28 VII 1947
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dorosłość smakowała jak porter Starego Sue przemieszany z tytoniem czarodziejskich papierosów, po które Caley, w geście typowym dla zbuntowanej nastolatki, sięgnęła tuż po śniadaniu. Dwudziesty ósmy lipca oznaczał dla niej pełnoletność i bardzo chciała, by oznaczał także wolność, dlatego od rana robiła wszystko, by ten dzień różnił się od innych najbardziej, jak tylko mógł. Oczywiście, że czekała ich rodzinna kolacja, lecz nie wszyscy by się na niej pojawili, bowiem ojciec i najstarsi bracia wyprawili się kilka tygodni temu na południe, dziewczyna nie miała więc co liczyć na ich obecność przy stole, choć wszyscy postarali się dosłać jej prezenty na czas. Błyskotki przyciągające wzrok, lektury nie do końca odpowiednie dla siedemnastoletniej panny – była im wdzięczna tym bardziej, że ich nieobecność dawała jej powód do urwania się wieczorem z domu. Nie wyobrażała sobie, że miałaby spędzić go z samą tylko matką. Potrzebowała wolności, chciała poczuć w żyłach uczucie podniecenia, a w dłoni wibrującą od zaklęć różdżkę; mogła już czarować legalnie i zamierzała zrobić pożytek ze swojej mocy. Istniała jedna osoba, która mogłaby jej w tym pomóc i uczynić dzień urodzin wyjątkowym wspomnieniem na długie, długie lata.
Calhoun dopiero co zaciągnął się na jakiejś norweskiej łajbie, lecz jakimś cudem zacumował akurat w londyńskim porcie, a na samą myśl ich wspólnego szaleństwa Caley błyszczały oczy. Jeśli miała dowiedzieć się, jak naprawdę smakuje dorosłość, to tylko z nim. W dzień opróżniła tylko jedną butelkę porteru, bowiem piwo było mocne i nie chciała wprawiać się w stan upojenia zanim w ogóle spotka się z bratem, który na pewno miał jej do zaoferowania coś o wiele lepszego, niż trunek, który trzymała w ręku rozrabiając we własnym pokoju. W poszukiwaniu odpowiedniej kreacji na wieczór wypaliła kilka papierosów, a zajęta obserwowaniem przybieranych przez dym kształtów, nie zorientowała się nawet, że zmarnowała pół dnia. W końcu zdecydowała się na suknię w odcieniach granatu i czerwieni oraz karmazynową marynarkę z głębokim dekoltem, przewiązaną grubym paskiem. Nie chciała wyglądać elegancko, nie wybierała się przecież na Sabat, jak jakaś szlachcianka. Nie, jej debiut miał potoczyć się zupełnie inaczej, dlatego w pierwszej kolejności postawiła na wygodę. Włosy pozostawiła rozpuszczone, związując tylko jeden, cienki warkoczyk z boku głowy. Gdy spojrzała na siebie w lustrze, uśmiechnęła się lekko – wyrzeczenia kilku poprzednich miesięcy opłaciły się, a do szkoły miała wrócić odmieniona i pożegnana z kilkoma zbędnymi kilogramami. Tęskniła za swoimi ulubionymi babeczkami cytrynowymi, a jednak gdy przeciskała się przez niewielkie okno sutereny podziękowała w duchu, że nie złamała diety i teraz nawet jej biodra dały radę znaleźć się po drugiej stronie.
Zmierzchało, gdy ruszyła w stronę portu, po drodze mijając wracających z pracy sąsiadów; dla Caley zabawa dopiero się rozpoczynała. Miała ochotę gwizdać pod nosem, lecz jeszcze przez kilkadziesiąt metrów wolała nie kusić losu – co prawda krzyki matki nie rozległy się jeszcze, co znaczyło, że Barbara nie zorientowała się, że córka opuściła dom, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Różdżka spoczywała w jednej kieszeni, a pełna sakiewka w drugiej. Nic więcej nie było jej teraz potrzebne.
Zauważyła go, gdy jakaś znajoma z widzenia wywłoka pochylała się w jego stronę, próbując namówić do wspólnego spędzenia wieczoru. Czy to u niej spędził poprzednią noc? Zamiast zaciskać usta i marszczyć brwi, Goyle wykorzystała swój znakomity humor i podchodząc do parki, posłużyła się żarcikiem.
- Innym razem, min kjære, dzisiejsza noc nie będzie stałą pod znakiem zawiedzionych oczekiwań – spoglądała na kobietę, jednocześnie chwytając brata pod ramię. Odciągnęła go zgrabnie i sprawnie, a znajoma mogła już tylko za nimi spoglądać – Mam nadzieję, że masz w sakiewce więcej, niż zamierzałeś wydać na nią – prychnęła żartobliwie, lecz wciąż nie przestawała się uśmiechać, gdy spojrzała wreszcie w zielone oczy swojego najlepszego urodzinowego prezentu.
Dorosłość smakowała jak porter Starego Sue przemieszany z tytoniem czarodziejskich papierosów, po które Caley, w geście typowym dla zbuntowanej nastolatki, sięgnęła tuż po śniadaniu. Dwudziesty ósmy lipca oznaczał dla niej pełnoletność i bardzo chciała, by oznaczał także wolność, dlatego od rana robiła wszystko, by ten dzień różnił się od innych najbardziej, jak tylko mógł. Oczywiście, że czekała ich rodzinna kolacja, lecz nie wszyscy by się na niej pojawili, bowiem ojciec i najstarsi bracia wyprawili się kilka tygodni temu na południe, dziewczyna nie miała więc co liczyć na ich obecność przy stole, choć wszyscy postarali się dosłać jej prezenty na czas. Błyskotki przyciągające wzrok, lektury nie do końca odpowiednie dla siedemnastoletniej panny – była im wdzięczna tym bardziej, że ich nieobecność dawała jej powód do urwania się wieczorem z domu. Nie wyobrażała sobie, że miałaby spędzić go z samą tylko matką. Potrzebowała wolności, chciała poczuć w żyłach uczucie podniecenia, a w dłoni wibrującą od zaklęć różdżkę; mogła już czarować legalnie i zamierzała zrobić pożytek ze swojej mocy. Istniała jedna osoba, która mogłaby jej w tym pomóc i uczynić dzień urodzin wyjątkowym wspomnieniem na długie, długie lata.
Calhoun dopiero co zaciągnął się na jakiejś norweskiej łajbie, lecz jakimś cudem zacumował akurat w londyńskim porcie, a na samą myśl ich wspólnego szaleństwa Caley błyszczały oczy. Jeśli miała dowiedzieć się, jak naprawdę smakuje dorosłość, to tylko z nim. W dzień opróżniła tylko jedną butelkę porteru, bowiem piwo było mocne i nie chciała wprawiać się w stan upojenia zanim w ogóle spotka się z bratem, który na pewno miał jej do zaoferowania coś o wiele lepszego, niż trunek, który trzymała w ręku rozrabiając we własnym pokoju. W poszukiwaniu odpowiedniej kreacji na wieczór wypaliła kilka papierosów, a zajęta obserwowaniem przybieranych przez dym kształtów, nie zorientowała się nawet, że zmarnowała pół dnia. W końcu zdecydowała się na suknię w odcieniach granatu i czerwieni oraz karmazynową marynarkę z głębokim dekoltem, przewiązaną grubym paskiem. Nie chciała wyglądać elegancko, nie wybierała się przecież na Sabat, jak jakaś szlachcianka. Nie, jej debiut miał potoczyć się zupełnie inaczej, dlatego w pierwszej kolejności postawiła na wygodę. Włosy pozostawiła rozpuszczone, związując tylko jeden, cienki warkoczyk z boku głowy. Gdy spojrzała na siebie w lustrze, uśmiechnęła się lekko – wyrzeczenia kilku poprzednich miesięcy opłaciły się, a do szkoły miała wrócić odmieniona i pożegnana z kilkoma zbędnymi kilogramami. Tęskniła za swoimi ulubionymi babeczkami cytrynowymi, a jednak gdy przeciskała się przez niewielkie okno sutereny podziękowała w duchu, że nie złamała diety i teraz nawet jej biodra dały radę znaleźć się po drugiej stronie.
Zmierzchało, gdy ruszyła w stronę portu, po drodze mijając wracających z pracy sąsiadów; dla Caley zabawa dopiero się rozpoczynała. Miała ochotę gwizdać pod nosem, lecz jeszcze przez kilkadziesiąt metrów wolała nie kusić losu – co prawda krzyki matki nie rozległy się jeszcze, co znaczyło, że Barbara nie zorientowała się, że córka opuściła dom, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Różdżka spoczywała w jednej kieszeni, a pełna sakiewka w drugiej. Nic więcej nie było jej teraz potrzebne.
Zauważyła go, gdy jakaś znajoma z widzenia wywłoka pochylała się w jego stronę, próbując namówić do wspólnego spędzenia wieczoru. Czy to u niej spędził poprzednią noc? Zamiast zaciskać usta i marszczyć brwi, Goyle wykorzystała swój znakomity humor i podchodząc do parki, posłużyła się żarcikiem.
- Innym razem, min kjære, dzisiejsza noc nie będzie stałą pod znakiem zawiedzionych oczekiwań – spoglądała na kobietę, jednocześnie chwytając brata pod ramię. Odciągnęła go zgrabnie i sprawnie, a znajoma mogła już tylko za nimi spoglądać – Mam nadzieję, że masz w sakiewce więcej, niż zamierzałeś wydać na nią – prychnęła żartobliwie, lecz wciąż nie przestawała się uśmiechać, gdy spojrzała wreszcie w zielone oczy swojego najlepszego urodzinowego prezentu.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Akademia była kolejnym doświadczeniem na drodze do morza, do którego dążył. Podobało mu się wygrywanie w słownych potyczkach nie tylko z niedorównującymi mu uczniami, ale również i nauczycielami, którzy bezradni w swoich postępowaniach, poddawali się, tym samym dając nieme przyzwolenie na dalsze psoty. Caley na pewno miała sobie poradzić - zresztą cieszyła się o wiele większą sympatią niż on. Potrafiła wykorzystać każdą sposobność i jeśli nie miała być królową całego cholernego zamczyska to Goyle mógł zostać szczurem lądowym. Jego siostra posiadała smykałkę, która nie opierała się głównie na strachu jak w jego przypadku. Jako kobieta lawirowała wśród wybranych ofiar i okręcała sobie dokoła palca, nie ukazując całości, którą uwielbiał okazywać Cal. Rozkładał wszystkie karty od razu i to jeszcze te spoza talii, przekraczając wszelkie granice i grając nie fair. Nic dziwnego, że sięgnął po coś, co było otwarcie zakazane. Dzieci polityków były strzeżone jak oka w głowie nie tylko przez rodziców, ale również i profesorów, którzy obawiali się konsekwencji w przypadku zarzutów ze strony rodziców o zaniedbanie. Co prawda Durmstrang zawsze szczycił się surowym wychowaniem i nauką, tak od tej zasady było parę wyjątków. Jednak nie dla Calhouna. Ostatnie dni w szkole były niezwykle budujące. Na pewno były znacznie ciekawsze niż wszystkie spędzona tam lata, bo dostał to, czego jeszcze nikt nie miał. Wciąż pamiętał noc, którą spędził z Freją na jednym ze statków reprezentujących Durmstrang. Imię było niesamowicie znamienne, bo idealne ciało nie tylko zapewniało o boskim pochodzeniu, ale temperament zakrawał o patronowanie wojnom. Brat nie upilnował swojej drugiej połówki, tracąc ją na pełnię, a nieobecność w Asgardzie nie mogła zagwarantować szczęścia reszcie rodziny. Tymczasem najpiękniejsza z bogiń była wraz z Goylem, stając się równocześnie najlepszym prezentem na koniec tego etapu młodego czarodzieja. Tego nie można było zapomnieć i na pewno nie zamierzał pozwalać na ucieczkę z pamięci swojego umysłu obrazom. Potem wsiadł na statek i miał tylko wspomnienia, które szybko zostały odepchnięte na dalszy plan przez nieposkromione wody. Nie wiedział jakim cudem znalazła go jej sowa, ale list wyraźnie mówił, że Calhoun powinien się odezwać do dziewczyny, gdy tylko przypłynie do Wielkiej Brytanii. To był ten czas, w którym właśnie to zrobił, lecz nie zamierzał się odzywać do półboskiej Frei. Wrócił nie dla niej, jednak dla dziewczyny, którą miał teraz u boku. Lub właściwie na plecach. Gdy tylko Caley wydała rozkaz, skierowali się wspólnie w stronę karuzeli, która swoimi rozmiarami dominowała wszystkie okoliczne atrakcje.
- Wolałbym smoka, ale niech ci będzie - rzucił aktorsko obrażony, ale zaraz wspólnie zajmowali wyznaczone zwierzę wskazane wcześniej przez blondynkę. Siedziała tuż przed nim, trzymając się sztucznej szyi hipogryfa. Jeszcze dobrze się nie rozkręcili, gdy dziewczyna złapała go za podbródek i kazała spojrzeć w stronę, która miała go zainteresować. Ucałował ją w policzek, nie odzywając się. Gdy tylko go puściła, Calhoun wyjął papierosa z wewnętrznej kieszeni kurtki i odpalił go końcem różdżki, przekładając ręce tak, by stworzyć ramę dokoła siostry i zaproponował jej również zaciągnięcie się tytoniem. Ona jednak szepnęła zaklęcie, które poleciało w stronę najwyraźniej dobrze bawiącej się razem pary i tknęło chłopaka. Zaczął niespodziewanie skakać, a mina jego i jego towarzyszki była bezcenna. Warta zapamiętania i wracania do nich myślami. Chłopak krzyczał, dziewczyna również, a gdy ten kopnął ją tak mocno, że spadła z figurki, Cal przełożył przednią nogę nad grzbietem stworzenia, na którym siedział wraz z siostrą i wyskoczył z karuzeli, by pomóc wstać strąconej romantyczce. - Nic ci nie jest? - spytał, łapiąc ją za ramiona i nie wyciągając nawet skręta z kącika ust. - Co za palant - dodał, patrząc na wciąż tańczącego w swoją stronę typka, który krzyczał coś niezrozumiale, jednak nogi poniosły go znacznie dalej. Zbyt daleko by mógł przeszkodzić Goyle'owi w krótkim zaopiekowaniu się jego towarzyszką. Kilka słów starczyło, by wrócił do siostry ze zdecydowanie lepszym humorem. A przynajmniej ten uśmiech kręcił się w kącikach ust. - Wybacz, kochanie - rzucił przepraszająco. - Ale nie mogłem przepuścić tej okazji. Słyszałaś w ogóle, że ojciec z matką chcą mi znaleźć żonę? - rzucił, siadając tyłem na smoku znajdującym się przed hipogryfem Caley i buchając dymem prosto w jej twarz.
- Wolałbym smoka, ale niech ci będzie - rzucił aktorsko obrażony, ale zaraz wspólnie zajmowali wyznaczone zwierzę wskazane wcześniej przez blondynkę. Siedziała tuż przed nim, trzymając się sztucznej szyi hipogryfa. Jeszcze dobrze się nie rozkręcili, gdy dziewczyna złapała go za podbródek i kazała spojrzeć w stronę, która miała go zainteresować. Ucałował ją w policzek, nie odzywając się. Gdy tylko go puściła, Calhoun wyjął papierosa z wewnętrznej kieszeni kurtki i odpalił go końcem różdżki, przekładając ręce tak, by stworzyć ramę dokoła siostry i zaproponował jej również zaciągnięcie się tytoniem. Ona jednak szepnęła zaklęcie, które poleciało w stronę najwyraźniej dobrze bawiącej się razem pary i tknęło chłopaka. Zaczął niespodziewanie skakać, a mina jego i jego towarzyszki była bezcenna. Warta zapamiętania i wracania do nich myślami. Chłopak krzyczał, dziewczyna również, a gdy ten kopnął ją tak mocno, że spadła z figurki, Cal przełożył przednią nogę nad grzbietem stworzenia, na którym siedział wraz z siostrą i wyskoczył z karuzeli, by pomóc wstać strąconej romantyczce. - Nic ci nie jest? - spytał, łapiąc ją za ramiona i nie wyciągając nawet skręta z kącika ust. - Co za palant - dodał, patrząc na wciąż tańczącego w swoją stronę typka, który krzyczał coś niezrozumiale, jednak nogi poniosły go znacznie dalej. Zbyt daleko by mógł przeszkodzić Goyle'owi w krótkim zaopiekowaniu się jego towarzyszką. Kilka słów starczyło, by wrócił do siostry ze zdecydowanie lepszym humorem. A przynajmniej ten uśmiech kręcił się w kącikach ust. - Wybacz, kochanie - rzucił przepraszająco. - Ale nie mogłem przepuścić tej okazji. Słyszałaś w ogóle, że ojciec z matką chcą mi znaleźć żonę? - rzucił, siadając tyłem na smoku znajdującym się przed hipogryfem Caley i buchając dymem prosto w jej twarz.
Miała ambitne plany dotyczące własnego życia uczuciowego – zamierzała złamać kilka serc, a skoro była już wyposażona w oręż kobiecej sylwetki, jej szanse rosły i ostatni rok w szkole zapowiadał się naprawdę ciekawie. Kto wie, może ojciec miał otrzymać kilka ofert dotyczących ręki jego córki jeszcze przed ukończeniem przez nią Durmstrangu? Mina Cadmona z pewnością byłaby bezcenna, a chcącej go zadowolić Caley także nic nie cieszyłoby bardziej. Mając siedemnaście lat łudziła się jeszcze, że w jakikolwiek sposób to ona będzie władała tym związkiem, niczym kapitan trzymający stery statku walczącego ze sztormem. Że jedno skinienie jej paluszka wystarczy, by mąż robił to, czego zapragnie żona, jednocześnie będąc święcie przekonanym, że to on rządzi w tym duecie. Ta pycha miała ją zgubić, ale póki co nie zdawała sobie z tego sprawy.
Zajęta sprawianiem przyjemności samej sobie oraz psuciu zabawy innym siedziała na karuzeli i w doskonałym humorze obserwowała to, co działo się przed nią, a co sama spowodowała. Nie mogła nie uśmiechnąć się złośliwie na widok pląsających nóg młodego czarodzieja ani zdziwionej miny jego towarzyszki. Tylko głupcy nie zorientowaliby się, że stali się ofiarami żartu, a więc właśnie to nadobne miano miała zyskać parka, która nawet nie próbowała szukać winowajców. Może gdyby Calhoun nie ruszył do nich, by skraść uwagę dziewczyny, prędzej czy później sprawa wyjaśniłaby się, a w ruch poszłyby zaklęcia, jednak jej drogi brat oczywiście musiał obrócić wszystko na swoją korzyść. Caley zgrzytnęła zębami, gdy tylko pojawił się u boku niespełnionej romantyczki by ją pocieszyć i zagrać na jej emocjach; Goyle musiała przyznać, że był w tym naprawdę świetny i najwidoczniej talent do manipulacji i siania zamętu płynął w ich krwi.
Gdy wrócił, udawała niezainteresowaną i przez moment nie patrzyła na niego, odwracając głowę, gdy próbował dmuchnąć jej w twarz papierosowym dymem. Miała swoje papierosy, kobiece i eleganckie, tak ładnie wyglądające w dłoni i po jednego właśnie sięgnęła, odpalając go końcem różdżki. Długo jednak nie mogła utrzymać języka za zębami, bowiem Calhoun poruszył dość istotny dla niej temat.
- Słyszałam – przyznała, próbując igrać z nim jeszcze trochę i celowo opóźniając swoją odpowiedź – Ojciec zamierza wynegocjować ci Traversównę. Brzydka jak noc i chyba umysłowo upośledzona, ale liczy się przecież posag i szczypta szlachetnej krwi, prawda? – zażartowała okrutnie, kłamiąc w najlepsze.
Żadna nie była godna jej brata i jeśli Caley mogła coś na ten problem poradzić, da z siebie wszystko, by Calhoun nie stanął na ślubnym kobiercu z byle wywłoką.
Przypatrywała mu się przenikliwie przez kilka następnych sekund, zanim nie dodał od siebie jakiegoś paskudnego żarciku i kilka następnych okrążeni karuzeli nie minęło im w atmosferze wzajemnego droczenia się. Gdy zeszli, postanowili wykorzystać pozostałe atrakcje do maksimum, a więc wesołe miasteczko opuścili tuż przed jego zamknięciem. Zgodnie z tradycją, stopy powiodły ich prosto do portowego baru, gdzie Caley, korzystając z pełnoletności, zamawiała im trunek za trunkiem. Noc, bezsprzecznie zaliczoną do udanych, skończyli właściwie nad ranem – nie zdążyli wgramolić się do dużego łóżka Caley, a sen zastał ich na wyściełanym miękkim materiałem parapetem w sypialni panny Goyle. I nawet krzyk matki, zaserwowany jako pobudka, nie był w stanie zniszczyć dobrego wrażenia po minionej nocy.
Zajęta sprawianiem przyjemności samej sobie oraz psuciu zabawy innym siedziała na karuzeli i w doskonałym humorze obserwowała to, co działo się przed nią, a co sama spowodowała. Nie mogła nie uśmiechnąć się złośliwie na widok pląsających nóg młodego czarodzieja ani zdziwionej miny jego towarzyszki. Tylko głupcy nie zorientowaliby się, że stali się ofiarami żartu, a więc właśnie to nadobne miano miała zyskać parka, która nawet nie próbowała szukać winowajców. Może gdyby Calhoun nie ruszył do nich, by skraść uwagę dziewczyny, prędzej czy później sprawa wyjaśniłaby się, a w ruch poszłyby zaklęcia, jednak jej drogi brat oczywiście musiał obrócić wszystko na swoją korzyść. Caley zgrzytnęła zębami, gdy tylko pojawił się u boku niespełnionej romantyczki by ją pocieszyć i zagrać na jej emocjach; Goyle musiała przyznać, że był w tym naprawdę świetny i najwidoczniej talent do manipulacji i siania zamętu płynął w ich krwi.
Gdy wrócił, udawała niezainteresowaną i przez moment nie patrzyła na niego, odwracając głowę, gdy próbował dmuchnąć jej w twarz papierosowym dymem. Miała swoje papierosy, kobiece i eleganckie, tak ładnie wyglądające w dłoni i po jednego właśnie sięgnęła, odpalając go końcem różdżki. Długo jednak nie mogła utrzymać języka za zębami, bowiem Calhoun poruszył dość istotny dla niej temat.
- Słyszałam – przyznała, próbując igrać z nim jeszcze trochę i celowo opóźniając swoją odpowiedź – Ojciec zamierza wynegocjować ci Traversównę. Brzydka jak noc i chyba umysłowo upośledzona, ale liczy się przecież posag i szczypta szlachetnej krwi, prawda? – zażartowała okrutnie, kłamiąc w najlepsze.
Żadna nie była godna jej brata i jeśli Caley mogła coś na ten problem poradzić, da z siebie wszystko, by Calhoun nie stanął na ślubnym kobiercu z byle wywłoką.
Przypatrywała mu się przenikliwie przez kilka następnych sekund, zanim nie dodał od siebie jakiegoś paskudnego żarciku i kilka następnych okrążeni karuzeli nie minęło im w atmosferze wzajemnego droczenia się. Gdy zeszli, postanowili wykorzystać pozostałe atrakcje do maksimum, a więc wesołe miasteczko opuścili tuż przed jego zamknięciem. Zgodnie z tradycją, stopy powiodły ich prosto do portowego baru, gdzie Caley, korzystając z pełnoletności, zamawiała im trunek za trunkiem. Noc, bezsprzecznie zaliczoną do udanych, skończyli właściwie nad ranem – nie zdążyli wgramolić się do dużego łóżka Caley, a sen zastał ich na wyściełanym miękkim materiałem parapetem w sypialni panny Goyle. I nawet krzyk matki, zaserwowany jako pobudka, nie był w stanie zniszczyć dobrego wrażenia po minionej nocy.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
28 VII 1947
Szybka odpowiedź