Sypialnia Alpharda
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia Alpharda
Pokój ten znajduje się na trzecim piętrze i stanowi samotnię Alpharda, do której nikt nie ma prawa wstępu. Zresztą, nikt inny poza właścicielem tu nie zagląda. Jest dość ciemny, wszystko przez brak okna, które pozwoliłoby promieniom słonecznym rozjaśnić wnętrze. Ściany pokryte są drewnem, podłoga zakryta dywanem utkanym na wzór tych tureckich. Wiele miejsca zajmuje wiekowe łóżko z baldachimem. W drewnianych ramach i kolumnach wyrzeźbiono rozmaite wzory, zasłony są grube, zielone. Przed łóżkiem znajduje się drewniany kufer, gdzie trzymane są różne rzeczy - przedmioty z czasów szkolnych, pamiątki z podróży. Przy jednej ze ścian znajduje się ogromna szafa, gdzie upchnięte są garnitury, szaty, eleganckie buty. W jeden z kątków upchnięto drobne biurko, przy którym postawiono drewniane krzesło.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato i Tenebris.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
22 VIII
Dość sceptycznie spoglądał na kociołek znajdujący się w kącie jego sypialni. Sam poprosił domowego skrzata o przytarganie go do tego pomieszczenia, jednak nie sądził, że ten postawiony zostanie na biurku, tak bardzo ostentacyjnie. A może zwyczajnie wyolbrzymiał, ponieważ dawno już nie widział tego przedmiotu. Cynowy kociołek niewątpliwie był elementem, który nijak nie pasował do tej scenerii. Nie pasował do masywnego łóżka z baldachimem, do ścian pokrytych drewnem, do grubo tkanego dywanu leżącego na podłodze. Ale przede wszystkim nie pasował do Alpharda, zwłaszcza w chwili, gdy ten podejrzliwie marszczył brwi tylko i wyłącznie z powodu jego obecności w pobliżu. Black bardzo dobrze pamiętał, kiedy ostatni raz z niego korzystał, było to pod koniec jego nauki na ostatnim roku w Hogwarcie. W czerwcowe popołudnie uwarzył swój ostatni eliksir i naprawdę miał szczęście, że komisja egzaminacyjna poprosiła go o stworzenie wywaru wzmacniającego. Po powtórkach, które zaserwował im Slughorn, odniósł wrażenie, że każdemu przyjdzie stanąć przed niesamowicie ambitnym zadaniem nawet dla wybitnych warzycieli. Z egzaminem pisemnym wcale nie miał wielkich kłopotów, jednak praktyka go przerażała.
Dlaczego właściwie zdecydował się na wydobycie kociołka z najgłębszych czeluści pokaźnego strychu? A raczej dlaczego polecił wykonać to zadanie skrzatowi. Z jednej strony ponownie chciał spróbować swoich sił w dziedzinie, w której przestał się rozwijać już jako nastolatek. To była najmniej ważna motywacja, ale jednak jakimś cudem się u niego pojawiła. O wiele ważniejsza okazała się frustracja, która wynikła z faktu, że zwyczajnie zabrakło w domowej apteczce jednej z najbardziej podstawowych mikstur. Chciał tylko zwalczyć ból głowy. I chyba właśnie ta jego ambicja jednak wzięła górę, ponieważ nie posłał skrzata do apteki, pod wpływem impulsu zdecydował eliksir wykonać sam. Auxilik posiadał zresztą tak prostą recepturę, że aż banalną. Skrzat przytargał wszystkie składniki, rzecz jasna powszechnie dostępne. Starte liście dębu należało wymieszać na dnie kociołka z pokrojonym aloesem i odrobiną wody. Tak też zrobił. Potem dodał zmiażdżone gąsienice i trochę much siatkoskrzydłych i mieszał tak długo, aż składniki nie wymieszały się ze sobą, tworząc jedną zbitą masę, którą musiał później rozcieńczyć wodą. Na koniec dorzucił szałwii. Wszystko dokładnie wymieszał, odchylając na wszelki wypadek głowę do tyłu. Teraz powinno zabulgotać, jeśli tylko eliksir się udał.
| Auxilik, ST 15, nie wymaga serca
Dość sceptycznie spoglądał na kociołek znajdujący się w kącie jego sypialni. Sam poprosił domowego skrzata o przytarganie go do tego pomieszczenia, jednak nie sądził, że ten postawiony zostanie na biurku, tak bardzo ostentacyjnie. A może zwyczajnie wyolbrzymiał, ponieważ dawno już nie widział tego przedmiotu. Cynowy kociołek niewątpliwie był elementem, który nijak nie pasował do tej scenerii. Nie pasował do masywnego łóżka z baldachimem, do ścian pokrytych drewnem, do grubo tkanego dywanu leżącego na podłodze. Ale przede wszystkim nie pasował do Alpharda, zwłaszcza w chwili, gdy ten podejrzliwie marszczył brwi tylko i wyłącznie z powodu jego obecności w pobliżu. Black bardzo dobrze pamiętał, kiedy ostatni raz z niego korzystał, było to pod koniec jego nauki na ostatnim roku w Hogwarcie. W czerwcowe popołudnie uwarzył swój ostatni eliksir i naprawdę miał szczęście, że komisja egzaminacyjna poprosiła go o stworzenie wywaru wzmacniającego. Po powtórkach, które zaserwował im Slughorn, odniósł wrażenie, że każdemu przyjdzie stanąć przed niesamowicie ambitnym zadaniem nawet dla wybitnych warzycieli. Z egzaminem pisemnym wcale nie miał wielkich kłopotów, jednak praktyka go przerażała.
Dlaczego właściwie zdecydował się na wydobycie kociołka z najgłębszych czeluści pokaźnego strychu? A raczej dlaczego polecił wykonać to zadanie skrzatowi. Z jednej strony ponownie chciał spróbować swoich sił w dziedzinie, w której przestał się rozwijać już jako nastolatek. To była najmniej ważna motywacja, ale jednak jakimś cudem się u niego pojawiła. O wiele ważniejsza okazała się frustracja, która wynikła z faktu, że zwyczajnie zabrakło w domowej apteczce jednej z najbardziej podstawowych mikstur. Chciał tylko zwalczyć ból głowy. I chyba właśnie ta jego ambicja jednak wzięła górę, ponieważ nie posłał skrzata do apteki, pod wpływem impulsu zdecydował eliksir wykonać sam. Auxilik posiadał zresztą tak prostą recepturę, że aż banalną. Skrzat przytargał wszystkie składniki, rzecz jasna powszechnie dostępne. Starte liście dębu należało wymieszać na dnie kociołka z pokrojonym aloesem i odrobiną wody. Tak też zrobił. Potem dodał zmiażdżone gąsienice i trochę much siatkoskrzydłych i mieszał tak długo, aż składniki nie wymieszały się ze sobą, tworząc jedną zbitą masę, którą musiał później rozcieńczyć wodą. Na koniec dorzucił szałwii. Wszystko dokładnie wymieszał, odchylając na wszelki wypadek głowę do tyłu. Teraz powinno zabulgotać, jeśli tylko eliksir się udał.
| Auxilik, ST 15, nie wymaga serca
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Nie zabulgotało. Ciecz w jednej chwili stała się ciemnoszara i wielce zaśmierdła. Przyglądał się temu z mieszaniną irytacji i obrzydzenia doskonale widoczną na jego twarzy.
– Auxilik – mruknął pod nosem mocno rozgoryczony, dobrze jednak wiedząc, że sam jest sobie winien, bo niepotrzebnie uparł się na to, aby odświeżyć swoją wiedzę z eliksirów. – Cholerny Auxilik – powtórzył z jeszcze większą mocą. Odsunął się od kociołka, źródła okropnego odoru i nieco zrezygnowany przysiadł na brzegu łóżka. Jeszcze chwilę rozważał wszystkie dostępne opcje, jednak przyznanie się do porażki byłoby zbyt uwłaczające. Mógł zrezygnować i posłać skrzata po eliksir do apteki, sprawę pozostawiając fachowcom. Również mógł spróbować ponownie, zwłaszcza, że wciąż miał w posiadaniu wszystkie potrzebne do sporządzenia mikstury składniki.
Przywołał skrzata i polecił mu jak najszybciej wyczyścić kociołek. Już kilka sekund później usłyszał ciche pyknięcie, dźwięk pożegnania ze skrzatem. Zdecydował się otworzyć szeroko drzwi sypialni, następnie wyszedł z niej, aby uchylić stara okiennicę znajdującą się na korytarzu, dzięki czemu udało się nieco zwalczyć odór, jaki powstał nagle i niespodziewanie. Naprawdę musiał coś w sobie mieć z wariata, skoro uparcie zamierzał spróbować jeszcze raz. W myślach powrócił do czasów szkolnych, próbując przypomnieć sobie przepis na uwarzenie Auxilika. Przeszłość wydawała się mglista i rozmyta, jednak i tak uparcie wierzył, że niczego podczas pierwszego podejścia nie pomylił. Zabrakło mu szczęścia albo zwyczajnie zamieszał łyżką w złym kierunku czy też o jeden raz za dużo.
Starte liście dębu wymieszał z pokrojonym aloesem na dnie kociołka. Tym razem odrobinę wody dodał dopiero w chwili, kiedy aloes puścił cały sok. Następnie wrzucił do kociołka zmiażdżone gąsienice i garść much siatkoskrzydłych. Zaczął mieszać łyżką w lewą stronę póki na jego oczach składniki nie złączyły się ze sobą wystarczająco, tworząc jedną masę. I na sam koniec, jakby przyszło mu udekorować dzieło, dodał szałwię. Znów zaczął mieszać, sprawnie i intensywnie. W końcu zabrał łyżkę i spojrzał na miksturę niepewnie. Zabulgoczesz i nabierzesz odpowiedniego koloru czy nie? O to też pytał zarówno swą naburmuszoną miną, jak i mocno krytycznym spojrzeniem.
| drugie podejście, Auxilik, ST 15, nie wymaga serca
– Auxilik – mruknął pod nosem mocno rozgoryczony, dobrze jednak wiedząc, że sam jest sobie winien, bo niepotrzebnie uparł się na to, aby odświeżyć swoją wiedzę z eliksirów. – Cholerny Auxilik – powtórzył z jeszcze większą mocą. Odsunął się od kociołka, źródła okropnego odoru i nieco zrezygnowany przysiadł na brzegu łóżka. Jeszcze chwilę rozważał wszystkie dostępne opcje, jednak przyznanie się do porażki byłoby zbyt uwłaczające. Mógł zrezygnować i posłać skrzata po eliksir do apteki, sprawę pozostawiając fachowcom. Również mógł spróbować ponownie, zwłaszcza, że wciąż miał w posiadaniu wszystkie potrzebne do sporządzenia mikstury składniki.
Przywołał skrzata i polecił mu jak najszybciej wyczyścić kociołek. Już kilka sekund później usłyszał ciche pyknięcie, dźwięk pożegnania ze skrzatem. Zdecydował się otworzyć szeroko drzwi sypialni, następnie wyszedł z niej, aby uchylić stara okiennicę znajdującą się na korytarzu, dzięki czemu udało się nieco zwalczyć odór, jaki powstał nagle i niespodziewanie. Naprawdę musiał coś w sobie mieć z wariata, skoro uparcie zamierzał spróbować jeszcze raz. W myślach powrócił do czasów szkolnych, próbując przypomnieć sobie przepis na uwarzenie Auxilika. Przeszłość wydawała się mglista i rozmyta, jednak i tak uparcie wierzył, że niczego podczas pierwszego podejścia nie pomylił. Zabrakło mu szczęścia albo zwyczajnie zamieszał łyżką w złym kierunku czy też o jeden raz za dużo.
Starte liście dębu wymieszał z pokrojonym aloesem na dnie kociołka. Tym razem odrobinę wody dodał dopiero w chwili, kiedy aloes puścił cały sok. Następnie wrzucił do kociołka zmiażdżone gąsienice i garść much siatkoskrzydłych. Zaczął mieszać łyżką w lewą stronę póki na jego oczach składniki nie złączyły się ze sobą wystarczająco, tworząc jedną masę. I na sam koniec, jakby przyszło mu udekorować dzieło, dodał szałwię. Znów zaczął mieszać, sprawnie i intensywnie. W końcu zabrał łyżkę i spojrzał na miksturę niepewnie. Zabulgoczesz i nabierzesz odpowiedniego koloru czy nie? O to też pytał zarówno swą naburmuszoną miną, jak i mocno krytycznym spojrzeniem.
| drugie podejście, Auxilik, ST 15, nie wymaga serca
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Udało się. Eliskir zabulgotał i nabrał z początku srebrzystej barwy, po czym przeszedł w przyjemną dla oka zieleń. Już zaczął się obawiać, że będzie musiał mierzyć się z kolejną porażką, ale tym razem zwyczajnie miał więcej szczęścia. Próbował analizować raz jeszcze na spokojnie swoje pierwsze podejście do wykonania tego konkretnego eliskiru, jednak nie dostrzegał żadnych rażących błędów. Chwycił w dłoń fiolkę i wypełnił ją eliksirem. Dokładnie tak samo postąpił z drugą fiolką, przygotowaną tak na wszelki wypadek z czystej przezorności. A więc uwarzył aż dwie porcje jednego z najbardziej prostych eliksirów. Cóż, był z tego cąłkiem usatysfakcjonowany, bo jednak sie nie poddał i dzielnie stawił czoła wyzwaniu. Początek zadania nie był zbyt udany, jednak później jakoś się zrehabilitował, czyż nie? Najważniejszy pozostawał końcowy efekt.
Uśmiechnął sie pod nosem, gdy ostrożnie odkładał obie fiolki na bok, aby przypadkiem nie strącić ich z biurka. Ponownie przywołał skrzata, tym razem w o wiele lepszeym humorze. Wydał mu kilka poleceń odnośnie dokładnego wymycia kociołka i schowania go na miejsce, czyli gdzieś na ciemnym strychu. A potem zasiadł do biurka i zaczął zapisywać niezbyt poskładane myśli w starym notesie.
| z tematu
Uśmiechnął sie pod nosem, gdy ostrożnie odkładał obie fiolki na bok, aby przypadkiem nie strącić ich z biurka. Ponownie przywołał skrzata, tym razem w o wiele lepszeym humorze. Wydał mu kilka poleceń odnośnie dokładnego wymycia kociołka i schowania go na miejsce, czyli gdzieś na ciemnym strychu. A potem zasiadł do biurka i zaczął zapisywać niezbyt poskładane myśli w starym notesie.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 13 grudnia
Trzynaście kopnięć od momentu obudzenia się o świcie w wychłodzonym, brudnym pokoju Parszywego Pasażera. Tyle zdołała mimowolnie zliczyć, nie mogąc nadziwić się sile, z jaką w jej ciele rozwijało się ciało inne: mniejsze, lecz nieustająco wysysające energię ze swej żywicielki. Początkowo starała się ignorować te symptomy, ale było to prawie niemożliwe. Po raz pierwszy łono stało się zalążkiem nowego życia, rosnącego i nadzwyczajnie ruchliwego, jakby ciągle było mu za mało miejsca lub jakby o to miejsce musiało walczyć z organami wewnętrznymi. Cassandra ostrzegała ją, że takie bodźce mogą (i powinny) się pojawić, ale Deirdre nie potrafiła do nich przywyknąć. Na zewnątrz nikt nie zorientowałby się, że dzieje się w niej – dosłownie – coś tak dziwnego, zachowywała kamienną twarz, lecz w samotności każde kopnięcie odbierała jak wykrzyknik, szybkie Balneo, porażenie magicznym prądem. Zgroza i obrzydzenie powoli zamieniały się w podszytą masochistycznym zdziwieniem fascynację. Krok po kroku zaczynała dopasowywać się do ruchów wewnątrz siebie, akceptować pulsującą zależność, współpracować z buntującym cię organizmem, stawiającym na pierwszym miejscu dziecko, kręcące się pod napiętą skórą brzucha, z nieregularnymi, bolesnymi kopniakami.
Przycichającymi w chwili zdenerwowania, jakby dziecko czaiło się na niebezpieczeństwo. I takie właśnie podirytowanie, wzbogacone o zdziwienie, przejęło kontrolę nad jej ciałem tego dnia, gdy przy wieczornym spotkaniu w fantasmagoryjnej restauracji usłyszała plotki dotyczące zaręczyn. Niespodziewanych, szokujących, niedorzecznych. Nie mogła w to uwierzyć, ale wszystkie informacje wydawały się składać w jedną całość, dlatego zignorowanie ich nie wchodziło w grę. Musiała potwierdzić je u źródła i to jak najszybciej: jeśli przyjaciel naprawdę oszalał, musiała zapobiec szkodom, zanim te osiągną niemożliwe do powstrzymania rozmiary.
Zmaterializowała się na ciemnym korytarzyku kamienicy przy Grimmauld Place już kilkanaście minut później – znała to miejsce, choć rzadko, bywała przecież w siedzibie rodu Blacków, a uchylone okno pozwoliło bez problemu wniknąć do środka. Sekundę później naciskała już złoconą klamkę do sypialni Alpharda, bezpardonowo - i bez pukania - przekraczając próg prywatnych komnat arystokraty. Szczęśliwie przebywającego w swym zaciszu, co pozwoliło na uniknięcie nieprzyjemnych zaklęć ochronnych. - Co ty najlepszego zrobiłeś? - wycedziła lodowato od razu, bez odkaszlnięć i przeprosin za najście o tak niegrzecznej pozie. Zsunęła z głowy kaptur a woda spływająca z peleryny zdążyła utworzyć już na drogim dywanie sporą kałużę. - I dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Sądziłeś, że się nie dowiem? - kontynuowała zmrożonym, ostrym tonem, przystając przed Blackiem w niewzruszonej pozycji. To nic, że ona także nie powiedziała mu o czymś istotnym - o wypukłości brzucha, wyraźnie widocznego pod materiałem wierzchniej szaty, wpływającego już na postawę Deirdre, specyficzne wygięcie sylwetki brzemiennej kobiety. Rozkołysanej ciążowymi hormonami oraz magią dziecka - czarne oczy lśniły groźnie, wpatrywała się w Alpharda bez mrugnięcia, oczekując natychmiastowej odpowiedzi.
Jak mógł zaręczyć się z nią? Nie mogła tego pojąć, nie mogła w to uwierzyć. Był wprawnym politykiem, pochodził z szanowanego rodu, myślała, że posiadał w sobie więcej rozsądku - a on podjął tak bezsensowną decyzję, tak krzywdzącą, tak głupią. Podsłuchane w balecie informacje zbyt mocno wstrząsnęły Deirdre, by chociaż na moment podała je w wątpliwość. Znała też Blacka na tyle długo, aby poznać jego zawahania, chwiejność, niestabilność: czy i w tym przypadku mieli do czynienia z chwilowym zaćmieniem?
Zrobiła kolejny krok do przodu, odrobinę gniewny, odrobinę władczy, odruchowo przyciskając dłoń do lewej strony brzucha - kopnięcia dziecka rozpraszały ją, a musiała skupić się na tym, by po wysłuchaniu odpowiedzi Blacka, przystąpić do gaszenia pożaru. Przez myśl nie przeszło jej, że pyta go o coś nieoczywistego, ze może dojść do nieporozumienia, lub że jej wizyta była całkowicie zbędna.
Trzynaście kopnięć od momentu obudzenia się o świcie w wychłodzonym, brudnym pokoju Parszywego Pasażera. Tyle zdołała mimowolnie zliczyć, nie mogąc nadziwić się sile, z jaką w jej ciele rozwijało się ciało inne: mniejsze, lecz nieustająco wysysające energię ze swej żywicielki. Początkowo starała się ignorować te symptomy, ale było to prawie niemożliwe. Po raz pierwszy łono stało się zalążkiem nowego życia, rosnącego i nadzwyczajnie ruchliwego, jakby ciągle było mu za mało miejsca lub jakby o to miejsce musiało walczyć z organami wewnętrznymi. Cassandra ostrzegała ją, że takie bodźce mogą (i powinny) się pojawić, ale Deirdre nie potrafiła do nich przywyknąć. Na zewnątrz nikt nie zorientowałby się, że dzieje się w niej – dosłownie – coś tak dziwnego, zachowywała kamienną twarz, lecz w samotności każde kopnięcie odbierała jak wykrzyknik, szybkie Balneo, porażenie magicznym prądem. Zgroza i obrzydzenie powoli zamieniały się w podszytą masochistycznym zdziwieniem fascynację. Krok po kroku zaczynała dopasowywać się do ruchów wewnątrz siebie, akceptować pulsującą zależność, współpracować z buntującym cię organizmem, stawiającym na pierwszym miejscu dziecko, kręcące się pod napiętą skórą brzucha, z nieregularnymi, bolesnymi kopniakami.
Przycichającymi w chwili zdenerwowania, jakby dziecko czaiło się na niebezpieczeństwo. I takie właśnie podirytowanie, wzbogacone o zdziwienie, przejęło kontrolę nad jej ciałem tego dnia, gdy przy wieczornym spotkaniu w fantasmagoryjnej restauracji usłyszała plotki dotyczące zaręczyn. Niespodziewanych, szokujących, niedorzecznych. Nie mogła w to uwierzyć, ale wszystkie informacje wydawały się składać w jedną całość, dlatego zignorowanie ich nie wchodziło w grę. Musiała potwierdzić je u źródła i to jak najszybciej: jeśli przyjaciel naprawdę oszalał, musiała zapobiec szkodom, zanim te osiągną niemożliwe do powstrzymania rozmiary.
Zmaterializowała się na ciemnym korytarzyku kamienicy przy Grimmauld Place już kilkanaście minut później – znała to miejsce, choć rzadko, bywała przecież w siedzibie rodu Blacków, a uchylone okno pozwoliło bez problemu wniknąć do środka. Sekundę później naciskała już złoconą klamkę do sypialni Alpharda, bezpardonowo - i bez pukania - przekraczając próg prywatnych komnat arystokraty. Szczęśliwie przebywającego w swym zaciszu, co pozwoliło na uniknięcie nieprzyjemnych zaklęć ochronnych. - Co ty najlepszego zrobiłeś? - wycedziła lodowato od razu, bez odkaszlnięć i przeprosin za najście o tak niegrzecznej pozie. Zsunęła z głowy kaptur a woda spływająca z peleryny zdążyła utworzyć już na drogim dywanie sporą kałużę. - I dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Sądziłeś, że się nie dowiem? - kontynuowała zmrożonym, ostrym tonem, przystając przed Blackiem w niewzruszonej pozycji. To nic, że ona także nie powiedziała mu o czymś istotnym - o wypukłości brzucha, wyraźnie widocznego pod materiałem wierzchniej szaty, wpływającego już na postawę Deirdre, specyficzne wygięcie sylwetki brzemiennej kobiety. Rozkołysanej ciążowymi hormonami oraz magią dziecka - czarne oczy lśniły groźnie, wpatrywała się w Alpharda bez mrugnięcia, oczekując natychmiastowej odpowiedzi.
Jak mógł zaręczyć się z nią? Nie mogła tego pojąć, nie mogła w to uwierzyć. Był wprawnym politykiem, pochodził z szanowanego rodu, myślała, że posiadał w sobie więcej rozsądku - a on podjął tak bezsensowną decyzję, tak krzywdzącą, tak głupią. Podsłuchane w balecie informacje zbyt mocno wstrząsnęły Deirdre, by chociaż na moment podała je w wątpliwość. Znała też Blacka na tyle długo, aby poznać jego zawahania, chwiejność, niestabilność: czy i w tym przypadku mieli do czynienia z chwilowym zaćmieniem?
Zrobiła kolejny krok do przodu, odrobinę gniewny, odrobinę władczy, odruchowo przyciskając dłoń do lewej strony brzucha - kopnięcia dziecka rozpraszały ją, a musiała skupić się na tym, by po wysłuchaniu odpowiedzi Blacka, przystąpić do gaszenia pożaru. Przez myśl nie przeszło jej, że pyta go o coś nieoczywistego, ze może dojść do nieporozumienia, lub że jej wizyta była całkowicie zbędna.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Ten wieczór miał być jednym z tych spokojnych, podczas których czas mija leniwie, a jednak produktywnie, gdy coraz cięższa od różnych przemyśleń głowa pochyla się nad pożółkłymi kartami wartościowej księgi. Cenił sobie chwile samotności, jeśli tylko decydował się na nie w pełni dobrowolnie. Zbyt dobrze pamiętał nastoletnie czasy, kiedy miłościwy lord ojciec nakazywał mu pozostać w pokoju, aby uniknąć konieczności użerania się z jego humorami. W tamtych czasach ta sypialnia jawiła mu się niczym najsurowsza cela Azkabanu, przez którą mógłby nabawić się klaustrofobii. Lecz tak naprawdę pozostawał wiecznym więźniem swoich myśli. Dopiero po latach w trapiącej go umysłowej plątaninie nauczył się dostrzegać również zalety. Nie był przynajmniej bezmyślnym stworzeniem sunącym za tłumem. Tylko towarzyszące myślom emocje były największą jego przywarą. Kiedy udawało im się przejąć nad nim kontrolę, był na ich łasce. I to przez tę słabość borykał się później z konsekwencjami swoich błędów. Naprawianie ich było trudne i pozostawiało po sobie zawsze spory niesmak. Zbyt łatwo poddawał się własnej złości.
Gdy już kolejny raz zaczął czytać ten sam akapit traktujący o teoretycznych założeniach łączących nekromancję z magią leczniczą, musiał przerwać intelektualny podbój kolejnych tajników czarnej magii. Natychmiast powstał i odszedł od biurka, odpinając kolejny guzik białej koszuli. Rozpiął również mankiety, aby zawinąć rękawy. Po cichym westchnieniu i przetarciu dłonią umęczonego karku zaraz skierował spojrzenie w stronę kałamarza. Wieczorami intensywniej myślał o listach, które chciałby napisać. A może to myśli o adresatach tak naprawdę go prześladowały?
Był bliski porażki, kiedy już poczynił pierwszy krok z powrotem do biurka. Chciał już nawet wykrzyknąć imię skrzata, aby nakazać mu przyniesienie butelki Magicznego Laudanum. Ktoś jednak odwiódł go od niemądrych pomysłów. Od razu wyczuł, że drzwi jego sypialni zostały przez kogoś otwarte i to w jak najbardziej bezceremonialny sposób, jakby jego prywatność nie stanowiła wartości godnej poszanowania. Już był gotów uznać, że to Walburga postanowiła zakłócić jego spokój z niewiadomych powodów, gdy tak naprawdę znów odczuła niedosyt rodzinnych kłótni. Niezbyt chciał wiedzieć jakiegoż to znowu występku dopuścił się wobec niej jego biedny kuzyn, że aż droga siostra poczuła się zobowiązana do wejścia na trzecie piętro kamienicy, aby wywołać awanturę. Otwierał już usta, chcąc wyrzucić z siebie złośliwe powitanie, jednak usłyszał inny głos. Również kobiecy, także chłodny i pełen pretensji, a jednak inny.
Nie odwrócił się od razu i to nie z powodu szoku wywołanego niespodziewaną wizytą. Potrzebował kilka sekund więcej, aby zadecydować o tym, jaką postawę powinien przyjąć. Czyżby dopuścił się kolejnego błędu? Dlaczego one muszą go zawsze prześladować?
– Jakże się cieszę, że zawitałaś w mych skromnych progach – zwrócił się wreszcie ku niej twarzą i słowem, jednak nie był w stanie zdobyć się na nonszalancję. Wyprostował się dumnie, jednak jego mięśnie ramion nie napinały się pod wpływem pewności siebie, ale z powodu niepewności. Próbował odkryć o czym to Deirdre mogła się dowiedzieć na jego temat, co wprawiło ją w taką wściekłość.
Ostatnimi czasy ich przyjacielska relacja stała się bardziej skomplikowana niż kiedykolwiek. Kolejne niedomówienia były coraz bardziej ciążące, ale przede wszystkim budowały narastającą pomiędzy nimi frustrację. Oczywiście, że nie był bez winy i sam swoim zachowaniem dopuścił do takiej sytuacji, jednak Deirdre również ponosiła część odpowiedzialności za taki obrót spraw. Nie powiedziała mu o służbie u Czarnego Pana, zataiła ile tak naprawdę łączy ją z Rosierem, nawet nie poinformowała o ciąży. Dowiedział się o niej tak jak większość, gdy nie sposób już było ukryć rosnącego brzucha.
Nie dał się zastraszyć postawionym przez nią krokiem w jego stronę. Kolejny wykonał sam, wychodząc jej naprzeciw, posyłając spojrzenie z góry, aby wykorzystać fizyczną przewagę, gdy zabrakło innych argumentów, bo nie był pewien o co toczy się ta słowna potyczka. Co jest powodem tego ataku, tych wyrzutów?
– Może najpierw zechciej mi powiedzieć co właściwie zrobiłem – zażądał stanowczo, nieco gniewnie. – Ja bardzo chętnie porozmawiałbym o tym, czego ty nie zrobiłaś.
Mógł przecież wytknąć jej brak jakiegokolwiek listu od niej zaadresowanego do niego. Zbyt wiele spraw między nimi narosło.
Gdy już kolejny raz zaczął czytać ten sam akapit traktujący o teoretycznych założeniach łączących nekromancję z magią leczniczą, musiał przerwać intelektualny podbój kolejnych tajników czarnej magii. Natychmiast powstał i odszedł od biurka, odpinając kolejny guzik białej koszuli. Rozpiął również mankiety, aby zawinąć rękawy. Po cichym westchnieniu i przetarciu dłonią umęczonego karku zaraz skierował spojrzenie w stronę kałamarza. Wieczorami intensywniej myślał o listach, które chciałby napisać. A może to myśli o adresatach tak naprawdę go prześladowały?
Był bliski porażki, kiedy już poczynił pierwszy krok z powrotem do biurka. Chciał już nawet wykrzyknąć imię skrzata, aby nakazać mu przyniesienie butelki Magicznego Laudanum. Ktoś jednak odwiódł go od niemądrych pomysłów. Od razu wyczuł, że drzwi jego sypialni zostały przez kogoś otwarte i to w jak najbardziej bezceremonialny sposób, jakby jego prywatność nie stanowiła wartości godnej poszanowania. Już był gotów uznać, że to Walburga postanowiła zakłócić jego spokój z niewiadomych powodów, gdy tak naprawdę znów odczuła niedosyt rodzinnych kłótni. Niezbyt chciał wiedzieć jakiegoż to znowu występku dopuścił się wobec niej jego biedny kuzyn, że aż droga siostra poczuła się zobowiązana do wejścia na trzecie piętro kamienicy, aby wywołać awanturę. Otwierał już usta, chcąc wyrzucić z siebie złośliwe powitanie, jednak usłyszał inny głos. Również kobiecy, także chłodny i pełen pretensji, a jednak inny.
Nie odwrócił się od razu i to nie z powodu szoku wywołanego niespodziewaną wizytą. Potrzebował kilka sekund więcej, aby zadecydować o tym, jaką postawę powinien przyjąć. Czyżby dopuścił się kolejnego błędu? Dlaczego one muszą go zawsze prześladować?
– Jakże się cieszę, że zawitałaś w mych skromnych progach – zwrócił się wreszcie ku niej twarzą i słowem, jednak nie był w stanie zdobyć się na nonszalancję. Wyprostował się dumnie, jednak jego mięśnie ramion nie napinały się pod wpływem pewności siebie, ale z powodu niepewności. Próbował odkryć o czym to Deirdre mogła się dowiedzieć na jego temat, co wprawiło ją w taką wściekłość.
Ostatnimi czasy ich przyjacielska relacja stała się bardziej skomplikowana niż kiedykolwiek. Kolejne niedomówienia były coraz bardziej ciążące, ale przede wszystkim budowały narastającą pomiędzy nimi frustrację. Oczywiście, że nie był bez winy i sam swoim zachowaniem dopuścił do takiej sytuacji, jednak Deirdre również ponosiła część odpowiedzialności za taki obrót spraw. Nie powiedziała mu o służbie u Czarnego Pana, zataiła ile tak naprawdę łączy ją z Rosierem, nawet nie poinformowała o ciąży. Dowiedział się o niej tak jak większość, gdy nie sposób już było ukryć rosnącego brzucha.
Nie dał się zastraszyć postawionym przez nią krokiem w jego stronę. Kolejny wykonał sam, wychodząc jej naprzeciw, posyłając spojrzenie z góry, aby wykorzystać fizyczną przewagę, gdy zabrakło innych argumentów, bo nie był pewien o co toczy się ta słowna potyczka. Co jest powodem tego ataku, tych wyrzutów?
– Może najpierw zechciej mi powiedzieć co właściwie zrobiłem – zażądał stanowczo, nieco gniewnie. – Ja bardzo chętnie porozmawiałbym o tym, czego ty nie zrobiłaś.
Mógł przecież wytknąć jej brak jakiegokolwiek listu od niej zaadresowanego do niego. Zbyt wiele spraw między nimi narosło.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nastroszone spojrzenie nie łagodniało nawet wtedy, gdy zorientowała się, że Alphard jest niezwykle zajęty - oraz w nocnym półnegliżu, z rozpiętą koszulą, sugerującą chęć rychłego wsunięcia się pod ciężką kołdrę na łożu wielkości dwóch pokoików z Parszywego Pasażera. Wygłodniała, wymęczona i pozbawiona takich luksusów Deirdre podświadomie spostrzegała takie drobiazgi; ciepło wypełniające komnatę, wygodne meble, spokój panujący w elegancko urządzonej sypialni. Tęsknota za takim normalnym życiem tylko wzmocniła irytację, która sprowadziła ją na Grimmauld Place 12. Mericourt wyżej, zadziornie, uniosła brodę, błyskając w półmroku czarnymi tęczówkami, niemalże zlanymi w jedno z rozszerzonymi źrenicami. - Daruj sobie te gładkie słowa, uprzejmości nie naprawią tego, co uczyniłeś - ucięła szybko, nie zamierzając bawić się w ukłony oraz powitania, nawet jeśli te podszyte były wyłącznie ironią. Tak, zdawała sobie sprawę, jak haniebnie się zachowywała, nachodząc lorda Blacka późnym wieczorem, bez zapowiedzi, w prywatnych komnatach, niemalże w pieleszach, ale sprawa nie mogła czekać do rana, a rozchwiane emocje czarownicy nie pozwalały posłuchać zdrowego rozsądku.
Zmrużyła oczy jeszcze bardziej, w kocie szparki, gdy Alphard nie wycofał się a wręcz przeciwnie: wykonał kilka kroków do przodu, buntowniczo - pomimo napiętych ramion. Spodziewała się, że raczej skuli się przed nią, odwróci wzrok, nadąsany zasiądzie na fotelu, z nogą założoną na nogę albo że w okrągłych, pięknych słowach wprawnego polityka, każe się jej wynosić. Miała już w tym pewną bolesną praktykę, potrafiła zdławić więc lęk i upokorzenie, ba, udało się nawet spojrzeć na bruneta z karcącą dumą. Prychnęła cicho, a powiew ciepłego oddechu poderwał do góry kosmyk opadających na policzki włosów. - Tak? A więc czego nie zrobiłam? - odparowała od razu, coraz bardziej sfrustrowana podejściem Blacka. Najwyraźniej nie zamierzał podulić pod siebie ogona ani od razu przyznać się do popełnionego błędu, występku, wręcz grzechu przeciwko ideom, w jakie wierzyli.
Rozumiała gniew i bliźniacze rozgoryczenie przyjaciela, i tak zachowującego wiele klasy: nie rzucał dwuznacznych spojrzeń na krągły, pełny nowego życia brzuch. Przynajmniej na razie, wyczuwała przecież rosnącą wściekłość Blacka. Zazwyczaj ją tonowała, uspokajała, łagodziła gorączkę rozbuchanego umysłu chłodem logiki, lecz ostatnie doświadczenia obdarły ją z tych umiejętności, stała więc przed brunetem równie rozkołysana skrajnościami. - Nie przekazałam ci wystarczająco jasno wytycznych, jakimi powinieneś się kierować, służąc Czarnemu Panu? Nie wybrałam samodzielnie kandydatki, przed którą miałeś uklęknąć, prosząc o jej delikatną dłoń? - ciągnęła ironicznie, ciągle stojąc w tym samym miejscu, z jedną dłonią zaciśniętą w pięść, drugą zaś: przytrzymującą odruchowo prawą stronę brzucha, by zapobiec kolejnym, nieprzyjemnym kopnięciom dziecka, wyczuwającego zdenerwowanie matki. - Jesteś szalony, obydwoje to wiemy, lecz sądziłam, że potrafisz ukierunkować ten żar w rozsądnym kierunku - syknęła, zadzierając głowę jeszcze wyżej; było jej niewygodnie, ale nie zamierzała się cofnąć. Miała przecież pełne prawo się tu pojawić, przeprowadzić to nocne najście: w sytuacjach tak delikatnych i zagmatwanych liczyła się każda sekunda.
- Naprawdę? - zniżyła głos do złowieszczego, chrzęszczącego i nieprzyjemnego szeptu. - Poddałeś się swemu sercu - zbyt szybko, bez konsultacji, bez dalekosiężnego planu. Sercu bijącemu dla niej, plugawej miłośniczki szlamu - odparła jasno; tak, to usłyszała tego popołudnia, a wyjaśnienie było tak rzeczywiste, że musiała w nie uwierzyć. Alphard często folgował odruchom, pozwalał na przejęcie kontroli emocjom, szedł za głosem duszy, co zazwyczaj doprowadzało do tragedii. A Deirdre nie pojmowała, dlaczego to zrobił; dlaczego zaręczył się z lady o takiej historii, takich koneksjach, takiej okropnej metce czarownicy lubującej się w kontaktach z mugolakami. - Taką decyzją sprowadzasz zagładę nie tylko na samego siebie - dorzuciła ze zgrozą, zaciskając spierzchnięte od chłodu usta w wąską linię. Zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele wpłynęło ostatnio na łączącą ich przyjaźń, ale wolała pielęgnować płomienie gniewu niż pozwolić rozmowie zejść na temat jej; jej życia, jej codzienności, jej dziecka, niespokojnie poruszającego się pod napiętą skórą brzucha.
Zmrużyła oczy jeszcze bardziej, w kocie szparki, gdy Alphard nie wycofał się a wręcz przeciwnie: wykonał kilka kroków do przodu, buntowniczo - pomimo napiętych ramion. Spodziewała się, że raczej skuli się przed nią, odwróci wzrok, nadąsany zasiądzie na fotelu, z nogą założoną na nogę albo że w okrągłych, pięknych słowach wprawnego polityka, każe się jej wynosić. Miała już w tym pewną bolesną praktykę, potrafiła zdławić więc lęk i upokorzenie, ba, udało się nawet spojrzeć na bruneta z karcącą dumą. Prychnęła cicho, a powiew ciepłego oddechu poderwał do góry kosmyk opadających na policzki włosów. - Tak? A więc czego nie zrobiłam? - odparowała od razu, coraz bardziej sfrustrowana podejściem Blacka. Najwyraźniej nie zamierzał podulić pod siebie ogona ani od razu przyznać się do popełnionego błędu, występku, wręcz grzechu przeciwko ideom, w jakie wierzyli.
Rozumiała gniew i bliźniacze rozgoryczenie przyjaciela, i tak zachowującego wiele klasy: nie rzucał dwuznacznych spojrzeń na krągły, pełny nowego życia brzuch. Przynajmniej na razie, wyczuwała przecież rosnącą wściekłość Blacka. Zazwyczaj ją tonowała, uspokajała, łagodziła gorączkę rozbuchanego umysłu chłodem logiki, lecz ostatnie doświadczenia obdarły ją z tych umiejętności, stała więc przed brunetem równie rozkołysana skrajnościami. - Nie przekazałam ci wystarczająco jasno wytycznych, jakimi powinieneś się kierować, służąc Czarnemu Panu? Nie wybrałam samodzielnie kandydatki, przed którą miałeś uklęknąć, prosząc o jej delikatną dłoń? - ciągnęła ironicznie, ciągle stojąc w tym samym miejscu, z jedną dłonią zaciśniętą w pięść, drugą zaś: przytrzymującą odruchowo prawą stronę brzucha, by zapobiec kolejnym, nieprzyjemnym kopnięciom dziecka, wyczuwającego zdenerwowanie matki. - Jesteś szalony, obydwoje to wiemy, lecz sądziłam, że potrafisz ukierunkować ten żar w rozsądnym kierunku - syknęła, zadzierając głowę jeszcze wyżej; było jej niewygodnie, ale nie zamierzała się cofnąć. Miała przecież pełne prawo się tu pojawić, przeprowadzić to nocne najście: w sytuacjach tak delikatnych i zagmatwanych liczyła się każda sekunda.
- Naprawdę? - zniżyła głos do złowieszczego, chrzęszczącego i nieprzyjemnego szeptu. - Poddałeś się swemu sercu - zbyt szybko, bez konsultacji, bez dalekosiężnego planu. Sercu bijącemu dla niej, plugawej miłośniczki szlamu - odparła jasno; tak, to usłyszała tego popołudnia, a wyjaśnienie było tak rzeczywiste, że musiała w nie uwierzyć. Alphard często folgował odruchom, pozwalał na przejęcie kontroli emocjom, szedł za głosem duszy, co zazwyczaj doprowadzało do tragedii. A Deirdre nie pojmowała, dlaczego to zrobił; dlaczego zaręczył się z lady o takiej historii, takich koneksjach, takiej okropnej metce czarownicy lubującej się w kontaktach z mugolakami. - Taką decyzją sprowadzasz zagładę nie tylko na samego siebie - dorzuciła ze zgrozą, zaciskając spierzchnięte od chłodu usta w wąską linię. Zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele wpłynęło ostatnio na łączącą ich przyjaźń, ale wolała pielęgnować płomienie gniewu niż pozwolić rozmowie zejść na temat jej; jej życia, jej codzienności, jej dziecka, niespokojnie poruszającego się pod napiętą skórą brzucha.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Chęć odparcia każdego jej słowa była wielka. Już miał na końcu języka uwagę, że uprzejmość przynajmniej świadczy o dobrym wychowaniu, jednak nie podzielił się nią, łudząc się jeszcze uda się jakoś uratować to spotkanie. Nie złościła go przecież jej obecność, to po prostu jej emocje wpłynęły i na jego nastrój, bo przybyła niezapowiedziana i z góry już rozgniewana, od początku dając upust swoim nieuzasadnionym pretensjom. Karciła go jak dziecko, które nie ma własnego rozumu i nie wyjaśniała mu niczego. Skąd miał wiedzieć, o popełnienie jakiego błędu go oskarżała? W ostatnich tygodniach tylko jeden natrętnie powracał w postaci wspomnienia. Pamiętał jeszcze ciepło drugiego ciała, słonawy smak skóry i słodycz ust. Ale o tym błędzie wiedzieć nie mogła. Rozsądek podpowiadał, że tamto listopadowe spotkanie wiadome jest tylko jemu i pewnej czarownicy, która również nie podzieliłaby się relacją z niego z nikim.
Innych jeszcze ust przyszło mu kosztować w listopadzie. Właśnie na nie spoglądał, kiedy wyrzucane z nich były kolejne słowa oburzenia. – Nie napisałaś ani razu, bo łatwiej ci było zignorować to wszystko, co zaszło wokół nas i pomiędzy nami – wyjaśnił spokojnie, rezygnując chwilowo z gniewu, który nie przyniesie przecież żadnego rozwiązania. Jego wypowiedź miała jasne przysłanie. Z jej pomocą chciał przypomnieć Deirdre o namiętnie dzielonych pocałunkach pod wpływem amortencji, o niekomfortowym spotkaniu w Fantasmagorii, podczas którego przeszkodą była lady Rosier, ale i o ostatnim zebraniu Rycerzy, kiedy wszyscy stali się świadomi jej błogosławionego stanu. Alphard na razie unikał kwestii tego rosnącego w jej łonie problemu. Wcale nie chciał jej atakować.
Coraz lepiej panował nad swoim temperamentem i być może popisałby się przed przyjaciółką tą umiejętnością, gdyby tylko nie prowokowała go dalej. Ona akurat nie wahała się uderzać w czułe miejsca, jakby doskonale znała mapę jego duszy.
Dlaczego przywołała temat zaręczyn zerwanych niedługo po szczycie w Stonehenge? Myśl o Aurelii, której oświadczył się bezmyślnie, padając przed nią na kolana na oczach innych, w jednej chwili rozbudziła pokłady złości i rozgoryczenia. Być może już miałby przy swym boku żonę, gdyby tylko zawiłości pomiędzy szlachetnymi rodami nie były tak delikatne i podatne na polityczne zmiany, do których doprowadzały nawet bezmyślne działania obłąkanych jednostek. Tyle już razy rozmyślał o obranej ścieżce przed zdrajcę i konsekwencjach tego występku przeciw tradycyjnym wartościom. Sam nie śmiał sprzeciwić się decyzji nestora rodu i dalej zabiegać o rękę lady Carrow, choć zaczynała być mu bliska. Gdy utworzyła się między nimi nić porozumienia, zaraz została gwałtownie przerwana. Wytknięcie mu szaleństwa było kolejnym precyzyjnym ciosem. Jej słowa wytrąciły go z równowagi. Postąpił kolejny krok w jej stronę i wyciągał już po nią rękę, aby chwycić za ramię i brutalnie szarpnąć, lecz widok wędrującej do brzucha dłoni całkowicie zatrzymał niepoprawne zapędy. Po prostu zamarł, a jego twarz wykrzywił bolesny grymas. Z łatwością rzucała mu w twarz strasznymi prawdami. Dalej słuchał jej ataku z coraz większym rozczarowaniem i żalem, kurcząc się pod jej spojrzeniem. Zamierzał jednak iść w zaparte i nie przyznawać się do wstydliwych uczuć.
– Moje serce bije tylko dla mnie – spróbował odpowiedzieć zajadle, lecz wcale nie zabrzmiał pewnie. Tak naprawdę zamknął tamten rozdział, nieprawdaż? Podjął już decyzję, wybrał stronę. Jeśli wypełnianie powinności wobec rodu oznaczała wyrzeczenie się uczuć, był już na to w pełni gotowy. – A czy ty możesz powiedzieć to samo? – spytał przyjaciółki, podnosząc na nią zmęczone spojrzenie, zatroskane, prawie współczujące. Sam nie wiedział, czy ma bardziej na myśli jej stan fizyczny, czy może jednak odnośni się do idei ślepej miłości, która sprawiła, że całkowicie poddała się woli Rosiera. Choć miała swoje problemy, to jednak zakradła się do kamienicy Blacków, aby robić mu wyrzuty. Czyli jednak wciąż ich znajomość miała dla niej znaczenie i nie musiała zapewniać o tym długimi listami.
– Przyszłaś mnie zatem zgładzić? – spojrzał prosto w jej onyksowe oczy. Zawsze były nieprzeniknione i nieprzejednane. Wierzył jednak, że nie sprowadził jej do niego obowiązek pozbawienia go życia. Gdyby tak było, nie upominałaby go z taką złością.
Innych jeszcze ust przyszło mu kosztować w listopadzie. Właśnie na nie spoglądał, kiedy wyrzucane z nich były kolejne słowa oburzenia. – Nie napisałaś ani razu, bo łatwiej ci było zignorować to wszystko, co zaszło wokół nas i pomiędzy nami – wyjaśnił spokojnie, rezygnując chwilowo z gniewu, który nie przyniesie przecież żadnego rozwiązania. Jego wypowiedź miała jasne przysłanie. Z jej pomocą chciał przypomnieć Deirdre o namiętnie dzielonych pocałunkach pod wpływem amortencji, o niekomfortowym spotkaniu w Fantasmagorii, podczas którego przeszkodą była lady Rosier, ale i o ostatnim zebraniu Rycerzy, kiedy wszyscy stali się świadomi jej błogosławionego stanu. Alphard na razie unikał kwestii tego rosnącego w jej łonie problemu. Wcale nie chciał jej atakować.
Coraz lepiej panował nad swoim temperamentem i być może popisałby się przed przyjaciółką tą umiejętnością, gdyby tylko nie prowokowała go dalej. Ona akurat nie wahała się uderzać w czułe miejsca, jakby doskonale znała mapę jego duszy.
Dlaczego przywołała temat zaręczyn zerwanych niedługo po szczycie w Stonehenge? Myśl o Aurelii, której oświadczył się bezmyślnie, padając przed nią na kolana na oczach innych, w jednej chwili rozbudziła pokłady złości i rozgoryczenia. Być może już miałby przy swym boku żonę, gdyby tylko zawiłości pomiędzy szlachetnymi rodami nie były tak delikatne i podatne na polityczne zmiany, do których doprowadzały nawet bezmyślne działania obłąkanych jednostek. Tyle już razy rozmyślał o obranej ścieżce przed zdrajcę i konsekwencjach tego występku przeciw tradycyjnym wartościom. Sam nie śmiał sprzeciwić się decyzji nestora rodu i dalej zabiegać o rękę lady Carrow, choć zaczynała być mu bliska. Gdy utworzyła się między nimi nić porozumienia, zaraz została gwałtownie przerwana. Wytknięcie mu szaleństwa było kolejnym precyzyjnym ciosem. Jej słowa wytrąciły go z równowagi. Postąpił kolejny krok w jej stronę i wyciągał już po nią rękę, aby chwycić za ramię i brutalnie szarpnąć, lecz widok wędrującej do brzucha dłoni całkowicie zatrzymał niepoprawne zapędy. Po prostu zamarł, a jego twarz wykrzywił bolesny grymas. Z łatwością rzucała mu w twarz strasznymi prawdami. Dalej słuchał jej ataku z coraz większym rozczarowaniem i żalem, kurcząc się pod jej spojrzeniem. Zamierzał jednak iść w zaparte i nie przyznawać się do wstydliwych uczuć.
– Moje serce bije tylko dla mnie – spróbował odpowiedzieć zajadle, lecz wcale nie zabrzmiał pewnie. Tak naprawdę zamknął tamten rozdział, nieprawdaż? Podjął już decyzję, wybrał stronę. Jeśli wypełnianie powinności wobec rodu oznaczała wyrzeczenie się uczuć, był już na to w pełni gotowy. – A czy ty możesz powiedzieć to samo? – spytał przyjaciółki, podnosząc na nią zmęczone spojrzenie, zatroskane, prawie współczujące. Sam nie wiedział, czy ma bardziej na myśli jej stan fizyczny, czy może jednak odnośni się do idei ślepej miłości, która sprawiła, że całkowicie poddała się woli Rosiera. Choć miała swoje problemy, to jednak zakradła się do kamienicy Blacków, aby robić mu wyrzuty. Czyli jednak wciąż ich znajomość miała dla niej znaczenie i nie musiała zapewniać o tym długimi listami.
– Przyszłaś mnie zatem zgładzić? – spojrzał prosto w jej onyksowe oczy. Zawsze były nieprzeniknione i nieprzejednane. Wierzył jednak, że nie sprowadził jej do niego obowiązek pozbawienia go życia. Gdyby tak było, nie upominałaby go z taką złością.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spokój w wykonaniu Alpharda działał na nią jak zaklęcie rozwścieczające, głównie dlatego, że podkreślał on przepaść: pomiędzy nimi, ich reakcjami, pomiędzy Dei z przeszłości, silną i niezależną, a Dei aktualną, drżącą z narastającej frustracji, pojawiającą się bez zapowiedzi w domu arystokraty, przejętą na tyle swą rolą matki Rycerzy, że zapominającą o tym, że nosi pod sercem prawdziwe życie wymagające troski. - Och, a co zaszło pomiędzy nami? Stało się coś aż tak ważnego lub destrukcyjnego? - prawie weszła mu w słowo, a ironia wręcz ściekała z jej obnażonych, białych i ostrych kłów, lśniących w złowrogim półuśmiechu, będącym jedynym ustabilizowanym elementem przybranej maski. Doskonale wiedziała, o co mu chodziło, ale nie pojmowała, dlaczego aż tak przejął się tymi godzinami utopionymi w amortencji, intensywnymi pocałunkami, spalającym ich ciała pragnieniem. Tak szalone uczucie nie było dla niej czymś nowym, ba, miała wrażenie, że przy Rosierze nawet doznania z silnego eliksiru blakły, były czymś pospolitym, szarym; zaledwie ułamkiem pożaru namiętności, który spalał ją do cna, gdy znajdowała się blisko nestora Kent. O tym jednak mówić - ani myśleć - nie chciała. - Nie uczyniłeś nic, co naraziłoby mą godność na szwank - wierzę, że i ja nie zraniłam cię swym zachowaniem. Jesteśmy dorośli, Alphardzie, możemy chyba znieść trochę naznaczonej prymitywnym, alchemicznym pożądaniem bliskości - dodała tonem już chłodniejszym, lodowatym, wyniosłym; nie po to tu przyszła, coś innego wzbudziło w niej merlińskie oburzenie, domagając się natychmiastowego działania.
Najwidoczniej odwzajemnianego przez Alpharda, tracącego swoją arystokratyczną wyniosłość. Ruszył ku niej, męska ręka uniosła się, co wywołało instynktowną, pozbawioną jakiejkolwiek kontroli reakcję. Przymknięcie oczu, skulenie ramion, cofnięcie się, odwrócenie głowy. Upokarzający szereg gestów oznaczających lęk; wyuczoną reakcję na podobne zachowanie kogoś innego, kto w ten sposób żegnał ją w Białej Willi, pozostawiając na policzku siny ślad. Zaledwie ułamk sekund, tyle trwał ten wyjątkowo szczery spektakl; Deirdre pobladła, nie chciała, by to zauważył, wyprostowala się więc, spoglądając w ciemne oczy arystokraty z jeszcze większą hardością. - Powinno bić dla Czarnego Pana i dla twego rodu, dopiero w dalszej kolejności dla ciebie - poprawiła go oschle; mówiła szybko, by nie dać mu skomentować tej chwilowej słabości - i nie dać się wybić z rytmu, omamić pięknymi kłamstwami oraz udawanym niezrozumieniem. Ewentualnie stawianiem jej w roli najgorszego anioła zemsty, który przybył tu po to, by go ukarać, ostatecznie.
Zaśmiała się dźwięcznie, perliście, ale nieprzyjemnie; nie było w tym chichocie ani grama radości czy rozbawienia, tylko grzechot potłuczonego szkła. - Nie przyszłam tu po to, by rozmawiać o mnie - ucięła, już wprost ostrzegając go, że poruszenie tematu widocznego pomiędzy nimi w postaci pełnego, brzemiennego brzucha. - Ani cię zgładzić, za nieodwracalną zdradę czekałyby cię tortury, nie ostrzeżenie przyjaciółki - uniosła wysoko brodę, odruchowo dumnie i zarazem obronnie, jakby spodziewała się, że poprawi łączącą ich relację na czas przeszły. To nie było istotne, oni nie byli istotni. - Przestań udawać, że nie wiesz, o co chodzi - jak mogłeś wbrew wszystkiemu oświadczyć się lady Prewett? Rozkochanej w słabych i głupich, politycznie sprzecznej z każdą ideą bliską Blackom? Do tego wzgardzoną ostatnio nawet przez Ollivandera, który wypędził ją z domu? - wycedziła mu w końcu zasłyszane oskarżenie prosto w twarz; to nie mieściło się jej w głowie, lecz pomysły Alpharda często wykraczały poza to, co możliwe lub nawet akceptowane. Zmarszczyła brwi, czekając na wyjaśnienia: naprawdę wystarczyło spuścić go z oka na kilka tygodni, by później zbierać zatrute plony w postaci ciężkich do odwołania decyzji? Być może nie dotarły jeszcze do jego rodu; według zasłyszanej plotki była to sprawa świeża, utrzymująca się w środowisku na razie jako prawdziwa tajemnica; dodatek poliszynela mógł jednak nadejść w każdej chwili, grzebiąc pozycję Alpharda pod gruzami...właśnie, czego? Miłości? Słabości do młodych, rudowłosych i piegowatych czarownic, nie rokujących dobrze na przyszłość? - Nie zrozumiałabym tego szaleństwa nawet, gdybyś wybrał niezwykle urodziwą kobietę - a ona...na Merlina, Alphardzie, możesz mieć żonę piękniejszą po tysiąckroć od tamtej zdradzieckiej miłośniczki zwierząt i szlamu - dodala ciszej, z niedowierzaniem i surowością, spoglądając na niego chmurnie, z szybko bijącym sercem czekając na reakcję Blacka, w końcu przyznającego się do propozycji narzeczeństwa wystosowanej do otoczonej złą sławą Prewettówny.
Najwidoczniej odwzajemnianego przez Alpharda, tracącego swoją arystokratyczną wyniosłość. Ruszył ku niej, męska ręka uniosła się, co wywołało instynktowną, pozbawioną jakiejkolwiek kontroli reakcję. Przymknięcie oczu, skulenie ramion, cofnięcie się, odwrócenie głowy. Upokarzający szereg gestów oznaczających lęk; wyuczoną reakcję na podobne zachowanie kogoś innego, kto w ten sposób żegnał ją w Białej Willi, pozostawiając na policzku siny ślad. Zaledwie ułamk sekund, tyle trwał ten wyjątkowo szczery spektakl; Deirdre pobladła, nie chciała, by to zauważył, wyprostowala się więc, spoglądając w ciemne oczy arystokraty z jeszcze większą hardością. - Powinno bić dla Czarnego Pana i dla twego rodu, dopiero w dalszej kolejności dla ciebie - poprawiła go oschle; mówiła szybko, by nie dać mu skomentować tej chwilowej słabości - i nie dać się wybić z rytmu, omamić pięknymi kłamstwami oraz udawanym niezrozumieniem. Ewentualnie stawianiem jej w roli najgorszego anioła zemsty, który przybył tu po to, by go ukarać, ostatecznie.
Zaśmiała się dźwięcznie, perliście, ale nieprzyjemnie; nie było w tym chichocie ani grama radości czy rozbawienia, tylko grzechot potłuczonego szkła. - Nie przyszłam tu po to, by rozmawiać o mnie - ucięła, już wprost ostrzegając go, że poruszenie tematu widocznego pomiędzy nimi w postaci pełnego, brzemiennego brzucha. - Ani cię zgładzić, za nieodwracalną zdradę czekałyby cię tortury, nie ostrzeżenie przyjaciółki - uniosła wysoko brodę, odruchowo dumnie i zarazem obronnie, jakby spodziewała się, że poprawi łączącą ich relację na czas przeszły. To nie było istotne, oni nie byli istotni. - Przestań udawać, że nie wiesz, o co chodzi - jak mogłeś wbrew wszystkiemu oświadczyć się lady Prewett? Rozkochanej w słabych i głupich, politycznie sprzecznej z każdą ideą bliską Blackom? Do tego wzgardzoną ostatnio nawet przez Ollivandera, który wypędził ją z domu? - wycedziła mu w końcu zasłyszane oskarżenie prosto w twarz; to nie mieściło się jej w głowie, lecz pomysły Alpharda często wykraczały poza to, co możliwe lub nawet akceptowane. Zmarszczyła brwi, czekając na wyjaśnienia: naprawdę wystarczyło spuścić go z oka na kilka tygodni, by później zbierać zatrute plony w postaci ciężkich do odwołania decyzji? Być może nie dotarły jeszcze do jego rodu; według zasłyszanej plotki była to sprawa świeża, utrzymująca się w środowisku na razie jako prawdziwa tajemnica; dodatek poliszynela mógł jednak nadejść w każdej chwili, grzebiąc pozycję Alpharda pod gruzami...właśnie, czego? Miłości? Słabości do młodych, rudowłosych i piegowatych czarownic, nie rokujących dobrze na przyszłość? - Nie zrozumiałabym tego szaleństwa nawet, gdybyś wybrał niezwykle urodziwą kobietę - a ona...na Merlina, Alphardzie, możesz mieć żonę piękniejszą po tysiąckroć od tamtej zdradzieckiej miłośniczki zwierząt i szlamu - dodala ciszej, z niedowierzaniem i surowością, spoglądając na niego chmurnie, z szybko bijącym sercem czekając na reakcję Blacka, w końcu przyznającego się do propozycji narzeczeństwa wystosowanej do otoczonej złą sławą Prewettówny.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Widok jej zuchwałego uśmiechu sprawił, że drgnął niespokojnie, zbyt łatwo dając wyprowadzić się przez jej zachowanie z równowagi. Lekceważącego stosunku do własnej osoby nie potrafił zdzierżyć. Zbyt długo spychany był na boczny tor przez członków swojej rodziny, aby pozwalać na podobne traktowanie również innym. W ciemnym spojrzeniu malowała się złość. Gniew narastał z powodu kąśliwych słów, na które był uodporniony, jeśli tylko nie wypadały z ust bliskich mu osób. Deirdre należała do tych przyjacielskich dusz, których opinii nigdy nie ignorował. Nagły atak z jej strony był zatem ostrym ciosem, na jego nieszczęście zasłużonym. Już dawno powinien wyzbyć się niezdrowej słabości do tej jednej czarownicy. Chciał wierzyć, że to zrobił, bo przecież zakończył ostatecznie tę znajomość. Nigdy więcej nie spojrzy na jakąkolwiek kobietę z prawdziwym uczuciem, przekonywał się do tej racji każdego dnia.
– Nie kpij – wyrzucił z siebie ostro, ostrzegawczo, choć to ona posiadała wszelkie atrybuty do tego, aby pozostawać władczą i dyktować warunki. Wyróżnienie Czarnego Pana było wyznacznikiem siły w strukturze Rycerzy Walpurgii. Zawsze drzemał w niej wielki potencjał, wiedział to. Ogromna ambicja sprawiła, że odnalazła sposób, aby posiąść większą siłę. Jednak stała przed nim nie jako położona wyżej w hierarchii Śmierciożerczyni, ale jako przyjaciółka. Śmiało wytykała mu brak dojrzałości za to, że nie potrafił tak jak ona zapomnieć o niewygodnych faktach. Nie sądził, że pocałunki będące efektem sztucznego porywu namiętności cokolwiek pomiędzy nimi zmieniły, potrzebował jednak klarownego potwierdzenia tej tezy. Otrzymał je jednak zbyt późno, po prostu rzucono mu nim w twarz. I to sprawiło, że prawie popełni straszny czyn względem czarownicy.
Pierwsza kobieta, która dostąpiła zaszczytu bycia najbliżej najpotężniejszego czarnoksiężnika, skuliła się przed nim. Ułamek sekundy wystarczył, aby dostrzegł przyjęcie przez nią obronnej postawy. Chciała posłusznie przyjąć uderzenie, jakby przewidując, że opór wywoła jedynie większy wzburzenie. A przecież nie chciał jej skrzywdzić. Powstrzymał się od szarpnięcia jej ramieniem. Był odrobinę wstrząśnięty własnymi zapędami, ale większą konsternację zbudziła w nim jej reakcja. Nie musiał godzić się na wybuch jego wzburzenia. Gdyby tylko chciała, mogłaby pozbawić go ręki, którą ośmieliłby się naruszyć jej nietykalność cielesną.
To życie w Wenus nauczyło ją tej obrzydliwej uległości? A może Rosier? Nie ośmielił się spytać, zwłaszcza, że chwila słabości wcale nie odwiodła Deirdre od powodu jej wizyty, którego Black wciąż nie znał. Blade policzki Alpharda oblały się purpurą, gdy otrzymał od przyjaciółki pouczenie. Nigdy nie powinien na pierwszym miejscu stawiać własnych życzeń, ważniejsze od jego własnych aspiracji było dobro jego rodu, jak również wola Czarnego Pana, która powinna mieć kluczowe znaczenie dla obierania kierunku przyszłych działań. Wciąż jednak od gniewu Lorda Voldemorta obawiał się bardziej przyniesienia wstydu swojemu rodowi.
Jej pusty śmiech wyrwał go z jednych nieprzyjemnych rozmyślań, aby zaraz rzucić w krąg kolejnych. Aż skrzywił się przez ten ostry odgłos. Raziły go te teatralne zachowania. Mogła być z nim szczera, lecz wolała grać, skrzętnie tym maskując prawdziwe odczucia. – Nigdy nie chcesz rozmawiać o sobie, przez co wszystkie ostrzeżenia padają zbyt późno – stwierdził gorzko, jednak chciał uszanować jej wolę. Nie wątpił w to, że wiele bliskich osób poruszyło z nią temat jej zapatrywań na zbliżające się coraz większymi krokami macierzyństwo. W ciągu czterech tygodni od czasu ostatniego spotkania Rycerzy Walpurgii w Białej Wywernie jej brzuch zdążył nabrać jeszcze większej wypukłości.
Przewidywał, że prędzej czy później Deirdre zechce skonfrontować go ze straszną prawdą, jaką odkryła. Z prawdziwą wściekłością wypomni mu hańbiącą jego dobre imię znajomość z pewną rudowłosą czarownicą, używając przy tym logicznych argumentów, które będą mu doskonale znane, bo sporządził ich długą listę w swojej głowie przez ostatnie kilkanaście lat. Spodziewał się najgorszego, jednak dalsze słowa czarownicy zaskoczyły go całkowicie. Wpierw spoglądał na nią całkowicie osłupiały, nawet nie wiedząc, co mógłby odpowiedzieć na tak absurdalne zarzuty. On i lady Prewett? Na jego twarzy musiał zagości doprawdy niemądry wyraz twarzy, skoro przyjaciółka kontynuowała swoją tyradę. Chyba przez to nie wytrzymał. Pomimo wcześniejszej złości i niepokoju po prostu parsknął śmiechem – gromkim i szczerym. Nawet nie mógł na nią zerkać, bo jej święte oburzenie było wręcz rozbrajające w obliczu jej straszliwej pomyłki. Jak w ogóle mogła wpaść na taki pomysł? Skąd te absurdalne wnioski.
– Nie możesz być poważna – wydusił z siebie ledwo słyszalnie, próbując zapanować nad własną wesołością. – To rzeczywiście pocieszające, że brzydsza sztuka od wzgardzonej nawet po ślubie lady Prewett raczej mi się nie trafi – dodał po chwili, przemawiając już nieco łatwiej, kiedy zaprzestał wyśmiewać te niedorzeczności, jakie padły. Od razu poprawił mu się humor, poczuł się wręcz niewzruszony brakiem uprzejmości ze strony Deirdre. Wykazał nawet pewną wyrozumiałość dla jej rażących zachowań. Gdyby to on myślał, że bliska mu osoba dąży do zagłady tak okropnym mariażem, sam wówczas wpadłby do domu przyjaciela i spróbował mu wyperswadować podobny pomysł. – Usiądź, Deirdre – poprosił ją po chwili, wciąż ze słyszalnym w jego głosie rozbawieniem, stopniowo opadającym. Przyglądał się jej z troską i łagodnością, zaczynając wreszcie rozumieć te wszystkie pogłoski o tym, jak to kobiety potrafią się zachowywać w trakcie ciąży. Najwidoczniej swym macierzyńskim instynktem objęła również jego osobę.
– Nie kpij – wyrzucił z siebie ostro, ostrzegawczo, choć to ona posiadała wszelkie atrybuty do tego, aby pozostawać władczą i dyktować warunki. Wyróżnienie Czarnego Pana było wyznacznikiem siły w strukturze Rycerzy Walpurgii. Zawsze drzemał w niej wielki potencjał, wiedział to. Ogromna ambicja sprawiła, że odnalazła sposób, aby posiąść większą siłę. Jednak stała przed nim nie jako położona wyżej w hierarchii Śmierciożerczyni, ale jako przyjaciółka. Śmiało wytykała mu brak dojrzałości za to, że nie potrafił tak jak ona zapomnieć o niewygodnych faktach. Nie sądził, że pocałunki będące efektem sztucznego porywu namiętności cokolwiek pomiędzy nimi zmieniły, potrzebował jednak klarownego potwierdzenia tej tezy. Otrzymał je jednak zbyt późno, po prostu rzucono mu nim w twarz. I to sprawiło, że prawie popełni straszny czyn względem czarownicy.
Pierwsza kobieta, która dostąpiła zaszczytu bycia najbliżej najpotężniejszego czarnoksiężnika, skuliła się przed nim. Ułamek sekundy wystarczył, aby dostrzegł przyjęcie przez nią obronnej postawy. Chciała posłusznie przyjąć uderzenie, jakby przewidując, że opór wywoła jedynie większy wzburzenie. A przecież nie chciał jej skrzywdzić. Powstrzymał się od szarpnięcia jej ramieniem. Był odrobinę wstrząśnięty własnymi zapędami, ale większą konsternację zbudziła w nim jej reakcja. Nie musiał godzić się na wybuch jego wzburzenia. Gdyby tylko chciała, mogłaby pozbawić go ręki, którą ośmieliłby się naruszyć jej nietykalność cielesną.
To życie w Wenus nauczyło ją tej obrzydliwej uległości? A może Rosier? Nie ośmielił się spytać, zwłaszcza, że chwila słabości wcale nie odwiodła Deirdre od powodu jej wizyty, którego Black wciąż nie znał. Blade policzki Alpharda oblały się purpurą, gdy otrzymał od przyjaciółki pouczenie. Nigdy nie powinien na pierwszym miejscu stawiać własnych życzeń, ważniejsze od jego własnych aspiracji było dobro jego rodu, jak również wola Czarnego Pana, która powinna mieć kluczowe znaczenie dla obierania kierunku przyszłych działań. Wciąż jednak od gniewu Lorda Voldemorta obawiał się bardziej przyniesienia wstydu swojemu rodowi.
Jej pusty śmiech wyrwał go z jednych nieprzyjemnych rozmyślań, aby zaraz rzucić w krąg kolejnych. Aż skrzywił się przez ten ostry odgłos. Raziły go te teatralne zachowania. Mogła być z nim szczera, lecz wolała grać, skrzętnie tym maskując prawdziwe odczucia. – Nigdy nie chcesz rozmawiać o sobie, przez co wszystkie ostrzeżenia padają zbyt późno – stwierdził gorzko, jednak chciał uszanować jej wolę. Nie wątpił w to, że wiele bliskich osób poruszyło z nią temat jej zapatrywań na zbliżające się coraz większymi krokami macierzyństwo. W ciągu czterech tygodni od czasu ostatniego spotkania Rycerzy Walpurgii w Białej Wywernie jej brzuch zdążył nabrać jeszcze większej wypukłości.
Przewidywał, że prędzej czy później Deirdre zechce skonfrontować go ze straszną prawdą, jaką odkryła. Z prawdziwą wściekłością wypomni mu hańbiącą jego dobre imię znajomość z pewną rudowłosą czarownicą, używając przy tym logicznych argumentów, które będą mu doskonale znane, bo sporządził ich długą listę w swojej głowie przez ostatnie kilkanaście lat. Spodziewał się najgorszego, jednak dalsze słowa czarownicy zaskoczyły go całkowicie. Wpierw spoglądał na nią całkowicie osłupiały, nawet nie wiedząc, co mógłby odpowiedzieć na tak absurdalne zarzuty. On i lady Prewett? Na jego twarzy musiał zagości doprawdy niemądry wyraz twarzy, skoro przyjaciółka kontynuowała swoją tyradę. Chyba przez to nie wytrzymał. Pomimo wcześniejszej złości i niepokoju po prostu parsknął śmiechem – gromkim i szczerym. Nawet nie mógł na nią zerkać, bo jej święte oburzenie było wręcz rozbrajające w obliczu jej straszliwej pomyłki. Jak w ogóle mogła wpaść na taki pomysł? Skąd te absurdalne wnioski.
– Nie możesz być poważna – wydusił z siebie ledwo słyszalnie, próbując zapanować nad własną wesołością. – To rzeczywiście pocieszające, że brzydsza sztuka od wzgardzonej nawet po ślubie lady Prewett raczej mi się nie trafi – dodał po chwili, przemawiając już nieco łatwiej, kiedy zaprzestał wyśmiewać te niedorzeczności, jakie padły. Od razu poprawił mu się humor, poczuł się wręcz niewzruszony brakiem uprzejmości ze strony Deirdre. Wykazał nawet pewną wyrozumiałość dla jej rażących zachowań. Gdyby to on myślał, że bliska mu osoba dąży do zagłady tak okropnym mariażem, sam wówczas wpadłby do domu przyjaciela i spróbował mu wyperswadować podobny pomysł. – Usiądź, Deirdre – poprosił ją po chwili, wciąż ze słyszalnym w jego głosie rozbawieniem, stopniowo opadającym. Przyglądał się jej z troską i łagodnością, zaczynając wreszcie rozumieć te wszystkie pogłoski o tym, jak to kobiety potrafią się zachowywać w trakcie ciąży. Najwidoczniej swym macierzyńskim instynktem objęła również jego osobę.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmrużyła oczy jeszcze bardziej: znów nie odpowiedział na jej pytanie, które - choć faktycznie podszyte raniącą kpiną - było niezwykle zasadne w ich napiętej ostatnimi czasy relacji. - To odpowiedz: co takiego się stało, Alphardzie? - powtórzyła, nie musząc werbalizować wibrującej w każdej ochrypłej głosce groźby, sugerującej, że trzeci raz nie ułoży ust w to dość troskliwe, jak na jej obecny stan, pytanie. Naprawdę nie pojmowała, co aż tak bardzo rozchwiało podejściem arystokraty do niej i łączącej ich przyjaźni. Rozumiałaby kilkudniowe napięcie, może nawet obchodzenie się z daleka przez bliżej nieokreślony czas, ale nie takie irracjonalne zachowania, doprowadzające do równie niedorzecznych zagrożeń. - Wyjaśnijmy to raz na zawsze, żebyś przestał zachowywać się jak przejęty chłopczyk, który za mocno pociągnął rówieśniczkę za warkocz - dodała oschle, chcąc szybko zatrzeć wrażenie słabości. Serce biło niezwykle głośno, tłumiła jednak wstyd, rada, że występujący na dekolt rumieniec pozostaje niewidoczny dzięki czarnemu materiałowi wilgotnej od deszczu sukni. Okazywanie słabości, jakiejkolwiek, a co dopiero przywołującej bolesne upokorzenie, zawsze wywoływało w niej palący wstręt, podrażniając także prymitywny instynkt. Ucieczka lub walka; była brzemienna, przemęczona, głodna, przytłoczona doświadczonymi okrucienstwami, najchętniej więc rozmyłaby się w czarnej mgle, ukrywając się w przynoszącym ulgę stanie nieistnienia, mrocznej dematerializacji, pozwalającej choć na kilka sekund poczuć się wolną, lekką, pozbawioną przykuwających ją do brudu i trudności kajdan. Tchórzliwe oddalenie się nie wchodziło jednak w grę, nie kiedy postanowiła przybyć tu pod osłoną nocy i zapobiec politycznemu samobójstwu Alpharda. Potrzebowali go - oni, Rycerze Walpurgii, a także konserwatywne rody - stabilnego i poważanego, pnącego się w górę ministerialnej hierachii, awansującego społecznie, sięgającego po należne mu wpływy, a nie...tracącego rozum dla jakiejś kobiety. Czarownicy wzgardzonej, publicznie odrzuconej nawet przez miłośnika szlamu, Ollivandera. Wątpiła, by w tym szaleństwie istniała metoda, co czasem w przypadku irracjonalnych zachowań rozhuśtanego emocjami lorda Blacka się zdarzało: nie, teraz to było czyste wariactwo, postradanie zmysłów, mogące doprowadzić go w najlepszym wypadku na bolesny, czarnomagiczny stryczek.
Próbował zmienić temat, obrócić ostrze oburzenia przeciwko niej, ułożyć w słowach wątpliwości co do jej intencji w tej przyjacielskiej relacji: zareagowała na to krótkim, rozjuszonym prychnięciem. Nie przyszła tu rozmawiać o sobie, czego nie rozumiał w tym prostym przekazie? - Och, czyżbyś chciał mnie przed czymś ostrzec? - znów zmrużyła oczy, dopatrując się w tym krótkim spostrzeżeniu przytyku. Zmieniła się, tłumacząc każde zdanie kogoś, kto się o nią troszczył, jako zagrożenie. - Nie ma takiej potrzeby - ucięła lodowato, choć miał przecież rację. Nie mówiła o sobie, nie zdradzała nic ze swych uczuć, otwierając się tylko przy odpowiednim nacisku. Dominowała w rozmowie, w hierarchii, także w emocjach, opanowana i wyniosła...do czasu. Ostatnio nie poznawała samej siebie.
I nie poznawała lorda Blacka, który zareagował na gniewną tyradę w najgorszy z możliwych sposobów. Śmiechem. Tego się nie spodziewała; na moment stężała twarz rozluźniła się w wyrazie całkowitego zdumienia. Nie dowierzała, naprawdę był aż tak szalony, by kwitować ostrzeżenia chichotem? Uważał podjętą przez siebie romantyczną decyzję za coś zabawnego? Drgnęła, krew odpłynęła z jej twarzy: wyśmiewał ją. Okazywał brak szacunku, lekceważył, nie odpowiadając na cedzone przez nią oskarżenia. - Plumosa - zareagowała instynktownie, nerwowo, celując różdżką w obnażoną pierś rozweselonego arystokraty. Palce zacisnęły się na zitanowym drewnie, lśniącym fioletem w półmroku sypialni. - Ty siadaj. I powiedz, co zamierzasz zrobić, żeby naprawić ten błąd i nie przynieść hańby rodzinie i Rycerzom - wycedziła lodowatym tonem, wpatrując się w niego spojrzeniem w końcu pełnym życia, poruszonym, gniewnym; mogła ledwie egzystować w brudnym pokoju Parszywego Pasażera, mogła utracić wszystko, na co tak ciężko pracowała, mogła zmagać się z potwornościami żywienia pasożyta własnym ciałem, krwią i magią - ale nie mogła pozwolić na to, by ktokolwiek traktował ją protekcjonalnie, kwitując ostrzeżenia i pytania śmiechem. Alphard nieświadomie podrażnił nadwrażliwy mięsień, utrzymujący Deirdre w stanie równowagi - a konsekwencje mogły nie być przyjemne, ani dla niej, ani dla niego.
Próbował zmienić temat, obrócić ostrze oburzenia przeciwko niej, ułożyć w słowach wątpliwości co do jej intencji w tej przyjacielskiej relacji: zareagowała na to krótkim, rozjuszonym prychnięciem. Nie przyszła tu rozmawiać o sobie, czego nie rozumiał w tym prostym przekazie? - Och, czyżbyś chciał mnie przed czymś ostrzec? - znów zmrużyła oczy, dopatrując się w tym krótkim spostrzeżeniu przytyku. Zmieniła się, tłumacząc każde zdanie kogoś, kto się o nią troszczył, jako zagrożenie. - Nie ma takiej potrzeby - ucięła lodowato, choć miał przecież rację. Nie mówiła o sobie, nie zdradzała nic ze swych uczuć, otwierając się tylko przy odpowiednim nacisku. Dominowała w rozmowie, w hierarchii, także w emocjach, opanowana i wyniosła...do czasu. Ostatnio nie poznawała samej siebie.
I nie poznawała lorda Blacka, który zareagował na gniewną tyradę w najgorszy z możliwych sposobów. Śmiechem. Tego się nie spodziewała; na moment stężała twarz rozluźniła się w wyrazie całkowitego zdumienia. Nie dowierzała, naprawdę był aż tak szalony, by kwitować ostrzeżenia chichotem? Uważał podjętą przez siebie romantyczną decyzję za coś zabawnego? Drgnęła, krew odpłynęła z jej twarzy: wyśmiewał ją. Okazywał brak szacunku, lekceważył, nie odpowiadając na cedzone przez nią oskarżenia. - Plumosa - zareagowała instynktownie, nerwowo, celując różdżką w obnażoną pierś rozweselonego arystokraty. Palce zacisnęły się na zitanowym drewnie, lśniącym fioletem w półmroku sypialni. - Ty siadaj. I powiedz, co zamierzasz zrobić, żeby naprawić ten błąd i nie przynieść hańby rodzinie i Rycerzom - wycedziła lodowatym tonem, wpatrując się w niego spojrzeniem w końcu pełnym życia, poruszonym, gniewnym; mogła ledwie egzystować w brudnym pokoju Parszywego Pasażera, mogła utracić wszystko, na co tak ciężko pracowała, mogła zmagać się z potwornościami żywienia pasożyta własnym ciałem, krwią i magią - ale nie mogła pozwolić na to, by ktokolwiek traktował ją protekcjonalnie, kwitując ostrzeżenia i pytania śmiechem. Alphard nieświadomie podrażnił nadwrażliwy mięsień, utrzymujący Deirdre w stanie równowagi - a konsekwencje mogły nie być przyjemne, ani dla niej, ani dla niego.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Rzeczywiście nie mógł zignorować ponowionego trzykrotnie pytania. Było niewygodne i udzielenia na nie odpowiedzi wymagało obnażenia wielu wątpliwości, niby już całkowicie przetrawionych. To było jak otwieranie starych ran, a może i nawet rozszarpywanie zasklepionych już blizn. Czy naprawdę za każdym razem będzie powracał do procesu ewolucji ich znajomości? Zawsze będzie drążył i doszukiwał się więcej?
– Naprawdę myślisz, że rozchodzi mi się tylko o kilka pocałunków wymienionych w amortencyjnym szale? – wycedził w końcu z jawną irytacją, będąc bliskim utracenia spokoju, którego trzymał się tak rozpaczliwie. Chciał przede wszystkim nie znaleźć się na straconej pozycji już na samym początku tej dziwnej sprzeczki, które wybuchła jego zdaniem nagle i bez powodu. Nie uczynił przecież niczego, co uzasadniałoby taką reakcję. Właściwie uczynił jedną rzecz, ale o jego najbardziej hańbiącym uczynku z końca października nikt nie mógł się dowiedzieć, to było po prostu niemożliwe. – Wystarczyłby jeden list, aby rozwiązać tę sprawę. Jeden! – po ponownym wykrzyknięciu ilości listów potrzebnych mu do odzyskania równowagi ducha, wyrzucił jedną dłoń do przodu, wyraźnie niespokojny. Ale pomiędzy nimi w ostatnich kilku miesiącach wydarzyło się tak wiele. Ich znajomość przypominała serię wzlotów i upadków. – Nie ucieszyła mnie twoja bliska relacja z Rosierem, lecz pozostawiłem później wszelkie komentarze dla siebie, dobrze wiedząc, że zajadłością w niczym ci nie pomogę – wyrzucił z siebie szybko, emocjonalnie, dopiero zaczynając litanię żalów, którą najwidoczniej znów musiał uporządkować, tym razem jednak w jej towarzystwie. – Nie śmiałem złościć się na ciebie, gdy po Festiwalu Lata zdecydowałaś się ode mnie odciąć dla własnego dobra, bo niewiele mogłem dla ciebie uczynić – wiedział przecież kto na niej taką decyzję wymusił, ale znów nie mógł ingerować, gdy wiedział, że to pewien lord zapewnia jej dach nad głową i opierunek, a potem nawet pracę. – Uznałem nawet swój błąd, że niepotrzebnie się uniosłem, kiedy dowiedziałem się, że to ty właśnie powiadomiłaś Lupusa o istnieniu Rycerzy Walpurgii, skoro jest to powód do chluby. I zrozumiałem wszystkie powody, dla których nie powiedziałaś mi o swojej służbie dla Czarnego Pana, jak również mnie do niej nie zaprosiłaś. Potrzebowałem czasu, aby pogodzić się z tymi kwestiami, jednak rozsądek w końcu wziął górę – spojrzał na nią z determinacją skrytą w głębi ciemnych oczu, które błyszczały dziko, nieco nieprzytomnie, otumanione przez masę uczuć. Znów odzywała się w nim mieszanina żalu i gniewu, wciąż jednak był w stanie – Moja wizyta w Wenus może i była dziecinną zagrywką. Na chwilę tylko straciliśmy nad sobą panowanie, nie tylko zresztą my, więc to idiotyczne, że chciałem upewnić się, iż brak listu w sprawie porywu namiętności nie jest niczym alarmującym, sam mogłem pierwszy napisać – drgnął nerwowo, trąc przy tym mocno policzek dłonią, chcąc zacisnąć zęby przed powiedzeniem czegoś idiotycznego. Jednak nie udało mu się powstrzymać. – Ale naprawdę musiałaś być w tak dobrej komitywie z tą przeklętą Rosierówną?! – ponownie podniósł głos, a wszystko przez wspomnienie tej konkretnej lady, której zdzierżyć nie potrafił, zwłaszcza od chwili, gdy ujrzał w niej istotę ludzką, co w pełni odczuwa. – I jak mogłaś nie powiedzieć mi o ciąży?! Dlaczego musiałem dowiedzieć się o niej jak pozostali, jakbym był dla ciebie obcym człowiekiem?!
Kilka pocałunków nic nie znaczyło. Najbardziej bolał go brak zaufania z jej strony do jego osoby. O jej problemach dowiadywał się jako ostatni, bo nic sobie nie robiła z własnych rozterek. Zawsze wolała przed nimi uciekać, nie zdradzać przed nikim własnych problemów. Ale właśnie przez tę cechę, to okropne pomieszanie uporu i dumy, kończyła tak marnie. Sytuacja powtarzała się. Wpierw wykorzystał ją pewien Black, teraz zajął się nią Rosier. Przecież to było oczywiste, że nie stworzą szczęśliwej rodzinki. Nominowany na nestora i żonaty lord, oczekujący pierwszego potomka, kiedyś odrzuci kochankę.
Poznanie powodu jej wizyty wydało mu się tak niedorzeczne. Parsknął śmiechem, nie miał nawet innej możliwości. Spodziewał się gniewnej reakcji, lecz nie przewidział, że rozjuszona jego prześmiewczą odpowiedzią na absurdalne zarzuty czarownica zdecyduje się rzucić w jego stronę zaklęciem. Wypowiedziała bez zająknięcia jedną z czarnomagicznych inkantacji, z dziwną lekkością wykonując odpowiedni ruch różdżką. Już sam promień zaklęcia – jego jasność i natężenie – świadczył o nieprzeciętnej mocy mrocznego czaru. Pomimo ogromnego zaskoczenia Black odskoczył i poruszył własną różdżką, aby obronić się przed zaklęciem. I wiedział, że musi sięgnąć po bardziej wymagający rodzaj magicznej tarczy. – Protego Horribilis – warknął wściekle, jednak wystarczająco wyraźnie, gwałtownie poruszając dłonią, w której dzierżył różdżkę. Nie miał szans na udzielanie odpowiedzi na durne zarzuty w takich warunkach.
– Naprawdę myślisz, że rozchodzi mi się tylko o kilka pocałunków wymienionych w amortencyjnym szale? – wycedził w końcu z jawną irytacją, będąc bliskim utracenia spokoju, którego trzymał się tak rozpaczliwie. Chciał przede wszystkim nie znaleźć się na straconej pozycji już na samym początku tej dziwnej sprzeczki, które wybuchła jego zdaniem nagle i bez powodu. Nie uczynił przecież niczego, co uzasadniałoby taką reakcję. Właściwie uczynił jedną rzecz, ale o jego najbardziej hańbiącym uczynku z końca października nikt nie mógł się dowiedzieć, to było po prostu niemożliwe. – Wystarczyłby jeden list, aby rozwiązać tę sprawę. Jeden! – po ponownym wykrzyknięciu ilości listów potrzebnych mu do odzyskania równowagi ducha, wyrzucił jedną dłoń do przodu, wyraźnie niespokojny. Ale pomiędzy nimi w ostatnich kilku miesiącach wydarzyło się tak wiele. Ich znajomość przypominała serię wzlotów i upadków. – Nie ucieszyła mnie twoja bliska relacja z Rosierem, lecz pozostawiłem później wszelkie komentarze dla siebie, dobrze wiedząc, że zajadłością w niczym ci nie pomogę – wyrzucił z siebie szybko, emocjonalnie, dopiero zaczynając litanię żalów, którą najwidoczniej znów musiał uporządkować, tym razem jednak w jej towarzystwie. – Nie śmiałem złościć się na ciebie, gdy po Festiwalu Lata zdecydowałaś się ode mnie odciąć dla własnego dobra, bo niewiele mogłem dla ciebie uczynić – wiedział przecież kto na niej taką decyzję wymusił, ale znów nie mógł ingerować, gdy wiedział, że to pewien lord zapewnia jej dach nad głową i opierunek, a potem nawet pracę. – Uznałem nawet swój błąd, że niepotrzebnie się uniosłem, kiedy dowiedziałem się, że to ty właśnie powiadomiłaś Lupusa o istnieniu Rycerzy Walpurgii, skoro jest to powód do chluby. I zrozumiałem wszystkie powody, dla których nie powiedziałaś mi o swojej służbie dla Czarnego Pana, jak również mnie do niej nie zaprosiłaś. Potrzebowałem czasu, aby pogodzić się z tymi kwestiami, jednak rozsądek w końcu wziął górę – spojrzał na nią z determinacją skrytą w głębi ciemnych oczu, które błyszczały dziko, nieco nieprzytomnie, otumanione przez masę uczuć. Znów odzywała się w nim mieszanina żalu i gniewu, wciąż jednak był w stanie – Moja wizyta w Wenus może i była dziecinną zagrywką. Na chwilę tylko straciliśmy nad sobą panowanie, nie tylko zresztą my, więc to idiotyczne, że chciałem upewnić się, iż brak listu w sprawie porywu namiętności nie jest niczym alarmującym, sam mogłem pierwszy napisać – drgnął nerwowo, trąc przy tym mocno policzek dłonią, chcąc zacisnąć zęby przed powiedzeniem czegoś idiotycznego. Jednak nie udało mu się powstrzymać. – Ale naprawdę musiałaś być w tak dobrej komitywie z tą przeklętą Rosierówną?! – ponownie podniósł głos, a wszystko przez wspomnienie tej konkretnej lady, której zdzierżyć nie potrafił, zwłaszcza od chwili, gdy ujrzał w niej istotę ludzką, co w pełni odczuwa. – I jak mogłaś nie powiedzieć mi o ciąży?! Dlaczego musiałem dowiedzieć się o niej jak pozostali, jakbym był dla ciebie obcym człowiekiem?!
Kilka pocałunków nic nie znaczyło. Najbardziej bolał go brak zaufania z jej strony do jego osoby. O jej problemach dowiadywał się jako ostatni, bo nic sobie nie robiła z własnych rozterek. Zawsze wolała przed nimi uciekać, nie zdradzać przed nikim własnych problemów. Ale właśnie przez tę cechę, to okropne pomieszanie uporu i dumy, kończyła tak marnie. Sytuacja powtarzała się. Wpierw wykorzystał ją pewien Black, teraz zajął się nią Rosier. Przecież to było oczywiste, że nie stworzą szczęśliwej rodzinki. Nominowany na nestora i żonaty lord, oczekujący pierwszego potomka, kiedyś odrzuci kochankę.
Poznanie powodu jej wizyty wydało mu się tak niedorzeczne. Parsknął śmiechem, nie miał nawet innej możliwości. Spodziewał się gniewnej reakcji, lecz nie przewidział, że rozjuszona jego prześmiewczą odpowiedzią na absurdalne zarzuty czarownica zdecyduje się rzucić w jego stronę zaklęciem. Wypowiedziała bez zająknięcia jedną z czarnomagicznych inkantacji, z dziwną lekkością wykonując odpowiedni ruch różdżką. Już sam promień zaklęcia – jego jasność i natężenie – świadczył o nieprzeciętnej mocy mrocznego czaru. Pomimo ogromnego zaskoczenia Black odskoczył i poruszył własną różdżką, aby obronić się przed zaklęciem. I wiedział, że musi sięgnąć po bardziej wymagający rodzaj magicznej tarczy. – Protego Horribilis – warknął wściekle, jednak wystarczająco wyraźnie, gwałtownie poruszając dłonią, w której dzierżył różdżkę. Nie miał szans na udzielanie odpowiedzi na durne zarzuty w takich warunkach.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia Alpharda
Szybka odpowiedź