch gorących czekolad ze skórką pomarańczową, bo choć napój ten może i był pospolity, wciąż była tylko człowiekiem lubiącym rozpieszczanie samej siebie.
– Właściwie myślałam o tym dzisiaj rano, jednak nie byłam przekonana do samotnej pracy – robienie ozdóbek rzeczywiście potrafiło przyjemnie wypełnić czas a one obie najwidoczniej tego teraz potrzebowały, przed zlotem większego grona rodziny – choinką zwykle zajmowały się służki, ale w ramach świątecznego prezentu chyba możemy im w tym roku darować – zastanowiła się przez krótki moment, wiedząc jednak, że żaden z domowników nie miałby nic przeciwko ich zajęciu. Nie pracowały przecież ani ciężko ani fizycznie, nie robiły nic złego, a minimalną sympatię, którą darzyła świtę mogła chociaż okazać w ten sposób. Wiedziała zresztą, że w tak gorącym okresie miały o wiele więcej absorbujących zajęć, zwłaszcza teraz kiedy anomalie utrudniały wspomaganie się zaklęciami i swobodny transport.
– Powinnaś ich odwiedzić, Cressido – powiedziała nieco pobłażliwie, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego dziewczyna jeszcze nie zadecydowała się na odwiedziny bliskich. Wątpiła, by jej mąż – czy ktokolwiek w tym domu – trzymał ją na siłę w komnatach i zabraniał kontaktu z rodzicami, i była niemal pewna, że gdyby tylko poprosiła, to zorganizowano by jej podobną podróż z dopilnowaniem, żeby nie ucierpiała po drodze. Winy wynikającej z drugiej strony, ze strony rodu, nie próbowała się doszukiwać; w innym przypadku by nie tęskniła za kimś od kogo się uwolniła. – Poza tym, to nic złego – dodała z lekkim uśmiechem, ot, dla pokrzepienia zagubionej duszyczki – każdy tęskniłby za bliskimi, jednak na twoim miejscu tęsknotę wykorzystałabym w twórczy sposób – zasugerowała. Naturalnie mogła się mylić, bo przecież nie była jeszcze na jej miejscu a ich charaktery różniły się znacznie od siebie, więc podobną radę wygłosiła na podstawie znajomości samej siebie. Była artystką; twórczą i kreatywną duszą, spełniającą się tancerką, której kariera zaczęła się szybko, dynamicznie i równie szybko miała się zakończyć, bo wraz z zamążpójściem, ale i to nie przeszkadzałoby jej w pisaniu sztuk baletowych czy wymyślaniu scenerii ulepszających wystawiane już dzieła – jesteś malarką, jednak w ostatnim czasie zauważyłam, że nadmiar trosk odebrał ci nieco radości życia – a ona trochę tej radości chciała weń przywrócić, póki co z marnym skutkiem, zauważając też, że albo trafiła na oporny przypadek albo jej sposoby były po prostu kiepskiej jakości. Poza uspokajającymi ziołami, z których już dawno na jej polecenie powstały eliksiry nasenno–uspokajające, próbowała przecież angażować dziewczynę w inny sposób, jak nauką tańca czy spacerem po ogrodzie, gdy akurat pogoda na to pozwalała. Próbowała i teraz, kiedy zaprosiła ją do siebie przed kominek, przywołując w międzyczasie służkę i prosząc o przygotowanie dwóch gorących czekolad ze skórką pomarańczową, bo choć napój ten może i był pospolity, wciąż była tylko człowiekiem lubiącym rozpieszczanie samej siebie.
– Właściwie myślałam o tym dzisiaj rano, jednak nie byłam przekonana do samotnej pracy – robienie ozdóbek rzeczywiście potrafiło przyjemnie wypełnić czas a one obie najwidoczniej tego teraz potrzebowały, przed zlotem większego grona rodziny – choinką zwykle zajmowały się służki, ale w ramach świątecznego prezentu chyba możemy im w tym roku darować – zastanowiła się przez krótki moment, wiedząc jednak, że żaden z domowników nie miałby nic przeciwko ich zajęciu. Nie pracowały przecież ani ciężko ani fizycznie, nie robiły nic złego, a minimalną sympatię, którą darzyła świtę mogła chociaż okazać w ten sposób. Wiedziała zresztą, że w tak gorącym okresie miały o wiele więcej absorbujących zajęć, zwłaszcza teraz kiedy anomalie utrudniały wspomaganie się zaklęciami i swobodny transport.
Gość
Gość
Cressida martwiła się o dzieci każdego dnia i pragnęła ich dobra i bezpieczeństwa. Ale pewnie nawet w normalnych czasach nie byłoby sensu zabierać na świąteczny obiad dziewięciomiesięcznych niemowląt i lepszym rozwiązaniem dla wszystkich, a przede wszystkim dla nich było zapewnienie im spokoju w komnatach i stałej opieki opiekunki.
- Odwiedziłam. Ostatni raz w połowie grudnia, moja matka nie czuła się wtedy najlepiej i chciałam spędzić parę dni blisko niej. Potem wróciłam, nie lubię na zbyt długo zostawiać dzieci nawet jeśli wiem, że mają dobrą opiekę – powiedziała. Oczywiście że ich odwiedzała, tyle że po prostu to nie mogło zastąpić mieszkania z bliskimi, a nadal nie do końca jeszcze oswoiła się z tym, że teraz jej miejsce było przy innej rodzinie, że z inną rodziną będzie przeżywać święta, choć to już drugie. Już nie z rodzicami i rodzeństwem, a mężem i jego rodziną. Cressida była osobą która do nowych warunków zawsze adaptowała się powoli, więc stęsknione serduszko wyrywało się do rodzeństwa, rodziców, starych komnat oraz tego co robiła jako lady Flint. Jednocześnie bardzo chciała się zaadaptować i odnaleźć. Niełatwo było być młodą mężatką, zwłaszcza w obecnych czasach.
Pewną ironią było to, że tak tęskniła nawet za swoim panem ojcem, który był wobec niej surowy, deprecjonował ją, stawiał wymagania i wysoką poprzeczkę, do której zawsze rozpaczliwie próbowała doskoczyć, byle tylko ujrzeć na jego twarzy wyraz aprobaty, a jednak to jego zdanie nadal było dla niego najważniejsze.
- Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy malowałam lub szkicowałam Charnwood lub rzeczy i miejsca kojarzące się z nim – wyjaśniła odnośnie twórczego wykorzystywania tęsknoty. – Ale ostatnie troski nie wpływają dobrze na moje twórcze natchnienie. Tworzenie nowych obrazów zajmuje mi więcej czasu, bo ponure myśli ciągle mnie odrywają od malowania. No i ta pogoda... Ona też nie sprzyja mojemu natchnieniu.
Jej twórcze soki nie płynęły jak potrzeba. Trudno było przełamać ten okres pewnej niemocy, choć starała się po trochu tworzyć i usilnie skupiać się na sztuce, a nie na strachu o dzieci. Zawsze kochała malować, to dawało jej szczęście, a w jej przypadku zamążpójście nie zamykało tej drogi, a wręcz otwierało ją jeszcze szerzej. To, co u Flintówny było pewnym dziwactwem, u lady Fawley było bardzo mile widziane. I choć dawniej mimo nieśmiałości i niskiej pewności siebie była osóbką pogodną i optymistyczną, ostatnio częściej ulegała lękom i niepokojom.
Piła jednak wywary uspokajające, by ukoić nerwy i zapewnić sobie lepszy sen, a także starała się spędzać czas z mężem, Hortense i innymi Fawleyami którzy chcieli z nią ten czas spędzać. Była naprawdę wdzięczna kuzynce męża za jej starania, rozmowy, a także za lekcje tańca, które jej dawała, by mogła lepiej poruszać się po parkiecie z mężem i nie przynosić mu wstydu na sabatach i innych towarzyskich okazjach.
Uśmiechnęła się, z wdzięcznością przyjmując gorącą czekoladę, która smakowała naprawdę wyśmienicie.
- Takie rzeczy zawsze najlepiej robi się w towarzystwie – zauważyła; ona sama też zawsze wolała dekorować dom z kimś, nie sama. – Myślisz, że mogłybyśmy same zrobić choć kilka ozdób? Czy po prostu udekorujemy choinkę? I... chcesz to zrobić dzisiaj? Oczywiście gdy już wypijemy tę czekoladę. Możemy poprosić skrzaty o przyniesienie pudeł z ozdobami i udekorujemy przynajmniej tą część choinki, do której dosięgniemy. Możemy też zrobić coś same. Samodzielnie wykonane ozdoby mają swoją duszę.
Można było zauważyć, że Cressie wyraźnie się ożywiła, a wyraz jej twarzy stał się pogodniejszy, mniej zatroskany niż jeszcze na początku rozmowy. Może to zbawienny wpływ towarzystwa, a może gorącej czekolady lub perspektywy świątecznego dekorowania. Może wszystkiego po trochu?
- I chyba po świętach poproszę cię o jeszcze kilka lekcji podstawowych kroków baletowych, co ty na to? Zawsze podobało mi się to, jak pięknie poruszasz się w tańcu. Chciałabym też potrafić, choć wiem, że już jest za późno, bym osiągnęła płynność podobną tobie. – Takich rzeczy najłatwiej uczyło się od dziecka, a Flintowie stawiali na inne aktywności, dlatego Cressida dużo lepiej jeździła konno niż tańczyła. Ale naprawdę chciała zdobyć jak najwięcej umiejętności niezbędnych lady Fawley przynajmniej w podstawowym stopniu. Dlatego chciała lepiej tańczyć, pielęgnować nie tylko talent malarski, ale i wiedzę, a także przyswoić sobie więcej wiadomości z zakresu innych sztuk, coś ponad podstawy poznane w rodzinnym domu i Beauxbatons. Tak, aby mąż mógł być z niej dumny. Pewnie by się cieszył, że przebywała z Hortense i uczyła się różnych rzeczy od niej.
- Odwiedziłam. Ostatni raz w połowie grudnia, moja matka nie czuła się wtedy najlepiej i chciałam spędzić parę dni blisko niej. Potem wróciłam, nie lubię na zbyt długo zostawiać dzieci nawet jeśli wiem, że mają dobrą opiekę – powiedziała. Oczywiście że ich odwiedzała, tyle że po prostu to nie mogło zastąpić mieszkania z bliskimi, a nadal nie do końca jeszcze oswoiła się z tym, że teraz jej miejsce było przy innej rodzinie, że z inną rodziną będzie przeżywać święta, choć to już drugie. Już nie z rodzicami i rodzeństwem, a mężem i jego rodziną. Cressida była osobą która do nowych warunków zawsze adaptowała się powoli, więc stęsknione serduszko wyrywało się do rodzeństwa, rodziców, starych komnat oraz tego co robiła jako lady Flint. Jednocześnie bardzo chciała się zaadaptować i odnaleźć. Niełatwo było być młodą mężatką, zwłaszcza w obecnych czasach.
Pewną ironią było to, że tak tęskniła nawet za swoim panem ojcem, który był wobec niej surowy, deprecjonował ją, stawiał wymagania i wysoką poprzeczkę, do której zawsze rozpaczliwie próbowała doskoczyć, byle tylko ujrzeć na jego twarzy wyraz aprobaty, a jednak to jego zdanie nadal było dla niego najważniejsze.
- Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy malowałam lub szkicowałam Charnwood lub rzeczy i miejsca kojarzące się z nim – wyjaśniła odnośnie twórczego wykorzystywania tęsknoty. – Ale ostatnie troski nie wpływają dobrze na moje twórcze natchnienie. Tworzenie nowych obrazów zajmuje mi więcej czasu, bo ponure myśli ciągle mnie odrywają od malowania. No i ta pogoda... Ona też nie sprzyja mojemu natchnieniu.
Jej twórcze soki nie płynęły jak potrzeba. Trudno było przełamać ten okres pewnej niemocy, choć starała się po trochu tworzyć i usilnie skupiać się na sztuce, a nie na strachu o dzieci. Zawsze kochała malować, to dawało jej szczęście, a w jej przypadku zamążpójście nie zamykało tej drogi, a wręcz otwierało ją jeszcze szerzej. To, co u Flintówny było pewnym dziwactwem, u lady Fawley było bardzo mile widziane. I choć dawniej mimo nieśmiałości i niskiej pewności siebie była osóbką pogodną i optymistyczną, ostatnio częściej ulegała lękom i niepokojom.
Piła jednak wywary uspokajające, by ukoić nerwy i zapewnić sobie lepszy sen, a także starała się spędzać czas z mężem, Hortense i innymi Fawleyami którzy chcieli z nią ten czas spędzać. Była naprawdę wdzięczna kuzynce męża za jej starania, rozmowy, a także za lekcje tańca, które jej dawała, by mogła lepiej poruszać się po parkiecie z mężem i nie przynosić mu wstydu na sabatach i innych towarzyskich okazjach.
Uśmiechnęła się, z wdzięcznością przyjmując gorącą czekoladę, która smakowała naprawdę wyśmienicie.
- Takie rzeczy zawsze najlepiej robi się w towarzystwie – zauważyła; ona sama też zawsze wolała dekorować dom z kimś, nie sama. – Myślisz, że mogłybyśmy same zrobić choć kilka ozdób? Czy po prostu udekorujemy choinkę? I... chcesz to zrobić dzisiaj? Oczywiście gdy już wypijemy tę czekoladę. Możemy poprosić skrzaty o przyniesienie pudeł z ozdobami i udekorujemy przynajmniej tą część choinki, do której dosięgniemy. Możemy też zrobić coś same. Samodzielnie wykonane ozdoby mają swoją duszę.
Można było zauważyć, że Cressie wyraźnie się ożywiła, a wyraz jej twarzy stał się pogodniejszy, mniej zatroskany niż jeszcze na początku rozmowy. Może to zbawienny wpływ towarzystwa, a może gorącej czekolady lub perspektywy świątecznego dekorowania. Może wszystkiego po trochu?
- I chyba po świętach poproszę cię o jeszcze kilka lekcji podstawowych kroków baletowych, co ty na to? Zawsze podobało mi się to, jak pięknie poruszasz się w tańcu. Chciałabym też potrafić, choć wiem, że już jest za późno, bym osiągnęła płynność podobną tobie. – Takich rzeczy najłatwiej uczyło się od dziecka, a Flintowie stawiali na inne aktywności, dlatego Cressida dużo lepiej jeździła konno niż tańczyła. Ale naprawdę chciała zdobyć jak najwięcej umiejętności niezbędnych lady Fawley przynajmniej w podstawowym stopniu. Dlatego chciała lepiej tańczyć, pielęgnować nie tylko talent malarski, ale i wiedzę, a także przyswoić sobie więcej wiadomości z zakresu innych sztuk, coś ponad podstawy poznane w rodzinnym domu i Beauxbatons. Tak, aby mąż mógł być z niej dumny. Pewnie by się cieszył, że przebywała z Hortense i uczyła się różnych rzeczy od niej.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Dostrzegała coraz więcej różnic pomiędzy nimi dwiema, jednak nie uważała tego za coś złego. Już pierwszego dnia, gdy poznała Cressidę, wiedziała, że będą miały odmienne charaktery i później jedynie upewniała się w swoim przekonaniu, ale i za to ją lubiła. Podejrzewała, że gdyby miała do czynienia z kimś o zbliżonym podejściu do życia, charakterze, to nie nawiązałaby tak silnej nici porozumienia i nie wykazywałaby się równie dużą troską jak wobec młodej matki. Chociaż czasami naprawdę nie rozumiała jej problemów, starała się wykazywać wyrozumiałością – w ostatnim czasie przecież nie dość, że Anglię trawiły tragedie, tak dodatkowo uderzyły one w dwójkę małych dzieci i czuła, że na to nie mogła poradzić. Dopóki jej dzieci nie czuły się najlepiej, dopóty Cressida nie zazna spokoju, a przynajmniej w ten sposób próbowała sobie wyjaśniać niektóre troski dziewczęcia. Najpewniej kiedyś i ona pozna to uczucie, gdy zostanie matką, nawet jeśli w tym momencie odsuwała tę powinność tak długo jak tylko mogła. A potem zastanawiała się czy brak więzi między matką a dziećmi był dziedziczony; ona ze swoją rodzicielką nie miała przecież najcieplejszej więzi, choć nosiła ją pod sercem dziewięć miesięcy.
Pokiwała głową na słowa drugiej lady Fawley, ale nie odniosła się do nich. Sama dostrzegała piękno i natchnienie w tak niesprzyjającej pogodzie, lecz zdarzały się dni, kiedy nie miała ochoty na opuszczanie komnat. Jak na przykład teraz, gdy najdłuższym dystansem jaki pokonała była droga z sypialni tutaj, przed kominek. Objęła ciepły kubek dłońmi, po czym posłała Cressidzie ciepły uśmiech.
– Nie ma problemu, możemy pouczyć się nawet jutro – zaproponowała, przyjmując komplement z ust dziewczyny – a ja nigdy nie posiądę twoich umiejętności malarskich – i odpłaciła się tym samym, lecz w porównaniu z innymi razami, tym razem nie kłamała.
– Twój taniec nie jest zły, nie depczesz nikomu stóp – zrobiła przerwę, mocząc wargi w czekoladzie – znasz podstawy, czego więcej potrzeba? – była tancerką od najmłodszych lat; tancerką baletową, co wyglądało pięknie a jednak mocno odbijało się na ciele. Będąc w o tyle dobrej sytuacji, że było ją po prostu stać na odpowiednią opiekę i zabiegi, póki co nie martwiła się o swoje zdrowie. Zresztą, jej kariera nie miała potrwać długo.
– Balet jest piękny, ale wymagający i bolesny. Czasami żałuję, że nie posiadłam innej umiejętności artystycznej – przyznała wreszcie na głos; płynność posiadała a jednak coś było kosztem czegoś. Sądziła, że Cressie zdawała sobie z tego sprawę.
Pokiwała głową na słowa drugiej lady Fawley, ale nie odniosła się do nich. Sama dostrzegała piękno i natchnienie w tak niesprzyjającej pogodzie, lecz zdarzały się dni, kiedy nie miała ochoty na opuszczanie komnat. Jak na przykład teraz, gdy najdłuższym dystansem jaki pokonała była droga z sypialni tutaj, przed kominek. Objęła ciepły kubek dłońmi, po czym posłała Cressidzie ciepły uśmiech.
– Nie ma problemu, możemy pouczyć się nawet jutro – zaproponowała, przyjmując komplement z ust dziewczyny – a ja nigdy nie posiądę twoich umiejętności malarskich – i odpłaciła się tym samym, lecz w porównaniu z innymi razami, tym razem nie kłamała.
– Twój taniec nie jest zły, nie depczesz nikomu stóp – zrobiła przerwę, mocząc wargi w czekoladzie – znasz podstawy, czego więcej potrzeba? – była tancerką od najmłodszych lat; tancerką baletową, co wyglądało pięknie a jednak mocno odbijało się na ciele. Będąc w o tyle dobrej sytuacji, że było ją po prostu stać na odpowiednią opiekę i zabiegi, póki co nie martwiła się o swoje zdrowie. Zresztą, jej kariera nie miała potrwać długo.
– Balet jest piękny, ale wymagający i bolesny. Czasami żałuję, że nie posiadłam innej umiejętności artystycznej – przyznała wreszcie na głos; płynność posiadała a jednak coś było kosztem czegoś. Sądziła, że Cressie zdawała sobie z tego sprawę.
Gość
Gość
Były zupełnie różne, ale w końcu dorastały w zupełnie innych rodzinach, wyznających odmienne wartości. Mimo swoich artystycznych talentów Cressida urodziła się Flintem i dorastała w Charnwood, jej ojciec ponad sztukę przedkładał pielęgnowanie tradycji związanych z lasem, zielarstwem, polowaniami i tak dalej. W młodości nie uczono jej baletu, a sadzano na koński grzbiet i z późniejszym czasie uczono jak polować, choć nigdy nie polubiła ani nie zaakceptowała zabijania zwierząt, a zwłaszcza ptaków dla rozrywki. Flintowie byli też rodem mocno przywiązanym do tradycji przodków, żyjącym w odosobnieniu i nie idącym z duchem czasu, więc kiedy Cressie znalazła się po raz pierwszy w Beauxbatons, w porównaniu do panienek z bardziej salonowych rodów wydawała się odrobinę zdziczała, przynajmniej w pierwszych tygodniach, które dla dorastającej w odizolowanym leśnym dworze dziewczynki były prawdziwym szokiem i zderzeniem z rzeczywistością. Kiedy mogła wymykała się do szkolnych ogrodów i rozmawiała z ptakami, bo nie od razu poczuła się w tamtym otoczeniu dobrze. Podejrzewała że Hortense znalazłaby się w Beauxbatons dużo szybciej, nawet jeśli nie potrafiła malować, to dorastając wśród Fawleyów musiała być przepełniona artyzmem i bardziej obyta z salonami.
Może coś w tym było, że nie umiała czuć się całkowicie dobrze, dopóki jej dzieci nie były bezpieczne, a nie miały być, póki istniały anomalie. Nikt nie był teraz bezpieczny.
Choć relacje Cressidy z ojcem mogłyby uchodzić za nieco toksyczne, gdyby ktoś przyjrzał im się uważniej i gdyby w tamtych czasach w ogóle uważano że wymagania ojca wobec dziecka to coś niewłaściwego (choć Cressie nigdy tak w ten sposób nie myślała, idealizując swego ojca i wierząc, że to jej wina, że okazywał jej mniej uwagi niż rodzeństwu), tak relacje z matką zawsze były dobre. O jej miłość nie musiała walczyć, otrzymywała ją bezinteresownie i w dużej ilości nawet kiedy nie była doskonała. Może nawet otrzymywała matczynej uwagi więcej niż rodzeństwo jako ta najmłodsza i najdelikatniejsza, choć i to nie ukoiło serduszka spragnionego podziwu ojca, jej największego autorytetu. A potem sama została żoną, a później matką i kochała swoje dzieci od pierwszej chwili, kiedy wzięła je w ramiona po narodzinach, a nawet wcześniej, odkąd dowiedziała się, że jest brzemienna.
- Jak to się stało, że będąc Fawleyówną nie nauczyłaś się malować? – zdziwiła się. Najwyraźniej Hortense nie dane było posiadać predyspozycji. Bez wrodzonego talentu niewiele można było zdziałać, bo choć pewnie prawie każdy mógł się wyuczyć podstaw, nie każdy zostanie prawdziwym malarzem. Jej mąż również nie malował, był za to znakomitym znawcą teorii i historii sztuki. Nie miał talentu praktycznego, więc wychowano go na mecenasa sztuki. Zdawała sobie sprawę, że w większości szlacheckich posiadłości uczono dzieci, a zwłaszcza dziewczynki podstaw różnych sztuk. Nawet u Flintów zatroszczono się o to, by nauczyć dzieci takich podstaw, a Cressie zainteresowała się malarstwem i ukochała je sobie wyjątkowo.
- Wiem, ale... Naprawdę chciałabym, by William mógł patrzeć na mnie z przyjemnością i z równie wielką przyjemnością ze mną tańczył – odezwała się; lekko się zarumieniła, niełatwo przychodziło jej przyznawanie podobnych rzeczy głośno, jednak chciała uszczęśliwić męża, a w swoim zakompleksionym mniemaniu wciąż robiła za mało. Nie była zbyt dobrą tancerką (na pewno nie tak, jak Hortense), choć potrafiła się płynnie i cicho poruszać. Na parkiecie było jednak widać, że nie czuła się tam tak pewnie jak większość innych dziewcząt. A podczas pierwszych tańców z Williamem ciągle go deptała, ale to było zasługą bardziej stresu niż faktycznego braku umiejętności. Obecność adoratora, który potem stał się narzeczonym onieśmielała ją jednak tak bardzo, że zachowywała się jakby nagle zapomniała kroków. – Każdy kawaler z pewnością jest zachwycony tobą na parkiecie. Ja bym pewnie była, gdybym była mężczyzną – zachichotała cicho. – Swoją drogą, jest ktoś, kto zabiega o twą uwagę? Albo... czy jakiś kawaler zaintrygował ciebie? – Była zwyczajnie ciekawa, czy Hortense miała kogoś na oku lub ktoś ją. Wiadomo, to jej ojciec wraz z nestorem zdecydują o ewentualnym zamążpójściu, ale może był ktoś, kto adorował kuzynkę jej męża?
- Kiedy tańczy się go tak dużo jak ty i na takim poziomie, to na pewno – zgodziła się, upijając łyk gorącej czekolady. Hortense tańczyła dużo i od lat, zajmowała się tym profesjonalnie, była mistrzynią tańca. Cressida nie miała już szans osiągnąć podobnego poziomu, choćby tańczyła całe dnie. Nie chciała zresztą, miała inne talenty, które pielęgnowała, a także obowiązki. Była żoną i matką. – Ja chciałabym jedynie poznać podstawowe kroki, choć nie wiem, czy nie jest dla mnie za późno, może powinnam zacząć nauki w młodszym wieku, tak jak ty? – zastanowiła się. – Właściwie jak to się stało, że z tylu sztuk wybrałaś akurat balet? Kryje się za tym jakaś historia, czy z tylu rzeczy, których niewątpliwie cię uczono, akurat to skradło twoje serce?
Może coś w tym było, że nie umiała czuć się całkowicie dobrze, dopóki jej dzieci nie były bezpieczne, a nie miały być, póki istniały anomalie. Nikt nie był teraz bezpieczny.
Choć relacje Cressidy z ojcem mogłyby uchodzić za nieco toksyczne, gdyby ktoś przyjrzał im się uważniej i gdyby w tamtych czasach w ogóle uważano że wymagania ojca wobec dziecka to coś niewłaściwego (choć Cressie nigdy tak w ten sposób nie myślała, idealizując swego ojca i wierząc, że to jej wina, że okazywał jej mniej uwagi niż rodzeństwu), tak relacje z matką zawsze były dobre. O jej miłość nie musiała walczyć, otrzymywała ją bezinteresownie i w dużej ilości nawet kiedy nie była doskonała. Może nawet otrzymywała matczynej uwagi więcej niż rodzeństwo jako ta najmłodsza i najdelikatniejsza, choć i to nie ukoiło serduszka spragnionego podziwu ojca, jej największego autorytetu. A potem sama została żoną, a później matką i kochała swoje dzieci od pierwszej chwili, kiedy wzięła je w ramiona po narodzinach, a nawet wcześniej, odkąd dowiedziała się, że jest brzemienna.
- Jak to się stało, że będąc Fawleyówną nie nauczyłaś się malować? – zdziwiła się. Najwyraźniej Hortense nie dane było posiadać predyspozycji. Bez wrodzonego talentu niewiele można było zdziałać, bo choć pewnie prawie każdy mógł się wyuczyć podstaw, nie każdy zostanie prawdziwym malarzem. Jej mąż również nie malował, był za to znakomitym znawcą teorii i historii sztuki. Nie miał talentu praktycznego, więc wychowano go na mecenasa sztuki. Zdawała sobie sprawę, że w większości szlacheckich posiadłości uczono dzieci, a zwłaszcza dziewczynki podstaw różnych sztuk. Nawet u Flintów zatroszczono się o to, by nauczyć dzieci takich podstaw, a Cressie zainteresowała się malarstwem i ukochała je sobie wyjątkowo.
- Wiem, ale... Naprawdę chciałabym, by William mógł patrzeć na mnie z przyjemnością i z równie wielką przyjemnością ze mną tańczył – odezwała się; lekko się zarumieniła, niełatwo przychodziło jej przyznawanie podobnych rzeczy głośno, jednak chciała uszczęśliwić męża, a w swoim zakompleksionym mniemaniu wciąż robiła za mało. Nie była zbyt dobrą tancerką (na pewno nie tak, jak Hortense), choć potrafiła się płynnie i cicho poruszać. Na parkiecie było jednak widać, że nie czuła się tam tak pewnie jak większość innych dziewcząt. A podczas pierwszych tańców z Williamem ciągle go deptała, ale to było zasługą bardziej stresu niż faktycznego braku umiejętności. Obecność adoratora, który potem stał się narzeczonym onieśmielała ją jednak tak bardzo, że zachowywała się jakby nagle zapomniała kroków. – Każdy kawaler z pewnością jest zachwycony tobą na parkiecie. Ja bym pewnie była, gdybym była mężczyzną – zachichotała cicho. – Swoją drogą, jest ktoś, kto zabiega o twą uwagę? Albo... czy jakiś kawaler zaintrygował ciebie? – Była zwyczajnie ciekawa, czy Hortense miała kogoś na oku lub ktoś ją. Wiadomo, to jej ojciec wraz z nestorem zdecydują o ewentualnym zamążpójściu, ale może był ktoś, kto adorował kuzynkę jej męża?
- Kiedy tańczy się go tak dużo jak ty i na takim poziomie, to na pewno – zgodziła się, upijając łyk gorącej czekolady. Hortense tańczyła dużo i od lat, zajmowała się tym profesjonalnie, była mistrzynią tańca. Cressida nie miała już szans osiągnąć podobnego poziomu, choćby tańczyła całe dnie. Nie chciała zresztą, miała inne talenty, które pielęgnowała, a także obowiązki. Była żoną i matką. – Ja chciałabym jedynie poznać podstawowe kroki, choć nie wiem, czy nie jest dla mnie za późno, może powinnam zacząć nauki w młodszym wieku, tak jak ty? – zastanowiła się. – Właściwie jak to się stało, że z tylu sztuk wybrałaś akurat balet? Kryje się za tym jakaś historia, czy z tylu rzeczy, których niewątpliwie cię uczono, akurat to skradło twoje serce?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Chociaż była wtedy dzieckiem, to do dzisiaj doskonale pamiętała wszystkie rzeczy, w których usiłowano sprawić, żeby była dobra. Z jednej strony rozumiała podejście rodziny, rodu, związanego od pokoleń z szeroko pojętymi dziedzinami sztuki, z drugiej: w końcu mogła zostać teoretykiem i sprawdzać się w tym równie dobrze.
– Znam podstawy – odparła nieśmiało. Nie wstydziła się tego, że nie potrafi malować, grać na instrumencie, czy pisać, nie w obecności rodziny. Poza murami dworu doskonale to maskowała, uwagę przykuwając tańcem.
Uśmiechnęła się nieco rozbawiona na słowa Cressidy a w jej oczach błysnęła nuta zadziorności.
– Z tego co słyszałam, to William nie narzeka na swoją partnerkę do tańca; nie masz powodów do obaw – widziała, że kuzyn kocha swoją żonę uczuciem szczerym i prawdziwym, i zazdrościła mu tego. Sama nie miała pewności, że w jej przyszłym związku będzie podobnie, chociaż liczyła na to, że nawet jeśli na początku nie wszystko będzie tak jak należy, to z czasem uda się jej wyrobić z potencjalnym mężem jakąś nić porozumienia i szacunku. Póki co jednak nie zamartwiała się swoją przyszłością, bo ani nie miała wpływu na decyzję ojca ani nie była w stanie w jej jakikolwiek sposób zmienić – jego woli nie sprzeciwiała się nigdy, lecz dotychczas nie miała takiego powodu. Każda decyzja była zgodna również i z jej przekonaniami, więc nie wiedziała jak będzie później.
– Cressido, dobrze wiesz, że mało które związki są wynikiem chęci obu stron – powtórzyła na głos swoje myśli sprzed chwili – wy mieliście szczęście – dodała i przeciągnęła zastane kości. W szkole nie interesowała się chłopcami, nie wdała się w żadną bliższą relację z kimś szlachetnie urodzonym, ani nie fantazjowała o kimś z niższej klasy społecznej i to podejście nie uległo zmianie nawet kiedy opuściła progi Hogwartu. Każdą z osób traktowała w jednakowy sposób, dbała o dobre relacje między nią a przedstawicielami innych rodów, choć w jednym przypadku miała problem. Gdy napotykała na swojej drodze nieszczęsnego lorda Avery zapominała o tym, jak należało się zachować, zdając sobie sprawę, że cokolwiek by nie zrobiła to i tak będzie źle, skoro był uprzedzony doń z natury. Nie powiedziała tego jednak na głos; wiedziała, że ściany miały w tym domu uszy i oczy.
– Balet wybrał mnie – wzruszyła ramionami – próbowano odnaleźć to, w czym jestem dobra i niestety żadna z dziedzin mnie szczerze nie zainteresowała – zerknęła na drugą lady – ostatnią nadzieją było zaproszenie surowej nauczycielki baletu, która odnalazła we mnie to, czego rodzice znaleźć nie mogli – wspomnienie pierwszej lekcji baletu pozostawiało na jej języku słodko–gorzki smak i wiedziała, że nigdy tego dnia nie zapomni. – A poza tym byłam trochę nadpobudliwa i nie mogłam się na niczym skupić, więc codzienna aktywność fizyczna pomaga mi się trochę opanować – zażartowała, chociaż w jej słowach było więcej prawdy niż kłamstwa.
– Znam podstawy – odparła nieśmiało. Nie wstydziła się tego, że nie potrafi malować, grać na instrumencie, czy pisać, nie w obecności rodziny. Poza murami dworu doskonale to maskowała, uwagę przykuwając tańcem.
Uśmiechnęła się nieco rozbawiona na słowa Cressidy a w jej oczach błysnęła nuta zadziorności.
– Z tego co słyszałam, to William nie narzeka na swoją partnerkę do tańca; nie masz powodów do obaw – widziała, że kuzyn kocha swoją żonę uczuciem szczerym i prawdziwym, i zazdrościła mu tego. Sama nie miała pewności, że w jej przyszłym związku będzie podobnie, chociaż liczyła na to, że nawet jeśli na początku nie wszystko będzie tak jak należy, to z czasem uda się jej wyrobić z potencjalnym mężem jakąś nić porozumienia i szacunku. Póki co jednak nie zamartwiała się swoją przyszłością, bo ani nie miała wpływu na decyzję ojca ani nie była w stanie w jej jakikolwiek sposób zmienić – jego woli nie sprzeciwiała się nigdy, lecz dotychczas nie miała takiego powodu. Każda decyzja była zgodna również i z jej przekonaniami, więc nie wiedziała jak będzie później.
– Cressido, dobrze wiesz, że mało które związki są wynikiem chęci obu stron – powtórzyła na głos swoje myśli sprzed chwili – wy mieliście szczęście – dodała i przeciągnęła zastane kości. W szkole nie interesowała się chłopcami, nie wdała się w żadną bliższą relację z kimś szlachetnie urodzonym, ani nie fantazjowała o kimś z niższej klasy społecznej i to podejście nie uległo zmianie nawet kiedy opuściła progi Hogwartu. Każdą z osób traktowała w jednakowy sposób, dbała o dobre relacje między nią a przedstawicielami innych rodów, choć w jednym przypadku miała problem. Gdy napotykała na swojej drodze nieszczęsnego lorda Avery zapominała o tym, jak należało się zachować, zdając sobie sprawę, że cokolwiek by nie zrobiła to i tak będzie źle, skoro był uprzedzony doń z natury. Nie powiedziała tego jednak na głos; wiedziała, że ściany miały w tym domu uszy i oczy.
– Balet wybrał mnie – wzruszyła ramionami – próbowano odnaleźć to, w czym jestem dobra i niestety żadna z dziedzin mnie szczerze nie zainteresowała – zerknęła na drugą lady – ostatnią nadzieją było zaproszenie surowej nauczycielki baletu, która odnalazła we mnie to, czego rodzice znaleźć nie mogli – wspomnienie pierwszej lekcji baletu pozostawiało na jej języku słodko–gorzki smak i wiedziała, że nigdy tego dnia nie zapomni. – A poza tym byłam trochę nadpobudliwa i nie mogłam się na niczym skupić, więc codzienna aktywność fizyczna pomaga mi się trochę opanować – zażartowała, chociaż w jej słowach było więcej prawdy niż kłamstwa.
Gość
Gość
Przed Cressidą też stawiano wymagania, tylko nieco inne. Część spełniła, z innymi miała problem, zwłaszcza z polowaniami. Córki nigdy nie miały być w tym tak dobre jak synowie Flintów, od chłopców wymagano więcej, jednak ojciec nalegał na zapoznanie ich i z tą tradycją i złościł się, gdy Cressida płakała i była zbyt miękka nawet jak na kobietę. Ojciec więc odpuścił jej to, ale niemal namacalnie czuła jego rozczarowanie jej słabością. Jej dar również był dla niego problematyczny, zwłaszcza gdy liczba upolowanych ptaków podejrzanie spadała, kiedy Cressie była na wakacje w domu. Na szczęście dużo lepiej radziła sobie z samą jazdą konną jako taką, a także z wiedzą o roślinach i zwierzętach, oraz opieką nad leśnymi skarbami Flintów. Póki nie wyszła za mąż często pomagała ojcu przy ziołach, i choć oczywiście daleko jej było do jego poziomu wiedzy, radziła sobie przyzwoicie.
William może nie narzekał (nigdy na nią nie narzekał), ale Cressida sama z siebie chciała go uszczęśliwić bardziej. To tkwiło w niej zbyt mocno, tak jak zawsze pragnęła uszczęśliwiać swojego wymagającego ojca. Widocznie taka już była, że musiała uszczęśliwiać ważnych dla niej ludzi nawet kiedy ci nie mówili, że chcą by robiła więcej. Słyszała że mężczyźni niekiedy lubili skoki w bok, i choć nigdy nie podejrzewała o to Williama, chciała być dla niego atrakcyjną żoną.
- Chcę, by mógł być ze mnie dumny na salonach – odezwała się. – I wiem, oczywiście, że wiem. Zawsze najważniejsza jest wola rodu, i to twój pan ojciec wybierze ci narzeczonego – dodała. Kobiety nie mogły decydować o swoim życiu ani wybierać mężów, ale mężczyźni do pewnego stopnia mogli decydować o wyborze kandydatki na narzeczoną, jeśli tylko nie stało to w sprzeczności z wolą rodziny ani różnymi zawiłymi politycznymi sprawami. Kiedy William postanowił ubiegać się o rękę Cressidy, była to jego inicjatywa popierana przez jego ród, i pozostawało mu tylko przekonać Flintów, by zgodzili się oddać mu Cressidę na żonę, co się udało. Cressida nie miała zbyt wielkiego wyboru, musiała się zgodzić, ale nie odbierała tego jako przykry przymus, chciała przyjąć zaręczyny Williama. – Ale może mimo wszystko ktoś na salonach zabiega już o twoją uwagę? – zastanowiła się. Taki mężczyzna mógł, podobnie jak William w przypadku Cressie, poprosić ojca Hortense o jej rękę. Cressida przez niskie poczucie własnej wartości nigdy nie uważała się za dobrą partię, a jednak znalazł się ktoś, kto ją adorował. – Gdy już wyjdziesz za mąż, będzie mi trochę smutno, jak opuścisz to miejsce... – zauważyła nagle. Wiedziała że taki dzień kiedyś nastąpi, że Hortense będzie musiała zamieszkać przy rodzinie swego męża i w Ambleside będzie tylko gościem, i nie będą mogły spędzać ze sobą tyle czasu co teraz. Niestety taka była kolej rzeczy. Sama też musiała rozstać się z rodziną, a kuzynki Williama, z którymi teraz utrzymywała relacje, też w najbliższych latach to miejsce opuszczą, zaś kuzynowie sprowadzą sobie żony z innych rodów.
- Dobrze, że w końcu odnalazłaś swoją pasję – zauważyła, choć obie zdawały sobie sprawę, że po ślubie Hortense już nie będzie mogła występować i balet stanie się tylko hobby uskutecznianym w zaciszu dworku męża. Z Cressidą było odwrotnie: to po ślubie mogła intensywniej i poważniej zająć się malarstwem. – Ja, skoro już zostałam Fawleyem, chcę nauczyć się jeszcze więcej o sztuce, także o innych niż malarstwo. Może spróbuję nauczyć się lepiej grać na fortepianie? Lub zacznę czytać więcej powieści? – zastanawiała się. W przerwach między obowiązkami żony i matki, a także w ramach odskoczni od jej głównej pasji, jaką było malowanie, mogła skorzystać z możliwości oferowanych przez Fawleyów i poznać bliżej jakąś inną dziedzinę sztuki.
Dopiła swoją czekoladę.
- Idziemy dekorować? – zapytała. Mogły nadal rozmawiać, robiąc świąteczne dekoracje.
William może nie narzekał (nigdy na nią nie narzekał), ale Cressida sama z siebie chciała go uszczęśliwić bardziej. To tkwiło w niej zbyt mocno, tak jak zawsze pragnęła uszczęśliwiać swojego wymagającego ojca. Widocznie taka już była, że musiała uszczęśliwiać ważnych dla niej ludzi nawet kiedy ci nie mówili, że chcą by robiła więcej. Słyszała że mężczyźni niekiedy lubili skoki w bok, i choć nigdy nie podejrzewała o to Williama, chciała być dla niego atrakcyjną żoną.
- Chcę, by mógł być ze mnie dumny na salonach – odezwała się. – I wiem, oczywiście, że wiem. Zawsze najważniejsza jest wola rodu, i to twój pan ojciec wybierze ci narzeczonego – dodała. Kobiety nie mogły decydować o swoim życiu ani wybierać mężów, ale mężczyźni do pewnego stopnia mogli decydować o wyborze kandydatki na narzeczoną, jeśli tylko nie stało to w sprzeczności z wolą rodziny ani różnymi zawiłymi politycznymi sprawami. Kiedy William postanowił ubiegać się o rękę Cressidy, była to jego inicjatywa popierana przez jego ród, i pozostawało mu tylko przekonać Flintów, by zgodzili się oddać mu Cressidę na żonę, co się udało. Cressida nie miała zbyt wielkiego wyboru, musiała się zgodzić, ale nie odbierała tego jako przykry przymus, chciała przyjąć zaręczyny Williama. – Ale może mimo wszystko ktoś na salonach zabiega już o twoją uwagę? – zastanowiła się. Taki mężczyzna mógł, podobnie jak William w przypadku Cressie, poprosić ojca Hortense o jej rękę. Cressida przez niskie poczucie własnej wartości nigdy nie uważała się za dobrą partię, a jednak znalazł się ktoś, kto ją adorował. – Gdy już wyjdziesz za mąż, będzie mi trochę smutno, jak opuścisz to miejsce... – zauważyła nagle. Wiedziała że taki dzień kiedyś nastąpi, że Hortense będzie musiała zamieszkać przy rodzinie swego męża i w Ambleside będzie tylko gościem, i nie będą mogły spędzać ze sobą tyle czasu co teraz. Niestety taka była kolej rzeczy. Sama też musiała rozstać się z rodziną, a kuzynki Williama, z którymi teraz utrzymywała relacje, też w najbliższych latach to miejsce opuszczą, zaś kuzynowie sprowadzą sobie żony z innych rodów.
- Dobrze, że w końcu odnalazłaś swoją pasję – zauważyła, choć obie zdawały sobie sprawę, że po ślubie Hortense już nie będzie mogła występować i balet stanie się tylko hobby uskutecznianym w zaciszu dworku męża. Z Cressidą było odwrotnie: to po ślubie mogła intensywniej i poważniej zająć się malarstwem. – Ja, skoro już zostałam Fawleyem, chcę nauczyć się jeszcze więcej o sztuce, także o innych niż malarstwo. Może spróbuję nauczyć się lepiej grać na fortepianie? Lub zacznę czytać więcej powieści? – zastanawiała się. W przerwach między obowiązkami żony i matki, a także w ramach odskoczni od jej głównej pasji, jaką było malowanie, mogła skorzystać z możliwości oferowanych przez Fawleyów i poznać bliżej jakąś inną dziedzinę sztuki.
Dopiła swoją czekoladę.
- Idziemy dekorować? – zapytała. Mogły nadal rozmawiać, robiąc świąteczne dekoracje.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kobiety mogły wiele, jednak nie zdawały sobie z tego sprawy a ona, jako ułożona córka z dobrego domu, nie wyjawiała podobnych myśli na głos. Robiła swoje, nie dawała rodzinie powodu do niezadowolenia i świeciła wszystkim tym, czego jej nauczono w zamian mając jeszcze odrobinę wolności, której nie dostrzegała w niektórych bardziej konserwatywnych rodach. Być może dlatego nie mogła dojść z paroma osobami do porozumienia, ale już dawno przestała próbować go szukać, sprowadzając tamte znajomości do oficjalnych spotkań, pozdrowień i kulturalnych wymian zdań na tematy z pozoru nic nie znaczące. Pokiwała więc głową na słowa Cressidy, a w duchu westchnęła cicho, zawiedziona, że przypomniała jej o ciążących nań powinnościach. Zresztą nie podejrzewała ani nestora ani ojca ani tym bardziej matki o wybranie złego kandydata, z którym z góry była skazana na nieszczęśliwy żywot i pełną wyrzutów postawę wobec rodzinnego rodu.
– Nie zwracam na to uwagi – odparła krótko na zadane pytanie – William nie wspomniał ci, że jestem specyficzna? – błysnęła białymi zębami w rozbawionym i nieco tajemniczym uśmiechu, zastanawiając się czy aby na pewno jej mąż cokolwiek opowiedział o swoich bliskich i czy na pewno nie były to wybielone historie, którymi wprowadzał Cressidę w strefę pozornego komfortu i bezpieczeństwa. Nie kłamała jednak, bo nie interesowała się chłopcami w szkole i nie uległo to żadnej zmianie do teraz; nigdy nie uważała, że było to coś złego. Po cóż miała na koniec się rozczarować?
– Możesz być pewna, że nie zauważysz mojego zniknięcia – pocieszyła ją, lecz nie wiedziała co miała przynieść im przyszłość. Kto wie, może jednak Cressida wraz z mężem wyprowadzi się do Francji? Lub faktycznie zostanie wydana za mąż za kogoś, kto wrzuci ją do złotej klatki bez możliwości wyjścia? Nie chciała gdybać, nie lubiła i wiedziała, że i to było dość niebezpiecznym zajęciem; w końcu wyrobiona w myślach wizja zburzona w drobny mak nie należała do najmilszych aspektów życia. – Myślę, że masz do tego najlepszą okazję – przyznała, skoro i tak młoda matka nie opuszczała posiadłości, snując się niejednokrotnie bez celu – mamy dużo literatury i podręczników, a jeśli chcesz, to możemy pomyśleć o nauczycielu – zaproponowała, wiedząc, że to już na jej głowie pozostała kwestia przekonania tatka do tego pomysłu. Skoro była niepisaną prawą ręką w pracy, zdobywając jego zaufanie, to może i teraz mógł się posłuchać jej sugestii?
Podniosła się tuż po pytaniu Cressidy, otrzepując ubranie z niewidocznych pyłków i prostując kości, wysunęła dłoń do dziewczyny. Nie dodając już nic pokierowała je w stronę osobnego pomieszczenia, wcześniej polecając przyniesienie wszystkich potrzebnych rzeczy.
zt x2
– Nie zwracam na to uwagi – odparła krótko na zadane pytanie – William nie wspomniał ci, że jestem specyficzna? – błysnęła białymi zębami w rozbawionym i nieco tajemniczym uśmiechu, zastanawiając się czy aby na pewno jej mąż cokolwiek opowiedział o swoich bliskich i czy na pewno nie były to wybielone historie, którymi wprowadzał Cressidę w strefę pozornego komfortu i bezpieczeństwa. Nie kłamała jednak, bo nie interesowała się chłopcami w szkole i nie uległo to żadnej zmianie do teraz; nigdy nie uważała, że było to coś złego. Po cóż miała na koniec się rozczarować?
– Możesz być pewna, że nie zauważysz mojego zniknięcia – pocieszyła ją, lecz nie wiedziała co miała przynieść im przyszłość. Kto wie, może jednak Cressida wraz z mężem wyprowadzi się do Francji? Lub faktycznie zostanie wydana za mąż za kogoś, kto wrzuci ją do złotej klatki bez możliwości wyjścia? Nie chciała gdybać, nie lubiła i wiedziała, że i to było dość niebezpiecznym zajęciem; w końcu wyrobiona w myślach wizja zburzona w drobny mak nie należała do najmilszych aspektów życia. – Myślę, że masz do tego najlepszą okazję – przyznała, skoro i tak młoda matka nie opuszczała posiadłości, snując się niejednokrotnie bez celu – mamy dużo literatury i podręczników, a jeśli chcesz, to możemy pomyśleć o nauczycielu – zaproponowała, wiedząc, że to już na jej głowie pozostała kwestia przekonania tatka do tego pomysłu. Skoro była niepisaną prawą ręką w pracy, zdobywając jego zaufanie, to może i teraz mógł się posłuchać jej sugestii?
Podniosła się tuż po pytaniu Cressidy, otrzepując ubranie z niewidocznych pyłków i prostując kości, wysunęła dłoń do dziewczyny. Nie dodając już nic pokierowała je w stronę osobnego pomieszczenia, wcześniej polecając przyniesienie wszystkich potrzebnych rzeczy.
zt x2
Gość
Gość
Salon
Szybka odpowiedź