Główny pokój
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główny pokój
Pomieszczenie pełniące rolę salonu, jadalni, ale też pracowni. Meble są stare i zużyte, kanapa i jakiś fotel pod oknem. Do tego stolik zawalony rupieciami. Dużo półek z książkami, między nimi ustawione małe statywy na fiolki, w których są trzymane wspomnienia. W najdalszym i najciemniejszym rogu pomieszczenia stoi myślodsiewnia. Są tu drzwi, które prowadzą do sypialni. Z korytarza, do którego się wchodzi od razu po wejściu do domu, można przejść również do malutkiej kuchni i łazienki. W pokoju jest też kominek, który może pełnić rolę środka transportu. Z tego pomieszczenia można wyjść również na balkon.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Lata rozłąki nie wpływają na geny, niektórych rzeczy się nie zmieni nieważne jak bardzo by się tego pragnęło. Tak jak Caley była podobna do swojego brata ze względu na fakt, że byli rodziną, tak Rain nie mogła nic poradzić na fakt, że była podobna do swojej matki. Uderzająco podobna. Chociaż stara Huxley marniała z roku na rok, to jeszcze parę lat temu mogła cieszyć się jeszcze w miarę dobrym ciałem, a to jak jej córka wyglądała teraz było niemal odzwierciedleniem wyglądu jej matki z jej lat świetności, o ile można było to tak nazwać. Oprócz oczu, gdy stara Huxley miała oczy brązowe, Rain jakimś cudem miała oczy bardzo jasne, najwyraźniej po ojcu. Więc nie była pewna, czy Caley powinna być wdzięczna, za porównanie do Calhoun’a. Rain nie miała właściwie pojęcia co zadziało się między nim a Caley i nie wiedziała, że była pierwszą osobą, przypadkiem bo przypadkiem, z którą spotkał się Goyle. Gdyby wiedziała, to niewątpliwie by jej to mocno schlebiało,nawet jeśli nie do końca było to celowe. Żałowała, że nie wiedziała, bo mogłaby to wtedy wykorzystać. A tak, cóż. Miała trochę związane ręce przynajmniej w tej kwestii.
Dlaczego miałaby kłamać i wyprowadzać Spencer-Moon w pole? Cóż by to była za zabawa, gdyby wszystko oparte zostało na kłamstwie? Rain nie musiała być nikim ważnym, czegoś takiego przecież nie powiedziała. Wystarczyło, że Caley trafiła na znajomego Rain i to wystarczyło, aby wieść do niej dotarła. Ale to było bardzo miłe, że uważana była za kogoś ważniejszego. Może jej pozycja jest wyższa niż dotychczas się spodziewała? Może za jej plecami szeptano o niej częściej i więcej niż wiedziała? Huxley póki co nie wiedziała, że to wręcz wpływało na jej korzyść, ukazywało ją osobę, która mogłaby blondynce pomóc. Gdyby wiedziała, że chodzi o jej męża w tym momencie wyśmiałaby ją, więc może to i lepiej, że Spencer-Moon nie zaczęła od razu z grubej rury. I czarnowłosa wolałaby trochę poznać siostrę swojego towarzysza nim zdecyduje się w jakikolwiek sposób dla niej pracować. Nie sądziła by mogła uzyskać od Caley za to jakąś przysługę, strach nic nie zadziała bo dlaczego miałaby się bać jakiejś tam czarownicy, która w dzielnicy Portowej nie była nikim szczególnym. Jedynie gruby woreczek złota mógł przechylić szalę.
- Skąd wiesz, że chciałabym ci pokazać akurat to? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Przecież jej kontakty z Calhoun’em nie opierały się jedynie na ich intymnych zbliżeniach. Przez wiele, wiele lat nie myśleli nawet o tym, że mogli by wspólnie przeżyć coś tak ekscytującego. Gdyby nie otępienie alkoholem i emocje dorastających nastolatków wcale tak szybko nie doszłoby do ich zbliżenia. Rain miała cały arsenał wspomnień, które mogła jej pokazać a podczas których nawet nie stykali się ramionami. Spędzali ze sobą noce, buszowali po dokach w świetle księżyca, robili rzeczy, które grzecznym panienkom nawet się nie śniły. I to w tym wszystkim było najlepsze. Najbardziej ekscytujące.
Podeszła szybciej niż Huxley mogła się tego spodziewać, wiedziała czym jest myślodsiewnia dzięki czemu mogła ominąć nudne wyjaśnianie faktu jak działa i na czym polega. Myślodsiewnia była przygotowana, wspomnienia krążyły w cieczy i tylko Rain wiedziała w jakiej kolejności się ukażą i co pokażą. Uniosła kącik ust do góry, dotknęła dłonią policzka Spencer-Moon, a następnie wplotła palce w jej jasne włosy.
- Goście przodem - stwierdziła i wepchnęła jej głowę do środka zanurzając się razem z nią.
Spadły na uliczkę, Spencer-Moon mogła jej nie znać, ale Rain kojarzyła bardzo dobrze. Zaraz obok znajdowała się stara kamienica, w której mieszkała z matką. Zobaczyły dziewczynkę o czarnych włosach i w zniszczonej sukience. Jej ciało oświetlał blask księżyca. Naprzeciwko niej stał chłopiec, jeszcze nie przewyższający ją wzrostem. Butne, zawzięte spojrzenie wbijało się w twarz dziewczynki. Caley mogła rozpoznać swojego brata gdy miał jakieś dziewięć albo dziesięć lat. Rain uśmiechała się do niego rozbawiona z założonymi rękoma na biodrach.
- Chodź, jeśli tak bardzo chcesz, to pokaże ci doki. Jestem tu panią, a to mój statek - machnęła dłonią wskazując na ulicę. - Gwiazdy to moi marynarze, a ci… - głową machnęła na mężczyzn wchodzących do pobliskiego pubu. - Ci, to piraci.
Obraz się rozmazał. Obie kobiety przeskoczyły do kolejnego wspomnienia. Był naprawdę wczesny ranek. Calhoun oraz Rain byli już trochę starsi, siedzieli na skraju pomostu i rozmawiali. Po prostu rozmawiali. Caley stała na tyle daleko, że nie mogła dosłyszeć o czym, Huxley nie chciała jej tego pokazać, to były w końcu ich prywatne sprawy. Jak widać, ich wspólne przebywanie nie opierało się tylko na doznaniach cielesnych, o czym mogła pomyśleć blondwłosa kobieta.
Znów zmienili miejsce. Stali teraz za dwójką czternasto albo piętnastoletnich czarodziejów. Ramię w ramię na dachu najwyższego budynku w okolicy. Obserwowali pożar pobliskiego magazynu i mężczyzn, którzy nie wiedzieli czy bardziej chcą obić sobie mordy czy ratować to, co nie zostało jeszcze strawione przez ogień. Śmiali się, cieszyli z faktu, że udało im się doprowadzić do takiego zamieszania. Sprawcy pożaru nigdy nie zostali złapani.
Był rok później, leżeli na ziemi i pili Zieloną Wróżkę. Caley mogła obserwować jak Calhoun nagle złapał Rain za rękę i pociągnął w jakąś stronę. Dwie dorosłe kobiety szły za dzieciakami, mogły słyszeć jak z ust chłopaka wydostała się melodia starej żeglarskiej piosenki.
- Piętnastu chłopów na Umrzyka Skrzyni Jo-ho-ho! i butelka rumu! - usłyszały.
Znaleźli się w ciemnej uliczce. Rain bezwstydnie pokazywała Caley swój pierwszy raz, który przeżyła z Calhoun’em. Ona miała wtedy szesnaście lat, a Goyle piętnaście. Czuła emocje jakie jej wtedy towarzyszyły, ekscytację, przyjemność z pieszczot. Pozwoliła poczuć Spencer-Moon co czuła gdy połączyła się z ciałem jej brata.
Nagle obraz znów się zamazał. Byli w posiadłości Goyle’ów, Caley mogła teraz z powodzeniem rozpoznać swój dom, spiżarnie, miejsce w którym jej ojciec przechowywał swoje dobra. To nie była ta noc podczas której zostali przyłapani, jednoznacznie dała więc jej znać, że było ich zdecydowanie więcej.
Po chwili byli w porcie. Rain była sama, a Calhoun właśnie odpływał statkiem z Londynu. To było dwa lata temu. To ona doprowadziła Goyle’a, to ona obserwowała jak się oddala, to ona obiecała mu, że będzie tu gdy wróci.
Wynurzyły się z myślodsiewni. Rain puściła włosy kobiety i odsunęła się na pół kroku zastanawiając się, czy zaspokoiła jej ciekawość.
Co teraz czujesz, mała Caley?
Dlaczego miałaby kłamać i wyprowadzać Spencer-Moon w pole? Cóż by to była za zabawa, gdyby wszystko oparte zostało na kłamstwie? Rain nie musiała być nikim ważnym, czegoś takiego przecież nie powiedziała. Wystarczyło, że Caley trafiła na znajomego Rain i to wystarczyło, aby wieść do niej dotarła. Ale to było bardzo miłe, że uważana była za kogoś ważniejszego. Może jej pozycja jest wyższa niż dotychczas się spodziewała? Może za jej plecami szeptano o niej częściej i więcej niż wiedziała? Huxley póki co nie wiedziała, że to wręcz wpływało na jej korzyść, ukazywało ją osobę, która mogłaby blondynce pomóc. Gdyby wiedziała, że chodzi o jej męża w tym momencie wyśmiałaby ją, więc może to i lepiej, że Spencer-Moon nie zaczęła od razu z grubej rury. I czarnowłosa wolałaby trochę poznać siostrę swojego towarzysza nim zdecyduje się w jakikolwiek sposób dla niej pracować. Nie sądziła by mogła uzyskać od Caley za to jakąś przysługę, strach nic nie zadziała bo dlaczego miałaby się bać jakiejś tam czarownicy, która w dzielnicy Portowej nie była nikim szczególnym. Jedynie gruby woreczek złota mógł przechylić szalę.
- Skąd wiesz, że chciałabym ci pokazać akurat to? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Przecież jej kontakty z Calhoun’em nie opierały się jedynie na ich intymnych zbliżeniach. Przez wiele, wiele lat nie myśleli nawet o tym, że mogli by wspólnie przeżyć coś tak ekscytującego. Gdyby nie otępienie alkoholem i emocje dorastających nastolatków wcale tak szybko nie doszłoby do ich zbliżenia. Rain miała cały arsenał wspomnień, które mogła jej pokazać a podczas których nawet nie stykali się ramionami. Spędzali ze sobą noce, buszowali po dokach w świetle księżyca, robili rzeczy, które grzecznym panienkom nawet się nie śniły. I to w tym wszystkim było najlepsze. Najbardziej ekscytujące.
Podeszła szybciej niż Huxley mogła się tego spodziewać, wiedziała czym jest myślodsiewnia dzięki czemu mogła ominąć nudne wyjaśnianie faktu jak działa i na czym polega. Myślodsiewnia była przygotowana, wspomnienia krążyły w cieczy i tylko Rain wiedziała w jakiej kolejności się ukażą i co pokażą. Uniosła kącik ust do góry, dotknęła dłonią policzka Spencer-Moon, a następnie wplotła palce w jej jasne włosy.
- Goście przodem - stwierdziła i wepchnęła jej głowę do środka zanurzając się razem z nią.
Spadły na uliczkę, Spencer-Moon mogła jej nie znać, ale Rain kojarzyła bardzo dobrze. Zaraz obok znajdowała się stara kamienica, w której mieszkała z matką. Zobaczyły dziewczynkę o czarnych włosach i w zniszczonej sukience. Jej ciało oświetlał blask księżyca. Naprzeciwko niej stał chłopiec, jeszcze nie przewyższający ją wzrostem. Butne, zawzięte spojrzenie wbijało się w twarz dziewczynki. Caley mogła rozpoznać swojego brata gdy miał jakieś dziewięć albo dziesięć lat. Rain uśmiechała się do niego rozbawiona z założonymi rękoma na biodrach.
- Chodź, jeśli tak bardzo chcesz, to pokaże ci doki. Jestem tu panią, a to mój statek - machnęła dłonią wskazując na ulicę. - Gwiazdy to moi marynarze, a ci… - głową machnęła na mężczyzn wchodzących do pobliskiego pubu. - Ci, to piraci.
Obraz się rozmazał. Obie kobiety przeskoczyły do kolejnego wspomnienia. Był naprawdę wczesny ranek. Calhoun oraz Rain byli już trochę starsi, siedzieli na skraju pomostu i rozmawiali. Po prostu rozmawiali. Caley stała na tyle daleko, że nie mogła dosłyszeć o czym, Huxley nie chciała jej tego pokazać, to były w końcu ich prywatne sprawy. Jak widać, ich wspólne przebywanie nie opierało się tylko na doznaniach cielesnych, o czym mogła pomyśleć blondwłosa kobieta.
Znów zmienili miejsce. Stali teraz za dwójką czternasto albo piętnastoletnich czarodziejów. Ramię w ramię na dachu najwyższego budynku w okolicy. Obserwowali pożar pobliskiego magazynu i mężczyzn, którzy nie wiedzieli czy bardziej chcą obić sobie mordy czy ratować to, co nie zostało jeszcze strawione przez ogień. Śmiali się, cieszyli z faktu, że udało im się doprowadzić do takiego zamieszania. Sprawcy pożaru nigdy nie zostali złapani.
Był rok później, leżeli na ziemi i pili Zieloną Wróżkę. Caley mogła obserwować jak Calhoun nagle złapał Rain za rękę i pociągnął w jakąś stronę. Dwie dorosłe kobiety szły za dzieciakami, mogły słyszeć jak z ust chłopaka wydostała się melodia starej żeglarskiej piosenki.
- Piętnastu chłopów na Umrzyka Skrzyni Jo-ho-ho! i butelka rumu! - usłyszały.
Znaleźli się w ciemnej uliczce. Rain bezwstydnie pokazywała Caley swój pierwszy raz, który przeżyła z Calhoun’em. Ona miała wtedy szesnaście lat, a Goyle piętnaście. Czuła emocje jakie jej wtedy towarzyszyły, ekscytację, przyjemność z pieszczot. Pozwoliła poczuć Spencer-Moon co czuła gdy połączyła się z ciałem jej brata.
Nagle obraz znów się zamazał. Byli w posiadłości Goyle’ów, Caley mogła teraz z powodzeniem rozpoznać swój dom, spiżarnie, miejsce w którym jej ojciec przechowywał swoje dobra. To nie była ta noc podczas której zostali przyłapani, jednoznacznie dała więc jej znać, że było ich zdecydowanie więcej.
Po chwili byli w porcie. Rain była sama, a Calhoun właśnie odpływał statkiem z Londynu. To było dwa lata temu. To ona doprowadziła Goyle’a, to ona obserwowała jak się oddala, to ona obiecała mu, że będzie tu gdy wróci.
Wynurzyły się z myślodsiewni. Rain puściła włosy kobiety i odsunęła się na pół kroku zastanawiając się, czy zaspokoiła jej ciekawość.
Co teraz czujesz, mała Caley?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zarówno kiedyś jak i teraz porównania do Calhouna, choćby wykorzystywane jako przytyk ojca bądź negatywny komentarz matki, nie robiły na Caley żadnego wrażenia, wręcz przeciwnie. Uśmiechała się pod nosem bo schlebiało jej to, że rodzice widzieli w niej kogoś podobnego swojemu trzeciemu synowi. Że w ogóle ją widzieli. Starała się jak mogła i dawała z siebie wszystko, by byli z niej zadowoleni, lecz to zawsze było zbyt mało. Czy i Rain miała w młodości takie problemy z najbliższymi, a może wychowała ją ulica? W Dzielnicy Portowej wszystko było możliwe, a próba dowiedzenia się czegoś o przeszłości swojej rozmówczyni nie miała w tej chwili sensu – ciemnowłosa na pewno nie zamierzała podawać tych informacji na tacy, a ostatnie, czego potrzebowała Caley, to odczuwać współczucie w stosunku do kobiety, z którą w pewnym sensie rywalizowała. Calhounowi na pewno by się to nie spodobało – choć może przez moment jakaś chora wizja przeszłaby mu przez myśl – lecz pewne sprawy musiały być po prostu załatwione z damskim podejściem.
Atmosfera robiła się napięta, a z minuty na minutę pani Spencer-Moon robiło się goręcej, jakby jej organizm wyczuwał, że wszystko prowadziło do nieszczęśliwego dla niej zakończenia. Wciąż jednak zgrywała twardą zawodniczkę, a wątpliwości, które wpełzały powoli do jej głowy, starała się maskować jak najlepiej. Kpiący uśmieszek, pozornie zrelaksowana i obojętna postawa… nie zmieniało to faktu, że była zaintrygowana umiejętnościami Rain i samym faktem posiadania przez nią wiedzy na temat magii umysłu. Myślodsiewnia nie była byle naczyniem, które w swoich rzeczach mógłby trzymać każdy. Wymagała specjalnego podejścia i umiejętności, jakich nie uczyli w szkole. Caley pamiętała swoją bolesną drogę ku legilimencji i przez moment tylko zastanowiła się, czy jeśli Rain także posiadła podobny talent, to znaczyło, że zdobyła go w podobny sposób?
Zignorowała pytanie i zapatrzyła się w naczynie, zawierające w sobie już kolekcję wspomnień pani domu. Huxley musiała być naprawdę sprytna, skoro nie tylko wiedziała o nadejściu Spencer-Moon, ale także doskonale rozgryzła w jaki sposób najkorzystniej wyjść jej naprzeciw; szala zwycięstwa niebezpiecznie przechylała się w stronę czarnowłosej.
Caley drgnęła, gdy poczuła jej dłoń na swoim policzku – nie lubiła takich niespodzianek, zbyt przyzwyczajona do agresywnych zachowań Cedrica, jakie kryły się za podobnymi gestami. Spodziewała się, że za chwilę nastąpi szarpnięcie, lecz bez przeszkód pozwoliła Rain wpleść dłoń w swoje włosy; nawet gdyby zacisnęła jej obie ręce na szyi, wciąż by się jej nie bała.
Zanurzyły się wreszcie obie, lądując w ciemnej uliczce. Zamglone kolory świadczyły o tym, że rzeczywiście znajdowały się we wspomnieniu, dlatego blondynka zaczęła czym prędzej rozglądać się za swoją pierwszą atrakcją i szybko ją dostrzegła. Nie chodziło bynajmniej o młodą Huxley, lecz małego, najwyżej dziesięcioletniego brata. Czułe spojrzenie, jakie wyrwało się spod jej maski pozorów, było najbardziej szczerą rzeczą tego wieczora. Ogarnęła ją dziwna melancholia i nie przeszkadzało jej wcale, że ogląda początki relacji Calhouna i Rain. Nie czuła zazdrości, jeszcze nie, uśmiechnęła się nawet, słysząc ich rozmowę – byli tylko dwojgiem dzieci, nawet jeśli już na tym etapie z niewinnością nie mieli wiele wspólnego.
Obraz zmienił się, podobnie jak bohaterowie wspomnienia. Odrobinę starsi, pogrążeni w rozmowie, której jednak nie dane jej było usłyszeć. Pomost był znajomy, chodziła tam z Calem i innymi braćmi, gdy siedzenie w domu stawało się nieznośnie nudne. Nie irytowało ją to, że mają z Rain podobne wspomnienia. Nawet buszowanie w spiżarni Cadmona, czy pożar magazynu, o którym przecież brat opowiedział jej ze szczegółami, nie był w stanie wytrącić jej z równowagi. Zaczynała podejrzewać, że wyidealizowała sobie w głowie relację Huxley i Goyla, bo na razie nic nie wskazywało na to, by ciemnowłosa była dla niego kimś ważniejszym od innych. A później nadeszło zupełnie inne wspomnienie, niewiele mające wspólnego z byciem dzieckiem czy wspólnikiem zbrodni. Butelka Zielonej Wróżki, chłodna ściana, zadarta spódnica, rozpięte sznurki gorsetu. Nie chciała czuć tego, co Rain, to było niewłaściwe, nieodpowiednie… odwróciła głowę marząc, by obraz ich pierwszego razu nie pozostał w jej pamięci na dłużej, niż tylko kilka minut. Oddychała spokojnie, starając się wyglądać bardziej na zniesmaczoną niż zdenerwowaną, lecz kiedy uderzył ją ostatni obraz, wszystkie emocje wezbrały, a później na moment zastygły, jakby skute lodem. Oto statek Cala odpływał w siną dal, a na pomoście żegnała go Huxley we własnej osobie, nie Caley. Wspomnienie sprzed dwóch lat pozbawiło ją na moment tchu, a gdy go odzyskała, z powrotem była już w głównym pokoju mieszkania Rain.
- To wszystko? - wycedziła, choć w głowie jej szumiało.
Gdzie była rola ciemnowłosej w tym wszystkim? Była jego przyjaciółką, lecz ta relacja w rzeczywistości miała o wiele więcej warstw, więc dlaczego nie ukazały ich wspomnienia? Gdzie wspólne interesy, gdzie korzyści? Gdzie to wszystko, o co teraz podejrzewała ją Caley?
Nie umiała jeszcze pozbierać własnych myśli, nie była w stanie uspokoić lawiny emocji, która zaczęła na nią spływać pod wpływem ostatniego wspomnienia. Zrobiła pół kroku do przodu, nie bardzo panując nad swoją reakcją, lecz powstrzymała się przed gwałtowniejszym gestem.
- Chcesz mi powiedzieć, ze łączy was tylko szczeniacka znajomość? – zakpiła, lecz jej ton zdradzał już oznaki zdenerwowania, wściekłości wręcz.
Na kogo tak naprawdę była zła? Przecież sama odtrąciła wtedy brata i wiedziała, jakie będą tego konsekwencje, a mimo wszystko widok kogoś innego na pomoście, zajmującego jej miejsce, rozjuszył ją do granic. To było niczym czołowe zderzenie się z największym błędem swojego życia.
- Nie bądź taka skromna, pokaż mi więcej – sięgnęła po różdżkę, tracąc nad sobą panowanie – Legilimens!
Musiała wiedzieć, co wydarzyło się po powrocie jej brata do Londynu. Czy Rain miała zająć jej miejsce także teraz? Sięgając po narzędzie, jakiego nie brzydził się jej mąż, spróbowała wedrzeć się do umysłu czarnowłosej.
Nie było już odwrotu.
Atmosfera robiła się napięta, a z minuty na minutę pani Spencer-Moon robiło się goręcej, jakby jej organizm wyczuwał, że wszystko prowadziło do nieszczęśliwego dla niej zakończenia. Wciąż jednak zgrywała twardą zawodniczkę, a wątpliwości, które wpełzały powoli do jej głowy, starała się maskować jak najlepiej. Kpiący uśmieszek, pozornie zrelaksowana i obojętna postawa… nie zmieniało to faktu, że była zaintrygowana umiejętnościami Rain i samym faktem posiadania przez nią wiedzy na temat magii umysłu. Myślodsiewnia nie była byle naczyniem, które w swoich rzeczach mógłby trzymać każdy. Wymagała specjalnego podejścia i umiejętności, jakich nie uczyli w szkole. Caley pamiętała swoją bolesną drogę ku legilimencji i przez moment tylko zastanowiła się, czy jeśli Rain także posiadła podobny talent, to znaczyło, że zdobyła go w podobny sposób?
Zignorowała pytanie i zapatrzyła się w naczynie, zawierające w sobie już kolekcję wspomnień pani domu. Huxley musiała być naprawdę sprytna, skoro nie tylko wiedziała o nadejściu Spencer-Moon, ale także doskonale rozgryzła w jaki sposób najkorzystniej wyjść jej naprzeciw; szala zwycięstwa niebezpiecznie przechylała się w stronę czarnowłosej.
Caley drgnęła, gdy poczuła jej dłoń na swoim policzku – nie lubiła takich niespodzianek, zbyt przyzwyczajona do agresywnych zachowań Cedrica, jakie kryły się za podobnymi gestami. Spodziewała się, że za chwilę nastąpi szarpnięcie, lecz bez przeszkód pozwoliła Rain wpleść dłoń w swoje włosy; nawet gdyby zacisnęła jej obie ręce na szyi, wciąż by się jej nie bała.
Zanurzyły się wreszcie obie, lądując w ciemnej uliczce. Zamglone kolory świadczyły o tym, że rzeczywiście znajdowały się we wspomnieniu, dlatego blondynka zaczęła czym prędzej rozglądać się za swoją pierwszą atrakcją i szybko ją dostrzegła. Nie chodziło bynajmniej o młodą Huxley, lecz małego, najwyżej dziesięcioletniego brata. Czułe spojrzenie, jakie wyrwało się spod jej maski pozorów, było najbardziej szczerą rzeczą tego wieczora. Ogarnęła ją dziwna melancholia i nie przeszkadzało jej wcale, że ogląda początki relacji Calhouna i Rain. Nie czuła zazdrości, jeszcze nie, uśmiechnęła się nawet, słysząc ich rozmowę – byli tylko dwojgiem dzieci, nawet jeśli już na tym etapie z niewinnością nie mieli wiele wspólnego.
Obraz zmienił się, podobnie jak bohaterowie wspomnienia. Odrobinę starsi, pogrążeni w rozmowie, której jednak nie dane jej było usłyszeć. Pomost był znajomy, chodziła tam z Calem i innymi braćmi, gdy siedzenie w domu stawało się nieznośnie nudne. Nie irytowało ją to, że mają z Rain podobne wspomnienia. Nawet buszowanie w spiżarni Cadmona, czy pożar magazynu, o którym przecież brat opowiedział jej ze szczegółami, nie był w stanie wytrącić jej z równowagi. Zaczynała podejrzewać, że wyidealizowała sobie w głowie relację Huxley i Goyla, bo na razie nic nie wskazywało na to, by ciemnowłosa była dla niego kimś ważniejszym od innych. A później nadeszło zupełnie inne wspomnienie, niewiele mające wspólnego z byciem dzieckiem czy wspólnikiem zbrodni. Butelka Zielonej Wróżki, chłodna ściana, zadarta spódnica, rozpięte sznurki gorsetu. Nie chciała czuć tego, co Rain, to było niewłaściwe, nieodpowiednie… odwróciła głowę marząc, by obraz ich pierwszego razu nie pozostał w jej pamięci na dłużej, niż tylko kilka minut. Oddychała spokojnie, starając się wyglądać bardziej na zniesmaczoną niż zdenerwowaną, lecz kiedy uderzył ją ostatni obraz, wszystkie emocje wezbrały, a później na moment zastygły, jakby skute lodem. Oto statek Cala odpływał w siną dal, a na pomoście żegnała go Huxley we własnej osobie, nie Caley. Wspomnienie sprzed dwóch lat pozbawiło ją na moment tchu, a gdy go odzyskała, z powrotem była już w głównym pokoju mieszkania Rain.
- To wszystko? - wycedziła, choć w głowie jej szumiało.
Gdzie była rola ciemnowłosej w tym wszystkim? Była jego przyjaciółką, lecz ta relacja w rzeczywistości miała o wiele więcej warstw, więc dlaczego nie ukazały ich wspomnienia? Gdzie wspólne interesy, gdzie korzyści? Gdzie to wszystko, o co teraz podejrzewała ją Caley?
Nie umiała jeszcze pozbierać własnych myśli, nie była w stanie uspokoić lawiny emocji, która zaczęła na nią spływać pod wpływem ostatniego wspomnienia. Zrobiła pół kroku do przodu, nie bardzo panując nad swoją reakcją, lecz powstrzymała się przed gwałtowniejszym gestem.
- Chcesz mi powiedzieć, ze łączy was tylko szczeniacka znajomość? – zakpiła, lecz jej ton zdradzał już oznaki zdenerwowania, wściekłości wręcz.
Na kogo tak naprawdę była zła? Przecież sama odtrąciła wtedy brata i wiedziała, jakie będą tego konsekwencje, a mimo wszystko widok kogoś innego na pomoście, zajmującego jej miejsce, rozjuszył ją do granic. To było niczym czołowe zderzenie się z największym błędem swojego życia.
- Nie bądź taka skromna, pokaż mi więcej – sięgnęła po różdżkę, tracąc nad sobą panowanie – Legilimens!
Musiała wiedzieć, co wydarzyło się po powrocie jej brata do Londynu. Czy Rain miała zająć jej miejsce także teraz? Sięgając po narzędzie, jakiego nie brzydził się jej mąż, spróbowała wedrzeć się do umysłu czarnowłosej.
Nie było już odwrotu.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Caley Spencer-Moon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
The member 'Caley Spencer-Moon' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Rain mogła niemal słyszeć jak maska opanowanie Caley pęka i z hukiem upada na ziemię rozbijając się na milion malutkich kawałeczków. Jej głos, wycedzone przez zęby słowa, wściekłość na twarzy, której nawet nie próbowała ukryć. Huxley czuła ogromną satysfakcję, że doprowadziła dziewczynę do takiego stanu. Pokazała jej to, co sama chciałaby kobieta zobaczyła. Aby ujrzała ich jako przyjaciół, dwie pokrewne dusze, które ciągnęło do siebie nawzajem. Żeby zobaczyła początek tej historii, gdzie znikał jej brat w niemal każdą noc, z kim spędzał swój czas, z kim rozmawiał, kogo wypełniał, kto go żegnał. I nie była to Spencer-Moon, a właśnie Huxley. I to najbardziej zabolało. Wszystko zostało przez Rain bardzo dobrze zaplanowane, najpierw krótki wstęp, ukazanie niby nic nie znaczącej relacji, przyjaźni, potem moment w którym stali się kochankami i na koniec coś co miało wbić szpilkę prosto w jej serce. Zaboleć. Obedrzeć z tego kpiącego uśmiechu, który potrafił mocno drażnić. Z satysfakcją obserwowała wszystkie emocje, które mogła wyczytać z twarzy kobiety jak z otwartej księgi. Złość, zawiść, zdezorientowanie, gdzieś smutek i żal, że to nie ona była tą, która obiecała mu na niego czekać. Liczyła na coś więcej, wyobraziła sobie, że relacja Calhoun’a i Rain wygląda inaczej, a dostała coś, co jedynie zamotało jej w głowie. O to chodziło. Tego chciała dokonać. Tę bitwę wygrała, a wściekłość w oczach siostry Goyle’a tylko ją w tym utwierdziło.
- To wszystko - odpowiedziała beztrosko.
Teraz to ona kpiła ze słów kobiety. Bawiła ją jej reakcja. To jakie emocje ją opanowały. Dlaczego tak mocno się zdenerwowała? Co czuła do własnego brata? Czy odwrócony wzrok i zniesmaczenie na twarzy znaczyło coś więcej? Chodziło o uczucia Huxley, którymi kobieta tak chętnie się dzieliła? A może nie tylko o to? Gdy z twarzy Caley kpiący uśmiech zniknął, tak pojawił się na ustach czarnowłosej. Igrała z ogniem, ale nie bała się sparzyć. Naciągała strunę mocno, ta mogła w każdej chwili pęknąć. Nie bała się uderzenia i zranienia. Cóż by to była za walka nie czując krwi w ustach? Nie cofnęła się, gdy kobieta zbliżyła się niebezpiecznie, a jedynie wpatrywała w nią z zainteresowaniem. Czekała na jej ruch, na jej słowa, aż ta złość z niej wypłynie. Nie mogła dłużej trzymać emocji na wodzy, nie da rady.
Zaśmiała się głośno. Pytanie Caley nieziemsko ją rozbawiło. Szczeniacka znajomość. Biedna kobieta, być może zdawała sobie sprawę z faktu, że Rain pokazała jej tylko tyle ile sama chciała jej pokazać? A może nie? Mała Caley była zabawna. Wściekła się, że, jak to nazwała, łączyła ich tylko szczeniacka znajomość. Huxley śmiała się i nie potrafiła przestać.
- Coś ty sobie wymyśliła? - zapytała rozbawiona, ale nie oczekiwała odpowiedzi na to pytanie.
Dalej akcja poszła szybko. Caley chciała więcej i chciała po to sięgnąć nie zważając na ryzyko. Rain nie ruszyła się widząc różdżkę przed własną twarzą, kpiący uśmiech również nie zniknął. Chciała widzieć więcej, więc mogła to dostać. Czy Rain bała się jej cokolwiek ukazać? Czy miała co ukrywać? Widziała się z nim dwa razy, gdy przyszedł tu, gdy się przed nim rozebrała, gdy przez większość czasu rozmawiali o zadaniu, gdy szczekali na siebie jak psy, gdy odtrącił jej zaloty, co mogło jedynie odrobinę drasnąć dumę Rain. Chociaż dla Huxley to co się wtedy działo mogło być mocno upokarzające, to Caley nie znając zależności, nie znając gier, które toczyły się pomiędzy czarnowłosą a Goyle’m nie powinna uznać tego jako coś bardzo ważnego ani wykorzystać tego dla własnych celów. Drugi raz spotkali się na jego statku, tam nie zdarzyło się nic więcej oprócz przyjemnych pieszczot jakie otrzymała w nagrodę. Nie było nic czego mogłaby się obawiać. Aczkolwiek Caley mogła przez krótką chwilę widzieć cień zdziwienia na twarzy panny Huxley. Skurczybyk, nie uprzedził jej, że jego siostra również włada magią umysłu. Nie sądziła, że ktoś taki jak Spencer-Moon będzie posiadał takie umiejętności. Ale to nic, Rain nie pozostanie przecież dłużna. Nigdy nie pozostawała.
Nie broniła się, nawet nie sięgnęła po różdżkę, a z pewnością siebie pozwoliła Caley wtargnąć do swojego umysłu. Atak nie był silny, razem z kobietą przemierzała zakamarki swojego umysłu. Wspomnienia niedawne, świeże, omijane te, które nie dotyczyły jej brata. Huxley próbowała skierować ją w inną stronę, ale nie do końca była w stanie. W końcu Spencer-Moon dotarła. Wybrała jedno ze wspomnień.
Które ujrzysz, Caley?
- To wszystko - odpowiedziała beztrosko.
Teraz to ona kpiła ze słów kobiety. Bawiła ją jej reakcja. To jakie emocje ją opanowały. Dlaczego tak mocno się zdenerwowała? Co czuła do własnego brata? Czy odwrócony wzrok i zniesmaczenie na twarzy znaczyło coś więcej? Chodziło o uczucia Huxley, którymi kobieta tak chętnie się dzieliła? A może nie tylko o to? Gdy z twarzy Caley kpiący uśmiech zniknął, tak pojawił się na ustach czarnowłosej. Igrała z ogniem, ale nie bała się sparzyć. Naciągała strunę mocno, ta mogła w każdej chwili pęknąć. Nie bała się uderzenia i zranienia. Cóż by to była za walka nie czując krwi w ustach? Nie cofnęła się, gdy kobieta zbliżyła się niebezpiecznie, a jedynie wpatrywała w nią z zainteresowaniem. Czekała na jej ruch, na jej słowa, aż ta złość z niej wypłynie. Nie mogła dłużej trzymać emocji na wodzy, nie da rady.
Zaśmiała się głośno. Pytanie Caley nieziemsko ją rozbawiło. Szczeniacka znajomość. Biedna kobieta, być może zdawała sobie sprawę z faktu, że Rain pokazała jej tylko tyle ile sama chciała jej pokazać? A może nie? Mała Caley była zabawna. Wściekła się, że, jak to nazwała, łączyła ich tylko szczeniacka znajomość. Huxley śmiała się i nie potrafiła przestać.
- Coś ty sobie wymyśliła? - zapytała rozbawiona, ale nie oczekiwała odpowiedzi na to pytanie.
Dalej akcja poszła szybko. Caley chciała więcej i chciała po to sięgnąć nie zważając na ryzyko. Rain nie ruszyła się widząc różdżkę przed własną twarzą, kpiący uśmiech również nie zniknął. Chciała widzieć więcej, więc mogła to dostać. Czy Rain bała się jej cokolwiek ukazać? Czy miała co ukrywać? Widziała się z nim dwa razy, gdy przyszedł tu, gdy się przed nim rozebrała, gdy przez większość czasu rozmawiali o zadaniu, gdy szczekali na siebie jak psy, gdy odtrącił jej zaloty, co mogło jedynie odrobinę drasnąć dumę Rain. Chociaż dla Huxley to co się wtedy działo mogło być mocno upokarzające, to Caley nie znając zależności, nie znając gier, które toczyły się pomiędzy czarnowłosą a Goyle’m nie powinna uznać tego jako coś bardzo ważnego ani wykorzystać tego dla własnych celów. Drugi raz spotkali się na jego statku, tam nie zdarzyło się nic więcej oprócz przyjemnych pieszczot jakie otrzymała w nagrodę. Nie było nic czego mogłaby się obawiać. Aczkolwiek Caley mogła przez krótką chwilę widzieć cień zdziwienia na twarzy panny Huxley. Skurczybyk, nie uprzedził jej, że jego siostra również włada magią umysłu. Nie sądziła, że ktoś taki jak Spencer-Moon będzie posiadał takie umiejętności. Ale to nic, Rain nie pozostanie przecież dłużna. Nigdy nie pozostawała.
Nie broniła się, nawet nie sięgnęła po różdżkę, a z pewnością siebie pozwoliła Caley wtargnąć do swojego umysłu. Atak nie był silny, razem z kobietą przemierzała zakamarki swojego umysłu. Wspomnienia niedawne, świeże, omijane te, które nie dotyczyły jej brata. Huxley próbowała skierować ją w inną stronę, ale nie do końca była w stanie. W końcu Spencer-Moon dotarła. Wybrała jedno ze wspomnień.
Które ujrzysz, Caley?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przegrała z kretesem, ale pozostawało jeszcze ustalenie momentu, w którym dokładnie to nastąpiło. Czy było to podniesienie różdżki, a może niekontrolowany krok do przodu? Odwrócenie wzroku od pary zajmującej się sobą pod ceglaną ścianą? Zgoda na odwiedzenie wspomnień czarnowłosej czarownicy? A może już samo przekroczenie progu mieszkania Rain, odpowiedź na jej nieme zaproszenie, oznaczało dla Caley porażkę?
Nie dała rady utrzymać swojej maski dłużej i nawet gdyby Huxley nie była wprawiona w odczytywaniu emocji, na pewno w mig odgadłaby co dzieje się w umyśle blondynki. Złość i zazdrość stanowiły najgorszą możliwą miksturę, chaos nie sprzyjał zachowaniu twarzy, choć tę już chyba na dobre straciła, a przynajmniej tak oceniała, widząc kpiący uśmieszek Rain. Nie zamierzała się poddać, chciała walczyć do końca nawet wiedząc, że tej potyczki nie zdoła już wygrać.
Weszła więc do umysłu pani domu swobodnie, bez przeszkód, jakby ta wręcz zapraszała ją do środka – analogia do pojawienia się Caley w mieszkaniu aż biła po oczach. Dała się prowadzić niemalże za rękę i chociaż sama wybrała wspomnienie, nic nie działo się bez udziału Huxley. To był jej umysł, jej pamięć, a mimo wszystko pozwoliła na tę penetrację, jakby miała zdobyć dzięki temu kolejną przewagę.
Początkowo wszystko było nieostre, a Spencer-Moon stąpała ostrożnie, oczekując pułapki. W końcu jednak nabrała pewności siebie, a wtedy zobaczyła swojego brata, pojawiającego się progu tego samego mieszkania, w którym była ona sama. To samo pomieszczenie, ta sama zniszczona kanapa i nawet butelka alkoholu łudząco podobna do tej, która stała na stoliku w rzeczywistości. Była też ciemnowłosa czarownica, wiedźma niemalże, witająca go na swój sposób, kusząca gestami, których Caley nie potrafiłaby powtórzyć. Papieros w ustach, jego warknięcie i rozmowa, z której wynikać mogło tylko jedno. A później siarczysty policzek wymierzony w Calhouna i moneta położona na sofie. Oraz nazwisko, wyraźnie, lecz nie dające się skojarzyć. Callaghan?
Caley szarpnęła się, świadomie decydując o zakończeniu swojej małej wyprawy. Nie powinna, nie mogła wiedzieć niektórych rzeczy, lecz nie chodziło bynajmniej o prywatność ciemnowłosej. Cal miał swój plan pozbycia się Cedrica i z oczywistych powodów plan ten nie mógł zostać zdradzony jego stłamszonej żonie – gdyby Spencer-Moon penetrując jej pamięć odkrył choćby skrawki złych intencji, ich małżeństwo skończyłoby się wcześniej i tragiczniej, niż planowali.
Niemal natychmiast wycofała się do stolika z alkoholem i nalała sobie pół szklanki, wypijając jej zawartość duszkiem. Zapiekło ją w gardle, lecz było to nic w porównaniu do innego nieprzyjemnego uczucia, które odczuwała całą sobą.
- Przynajmniej nie wsadził ci tej monety miedzy zęby – prychnęła rozżalona, wciąż niepogodzona z faktem, że Calhoun odwiedził informatorkę sam, a siostra musiała pofatygować się do niego.
Żywo pamiętała upokorzenie, które wtedy czuła, a posmak sykla, który wsadził jej w usta, powracał do Caley w chwilach takich, jak ta.
- Zawsze dostaje to, czego chce, prawda? Ciężko mu się postawić i wyjść z tego cało – kontynuowała, bawiąc się szklanką i zapominając całkowicie o trzymaniu różdżki w pogotowiu – A my masochistycznie szukamy jego uwagi. Jesteśmy do siebie bardziej podobne, niż myślisz.
Nie dała rady utrzymać swojej maski dłużej i nawet gdyby Huxley nie była wprawiona w odczytywaniu emocji, na pewno w mig odgadłaby co dzieje się w umyśle blondynki. Złość i zazdrość stanowiły najgorszą możliwą miksturę, chaos nie sprzyjał zachowaniu twarzy, choć tę już chyba na dobre straciła, a przynajmniej tak oceniała, widząc kpiący uśmieszek Rain. Nie zamierzała się poddać, chciała walczyć do końca nawet wiedząc, że tej potyczki nie zdoła już wygrać.
Weszła więc do umysłu pani domu swobodnie, bez przeszkód, jakby ta wręcz zapraszała ją do środka – analogia do pojawienia się Caley w mieszkaniu aż biła po oczach. Dała się prowadzić niemalże za rękę i chociaż sama wybrała wspomnienie, nic nie działo się bez udziału Huxley. To był jej umysł, jej pamięć, a mimo wszystko pozwoliła na tę penetrację, jakby miała zdobyć dzięki temu kolejną przewagę.
Początkowo wszystko było nieostre, a Spencer-Moon stąpała ostrożnie, oczekując pułapki. W końcu jednak nabrała pewności siebie, a wtedy zobaczyła swojego brata, pojawiającego się progu tego samego mieszkania, w którym była ona sama. To samo pomieszczenie, ta sama zniszczona kanapa i nawet butelka alkoholu łudząco podobna do tej, która stała na stoliku w rzeczywistości. Była też ciemnowłosa czarownica, wiedźma niemalże, witająca go na swój sposób, kusząca gestami, których Caley nie potrafiłaby powtórzyć. Papieros w ustach, jego warknięcie i rozmowa, z której wynikać mogło tylko jedno. A później siarczysty policzek wymierzony w Calhouna i moneta położona na sofie. Oraz nazwisko, wyraźnie, lecz nie dające się skojarzyć. Callaghan?
Caley szarpnęła się, świadomie decydując o zakończeniu swojej małej wyprawy. Nie powinna, nie mogła wiedzieć niektórych rzeczy, lecz nie chodziło bynajmniej o prywatność ciemnowłosej. Cal miał swój plan pozbycia się Cedrica i z oczywistych powodów plan ten nie mógł zostać zdradzony jego stłamszonej żonie – gdyby Spencer-Moon penetrując jej pamięć odkrył choćby skrawki złych intencji, ich małżeństwo skończyłoby się wcześniej i tragiczniej, niż planowali.
Niemal natychmiast wycofała się do stolika z alkoholem i nalała sobie pół szklanki, wypijając jej zawartość duszkiem. Zapiekło ją w gardle, lecz było to nic w porównaniu do innego nieprzyjemnego uczucia, które odczuwała całą sobą.
- Przynajmniej nie wsadził ci tej monety miedzy zęby – prychnęła rozżalona, wciąż niepogodzona z faktem, że Calhoun odwiedził informatorkę sam, a siostra musiała pofatygować się do niego.
Żywo pamiętała upokorzenie, które wtedy czuła, a posmak sykla, który wsadził jej w usta, powracał do Caley w chwilach takich, jak ta.
- Zawsze dostaje to, czego chce, prawda? Ciężko mu się postawić i wyjść z tego cało – kontynuowała, bawiąc się szklanką i zapominając całkowicie o trzymaniu różdżki w pogotowiu – A my masochistycznie szukamy jego uwagi. Jesteśmy do siebie bardziej podobne, niż myślisz.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wspólnie obserwowały wspomnienie, które Caley sama wybrała. Dzień, w którym Calhoun pojawił się w progu tego mieszkania. Rain widziała w tym zdecydowanie więcej niż jej towarzyszka, na nowo przeżywała upokorzenie jakiego doznała, ale wracała do tych chwil na tyle często by sprawdzić co przeoczyła, poszukać drugiego dna, że oswoiła się i potrafiła nad sobą zapanować w odpowiednich momentach nie dając sygnału Spencer-Moon, że to co się wydarzyło mogło być znaczące. Rain zdziwiła się, że kobieta opuszcza jej umysł tak szybko, mogła drążyć dalej, Rain pozostawiała jej wolną drogę, ta jednak zdecydowała się zawrócić. Wzięła głębszy wdech gdy w końcu odzyskała swoje panowanie nad umysłem, gdy okropny ból głowy w końcu zaczął mijać. Co za przyjemne uczucie móc znowu samej decydować o tym co się myśli. Patrzyła na kobietę z zainteresowaniem zastanawiając się, czy coś jej to dało. Czy w czymś jej to pomogło? Czy pomogło uspokoić nerwy?
Jej niewiedza była słodka. Tyle ukrytych sensów, nawet ta moneta miała drugie dno. Taka sama jaką dostała kiedyś czego, oczywiście, Spencer-Moon nie pokazała. Ich sprzeczka, wymierzony policzek pod wpływem emocji. Wszystko się łączyło z tym co było kiedyś. Ale Caley nie mogła tego wiedzieć dlatego nie zobaczyła dla siebie nic interesującego. Huxley uniosła brew na słowa rozżalonej kobiety i całe szczęście, że ta stała do niej tyłem, bo dostrzegłaby ponownie kpiący uśmiech na twarzy. Ta moneta gdyby miała znaleźć się w zębach na pewno by się tam znalazła i Calhoun by o to zadbał, ale był w tym inny ukryty sens. Może, kładąc ją przed kobietą liczył na to, że ta ponownie wsunie ją pomiędzy materiał gorsetu a biust? Tak jak kiedyś? Obie miała przy sobie. Jedna była symbolem wolności, a druga zniewolenia.
Caley chyba zaczynała rozumieć, że dzisiaj przegrała. Spotkanie, chociaż z niespodziewanym zwrotem akcji, przebiegało dokładnie tak jak Rain zaplanowała. Krok po kroku Spencer-Moon dawała się prowadzić za rękę, szła szlakiem który pokazała jej Huxley i nawet gdy próbowała iść inną drogą i tak wracała na tą, którą przygotowała dla niej czarnowłosa. Rain była opanowana, oddychała spokojnie i była pewna swojej pozycji. Caley kruszyła się, dygotała z nerwów i alkoholem próbowała otępić zmysły, sprawić, że ból który czuła miał być mniejszy.
- Silne charaktery mają to do siebie, że działają tak na ludzi. Wydaje się, że jest krok do przodu - odpowiedziała jej spokojnie. - Każdemu można się postawić, pytanie tylko, czy naprawdę się tego chce.
Calhoun mógł mówić co chciał i mogło to wyglądać jak chciał, ale Rain była niemal przekonana, że gdyby sama się na to nie zgodziła, gdyby pierwsza nie dała mu pozwolenia, to nie zawładnął by nią. A przynajmniej nie zrobiłby tego tak szybko. Stłamsił ją w mgnieniu oka i potrafił raz dwa uporać się z jej buntem, nie musząc nawet posuwać się do czegoś więcej oprócz słów. Nie mógł jednak udawać i mówić, że to nieprawda, że sam i bez jej zgody wszedł na jej statek. Dobrze o tym wiedział. Musiał wiedzieć. Znał ją przecież, wiedział, że i ona cechuje się silnym charakterem. Może ostatnio trochę podupadła, to fakt. Może kurczowo trzymała się przeszłości zamiast patrzeć w przyszłość, też prawda. Może powinna podnieść kotwicę i ruszyć z wiatrem do przodu. Może gdyby zrobiła to zanim się pojawił, to nie miałby nad nią władzy. Może to co się wydarzyło, stało się z jej własnej winy. Ale potrzebował jej pozwolenia i była na tyle silna, by się mu postawić, by walczyć, a skoro jedynie udawała walkę, jeśli jedynie kopała i krzyczała zamiast wyciągnąć różdżkę i walczyć o swojego, to w tym momencie taka była jej i tylko jej decyzja. Takie miała przemyślenia po ich wczorajszym spotkaniu.
Huxley wyciągnęła różdżkę. Karty zostały odsłonięte. Caley zagrała nieczysto wchodząc bez wcześniejszego pozwolenia w umysł Rain i ta teraz chciała jej się za to odegrać. Skoro ona miała czelność, aby chcieć zobaczyć więcej niż czarnowłosa chciała jej pokazać to i Rain chciała się zabawić. Starała się nie korzystać z magii, anomalie dawały o sobie znać, ale pod wpływem emocji nie dbała o to. Najwyżej skończy resztę dzisiejszej nocy na kopaniu sobie dołku w miejscu, w którym chciałaby spocząć i liczyła na to, że Calhoun uszanuje jej ostatnią wolę.
- Pozwolisz, że teraz ja… - zaczęła uśmiechając się złośliwie. - Legilimens.
Skierowała różdżkę w stronę Spencer-Moon wypowiadając cicho inkantację.
Jej niewiedza była słodka. Tyle ukrytych sensów, nawet ta moneta miała drugie dno. Taka sama jaką dostała kiedyś czego, oczywiście, Spencer-Moon nie pokazała. Ich sprzeczka, wymierzony policzek pod wpływem emocji. Wszystko się łączyło z tym co było kiedyś. Ale Caley nie mogła tego wiedzieć dlatego nie zobaczyła dla siebie nic interesującego. Huxley uniosła brew na słowa rozżalonej kobiety i całe szczęście, że ta stała do niej tyłem, bo dostrzegłaby ponownie kpiący uśmiech na twarzy. Ta moneta gdyby miała znaleźć się w zębach na pewno by się tam znalazła i Calhoun by o to zadbał, ale był w tym inny ukryty sens. Może, kładąc ją przed kobietą liczył na to, że ta ponownie wsunie ją pomiędzy materiał gorsetu a biust? Tak jak kiedyś? Obie miała przy sobie. Jedna była symbolem wolności, a druga zniewolenia.
Caley chyba zaczynała rozumieć, że dzisiaj przegrała. Spotkanie, chociaż z niespodziewanym zwrotem akcji, przebiegało dokładnie tak jak Rain zaplanowała. Krok po kroku Spencer-Moon dawała się prowadzić za rękę, szła szlakiem który pokazała jej Huxley i nawet gdy próbowała iść inną drogą i tak wracała na tą, którą przygotowała dla niej czarnowłosa. Rain była opanowana, oddychała spokojnie i była pewna swojej pozycji. Caley kruszyła się, dygotała z nerwów i alkoholem próbowała otępić zmysły, sprawić, że ból który czuła miał być mniejszy.
- Silne charaktery mają to do siebie, że działają tak na ludzi. Wydaje się, że jest krok do przodu - odpowiedziała jej spokojnie. - Każdemu można się postawić, pytanie tylko, czy naprawdę się tego chce.
Calhoun mógł mówić co chciał i mogło to wyglądać jak chciał, ale Rain była niemal przekonana, że gdyby sama się na to nie zgodziła, gdyby pierwsza nie dała mu pozwolenia, to nie zawładnął by nią. A przynajmniej nie zrobiłby tego tak szybko. Stłamsił ją w mgnieniu oka i potrafił raz dwa uporać się z jej buntem, nie musząc nawet posuwać się do czegoś więcej oprócz słów. Nie mógł jednak udawać i mówić, że to nieprawda, że sam i bez jej zgody wszedł na jej statek. Dobrze o tym wiedział. Musiał wiedzieć. Znał ją przecież, wiedział, że i ona cechuje się silnym charakterem. Może ostatnio trochę podupadła, to fakt. Może kurczowo trzymała się przeszłości zamiast patrzeć w przyszłość, też prawda. Może powinna podnieść kotwicę i ruszyć z wiatrem do przodu. Może gdyby zrobiła to zanim się pojawił, to nie miałby nad nią władzy. Może to co się wydarzyło, stało się z jej własnej winy. Ale potrzebował jej pozwolenia i była na tyle silna, by się mu postawić, by walczyć, a skoro jedynie udawała walkę, jeśli jedynie kopała i krzyczała zamiast wyciągnąć różdżkę i walczyć o swojego, to w tym momencie taka była jej i tylko jej decyzja. Takie miała przemyślenia po ich wczorajszym spotkaniu.
Huxley wyciągnęła różdżkę. Karty zostały odsłonięte. Caley zagrała nieczysto wchodząc bez wcześniejszego pozwolenia w umysł Rain i ta teraz chciała jej się za to odegrać. Skoro ona miała czelność, aby chcieć zobaczyć więcej niż czarnowłosa chciała jej pokazać to i Rain chciała się zabawić. Starała się nie korzystać z magii, anomalie dawały o sobie znać, ale pod wpływem emocji nie dbała o to. Najwyżej skończy resztę dzisiejszej nocy na kopaniu sobie dołku w miejscu, w którym chciałaby spocząć i liczyła na to, że Calhoun uszanuje jej ostatnią wolę.
- Pozwolisz, że teraz ja… - zaczęła uśmiechając się złośliwie. - Legilimens.
Skierowała różdżkę w stronę Spencer-Moon wypowiadając cicho inkantację.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Rain Huxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Być może nie wiedziała wszystkiego i nie potrafiła dojrzeć drugiego dnia niektórych sytuacji, jakie widziała w zwiedzanych myślach i wspomnieniach Rain, a mimo to na część swoich pytań zyskała dziś odpowiedź. Przegrała, ale nie odchodziła z pustymi rękami. Nie miała już wątpliwości odnośnie tego, czemu jej brat trzyma się z kimś takim, jak Huxley – ona sama była silnym charakterem, nie poddawała się tak łatwo, a nawet gdy dosłownie i w przenośni znajdowała się na kolanach, potrafiła przekuć sytuację nas swoją korzyść. Goyle na pewno to doceniał, a jeśli nawet mu to nie imponowało, to na pewno chociaż mile łechtało jego ego. Utalentowana czarownica u jego boku, oferująca mu swoje talenty i ciało – tylko głupiec by ją odtrącił.
Dostrzegając podobieństwa między sobą a Rain, Caley koiła powoli swoją złość, lecz zdezorientowanie trwało nadal. Była zła na siebie, że pozwoliła się tak podejść, lecz jednocześnie z chwili na chwilę miała mniejszą ochotę na to, by zacisnąć ręce na smukłej szyi Huxley. Może była to zasługa alkoholu, a może wyprawy we wspomnienia, lecz nagle pośród tych wszystkich negatywnych uczuć, jakie żywiła do czarnowłosej, pojawiało się pewnego rodzaju zrozumienie. Z jakiegoś powodu uderzyła Cala, a więc choć przez moment czuła dokładnie to samo, co Spencer-Moon, która przecież sama nie tak dawno temu podniosła rękę na brata.
Każdemu można się postawić.
Naprawdę chciała stawić czoło mężowi, ale czy będzie wystarczająco silna, skoro przegrywała nawet w starciu z byle czarownicą z Dzielnicy Portowej? Jaką miała nad nią przewagę, poza złotymi galeonami w sakiewce i imieniem brata, którym nie chciała już wycierać sobie ust? Nie zamierzała biec do niego na skargę, bo przyszła tu przecież z własnej woli i tylko jej winą był wynik tej potyczki. Może nadal była tą małą Caley sprzed kilku lat, która mogła jedynie obserwować to, co działo się pod jej nosem, nie mając na bieg wydarzeń żadnego wpływu?
Zamyślona zareagowała zbyt późno na wyciągniętą różdżkę swojej rozmówczyni – lecz czy nie tak miało się to wszystko finalnie rozegrać? Wspomnienie za wspomnienie wydawało się być rozsądną ceną, nawet jeśli nikt wcześniej, poza mężem, nie wdzierał się do umysłu blondwłosej czarownicy. Zaklęcie śmignęło przez pokój, a Caley wycofała się pod ścianę, szukając w niej oparcia, gdyby przyszło jej zmierzyć się z najgorszymi z własnych demonów. I tak właśnie się stało, bowiem siła czaru była nieporównywalnie większa od tej, którą ona zaserwowała wcześniej Rain. Huxley nie musiała wcale prosić o pozwolenie, a umysł przeciwniczki otworzył się przed nią bez problemu, choć w pierwszym odruchu Spencer-Moon chciała odepchnąć ciemnowłosą od wszelkich wspomnień dotyczących Calhouna. Ona jednak ruszyła w zupełnie innym kierunku, docierając do najciemniejszych, najgłębiej skrywanych zakamarków pamięci.
Pokój tonął w mroku, a jedynym źródłem światła był księżyc, zaglądający przez okno sypialni. Jasna łuna oświetlała łóżko, a biała pościel była skotłowana i zepchnięta do jednego z rogów; dopiero po chwili można było dostrzec plamy krwi na prześcieradle i koszuli nocnej powstającej powoli z łóżka kobiety. Caley w swojej wersji sprzed góra kilku miesięcy trzymała się kurczowo za podbrzusze, a grymas na jej twarzy mógł świadczyć o odczuwaniu ogromnego bólu. Nie wydawała jednak ani jednego dźwięku, wolną ręką próbując odnaleźć różdżkę. Pochwyciła ją wreszcie z toaletki i przygryzając mocno wargę zamachnęła się, usiłując usunąć szkarłatne plamy z pościeli i samej siebie; cienka smużka krwi spłynęła po udzie w dół, a zaklęcie okazało się być nieposłuszne – strąciło jeden z wazonów, który rozbił się z trzaskiem o podłogę. Caley zamarła przerażona słysząc hałas i rzuciła się by własnymi rękami ściągnąć zabrudzony materiał. Ukryć, pozbyć się go. Jej ruchy były chaotyczne, ciągle też spoglądała na drzwi sypialni, które w końcu otworzyły się szeroko i stanęła w nich zaspana służąca.
- Nic się nie stało, ja tylko… nie, nie, wracaj! – zawołała za nią blondynka, lecz było już za późno.
Głuchy jęk wyrwał się z gardła pani domu, która w ostatnim naiwnym odruchu usiłowała pozbyć się dowodów słabości własnego organizmu. Wiedząc już, co zaraz nastąpi, sięgnęła po różdżkę, jednak ta szybko uciekła z jej dłoni, odesłana zaklęciem Cedrica Spencer-Moona, który zaalarmowany przez wierną tylko sobie służącą pojawił się w progu sypialni. W mgnieniu oka ocenił sytuację, a na jego twarzy wykwitł grymas odrazy.
- Ty niewdzięczna suko – dopadł do żony, chwytając ją za koszulę nocną i przyciągając mocno do siebie – Zabiłaś mojego syna.
Szarpiąc za włosy i łapiąc wreszcie kobietę za tył głowy, popchnął ją mocno na regał, o który uderzyła z głuchym hukiem. Krew pojawiła się teraz także na jej rozciętym łuku brwiowym, lecz to nie powstrzymało napędzanego furią Cedrica. Jego silne dłonie zacisnęły się na gardle Caley i z premedytacją popchnęły ją na łóżko, dociskając boleśnie; próbowała się szarpać, jednak z każdą chwilą brakło jej tchu, a osłabienie i ból odbierał jakąkolwiek chęć walki. Ostatnim obrazem wspomnienia był Spencer-Moon podciągający koszulę nocną żony do góry i opuszczający własne spodnie, a później wszystko się rozmazało. Caley straciła przytomność.
Wróciły wraz z Rain do małego mieszkania informatorki, gdzie powitała je głucha cisza.
Czy naprawdę tego chciała Huxley? Zobaczyć ją obnażoną i bezbronną, upodloną do granic możliwości? Tłumaczka ani przez chwilę nie liczyła na litość z jej strony, dlatego minę miała już obojętną, nieskalaną grymasem złości. Przeżywała to poronienie już tyle razy, że niemalże zdołała się uodpornić.
Odsuwając się od ściany podniosła głowę do góry.
- Krwawisz – zsunęła brwi na widok efektu ubocznego, jaki spotkał Rain, najprawdopodobniej w wyniku anomalii, bo przecież nie broniła umysłu tak zajadle, by ją zranić.
Odruchowo wyciągnęła przyczepioną pod rękawem chusteczkę i podała ją pani domu w nie do końca przemyślanym geście. To, co działo się teraz w pomieszczeniu, było dziwnie niepokojące, lecz poświęcenie uwagi siniejącemu przedramieniu było sto razy lepsze od wracania pamięcią do wspomnienia, jakie zostało przed momentem wydobyte.
Dostrzegając podobieństwa między sobą a Rain, Caley koiła powoli swoją złość, lecz zdezorientowanie trwało nadal. Była zła na siebie, że pozwoliła się tak podejść, lecz jednocześnie z chwili na chwilę miała mniejszą ochotę na to, by zacisnąć ręce na smukłej szyi Huxley. Może była to zasługa alkoholu, a może wyprawy we wspomnienia, lecz nagle pośród tych wszystkich negatywnych uczuć, jakie żywiła do czarnowłosej, pojawiało się pewnego rodzaju zrozumienie. Z jakiegoś powodu uderzyła Cala, a więc choć przez moment czuła dokładnie to samo, co Spencer-Moon, która przecież sama nie tak dawno temu podniosła rękę na brata.
Każdemu można się postawić.
Naprawdę chciała stawić czoło mężowi, ale czy będzie wystarczająco silna, skoro przegrywała nawet w starciu z byle czarownicą z Dzielnicy Portowej? Jaką miała nad nią przewagę, poza złotymi galeonami w sakiewce i imieniem brata, którym nie chciała już wycierać sobie ust? Nie zamierzała biec do niego na skargę, bo przyszła tu przecież z własnej woli i tylko jej winą był wynik tej potyczki. Może nadal była tą małą Caley sprzed kilku lat, która mogła jedynie obserwować to, co działo się pod jej nosem, nie mając na bieg wydarzeń żadnego wpływu?
Zamyślona zareagowała zbyt późno na wyciągniętą różdżkę swojej rozmówczyni – lecz czy nie tak miało się to wszystko finalnie rozegrać? Wspomnienie za wspomnienie wydawało się być rozsądną ceną, nawet jeśli nikt wcześniej, poza mężem, nie wdzierał się do umysłu blondwłosej czarownicy. Zaklęcie śmignęło przez pokój, a Caley wycofała się pod ścianę, szukając w niej oparcia, gdyby przyszło jej zmierzyć się z najgorszymi z własnych demonów. I tak właśnie się stało, bowiem siła czaru była nieporównywalnie większa od tej, którą ona zaserwowała wcześniej Rain. Huxley nie musiała wcale prosić o pozwolenie, a umysł przeciwniczki otworzył się przed nią bez problemu, choć w pierwszym odruchu Spencer-Moon chciała odepchnąć ciemnowłosą od wszelkich wspomnień dotyczących Calhouna. Ona jednak ruszyła w zupełnie innym kierunku, docierając do najciemniejszych, najgłębiej skrywanych zakamarków pamięci.
Pokój tonął w mroku, a jedynym źródłem światła był księżyc, zaglądający przez okno sypialni. Jasna łuna oświetlała łóżko, a biała pościel była skotłowana i zepchnięta do jednego z rogów; dopiero po chwili można było dostrzec plamy krwi na prześcieradle i koszuli nocnej powstającej powoli z łóżka kobiety. Caley w swojej wersji sprzed góra kilku miesięcy trzymała się kurczowo za podbrzusze, a grymas na jej twarzy mógł świadczyć o odczuwaniu ogromnego bólu. Nie wydawała jednak ani jednego dźwięku, wolną ręką próbując odnaleźć różdżkę. Pochwyciła ją wreszcie z toaletki i przygryzając mocno wargę zamachnęła się, usiłując usunąć szkarłatne plamy z pościeli i samej siebie; cienka smużka krwi spłynęła po udzie w dół, a zaklęcie okazało się być nieposłuszne – strąciło jeden z wazonów, który rozbił się z trzaskiem o podłogę. Caley zamarła przerażona słysząc hałas i rzuciła się by własnymi rękami ściągnąć zabrudzony materiał. Ukryć, pozbyć się go. Jej ruchy były chaotyczne, ciągle też spoglądała na drzwi sypialni, które w końcu otworzyły się szeroko i stanęła w nich zaspana służąca.
- Nic się nie stało, ja tylko… nie, nie, wracaj! – zawołała za nią blondynka, lecz było już za późno.
Głuchy jęk wyrwał się z gardła pani domu, która w ostatnim naiwnym odruchu usiłowała pozbyć się dowodów słabości własnego organizmu. Wiedząc już, co zaraz nastąpi, sięgnęła po różdżkę, jednak ta szybko uciekła z jej dłoni, odesłana zaklęciem Cedrica Spencer-Moona, który zaalarmowany przez wierną tylko sobie służącą pojawił się w progu sypialni. W mgnieniu oka ocenił sytuację, a na jego twarzy wykwitł grymas odrazy.
- Ty niewdzięczna suko – dopadł do żony, chwytając ją za koszulę nocną i przyciągając mocno do siebie – Zabiłaś mojego syna.
Szarpiąc za włosy i łapiąc wreszcie kobietę za tył głowy, popchnął ją mocno na regał, o który uderzyła z głuchym hukiem. Krew pojawiła się teraz także na jej rozciętym łuku brwiowym, lecz to nie powstrzymało napędzanego furią Cedrica. Jego silne dłonie zacisnęły się na gardle Caley i z premedytacją popchnęły ją na łóżko, dociskając boleśnie; próbowała się szarpać, jednak z każdą chwilą brakło jej tchu, a osłabienie i ból odbierał jakąkolwiek chęć walki. Ostatnim obrazem wspomnienia był Spencer-Moon podciągający koszulę nocną żony do góry i opuszczający własne spodnie, a później wszystko się rozmazało. Caley straciła przytomność.
Wróciły wraz z Rain do małego mieszkania informatorki, gdzie powitała je głucha cisza.
Czy naprawdę tego chciała Huxley? Zobaczyć ją obnażoną i bezbronną, upodloną do granic możliwości? Tłumaczka ani przez chwilę nie liczyła na litość z jej strony, dlatego minę miała już obojętną, nieskalaną grymasem złości. Przeżywała to poronienie już tyle razy, że niemalże zdołała się uodpornić.
Odsuwając się od ściany podniosła głowę do góry.
- Krwawisz – zsunęła brwi na widok efektu ubocznego, jaki spotkał Rain, najprawdopodobniej w wyniku anomalii, bo przecież nie broniła umysłu tak zajadle, by ją zranić.
Odruchowo wyciągnęła przyczepioną pod rękawem chusteczkę i podała ją pani domu w nie do końca przemyślanym geście. To, co działo się teraz w pomieszczeniu, było dziwnie niepokojące, lecz poświęcenie uwagi siniejącemu przedramieniu było sto razy lepsze od wracania pamięcią do wspomnienia, jakie zostało przed momentem wydobyte.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To miała być kara, surowa kara. A żeby przyniosła jakiś efekt musiała zaboleć, być bardzo dotkliwa. Rain miała nadzieję, że to nauczy Caley, że nie należy bez pytania wchodzić do czyjegoś umysłu i szukać tam czegoś, czego nie powinno się chcieć zobaczyć. To co robi jej brat nie powinno być dostępne dla niej jako jego siostry. Rodzeństwo, nawet jeśli sobie bliskie i zgrane, musiało mieć przed sobą tajemnice i próba wyciągnięcia ich w taki sposób była nieodpowiednia. I to nieodpowiednie zachowanie musiało zostać ukarane. Dlatego z taką siłą wdarła się do umysłu Spencer-Moon, roztrzęsiona nie stanowiła żadnego zagrożenia, próbowała stawiać opór ale prędko został on przełamany. Huxley mogła wybrać dowolne wspomnienie, przemierzała jej umysł w poszukiwaniu czegoś bolesnego. Nie chodziło jej nawet o znalezienie czegoś co wiązało się z Calhoun’em, bo i po co? Dla Rain nie miało to żadnego sensu. Trafiła więc na coś innego, co jak się okazało było dość mocnym przeżyciem. Wylądowała w sypialni, której nigdy nie widziała. Jej wzrok padł na zakrwawioną kobietę, na plamy na pościeli i w okolicach ud. Nie musiała być uzdrowicielem by połączyć fakty, Spencer-Moon poroniła. Uwijała się jak mrówka chcąc zakryć ślady, pech chciał, że spowodowała hałas, który przywołał jej męża. Mężczyzna spowodował ciarki na plecach Rain, wyglądał bardzo groźnie i nie dziwiła się, że Caley się go bała. Nie postawiła mu się, więc czarnowłosa od razu zrozumiała, że całkowita władza należy do tego mężczyzny. Nie spodobało jej się to, kobieta nie powinna pozwalać sobą tak pomiatać. A jeśli, to nie bez własnej woli. Obserwowała jak rozgrywa się rodzinny dramat, jak mężczyzna szarpie się z żoną, dusi ją, a potem najzwyczajniej w świecie gwałci, nie zważając na fakt jaki musi jej przy tym sprawiać ból. Rain przymknęła oczy gdy wspomnienie się zakończyło, a ona ponownie stała w swoim mieszkaniu. Czy poczuła współczucie do kobiety? Nie. To było jej życie. Skoro jej mąż zdobył nad nią aż taką władzę to coś lub ktoś mu na to pozwoliło. Czy to była wina kobiety? Nie wiedziała. Ale pozwalała mu na to skoro ciągle tkwiła u jego boku. Gdy stara Huxley chciała zlać młodą Rain ta uciekała, a gdy stała się starsza i bardziej dojrzała nigdy nie pozwoliła matce unieść na siebie rękę. Nie raz dostała od mężczyzny, który nie poczuł się w pełni zadowolony z jej usług. Nigdy jednak nie pozostawała dłużna. Przez krótki okres swojego życia jako dziwka na ulicy miała miano tej, do której lepiej nie chodzić, bo można wyjść z obitą mordą. Musiała spokornieć i chociaż ręcę ją świerzbiły, to nie raz musiała pozwolić na to, aby dostać w twarz, bo wtedy zarobki były większe. To był też moment, w którym upadła najniżej podczas całej swojej kariery. Dlatego też chciała zmienić swój zawód, zająć się czymś gdzie będzie miała większą kontrolę nad swoim własnym ciałem. Czy Caley coś w kwestii męża zrobiła? Z tego co póki co wiedziała Huxley - nie. I chociażby z tego powodu nie zasługiwała na współczucie.
Nie poczuła, że krwawiła i gdyby nie słowa kobiety pewnie by nie zauważyła. Przyłożyła dłoń do nosa i ze zdziwieniem dostrzegła, że faktycznie jest coś nie tak. Ale zasadniczo nic ją nie bolało. Pogardliwie spojrzała za to na chusteczkę, którą próbowała jej wręczyć blondwłosa kobieta.
- Schowaj to - syknęła.
Nie miała zamiaru przyjmować od niej jakiejkolwiek pomocy. Nie teraz. Po za tym czuła się dobrze, oprócz tego, że leciała jej krew z nosa i czuła ją w ustach i oprócz tych dziwnych śladów i silnego koloru na ramieniu, który dostrzegła gdy kawałek rękawa odsłonił jej skórę. Zacisnęła usta, ale nie powiedziała nic. Za to podeszła do stolika z alkoholem i teraz to sobie nalała odrobinę, którą od razu wypiła. Dziąsła zaszczypały ją niemiło.
- Nigdy więcej nie próbuj się wdzierać do mojego umysłu - ostrzegła ją unosząc wzrok. - Uwierz mi, że robienie ci krzywdy wcale nie leży w moim interesie. Mam nadzieję, że ta kara cię czegoś nauczyła.
Westchnęła ciężko i podeszła do kobiety bliżej. Chwyciła ją za podbródek, mimo że były podobnego wzrostu, to Rain uniosła go lekko ku górze i ścisnęła mocno, aby Spencer-Moon nie mogła odwrócić wzroku. Jeszcze niedawno sama tak stała, tylko że ona była trzymana przez jej brata.
- Czy dostałaś to po co przyszłaś? - warknęła. - Jeśli tak, to wynoś się stąd. I bądź tak miła i następnym razem sama poinformuj mnie o swojej wizycie.
Huxley miała dziwne wrażenie, że nie był to ostatni raz kiedy będą miały okazję się spotkać. Puściła ją i odsunęła się, mając szczerą nadzieję, że kobieta ma już na tyle dość, że sama opuści to mieszkanie i nie będzie chciała więcej. Porażka nie miała zbyt dobrego smaku, zwycięstwo - jak najbardziej.
Nie poczuła, że krwawiła i gdyby nie słowa kobiety pewnie by nie zauważyła. Przyłożyła dłoń do nosa i ze zdziwieniem dostrzegła, że faktycznie jest coś nie tak. Ale zasadniczo nic ją nie bolało. Pogardliwie spojrzała za to na chusteczkę, którą próbowała jej wręczyć blondwłosa kobieta.
- Schowaj to - syknęła.
Nie miała zamiaru przyjmować od niej jakiejkolwiek pomocy. Nie teraz. Po za tym czuła się dobrze, oprócz tego, że leciała jej krew z nosa i czuła ją w ustach i oprócz tych dziwnych śladów i silnego koloru na ramieniu, który dostrzegła gdy kawałek rękawa odsłonił jej skórę. Zacisnęła usta, ale nie powiedziała nic. Za to podeszła do stolika z alkoholem i teraz to sobie nalała odrobinę, którą od razu wypiła. Dziąsła zaszczypały ją niemiło.
- Nigdy więcej nie próbuj się wdzierać do mojego umysłu - ostrzegła ją unosząc wzrok. - Uwierz mi, że robienie ci krzywdy wcale nie leży w moim interesie. Mam nadzieję, że ta kara cię czegoś nauczyła.
Westchnęła ciężko i podeszła do kobiety bliżej. Chwyciła ją za podbródek, mimo że były podobnego wzrostu, to Rain uniosła go lekko ku górze i ścisnęła mocno, aby Spencer-Moon nie mogła odwrócić wzroku. Jeszcze niedawno sama tak stała, tylko że ona była trzymana przez jej brata.
- Czy dostałaś to po co przyszłaś? - warknęła. - Jeśli tak, to wynoś się stąd. I bądź tak miła i następnym razem sama poinformuj mnie o swojej wizycie.
Huxley miała dziwne wrażenie, że nie był to ostatni raz kiedy będą miały okazję się spotkać. Puściła ją i odsunęła się, mając szczerą nadzieję, że kobieta ma już na tyle dość, że sama opuści to mieszkanie i nie będzie chciała więcej. Porażka nie miała zbyt dobrego smaku, zwycięstwo - jak najbardziej.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ciekawość zaprowadziła ją dziś znajomą ścieżką, prosto ku porażce. Chciała się przekonać z kim ma do czynienia i przecież właśnie to osiągnęła. Rain Huxley nie była osobą, z którą warto było zadzierać, nie tylko ze względu na ukryte talenty, ale także niezłomny charakter, który w połączniu z nimi dawał obraz kobiety mocnej, silnej i pewnej siebie. Caley przegrała tę potyczkę, to fakt, jednak mimo wszystko wynosiła z niej nauczkę oraz kilka ciekawych faktów, w tym nazwisko, którego w ogóle nie powinna znać. Wiedziała więcej niż jeszcze choćby godzinę temu i gdyby nie gorzkie poczucie przegranej, być może zdobyłaby się na to, by spróbować zatrudnić panią domu. Jedna weszła do umysłu drugiej, były więc kwita, lecz mimo wszystko okoliczności nie sprzyjały zawiązywaniu interesów. Należało poczekać aż emocje opadną i dopiero wtedy można było pomyśleć o ewentualnej współpracy.
Huxley miała rację, a Caley nie zrobiła nic, by zmienić swoją sytuację w małżeństwie. Początkowo oczywiście stawiała się, a później szukała pocieszenia i ratunku u matki, lecz na niewiele się to zdało, a zanim się zorientowała, była już cieniem samej siebie. Nie miała dość pewności siebie, bo przez nieobecność Cala nie miała jej skąd czerpać. Rozpaczliwie zależna od starszego brata, bez niego u boku przestawała przypominać siebie sprzed lat. Dwudziestoletnia Caley prędzej przegryzłaby Cedricowi aortę, niż dałaby się tknąć. Coż, dopiero teraz nadchodził czas zmian i godzenia się z błędami przeszłości. Spencer-Moon miała plan, który planowała wdrożyć w życie, nie mogła jednak działać sama. Choć tak naprawdę nie ufała nikomu, zdawała sobie sprawę, że są jeszcze na tym świecie ludzie, których motywowały odpowiednio ciężkie sakiewki.
Fakt, że Rain nie przyjęła chusteczki, wcale jej nie zdziwił; schowała ją więc lecz ani drgnęła, nie uznając swojego gestu ani za błąd, ani za litość. Anomalie dawały w kości czarodziejom i czarownicom już od półtora miesiąca i nigdy nie wiadomo było, czy rzucane zaklęcie nie okaże się ostatnim. Nagły przypływ mocy, bądź osłabienie. Krwotoki, wybuchy, nietrafione cele, pomylone czary… ludzie zaczynali bać się sięgania po własne różdżki. Magia to potęga, powtarzała sobie Caley za każdym razem, gdy sama miała użyć jakiegoś zaklęcia.
- Co więc leży w twoim interesie? Jeśli wzbogacenie się, być może spotkamy się jeszcze kiedyś – obserwując, jak ciemnowłosa nalewa sobie alkoholu, zostawiała jej otwartą furtkę.
Korciło ją, by wyciągnąć sakiewkę i nagrodzić Rain monetą, uznać jej zwycięstwo. Nie była jednak swoim bratem. Zresztą naprawdę zamierzała zapłacić Huxley sowicie, gdyby kiedykolwiek zechciała rozwiązać pewną kwestię także dla niej.
Pozwoliła do siebie podejść, lecz chwycenie za brodę było gestem, którego nie mogła tolerować. Wyrwała się błyskawicznie, cedząc krótkie:
- Nie dotykaj mnie – sięgnęła po pelerynę leżącą na kanapie i szybko zarzuciła ją sobie na ramiona. Zapinając ją, nie spuszczała wzroku ze swojej rozmówczyni – Następnym razem? – uniosła do góry jedną brew, a na ustach ponownie zatańczył jej delikatnie złośliwy uśmieszek.
Nie powiedziała nic więcej. Obie wiedziały, że już niedługo spotkają się znowu.
Bez ckliwego pożegnania skinęła tylko krótko głową i wycofała się z pomieszczenia, wędrując do wyjścia, a później drewnianymi schodami w dół. I chociaż faktycznie nie czuła się wygrana, to jednak spotkanie z Rain podziałało na jej ambicję. Nie chciała być dłużej małą Caley lub poniżaną żoną, jak ze wspomnienia. Nie bez powodu należało już ono do przeszłości. Do domu wędrowała więc z podniesioną głową, bo choć nie czuła satysfakcji, przyszłość nie rysowała się już jedynie w ciemnych barwach.
| zt x 2
Huxley miała rację, a Caley nie zrobiła nic, by zmienić swoją sytuację w małżeństwie. Początkowo oczywiście stawiała się, a później szukała pocieszenia i ratunku u matki, lecz na niewiele się to zdało, a zanim się zorientowała, była już cieniem samej siebie. Nie miała dość pewności siebie, bo przez nieobecność Cala nie miała jej skąd czerpać. Rozpaczliwie zależna od starszego brata, bez niego u boku przestawała przypominać siebie sprzed lat. Dwudziestoletnia Caley prędzej przegryzłaby Cedricowi aortę, niż dałaby się tknąć. Coż, dopiero teraz nadchodził czas zmian i godzenia się z błędami przeszłości. Spencer-Moon miała plan, który planowała wdrożyć w życie, nie mogła jednak działać sama. Choć tak naprawdę nie ufała nikomu, zdawała sobie sprawę, że są jeszcze na tym świecie ludzie, których motywowały odpowiednio ciężkie sakiewki.
Fakt, że Rain nie przyjęła chusteczki, wcale jej nie zdziwił; schowała ją więc lecz ani drgnęła, nie uznając swojego gestu ani za błąd, ani za litość. Anomalie dawały w kości czarodziejom i czarownicom już od półtora miesiąca i nigdy nie wiadomo było, czy rzucane zaklęcie nie okaże się ostatnim. Nagły przypływ mocy, bądź osłabienie. Krwotoki, wybuchy, nietrafione cele, pomylone czary… ludzie zaczynali bać się sięgania po własne różdżki. Magia to potęga, powtarzała sobie Caley za każdym razem, gdy sama miała użyć jakiegoś zaklęcia.
- Co więc leży w twoim interesie? Jeśli wzbogacenie się, być może spotkamy się jeszcze kiedyś – obserwując, jak ciemnowłosa nalewa sobie alkoholu, zostawiała jej otwartą furtkę.
Korciło ją, by wyciągnąć sakiewkę i nagrodzić Rain monetą, uznać jej zwycięstwo. Nie była jednak swoim bratem. Zresztą naprawdę zamierzała zapłacić Huxley sowicie, gdyby kiedykolwiek zechciała rozwiązać pewną kwestię także dla niej.
Pozwoliła do siebie podejść, lecz chwycenie za brodę było gestem, którego nie mogła tolerować. Wyrwała się błyskawicznie, cedząc krótkie:
- Nie dotykaj mnie – sięgnęła po pelerynę leżącą na kanapie i szybko zarzuciła ją sobie na ramiona. Zapinając ją, nie spuszczała wzroku ze swojej rozmówczyni – Następnym razem? – uniosła do góry jedną brew, a na ustach ponownie zatańczył jej delikatnie złośliwy uśmieszek.
Nie powiedziała nic więcej. Obie wiedziały, że już niedługo spotkają się znowu.
Bez ckliwego pożegnania skinęła tylko krótko głową i wycofała się z pomieszczenia, wędrując do wyjścia, a później drewnianymi schodami w dół. I chociaż faktycznie nie czuła się wygrana, to jednak spotkanie z Rain podziałało na jej ambicję. Nie chciała być dłużej małą Caley lub poniżaną żoną, jak ze wspomnienia. Nie bez powodu należało już ono do przeszłości. Do domu wędrowała więc z podniesioną głową, bo choć nie czuła satysfakcji, przyszłość nie rysowała się już jedynie w ciemnych barwach.
| zt x 2
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dominujący w nich obojgu żywioł ciągnął ich ścieżki ku sobie, jak rzeka, która szukała do siebie ujścia, by strumienie złączyć w szerokie koryto z porywistym nurtem. Był wdzięczny przypadkowi, który tego dnia pchnął ich na siebie. Pewne myśli krążyły mu po głowie już od kilku dni, ale dopiero kiedy ją ujrzał wszystko nagle poukładało się odpowiednio. Nie musiał jej szukać po dokach, ani czekać na wolną chwilę w Parszywym Pasażerze. Wyglądała na samotną — dzisiaj, wyjątkowo — a kobiety takie jak ona rzadko nie miewały towarzystwa. Ludzie, którzy się wokół niej gromadzili, z którymi dzieliła łoże, z którymi flirtowała i ochoczo gawędziła byli jej źródłem utrzymania, jej czas był cenny, tak jak jego.
Wciągnął powietrze, które przepłynęło przez bibułę wypełnioną tytoniem, a na jej samym końcu zalśnił żar. Powietrze było wilgotne, ciężkie, zaczynało znów padać, musiał wziąć głębszy wdech, by papierosowy dym wypełnił jego płuca, podrażnił gardło ostrym, surowym zapachem.
— Och, wiem — mruknął w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od Tamizy. Osłaniał papierosa ręką, w palcach której go trzymał, nie chciał by zawilgł zbyt szybko; musiał szybciej go wypalić, by nie zmarnować porcji, która miała nasycić jego nikotynowy głód. — To wcale nie tak odległe skojarzenia.— Nie mógł wiedzieć, co podniecało innych mężczyzn i wcale nie chciał zgłębiać się w ten temat, ale analogia wydała mu się zabawna. Wzniosłe chwile pchały jej klientów do spełnienia. Ale jeśli rzeczywiście większość jej klientów, informatorów i przyjaciół mówiło o szczycie, mogła mieć ciekawsze informacje niż to, czego zdążył się dowiedzieć. — Wydajesz się zmęczona tym tematem— zauważył; o tym też chciał z nią porozmawiać, a właściwie tylko napomknąć. Sprawa, którą do niej miał, przynajmniej jedna z dwóch dotyczyła szczytu w Stonehenge. Zgodnie z tym co powiedział, to nie było miejsce na takie rozmowy, a czas dodatkowo im nie sprzyjał. Mżawka szybko przeobrażała się w deszcz, krople robiły się coraz cięższe, uderzały w nich z coraz większą siłą. Wziął jeszcze dwa głębokie wdechy, pociągając papierosa raz za razem, nim odrzucił niedopałek do Tamizy, chwilę po niej. Rain odwróciła się i ruszyła przed siebie, nie towarzyszył jej w podróży, odczekał chwilę, a później ruszył za nią, innym tempem niż ona.
Zdążyło się rozpadać, a poszarpana dachami kamienic linia horyzontu jaśniała co jakiś czas odległymi błyskawicami ciskanymi z nieba i pomrukiem burzy. Przemókł po drodze, spacer był długi, ale nie mógł stracić jej z oczu, więc podążał za nią w tym deszczu. Płaszcz ochronił go przed częścią wody, ale ramiona były już mokre, podobnie jak włosy, twarz i kark. Zapukał nim wszedł do jej pokoju, ale nie czekał na odpowiedź; przekroczył próg zaraz po tym. Nie ujrzał jej w głównej części, założył więc, że zrzucała z siebie mokre ubranie lub szukała odpowiedniego trunku, którym — jak miał nadzieję — zamierzała go poczęstować. Zrzucił z ramion mokry płaszcz, odwiesił go na wieszak i przystanął przy głębokim naczyniu — myślodsiewni, przeczesując palcami mokre włosy.
— Francis Sykes, pracownik Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów został dyscyplinarnie zwolniony za oszustwa podatkowe. To oficjalna wersja. Zostawiła go żona, zabrała dwójkę dzieci, a sam kilka dni później powiesił się w salonie, nie mogąc znieść, że stracił wszystko. To też oficjalna wersja — powiedział głośniej, by usłyszała go w drugim pokoju. Dotknął palcami naczynia i powodził opuszkami po jego brzegach. — Chciałbym żebyś zdobyła dla mnie informację na temat kogoś, kto może się ukrywać. Wszystkimi dostępnymi sposobami — liczył na to, że nie zadowoli się tylko plotkami, ale dzięki swoim wyjątkowym umiejętnościom zdobędzie bardzo rzetelne informacje. — Ale to nie wszystko.
Wciągnął powietrze, które przepłynęło przez bibułę wypełnioną tytoniem, a na jej samym końcu zalśnił żar. Powietrze było wilgotne, ciężkie, zaczynało znów padać, musiał wziąć głębszy wdech, by papierosowy dym wypełnił jego płuca, podrażnił gardło ostrym, surowym zapachem.
— Och, wiem — mruknął w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od Tamizy. Osłaniał papierosa ręką, w palcach której go trzymał, nie chciał by zawilgł zbyt szybko; musiał szybciej go wypalić, by nie zmarnować porcji, która miała nasycić jego nikotynowy głód. — To wcale nie tak odległe skojarzenia.— Nie mógł wiedzieć, co podniecało innych mężczyzn i wcale nie chciał zgłębiać się w ten temat, ale analogia wydała mu się zabawna. Wzniosłe chwile pchały jej klientów do spełnienia. Ale jeśli rzeczywiście większość jej klientów, informatorów i przyjaciół mówiło o szczycie, mogła mieć ciekawsze informacje niż to, czego zdążył się dowiedzieć. — Wydajesz się zmęczona tym tematem— zauważył; o tym też chciał z nią porozmawiać, a właściwie tylko napomknąć. Sprawa, którą do niej miał, przynajmniej jedna z dwóch dotyczyła szczytu w Stonehenge. Zgodnie z tym co powiedział, to nie było miejsce na takie rozmowy, a czas dodatkowo im nie sprzyjał. Mżawka szybko przeobrażała się w deszcz, krople robiły się coraz cięższe, uderzały w nich z coraz większą siłą. Wziął jeszcze dwa głębokie wdechy, pociągając papierosa raz za razem, nim odrzucił niedopałek do Tamizy, chwilę po niej. Rain odwróciła się i ruszyła przed siebie, nie towarzyszył jej w podróży, odczekał chwilę, a później ruszył za nią, innym tempem niż ona.
Zdążyło się rozpadać, a poszarpana dachami kamienic linia horyzontu jaśniała co jakiś czas odległymi błyskawicami ciskanymi z nieba i pomrukiem burzy. Przemókł po drodze, spacer był długi, ale nie mógł stracić jej z oczu, więc podążał za nią w tym deszczu. Płaszcz ochronił go przed częścią wody, ale ramiona były już mokre, podobnie jak włosy, twarz i kark. Zapukał nim wszedł do jej pokoju, ale nie czekał na odpowiedź; przekroczył próg zaraz po tym. Nie ujrzał jej w głównej części, założył więc, że zrzucała z siebie mokre ubranie lub szukała odpowiedniego trunku, którym — jak miał nadzieję — zamierzała go poczęstować. Zrzucił z ramion mokry płaszcz, odwiesił go na wieszak i przystanął przy głębokim naczyniu — myślodsiewni, przeczesując palcami mokre włosy.
— Francis Sykes, pracownik Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów został dyscyplinarnie zwolniony za oszustwa podatkowe. To oficjalna wersja. Zostawiła go żona, zabrała dwójkę dzieci, a sam kilka dni później powiesił się w salonie, nie mogąc znieść, że stracił wszystko. To też oficjalna wersja — powiedział głośniej, by usłyszała go w drugim pokoju. Dotknął palcami naczynia i powodził opuszkami po jego brzegach. — Chciałbym żebyś zdobyła dla mnie informację na temat kogoś, kto może się ukrywać. Wszystkimi dostępnymi sposobami — liczył na to, że nie zadowoli się tylko plotkami, ale dzięki swoim wyjątkowym umiejętnościom zdobędzie bardzo rzetelne informacje. — Ale to nie wszystko.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ta znajomość faktycznie była bardzo interesująca i coś ciągnęło ich ku sobie. Mogli być sobie pomocni, mogli czerpać korzyść ze wspólnej znajomości i chociaż Huxley wiedziała, że igra z ogniem, tak za żadne skarby nie miała zamiaru pozwolić, aby to co wspólnie stworzyli miałoby się rozpaść. Gdy się spotykali Rain stawała się czujniejsza, podejrzliwa ale i w pewnym sensie podekscytowana, ponieważ oznaczało to, że w niedługiej przyszłości w jej życiu wydarzy się coś ciekawego. Mulciber nigdy nie przyszedł do niej z czymś co by ją nie interesowało lub na czym mogłaby stracić, był dobrym klientem. Takich się ceniło i nie pozwalało im o sobie zapomnieć.
Miał niezwykłe szczęście, że ją dzisiaj spotkał. Każda jej chwila była cenna i trafił na moment kiedy nie pracowała i mogła w pełni zaangażować się w to co dla niej przygotował. Nad ich losem czuwał sam Merlin i Huxley nie uznała tego za przypadkowy zbieg okoliczności. Coś miało być na rzeczy.
Prychnęła rozbawiona pod nosem. Zerknęła na mężczyznę, a na kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze. Cóż, zawód zobowiązywał do pewnych kwestii i jak się okazało po Huxley mimowolnie było widać czym się zajmuje. Zdradzały ją jej własne słowa i skojarzenia, które tworzyła. I nie wyprowadzała go z błędu, w sumie miał rację. Co do szczytu i co do jej zmęczenia. Mruknęła coś tylko pod nosem niezbyt zrozumiałego pomiędzy jednym a drugim zaciągnięciem się.
Wiedziała, że za nią pójdzie. Dlatego też więcej już się nie odwróciła. Szła dość szybkim tempem ale nie biegła. Żwawo przemierzała Londyńskie uliczki, przemykała skrótami pomiędzy starymi kamienicami, nie fatygowała się by omijać kałuże więc co jakiś czas pod jej stopami roznosiło się ciche chlupnięcie. Rozpadało się już całkowicie. Jej kręcone włosy oklapły, z kosmków spływała woda na twarz i mokre już ramiona. Może w innej sytuacji nie przejęłaby się tym, ba!, stała w tym deszczu na moście i delektowała się każdym uderzeniem. Ale nie teraz - sprawy zawodowe wzywały.
To, że nie była tylko dziwką pozwalało jej postawić się wyżej niżej reszta społeczeństwa zamieszkująca jej port. Uważała się za panią tego miejsca, za kapitana tego statku i widać było to po jej sposobie poruszania się. Nie bała się żadnego ciemnego zakamarka, stawiała kroki pewnie, piersią wypchniętą do przodu torowała sobie przejście i wiedziała, że jej as w rękawie pozwoli jej zachować to miejsce tylko dla siebie.
Po wejściu do swojego mieszkania zostawiła lekko uchylone drzwi zapraszając tym samym Ramsey’a do wejścia do środka. Gdy rozległo się pukanie ona właśnie ściągała mokrą koszulę z ramion i wycierała w nie przemoczone włosy. Przejrzała się w lustrze. Wyglądała jak zbity pies. Poprawiła gorset który ciasno opinał jej ciało, czarne kudły spięła klamrą i słuchając wywodu mężczyzny wyszła z sypialni stukając obcasami.
- Sykes? - zapytała podchodząc do komody stojącej obok myślodsiewni. - Przykre.
Nie mogła powiedzieć nic więcej, Huxley nie należała do najbardziej wrażliwych osób w tej części świata. Ulica nauczyła ją, że lepiej na tym wyjdzie jeśli nie będzie wzruszało ją nieszczęście innych bo sama miała wystarczająco dużo problemów na głowie, aby jeszcze przejmować się tym, że ktoś umarł albo stracił pracę, nogę, cokolwiek.
Otworzyła drzwiczki, pochyliła się i wyciągnęła szklaną butelkę z whisky i dwie szklanki. Postawiła je na stole, napełniła i jedną podała mężczyźnie. Zerknęła do myślodsiewni sprawdzając czy przypadkiem nie zostawiła w niej jakiegoś wspomnienia. Była czysta.
- O kogo chodzi? - dopytała.
Poszukiwanie ukrywających się ludzi nie było zadaniem łatwym, a gdy dodać do tego, że zlecenie to pochodzi od Ramsye’a, to można było przypuszczać, że będzie to coś jak szukanie igły w ogromnym stogu siana. Huxley była jednak odważną kobietą, która dość wysoko ceniła swoje umiejętności. Nawet jeśli miałaby ponieść za niewykonanie zadania konsekwencje, to była gotowa je przyjąć.
- Coś jeszcze? - uniosła brwi. Zaintrygowało ją to, tak dużo zleceń to dość dobry zarobek, z którego będzie mogła długo się cieszyć. - Słucham cię uważnie.
Upiła łyk alkoholu wpatrując się w niego z zainteresowaniem.
Miał niezwykłe szczęście, że ją dzisiaj spotkał. Każda jej chwila była cenna i trafił na moment kiedy nie pracowała i mogła w pełni zaangażować się w to co dla niej przygotował. Nad ich losem czuwał sam Merlin i Huxley nie uznała tego za przypadkowy zbieg okoliczności. Coś miało być na rzeczy.
Prychnęła rozbawiona pod nosem. Zerknęła na mężczyznę, a na kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze. Cóż, zawód zobowiązywał do pewnych kwestii i jak się okazało po Huxley mimowolnie było widać czym się zajmuje. Zdradzały ją jej własne słowa i skojarzenia, które tworzyła. I nie wyprowadzała go z błędu, w sumie miał rację. Co do szczytu i co do jej zmęczenia. Mruknęła coś tylko pod nosem niezbyt zrozumiałego pomiędzy jednym a drugim zaciągnięciem się.
Wiedziała, że za nią pójdzie. Dlatego też więcej już się nie odwróciła. Szła dość szybkim tempem ale nie biegła. Żwawo przemierzała Londyńskie uliczki, przemykała skrótami pomiędzy starymi kamienicami, nie fatygowała się by omijać kałuże więc co jakiś czas pod jej stopami roznosiło się ciche chlupnięcie. Rozpadało się już całkowicie. Jej kręcone włosy oklapły, z kosmków spływała woda na twarz i mokre już ramiona. Może w innej sytuacji nie przejęłaby się tym, ba!, stała w tym deszczu na moście i delektowała się każdym uderzeniem. Ale nie teraz - sprawy zawodowe wzywały.
To, że nie była tylko dziwką pozwalało jej postawić się wyżej niżej reszta społeczeństwa zamieszkująca jej port. Uważała się za panią tego miejsca, za kapitana tego statku i widać było to po jej sposobie poruszania się. Nie bała się żadnego ciemnego zakamarka, stawiała kroki pewnie, piersią wypchniętą do przodu torowała sobie przejście i wiedziała, że jej as w rękawie pozwoli jej zachować to miejsce tylko dla siebie.
Po wejściu do swojego mieszkania zostawiła lekko uchylone drzwi zapraszając tym samym Ramsey’a do wejścia do środka. Gdy rozległo się pukanie ona właśnie ściągała mokrą koszulę z ramion i wycierała w nie przemoczone włosy. Przejrzała się w lustrze. Wyglądała jak zbity pies. Poprawiła gorset który ciasno opinał jej ciało, czarne kudły spięła klamrą i słuchając wywodu mężczyzny wyszła z sypialni stukając obcasami.
- Sykes? - zapytała podchodząc do komody stojącej obok myślodsiewni. - Przykre.
Nie mogła powiedzieć nic więcej, Huxley nie należała do najbardziej wrażliwych osób w tej części świata. Ulica nauczyła ją, że lepiej na tym wyjdzie jeśli nie będzie wzruszało ją nieszczęście innych bo sama miała wystarczająco dużo problemów na głowie, aby jeszcze przejmować się tym, że ktoś umarł albo stracił pracę, nogę, cokolwiek.
Otworzyła drzwiczki, pochyliła się i wyciągnęła szklaną butelkę z whisky i dwie szklanki. Postawiła je na stole, napełniła i jedną podała mężczyźnie. Zerknęła do myślodsiewni sprawdzając czy przypadkiem nie zostawiła w niej jakiegoś wspomnienia. Była czysta.
- O kogo chodzi? - dopytała.
Poszukiwanie ukrywających się ludzi nie było zadaniem łatwym, a gdy dodać do tego, że zlecenie to pochodzi od Ramsye’a, to można było przypuszczać, że będzie to coś jak szukanie igły w ogromnym stogu siana. Huxley była jednak odważną kobietą, która dość wysoko ceniła swoje umiejętności. Nawet jeśli miałaby ponieść za niewykonanie zadania konsekwencje, to była gotowa je przyjąć.
- Coś jeszcze? - uniosła brwi. Zaintrygowało ją to, tak dużo zleceń to dość dobry zarobek, z którego będzie mogła długo się cieszyć. - Słucham cię uważnie.
Upiła łyk alkoholu wpatrując się w niego z zainteresowaniem.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Stukot obcasów wyrwał go z rozmyślania, oderwał wzrok od myślodsiewni, by na nią spojrzeć. I mimochodem przemknął po niej spojrzeniem, od palców u stóp po czubek głowy, przemykając po kształtnych biodrach, wąskim, ciasno opinającym talię gorsecie i piersiach, lekko unoszących się przy każdym oddechu. Wyglądała atrakcyjnie i podniecająco, bez skrępowania kołysząc się po swojej norze, ani na moment nie wychodząc ze swojej roli. Lubieżne ruchy, kokieteryjne spojrzenia.
— Mhm— potwierdził, ciągnąc temat. — Nieoficjalnie, został zamordowany i to bardzo brutalnie. Znaleziono przy nim poszetkę. Dość charakterystyczną, mówi się, że nalezy do jego współpracownika. — Chyba jej nie musiał więcej tłumaczyć. Pewne zbrodnie ostatnio nabrały całkiem odmiennego wymiaru. Zatrzymał na niej na moment wzrok, kiedy wyciągała alkohol, odwracając się plecami do ściany i opierając o nią z nonszalancją. Odebrał od niej szklankę, zwlekając z powiedzeniem tego, czego od niej chciał aż do tej chwili.
— Skoro już zaczęliśmy od szczytu, wiesz więc o tym, że Percival Nott wyparł się przekonań swojej rodziny, przeciwstawił jej i został dzięki temu wykreślony z rodowego drzewa genealogicznego. — Uniósł brew, oczekując potwierdzenia. Upił łyk trunku, nie najlepszej jakości, ale nie narzekał. Przyłożył różdżkę do swojej głowy, skupiając się na jednym, konkretnym wspomnieniu. Bardzo krótkim i ograniczonym. Nie chciał jej pokazywać zbyt wiele, tylko to, co musiała widzieć. Padło więc na chwilę, w której drzwi do piwnicy, ciemnej i obskurnej otworzyły się, a w progu stanął mężczyzna w średnim wieku, o ciemnych włosach, oczach, niewielkim zarostem. Biała nić szybko zalśniła w ciemności i oplotła się wokół różdżki. Opuścił ją wprost do myślodsiewni, aby mogła się mu przyjrzeć. Dokładnie zapamiętać jego wygląd, gdyby go gdzieś spotkała, gdyby natrafiła na niego w czyiś... myślach.
— To właśnie Percival.— Pokazał jej ledwie fragment obrazujący byłego Notta, który w lutym schodził do piwnicy Białej Wywerny, gdzie już toczyło się spotkanie z Czarnym Panem. Nie udostępnił jej niczego więcej, nie musiała, może nie powinna wiedzieć. Nie teraz.— Zapamiętaj go dobrze. Chcę wiedzieć o nim wszystko. Na początek jednak wystarczy mi gdzie się zatrzymał.— Spojrzał na Rain poważnie, bowiem nie żartował. Znalezienie Percivala było priorytetem. Zamordowanie go - odległą przyszłością, mieli sobie coś do wyjaśnienia nim to nastąpi. — Wyparł się swoich krewnych, więc musi się gdzieś ukrywać. Gdzieś wśród ludzi, nie wyróżniając się już niczym i żyje jak każdy przeciętny mieszkaniec Londynu.
Uniósł szklankę na wysokość oczu i zakołysał ją, patrząc jak alkohol rozlewa się po ściankach i osadza na nich na moment. Oceniał barwę, konsystencję i zapach, kiedy podstawił ją sobie pod nos, jeszcze przed ponownym upiciem łyku. Kiedy wykazała się zainteresowaniem kolejną sprawą uśmiechnął się.
— Od dwóch lat zagłębiam się w tajemnice umysłu, ale nauka legilimencji nawet z najlepszych woluminów jest jak picie z pustej szklanki. Nauczysz mnie tego.— Spojrzał jej w oczy i nie czekając na jej odpowiedź, protest, czy opinię, stuknął się z nią szklanką w ramach niewypowiedzianego toastu uświetniającego właśnie podpisany kontrakt między nimi. Upił łyk, a może dwa nim dodał dla rozwiania wątpliwości: — Oczywiście nie będziesz próbować mi wejść do głowy, a ja tobie. Przyprowadzisz tu jakiegoś klienta, który posłuży nam za manekin do ćwiczeń.
Legilimencja fascynowała go od dawna. Wśród posiadanych tomów posiadał wiele tych opisujących tajemna praktykę, znał inkantacje, wiedział na czym się skupić i teoretycznie doskonale wiedział, co powinien robić, ale potrzebował do tego wiedzy praktyka - cennej i według jego mniemania niezbędnej. Oderwał się od ściany i ze szklanką dłoni przeszedł po pokoju.
— Chcę żebyś mi powiedziała o wszystkim, co na ten temat wiesz.— Był zaznajomiony z teorią, ale nie proponował jej, by nie tłumaczyła mu podstaw. Doskonale wiedział, że pergamin był w stanie przyjąć wszystko, ale praktyka była czymś zupełnie innym.
— Mhm— potwierdził, ciągnąc temat. — Nieoficjalnie, został zamordowany i to bardzo brutalnie. Znaleziono przy nim poszetkę. Dość charakterystyczną, mówi się, że nalezy do jego współpracownika. — Chyba jej nie musiał więcej tłumaczyć. Pewne zbrodnie ostatnio nabrały całkiem odmiennego wymiaru. Zatrzymał na niej na moment wzrok, kiedy wyciągała alkohol, odwracając się plecami do ściany i opierając o nią z nonszalancją. Odebrał od niej szklankę, zwlekając z powiedzeniem tego, czego od niej chciał aż do tej chwili.
— Skoro już zaczęliśmy od szczytu, wiesz więc o tym, że Percival Nott wyparł się przekonań swojej rodziny, przeciwstawił jej i został dzięki temu wykreślony z rodowego drzewa genealogicznego. — Uniósł brew, oczekując potwierdzenia. Upił łyk trunku, nie najlepszej jakości, ale nie narzekał. Przyłożył różdżkę do swojej głowy, skupiając się na jednym, konkretnym wspomnieniu. Bardzo krótkim i ograniczonym. Nie chciał jej pokazywać zbyt wiele, tylko to, co musiała widzieć. Padło więc na chwilę, w której drzwi do piwnicy, ciemnej i obskurnej otworzyły się, a w progu stanął mężczyzna w średnim wieku, o ciemnych włosach, oczach, niewielkim zarostem. Biała nić szybko zalśniła w ciemności i oplotła się wokół różdżki. Opuścił ją wprost do myślodsiewni, aby mogła się mu przyjrzeć. Dokładnie zapamiętać jego wygląd, gdyby go gdzieś spotkała, gdyby natrafiła na niego w czyiś... myślach.
— To właśnie Percival.— Pokazał jej ledwie fragment obrazujący byłego Notta, który w lutym schodził do piwnicy Białej Wywerny, gdzie już toczyło się spotkanie z Czarnym Panem. Nie udostępnił jej niczego więcej, nie musiała, może nie powinna wiedzieć. Nie teraz.— Zapamiętaj go dobrze. Chcę wiedzieć o nim wszystko. Na początek jednak wystarczy mi gdzie się zatrzymał.— Spojrzał na Rain poważnie, bowiem nie żartował. Znalezienie Percivala było priorytetem. Zamordowanie go - odległą przyszłością, mieli sobie coś do wyjaśnienia nim to nastąpi. — Wyparł się swoich krewnych, więc musi się gdzieś ukrywać. Gdzieś wśród ludzi, nie wyróżniając się już niczym i żyje jak każdy przeciętny mieszkaniec Londynu.
Uniósł szklankę na wysokość oczu i zakołysał ją, patrząc jak alkohol rozlewa się po ściankach i osadza na nich na moment. Oceniał barwę, konsystencję i zapach, kiedy podstawił ją sobie pod nos, jeszcze przed ponownym upiciem łyku. Kiedy wykazała się zainteresowaniem kolejną sprawą uśmiechnął się.
— Od dwóch lat zagłębiam się w tajemnice umysłu, ale nauka legilimencji nawet z najlepszych woluminów jest jak picie z pustej szklanki. Nauczysz mnie tego.— Spojrzał jej w oczy i nie czekając na jej odpowiedź, protest, czy opinię, stuknął się z nią szklanką w ramach niewypowiedzianego toastu uświetniającego właśnie podpisany kontrakt między nimi. Upił łyk, a może dwa nim dodał dla rozwiania wątpliwości: — Oczywiście nie będziesz próbować mi wejść do głowy, a ja tobie. Przyprowadzisz tu jakiegoś klienta, który posłuży nam za manekin do ćwiczeń.
Legilimencja fascynowała go od dawna. Wśród posiadanych tomów posiadał wiele tych opisujących tajemna praktykę, znał inkantacje, wiedział na czym się skupić i teoretycznie doskonale wiedział, co powinien robić, ale potrzebował do tego wiedzy praktyka - cennej i według jego mniemania niezbędnej. Oderwał się od ściany i ze szklanką dłoni przeszedł po pokoju.
— Chcę żebyś mi powiedziała o wszystkim, co na ten temat wiesz.— Był zaznajomiony z teorią, ale nie proponował jej, by nie tłumaczyła mu podstaw. Doskonale wiedział, że pergamin był w stanie przyjąć wszystko, ale praktyka była czymś zupełnie innym.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie czuła się skrępowana tym, że na nią patrzył i że widział ją w samym gorsecie. Nie był ani pierwszy i nie był także ostatni. Tyle par oczu widziało ją już nagą, że spojrzenie jakiegoś tam mężczyzny na ciało ukryte pod gorsetem i spódnicą nie robiło na nią wrażenia. Mógł sobie pomyśleć co chciał, mógł wyobrażać co tylko mu myśli przyniosą, dla Rain było to całkowicie obojętne. Wszystko jej tak bardzo weszło w krew, że nawet nie myślała o swoich ruchach. Kołysanie się bioder było dla niej tak naturalne, jak jedzenie zupy łyżką, ciasno opięty gorset nie sprawiał jej już jakichkolwiek problemów i czuła się w nim jak w drugiej skórze, a wysoko uniesiona broda i wypchnięta pierś pokazywały, że absolutnie nie ma się czego wstydzić.
- Nie wydaje ci się to dziwne? - mruknęła. - Jeśli ktoś kogoś chce zamordować, to raczej dba o to, aby nie pozostawić po sobie żadnych śladów, tym bardziej nie zostawia poszetki, to dość duży przedmiot, który trudno przeoczyć. Kto był jego współpracownikiem?
Trudno było wyczuć moment, w którym z obojętności przeszła do zainteresowania tematem, ponieważ głos miała tak samo znużony. Po prostu miała dziwne wrażenie, że coś tutaj nie gra. Mimo że nie była to jej sprawa, to z jakiegoś powodu Mulciber jej o tym opowiadał. Już nauczyła się, że z jego ust nie padają słowa, które nie mają większego znaczenia.
- A no, coś czytałam - odparła.
Faktycznie, jeszcze kilka chwil temu dzierżyła w dłoni nowy numer Walczącego Maga i czytała w nim o zbrodni Macmillana, ataku na nowego ministra, jak to Lord Voldemort pomógł arystokracji uciec, co zresztą skomentowała jedynie kpiącym uśmieszkiem. Bawiło ją, że arystokracja nie potrafiła sobie sama poradzić. I faktycznie było coś o jakimś szlachcicu, który zdecydował zerwać z poglądami swojej rodziny. Słuchała więc mężczyzny uważnie i tak jak się spodziewała, przyszedł do niej ze zleceniem, aby znalazła, prawie że, ducha. Obserwowała jego ruchy, jak przykłada swoją różdżkę do głowy i jak wyciąga z niej wspomnienie. Z fascynacją przyglądała się cieniutkiej nici, która owinęła się wokół jego różdżki, a następnie spłynęła do myślodsiewni. Przyjrzała się obrazowi. Prezentował się przed nią nijaki Percival Nott. Wyglądał zwyczajnie, mężczyzna jakich wiele. Zarost niewielki, ciemne włosy i broda, wiek mniej więcej średni. Zacisnęła usta.
- Pozwolisz, że - przerwała na chwilę podchodząc do szafy i sięgając po pustą fiolkę - sobie zatrzymam.
Nie czekała na jego zgodę. Szybkim i wprawionym ruchem, jakby robiła to już miliony razy, sięgnęła różdżką po wspomnienie i umieściła je w niewielkiej fiolce. Zakorkowała uważnie i przyglądając się jej odłożyła na stolik przy kanapie. Dzisiaj jeszcze do tego wróci, nie było sensu chować w bezpieczne miejsce.
W bezpiecznym miejscu był także lord Nott, a w głowie Huxley już zaczynało iskrzyć i pojawiać się nazwiska osób, z którymi być może powinna na ten temat porozmawiać. Słyszała poważny ton, dlatego też poważnie podeszła do tej sprawy. Mulciber z jakiegoś powodu przyszedł z tym do niej, chociaż być może zna innych ludzi, którzy również mogliby podjąć się tego zadania. Dlaczego w ogóle szukał Percivala, jakie były jego powody - to ją, póki co, nie interesowało.
- Wiesz dobrze, że poważnie podchodzę do zleceń. Postaram się powęszyć i dowiedzieć się coś na jego temat. Powiedz mi tylko - zawiesiła głos na chwilę. - Z przed jak dawna jest to wspomnienie? Miesiąc, rok, więcej? Muszę wiedzieć jak bardzo mógł zmienić się od tego czasu.
Kolejna sprawa, chociaż też interesująca, już bardziej dotyczyła jej samej. Poczuła najpierw zaskoczenie słysząc jego słowa, a potem się w niej coś zagotowało. Z lekko rozchylonymi wargami spoglądała na Mulcibera, a gdy ten stuknął swoją szklankę o jej szklankę, zacisnęła mocno wargi i zwęziła oczy.
- Tak się nie będziemy bawić, Mulciber - warknęła. - Nie mam najmniejszego zamiaru uczyć cię legilimencji.
Uniosła się, ponieważ bardzo nie lubiła robić czegoś, z czym nie było jej po drodze. Nauczy Mulcibera tej trudnej sztuki i sama przez to straci klienta, który płacił jej za jej umiejętności. Nie była głupia, wiedziała, że gdy posiądzie tą umiejętność, to już więcej się u niej nie pojawi, ponieważ sam będzie mógł zebrać informacje, które są mu potrzebne.
- Nawet jeśli bym się zgodziła - odsunęła się i odstawiła szklankę z alkoholem na stół - to dobrze wiesz, że za darmo nie pracuję. Nie będę niczego cię uczyć nie mając czegoś w zamian, czegoś co mnie naprawdę zadowoli. Mój czas jest bardzo cenny, a będę musiała poświęcić ci go dużo. Nie nauczysz się legilimencji podczas jednego spotkania…
Policzki jej się zaróżowiły i mimo że przed chwilą zmokła i zmarzła na dworze, to teraz aż gotowała się od środka. Takiej propozycji się nie spodziewała. Zignorowała jego słowa o kliencie, na którym będą ćwiczyć oraz jego rozkaz, że ma mu wszystko opowiedzieć. Pierw niech zaproponuje swoją zapłatę, a potem Huxley będzie się zastanawiać.
Pamiętała ile jej zajęła nauka, ile bólu i zmęczenia odczuwała podczas całego procesu nauki, który trwał długimi miesiącami, aby w ogóle nauczyła się w ogóle przemieszczać pomiędzy wspomnieniami i wybierać te, które ją interesowały. Wtargnięcie do umysłu to jedno, a znalezienie konkretnego momentu w wspomnieniach, to zupełnie co innego. A jeszcze zrobić to tak, by nie zostać zauważonym? To nawet Rain nie zawsze potrafiła dokonać.
- Nie wydaje ci się to dziwne? - mruknęła. - Jeśli ktoś kogoś chce zamordować, to raczej dba o to, aby nie pozostawić po sobie żadnych śladów, tym bardziej nie zostawia poszetki, to dość duży przedmiot, który trudno przeoczyć. Kto był jego współpracownikiem?
Trudno było wyczuć moment, w którym z obojętności przeszła do zainteresowania tematem, ponieważ głos miała tak samo znużony. Po prostu miała dziwne wrażenie, że coś tutaj nie gra. Mimo że nie była to jej sprawa, to z jakiegoś powodu Mulciber jej o tym opowiadał. Już nauczyła się, że z jego ust nie padają słowa, które nie mają większego znaczenia.
- A no, coś czytałam - odparła.
Faktycznie, jeszcze kilka chwil temu dzierżyła w dłoni nowy numer Walczącego Maga i czytała w nim o zbrodni Macmillana, ataku na nowego ministra, jak to Lord Voldemort pomógł arystokracji uciec, co zresztą skomentowała jedynie kpiącym uśmieszkiem. Bawiło ją, że arystokracja nie potrafiła sobie sama poradzić. I faktycznie było coś o jakimś szlachcicu, który zdecydował zerwać z poglądami swojej rodziny. Słuchała więc mężczyzny uważnie i tak jak się spodziewała, przyszedł do niej ze zleceniem, aby znalazła, prawie że, ducha. Obserwowała jego ruchy, jak przykłada swoją różdżkę do głowy i jak wyciąga z niej wspomnienie. Z fascynacją przyglądała się cieniutkiej nici, która owinęła się wokół jego różdżki, a następnie spłynęła do myślodsiewni. Przyjrzała się obrazowi. Prezentował się przed nią nijaki Percival Nott. Wyglądał zwyczajnie, mężczyzna jakich wiele. Zarost niewielki, ciemne włosy i broda, wiek mniej więcej średni. Zacisnęła usta.
- Pozwolisz, że - przerwała na chwilę podchodząc do szafy i sięgając po pustą fiolkę - sobie zatrzymam.
Nie czekała na jego zgodę. Szybkim i wprawionym ruchem, jakby robiła to już miliony razy, sięgnęła różdżką po wspomnienie i umieściła je w niewielkiej fiolce. Zakorkowała uważnie i przyglądając się jej odłożyła na stolik przy kanapie. Dzisiaj jeszcze do tego wróci, nie było sensu chować w bezpieczne miejsce.
W bezpiecznym miejscu był także lord Nott, a w głowie Huxley już zaczynało iskrzyć i pojawiać się nazwiska osób, z którymi być może powinna na ten temat porozmawiać. Słyszała poważny ton, dlatego też poważnie podeszła do tej sprawy. Mulciber z jakiegoś powodu przyszedł z tym do niej, chociaż być może zna innych ludzi, którzy również mogliby podjąć się tego zadania. Dlaczego w ogóle szukał Percivala, jakie były jego powody - to ją, póki co, nie interesowało.
- Wiesz dobrze, że poważnie podchodzę do zleceń. Postaram się powęszyć i dowiedzieć się coś na jego temat. Powiedz mi tylko - zawiesiła głos na chwilę. - Z przed jak dawna jest to wspomnienie? Miesiąc, rok, więcej? Muszę wiedzieć jak bardzo mógł zmienić się od tego czasu.
Kolejna sprawa, chociaż też interesująca, już bardziej dotyczyła jej samej. Poczuła najpierw zaskoczenie słysząc jego słowa, a potem się w niej coś zagotowało. Z lekko rozchylonymi wargami spoglądała na Mulcibera, a gdy ten stuknął swoją szklankę o jej szklankę, zacisnęła mocno wargi i zwęziła oczy.
- Tak się nie będziemy bawić, Mulciber - warknęła. - Nie mam najmniejszego zamiaru uczyć cię legilimencji.
Uniosła się, ponieważ bardzo nie lubiła robić czegoś, z czym nie było jej po drodze. Nauczy Mulcibera tej trudnej sztuki i sama przez to straci klienta, który płacił jej za jej umiejętności. Nie była głupia, wiedziała, że gdy posiądzie tą umiejętność, to już więcej się u niej nie pojawi, ponieważ sam będzie mógł zebrać informacje, które są mu potrzebne.
- Nawet jeśli bym się zgodziła - odsunęła się i odstawiła szklankę z alkoholem na stół - to dobrze wiesz, że za darmo nie pracuję. Nie będę niczego cię uczyć nie mając czegoś w zamian, czegoś co mnie naprawdę zadowoli. Mój czas jest bardzo cenny, a będę musiała poświęcić ci go dużo. Nie nauczysz się legilimencji podczas jednego spotkania…
Policzki jej się zaróżowiły i mimo że przed chwilą zmokła i zmarzła na dworze, to teraz aż gotowała się od środka. Takiej propozycji się nie spodziewała. Zignorowała jego słowa o kliencie, na którym będą ćwiczyć oraz jego rozkaz, że ma mu wszystko opowiedzieć. Pierw niech zaproponuje swoją zapłatę, a potem Huxley będzie się zastanawiać.
Pamiętała ile jej zajęła nauka, ile bólu i zmęczenia odczuwała podczas całego procesu nauki, który trwał długimi miesiącami, aby w ogóle nauczyła się w ogóle przemieszczać pomiędzy wspomnieniami i wybierać te, które ją interesowały. Wtargnięcie do umysłu to jedno, a znalezienie konkretnego momentu w wspomnieniach, to zupełnie co innego. A jeszcze zrobić to tak, by nie zostać zauważonym? To nawet Rain nie zawsze potrafiła dokonać.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główny pokój
Szybka odpowiedź