Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Ruiny zamku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ruiny zamku
Umieszczony na wysokim brzegu zamek mugolom jawi się jako zwyczajne ruiny, które lata swojej świetności mają dawno za sobą. Czarodzieje jednak dostrzegają to, co zaklęcia kryją przed wzrokiem niemagicznych - dawną chwałę starej warowni. W nocy bowiem ruiny zaczynają tętnić życiem. Pojawiają się dawno zburzone ściany, na suficie rozkwitają brylantowe żyrandole, a w powietrzu rozbrzmiewa muzyka. Po zachodzie słońca zamek staje się widmem samego siebie sprzed lat i choć budulec swoją materią przypomina ciało ducha, to tyle nieraz wystarczy, by poczuć choć namiastkę dawno minionych czasów i przyjrzeć się balom, jakie niegdyś się tu odbywały, a niekiedy nawet i bitwom, jakie stoczono. Kręcące się wówczas po ruinach postaci, pozostając całkowicie niematerialne, zdają się nie zauważać nawet żyjących i zamknięte w przeszłości w dalszym ciągu, nieustannie od setek lat kontynuują swe dawno już zakończone życia.
Trudno było mu nadążyć za stale zmieniającymi się figurami i szybkim rytmem – w porównaniu ze starannie wyćwiczonymi manewrami na boisku do Quidditcha, taniec, najprawdopodobniej ze względu na jego osobisty brak umiejętności, wydawał mu się mocno chaotyczny – ale wcale nie sprawiało to, że bawił się gorzej; była jakaś nieskrępowana radość w tych energicznych podskokach, rozwiązujących się sznurowadłach, fruwających serpentynach i konieczności przekrzykiwania wygrywanej przez orkiestrę muzyki. Ku jego zdziwieniu, póki co nie szło mu nawet tak tragicznie; być może było to kuszenie losu, ale ucieszył się w myślach, że udało mu się nie stratować Josie, zamiast tego płynnie przechodząc z jednej formacji w drugą.
Obrót w prawo, obrót w lewo, i znów znalazł się u boku Minnie, obejmując ją w pasie już prawie odruchowo, pozostałe pary śledząc jedynie kątem oka; dopiero teraz zaczynał odnajdywać niezwykłą intuicyjność w wykonywanych krokach, które zdawały się nie tyle wyuczone, co dyktowane muzyką. – Gdzie n-n-nauczyłaś się tak dobrze tańczyć? – zapytał, nachylając się bliżej, żeby nie musieć przekrzykiwać wypełniającej powietrze melodii; nie silił się na puste komplementy, naprawdę był ciekaw, orientując się, że wciąż wiedział o niej niewiele. Otworzył usta, chcąc dodać coś jeszcze, ale w tym momencie przez dźwięki dud przebił się donośny krzyk Benjamina. Potrzebował pełnej sekundy, żeby wyłuskać sens z jego słów, które skwitował rozbawionym parsknięciem, przenosząc spojrzenie na Florence i unosząc wyżej jasne brwi. Dopiero później ponownie odszukał wzrokiem Minnie, dostrzegając intensywnie czerwony rumieniec na jej jasnych policzkach i bardziej odczytując jej słowa z ruchu warg, niż faktycznie je słysząc.
Przeskoczył z nogi na nogę, wykorzystując konieczność zmiany kierunku ruchu na uformowanie w myślach czegoś sensownego do powiedzenia, ale nie zdążył odpowiedzieć na urwane pytanie Minerwy, bo nagle w jego polu widzenia pojawiło się dziecko. Podskakujące radośnie, na oko może w wieku Amelki, i – ratuj, Merlinie – podbiegające mu wprost pod nogi. – Oj – wyrwało mu się, ale zareagował instynktownie, starając się w pierwszej kolejności ominąć malca, a w drugiej – o ile to w ogóle było możliwe – nie wypaść z rytmu i przy okazji nie wytrącić z niego Minnie.
Obrót w prawo, obrót w lewo, i znów znalazł się u boku Minnie, obejmując ją w pasie już prawie odruchowo, pozostałe pary śledząc jedynie kątem oka; dopiero teraz zaczynał odnajdywać niezwykłą intuicyjność w wykonywanych krokach, które zdawały się nie tyle wyuczone, co dyktowane muzyką. – Gdzie n-n-nauczyłaś się tak dobrze tańczyć? – zapytał, nachylając się bliżej, żeby nie musieć przekrzykiwać wypełniającej powietrze melodii; nie silił się na puste komplementy, naprawdę był ciekaw, orientując się, że wciąż wiedział o niej niewiele. Otworzył usta, chcąc dodać coś jeszcze, ale w tym momencie przez dźwięki dud przebił się donośny krzyk Benjamina. Potrzebował pełnej sekundy, żeby wyłuskać sens z jego słów, które skwitował rozbawionym parsknięciem, przenosząc spojrzenie na Florence i unosząc wyżej jasne brwi. Dopiero później ponownie odszukał wzrokiem Minnie, dostrzegając intensywnie czerwony rumieniec na jej jasnych policzkach i bardziej odczytując jej słowa z ruchu warg, niż faktycznie je słysząc.
Przeskoczył z nogi na nogę, wykorzystując konieczność zmiany kierunku ruchu na uformowanie w myślach czegoś sensownego do powiedzenia, ale nie zdążył odpowiedzieć na urwane pytanie Minerwy, bo nagle w jego polu widzenia pojawiło się dziecko. Podskakujące radośnie, na oko może w wieku Amelki, i – ratuj, Merlinie – podbiegające mu wprost pod nogi. – Oj – wyrwało mu się, ale zareagował instynktownie, starając się w pierwszej kolejności ominąć malca, a w drugiej – o ile to w ogóle było możliwe – nie wypaść z rytmu i przy okazji nie wytrącić z niego Minnie.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Billy Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47, 34
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 47, 34
--------------------------------
#2 'k10' : 9
Na szczęście po niefortunnym początku tańca wreszcie udało jej się złapać odpowiedni rytm i druga figura poszła jej znacznie lepiej niż pierwsza. Mogła poczuć się na parkiecie nieco swobodniej, a wcześniejszy rumieniec zażenowania nieco zbladł. Może nie było aż tak źle z jej umiejętnościami, a może to zasługa magicznych bucików, które wreszcie spełniły swoją rolę? Mimo skupienia na tańcu udało jej się nawet pochwycić białą różę która przeleciała nad jej głową. Frederick także okazał się dobrym tancerzem.
- Wychowałam się w Kornwalii, ale rodzina ze strony matki ma dalekie szkockie korzenie – przyznała z leciutkim rumieńcem w odpowiedzi na jego słowa; Wrightowie niegdyś mieszkali w Szkocji, więc może to krew dawnych przodków się w niej nagle odezwała, kto wie. Sama Charlie dorastała na wybrzeżu Kornwalii, niektóre szkockie obyczaje kojarząc z opowieści matki, ale sama nigdy dotąd nie tańczyła reelu, a mężczyźni w spódnicach nie należeli do jej codzienności. Ale zawsze musiał być ten pierwszy raz, pochodzenie w końcu do czegoś zobowiązywało. Warto było poznawać nietypowe zwyczaje i uczyć się nowych umiejętności; a Charlie jako osóbka ciekawa świata chętnie poznawała nowe rzeczy.
- Ty chyba też możesz się pochwalić talentem do szkockich tańców – pochwaliła jego poczynania.
Ale już po chwili doszło do kolejnej wymiany partnerów, i Charlie tym razem przypadł w parze Florean. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Fredericka, kojarzyła go jako członka Zakonu; większość ludzi, którzy ją otaczali, do niego należało, i można było teraz uznać że byli jedną wielką rodziną którą połączyła wspólna sprawa.
- Dzień dobry, Floreanie. Piękny mamy dzisiaj dzień, prawda? – powitała go z uśmiechem, pozwalając, by poprowadził ją w kolejnej figurze – wianku. Ten był nieco bardziej skomplikowany i Charlie jeszcze bardziej niż przed chwilą musiała uważać na swoje ustawienie i kroki, by czegoś nie pomylić i nie zepsuć układu jaki miel utworzyć z innymi parami. Jakaś rozchichotana kobieta cisnęła w stronę tańczących serpentynami, które niefortunnie owinęły się wokół jej głowy i szyi, utrudniając jej widzenie. Charlie, starając się nie przerywać tańca, poruszyła energicznie głową i ramionami, próbując się pozbyć kłopotliwej ozdoby, która wchodziła jej do oczu i ust, i zaplątywała się we włosy.
- Wychowałam się w Kornwalii, ale rodzina ze strony matki ma dalekie szkockie korzenie – przyznała z leciutkim rumieńcem w odpowiedzi na jego słowa; Wrightowie niegdyś mieszkali w Szkocji, więc może to krew dawnych przodków się w niej nagle odezwała, kto wie. Sama Charlie dorastała na wybrzeżu Kornwalii, niektóre szkockie obyczaje kojarząc z opowieści matki, ale sama nigdy dotąd nie tańczyła reelu, a mężczyźni w spódnicach nie należeli do jej codzienności. Ale zawsze musiał być ten pierwszy raz, pochodzenie w końcu do czegoś zobowiązywało. Warto było poznawać nietypowe zwyczaje i uczyć się nowych umiejętności; a Charlie jako osóbka ciekawa świata chętnie poznawała nowe rzeczy.
- Ty chyba też możesz się pochwalić talentem do szkockich tańców – pochwaliła jego poczynania.
Ale już po chwili doszło do kolejnej wymiany partnerów, i Charlie tym razem przypadł w parze Florean. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Fredericka, kojarzyła go jako członka Zakonu; większość ludzi, którzy ją otaczali, do niego należało, i można było teraz uznać że byli jedną wielką rodziną którą połączyła wspólna sprawa.
- Dzień dobry, Floreanie. Piękny mamy dzisiaj dzień, prawda? – powitała go z uśmiechem, pozwalając, by poprowadził ją w kolejnej figurze – wianku. Ten był nieco bardziej skomplikowany i Charlie jeszcze bardziej niż przed chwilą musiała uważać na swoje ustawienie i kroki, by czegoś nie pomylić i nie zepsuć układu jaki miel utworzyć z innymi parami. Jakaś rozchichotana kobieta cisnęła w stronę tańczących serpentynami, które niefortunnie owinęły się wokół jej głowy i szyi, utrudniając jej widzenie. Charlie, starając się nie przerywać tańca, poruszyła energicznie głową i ramionami, próbując się pozbyć kłopotliwej ozdoby, która wchodziła jej do oczu i ust, i zaplątywała się we włosy.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99, 40
'k100' : 99, 40
- Szkoda - mruknął cicho do kobiety, nie podążając (niestety) za myślą, która wysuwała mu kolejne słowa. Rzeczywiście szkoda. Nie musiał głośno opowiadać o swoich upodobaniach, ale zdecydowanie bardziej lubił, gdy kobiety nie próbowały wsuwać na siebie męskich ról. Także spodni. Istniały co prawda pewne wyjątki, które wykraczały poza schemat, ale kobiecość dużo intensywniej jaśniała w sukienkach. Piękna podobno nie dało się zmazać żadnym ubraniem, ale na pewno potrafiło ukryć - Tutaj - nachylił się odrobinę tylko nad uchem Just, gdy zataczali kolejny krąg w wyznaczanej figurze - byłby to nie na miejscu - zbiorowość tańca nie gwarantowała wyłączności na partnerkę, ale odsuwał na bok gryzące go myśli. Tych kilka chwil otulonych melodią poświęcał na taniec, oddzielając od powinności, która wyraźniej miała się pojawić bliżej wieczora. Ale jeszcze trochę. Jeszcze nie teraz. Jeszcze ciemność nie zapadła. Jeszcze się nie odezwała.
Melodia stawała sie coraz bardziej żywa. Tony wybijały żywy rytm, zmuszając ciało do coraz większego wysiłku. Mimo głośnych dźwięków, szumu rozmów, wystrzałów z butelek i kolorowych wstążek, które upadały pod nogi, dotychczasowo odnajdywał właściwe kroki, unikając niespodziewanych akcji. Dźwięki zmieniły się i wypuścił z objęć Justine, by wolną dłoń ułożyć na smukłej talii Eileen - Mam nadzieję, że twój mąż nie potraktuje mnie jakimś złośliwym zaklęciem transmutacyjnym - wargi rozciągnęły się lekko, by posłać kobiecie ciepły, może nieco łobuzerski uśmiech. Echo dawnego Skamandera, który kiedyś tak łatwo zdobywał kobiety. Dziś chciał jedynie zdobyć jej uśmiech. Odwróciła się, zmieniając kierunek tanecznego wianka, pewnie trzymając partnerkę. Układ nie wydawał się trudny, ale przyspieszenie nadawało sekwencji pewną szczególność. Efekt liczył się dopiero zbiorowo, ale jako fragment tanecznego łańcucha, wystarczyło małe potknięcie, by rozbroić i utrudnić reszcie podskoki. A dodatkowych atrakcji nie brakowało.
Wystarczył jeden obrót, w połowie którego potężne chuchniecie z wielkich, orkiestrowych dud zagłuszyło wszystko, co wokół się działo. Dosłownie, bo przez kilka sekund Samuel miał w uszach piskliwy szum, utrudniający pojęcie, czy jeszcze tańczył, czy może łomotnęło nim o podłogę. Musiał się skupić. Pod palcami wciąż czuł ciepło kobiecego ciała, wokół powracały głosy i rytmiczny stukot uderzań stóp o podłogę. Musiał utrzymać gardę. Tę symboliczną, taneczną.
Melodia stawała sie coraz bardziej żywa. Tony wybijały żywy rytm, zmuszając ciało do coraz większego wysiłku. Mimo głośnych dźwięków, szumu rozmów, wystrzałów z butelek i kolorowych wstążek, które upadały pod nogi, dotychczasowo odnajdywał właściwe kroki, unikając niespodziewanych akcji. Dźwięki zmieniły się i wypuścił z objęć Justine, by wolną dłoń ułożyć na smukłej talii Eileen - Mam nadzieję, że twój mąż nie potraktuje mnie jakimś złośliwym zaklęciem transmutacyjnym - wargi rozciągnęły się lekko, by posłać kobiecie ciepły, może nieco łobuzerski uśmiech. Echo dawnego Skamandera, który kiedyś tak łatwo zdobywał kobiety. Dziś chciał jedynie zdobyć jej uśmiech. Odwróciła się, zmieniając kierunek tanecznego wianka, pewnie trzymając partnerkę. Układ nie wydawał się trudny, ale przyspieszenie nadawało sekwencji pewną szczególność. Efekt liczył się dopiero zbiorowo, ale jako fragment tanecznego łańcucha, wystarczyło małe potknięcie, by rozbroić i utrudnić reszcie podskoki. A dodatkowych atrakcji nie brakowało.
Wystarczył jeden obrót, w połowie którego potężne chuchniecie z wielkich, orkiestrowych dud zagłuszyło wszystko, co wokół się działo. Dosłownie, bo przez kilka sekund Samuel miał w uszach piskliwy szum, utrudniający pojęcie, czy jeszcze tańczył, czy może łomotnęło nim o podłogę. Musiał się skupić. Pod palcami wciąż czuł ciepło kobiecego ciała, wokół powracały głosy i rytmiczny stukot uderzań stóp o podłogę. Musiał utrzymać gardę. Tę symboliczną, taneczną.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 86
--------------------------------
#3 'k10' : 8
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 86
--------------------------------
#3 'k10' : 8
- To nie tak, Freddie. - zaprotestowałam cicho jakby sama nie potrafiąc się zdecydować. Bo z jednej strony wiedziałam, że mam rację, z drugiej zaś i w jego słowach widziałam jej aż nadto. To nie tak, że wstydziłam się własnych łez i nie tak, że nie byłam świadoma iż trafią we mnie z mocną większą. Chciałam jednak odłożyć na później, nie dla siebie, dla reszty. Nie powiedziałam jednak już nic więcej, unosząc lekko kącik ust, miałam dziwne wrażenie, że jeszcze zdążę mu to dzisiaj dogłębniej wytłumaczyć.
Ciche szkoda, uroczo owinęło się wokół karku podnosząc ponownie kącik ust i składając wargi w lekkim uśmiechu.
Poszło całkiem nieźle, przynajmniej na początku. Przynajmniej dopóki nie wpadłam z gracją w Foxa, mamrocząc wybacz, Freddie, i nie zwlekając dłużej powróciłam w ramiona Samuela.
Później było pięknie, gdy znalazłam się w jego ramionach. Spojrzenie ledwie odrywało się od jego twarzy, umiejscawiając tęczówki w ciemnych źrenicach. I choć tylko na kilka sekund, znów był jej. Na słowa padające z jego ust uśmiechnęła się podążając w rytm muzyki która przyśpieszała.
- Zdaje się, że pozostaje jedynie poczekać mi na miejsce i czas, gdy będzie to na miejscu. - odpowiedziałam swobodnie, choć czułam jak słowa zapiekły lekko, coś podpowiadało mi, że moje na miejscu nie zalśni. Pokręciłam szybko głową odganiając myśli i próbując się umiejscowić tu i teraz. Z niechęcią zostawiłam ciepło znamienne dla Skamandera - nie mogłam jednak narzekać dostrzegając u kogo boku tym razem idzie mi tańczyć.
- Freddie, mam nadzieję, że nie nabiłam ci guza. - zaśmiałam się lekko, wspominając zdarzenie, którego byłam głównym aktorem przed chwilą. No cóż, nigdy nie miałam na drugie imię gracja i chyba każdy był tego świadom. Złapałam go pewnie, podglądając szybko jak robi to Eileen, dostrzegając też lecący w moją stronę płyn. Cóż, mogłam mieć jedynie nadzieję, że uda mi się uniknąć płynu i zachować rytm.
Ciche szkoda, uroczo owinęło się wokół karku podnosząc ponownie kącik ust i składając wargi w lekkim uśmiechu.
Poszło całkiem nieźle, przynajmniej na początku. Przynajmniej dopóki nie wpadłam z gracją w Foxa, mamrocząc wybacz, Freddie, i nie zwlekając dłużej powróciłam w ramiona Samuela.
Później było pięknie, gdy znalazłam się w jego ramionach. Spojrzenie ledwie odrywało się od jego twarzy, umiejscawiając tęczówki w ciemnych źrenicach. I choć tylko na kilka sekund, znów był jej. Na słowa padające z jego ust uśmiechnęła się podążając w rytm muzyki która przyśpieszała.
- Zdaje się, że pozostaje jedynie poczekać mi na miejsce i czas, gdy będzie to na miejscu. - odpowiedziałam swobodnie, choć czułam jak słowa zapiekły lekko, coś podpowiadało mi, że moje na miejscu nie zalśni. Pokręciłam szybko głową odganiając myśli i próbując się umiejscowić tu i teraz. Z niechęcią zostawiłam ciepło znamienne dla Skamandera - nie mogłam jednak narzekać dostrzegając u kogo boku tym razem idzie mi tańczyć.
- Freddie, mam nadzieję, że nie nabiłam ci guza. - zaśmiałam się lekko, wspominając zdarzenie, którego byłam głównym aktorem przed chwilą. No cóż, nigdy nie miałam na drugie imię gracja i chyba każdy był tego świadom. Złapałam go pewnie, podglądając szybko jak robi to Eileen, dostrzegając też lecący w moją stronę płyn. Cóż, mogłam mieć jedynie nadzieję, że uda mi się uniknąć płynu i zachować rytm.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18, 98
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 18, 98
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Reel bez wątpienia był pełen dynamiki i energii – zmieniające się figury były sprawdzianem refleksu i wytrzymałości. Eileen dostawała powoli zadyszki od tych skoków, a na policzkach zaczęły pojawiać się rumieńce, ale nie dawała za wygraną. Mimo wszystko sprawiało jej to ogrom przyjemności, a szczęście, jakie ją przepełniało, stanowiło dodatkowy rezerwuar energii. I nawet chwilowa głuchota, o jaką przyprawiły ją magiczne dudy, nie sprawiła, że straciła ochotę na kontynuację. Zaśmiała się tylko, widząc niezrozumienie na twarzy swojego partnera, z którym przyszło jej dzielić wianek. Szkoci musieli mieć to we krwi – nie tylko sposób, w jaki prezentowali się, gdy wdziewali kilt, ale też pewną charyzmę, która w czasie tańca niemal lśniła. Zachwycała się tym, patrząc na Aldricha, i zastanawiała się, jak wyglądałby w tańcu Barty. Nie miała mu za złe, że nie tańczył razem z nią (powinna?!), i tak porwie go na parkiet później. Gdy Ben krzyknął, akurat obok niego przeskakiwała. Obejrzała się nieco zdezorientowana, ale za chwilę parsknęła śmiechem. Jakoś tak się stało, że wiedziała, co Hereward miał pod kiltem.
Czerwone pąsy chyba stały się wyraźniejsze. Ktoś to zauważył?
– Ben, no wiesz! – zawołała do niego.
Partnerzy się zmienili, Aldrich chwycił pod ramię Poppy, a ją do tańca porwał Samuel. Bez oporów dała mu się objąć w pasie, skacząc wesoło tuż obok niego i wyciągając dłoń, tworząc w ten sposób całą spójną figurę z resztą koła.
– Na pewno nie na własnym ślubie – odparła rozbawiona. – Chociaż… myślałeś kiedyś o tym, żeby zostać gęsią? Dobrze się bawisz?
Naprawdę tego pragnęła – żeby każdy z tego wydarzenia wyniósł choć gram ciepła, niewielki kęs szczęścia, jaki dzielili dziś Hereward i Eileen. Dziś, tak. Nieuchronność trudności, z jakimi mieli się zderzyć, zdawała się przybliżać coraz bardziej. Małżeństwo było początkiem, wykonaniem pierwszego kroku na nowej, wyboistej ścieżce. Kiedyś na pewno przyjdzie moment, który zmusi ich do pożałowania tej decyzji.
Przyjdzie wojna, która ich rozdzieli.
Chwilowe chmury, gromadzące się nad jej głową, przegnał biały kwiat róży – zleciał z góry, rzucony najwyraźniej przez kogoś specjalnie. Dynamika ruchów nie pozwoliła jej jednak na śledzenie białych płatków przez cały czas było prawie że niemożliwe. Mimo to wyciągnęła dłoń, by drobny kwiat pochwycić.
Czerwone pąsy chyba stały się wyraźniejsze. Ktoś to zauważył?
– Ben, no wiesz! – zawołała do niego.
Partnerzy się zmienili, Aldrich chwycił pod ramię Poppy, a ją do tańca porwał Samuel. Bez oporów dała mu się objąć w pasie, skacząc wesoło tuż obok niego i wyciągając dłoń, tworząc w ten sposób całą spójną figurę z resztą koła.
– Na pewno nie na własnym ślubie – odparła rozbawiona. – Chociaż… myślałeś kiedyś o tym, żeby zostać gęsią? Dobrze się bawisz?
Naprawdę tego pragnęła – żeby każdy z tego wydarzenia wyniósł choć gram ciepła, niewielki kęs szczęścia, jaki dzielili dziś Hereward i Eileen. Dziś, tak. Nieuchronność trudności, z jakimi mieli się zderzyć, zdawała się przybliżać coraz bardziej. Małżeństwo było początkiem, wykonaniem pierwszego kroku na nowej, wyboistej ścieżce. Kiedyś na pewno przyjdzie moment, który zmusi ich do pożałowania tej decyzji.
Przyjdzie wojna, która ich rozdzieli.
Chwilowe chmury, gromadzące się nad jej głową, przegnał biały kwiat róży – zleciał z góry, rzucony najwyraźniej przez kogoś specjalnie. Dynamika ruchów nie pozwoliła jej jednak na śledzenie białych płatków przez cały czas było prawie że niemożliwe. Mimo to wyciągnęła dłoń, by drobny kwiat pochwycić.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Bartius' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k100' : 19
--------------------------------
#3 'k10' : 4
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k100' : 19
--------------------------------
#3 'k10' : 4
Uf! Florence odetchnęła z wyraźną ulgą, kiedy udało jej się wykonać unik, dzięki czemu jej garderoba pozostała nienaruszona! Naprawdę, chyba by się spaliła ze wstydu, gdyby musiała tańczyć dalej w tak zrujnowanym stroju. Nie tylko byłoby jej przykro z powodu sukienki ale też z pewnością czułaby się zażenowana, że wprawiła Josepha w zakłopotanie. Bo tak, dostrzegła tę panikę w jego oczach, kiedy i on spostrzegł zagrożenie! Nie musiała nawet się wysilać, by wiedzieć, że plułby sobie w brodę, że jej nie zasłonił! Cały Joseph!
- Nie musisz mi dziękować! - odparła mu, wirując w tańcu. Och, tradycja wskazywała, że na takich uroczystościach należało pojawić się z osobą towarzyszącą! Mimo więc, że młodszy Wright był jej tylko przyjacielem, musiała go tu zaciągnąć. Chociażby po to, żeby móc się razem z nim wyszaleć, jak za dawnych, szczenięcych lat.
No, ale pora było na zmianę partnera! Florence z serdecznym uśmiechem ujęła duże, nieco szorstkie dłonie starszego Wrighta. Na ostrzeżenie jedynie skinęła głową. Cóż, podejrzewała, że jego konkretne rozmiary faktycznie mogły stanowić pewne zagrożenie dla jej stóp, dlatego zamierzała uważać. Jej postanowienie zaraz jednak zostało zapomniane, Florence po prostu poddała się muzyce, czerpiąc ze skocznych rytmów maksimum radości. Może tylko troszkę przeszkadzały jej fruwające wokół głowy włosy (och, zupełnie nie pomyślała o tym, by je związać przed tańcami!), ale nie przejmowała się tym zupełnie.
Słowa, którymi w późniejszej chwili uraczył ją Benjamin, wprawiły ją jednak w zupełne osłupienie. Próbując jednak nie wypaść z rytmu, Florence spłonęła czerwonym rumieńcem zakłopotania. Gdzież by tam ona i takie pytania...!
- Ależ co pan mówi...! To niestosowne! - bąknęła, bardziej przejęta samym przekazem jego słów, niż zdziwiona faktem, że niemal zdzierał gardło, krzycząc do niej.
Kolejne z czyhających na nią tego wieczora zagrożeń ponownie dostrzegła ledwo kątem oka - mimo wirowania w tańcu, jej uwagę przykuł mężczyzna szykujący się do otwarcia szampana. Właściwie to nawet chciała krzyknąć Uwaga! (również po to by odwrócić swoją uwagę od słów Benjamina i swojego zakłopotania!) ale było już za późno! Korek szybował, a Florence pozostało jedynie ponowna próba uchylenia się. Oby się udało, inaczej będzie boleć!
- Nie musisz mi dziękować! - odparła mu, wirując w tańcu. Och, tradycja wskazywała, że na takich uroczystościach należało pojawić się z osobą towarzyszącą! Mimo więc, że młodszy Wright był jej tylko przyjacielem, musiała go tu zaciągnąć. Chociażby po to, żeby móc się razem z nim wyszaleć, jak za dawnych, szczenięcych lat.
No, ale pora było na zmianę partnera! Florence z serdecznym uśmiechem ujęła duże, nieco szorstkie dłonie starszego Wrighta. Na ostrzeżenie jedynie skinęła głową. Cóż, podejrzewała, że jego konkretne rozmiary faktycznie mogły stanowić pewne zagrożenie dla jej stóp, dlatego zamierzała uważać. Jej postanowienie zaraz jednak zostało zapomniane, Florence po prostu poddała się muzyce, czerpiąc ze skocznych rytmów maksimum radości. Może tylko troszkę przeszkadzały jej fruwające wokół głowy włosy (och, zupełnie nie pomyślała o tym, by je związać przed tańcami!), ale nie przejmowała się tym zupełnie.
Słowa, którymi w późniejszej chwili uraczył ją Benjamin, wprawiły ją jednak w zupełne osłupienie. Próbując jednak nie wypaść z rytmu, Florence spłonęła czerwonym rumieńcem zakłopotania. Gdzież by tam ona i takie pytania...!
- Ależ co pan mówi...! To niestosowne! - bąknęła, bardziej przejęta samym przekazem jego słów, niż zdziwiona faktem, że niemal zdzierał gardło, krzycząc do niej.
Kolejne z czyhających na nią tego wieczora zagrożeń ponownie dostrzegła ledwo kątem oka - mimo wirowania w tańcu, jej uwagę przykuł mężczyzna szykujący się do otwarcia szampana. Właściwie to nawet chciała krzyknąć Uwaga! (również po to by odwrócić swoją uwagę od słów Benjamina i swojego zakłopotania!) ale było już za późno! Korek szybował, a Florence pozostało jedynie ponowna próba uchylenia się. Oby się udało, inaczej będzie boleć!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 37, 67
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k100' : 37, 67
--------------------------------
#2 'k10' : 5
Miała to nieszczęście i wdepnęła niechcący w mokrą plamę na podłodze; zachwiała się znacznie i byłaby się najpewniej przewróciła i naraziła na śmiech innych (pewnie nie byłby to szyderczy śmiech, miała wokół siebie samych dobrych i serdecznych ludzi, ale i tak zaczerwieniłaby się przez wstyd bardzo mocno i zaczęła przypominać przez to buraka), jednakże Florean posłużył jej pomocną dłonią - i to dosłownie. Przytrzymał ją mocno, pomagając tym samym w zachowaniu równowagi; nie upadła, wyprostowała się, szybko wracając do wykonywania figury i uśmiechnęła się przepraszająco do Floreana.
-Och... dziękuję - bąknęła zawstydzona własną niezdarnością -Wszystko w porządku, świetnie się bawię. Jestem Ci taka wdzięczna, że mnie namówiłeś! - ostatnie słowa wypowiedziała już bardzo szybko, bo zanim się obejrzała, a kolejne takty radosnej, skocznej muzyki nakazały wszystkim zmienić partnera do tańca.
Ani się obejrzała, nawet nie wiedziała kiedy i jak się to stało, ale znalazła się przy Aldrichu, którego nie widziała od tak dawna. Oczy jej pojaśniały z radości, a uśmiech spłynął na usta: dobrze było go widzieć! Całego i zdrowego, to najważniejsze.
-Ależ skąd - zaprzeczyła bardzo poważnym tonem =Florean jest świetnym tancerzem - pochwaliła właściciela lodziarni, zerkając na niego znad ramienia, bo tańczył teraz z Charlene -W przeciwieństwie do mnie - zachichotała panna Pomfrey, podając uzdrowicielowi ramię i stając u jego boku, by wykonać wianek. Drugą dłoń wyciągnęła do środa kółeczka, które prędko ruszyło do przodu. Albo do tyłu. Sama nie była już tego pewna -Powinniśmy się spotkać, stęskniłam się za małą - powiedziała Poppy, nachylając się ku Aldrichowi; nie musiała nic więcej mówić. Wiedział jak szkolna pielęgniarka uwielbia jego siostrzenicę.
Kątem oka dostrzegła jak przez energiczny taniec, radosne podskoki, niesforna poszetka z szaty Aldricha wymyka się kieszeni, gdzie powinna była tkwić i być ozdobą, by upaść na ziemię. Nie daj Merlinie jeszcze ktoś się o nią potknie, albo ją ubrudzi. Albo zniszczy. Chciała się szybciutko nachylić, by złapać poszetkę w dłoń i oddać ją właścicielowi - chyba nikt nie chciał tu skręcić kostki przez kawałek ozdobnego materiału.
-Och... dziękuję - bąknęła zawstydzona własną niezdarnością -Wszystko w porządku, świetnie się bawię. Jestem Ci taka wdzięczna, że mnie namówiłeś! - ostatnie słowa wypowiedziała już bardzo szybko, bo zanim się obejrzała, a kolejne takty radosnej, skocznej muzyki nakazały wszystkim zmienić partnera do tańca.
Ani się obejrzała, nawet nie wiedziała kiedy i jak się to stało, ale znalazła się przy Aldrichu, którego nie widziała od tak dawna. Oczy jej pojaśniały z radości, a uśmiech spłynął na usta: dobrze było go widzieć! Całego i zdrowego, to najważniejsze.
-Ależ skąd - zaprzeczyła bardzo poważnym tonem =Florean jest świetnym tancerzem - pochwaliła właściciela lodziarni, zerkając na niego znad ramienia, bo tańczył teraz z Charlene -W przeciwieństwie do mnie - zachichotała panna Pomfrey, podając uzdrowicielowi ramię i stając u jego boku, by wykonać wianek. Drugą dłoń wyciągnęła do środa kółeczka, które prędko ruszyło do przodu. Albo do tyłu. Sama nie była już tego pewna -Powinniśmy się spotkać, stęskniłam się za małą - powiedziała Poppy, nachylając się ku Aldrichowi; nie musiała nic więcej mówić. Wiedział jak szkolna pielęgniarka uwielbia jego siostrzenicę.
Kątem oka dostrzegła jak przez energiczny taniec, radosne podskoki, niesforna poszetka z szaty Aldricha wymyka się kieszeni, gdzie powinna była tkwić i być ozdobą, by upaść na ziemię. Nie daj Merlinie jeszcze ktoś się o nią potknie, albo ją ubrudzi. Albo zniszczy. Chciała się szybciutko nachylić, by złapać poszetkę w dłoń i oddać ją właścicielowi - chyba nikt nie chciał tu skręcić kostki przez kawałek ozdobnego materiału.
Ostatnio zmieniony przez Poppy Pomfrey dnia 29.01.18 22:54, w całości zmieniany 2 razy
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 65
--------------------------------
#3 'k10' : 6
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 65
--------------------------------
#3 'k10' : 6
Deptałam tym rozpiętym pantofelkiem o parkiet. Wszystko po to by go nie zgubić i licząc po cichu w duszy, że się sam weźmie i zawiąże. Żebyście widzieli moje zdumienie gdy się tak faktycznie stało! Z szokiem i zaskoczeniem spojrzałam na stópkę. Podniosłam swoje spojrzenie na mojego partnera, który wspominał o kuzynce. Zrobiłam dzióbek jak rybka, a oczy powędrowały w górę, próbując sięgnąć do mózgu i spróbować przywołać jakiś sensowny obraz. Ten przyszedł jednak do mnie sam z siebie bo przecież tylko w jednej lecznicy wżyciu zdarzyło mi się i właściwie ciągle zdarza pracować - Aaaa! Lady Prewett! Właściwie to ona dzielnie mnie znosi.Złota kobieta - uśmiecham się i zaraz potem zmieniam partnera na nikogo innego, jak właśnie Jo.
- Panie Wright - zawtórowałam mu żartobliwym tonem, szczerząc zaraz zęby by po chwili przejść w niemałą konsternacje, gdy parkiet wydał mi się nieprzyjemnie śliski. W momentach gdy mogłam trochę bardziej szukałam oparcia w Jo w celu utrzymania pionu. Hop hop hop...
- Panie Wright - zawtórowałam mu żartobliwym tonem, szczerząc zaraz zęby by po chwili przejść w niemałą konsternacje, gdy parkiet wydał mi się nieprzyjemnie śliski. W momentach gdy mogłam trochę bardziej szukałam oparcia w Jo w celu utrzymania pionu. Hop hop hop...
Ruiny zamku
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness