Ogrody
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
Ogrody Fawleyów cechują się naprawdę niezwykłą urodą i rozmiarami. Nie bez powodu wiele uroczystości rodzinnych odbywa się właśnie tutaj, pod gołym niebem, na tle pięknych krajobrazów Krainy Jezior. Bliżej dworu nie brakuje sztucznych sadzawek i oczek wodnych, które, w odróżnieniu od naturalnych jezior, są stale pielęgnowane przez skrzaty tak jak otaczające je ogrody pełne kwiatów, alejek i urokliwych zakątków sprzyjających twórczemu natchnieniu. Można znaleźć tu także posągi znanych artystów oraz piękne zaczarowane iluzje świateł, które nawet wieczorami nadają ogrodom niezwykły klimat.
Było jej przykro, że to ona musiała przekazać kuzynce męża i dawnej przyjaciółce z lat szkolnych tak przykre wieści. To nie powinno tak wyglądać, jej powrót do kraju nie powinien odbyć się w taki sposób. Powinna wracać do miejsca pełnego radości i piękna, do swojego domu, a przybyła do miejsca naznaczonego tragizmem ostatnich wydarzeń. Choć można było powiedzieć, że i tak mieli wiele szczęścia – wszyscy żyli, dwór wciąż istniał, a ogrody miały dużą szansę się odrodzić, jeśli tylko pogoda znowu nie spłata im jakiegoś okropnego figla. Jej ojciec dobrze znał się na rzeczy, jak większość Flintów od lat zajmował się rodowym interesem zielarskim i co za tym idzie, posiadał wybitną wiedzę z zakresu magicznej (i nie tylko) flory. Ale nawet on nie mógł w jednej chwili naprawić tego, co zniszczyły anomalie, choć był dobrej myśli.
- Wyglądało dużo gorzej niż teraz – powiedziała cicho w odpowiedzi na jej słowa. – Ale tak wygląda wiele miejsc w Anglii, niektóre nawet jeszcze gorzej. Ojciec powiedział, że na wszystko trzeba czasu. – Cressida może rzadko opuszczała dwór, ale przecież były ptaki, które przynosiły jej wieści. Ponadto wiele słyszała też od swoich krewnych i to nie tylko Flintów. Wiele miejsc ucierpiało, nawet lasy Charnwood i wiele, wiele innych. – Pozostaje mi tylko pozazdrościć ci, że cały ten czas spędziłaś we Francji, z dala od tego wszystkiego.
Cressida podejrzewała, że gdyby tylko Blaithin znała pełny obraz sytuacji, wolałaby tam zostać i być bezpieczną. A nawet Cressida, będąca w Anglii cały czas, nie wiedziała wszystkiego, była przecież tylko kobietą, trzymaną z dala od poważnych spraw, na przykład od polityki. Ale nawet ona wyczuwała zmieniające się nastroje i sama martwiła się tym wszystkim, co się działo, a co mogło potencjalnie zagrozić jej i jej bliskim, co sprawiało, że mimo swojej ignorancji i braku wiedzy na niektóre tematy była zaniepokojona.
- To anomalie. To one są winne wszystkiemu złemu, co wydarzyło się tutaj i w wielu innych miejscach – rzekła Cressie z przekonaniem, wciąż ściskając dłoń dawno niewidzianej krewnej męża, która w przeciwieństwie do niej po szkole nie wróciła do Anglii, a wiodła beztroskie, obfitujące w artystyczne doznania życie we Francji. Cressida natomiast wróciła i pokornie wypełniła obowiązek, wychodząc za mąż. Choć podejrzewała, że gdyby jej ojciec zwlekał z jej wydaniem dłużej, do umowy z Fawleyami mogłoby nie dojść. Ale jesienią 1954 roku, kiedy zaręczano ją z Williamem, nikt jeszcze nie śnił o tym, co przyniesie rok 1956. Nikt nie spodziewał się, że świat zacznie wywracać się do góry nogami i nawet między do tej pory zgodnymi rodami będą tworzyć się rozłamy.
- Boję się anomalii – przyznała, kiedy Blaithin zauważyła jej niepokój. – Nigdy niczego nie bałam się tak mocno – może poza utratą bliskich. Tylko to przerażało ją bardziej: myśl, że miałaby utracić dzieci, męża, rodziców, rodzeństwo lub innych bliskich. Bała się też utraty więzi z nimi. Zawsze bała się tego, że okaże się niedostatecznie dobra i zawiedzie swój ród, który nie będzie chciał podtrzymywać z nią więzi, więc nawet po ślubie przestrzegała odpowiednich zasad oraz szanowała i respektowała zdanie swego ojca.
- Ale masz rację, to nie jest najprzyjemniejszy temat. Przepraszam, że twój powrót wygląda właśnie tak, powinnaś zastać o miejsce w pełni jego chwały, nie musząc obawiać się zagrożeń niesionych przez coś tak fundamentalnego dla wszystkich czarodziejów, jak magia. Jak wiele słyszałaś we Francji o tym, co się tu dzieje od maja? – zapytała, idąc wraz z nią jedną z ogrodowych ścieżek. – Mam jednak nadzieję, że twoje życie tam było spokojne, bezpieczne, szczęśliwe i pełne artystycznych uniesień. Och, aż zatęskniłam za Beauxbatons!
Zamyśliła się na moment. Naprawdę brakowało jej tych czasów, spędziła w szkole przyjemne osiem lat, nawet jeśli na początku trudno było jej się przystosować. Była leśnym Flintem, który trafił w zupełnie inne środowisko.
- Myślę, że spora część ludzi stara się po prostu normalnie żyć, ja w każdym razie się staram. Nam, kobietom, obce są polityczne sprawy i inne tego typu problemy. To na barkach mężczyzn spoczywa największa odpowiedzialność – odpowiedziała. Cressida przypuszczała, że duża część młodych dziewcząt żyła tak jak ona, starając się chwytać dobrych chwil i trzymać z daleka od niebezpieczeństw. Nie interesowało jej zbytnio, jak sobie z tym radzili ludzie niższych stanów. Sama nie zamierzała się narażać i unikała nawet czarowania. – Nadal tworzę. Trudno mi sobie wyobrazić, bym miała tego nie robić, skoro sztuka pozwala mi oderwać się od tego wszystkiego. Większość tej rodziny wciąż tworzy – dodała; Fawleyowie byli artystami, trudno było sobie wyobrazić, by w jednej chwili odrzucili sztukę, którą tak kochali. – Myślę, że na pewno znajdziesz młode damy, które chętnie skorzystają z wiedzy, którą zdobyłaś we Francji. Sama chętnie nauczyłabym się lepiej grać, mam wrażenie, że dzieci lubią, kiedy to robię. – Przez jej twarz przemknął ledwo zauważalny cień; o dzieci bała się najbardziej w kontekście anomalii. – Jeśli chcesz, to później, kiedy już się rozgościsz, chętnie pokażę ci swoje najnowsze prace – zaproponowała jeszcze.
- Wyglądało dużo gorzej niż teraz – powiedziała cicho w odpowiedzi na jej słowa. – Ale tak wygląda wiele miejsc w Anglii, niektóre nawet jeszcze gorzej. Ojciec powiedział, że na wszystko trzeba czasu. – Cressida może rzadko opuszczała dwór, ale przecież były ptaki, które przynosiły jej wieści. Ponadto wiele słyszała też od swoich krewnych i to nie tylko Flintów. Wiele miejsc ucierpiało, nawet lasy Charnwood i wiele, wiele innych. – Pozostaje mi tylko pozazdrościć ci, że cały ten czas spędziłaś we Francji, z dala od tego wszystkiego.
Cressida podejrzewała, że gdyby tylko Blaithin znała pełny obraz sytuacji, wolałaby tam zostać i być bezpieczną. A nawet Cressida, będąca w Anglii cały czas, nie wiedziała wszystkiego, była przecież tylko kobietą, trzymaną z dala od poważnych spraw, na przykład od polityki. Ale nawet ona wyczuwała zmieniające się nastroje i sama martwiła się tym wszystkim, co się działo, a co mogło potencjalnie zagrozić jej i jej bliskim, co sprawiało, że mimo swojej ignorancji i braku wiedzy na niektóre tematy była zaniepokojona.
- To anomalie. To one są winne wszystkiemu złemu, co wydarzyło się tutaj i w wielu innych miejscach – rzekła Cressie z przekonaniem, wciąż ściskając dłoń dawno niewidzianej krewnej męża, która w przeciwieństwie do niej po szkole nie wróciła do Anglii, a wiodła beztroskie, obfitujące w artystyczne doznania życie we Francji. Cressida natomiast wróciła i pokornie wypełniła obowiązek, wychodząc za mąż. Choć podejrzewała, że gdyby jej ojciec zwlekał z jej wydaniem dłużej, do umowy z Fawleyami mogłoby nie dojść. Ale jesienią 1954 roku, kiedy zaręczano ją z Williamem, nikt jeszcze nie śnił o tym, co przyniesie rok 1956. Nikt nie spodziewał się, że świat zacznie wywracać się do góry nogami i nawet między do tej pory zgodnymi rodami będą tworzyć się rozłamy.
- Boję się anomalii – przyznała, kiedy Blaithin zauważyła jej niepokój. – Nigdy niczego nie bałam się tak mocno – może poza utratą bliskich. Tylko to przerażało ją bardziej: myśl, że miałaby utracić dzieci, męża, rodziców, rodzeństwo lub innych bliskich. Bała się też utraty więzi z nimi. Zawsze bała się tego, że okaże się niedostatecznie dobra i zawiedzie swój ród, który nie będzie chciał podtrzymywać z nią więzi, więc nawet po ślubie przestrzegała odpowiednich zasad oraz szanowała i respektowała zdanie swego ojca.
- Ale masz rację, to nie jest najprzyjemniejszy temat. Przepraszam, że twój powrót wygląda właśnie tak, powinnaś zastać o miejsce w pełni jego chwały, nie musząc obawiać się zagrożeń niesionych przez coś tak fundamentalnego dla wszystkich czarodziejów, jak magia. Jak wiele słyszałaś we Francji o tym, co się tu dzieje od maja? – zapytała, idąc wraz z nią jedną z ogrodowych ścieżek. – Mam jednak nadzieję, że twoje życie tam było spokojne, bezpieczne, szczęśliwe i pełne artystycznych uniesień. Och, aż zatęskniłam za Beauxbatons!
Zamyśliła się na moment. Naprawdę brakowało jej tych czasów, spędziła w szkole przyjemne osiem lat, nawet jeśli na początku trudno było jej się przystosować. Była leśnym Flintem, który trafił w zupełnie inne środowisko.
- Myślę, że spora część ludzi stara się po prostu normalnie żyć, ja w każdym razie się staram. Nam, kobietom, obce są polityczne sprawy i inne tego typu problemy. To na barkach mężczyzn spoczywa największa odpowiedzialność – odpowiedziała. Cressida przypuszczała, że duża część młodych dziewcząt żyła tak jak ona, starając się chwytać dobrych chwil i trzymać z daleka od niebezpieczeństw. Nie interesowało jej zbytnio, jak sobie z tym radzili ludzie niższych stanów. Sama nie zamierzała się narażać i unikała nawet czarowania. – Nadal tworzę. Trudno mi sobie wyobrazić, bym miała tego nie robić, skoro sztuka pozwala mi oderwać się od tego wszystkiego. Większość tej rodziny wciąż tworzy – dodała; Fawleyowie byli artystami, trudno było sobie wyobrazić, by w jednej chwili odrzucili sztukę, którą tak kochali. – Myślę, że na pewno znajdziesz młode damy, które chętnie skorzystają z wiedzy, którą zdobyłaś we Francji. Sama chętnie nauczyłabym się lepiej grać, mam wrażenie, że dzieci lubią, kiedy to robię. – Przez jej twarz przemknął ledwo zauważalny cień; o dzieci bała się najbardziej w kontekście anomalii. – Jeśli chcesz, to później, kiedy już się rozgościsz, chętnie pokażę ci swoje najnowsze prace – zaproponowała jeszcze.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie tylko poruszony temat burzył jej nastrój. To całokształt i okazane słabe stanowisko Cressidy w tej kwestii. Kącik ust Blaithin drgnął, kiedy powstrzymała się od komentarza. Zerknęła na kobietę. Miała przed sobą piękną, młodą niewiastę w swoim rozkwicie. Wspaniałą żonę, wspaniałą matkę, wspaniałą malarkę. Jako artystka potrafiłą zrozumieć jej wrażliwość na świat i nadchodzące zmiany. Sama też poddawała się zrywom swoich emocji nie raz. Nie raz padała też ich ofiarą. Tak, jak w tym momencie żona jej kuzyna. Przytrzymała ją za ramię, szukając jej spojrzenia i spróbowała jasno przekazać jej swoje myśli.
— Nie bój się magii, Cressie. Jeśli boisz się magii, to tak, jakbyś bała się siebie. Magia wróci do normy. Żeby tak się stało, najpierw trzeba jej użyć. Naprawić wszystkie szkody.
Tak samo było z tym ogrodem. Wyglądał tak, ponieważ nikt nie odważył się tego zmienić. Anomalie, anomalie, anomalie. Tyle razy to słowo padło w tak krótkiej wymianie zdań. Brzmiało jak dobra wymówka na poddanie się aktualnemu stanowi rzeczy. Blaithin nie było tu, kiedy te szalały. Prawdopodobnie nie była w stanie, mimo swojej empatii, zrozumieć tego, co czuła Cressida, kiedy o nich mówiła, ale Blaithin oceniała ten problem z wielu perspektyw. Była zdania, że strach przed nieznanym był największą zbrodnią, jakiej mógł się dopuścić czarodziej. Bez próby zrozumienia i rozwiązania problemów, nie byłoby postępów.
— Ja wolę iść pewnie i dumnie, wiedząc, że jeśli coś miałoby potoczyć się źle, przynajmniej próbowałam coś zmienić. Postawić się swoim obawom. Bez tego stoimy w miejscu i bez celu. Pomimo, że kobiety uczy się powściągliwości, to nigdy nie uważałam, żeby ta była jednoznaczna z biernością.
Objęła spojrzeniem raz jeszcze całą przestrzeń, kręcąc głową na boki, nie zgadzając się z kuzynką, jak zwykła nazywać krócej żonę kuzyna. To nie anomalie czyniły największe zło. To niepewność i strach, jakie wzbudzały w ludziach czyniły największe krzywdy.
— To nie anomalii tak naprawdę się boisz. Boisz się o dzieci, o męża, o rodzinę, o siebie. I to jest dobry strach. To jest strach, który potrafi napędzać. W obronie czegoś. Tak. Oczywiście. Nie powinniśmy kusić losu. Odważni to nie synonim głupich. Ale nie możesz żyć w wiecznym lęku przed czymś, przed czym i tak nie uciekniesz, bo zostanie z ciebie tylko kłębek nerwów. Taki przykład chcesz dać swoim dzieciom? Właśnie dla nich, nie bój się.
Nie miała już nastroju rozmawiać o Beauxbatons. W zasadzie straciła chęci do jakiejkolwiek rozmowy. Próbowała przekazać kuzynce jakąś mądrość i choć podskórnie wiedziała, że ma rację, że zachowanie zimnej krwi w takich okolicznościach to najlepsza decyzja, wolałaby z tymi samymi słowami zwrócić się do kogoś obcego, nie bliskich. Miała nadzieję o tym nie uczyć ważnych dla niej osób. Przymknęła powieki. Ona też żyła w strachu. Jej strach nie miał nic wspólnego z anomaliami, jej był nawet gorszy, bo bała się czegoś, na co już nie miała wpływu, a ten strach kontrolował teraz jej życie. Może właśnie dlatego z takim uporem i gorliwością tłumaczyła tą kwestie Cressie.
— Myślę, Cressido, że jestem już zmęczona. Skończymy tą rozmowę jutro? Muszę przywitać nestora. Odprowadzisz mnie do niego, a później do moich komnat? Może chociaż w nich nic się nie zmieniło?
— Nie bój się magii, Cressie. Jeśli boisz się magii, to tak, jakbyś bała się siebie. Magia wróci do normy. Żeby tak się stało, najpierw trzeba jej użyć. Naprawić wszystkie szkody.
Tak samo było z tym ogrodem. Wyglądał tak, ponieważ nikt nie odważył się tego zmienić. Anomalie, anomalie, anomalie. Tyle razy to słowo padło w tak krótkiej wymianie zdań. Brzmiało jak dobra wymówka na poddanie się aktualnemu stanowi rzeczy. Blaithin nie było tu, kiedy te szalały. Prawdopodobnie nie była w stanie, mimo swojej empatii, zrozumieć tego, co czuła Cressida, kiedy o nich mówiła, ale Blaithin oceniała ten problem z wielu perspektyw. Była zdania, że strach przed nieznanym był największą zbrodnią, jakiej mógł się dopuścić czarodziej. Bez próby zrozumienia i rozwiązania problemów, nie byłoby postępów.
— Ja wolę iść pewnie i dumnie, wiedząc, że jeśli coś miałoby potoczyć się źle, przynajmniej próbowałam coś zmienić. Postawić się swoim obawom. Bez tego stoimy w miejscu i bez celu. Pomimo, że kobiety uczy się powściągliwości, to nigdy nie uważałam, żeby ta była jednoznaczna z biernością.
Objęła spojrzeniem raz jeszcze całą przestrzeń, kręcąc głową na boki, nie zgadzając się z kuzynką, jak zwykła nazywać krócej żonę kuzyna. To nie anomalie czyniły największe zło. To niepewność i strach, jakie wzbudzały w ludziach czyniły największe krzywdy.
— To nie anomalii tak naprawdę się boisz. Boisz się o dzieci, o męża, o rodzinę, o siebie. I to jest dobry strach. To jest strach, który potrafi napędzać. W obronie czegoś. Tak. Oczywiście. Nie powinniśmy kusić losu. Odważni to nie synonim głupich. Ale nie możesz żyć w wiecznym lęku przed czymś, przed czym i tak nie uciekniesz, bo zostanie z ciebie tylko kłębek nerwów. Taki przykład chcesz dać swoim dzieciom? Właśnie dla nich, nie bój się.
Nie miała już nastroju rozmawiać o Beauxbatons. W zasadzie straciła chęci do jakiejkolwiek rozmowy. Próbowała przekazać kuzynce jakąś mądrość i choć podskórnie wiedziała, że ma rację, że zachowanie zimnej krwi w takich okolicznościach to najlepsza decyzja, wolałaby z tymi samymi słowami zwrócić się do kogoś obcego, nie bliskich. Miała nadzieję o tym nie uczyć ważnych dla niej osób. Przymknęła powieki. Ona też żyła w strachu. Jej strach nie miał nic wspólnego z anomaliami, jej był nawet gorszy, bo bała się czegoś, na co już nie miała wpływu, a ten strach kontrolował teraz jej życie. Może właśnie dlatego z takim uporem i gorliwością tłumaczyła tą kwestie Cressie.
— Myślę, Cressido, że jestem już zmęczona. Skończymy tą rozmowę jutro? Muszę przywitać nestora. Odprowadzisz mnie do niego, a później do moich komnat? Może chociaż w nich nic się nie zmieniło?
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cressida nigdy nie była silna i odważna. Była tylko młodą dziewczyną, istotą z natury słabszą i swoją słabość akceptującą jako nieodłączną część bycia szlachcianką. Mimo surowości i wymagań ojca dorastała pod kloszem chroniona przed złem świata, więc nigdy nie wykształciła w sobie niezłomności i odporności na trudy życia. Siła jawiła jej się jako domena mężczyzn, to oni mieli opiekować się kobietami, być tymi odważnymi i przecierającymi szlaki. Ona kryła się za plecami najpierw ojca i brata, potem męża, a jej dotychczasowe życie było pozbawione traum, które mogłyby ją wzmocnić. Była więc tchórzliwym, delikatnym dziewczątkiem które bało się, że jej świat mógłby runąć. Wrażliwą artystyczną duszą, która poza ochronnym kloszem szybko by zginęła. Nie była silna i niezależna, a siła jaką miała płynęła z rodziny. To dla bliskich mimo strachu każdego ranka wstawała z łóżka i pragnęła wierzyć, że wszystko jakoś się ułoży. Rodzina była dla niej wartością najwyższą, ale byli nią już nie tylko Flintowie, wśród których się wychowała, ale również mąż i dzieci, oraz rodzina małżonka.
- Nie boję się normalnej magii, boję się tego, co robią z nią anomalie – wyjaśniła cicho. Magia była częścią jej życia odkąd sięgała pamięcią, była czarownicą o czystej, szlachetnej krwi. Ale anomalie wymykały się jej pojęciu i niosły zagrożenie. – Tamtej nocy pierwszego maja moja mama została ciężko ranna, kiedy anomalia wyrwała ją z własnego łóżka i wyrzuciła w lesie – dodała, wciąż pamiętając tamte niepokojące dni. – A takich historii podobno było znacznie więcej. Widzisz też, jak wyglądają ogrody po tym, co się tu działo w maju i czerwcu.
Jej samej nic się nie stało, poza tym, że miała okropne koszmary i obudziła się zlana zimnym potem, zza ścian słysząc głośny płacz swoich dzieci, a za oknem widząc niebo rozjarzone błyskawicami. Potem wszystko wywróciło się do góry nogami, i choć początkowo czarowała, to kiedy pewnego dnia zraniła ją anomalia ze strachu praktycznie zrezygnowała z różdżki, woląc polegać na mocy skrzatów.
- Nie wiem, jak można to naprawić. Cały czas miałam nadzieję, że ministerstwo coś zrobi, żeby uspokoić magię, ale jak dotąd... cóż, nie widać efektów – westchnęła. Zbyt tchórzliwa by próbować choć pomyśleć o zmierzeniu się z niebezpieczną mocą, o której nie miała pojęcia, czekała na to, aż zrobią z nią coś ci, którzy wręcz mieli obowiązek to zrobić, by zapewnić społeczeństwu spokój. Była osóbką życiowo bierną, nie wyłamującą się ze schematów i nauczoną tego, że działanie i ryzykowanie to domena mężczyzn, a rolą kobiet jest dbanie o domowe ognisko, dzieci oraz ewentualnie rozwijanie się artystycznie.
Dlatego była nieco skonsternowana tak odważnymi słowami Blaithin, choć zrzucała je na karb tego, że krewna męża jeszcze nie wie, co działo się w kraju od maja i gdyby wiedziała, lepiej pojęłaby strach Cressidy. A może była to też kwestia tego, że lady Fawley wiodła bardziej wyzwolony żywot we Francji? Cressida jako Flintówna otrzymała konserwatywne wychowanie, którego trzymała się nawet po ślubie.
Słysząc jej kolejne słowa, zarumieniła się pod piegami. Najpierw powoli uniosła wzrok na twarz Blaithin, a potem spuściła głowę, nagle zawstydzona. Ale kuzynka męża miała rację – Cressida najbardziej bała się o rodzinę i o siebie. O bliskich i o cały swój świat. Bała się, że mogłaby stracić to, co dla niej najważniejsze. Że coś mogło się stać jej dzieciom, mężowi, rodzinie i jej samej. Każdego dnia czuła strach i pochłaniała kolejne filiżanki uspokajających ziółek, które przynosiły jej skrzaty. Rzeczywiście często bywała kłębkiem nerwów, choć starała się przed strachem uciekać w sztukę, i skupiać się na tym, co w jej życiu było dobre.
- Nie jestem zbyt odważna – przyznała z zawstydzeniem, wciąż czerwona na twarzy. – Zbyt mocno kocham moich bliskich, by nie bać się tego, że może im się coś stać. Moje dzieci... one miały zaledwie dwa miesiące, kiedy to się zaczęło, i boję się, że to wszystko... źle na nie wpłynie.
Przygryzła niespokojnie wargę. Zamiast toczyć rozmowę o anomaliach i lękach wolałaby rozmawiać o Beauxbatons, Francji i innych przyjemnych sprawach. Gdyby wszystko wyglądało tak jak należy pewnie by tak było. Spędziłyby sporą część dnia w ogrodach, skrzaty mogłyby im podać podwieczorek pośród kwiatów i przez cały czas nadrabiałyby zaległości w swoich relacjach, nie przejmując się niczym. Ani anomaliami, ani zagrożeniem, ani żadnymi politycznymi zawiłościami.
- No dobrze – przytaknęła, czując, że i Blaithin nie chce rozmawiać na trudne tematy. – Zaprowadzę cię. W twoich komnatach nic się nie zmieniło, tak mi się wydaje, bo nie byłam tam pod twoją nieobecność. Kiedy mieszkałaś tu dłużej po raz ostatni? W wakacje między kolejnymi latami szkoły? – zapytała. Kiedy wyszła za Williama i zamieszkała tutaj, Blaithin nie było, mieszkała we Francji. Musiało więc minąć sporo czasu, odkąd była tu po raz ostatni na dłużej niż kilkudniowe odwiedziny. Teraz wracała do domu, i choć jej komnaty pozostawały takie jak dawniej, to w kraju zmieniło się bardzo wiele, co napawało Cressie obawami, i obawiała się też o to, jak krewna męża się tu odnajdzie po życiu, jakie wiodła we Francji.
Ruszyły w stronę dworku, przemierzając kolejne partie ogrodów, aż w końcu mogły wejść do posiadłości, gdzie tak jak do tej pory ściany wciąż były obwieszone obrazami.
- Nie boję się normalnej magii, boję się tego, co robią z nią anomalie – wyjaśniła cicho. Magia była częścią jej życia odkąd sięgała pamięcią, była czarownicą o czystej, szlachetnej krwi. Ale anomalie wymykały się jej pojęciu i niosły zagrożenie. – Tamtej nocy pierwszego maja moja mama została ciężko ranna, kiedy anomalia wyrwała ją z własnego łóżka i wyrzuciła w lesie – dodała, wciąż pamiętając tamte niepokojące dni. – A takich historii podobno było znacznie więcej. Widzisz też, jak wyglądają ogrody po tym, co się tu działo w maju i czerwcu.
Jej samej nic się nie stało, poza tym, że miała okropne koszmary i obudziła się zlana zimnym potem, zza ścian słysząc głośny płacz swoich dzieci, a za oknem widząc niebo rozjarzone błyskawicami. Potem wszystko wywróciło się do góry nogami, i choć początkowo czarowała, to kiedy pewnego dnia zraniła ją anomalia ze strachu praktycznie zrezygnowała z różdżki, woląc polegać na mocy skrzatów.
- Nie wiem, jak można to naprawić. Cały czas miałam nadzieję, że ministerstwo coś zrobi, żeby uspokoić magię, ale jak dotąd... cóż, nie widać efektów – westchnęła. Zbyt tchórzliwa by próbować choć pomyśleć o zmierzeniu się z niebezpieczną mocą, o której nie miała pojęcia, czekała na to, aż zrobią z nią coś ci, którzy wręcz mieli obowiązek to zrobić, by zapewnić społeczeństwu spokój. Była osóbką życiowo bierną, nie wyłamującą się ze schematów i nauczoną tego, że działanie i ryzykowanie to domena mężczyzn, a rolą kobiet jest dbanie o domowe ognisko, dzieci oraz ewentualnie rozwijanie się artystycznie.
Dlatego była nieco skonsternowana tak odważnymi słowami Blaithin, choć zrzucała je na karb tego, że krewna męża jeszcze nie wie, co działo się w kraju od maja i gdyby wiedziała, lepiej pojęłaby strach Cressidy. A może była to też kwestia tego, że lady Fawley wiodła bardziej wyzwolony żywot we Francji? Cressida jako Flintówna otrzymała konserwatywne wychowanie, którego trzymała się nawet po ślubie.
Słysząc jej kolejne słowa, zarumieniła się pod piegami. Najpierw powoli uniosła wzrok na twarz Blaithin, a potem spuściła głowę, nagle zawstydzona. Ale kuzynka męża miała rację – Cressida najbardziej bała się o rodzinę i o siebie. O bliskich i o cały swój świat. Bała się, że mogłaby stracić to, co dla niej najważniejsze. Że coś mogło się stać jej dzieciom, mężowi, rodzinie i jej samej. Każdego dnia czuła strach i pochłaniała kolejne filiżanki uspokajających ziółek, które przynosiły jej skrzaty. Rzeczywiście często bywała kłębkiem nerwów, choć starała się przed strachem uciekać w sztukę, i skupiać się na tym, co w jej życiu było dobre.
- Nie jestem zbyt odważna – przyznała z zawstydzeniem, wciąż czerwona na twarzy. – Zbyt mocno kocham moich bliskich, by nie bać się tego, że może im się coś stać. Moje dzieci... one miały zaledwie dwa miesiące, kiedy to się zaczęło, i boję się, że to wszystko... źle na nie wpłynie.
Przygryzła niespokojnie wargę. Zamiast toczyć rozmowę o anomaliach i lękach wolałaby rozmawiać o Beauxbatons, Francji i innych przyjemnych sprawach. Gdyby wszystko wyglądało tak jak należy pewnie by tak było. Spędziłyby sporą część dnia w ogrodach, skrzaty mogłyby im podać podwieczorek pośród kwiatów i przez cały czas nadrabiałyby zaległości w swoich relacjach, nie przejmując się niczym. Ani anomaliami, ani zagrożeniem, ani żadnymi politycznymi zawiłościami.
- No dobrze – przytaknęła, czując, że i Blaithin nie chce rozmawiać na trudne tematy. – Zaprowadzę cię. W twoich komnatach nic się nie zmieniło, tak mi się wydaje, bo nie byłam tam pod twoją nieobecność. Kiedy mieszkałaś tu dłużej po raz ostatni? W wakacje między kolejnymi latami szkoły? – zapytała. Kiedy wyszła za Williama i zamieszkała tutaj, Blaithin nie było, mieszkała we Francji. Musiało więc minąć sporo czasu, odkąd była tu po raz ostatni na dłużej niż kilkudniowe odwiedziny. Teraz wracała do domu, i choć jej komnaty pozostawały takie jak dawniej, to w kraju zmieniło się bardzo wiele, co napawało Cressie obawami, i obawiała się też o to, jak krewna męża się tu odnajdzie po życiu, jakie wiodła we Francji.
Ruszyły w stronę dworku, przemierzając kolejne partie ogrodów, aż w końcu mogły wejść do posiadłości, gdzie tak jak do tej pory ściany wciąż były obwieszone obrazami.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Westchnęła. Strach żony jej kuzyna był bardzo realny. Na tyle, że pozwoliła sobie zbliżyć się do niej i objąć jej drobne ciało. Przymknęła powieki. Powrót do Anglii, objętej stanem wojennym i anomaliami, ścinającymi za sobą ogromne żniwa, nie był być może najbardziej trafnym wyborem. Mimo wszystko wsparcie, jakiego mogła udzielić rodzinie, wynagradzał wszelkie nieprzyjemności, jakie spotkały ją w pierwszych chwilach od powrotu do rodzimych stron. Starała się już nie obejmować spojrzeniem tych ogrodów, nie komentować ich stanu, nie podejmować się głębszej rozmowy na temat anomalii, jeśli Cressida okazywała się wrażliwa w tej kwestii.
— Rozumiem — przyznała spokojnie — nie mam dzieci, o które mogłabym się troszczyć, jak ty. Moja najbliższa rodzina to moi rodzice. To o połowę mniej zmartwień niż te, które spoczywają na Twoich barkach.
Odsuwając się, uśmiechnęła się do kuzynki pokrzepiająco i nie podsuwała już więcej tego tematu. Dużą pomocą okazała się zmiana wątku przez panią Fawley. Blaithin poddała się jej bardzo ulegle. Przerzuciła spojrzenie na skromną posiadłość Fawleyów, przywodząc na myśl wspomnienie swoich komnat z przed trzech lat, kiedy jeszcze zajmowała tu swoje miejsce w Ambleside. Lady Fawley się nie myliła. ostatnie wakacje, jakie Blaith spędziłą w tych murach miały miejsce pomiędzy latami nauki w Beauxbatons. Nawet ostatni sezon letni spędziła we Francji, na wyjeździe z Lysanderem, bądź na krótkich wizytach w Anglii. Angli, która istotnie, nie przypominała już w niczym tej, która była blisko jej serca. Bezpiecznej, pełnej perspektyw i słodkich obietnic. Dziś znanych Blaithin jako te niespełnione, odbijające się piętnem na duszy. Anglia niosła ze sobą wiele bólu, zawodów i straty. W Anglii jedyne co pozostało dobre, to więzy krwi. Przyjaciele, ale i co do nich Blaith nie miała pewności. Uśmiechnęła się słabo, nosząc w sobie nadzieję, że może chociaż jej bezpieczna przystań w domu napełni jej serce większym przekonaniem i energią. Nie mogła dać się jej ulotnić już w pierwszej godzinie swojego przyjazdu.
— Taak. Zbyt dawno temu... — przyznała potwierdzająco dla słów rudej — Mam wrażenie, jakby od tamtego czasu minęły całe wieki, a nie trzy, można powiedzieć cztery lata. Tak wiele się zmieniło od wtedy. Nie tylko tu w Ambleside. We mnie. U ciebie też. Mąż, dzieci. Opowiedz mi w drodze jak to jest w tej nowej roli.
| zt
— Rozumiem — przyznała spokojnie — nie mam dzieci, o które mogłabym się troszczyć, jak ty. Moja najbliższa rodzina to moi rodzice. To o połowę mniej zmartwień niż te, które spoczywają na Twoich barkach.
Odsuwając się, uśmiechnęła się do kuzynki pokrzepiająco i nie podsuwała już więcej tego tematu. Dużą pomocą okazała się zmiana wątku przez panią Fawley. Blaithin poddała się jej bardzo ulegle. Przerzuciła spojrzenie na skromną posiadłość Fawleyów, przywodząc na myśl wspomnienie swoich komnat z przed trzech lat, kiedy jeszcze zajmowała tu swoje miejsce w Ambleside. Lady Fawley się nie myliła. ostatnie wakacje, jakie Blaith spędziłą w tych murach miały miejsce pomiędzy latami nauki w Beauxbatons. Nawet ostatni sezon letni spędziła we Francji, na wyjeździe z Lysanderem, bądź na krótkich wizytach w Anglii. Angli, która istotnie, nie przypominała już w niczym tej, która była blisko jej serca. Bezpiecznej, pełnej perspektyw i słodkich obietnic. Dziś znanych Blaithin jako te niespełnione, odbijające się piętnem na duszy. Anglia niosła ze sobą wiele bólu, zawodów i straty. W Anglii jedyne co pozostało dobre, to więzy krwi. Przyjaciele, ale i co do nich Blaith nie miała pewności. Uśmiechnęła się słabo, nosząc w sobie nadzieję, że może chociaż jej bezpieczna przystań w domu napełni jej serce większym przekonaniem i energią. Nie mogła dać się jej ulotnić już w pierwszej godzinie swojego przyjazdu.
— Taak. Zbyt dawno temu... — przyznała potwierdzająco dla słów rudej — Mam wrażenie, jakby od tamtego czasu minęły całe wieki, a nie trzy, można powiedzieć cztery lata. Tak wiele się zmieniło od wtedy. Nie tylko tu w Ambleside. We mnie. U ciebie też. Mąż, dzieci. Opowiedz mi w drodze jak to jest w tej nowej roli.
| zt
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cressida pozwoliła się objąć i odwzajemniła uścisk, obejmując kuzynkę męża i dawną szkolną przyjaciółkę. Naprawdę żałowała, że jej powrót do kraju musiał tak wyglądać i być przykrym zaskoczeniem zamiast pełnym radości znalezieniem się w domu, w którym spędziła swoje dzieciństwo. Ale mimo wszystko cieszyła się na jej widok, bo nie widziały się dość dawno. William również wyglądał na zadowolonego. Nie miał własnego rodzeństwa, więc pozostawało mu rozpieszczać kuzynki. I żonę, odkąd ją miał. Dla niepewnej siebie Cressidy bycie adorowaną przez narzeczonego, a potem męża długo było zaskakujące, tak samo jak to, jak William zabiegał o jej względy i prosił ją do tańca na wydarzeniach towarzyskich jeszcze zanim ich zaręczono. Nie wiedziała o tym, ale to on dążył do tego, by poślubić właśnie ją, a jego rodzice załatwili jedynie stronę formalną rodowego układu, prosząc jej ojca o rękę najmłodszej córki. Tej, co do której miał obawy, że trudno będzie mu ją dobrze i odpowiednio szybko wydać. To jej siostrze prognozowano szybkie zamążpójście i szczęśliwsze życie, bo zawsze była tą lepszą i piękniejszą, tą bardziej kochaną przez ich ojca. A tymczasem to Cressida pierwsza wyszła za mąż i szybciej doczekała dzieci, ale tym silniejszy był ciężar obaw, które musiała dźwigać na swoich barkach w obecnych czasach. Ale nie chciała już rozmawiać o niczym przygnębiającym.
Zamiast tego z uśmiechem poprowadziła Blaithin w stronę dworku. Wiedziała, gdzie mniej więcej znajdowały się jej dawne komnaty, więc mogły szybko przejść przez obwieszone obrazami korytarze, jednocześnie rozmawiając i zaczynając powoli nadrabiać zaległości po tych paru latach rozłąki. Do opowiedzenia i nadrobienia było sporo, w życiu obydwóch z nich sporo się zmieniło. Przede wszystkim, Cressida nie była już lady Flint, tylko lady Fawley. Nie była już panną, tylko żoną i nawet matką. Choć w szkole żadna z nich o tym nie śniła, w dorosłości przyszło jej poślubić starszego kuzyna szkolnej koleżanki. Z wypełnionego ptasimi szeptami lasu Flintów wyszła na tętniące sztuką salony Fawleyów, co było sporą zmianą – i prawdę mówiąc do dziś nie zawsze czuła się w nowym otoczeniu w stu procentach idealnie. Zbyt dużo było w niej nieśmiałej, zahukanej Flintówny z leśnych ostępów Charnwood.
Ale mimo to, idąc przez dworek w towarzystwie Blaithin w kierunku jej starych komnat, zaczęła mówić o swojej nowej życiowej roli, co jakiś czas płoniąc się rumieńcem rozlewającym się na nakrapianych piegami policzkach, ilekroć zahaczała o kwestie związane ze swoim mężem, o którym jednak wypowiadała się bardzo ciepło i pozytywnie. Byli nie tylko małżeństwem, ale również dobrymi przyjaciółmi. Może nawet kimś więcej?
| zt.
Zamiast tego z uśmiechem poprowadziła Blaithin w stronę dworku. Wiedziała, gdzie mniej więcej znajdowały się jej dawne komnaty, więc mogły szybko przejść przez obwieszone obrazami korytarze, jednocześnie rozmawiając i zaczynając powoli nadrabiać zaległości po tych paru latach rozłąki. Do opowiedzenia i nadrobienia było sporo, w życiu obydwóch z nich sporo się zmieniło. Przede wszystkim, Cressida nie była już lady Flint, tylko lady Fawley. Nie była już panną, tylko żoną i nawet matką. Choć w szkole żadna z nich o tym nie śniła, w dorosłości przyszło jej poślubić starszego kuzyna szkolnej koleżanki. Z wypełnionego ptasimi szeptami lasu Flintów wyszła na tętniące sztuką salony Fawleyów, co było sporą zmianą – i prawdę mówiąc do dziś nie zawsze czuła się w nowym otoczeniu w stu procentach idealnie. Zbyt dużo było w niej nieśmiałej, zahukanej Flintówny z leśnych ostępów Charnwood.
Ale mimo to, idąc przez dworek w towarzystwie Blaithin w kierunku jej starych komnat, zaczęła mówić o swojej nowej życiowej roli, co jakiś czas płoniąc się rumieńcem rozlewającym się na nakrapianych piegami policzkach, ilekroć zahaczała o kwestie związane ze swoim mężem, o którym jednak wypowiadała się bardzo ciepło i pozytywnie. Byli nie tylko małżeństwem, ale również dobrymi przyjaciółmi. Może nawet kimś więcej?
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 02.04
Cressida, dowiedziawszy się, że ma ją odwiedzić brat, wyczekiwała na to z niecierpliwością już od rana. Choć już prawie dwa lata mieszkała wśród Fawleyów, za tą prawdziwą rodzinę nadal uważała swoich rodziców i rodzeństwo. Tęskniła za bliskimi, za życiem wśród Flintów – i nie miało znaczenia, że Fawleyowie często traktowali ją nawet lepiej, że nie deprecjonowali jej, a próbowali przydać jej wartości i wyrobić w niej wiarę w siebie. Cressida była tak oddana bliskim, że czasem nawet niezdrowo brakowało jej tego, jak traktował ją pan ojciec, będący jej największym autorytetem. Żadne pochwały męża nie mogły przebić się przez to, co latami wykształcił w niej ojciec, trudno było z niej wykorzenić przekonanie, że jest niepełnowartościowa i wybrakowana. Brakowało jej też ciepła matki i towarzystwa rodzeństwa, z którym zawsze mogła porozmawiać o wszystkim. Nikt inny nie znał jej równie dobrze jak brat i siostra, nikomu innemu nie ufała równie mocno. I przestawało mieć znaczenie, że brat i siostra były tymi ideałami, którym zawsze zazdrościła i do których musiała całe życie równać, a i tak nie umiała ich doścignąć. To nie było ważne w obliczu więzów krwi, tym cenniejszych w momencie, kiedy musiała wyjść za mąż i opuścić Charnwood. Odwiedzali się, pisali listy, ale to nie było to samo. Cressida nadal czuła się oderwana od korzeni, wyrwana z miejsca, w którym wyrosła i przesadzona w zupełnie inne, obce. Oddawała się obowiązkom żony i matki w sposób wzorowy, spełniając pokładane w niej oczekiwania i nie robiąc niczego, co mogłoby wystawić na szwank reputację jej i męża, ale w sercu pozostawała Flintem. Nie należała do tych kobiet, które z chwilą ślubu zapominały o swoich korzeniach i w pełni asymilowały się z nową rodziną. Cressida była osobą, którą oswajało się powoli. Choć była dziewczątkiem naiwnym, proces nawiązywania głębszych więzi w jej przypadku był bardzo długotrwały. Z tego powodu po ukończeniu Beauxbatons nadal nie znalazła wielu przyjaciół na salonach, bo dla niej był to czas zbyt krótki, a spotkania zbyt rzadkie, by coś bliskiego mogło się narodzić, a dziewczęta z Hogwartu miały okazję zawrzeć przyjaźnie wcześniej, zaś ona była dla nich obca. I choć kochała swoje dzieci, a także udało jej się pokochać swojego męża, z resztą jego rodziny wciąż się oswajała i nie uważała ich za równie bliskich, co Flintów. Byli obcymi ludźmi, z którymi musiała zamieszkać tak jak każda inna młoda dziewczyna wydawana za mąż. Czasem zazdrościła bratu temu, że on nie musiał opuszczać domu ani zmieniać nazwiska. To dla niego sprowadzono żonę, a on pozostał w miejscu, które doskonale znał i nie musiał całkowicie zmieniać dotychczasowego życia, tak jak ona.
Gdy brat już przybył, Cressie zaproponowała mu wspólny spacer po ogrodach, które budziły się do życia po anomaliach i zimie.
- Nie przypomina to naszych lasów, ale... spójrz na tę roślinność budzącą się do życia – powiedziała, wskazując na pierwsze wiosenne kwiaty. Skrzaty Fawleyów bardzo dbały o to, by ogród powracał do swojej świetności nadwątlonej przez miesiące anomalii, a potem przez zimę. – Cieszę się, że postanowiłeś mnie odwiedzić. – Była u rodziny nie tak dawno temu, w marcu, krótko po pierwszych urodzinach bliźniąt, ale spotkań z rodzeństwem nigdy dość. I pomyśleć, że kiedyś widywali się codziennie? Jeśli nie licząc momentów edukacji, oczywiście. Wtedy musiała znieść bardzo długie okresy rozłąki z Hermesem, kiedy najpierw on wyjeżdżał do Hogwartu, a potem ona do Beauxbatons. – Co u twojej żony i dzieci? I u rodziców? Czy mama czuje się dobrze? A nasz pan ojciec? – dopytywała, pragnąc wiedzieć wszystko. Jej brat także miał własną rodzinę, a Cressida była pewna, że jego dzieci są tymi bardziej ukochanymi wnukami ojca. Nosiły w końcu jego nazwisko w przeciwieństwie do bliźniąt Cressidy, tej najmarniejszej z córek. Choć miała wrażenie, że i tak traktował jej dzieci lepiej niż ją kiedyś. Może wnuki traktowało się łagodniej niż dzieci i nie wymagało się od nich aż tak wiele. A może dopiero kiedyś zacznie być bardziej surowy; w końcu Julius i Portia mieli dopiero trzynaście miesięcy i ich szlachecka edukacja jeszcze się nie zaczęła, ale za parę lat się zacznie.
Poprawiła materiał płaszczyka i spojrzała w bok, na postawną sylwetkę brata. Silnego pierworodnego, dumy ojca. Miała nadzieję, że zawsze będą sobie bliscy mimo różnych nazwisk, bo wciąż płynęła w nich ta sama krew, wyrośli w duchu tych samych wartości. I choć w świecie działo się źle, mąż trzymał ją pod kloszem i wiedziała niewiele. Nie chciała też myśleć o rzeczach przykrych, skupiając się na bliskości ukochanego brata.
Cressida, dowiedziawszy się, że ma ją odwiedzić brat, wyczekiwała na to z niecierpliwością już od rana. Choć już prawie dwa lata mieszkała wśród Fawleyów, za tą prawdziwą rodzinę nadal uważała swoich rodziców i rodzeństwo. Tęskniła za bliskimi, za życiem wśród Flintów – i nie miało znaczenia, że Fawleyowie często traktowali ją nawet lepiej, że nie deprecjonowali jej, a próbowali przydać jej wartości i wyrobić w niej wiarę w siebie. Cressida była tak oddana bliskim, że czasem nawet niezdrowo brakowało jej tego, jak traktował ją pan ojciec, będący jej największym autorytetem. Żadne pochwały męża nie mogły przebić się przez to, co latami wykształcił w niej ojciec, trudno było z niej wykorzenić przekonanie, że jest niepełnowartościowa i wybrakowana. Brakowało jej też ciepła matki i towarzystwa rodzeństwa, z którym zawsze mogła porozmawiać o wszystkim. Nikt inny nie znał jej równie dobrze jak brat i siostra, nikomu innemu nie ufała równie mocno. I przestawało mieć znaczenie, że brat i siostra były tymi ideałami, którym zawsze zazdrościła i do których musiała całe życie równać, a i tak nie umiała ich doścignąć. To nie było ważne w obliczu więzów krwi, tym cenniejszych w momencie, kiedy musiała wyjść za mąż i opuścić Charnwood. Odwiedzali się, pisali listy, ale to nie było to samo. Cressida nadal czuła się oderwana od korzeni, wyrwana z miejsca, w którym wyrosła i przesadzona w zupełnie inne, obce. Oddawała się obowiązkom żony i matki w sposób wzorowy, spełniając pokładane w niej oczekiwania i nie robiąc niczego, co mogłoby wystawić na szwank reputację jej i męża, ale w sercu pozostawała Flintem. Nie należała do tych kobiet, które z chwilą ślubu zapominały o swoich korzeniach i w pełni asymilowały się z nową rodziną. Cressida była osobą, którą oswajało się powoli. Choć była dziewczątkiem naiwnym, proces nawiązywania głębszych więzi w jej przypadku był bardzo długotrwały. Z tego powodu po ukończeniu Beauxbatons nadal nie znalazła wielu przyjaciół na salonach, bo dla niej był to czas zbyt krótki, a spotkania zbyt rzadkie, by coś bliskiego mogło się narodzić, a dziewczęta z Hogwartu miały okazję zawrzeć przyjaźnie wcześniej, zaś ona była dla nich obca. I choć kochała swoje dzieci, a także udało jej się pokochać swojego męża, z resztą jego rodziny wciąż się oswajała i nie uważała ich za równie bliskich, co Flintów. Byli obcymi ludźmi, z którymi musiała zamieszkać tak jak każda inna młoda dziewczyna wydawana za mąż. Czasem zazdrościła bratu temu, że on nie musiał opuszczać domu ani zmieniać nazwiska. To dla niego sprowadzono żonę, a on pozostał w miejscu, które doskonale znał i nie musiał całkowicie zmieniać dotychczasowego życia, tak jak ona.
Gdy brat już przybył, Cressie zaproponowała mu wspólny spacer po ogrodach, które budziły się do życia po anomaliach i zimie.
- Nie przypomina to naszych lasów, ale... spójrz na tę roślinność budzącą się do życia – powiedziała, wskazując na pierwsze wiosenne kwiaty. Skrzaty Fawleyów bardzo dbały o to, by ogród powracał do swojej świetności nadwątlonej przez miesiące anomalii, a potem przez zimę. – Cieszę się, że postanowiłeś mnie odwiedzić. – Była u rodziny nie tak dawno temu, w marcu, krótko po pierwszych urodzinach bliźniąt, ale spotkań z rodzeństwem nigdy dość. I pomyśleć, że kiedyś widywali się codziennie? Jeśli nie licząc momentów edukacji, oczywiście. Wtedy musiała znieść bardzo długie okresy rozłąki z Hermesem, kiedy najpierw on wyjeżdżał do Hogwartu, a potem ona do Beauxbatons. – Co u twojej żony i dzieci? I u rodziców? Czy mama czuje się dobrze? A nasz pan ojciec? – dopytywała, pragnąc wiedzieć wszystko. Jej brat także miał własną rodzinę, a Cressida była pewna, że jego dzieci są tymi bardziej ukochanymi wnukami ojca. Nosiły w końcu jego nazwisko w przeciwieństwie do bliźniąt Cressidy, tej najmarniejszej z córek. Choć miała wrażenie, że i tak traktował jej dzieci lepiej niż ją kiedyś. Może wnuki traktowało się łagodniej niż dzieci i nie wymagało się od nich aż tak wiele. A może dopiero kiedyś zacznie być bardziej surowy; w końcu Julius i Portia mieli dopiero trzynaście miesięcy i ich szlachecka edukacja jeszcze się nie zaczęła, ale za parę lat się zacznie.
Poprawiła materiał płaszczyka i spojrzała w bok, na postawną sylwetkę brata. Silnego pierworodnego, dumy ojca. Miała nadzieję, że zawsze będą sobie bliscy mimo różnych nazwisk, bo wciąż płynęła w nich ta sama krew, wyrośli w duchu tych samych wartości. I choć w świecie działo się źle, mąż trzymał ją pod kloszem i wiedziała niewiele. Nie chciała też myśleć o rzeczach przykrych, skupiając się na bliskości ukochanego brata.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 02.04
Potrzeba odwiedzenia Cressidy chodziła za nim od pewnego czasu, ale za każdym razem, kiedy tylko siadał za biurkiem i sięgał po pióro by napisać list uprzedzający ją o planowanej wizycie, coś mu wyskakiwało. Z niechęcią zerkał wówczas na schnący tusz, na śpiącą młodą sowę, która wsiąkała nadmierną dumą właściciela i gniótł papier z westchnięciem unosząc się i wracając do ważniejszych obowiązków. Wyczekiwał odpowiedniej chwili uważnie, nie chcąc przegapić żadnej okazji, a kiedy ta w końcu się pojawiła od razu postanowił ją wykorzystać.
Nie był to pierwszy raz, kiedy zaproponowała mu spacer po ogrodzie, do takowych uciekali się za każdym razem chcąc spędzić czas we dwójkę, zaś Hermes zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak ważna była dla siostry natura by odmówić. Sam zresztą podzielał sympatię do otwartych przestrzeni co w przypadku Flintów nie było żadnym zaskoczeniem. Wraz z jej ślubem nie zaczął traktować jej inaczej, jak kogoś obcego. Za to brak jej obecności w domu doskwierał mu w równym stopniu, jak jej doskwierało to, że musiała się z niego wyprowadzić.
Zielone spojrzenie powędrowało torem wskazanym przez młódkę, a kąciki warg leniwie uniosły się w niemej aprobacie. Ich lasy były dzikie, formowane przez naturę i nienaruszane ludzką ręką posiadały niepodrabiany urok ulegający zmianie co roku. Las nigdy nie wyglądał dwa razy tak samo, chociaż ścieżki pozostawały te same. Ogrodom takim jak ten poświęcało się sporo czasu by przedstawiały to, co wyobraził sobie ich właściciel. By spełnić ich oczekiwania potrafiono sprowadzać gatunki roślin, które nie występowały w konkretnych regionach, a także doprowadzać do tego, by te rosły w narzuconym kierunku. Trudno było tego nie zauważyć, zaś Hermes nie był fanem nadmiernej ingerencji w naturę. Nawet, jeśli ogród był na swój sposób ładny, to nie wywoływał w nim tak pozytywnych odczuć jak znajdujący się nieopodal las. Podobało mu się natomiast to, że nawet tutaj zaczęło być lepiej. Wszystko powoli wracało do pozornej normy, a to był dobry znak. Oznaczało chociaż chwilową ulgę.
- Ma swój urok - przyznał, dostosowując krok do jej tempa. Nie chciał jej pośpieszać, bo i nie o to chodziło w spacerze. Wrócił do niej spojrzeniem, kiedy zaczęła mówić, teraz już otwarcie posyłając jej uśmiech, którym nie uraczył jej w momencie, kiedy po niego wyszła. Przy świadkach starał się pozostawać powściągliwy, tak, jak wypadało. Gdy byli sami formalność rzadko się go trzymała ustępując naturalności. - Chciałem sprawdzić, jak się czujesz - listowne zapewnienia nie wystarczyły Hermesowi, jeśli chodziło o bliskie mu osoby. Z nich nie mógł wyczytać emocji, które kryły się w głowie w momencie spisywania słów na papier. I nawet, jeśli widzieli się stosunkowo niedawno, to ostatnio świat zdawał się tak zwariować, że dosłownie każdy dzień mógł przynieść coś nietypowego.
Skręcali w kolejną alejkę, kiedy zadała kolejne pytanie. Hermes nie poświęcał zbyt wiele uwagi ogrodowi częściej zerkając na siostrę, zawsze kiedy zaczynała mówić i czasem, kiedy milczała. Nie zmieniła się praktycznie wcale, chociaż kiedy zerkał w jej oczy był niemal pewny, że i jej wzrok krył to samo zmartwienie, które tkwiło i w nim. I u niemal całej familii.
- Rodzice powoli dochodzą do siebie. Ojciec znowu bardziej zaangażował się w zioła, by ogród jak najszybciej powrócił do całkowitej świetności, a matka powoli sięga po pędzle, chociaż ciągle drży na widok każdej sowy, która niesie list z obawy o to, co w nim przeczytamy - nawet oni, ród, który nie interesował się politykom i w żaden sposób nie angażował w gierki, w które inni oddawali się bez reszty w ostatnim czasie uważnie śledzili co się dzieje. Nawet ich dotknął niepokój o to, co przyniesie kolejny dzień. Koniec anomalii przyniósł ulgę, ale nie wierzyli by faktycznie wszystko się uspokoiło. Hermes nie chciał też opowiadać zbyt wiele, nie dlatego, że uważał, jakoby Cressida została pozbawiona prawa do tej wiedzy, zwyczajnie nie chciał by zamartwiała się jeszcze bardziej. Była młodą matką, której jedynym zmartwieniem powinny być bliźniaki, a nie to, że w rodzinnym domu wszyscy byli nerwowi i że rozmowy rzadko przypominały beztroską pogawędkę. - Padma całkowicie wyzdrowiała i ma się świetnie. Podobnie jak dzieciaki. Balder kilka dni temu w trakcie nauki Historii Magii rzucił w nauczycielkę książką - młodszy syn Hermesa do tej pory jeszcze ani razu nie zaszczycił ich pokazem magicznego talentu, a zatem jego bunt zamiast spotkać się z pouczeniem został odebrany jako dumne świadectwo tego, że jest pełnoprawnym członkiem rodziny. - Sam zawsze chciałem to zrobić - przyznał unosząc dłoń, by z udawanym zakłopotaniem potrzeć kark. Bo owszem, wcale nie kłamał, że miał taką ochotę, ale nie czuł się z tym jakoś szczególnie winny.
- Bliźnięta zdrowo rosną? - uciął temat własnych, dziecięcych pragnień na rzecz ważniejszych kwestii.
Potrzeba odwiedzenia Cressidy chodziła za nim od pewnego czasu, ale za każdym razem, kiedy tylko siadał za biurkiem i sięgał po pióro by napisać list uprzedzający ją o planowanej wizycie, coś mu wyskakiwało. Z niechęcią zerkał wówczas na schnący tusz, na śpiącą młodą sowę, która wsiąkała nadmierną dumą właściciela i gniótł papier z westchnięciem unosząc się i wracając do ważniejszych obowiązków. Wyczekiwał odpowiedniej chwili uważnie, nie chcąc przegapić żadnej okazji, a kiedy ta w końcu się pojawiła od razu postanowił ją wykorzystać.
Nie był to pierwszy raz, kiedy zaproponowała mu spacer po ogrodzie, do takowych uciekali się za każdym razem chcąc spędzić czas we dwójkę, zaś Hermes zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak ważna była dla siostry natura by odmówić. Sam zresztą podzielał sympatię do otwartych przestrzeni co w przypadku Flintów nie było żadnym zaskoczeniem. Wraz z jej ślubem nie zaczął traktować jej inaczej, jak kogoś obcego. Za to brak jej obecności w domu doskwierał mu w równym stopniu, jak jej doskwierało to, że musiała się z niego wyprowadzić.
Zielone spojrzenie powędrowało torem wskazanym przez młódkę, a kąciki warg leniwie uniosły się w niemej aprobacie. Ich lasy były dzikie, formowane przez naturę i nienaruszane ludzką ręką posiadały niepodrabiany urok ulegający zmianie co roku. Las nigdy nie wyglądał dwa razy tak samo, chociaż ścieżki pozostawały te same. Ogrodom takim jak ten poświęcało się sporo czasu by przedstawiały to, co wyobraził sobie ich właściciel. By spełnić ich oczekiwania potrafiono sprowadzać gatunki roślin, które nie występowały w konkretnych regionach, a także doprowadzać do tego, by te rosły w narzuconym kierunku. Trudno było tego nie zauważyć, zaś Hermes nie był fanem nadmiernej ingerencji w naturę. Nawet, jeśli ogród był na swój sposób ładny, to nie wywoływał w nim tak pozytywnych odczuć jak znajdujący się nieopodal las. Podobało mu się natomiast to, że nawet tutaj zaczęło być lepiej. Wszystko powoli wracało do pozornej normy, a to był dobry znak. Oznaczało chociaż chwilową ulgę.
- Ma swój urok - przyznał, dostosowując krok do jej tempa. Nie chciał jej pośpieszać, bo i nie o to chodziło w spacerze. Wrócił do niej spojrzeniem, kiedy zaczęła mówić, teraz już otwarcie posyłając jej uśmiech, którym nie uraczył jej w momencie, kiedy po niego wyszła. Przy świadkach starał się pozostawać powściągliwy, tak, jak wypadało. Gdy byli sami formalność rzadko się go trzymała ustępując naturalności. - Chciałem sprawdzić, jak się czujesz - listowne zapewnienia nie wystarczyły Hermesowi, jeśli chodziło o bliskie mu osoby. Z nich nie mógł wyczytać emocji, które kryły się w głowie w momencie spisywania słów na papier. I nawet, jeśli widzieli się stosunkowo niedawno, to ostatnio świat zdawał się tak zwariować, że dosłownie każdy dzień mógł przynieść coś nietypowego.
Skręcali w kolejną alejkę, kiedy zadała kolejne pytanie. Hermes nie poświęcał zbyt wiele uwagi ogrodowi częściej zerkając na siostrę, zawsze kiedy zaczynała mówić i czasem, kiedy milczała. Nie zmieniła się praktycznie wcale, chociaż kiedy zerkał w jej oczy był niemal pewny, że i jej wzrok krył to samo zmartwienie, które tkwiło i w nim. I u niemal całej familii.
- Rodzice powoli dochodzą do siebie. Ojciec znowu bardziej zaangażował się w zioła, by ogród jak najszybciej powrócił do całkowitej świetności, a matka powoli sięga po pędzle, chociaż ciągle drży na widok każdej sowy, która niesie list z obawy o to, co w nim przeczytamy - nawet oni, ród, który nie interesował się politykom i w żaden sposób nie angażował w gierki, w które inni oddawali się bez reszty w ostatnim czasie uważnie śledzili co się dzieje. Nawet ich dotknął niepokój o to, co przyniesie kolejny dzień. Koniec anomalii przyniósł ulgę, ale nie wierzyli by faktycznie wszystko się uspokoiło. Hermes nie chciał też opowiadać zbyt wiele, nie dlatego, że uważał, jakoby Cressida została pozbawiona prawa do tej wiedzy, zwyczajnie nie chciał by zamartwiała się jeszcze bardziej. Była młodą matką, której jedynym zmartwieniem powinny być bliźniaki, a nie to, że w rodzinnym domu wszyscy byli nerwowi i że rozmowy rzadko przypominały beztroską pogawędkę. - Padma całkowicie wyzdrowiała i ma się świetnie. Podobnie jak dzieciaki. Balder kilka dni temu w trakcie nauki Historii Magii rzucił w nauczycielkę książką - młodszy syn Hermesa do tej pory jeszcze ani razu nie zaszczycił ich pokazem magicznego talentu, a zatem jego bunt zamiast spotkać się z pouczeniem został odebrany jako dumne świadectwo tego, że jest pełnoprawnym członkiem rodziny. - Sam zawsze chciałem to zrobić - przyznał unosząc dłoń, by z udawanym zakłopotaniem potrzeć kark. Bo owszem, wcale nie kłamał, że miał taką ochotę, ale nie czuł się z tym jakoś szczególnie winny.
- Bliźnięta zdrowo rosną? - uciął temat własnych, dziecięcych pragnień na rzecz ważniejszych kwestii.
Gość
Gość
W przypadku Cressidy konieczność opuszczenia rodowych włości nadeszła dość szybko. Ledwie jedenaście miesięcy po skończeniu szkoły młódka stanęła na ślubnym kobiercu. Pan ojciec, najwyraźniej obawiając się, że ta gorsza z córek nie miała większych widoków na znalezienie lepszej partii i oddał ją pierwszemu mężczyźnie, który poprosił go o jej rękę, jakby w obawie, że nikt więcej o Cressidę nie poprosi, a nie chciał mieć na głowie niezamężnej starej panny. Jako tradycjonalista uważał, że jego córki muszą młodo wyjść za mąż. Tak więc Cressie została oddana Williamowi i po ślubie zamieszkała z nim, a kolejnych dziesięć miesięcy później narodziły się bliźnięta, czego nikt, aż do chwili porodu, się nie spodziewał. Nikt zresztą nie podejrzewał, że to wątłe, wiotkie dziewczę o wąskich biodrach może być zdolne do powicia chłopca, nie mówiąc o dwójce dzieci.
Ogród Fawleyów różnił się od terenów Flintów. O ile ziemie Flintów były po prostu lasem o niewielkim stopniu ingerencji, tak w ogrodzie Fawleyów widać było ludzką, czy raczej częściej skrzacią rękę. Tutejsze ogrody były zadbane i wymuskane, budząc z młódce skojarzenie z Francją i Beauxbatons. Artystyczny ród jej męża lubił otaczać się pięknem. Prawdę mówiąc, otoczenia obu jej domów, i byłego i obecnego, miały swój urok i w obu Cressida potrafiła odnaleźć piękno. Ale często lubiła zapuszczać się dalej, gdzie poza obrębem tych wymuskanych ogrodów tereny Fawleyów płynnie przechodziły w malownicze otoczenie Krainy Jezior. Cressida lubiła chodzić nad najbliższe jezioro, gdzie chętnie szukała ciszy, spokoju, natchnienia, a często także i towarzystwa ptaków. Lubiła też nadal konne przejażdżki, na które udawała się z mężem lub samotnie, ale brakowało jej czasów, gdy robiła to z bratem lub siostrą.
Tu jednak mogli porozmawiać swobodniej, bez przyglądających im się krewnych Williama czy portretów obficie pokrywających ściany. Poza tym oboje, jako Flintowie, lubili przebywać na łonie natury.
- Tęskniłam za tobą. Niby nie minęło wiele czasu, ale jednak... rozłąka to rozłąka, a nawet listy nie mogą zastąpić spotkania – powiedziała cicho. Brat zawsze był dla niej ważny mimo sporej różnicy wieku. Zawsze mogła na nim polegać i czekała z utęsknieniem na każde letnie wakacje, żeby móc znowu spędzić z nim czas. – Czuję się dobrze. Staram się... nie myśleć zbyt wiele o przykrych sprawach. Oddaję się malowaniu i spacerom, spędzam jak najwięcej czasu przy dzieciach. Cieszę się tym, że idzie wiosna, a anomalii już nie ma.
Rzadko opuszczała posiadłość. Rzeczywiście była jak pod kloszem, William chuchał na nią i dmuchał, dbał też, żeby jak najmniej zmartwień spadało na jej wątłe barki.
- Też często drżę na widok sowy. To znaczy, czuję radość, gdy widzę twoją lub te należące do rodziców i siostry, ale zawsze też... pojawia się jakiś cień niepokoju, że może znowu przeczytam jakąś smutną wieść. – Ostatnimi czasy ich matce zdarzały się epizody gorszego samopoczucia, zwłaszcza po wybuchu anomalii. Pamiętała też, że nie były one łaskawe i dla żony jej brata. – Cieszę się, że Padma jest już zdrowa. Kiedy znowu was odwiedzę, to muszę poświęcić więcej czasu i jej. – Cressie dobrze dogadywała się z żoną brata, mogły też wymieniać się doświadczeniami w byciu matkami, co dla młódki było cenne, bo sama wciąż uczyła się, jak być dobrą matką, a Padma miała trochę dłuższe doświadczenie w tej materii.
- Też nie przepadałam za lekcjami historii – przyznała z uśmiechem. – Nasza guwernantka nie raz musiała mnie szukać gdzieś w lesie, kiedy zaczynała lekcję. Cóż poradzić, że rozmowy z ptasimi przyjaciółmi wydawały mi się wtedy dużo ciekawsze?
Niemniej jednak, gdy zwracano jej uwagę, to potulnie przepraszała i starała się jak najlepiej przyswajać wpajane jej nauki. Jednak historia nigdy nie obudziła w niej silniejszej fascynacji, jak stało się to z zielarstwem i opieką nad magicznymi stworzeniami, nie wspominając o malarstwie. Pan ojciec jednak nie był pasjonatem sztuki, jego wrażliwość na artyzm była zerowa, i potrafił docenić jedynie realistyczne malunki roślin w rodowych zielnikach. Tam talent Cressidy sprawdzał się doskonale, i to ona tworzyła najpiękniejsze szkice ziół. Była to jedna z bardzo niewielu rzeczy, które robiła lepiej niż rodzeństwo, choć chwalenie jej zawsze z trudem przechodziło ojcu przez gardło, takie przynajmniej miała wrażenie. Rzadko była doceniana, więc za wyraz aprobaty można było uznać już sam brak krytyki, nawet jeśli żadna zwerbalizowana pochwała nie padła. Leander wychodził zresztą z założenia, że pochwały nadmiernie rozpuszczają dzieci. Był surowym, wymagającym rodzicem, który stawiał dzieciom coraz wyższą poprzeczkę. A Cressida zawsze rozpaczliwie pragnęła do niej doskoczyć i frustrowała się, kiedy jej nie wychodziło. Czuła się wtedy złą córką, rozczarowującą umiłowanego pana ojca.
- Czują się dużo lepiej, odkąd anomalii nie ma. I lepiej się rozwijają. Julius coraz więcej mówi, Portia jest cicha i nieśmiała. Oboje lubią, jak im śpiewam lub gram na fortepianie. Mam wrażenie, że Julius rośnie na małą kopię Williama, i to nie tylko pod względem wyglądu. – Gdy mówiła o dzieciach, w jej głosie brzmiała wyraźna duma. I rzeczywiście było tak, że jej syn zdawał się bardziej podobny do jej męża, i już na tym etapie opiekował się młodszą bliźniaczką o delikatniejszym charakterze. – William mówi, że Portia jest bardziej podobna do mnie. Nie wiem, czy to dobrze... – zawahała się. Nie chciała, by jej córka kiedykolwiek popadła w kompleksy i niską samoocenę, ani by była podobnie osamotniona i zahukana. Pragnęła dla dzieci jak najlepiej, chciała, by były szczęśliwe i dobrze odnajdywały się na salonach, więc liczyła, że odziedziczyły choć trochę przebojowości po ojcu, który dobrze radził sobie w świecie wyższych sfer. Cressidzie brakowało pewności siebie. Jej mąż jednak dość mocno różnił się od jej ojca i poważnie wątpiła, by kiedykolwiek próbował wychowywać dzieci poprzez deprecjonowanie, porównywanie do siebie nawzajem i stawianie wysokich poprzeczek. A już na pewno nie będzie zmuszać żadnego z nich do polowania na zwierzęta wbrew ich woli. – Czasem się zastanawiam, czy w którymś z nich ujawni się kiedyś... no wiesz, dar – zastanowiła się nagle. Dar zwierzęcoustości z jednej strony był błogosławieństwem, ale z drugiej przekleństwem, sprawiającym że czuła się odmieńcem, zwłaszcza że pan ojciec to jej umiejętności obarczał winą za to, że była tak słaba, nadwrażliwa i nie chciała polować na leśne ptactwo. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że jej dzieci będą mieć dar i mniejsze, ale istniejące, że może on ujawnić się i u potomków jej rodzeństwa, w końcu jej brat i siostra też mogli mieć w sobie uśpiony gen, który z ich trójki przebudził się tylko w Cressidzie. Ciekawe, czy Hermes zaakceptowałby taką odmienność u któregoś ze swoich dzieci? I czy zaakceptowałby je Leander?
Ogród Fawleyów różnił się od terenów Flintów. O ile ziemie Flintów były po prostu lasem o niewielkim stopniu ingerencji, tak w ogrodzie Fawleyów widać było ludzką, czy raczej częściej skrzacią rękę. Tutejsze ogrody były zadbane i wymuskane, budząc z młódce skojarzenie z Francją i Beauxbatons. Artystyczny ród jej męża lubił otaczać się pięknem. Prawdę mówiąc, otoczenia obu jej domów, i byłego i obecnego, miały swój urok i w obu Cressida potrafiła odnaleźć piękno. Ale często lubiła zapuszczać się dalej, gdzie poza obrębem tych wymuskanych ogrodów tereny Fawleyów płynnie przechodziły w malownicze otoczenie Krainy Jezior. Cressida lubiła chodzić nad najbliższe jezioro, gdzie chętnie szukała ciszy, spokoju, natchnienia, a często także i towarzystwa ptaków. Lubiła też nadal konne przejażdżki, na które udawała się z mężem lub samotnie, ale brakowało jej czasów, gdy robiła to z bratem lub siostrą.
Tu jednak mogli porozmawiać swobodniej, bez przyglądających im się krewnych Williama czy portretów obficie pokrywających ściany. Poza tym oboje, jako Flintowie, lubili przebywać na łonie natury.
- Tęskniłam za tobą. Niby nie minęło wiele czasu, ale jednak... rozłąka to rozłąka, a nawet listy nie mogą zastąpić spotkania – powiedziała cicho. Brat zawsze był dla niej ważny mimo sporej różnicy wieku. Zawsze mogła na nim polegać i czekała z utęsknieniem na każde letnie wakacje, żeby móc znowu spędzić z nim czas. – Czuję się dobrze. Staram się... nie myśleć zbyt wiele o przykrych sprawach. Oddaję się malowaniu i spacerom, spędzam jak najwięcej czasu przy dzieciach. Cieszę się tym, że idzie wiosna, a anomalii już nie ma.
Rzadko opuszczała posiadłość. Rzeczywiście była jak pod kloszem, William chuchał na nią i dmuchał, dbał też, żeby jak najmniej zmartwień spadało na jej wątłe barki.
- Też często drżę na widok sowy. To znaczy, czuję radość, gdy widzę twoją lub te należące do rodziców i siostry, ale zawsze też... pojawia się jakiś cień niepokoju, że może znowu przeczytam jakąś smutną wieść. – Ostatnimi czasy ich matce zdarzały się epizody gorszego samopoczucia, zwłaszcza po wybuchu anomalii. Pamiętała też, że nie były one łaskawe i dla żony jej brata. – Cieszę się, że Padma jest już zdrowa. Kiedy znowu was odwiedzę, to muszę poświęcić więcej czasu i jej. – Cressie dobrze dogadywała się z żoną brata, mogły też wymieniać się doświadczeniami w byciu matkami, co dla młódki było cenne, bo sama wciąż uczyła się, jak być dobrą matką, a Padma miała trochę dłuższe doświadczenie w tej materii.
- Też nie przepadałam za lekcjami historii – przyznała z uśmiechem. – Nasza guwernantka nie raz musiała mnie szukać gdzieś w lesie, kiedy zaczynała lekcję. Cóż poradzić, że rozmowy z ptasimi przyjaciółmi wydawały mi się wtedy dużo ciekawsze?
Niemniej jednak, gdy zwracano jej uwagę, to potulnie przepraszała i starała się jak najlepiej przyswajać wpajane jej nauki. Jednak historia nigdy nie obudziła w niej silniejszej fascynacji, jak stało się to z zielarstwem i opieką nad magicznymi stworzeniami, nie wspominając o malarstwie. Pan ojciec jednak nie był pasjonatem sztuki, jego wrażliwość na artyzm była zerowa, i potrafił docenić jedynie realistyczne malunki roślin w rodowych zielnikach. Tam talent Cressidy sprawdzał się doskonale, i to ona tworzyła najpiękniejsze szkice ziół. Była to jedna z bardzo niewielu rzeczy, które robiła lepiej niż rodzeństwo, choć chwalenie jej zawsze z trudem przechodziło ojcu przez gardło, takie przynajmniej miała wrażenie. Rzadko była doceniana, więc za wyraz aprobaty można było uznać już sam brak krytyki, nawet jeśli żadna zwerbalizowana pochwała nie padła. Leander wychodził zresztą z założenia, że pochwały nadmiernie rozpuszczają dzieci. Był surowym, wymagającym rodzicem, który stawiał dzieciom coraz wyższą poprzeczkę. A Cressida zawsze rozpaczliwie pragnęła do niej doskoczyć i frustrowała się, kiedy jej nie wychodziło. Czuła się wtedy złą córką, rozczarowującą umiłowanego pana ojca.
- Czują się dużo lepiej, odkąd anomalii nie ma. I lepiej się rozwijają. Julius coraz więcej mówi, Portia jest cicha i nieśmiała. Oboje lubią, jak im śpiewam lub gram na fortepianie. Mam wrażenie, że Julius rośnie na małą kopię Williama, i to nie tylko pod względem wyglądu. – Gdy mówiła o dzieciach, w jej głosie brzmiała wyraźna duma. I rzeczywiście było tak, że jej syn zdawał się bardziej podobny do jej męża, i już na tym etapie opiekował się młodszą bliźniaczką o delikatniejszym charakterze. – William mówi, że Portia jest bardziej podobna do mnie. Nie wiem, czy to dobrze... – zawahała się. Nie chciała, by jej córka kiedykolwiek popadła w kompleksy i niską samoocenę, ani by była podobnie osamotniona i zahukana. Pragnęła dla dzieci jak najlepiej, chciała, by były szczęśliwe i dobrze odnajdywały się na salonach, więc liczyła, że odziedziczyły choć trochę przebojowości po ojcu, który dobrze radził sobie w świecie wyższych sfer. Cressidzie brakowało pewności siebie. Jej mąż jednak dość mocno różnił się od jej ojca i poważnie wątpiła, by kiedykolwiek próbował wychowywać dzieci poprzez deprecjonowanie, porównywanie do siebie nawzajem i stawianie wysokich poprzeczek. A już na pewno nie będzie zmuszać żadnego z nich do polowania na zwierzęta wbrew ich woli. – Czasem się zastanawiam, czy w którymś z nich ujawni się kiedyś... no wiesz, dar – zastanowiła się nagle. Dar zwierzęcoustości z jednej strony był błogosławieństwem, ale z drugiej przekleństwem, sprawiającym że czuła się odmieńcem, zwłaszcza że pan ojciec to jej umiejętności obarczał winą za to, że była tak słaba, nadwrażliwa i nie chciała polować na leśne ptactwo. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że jej dzieci będą mieć dar i mniejsze, ale istniejące, że może on ujawnić się i u potomków jej rodzeństwa, w końcu jej brat i siostra też mogli mieć w sobie uśpiony gen, który z ich trójki przebudził się tylko w Cressidzie. Ciekawe, czy Hermes zaakceptowałby taką odmienność u któregoś ze swoich dzieci? I czy zaakceptowałby je Leander?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Natura zaskakiwała płatając figle tak nieznośne, że czasami dało się zwątpić. Sam Hermes nigdy nie uważał młodszej siostry za gorszą, wielokrotnie okazując to w najlepszy sposób, w jaki potrafił. Ale nie mógł nic poradzić na rozwijające się w głowie młódki kompleksy. Bo to nie jego uznania szukała, nie jego słowa mogły podbudować jej pewność siebie. Z kolei ojciec nie obdarowywał swoich dzieci zbyt częstymi pochwałami uznając, że nie było to dla nich zbyt dobre. Nie oznaczało to, że nie był dumny ze swoich pociech. Niemniej, czasem źle wyrażane uczucia wyrządzały większe szkody niżeli ich całkowity brak.
Wyznanie Cressidy wyrwane wprost z niego samego spotkało się z frywolnie czułym, niekoniecznie dobrze odbieranym w bardziej wyszukanym towarzystwie podczas kameralnych wydarzeń. Uniósł rękę i przeciągając ją za jej plecami pogładził ją po ramieniu przyciągając bliżej siebie. Samym gładzeniem dał do zrozumienia, że i on tęsknił, zaś przyciągnięciem jedynie podkreślił jak bardzo. Byli już na tyle daleko by móc sobie na to pozwolić - nie był pewny jak rodzina jej męża traktowała siebie nawzajem, ale u Flintów z rzadko pozwalano sobie na podobne przejawy. Dlatego, już wyuczony, nie chciał się zbyt mocno afiszować.
- Mi wciąż brakuje - pod tym względem bardziej wdał się w matkę niżeli w ojca. Co prawda ograniczał się w mówieniu o własnych odczuciach, ale nie uciekał od tego całkowicie. Nie przy tych najbliższych, w tym Cressidy. Pomimo zmiany nazwiska nie zaczął jej traktować inaczej. I nie zamierzał. Słuchał jej z uwagą. Czasem coś mruknął, czasem przytaknął zachęcając do tego, by kontynuowania.
- Wszystko było ciekawsze od nauki historii - nawet się nie wydawało, a po prostu tak było. Kto normalny wolałby uczyć się nudnych dat niż spędzać czas z przyjaciółmi? Nawet, jeśli ci mieli skrzydła.
Im dalej byli tym częściej uciekał zielonym spojrzeniem w dal. Obserwował okolicę, już trochę z nadmierną przezornością szukając czegoś nienaturalnego, czegoś, co można było uznać za zagrożenie. Kiedyś podobne zachowanie pewnie by go rozbawiło. Teraz, po tych wszystkich wydarzeniach i po tym, jak zaczął być odpowiedzialny za większą liczbę istnień, przychodziło mu to naturalnie. Tylko odrobinę przy tym faktycznie skupiał się na widokach.
- To dobrze - zapewnił bez zastanowienia. - Obecny świat rozpaczliwie potrzebuje osób wrażliwych. Nawet bardziej od tych twardych, na których krzywda nie robi wrażenia - nawet jeśli w jakimś stopniu rozumiał ideę wytępienia niemagicznych, to sam nie chciał przykładać do tego ręki. Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego, uważał ich za gorszych, ale plamienie sobie rak ich krwią było poza zasięgiem jego chęci ingerowania. Dopóki nie zagrażali mu bezpośrednio. Nie było to może najlepsze podejście, ale w porównaniu do innych nie był aż tak radykalny.
Nieprzerwanie gładząc smukłe ramię w końcu zerknął na nią uważnie.
- Jeśli się ujawni to z pewnością będą mieli łatwiej, niż ty - mówił ostrożnie i cicho, chociaż nie na tyle, by śmigający w roślinności wiatr był w stanie go zagłuszyć. Dykcje miał dobrą, głos na tyle pewny, że potrafił przyciągnąć uwagę i wybić się ponad szmer, który nie był w stanie rozmyć kolejnych słów. - Co ptaki sądzą o ostatnich wydarzeniach? Wpłynęło to na nie w równym stopniu co na nas?
Wyznanie Cressidy wyrwane wprost z niego samego spotkało się z frywolnie czułym, niekoniecznie dobrze odbieranym w bardziej wyszukanym towarzystwie podczas kameralnych wydarzeń. Uniósł rękę i przeciągając ją za jej plecami pogładził ją po ramieniu przyciągając bliżej siebie. Samym gładzeniem dał do zrozumienia, że i on tęsknił, zaś przyciągnięciem jedynie podkreślił jak bardzo. Byli już na tyle daleko by móc sobie na to pozwolić - nie był pewny jak rodzina jej męża traktowała siebie nawzajem, ale u Flintów z rzadko pozwalano sobie na podobne przejawy. Dlatego, już wyuczony, nie chciał się zbyt mocno afiszować.
- Mi wciąż brakuje - pod tym względem bardziej wdał się w matkę niżeli w ojca. Co prawda ograniczał się w mówieniu o własnych odczuciach, ale nie uciekał od tego całkowicie. Nie przy tych najbliższych, w tym Cressidy. Pomimo zmiany nazwiska nie zaczął jej traktować inaczej. I nie zamierzał. Słuchał jej z uwagą. Czasem coś mruknął, czasem przytaknął zachęcając do tego, by kontynuowania.
- Wszystko było ciekawsze od nauki historii - nawet się nie wydawało, a po prostu tak było. Kto normalny wolałby uczyć się nudnych dat niż spędzać czas z przyjaciółmi? Nawet, jeśli ci mieli skrzydła.
Im dalej byli tym częściej uciekał zielonym spojrzeniem w dal. Obserwował okolicę, już trochę z nadmierną przezornością szukając czegoś nienaturalnego, czegoś, co można było uznać za zagrożenie. Kiedyś podobne zachowanie pewnie by go rozbawiło. Teraz, po tych wszystkich wydarzeniach i po tym, jak zaczął być odpowiedzialny za większą liczbę istnień, przychodziło mu to naturalnie. Tylko odrobinę przy tym faktycznie skupiał się na widokach.
- To dobrze - zapewnił bez zastanowienia. - Obecny świat rozpaczliwie potrzebuje osób wrażliwych. Nawet bardziej od tych twardych, na których krzywda nie robi wrażenia - nawet jeśli w jakimś stopniu rozumiał ideę wytępienia niemagicznych, to sam nie chciał przykładać do tego ręki. Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego, uważał ich za gorszych, ale plamienie sobie rak ich krwią było poza zasięgiem jego chęci ingerowania. Dopóki nie zagrażali mu bezpośrednio. Nie było to może najlepsze podejście, ale w porównaniu do innych nie był aż tak radykalny.
Nieprzerwanie gładząc smukłe ramię w końcu zerknął na nią uważnie.
- Jeśli się ujawni to z pewnością będą mieli łatwiej, niż ty - mówił ostrożnie i cicho, chociaż nie na tyle, by śmigający w roślinności wiatr był w stanie go zagłuszyć. Dykcje miał dobrą, głos na tyle pewny, że potrafił przyciągnąć uwagę i wybić się ponad szmer, który nie był w stanie rozmyć kolejnych słów. - Co ptaki sądzą o ostatnich wydarzeniach? Wpłynęło to na nie w równym stopniu co na nas?
Gość
Gość
Cressida zawsze doceniała brata. Choć dorastała w jego cieniu, kochała go i uważała za jedną z najbliższych sobie osób. Był mężczyzną, więc należał do innej kategorii i bycie gorszą od niego nie było tak bolesne, jak bycie gorszą od siostry. W końcu mężczyźni byli w ich świecie z gruntu lepsi i ważniejsi od kobiet. To było oczywiste, że musiał ją wyprzedzać i być tym najbardziej zauważanym dzieckiem, był w końcu dziedzicem ich ojca, kimś kto poniesie dalej wspaniałe nazwisko Flint. Cressie i jej siostra miały poślubić mężczyzn z innych rodów.
Niemniej jednak to uznanie pana ojca było dla niej najważniejsze. Niczyje inne uznanie nie mogłoby równie skutecznie podbudować jej pewności siebie. Mógł ją odbudować tylko ten, który latami ją niszczył, nikt inny. Ale i tak każde spotkanie z Hermesem bardzo ją cieszyło i poprawiało jej humor. Cieszyła się, że mimo jej zmiany nazwiska i wyprowadzki z Charnwood nadal uważał ją za siostrę i odwiedzał.
Gdy lekko przyciągnął ją do siebie, przylgnęła do niego na moment, jak za dawnych, dobrych czasów, gdy mieszkali pod jednym dachem. Teraz już nie mieszkali, ale ich więzy krwi nie znikły. Nadal był jej ukochanym bratem, który aż do jej ślubu zawsze nad nią czuwał. Nawet jeśli Flintowie na ogół nie byli wylewni w wyrażaniu uczuć, ona zawsze była inna, bardziej wrażliwa i miękka, bardziej potrzebująca drobnych gestów ze strony bliskich.
Pokiwała głową na słowa o historii. To rzeczywiście nie był jej ulubiony przedmiot. O wiele bardziej wolała lekcje sztuki (choć te mogła mieć głównie dzięki matce, bo ojciec był obojętny na sztukę, ale wychodził z założenia, że do kobiet pasują artystyczne dyrdymały) oraz zielarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami, a także jazdy konnej. Uwielbiała przebywać blisko natury, a historyczne daty zawsze były mniej ciekawe niż obcowanie z ptactwem lub magiczną florą lasów Charnwood.
- Tak myślisz, Hermesie? Nasz pan ojciec zwykle uważał wrażliwość za słabość – zapytała, spuszczając wzrok. – Może miał rację. Nie byłam tak dobrą córką, jaką pragnęłam być.
Nie wiedziała jeszcze nic o najświeższych wydarzeniach z ledwie wczoraj. Żyła sobie swoim życiem kilkaset kilometrów od Londynu, skupiona na swoich sprawach, choć mogła zauważyć, że jej mąż podejrzanie często znikał w gabinecie swego ojca, ale pytany zbywał ją, mówiąc, że załatwia tylko rodowe sprawy. Nie chciał nic powiedzieć, ale widziała, że był podenerwowany.
- Będę je wspierać, jeśli któreś też okaże się... takie jak ja – zapewniła; jej dzieciom będzie łatwiej, nie będą jedynymi odmieńcami w rodzinie, poza tym raczej nikt nie będzie ich zmuszać do polowań, bo Fawleyowie nie preferowali tego typu rozrywek. Chciała, by jej dzieci wyrosły w poczuciu miłości i akceptacji, nawet jeśli ona sama uważała bycie deprecjonowaną za coś normalnego i naturalnego. Najwyraźniej sobie na to zasłużyła, bo była tą gorszą córką, ale żadne z jej dzieci nie mogło być gorsze, nawet jeśli będą rozmawiać z ptakami.
- A co do ptaków, to cóż... postrzegają świat inaczej niż my, ludzkie problemy nie mają dla nich większego znaczenia, ale niewątpliwie cieszy je koniec anomalii i początek wiosny – odpowiedziała, spodziewając się jednak, że nie do końca na to liczył. Jednak świat ptaków rządził się nieco innymi prawami, nie interesowały ich spory czarodziejów.
Przez chwilę się wahała, zanim odezwała się znowu.
- Przejdziemy się w kierunku jeziora? – zaproponowała. Tym sposobem jeszcze bardziej oddaliliby się od dworku. – I... mam wrażenie, że William dziwnie się zachowuje. Że coś przede mną ukrywa. Coś go martwi, ale nie chce powiedzieć, o co chodzi.
Spojrzała z uwagą na brata. Ale może William miał rację, milcząc? Może w ten sposób chronił ją przed czymś, czym mogłaby się przejąć i zmartwić? Często tak robił, starając się roztaczać nad nią ochronny klosz. Może lepiej byłoby nie wiedzieć o niczym? Utkwiła wzrok w najbliższej kępce wiosennych kwiatów powoli otwierających barwne płatki.
Niemniej jednak to uznanie pana ojca było dla niej najważniejsze. Niczyje inne uznanie nie mogłoby równie skutecznie podbudować jej pewności siebie. Mógł ją odbudować tylko ten, który latami ją niszczył, nikt inny. Ale i tak każde spotkanie z Hermesem bardzo ją cieszyło i poprawiało jej humor. Cieszyła się, że mimo jej zmiany nazwiska i wyprowadzki z Charnwood nadal uważał ją za siostrę i odwiedzał.
Gdy lekko przyciągnął ją do siebie, przylgnęła do niego na moment, jak za dawnych, dobrych czasów, gdy mieszkali pod jednym dachem. Teraz już nie mieszkali, ale ich więzy krwi nie znikły. Nadal był jej ukochanym bratem, który aż do jej ślubu zawsze nad nią czuwał. Nawet jeśli Flintowie na ogół nie byli wylewni w wyrażaniu uczuć, ona zawsze była inna, bardziej wrażliwa i miękka, bardziej potrzebująca drobnych gestów ze strony bliskich.
Pokiwała głową na słowa o historii. To rzeczywiście nie był jej ulubiony przedmiot. O wiele bardziej wolała lekcje sztuki (choć te mogła mieć głównie dzięki matce, bo ojciec był obojętny na sztukę, ale wychodził z założenia, że do kobiet pasują artystyczne dyrdymały) oraz zielarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami, a także jazdy konnej. Uwielbiała przebywać blisko natury, a historyczne daty zawsze były mniej ciekawe niż obcowanie z ptactwem lub magiczną florą lasów Charnwood.
- Tak myślisz, Hermesie? Nasz pan ojciec zwykle uważał wrażliwość za słabość – zapytała, spuszczając wzrok. – Może miał rację. Nie byłam tak dobrą córką, jaką pragnęłam być.
Nie wiedziała jeszcze nic o najświeższych wydarzeniach z ledwie wczoraj. Żyła sobie swoim życiem kilkaset kilometrów od Londynu, skupiona na swoich sprawach, choć mogła zauważyć, że jej mąż podejrzanie często znikał w gabinecie swego ojca, ale pytany zbywał ją, mówiąc, że załatwia tylko rodowe sprawy. Nie chciał nic powiedzieć, ale widziała, że był podenerwowany.
- Będę je wspierać, jeśli któreś też okaże się... takie jak ja – zapewniła; jej dzieciom będzie łatwiej, nie będą jedynymi odmieńcami w rodzinie, poza tym raczej nikt nie będzie ich zmuszać do polowań, bo Fawleyowie nie preferowali tego typu rozrywek. Chciała, by jej dzieci wyrosły w poczuciu miłości i akceptacji, nawet jeśli ona sama uważała bycie deprecjonowaną za coś normalnego i naturalnego. Najwyraźniej sobie na to zasłużyła, bo była tą gorszą córką, ale żadne z jej dzieci nie mogło być gorsze, nawet jeśli będą rozmawiać z ptakami.
- A co do ptaków, to cóż... postrzegają świat inaczej niż my, ludzkie problemy nie mają dla nich większego znaczenia, ale niewątpliwie cieszy je koniec anomalii i początek wiosny – odpowiedziała, spodziewając się jednak, że nie do końca na to liczył. Jednak świat ptaków rządził się nieco innymi prawami, nie interesowały ich spory czarodziejów.
Przez chwilę się wahała, zanim odezwała się znowu.
- Przejdziemy się w kierunku jeziora? – zaproponowała. Tym sposobem jeszcze bardziej oddaliliby się od dworku. – I... mam wrażenie, że William dziwnie się zachowuje. Że coś przede mną ukrywa. Coś go martwi, ale nie chce powiedzieć, o co chodzi.
Spojrzała z uwagą na brata. Ale może William miał rację, milcząc? Może w ten sposób chronił ją przed czymś, czym mogłaby się przejąć i zmartwić? Często tak robił, starając się roztaczać nad nią ochronny klosz. Może lepiej byłoby nie wiedzieć o niczym? Utkwiła wzrok w najbliższej kępce wiosennych kwiatów powoli otwierających barwne płatki.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Tak myślę - odparł krótko nie nawiązując do tego, jakie podejście do całej sprawy miał jego ojciec. Głównie dlatego, że uważał za niestosowne próbę wyciągnięcia tego na wierzch i ubrania we własne słowa. Zgadywanie, co ktoś pokroju lorda myśli. Wysłuchiwał jednak siostry i nie przerywał jej, wiedząc, że ta na podobne spostrzeżenia zbierała się dość nieśmiało i tylko w otoczeniu najbliższym. Cressida nie skrytykowałaby przecież ojca na głos, czy to przy nim, czy też przy kimkolwiek innym. Sam jednak nie odniósł się, nie chcąc wypowiadać się w imieniu ojca. Pokrzepiająco pogładził jednak po ramieniu tym drobnym gestem dając jej do zrozumienia, że wcale niekoniecznie mogła mieć rację. Cokolwiek by nie mówiła, nie była traktowana gorzej, otrzymała to, co reszta rodzeństwa. Ojciec uczył ją zielarstwa, ona sama otrzymała możliwość nauki w dobrej szkole, a w domu zasiadała z nimi do stołu. Gdyby była gorsza, jakiś z tych przywilejów mógłby odbiegać od tych, które miała środkowa siostra czy on sam.
- Nie brałem pod uwagę, że obchodzą je ludzkie problemy - sprecyzował wydźwięk własnego pytania. - A raczej chodziło mi o to, jak odczuwają konsekwencje ostatnich wydarzeń - wszystko cierpiało, czy ptaki w jakimś stopniu rozumiały to, co się działo? Czy w ich mniemaniu było to.. naturalne zjawisko, choć niewątpliwie nowe. Tylko jakie wyznaczniki mogły mieć stworzenia, które żyły tak krótko?
Skinął głową na pytanie pozwalając jej się prowadzić drogą, na którą miała ochotę. Dłuższą? Bardziej urokliwą? Mogła wybrać, podczas, gdy zielone spojrzenie znowu otuliło drobną sylwetkę o ognistych włosach.
- Myślisz, że ma jakieś kłopoty? Co innego mogłoby być podyktowane jego niechęcią zwierzenia się tobie? - byli młodym małżeństwem, które do wielu rzeczy musiało dopiero dojrzeć. Nawet on, po latach spędzonych przy boku Padmy i uczuciu, które niewątpliwie zdążyło się narodzić, miał przez żoną tajemnice. Ale ukrywał je na tyle, by jej nie martwić. Może William nie potrafił Albo to Cressida była przewrażliwiona? Nie trudno było o to, aby w obecnych czasach czarodzieje stali się przewrażliwieni doszukując się drugiego dnia. Iście ludzka natura.
- Nie brałem pod uwagę, że obchodzą je ludzkie problemy - sprecyzował wydźwięk własnego pytania. - A raczej chodziło mi o to, jak odczuwają konsekwencje ostatnich wydarzeń - wszystko cierpiało, czy ptaki w jakimś stopniu rozumiały to, co się działo? Czy w ich mniemaniu było to.. naturalne zjawisko, choć niewątpliwie nowe. Tylko jakie wyznaczniki mogły mieć stworzenia, które żyły tak krótko?
Skinął głową na pytanie pozwalając jej się prowadzić drogą, na którą miała ochotę. Dłuższą? Bardziej urokliwą? Mogła wybrać, podczas, gdy zielone spojrzenie znowu otuliło drobną sylwetkę o ognistych włosach.
- Myślisz, że ma jakieś kłopoty? Co innego mogłoby być podyktowane jego niechęcią zwierzenia się tobie? - byli młodym małżeństwem, które do wielu rzeczy musiało dopiero dojrzeć. Nawet on, po latach spędzonych przy boku Padmy i uczuciu, które niewątpliwie zdążyło się narodzić, miał przez żoną tajemnice. Ale ukrywał je na tyle, by jej nie martwić. Może William nie potrafił Albo to Cressida była przewrażliwiona? Nie trudno było o to, aby w obecnych czasach czarodzieje stali się przewrażliwieni doszukując się drugiego dnia. Iście ludzka natura.
Gość
Gość
Cressida często zastanawiała się nad tym, co myślał o niej pan ojciec. Bardzo go szanowała i uważała za największy autorytet, ale spędzała jej sen z powiek świadomość, że co, jeśli dla niego rzeczywiście była tą najgorszą córką? Powodem do wstydu, a nie dumy? Zawsze pragnęła widzieć na jego twarzy dumę, chciała, by kochał ją równie mocno jak jej rodzeństwo. Może w rzeczywistości tak było i to tylko wyobraźnia podpowiadała jej, że skoro ojciec więcej uwagi poświęcał rodzeństwu i częściej chwalił jej brata i siostrę, to ich bardziej kochał. Ona zawsze była tą trzecią, najmniej ważną i najsłabszą. Czuła, że rozczarowywała ojca, zwłaszcza wtedy, gdy nie umiała przełamać swej głębokiej niechęci do polowań.
Nigdy nie ośmieliłaby się skrytykować swego umiłowanego pana ojca, a już na pewno nie przy obcych. Czym innym było jednak żalenie się i dzielenie własnymi, dotyczącymi jej osoby odczuciami z bratem, któremu ufała, a czym innym byłaby otwarta krytyka działań ojca. Nawet jeśli jego oschłość, chłód i konkretność czasem sprawiały jej przykrość, bo była osóbką nadwrażliwą, wiedziała, że pan ojciec robi to wszystko, by dobrze wychować całą ich trójkę, by ulepić ich wszystkich na wzór Flintów idealnych. Jeśli ją deprecjonował, miał w tym cel, choć ona sama nie była świadoma tego, że doświadczała deprecjonowania, bo uważała to wszystko za normę, za coś, na co sobie zasłużyła, nie potrafiąc spełnić oczekiwań. Ale i tak było jej przykro, choć złościła się głównie na siebie, i sama siebie również często deprecjonowała i nie wierzyła w swoje możliwości. Były chwile, gdy naprawdę czuła się bezwartościowa, niedoskonała i niewystarczająca, i nawet mężowi nie udało się jej jeszcze wybić takiego myślenia z głowy. Bez względu na ilość pochwał i prezentów nie potrafiła uwierzyć w siebie i swoją wartość. Może miną lata, zanim do tego dojdzie. Może potrzebna była taka sama ilość jak ta, którą miał ojciec, żeby ukształtować ją w taki, a nie inny sposób?
- Myślę, że wszystkie żywe istoty na swój sposób odczuły anomalie – powiedziała. O najświeższych wydarzeniach nie miała w końcu pojęcia, nikt nie powiedział jej o Londynie. W jej życiu nadal to anomalie jawiły się jako coś strasznego. I nie ulegało wątpliwości, że zwierzęta, a nawet rośliny w jakiś sposób je odczuły, choć oczywiście nie rozumiały, skąd to wszystko się brało i dlaczego. Chociaż Cressida też nie rozumiała, skąd wzięły się anomalie i dlaczego równie nagle znikły.
Wybrała ścieżkę, którą mogli podążyć. Nigdzie im się nie spieszyło, w każdym razie na pewno nie jej, bo chciała nacieszyć się obecnością brata.
- Wydaje mi się... że William po prostu się o mnie martwi i próbuje mnie chronić. Zawsze tak robił, przemilczał przede mną sprawy, które mogłyby mnie zmartwić lub wystraszyć. – Tak było po Stonehenge i w kilku innych sytuacjach. William otaczał żonę ochronnym kloszem, wiedząc, że była zbyt delikatna, by zderzyć się z prawdziwym światem pełnym niepokojów, przemocy i niebezpieczeństw. Nie robił tego ze złej woli, a dla jej dobra. Czuła to. – Pewnie teraz też to robi. Martwi się czymś, ale nie chce obarczać tym mnie. Zamiast tego zachęca mnie, bym spędzała jak najwięcej czasu z dziećmi lub malowała. Więc to właśnie robię. Odkąd skończyły się anomalie, Julius i Portia są zdrowsi, silniejsi, a każdy dzień przynosi coś nowego i staram się nie przegapiać ich ważnych momentów.
Spojrzała na brata. Jeśli coś się działo, on, jako mężczyzna, na pewno wiedział więcej. Ale czy ona chciała wiedzieć? Niekoniecznie. Może coś było w tym milczeniu Williama. Łatwiej i wygodniej było żyć pod tym kloszem, nie chciała spod niego wychodzić, choć sama też się martwiła o męża. Zależało jej na nim, kochała go, był ojcem jej dzieci; miała także świadomość, jak bardzo była od niego zależna – jak zdecydowana większość szlacheckich kobiet zależała najpierw od ojca, a po ślubie od męża. Była produktem patriarchalnego świata, w którym kobiety liczyły się mniej niż mężczyźni.
Nigdy nie ośmieliłaby się skrytykować swego umiłowanego pana ojca, a już na pewno nie przy obcych. Czym innym było jednak żalenie się i dzielenie własnymi, dotyczącymi jej osoby odczuciami z bratem, któremu ufała, a czym innym byłaby otwarta krytyka działań ojca. Nawet jeśli jego oschłość, chłód i konkretność czasem sprawiały jej przykrość, bo była osóbką nadwrażliwą, wiedziała, że pan ojciec robi to wszystko, by dobrze wychować całą ich trójkę, by ulepić ich wszystkich na wzór Flintów idealnych. Jeśli ją deprecjonował, miał w tym cel, choć ona sama nie była świadoma tego, że doświadczała deprecjonowania, bo uważała to wszystko za normę, za coś, na co sobie zasłużyła, nie potrafiąc spełnić oczekiwań. Ale i tak było jej przykro, choć złościła się głównie na siebie, i sama siebie również często deprecjonowała i nie wierzyła w swoje możliwości. Były chwile, gdy naprawdę czuła się bezwartościowa, niedoskonała i niewystarczająca, i nawet mężowi nie udało się jej jeszcze wybić takiego myślenia z głowy. Bez względu na ilość pochwał i prezentów nie potrafiła uwierzyć w siebie i swoją wartość. Może miną lata, zanim do tego dojdzie. Może potrzebna była taka sama ilość jak ta, którą miał ojciec, żeby ukształtować ją w taki, a nie inny sposób?
- Myślę, że wszystkie żywe istoty na swój sposób odczuły anomalie – powiedziała. O najświeższych wydarzeniach nie miała w końcu pojęcia, nikt nie powiedział jej o Londynie. W jej życiu nadal to anomalie jawiły się jako coś strasznego. I nie ulegało wątpliwości, że zwierzęta, a nawet rośliny w jakiś sposób je odczuły, choć oczywiście nie rozumiały, skąd to wszystko się brało i dlaczego. Chociaż Cressida też nie rozumiała, skąd wzięły się anomalie i dlaczego równie nagle znikły.
Wybrała ścieżkę, którą mogli podążyć. Nigdzie im się nie spieszyło, w każdym razie na pewno nie jej, bo chciała nacieszyć się obecnością brata.
- Wydaje mi się... że William po prostu się o mnie martwi i próbuje mnie chronić. Zawsze tak robił, przemilczał przede mną sprawy, które mogłyby mnie zmartwić lub wystraszyć. – Tak było po Stonehenge i w kilku innych sytuacjach. William otaczał żonę ochronnym kloszem, wiedząc, że była zbyt delikatna, by zderzyć się z prawdziwym światem pełnym niepokojów, przemocy i niebezpieczeństw. Nie robił tego ze złej woli, a dla jej dobra. Czuła to. – Pewnie teraz też to robi. Martwi się czymś, ale nie chce obarczać tym mnie. Zamiast tego zachęca mnie, bym spędzała jak najwięcej czasu z dziećmi lub malowała. Więc to właśnie robię. Odkąd skończyły się anomalie, Julius i Portia są zdrowsi, silniejsi, a każdy dzień przynosi coś nowego i staram się nie przegapiać ich ważnych momentów.
Spojrzała na brata. Jeśli coś się działo, on, jako mężczyzna, na pewno wiedział więcej. Ale czy ona chciała wiedzieć? Niekoniecznie. Może coś było w tym milczeniu Williama. Łatwiej i wygodniej było żyć pod tym kloszem, nie chciała spod niego wychodzić, choć sama też się martwiła o męża. Zależało jej na nim, kochała go, był ojcem jej dzieci; miała także świadomość, jak bardzo była od niego zależna – jak zdecydowana większość szlacheckich kobiet zależała najpierw od ojca, a po ślubie od męża. Była produktem patriarchalnego świata, w którym kobiety liczyły się mniej niż mężczyźni.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
W czasie, kiedy lady Cressida spacerowała i rozmawiała ze swoim bratem, jej dzieci pozostawały pod czujną opieką piastunki, która odchowała już niejedno dziecko z rodu Fawley. Bliźnięta chowały się zdrowo, a opiekunkę wciąż zadziwiał fakt, że dziewczyna tak drobna i pozbawiona kobiecych kształtów, o wyjątkowo wąskich biodrach, zdołała powić tak śliczne i zdrowe dzieci, w tym syna. Jakież to wielkie szczęście, że ten nie urodził się rudy!
Dziś chłopiec zachowywał się wyjątkowo niespokojnie, w przeciwieństwie do młodszej o minuty siostry, która grzecznie spała w swoim łóżeczku. Portia była bardzo grzecznym i cichym dzieckiem, którego obecności prawie się nie dostrzegało, za to jej brat zdawał się mieć więcej energii i zawsze domagał się większej ilości uwagi. Bez wątpienia wdał się w swojego ojca, którego również odchowała właśnie ona dobrych trzydzieści lat temu, a wciąż pamiętała to, jakby wydarzyło się to wczoraj. Czas bardzo szybko płynął i już nadszedł czas na kolejne pokolenie.
Zaniepokojona płaczem chłopca i jego niechęcią do uspokojenia się postanowiła pójść po Cressidę. Co prawda uważała dziewczę za zbyt młode i niedojrzałe, niedorosłe do roli matki. Lady Cressida sama wydawała się jeszcze dzieckiem, które wydano za mąż przedwcześnie, nawet jeśli osiągnęła wiek uprawniający już ją do zamążpójścia. Ale nikt nie mógł mieć wątpliwości co do tego, że młoda lady Fawley kochała swoje dzieci i chciała dla nich jak najlepiej. To opiekunka była od zajmowania się potomstwem młodych lady, które były zbyt oderwane od rzeczywistości, by odpowiednio wykonać prozaiczne czynności. Zdążyła już przywyknąć do tego, że dziewczęta o błękitnej krwi rodziły dzieci i traktowały je jak laleczki, ale kompletnie nie potrafiły się nimi zajmować, nie wspominając o karmieniu czy przewijaniu. To spadało właśnie na jej barki i przyjmowała to z entuzjazmem, wiedząc, że jej rola w tym domu była ważna, że była potrzebna mimo swojego coraz starszego wieku.
Kobieta udała się do ogrodów i to tam w końcu wypatrzyła rudowłosą lady spacerującą ze swym starszym bratem. Było jej żal, że musi im przerwać, ale musiała podzielić się swoim niepokojem i porozmawiać z matką chłopca. A potem najlepiej jeszcze z jego ojcem.
– Lady Cressido – przemówiła ostrożnie, zerkając na obecnego przy boku damy lorda. – Przepraszam, że przerywam ci rozmowę z bratem, ale chodzi o twojego syna. Proszę, chodź ze mną do dziecinnej sypialni – poprosiła, starając się jednocześnie nie zmartwić ani lady Fawley, ani jej gościa. W końcu najprawdopodobniej nie działo się nic bardzo złego, małe dzieci miewały swoje humorki oraz dolegliwości charakterystyczne dla swojego wieku. Było to całkowicie normalne.
Dziś chłopiec zachowywał się wyjątkowo niespokojnie, w przeciwieństwie do młodszej o minuty siostry, która grzecznie spała w swoim łóżeczku. Portia była bardzo grzecznym i cichym dzieckiem, którego obecności prawie się nie dostrzegało, za to jej brat zdawał się mieć więcej energii i zawsze domagał się większej ilości uwagi. Bez wątpienia wdał się w swojego ojca, którego również odchowała właśnie ona dobrych trzydzieści lat temu, a wciąż pamiętała to, jakby wydarzyło się to wczoraj. Czas bardzo szybko płynął i już nadszedł czas na kolejne pokolenie.
Zaniepokojona płaczem chłopca i jego niechęcią do uspokojenia się postanowiła pójść po Cressidę. Co prawda uważała dziewczę za zbyt młode i niedojrzałe, niedorosłe do roli matki. Lady Cressida sama wydawała się jeszcze dzieckiem, które wydano za mąż przedwcześnie, nawet jeśli osiągnęła wiek uprawniający już ją do zamążpójścia. Ale nikt nie mógł mieć wątpliwości co do tego, że młoda lady Fawley kochała swoje dzieci i chciała dla nich jak najlepiej. To opiekunka była od zajmowania się potomstwem młodych lady, które były zbyt oderwane od rzeczywistości, by odpowiednio wykonać prozaiczne czynności. Zdążyła już przywyknąć do tego, że dziewczęta o błękitnej krwi rodziły dzieci i traktowały je jak laleczki, ale kompletnie nie potrafiły się nimi zajmować, nie wspominając o karmieniu czy przewijaniu. To spadało właśnie na jej barki i przyjmowała to z entuzjazmem, wiedząc, że jej rola w tym domu była ważna, że była potrzebna mimo swojego coraz starszego wieku.
Kobieta udała się do ogrodów i to tam w końcu wypatrzyła rudowłosą lady spacerującą ze swym starszym bratem. Było jej żal, że musi im przerwać, ale musiała podzielić się swoim niepokojem i porozmawiać z matką chłopca. A potem najlepiej jeszcze z jego ojcem.
– Lady Cressido – przemówiła ostrożnie, zerkając na obecnego przy boku damy lorda. – Przepraszam, że przerywam ci rozmowę z bratem, ale chodzi o twojego syna. Proszę, chodź ze mną do dziecinnej sypialni – poprosiła, starając się jednocześnie nie zmartwić ani lady Fawley, ani jej gościa. W końcu najprawdopodobniej nie działo się nic bardzo złego, małe dzieci miewały swoje humorki oraz dolegliwości charakterystyczne dla swojego wieku. Było to całkowicie normalne.
I show not your face but your heart's desire
Cudownie spędzało się czas z bratem, którego widywała stanowczo zbyt rzadko. Niestety dorosłość miała to do siebie, że musieli mieszkać osobno i jedynie się odwiedzali. Czasy życia pod jednym dachem bezpowrotnie minęły, choć dziewczątko miało już zawsze wspominać je z nostalgią i czule pielęgnować wspomnienia tych chwil, które mogła spędzać z rodzeństwem, w swym prawdziwym domu.
Tutaj wciąż pozostawała obca. Fawleyowie nie dawali jej tego odczuć, dobrze ją traktowali, ale jednak nie zapominała o tym, że nie pochodziła stąd, że sprowadzono ją tu na żonę dla Williama, choć rzeczywiście mimo pełnoletniego wieku mentalnie była wtedy jeszcze dzieckiem, zmuszonym do szybkiego dorośnięcia.
I czuła się tu mimo wszystko samotna, zbyt rzadko widując rodzinę. Brakowało jej też przyjaciółek, jakiejś życzliwej duszy, z którą mogłaby rozmawiać bez konieczności chowania się za salonową maską. W ostatnich miesiącach bywały dni, gdy jedynym jej towarzystwem był mąż, dzieci, opiekunka dzieci i ptaki, a także postacie namalowane na obrazach.
Ale nawet ta pogawędka z bratem została przerwana. Dziewczątko usłyszało zbliżające się kroki i obrócenie się przez ramię upewniło ją w przekonaniu, że zbliżała się do nich opiekunka jej dzieci, zaufana pracownica Fawleyów, której nie bała się zostawić pod opieką bliźniąt. Jako lady nie wypadało jej wykonywać pewnych niewdzięcznych czynności, więc w pierwszym etapie życia zajmowała się nimi właśnie idąca w jej stronę czarownica. Rola Cressidy polegała głównie na byciu przy dzieciach, doglądaniu ich, śpiewaniu im i czekaniu na ten moment, kiedy będzie mogła wkroczyć w ich wychowanie, bo nie chciała, by za ich umiejętności i pasje odpowiadała wyłącznie guwernantka, pod pieczę której trafią już za parę lat. Pragnęła pokazać im jak najwięcej z wartości Flintów, w jakich wyrosła, chciała być obecna w ich życiu, tak jak jej matka była obecna w wychowaniu Cressidy.
Ale pojawienie się opiekunki w ogrodach ją zaniepokoiło, ta nie przyszłaby po nią bez ważnego powodu. Zatrzymała się, przerywając rozmowę i zbliżając się do kobiety.
- Coś się stało? – zapytała z przestrachem, drżąc na samą myśl, że jej synkowi mogło coś dolegać. – Oczywiście, już idę – powiedziała zaraz, po czym zwróciła się jeszcze do brata. – Wybacz, ale muszę wrócić do moich dzieci. Jeśli chcesz, możesz zaczekać w saloniku, ale nie obiecuję, że prędko wrócę. – Dzieci były w końcu najważniejsze. Brat, choć bardzo go kochała, mógł poczekać, w pierwszej kolejności musiała dowiedzieć się, co z Juliusem. – Opowiedz mi wszystko po drodze – poprosiła jeszcze opiekunkę i szybkim krokiem podążyła za nią ku dziecinnej sypialni.
| zt.
Tutaj wciąż pozostawała obca. Fawleyowie nie dawali jej tego odczuć, dobrze ją traktowali, ale jednak nie zapominała o tym, że nie pochodziła stąd, że sprowadzono ją tu na żonę dla Williama, choć rzeczywiście mimo pełnoletniego wieku mentalnie była wtedy jeszcze dzieckiem, zmuszonym do szybkiego dorośnięcia.
I czuła się tu mimo wszystko samotna, zbyt rzadko widując rodzinę. Brakowało jej też przyjaciółek, jakiejś życzliwej duszy, z którą mogłaby rozmawiać bez konieczności chowania się za salonową maską. W ostatnich miesiącach bywały dni, gdy jedynym jej towarzystwem był mąż, dzieci, opiekunka dzieci i ptaki, a także postacie namalowane na obrazach.
Ale nawet ta pogawędka z bratem została przerwana. Dziewczątko usłyszało zbliżające się kroki i obrócenie się przez ramię upewniło ją w przekonaniu, że zbliżała się do nich opiekunka jej dzieci, zaufana pracownica Fawleyów, której nie bała się zostawić pod opieką bliźniąt. Jako lady nie wypadało jej wykonywać pewnych niewdzięcznych czynności, więc w pierwszym etapie życia zajmowała się nimi właśnie idąca w jej stronę czarownica. Rola Cressidy polegała głównie na byciu przy dzieciach, doglądaniu ich, śpiewaniu im i czekaniu na ten moment, kiedy będzie mogła wkroczyć w ich wychowanie, bo nie chciała, by za ich umiejętności i pasje odpowiadała wyłącznie guwernantka, pod pieczę której trafią już za parę lat. Pragnęła pokazać im jak najwięcej z wartości Flintów, w jakich wyrosła, chciała być obecna w ich życiu, tak jak jej matka była obecna w wychowaniu Cressidy.
Ale pojawienie się opiekunki w ogrodach ją zaniepokoiło, ta nie przyszłaby po nią bez ważnego powodu. Zatrzymała się, przerywając rozmowę i zbliżając się do kobiety.
- Coś się stało? – zapytała z przestrachem, drżąc na samą myśl, że jej synkowi mogło coś dolegać. – Oczywiście, już idę – powiedziała zaraz, po czym zwróciła się jeszcze do brata. – Wybacz, ale muszę wrócić do moich dzieci. Jeśli chcesz, możesz zaczekać w saloniku, ale nie obiecuję, że prędko wrócę. – Dzieci były w końcu najważniejsze. Brat, choć bardzo go kochała, mógł poczekać, w pierwszej kolejności musiała dowiedzieć się, co z Juliusem. – Opowiedz mi wszystko po drodze – poprosiła jeszcze opiekunkę i szybkim krokiem podążyła za nią ku dziecinnej sypialni.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 18.07?
Lato trwało już w pełni, więc Cressida mogła korzystać z jego uroków. Świat wolny od anomalii odżył, a starania skrzatów i ludzkiej służby przyczyniły się do tego, że ogród Fawleyów wyglądał równie pięknie jak dawniej, już nie niszczony wyjątkowo kapryśną pogodą, jaka miała miejsce w zeszłym roku. Dziewczątko mogło całymi dniami przechadzać się wśród kwiatów lub zapuszczać się bliżej jezior. Oprócz tego regularnie jeździła konno z mężem lub jego kuzynkami i nawet nie brakowało jej zbytnio wypraw do Londynu, gdzie wciąż bywała naprawdę rzadko. Czasem odwiedzało ją rodzeństwo, a czasem to ona pojawiała się w Charnwood, by spędzić czas z najbliższymi. Dbała także o to, by zabierać swoje dzieci w swoje rodzinne strony, by pobyły z dziadkami i wujostwem, aczkolwiek było dla niej jasne, że jej umiłowany pan ojciec bardziej kochał dzieci jej brata, noszące jego nazwisko. Dzieci brata Cressie były ulubieńcami Leandera Flinta, dzieci Cressidy nie mogły liczyć na aż tyle uwagi, podobnie jak w przeszłości ona, więc wiele wskazywało na to, że historia miała zatoczyć koło. Bała się tego, że w przyszłości Julius i Portia popadną w kompleksy i będą się czuli gorsi od swojego kuzynostwa, tak jak ona czuła się gorsza od rodzeństwa. Jedyne co mogli z Williamem zrobić, to starać się dać im wiele własnej miłości, by surowość dziadka nie była aż tak dotkliwa dla młodych i wrażliwych umysłów.
W połowie lipca dziewczątko postanowiło, że chce urządzić mały piknik na świeżym powietrzu i że dobrze byłoby zaprosić na niego jakieś koleżanki z wyższych sfer, bo znów zaczęło jej brakować towarzystwa osób spoza rodziny swojej czy męża. Nie miała jednak wielu przyjaciółek, bo była bardzo nieśmiała i niepewna siebie, przez co otwieranie się na nowe znajomości sprawiało jej trudność. Jej najlepsza przyjaciółka z Beauxbatons akurat wyjechała gdzieś na dłużej, Cynthia odrzuciła ją i nie chciała jej znać, Isabella, tak dobrze zapowiadająca się znajomość, zdradziła swój ród i tym samym dla niej umarła, a kuzynki w sporej części powychodziły już za mąż i miały swoje rodziny i zajęcia, więc akurat nie mogły przybyć, jednak obiecały że zjawią się bliżej końcówki lipca i wspólnie powspominają stare czasy. Postanowiła więc wystosować zaproszenie do Safii, z którą znajomość również bardzo dobrze się zapowiadała. Może nawet miałyby szansę się kiedyś zaprzyjaźnić? Oby nie zawiodła się na niej tak jak na Isabelli, którą zaczęła powoli do siebie dopuszczać, a która zdradziła rodzinę i tradycyjne wartości, co głęboko zasmuciło Cressidę, wychodzącą z założenia, że dama musi być posłuszna woli pana ojca oraz męża, i nie może sprzeciwiać się tradycjom.
Zaproszenie Safii do dworku Fawleyów miało być ze strony dziewczątka przyjaznym, pozytywnym gestem mającym pokazać, że pomimo niechęci, jaką jej panieński ród darzył Shackleboltów, Cressida chce nawiązać z nią kontakt i podtrzymać pozytywne relacje. Oczekiwała już w ogrodach, gdzie służba już wszystko przygotowała; Cressie poinstruowała sługę, żeby przyprowadził Safię od razu tutaj. Gdy nadeszła, Cressie w błękitnej, zwiewnej sukience siedziała na miękkim kocu, a obok stały kosze wypełnione przysmakami przygotowanymi przez domowe skrzaty. Koc był skryty w przyjemnym cieniu rozłożystego drzewa, którego liście szumiały cichutko poruszane delikatnym wietrzykiem. Nieopodal znajdowały się piękne kwieciste nasadzenia ociekające obfitością kolorów, a nad kwiatami latały motyle, podobnie jak wtedy, kiedy w maju spotkały się przypadkiem w motylarni.
- Miło cię widzieć, droga Safio – odezwała się. – Usiądziesz? Mam nadzieję, że podoba ci się to miejsce. – Cressie starała się wybrać jeden z najładniejszych zakątków ogrodu, przytulny, dysponujący zacienionym miejscem chroniącym przed nadmiarem słońca, a także osłonięty od spojrzeń mogących padać na nie z okien dworku, bo był od niego trochę oddalony.
Lato trwało już w pełni, więc Cressida mogła korzystać z jego uroków. Świat wolny od anomalii odżył, a starania skrzatów i ludzkiej służby przyczyniły się do tego, że ogród Fawleyów wyglądał równie pięknie jak dawniej, już nie niszczony wyjątkowo kapryśną pogodą, jaka miała miejsce w zeszłym roku. Dziewczątko mogło całymi dniami przechadzać się wśród kwiatów lub zapuszczać się bliżej jezior. Oprócz tego regularnie jeździła konno z mężem lub jego kuzynkami i nawet nie brakowało jej zbytnio wypraw do Londynu, gdzie wciąż bywała naprawdę rzadko. Czasem odwiedzało ją rodzeństwo, a czasem to ona pojawiała się w Charnwood, by spędzić czas z najbliższymi. Dbała także o to, by zabierać swoje dzieci w swoje rodzinne strony, by pobyły z dziadkami i wujostwem, aczkolwiek było dla niej jasne, że jej umiłowany pan ojciec bardziej kochał dzieci jej brata, noszące jego nazwisko. Dzieci brata Cressie były ulubieńcami Leandera Flinta, dzieci Cressidy nie mogły liczyć na aż tyle uwagi, podobnie jak w przeszłości ona, więc wiele wskazywało na to, że historia miała zatoczyć koło. Bała się tego, że w przyszłości Julius i Portia popadną w kompleksy i będą się czuli gorsi od swojego kuzynostwa, tak jak ona czuła się gorsza od rodzeństwa. Jedyne co mogli z Williamem zrobić, to starać się dać im wiele własnej miłości, by surowość dziadka nie była aż tak dotkliwa dla młodych i wrażliwych umysłów.
W połowie lipca dziewczątko postanowiło, że chce urządzić mały piknik na świeżym powietrzu i że dobrze byłoby zaprosić na niego jakieś koleżanki z wyższych sfer, bo znów zaczęło jej brakować towarzystwa osób spoza rodziny swojej czy męża. Nie miała jednak wielu przyjaciółek, bo była bardzo nieśmiała i niepewna siebie, przez co otwieranie się na nowe znajomości sprawiało jej trudność. Jej najlepsza przyjaciółka z Beauxbatons akurat wyjechała gdzieś na dłużej, Cynthia odrzuciła ją i nie chciała jej znać, Isabella, tak dobrze zapowiadająca się znajomość, zdradziła swój ród i tym samym dla niej umarła, a kuzynki w sporej części powychodziły już za mąż i miały swoje rodziny i zajęcia, więc akurat nie mogły przybyć, jednak obiecały że zjawią się bliżej końcówki lipca i wspólnie powspominają stare czasy. Postanowiła więc wystosować zaproszenie do Safii, z którą znajomość również bardzo dobrze się zapowiadała. Może nawet miałyby szansę się kiedyś zaprzyjaźnić? Oby nie zawiodła się na niej tak jak na Isabelli, którą zaczęła powoli do siebie dopuszczać, a która zdradziła rodzinę i tradycyjne wartości, co głęboko zasmuciło Cressidę, wychodzącą z założenia, że dama musi być posłuszna woli pana ojca oraz męża, i nie może sprzeciwiać się tradycjom.
Zaproszenie Safii do dworku Fawleyów miało być ze strony dziewczątka przyjaznym, pozytywnym gestem mającym pokazać, że pomimo niechęci, jaką jej panieński ród darzył Shackleboltów, Cressida chce nawiązać z nią kontakt i podtrzymać pozytywne relacje. Oczekiwała już w ogrodach, gdzie służba już wszystko przygotowała; Cressie poinstruowała sługę, żeby przyprowadził Safię od razu tutaj. Gdy nadeszła, Cressie w błękitnej, zwiewnej sukience siedziała na miękkim kocu, a obok stały kosze wypełnione przysmakami przygotowanymi przez domowe skrzaty. Koc był skryty w przyjemnym cieniu rozłożystego drzewa, którego liście szumiały cichutko poruszane delikatnym wietrzykiem. Nieopodal znajdowały się piękne kwieciste nasadzenia ociekające obfitością kolorów, a nad kwiatami latały motyle, podobnie jak wtedy, kiedy w maju spotkały się przypadkiem w motylarni.
- Miło cię widzieć, droga Safio – odezwała się. – Usiądziesz? Mam nadzieję, że podoba ci się to miejsce. – Cressie starała się wybrać jeden z najładniejszych zakątków ogrodu, przytulny, dysponujący zacienionym miejscem chroniącym przed nadmiarem słońca, a także osłonięty od spojrzeń mogących padać na nie z okien dworku, bo był od niego trochę oddalony.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ogrody
Szybka odpowiedź