Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]19.01.18 16:00

Kuchnia

Jak w każdym zwykłym domu, to kuchnia pełni funkcję serca i duszy mieszkania. Jest niewielka i nigdy nie została doprowadzona do stanu dopuszczalnego przez perfekcyjne panie domu, ale w zlewie nic nie gnije i zawsze jest gdzie usiąść, nie może więc być aż tak źle. Mieści się tam furkocząca lodówka, stara kuchenka z emaliowanym czajnikiem, kilka szafek kryjących kubki, talerze i miski (wszystko z innych kompletów), a w centrum – niewielki okrągły stół z dwoma krzesłami. Nie obowiązuje jednak zasada, by siadać wyłącznie na nich, a na ewentualność przyjęcia gości pod wąskim oknem składowane są małe taborety. Jedną ze ścian w całości pokrywają półki zastawione małymi i dużymi słoikami pełnymi przypraw i słodyczy.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Kuchnia [odnośnik]19.05.18 13:58
| 02.07?

Ostatnie dni nie były dla Sophii łatwe ani przyjemne. Ale dla kogo były? Wiele się wydarzyło. Aż trudno było uwierzyć, że minął zaledwie tydzień od tragicznego pożaru w ministerstwie. Była tam tamtego dnia. Została w ministerstwie dłużej, robiła tak często, ponieważ i tak nie miała dla kogo szybciej wracać do domu. Swój pracoholizm mogła przypłacić życiem, ale po raz kolejny okazało się, że miała wielkie szczęście, bo udało jej się wyjść stamtąd cało. Najwyraźniej świat jeszcze z nią nie skończył, więc musiała to wykorzystać.
Choć ukrywała to przed wszystkimi, po nocach czasem dręczyły ją koszmary o pożarze. Przerażała ją i frustrowała myśl, jak wielu zginęło i żałowała, że nie mogła zrobić więcej. Niestety w starciu z taką czarnomagiczną potęgą jej umiejętności były niewystarczające, nie mogła wiele zrobić poza próbami pomagania uciekającym kiedy już wydostała się poza zasięg pożaru. Zignorowała własne obrażenia i została w okolicy, próbując robić cokolwiek. Kto za tym stał? Jej myśli często mknęły ku wydarzeniom z końca kwietnia w Białej Wywernie. Dużo o tym wszystkim rozmyślała i z niecierpliwością czekała na spotkanie Zakonu Feniksa.
Ministerstwo pozostawało w rozsypce i departamenty zostały rozproszone po różnych miejscach. Teraz Biuro Aurorów, jak na ironię, miało się mieścić w Tower. Bardziej frustrowały ją problemy z teleportacją, choć na szczęście mieszkała w Londynie więc podróżowanie do pracy nie było wielkim problemem, jakoś sobie z tym radziła, choć trwało to dłużej.
Drugiego lipca po pracy postanowiła odwiedzić swojego przyjaciela, którego ostatni raz widziała jeszcze przed tamtymi wydarzeniami, a o którego się martwiła. Był to wieczór, więc mogło się wydawać, że o tej porze także powinien być u siebie, o ile nie został w pracy po godzinach. Jeśli tak, najwyżej wróci do domu i do krążenia po pustych, samotnych i cichych przestrzeniach wypełnionych wspomnieniami.
Poleciała do niego na miotle, korzystając z osłony nadciągającego zmroku oraz mgły, przez którą nie było widać jej ciemnej sylwetki zlewającej się z coraz ciemniejszym, zachmurzonym i zamglonym niebem. Zachowywała ostrożność, specjalnie wybierając trasę, gdzie istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś mimo mgły ją dostrzeże. Unikała przelatywania nad głównymi ulicami i osiedlami, na szczęście dobre umiejętności ułatwiały jej zadanie. Dobrze zrobiła, że w ostatnich miesiącach popracowała nad umiejętnościami nieco zaniedbanymi po skończeniu Hogwartu.
Wylądowała gładko na podwórzu, z miotłą w dłoni przechodząc do drzwi i pukając. Na szczęście okazało się, że Aldrich już był w domu.
- Jak dobrze, że jesteś. Jak się czujesz? Pewnie masz dużo pracy, a ja cię nachodzę kiedy pewnie pragnąłeś odpocząć – odezwała się, kiedy ją wpuścił. Jego widok całego i zdrowego na tyle ją ucieszył, że objęła go krótko, dając tym samym upust swojej uldze. Dopiero po chwili odsunęła się i spojrzała gdzieś w bok. – Ale... musiałam sprawdzić... co u ciebie. Wiele się wydarzyło, ale jako uzdrowiciel pewnie doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
Musiał sobie zdawać. Na pewno został wezwany do pomocy ofiarom, musiał widzieć ogrom tragedii. A jako członek Zakonu Feniksa musiał też zdawać sobie sprawę, jak poważna jest sytuacja. Nie było dobrze. Nic nie było dobrze.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Kuchnia [odnośnik]19.05.18 22:37
Jako człowiek dopatrujący się jasnej strony każdej sytuacji, Aldrich mógł ze spokojem stwierdzić, że w obecnych czasach trzymanie się tego postanowienia jest coraz trudniejszym zadaniem. Jedyną zaletą minionego dnia mógł być chyba tylko spacer, który zastąpił mu zwyczajny sposób wracania do domu – teleportację. Odkąd straciła ona na wiarygodności, a sieć Fiuu wtórowała jej w spektakularnym nawalaniu, odkrywał Londyn na nowo. Głównie wieczorami, pracę kończył wszak późno, coraz później. Zdarzały się dni, kiedy nie kończył w ogóle; zatrzymywały go nagłe sprawy mnożące się jak grzyby po deszczu po paskudnym pożarze w ministerstwie. Od tamtego dnia ulice jakby pustoszały, a Aldrich, który nigdy nie czuł się w mieście w pełni bezpieczny przypominał sobie zduszone przedtem z obowiązku obawy. Ziejąca pustką na mapie Londynu dziura po budynku Ministerstwa, jak mu się zdawało, wciąż wydzielała z siebie makabryczne dźwięki i zapachy, rozsiewała ponurą atmosferę. Kiedy oderwano go od rutynowych zadań spokojnego dyżuru na swoim oddziale, by pomógł licznym (zbyt licznym) poszkodowanym, nie spodziewał się zastać na miejscu tego, z czym musiał sobie poradzić. Minął już tydzień, a wciąż on nie mógł pozbyć się wspomnień swądu spalonych włosów i ciała, niegasnącego ani na chwilę tła do działań ratunkowych, jakim były jęki poparzonych, połamanych i nielicznych zdrowych nawołujących płaczliwie swych bliskich. Przez tydzień nie udało mu się zapomnieć, a wątpił, by okoliczności pozwoliły mu na odnalezienie spokoju w najbliższym czasie.
Do domu wszedł z wybiciem godziny dwudziestej pierwszej trzydzieści. Wrzucił parasol do ordynarnego blaszanego wiadra stojącego przy drzwiach, przejrzał się w lustrze, wzdrygnął na widok ciemnych cieni zalegających pod jego oczami; przetarł je knykciami i, znalazłszy w odmętach pamięci jakąś melodyjkę zaczął ją pogwizdywać, udając się na poszukiwania siostrzenicy. Jak spodziewał się, i jak wydarzenia przebiegały niemal codziennie, toczyła się właśnie walka z opiekunką, Wielka Bitwa o Umycie Zębów (znana także jako Bitwa pod Łazienką z lipca 1996) przeplatana wyborem bajki na dobranoc. Aldrich, chcąc nie chcąc, dokonał szturmu w odpowiedniej chwili i po niecałym kwadransie czytał już chrześnicy o przygodach Czary Mary i jej gdaczącego pieńka. Potem jeszcze o trzech braciach, a na koniec – o włochatym sercu czarodzieja. Maleństwo zasnęło wreszcie (przed upływem godziny od jego powrotu do domu), więc Aldrich ruszył do kuchni, by zjeść coś jeszcze przed snem i – co może ważniejsze – napić się kawy. Na dno kubka wsypał jedną łyżeczkę. Drugą, trzecią, a skoro jest już ich tyle, to i czwarta nie zaszkodzi. Oczekując, aż woda w czajniku zacznie wrzeć (starał się korzystać z mugolskich udogodnień, zagrożony nieszczęśliwym wypadkiem przy każdym zaklęciu), zerknął do ostatniego numeru Proroka rozłożonego na stole. Oglądał stronę drugą już chyba setny raz, a wracał do niej mimo to, jakby któreś nazwisko z listy zaginionych mogło w międzyczasie zniknąć. Zdążył akurat zalać kawę, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Sophia. – rozpromienił się, widząc ją na swoim progu, całą i zdrową. Dowiedziawszy się o pożarze w ministerstwie odchodził od zmysłów, ledwo skupiał się na pracy przy jego ofiarach, myśląc obsesyjnie: czy wszystko z nią w porządku? Odetchnął dopiero, gdy następnego dnia, zdawkowo i listownie, dała mu znak życia. Nie zapomniał jednak, jak niewiele brakowało. Przytulił przyjaciółkę, nie-zapominając jeszcze bardziej. – Co ty pleciesz, nie przepraszaj. Chodź do środka, chodź, pogadamy. – w końcu od czego są przyjaciele?
- Kawy?
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Kuchnia [odnośnik]19.05.18 23:48
Jeszcze długo miało ją to dręczyć. Jeszcze długo miała pamiętać tamte wydarzenia; huk ognia pochłaniającego kolejne obszary ministerstwa, własną ucieczkę przez wypełnione dymem korytarze, martwe ciała, czy wreszcie widok ziejącej dziury w ziemi, w której okolicy nawet teraz było czuć intensywną woń spalenizny. Było to straszne miejsce, o którym nie dało się zapomnieć, tak jak o ofiarach, z których wiele nigdy nie zostanie zidentyfikowanych ani pochowanych, bo nic nie zostało z ciał. Nie wiadomo, ilu ludzi mogło się tam wtedy znajdować, jedynym pocieszeniem była myśl, że było to po głównych godzinach pracy i po godzinach przyjmowania interesantów. W środku dnia ofiar z pewnością byłoby więcej.
Myślała o tym oraz śniła. Wystarczyło zamknąć oczy, by znowu to zobaczyć. To wszystko sprawiało, że z jednej strony czuła się bezsilna i niewystarczająca, skoro nie mogła zrobić więcej niż zrobiła, a z drugiej budziło to w niej determinację i upór, by poznać prawdę i pewnego dnia doprowadzić tych, którzy za tym stali, przed oblicze sprawiedliwości.
Pod koniec czerwca odwiedziła to miejsce znowu, by złożyć symboliczne kwiaty na cześć tych, którzy zginęli. Zdawała sobie sprawę, że sama też mogłaby tam być, gdyby miała odrobinę mniej szczęścia.
Nazajutrz po pożarze pożyczyła od starszej sąsiadki-czarownicy sowę, by napisać do wszystkich ważnych jej osób, że żyje i upewnić się, czy i z nimi wszystko w porządku. Niepokoiła się zwłaszcza o tych spośród nich, którzy pracowali w ministerstwie lub mieszkali w jego pobliżu. Nie mogła nie napisać i do Aldricha, dlatego oboje wiedzieli, że żyją, ale jak dotąd nie mieli czasu, by się spotkać, bo oboje byli całkowicie pochłonięci swoimi pracami. Niemniej jednak Sophia obiecała, że na początku lipca zjawi się w jakiś wieczór, i słowa dotrzymała. Cieszyła się, że udało jej się go zastać. Jej radość i ulga na jego widok była na tyle duża, że zdecydowała się na tak poufałe powitanie. Ale musiała poczuć, że tu był. Zbyt wiele ważnych dla siebie osób już straciła lub prawie straciła w ostatnich miesiącach.
Razem weszli do jego domu, docierając do kuchni. Po drodze zostawiła w korytarzu swoją miotłę.
- Chętnie. Od samiutkiego rana jestem na nogach. Od ponad tygodnia dobrze nie spałam, ostatni raz jeszcze przed pożarem – rzekła. Oboje mieli ten sam problem: nadmierny pracoholizm. Z tą tylko różnicą, że on miał do kogo wracać po pracy. – Mała już śpi? – spytała jeszcze.
Usiadła przy kuchennym stole, a jej oczy barwy płynnego złota zatrzymały się na jego twarzy.
- Czytałeś ostatnie wydania Proroka codziennego? – zapytała. – Byłam tam tego dnia – dodała po chwili, choć już to wiedział, lakonicznie wspomniała o tym w liście wysłanym dzień później. – Pamiętam to doskonale i każdej nocy o tym śnię. I... czuję pewne wyrzuty sumienia. – Sophia nie była osobą, która lubiła się żalić czy przyznawać do słabości, ale z Aldrichem było inaczej niż z większością ludzi. Był jednym z nielicznych, przed którymi mogła się po prostu wygadać, bez nieustannego podtrzymywania maski silnej, wytrzymałej aurorki. Mogła na chwilę uwolnić ze środka Sophię targaną wątpliwościami, Sophię nieidealną, która potrzebowała poczuć, że nie jest sama. Nie była, on był obok, i co najważniejsze, wiedział o jej podwójnym życiu, bo także zadeklarował się do walki o lepsze jutro.
- Co o tym wszystkim myślisz, Al? – zapytała nagle, ciekawa, czy miał własne spostrzeżenia i poglądy. W Mungu mógł słyszeć różne pogłoski, w końcu leczył rannych i przebywał z innymi uzdrowicielami. Musiał wyrobić sobie jakąś opinię, a jego punkt widzenia mógł się różnić od tego, jaki obrali aurorzy, z którymi miała do czynienia już po tym wszystkim. Poza tym rozmowa z przyjacielem mogła jej pomóc poukładać własne chaotyczne myśli.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Kuchnia [odnośnik]20.05.18 13:28
Nie pierwszy raz czuł wtedy okropny smród nadpalonego ciała; leczył już oparzenia żywym ogniem, ofiary smoczego oddechu, olbrzymich sklątek, nawet co bardziej zawzięte druzgotki potrafią nieźle sparzyć człowieka. Ale nigdy nie widział na własne oczy szatańskiej pożogi. Nigdy nie znalazł się tak blisko pożaru, by czuć ciepło dobiegające od niego i rozlewające się po najbliższym terenie i działać w czerwonym świetle łuny ognia. Też musiał o tym zapomnieć, nie mógł uzurpować sobie prawa do przeżywania stresu z tytułu pomocy poszkodowanym. Ludzie umierali w zgliszczach ministerstwa, a może – co gorsza – oczekiwali jeszcze na ratunek w straszliwym cierpieniu. Co mógł więc powiedzieć o tym uzdrowiciel, który był świadkiem wszystkiego z daleka i znalazł się na miejscu tylko na chwilę?
- Śpi. – przytaknął, wchodząc za Sophią do kuchni. Rzucił krótkie spojrzenie na niedomknięte drzwi do pokoju siostrzenicy. Wystarczy, że ona nadal budzi się z krzykiem, a on nie miał nawet pojęcia, co nachodzi ją nocami w snach. Nie miał za to wątpliwości, skąd się te koszmary biorą. Za każdym razem, gdy musiał ją uspokajać w środku nocy życzył sobie cicho, by nie wracać już do szpitala, a zostać na Earl’s Court i samemu przypilnować, by dziewczynce nic się nie stało. Nie był pracoholikiem, a jedynie wypełniał minimum swoich obowiązków. Z tą tylko różnicą, że niezależnie od jego dobrej woli, minimum to powiększało się w ostatnich tygodniach do gargantuicznych rozmiarów.
Westchnął, odwracając się do kuchenki, a po chwili przed Sophią stanął drugi kubek, z kawą równie mocną, jak zaparzył sobie sam. Siadając na krześle obok niej, przesunął po stole otwartą gazetę, po czym sięgnął za siebie, by z szafki wziąć kolejne i położyć obok.
- Wszystkie czytałem już nie raz. – przełknął kilka łyków kawy. Zdjęcia, na których uchwycono kłęby dymu i tłumy rannych, makabryczny znak unoszący się nad gmachem ministerstwa – ich widok sprawił, że Aldrich poczuł się bezsilny, co było nieco ironiczne – co mógł zrobić siedząc przy własnym kuchennym stole po dwunastu godzinach pracy? Wyjść na ulicę i na własną rękę szukać winowajców? W końcu nawet gdyby ich znalazł, co było daleko za granicą niemożliwości i nie przeszło mu nawet przez myśl – przecież nie mógłby nic zrobić. – Też tam byłem, choć na krótko. Przysłali nas z Munga do pomocy. Nie mogłem cię nigdzie znaleźć, zresztą nie było warunków, by szukać – mnóstwo ludzi potrzebowało uzdrowiciela. Najbardziej bałem się zobaczyć potem twoje nazwisko na liście zaginionych.
Nie wahał się przed przyznaniem tego. Gdzie nie poszedł, wszędzie huczało od rozmów na ten sam temat. Ludzi zaczynano uważać za zmarłych, rodziny zaginionych poddawały się; żałoba kładła się cieniem na każdym miejscu, w którym trzeba było chociaż próbować funkcjonować normalnie. Uważnie przyjrzał się oznakom zmęczenia wyraźnych na twarzy przyjaciółki. Wyciągnął rękę, by przykryć nią jej lewą dłoń. Uścisnął ją na krótką chwilę i cofnął, by objąć parujący kubek.
- Wypiszę ci coś, co pomoże ci spać. Przypominam ci też, że gdybyś nie chciała siedzieć teraz sama w domu, tu zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce. Sophia, mówię zupełnie poważnie. Zupełnie poważnie też nie rozumiem, dlaczego czujesz się winna? – zapytał, szczerze zdziwiony, być może odrobinę za ostro. Po prostu nie mógł znieść patrzenia, jak się tym wszystkim zadręcza. Doceniał jednak, że chociaż otwiera się przed nim i nie udaje już, że wcale nie wpłynęły na nią tamte wydarzenia. – Nie ty podłożyłaś ogień, to załatwia sprawę. Za wszystko, co się stało odpowiadają ci terroryści. Sam nie wiem, co myśleć. To paskudna zbrodnia, a ten cały Longbottom nieźle sobie zapunktował u większości społeczeństwa gwarancją ukarania jej. Nie ukrywam, że także i u mnie. Ale zobaczymy, jak się spisze. Słyszałaś już coś o nim?
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Kuchnia [odnośnik]20.05.18 15:20
To było straszne, choć jeszcze niedawno wydawało jej się, że ministerstwo jest nienaruszalne, że istnieć będzie wciąż nawet kiedy ich wszystkich już dawno nie będzie. W ostatnich miesiącach nadszarpnęło jej zaufania przez głupie decyzje rządzących, ale pracowało tam także wielu niewinnych ludzi, z których część niestety zginęła. Ilu? Nie wiadomo. Sophia poważnie wątpiła, by ktokolwiek przeżył w zgliszczach całkowicie zniszczonych przez pożogę, a następnie zapadniętych pod własnym spalonym ciężarem. Ci, którzy nie uciekli póki było to możliwe, prawdopodobnie tam zostali i przestali istnieć. Pożoga była zbyt potężna i szybka, by można było ot tak się z nią uporać.
Usiadła przy stole, przy którym siadała już tak wiele razy, zwykle w pogodniejszych okolicznościach. Dzisiaj atmosfera była niemal grobowa, choć i tak czuła się podniesiona na duchu bliskością przyjaciela. Wiedziała, że też się martwił, bo oprócz pracy uzdrowiciela miał na głowie opiekę nad małym dzieckiem, a anomalie nie były wobec nich łaskawe.
- Dobrze by było, żeby chociaż ona nie musiała tego przeżywać i się bać – powiedziała cicho, także zerkając w stronę, gdzie mieścił się pokój dziewczynki.
A potem znowu spojrzała na Aldricha, który po chwili zrobił jej kawę i położył na stole gazety. Także Sophia czytała je nie raz, zupełnie jakby miała nadzieję, że jakieś nazwiska znikną z listy zaginionych, albo że ukaże się tam lista winnych i zapowiedź ich rychłego procesu.
- Też to robiłam. Wczytywałam się w nie i myślałam o tym wszystkim. O tym, kto mógł to zrobić oraz o tych, którzy najprawdopodobniej tam zginęli – rzekła, wzdrygając się. – Ja byłam w środku. W Biurze Aurorów. Na szczęście zdążyłam uciec, choć ogień był blisko. Czułam bijące od niego gorąco i zapach spalenizny, wiedziałam, że gdzieś za moimi plecami szaleje żywioł który popieli wszystko na swojej drodze, także tych... którzy byli mniej szybcy.
Jej głos brzmiał dość sucho, próbowała się od tego dystansować, przedstawiać to jakby to były przeżycia kogoś innego. Poczuła się jednak dziwnie, kiedy Aldrich wyznał, że bał się zobaczyć na liście jej nazwisko. Poruszyła się niespokojnie, zaciskając dłoń na kubku z kawą i szybko upijając łyk.
- Ja już nie mogłam ujrzeć swoich najbliższych na liście zaginionych, ponieważ rodzice nie żyją, a brat jest za granicą, mam nadzieję że wciąż bezpieczny. Ale mogłam ujrzeć inne ważne mi osoby... Też się tego bałam, odczytując kolejne nazwiska. Pracując w ministerstwie chcąc nie chcąc znałam wielu tych ludzi przynajmniej z widzenia. – To było straszne: świadomość, że ktoś, kogo każdego dnia mijało się na korytarzach, mógł tam zginąć.
Kiedy Aldrich nakrył jej rękę swoją, spojrzała na niego. Także wyglądał na zmęczonego, tak jak i ona. Oboje mieli wiele pracy i trosk, a jednak przyjaciel chciał jej pomóc, troszczyć się o nią. Choć potrafiła sobie poradzić sama i nie potrzebowała niczyjej opieki, to było miłe, bo czuła, że nie jest zupełnie sama na tym świecie.
- Dziękuję, Al. Naprawdę nie chciałabym być dla ciebie ciężarem przy moim trybie dnia, kiedy wychodzę o świcie i wracam późnym wieczorem. Chociaż... I ty pewnie tak ostatnio robisz, prawda? – zapytała cicho. - Nie chcę was też narażać. Jestem aurorem, czasem... No cóż, pakuję się w niebezpieczne sytuacje.
Słysząc jego kolejne pytanie, zamyśliła się. Trudno jej było zdefiniować to poczucie. Z jednej strony cieszyła się, że udało jej się przeżyć, a z drugiej czuła pewne ukłucie wyrzutów sumienia, że ona, samotna, żyje, a ktoś mający rodzinę mógł zginąć, pozostawiając swoje dzieci i współmałżonka samych na tym świecie. No, ale tragedie nie wybierały tylko ludzi bez rodzin, nie mających tak wiele do stracenia. Mogły spotkać każdego. A ona mogła czuć się winna, że nie uratowała zbyt wielu, choć w głębi duszy czuła, że nie mogła, bo sama ledwo zdążyła uciec.
- Zastanawiam się po prostu, czy nie mogłam zrobić więcej, skoro i tak nie mam do stracenia tak wiele, jak inni. Nie mam rodziny, jestem sama, a jednak żyję, bo miałam więcej szczęścia – odezwała się w końcu. – Oni wciąż gdzieś są, być może jak gdyby nigdy nic chodzą między zwykłymi ludźmi i napawają się tym, co zrobili. – Ta myśl doprowadzała ją do głębokiej, irracjonalnej złości. Powinni zgnić w Azkabanie po pocałunku dementora. To był odpowiedni dla nich los. O ile dementorzy byli tam, gdzie powinni, bo Prorok pisał też o tajemniczych spotkaniach z tymi istotami na terenie kraju. – A może rzeczywiście stoi za tym ten cały Voldemort i jego chorzy zwolennicy. – To było prawdopodobne, nawet Prorok sugerował to w swoich artykułach. Pamiętała jeszcze, co zrobił poprzednim razem, kiedy w pożodze spalił część Nokturnu, kilku aurorów i prawie spalił jej brata.
- Longbottom to były auror. Znany z zapalczywości i skuteczności. – Sophia kojarzyła go jednak mgliście, bo już nie pracował jako czynny auror kiedy zaczęła pracę, ale nie mogła nie usłyszeć jego nazwiska w kontekście jego przeszłości oraz pracy w Wizengamocie. – Mam nadzieję, że w rozwiązywaniu tej sprawy będzie równie skuteczny i zapalczywy, ale nie możemy pokładać ufności tylko w ministerstwie. – To okazało się za słabe w momencie kryzysu. – Za kilka dni odbędzie się spotkanie Zakonu Feniksa. Postaraj się wziąć sobie wolne, dobrze? – zasugerowała mu. – Może tam dowiemy się czegoś więcej.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Kuchnia [odnośnik]23.05.18 21:28
Jego świat mógł się walić. Aldrich miał już wykształconą hierarchię wartości, wiedział, do czego trzeba dążyć i co jest słuszne nawet, gdy symbole wyższych idei, jak sprawiedliwość i ład reprezentowane przez gmach i pracowników Ministerstwa znikały z mapy. To, co najważniejsze zostało w ludziach, a – choć nie obyło się bez ofiar, ofiar tak wielu, że cały personel Munga musiałby pracować nad nimi dzień i noc, gdyby udało się odratować ze zgliszcz wszystkich – ludzie przetrwali. Jego mała siostrzenica jeszcze tego nie rozumiała. Potrzebowała obrazka przypisanego do konkretnego pojęcia, jasnych podziałów między odkrywanymi stopniowo tajemnicami świata, a przede wszystkim – potrzebowała domu, by w jego zaciszu spokojnie wszystko poukładać sobie w głowie.
- Robię, co mogę, by trzymać ją z dala od… tego wszystkiego. Ale sprawy zrobiły się tak nieprzewidywalne, że nawet zabranie jej teraz na spacer wiąże się z ryzykiem. – jeśli dokonano zamachu na Ministerstwo, dlaczego następnym celem nie miałaby być Pokątna? Z końcem lata ulica zapełni się szkolną młodzieżą zaaferowaną zakupami do Hogwartu, jak co dzień będą się nią przechadzać także dorośli czarodzieje, stoją tam pełne ludzi domy i urzędy. Jest kolejnym symbolem, nie tylko lokalizacją wspaniałej lodziarni, księgarni i innych miejsc, które upodobała sobie jego chrześnica.
Z przestrachem słuchał opowieści Sophii o przeżyciach z Ministerstwa. Mimowolnie wyobraźnię zalewały mu wizje beznadziejnej pogoni, szukania wśród ognia i paniki nie tylko przyjaciół i współpracowników, którym można jeszcze pomóc, ale też samego siebie. Ani słowem go nie zdziwiła; dlatego też tak bardzo się o nią obawiał. Znał ją dość dobrze, by wiedzieć, że na pewno opóźniła swoje wyjście z płonącego budynku, wspierając najpierw tych zbyt słabych, by wydostać się o własnych siłach. Biuro Aurorów miało w swoich szeregach więcej takich ludzi; Sophia nie była pewnie jedyna. A Alowi paradoksalnie trudno było o tym myśleć – był z niej bardzo dumny i wdzięczny jej za opuszczenie Ministerstwa, ale trzeźwo patrzył na tryb życia Sophii i widział gołym okiem, jak niszczący może być tryb życia bohatera.
- Może to zabrzmi głupio, ale naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, o której wychodzisz z domu albo wracasz. Prawda, że i ja coraz więcej jestem w pracy, ale sama świadomość, że ktoś jeszcze tu mieszka podnosi na duchu. Poza tym, zawsze kogoś tu zastaniesz, nawet jeśli my się rozminiemy; małą opiekują się same zaufane osoby, a ona… Sophia, ona się do ciebie przywiązała, jak do większości moich przyjaciół. Nie wiem, czy chciałem, żeby tak wyszło, ale każde z was w jakimś stopniu jest dla niej rodziną. Nie chcę tym wywierać na ciebie żadnej presji, przysięgam. – tak było rozsądniej. Odciąć się, skupić na pracy, pocieszać (zawsze z marnym skutkiem wobec ogromu samotności) świadomością, że bliscy z dala od tego wszystkiego są bezpieczni. Aldrich sam liczył, że jego matka jakoś się trzyma, do uzdrowiska w Szkocji, gdzie zamieszkała nie docierają wszystkie okropieństwa, z jakimi musiałaby żyć, gdyby dołączyła do niego w Londynie. Przedtem czuł się prawie porzucony przez matkę; teraz – błogosławił jej decyzję i listami próbował tylko wyjaśniać, łagodzić powagę wiadomości z prasy. I przekonać ją, żeby nie martwiła się o nich za bardzo. – Ale nie musisz być samotna. – dokończył, zwieszając głowę na chwilę potem. Obawiając się, że zapadnie niezręczna cisza, w której Sophia roztoczyć mogłaby różne interpretacje jego troski, zaraz zaczął mówić dalej: - Nie możesz obwiniać się za przypadek. Bliscy ofiar na pewno nie chowają urazy. – powiedział stanowczo, choć sam pamiętał, jakie emocje targały nim w dniach po śmierci jego siostry. Daleko było im do rozsądku – miał za złe tym, co przetrwali aferę na sali koncertowej. Nie mogąc zrozumieć, dlaczego to jego rodzinę okaleczono, wykłócał się ze wszystkimi znanymi sobie prawami etyki i logiki o prawo życia dla siostry. Każdy z tych sporów zakończył się porażką, a na miejsce gniewu przyszedł wreszcie smutek.
- Gdzie teraz stacjonujecie? – zapytał, by pomóc sobie otrząsnąć się z ponurych myśli o siostrze. Strofował Sophię za umniejszanie wartości własnego życia, ale czy sam nie myślał kiedyś, że od razu zamienił by się z siostrą miejscem, gdyby tylko znaczyło to, że mała dorośnie szczęśliwie? – Do Munga przenieśli nam kilka biur. Nie mam pojęcia, jak się pomieścimy, chyba w kotłowniach i składzikach na miotły.
Pokręcił głową, ale na jego twarzy jakby czaił się słaby uśmiech. W czasach kryzysu można było stosować tylko kryzysowe rozwiązania, a szpital nie był wcale takim złym miejscem na osadzenie ministerialnych urzędów. Mimo harmidru jak w ulu, panował tam porządek i rzeczowa atmosfera pracy. To umie trzymać człowieka w ryzach, kiedy inne elementy życia się chwieją.
- Dobrze. Wypadałoby w końcu dotrzeć na swoje pierwsze spotkanie, prawda? – mrugnął do niej porozumiewawczo. Należał do Zakonu już prawie miesiąc, ale teraz, gdy weźmie udział w zebraniu, zobaczy, ilu członków liczy organizacja i pozna kolejnych, powstanie jakiś plan i coś zacznie się naprawdę.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Kuchnia [odnośnik]23.05.18 23:47
Musieli jakoś uporać się z tym, co się stało i żyć dalej. Bez względu na to, ile razy Sophia w swoim życiu upadała, zawsze się podnosiła i brnęła dalej. Nie inaczej było teraz. Przeżyła, świat z nią jeszcze nie skończył. Jeszcze miała tu coś do zrobienia, więc musiała to zrobić. Była aurorem, od tego była, by walczyć z pleniącym się złem i czarną magią.
- To dobrze. Trzeba ją chronić, najdłużej jak się tylko da. – Bo dzieci nie powinny być częścią tego wszystkiego, to dorośli mieli walczyć o lepszy świat, w którym byłyby szczęśliwe i bezpieczne. Sophia była gotowa wziąć na swoje barki choć część ciężaru i była pewna, że Aldrich też robił to każdego dnia. Teraz oboje mieli walczyć o lepsze jutro dla tych, którzy byli bezbronni, a którzy byli przyszłością ich świata. Nie mogli im pozostawić w spadku chaosu i wojny.
Ale niestety teraz nawet spacer mógł być ryzykowny, nie tylko przez anomalie. Nie wiadomo, czy jakieś inne miejsce też nie ucierpi, skoro ucierpiało ministerstwo.
Rzeczywiście jej tryb życia i zapędy do bohaterstwa czasem komplikowały pewne sprawy. Czasem Sophii brakowało zdrowego egoizmu, bo nawet uciekając z ministerstwa miała nadzieję że kogoś uratuje i biegnąc przez korytarze wypatrywała ludzi, którym można było pomóc. A kiedy już wyszła, to zamiast zająć się swoimi ranami została, by pomagać uciekającym i kierować ich do uzdrowicieli.
Słysząc jego słowa znowu się zmieszała.
- Dlatego tym bardziej nie chciałabym jej narażać ani ranić. Bo co, jeśli pewnego dnia nie wrócę? Pamiętam tamten dzień, kiedy moi rodzice nie wrócili. Byłam dorosła, a i tak był to dla mnie wstrząs, więc dziecku tym bardziej byłoby trudniej – powiedziała. W pewnym sensie przywykła do bycia przyszywaną „ciocią” dla siostrzenicy Aldricha, wiedziała też że dziewczynka zaczęła się do niej przywiązywać, ale Sophia obawiała się tego, żeby ludzie, a zwłaszcza dzieci, się do niej przywiązywali. W tych czasach to było całkiem prawdopodobne, że mogła nie wrócić, że jej szczęście mogło się skończyć. Z ministerstwa wielu nie wróciło, choć przecież poszli tylko do pracy.
- Tak czy inaczej... Przemyślę to. Przecież to nie musi trwać długo, mogę wpadać co jakiś czas na kilka dni. Dobrze, że masz jakichś opiekunów dla małej, bo przy moim trybie życia niezbyt bym się sprawdziła. Ja nawet nie mam czasu zaopiekować się sobą, a co dopiero kimkolwiek innym.
Westchnęła. Wiedziała, że przyjaciel chciał dobrze, już nie pierwszy raz namawiał ją, żeby się do niego wprowadziła. Gdyby była taka jak większość kobiet pewnie poczułaby się zażenowana, ale Sophia nie była pruderyjna, nie doszukiwała się też żadnych ukrytych intencji. Była dość postępową, silną i niezależną kobietą, której nie gorszyła myśl o mieszkaniu w tym samym domu co jej przyjaciel. Chodziło tylko o to, że nie chciała się napraszać i sprawiać kłopotu, ani tym bardziej narażać ich.
Kiedy jej rodzice zginęli, na początku też obwiniała świat o to, dlaczego akurat oni. Dlaczego los nie mógł zabrać jakichś złych ludzi, a właśnie jej rodziców, najwspanialsze osoby jakie znała? Była pełna złości i poczucia niesprawiedliwości, ale z czasem zrozumiała, że to bez sensu, że nic nie wróci im życia, i jedyne co może zrobić, to żyć dalej i próbować uratować innych, skoro ich nie dała rady. To był jeden z głównych powodów jej frustracji: była aurorem, a nie uratowała swoich najbliższych.
- Teraz mamy siedzibę w Tower. Niezbyt przyjemne miejsce. Do tej pory co najwyżej sprowadzaliśmy tam złapanych opryszków – odpowiedziała, upijając łyk kawy. – Departament dopiero się organizuje na nowym miejscu. Nie jest łatwo. – Dokumentacje i wszystko inne, co było w ministerstwie, przepadło. Zaczynali niejako od nowa, ale przynajmniej żyli. – W Mungu? Ojej, podejrzewam że tam panuje jeszcze większy chaos, zwłaszcza biorąc pod uwagę obłożenie pacjentów. Jak się tam wszyscy mieścicie?
Tak czy inaczej i tak podejrzewała, że i po niższych piętrach będą pałętać się urzędnicy i interesanci. Nie zazdrościła uzdrowicielom i pacjentom, ale pracownikom ministerstwa też nie. Wszyscy znaleźli się w trudnej sytuacji.
- Słyszałam, że część departamentów umieszczono też w Hogwarcie i u Gringotta – odezwała się po chwili. – Trochę ciężko będzie kursować między nimi, kiedy szwankuje transport. Jak sobie z tym radzisz, z dostawaniem się do pracy? – spytała go. Brak teleportacji był sporą uciążliwością. Często od szybkości pojawienia się odpowiednich służb na miejscu zdarzenia, na przykład aurorów czy uzdrowicieli, mogło zależeć czyjeś życie.
- Oczywiście. – Także do niego mrugnęła. – Już na jednym byłam. Jestem pewna, że zostaną poruszone ważne, nurtujące mnie kwestie, więc sama zwolnię się wcześniej, by móc dotrzeć na czas.
Musieli tam być. Musieli dowiedzieć się, jaki jest plan działania na najbliższe tygodnie, co jeszcze mogliby zrobić. Była też ciekawa spostrzeżeń innych na temat niedawnych wydarzeń.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Kuchnia [odnośnik]30.05.18 22:23
Choć oboje byli jeszcze przed trzydziestką, przeżyli tak wiele, że za obojgiem było już kilka punktów, gdy mogli się poddać. Oboje znosili ciosy zadawane przez stratę bliskich, zgodzili się na wyrzeczenia, jakich wymagała ciężka praca. I żyli dalej, znajdując z dnia na dzień satysfakcję i powody, by iść wciąż do przodu. Dla Aldricha najważniejszym powodem było dobro siostrzenicy; bez niego zostałaby zupełnie sama.
- Próbuję, ale kiedyś będzie trzeba jej powiedzieć więcej. – jego chrześnica była jeszcze mała, dopiero poznawała na własnej skórze, jak działa magia (co przez anomalie wciąż dokuczające czarodziejom było ciężkim doświadczeniem), ale już pojmowała znacznie więcej, niż w opinii Aldricha wydawało się możliwe. Najważniejsze rozmowy, te o Zakonie, przeprowadzał zawsze w zupełnej dyskrecji, nie musiał obawiać się, że coś naprawdę istotnego mu się wymsknie przy małej, ale kto wie, ile razy zasłyszała coś z jego rozmów o pracy, zamieszaniu na ulicach, sprawach mugoli, w których chciał mimo wszystko się orientować? Była w końcu bystrym dzieckiem, a Aldrich nie lubił ukrywać prawdy – przed nią, ani też nikim innym. Kłamstwo, nawet przez przemilczenie, nie leżało w jego łagodnej, ułożonej w lepszych, życzliwszych czasach naturze. Na razie robił tylko to, co musiał, by nie skrzywdzić dziecka nadmiernym obciążaniem jej umysłu i sumienia. Dziewczynka miała tak wielkie serce do zwierząt, że nie miał wątpliwości, iż w przyszłości także dla ludzi będzie dobra i przejmie się ich losem.
- Może kiedy podrośnie i zrozumie więcej ze świata, będę mógł pokazać jej więcej. – zabrał ją już do Szkocji, nie tylko do Banchory, gdzie dorastał, ale też na zjazdy rodzinne na wyspie Skye. Sam nie widział ze świata wiele więcej, nie wyściubił nosa poza obręb Wysp Brytyjskich, zależało mu jednak, by od wczesnego dzieciństwa mała panna Jones uczyła się o szkockim dziedzictwie, jakie dostała w spadku od swej mamy. Aldrich, choć całe dorosłe życie spędził w Londynie, pozostał oddany rejonom domu. Mimo tego, że dorastał tam bez ojca, a część swego życia musiał trzymać w tajemnicy, stamtąd pochodziły najcenniejsze z jego wspomnień i wzór, jaki chciał odtworzyć dla siostrzenicy.
- Ale teraz przecież jesteś. Myślę, że pozbawianie siebie i jej kilku chwil odpoczynku w domowej atmosferze zawczasu nie ma sensu. – mówił powoli, a kawa, zapomniana, stygła w kubku między jego dłońmi. – Sam wiele razy już się zastanawiałem, po co, czy warto ryzykować. Czy ma sens próbować zapewnić jej szczęście, jeśli wiem, jak niewiele brakuje, by potem była nieszczęśliwa. – kiedy podniósł na Sophię wzrok, patrzyły na nią oczy chłopięce, niepewne, pełne zwątpienia. – I doszedłem do wniosku, że warto choćby dlatego, by była nieszczęśliwa potem, nie już teraz. – musiał, nawet jeśli miało się to okazać krzywdzące, żyć z dnia na dzień. Ani jemu, ani nikomu innemu nie przysługiwał już luksus zaplanowania czegokolwiek.
- Nie mówię, że masz wprowadzić się na stałe. – nieco speszył się i pospieszył z tłumaczeniem. Nie chciał przecież zaprosić tu sobie Sophii i bawić się w dom, udając, że poza jego murami wszystko jest w porządku, a  letni deszcz to największy problem, z jakim mogą się spotkać chcąc wyjść na spacer. – Nie namawiałbym cię do porzucenia domu rodzinnego. Żałuję, że pozwoliłem, by mój własny runął i nie chciałbym, byś popełniła ten sam błąd. - szczęśliwie, Sophia nie wczytywała się błędnie w jego intencje, a trzymała się zdrowego rozsądku. Cenił jej realizm, bo choć sam też już nabrał go sporo, zawsze mógł liczyć, że Sophia sprowadzi go na ziemię, gdyby jednak pozwolił się ponieść. – Nie proszę też, żebyś zajmowała się małą, wiem, jak dużo pracujesz.i widzę, jak ci ciężko, dopowiedział tylko w myślach, by nie ranić tymi słowami godności Sophii. Niezależność i dotrzymanie tempa w pracy aurora musiały wiele ją kosztować, zwalczyła już wiele swoich słabości. To, że Aldrich je dostrzegał nie było jej niedociągnięciem, a przywilejem, jaki mu dawała, dowodem przyjaźni. Nie mógł teraz sprawić jej zawodu, pozwolić, by się frustrowała. Także dobrze znał porażkę oraz jej złudzenie, poczucie winy. Ponosił klęskę w próbach wyleczenia pacjentów, nieraz już z żalem rewidował złudne wrażenie o pracy i (jakże ograniczonych) zdolnościach uzdrowiciela.
- Jakoś. – wrócił myślami do szpitala i rozgardiaszu, jaki tam panował. – Może to i dobrze, że jest nas tak mało. – zaśmiał się gorzko. Uzdrowicieli brakowało mimo napływu chętnych na ich stanowiska. Długotrwałe szkolenie stażystów zrobiło jednak wyrwę w ciągłości zaopatrzenia Munga w medyków, a przepaść tę musieli pokryć nieszczęśnicy z rocznika Ala. – Gdyby personelu było tyle, ile trzeba, biurka musieliby stawiać na dachu. Chodzę tam. – z rozpędu odpowiedział też na kolejne pytanie. – To nie aż tak daleko. Czasem, jeśli mi się spieszy, pożyczam rower od sąsiada. A ty, pewnie przypominasz sobie czasy quidditcha i latasz na miotle?
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Kuchnia [odnośnik]31.05.18 15:54
Choć Sophia nie miała nikogo, kogo dobro byłoby zależne od niej, także jakoś znajdowała motywację do tego, by wstawać i iść dalej. Tym, co ją pchało, było poczucie misji, chęć walki ze złem, i w pewnym sensie ratowanie tego pogrążającego się w chaosie świata, nawet jeśli jak dotąd nie bardzo jej to wychodziło. Nawet próbując naprawiać anomalie ponosiła porażkę za porażką, czując palący wstyd, że zawiodła. Nie miała męża ani dzieci, nie miała już nawet rodziców, ale miała pamięć o nich, i ta też motywowała ją do starań.
- Jeszcze za wcześnie na drastyczne opowieści. Miejmy nadzieję, że zanim podrośnie, wszystko już się uspokoi, a obecne czasy będą tylko mglistym wspomnieniem – rzekła. Uważała, że pięć lat to za wcześnie, by w pełni pojąć powagę sytuacji, nawet jeśli mała była bardzo mądrym dzieckiem, a wiedziała, że jest. Wiedziała, że Aldrich będzie musiał zdradzić jej tyle informacji, ile niezbędne, by wiedziała, dlaczego jej wujek często znika, musiał ją też nauczyć, żeby była ostrożna. Żeby w najczarniejszej godzinie wiedziała, co robić. Sophia nie znała się na dzieciach w ogóle, mogła się opierać tylko na własnych wspomnieniach dzieciństwa, ale w wieku pięciu lat w głowie była jej tylko zabawa. Kiedy wybuchła wojna w świecie mugoli miała siedem lat, a i wtedy nie rozumiała zbyt wiele, wiedząc tylko, że coś się zmieniło, że nawet dzieci nie są tak beztroskie jak wcześniej. Zauważała tylko to, co może zauważać dziecko, nie rozumiejąc jeszcze kontekstu i grozy sytuacji tak, jak rozumieli ją dorośli; te zrozumiała dopiero po latach, gdy dowiedziała się więcej. Kiedy wojna się kończyła, była już dość duża, by mieć świadomość tego, co się wtedy działo w magicznym świecie ale i o tym mugolskim wiedziała co nieco z opowieści ojca. Poważnie wątpiła więc, że pięciolatka na tym etapie może zrozumieć to w pełni, ale na pewno zrozumie kiedyś. Sophia nie była też tak bezduszna, by snuć temu dziecku opowieści o straszliwych pożarach, anomaliach, czarnomagicznych klątwach i innych tragediach, które mogłyby być co najwyżej źródłem koszmarów. Póki co to oni, dorośli, musieli zadbać, by te koszmary nie stały się faktem w jej życiu.
- Jesteś świetnym opiekunem. Trudno mi sobie wyobrazić osobę, która w jej sytuacji zajęłaby się nią lepiej i dała jej równie dużo miłości. To okropne, że jej dzieciństwo przypada na takie czasy, ale miejmy nadzieję... że nie będą one trwać długo – skrzywiła się. Kto wie, ile to potrwa, zanim się uspokoi? I jak długo ten spokój potrwa, skoro poprzedni utrzymał się raptem dziesięć lat?
- Też chcę jej szczęścia. Chciałabym, żeby nie musiała się bać ani być nieszczęśliwa, ale masz rację, trzeba jej zapewniać to szczęście już teraz, tak długo, jak to będzie możliwe. Jeśli coś się stanie... Przynajmniej będzie mieć dobre wspomnienia wujka i jego przyjaciół, a nie samotności i tęsknoty – zgodziła się z nim. Wiedziała, że im bardziej się jest do kogoś przywiązanym, tym bardziej się cierpi przy ewentualnej stracie, ale czy nie bardziej bezduszne byłoby pozbawienie jej tego szczęścia, które mogła mieć teraz? Aldrich i tak nie miał walczyć na pierwszym froncie, miał być uzdrowicielem. Nie ulegało wątpliwości, że nie umiał walczyć, nie był aurorem. Miał za to inne umiejętności, które mogą okazać się nieocenione. Potrzebowali uzdrowicieli.
- Teraz już tylko ja mogę dbać o to, co pozostało po moich rodzicach – rzekła cicho na jego kolejne słowa, ale nie miała na myśli tylko domu rodzinnego, ale też ich spuściznę i wartości. – Będę jednak pamiętać o twojej propozycji. Wy też zawsze będziecie u mnie mile widzianymi gośćmi. Odkąd mieszkam sama zdałam sobie sprawę, jak dużo jest tam miejsca wypełnionego ciszą i wspomnieniami.
Nie szukała w jego słowach ukrytych intencji ani oznak czegoś więcej, choć pewnie dla wielu kobiet coś takiego byłoby wymowne. Była równie romantyczna jak zdechła ryba i patrzyła na świat trzeźwo i realistycznie, tak samo patrzyła też na ich znajomość, postrzegając ich relacje jako przyjacielskie, niemal braterskie.
- Wiesz, że bardzo ją lubię, ale teraz byłabym najgorszą opiekunką. Ale jak kiedyś się uspokoi... To chętnie nauczę ją paru rzeczy. Na przykład latania. Co ty na to? – zapytała, przywołując na twarz uśmiech, bo naprawdę chciałaby kiedyś dotrzymać tej obietnicy.
Rzeczywiście jej praca wiele ją kosztowała, musiała wiele rzeczy w swoim życiu i w samej sobie zmienić, odkąd zaczęła kurs. Wciąż wielu rzeczy się uczyła, ale musiała być dzielna. A Aldrichowi ufała na tyle, że nie starała się maskować słabości tak skutecznie, jak przy innych.
Mimo powagi sytuacji roześmiała się cicho, kiedy wyobraziła sobie biurka na dachu. Ale zaraz potem spoważniała, gdy uświadomiła sobie, że tych ludzi jest mniej, bo część zginęła w ministerstwie. Uzdrowicieli też nie było bardzo wielu, dlatego ci, którzy byli, mieli tyle pracy.
- Tak, latam – potwierdziła. – W naszej pracy często ważne jest stawić się gdzieś jak najszybciej, ale skoro nie można się teleportować, wielu z nas wybrało miotły. Przecież nie będziemy jeździć na interwencje Błędnym Rycerzem – parsknęła śmiechem na samo wyobrażenie. – Do samego Biura również docieram na miotle. I praktycznie wszędzie, gdzie tylko mogę to zrobić w miarę dyskretnie. Przez te mgły łatwiej pozostać niezauważoną, to jedyna ich zaleta.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Kuchnia [odnośnik]11.06.18 15:32
Nie należał do zwolenników uświadamiania dzieci za wszelką cenę. Matka wyjaśniała mu wiele rzeczy stopniowo, a co do kilku dała mu swobodę, by sam nauczył się czegoś o świecie metodą prób i błędów. Będąc znacznie bardziej przewrażliwiony niż ona, Aldrich miał postanowienie, by chrześnicę przeprowadzić przez najważniejsze z życiowych skrzyżowań, ale zdawał sobie sprawę, że na omawianie z nią naprawdę poważnych rzeczy jeszcze nie czas.
- Masz rację. Nawet, kiedy pyta mnie o dzień w pracy, nie mogę opowiedzieć jej niektórych rzeczy. Nauczę ją, żeby była ostrożna, ale nie chcę, żeby zaczęła wszystkiego się bać. – zwłaszcza, że tak bardzo lubiła zwierzęta. Gdyby zamiast dawania jej przykładu dobrego podejścia do zwierząt przestrzegał ją, że każde stworzenie może zrobić jej większą krzywdę, niż sobie wyobraża, bardzo dużo by jej odebrał. – Na szczęście, łatwo jeszcze odwrócić jej uwagę tym, co dzieje się w domu. – dla pięcioletniego dziecka nawet dwupokojowe mieszkanie może być całym światem, rozległym i fascynującym. Mała mogła odkrywać tajemnice nowych książek, pomagać Alowi i swoim opiekunkom w kuchni (na ostatnie święta dostała w prezencie zestaw miniaturowych kuchennych utensyliów, które bardzo rozwinęły jej zainteresowanie gastronomią i twórczość przy stole), dokarmiać Herberta i czyścić jego akwarium. Aldrich liczył, że dzięki temu dziewczynka wykształci sobie potrzebę opieki nad zwierzętami, które uzupełni jej zainteresowanie. Tym mógł wypełniać jej dni, budować zasłonę dymną, by nie dojrzała zza niej czegoś, co mogłoby zbytnio ją przestraszyć. On, Sophia i wszyscy inni, którzy musieli wychodzić na ulice Londynu, by stawiać czoła anomaliom i piętrzącym się obowiązkom już dorośli, życie wyekwipowało ich odpowiednio do radzenia sobie z kolejnymi trudnościami. To dzieci były naprawdę pokrzywdzone przez panujący wszędzie chaos, niegotowe, by pojąć, co właściwie się dzieje i ograbione jeszcze z czasu spędzanego z rodziną zajętą nawałem pracy i próbami przywrócenia życiu jego normalności. – Tak, miejmy nadzieję. Ale Sophia, kiedy to się wreszcie skończy? – chciałoby się powiedzieć, że jak nie urok to sraczka; kiedy już wydawało się, że część anomalii udało się naprawić i pojawiła się nadzieja, że jakoś poradzą sobie z nieposłuszną magią, pojawiło się nowe zagrożenie. Aldrich miał wyjątkowo złe przeczucie, że choć stali za nim ludzie i w związku z tym stawało się przewidywalne, było gorszą groźbą – mogło rozrosnąć się jak nowotwór, szybciej i bardziej niepostrzeżenie, niszczyć bardziej świadomie, wzbudzać większy strach i wprowadzać podziały, które nigdy nie wzmacniają społeczeństwa. W obliczu tych ponurych przemyśleń mógł pokrzepiać się tylko świadomością przynależności do Zakonu Feniksa; wiedza, że jest coraz więcej ludzi gotowych walczyć o poprawę sytuacji dodawała siły. Nawet gdyby ostatecznie nie miał wyjść w pierwszym szeregu, na własne oczy zobaczyć wroga, leczenie poszkodowanych w tej walce Zakonników będzie miało inne znaczenie niż wykonywanie pracy, za którą bądź co bądź mu płacono, i to niemałe pieniądze. Nikt też nie pytał w szpitalu o poglądy, panowała uniwersalna zasada, by pomagać wszystkim i pozostać przy tym neutralnym, nie stawać po żadnej ze stron. Wyższym dobrem było zdrowie, nie okoliczności, w jakich pacjenci je narażali i dla jakich celów. Aldrich, chociaż kiedyś taka neutralność w zupełności mu wystarczała, nie uważał już, by wartości takie jak honor, pokora i inne lekcje wyniesione z przeszłości można było ignorować.
- To i tak dużo. Wspomnienia są warte bardzo wiele, a twoi rodzice na pewno pozostawili po sobie coś wspaniałego. – Al żałował, że nie miał okazji poznać Carterów. Sądząc po tym, na jaką kobietę wyrosła ich córka, mógł zakładać, że byli wyjątkowymi ludźmi. Był bardzo przywiązany do rodziny, ale przy tym nie miał oporów, by zacierać granice między pokrewieństwem a długoletnią przyjaźnią i jeśli nadarzy się okazja, mógłby przedstawić Sophię swojej mamie. Chociaż przyjaźnił się z aurorką jeszcze w latach szkolnych, nigdy nie zaprosił jej do Szkocji, czego teraz żałował. Zrozumiał po latach, że wolałby jednak, by jego bliscy wiedzieli o nim coś więcej. A dom rodzinny mówił o człowieku więcej, niż sam nieraz chciał o sobie powiedzieć.
- To świetny pomysł, będę ci bardzo wdzięczny. – uśmiechnął się do Sophii pogodnie, zapominając na chwilę o rozłożonych na stole gazetach. Codzienność miała jeszcze drugą stronę, choć ostatnio była ona pogrążona w cieniu. Musiał starać się, by został z niech choć jeden jasny fragment. – Gdybym sam próbował ją nauczyć, jak nic spadłbym z miotły. – i mówiąc to wcale nie żartował. Latanie nie należało do jego talentów, znacznie lepiej radził sobie na łyżwach. Miał sentyment do ślizgania się na zamarzniętych sadzawkach, chociaż do pracy na łyżwach nie zajedzie; nie było to najpraktyczniejsze z hobby. – Ale zanim zaczniesz dawać jej lekcje, może nauczyłabyś czegoś mnie? Parę tygodni temu, kiedy cię odwiedziłem, wspominałaś, że moglibyśmy poćwiczyć razem zaklęcia. Myślę, że mi by się to przydało.
Miał pomagać Zakonowi działając z drugiej linii, ale w niepewnych czasach nie chciał dysponować tylko zardzewiałymi umiejętnościami za szkoły. Uznał, że warto poćwiczyć te prawie zapomniane zaklęcia, by nie narobił szkód, kiedy przyjdzie czas, by je rzucić.
- Coraz trudniej ukryć się przed mugolami, prawda? – Aldrich dobrze o tym wiedział, żyjąc wśród nich, choć nie z nimi całe życie. – Ale przecież musimy, żeby jeszcze ich niepotrzebnie nie narażać.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Kuchnia [odnośnik]11.06.18 20:04
Pokiwała głową, przyznając mu całkowitą rację.
- Straszenie dzieci skutkuje raczej tym, że wyrastają na tchórzy bojących się własnego cienia – zauważyła. – Ale ostrożność... Tak, to jest bardzo ważne. Powinna posiadać niezbędne nawyki, żeby wiedzieć, co robić, gdyby... – Urwała, ale na pewno wiedział, co chciała powiedzieć. Tak czy inaczej była zdania, że zbyt nagłe uświadomienie małej niepotrzebnie ją przytłoczy i zastraszy, co mogło się na niej źle odbić.
Jej rodzice w dzieciństwie dawali jej dużo swobody, często pozwalali samej sparzyć się na czymś, żeby wiedziała, aby tego nie robić. Nie straszyli jej na każdym kroku możliwymi konsekwencjami, wielu rzeczy uczyła się na błędach. Na przykład tego, że gałęzie drzewa mają ograniczoną wytrzymałość, a upadek z nich jest bolesny, albo że zbyt śmiałe akrobacje na miotle też mogą skończyć się wylądowaniem na ziemi i mnóstwem siniaków. Nikt na nią nie chuchał i nie dmuchał. Ale dorastanie w czasach wojny, bo niewątpliwie mieli już z nią do czynienia, było czymś innym, grożącym czymś poważniejszym niż nabicie sobie kilku siniaków. Aldricha czekało teraz bardzo trudne wyzwanie zajęcia się pięciolatką w dobie szalejących anomalii i innych zagrożeń. Na szczęście i tak była za młoda, by puścić ją gdzieś samą; nawet Sophia nie puściłaby pięciolatki samej w Londynie także w normalnych czasach. Ale nawet dom mógł być fascynujący na tym etapie życia.
- Nie wiem – odpowiedziała na jego pytanie. – Nikt z nas nie wie, kiedy i jak to się skończy. Na razie możemy tylko walczyć z tym tak, jak potrafimy. Ale wciąż jest nas za mało.
Anomalie wciąż istniały, ale niestety okazało się, że mogło być jeszcze gorzej, bo ledwie tydzień temu spłonęło ministerstwo, choć zapewne wszyscy zakładali jego nienaruszalność, nawet jeśli w ostatnich miesiącach tak często zawodziło. I znów zawiodło – pracowników, którzy zginęli w jego murach.
Także czerpała siłę z myśli, że jest coś więcej niż ministerstwo, że są ludzie, którzy widzą, co się dzieje i działają, by przynajmniej spróbować uczynić ten świat lepszym miejscem.
- Tak. To cenne wspomnienia – powiedziała odnośnie rodziców. Carterowie pozostawili po sobie wiele dobrych wspomnień i słusznych wartości wpojonych Sophii. Byli wspaniałymi ludźmi, którzy odeszli zbyt szybko, ale mogła kontynuować to, co zaczęli. Była pewna, że także poparliby Zakon Feniksa i staliby się jego częścią, gdyby tylko było im to dane. Też żałowała, że nie mieli okazji poznać Aldricha, ale po skończeniu przez nich oboje szkoły spotykali się raczej na gruncie neutralnym, z dwuletnią przerwą, kiedy była w Ameryce i wtedy pozostawały tylko listy i kilka ruchomych fotografii, które także mu wysłała.
- Chętnie ją nauczę. W jej wieku już śmigałam na miniaturowej miotełce po całym domu. Nie wiem, czy kiedyś ci mówiłam, ale właśnie tak ujawniła się moja magia. Zbyt szybko pomknęłam w stronę okna, ale zanim zderzyłam się z szybą, okno otworzyło się i wyleciałam do ogrodu – opowiedziała z rozbawieniem. – Kiedyś też popsułam pamiątkowy globus, wpadając na niego podczas jednego z pierwszych lotów. Ciebie też mogę nauczyć, oczywiście na pełnowymiarowej wersji – dodała, parskając śmiechem na myśl o Aldrichu dosiadającym miniaturowej dziecinnej miotełki. – I pamiętam o tamtej obietnicy, zamierzam jej dotrzymać. Chętnie nauczę cię magii obronnej i uroków. Wiem, że jesteś przede wszystkim uzdrowicielem, ale nie możesz zaniedbać innych umiejętności, bo pewnego dnia mogą okazać się niezbędne.
Sophia wychodziła z założenia, że każdy, bez względu na zawód, musiał znać podstawy obrony przed czarną magią. Byłaby spokojniejsza o Aldricha, wiedząc, że umiałby się skutecznie obronić w kryzysowej sytuacji.
- I zaklęcie patronusa. Jeśli to prawda, że w kraju zaczynają pojawiać się dementorzy, powinieneś umieć to zaklęcie. Uczyłeś się go kiedyś, znasz podstawy? – zapytała go; wiedziała, że tego zaklęcia nie uczą w szkole, więc chciała się upewnić, czy Aldrich je znał.
Jej kawa była już letnia, bo tak zajęła się rozmową, że o niej zapomniała, więc szybko dopiła jej resztkę.
- Mugole też są świadkami wielu dziwnych zjawisk i zaczynają być świadomi, że dzieje się coś bardzo dziwnego. – A to nie było dobre ani dla nich, ani dla czarodziejów, dlatego sama starała się być dyskretna i nie używać magii na widoku. Także podczas lotu na miotle musiała zachowywać daleko posuniętą ostrożność.
Nagle spojrzała na zegar i zauważyła, że zrobiło się już bardzo późno.
- Chyba powinnam się powoli zbierać. Rano do pracy – odezwała się, odsuwając od siebie pusty już kubek i powoli podnosząc się z krzesła.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Kuchnia [odnośnik]13.06.18 0:59
Kiedyś musi się skończyć. Zwycięstwem i pokojem albo długotrwałą walką i śmiercią po prostu, chociaż – co nie powinno zaskakiwać – nie lubił myślenia o tym drugim rozwiązaniu. Każdy człowiek, niezależnie od okoliczności, w jakich się znajduje chce przecież żyć. Gdyby miał wynieść ze szpitala tylko jedną lekcję, wybrałby tę właśnie, była najłatwiejsza do zrozumienia, najbardziej uniwersalna. Sam przecież trzymał się rutyny, procedury, myśli o dobrej przyszłości dla swojej podopiecznej, prostocie życia. Przemilczał uwagę o miotle, chociaż zatliła ona niewielki uśmiech na jego twarzy. Nie miałby nic przeciwko wzbiciu się do lotu tak, jak pamiętał ze szkoły – to jeden z najpewniejszych sposobów na chwilę ulgi, obietnicę wolności najprostszej z możliwych, kiedy nie ma dookoła nic ograniczającego ruch i wzrok. Pokiwał za to głową, gdy wspomniała o uczeniu go zaklęcia chroniącego przed dementorami. Chociaż nie wyniósł tej wiedzy ze szkoły, patronusy nie były mu zupełnie obce. Z książek wyczytał zaledwie część, więcej usłyszał od czarodziejów bieglejszych od siebie w dziedzinie obrony przed czarną magią, no i kilka razy widział już, jak z różdżki wydobywa się srebrzysty kształt zwierzęcia, majestatyczny w milczeniu i skrywający niewyjaśnioną siłę w swoim bezruchu i posłuszeństwie absolutnym.
- Jak to jest: widzieć dementora? – zapytał nieśmiało. O strażnikach Azkabanu słyszał i czytał straszne rzeczy, a jeśli zaistniało niebezpieczeństwo napotkania ich na londyńskiej ulicy, chciałby mieć jakieś bardziej wiarygodne pojęcie. Niezbyt taktownym było może tylko pytanie o nich pod sam koniec wizyty Sophii i kończenie ich rozmowy tak ponurym akcentem.
- Jeśli musisz, nie będę cię zatrzymywał. – Al wzruszył ramionami. Nie wyganiał jej przecież, przeciwnie, zaproponowałby nawet raz jeszcze, żeby została, ale musiał także zrozumieć najzwyklejsze ludzkie zmęczenie. Sam zapewne padnie jego ofiarą, gdy tylko przekroczy próg swego pokoju i odwiąże założony dziś rano w przypływie dbałości o własny wygląd krawat. Dni uciekały coraz szybciej, a sen nie zawsze wystarczał, tym bardziej w noce uprzykrzane koszmarami. Zdarzają się mu coraz częściej dni, w których miesza się już nie śpię i nie zasnąłem jeszcze; godziny mijają jedna za drugą, a po każdej zostaje ślad w postaci kolejnego zadania, następnego obrotu wytartej ze zużycia myślowej zębatki. Jak Sophia odczuwała upływ czasu w swoim pustym domu? W ciągłej ciszy wszystko pewnie wydaje się takie samo, udaje, że nic się nie zmieniło i zachęca, by czekać, aż utraceni bliscy wrócą do domu. Jest w dawaniu fałszywej nadziei pewne niewybaczalne okrucieństwo, jakiego nikt nie spodziewa się od martwych przedmiotów i znajomych miejsc. A jednak zawsze będzie to dom, niewiele rzeczy mogłoby wygrać z nim walkę i strącić go z piedestału podstawowej w życiu wartości. Kiedy Sophia wstała, Al także dźwignął się z krzesła po krótkiej chwili, by odprowadzić ją do drzwi.
- Napiszę ci jeszcze, co będzie z tym naszym spotkaniem, dobrze? – upewnił się, choćby w ten błahy sposób, że kontakt między nimi się nie urwie, a przez czas ich rozłąki nic złego nie spotka jego przyjaciółki. Musiała przecież odebrać jego list i na niego odpowiedzieć, nie ma w tej sekwencji zdarzeń miejsca na jakąkolwiek krzywdę. Mimo to, żegnając się z nią postąpił o krok dalej niż zwykłe „cześć”, które wystarczało przedtem. Jak na początku z radości na jej widok, całej i zdrowej, teraz także objął ją, jakby chciał tą klamrą gestu zakląć czas do następnego spotkania.
- Uważaj na siebie. – przestrzegł ją jeszcze, nim wymknęła się z zasięgu jego wzroku. Zupełnie niepotrzebnie, bo przecież wiedziała lepiej od niego, że musi być ostrożna i mimo tej ostrożności pakować się nadal w kolejne misje, następne sprawy załatwiane dla Zakonu. Taką rolę umyśliła sobie odgrywać w świecie i Aldrich mógł tylko cieszyć się z miejsca w pierwszym rzędzie. Mógł zeń podziwiać jej grę, a gdyby noga na scenie jej się powinęła – doskoczyć z siedzenia na deski i podtrzymać ją przed upadkiem.
To wystarczy, pomyślał jeszcze patrząc w sam środek zapadniętej dawno nad Londynem ciemności.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Kuchnia [odnośnik]13.06.18 1:53
Kiedyś musiało się skończyć. Niestety nikt nie wiedział, kiedy dokładnie, więc to „kiedyś” było jakąś mglistą, niemożliwą do zdefiniowania przyszłością. Oczywiście, że pragnęli, by to „kiedyś” nastąpiło jak najszybciej, ale Sophia była pewna, że to nie przyjdzie tak łatwo i nagle.
Choć często towarzyszyło jej przekonanie, że już nie ma zbyt wiele do stracenia, bo większość jej najbliższej rodziny była martwa lub znajdowała się daleko stąd i miała własne życie, tak naprawdę bardzo chciała żyć. To właśnie ta instynktowna chęć przeżycia pozwoliła jej wydostać się z płonącego ministerstwa. Jeśli miała ginąć dla sprawy, wolałaby to zrobić w lepszy i bardziej użyteczny sposób niż bezsensowne spłonięcie w zapadających się pod własnym ciężarem podziemiach. Ale więcej dla świata zrobi żywa niż martwa. Życie zawsze oferowało jakieś możliwości, których martwi już nie mieli. Nawet jeśli wracali jako duchy, nie mogli zrobić nic. Jej rodzice też nie mogli już nic zrobić dla świata, bo po prostu ich nie było.
Aldrich był jej bardzo bliski, z pewnością nie przeszłaby nad tym obojętnie, gdyby coś mu się stało, więc instynktownie chciała o niego zadbać, oferując mu naukę pewnych niezbędnych umiejętności.
Nad zadanym jej pytaniem musiała przez chwilę pomyśleć, jak ubrać w słowa doznanie tak nieprzyjemne, jak spotkanie dementora.
- To... coś, co bardzo trudno opisać słowami – odezwała się po chwili, spoglądając na niego z zaskakującą powagą malującą się w złotych oczach. – Spotykając dementora przypominasz sobie wszystko, co było w twoim życiu najgorsze. Najbardziej bolesne wspomnienia. Dementorzy karmią się rozpaczą, wysysają z ludzi wszystko, co dobre i pozostawiają tylko to, co jest podobne do nich. To przez ich obecność wielu więźniów Azkabanu popadało w obłęd.
Rzeczywiście, nie był to miły temat na koniec spotkania, ale chciała, by był świadomy zagrożenia. Myśl o tym, że dementorzy mogliby się znaleźć poza Azkabanem ani trochę jej się nie podobała. Właśnie dlatego wolałaby mieć pewność, że przyjaciel potrafi wyczarować cielesnego posłańca, a nie tylko strzęp srebrnej mgły.
Ale czas mijał nieubłaganie i choć naprawdę chętnie zostałaby tu jak najdłużej, wiedziała, że z samego rana wezwie ją praca, a przydałoby się przed nią złapać choć parę godzin snu, żeby rano nie wyglądać i nie działać niczym inferius. Nie będzie długo mierzyć się z tą nieznośną ciszą, skoro pojawi się w domu tylko po to, by się tam przespać i krótko po nastaniu świtu go opuści.
- Napisz, wspólnie wybierzemy dzień, w którym oboje będziemy mieć wolne – rzekła, choć wiedziała, że nie wiadomo, kiedy taki dzień się trafi. – Będę czasem do was zaglądać tak jak dzisiaj, jak czas pozwoli. I oczywiście pewnie zobaczymy się na spotkaniu za parę dni, prawda? Hogsmeade, gospoda pod Świńskim Łbem.
Uniosła lekko brwi, kiedy ją objął, ale pozwoliła mu na to. Z lekkim wahaniem odwzajemniła przyjacielski gest, ciesząc się z jego bliskości i ciepłej, godnej zaufania obecności.
- Ty też – rzuciła, po chwili odsuwając się i zmierzając w stronę wyjścia.
Spojrzała na niego jeszcze i uśmiechnęła się blado, by następnie zręcznie wskoczyć na miotłę i wylecieć w mrok nocy, podniesiona na duchu spotkaniem i rozmową z przyjacielem.

| zt. x 2



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach