Gabinet Elidora Parkinson
AutorWiadomość
Gabinet Elidora Parkinson
Średniej wielkości pomieszczenie, zaadaptowane na gabinet dla lorda Elidora Parkinson. Kiedyś mężczyzna spędzał w nim mnóstwo czasu, lecz ostatnimi czasy oddał go do użytku swojej córce - Elisabeth.
Pomimo jasnych ścian, pokój zawsze jest spowity w półmroku za sprawą długich, białych kotar, zasłaniających okna. Na środku pomieszczenia stoi dość dużych rozmiarów hebanowe biurko, na którym zazwyczaj spoczywa pojedynczy niezapisany pergamin bądź pióro. Po jego obu stronach znajdują się półki pełne książek, w głównej mierze stare tomy wypełnione historią. W wystroju brak, typowej dla Parkinsonów, przesady - nie znajdzie się w nim drobnych ozdóbek, wazonów z kwiatami i innych tym podobnych rzeczy. A jednak gabinet nie sprawia wrażenie niezwykle surowego, za sprawą trwałych elementów wyposażenia. Naprzeciw biurka powieszone zostało ogromne lustro, którego złota rama zachwyca dbałością o najmniejsze detale. Uważniejsze oko dostrzeże w niej delikatny motyw kwiatów przywodzących na myśl słońce i drobnych listków. Podobne zdobienia mają kandelabry bądź pojedyncze świeczniki. Oprócz tego pod lustrem ustawiono kanapę oraz dwa fotele, obite w materiał zdobiony różami, podobnie jak fotel stojący przy samym biurku.
Pomimo jasnych ścian, pokój zawsze jest spowity w półmroku za sprawą długich, białych kotar, zasłaniających okna. Na środku pomieszczenia stoi dość dużych rozmiarów hebanowe biurko, na którym zazwyczaj spoczywa pojedynczy niezapisany pergamin bądź pióro. Po jego obu stronach znajdują się półki pełne książek, w głównej mierze stare tomy wypełnione historią. W wystroju brak, typowej dla Parkinsonów, przesady - nie znajdzie się w nim drobnych ozdóbek, wazonów z kwiatami i innych tym podobnych rzeczy. A jednak gabinet nie sprawia wrażenie niezwykle surowego, za sprawą trwałych elementów wyposażenia. Naprzeciw biurka powieszone zostało ogromne lustro, którego złota rama zachwyca dbałością o najmniejsze detale. Uważniejsze oko dostrzeże w niej delikatny motyw kwiatów przywodzących na myśl słońce i drobnych listków. Podobne zdobienia mają kandelabry bądź pojedyncze świeczniki. Oprócz tego pod lustrem ustawiono kanapę oraz dwa fotele, obite w materiał zdobiony różami, podobnie jak fotel stojący przy samym biurku.
| 5 czerwca
Wkraczając w progi posiadłości Parkinsonów, Deirdre ogarnęło przedziwne wrażenie pętli, skonkretyzowanego deja vu, obejmującego swym zasięgiem zarówno otoczenie, jak i jej własne myśli. Szła szerokimi korytarzami, ozdobionymi najdroższymi materiałami, rzeźbami, arrasami - dziedzictwo rodu dawało o sobie znać w dopracowanych szczegółach - a w środku czuła spokój, pewność, co do widniejącej na horyzoncie rozmowy. Nie po raz pierwszy zamierzała przynieść zdolnemu czarodziejowi dobrą nowinę, całkowicie zmieniając dotychczasowe życie. Wiedziała, z jak wielkim ryzykiem wiąże się absolutne zaufanie, znała umocnione granice hierarchii Rycerzy Walpurgii, przysłużyła się Czarnemu Panu, mogąc przedstawić wybranemu rekrutowi skomplikowane spektrum idei, szemrzącej cicho w sercu godnych, konserwatywnych, odważnych. Nie była jednak stuprocentowo pewna zaangażowania Elisabeth. Kojarzyła ją z przeszłości, poznała ją jako odpowiedzialną i zdolną urzędniczkę, wypełniającą dokładnie swe ministerialne obowiązki; kobietę zdecydowaną i pewną siebie. Lecz czy charakter mógł równoważyć przeszkody, płynące ze szlachetnego powodzenia? Parkinson powinna niedługo wyjść za mąż, w oczach nestorów zapewne uchodząc już za starą pannę; powinna powić dzieci, powinna godnie reprezentować jeden z najpiękniejszych rodów, powinna okazać posłuszeństwo przyszłemu mężowi. Powinna, powinna, powinna - a wśród Rycerzy Walpurgii mogli znaleźć się tylko ci, których najwyższym celem była służba tylko jednemu Panu. Szeregi Jego popleczników potrzebowały kobiet mądrych i zdolnych, co do tego Deirdre nie miała najmniejszych wątpliwości, jednakże ciągle nie była w pełni przekonana. Mimo to zamierzała dać Elisabeth szansę, pozwolić jej udowodnić swą wartość, wysłuchać myśli oraz zaciekawienia, nurtującego ją na tyle, by zwrócić się o pomoc do Rosiera. Przekazującego lady Parkinson swojej protegowanej; w pierwszej chwili uznała to za wyraz rozleniwienia, obrzucenia jej niezbyt znaczącymi zadaniami, lecz szybko zmądrzała. Ufał jej, pozwalał podejmować własne decyzje, wierzył w zdrowy osąd - i nie zamierzała go zawieść.
Skrzat w końcu doprowadził ją do pomieszczenia, w którym miała przyjąć ją lady Parkinson. Deirdre zapukała i przekroczyła próg tuż po otrzymaniu zaproszenia. Nie rozglądała się dookoła, nie dygała ani nie rozpoczynała rozmowy od wyrazów radości z ujrzenia się po raz pierwszy od dwóch lat - kiwnęła tylko głową w stronę brunetki, zsuwając z ramion zimowy płaszcz, lśniący od roztapiających się powoli drobinek śniegu. Przewiesiła go przez ramię kanapy, ustawionej przed rozpalonym kominkiem, po czym zajęła miejsce na jednym z foteli - nie zamierzała zasiadać przed dębowym biurkiem niczym petentka, rolę poniekąd się odwróciły i to ona miała wysłuchać przemyśleń Elisabeth, oceniając jej przydatność. Brzmiało to oschle, beznamiętnie, surowo - i tak też wyglądały myśli Deirdre. Chciała ujrzeć w Parkinson sojuszniczkę, lecz musiała być pewna: Tristan nie wybaczał potknięć, a tajemnica, którą miała poznać Elisa, należała do tych najpoważniejszych. Poprawiła rękawy szaty, wysunęła włosy zza wysokiego kołnierza, pozwalając opaść im, nieco wilgotnym, na ramiona - i podniosła wzrok na zasiadającą naprzeciwko niej kobietę, posyłając jej wyczekujące, choć w pełni uprzejme spojrzenie. Nie poganiała jej do wyjawienia szarpiących ją wątpliwości, cierpliwie oczekując werbalizacji myśli, które nakłoniły Parkinson do szukania odpowiedzi. Zamierzała ich jej udzielić, najpierw chcąc jednak poznać poglądy i motywacje, usłyszeć melodię siły i sprawiedliwości, grającej w duszy Elisabeth, zobaczyć siłę, która była niezbędna, by przysłużyć się sprawie.
Wkraczając w progi posiadłości Parkinsonów, Deirdre ogarnęło przedziwne wrażenie pętli, skonkretyzowanego deja vu, obejmującego swym zasięgiem zarówno otoczenie, jak i jej własne myśli. Szła szerokimi korytarzami, ozdobionymi najdroższymi materiałami, rzeźbami, arrasami - dziedzictwo rodu dawało o sobie znać w dopracowanych szczegółach - a w środku czuła spokój, pewność, co do widniejącej na horyzoncie rozmowy. Nie po raz pierwszy zamierzała przynieść zdolnemu czarodziejowi dobrą nowinę, całkowicie zmieniając dotychczasowe życie. Wiedziała, z jak wielkim ryzykiem wiąże się absolutne zaufanie, znała umocnione granice hierarchii Rycerzy Walpurgii, przysłużyła się Czarnemu Panu, mogąc przedstawić wybranemu rekrutowi skomplikowane spektrum idei, szemrzącej cicho w sercu godnych, konserwatywnych, odważnych. Nie była jednak stuprocentowo pewna zaangażowania Elisabeth. Kojarzyła ją z przeszłości, poznała ją jako odpowiedzialną i zdolną urzędniczkę, wypełniającą dokładnie swe ministerialne obowiązki; kobietę zdecydowaną i pewną siebie. Lecz czy charakter mógł równoważyć przeszkody, płynące ze szlachetnego powodzenia? Parkinson powinna niedługo wyjść za mąż, w oczach nestorów zapewne uchodząc już za starą pannę; powinna powić dzieci, powinna godnie reprezentować jeden z najpiękniejszych rodów, powinna okazać posłuszeństwo przyszłemu mężowi. Powinna, powinna, powinna - a wśród Rycerzy Walpurgii mogli znaleźć się tylko ci, których najwyższym celem była służba tylko jednemu Panu. Szeregi Jego popleczników potrzebowały kobiet mądrych i zdolnych, co do tego Deirdre nie miała najmniejszych wątpliwości, jednakże ciągle nie była w pełni przekonana. Mimo to zamierzała dać Elisabeth szansę, pozwolić jej udowodnić swą wartość, wysłuchać myśli oraz zaciekawienia, nurtującego ją na tyle, by zwrócić się o pomoc do Rosiera. Przekazującego lady Parkinson swojej protegowanej; w pierwszej chwili uznała to za wyraz rozleniwienia, obrzucenia jej niezbyt znaczącymi zadaniami, lecz szybko zmądrzała. Ufał jej, pozwalał podejmować własne decyzje, wierzył w zdrowy osąd - i nie zamierzała go zawieść.
Skrzat w końcu doprowadził ją do pomieszczenia, w którym miała przyjąć ją lady Parkinson. Deirdre zapukała i przekroczyła próg tuż po otrzymaniu zaproszenia. Nie rozglądała się dookoła, nie dygała ani nie rozpoczynała rozmowy od wyrazów radości z ujrzenia się po raz pierwszy od dwóch lat - kiwnęła tylko głową w stronę brunetki, zsuwając z ramion zimowy płaszcz, lśniący od roztapiających się powoli drobinek śniegu. Przewiesiła go przez ramię kanapy, ustawionej przed rozpalonym kominkiem, po czym zajęła miejsce na jednym z foteli - nie zamierzała zasiadać przed dębowym biurkiem niczym petentka, rolę poniekąd się odwróciły i to ona miała wysłuchać przemyśleń Elisabeth, oceniając jej przydatność. Brzmiało to oschle, beznamiętnie, surowo - i tak też wyglądały myśli Deirdre. Chciała ujrzeć w Parkinson sojuszniczkę, lecz musiała być pewna: Tristan nie wybaczał potknięć, a tajemnica, którą miała poznać Elisa, należała do tych najpoważniejszych. Poprawiła rękawy szaty, wysunęła włosy zza wysokiego kołnierza, pozwalając opaść im, nieco wilgotnym, na ramiona - i podniosła wzrok na zasiadającą naprzeciwko niej kobietę, posyłając jej wyczekujące, choć w pełni uprzejme spojrzenie. Nie poganiała jej do wyjawienia szarpiących ją wątpliwości, cierpliwie oczekując werbalizacji myśli, które nakłoniły Parkinson do szukania odpowiedzi. Zamierzała ich jej udzielić, najpierw chcąc jednak poznać poglądy i motywacje, usłyszeć melodię siły i sprawiedliwości, grającej w duszy Elisabeth, zobaczyć siłę, która była niezbędna, by przysłużyć się sprawie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Od kilku minut trwała bez ruchu przed jedną z półek zapełnioną opasłymi tomiszczami. Patrzyła niewyraźnym wzrokiem na jedną ze starszych ksiąg, opisujących historię świata czarodziejów. Wpatrzona w zniszczony grzbiet dzieła, rozmyślała nad czekającą ją rozmową i wszystkim, co do niej doprowadziło. Przywoływała w myślach obraz znaku, który ostatnimi czasy tak wiele razy pojawił się na niebie; wspominała rozmowę z Tristanem i tą powagę, która przez niego przemawiała; próbowała odtworzyć treść listu, który stał się powodem spotkania, które niedługo miało się zacząć. Wzięła głęboki wdech, splatając palce u dłoni. Stojąc tak, zatopiona pośród wszechogarniającej ciszy, czuła zadziwiający spokój. Miała wrażenie, jakby wynik rozmowy był z góry przesądzony, choć nawet jeszcze do niej nie doszło. Faktem było, iż pragnęła poznać tajemnicę, której Tristan nie chciał jej wyjawić do końca. Podczas rozmowy przedstawił jej same ogólniki, które wystarczyły jednak by do niej przemówić. Słodką była myśl o wytępieniu wszechobecnej zarazy, która coraz swobodniej panoszyła się po świecie. Nienawiść do mugoli towarzyszyła jej od zawsze. Gdy była mała pragnęła, idąc w ślady swojego przodka, posiąść władzę, by móc przywrócić stary porządek. Po to podjęła się stażu w Ministerstwie i poświęcała każdą wolną chwilę, by piąć się na szczyt. Nie wyobrażała sobie, by wynik tej rozmowy miał być dla niej negatywny. Wierzyła w ideę czystości krwi tak mocno i ani razu przez jej myśli nie przebiegła nawet nuta zwątpienia. Była gotowa o nią walczyć, poświęcić się jej. Wszak już wcześniej podporządkowała temu swoje życie, choć nie wyjawiała na głos swoich intencji. Każdy jednak kto ją znał mógłby się domyślić, iż świat, którym ona by rządziła, wyglądałby zupełnie inaczej niż teraz. Los bywał przewrotny, bowiem obecnie nie mogła liczyć na osiągnięcie wyżyn - odeszła z Ministerstwa, dostrzegając wszystkie wady tejże instytucji. Nawet gdyby się dwoiła i troiła, to i tak nie mogła liczyć na spełnienie własnych ambicji w tamtym miejscu. Musiała znaleźć nową drogę dla siebie i prawdopodobnie była tego coraz bliżej.
Podniosła nieco głowę ku górze, słysząc kroki w korytarzu. Poczuła uszczypnięcie podniecenia, które ukryła jednak pod pozorem spokoju. Zacisnęła przy tym dłonie, śledząc w myślach trasę swojego gościa. Gdy zaś usłyszała pukanie, bez wahania zaprosiła kobietę do środka, odwracając się przodem do drzwi. Nie spodziewała się czułych powitań i trajkotu, a i nie poczuła ukłucia żalu z powodu braku tych wszystkich ceregieli. Odpowiedziała skinieniem głowy na tak krótkie i treściwe powitanie, dając kobiecie chwilę na zajęcie jednego z wolnych miejsc. Później sama skierowała się w stronę fotela, siadając na przeciwko Deirdre. Jej wzrok spoczął jednak najpierw na drzwiach, upewniając się ze skrzatka dobrze je domknęła, tym samym postępując według jej poleceń. Tak naprawdę jednak nie musiała się obawiać nieproszonych gości, ponieważ o tej porze duża część rodziny nie była obecna w domu.
W końcu spojrzała na kobietę, skrzętnie układając w głowie wszystko to, co chciała jej przekazać.
- Dziękuję Ci za spotkanie. - zaczęła, próbując tym samym odpowiednio nastroić ton głosu. Chciała, by siedząca naprzeciwko niej kobieta słyszała w nim siłę i pewność. - Jak z pewnością wiesz napisałam do Ciebie list, kierowana przez rosnącą liczbę pytań, które od dłuższego czasu sobie zadawałam, lecz nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Zamiarem moim było, by to Tristan pomógł mi w tej sprawie i w sumie muszę powiedzieć, że to zrobił. A przynajmniej częściowo... - chyba powinna się tego spodziewać. - A jednak usłyszałam od niego wiadomości na tyle zachęcające, że nie tylko moja ciekawość urosła w siłę, ale determinacja by poznać wszystkie odpowiedzi. Ponoć kryje się za nimi możliwość oczyszczenia świata z mugoli, a jest to coś, czego zawsze pragnęłam i do czego starałam się dążyć. - Zrobiła chwilową przerwę, akcentując ostatnie zdanie. - Jeśli więc jest realna możliwość podjęcia walki z mugolami i ich miłośnikami, to jestem gotowa do niej stanąć. Sądzę, iż mam już dosyć bezczynności i przypatrywania się z boku. Nie dbam również o cenę, która za tym wszystkim drzemię - mój kochany kuzyn już mnie o nich uprzedził i w dalszym ciągu nie obawiam się ich. Zaprosiłam cię tutaj, byś dała mi odpowiedzi na moje pytania. Proszę cię zatem, byś mi ich udzieliła.
Podniosła nieco głowę ku górze, słysząc kroki w korytarzu. Poczuła uszczypnięcie podniecenia, które ukryła jednak pod pozorem spokoju. Zacisnęła przy tym dłonie, śledząc w myślach trasę swojego gościa. Gdy zaś usłyszała pukanie, bez wahania zaprosiła kobietę do środka, odwracając się przodem do drzwi. Nie spodziewała się czułych powitań i trajkotu, a i nie poczuła ukłucia żalu z powodu braku tych wszystkich ceregieli. Odpowiedziała skinieniem głowy na tak krótkie i treściwe powitanie, dając kobiecie chwilę na zajęcie jednego z wolnych miejsc. Później sama skierowała się w stronę fotela, siadając na przeciwko Deirdre. Jej wzrok spoczął jednak najpierw na drzwiach, upewniając się ze skrzatka dobrze je domknęła, tym samym postępując według jej poleceń. Tak naprawdę jednak nie musiała się obawiać nieproszonych gości, ponieważ o tej porze duża część rodziny nie była obecna w domu.
W końcu spojrzała na kobietę, skrzętnie układając w głowie wszystko to, co chciała jej przekazać.
- Dziękuję Ci za spotkanie. - zaczęła, próbując tym samym odpowiednio nastroić ton głosu. Chciała, by siedząca naprzeciwko niej kobieta słyszała w nim siłę i pewność. - Jak z pewnością wiesz napisałam do Ciebie list, kierowana przez rosnącą liczbę pytań, które od dłuższego czasu sobie zadawałam, lecz nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Zamiarem moim było, by to Tristan pomógł mi w tej sprawie i w sumie muszę powiedzieć, że to zrobił. A przynajmniej częściowo... - chyba powinna się tego spodziewać. - A jednak usłyszałam od niego wiadomości na tyle zachęcające, że nie tylko moja ciekawość urosła w siłę, ale determinacja by poznać wszystkie odpowiedzi. Ponoć kryje się za nimi możliwość oczyszczenia świata z mugoli, a jest to coś, czego zawsze pragnęłam i do czego starałam się dążyć. - Zrobiła chwilową przerwę, akcentując ostatnie zdanie. - Jeśli więc jest realna możliwość podjęcia walki z mugolami i ich miłośnikami, to jestem gotowa do niej stanąć. Sądzę, iż mam już dosyć bezczynności i przypatrywania się z boku. Nie dbam również o cenę, która za tym wszystkim drzemię - mój kochany kuzyn już mnie o nich uprzedził i w dalszym ciągu nie obawiam się ich. Zaprosiłam cię tutaj, byś dała mi odpowiedzi na moje pytania. Proszę cię zatem, byś mi ich udzieliła.
A little learning is a dangerous thing...
Pomieszczenie, do którego zaprosiła ją Elisabeth, odróżniało się od urządzonej z przepychem posiadłości. Znacznie skromniejsze wnętrze sprawiało wrażenie urządzonego wręcz minimalistycznie, bez zamiaru przytłoczenia gościa nadmiarem złoceń oraz odurzenia go zapachem świeżych kwiatów, ustawionych w porcelanowych wazonach. Pachniało tu starymi księgami i tytoniem, po męsku - a Deirdre była zbyt wyczulona na ten specyficzny aromat lordowskich gabinetów, by ominąć ten szczegół. Spotykały się w pomieszczeniu brata Parkinson, jej kuzyna, krewnego? Zdała sobie sprawę z tego, jak niewiele wie o Elisabeth, o jej życiu poza murami Ministerstwa Magii. Z pewnością nie stanęła na ślubnym kobiercu, usłyszałaby o szczęśliwym zamążpójściu szlachcianki; zresztą, dłoni Parkinson nie zdobił żaden pierścień z oszałamiająco wielkim kamieniem. Dostrzegła to od razu, dyskretnie przesuwając po brunetce wzrokiem, chcąc dostrzec zmiany, rysy na wizerunku, który zapamiętała. Nie znalazła jednak nic takiego, kobieta nie zmieniła się praktycznie wcale, pozostając zdystansowaną, skupioną i - jak na cechy wystawnego, nieco ekstrawertycznego w emanowaniu pięknem, rodu - skromną. Komplementowanie Elisy nie znajdowało się w jej dzisiejszych planach, miała spojrzeć na nią na nowo, obiektywnie, oceniając. Tak, jak nigdy nie powinna spoglądać prostytutka - na lady konserwatywnego rodu. Rycerze Walpurgii pozwalali sięgać w rejony, które do niedawna pozostawały dla niej zamknięte, nie czuła jednak złośliwej satysfakcji, jedynie wyczekujący spokój. Stanęła przed obliczem Czarnego Pana nie z powodu tęsknoty za potęgą, te otrzymała dzięki Jego łasce, naukom najwierniejszego Mu Śmierciożercy i własnej nieustępliwości - chciała oddać swoje życie czarnej magii i idei, jaką głosił wszechmocny czarnoksiężnik. Czy i w Parkinson tliło się podobne pragnienie oddania?
Podziękowania przyjęła w milczeniu, skupiona na dalszych słowach, wypowiadanych przez brunetkę. Pewnych, konkretnych, przedstawiała tę samą historię, jaką Deirdre usłyszała już od Tristana. Uśmiechnęła się uprzejmie na wspomnienie kochanego kuzyna, nie do końca wiedząc, czy brunetka używała tego określenia kpiąco. Nieważne, prywatne sprawy zostawiła za drzwiami posiadłości, brała pod uwagę tylko fakt zaufania Rosiera, nie odmawiającego Parkinsonównie prawdy, postanawiającego odesłać ją do drugiej instancji. Gdy Elisabeth skończyła mówić, Tsagairt milczała jeszcze dłuższą chwilę, wygodnie opierając głowę o zagłówek fotela, dłonie kładąc na krańcach podłokietników. Swobodna, spokojna, z spojrzeniem czarnych źrenic i tęczówek wbitym w twarz rozmówczyni niemalże bez mrugnięcia.
- A więc pytaj - odparła powoli, przeciągając głoski, które jednak przyśpieszyły wraz z następnymi słowami. - Wiedz jednak, że z informacjami, które uzyskasz, wiąże się wielka odpowiedzialność. Będziesz musiała zachować je w sekrecie - przed swoimi bliskimi, rodziną, przyjaciółmi, przed nestorem. Przed przyszłym mężem. Przed wszystkimi, którzy nie będą ich godni - kontynuowała z stalową pewnością, z prawdziwą przestrogą. Czy wiesz, na co się piszesz, Elisabeth? - Jakie są twoje najbliższe plany? Narzeczeństwo, urodzenie dziedzica? Jakie poglądy wyznają twoi najbliżsi? Jesteś arystokratką, bystrą i odważną, co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości, jednak lady stworzone są do wypełniania pewnych obowiązków wobec rodu - a nie do uczestniczenia w służbie idei, niosącej ze sobą wielkie ryzyko - dodała tylko pozornie ostro: chciała ją sprawdzić, wybić z stuprocentowej pewności siebie, skupić się na negatywach zanim roztoczy przed nią wizję prawdziwie sprawiedliwego świata. Przekonaj mnie, Elisabeth. Sądziła, że Parkinson wie, na co się pisze, że jej ciekawość jest prawdziwa i przemyślana, że w sercu czai się chęć pomocy z wprowadzeniem nowego porządku - i widziała ją jako oddaną sojuszniczkę, mogącą wiele zdziałać dzięki pracy w Ministerstwie oraz rodowym koneksjom. Poza tym pozostawała jednak damą, poddaną mężowi oraz najbliższym, którzy zapewne widzieli ją w innej roli. Parkinsonowie byli rodem konserwatywnym, zapowiadane w kuluarach narzeczeństwo Victorii i lorda Blacka zbliżało rodziny silniejszymi więzami, lecz kobiety dalej znajdowały się na słabszej pozycji a Elisa będzie musiała okazać posłuszeństwo mężowi. Szlachcianki nie przyniosły Rycerzom nic dobrego, najlepszym - najgorszym - przykładem była Isolde, słodka Isolde, porywająca się na coś, co przyczyniło się do jej śmierci. Czy Elisabeth opłakiwała daleką, arystokratyczną krewną, zamordowaną za popełnione błędy i nadużycie zaufania Czarnego Pana? Zamilkła, oczekując odpowiedzi.
Podziękowania przyjęła w milczeniu, skupiona na dalszych słowach, wypowiadanych przez brunetkę. Pewnych, konkretnych, przedstawiała tę samą historię, jaką Deirdre usłyszała już od Tristana. Uśmiechnęła się uprzejmie na wspomnienie kochanego kuzyna, nie do końca wiedząc, czy brunetka używała tego określenia kpiąco. Nieważne, prywatne sprawy zostawiła za drzwiami posiadłości, brała pod uwagę tylko fakt zaufania Rosiera, nie odmawiającego Parkinsonównie prawdy, postanawiającego odesłać ją do drugiej instancji. Gdy Elisabeth skończyła mówić, Tsagairt milczała jeszcze dłuższą chwilę, wygodnie opierając głowę o zagłówek fotela, dłonie kładąc na krańcach podłokietników. Swobodna, spokojna, z spojrzeniem czarnych źrenic i tęczówek wbitym w twarz rozmówczyni niemalże bez mrugnięcia.
- A więc pytaj - odparła powoli, przeciągając głoski, które jednak przyśpieszyły wraz z następnymi słowami. - Wiedz jednak, że z informacjami, które uzyskasz, wiąże się wielka odpowiedzialność. Będziesz musiała zachować je w sekrecie - przed swoimi bliskimi, rodziną, przyjaciółmi, przed nestorem. Przed przyszłym mężem. Przed wszystkimi, którzy nie będą ich godni - kontynuowała z stalową pewnością, z prawdziwą przestrogą. Czy wiesz, na co się piszesz, Elisabeth? - Jakie są twoje najbliższe plany? Narzeczeństwo, urodzenie dziedzica? Jakie poglądy wyznają twoi najbliżsi? Jesteś arystokratką, bystrą i odważną, co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości, jednak lady stworzone są do wypełniania pewnych obowiązków wobec rodu - a nie do uczestniczenia w służbie idei, niosącej ze sobą wielkie ryzyko - dodała tylko pozornie ostro: chciała ją sprawdzić, wybić z stuprocentowej pewności siebie, skupić się na negatywach zanim roztoczy przed nią wizję prawdziwie sprawiedliwego świata. Przekonaj mnie, Elisabeth. Sądziła, że Parkinson wie, na co się pisze, że jej ciekawość jest prawdziwa i przemyślana, że w sercu czai się chęć pomocy z wprowadzeniem nowego porządku - i widziała ją jako oddaną sojuszniczkę, mogącą wiele zdziałać dzięki pracy w Ministerstwie oraz rodowym koneksjom. Poza tym pozostawała jednak damą, poddaną mężowi oraz najbliższym, którzy zapewne widzieli ją w innej roli. Parkinsonowie byli rodem konserwatywnym, zapowiadane w kuluarach narzeczeństwo Victorii i lorda Blacka zbliżało rodziny silniejszymi więzami, lecz kobiety dalej znajdowały się na słabszej pozycji a Elisa będzie musiała okazać posłuszeństwo mężowi. Szlachcianki nie przyniosły Rycerzom nic dobrego, najlepszym - najgorszym - przykładem była Isolde, słodka Isolde, porywająca się na coś, co przyczyniło się do jej śmierci. Czy Elisabeth opłakiwała daleką, arystokratyczną krewną, zamordowaną za popełnione błędy i nadużycie zaufania Czarnego Pana? Zamilkła, oczekując odpowiedzi.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie potrafiła dokładnie określić, kiedy ostatnim razem widziała siedząca naprzeciwko niej kobietę. Nie przywiązywała uwagi do podobnych dat, choć teraz mogła stwierdzić, iż sam obraz Deirdre z tamtych czasów, zachował się w jej głowie. Różnił się od jednak od siedzącej na przeciwko rzeczywistości. Kobieta zmieniła się - ciemne tęczówki wyraźnie kryły w sobie doświadczenie i swoistą iskrę, której niegdyś Elisabeth nigdy nie widziała. To pozwoliło jej sądzić, że od czasów spotkań na korytarzach Ministerstwa, wiele się zmieniło.
Wypuściła cicho powietrze, ponownie słysząc ostrzeżenia. Czuła się nieco znużona tymi samymi frazami, posyłanymi w jej kierunku. Nie była kobietą pochopną w decyzjach, a już szczególnie w sytuacjach takich jak ta - wyraźnie nie mających wyjścia. Była gotowa na wkroczenie w świat tajemnicy, który na zawsze zmieni jej świat i to na dodatek bez możliwości powrotu. Zdawała sobie sprawę, że nie ma do czynienia z błahostką, skoro tak wiele razy ostrzegano ją przed poznaniem prawdy. Była jednak na nią gotowa wierząc, iż kryje się za nią nie tylko niebezpieczeństwo, ale szansa na oczyszczenie świat z tego, czego tak zawsze nienawidziła. Nie, ona już teraz nie mogła się wycofać. Teraz mogła już tylko brnąć w tą sprawę coraz dalej.
Pozwoliła Deirdre dokończyć, mając w głowie już pełną odpowiedź na postawione przed nią pytania i zasady. Przy tym próbowała zachować spokój, choć przez jej usta przebrnął cień uśmiechu. Nie powinna jednak mieć za złe tych wszystkich pytań, skoro siedząca przed nią osoba tak naprawdę nie znała jej aż tak dobrze. Również i Elisabeth nie znała kobiety, toteż nie pozwoliła sobie na lekceważenie jej osoby zwłaszcza, że to Tristan polecił jej wysłać do niej sowę. Chciała wierzyć, że nie było to tylko po to, by uwolnić się od obowiązku i zrzucić go na inne barki.
- Nie należę do kobiet wylewnych w słowa, paplających bez opamiętania - odpowiedziała w końcu. - Możesz być więc spokojna, iż ten sekret będzie u mnie bezpieczny. - wypowiadając ostatnie słowo, pozwoliła je sobie odpowiednio zaakcentować. - Co do moich planów, to ja mam tylko jeden - żeby w końcu porzucić męczącą mnie ostatnio bezczynność w sprawie dla mnie bardzo ważnej i dla ciebie również. Nie wiem jednak jakie są plany mojej rodziny, choć śmiem twierdzić, iż kierują się one w jednym kierunku... - przerwała, stawiając tym samym dość wymowną pauzę. - Nie jest to jednak sprawa, o którą bym się znacznie martwiła, bowiem proponowany kandydat nie należy do osób dominujących. A ja nie jestem lady, lubującą się w haftowaniu i szkicowaniu kwiatków.
Poprawiła się nieznacznie na siedzeniu, pozwalając by w pomieszczeniu zapadła na chwilę cisza, nie przerywana żadnym głośniejszym dźwiękiem.
- A skoro pozwoliłaś mi pytać... - zaczęła ponownie, przechylając głowę lekko w bok. Wpatrywała się w twarz kobiety, dążąc powoli do sedna sprawy. - Jak mogę się przyczynić do oczyszczenia świata z mugoli, Deirdre?
Wypuściła cicho powietrze, ponownie słysząc ostrzeżenia. Czuła się nieco znużona tymi samymi frazami, posyłanymi w jej kierunku. Nie była kobietą pochopną w decyzjach, a już szczególnie w sytuacjach takich jak ta - wyraźnie nie mających wyjścia. Była gotowa na wkroczenie w świat tajemnicy, który na zawsze zmieni jej świat i to na dodatek bez możliwości powrotu. Zdawała sobie sprawę, że nie ma do czynienia z błahostką, skoro tak wiele razy ostrzegano ją przed poznaniem prawdy. Była jednak na nią gotowa wierząc, iż kryje się za nią nie tylko niebezpieczeństwo, ale szansa na oczyszczenie świat z tego, czego tak zawsze nienawidziła. Nie, ona już teraz nie mogła się wycofać. Teraz mogła już tylko brnąć w tą sprawę coraz dalej.
Pozwoliła Deirdre dokończyć, mając w głowie już pełną odpowiedź na postawione przed nią pytania i zasady. Przy tym próbowała zachować spokój, choć przez jej usta przebrnął cień uśmiechu. Nie powinna jednak mieć za złe tych wszystkich pytań, skoro siedząca przed nią osoba tak naprawdę nie znała jej aż tak dobrze. Również i Elisabeth nie znała kobiety, toteż nie pozwoliła sobie na lekceważenie jej osoby zwłaszcza, że to Tristan polecił jej wysłać do niej sowę. Chciała wierzyć, że nie było to tylko po to, by uwolnić się od obowiązku i zrzucić go na inne barki.
- Nie należę do kobiet wylewnych w słowa, paplających bez opamiętania - odpowiedziała w końcu. - Możesz być więc spokojna, iż ten sekret będzie u mnie bezpieczny. - wypowiadając ostatnie słowo, pozwoliła je sobie odpowiednio zaakcentować. - Co do moich planów, to ja mam tylko jeden - żeby w końcu porzucić męczącą mnie ostatnio bezczynność w sprawie dla mnie bardzo ważnej i dla ciebie również. Nie wiem jednak jakie są plany mojej rodziny, choć śmiem twierdzić, iż kierują się one w jednym kierunku... - przerwała, stawiając tym samym dość wymowną pauzę. - Nie jest to jednak sprawa, o którą bym się znacznie martwiła, bowiem proponowany kandydat nie należy do osób dominujących. A ja nie jestem lady, lubującą się w haftowaniu i szkicowaniu kwiatków.
Poprawiła się nieznacznie na siedzeniu, pozwalając by w pomieszczeniu zapadła na chwilę cisza, nie przerywana żadnym głośniejszym dźwiękiem.
- A skoro pozwoliłaś mi pytać... - zaczęła ponownie, przechylając głowę lekko w bok. Wpatrywała się w twarz kobiety, dążąc powoli do sedna sprawy. - Jak mogę się przyczynić do oczyszczenia świata z mugoli, Deirdre?
A little learning is a dangerous thing...
Wysłuchała Elisabeth w milczeniu, nie zdradzając mimiką żadnych, kłębiących się w środku uczuć. Nie miała ich też zbyt wiele, nie była zniecierpliwiona ani zirytowana, dawała Elisabeth szansę, chciała zobaczyć jej motywację, poznać niespokojne myśli, nakazujące jej szukać odpowiedzi na jątrzące się, poważne pytania. Spoglądała na brunetkę bez mrugnięcia, uważnie, nie uszedł jej uwadze lekki uśmiech - postanowiła nie odczytywać go jednak jako kpiny ani lekkomyślnego podejścia do tematu, pamiętała Parkison z ministerialnych czasów, dawała jej więc kolejną szansę udowodnienia swego zaangażowania. Nie tylko na podstawie zaprzeczeń, wiedziała, że nie jest typową arystokratką, zajętą głównie pudrowaniem alabastrowego noska i wachlowaniem się bukietem świeżych kwiatów. Pomijając jednak określenie typowej, Elisa pozostawała lady, lady spętaną konwenansami i zobowiązaniami. Ciągle jednak mogła pomóc ich sprawie, stać się cenną sojuszniczką, świadomą swych wad i zalet.
- Nigdy nie posądziłabym cię o beztroskie paplanie, Elisabeth, ani o strzępienie języka w towarzystwie ciekawskich dam - sprostowała łagodnie, a blade palce zacisnęły się na krawędziach podłokietnika. Szanowała lady Parkinson, ale widocznie nie zrozumiała powagi sytuacji. - Ciężarem tajemnicy nie będziesz mogła podzielić się ani z nestorem ani z małżonkiem, z mężczyznami, którym winna jesteś posłuszeństwo i szczerość - powtórzyła nieustępliwie, wyraźnie oczekując odpowiedzi, którą Elisa poprzednio pominęła. Rozumiała jej pewność siebie, niewygodę poruszania się po omacku w temacie, który pragnęła zgłębić, ale bez wątpienia gdy zobaczy cały obraz, zrozumie nieustępliwość Tsagairt. - Proponowany kandydat? Kim jest? - dopytała szczegółowiej, spokojna i niewzruszona; spodziewała się chętniejszej kooperacji, Parkinson bardzo zależało na poznaniu prawdy a na razie wydawała się nie pojmować, że zanim otrzyma odpowiedzi, sama musi takim sprostać, pokazując swoje zaangażowanie. - Właściwie to ja najpierw powinnam zadać to pytanie, Elisabeth - odparła po chwili milczenia, uśmiechając się lekko. Nie uciekała spojrzeniem, nie ruszała nerwowo stopą odzianą w but na zbyt wysokim jak na jej wzrost obcasie. Czekała aż Parkinson przejmie inicjatywę. - Co możesz zaoferować idei, o którą chcesz walczyć? Ile jesteś w stanie poświęcić? Czym możesz się jej przysłużyć? - spytała poważnie, konkretnie, nie żartowała, nie rzucała słów na wiatr. A Elisabeth nie mówiła w ciemno, mówiła do kogoś, kogo lord Rosier obdarzył zaufaniem. - Stoisz o krok przed wielką potęgą, przed wielką tajemnicą, która przyniesie czarodziejskiemu światu upragnioną sprawiedliwość i zadba o bezpieczeństwo czystej magii, pulsującej w czystej krwi. Sprawą, łączącą serca utalentowanych, mądrych czarodziei, gotowych złożyć naprawdę wiele na ołtarzu zwycięstwa - kontynuowała bez przesadnej podniosłości, jak zawsze tonem przyziemnym i cichym, choć zdecydowanym. Nie odrywała czarnych źrenic od twarzy Parkinson, czekając na jej reakcję. Na udowodnienie, że zdaje sobie sprawę z ryzyka - i że posiada w zanadrzu coś, co przyda się Czarnemu Panu, coś, co uczyni ją ważnym elementem nowego porządku.
- Nigdy nie posądziłabym cię o beztroskie paplanie, Elisabeth, ani o strzępienie języka w towarzystwie ciekawskich dam - sprostowała łagodnie, a blade palce zacisnęły się na krawędziach podłokietnika. Szanowała lady Parkinson, ale widocznie nie zrozumiała powagi sytuacji. - Ciężarem tajemnicy nie będziesz mogła podzielić się ani z nestorem ani z małżonkiem, z mężczyznami, którym winna jesteś posłuszeństwo i szczerość - powtórzyła nieustępliwie, wyraźnie oczekując odpowiedzi, którą Elisa poprzednio pominęła. Rozumiała jej pewność siebie, niewygodę poruszania się po omacku w temacie, który pragnęła zgłębić, ale bez wątpienia gdy zobaczy cały obraz, zrozumie nieustępliwość Tsagairt. - Proponowany kandydat? Kim jest? - dopytała szczegółowiej, spokojna i niewzruszona; spodziewała się chętniejszej kooperacji, Parkinson bardzo zależało na poznaniu prawdy a na razie wydawała się nie pojmować, że zanim otrzyma odpowiedzi, sama musi takim sprostać, pokazując swoje zaangażowanie. - Właściwie to ja najpierw powinnam zadać to pytanie, Elisabeth - odparła po chwili milczenia, uśmiechając się lekko. Nie uciekała spojrzeniem, nie ruszała nerwowo stopą odzianą w but na zbyt wysokim jak na jej wzrost obcasie. Czekała aż Parkinson przejmie inicjatywę. - Co możesz zaoferować idei, o którą chcesz walczyć? Ile jesteś w stanie poświęcić? Czym możesz się jej przysłużyć? - spytała poważnie, konkretnie, nie żartowała, nie rzucała słów na wiatr. A Elisabeth nie mówiła w ciemno, mówiła do kogoś, kogo lord Rosier obdarzył zaufaniem. - Stoisz o krok przed wielką potęgą, przed wielką tajemnicą, która przyniesie czarodziejskiemu światu upragnioną sprawiedliwość i zadba o bezpieczeństwo czystej magii, pulsującej w czystej krwi. Sprawą, łączącą serca utalentowanych, mądrych czarodziei, gotowych złożyć naprawdę wiele na ołtarzu zwycięstwa - kontynuowała bez przesadnej podniosłości, jak zawsze tonem przyziemnym i cichym, choć zdecydowanym. Nie odrywała czarnych źrenic od twarzy Parkinson, czekając na jej reakcję. Na udowodnienie, że zdaje sobie sprawę z ryzyka - i że posiada w zanadrzu coś, co przyda się Czarnemu Panu, coś, co uczyni ją ważnym elementem nowego porządku.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Była świadoma tego, że jakakolwiek nie jest, wciąż pozostawała lady - kobietą pochodzącą ze szlacheckiego rodu, na barkach której już od dzieciństwa spoczywały niezliczone obowiązki. Z początku w myślach odcinała się od tego, próbując wszystkim udowodnić, że jest inna, godna bycia członkiem bezwzględnego świata mężczyzn. Nadal poniekąd tak sądziła, choć mogła szczerze przed sobą przyznać, iż dorosła i nieco zmądrzała. Wciąż nie czuła radości z powodu zamążpójścia, które niechybnie miało się wydarzyć, lecz zaczynała dostrzegać w tym nowe możliwości. Mogła działać w ciszy, w ukryciu, dążąc wciąż do swoich celów.
- Nie mam zamiaru się dzielić swoimi tajemnicami ani z nestorem ani z małżonkiem, a zatem tą również nie zdradzę - odpowiedziała z naciskiem, ponownie starając się podkreślić fakt, iż nie zwykła zdradzać swoich sekretów innym. W jej głowie pojawiło się wiele przykładów, które mogłyby udowodnić tą tezę. Nie należała do grona osób, których tajemnice wydawały się palić od środka, pragnąć wydostać się na światło dzienne. Nigdy nie miała takiego problemu, choć lubiła go wykorzystywać u innych. Jej sekrety były jej siłą - dawały przewagę. - Co do kandydata... możesz być pewna, iż pochodzi z rodu konserwatywnego.
Przed rozmową zastanawiała się nad prawdopodobnym przebiegiem konwersacji. Nie łudziła się, iż wszystko dostanie na talerzu, a jednak poczuła uszczypnięcie irytacji, gdy tak bliska prawdy, wciąż nie mogła jej dosięgnąć. Próbowała wyrażać się jasno przy odpowiedziach, nie chcąc stwarzać kolejnych. A jednak pojawiały się coraz to nowe. Jednakże nie okazała zniecierpliwienia, zachowując spokój i cierpliwość. Wierzyła, że będzie jej to wynagrodzone z nawiązką, a kolejne słowa kobiety jedynie ją w tym upewniły.
- Czy wystarczającą odpowiedzią będzie, jeśli powiem że jestem gotowa oddać siebie w pełni tej idei? - zaczęła, unosząc nieznacznie prawą brew. - Dla oczyszczenia świata, dla zachowania czystości krwi jestem gotowa poświęcić wszystko. Jeśli zaś chodzi o przysłużenie... - jeszcze w trakcie mówienia poprawiła się nieznacznie na miejscu, opierając się o oparcie fotela. - Potrafię to i owo, ale jeśli miałabym wybrać coś, co mogłoby się znacząco przysłużyć, to wskazałabym na umiejętność zdobywania informacji i to często u samego źródła.
Nie była naiwna by sądzić, iż jej tajemnica zostanie na zawsze przed wszystkimi ukryta. Nikt o tym nie wiedział, co pozwalało jej bezkarnie podążać za innymi, śledzić ich i dowiadywać się wiele ciekawych rzeczy, nie będąc nigdy zauważoną. Najwyraźniej nadchodził czas, by ten sekret został przed kimś ujawniony. Myśl ta nie była dla niej wygoda, a jednak z drugiej strony wierzyła, że ta zdolność może otworzyć jej drogę do tajemnicy, której częścią miała się stać. Kiedy więc nadszedł odpowiedni czas, nie wahała się. Wzięła głębszy wdech, przywołując znajome uczucie, które zawsze towarzyszyło jej przemianie. W momentach transformacji miała wrażenie, jakby świat na chwile się dla niej zatrzymał i każda nawet drobna zmiana, była odczuwalna w odmienny, ale przyjemny sposób. Lubiła chwile, kiedy jej słuch stawał się czujniejszy, a wzrok ostrzejszy. Niewyczuwalne wcześniej zapachy, nagle docierały do jej nozdrzy, a każdy w indywidualny sposób - potrafiła bez problemu oddzielić cygara ojca od własnych perfum czy swojej towarzyszki. Zmieniła się również jej perspektywa, w skutek nagłego przeobrażenia się w czarnego kota, tak bardzo niepozornego na miejskich ulicach.
Wszystkie te zmiany dla cudzych oczu były dosłownie ułamkiem sekundy, toteż już po chwili mogła z pomocą uważnych, kocich oczu obserwować reakcję ciemnowłosej kobiety, siedzącej naprzeciwko niej. Tym samym dała zarówno jej, jak i sobie chwilę przerwy w czasie konwersacji, która trwała minutę, może dwie. Trudno było jej powiedzieć, bowiem choć bardzo wyraźnie słyszała dobiegające z korytarza tykanie zegara, nie skupiała się na odliczaniu uderzeń. Czując, iż nadeszła odpowiednia chwila, z powrotem zmieniła się w człowieka z charakterystycznym dla siebie uczuciem żalu. Lubiła swoje drugie "ja". Nie dała jednak po sobie poznać negatywnych emocji - wyprostowała się nieznacznie, palcami odgarniając pojedyncze kosmyki ciemnych włosów z czoła, które wcześniej zsunęły się podczas transformacji.
- Nierzadko do moich uszu trafiały naprawdę intrygujące fakty, możliwe do wykorzystania.- dopowiedziała. - A i miałam okazję oglądać wiele interesujących rzeczy.
- Nie mam zamiaru się dzielić swoimi tajemnicami ani z nestorem ani z małżonkiem, a zatem tą również nie zdradzę - odpowiedziała z naciskiem, ponownie starając się podkreślić fakt, iż nie zwykła zdradzać swoich sekretów innym. W jej głowie pojawiło się wiele przykładów, które mogłyby udowodnić tą tezę. Nie należała do grona osób, których tajemnice wydawały się palić od środka, pragnąć wydostać się na światło dzienne. Nigdy nie miała takiego problemu, choć lubiła go wykorzystywać u innych. Jej sekrety były jej siłą - dawały przewagę. - Co do kandydata... możesz być pewna, iż pochodzi z rodu konserwatywnego.
Przed rozmową zastanawiała się nad prawdopodobnym przebiegiem konwersacji. Nie łudziła się, iż wszystko dostanie na talerzu, a jednak poczuła uszczypnięcie irytacji, gdy tak bliska prawdy, wciąż nie mogła jej dosięgnąć. Próbowała wyrażać się jasno przy odpowiedziach, nie chcąc stwarzać kolejnych. A jednak pojawiały się coraz to nowe. Jednakże nie okazała zniecierpliwienia, zachowując spokój i cierpliwość. Wierzyła, że będzie jej to wynagrodzone z nawiązką, a kolejne słowa kobiety jedynie ją w tym upewniły.
- Czy wystarczającą odpowiedzią będzie, jeśli powiem że jestem gotowa oddać siebie w pełni tej idei? - zaczęła, unosząc nieznacznie prawą brew. - Dla oczyszczenia świata, dla zachowania czystości krwi jestem gotowa poświęcić wszystko. Jeśli zaś chodzi o przysłużenie... - jeszcze w trakcie mówienia poprawiła się nieznacznie na miejscu, opierając się o oparcie fotela. - Potrafię to i owo, ale jeśli miałabym wybrać coś, co mogłoby się znacząco przysłużyć, to wskazałabym na umiejętność zdobywania informacji i to często u samego źródła.
Nie była naiwna by sądzić, iż jej tajemnica zostanie na zawsze przed wszystkimi ukryta. Nikt o tym nie wiedział, co pozwalało jej bezkarnie podążać za innymi, śledzić ich i dowiadywać się wiele ciekawych rzeczy, nie będąc nigdy zauważoną. Najwyraźniej nadchodził czas, by ten sekret został przed kimś ujawniony. Myśl ta nie była dla niej wygoda, a jednak z drugiej strony wierzyła, że ta zdolność może otworzyć jej drogę do tajemnicy, której częścią miała się stać. Kiedy więc nadszedł odpowiedni czas, nie wahała się. Wzięła głębszy wdech, przywołując znajome uczucie, które zawsze towarzyszyło jej przemianie. W momentach transformacji miała wrażenie, jakby świat na chwile się dla niej zatrzymał i każda nawet drobna zmiana, była odczuwalna w odmienny, ale przyjemny sposób. Lubiła chwile, kiedy jej słuch stawał się czujniejszy, a wzrok ostrzejszy. Niewyczuwalne wcześniej zapachy, nagle docierały do jej nozdrzy, a każdy w indywidualny sposób - potrafiła bez problemu oddzielić cygara ojca od własnych perfum czy swojej towarzyszki. Zmieniła się również jej perspektywa, w skutek nagłego przeobrażenia się w czarnego kota, tak bardzo niepozornego na miejskich ulicach.
Wszystkie te zmiany dla cudzych oczu były dosłownie ułamkiem sekundy, toteż już po chwili mogła z pomocą uważnych, kocich oczu obserwować reakcję ciemnowłosej kobiety, siedzącej naprzeciwko niej. Tym samym dała zarówno jej, jak i sobie chwilę przerwy w czasie konwersacji, która trwała minutę, może dwie. Trudno było jej powiedzieć, bowiem choć bardzo wyraźnie słyszała dobiegające z korytarza tykanie zegara, nie skupiała się na odliczaniu uderzeń. Czując, iż nadeszła odpowiednia chwila, z powrotem zmieniła się w człowieka z charakterystycznym dla siebie uczuciem żalu. Lubiła swoje drugie "ja". Nie dała jednak po sobie poznać negatywnych emocji - wyprostowała się nieznacznie, palcami odgarniając pojedyncze kosmyki ciemnych włosów z czoła, które wcześniej zsunęły się podczas transformacji.
- Nierzadko do moich uszu trafiały naprawdę intrygujące fakty, możliwe do wykorzystania.- dopowiedziała. - A i miałam okazję oglądać wiele interesujących rzeczy.
A little learning is a dangerous thing...
Gdyby samodzielnie wybrała Elisabeth na powierniczkę najwspanialszej tajemnicy, zapewne postępowałaby z kobieta nieco łagodniej - tym razem stała po drugiej stronie, obserwując uważnie aspirującą do grona Rycerzy kobietę, bardziej skupiając się na ewentualnych wadach włączenia ją w ich szeregi. Musiała być ostrożna, krytyczna, Czarny Pan kazał im wybierać pośród czarodziei zdolnych i gotowych do poświęceń, pełnych wiary w nowy porządek. Nie zamierzała zawieść zaufania Tristana a tym bardziej Jego, dlatego też z urzędniczą drobiazgowością wypytywała siedzącą naprzeciwko kobietę, nie przejmując się jej ewentualną irytacją bądź poruszeniem wrażliwych strun. Parkinson jeszcze nie zdawała sobie sprawy z hierarchii, jednak posłuszeństwo komuś, kto wiedział więcej, powinno być dla niej oczywistą ścieżką postępowania. Deirdre wyczuwała pewien opór, może nawet niechęć dotyczącą postawienia w niewygodnej sytuacji niewiedzy i bierności, lecz cóż, jeśli Elisa pragnęła wiernie służyć Lordowi Voldemortowi, powinna przywyknąć do braku komfortu. Wkraczała na zupełnie nową ścieżkę, najeżoną niebezpieczeństwami, po której powinna stąpać pewnie i zarazem z pokorą. A Deirdre wierzyła, że uda się jej nie spać w przepaść, dzieląc los innych arystokratek, tak srodze zawodzących - i tak niewielkie - oczekiwania.
Zamilkła na dłużej, tym razem nie podważając wypowiedzi Parkinson. Poświecenie wszystkiego brzmiało odpowiednio, zastanawiała się tylko, na ile przemyślana jest to oferta. Brała jednak jej słowa na poważnie, przypomni je w odpowiednim momencie, a jeśli Elisabeth zawiedzie, to ona będzie musiała ją ukarać. Wątpiła w taki przebieg wydarzeń, znając charakter i zainteresowania kobiety widziała ją raczej w szeregach Rycerzy lub jednostce badawczej; potrzebowali umysłów lotnych i zdolnych, a także szerszych koneksji. I choć sympatia kobiety, nawet lady, znaczyła tyle co nic w porównaniu z męskimi wpływami, to czasami damy potrafiły dostrzec więcej. Nie doceniano ich w Ministerstwie tak, jak powinno, nie upatrywano w nich zagrożenia, Parkinson mogła więc faktycznie stać się dobrym źródłem informacji. Deirdre nie zdążyła otworzyć ust, by nieco skrytykować ogólnikowe to i owo, doprawdy, taka odpowiedź zasługiwała na naganę, nie spotkały się tu po to, by grać w słowne gierki, ale zanim zdążyła wypowiedzieć choć pierwsze słowo, wszystko się zmieniło.
Od atmosfery, przez jej nastawienie, znaczenie wypowiedzianych przez brunetkę zdań - do samej Elisabeth, milknącej po to, by zaprezentować Tsagairt swój niespotykany talent. Animagia. Niezwykle trudna sztuka, wymagająca lat ćwiczeń, sumiennej praktyki, poświęcenia czasu i umysłu zgłębianiu tajników transmutacji. Dziedzinie magii, o której Dei nie wiedziała praktycznie nic - pod tym większym była wrażenia przemiany, która zaszła na jej oczach. Właściwie niewymagającej wysiłku, płynnej i prostej, wystarczyło kilka sekund, by na fotelu na przeciwko znalazła się - zamiast człowieka - kocica o wielkich, lśniących oczach. Deirdre nawet nie mrugnęła, obserwując kolejną transformację: nie, nie przewidziało się jej. Elisabeth naprawdę potrafiła coś wyjątkowego, umiejętność przydatną Czarnemu Panu, talent, który pozwoli zdobyć im potrzebne informacje.
W pomieszczeniu znów zapadła cisza, tym razem jeszcze dłuższa niż przedtem, przerwana w końcu krótkim komplementem. - Jestem pod wrażeniem - powiedziała, dalej z powagą, bez druzgoczącej zmiany w tonie, pewnym i spokojnym. - Twoja wiedza na temat transmutacji oraz umiejętność, jaką tak doskonale opanowałaś, przydadzą się naszej sprawie - dodała, wygodniej rozsiadając się w fotelu. Pożałowała, że nie poprosiła o nic do picia, ale przecież nie zamierzała zostać tu przesadnie długo. Sprawdziła przydatność Elisabeth, jej zaangażowanie - i brała wypowiedziane tu obietnice na serio. - Idei, która poruszyła wielu poważanych, niezwykle zdolnych czarodziei, wierzących w siłę drzemiącą w czystej krwi. Gardzących jej zdrajcami i szlamami. Chcących oczyścić nasz świat z brudu, z niegodnych istot, plugawiących prastarą magię - zaczęła powoli, splatając dłonie na podołku sukni, a spojrzenie czarnych oczu utkwiła w twarzy Elisabeth. - Rycerze Walpurgii zostali powołani przez Czarnego Pana, najpotężniejszego czarnoksiężnika naszych czasów. Jego potęga zachwyca i przeraża, Jego moc sięga tam, gdzie inni boją się nawet spojrzeć, Jego wiedza pozwala przekraczać wytyczone granice - kontynuowała, ściszając głos, a w jej tonie po raz pierwszy można było usłyszeć prawdziwe emocje: strach, pomieszany z szacunkiem i fascynacją. - Działamy w Jego imię, a tam, gdzie wymierzamy sprawiedliwość, pojawia się Mroczny Znak - już wiesz o jego istnieniu, Elisabeth, czytasz gazety, słyszysz plotki, wiesz, że zabłysnął nad domami zdrajców i nad Śmiertelnym Nokturnem w tę noc, gdy wielbiciel szlam i słabości, Roger, stracił życie, a ulice strawiła Szatańska Pożoga. Zamilkła na moment, dając Parkinson czas na przetrawienie tych podstawowych wiadomości. Wprowadzała w krąg Rycerzy Lupusa, nie był to więc jej debiut, lecz pozostawała tak samo czujna, nie odrywając wzroku od twarzy kobiety. Czy była odpowiednio przejęta, czy rozumiała teraz ryzyko, czy sprawnie łączyła jeszcze niewypowiedziane fakty? - Są wśród nas czarodzieje zdolni i odważni, głównie przedstawiciele arystokracji o rozsądnych poglądach. Uzdrowiciele, alchemicy, politycy. Czarny Pan wyróżnił wśród swych sług Śmierciożerców, najwierniejszych popleczników, stojących najwyżej w hierarchii - dodała, czując mrowienie w tatuażu, na zawsze oznaczającym ją jako Jego. Bliską potęgi, oddającą mu całe życie, posłuszną każdemu rozkazowi. Blade dłonie rozplotły się, ponownie odnajdując podłokietniki. Czekała na ewentualne pytania i wątpliwości, informacji było zbyt wiele, by przekazać je na raz. Zakon, Biała Wywerna, anomalie - Azkaban. Nie o wszystkim musiała wiedzieć od razu, lecz powinna rozumieć powagę sytuacji, w której się znalazła.
Zamilkła na dłużej, tym razem nie podważając wypowiedzi Parkinson. Poświecenie wszystkiego brzmiało odpowiednio, zastanawiała się tylko, na ile przemyślana jest to oferta. Brała jednak jej słowa na poważnie, przypomni je w odpowiednim momencie, a jeśli Elisabeth zawiedzie, to ona będzie musiała ją ukarać. Wątpiła w taki przebieg wydarzeń, znając charakter i zainteresowania kobiety widziała ją raczej w szeregach Rycerzy lub jednostce badawczej; potrzebowali umysłów lotnych i zdolnych, a także szerszych koneksji. I choć sympatia kobiety, nawet lady, znaczyła tyle co nic w porównaniu z męskimi wpływami, to czasami damy potrafiły dostrzec więcej. Nie doceniano ich w Ministerstwie tak, jak powinno, nie upatrywano w nich zagrożenia, Parkinson mogła więc faktycznie stać się dobrym źródłem informacji. Deirdre nie zdążyła otworzyć ust, by nieco skrytykować ogólnikowe to i owo, doprawdy, taka odpowiedź zasługiwała na naganę, nie spotkały się tu po to, by grać w słowne gierki, ale zanim zdążyła wypowiedzieć choć pierwsze słowo, wszystko się zmieniło.
Od atmosfery, przez jej nastawienie, znaczenie wypowiedzianych przez brunetkę zdań - do samej Elisabeth, milknącej po to, by zaprezentować Tsagairt swój niespotykany talent. Animagia. Niezwykle trudna sztuka, wymagająca lat ćwiczeń, sumiennej praktyki, poświęcenia czasu i umysłu zgłębianiu tajników transmutacji. Dziedzinie magii, o której Dei nie wiedziała praktycznie nic - pod tym większym była wrażenia przemiany, która zaszła na jej oczach. Właściwie niewymagającej wysiłku, płynnej i prostej, wystarczyło kilka sekund, by na fotelu na przeciwko znalazła się - zamiast człowieka - kocica o wielkich, lśniących oczach. Deirdre nawet nie mrugnęła, obserwując kolejną transformację: nie, nie przewidziało się jej. Elisabeth naprawdę potrafiła coś wyjątkowego, umiejętność przydatną Czarnemu Panu, talent, który pozwoli zdobyć im potrzebne informacje.
W pomieszczeniu znów zapadła cisza, tym razem jeszcze dłuższa niż przedtem, przerwana w końcu krótkim komplementem. - Jestem pod wrażeniem - powiedziała, dalej z powagą, bez druzgoczącej zmiany w tonie, pewnym i spokojnym. - Twoja wiedza na temat transmutacji oraz umiejętność, jaką tak doskonale opanowałaś, przydadzą się naszej sprawie - dodała, wygodniej rozsiadając się w fotelu. Pożałowała, że nie poprosiła o nic do picia, ale przecież nie zamierzała zostać tu przesadnie długo. Sprawdziła przydatność Elisabeth, jej zaangażowanie - i brała wypowiedziane tu obietnice na serio. - Idei, która poruszyła wielu poważanych, niezwykle zdolnych czarodziei, wierzących w siłę drzemiącą w czystej krwi. Gardzących jej zdrajcami i szlamami. Chcących oczyścić nasz świat z brudu, z niegodnych istot, plugawiących prastarą magię - zaczęła powoli, splatając dłonie na podołku sukni, a spojrzenie czarnych oczu utkwiła w twarzy Elisabeth. - Rycerze Walpurgii zostali powołani przez Czarnego Pana, najpotężniejszego czarnoksiężnika naszych czasów. Jego potęga zachwyca i przeraża, Jego moc sięga tam, gdzie inni boją się nawet spojrzeć, Jego wiedza pozwala przekraczać wytyczone granice - kontynuowała, ściszając głos, a w jej tonie po raz pierwszy można było usłyszeć prawdziwe emocje: strach, pomieszany z szacunkiem i fascynacją. - Działamy w Jego imię, a tam, gdzie wymierzamy sprawiedliwość, pojawia się Mroczny Znak - już wiesz o jego istnieniu, Elisabeth, czytasz gazety, słyszysz plotki, wiesz, że zabłysnął nad domami zdrajców i nad Śmiertelnym Nokturnem w tę noc, gdy wielbiciel szlam i słabości, Roger, stracił życie, a ulice strawiła Szatańska Pożoga. Zamilkła na moment, dając Parkinson czas na przetrawienie tych podstawowych wiadomości. Wprowadzała w krąg Rycerzy Lupusa, nie był to więc jej debiut, lecz pozostawała tak samo czujna, nie odrywając wzroku od twarzy kobiety. Czy była odpowiednio przejęta, czy rozumiała teraz ryzyko, czy sprawnie łączyła jeszcze niewypowiedziane fakty? - Są wśród nas czarodzieje zdolni i odważni, głównie przedstawiciele arystokracji o rozsądnych poglądach. Uzdrowiciele, alchemicy, politycy. Czarny Pan wyróżnił wśród swych sług Śmierciożerców, najwierniejszych popleczników, stojących najwyżej w hierarchii - dodała, czując mrowienie w tatuażu, na zawsze oznaczającym ją jako Jego. Bliską potęgi, oddającą mu całe życie, posłuszną każdemu rozkazowi. Blade dłonie rozplotły się, ponownie odnajdując podłokietniki. Czekała na ewentualne pytania i wątpliwości, informacji było zbyt wiele, by przekazać je na raz. Zakon, Biała Wywerna, anomalie - Azkaban. Nie o wszystkim musiała wiedzieć od razu, lecz powinna rozumieć powagę sytuacji, w której się znalazła.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Była świadoma wagi swoich słów, mówiących o gotowości na poświęcenie wszystkiego dla sprawy, której stopniowo stawała się częścią. Wypowiedziana obietnica była wiążąca i ona miała zamiar się z tego wywiązać. Paląca ambicja związana z wytępieniem szlam towarzyszyła jej od zawsze - do tej pory potrafiła przywołać poważną i pełną pogardy twarz ojca matki, opowiadającego wnuczce o chorobie toczącej ich świat. Obraz ten wrył się w jej pamięć niezwykle mocno, a nauki dziadka zbudowały podwaliny dla jej rosnącej nienawiści, która była motorem jej późniejszych działań. To właśnie pragnienie oczyszczenia ziemi, popchnęło ją w stronę Ministerstwa, gdzie (według jej pierwotnego planu) miała iść śladami Perseusza Parkinson podejmując działania przeciwko mugolom i brudnej krwi w celu zaprowadzenia nowego, lepszego porządku. Ostatecznie jej kariera w Ministerstwie Magii zakończyła się zupełnie inaczej niż pierwotnie zamierzała, lecz nie żałowała tego. Kilka lat stażu wiele ją nauczyło, a przed nią otwierała się nowa droga, na której miała podjąć się walki ze szlamem i tym razem w sposób skuteczny. Już po rozmowie z Tristanem wiedziała, że tego właśnie pragnie, a słowa Deirdre jedynie ją w tym upewniały.
Komplement rozmówczyni przyjęła ze skrywanym zadowoleniem, którego nie pozwoliła sobie odmalować na twarzy, zachowując spokój. Animagia i związana z nią transmutacja była umiejętnością, którą pieczołowicie pielęgnowała, nie pozwalając sobie na zaniedbania. Niestety, inaczej miały się pozostałe sprawności magiczne, które musiała poświęcić dla innych celów, co obecnie miała zamiar naprawić. Wszak Dei mówiła o osobach zdolnych i utalentowanych - o ile Lisa mogła się poszczycić animagią, to nie mogła sobie pozwolić na ograniczenie się jedynie do tej jednej zdolności.
Oparła się o oparcie fotela, skupiając swój wzrok na kobiecie. Skoncentrowała się na wypowiadanych przez nią słowach, a z każdym kolejnym czuła narastające podniecenie, którego jednak nie okazywała. Jedynie przy wzmiance na temat Mrocznego Znaku kiwnęła nieznacznie głową, wspominając rozmowę z Tristanem, podczas której kwestia ta również została napomknięta. Gdy zaś kobieta skończyła, nastała chwila ciszy. Elisabeth nie odzywała się na początku, pozwalając sobie na rozważanie zasłyszanych informacji i ułożenie ewentualnych pytań.
- Jak długo trwa ta walka? - spytała w końcu, kładąc wcześniej spoczywające luźno na nogach ręce na podłokietnikach. - Skutki waszych działań są wyraźne dopiero od niedawna, lecz jak mniemam to trwa znacznie dłużej, prawda?
Próbowała wybierać starannie pytania, choć wiele kłębiło się w jej głowie. Z pewnością o wiele łatwiej byłoby, gdyby rozmówczyni od razu powiedziała jej wszystko, lecz domyślała się, iż nie było to wcale takie łatwe.
- Domyślam się, że walka będzie zawierała w sobie również i zbrodnie, przeciwko którym działają chociażby instytucje - kontynuowała, ostrożnie dobierając pytania. - Moje pytanie brzmi jednak, czy jest ktoś, kto działa bezpośrednio przeciwko wam? Zawsze musi być jakaś przeciwwaga, a w naszym świecie nie trudno o miłośników szlam.
Przed oczami pojawił się jej obraz wielu osób, z którymi miała okazję pracować w Ministerstwie - niezliczona ilość jednostek, którym nigdy nie przeszkadzał obecny stan rzeczy. Wiele osób od dawna taplających się w tej brei, a i Ci, którzy składali się na ten szlam. Nie wierzyła, że pozwalali na zbrodnie przeciwko mugolom bez podjęcia żadnych środków, by temu zapobiegać.
Komplement rozmówczyni przyjęła ze skrywanym zadowoleniem, którego nie pozwoliła sobie odmalować na twarzy, zachowując spokój. Animagia i związana z nią transmutacja była umiejętnością, którą pieczołowicie pielęgnowała, nie pozwalając sobie na zaniedbania. Niestety, inaczej miały się pozostałe sprawności magiczne, które musiała poświęcić dla innych celów, co obecnie miała zamiar naprawić. Wszak Dei mówiła o osobach zdolnych i utalentowanych - o ile Lisa mogła się poszczycić animagią, to nie mogła sobie pozwolić na ograniczenie się jedynie do tej jednej zdolności.
Oparła się o oparcie fotela, skupiając swój wzrok na kobiecie. Skoncentrowała się na wypowiadanych przez nią słowach, a z każdym kolejnym czuła narastające podniecenie, którego jednak nie okazywała. Jedynie przy wzmiance na temat Mrocznego Znaku kiwnęła nieznacznie głową, wspominając rozmowę z Tristanem, podczas której kwestia ta również została napomknięta. Gdy zaś kobieta skończyła, nastała chwila ciszy. Elisabeth nie odzywała się na początku, pozwalając sobie na rozważanie zasłyszanych informacji i ułożenie ewentualnych pytań.
- Jak długo trwa ta walka? - spytała w końcu, kładąc wcześniej spoczywające luźno na nogach ręce na podłokietnikach. - Skutki waszych działań są wyraźne dopiero od niedawna, lecz jak mniemam to trwa znacznie dłużej, prawda?
Próbowała wybierać starannie pytania, choć wiele kłębiło się w jej głowie. Z pewnością o wiele łatwiej byłoby, gdyby rozmówczyni od razu powiedziała jej wszystko, lecz domyślała się, iż nie było to wcale takie łatwe.
- Domyślam się, że walka będzie zawierała w sobie również i zbrodnie, przeciwko którym działają chociażby instytucje - kontynuowała, ostrożnie dobierając pytania. - Moje pytanie brzmi jednak, czy jest ktoś, kto działa bezpośrednio przeciwko wam? Zawsze musi być jakaś przeciwwaga, a w naszym świecie nie trudno o miłośników szlam.
Przed oczami pojawił się jej obraz wielu osób, z którymi miała okazję pracować w Ministerstwie - niezliczona ilość jednostek, którym nigdy nie przeszkadzał obecny stan rzeczy. Wiele osób od dawna taplających się w tej brei, a i Ci, którzy składali się na ten szlam. Nie wierzyła, że pozwalali na zbrodnie przeciwko mugolom bez podjęcia żadnych środków, by temu zapobiegać.
A little learning is a dangerous thing...
Opowiadanie o Rycerzach Walpurgii zawsze wypełniało ją dumą, uczuciem, którego nie czuła od wielu lat - a nigdy wcześniej tak mocno. Dumy i odpowiedzialności, wiedziała, jak przydatny dla sprawy był Lupus, potrzebowali uzdrowicieli, zwłaszcza bogatych i posiadających szerokie wpływy; znała go nie od dziś, gotowa wybrać go na sojusznika. Parkinson dalej stanowiła zagadkę a jej pochodzenie, w tym płciowym przypadku, bardziej przeszkadzało niż pomagało. Nie na darmo jednak przecierała szlaki wśród Rycerzy, zasługując na łaskę Czarnego Pana. Silne kobiety powinny stanowić podwaliny nowego, sprawiedliwego porządku i Deirdre liczyła, że Lisa nie zawiedzie.
- Czarny Pan dopiero w ubiegłym roku powrócił do Anglii, zbierając wokół siebie dawnych i nowych zwolenników. Niektórych z nich na pewno kojarzysz z szlacheckich salonów - odpowiedziała powoli, nie znała bowiem prawdziwych początków Jego potęgi. Słyszała rozmowy ludzi, którzy znali go z czasów szkolnych, lecz była pewna, że nie rozpoznawali w rządzącym nimi mężczyźnie nawet cienia dawnego przyjaciela. - Niektóre działania nie są widoczne na pierwszy rzut oka, a na efekt innych należy poczekać. Nie działamy pochopnie - dodała, postanawiając nie zagłębiać się w plany przygotowania do misji w Azkabanie. Nie tyle po to, by złagodzić wizerunek samobójców, porywających się na niemożliwe, co nie wprowadzić chaosu w i tak przeciążony nowościami umysł bystrej brunetki.
- Zbrodnie - powtórzyła za Elisabeth, uśmiechając się lekko. Przed lady długa droga, skoro używała tak intensywnych słów do oceny odważnych działań w imię sprawiedliwości. - Sądzę, że bezpośrednia walka i uczestniczenie w zbrodniach zapewne nie będą z twojej strony konieczne. Musisz też wiedzieć, że arystokratki nie cieszą się wśród nas dobrą opinią - czuła się w obowiązku ostrzec lady Parkinson; jeśli chciała służyć Czarnemu Panu jako informator i szpieg, nie powinna tracić dobrej sławy oraz szlacheckich koneksji, a te utrzyma jedynie spełniając swoje obowiązki jako dziedziczka tego konkretnego, specyficznego rodu, z którego wywodzą się raczej piękności niż wojowniczki. Przez chwilę wahała się, czy nie opowiedzieć historii Isoldy, równie butnej i mądrej, ale odpuściła - obawiała się, że nie powstrzyma rozkosznego uśmiechu, który pojawiał się na jej twarzy na myśl o cierpiącej Bulstrode. Nawet pomimo innych, trudniejszych wydarzeń tamtego wieczoru. - Wierzę jednak, że z pokorą przyjmiesz swoje ograniczenia oraz zrobisz wszystko, co w twej mocy, by sprostać postawionym przed tobą zadaniom. Obowiązuje cię całkowite posłuszeństwo wobec Czarnego Pana oraz Śmierciożerców - dodała zdecydowanie, zanim znów na moment zamilkła. Nie zamierzała wychwalać organizacji ani przekonywać Elisabeth o wielkości Rycerzy, nie była akwizytorką, nagabującą niezdecydowanych. Parkinson sama podejmowała ryzyko a Deirdre, włączając ją w szeregi organizacji, stawała się w pewien sposób odpowiedzialna za młodą lady. Mimo wszystko, nie była przekonana co do obecności szlachcianki w tym gronie, lecz ostatnie zmiany w strukturze Rycerzy pozwalały mieć nadzieję, że Elisabeth znajdzie tam odpowiednie miejsce, przynoszące im wiele korzyści. Jednostka badawcza dawała szerokie możliwości przy jednoczesnym nienarażaniu się na bezpośrednie niebezpieczeństwo. Na razie zachowała te spostrzeżenia dla siebie, mając świadomość, że może brzmieć ostro i surowo - lecz taka była rzeczywistość, jaka właśnie rozpostarła się przed oczami arystokratki. Harda, surowa, wymagająca. - Oprócz nieudolnych działań Ministerstwa, a zwłaszcza aurorów, wiemy coś o innej organizacji - zaczęła. - Zwą się Zakonem Feniksa. To miłośnicy szlam, mugoli i dawnego porządku, głównie zdrajcy krwi. Działają w imię Dumbledore'a, są zwolennikami jego poglądów. Dopadliśmy część tej zgrai, jednak wiążą ich niezwykle silne zaklęcia, nie pozwalające im na zdradzenie tajemnic nawet w czasie potwornych tortur. Martwi też nie wykazują chęci współpracy - mówiła w pewnym zastanowieniu, spokojnie, bez nienawiści ściekającej z każdej głoski, lecz też bez pobłażania. Plugawcy wzbudzali w niej obrzydzenie, ale niedocenianie przeciwnika, nawet tak brudnego, świadczyło o głupocie. Pycha szła tuż przed porażką, pamiętała o tym boleśnie. - Działamy jednak i w ich sprawie. Zgłębiamy tajniki czarnej magii. Wypełniamy powierzone przez Niego zadania. I osiągamy coraz więcej dzięki Jego potędze i wiedzy - podsumowała z powagą, powoli podnosząc się z fotela. I tak zapewniła Elisie dużo materiału do przemyśleń, nie zamierzała jej zszokować i przytłoczyć.
- Poinformuję cię o naszym następnym spotkaniu. W razie dalszych pytań lub wątpliwości, twoja sowa mnie znajdzie - dodała, poprawiając przód sukni - materiał zdążył wyschnąć dzięki ciepłu emanującemu od kominka. - Przykładaj się do nauki transmutacji, to twój wielki dar i talent. Niewielu z naszego grona opanowało go na tak wysokim poziomie. Na resztę - przyjdzie czas później, gdy magia się ustabilizuje - resztę, czarną magię, okrutną i wymagającą, na ciężkie woluminy i skrywane w nich inkantacje. Deirdre podniosła wzrok na lady Parkinson: nieco pytający, refleksyjny, uważny - miała nadzieję, że patrzy właśnie na godną i odpowiedzialną członkinię Rycerzy Walpurgii, która nie zawiedzie zaufania. Ani jej, ani tym bardziej Rosiera. Zapewne była zupełnie nieświadoma tego, że naprawdę nie chciała sprowadzić na siebie gniewu kochanego kuzyna, który tylko wśród popleczników Czarnego Pana pokazywał swoją prawdziwą twarz.
- Czarny Pan dopiero w ubiegłym roku powrócił do Anglii, zbierając wokół siebie dawnych i nowych zwolenników. Niektórych z nich na pewno kojarzysz z szlacheckich salonów - odpowiedziała powoli, nie znała bowiem prawdziwych początków Jego potęgi. Słyszała rozmowy ludzi, którzy znali go z czasów szkolnych, lecz była pewna, że nie rozpoznawali w rządzącym nimi mężczyźnie nawet cienia dawnego przyjaciela. - Niektóre działania nie są widoczne na pierwszy rzut oka, a na efekt innych należy poczekać. Nie działamy pochopnie - dodała, postanawiając nie zagłębiać się w plany przygotowania do misji w Azkabanie. Nie tyle po to, by złagodzić wizerunek samobójców, porywających się na niemożliwe, co nie wprowadzić chaosu w i tak przeciążony nowościami umysł bystrej brunetki.
- Zbrodnie - powtórzyła za Elisabeth, uśmiechając się lekko. Przed lady długa droga, skoro używała tak intensywnych słów do oceny odważnych działań w imię sprawiedliwości. - Sądzę, że bezpośrednia walka i uczestniczenie w zbrodniach zapewne nie będą z twojej strony konieczne. Musisz też wiedzieć, że arystokratki nie cieszą się wśród nas dobrą opinią - czuła się w obowiązku ostrzec lady Parkinson; jeśli chciała służyć Czarnemu Panu jako informator i szpieg, nie powinna tracić dobrej sławy oraz szlacheckich koneksji, a te utrzyma jedynie spełniając swoje obowiązki jako dziedziczka tego konkretnego, specyficznego rodu, z którego wywodzą się raczej piękności niż wojowniczki. Przez chwilę wahała się, czy nie opowiedzieć historii Isoldy, równie butnej i mądrej, ale odpuściła - obawiała się, że nie powstrzyma rozkosznego uśmiechu, który pojawiał się na jej twarzy na myśl o cierpiącej Bulstrode. Nawet pomimo innych, trudniejszych wydarzeń tamtego wieczoru. - Wierzę jednak, że z pokorą przyjmiesz swoje ograniczenia oraz zrobisz wszystko, co w twej mocy, by sprostać postawionym przed tobą zadaniom. Obowiązuje cię całkowite posłuszeństwo wobec Czarnego Pana oraz Śmierciożerców - dodała zdecydowanie, zanim znów na moment zamilkła. Nie zamierzała wychwalać organizacji ani przekonywać Elisabeth o wielkości Rycerzy, nie była akwizytorką, nagabującą niezdecydowanych. Parkinson sama podejmowała ryzyko a Deirdre, włączając ją w szeregi organizacji, stawała się w pewien sposób odpowiedzialna za młodą lady. Mimo wszystko, nie była przekonana co do obecności szlachcianki w tym gronie, lecz ostatnie zmiany w strukturze Rycerzy pozwalały mieć nadzieję, że Elisabeth znajdzie tam odpowiednie miejsce, przynoszące im wiele korzyści. Jednostka badawcza dawała szerokie możliwości przy jednoczesnym nienarażaniu się na bezpośrednie niebezpieczeństwo. Na razie zachowała te spostrzeżenia dla siebie, mając świadomość, że może brzmieć ostro i surowo - lecz taka była rzeczywistość, jaka właśnie rozpostarła się przed oczami arystokratki. Harda, surowa, wymagająca. - Oprócz nieudolnych działań Ministerstwa, a zwłaszcza aurorów, wiemy coś o innej organizacji - zaczęła. - Zwą się Zakonem Feniksa. To miłośnicy szlam, mugoli i dawnego porządku, głównie zdrajcy krwi. Działają w imię Dumbledore'a, są zwolennikami jego poglądów. Dopadliśmy część tej zgrai, jednak wiążą ich niezwykle silne zaklęcia, nie pozwalające im na zdradzenie tajemnic nawet w czasie potwornych tortur. Martwi też nie wykazują chęci współpracy - mówiła w pewnym zastanowieniu, spokojnie, bez nienawiści ściekającej z każdej głoski, lecz też bez pobłażania. Plugawcy wzbudzali w niej obrzydzenie, ale niedocenianie przeciwnika, nawet tak brudnego, świadczyło o głupocie. Pycha szła tuż przed porażką, pamiętała o tym boleśnie. - Działamy jednak i w ich sprawie. Zgłębiamy tajniki czarnej magii. Wypełniamy powierzone przez Niego zadania. I osiągamy coraz więcej dzięki Jego potędze i wiedzy - podsumowała z powagą, powoli podnosząc się z fotela. I tak zapewniła Elisie dużo materiału do przemyśleń, nie zamierzała jej zszokować i przytłoczyć.
- Poinformuję cię o naszym następnym spotkaniu. W razie dalszych pytań lub wątpliwości, twoja sowa mnie znajdzie - dodała, poprawiając przód sukni - materiał zdążył wyschnąć dzięki ciepłu emanującemu od kominka. - Przykładaj się do nauki transmutacji, to twój wielki dar i talent. Niewielu z naszego grona opanowało go na tak wysokim poziomie. Na resztę - przyjdzie czas później, gdy magia się ustabilizuje - resztę, czarną magię, okrutną i wymagającą, na ciężkie woluminy i skrywane w nich inkantacje. Deirdre podniosła wzrok na lady Parkinson: nieco pytający, refleksyjny, uważny - miała nadzieję, że patrzy właśnie na godną i odpowiedzialną członkinię Rycerzy Walpurgii, która nie zawiedzie zaufania. Ani jej, ani tym bardziej Rosiera. Zapewne była zupełnie nieświadoma tego, że naprawdę nie chciała sprowadzić na siebie gniewu kochanego kuzyna, który tylko wśród popleczników Czarnego Pana pokazywał swoją prawdziwą twarz.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Po jej głowie krążyły niepoukładane strzępki informacji, które później miała zamiar na chłodno ułożyć. Pod tym wszystkim kryła się zaś satysfakcja z posiadanej wiedzy, pozwalająca spełnić własne pragnienia, które dzieliła z wieloma innymi osobami, które - co pozostawało jedynie domysłem - mogły również być częścią organizacji. Walka w pojedynkę nie miała sensu, lecz gdy mogła walczyć za ideę czystości z innymi, to stawało się o wiele bardziej realne. Dodatkowa obietnica ogromnej potęgi Czarnego Pana zwiększała przekonanie o słuszności podjętej decyzji by dojść do sedna tajemnicy i stać się jej częścią. A teraz nie było już odwrotu, o którym nawet nie chciała myśleć - była zdeterminowana by spełnić wyrażoną wcześniej obietnicę o poświęceniu siebie idei.
Z uwagą słuchała odpowiedzi Deirdre, a kolejne nowe słowa zapewniały ją w przekonaniu, iż tego popołudnia jej myśli będą zajęte tylko tą jedną kwestią - z ogromną starannością będzie odtwarzać tą rozmowę, by móc rozmyślać nad wszystkimi wiadomościami otrzymanymi od kobiety.
Kiwnęła nieznacznie głową w momencie, gdy brunetka oznajmiła, iż brak pochopności w działaniach organizacji. Nie spodziewała się takowej po wszystkim co dzisiaj usłyszała, a i po poprzedniej rozmowie z kuzynem. Sam sposób rekrutacji członków był tego dowodem. Do grona rycerzy nie przyjmowano głupców, bo inaczej już dawno usłyszałaby o nich z nieoficjalnych źródeł. Tymczasem pomimo wielu popołudni pod postacią kota, nie udało jej się niczego dowiedzieć z rozmów osób, które wydawały się coś wiedzieć. Poza tym poznała już dwie osoby, stojące w szeregach osób walczących o ideę czystości i daleko im było do głupców. A, jak powiedziała Tsagairt, powinna kojarzyć również i innych rycerzy.
Zainteresowała ją wzmianka o nieprzychylnej opinii arystokratek w kręgach organizacji. Ściągnęła lekko brwi licząc, iż dowie się czegoś więcej od kobiety. Niestety, Dei nie wzbogaciła ją o szczegóły, a ona postanowiła póki co nie prosić o nie. Pozostawiła to sobie na późniejsze rozmyślania, choć już teraz wiedziała, że postawione zostało przed nią ważne zadanie - by udowodnić, iż jest osobą godną powierzonej jej tajemnicy, a arystokratyczny status nie czyni z niej istoty delikatnej.
Skrzywiła się na wzmiankę o Ministerstwie i jego nieudolnych działaniach. Z pewnością mogłaby wiele na ten temat powiedzieć, lecz wstrzymała się z komentarzami. Skupiła się na charakterystyce Zakonu Feniksa, którą przyjęła z nieznacznym kiwnięciem. Spodziewała się istnienia czegoś takiego - po świecie kroczyło wszak wiele głupców, gotowych umrzeć za szlamy i mugoli. Sama nie potrafiła tego zrozumieć ani tym bardziej odnaleźć w sobie chociażby odrobinę szacunku dla takich osób.
Wyczuwała, że spotkanie chyli się ku końcowi. Kiedy kobieta podniosła się z miejsca, ona również automatycznie wstała, choć prawdopodobnie nie było ku temu większej potrzeby.
- W takim razie pozostaje mi oczekiwać następnego spotkania z niecierpliwością - odpowiedziała, splatając dłonie. Oczekiwała, że będzie musiała za chwilę wezwać skrzatkę by ta odprowadziła jej gościa - nie było jednak takiej potrzeby. A gdy brunetka zniknęła, Elisabeth ponownie spoczęła na fotelu, przenosząc wzrok na tańczące w kominku płomienie, pochłonięta przez własne myśli.
|ztx2
Z uwagą słuchała odpowiedzi Deirdre, a kolejne nowe słowa zapewniały ją w przekonaniu, iż tego popołudnia jej myśli będą zajęte tylko tą jedną kwestią - z ogromną starannością będzie odtwarzać tą rozmowę, by móc rozmyślać nad wszystkimi wiadomościami otrzymanymi od kobiety.
Kiwnęła nieznacznie głową w momencie, gdy brunetka oznajmiła, iż brak pochopności w działaniach organizacji. Nie spodziewała się takowej po wszystkim co dzisiaj usłyszała, a i po poprzedniej rozmowie z kuzynem. Sam sposób rekrutacji członków był tego dowodem. Do grona rycerzy nie przyjmowano głupców, bo inaczej już dawno usłyszałaby o nich z nieoficjalnych źródeł. Tymczasem pomimo wielu popołudni pod postacią kota, nie udało jej się niczego dowiedzieć z rozmów osób, które wydawały się coś wiedzieć. Poza tym poznała już dwie osoby, stojące w szeregach osób walczących o ideę czystości i daleko im było do głupców. A, jak powiedziała Tsagairt, powinna kojarzyć również i innych rycerzy.
Zainteresowała ją wzmianka o nieprzychylnej opinii arystokratek w kręgach organizacji. Ściągnęła lekko brwi licząc, iż dowie się czegoś więcej od kobiety. Niestety, Dei nie wzbogaciła ją o szczegóły, a ona postanowiła póki co nie prosić o nie. Pozostawiła to sobie na późniejsze rozmyślania, choć już teraz wiedziała, że postawione zostało przed nią ważne zadanie - by udowodnić, iż jest osobą godną powierzonej jej tajemnicy, a arystokratyczny status nie czyni z niej istoty delikatnej.
Skrzywiła się na wzmiankę o Ministerstwie i jego nieudolnych działaniach. Z pewnością mogłaby wiele na ten temat powiedzieć, lecz wstrzymała się z komentarzami. Skupiła się na charakterystyce Zakonu Feniksa, którą przyjęła z nieznacznym kiwnięciem. Spodziewała się istnienia czegoś takiego - po świecie kroczyło wszak wiele głupców, gotowych umrzeć za szlamy i mugoli. Sama nie potrafiła tego zrozumieć ani tym bardziej odnaleźć w sobie chociażby odrobinę szacunku dla takich osób.
Wyczuwała, że spotkanie chyli się ku końcowi. Kiedy kobieta podniosła się z miejsca, ona również automatycznie wstała, choć prawdopodobnie nie było ku temu większej potrzeby.
- W takim razie pozostaje mi oczekiwać następnego spotkania z niecierpliwością - odpowiedziała, splatając dłonie. Oczekiwała, że będzie musiała za chwilę wezwać skrzatkę by ta odprowadziła jej gościa - nie było jednak takiej potrzeby. A gdy brunetka zniknęła, Elisabeth ponownie spoczęła na fotelu, przenosząc wzrok na tańczące w kominku płomienie, pochłonięta przez własne myśli.
|ztx2
A little learning is a dangerous thing...
Gabinet Elidora Parkinson
Szybka odpowiedź