Ogrody
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
Ogrody Fawleyów cechują się naprawdę niezwykłą urodą i rozmiarami. Nie bez powodu wiele uroczystości rodzinnych odbywa się właśnie tutaj, pod gołym niebem, na tle pięknych krajobrazów Krainy Jezior. Bliżej dworu nie brakuje sztucznych sadzawek i oczek wodnych, które, w odróżnieniu od naturalnych jezior, są stale pielęgnowane przez skrzaty tak jak otaczające je ogrody pełne kwiatów, alejek i urokliwych zakątków sprzyjających twórczemu natchnieniu. Można znaleźć tu także posągi znanych artystów oraz piękne zaczarowane iluzje świateł, które nawet wieczorami nadają ogrodom niezwykły klimat.
Zaproszenie lady Fawley było rzeczywiście gestem przyjaznym i w ostatnim czasie rzadko spotykanym. Większość rodów raczej stroniła od podobnych spotkań, zaproszeń, a nawet poprawiania rodowych relacji, niezależnie od tego, czy występowały ku temu okoliczności, czy nie – zapewne już każdy, świadomie bądź nie, zauważył, że nie mogli sobie pozwolić na tak ogromną beztroskę, jak dawniej. Dlatego kiedy list Cressidy trafił w dłonie szlachcianki, równie szybko potwierdziła termin spotkania. Pomimo tego, że w rzeczywistości raczej nie przepadała za rozmowami o niczym, plotkami, których unikała, odwiedziny u lady Fawley traktowała jako miłą odmianę od codzienności, która w minionych dniach była niemal taka sama. Znudzona towarzystwem rodziny i służby szukała możliwości do wyjścia z posiadłości pod byle pretekstem, ale im więcej powodów znajdowała, tym za każdym razem musiała coraz rozważniej dobierać słowa. Spacery po ingrediencje już nie robiły na rodzinie wrażenia, uznając, że służba poradzi sobie sama, a ogród każdorazowo brzydł jej w oczach, gdy z utęsknieniem wyobrażała sobie plażę i rozległe łąki w innych hrabstwach. Zaczynała podejrzewać, że ta niewielka niechęć nie brała się z powodu napiętej polityki, lecz przez trzy nierozważne posunięcia Safii w przeciągu ostatniego miesiąca. Jednak im dłużej myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że te tajemnice nie miały jak ujrzeć światła dziennego – a przynajmniej taką miała nadzieję.
W Ambleside zjawiła się więc punktualnie, nieśpiesznym krokiem kierując się za służbą, we wskazanym kierunku. Pogoda była przyjemna; słońce ostrożnie otulało ciemną twarz swoimi promieniami, wiatr poruszał co jakiś czas bujnymi, gęstymi lokami a trawa w dworze Fawleyów zdawała się być o wiele bardziej miękka, rozlewając się pod pantofelkami, niźli ta, która wyścielała jej rodowe tereny. Powietrze, tak rześkie i pachnące letnią aurą, wciągała w płuca, starając się czasem zatrzymać je tam na dłużej. Chociaż tęskniła za Jamajką, powoli zaczynała doceniać piękno angielskich terenów.
– Witaj, Cressido – przywitała się, stając naprzeciwko młódki – jest przepięknie, widać, że lato zagościło tutaj już na dobre – skomplementowała bujną roślinność i usiadła na wskazanym miejscu. Ucieszyła się, że zaproponowana herbata miała miejsce tu, w piknikowych okolicznościach, nie zaś w grubych murach domu. – Jak się masz? Od naszego spotkania minęło trochę czasu – zapytała wyraźnie zaciekawiona tym, czy od tamtej pory kobieta podjęła jakiekolwiek kroki w kierunku wyjazdu do Francji, czy postanowiła dalej tkwić tu, w Anglii, która najwidoczniej nie do końca jej odpowiadała.
W Ambleside zjawiła się więc punktualnie, nieśpiesznym krokiem kierując się za służbą, we wskazanym kierunku. Pogoda była przyjemna; słońce ostrożnie otulało ciemną twarz swoimi promieniami, wiatr poruszał co jakiś czas bujnymi, gęstymi lokami a trawa w dworze Fawleyów zdawała się być o wiele bardziej miękka, rozlewając się pod pantofelkami, niźli ta, która wyścielała jej rodowe tereny. Powietrze, tak rześkie i pachnące letnią aurą, wciągała w płuca, starając się czasem zatrzymać je tam na dłużej. Chociaż tęskniła za Jamajką, powoli zaczynała doceniać piękno angielskich terenów.
– Witaj, Cressido – przywitała się, stając naprzeciwko młódki – jest przepięknie, widać, że lato zagościło tutaj już na dobre – skomplementowała bujną roślinność i usiadła na wskazanym miejscu. Ucieszyła się, że zaproponowana herbata miała miejsce tu, w piknikowych okolicznościach, nie zaś w grubych murach domu. – Jak się masz? Od naszego spotkania minęło trochę czasu – zapytała wyraźnie zaciekawiona tym, czy od tamtej pory kobieta podjęła jakiekolwiek kroki w kierunku wyjazdu do Francji, czy postanowiła dalej tkwić tu, w Anglii, która najwidoczniej nie do końca jej odpowiadała.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Nieświadoma wielu rzeczy Cressida żyła właściwie podobnie jak dawniej, poza tym, że pewne ograniczenia dotykały i jej, na przykład to, że każda wyprawa do Londynu musiała zostać starannie zaplanowana i musiała towarzyszyć jej odpowiednia obstawa, by ochronić ją przed potencjalnym atakiem ze strony nienawidzących szlachty miłośników mugoli. Kiedy pozostawała we włościach Fawleyów mogła prawie zapomnieć o tym, że w Londynie podobno źle się działo (ale nie miała pojęcia, jak bardzo źle), mąż i jego krewni skąpili jej informacji, żeby jej nie martwić. Zatracała się więc w opiece nad dziećmi, malowaniu i innych rozrywkach odpowiednich dla młodej damy, i tylko czasami doskwierała jej samotność. Bywały momenty, kiedy tęskniła za wyjściami na wernisaże, koncerty i tak dalej; mąż zabierał ją na nie dużo rzadziej niż kiedyś.
Cieszyła się, że Safia przyjęła jej zaproszenie, bo naprawdę chciała się z nią spotkać. Lady Shacklebolt wydawała się bardzo interesującą osobą, ciekawszą niż te dziewczęta, które nie potrafiły rozmawiać o niczym innym niż bale i suknie. Poza tym Cressidę w jakiś sposób intrygowała jej egzotyka; niegdyś przyjaźniła się z jedną spośród lady Shafiq, niestety Nephthys wyjechała w swoje rodzinne strony i Cressie bardzo za nią tęskniła.
Chciała także zaprezentować Safii piękno ogrodów Fawleyów, choć nie wątpiła, że Shackleboltowie również dysponowali pięknymi terenami. W przypadku Fawleyów ogrody były jednak ich wielką dumą, podobnie jak krajobrazy Krainy Jezior. Patrząc na malownicze scenerie łatwo było pojąć, dlaczego w tym rodzie było tak wielu pasjonatów malarstwa, te krajobrazy aż prosiły się o przelanie na płótno.
- Tak, i całe szczęście. Cudownie znowu mieć prawdziwe lato, w zeszłym roku go nie mieliśmy. – Anomalie odebrały im wiele miesięcy, niszcząc nie tylko pogodę i ogrody, ale i wywierając negatywny wpływ na dzieci Cressidy oraz na magię. Skoro teraz lato było tak piękne, aż żal byłoby spotykać się w pomieszczeniu, skoro mogły zjeść poczęstunek oraz napić się herbaty w tak malowniczym otoczeniu. Jako dziecko czasem urządzała sobie z siostrą i kuzynkami pikniki w lesie za dworkiem, zazwyczaj w pobliżu strumienia. – Mam się dobrze, dziękuję. Dzieci są zdrowe, a to najważniejsze. Dużo maluję, czasem wybieram się na konne przejażdżki, ale wiele czasu spędzam teraz z dziećmi, które domagają się mojej obecności coraz częściej – dodała, chwytając w dłoń filiżankę, którą jakiś uczynny skrzat magicznie napełnił herbatą, choć żadnego nie było tu widać. Ich magia była jednak niesamowita. Była też bardzo ciekawa, jak mają się sprawy z zaręczynami Safii, więc zerknęła na jej ciemne dłonie, wypatrując błysku pierścionka. – A ty? Robiłaś ostatnio coś ciekawego lub byłaś w jakimś ciekawym miejscu, o którym chciałabyś opowiedzieć? – zapytała. Może Safia częściej opuszczała dworek i odwiedzała różne ciekawe zakątki oraz wydarzenia towarzyskie? Cressie nie należała do plotkar, chciała to wiedzieć po prostu dla siebie.
Cieszyła się, że Safia przyjęła jej zaproszenie, bo naprawdę chciała się z nią spotkać. Lady Shacklebolt wydawała się bardzo interesującą osobą, ciekawszą niż te dziewczęta, które nie potrafiły rozmawiać o niczym innym niż bale i suknie. Poza tym Cressidę w jakiś sposób intrygowała jej egzotyka; niegdyś przyjaźniła się z jedną spośród lady Shafiq, niestety Nephthys wyjechała w swoje rodzinne strony i Cressie bardzo za nią tęskniła.
Chciała także zaprezentować Safii piękno ogrodów Fawleyów, choć nie wątpiła, że Shackleboltowie również dysponowali pięknymi terenami. W przypadku Fawleyów ogrody były jednak ich wielką dumą, podobnie jak krajobrazy Krainy Jezior. Patrząc na malownicze scenerie łatwo było pojąć, dlaczego w tym rodzie było tak wielu pasjonatów malarstwa, te krajobrazy aż prosiły się o przelanie na płótno.
- Tak, i całe szczęście. Cudownie znowu mieć prawdziwe lato, w zeszłym roku go nie mieliśmy. – Anomalie odebrały im wiele miesięcy, niszcząc nie tylko pogodę i ogrody, ale i wywierając negatywny wpływ na dzieci Cressidy oraz na magię. Skoro teraz lato było tak piękne, aż żal byłoby spotykać się w pomieszczeniu, skoro mogły zjeść poczęstunek oraz napić się herbaty w tak malowniczym otoczeniu. Jako dziecko czasem urządzała sobie z siostrą i kuzynkami pikniki w lesie za dworkiem, zazwyczaj w pobliżu strumienia. – Mam się dobrze, dziękuję. Dzieci są zdrowe, a to najważniejsze. Dużo maluję, czasem wybieram się na konne przejażdżki, ale wiele czasu spędzam teraz z dziećmi, które domagają się mojej obecności coraz częściej – dodała, chwytając w dłoń filiżankę, którą jakiś uczynny skrzat magicznie napełnił herbatą, choć żadnego nie było tu widać. Ich magia była jednak niesamowita. Była też bardzo ciekawa, jak mają się sprawy z zaręczynami Safii, więc zerknęła na jej ciemne dłonie, wypatrując błysku pierścionka. – A ty? Robiłaś ostatnio coś ciekawego lub byłaś w jakimś ciekawym miejscu, o którym chciałabyś opowiedzieć? – zapytała. Może Safia częściej opuszczała dworek i odwiedzała różne ciekawe zakątki oraz wydarzenia towarzyskie? Cressie nie należała do plotkar, chciała to wiedzieć po prostu dla siebie.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Spotkanie z Cressidą było miłą odmiennością w codziennej rutynie i obowiązkach, które na siebie samodzielnie narzuciła. Pomimo tego, że nie były szczególnie blisko, nie ukrywała, że darzy rudowłosą lady sympatią, być może dlatego, że jako jedna z nielicznych nie oceniała jej poprzez pryzmat plotek i tajemnic krążących wokół rodu, a traktowała normalnie, jak jedną z nich. Bo do tej pory Safia wychodziła z założenia, że fakt, iż mieszka na Wyspach od wielu lat nie ma znaczenia – nie czuła się swoja, tak jak znamienici przedstawiciele rodów zamieszkujących ten kraj od wielu pokoleń i nie sądziła, że kiedykolwiek się to zmieni. Robiła dobrą minę do złej gry, robiła to, co do niej należy i czuła, że poślubienie lorda Shafiq albo pogłębi jej wewnętrzne rozdarcie albo wręcz przeciwnie, dzięki temu uczuciu zdoła dojść z nim do porozumienia. W końcu sam sprowadził się tutaj nie tak dawno, wyrwany z naturalnego środowiska jakim był Egipt, i śmiało podejrzewała, że czuł się tak, jak ona. Odmiennie. Nie byli jednak ze sobą tak blisko, by o to zapytała, choć bez trudu wyczuła jego nostalgię, gdy podczas pierwszego spotkania poruszyła temat egipskich piasków i gwiazd.
– Musisz przyznać, że zobaczenie śniegu wcześniej, niż w zimie, było całkiem osobliwym doświadczeniem – uśmiechnęła się szczerze, ale cieszyła się, że zeszłoroczne anomalie zostały zażegnane. Nie pamiętała, by kiedykolwiek w swoim krótkim życiu doświadczała tak wielu bóli głowy, jak w tamtym czasie, gdy w przeciągu kilku minut pogoda prezentowała cały wachlarz możliwości i tym samym odbierała chęci do wychodzenia poza komnaty.
Umościła się wygodnie na kocu, spoglądając na przygotowany poczęstunek i herbatę, która już po chwili znalazła się w porcelanowej filiżance w jej dłoni.
– Cieszę się w takim razie, że twoje samopoczucie się poprawiło i wszystko zaczęło się układać po twojej myśli – przyznała, nie kłamiąc, chociaż gdzieś pomiędzy Merlinem a prawdą podejrzewała, że lady Fawley raczej wyjedzie do Francji, niż zostanie tutaj. Najwidoczniej jednak zbyt pochopnie oceniła sytuację podczas tamtego spotkania w ogrodzie, nad czym nie zastanawiała się już dłużej; zwłaszcza teraz, gdy dostrzegła ukradkowe spojrzenie Cressidy na jej dłonie. Domyślała się, czego szukała: czyż nie o tym rozmawiały tamtego dnia?
– Właściwie to nie, ale... – zawiesiła głos w wyraźnym zawahaniu, odstawiając filiżankę na ozdobną podstawkę – oficjalnie mogę powiedzieć, że siedzę tutaj, przed tobą, jako narzeczona szanowanego uzdrowiciela – wyrzuciła z zaskakującą nawet dla siebie lekkością; jeszcze jakiś czas temu z trudem przychodziło jej myślenie o przyrzeczeniu człowiekowi, którego widziała zaledwie kilka razy – zamiast pierścionka otrzymałam ozdobną kolię, przekazywaną w rodzinie od pokoleń; niestety, między nami mówiąc, nie zakładam jej zbyt często, obawiam się, że w którymś momencie dnia spadnie a tego chyba by mi ród Shafiqów nie wybaczył – dodała żartobliwie, lecz rzeczywiście miała podobne obawy i dla spokoju ducha pozostawiała kolię bezpiecznie w szkatule, w sypialni. – Wszystko się teraz zmieni, prawda? – w życiu, w codzienności, w zwyczajach... kto był lepszym źródłem takich informacji, niż mężatka?
– Musisz przyznać, że zobaczenie śniegu wcześniej, niż w zimie, było całkiem osobliwym doświadczeniem – uśmiechnęła się szczerze, ale cieszyła się, że zeszłoroczne anomalie zostały zażegnane. Nie pamiętała, by kiedykolwiek w swoim krótkim życiu doświadczała tak wielu bóli głowy, jak w tamtym czasie, gdy w przeciągu kilku minut pogoda prezentowała cały wachlarz możliwości i tym samym odbierała chęci do wychodzenia poza komnaty.
Umościła się wygodnie na kocu, spoglądając na przygotowany poczęstunek i herbatę, która już po chwili znalazła się w porcelanowej filiżance w jej dłoni.
– Cieszę się w takim razie, że twoje samopoczucie się poprawiło i wszystko zaczęło się układać po twojej myśli – przyznała, nie kłamiąc, chociaż gdzieś pomiędzy Merlinem a prawdą podejrzewała, że lady Fawley raczej wyjedzie do Francji, niż zostanie tutaj. Najwidoczniej jednak zbyt pochopnie oceniła sytuację podczas tamtego spotkania w ogrodzie, nad czym nie zastanawiała się już dłużej; zwłaszcza teraz, gdy dostrzegła ukradkowe spojrzenie Cressidy na jej dłonie. Domyślała się, czego szukała: czyż nie o tym rozmawiały tamtego dnia?
– Właściwie to nie, ale... – zawiesiła głos w wyraźnym zawahaniu, odstawiając filiżankę na ozdobną podstawkę – oficjalnie mogę powiedzieć, że siedzę tutaj, przed tobą, jako narzeczona szanowanego uzdrowiciela – wyrzuciła z zaskakującą nawet dla siebie lekkością; jeszcze jakiś czas temu z trudem przychodziło jej myślenie o przyrzeczeniu człowiekowi, którego widziała zaledwie kilka razy – zamiast pierścionka otrzymałam ozdobną kolię, przekazywaną w rodzinie od pokoleń; niestety, między nami mówiąc, nie zakładam jej zbyt często, obawiam się, że w którymś momencie dnia spadnie a tego chyba by mi ród Shafiqów nie wybaczył – dodała żartobliwie, lecz rzeczywiście miała podobne obawy i dla spokoju ducha pozostawiała kolię bezpiecznie w szkatule, w sypialni. – Wszystko się teraz zmieni, prawda? – w życiu, w codzienności, w zwyczajach... kto był lepszym źródłem takich informacji, niż mężatka?
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Cressida traktowała Safię tak samo jak inne lady. Jej ród tak samo figurował w Skorowidzu, co znaczyło, że uznano ich rodowód za dostatecznie czysty i godny. Jej pan ojciec należał do grona tych, którzy niespecjalnie ufali Shackleboltom, ale Cressie nie przejęła jego uprzedzeń. Obecnie dystansowała się jedynie do członków tych rodów, którzy obrali ścieżkę promugolską. Nie chciałaby zostać publicznie ujrzaną w towarzystwie jakiejś lady Prewett, Macmillan czy Longbottom, ale nie miała nic przeciwko towarzystwu lady Shacklebolt. Jej ród, choć obcy, starał się kultywować tradycyjne wartości i asymilować się w Anglii, byli zapraszani na salony, choć nadal raczej nie zdarzały się związki pomiędzy rodami angielskimi a tymi egzotycznymi.
Pokiwała głową, choć była zadowolona z tego, że pogoda wróciła do normy. Anomalie były okropne, więc dobrze że już się zakończyły i przyroda mogła odżyć po trudnych miesiącach. Przyjemnie było znów ujrzeć piękno ogrodów i doświadczyć prawdziwego lata z normalną pogodą. Jej życie rzeczywiście układało się lepiej, odkąd nie było anomalii, i póki co kwestia ewentualnego wyjazdu do Francji była odroczona, choć niewykluczone, że kiedyś taki wyjazd i tak może okazać się konieczny. Może prawie nic jej nie mówiono, ale podskórnie wyczuwała, że w kraju dzieje się coś złego, czego nie zakończył nawet koniec anomalii.
- Jest lepiej. Dzieci rosną, z rodziną męża też się układa, twórcze natchnienie dopisuje...
Uśmiechnęła się. I rzeczywiście była bardzo ciekawa, czy Safia zdążyła się już zaręczyć, więc odruchowo poszukiwała tego, co było symbolem narzeczeństwa w kulturze angielskich rodów, czyli pierścionka.
- Och, wobec tego gratuluję! – ucieszyła się, kiedy Safia potwierdziła, że jest już narzeczoną. Ona sama także została oddana komuś, kogo przed zaręczynami spotkała tylko kilka razy. Niektórzy nie mieli nawet tego, były dziewczęta, które poznawały przyszłego męża dopiero w dniu zaręczyn. Cressie cieszyła się więc, że ona mogła poznać Williama nieco wcześniej, dlatego nie bała się tak bardzo, kiedy wsuwał na jej palec zaręczynowy pierścionek, jak bałaby się, gdyby to robił ktoś zupełnie obcy. – Może więc kiedyś będę miała okazję ją ujrzeć podczas jakiegoś salonowego wyjścia? Lub kiedy cię odwiedzę, jeśli, oczywiście, tego zechcesz? – zapytała, ciekawa jak wygląda zaręczynowy podarek dla Safii.
Zamyśliła się nad jej pytaniem, zdając sobie sprawę, że lady Shacklebolt, będąca jeszcze panną, jest ciekawa, jak wygląda życie mężatki, które Cressida już znała z własnego doświadczenia, bo wyszła za mąż już ponad dwa lata temu.
- Tak, zmieni się – odrzekła. – Ale nie musi na gorsze. Twoje życie będzie inne, będziesz musiała przystosować się do kultury Shafiqów, skoro zostaniesz jedną z nich, ale może odnajdziesz tam szczęście. Tego ci życzę, żebyś odnalazła się na nowo i była szczęśliwa u boku męża. – Zdawała sobie sprawę, że te dwa egzotyczne rody nie były podobne, a przez pochodzenie z dwóch bardzo różnych części świata mocno się od siebie różniły, przynajmniej według tego, czego w dzieciństwie uczono ją o historii rodów Skorowidzu. Pewnie nie bez powodu ich dotychczasowe relacje nie były dobre, i dopiero teraz podejmowano próbę pojednania za sprawą małżeństwa Safii i Zachary’ego, co zrzucało na barki jej koleżanki dodatkową odpowiedzialność – miała być darem dla Shafiqów, fundamentem pod budowę lepszych relacji rodowych. Małżeństwo Cressidy po nawróceniu Fawleyów także stanowiło podstawę do zawarcia sojuszu pomiędzy Fawleyami a jej panieńskim rodem. Tak już wyglądał ich świat i na to nic nie poradzą, że jako kobiety były atutami w rękach mężczyzn, i to od mężczyzn było zależne ich życie. – Ja nadal uczę się życia jako lady Fawley, ale mój szok kulturowy był mniejszy, poślubiałam mężczyznę z innego angielskiego rodu. Przygotowywano mnie do zamążpójścia od dawna, choć przyznaję, że zwłaszcza z początku było mi trudno zaadaptować się do nowego miejsca i nowych ludzi wokół. – Dla osóbki tak nieśmiałej i niepewnej siebie rzeczywiście było trudno tak nagle zostać wrzuconą w nowe środowisko i musieć nazywać rodziną obcych sobie ludzi. Ale czekało to każdą młodą damę, poza tymi, które miały szczęście poślubić własnych krewnych i pozostać w rodowych włościach. A takich było niewiele, większość rodów wolała wydawać panny do innych rodów, by umacniać istniejące sojusze i tworzyć nowe. Choć Shackleboltowie i Shafiqowie do tej pory chyba często aranżowali małżeństwa w obrębie krewnych, tak przynajmniej słyszała kiedyś od Nephthys. Czasem żałowała, że pan ojciec nie wydał jej za jakiegoś dalekiego kuzyna, by mogła pozostać wśród Flintów, ale z drugiej strony, pewnie byłoby to dla niej dziwaczne i niezręczne.
Pokiwała głową, choć była zadowolona z tego, że pogoda wróciła do normy. Anomalie były okropne, więc dobrze że już się zakończyły i przyroda mogła odżyć po trudnych miesiącach. Przyjemnie było znów ujrzeć piękno ogrodów i doświadczyć prawdziwego lata z normalną pogodą. Jej życie rzeczywiście układało się lepiej, odkąd nie było anomalii, i póki co kwestia ewentualnego wyjazdu do Francji była odroczona, choć niewykluczone, że kiedyś taki wyjazd i tak może okazać się konieczny. Może prawie nic jej nie mówiono, ale podskórnie wyczuwała, że w kraju dzieje się coś złego, czego nie zakończył nawet koniec anomalii.
- Jest lepiej. Dzieci rosną, z rodziną męża też się układa, twórcze natchnienie dopisuje...
Uśmiechnęła się. I rzeczywiście była bardzo ciekawa, czy Safia zdążyła się już zaręczyć, więc odruchowo poszukiwała tego, co było symbolem narzeczeństwa w kulturze angielskich rodów, czyli pierścionka.
- Och, wobec tego gratuluję! – ucieszyła się, kiedy Safia potwierdziła, że jest już narzeczoną. Ona sama także została oddana komuś, kogo przed zaręczynami spotkała tylko kilka razy. Niektórzy nie mieli nawet tego, były dziewczęta, które poznawały przyszłego męża dopiero w dniu zaręczyn. Cressie cieszyła się więc, że ona mogła poznać Williama nieco wcześniej, dlatego nie bała się tak bardzo, kiedy wsuwał na jej palec zaręczynowy pierścionek, jak bałaby się, gdyby to robił ktoś zupełnie obcy. – Może więc kiedyś będę miała okazję ją ujrzeć podczas jakiegoś salonowego wyjścia? Lub kiedy cię odwiedzę, jeśli, oczywiście, tego zechcesz? – zapytała, ciekawa jak wygląda zaręczynowy podarek dla Safii.
Zamyśliła się nad jej pytaniem, zdając sobie sprawę, że lady Shacklebolt, będąca jeszcze panną, jest ciekawa, jak wygląda życie mężatki, które Cressida już znała z własnego doświadczenia, bo wyszła za mąż już ponad dwa lata temu.
- Tak, zmieni się – odrzekła. – Ale nie musi na gorsze. Twoje życie będzie inne, będziesz musiała przystosować się do kultury Shafiqów, skoro zostaniesz jedną z nich, ale może odnajdziesz tam szczęście. Tego ci życzę, żebyś odnalazła się na nowo i była szczęśliwa u boku męża. – Zdawała sobie sprawę, że te dwa egzotyczne rody nie były podobne, a przez pochodzenie z dwóch bardzo różnych części świata mocno się od siebie różniły, przynajmniej według tego, czego w dzieciństwie uczono ją o historii rodów Skorowidzu. Pewnie nie bez powodu ich dotychczasowe relacje nie były dobre, i dopiero teraz podejmowano próbę pojednania za sprawą małżeństwa Safii i Zachary’ego, co zrzucało na barki jej koleżanki dodatkową odpowiedzialność – miała być darem dla Shafiqów, fundamentem pod budowę lepszych relacji rodowych. Małżeństwo Cressidy po nawróceniu Fawleyów także stanowiło podstawę do zawarcia sojuszu pomiędzy Fawleyami a jej panieńskim rodem. Tak już wyglądał ich świat i na to nic nie poradzą, że jako kobiety były atutami w rękach mężczyzn, i to od mężczyzn było zależne ich życie. – Ja nadal uczę się życia jako lady Fawley, ale mój szok kulturowy był mniejszy, poślubiałam mężczyznę z innego angielskiego rodu. Przygotowywano mnie do zamążpójścia od dawna, choć przyznaję, że zwłaszcza z początku było mi trudno zaadaptować się do nowego miejsca i nowych ludzi wokół. – Dla osóbki tak nieśmiałej i niepewnej siebie rzeczywiście było trudno tak nagle zostać wrzuconą w nowe środowisko i musieć nazywać rodziną obcych sobie ludzi. Ale czekało to każdą młodą damę, poza tymi, które miały szczęście poślubić własnych krewnych i pozostać w rodowych włościach. A takich było niewiele, większość rodów wolała wydawać panny do innych rodów, by umacniać istniejące sojusze i tworzyć nowe. Choć Shackleboltowie i Shafiqowie do tej pory chyba często aranżowali małżeństwa w obrębie krewnych, tak przynajmniej słyszała kiedyś od Nephthys. Czasem żałowała, że pan ojciec nie wydał jej za jakiegoś dalekiego kuzyna, by mogła pozostać wśród Flintów, ale z drugiej strony, pewnie byłoby to dla niej dziwaczne i niezręczne.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
– Oczywiście, że chcę, dlaczego pomyślałaś inaczej? – spytała zaskoczona, choć bardziej retorycznie niż rzeczywiście oczekując odpowiedzi. Nie posiadała zbyt wielu życzliwych przyjaciółek – bo za taką uważała mimo wszystko lady Fawley – mężatek, z którymi mogłaby porozmawiać na temat życia w małżeństwie, trudnościach i pozytywach, dostosowaniu się do zasad panujących w rodzie męża, dlatego sądziła, że Cressidy wcale nie zaskoczy zadane przezeń pytanie. Odkąd jej związek z Zacharym został wreszcie nazwany i przypieczętowany podczas oficjalnej uroczystości w gronie najbliższych bynajmniej nie odczuwała upragnionego spokoju, a wręcz przeciwnie – miała o wiele więcej wątpliwości niż w pierwszych tygodniach po powrocie do kraju aż do zeszłego miesiąca. I jakże żałowała, że nie mogła powiedzieć o swojej wizycie w komnatach lorda Cressidzie niezależnie od zaufania, którym ją darzyła! Wiedziała jednak, że tamten dzień musiał pozostać tajemnicą łączącą ich, jako przyszłe małżeństwo, ciotkę lorda i służbę, która w gruncie rzeczy sama dopuściła do tego, by jako panna znalazła się w sypialni przyszłego małżonka, bo w innym przypadku mogliby narobić sobie niepotrzebnych kłopotów. Uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego popołudnia, gdy nić porozumienia pomiędzy nią a Shafiqiem stała się o dziwo mocniejsza, a potem uniosła wzrok na siedzące obok dziewczę.
– Tego właśnie się obawiam, moja droga – zaczęła, oddychając najpierw głęboko – tego, że nasze odmienne kultury, przyzwyczajenia, nie będą ze sobą współgrały; miałam ogromną nadzieję, że będę w stanie kultywować rodowe tradycje, z którymi jestem mocno związana – nie uściśliła oczywiście o jakich tradycjach mówiła, choć sądziła, że przyjaciółka była w stanie pomiędzy wierszami odnaleźć ukryty sens – nie wyobrażam sobie porzucać tego, w czym zostałam wychowana na rzecz obcej kultury... nie w pełni przynajmniej, i miałam nadzieję, że Zachary będzie w tym przypadku wyrozumiały – sytuacja, w której się znalazła była wyjątkowa. Nie dlatego, że brała ślub a dlatego, że ich aranżowane małżeństwo było przypieczętowaniem pokoju pomiędzy ich rodzinami, które do tej pory raczej nie żyły ze sobą w dobrych stosunkach. Z tego powodu poniekąd sądziła, że ma gorzej w porównaniu z innymi damami: te zazwyczaj wychodziły za ludzi, których znały wcześniej lub nie dzieliły ich różnice kulturowe, czy poglądowe.
– Jestem pełna obaw, Cressido – przyznała na głos, zgarniając z twarzy skręcony kosmyk ciemnych włosów – ale mimo wszystko staram się być nastawiona pozytywnie, to chyba najważniejsze w tym momencie – westchnęła, nie wiedząc kogo próbowała przekonać – czy siebie, czy Fawleyównę, której wsparcia potrzebowała.
– Tego właśnie się obawiam, moja droga – zaczęła, oddychając najpierw głęboko – tego, że nasze odmienne kultury, przyzwyczajenia, nie będą ze sobą współgrały; miałam ogromną nadzieję, że będę w stanie kultywować rodowe tradycje, z którymi jestem mocno związana – nie uściśliła oczywiście o jakich tradycjach mówiła, choć sądziła, że przyjaciółka była w stanie pomiędzy wierszami odnaleźć ukryty sens – nie wyobrażam sobie porzucać tego, w czym zostałam wychowana na rzecz obcej kultury... nie w pełni przynajmniej, i miałam nadzieję, że Zachary będzie w tym przypadku wyrozumiały – sytuacja, w której się znalazła była wyjątkowa. Nie dlatego, że brała ślub a dlatego, że ich aranżowane małżeństwo było przypieczętowaniem pokoju pomiędzy ich rodzinami, które do tej pory raczej nie żyły ze sobą w dobrych stosunkach. Z tego powodu poniekąd sądziła, że ma gorzej w porównaniu z innymi damami: te zazwyczaj wychodziły za ludzi, których znały wcześniej lub nie dzieliły ich różnice kulturowe, czy poglądowe.
– Jestem pełna obaw, Cressido – przyznała na głos, zgarniając z twarzy skręcony kosmyk ciemnych włosów – ale mimo wszystko staram się być nastawiona pozytywnie, to chyba najważniejsze w tym momencie – westchnęła, nie wiedząc kogo próbowała przekonać – czy siebie, czy Fawleyównę, której wsparcia potrzebowała.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Cressida uśmiechnęła się, naprawdę się z tego ciesząc. Safia wydawała się bardzo interesującą młodą damą, nie była jak niektóre wredne, złośliwe dziewczęta i Cressie wydawało się, że miały szansę znaleźć wspólny język i zacieśnić relację, tym bardziej, że Safia nie skupiała się tylko na sukienkach i przyjęciach. Dziewczątko nigdy nie czuło się zbyt dobrze i pewnie w relacjach z damami, dla których nie istniało nic poza balami, przyjęciami i nowymi sukniami, czuła się przy nich odmieńcem i dziwadłem.
- Więc następne spotkanie może być u ciebie, William na pewno nie będzie miał nic przeciwko, bym się do was wybrała – zgodziła się. Nie było żadnych przeciwwskazań do tego, by Cressie mogła wybrać się do Safii, by zobaczyć kawałek jej świata a także zaręczynowy podarek od narzeczonego.
Pytania Safii jej nie zaskoczyły, to było całkowicie normalne i naturalne, że chciała wiedzieć, jak może wyglądać jej życie po ślubie. Cressida także zadawała tego typu pytania zamężnym kuzynkom i koleżankom, kiedy po zaręczynach oczekiwała na własne zamążpójście. Też się bała tego, co ją czeka po tym, gdy będzie musiała opuścić rodzinną posiadłość i zamieszkać przy mężu i jego rodzinie. Miała jednak o tyle łatwiej, że to wciąż był ten sam krąg kulturowy, bo choć brytyjskie rody często różniły się niektórymi tradycjami i wartościami, to w gruncie rzeczy wiele je łączyło. Dopiero w ostatnich miesiącach pomiędzy niektórymi rodzinami zaczęła wyrastać większa przepaść, kiedy większość rodów opowiedziała się po stronie tradycji i dbałości o podtrzymanie czystości krwi, a kilka poparło zwolenników mugoli.
I gdzieś w tym wszystkim była i Cressida, która starała się nie zauważać wielu rzeczy dla dobra własnego zdrowia psychicznego i dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Bo chociaż popierała społeczną hierarchię zakładającą wyższość rodów Skorowidzu i to, że należało pielęgnować dawne tradycje i utrzymanie czystych linii rodowych, to nigdy nie popierała przemocy wobec kogokolwiek. Ignorowała różne rzeczy, unikała tematów politycznych i nie wychylała się spod szlacheckiego klosza, bo tak było łatwiej i bezpieczniej. Pod tym względem dobrze było być kobietą w patriarchalnym świecie, bo nikt nie oczekiwał od niej niczego więcej niż bycia ozdobą męża i matką jego dzieci.
- Wiesz, wcale nie jest powiedziane, że nie będziesz mogła kontynuować swoich pasji. Wszystko zależy od tego, jak dogadasz się ze swoim mężem – zapewniła ją. W końcu ślub nie musiał oznaczać tego, że nie będzie już mogła nigdy zrobić żadnego talizmanu ani innej rzeczy, które były jej bliskie w życiu panieńskim. – Może uda się pogodzić to, co drogie twemu sercu z obowiązkiem wobec męża oraz tradycjami nowej rodziny. Ja wciąż robię wiele rzeczy, które ukochałam jako panna. Fawleyowie to malarze, uduchowieni artyści, więc moja pasja do malarstwa dobrze wpisała się w ducha tej rodziny, ale nikt nie zabrania mi też jeździć konno, ani interesować się roślinami czy magicznymi stworzeniami. Nie zapomniałam o wartościach, w których wyrosłam ani o pasjach, które ukochałam sobie jako lady Flint. Po prostu godzę to z nową rolą i obowiązkami.
Cressida łączyła w sobie cechy obu rodów, i tego z którego pochodziła i tego, w który została wżeniona. Cały czas poszukiwała równowagi, próbowała zbudować jakieś relacje z rodziną męża, choć nie zapominała o swoich korzeniach. Rodzice i rodzeństwo wciąż byli jej bardzo drodzy i ważni, dlatego regularnie ich odwiedzała i zamierzała zadbać o to, by jej dzieci poznały tradycje Flintów. Może poza polowaniami, choć podejrzewała, że jej pan ojciec będzie chciał nauczyć jej syna tej męskiej umiejętności, nie chcąc, by został zniewieściałym artystą.
- To normalne, że się obawiasz, ja czułam to samo kiedy oczekiwałam na swój ślub. Z jednej strony pragnęłam wyjść za mąż i spełnić obowiązek wobec rodu, a z drugiej w głębi duszy najzwyczajniej w świecie trzęsłam się ze strachu przed tym, jak to będzie. Przed zmianą. Nigdy nie lubiłam zmian, przerażała mnie wizja wyrwania ze środowiska, które znałam i trafienia w zupełnie nowe – wyznała szczerze; ufała Safii na tyle, by podzielić się takim wyznaniem, poza tym czuła, że lady Shacklebolt mogła tego potrzebować. Wsparcia i zrozumienia ze strony kogoś, kto już przechodził przez emocje związane z opuszczeniem panieńskiego rodu i zamieszkaniem przy mężu. – Po wszystkim okazało się, że wcale nie było tak strasznie. U ciebie też nie musi być. Może to właśnie Zachary jest ci pisany i pewnego dnia odkryjesz, że go pokochałaś?
Tego jej życzyła. Wiele dziewcząt nie umiało pokochać aranżowanych mężów, ale Cressida należała do tych, którym się to udało. Żyjąc wspólnie z Williamem i czekając na narodziny jego dzieci odkryła, że zaczyna odwzajemniać jego miłość, i dziś byli zgranym i kochającym się małżeństwem. Nie wiedziała, jakim mężem będzie Zachary, bo nie znała go zbyt dobrze, ale miała nadzieję, że będzie dobrze traktował Safię.
- Już wiadomo coś więcej, kiedy wasz ślub i czy odbędzie się tutaj, w Anglii, czy w rodzinnych stronach któregoś z was? – zapytała po chwili z wyraźną ciekawością.
- Więc następne spotkanie może być u ciebie, William na pewno nie będzie miał nic przeciwko, bym się do was wybrała – zgodziła się. Nie było żadnych przeciwwskazań do tego, by Cressie mogła wybrać się do Safii, by zobaczyć kawałek jej świata a także zaręczynowy podarek od narzeczonego.
Pytania Safii jej nie zaskoczyły, to było całkowicie normalne i naturalne, że chciała wiedzieć, jak może wyglądać jej życie po ślubie. Cressida także zadawała tego typu pytania zamężnym kuzynkom i koleżankom, kiedy po zaręczynach oczekiwała na własne zamążpójście. Też się bała tego, co ją czeka po tym, gdy będzie musiała opuścić rodzinną posiadłość i zamieszkać przy mężu i jego rodzinie. Miała jednak o tyle łatwiej, że to wciąż był ten sam krąg kulturowy, bo choć brytyjskie rody często różniły się niektórymi tradycjami i wartościami, to w gruncie rzeczy wiele je łączyło. Dopiero w ostatnich miesiącach pomiędzy niektórymi rodzinami zaczęła wyrastać większa przepaść, kiedy większość rodów opowiedziała się po stronie tradycji i dbałości o podtrzymanie czystości krwi, a kilka poparło zwolenników mugoli.
I gdzieś w tym wszystkim była i Cressida, która starała się nie zauważać wielu rzeczy dla dobra własnego zdrowia psychicznego i dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Bo chociaż popierała społeczną hierarchię zakładającą wyższość rodów Skorowidzu i to, że należało pielęgnować dawne tradycje i utrzymanie czystych linii rodowych, to nigdy nie popierała przemocy wobec kogokolwiek. Ignorowała różne rzeczy, unikała tematów politycznych i nie wychylała się spod szlacheckiego klosza, bo tak było łatwiej i bezpieczniej. Pod tym względem dobrze było być kobietą w patriarchalnym świecie, bo nikt nie oczekiwał od niej niczego więcej niż bycia ozdobą męża i matką jego dzieci.
- Wiesz, wcale nie jest powiedziane, że nie będziesz mogła kontynuować swoich pasji. Wszystko zależy od tego, jak dogadasz się ze swoim mężem – zapewniła ją. W końcu ślub nie musiał oznaczać tego, że nie będzie już mogła nigdy zrobić żadnego talizmanu ani innej rzeczy, które były jej bliskie w życiu panieńskim. – Może uda się pogodzić to, co drogie twemu sercu z obowiązkiem wobec męża oraz tradycjami nowej rodziny. Ja wciąż robię wiele rzeczy, które ukochałam jako panna. Fawleyowie to malarze, uduchowieni artyści, więc moja pasja do malarstwa dobrze wpisała się w ducha tej rodziny, ale nikt nie zabrania mi też jeździć konno, ani interesować się roślinami czy magicznymi stworzeniami. Nie zapomniałam o wartościach, w których wyrosłam ani o pasjach, które ukochałam sobie jako lady Flint. Po prostu godzę to z nową rolą i obowiązkami.
Cressida łączyła w sobie cechy obu rodów, i tego z którego pochodziła i tego, w który została wżeniona. Cały czas poszukiwała równowagi, próbowała zbudować jakieś relacje z rodziną męża, choć nie zapominała o swoich korzeniach. Rodzice i rodzeństwo wciąż byli jej bardzo drodzy i ważni, dlatego regularnie ich odwiedzała i zamierzała zadbać o to, by jej dzieci poznały tradycje Flintów. Może poza polowaniami, choć podejrzewała, że jej pan ojciec będzie chciał nauczyć jej syna tej męskiej umiejętności, nie chcąc, by został zniewieściałym artystą.
- To normalne, że się obawiasz, ja czułam to samo kiedy oczekiwałam na swój ślub. Z jednej strony pragnęłam wyjść za mąż i spełnić obowiązek wobec rodu, a z drugiej w głębi duszy najzwyczajniej w świecie trzęsłam się ze strachu przed tym, jak to będzie. Przed zmianą. Nigdy nie lubiłam zmian, przerażała mnie wizja wyrwania ze środowiska, które znałam i trafienia w zupełnie nowe – wyznała szczerze; ufała Safii na tyle, by podzielić się takim wyznaniem, poza tym czuła, że lady Shacklebolt mogła tego potrzebować. Wsparcia i zrozumienia ze strony kogoś, kto już przechodził przez emocje związane z opuszczeniem panieńskiego rodu i zamieszkaniem przy mężu. – Po wszystkim okazało się, że wcale nie było tak strasznie. U ciebie też nie musi być. Może to właśnie Zachary jest ci pisany i pewnego dnia odkryjesz, że go pokochałaś?
Tego jej życzyła. Wiele dziewcząt nie umiało pokochać aranżowanych mężów, ale Cressida należała do tych, którym się to udało. Żyjąc wspólnie z Williamem i czekając na narodziny jego dzieci odkryła, że zaczyna odwzajemniać jego miłość, i dziś byli zgranym i kochającym się małżeństwem. Nie wiedziała, jakim mężem będzie Zachary, bo nie znała go zbyt dobrze, ale miała nadzieję, że będzie dobrze traktował Safię.
- Już wiadomo coś więcej, kiedy wasz ślub i czy odbędzie się tutaj, w Anglii, czy w rodzinnych stronach któregoś z was? – zapytała po chwili z wyraźną ciekawością.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Gdy czarownica sięgała pamięcią wstecz, nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek z własnej woli zaproponowała innej lady spotkanie w rodowej posiadłości, na swój sposób czyniąc Cressidę wyjątkową w tej materii. Nie powiedziała tego oczywiście na głos, uznając, że to nie czas i pora na podobne sentymenty, i opowiadanie dlaczego tak właściwie jest, skupiając się zdecydowanie bardziej na temacie małżeństwa. Wypowiedzi rudowłosej słuchała z zainteresowaniem, kiwając jedynie co chwilę głową na znak, że dalej tu jest i poświęca dziewczynie uwagę a jednoczenie z tym starała się postawić pomiędzy opowieścią mężatki. Odnosiła jednak wrażenie, że niezależnie od tego, z którą mężatką by porozmawiała, żadna z nich nie umiała postawić się w jej sytuacji – bo tę uważała za dość wyjątkową. Kiedy brytyjska szlachta wydawała swoje córy za mąż te wkraczały co najwyżej w krąg innych przyzwyczajeń, ale na ogół nie doświadczały wielu zmian w codzienności. W jej przypadku było to wyrwanie z głęboko zakorzenionej kultury i włożenie do innej, zgoła odmiennej, nie tylko od rodzaju ubrań i posiłków, ale także tradycji. Nie podejrzewała, że Shafiqowie praktykowali voodoo, ba, w ogóle posiadali na ten temat wiedzę, nie wspominając o haremach, które według życzliwych dusz i ksiąg były integralną częścią domostw.
– Masz rację – przytaknęła z westchnieniem – podejrzewam, że przez wykonywany zawód nie będziemy się zbyt często widywać – nie wiedziała jeszcze czy bardziej ją ten fakt martwił, czy cieszył. Póki co stosunek ciemnowłosej do uzdrowiciela był dość obojętny; wiedziała jednak, że na dłuższą metę wolałaby poznać swojego małżonka i spędzać z nim czas w sytuacjach innych, niż te wynikające z konieczności. – Na razie chyba nie powinnam sobie zaprzątać tym głowy – kto wie, może nim stanie na ślubnym kobiercu zdoła oswoić lorda z myślą, iż niewybredne plotki o czarno–magicznej sztuce nie były tylko postrachem pośród innych, a rzeczywistością? Uśmiechnęła się uprzejmie, nie odpowiadając nic więcej – wpadanie w trans i odprawianie rytuałów stało po zupełnie przeciwnej stronie niż malarstwo i jeździectwo.
– Temat ślubu nie został prawie wcale poruszony, Cressido – przyznała – albo zajmą się tym za naszymi plecami albo dają nam czas na sprawdzenie... czegoś – zmarszczyła czoło niespecjalnie przekonana swoją uwagą. Bo tak naprawdę nie wiedziała co i kto miałby sprawdzać, skoro o zaręczynach postanowiono i poczekano, aż skończy żałobę po siostrze. Cieszyła się, że ceremonia nie miała odbyć się z dnia na dzień, ale im dłużej czekała na jakiekolwiek informacje, tym bardziej stresowała się samym rozmyślaniem na ten temat. W przeciwieństwie do Cressidy cechowała się raczej nieodkładaniem decyzji i przekładaniem pewnych procesów dłużej niż to konieczne. – Na razie spotykamy się, poznajemy, chociaż Zachary nie jest szczególnie wylewną i rozmowną osobą – zauważyła mimo to, że milczenie w jego towarzystwie nie było męczące, wręcz przeciwnie, nie miała nic przeciwko niemu, co ponoć było rzadkością w relacjach ludzkich – dlatego niewiele o nim wiem; próbuję go rozpracować – skończyła w żartobliwym tonie, zerkając na przyjaciółkę.
– Masz rację – przytaknęła z westchnieniem – podejrzewam, że przez wykonywany zawód nie będziemy się zbyt często widywać – nie wiedziała jeszcze czy bardziej ją ten fakt martwił, czy cieszył. Póki co stosunek ciemnowłosej do uzdrowiciela był dość obojętny; wiedziała jednak, że na dłuższą metę wolałaby poznać swojego małżonka i spędzać z nim czas w sytuacjach innych, niż te wynikające z konieczności. – Na razie chyba nie powinnam sobie zaprzątać tym głowy – kto wie, może nim stanie na ślubnym kobiercu zdoła oswoić lorda z myślą, iż niewybredne plotki o czarno–magicznej sztuce nie były tylko postrachem pośród innych, a rzeczywistością? Uśmiechnęła się uprzejmie, nie odpowiadając nic więcej – wpadanie w trans i odprawianie rytuałów stało po zupełnie przeciwnej stronie niż malarstwo i jeździectwo.
– Temat ślubu nie został prawie wcale poruszony, Cressido – przyznała – albo zajmą się tym za naszymi plecami albo dają nam czas na sprawdzenie... czegoś – zmarszczyła czoło niespecjalnie przekonana swoją uwagą. Bo tak naprawdę nie wiedziała co i kto miałby sprawdzać, skoro o zaręczynach postanowiono i poczekano, aż skończy żałobę po siostrze. Cieszyła się, że ceremonia nie miała odbyć się z dnia na dzień, ale im dłużej czekała na jakiekolwiek informacje, tym bardziej stresowała się samym rozmyślaniem na ten temat. W przeciwieństwie do Cressidy cechowała się raczej nieodkładaniem decyzji i przekładaniem pewnych procesów dłużej niż to konieczne. – Na razie spotykamy się, poznajemy, chociaż Zachary nie jest szczególnie wylewną i rozmowną osobą – zauważyła mimo to, że milczenie w jego towarzystwie nie było męczące, wręcz przeciwnie, nie miała nic przeciwko niemu, co ponoć było rzadkością w relacjach ludzkich – dlatego niewiele o nim wiem; próbuję go rozpracować – skończyła w żartobliwym tonie, zerkając na przyjaciółkę.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Cressida tak na dobrą sprawę niewiele wiedziała o Shackleboltach poza tym, czego nauczono ją w rodzinnym domu podczas tych wszystkich lekcji o historii rodów Skorowidzu. Safię poznała stosunkowo niedawno, bo dopiero kiedy obie skończyły szkoły; wcześniej negatywne stosunki pomiędzy Shackleboltami a Flintami uniemożliwiały większą styczność. I tylko od niej mogła czerpać jako taką wiedzę o tej egzotycznej rodzinie, oczywiście tylko na tyle, na ile Safia jej to zdradzała. Podobnie enigmatyczni byli dla niej Shafiqowie, choć nieco mniej, bowiem z nimi jej panieński ród żył w pozytywnych relacjach, jej pan ojciec podtrzymywał niegdyś relacje z jednym ze Shafiqów, a z jego córką miała okazję się w dzieciństwie zaprzyjaźnić. Niemniej jednak zdecydowanie nie mogła opowiedzieć Safii zbyt wiele i pomóc jej oswoić się z nową rodziną, bo dla Cressidy był to inny krąg kulturowy i mimo dawnej przyjaźni z Nephthys nie wiedziała o tej rodzinie zbyt wiele. O wiele więcej mogłaby opowiedzieć o rodach angielskich, ale ta wiedza nie miała Safii w niczym pomóc. Nie miała przecież zostawać żoną żadnego Flinta, Fawleya ani przedstawiciela innego rodu. Cressie mogła jedynie opowiedzieć co nieco o życiu żony i matki. Przywykła już do tego, że jej młodsze kuzynki czy niezamężne koleżanki często pytały o życie małżeńskie, tak jak i ona przed ślubem zadawała takie pytania damom, które wyszły za mąż wcześniej od niej.
- Pewnie jako uzdrowiciel będzie bardzo zajęty – zastanowiła się. – Mój mąż też miewa swoje zajęcia jako mecenas sztuki. Załatwia różne sprawy, spotyka się z obiecującymi malarzami, często podróżuje do Londynu, czasami nawet do Francji, podczas gdy ja większość czasu spędzam tutaj, z dziećmi. – Od czasu urodzenia bliźniąt dużo rzadziej podróżowała z małżonkiem, jej codziennością był dworek. Ale kiedy William wracał, zawsze interesował się nią i dziećmi. – Na początku będzie trudno, ale z czasem wszystko zacznie się układać. – Wymagało to jednak dobrej woli obu stron. Oboje małżonkowie musieli się postarać, jeśli chcieli zadbać o dobre relacje. – A co do ślubu, wasze rody na pewno starannie to zaplanują, zwłaszcza że wasz związek ma być tak… ważny. – W to nie wątpiła, że przypieczętowanie sojuszu dwóch dotychczas zwaśnionych rodzin będzie odpowiednio uczczone. – W przypadku mojego ślubu stroną organizacyjną zajmowały się nasze rodziny, więc ja też nie miałam zbyt wiele do powiedzenia i jedyne co mi pozostawało to czekanie na ten dzień.
Uśmiechnęła się lekko, ale pocieszająco, wyciągając rękę do Safii, gotowa pokrzepiającym ruchem ścisnąć jej dłoń, jeśli druga lady sobie tego życzyła.
- Z tej strony miałam okazję go poznać. Był… wielką tajemnicą. Ale ty, jako jego narzeczona, a później żona, będziesz miała mnóstwo okazji, żeby go poznać lepiej. Po ślubie to też wygląda trochę… inaczej. Kobiecie i mężczyźnie więcej wolno, na przykład przebywać w swoim towarzystwie bez przyzwoitki, a także podróżować razem w różne miejsca. I mieszkać razem, w tym samym dworku, a to coś zupełnie innego niż odwiedzanie się w gościnie czy spotykanie w miejscach publicznych. Mi łatwiej rozmawiało się z Williamem, kiedy moja służka nie musiała już dyskretnie czuwać nad przebiegiem naszych spotkań. Obecność osoby trzeciej, nawet tak dobrze mi znanej, zawsze była dość krępująca.
Cressida, jako dobrze wychowana i grzeczna panienka, nie spotykała się z obcymi mężczyznami spoza rodziny sam na sam (w każdym razie nie celowo, bo czasem dochodziło do przypadkowych spotkań, choć na salonach i tak zawsze w pobliżu byli jacyś inni ludzie), i kiedy William odwiedzał ją w Charnwood lub zapraszał do Ambleside, nad ich spotkaniami ktoś dyskretnie i z dystansu czuwał. Po zawarciu małżeństwa wiele się zmieniło i dopiero wtedy mogli się tak prawdziwie poznać.
Zaśmiała się cichutko.
- Z czasem go rozpracujesz – dodała lekko. – Choć na pewno nie stanie się to w dzień ani nawet w miesiąc. Prawdę mówiąc, ja do tej pory jeszcze nie skończyłam poznawać mojego męża. Inni ludzie są zbyt skomplikowani, by całkowicie poznać wszystkie ich cechy.
Wiedziała o Williamie naprawdę dużo, ale wciąż nie wszystko. Gdyby tak dobrze się zastanowić, to nawet o sobie nie wiedziała wszystkiego. Dopiero różne życiowe sytuacje uwydatniały niektóre cechy, o których wcześniej nie miało się pojęcia.
Starała się odpowiedzieć Safii na wszystkie pytania na tyle, na ile potrafiła. Naprawdę zależało jej na ich dobrych relacjach ale i na tym, by Safia wkraczała w nowy etap życia z mniejszym lękiem i niepewnością. Pamiętała, jak dla niej ważne były takie rozmowy połączone z wymianą doświadczeń. Reszta ich spotkania upłynęła w miłej atmosferze, a po małym pikniku na świeżym powietrzu udały się jeszcze na długi spacer po ogrodach, podczas którego Cressie pokazała Safii ulubione kwiaty, przeszły się też nad jezioro, po którym dumnie sunęły białe łabędzie.
| zt. dla Cressie
- Pewnie jako uzdrowiciel będzie bardzo zajęty – zastanowiła się. – Mój mąż też miewa swoje zajęcia jako mecenas sztuki. Załatwia różne sprawy, spotyka się z obiecującymi malarzami, często podróżuje do Londynu, czasami nawet do Francji, podczas gdy ja większość czasu spędzam tutaj, z dziećmi. – Od czasu urodzenia bliźniąt dużo rzadziej podróżowała z małżonkiem, jej codziennością był dworek. Ale kiedy William wracał, zawsze interesował się nią i dziećmi. – Na początku będzie trudno, ale z czasem wszystko zacznie się układać. – Wymagało to jednak dobrej woli obu stron. Oboje małżonkowie musieli się postarać, jeśli chcieli zadbać o dobre relacje. – A co do ślubu, wasze rody na pewno starannie to zaplanują, zwłaszcza że wasz związek ma być tak… ważny. – W to nie wątpiła, że przypieczętowanie sojuszu dwóch dotychczas zwaśnionych rodzin będzie odpowiednio uczczone. – W przypadku mojego ślubu stroną organizacyjną zajmowały się nasze rodziny, więc ja też nie miałam zbyt wiele do powiedzenia i jedyne co mi pozostawało to czekanie na ten dzień.
Uśmiechnęła się lekko, ale pocieszająco, wyciągając rękę do Safii, gotowa pokrzepiającym ruchem ścisnąć jej dłoń, jeśli druga lady sobie tego życzyła.
- Z tej strony miałam okazję go poznać. Był… wielką tajemnicą. Ale ty, jako jego narzeczona, a później żona, będziesz miała mnóstwo okazji, żeby go poznać lepiej. Po ślubie to też wygląda trochę… inaczej. Kobiecie i mężczyźnie więcej wolno, na przykład przebywać w swoim towarzystwie bez przyzwoitki, a także podróżować razem w różne miejsca. I mieszkać razem, w tym samym dworku, a to coś zupełnie innego niż odwiedzanie się w gościnie czy spotykanie w miejscach publicznych. Mi łatwiej rozmawiało się z Williamem, kiedy moja służka nie musiała już dyskretnie czuwać nad przebiegiem naszych spotkań. Obecność osoby trzeciej, nawet tak dobrze mi znanej, zawsze była dość krępująca.
Cressida, jako dobrze wychowana i grzeczna panienka, nie spotykała się z obcymi mężczyznami spoza rodziny sam na sam (w każdym razie nie celowo, bo czasem dochodziło do przypadkowych spotkań, choć na salonach i tak zawsze w pobliżu byli jacyś inni ludzie), i kiedy William odwiedzał ją w Charnwood lub zapraszał do Ambleside, nad ich spotkaniami ktoś dyskretnie i z dystansu czuwał. Po zawarciu małżeństwa wiele się zmieniło i dopiero wtedy mogli się tak prawdziwie poznać.
Zaśmiała się cichutko.
- Z czasem go rozpracujesz – dodała lekko. – Choć na pewno nie stanie się to w dzień ani nawet w miesiąc. Prawdę mówiąc, ja do tej pory jeszcze nie skończyłam poznawać mojego męża. Inni ludzie są zbyt skomplikowani, by całkowicie poznać wszystkie ich cechy.
Wiedziała o Williamie naprawdę dużo, ale wciąż nie wszystko. Gdyby tak dobrze się zastanowić, to nawet o sobie nie wiedziała wszystkiego. Dopiero różne życiowe sytuacje uwydatniały niektóre cechy, o których wcześniej nie miało się pojęcia.
Starała się odpowiedzieć Safii na wszystkie pytania na tyle, na ile potrafiła. Naprawdę zależało jej na ich dobrych relacjach ale i na tym, by Safia wkraczała w nowy etap życia z mniejszym lękiem i niepewnością. Pamiętała, jak dla niej ważne były takie rozmowy połączone z wymianą doświadczeń. Reszta ich spotkania upłynęła w miłej atmosferze, a po małym pikniku na świeżym powietrzu udały się jeszcze na długi spacer po ogrodach, podczas którego Cressie pokazała Safii ulubione kwiaty, przeszły się też nad jezioro, po którym dumnie sunęły białe łabędzie.
| zt. dla Cressie
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
– Dlatego obawiam się, że ten ślub może być przesadzony – dlatego, że był ważny i pieczętował sojusz pomiędzy dwoma dotychczas wrogimi rodami. To, że ona w pewnym stopniu już złapała z lordem nić porozumienia wcale nie oznaczało, że również ich rodziny tę nić złapią... robienie dobrej miny do złej gry wprawdzie nie było żadną nowością w świecie arystokracji, ale uznawała, że chociaż w tym jednym dniu chciałaby poczuć wsparcie ze strony bliskich; wsparcie, którego w tym momencie jej brakowało. – Myślę, że nikt nie śpieszy się z planowaniem; mój ojciec ponoć ma niemałe urwanie głowy w Ministerstwie, pomijając to, że Zachary niemal zawsze pracuje – kto wie, może damska część rodziny czekała aż sama zainteresuje się tymi kwestiami i weźmie sprawy w swoje ręce? Oczywiście nie pogardziłaby taką swobodą, lecz póki co nie czuła się w nastroju.
Tym co czuła w tym momencie było jednak to, że rozmowa z Cressidą podniosła ją odrobinę na duchu a z całą pewnością uspokoiła rozgonione myśli. Może miała rację twierdząc, iż będzie miała jeszcze wiele okazji do poznania swojego męża i kto wie, może lepiej, gdy ten proces odbywał się po ślubie? W końcu miało to swój niewątpliwy plus, jak choćby to, że z każdym dniem będzie mogła odkryć coś nowego i być może z czasem nauczyć się darzyć go uczuciem innym, niż szacunek. Wiedziała jednak, że niezależnie od swoich uczuć klamka zapadła i nie miała z tej sytuacji żadnego wyjścia; rzeczone na szczycie w Stonehenge słowo się rzekło a decyzja została podjęta nim w ogóle dowiedziała się o planie posłania jej za mąż. Zawsze wychodziła z założenia, że nieprędko do jakiegokolwiek ślubu w jej rodzinie dojdzie z prostego powodu – mieszkając w Anglii mieli możliwość brania jedynie ślubu z kuzynostwem, które w dużej mierze nie mieszkało w tym kraju, a mieszanie się z innymi rodami w ogóle nie wchodziło w grę z zupełnie błahego powodu, koloru skóry i kultury, w jakiej zostali wychowani. Ale życie lubiło zaskakiwać a ona mogła co najwyżej się ponownie zaadaptować do nowych warunków. Z chęcią przespacerowała się po ogrodach lady Fawley, żeby w następnej kolejności wrócić z powrotem do swojej posiadłości.
zt
Tym co czuła w tym momencie było jednak to, że rozmowa z Cressidą podniosła ją odrobinę na duchu a z całą pewnością uspokoiła rozgonione myśli. Może miała rację twierdząc, iż będzie miała jeszcze wiele okazji do poznania swojego męża i kto wie, może lepiej, gdy ten proces odbywał się po ślubie? W końcu miało to swój niewątpliwy plus, jak choćby to, że z każdym dniem będzie mogła odkryć coś nowego i być może z czasem nauczyć się darzyć go uczuciem innym, niż szacunek. Wiedziała jednak, że niezależnie od swoich uczuć klamka zapadła i nie miała z tej sytuacji żadnego wyjścia; rzeczone na szczycie w Stonehenge słowo się rzekło a decyzja została podjęta nim w ogóle dowiedziała się o planie posłania jej za mąż. Zawsze wychodziła z założenia, że nieprędko do jakiegokolwiek ślubu w jej rodzinie dojdzie z prostego powodu – mieszkając w Anglii mieli możliwość brania jedynie ślubu z kuzynostwem, które w dużej mierze nie mieszkało w tym kraju, a mieszanie się z innymi rodami w ogóle nie wchodziło w grę z zupełnie błahego powodu, koloru skóry i kultury, w jakiej zostali wychowani. Ale życie lubiło zaskakiwać a ona mogła co najwyżej się ponownie zaadaptować do nowych warunków. Z chęcią przespacerowała się po ogrodach lady Fawley, żeby w następnej kolejności wrócić z powrotem do swojej posiadłości.
zt
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
| 11.03?
Wreszcie nadchodziła wiosna. Po mroźnym i śnieżnym lutym Cressida wyczekiwała wiosny z prawdziwym utęsknieniem i niecierpliwością. Nadal było chłodno, ale śniegi topniały i w coraz większej ilości miejsc wyglądała roślinność, a najwcześniejsze wiosenne kwiaty zaczynały budzić się do życia, niosąc nadzieję na to, że niedługo będzie jeszcze cieplej i można będzie porzucić grube płaszcze.
W zeszłym tygodniu jej bliźnięta ukończyły dwa latka, ale ich urodziny nie były świętowane zbyt hucznie, biorąc pod uwagę obecne czasy. Spędzili je jednak w gronie najbliższych, a ze strony Cressidy przybyli jej rodzice i rodzeństwo ze swoimi rodzinami. Jej pan ojciec zawsze faworyzował dzieci swojego ukochanego syna, które niosły dalej nazwisko Flint, ale cieszyła się, że znalazł trochę czasu i dla wnuków, które ona mu podarowała. A za parę miesięcy na świecie miał pojawić się kolejny. Pod suknią dziewczątka zaczynały już odznaczać się krągłości, dlatego musiała porzucić ciasne gorsety na rzecz nieco luźniejszego odzienia. Choć z jednej strony była pełna zmartwień i obaw odnośnie tego, że jej dzieci zaczynają życie w tak niespokojnych czasach, z drugiej była szczęśliwa i dumna, w końcu rodzenie mężowi dzieci było jej główną ambicją. Ale nie chwaliła się swoim stanem wszem i wobec, większość czasu spędzała zresztą w dworku i póki co o ciąży wiedzieli głównie najbliżsi.
Dzisiejszego dnia miała mieć jednak wyjątkowego gościa, do którego wizyty zostały poczynione staranne przygotowania. Cressida naprawdę chciała dobrze wypaść przed lady Rosier, która zajmowała wyższą od niej pozycję jako żona nestora, poza tym zależało jej na podtrzymaniu pozytywnych relacji z nią. Musiała dbać o nawiązywanie relacji na salonach, żeby nadrobić lata, które straciła ucząc się za granicą i będąc z daleka od rówieśniczek które trafiły do Hogwartu i weszły na salony już zaprzyjaźnione ze sobą. Cressida była na straconej pozycji nie tylko przez sam fakt nauki w Beauxbatons, ale i przez niepewność siebie i nieśmiałość, które utrudniały jej nawiązywanie relacji. Brakowało jej pewności siebie, siły przebicia i charyzmy, którą cechował się choćby jej mąż, a także większość znajomych. A przy Evandrze dodatkowo można było popaść w kompleksy już przez sam jej wygląd. Zawsze w towarzystwie półwil Cressie czuła się jeszcze bardziej nijaka, nudna i nieciekawa, choć czasami było to błogosławieństwem, gdyż nie przepadała za byciem w centrum uwagi, a koleżanki półwile przyciągały ją całą.
Korzystając z tego, że nie padało, a zza chmur wyjrzało słońce po standardowych wstępnych formułkach powitalnych dziewczątko zaproponowało przechadzkę po ogrodach i wspólne rozglądanie się za pierwszymi oznakami wiosny. Służba zadbała, żeby nie musiały stąpać po błocie i ścieżki zostały starannie przygotowane, by dziewczęta nie pobrudziły sobie bucików ani sukni. Większość zimy spędziła w zamkniętych przestrzeniach, a będąc w ciąży musiała przecież zadbać o odrobinę ruchu na świeżym powietrzu, a podczas wspólnego spaceru w ogrodzie na pewno będzie się rozmawiać raźniej, tak przynajmniej jej się wydawało.
- Naprawdę mi miło, że zgodziłaś się przyjąć moje zaproszenie i przybyć do Ambleside. Ogrody będą najwspanialej wyglądać bliżej maja, ale i teraz można już odnaleźć pewną radość ze spaceru i odnajdywania oznak budzenia się świata do życia. Czy i u was zaczynają już pojawiać się kwiaty? Podejrzewam że w waszych stronach wiosna zawitała szybciej niż tutaj – odezwała się, kiedy już ruszyły ścieżką w stronę ogrodów. W wielu miejscach leżał jeszcze śnieg, starannie odgarnięty ze ścieżek, ale z dnia na dzień było go coraz mniej, trawa zaczynała się zielenić, a między źdźbłami pojawiały się już pierwsze stokrotki i krokusy. Za parę tygodni wiosna na pewno zawita tu już na całego. – Dawno już się nie widziałyśmy, a chciałam z tobą porozmawiać o pewnych sprawach, w których na pewno masz większe doświadczenie niż ja i może potrafiłabyś udzielić mi dalszych rad, abym mogła jak najlepiej wspierać czarodziejską społeczność Kumbrii. Czy chcesz posłuchać o tym, co robiliśmy do tej pory?
Z tego co było jej wiadomo Evandra angażowała się w działalność dobroczynną dla magicznej ludności już od dłuższego czasu i uczestniczyła w zimowej inicjatywie zapoczątkowanej przez Aquilę, choć Cressidy nie było wówczas w Londynie, gdyż próbowała z pomocą rodziny zajmować się wspieraniem potrzebujących czarodziejskich rodzin na ziemiach Fawleyów. Jako dama mogła angażować się tylko w taki sposób, który był stosowny i bezpieczny, poza tym bardzo wielu rzeczy dziejących się w kraju była nieświadoma jako osóbka żyjąca pod kloszem, do którego bliscy dopuszczali tylko starannie dobrane informacje. Zwłaszcza teraz, kiedy była brzemienna i nie powinna mieć zbyt wielu zmartwień.
Wreszcie nadchodziła wiosna. Po mroźnym i śnieżnym lutym Cressida wyczekiwała wiosny z prawdziwym utęsknieniem i niecierpliwością. Nadal było chłodno, ale śniegi topniały i w coraz większej ilości miejsc wyglądała roślinność, a najwcześniejsze wiosenne kwiaty zaczynały budzić się do życia, niosąc nadzieję na to, że niedługo będzie jeszcze cieplej i można będzie porzucić grube płaszcze.
W zeszłym tygodniu jej bliźnięta ukończyły dwa latka, ale ich urodziny nie były świętowane zbyt hucznie, biorąc pod uwagę obecne czasy. Spędzili je jednak w gronie najbliższych, a ze strony Cressidy przybyli jej rodzice i rodzeństwo ze swoimi rodzinami. Jej pan ojciec zawsze faworyzował dzieci swojego ukochanego syna, które niosły dalej nazwisko Flint, ale cieszyła się, że znalazł trochę czasu i dla wnuków, które ona mu podarowała. A za parę miesięcy na świecie miał pojawić się kolejny. Pod suknią dziewczątka zaczynały już odznaczać się krągłości, dlatego musiała porzucić ciasne gorsety na rzecz nieco luźniejszego odzienia. Choć z jednej strony była pełna zmartwień i obaw odnośnie tego, że jej dzieci zaczynają życie w tak niespokojnych czasach, z drugiej była szczęśliwa i dumna, w końcu rodzenie mężowi dzieci było jej główną ambicją. Ale nie chwaliła się swoim stanem wszem i wobec, większość czasu spędzała zresztą w dworku i póki co o ciąży wiedzieli głównie najbliżsi.
Dzisiejszego dnia miała mieć jednak wyjątkowego gościa, do którego wizyty zostały poczynione staranne przygotowania. Cressida naprawdę chciała dobrze wypaść przed lady Rosier, która zajmowała wyższą od niej pozycję jako żona nestora, poza tym zależało jej na podtrzymaniu pozytywnych relacji z nią. Musiała dbać o nawiązywanie relacji na salonach, żeby nadrobić lata, które straciła ucząc się za granicą i będąc z daleka od rówieśniczek które trafiły do Hogwartu i weszły na salony już zaprzyjaźnione ze sobą. Cressida była na straconej pozycji nie tylko przez sam fakt nauki w Beauxbatons, ale i przez niepewność siebie i nieśmiałość, które utrudniały jej nawiązywanie relacji. Brakowało jej pewności siebie, siły przebicia i charyzmy, którą cechował się choćby jej mąż, a także większość znajomych. A przy Evandrze dodatkowo można było popaść w kompleksy już przez sam jej wygląd. Zawsze w towarzystwie półwil Cressie czuła się jeszcze bardziej nijaka, nudna i nieciekawa, choć czasami było to błogosławieństwem, gdyż nie przepadała za byciem w centrum uwagi, a koleżanki półwile przyciągały ją całą.
Korzystając z tego, że nie padało, a zza chmur wyjrzało słońce po standardowych wstępnych formułkach powitalnych dziewczątko zaproponowało przechadzkę po ogrodach i wspólne rozglądanie się za pierwszymi oznakami wiosny. Służba zadbała, żeby nie musiały stąpać po błocie i ścieżki zostały starannie przygotowane, by dziewczęta nie pobrudziły sobie bucików ani sukni. Większość zimy spędziła w zamkniętych przestrzeniach, a będąc w ciąży musiała przecież zadbać o odrobinę ruchu na świeżym powietrzu, a podczas wspólnego spaceru w ogrodzie na pewno będzie się rozmawiać raźniej, tak przynajmniej jej się wydawało.
- Naprawdę mi miło, że zgodziłaś się przyjąć moje zaproszenie i przybyć do Ambleside. Ogrody będą najwspanialej wyglądać bliżej maja, ale i teraz można już odnaleźć pewną radość ze spaceru i odnajdywania oznak budzenia się świata do życia. Czy i u was zaczynają już pojawiać się kwiaty? Podejrzewam że w waszych stronach wiosna zawitała szybciej niż tutaj – odezwała się, kiedy już ruszyły ścieżką w stronę ogrodów. W wielu miejscach leżał jeszcze śnieg, starannie odgarnięty ze ścieżek, ale z dnia na dzień było go coraz mniej, trawa zaczynała się zielenić, a między źdźbłami pojawiały się już pierwsze stokrotki i krokusy. Za parę tygodni wiosna na pewno zawita tu już na całego. – Dawno już się nie widziałyśmy, a chciałam z tobą porozmawiać o pewnych sprawach, w których na pewno masz większe doświadczenie niż ja i może potrafiłabyś udzielić mi dalszych rad, abym mogła jak najlepiej wspierać czarodziejską społeczność Kumbrii. Czy chcesz posłuchać o tym, co robiliśmy do tej pory?
Z tego co było jej wiadomo Evandra angażowała się w działalność dobroczynną dla magicznej ludności już od dłuższego czasu i uczestniczyła w zimowej inicjatywie zapoczątkowanej przez Aquilę, choć Cressidy nie było wówczas w Londynie, gdyż próbowała z pomocą rodziny zajmować się wspieraniem potrzebujących czarodziejskich rodzin na ziemiach Fawleyów. Jako dama mogła angażować się tylko w taki sposób, który był stosowny i bezpieczny, poza tym bardzo wielu rzeczy dziejących się w kraju była nieświadoma jako osóbka żyjąca pod kloszem, do którego bliscy dopuszczali tylko starannie dobrane informacje. Zwłaszcza teraz, kiedy była brzemienna i nie powinna mieć zbyt wielu zmartwień.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kopertę z listem od lady Fawley otwierała z niemałym zainteresowaniem i ekscytacją. Złoty nóż do korespondencji prędko naruszył konstrukcję pergaminu, uwalniając delikatną mieszaninę zapachów lawendy i olejnych farb, jakże charakterystyczną dla miłującej się w malarstwie Cressidy. Evandra nie miała przyjemności spotkać się z nią od czasu sabatu, a i wtedy charakter spotkania nie do końca zachęcał do poruszania poważnych tematów, a do omówienia których szlachcianka zaprosiła półwilę do swego dworu w Kumbrii - a przynajmniej tak sądziła, bo jakiż mógłby być inny powód tego spotkania? Przemknęło jej przez myśl, że Cressida mogła chcieć potwierdzić bądź zaprzeczyć pewne krążące po salonach plotki, ale przecież rudowłosa szlachcianka nie była ich wielką zwolenniczką, musiało chodzić o coś zupełnie innego.
W Ambleside zjawiła się o czasie, pełna energii i werwy, mając dziś lepszy humor, niż w ostatnich miesiącach. W szczelnie zamkniętym sercu wciąż toczyły się ból oraz gorycz po utracie brata, o którego śmierci wieść nie otoczyła jeszcze całego kraju, jeszcze. W powtarzanych ściszonym głosem plotkach przejawiały się wzmianki, iż ród Lestrange unika wspominania o jednym z lordów, który to na chwilę przed śmiercią był gwiazdą niefortunnego artykułu umieszczonego w Czarownicy. Sama Evandra nie odstawała w swych wypowiedziach od reszty przedstawicieli rodu, subtelnie kluczyła między tematami, by przypadkiem nie przybliżyć nikomu prawdziwej historii. Niepisana zasada nakazywała nie drążyć, to niedopowiedzenia miały grać tu główną rolę, pozwalając towarzystwu rozmawiać bez przymusu nawiązywania do niewygodnych kwestii.
- Jakże mogłabym odmówić zaproszeniu przyjaciółki? - odparła z szerokim, serdecznym uśmiechem, kiedy znalazła się już w imponujących ogrodach w Krainie Jezior. Daleko im było do wielkiej przyjaźni, Evandra nie zdecydowałaby się podzielić z Cressidą prywatnymi, ukrywanymi przed resztą świata przemyśleniami, choć z tymi akurat kryła się i przed samą sobą. Nie chciała zarzucać lady Fawley problemami, a tych w życiu półwili było bez liku. Ponure kwestie pozostawiała z dala od salonowych znajomości, nie zdradzając ich tak długo, dopóki nie uzyskała pewności, że ma do czynienia z osobą godną najwyższego zaufania. Czy Cressida stanie się kiedyś jedną z nich? Przed laty dała już świadectwo swej dobroci, zaangażowania i pięknej duszy, lecz to, z czym doyenne mierzyła się dzisiaj, dalekie było od tamtej walki, nie mogła złożyć tego na wątłych ramionach dziewczątka. - Zimą w Château Rose kwiaty mamy tylko w rosarium, na świeżym powietrzu róże kwitną dopiero w czerwcu. Poślę zaproszenie bliżej lata, z radością pokażę ci nowe rabaty. - Cressida bywała już wcześniej w Dover, odwiedzając Evandrę na kilka dni przed narodzinami syna. Lekkie zdają się być teraz problemy, których temat wtedy podnosiły, martwiąc się skutkami anomalii. Planowany wtedy wspólny wyjazd do Francji nie doszedł nigdy do skutku; w dzisiejszej codzienności lady Rosier także nie było na niego miejsca, choć powody były inne. Za bardzo angażowała się w sytuację w kraju, aby ot tak zawiesić działalność charytatywną i oddać się odpoczynkowi na starym kontynencie. Paryż nie ucieknie, a wolność dla czarodziejów w ich kraju może zniknąć na wieki, jeśli teraz odpuszczą choćby na chwilę.
Kroczyła alejką tuż obok rudowłosej czarownicy, sięgając zaciekawionym spojrzeniem po kolejnych mijanych posągach. Słuchała słów szlachcianki, będących wstępem do tematu, który zdawał się być prawdziwym celem, dla którego pojawiła się dziś w rezydencji w Ambleside. Zwróciła na nią spojrzenie błękitnych oczu, dopiero teraz, pod pewnym kątem, dostrzegając delikatne zaokrąglenie jej talii.
- Naturalnie, Cressido, zawsze będę służyć ci radą - odparła ciepłym tonem, nie chcąc jeszcze nawiązywać do wyglądu szlachcianki. Zrobi to później, po omówieniu głównych tematów. - Przyznam, że bardzo mnie cieszy świadomość, iż coraz więcej z nas dokłada wszelkich starań na rzecz rozwoju oraz bezpieczeństwa hrabstw. Od zawsze powtarzam, że naszym szlacheckim obowiązkiem jest zadbać o dobro biedniejszych mieszkańców. Jakie działania poczyniliście w Kumbrii?
W Ambleside zjawiła się o czasie, pełna energii i werwy, mając dziś lepszy humor, niż w ostatnich miesiącach. W szczelnie zamkniętym sercu wciąż toczyły się ból oraz gorycz po utracie brata, o którego śmierci wieść nie otoczyła jeszcze całego kraju, jeszcze. W powtarzanych ściszonym głosem plotkach przejawiały się wzmianki, iż ród Lestrange unika wspominania o jednym z lordów, który to na chwilę przed śmiercią był gwiazdą niefortunnego artykułu umieszczonego w Czarownicy. Sama Evandra nie odstawała w swych wypowiedziach od reszty przedstawicieli rodu, subtelnie kluczyła między tematami, by przypadkiem nie przybliżyć nikomu prawdziwej historii. Niepisana zasada nakazywała nie drążyć, to niedopowiedzenia miały grać tu główną rolę, pozwalając towarzystwu rozmawiać bez przymusu nawiązywania do niewygodnych kwestii.
- Jakże mogłabym odmówić zaproszeniu przyjaciółki? - odparła z szerokim, serdecznym uśmiechem, kiedy znalazła się już w imponujących ogrodach w Krainie Jezior. Daleko im było do wielkiej przyjaźni, Evandra nie zdecydowałaby się podzielić z Cressidą prywatnymi, ukrywanymi przed resztą świata przemyśleniami, choć z tymi akurat kryła się i przed samą sobą. Nie chciała zarzucać lady Fawley problemami, a tych w życiu półwili było bez liku. Ponure kwestie pozostawiała z dala od salonowych znajomości, nie zdradzając ich tak długo, dopóki nie uzyskała pewności, że ma do czynienia z osobą godną najwyższego zaufania. Czy Cressida stanie się kiedyś jedną z nich? Przed laty dała już świadectwo swej dobroci, zaangażowania i pięknej duszy, lecz to, z czym doyenne mierzyła się dzisiaj, dalekie było od tamtej walki, nie mogła złożyć tego na wątłych ramionach dziewczątka. - Zimą w Château Rose kwiaty mamy tylko w rosarium, na świeżym powietrzu róże kwitną dopiero w czerwcu. Poślę zaproszenie bliżej lata, z radością pokażę ci nowe rabaty. - Cressida bywała już wcześniej w Dover, odwiedzając Evandrę na kilka dni przed narodzinami syna. Lekkie zdają się być teraz problemy, których temat wtedy podnosiły, martwiąc się skutkami anomalii. Planowany wtedy wspólny wyjazd do Francji nie doszedł nigdy do skutku; w dzisiejszej codzienności lady Rosier także nie było na niego miejsca, choć powody były inne. Za bardzo angażowała się w sytuację w kraju, aby ot tak zawiesić działalność charytatywną i oddać się odpoczynkowi na starym kontynencie. Paryż nie ucieknie, a wolność dla czarodziejów w ich kraju może zniknąć na wieki, jeśli teraz odpuszczą choćby na chwilę.
Kroczyła alejką tuż obok rudowłosej czarownicy, sięgając zaciekawionym spojrzeniem po kolejnych mijanych posągach. Słuchała słów szlachcianki, będących wstępem do tematu, który zdawał się być prawdziwym celem, dla którego pojawiła się dziś w rezydencji w Ambleside. Zwróciła na nią spojrzenie błękitnych oczu, dopiero teraz, pod pewnym kątem, dostrzegając delikatne zaokrąglenie jej talii.
- Naturalnie, Cressido, zawsze będę służyć ci radą - odparła ciepłym tonem, nie chcąc jeszcze nawiązywać do wyglądu szlachcianki. Zrobi to później, po omówieniu głównych tematów. - Przyznam, że bardzo mnie cieszy świadomość, iż coraz więcej z nas dokłada wszelkich starań na rzecz rozwoju oraz bezpieczeństwa hrabstw. Od zawsze powtarzam, że naszym szlacheckim obowiązkiem jest zadbać o dobro biedniejszych mieszkańców. Jakie działania poczyniliście w Kumbrii?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cressida była osóbką żyjącą w swoim świecie, nie była na bieżąco z ploteczkami o skandalach, więc nie miała pojęcia o szczegółach dramatycznej historii brata Evandry, aczkolwiek jakieś pogłoski o jego zniknięciu z salonów zdarzało jej się słyszeć. Nigdy jednak nie miała okazji go lepiej poznać z racji różnicy wieku i jej wiedza o nim ograniczała się tylko do świadomości, że ktoś taki istnieje i że nie prowadzi się tak dobrze jak jego siostra. To jej mąż był lepiej rozeznany w salonowych zawiłościach, w końcu był od niej dekadę starszy i zdążył poznać więcej ludzi, i bardziej też się interesował tym co się w salonowym światku działo. Natomiast Cressida, jako kobieta, na ogół obracała się w gronie innych kobiet, zaś znajomości z mężczyznami zwykle ograniczały się do krewnych.
Cieszyła się z tego, że Evandra przyjęła jej zaproszenie i znalazła czas na pojawienie się w Ambleside. Kto wie, może z czasem uda im się nawiązać lepsze i bliższe relacje? Obie były przecież żonami i matkami, i obie starały się dobrze wypełniać swoje role. Cressida widziała w tej znajomości potencjał, choć zarazem niska samoocena podpowiadała jej, że przecież lady Rosier na pewno miała wokół siebie dużo znacznie lepszych kandydatek na przyjaciółki. Cressie uważała siebie samą za osóbkę nudną, nieciekawą i niedoskonałą, choć starała się robić co mogła, aby być dobrą lady.
- To miłe, że tak uważasz – powiedziała z uśmiechem. – I z przyjemnością obejrzę wasz ogród różany kiedy już zakwitnie, na pewno będzie przepiękny. – W ogrodach Fawleyów na pewno także będzie można znaleźć latem róże, ale nie były one głównym elementem ogrodów, które były przygotowane tak, żeby w każdym niezimowym miesiącu jakieś rośliny cieszyły wzrok swoim pięknem, i można było tu znaleźć dużą różnorodność kwiatów. Nie skupiano się tu na jednym konkretnym gatunku, co sprawiało, że ich róże na pewno nie były tak wypieszczone jak rodowe kwiaty będące dumą Rosierów. Rodzina męża Evandry na pewno od wieków doskonaliła swoje ulubione kwiaty i żaden inny szlachecki ogród nie mógł z nimi konkurować jeśli chodziło o róże. – Może kiedyś, gdy nasze dzieci trochę podrosną, przyjdzie czas na to, żeby moje bliźnięta i twój Evan się poznali? – spytała; niedługo nadejdzie przecież czas, kiedy bliźnięta będą musiały zacząć poznawać szlachetnych rówieśników. Musiała zadbać o ich relacje zawczasu, zwłaszcza że wraz z Williamem planowali posłać je do Beauxbatons. Było to jasne i oczywiste, gdyż gałąź Fawleyów, z której wywodził się jej małżonek, z reguły wysyłała dzieci właśnie tam. Uczył się tam i William i jego ojciec, a także sama Cressida, choć ona w rodzie Flintów była akurat wyjątkiem; Flintowie niemal zawsze uczyli się w Hogwarcie. I przez naukę we Francji Cressida była dość mocno pokrzywdzona towarzysko, dlatego o przyjaźnie dzieci musiała zadbać bardziej, aby nie wkraczały na salony tak osamotnione jak ona. – Na pewno już bardzo wyrósł, prawda?
Uśmiechnęła się leciutko, jedną z dłoni niemal bezwiednie przesuwając po brzuchu. Odkąd dowiedziała się, że znowu była brzemienna, wypełniało ją szczęście i czekała z utęsknieniem na narodziny kolejnego potomka, choć zarazem, biorąc pod uwagę czasy w jakich żyli, nie była wolna od zmartwień. Czy Evandra czasem także martwiła się o swojego syna, któremu przyszło zaczynać życie w tak niespokojnych czasach?
- To prawda, należy dbać o dobro czarodziejów żyjących na naszych ziemiach. Zrozumiałam to dzięki Aquili, ale także i tobie, chęć zrobienia czegoś dobrego dla mieszkańców Kumbrii kiełkowała we mnie już od czasu charytatywnego koncertu Primrose. To wtedy zrozumiałam, że nawet my mamy jakieś możliwości, żeby coś zrobić dla dobra poddanych jednocześnie nie robiąc nic niestosownego ani nie wychodząc z naszych ról i zobowiązań – zaczęła, kiedy ich rozmowa zboczyła na temat działalności na rzecz potrzebujących czarodziejów. Rzeczywiście to tamten koncert przyniósł jej inspirację, śladem Aquili, Evandry i Prim także chciała zrobić coś dobrego w sposób, który byłby stosowny i nie godziłby w dobre imię ani jej, ani rodu. Jej mąż bardzo ją wspierał, uświadamiał jej, że ważne jest dbanie o swoich poddanych, aby ci wiedzieli, że ród panujący nie porzucił ich w trudnych czasach i żeby pozostali im wierni i nie ulegli zgubnym ideologiom, które rujnowały kraj i mogły doprowadzić magiczny świat do zguby. – W grudniu zorganizowaliśmy zbiórkę żywności, sami też podzieliliśmy się częścią naszych zapasów z magicznymi rodzinami, które znalazły się w kryzysie. Często były to kobiety z dziećmi, które wskutek działań buntowników utraciły swych mężów i zarazem żywicieli rodziny i ich sytuacja stała się naprawdę trudna. Cieszyłam się mogąc pomóc im chociaż w taki symboliczny sposób jak podarowanie jedzenia, choć nasza inicjatywa z pewnością nie dorównywała rozmachem temu, co robiłyście w Londynie. Choć słyszałam, że nie obyło się bez komplikacji? – Słyszała pogłoski o tym, że promugolska tłuszcza zakłóciła przebieg wydarzenia, ale sama Cressida nie była tam obecna, gdyż zajmowała się wówczas mieszkańcami Kumbrii. Czarodziejami z Londynu miał się kto zająć, miasto było pod pieczą Blacków, a ona, będąc żoną jednego z lordów Fawley, powinna i chciała zajmować się mieszkańcami Kumbrii. Miała dobre serduszko, które nie pozwalało jej podchodzić obojętnie do losu tych ludzi, zobaczenie realiów życia zwykłych mieszkańców było dla niej przykrym i wstrząsającym doświadczeniem, choć zdawała sobie sprawę, że nie mogła zbawić świata. Nie była też typem idealistki która wyrzekłaby się życia w dostatku żeby zbratać się z pospólstwem, nie zapominała o tym, kim była i jaka była jej rola w życiu – a była przede wszystkim żoną swego męża i matką swoich dzieci. Nigdy nie dopuściłaby się zdrady, ale działalność charytatywna była dobra i stosowna, jeśli tylko nie przekraczało się pewnych granic i nie spoufalało się z gminem za bardzo. Zdawała sobie też sprawę, że nie każdemu wypadało pomagać, dlatego pomoc obejmowała tylko rodziny czarodziejskie. Mugolom w głębi duszy też nigdy nie życzyła źle, ale nie chciałaby zostać posądzona o jakiekolwiek niestosowne sympatie.
- Zastanawiam się, co jeszcze mogę zrobić. Ty masz większe ode mnie doświadczenie, może potrafiłabyś mi coś doradzić? Smuci mnie i martwi to, że tak wielu czarodziejów musi cierpieć przez dążenie części społeczeństwa do wywrócenia ustalonego ładu do góry nogami. Miłośnicy mugoli za nic mają czarodziejskie tradycje – westchnęła; tak naprawdę niewiele wiedziała o prawdziwej wersji wydarzeń w kraju, jej naiwny umysł wypełniony był propagandą, w którą wierzyła, zresztą męscy krewni starannie pilnowali, żeby jej nie martwić i filtrowali informacje, które do niej docierały. Z punktu widzenia zwykłych obywateli na co dzień doświadczających okropieństw wojny na pewno mogła się jawić jako osoba całkowicie oderwana od rzeczywistości i tak poniekąd było. Zawsze żyła pod kloszem jak większość jej podobnych dziewcząt.
Cieszyła się z tego, że Evandra przyjęła jej zaproszenie i znalazła czas na pojawienie się w Ambleside. Kto wie, może z czasem uda im się nawiązać lepsze i bliższe relacje? Obie były przecież żonami i matkami, i obie starały się dobrze wypełniać swoje role. Cressida widziała w tej znajomości potencjał, choć zarazem niska samoocena podpowiadała jej, że przecież lady Rosier na pewno miała wokół siebie dużo znacznie lepszych kandydatek na przyjaciółki. Cressie uważała siebie samą za osóbkę nudną, nieciekawą i niedoskonałą, choć starała się robić co mogła, aby być dobrą lady.
- To miłe, że tak uważasz – powiedziała z uśmiechem. – I z przyjemnością obejrzę wasz ogród różany kiedy już zakwitnie, na pewno będzie przepiękny. – W ogrodach Fawleyów na pewno także będzie można znaleźć latem róże, ale nie były one głównym elementem ogrodów, które były przygotowane tak, żeby w każdym niezimowym miesiącu jakieś rośliny cieszyły wzrok swoim pięknem, i można było tu znaleźć dużą różnorodność kwiatów. Nie skupiano się tu na jednym konkretnym gatunku, co sprawiało, że ich róże na pewno nie były tak wypieszczone jak rodowe kwiaty będące dumą Rosierów. Rodzina męża Evandry na pewno od wieków doskonaliła swoje ulubione kwiaty i żaden inny szlachecki ogród nie mógł z nimi konkurować jeśli chodziło o róże. – Może kiedyś, gdy nasze dzieci trochę podrosną, przyjdzie czas na to, żeby moje bliźnięta i twój Evan się poznali? – spytała; niedługo nadejdzie przecież czas, kiedy bliźnięta będą musiały zacząć poznawać szlachetnych rówieśników. Musiała zadbać o ich relacje zawczasu, zwłaszcza że wraz z Williamem planowali posłać je do Beauxbatons. Było to jasne i oczywiste, gdyż gałąź Fawleyów, z której wywodził się jej małżonek, z reguły wysyłała dzieci właśnie tam. Uczył się tam i William i jego ojciec, a także sama Cressida, choć ona w rodzie Flintów była akurat wyjątkiem; Flintowie niemal zawsze uczyli się w Hogwarcie. I przez naukę we Francji Cressida była dość mocno pokrzywdzona towarzysko, dlatego o przyjaźnie dzieci musiała zadbać bardziej, aby nie wkraczały na salony tak osamotnione jak ona. – Na pewno już bardzo wyrósł, prawda?
Uśmiechnęła się leciutko, jedną z dłoni niemal bezwiednie przesuwając po brzuchu. Odkąd dowiedziała się, że znowu była brzemienna, wypełniało ją szczęście i czekała z utęsknieniem na narodziny kolejnego potomka, choć zarazem, biorąc pod uwagę czasy w jakich żyli, nie była wolna od zmartwień. Czy Evandra czasem także martwiła się o swojego syna, któremu przyszło zaczynać życie w tak niespokojnych czasach?
- To prawda, należy dbać o dobro czarodziejów żyjących na naszych ziemiach. Zrozumiałam to dzięki Aquili, ale także i tobie, chęć zrobienia czegoś dobrego dla mieszkańców Kumbrii kiełkowała we mnie już od czasu charytatywnego koncertu Primrose. To wtedy zrozumiałam, że nawet my mamy jakieś możliwości, żeby coś zrobić dla dobra poddanych jednocześnie nie robiąc nic niestosownego ani nie wychodząc z naszych ról i zobowiązań – zaczęła, kiedy ich rozmowa zboczyła na temat działalności na rzecz potrzebujących czarodziejów. Rzeczywiście to tamten koncert przyniósł jej inspirację, śladem Aquili, Evandry i Prim także chciała zrobić coś dobrego w sposób, który byłby stosowny i nie godziłby w dobre imię ani jej, ani rodu. Jej mąż bardzo ją wspierał, uświadamiał jej, że ważne jest dbanie o swoich poddanych, aby ci wiedzieli, że ród panujący nie porzucił ich w trudnych czasach i żeby pozostali im wierni i nie ulegli zgubnym ideologiom, które rujnowały kraj i mogły doprowadzić magiczny świat do zguby. – W grudniu zorganizowaliśmy zbiórkę żywności, sami też podzieliliśmy się częścią naszych zapasów z magicznymi rodzinami, które znalazły się w kryzysie. Często były to kobiety z dziećmi, które wskutek działań buntowników utraciły swych mężów i zarazem żywicieli rodziny i ich sytuacja stała się naprawdę trudna. Cieszyłam się mogąc pomóc im chociaż w taki symboliczny sposób jak podarowanie jedzenia, choć nasza inicjatywa z pewnością nie dorównywała rozmachem temu, co robiłyście w Londynie. Choć słyszałam, że nie obyło się bez komplikacji? – Słyszała pogłoski o tym, że promugolska tłuszcza zakłóciła przebieg wydarzenia, ale sama Cressida nie była tam obecna, gdyż zajmowała się wówczas mieszkańcami Kumbrii. Czarodziejami z Londynu miał się kto zająć, miasto było pod pieczą Blacków, a ona, będąc żoną jednego z lordów Fawley, powinna i chciała zajmować się mieszkańcami Kumbrii. Miała dobre serduszko, które nie pozwalało jej podchodzić obojętnie do losu tych ludzi, zobaczenie realiów życia zwykłych mieszkańców było dla niej przykrym i wstrząsającym doświadczeniem, choć zdawała sobie sprawę, że nie mogła zbawić świata. Nie była też typem idealistki która wyrzekłaby się życia w dostatku żeby zbratać się z pospólstwem, nie zapominała o tym, kim była i jaka była jej rola w życiu – a była przede wszystkim żoną swego męża i matką swoich dzieci. Nigdy nie dopuściłaby się zdrady, ale działalność charytatywna była dobra i stosowna, jeśli tylko nie przekraczało się pewnych granic i nie spoufalało się z gminem za bardzo. Zdawała sobie też sprawę, że nie każdemu wypadało pomagać, dlatego pomoc obejmowała tylko rodziny czarodziejskie. Mugolom w głębi duszy też nigdy nie życzyła źle, ale nie chciałaby zostać posądzona o jakiekolwiek niestosowne sympatie.
- Zastanawiam się, co jeszcze mogę zrobić. Ty masz większe ode mnie doświadczenie, może potrafiłabyś mi coś doradzić? Smuci mnie i martwi to, że tak wielu czarodziejów musi cierpieć przez dążenie części społeczeństwa do wywrócenia ustalonego ładu do góry nogami. Miłośnicy mugoli za nic mają czarodziejskie tradycje – westchnęła; tak naprawdę niewiele wiedziała o prawdziwej wersji wydarzeń w kraju, jej naiwny umysł wypełniony był propagandą, w którą wierzyła, zresztą męscy krewni starannie pilnowali, żeby jej nie martwić i filtrowali informacje, które do niej docierały. Z punktu widzenia zwykłych obywateli na co dzień doświadczających okropieństw wojny na pewno mogła się jawić jako osoba całkowicie oderwana od rzeczywistości i tak poniekąd było. Zawsze żyła pod kloszem jak większość jej podobnych dziewcząt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Evandra otaczała się licznym gronem towarzyskim, bliższymi, jak i dalszymi znajomymi, zawsze starając się utrzymywać z nimi kontakt, Cressida nie pozostawała tu w odosobnieniu. Myśląc o lady Fawley doyenne przywodziła przed oczy wyobraźni kwiat, z jakim sama niegdyś się utożsamiała. Zamknięty pod wielkim, szklanym kloszem, z dala od wszelkiego cierpienia oraz brutalności rzeczywistego świata. Delikatny kwiat, o którego istnienie należało dbać ze szczególną uwagą. W przypadku lady Rosier klosz ten jednak pękł od licznych nacisków, zarówno z zewnątrz, jak i od środka, odsłaniając delikatne płatki. Wielu wstrzymywało oddech w obawie, iż prędko zniszczeje, marniejąc w oczach i tracąc na uroku. Tymczasem kwiat rósł piękniejszy i silniejszy, niż dotychczas.
Kwiaty w ogrodach Château Rose pielęgnowane były przez kobiety bez pomocy skrzatów domowych, kultywując rozpoczętą przed wieloma laty tradycję. Evandra musiała zadbać o swoją wiedzę w zakresie zielarstwa, by jako doyenne stać się przykładem dla wszystkich kobiet rodu Rosier. Nadal brakowało jej niezbędnego doświadczenia, jednak te będzie mogła zdobyć w ciągu nadchodzących miesięcy.
- Oczywiście - odparła niemal od razu Evandra, słysząc o zapoznaniu ze sobą ich pociech. W ostatnich miesiącach półwila znacznie zmieniła swój stosunek do pierworodnego, z wolna przekonując się od młodzieńca, którego uśmiech zaczął chwytać ją za serce. Jeszcze latem wypowiadała się o nim oszczędnie, niechętnie mówiąc o postępach syna, nie chcąc by ktokolwiek dostrzegł, iż nie spędza z nim wiele czasu, a z pewnością już nie tyle, by zapałać do niego prawdziwą, matczyną miłością. - Nie wyobrażam sobie, by nasze dzieci dorastały w odosobnieniu, wszak w Beauxbatons przyjdzie im spędzić wiele lat razem. Chciałabym, aby naukę rozpoczęli już z zawiązaną przyjaźnią. - Mając już pewne wątpliwości względem stosowanych w Hogwarcie sposobów nauczania, nie zamierzała przerywać tradycji rodu Rosier w posyłaniu swych pociech do placówki we Francji. O Beauxbatons słyszała w samych zaletach, zresztą już wcześniej sięgając porady Cressidy, kiedy przyjaciółka rozjaśniła jej związane ze szkołą kwestie. Ich dzieci dzielił zaledwie rok różnicy, nic nie stało więc na przeszkodzie, aby już wkrótce zaznajomili się ze sobą i rozpoczęli wspólną przygodę. - Evan wyrósł, a jakże! - zaśmiała się, przywodząc na myśl sylwetkę chłopca, który jeszcze niedawno nie był w stanie wypowiedzieć żadnych słów, o chodzeniu nie wspominając. W jednej chwili twarz Evandry rozpromieniała radością, jakiej wcześniej nie można było dostrzec na jasnym licu, gdy wspominała swoje dziecko. - W grudniu skończył już rok. To sama słodycz, stale mnie rozczula i daje powody do dumy. A jak się mają Julius i Portia? We dwoje zapewne nigdy się nie nudzą. - Nie umknął jej subtelny gest Cressidy, gdy dłonią dotknęła swego niezwiązanego gorsetem brzucha. Lady Fawley była znana ze swego zamiłowania do zasad, których trzymała się bezwzględnie, z perfekcją godną pochwały spełniając oczekiwania swej rodziny, jak i otoczenia. Zapominalstwo i niedociągnięcia nie leżały w jej naturze, wyraźnie zaokrąglony brzuch świadczyć mógł wyłącznie o jednym.
Słuchała relacji ze zorganizowanej w grudniu zbiórki żywności, czując jak ciepło rozlewa się na jej sercu na samo brzmienie słów Cressidy. Kiedy wraz z Aquilą i Primrose wpadły na pomysł mobilizacji, zależało jej właśnie na tym, aby zainspirować inne szlachetnie urodzone damy do działania. Pomoc potrzebującym była tym, do czego ze swymi wielkimi, kobiecymi sercami mogły przydać się najbardziej. To nie walka w pierwszym szeregu z wyciągniętą przed siebie różdżką płynęła w ich krwi, a dobroć i zaangażowanie w pomoc tym, którzy cierpieli najbardziej. Przed miesiącem gościła w Château Rose lady Odettę Parkinson, która podzieliła się z nią swymi pięknymi planami aukcji dzieł sztuki mody. Świadomość, że dołączyła do nich także Cressida, napełniała ją dodatkową dumą, czego Evandra nie zamierzała ukrywać, uśmiechając się szeroko do lady Fawley.
- Cieszę się, że zorganizowana przez was zbiórka żywności okazała się być sukcesem. Każdy datek się liczy, droga Cressido, bez względu na skalę wydarzenia - oświadczyła ze spokojem, nie chcąc by przyjaciółka zaniechała swoich działań przez wzgląd na charakteryzującą ją niepewność. Słysząc, że dopytuje o komplikacje, jakie przytrafiły im się w Londynie, uśmiech półwili nieco pobladł i westchnęła cicho. - Zgadza się, niestety nie wszyscy potrafią docenić ofiarowaną pomoc - stwierdziła z nutą niezadowolenia w głosie. - Sądzę jednak, że nie stało się to wyłącznie z powodu złośliwości. Człowiek w obliczu głodu oraz strachu staje się bezbronny. Umysły tracą na sile, a rozróżnianie dobra oraz zła przychodzi z coraz większym trudem. Napawa mnie to dogłębnym smutkiem, lecz wielu zwyczajnie postradało zmysły. - Na myśl nasunął jej się Francis, który ze względu na rodową przypadłość okazał się być bardziej podatny na okrutne głosy buntowników. Gdyby nie oni, nadal by żył. - Wzmogła się panika, lecz na miejscu były już odpowiednie służby, które pilnowały porządku - starała się pocieszyć Cressidę, nie przytaczając żadnych szczegółów, które mogłyby wzburzyć i zaszkodzić dziewczątku, zwłaszcza w jej obecnym stanie. Propaganda przynosiła zamierzony skutek wyłącznie w momencie, w którym powtarzana była dostatecznie często, by stać się prawdą. Sama Evandra przekonana była co do jej prawdziwości, samej będąc świadkiem brutalnego zachowania mugolskich zwolenników. - Stale brakuje żywności oraz ciepłych ubrań. Zima chyli się ku końcowi, lecz dobrze wiemy, że na wyspach bez dachu nad głową jest bardzo trudno. Potrzebujemy nadal zbierać fundusze, jednocześnie sprawdzając z mieszkańcami hrabstw, czego im brak. Poza tym wspierać dobrym, ciepłym słowem. - Na powrót uniosła kąciki ust w uśmiechu, spoglądając na młodą, zatroskaną kobietę. - W rzeczywistości, w której jedyne, z czym mają do czynienia, to zimno, głód oraz utrata bliskich, potrzeba tych, którzy podnoszą na duchu. Tych, którzy ujmując dłoń i otaczając ramieniem, pomogą uwierzyć, że przed nami czeka piękna przyszłość dla czarodziejskiego społeczeństwa, w którym pozbawieni strachu ludzie będą mogli wieść szczęśliwe życie ze swoimi bliskimi. Będąc dumni z tego, kim są, kultywując czarodziejskie tradycje. - Do tego właśnie dążyła, do przyszłości, w której będzie mogła powiedzieć swoim dzieciom, że świat stoi przed nimi otworem, że nie muszą się już przed nikim ukrywać w obawie przed płonącym stosem.
Kwiaty w ogrodach Château Rose pielęgnowane były przez kobiety bez pomocy skrzatów domowych, kultywując rozpoczętą przed wieloma laty tradycję. Evandra musiała zadbać o swoją wiedzę w zakresie zielarstwa, by jako doyenne stać się przykładem dla wszystkich kobiet rodu Rosier. Nadal brakowało jej niezbędnego doświadczenia, jednak te będzie mogła zdobyć w ciągu nadchodzących miesięcy.
- Oczywiście - odparła niemal od razu Evandra, słysząc o zapoznaniu ze sobą ich pociech. W ostatnich miesiącach półwila znacznie zmieniła swój stosunek do pierworodnego, z wolna przekonując się od młodzieńca, którego uśmiech zaczął chwytać ją za serce. Jeszcze latem wypowiadała się o nim oszczędnie, niechętnie mówiąc o postępach syna, nie chcąc by ktokolwiek dostrzegł, iż nie spędza z nim wiele czasu, a z pewnością już nie tyle, by zapałać do niego prawdziwą, matczyną miłością. - Nie wyobrażam sobie, by nasze dzieci dorastały w odosobnieniu, wszak w Beauxbatons przyjdzie im spędzić wiele lat razem. Chciałabym, aby naukę rozpoczęli już z zawiązaną przyjaźnią. - Mając już pewne wątpliwości względem stosowanych w Hogwarcie sposobów nauczania, nie zamierzała przerywać tradycji rodu Rosier w posyłaniu swych pociech do placówki we Francji. O Beauxbatons słyszała w samych zaletach, zresztą już wcześniej sięgając porady Cressidy, kiedy przyjaciółka rozjaśniła jej związane ze szkołą kwestie. Ich dzieci dzielił zaledwie rok różnicy, nic nie stało więc na przeszkodzie, aby już wkrótce zaznajomili się ze sobą i rozpoczęli wspólną przygodę. - Evan wyrósł, a jakże! - zaśmiała się, przywodząc na myśl sylwetkę chłopca, który jeszcze niedawno nie był w stanie wypowiedzieć żadnych słów, o chodzeniu nie wspominając. W jednej chwili twarz Evandry rozpromieniała radością, jakiej wcześniej nie można było dostrzec na jasnym licu, gdy wspominała swoje dziecko. - W grudniu skończył już rok. To sama słodycz, stale mnie rozczula i daje powody do dumy. A jak się mają Julius i Portia? We dwoje zapewne nigdy się nie nudzą. - Nie umknął jej subtelny gest Cressidy, gdy dłonią dotknęła swego niezwiązanego gorsetem brzucha. Lady Fawley była znana ze swego zamiłowania do zasad, których trzymała się bezwzględnie, z perfekcją godną pochwały spełniając oczekiwania swej rodziny, jak i otoczenia. Zapominalstwo i niedociągnięcia nie leżały w jej naturze, wyraźnie zaokrąglony brzuch świadczyć mógł wyłącznie o jednym.
Słuchała relacji ze zorganizowanej w grudniu zbiórki żywności, czując jak ciepło rozlewa się na jej sercu na samo brzmienie słów Cressidy. Kiedy wraz z Aquilą i Primrose wpadły na pomysł mobilizacji, zależało jej właśnie na tym, aby zainspirować inne szlachetnie urodzone damy do działania. Pomoc potrzebującym była tym, do czego ze swymi wielkimi, kobiecymi sercami mogły przydać się najbardziej. To nie walka w pierwszym szeregu z wyciągniętą przed siebie różdżką płynęła w ich krwi, a dobroć i zaangażowanie w pomoc tym, którzy cierpieli najbardziej. Przed miesiącem gościła w Château Rose lady Odettę Parkinson, która podzieliła się z nią swymi pięknymi planami aukcji dzieł sztuki mody. Świadomość, że dołączyła do nich także Cressida, napełniała ją dodatkową dumą, czego Evandra nie zamierzała ukrywać, uśmiechając się szeroko do lady Fawley.
- Cieszę się, że zorganizowana przez was zbiórka żywności okazała się być sukcesem. Każdy datek się liczy, droga Cressido, bez względu na skalę wydarzenia - oświadczyła ze spokojem, nie chcąc by przyjaciółka zaniechała swoich działań przez wzgląd na charakteryzującą ją niepewność. Słysząc, że dopytuje o komplikacje, jakie przytrafiły im się w Londynie, uśmiech półwili nieco pobladł i westchnęła cicho. - Zgadza się, niestety nie wszyscy potrafią docenić ofiarowaną pomoc - stwierdziła z nutą niezadowolenia w głosie. - Sądzę jednak, że nie stało się to wyłącznie z powodu złośliwości. Człowiek w obliczu głodu oraz strachu staje się bezbronny. Umysły tracą na sile, a rozróżnianie dobra oraz zła przychodzi z coraz większym trudem. Napawa mnie to dogłębnym smutkiem, lecz wielu zwyczajnie postradało zmysły. - Na myśl nasunął jej się Francis, który ze względu na rodową przypadłość okazał się być bardziej podatny na okrutne głosy buntowników. Gdyby nie oni, nadal by żył. - Wzmogła się panika, lecz na miejscu były już odpowiednie służby, które pilnowały porządku - starała się pocieszyć Cressidę, nie przytaczając żadnych szczegółów, które mogłyby wzburzyć i zaszkodzić dziewczątku, zwłaszcza w jej obecnym stanie. Propaganda przynosiła zamierzony skutek wyłącznie w momencie, w którym powtarzana była dostatecznie często, by stać się prawdą. Sama Evandra przekonana była co do jej prawdziwości, samej będąc świadkiem brutalnego zachowania mugolskich zwolenników. - Stale brakuje żywności oraz ciepłych ubrań. Zima chyli się ku końcowi, lecz dobrze wiemy, że na wyspach bez dachu nad głową jest bardzo trudno. Potrzebujemy nadal zbierać fundusze, jednocześnie sprawdzając z mieszkańcami hrabstw, czego im brak. Poza tym wspierać dobrym, ciepłym słowem. - Na powrót uniosła kąciki ust w uśmiechu, spoglądając na młodą, zatroskaną kobietę. - W rzeczywistości, w której jedyne, z czym mają do czynienia, to zimno, głód oraz utrata bliskich, potrzeba tych, którzy podnoszą na duchu. Tych, którzy ujmując dłoń i otaczając ramieniem, pomogą uwierzyć, że przed nami czeka piękna przyszłość dla czarodziejskiego społeczeństwa, w którym pozbawieni strachu ludzie będą mogli wieść szczęśliwe życie ze swoimi bliskimi. Będąc dumni z tego, kim są, kultywując czarodziejskie tradycje. - Do tego właśnie dążyła, do przyszłości, w której będzie mogła powiedzieć swoim dzieciom, że świat stoi przed nimi otworem, że nie muszą się już przed nikim ukrywać w obawie przed płonącym stosem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cressida rzeczywiście była delikatnym kwiatem od zawsze zamkniętym pod kloszem. Najpierw ochronny klosz roztoczyli nad nią rodzice, później mąż, chroniąc ją przed wszystkim, co mogłoby być dla niej traumatyczne. Jej życiowe problemy zapewne były błahe w porównaniu z tym, z czym mierzyli się jej nieszlachetni rówieśnicy. Obecnie miała po prostu być żoną i matką, inne sprawy były ściągane z jej wątłych barków i często o wielu rzeczach nawet jej nie mówiono, przez co żyła w pewnym oderwaniu od rzeczywistości, od realiów wojny, natomiast za młodu jej największą troską i niepokojem było to, że pan ojciec poświęcał jej mniej uwagi niż jej rodzeństwu. Od zawsze miała wyjątkowo wrażliwą i delikatną naturę, może dlatego miała w sobie tak wiele dobroci i empatii.
- Byłoby cudownie, gdyby naszym dzieciom udało się zaprzyjaźnić jeszcze przed wyruszeniem do szkoły – odezwała się z rozmarzeniem, szczerze pragnąc dla Juliusa i Portii wszystkiego co najlepsze, i jak każda matka chciała, żeby jej dzieci były szczęśliwe, a także lubiane. W przeciwieństwie do Evandry jej instynkt macierzyński od początku był silnie rozwinięty; Cressida od zawsze pragnęła bowiem spełniać się jako żona i matka, więc narodziny dzieci były dla niej najwspanialszą rzeczą w życiu. Pewnych ram swojego stanu społecznego nie naruszała jednak nawet ona, i tym sposobem niewdzięczne prozaiczne czynności takie jak karmienie czy przewijanie wykonywała opiekunka, podczas gdy Cressie od początku macierzyństwa mogła cieszyć się tym, co w byciu matką najpiękniejsze. – Gdy następnym razem odwiedzę waszą posiadłość, bardzo chętnie poznam twojego syna. Z pewnością jest uroczym malcem. – W to nie wątpiła, zwłaszcza biorąc pod uwagę urodę Evandry. Poza tym zawsze istniała szansa, że Evan oraz jej bliźnięta odnajdą z czasem wspólny język i pasje, i naprawdę zostaną przyjaciółmi. – Julius i Portia początkiem marca skończyli dwa latka, przez ostatnie miesiące naprawdę wyrośli. I wszędzie ich pełno, zwłaszcza Juliusa, bo Portia jest spokojnym, cichym i nieśmiałym dzieckiem. Przy Juliusie trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo jest bardzo ciekawy otaczającego go świata. – Najwyraźniej już od samych początków życia jej dzieci wpisywały się w schematy przyrodzone płciom, a może to kwestia tego, że jej syn odziedziczył charakter po jej mężu, a córka po niej? Cressida jako dziecko także była bardzo cicha, lękliwa i nieśmiała. Zresztą pozostała taka i później. W tej chwili największą zagadką było jednak to, jakie będzie dziecko, które nosiła pod sercem. Czy będzie jak Julius, czy raczej jak Portia? Czy może będzie stanowiło połączenie cech bliźniąt? Za parę miesięcy miało pojawić się na świecie, a Cressie, mimo zmartwień o to jak to będzie, nie mogła się już tego doczekać. Często gładziła się po brzuchu, nuciła do maleństwa i snuła rozmyślania o tym, jakie ono będzie. Cieszył ją też entuzjazm w głosie Evandry, świadczący o tym, że była szczęśliwa w roli matki Evana i odnajdywała się w tej roli coraz lepiej. Najwyraźniej niektóre kobiety potrzebowały trochę czasu. Cieszyło ją to, że Evandra już tak nie dystansuje się mówiąc o synu, jak miało to miejsce kiedyś. Jej uśmiech wydawał się jak najbardziej szczery.
- Pewne rzeczy mnie martwią, nie dzieje się chyba najlepiej, skoro nawet na naszych stołach brakuje wielu niegdyś oczywistych produktów, ale w porównaniu z ubogą ludnością Kumbrii, z którą spotkałam się w grudniu, i tak nie mamy na co narzekać. Najważniejsze żeby nasze dzieci miały to, co potrzebne do prawidłowego rozwoju, a skrzaty i tak bardzo się starają, żeby wszystko było smaczne i pożywne – odezwała się; ona była w stanie przetrwać bez niektórych wyszukanych potraw, bardziej martwiło ją to, czy jej dzieci będą mogły się odpowiednio rozwijać, skoro potrawy nie były tak różnorodne jak jeszcze kilka miesięcy temu, ale przynajmniej nie groził im głód. Sama czasem była skłonna zrezygnować z jakiegoś smakołyku, żeby pozostawić go dzieciom. Pozostawało liczyć na to, że wraz z nadejściem wiosny i lata sytuacja z dostępnością produktów się unormuje, i że unormuje się także sytuacja społeczna. Cressida naprawdę by tego chciała, żeby wszystko wróciło do normalności, i żeby nie musiała się już bać zakusów promugolskiej tłuszczy. Nawet to, że wielu magicznym rodzinom brakowało jedzenia, było przecież winą właśnie ich, promugolskich, którym zachciało się buntów i wywracania ustalonego ładu do góry nogami w imię niedorzecznej idei równości. Cressie nie znała prawdziwego obrazu wydarzeń, ale wierzyła w tłoczoną do jej głowy propagandę, powtarzaną na tyle długo, że faktycznie stała się prawdą. Zwłaszcza dla osóbki tak naiwnej jak ona, pragnącej wierzyć w to, że jej rodzina, bliscy i otoczenie to ci dobrzy. – Naprawdę się cieszę że nadchodzi wiosna. Przyniesie ulgę nie tylko od przenikliwego zimna i śniegu, ale i ziemia zacznie wkrótce rodzić swe owoce, dzięki czemu naszym poddanym na pewno będzie się żyło lepiej. Ale wtedy, w zimie, wiedziałam, że potrzebują naszej pomocy. – Wdzięczność na twarzach tamtych ludzi pokazywała jej wtedy, że czyniła słusznie. Jako kobiecie nie wypadało jej wchodzić w męskie role, ale okazywanie serca i empatii potrzebującym było przecież bardzo kobiece. Niczego zresztą nie uczyniła wbrew woli mężczyzn z rodu. Oni widzieli i wiedzieli więcej niż naiwne dziewczątko, zdawali sobie sprawę, jak ważne jest dbanie o wizerunek rodu w oczach poddanych. – To przykre, że nie wszyscy potrafili docenić wasze starania, ale dobrze, że sytuację udało się opanować. Może już niedługo nasz magiczny świat sam rozkwitnie na tyle, że tego typu zbiórki przestaną być konieczne? – zastanowiła się, rozmarzając się nad wizją harmonijnego i szczęśliwego czarodziejskiego społeczeństwa, które nie będzie musiało żyć w niepewności i lęku. Kiedyś przecież było normalnym i oczywistym to, że choć statusy społeczne były zróżnicowane, każdy miał dostęp do żywności i innych niezbędnych rzeczy. Jednak dopóki zwolennicy zrównania czarodziejów i mugoli będą mącić, dobrzy i uczciwi czarodzieje będą cierpieć, a szlachetne rody będą musiały dzielić się swą dobrocią i wspaniałomyślnością z poddanymi. – Pomyślałam sobie, choć nie wiem czy to dobra myśl… Może mogłabym użyczyć kilka swych obrazów na jakąś charytatywną aukcję, z której dochód można by przeznaczyć na potrzebujące wdowy i sieroty? – Do tego także zainspirował ją jesienny koncert Prim. A skoro potrafiła coś tworzyć, to czemu jej obrazy miałyby nie przyczynić się do jakiegoś większego dobra? Była ciekawa co myśli o tym Evandra. Jej słowa działały na dziewczątko pozytywnie i kojąco, pozwalając wierzyć w dobrą przyszłość.
- Byłoby cudownie, gdyby naszym dzieciom udało się zaprzyjaźnić jeszcze przed wyruszeniem do szkoły – odezwała się z rozmarzeniem, szczerze pragnąc dla Juliusa i Portii wszystkiego co najlepsze, i jak każda matka chciała, żeby jej dzieci były szczęśliwe, a także lubiane. W przeciwieństwie do Evandry jej instynkt macierzyński od początku był silnie rozwinięty; Cressida od zawsze pragnęła bowiem spełniać się jako żona i matka, więc narodziny dzieci były dla niej najwspanialszą rzeczą w życiu. Pewnych ram swojego stanu społecznego nie naruszała jednak nawet ona, i tym sposobem niewdzięczne prozaiczne czynności takie jak karmienie czy przewijanie wykonywała opiekunka, podczas gdy Cressie od początku macierzyństwa mogła cieszyć się tym, co w byciu matką najpiękniejsze. – Gdy następnym razem odwiedzę waszą posiadłość, bardzo chętnie poznam twojego syna. Z pewnością jest uroczym malcem. – W to nie wątpiła, zwłaszcza biorąc pod uwagę urodę Evandry. Poza tym zawsze istniała szansa, że Evan oraz jej bliźnięta odnajdą z czasem wspólny język i pasje, i naprawdę zostaną przyjaciółmi. – Julius i Portia początkiem marca skończyli dwa latka, przez ostatnie miesiące naprawdę wyrośli. I wszędzie ich pełno, zwłaszcza Juliusa, bo Portia jest spokojnym, cichym i nieśmiałym dzieckiem. Przy Juliusie trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo jest bardzo ciekawy otaczającego go świata. – Najwyraźniej już od samych początków życia jej dzieci wpisywały się w schematy przyrodzone płciom, a może to kwestia tego, że jej syn odziedziczył charakter po jej mężu, a córka po niej? Cressida jako dziecko także była bardzo cicha, lękliwa i nieśmiała. Zresztą pozostała taka i później. W tej chwili największą zagadką było jednak to, jakie będzie dziecko, które nosiła pod sercem. Czy będzie jak Julius, czy raczej jak Portia? Czy może będzie stanowiło połączenie cech bliźniąt? Za parę miesięcy miało pojawić się na świecie, a Cressie, mimo zmartwień o to jak to będzie, nie mogła się już tego doczekać. Często gładziła się po brzuchu, nuciła do maleństwa i snuła rozmyślania o tym, jakie ono będzie. Cieszył ją też entuzjazm w głosie Evandry, świadczący o tym, że była szczęśliwa w roli matki Evana i odnajdywała się w tej roli coraz lepiej. Najwyraźniej niektóre kobiety potrzebowały trochę czasu. Cieszyło ją to, że Evandra już tak nie dystansuje się mówiąc o synu, jak miało to miejsce kiedyś. Jej uśmiech wydawał się jak najbardziej szczery.
- Pewne rzeczy mnie martwią, nie dzieje się chyba najlepiej, skoro nawet na naszych stołach brakuje wielu niegdyś oczywistych produktów, ale w porównaniu z ubogą ludnością Kumbrii, z którą spotkałam się w grudniu, i tak nie mamy na co narzekać. Najważniejsze żeby nasze dzieci miały to, co potrzebne do prawidłowego rozwoju, a skrzaty i tak bardzo się starają, żeby wszystko było smaczne i pożywne – odezwała się; ona była w stanie przetrwać bez niektórych wyszukanych potraw, bardziej martwiło ją to, czy jej dzieci będą mogły się odpowiednio rozwijać, skoro potrawy nie były tak różnorodne jak jeszcze kilka miesięcy temu, ale przynajmniej nie groził im głód. Sama czasem była skłonna zrezygnować z jakiegoś smakołyku, żeby pozostawić go dzieciom. Pozostawało liczyć na to, że wraz z nadejściem wiosny i lata sytuacja z dostępnością produktów się unormuje, i że unormuje się także sytuacja społeczna. Cressida naprawdę by tego chciała, żeby wszystko wróciło do normalności, i żeby nie musiała się już bać zakusów promugolskiej tłuszczy. Nawet to, że wielu magicznym rodzinom brakowało jedzenia, było przecież winą właśnie ich, promugolskich, którym zachciało się buntów i wywracania ustalonego ładu do góry nogami w imię niedorzecznej idei równości. Cressie nie znała prawdziwego obrazu wydarzeń, ale wierzyła w tłoczoną do jej głowy propagandę, powtarzaną na tyle długo, że faktycznie stała się prawdą. Zwłaszcza dla osóbki tak naiwnej jak ona, pragnącej wierzyć w to, że jej rodzina, bliscy i otoczenie to ci dobrzy. – Naprawdę się cieszę że nadchodzi wiosna. Przyniesie ulgę nie tylko od przenikliwego zimna i śniegu, ale i ziemia zacznie wkrótce rodzić swe owoce, dzięki czemu naszym poddanym na pewno będzie się żyło lepiej. Ale wtedy, w zimie, wiedziałam, że potrzebują naszej pomocy. – Wdzięczność na twarzach tamtych ludzi pokazywała jej wtedy, że czyniła słusznie. Jako kobiecie nie wypadało jej wchodzić w męskie role, ale okazywanie serca i empatii potrzebującym było przecież bardzo kobiece. Niczego zresztą nie uczyniła wbrew woli mężczyzn z rodu. Oni widzieli i wiedzieli więcej niż naiwne dziewczątko, zdawali sobie sprawę, jak ważne jest dbanie o wizerunek rodu w oczach poddanych. – To przykre, że nie wszyscy potrafili docenić wasze starania, ale dobrze, że sytuację udało się opanować. Może już niedługo nasz magiczny świat sam rozkwitnie na tyle, że tego typu zbiórki przestaną być konieczne? – zastanowiła się, rozmarzając się nad wizją harmonijnego i szczęśliwego czarodziejskiego społeczeństwa, które nie będzie musiało żyć w niepewności i lęku. Kiedyś przecież było normalnym i oczywistym to, że choć statusy społeczne były zróżnicowane, każdy miał dostęp do żywności i innych niezbędnych rzeczy. Jednak dopóki zwolennicy zrównania czarodziejów i mugoli będą mącić, dobrzy i uczciwi czarodzieje będą cierpieć, a szlachetne rody będą musiały dzielić się swą dobrocią i wspaniałomyślnością z poddanymi. – Pomyślałam sobie, choć nie wiem czy to dobra myśl… Może mogłabym użyczyć kilka swych obrazów na jakąś charytatywną aukcję, z której dochód można by przeznaczyć na potrzebujące wdowy i sieroty? – Do tego także zainspirował ją jesienny koncert Prim. A skoro potrafiła coś tworzyć, to czemu jej obrazy miałyby nie przyczynić się do jakiegoś większego dobra? Była ciekawa co myśli o tym Evandra. Jej słowa działały na dziewczątko pozytywnie i kojąco, pozwalając wierzyć w dobrą przyszłość.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
To Cressida jako pierwsza mogła wychwycić, że coś było nie tak, choć początkowo zmiana w panującej w ogrodach atmosferze była subtelna – uwidaczniając się w ciszy, pozornie bez żadnego powodu zastępującej naturalne odgłosy natury: szmer wody w marmurowych fontannach, szelest poruszanych wiosennym wiatrem liści i nieśmiały śpiew budzących się do życia ptaków, stworzeń dla lady Fawley wyjątkowo bliskich, których głosy zamilkły nagle, jak gdyby zaalarmowane pojawieniem się niebezpieczeństwa. Wypełniająca przestrzeń pustka była na tyle nienaturalna i niecodzienna, że Cressida poczuła w klatce piersiowej silne ukłucie niepokoju – a sekundę później niepewność ogarnęła również Evandrę, gdy do uszu obu arystokratek dotarły słowa, ciche, szeptane jakby gdzieś obok – przez niewidzialne istoty otaczające je ze wszystkich stron, zdające się kryć w żywopłotach i przystrzyżonych starannie krzewach, pomiędzy kwiatami i pod topniejącą, śnieżną pokrywą. Żadna z was nie rozumiała, o czym mówiły głosy – brzmiały obco, jak inkantacje nieznanych wam zaklęć lub słowa wierszy ułożonych w starożytnym języku, dzisiaj już zapomnianym, należącym do przeszłości. Podmuch chłodnego wiatru poruszył liśćmi posadzonych w ogrodach krzewów, spod których zaczęła wydobywać się ni to mgła, ni to cień; niematerialna substancja zdawała się wysysać światło z przestrzeni, sprawiając, że dookoła zrobiło się ciemniej – a choć słońce wciąż stało wysoko na niebie, to wydawało się zamglone, słabsze, schowane za niewidzialną barierą.
A później – widziałyście to dokładnie – spomiędzy jednego z żywopłotów wysunął się inny cień, większy, prawie materialny, kształtem przypominający ptaka – ale był to najdziwniejszy i najbardziej przerażający ptak, jakiego którakolwiek z was widziała; przysiadłszy na krzewie, wyglądał jak niski, kościsty człowiek, z nienaturalnie długimi i chudymi kończynami, zgarbiony jak do skoku; z jego wygiętych w łuk pleców wyrastały nietoperze skrzydła, a w bezkształtnej czaszce ziały wypełnione czernią oczodoły, czarniejsze niż noc – które zwróciły się w waszym kierunku, sprawiając, że ogarnęło was nienaturalne zimno, chłód tak dotkliwy, jak gdyby znów ostrymi szponami otoczyła was zima. Cień rozłożył skrzydła, nie poderwał się jednak jeszcze do lotu – na czworakach spełzając z żywopłotu i zeskakując na alejkę, zagradzając wam tym samym drogę. Spoglądając w jego kierunku, Evandra poczuła nagłą słabość; serce zamknięte w klatce piersiowej przyspieszyło, bijąc tak szybko, jak gdyby chciało wyrwać się na wolność, a z nosa pociekła strużka gęstej krwi, barwiąc jasną skórę półwili szkarłatem. Przerażająca istota ruszyła ku wam, mimo pewnej niezgrabności poruszając się zbyt szybko, by pozwolić wam na ucieczkę, zresztą – obie miałyście wrażenie, że nogi wrosły wam w podłoże, że ciała sparaliżował strach; a im bliżej znajdował się cień, tym głośniej w waszych głowach brzmiały szepty, tym bliżej utraty przytomności była Evandra, tym więcej ciemnych plam przysłaniało jej pole widzenia. Widziała jednak – widziałyście obie – jak w pewnym momencie czarne ślepia przesunęły się niżej, zatrzymując się na dłoni półwili, na której połyskiwał pierścionek zaręczynowy i ślubna obrączka; stwór znieruchomiał, na ciągnącą się w nieskończoność sekundę czas zdawał się zatrzymać – po czym nietoperze skrzydła rozłożyły się szeroko, a sama istota poderwała się w powietrze, wznosząc się wyżej, na moment niemal zupełnie przysłaniając światło. Jej śladem podążyły dwie kolejne, mniejsze, również wysuwając się spomiędzy roślinności – po czym cała trójka pomknęła na południe, ze sobą zabierając szepty, ciemność i słabość, pozostawiając jednak lepkie wspomnienie oraz idący za nim niepokój.
Data wątku zostaje zmieniona na 17 marca.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
A później – widziałyście to dokładnie – spomiędzy jednego z żywopłotów wysunął się inny cień, większy, prawie materialny, kształtem przypominający ptaka – ale był to najdziwniejszy i najbardziej przerażający ptak, jakiego którakolwiek z was widziała; przysiadłszy na krzewie, wyglądał jak niski, kościsty człowiek, z nienaturalnie długimi i chudymi kończynami, zgarbiony jak do skoku; z jego wygiętych w łuk pleców wyrastały nietoperze skrzydła, a w bezkształtnej czaszce ziały wypełnione czernią oczodoły, czarniejsze niż noc – które zwróciły się w waszym kierunku, sprawiając, że ogarnęło was nienaturalne zimno, chłód tak dotkliwy, jak gdyby znów ostrymi szponami otoczyła was zima. Cień rozłożył skrzydła, nie poderwał się jednak jeszcze do lotu – na czworakach spełzając z żywopłotu i zeskakując na alejkę, zagradzając wam tym samym drogę. Spoglądając w jego kierunku, Evandra poczuła nagłą słabość; serce zamknięte w klatce piersiowej przyspieszyło, bijąc tak szybko, jak gdyby chciało wyrwać się na wolność, a z nosa pociekła strużka gęstej krwi, barwiąc jasną skórę półwili szkarłatem. Przerażająca istota ruszyła ku wam, mimo pewnej niezgrabności poruszając się zbyt szybko, by pozwolić wam na ucieczkę, zresztą – obie miałyście wrażenie, że nogi wrosły wam w podłoże, że ciała sparaliżował strach; a im bliżej znajdował się cień, tym głośniej w waszych głowach brzmiały szepty, tym bliżej utraty przytomności była Evandra, tym więcej ciemnych plam przysłaniało jej pole widzenia. Widziała jednak – widziałyście obie – jak w pewnym momencie czarne ślepia przesunęły się niżej, zatrzymując się na dłoni półwili, na której połyskiwał pierścionek zaręczynowy i ślubna obrączka; stwór znieruchomiał, na ciągnącą się w nieskończoność sekundę czas zdawał się zatrzymać – po czym nietoperze skrzydła rozłożyły się szeroko, a sama istota poderwała się w powietrze, wznosząc się wyżej, na moment niemal zupełnie przysłaniając światło. Jej śladem podążyły dwie kolejne, mniejsze, również wysuwając się spomiędzy roślinności – po czym cała trójka pomknęła na południe, ze sobą zabierając szepty, ciemność i słabość, pozostawiając jednak lepkie wspomnienie oraz idący za nim niepokój.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ogrody
Szybka odpowiedź