Sypialnia gościnna
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia gościnna
Jedna z sypialni gościnnych, umieszczona we wschodniej części zamku. Jest całkiem przestronna, utrzymana w pastelowych, stonowanych barwach. Nad drzwiami wejściowymi można dostrzec herb Ollivanderów, rzeźbiony w ciemnym drewnie, opleciony ozdobami nawiązującymi do lasu. Goście mają tu do dyspozycji sporą szafę, kilka komódek, toaletkę, w rogu pomieszczenia swoje miejsce ma także stary gramofon, obok którego można znaleźć parę płyt z muzyką klasyczną. W sam raz na dłuższy, jak i krótki pobyt w siedzibie rodowej.
Kolejny raz złapał martwy punkt, wpatrując się w nicość dobre kilka minut, uległszy bezczonności, stagnacji i wyjątkowo depresyjnym myśom. Palce wybijały spokojny rytm, uderzając o drewnianą powierzchnię komódki, znajomej - przeniesionej z dawnej sypialni, z jedynego słusznego domu - jednak już w samej czynności kryło się zdenerwowanie i doza niemocy. Mimo usilnych prób nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy ostarnio czuł się zagubiony. Na miano wydarzeń powodujących podobne odczucia zasługiwały rzecz jasna kolejne śmierci (lub zniknięcia, nawet po tak długim czasie był przekonany, że Valerie żyje, z tą różnicą, iż nie przy jego boku) - nie było niczego porównywalnego do żałoby po utracie najmłodszej siostry. Różnica polegała na oswojeniu informacji, napływających od świata. Podczas licznych ataków choroby, Ophelia zdołała jakkolwiek zakorzenić w bliskich myśl o własnym odejściu, znali doskonale prognozy uzdrowicieli, obserwowali bezpośrednio malejące szanse, wsłuchiwali się w coraz płytszy oddech, slaby kaszel, byli świadkami panicznych wdechów, powietrza chwytanego haustami - znali złowróżbne dźwięki na pamięć. Odchodziła powoli. Nie umniejszyła tym tragedii, pogrążając Ollivanderów w tęsknocie i rozpaczy, teraz jednak wydarzenia spadły na rodzinę jak grom z jasnego nieba.
Lancaster brakowało aury odległego Silverdale, nie potrafił czuć się tu swobodnie, brak bezpośredniego sąsiedztwa lasu i znajomego szumu drzew wypełniał przestrzeń dziwnym brzęczeniem, dzwonieniem, pustką - przebywając w murach wielkiego zamku uczył się przyzwyczajać do subtelnego bólu głowy, a dyskomfot towarzyszył nawet wśród własnych komnat. Jasno dał do zrozumienia, że to w nich nie życzy sobie żadnego towarzystwa, nawet skrzaty domowe miały trzymać się z dala od pomieszczeń. Utrzymywał bezwględny porządek, trwając w czymś na miarę ascezy, ledwo dotykał rzeczy, znajdujących się wśród tych ścian, czas spędzany między nimi wypełniony był raczej bezruchem, zamyśleniem i okruchami snu. Zaledwie trzy dni - tyle było im dane uzyskać na utratę bezpiecznej przystani. Serce Ulyssesa pękało w tym czasie wielokrotnie. Spacer po opustoszałych pokojach, ogołocony warsztat, pojedyncze pozostałości ich życia w losowych kątach posiadłości. Czuł się, jakby te widoki zostały wyryte w pamięci silnymi ciosami okrutnego dłuta. Nawiedzały go w snach, przebijały się w najbardziej nieodpowiednich momentach, zostawiając na języku gorycz i niechęć. Nigdy wcześniej nie żywił niechęci do rodowej posiadłości, dopiero gdy przyszło mu w niej zamieszkać, poczuł ogromny dysonans. Pomimo zajmowania najbardziej odludnej części siedziby Ollivanderów, czuł się osaczony, przytłoczony i niespokojny. Myśli coraz bardziej maniakalnie opanowywały pragnienia związane z okiełznaniem umysłu i faktycznie był już blisko tego, co postanowił sobie przed laty, cierpliwie i konsekwentnie pracując nad osiągnięciem celu. Wściekłość tliła się żywo, paląc wnętrzności nieukierunkowaną chęcią zemsty, która była do powstrzymania bardzo trudna - dokładnie przez brak uzasadnienia. Destrukcyjne zapędy rozrywały od środka, skrzętnie ukrywane pod kamienną maską. W tym wszystkim nie mógł jednak nie pamiętać o rodzinie. Odczekał kilka dni, nim zdecydował się na odwiedziny u młodej kruszynki, której anomalie zgotowały wyjątkowo ciężkie przywitanie. Dla wszystkich stało się jasne, że przebywanie w towarzystwie najmłodszych było skrajnie ryzykowne, szczególnie dla tych szczęśliwców, którzy sami borykali się z chorobami genetycznymi - ach, czyżby zaliczał się do tego wyjątkowego grona? Matka przestrzegła go subtelnie, na co pokręcił tylko głową i posłał jej surowe, uparte i zdeterminowane spojrzenie. W ubiegłym miesiącu zrozumiał pewną oczywistość, uzależnioną od młodego wieku. Szczerość dzieci pozwalała mu na chwilowe rozluźnienie, lubił je, lubił ich słuchać, pozwalać na brodzenie w wyobraźni i obserwować, dokąd może te mały istoty doprowadzić - i choć obecne okoliczności mogły znacznie zmienić nie tylko odbiór, ale i podejście Kyry, nawet nie przyjmował do wiadomości, że mógłby minąć obojętnie sypialnię gościnną, w jakiej została ułożona, by oszczędzić przykrych skojarzeń z feralną nocą. W dłoni miał skromną, herbacianą, bardzo niewielką różyczkę. Jej płatki były jeszcze zwinięte, ciasno trzymały się we własnych objęciach, kolce zostały skrupulatnie usunięte, a wokół zielonej łodyżki ciągnęła się skromna wstążka z liści laurowych. Zapukał spokojnie, najpierw zaglądając przez uchylone drzwi, by wymienić kilka słów z opienkunką - miała siedzieć obok i czuwać nad sytuacją. Dopiero wtedy elegancko skłonił się przed młodą Ollivanderówną, zgrabnie wyciągając w jej stronę dłoń z pojedynczym kwiatem. Constantine dbał o te róże, jak i wiele innych okazów - według Ulyssesa potrzebował zająć czymś myśli i ręce.
- No wiesz, urwisie? Napędzić wszystkim tyle stracha za jednym razem, to jest dopiero talent - zażartował lekko, puszczając jej ledwo odczuwalnego pstryczka w nos. - Musisz się teraz okropnie nudzić - wysnuł wniosek, lustrując dziewczynkę jasnym spojrzeniem, wyglądającym spod przymrużonych powiek.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem nie miała nawet tyle siły, żeby przekręcić się na drugi bok, gdy leżenie na obecnym już się jej znudziło. Zamykała oczy, opadając w gęstą melasę snu, nawet wtedy, kiedy coś zaczynało ją uwierać w plecy. Żaden huk ani inny nagły dźwięk nie potrafiły jej zaalarmować tak, jak by to miało miejsce jeszcze dwa tygodnie temu, gdy była radosnym i żwawym dzieciakiem. Spała naprawdę dużo. Dużo i często nie ruszając się ani odrobinę - nie raz wprawiając swoją opiekunkę w panikę. Trzeba się było czasem bardzo dokładnie przyjrzeć, by dostrzec że jej klatka piersiowa jednak powoli unosi się i opada. W nielicznych momentach gdy nie spała, mała Kyra doskonale wiedziała jak bardzo wszyscy wokół się o nią martwią. Martwili się przecież na co dzień, a po tak okropnym wydarzeniu jakie miało miejsce, na pewno niepokoili się jeszcze bardziej! Ona sama też była przestraszona - chociaż na szczęście nie pamiętała praktycznie nic z samego ataku. Nie pamiętała bólu, fal krwi, nie potrafiła sobie przypomnieć napierającego na nią ciśnienia magii. Nie była więc świadoma jak bliska była śmierci. Ale jedyne co mogła robić, by jakoś dodać otuchy sobie i najbliższym, to po prostu być sobą. Próbować się uśmiechać, mimo zmęczenia, wypisanego na jej bladej twarzy. Próbować jakoś zarazić tym uśmiechem mamę i tatę, a także Titusa, kiedy przychodzili, żeby ją odwiedzić. Widziała te wielkie, przerażone ogniki w ich oczach, widziała jak bardzo się martwili. Pocieszała ich jak mogła... Chociaż to było takie wyczerpujące. Więc zaraz potem szła spać. Mimo że ze wszystkich sił nie chciała. Ale walka z owym gęstym syropem, który próbował wciągnąć ją w krainę sennych marzeń często była bezsensowna. Powieki same jej opadały, ciało wciąż pamiętające echo tego niespodziewanego i niezwykle potężnego ataku choroby genetycznej było tak słabe niczym sucha gałązka na wietrze. A błądzenie miedzy snem a jawą wcale nie przynosiło ukojenia i porcji energii, którą powinien przynosić sen. Choć ostatnio i tak było lepiej - opiekunka i lekarze jednak wciąż nie pozwalali jej nawet podnieść się z łóżka.
- Uly! - To był jeden z lepszych dni. Obudziła się dziś zdecydowanie bardziej wypoczęta, weselsza, z ładniejszymi kolorami na buzi. Nawet apetyt jej dopisał, czym bardzo ucieszyła rodziców. Jak widać, pasmo dobrych zdarzeń dzisiejszego dnia chyba miało swój ciąg dalszy: odwiedziny kuzyna wywołały u dziewczynki szeroki uśmiech - tym szerszy że mogła zaprezentować mu się w pięknym warkoczu, który zdobił jej głowę, a który to zaplotła jej dziś rano mama. W rękach ściskała swojego kameleona, z którym to postanowiła się dziś pobawić (Wilhelm na pewno czuł się bardzo zaniedbany przez swoją panią, w końcu tyle czasu nie brała go na ręce i nie przytulała!). Gad łypał jednym i drugim okiem niezależnie od siebie, czasem zezując na dziewczynkę a czasem na różę, którą Kyra delikatnie ujęła od swojego kuzyna i obejrzała dokładnie, zachwycając się delikatnymi płatkami.
- Jest śliczna. Najpiękniejsza! Dziękuję! - zawołała, przykładając kwiat niemal przed nos kameleona, by mógł ją dokładnie obejrzeć. Dopiero potem odpowiedziała na słowa kuzyna: - Naprawdę talent? Jeśli tak, to ja nie chcę mieć chyba takich talentów. Straszenie jest fajne tylko jeśli wszyscy się potem śmieją. - pokiwała głową w zadumie. - Trochę się nudzę. Ale głównie śpię. Niestety. Nie pamiętam kiedy tyle spałam. Mama mówiła, że wtedy, kiedy byłam taka maleńka. Prawda to? Ty na pewno wiesz.
- Uly! - To był jeden z lepszych dni. Obudziła się dziś zdecydowanie bardziej wypoczęta, weselsza, z ładniejszymi kolorami na buzi. Nawet apetyt jej dopisał, czym bardzo ucieszyła rodziców. Jak widać, pasmo dobrych zdarzeń dzisiejszego dnia chyba miało swój ciąg dalszy: odwiedziny kuzyna wywołały u dziewczynki szeroki uśmiech - tym szerszy że mogła zaprezentować mu się w pięknym warkoczu, który zdobił jej głowę, a który to zaplotła jej dziś rano mama. W rękach ściskała swojego kameleona, z którym to postanowiła się dziś pobawić (Wilhelm na pewno czuł się bardzo zaniedbany przez swoją panią, w końcu tyle czasu nie brała go na ręce i nie przytulała!). Gad łypał jednym i drugim okiem niezależnie od siebie, czasem zezując na dziewczynkę a czasem na różę, którą Kyra delikatnie ujęła od swojego kuzyna i obejrzała dokładnie, zachwycając się delikatnymi płatkami.
- Jest śliczna. Najpiękniejsza! Dziękuję! - zawołała, przykładając kwiat niemal przed nos kameleona, by mógł ją dokładnie obejrzeć. Dopiero potem odpowiedziała na słowa kuzyna: - Naprawdę talent? Jeśli tak, to ja nie chcę mieć chyba takich talentów. Straszenie jest fajne tylko jeśli wszyscy się potem śmieją. - pokiwała głową w zadumie. - Trochę się nudzę. Ale głównie śpię. Niestety. Nie pamiętam kiedy tyle spałam. Mama mówiła, że wtedy, kiedy byłam taka maleńka. Prawda to? Ty na pewno wiesz.
The member 'Kyra Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Pamiętał większość ataków klątwy Ondyny - zarówno swoich, jak też rodzeństwa. Zdarzało się, że na widok duszności bliskiej osoby, on sam odczuwał dyskomfort związany z chorobą genetyczną, raz czy dwa zdarzenia potoczyły się lawinowo, przez co pomocy wymagała więcej niż jedna osoba. W myślach kołatał się obraz pierwszego zamachu Ondyny - jak przez mgłę, wciąż jednak wystarczająco wyraźnie, by pamiętać wszelkie nieprzyjemności. Nie był wówczas wystarczająco świadomy i zaznajomiony z tematem na radość z wyrwania się objęciom śmierci, dlatego pamiętał bardziej traumatyczne aspekty, zaś ratunkowy haust powietrza zdawał się w tym wspomnieniu nie istnieć.
Serpentyna była czymś zgoła innym, niezależnie od tego czy gorszym, czy nie, tak samo czyhała i nie dawała o sobie zapomnieć, kiedy sytuacje komplikowały się bardziej niż zazwyczaj. Cóż - miał tyle rozsądku i doświadczenia, że nie zaczynał rozmowy na tak ponury temat z młodą latoroślą Ollivanderów. Przyglądał się moment kameleonowi, obserwując jego reakcję na ruchy Kyry. Wydawał się oswojony i przyzwyczajony do swej młodej właścicielki. Nie wątpił, że wujostwo zadbało o odpowiednie przeszkolenie córki w kwestii opieki nad żywym stworzeniem. Z dziećmi bywało różnie, przed sobą miał akurat przykład (miał nadzieję, szczerą jak złoto) dobrego wychowania i zdrowych przyzwyczajeń.
- Najzupełniejsza prawda. Spróbuj podpatrzeć młodszych kuzynów, kiedy śpią, wtedy dopiero się wynudzisz. Poza tym - stety - z dwojga złego lepiej spać niż się nudzić - doszedł do wniosku na głos. - Czas minie szybciej, odpoczniesz za wszystkie czasy, a do tego organizm się zregeneruje, czego chcieć więcej? - zapytał, unosząc brwi i wzruszając nieznacznie ramionami.
- Co robisz żeby się nie nudzić? - on czytałby książki. Pamiętał podobne momenty. Nie dało się z nim porozumieć, bo pochłaniał je podczas chorób i słabości w ilościach jeszcze większych niż zazwyczaj. Czasem wymykał się z pokoju po poduszki do sąsiednich pomieszczeń żeby zrobić fortecę albo inną budowlę, jaką znalazł w książce (a jakże), ale zazwyczaj przekładał tylko kolejne stronice.
- Poza tym, moja droga panno Ollivander, słyszałem też plotki - słowo-klucz wieków - że czasem coś dzieje się wokół ciebie trochę bardziej niż zazwyczaj. Spsociłaś coś? Powiększyłaś komuś buty?
Serpentyna była czymś zgoła innym, niezależnie od tego czy gorszym, czy nie, tak samo czyhała i nie dawała o sobie zapomnieć, kiedy sytuacje komplikowały się bardziej niż zazwyczaj. Cóż - miał tyle rozsądku i doświadczenia, że nie zaczynał rozmowy na tak ponury temat z młodą latoroślą Ollivanderów. Przyglądał się moment kameleonowi, obserwując jego reakcję na ruchy Kyry. Wydawał się oswojony i przyzwyczajony do swej młodej właścicielki. Nie wątpił, że wujostwo zadbało o odpowiednie przeszkolenie córki w kwestii opieki nad żywym stworzeniem. Z dziećmi bywało różnie, przed sobą miał akurat przykład (miał nadzieję, szczerą jak złoto) dobrego wychowania i zdrowych przyzwyczajeń.
- Najzupełniejsza prawda. Spróbuj podpatrzeć młodszych kuzynów, kiedy śpią, wtedy dopiero się wynudzisz. Poza tym - stety - z dwojga złego lepiej spać niż się nudzić - doszedł do wniosku na głos. - Czas minie szybciej, odpoczniesz za wszystkie czasy, a do tego organizm się zregeneruje, czego chcieć więcej? - zapytał, unosząc brwi i wzruszając nieznacznie ramionami.
- Co robisz żeby się nie nudzić? - on czytałby książki. Pamiętał podobne momenty. Nie dało się z nim porozumieć, bo pochłaniał je podczas chorób i słabości w ilościach jeszcze większych niż zazwyczaj. Czasem wymykał się z pokoju po poduszki do sąsiednich pomieszczeń żeby zrobić fortecę albo inną budowlę, jaką znalazł w książce (a jakże), ale zazwyczaj przekładał tylko kolejne stronice.
- Poza tym, moja droga panno Ollivander, słyszałem też plotki - słowo-klucz wieków - że czasem coś dzieje się wokół ciebie trochę bardziej niż zazwyczaj. Spsociłaś coś? Powiększyłaś komuś buty?
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kyra bez większych obaw posadziła kameleona na swoich kolanach i zaczęła go lekko głaskać palcem po grzbiecie. Podczas rozmów z kuzynem zwykle bardzo starała się dobierać słowa - a przynajmniej wtedy, kiedy o tym pamiętała. No bo przecież czasem zdarzało jej się nieco za bardzo podekscytować, a wtedy zapominała!
- Czyli małe dzieci zawsze dużo śpią. Ojej. Mama i tata musieli się przy mnie i Titusie strasznie wynudzić, jak byliśmy mali. - zauważyła rezolutnie. Właściwie to nie miała nic przeciwko spaniu. Nawet to lubiła. Denerwowało ją jednak, że wcale nie była tak wypoczęta, jakby chciała, gdy już otwierała oczy. Zawsze jak budziła się rano, wyskakiwała z łóżka jak sprężynka! A choroba to zmieniła! Durna choroba!
- Och, różne rzeczy. - odpowiedziała, ale zaraz zdała sobie sprawę, że ta odpowiedź nie była ani grzeczna ani zbyt wyczerpująca. Chociaż w pewnym sensie była prawdziwa. Zaraz jednak dziewczynka podjęła temat: - Czasami czytam, czasami rysuję. Ostatnio narysowałam mamie rysunek, powiedziała że jest śliczny. No i jeszcze bawię się z Wilhelmem - odparła, przenosząc wzrok z kuzyna na swojego gadziego towarzysza. Oj tak, rodzice bardzo zadbali o to, by dziewczynka wiedziała, jak opiekować się kameleonem. Oni na pewno również chcieli, by ich córka wyrosła na wrażliwą i delikatną damę. No a poza tym ojciec na pewno byłby zły, gdyby Kyra zrobiła krzywdę lub nieodpowiednio zajmowała się gadem, którego wywalczyła sobie płaczem i pomniejszym atakiem serpentyny (no i za sprowadzenie którego lord Ollivander zapłacił niemałe pieniądze). To był w sumie jeden z niewielu razów, gdy panna Ollivander zachowała się jak rozpuszczony dzieciak, żądając czegoś od rodziców i egzekwując to rykiem. Podobne wyskoki raczej jej się nie zdarzały.
- Och, ale to wcale nie ja! - zawołała, od razu czerwieniejąc na twarzy. Ulysses musiał jej uwierzyć! Ona naprawdę nie chciała robić tych wszystkich dziwnych rzeczy, one się po prostu... działy! - No, ale... ale tak... zdarzają się takie przypadki - powiedziała nieco niechętnie. W końcu całkiem bez winy nie była. - Raz kiedy siedziałam w pokoju, ze ścian pospadały wszystkie obrazy... Albo kiedyś pękła waza, koło której siedziałam. Ale butów jeszcze nie powiększałam. Myślisz że byłabym w stanie to zrobić? Chyba nie chciałabym. Wtedy czyjeś buty przestaną na niego pasować. A co jeśli on bardzo lubił te buty?
- Czyli małe dzieci zawsze dużo śpią. Ojej. Mama i tata musieli się przy mnie i Titusie strasznie wynudzić, jak byliśmy mali. - zauważyła rezolutnie. Właściwie to nie miała nic przeciwko spaniu. Nawet to lubiła. Denerwowało ją jednak, że wcale nie była tak wypoczęta, jakby chciała, gdy już otwierała oczy. Zawsze jak budziła się rano, wyskakiwała z łóżka jak sprężynka! A choroba to zmieniła! Durna choroba!
- Och, różne rzeczy. - odpowiedziała, ale zaraz zdała sobie sprawę, że ta odpowiedź nie była ani grzeczna ani zbyt wyczerpująca. Chociaż w pewnym sensie była prawdziwa. Zaraz jednak dziewczynka podjęła temat: - Czasami czytam, czasami rysuję. Ostatnio narysowałam mamie rysunek, powiedziała że jest śliczny. No i jeszcze bawię się z Wilhelmem - odparła, przenosząc wzrok z kuzyna na swojego gadziego towarzysza. Oj tak, rodzice bardzo zadbali o to, by dziewczynka wiedziała, jak opiekować się kameleonem. Oni na pewno również chcieli, by ich córka wyrosła na wrażliwą i delikatną damę. No a poza tym ojciec na pewno byłby zły, gdyby Kyra zrobiła krzywdę lub nieodpowiednio zajmowała się gadem, którego wywalczyła sobie płaczem i pomniejszym atakiem serpentyny (no i za sprowadzenie którego lord Ollivander zapłacił niemałe pieniądze). To był w sumie jeden z niewielu razów, gdy panna Ollivander zachowała się jak rozpuszczony dzieciak, żądając czegoś od rodziców i egzekwując to rykiem. Podobne wyskoki raczej jej się nie zdarzały.
- Och, ale to wcale nie ja! - zawołała, od razu czerwieniejąc na twarzy. Ulysses musiał jej uwierzyć! Ona naprawdę nie chciała robić tych wszystkich dziwnych rzeczy, one się po prostu... działy! - No, ale... ale tak... zdarzają się takie przypadki - powiedziała nieco niechętnie. W końcu całkiem bez winy nie była. - Raz kiedy siedziałam w pokoju, ze ścian pospadały wszystkie obrazy... Albo kiedyś pękła waza, koło której siedziałam. Ale butów jeszcze nie powiększałam. Myślisz że byłabym w stanie to zrobić? Chyba nie chciałabym. Wtedy czyjeś buty przestaną na niego pasować. A co jeśli on bardzo lubił te buty?
The member 'Kyra Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Zdarzyło mu się usłyszeć, że roztaczana przez niego aura jest bardzo dobrą motywacją do zachowywania się - skomentował to lekko rozbawionym uśmiechem - lecz z dziećmi sprawa nigdy nie mogła być oczywista. Niewątpliwie czuły dyscyplinę, jakiej wokół siebie pilnował i zazwyczaj dostrzegały w nim autorytet, jednak by mówić o zbawiennym działaniu stoickiego spokoju na młode latorośle... cóż, zazwyczaj miały jednak zbyt dużo energii na poddawanie się takim błahostkom.
- Nie ma tego złego - na pewno znajdywali sobie mnóstwo pożytecznych zajęć - stwierdził. Na przykład czytali książki. Jeśli chodziło o wolny czas, który trzeba było czymś wypełnić, u Ollivandera padało na kolejne pozycje z biblioteki (ostatnio trzymające się głównie numerologii - poprzetykane zapiskami lądowały w każdym możliwym miejscu) albo drobne zajęcia manualne - ot, dłubanie w drewnie i rzeźbienie różdżek przy każdej możliwej okazji. Nie wybijał się specjalnie z rodzinnego tła - tym lepiej, niepozorność działała dokładnie tak, jak tego chciał.
- A w gry grywasz, młoda damo? - zapytał zaciekawiony, przypominając sobie, że czarodziejskie wynalazki były bardzo ciekawe. Kiedyś próbował grać w mugolską wersję jednej z popularniejszych gier, ale wynudził się prędko - nawet jeśli głównym założeniem było wykorzystywanie logicznego myślenia. - No proszę, mnie nikt rysunków nie prezentuje - no, może poza uroczą Miriam, lecz od niej ostatnio też nie miał wieści, kontaktując się pobieżnie tylko z jej rodzicami. Do których, swoją drogą, musiał się wybrać. Zresztą - nie było własnych dzieci, nie było rysunków - mógł nie przyznawać się do tego pod żadnym pozorem, lecz ta oczywistość wywoływała ukłucie smutku i zawodu. Sugestia posłana w kierunku młodej lady Ollivander nie była co prawda zbyt subtelna, lecz zamiarem było raczej znalezienie jej zajęcia, o ile miała ochotę jeszcze trochę porysować. Kto wie, może skrywała talent akurat w tej dziedzinie? Spojrzał na głaskanego kameleona. - Ciekawi mnie, jak rysujesz Wilhelma. Ma swój ulubiony kolor? Czy może jakaś specjalna kredka, zmieniająca kolory? - podpytał, nie znając się kompletnie na wynalazkach plastycznych. Uwiecznienie tak wyjątkowego stworzenia na papierze musiało być nie lada wyzwaniem, ale wierzył w umiejętności kuzynki oraz dziecięcą wyobraźnię.
- Oczywiście, że nie - pokręcił głową, odpowiadając dziewczynce z największa powagą. Nie jej wina. - To magia ma humory. Miejmy nadzieję, że prędko jej przejdzie, zaś co do butów - gdyby się postarać, na pewno dałoby się je odczarować i jestem pewien, że jeszcze kilka lat, a sama będziesz potrafiła cofnąć taki efekt - tutaj akurat najprościej byłoby skorzystać z transmutacji.
- Nie ma tego złego - na pewno znajdywali sobie mnóstwo pożytecznych zajęć - stwierdził. Na przykład czytali książki. Jeśli chodziło o wolny czas, który trzeba było czymś wypełnić, u Ollivandera padało na kolejne pozycje z biblioteki (ostatnio trzymające się głównie numerologii - poprzetykane zapiskami lądowały w każdym możliwym miejscu) albo drobne zajęcia manualne - ot, dłubanie w drewnie i rzeźbienie różdżek przy każdej możliwej okazji. Nie wybijał się specjalnie z rodzinnego tła - tym lepiej, niepozorność działała dokładnie tak, jak tego chciał.
- A w gry grywasz, młoda damo? - zapytał zaciekawiony, przypominając sobie, że czarodziejskie wynalazki były bardzo ciekawe. Kiedyś próbował grać w mugolską wersję jednej z popularniejszych gier, ale wynudził się prędko - nawet jeśli głównym założeniem było wykorzystywanie logicznego myślenia. - No proszę, mnie nikt rysunków nie prezentuje - no, może poza uroczą Miriam, lecz od niej ostatnio też nie miał wieści, kontaktując się pobieżnie tylko z jej rodzicami. Do których, swoją drogą, musiał się wybrać. Zresztą - nie było własnych dzieci, nie było rysunków - mógł nie przyznawać się do tego pod żadnym pozorem, lecz ta oczywistość wywoływała ukłucie smutku i zawodu. Sugestia posłana w kierunku młodej lady Ollivander nie była co prawda zbyt subtelna, lecz zamiarem było raczej znalezienie jej zajęcia, o ile miała ochotę jeszcze trochę porysować. Kto wie, może skrywała talent akurat w tej dziedzinie? Spojrzał na głaskanego kameleona. - Ciekawi mnie, jak rysujesz Wilhelma. Ma swój ulubiony kolor? Czy może jakaś specjalna kredka, zmieniająca kolory? - podpytał, nie znając się kompletnie na wynalazkach plastycznych. Uwiecznienie tak wyjątkowego stworzenia na papierze musiało być nie lada wyzwaniem, ale wierzył w umiejętności kuzynki oraz dziecięcą wyobraźnię.
- Oczywiście, że nie - pokręcił głową, odpowiadając dziewczynce z największa powagą. Nie jej wina. - To magia ma humory. Miejmy nadzieję, że prędko jej przejdzie, zaś co do butów - gdyby się postarać, na pewno dałoby się je odczarować i jestem pewien, że jeszcze kilka lat, a sama będziesz potrafiła cofnąć taki efekt - tutaj akurat najprościej byłoby skorzystać z transmutacji.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pewnie dlatego tata jest taki mądry a mama zna tyle historii - pokiwała głową z uznaniem. No tak. Rodzice też musieli naprawdę dużo czytać. - Czasami gram z mamą w gargulki. Może też chcesz ze mną zagrać? - zaproponowała. Nigdy nie przepuściłaby okazji do partii gargulków! A z kuzynem nie miała jeszcze okazji zagrać. Już nawet spoglądała na niego z nadzieją, gotowa w każdej chwili wyciągnąć pudełko z grą z szafki. Powstrzymała ją jednak ta aluzja ukryta w słowach Ulyssesa. Och, oczywiście że miała ochotę jeszcze porysować! I tak więc zamiast pudełka gargulków, na jej pościeli zaraz znalazła się niewielka teczuszka, zawierająca podkładkę, kartki i całe mnóstwo kredek. Usiadła wygodniej, rozłożyła wszystko na kolanach i zaczęła ochoczo stawiać pierwsze kolorowe kreski na białym papierze. Miała jednak na szczęście podzielność uwagi wcale nie najgorszą, mogła więc też swobodnie kontynuować rozmowę.
- Oh, on...? Czasami jest zbyt leniwy, żeby zmieniać kolor, więc zazwyczaj jest taki, jak teraz - powiedziała, prezentując kuzynowi kameleona nieco bliżej. Gad prezentował na swojej skórze kilka kolorów, wśród których przeważały zgaszona zieleń, czerwień i szarość. - Ale czasami jak go postawię przy czymś mocno kolorowym, na przykład jak mam na sobie taką niebieską sukienkę i go wezmę, to wtedy się zmienia! - poinformowała kuzyna z ożywieniem. Patent na przedstawianie na papierze swojego gadziego przyjaciela miała więc w sumie bardzo prosty - Zazwyczaj, jeśli już go rysuję, to rysuję też siebie! Więc koloruję go tak samo, jak swoje ubranie.
Nie miała pojęcia, czy powstała jakaś magiczna kredka, która na papierze zmieniałaby swoją barwę w zależności od tego, jak kameleon faktycznie był ubarwiony. Lubiła rysować, ale jej przybory ograniczały się raczej do podstawowych zestawów.
Fakt, że Uly przyznał jej rację, co do wybryków magii, zdecydowanie podniósł ją na duchu. Bardzo się czasami bała, że te wszystkie wypadki mogły być wynikiem jakiegoś złego ducha, który postanowił ją nawiedzić. Zazwyczaj lubiła robić psikusy, zupełnie jak Titus, ale jednak czasem rzeczy, które się wokół niej działy, dalekie były od żartów, z których wszyscy mogli by się śmiać. A Kyra tylko takie lubiła. Gdyby faktycznie wyrządziła komuś krzywdę albo go zasmuciła, byłaby naprawdę zrozpaczona!
- Tran-... tranmu-... tran-musacji? - zmarszczyła brwi. Mimo tych kilku wiosen na karku, wciąż miała pewne problemy z niektórymi słowami. O transmutacji słyszała już oczywiście kilka razy, ale jakoś nigdy nie poświęciła jej zbytniej uwagi. Nawet nie próbowała powtórzyć tego wyrazu. Postanowiła spróbować jeszcze raz - Tran... smu.. ta.. cji - przesylabowała powoli - A na czym ona właściwie polega?
- Oh, on...? Czasami jest zbyt leniwy, żeby zmieniać kolor, więc zazwyczaj jest taki, jak teraz - powiedziała, prezentując kuzynowi kameleona nieco bliżej. Gad prezentował na swojej skórze kilka kolorów, wśród których przeważały zgaszona zieleń, czerwień i szarość. - Ale czasami jak go postawię przy czymś mocno kolorowym, na przykład jak mam na sobie taką niebieską sukienkę i go wezmę, to wtedy się zmienia! - poinformowała kuzyna z ożywieniem. Patent na przedstawianie na papierze swojego gadziego przyjaciela miała więc w sumie bardzo prosty - Zazwyczaj, jeśli już go rysuję, to rysuję też siebie! Więc koloruję go tak samo, jak swoje ubranie.
Nie miała pojęcia, czy powstała jakaś magiczna kredka, która na papierze zmieniałaby swoją barwę w zależności od tego, jak kameleon faktycznie był ubarwiony. Lubiła rysować, ale jej przybory ograniczały się raczej do podstawowych zestawów.
Fakt, że Uly przyznał jej rację, co do wybryków magii, zdecydowanie podniósł ją na duchu. Bardzo się czasami bała, że te wszystkie wypadki mogły być wynikiem jakiegoś złego ducha, który postanowił ją nawiedzić. Zazwyczaj lubiła robić psikusy, zupełnie jak Titus, ale jednak czasem rzeczy, które się wokół niej działy, dalekie były od żartów, z których wszyscy mogli by się śmiać. A Kyra tylko takie lubiła. Gdyby faktycznie wyrządziła komuś krzywdę albo go zasmuciła, byłaby naprawdę zrozpaczona!
- Tran-... tranmu-... tran-musacji? - zmarszczyła brwi. Mimo tych kilku wiosen na karku, wciąż miała pewne problemy z niektórymi słowami. O transmutacji słyszała już oczywiście kilka razy, ale jakoś nigdy nie poświęciła jej zbytniej uwagi. Nawet nie próbowała powtórzyć tego wyrazu. Postanowiła spróbować jeszcze raz - Tran... smu.. ta.. cji - przesylabowała powoli - A na czym ona właściwie polega?
The member 'Kyra Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Nieznaczny uśmiech rozjaśnił oblicze Ulyssesa, gdy Kyra tak zgrabnie podsumowała swoich rodziców. Przywiązanie do rodziny zawsze wywoływało w nim pozytywne odczucia, zwłaszcza jeśli chodziło o młode latorośle, dopiero kształtujące światopogląd. Standardowo skinął głową, krótko, pojedynczo. - Zapewne - zgodził się bezsprzecznie. - Na swoją mądrość i oczytanie pracowali całe życie - podpowiedział, chcąc dać jej prostą wskazówkę - bardzo zbieżną z wizerunkiem, jaki prezentował cały ród Ollivanderów. Tak już byli wychowani - może robił to z przyzwyczajenia, może zmęczenie nie pozwalało mu na coś bardziej kreatywnego. - Im wcześniej zacznie się szlifować swoje umiejętności, tym więcej potrafi się po latach. Masz ulubione zajecia? - zapytał, nawet ciekaw, w jaką stronę mogłaby dążyć młoda Kyra. Opcji było wiele, od kariery artystycznej po naukową, ba, mogła nawet siedzieć w bezpiecznych murach i badać rośliny, nie wychylając się do świata znanych i nie uczestnicząc w wyścigach szczurów.
- Sprytne - uznał, przypatrując się rzekomo leniwemu zwierzęciu, lekko pochylony do przodu. Było mu za dobrze? Barwy na jego skórze połyskiwały lekko, choć rownocześnie wydawał się suchy. Mimowolnie zaczął rozmyślać nad rdzeniem z ogona kameleona - oczywiście magicznego - ile dałoby się wyciągnąć z takiego gatunku, jak bardzo elastyczny byłby to element, jak wyglądałaby sprawa z importem? Zamrugał, karcąc się w myślach - pracoholizm chyba chwytał go w swoje szpony. Niemniej, zmrużył lekko powieki, kiedy kameleon zaczął mierzyć go dziwnym spojrzeniem wyłupiastych oczu, prawdopodobnie wyczuwając, że Ollivander chętnie pozbawiłby go ogona do testów. Odsunął się, zostawiając te myśli za sobą.
- Transmutacja to trudna sztuka, lecz bardzo ciekawa. Wymaga więcej skupienia niż zwykłe zaklęcia, a polega na zamianie - na przykład jednego przedmiotu w inny. Jabłko w piłkę, kredka w pióro. Można jej też używać do zmiany wielkości, mogłabyś chociażby powiększyć fotel. Albo zmniejszyć wagę przedmiotu. Zamienić kogoś w gęś - podawał przykłady dosyć proste, ale do eksperta w tej dziedzinie było mu bardzo daleko.
- Sprytne - uznał, przypatrując się rzekomo leniwemu zwierzęciu, lekko pochylony do przodu. Było mu za dobrze? Barwy na jego skórze połyskiwały lekko, choć rownocześnie wydawał się suchy. Mimowolnie zaczął rozmyślać nad rdzeniem z ogona kameleona - oczywiście magicznego - ile dałoby się wyciągnąć z takiego gatunku, jak bardzo elastyczny byłby to element, jak wyglądałaby sprawa z importem? Zamrugał, karcąc się w myślach - pracoholizm chyba chwytał go w swoje szpony. Niemniej, zmrużył lekko powieki, kiedy kameleon zaczął mierzyć go dziwnym spojrzeniem wyłupiastych oczu, prawdopodobnie wyczuwając, że Ollivander chętnie pozbawiłby go ogona do testów. Odsunął się, zostawiając te myśli za sobą.
- Transmutacja to trudna sztuka, lecz bardzo ciekawa. Wymaga więcej skupienia niż zwykłe zaklęcia, a polega na zamianie - na przykład jednego przedmiotu w inny. Jabłko w piłkę, kredka w pióro. Można jej też używać do zmiany wielkości, mogłabyś chociażby powiększyć fotel. Albo zmniejszyć wagę przedmiotu. Zamienić kogoś w gęś - podawał przykłady dosyć proste, ale do eksperta w tej dziedzinie było mu bardzo daleko.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ulubione zajęcia? Och, nie wiem... już ci opowiedziałam o rysowaniu. I trochę też śpiewam czasami, ale to jak nikt nie słyszy. Chciałabym się nauczyć grać na fortepianie! Lubię też biegać po łąkach... mówiłam ci, że kiedyś złapię magiczną żabę, żeby Titus zrobił mi z niej rdzeń do różdżki? - Nie wiedziała, że swoim pytaniem Ulysses nawiązywał do jej ewentualnych predyspozycji przyszłego zawodu. Jej dziecięcy umysł daleki był od takich rozważań. No, może czasem zdarzyło jej się rozmyślać na temat swojego ewentualnego zamążpójścia... ale tego akurat ciężko było uniknąć, gdy mama często czytała jej lub opowiadała historie o księżniczkach, w które Kyra po prostu wierzyła. No bo przecież w końcu opowiadała je mama, czyż nie? Więc nie mogły być zmyślone! No a ponadto, Kyra miała dookoła siebie tylu naprawdę przystojnych i zacnych mężczyzn, począwszy od jej ukochanego brata, przez nieco surowego, ale wciąż troskliwego ojca, skończywszy na odrobinę zbyt poważnym, ale bardzo mądrym Ulyssesie. Nie sądziła, żeby stanęła na ślubnym kobiercu z którymś z nich, ale nikt jej nie zabronił odrobinkę do nich powzdychać! Tak odrobinkę!
- Ojej! A dałoby się zamienić Wilhelma w tygrysa? Takiego dużego? Mogłabym wtedy jeździć na jego grzbiecie jak na kucyku! - zawołała, niemal nastychmiast przerywając rysowanie i wpatrując się w kuzyna. Całe to opowiadanie o przemienianiu jednego przedmiotu w drugi, o zmianach wielkości i o transmutowaniu ludzi w zwierzęta podsunął jej finalnie właśnie taki obraz - Wilhelm jako tygrys. Wielki, przyjazny tygrys, robiący za jej wierzchowca. Przez tyle czasu to ona nosiła kameleona na rękach, chyba mógłby się odwdzięczyć? - Spróbujemy? Potrafisz używać tran... smu... tacji? - zapytała kuzyna z ogromną nadzieją wypisaną w jasnych oczach. Podniosła nawet kameleona i przystawiła go starszemu Ollivanderowi niemalże pod sam nos. Cóż, Ulysses mówił, że to trudna sztuka, ale przecież nie było takiej rzeczy, której Ollivanderowie by nie potrafili, prawda? Szczególnie Ulek figurował w wyobrażeniach Kyry jako ten super mądry i zdolny kuzyn!
- Ojej! A dałoby się zamienić Wilhelma w tygrysa? Takiego dużego? Mogłabym wtedy jeździć na jego grzbiecie jak na kucyku! - zawołała, niemal nastychmiast przerywając rysowanie i wpatrując się w kuzyna. Całe to opowiadanie o przemienianiu jednego przedmiotu w drugi, o zmianach wielkości i o transmutowaniu ludzi w zwierzęta podsunął jej finalnie właśnie taki obraz - Wilhelm jako tygrys. Wielki, przyjazny tygrys, robiący za jej wierzchowca. Przez tyle czasu to ona nosiła kameleona na rękach, chyba mógłby się odwdzięczyć? - Spróbujemy? Potrafisz używać tran... smu... tacji? - zapytała kuzyna z ogromną nadzieją wypisaną w jasnych oczach. Podniosła nawet kameleona i przystawiła go starszemu Ollivanderowi niemalże pod sam nos. Cóż, Ulysses mówił, że to trudna sztuka, ale przecież nie było takiej rzeczy, której Ollivanderowie by nie potrafili, prawda? Szczególnie Ulek figurował w wyobrażeniach Kyry jako ten super mądry i zdolny kuzyn!
The member 'Kyra Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Myśli młodej Ollivanderówny były mocno rozwichrzone - jak zresztą często zdarzało się u dzieci. Wyobraźnia przenosiła ją w okolice tematu, w jakimś sensie zachowując główną jego część, a jednak błądząc po skojarzeniach z nim związanych - doszukiwanie się logiki w takich wycieczkach było wyzwaniem, aczkolwiek bezcelowym. Niemniej, wszelkie te plany i marzenia brzmiały względnie prawdopodobnie, zwłaszcza gdy mówiła o sztuce w różnych formach - właśnie w niej szkolono wysoko urodzone panny. Palce Kyry na pewno miały błądzić po klawiszach fortepianu. Była to pewniejsza przyszłość niż kariera w różdżkarstwie, od której kobiety były raczej odcinane, zajmując się prędzej szkicowaniem projektów niż wytwórstwem. Jakby nie patrzeć - wydawanie ich za mąż wiązało się z wypuszczaniem wiedzy poza obręb rodu, na co Ollivanderowie nie mogli sobie pozwolić.
Pokręcił głową przecząco, gdy usłyszał o magicznej żabie. Uśmiechnął się nawet lekko - nawet troszkę się zaśmiał, próbując wyobrazić sobie Titusa mierzącego się z takim wyzwaniem. Co konkretnie byłoby rdzeniem?
- Czemu akurat żaba? - zapytał, zastanawiając się, czy pod zachcianką kryje się coś więcej, czy to tylko przypadkowy traf.
Następne wyobrażenie okazało się jeszcze większe. Patrzył na Wilhelma, podstawianego mu tuż pod nos, zastanawiając się jak wytłumaczyć - unikając wrażenia, że miga się od zadania - pannie Ollivander, że to wcale nie takie proste, że to ogromna różnica, w dodatku taki tygrys wcale nie musiałby zachowywać się potulnie. Ostatecznie zdecydował się na rozsądną odpowiedź, której tak czy siak musiałby się trzymać, by dbać o bezpieczeństwo Kyry.
- Nawet gdybym był w stanie to zrobić, a brzmi to jak bardzo trudne zadanie, nie mógłbym ryzykować - wiesz, jak kapryśna ostatnio jest magia - przypomniał, wywołując tym samym wilka z lasu. Nie miał pojęcia, czy to przypadek, czy faktyczne działanie dziecięcej magii, o której ostatnio zdążył się nasłuchać - poczuł tylko, jak siły zaczynają go opuszczać, zaczynając od lekkiego drżenia rąk do powolnej utraty świadomości - pobladł znacznie, nie mając sił nawet na zaciśnięcie szczęki. Resztki sił przeznaczył na odezwanie się do kuzynki, której pod żadnym pozorem nie chciał straszyć. - Nie martw się, zawołaj swojego uzdrowiciela - poprosił, czując już, jak słabość, okropna słabość, z którą tak bardzo walczył całe życie, niebawem odbierze mu przytomność. Im szybciej się tym zajmą - tym lepiej, zaś młoda Ollivanderówna nie powinna być świadkiem podobnych przykrości.
| Ulek pas
Pokręcił głową przecząco, gdy usłyszał o magicznej żabie. Uśmiechnął się nawet lekko - nawet troszkę się zaśmiał, próbując wyobrazić sobie Titusa mierzącego się z takim wyzwaniem. Co konkretnie byłoby rdzeniem?
- Czemu akurat żaba? - zapytał, zastanawiając się, czy pod zachcianką kryje się coś więcej, czy to tylko przypadkowy traf.
Następne wyobrażenie okazało się jeszcze większe. Patrzył na Wilhelma, podstawianego mu tuż pod nos, zastanawiając się jak wytłumaczyć - unikając wrażenia, że miga się od zadania - pannie Ollivander, że to wcale nie takie proste, że to ogromna różnica, w dodatku taki tygrys wcale nie musiałby zachowywać się potulnie. Ostatecznie zdecydował się na rozsądną odpowiedź, której tak czy siak musiałby się trzymać, by dbać o bezpieczeństwo Kyry.
- Nawet gdybym był w stanie to zrobić, a brzmi to jak bardzo trudne zadanie, nie mógłbym ryzykować - wiesz, jak kapryśna ostatnio jest magia - przypomniał, wywołując tym samym wilka z lasu. Nie miał pojęcia, czy to przypadek, czy faktyczne działanie dziecięcej magii, o której ostatnio zdążył się nasłuchać - poczuł tylko, jak siły zaczynają go opuszczać, zaczynając od lekkiego drżenia rąk do powolnej utraty świadomości - pobladł znacznie, nie mając sił nawet na zaciśnięcie szczęki. Resztki sił przeznaczył na odezwanie się do kuzynki, której pod żadnym pozorem nie chciał straszyć. - Nie martw się, zawołaj swojego uzdrowiciela - poprosił, czując już, jak słabość, okropna słabość, z którą tak bardzo walczył całe życie, niebawem odbierze mu przytomność. Im szybciej się tym zajmą - tym lepiej, zaś młoda Ollivanderówna nie powinna być świadkiem podobnych przykrości.
| Ulek pas
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wraz z Elriciem przetransportowali kobietę, oraz dzieci do Lancaster Castle. Co prawda służba była nieco zaskoczona widokiem lorda Greengrassa, jednak przez wzgląd na jego bliskie pokrewieństwo, wcale nikt nie oponował.
Nie miał serca prosić dzieci o opuszczenie boku schorowanej kobiety, pozwalając im zalec na łóżku i obserwować cały bogato zdobiony zamek. Zastanawiał się przez moment czy nie powinien zainteresować, czy nie powinien bardziej obserwować złodziejaszków aby z domu jego matki nic nie zniknęło - jednak wątpił, aby chłopcy byli na tyle śmiali, aby to zrobić. Nie dzisiaj.
Służka przyniosła mu papeterię, na której szybko skreślił prośbę o pomoc do jednego z uzdrowicieli, o których wspominała mu Mare. Hector był jednym z nich. Mężczyzna z tytułem, z doświadczeniem powinien być w stanie określić stan kobiety, również tej niemagicznej.
W końcu w innym wypadku dzieci nie byłyby tak przerażone, gdyby posiadały talenty do czarowania. Były już w wieku, w którym te powinny się ujawnić, a spędzili tyle czasu pełnego wrażeń, że wraz z Elriciem dostrzegliby ślady magii dziecięcej.
Nie dało się ukryć, że ostatnim czasem wraz z żoną również bardziej przyglądali się własnej córce czy ta przypadkiem talentu nie zaczęła przejawiać. Oczywiście miała jeszcze wiele czasu do tego, jednak w Elroyu siedziała ta rodzicielska duma i ciekawość, i wyczekiwanie. Wiedział, że kiedy już przyjdzie dzień, w którym ujawni się magią Saoirse, będzie najszczęśliwszym ojcem pod słońcem - i przede wszystkim chciał być przy tym wydarzeniu.
Kiedy służąca wróciła do pomieszczenia z tacą z ciepłą zupą na kości wołowej i dodatkiem warzyw, położyła ją na pobliskim stole. Elroy wręczył jej list do wysłania. Nie chciał zawiadamiać i niepokoić swoich kuzynów znających się na alchemii, wiedząc że ci aktualnie również mają swoje zajęcia, którym muszą się oddać. Garborogi wprowadziły nie lada zamieszanie na ich ziemiach i z pewnością skutki tego będą odczuwalne jeszcze do wiosny, jeśli nie dłużej.
- Lordzie Greengrass, doktor Vale przybył - usłyszał od służącej i skierował na nią wzrok, zaraz kiwając lekko głową.
- Niech wejdzie, dziękuję. Przynieś nam herbaty - odpowiedział spokojnie, podnosząc się od biurka. Zetknął jedynie przelotnie na dzieci, które zajadały się ciepłą zupą. Dobrze, były głodne i chyba przestawały się ich aż tak bardzo bać, choć ich dziecięca ostrożność i ciekawość wciąż kazała im się rozglądać po bogato zdobionym wnętrzu sypialni.
- Doktorze Vale, cieszę się, że znalazł pan chwilę. Jak pisałem w liście, sytuacja jest nagląca. Znaleźliśmy, całe szczęście zanim znaleźli ich garborogi, ludzi w jaskiniach. Sytuacja w lasach Ollivanderów jest bardzo nieciekawą pod względem agresywnych stworzeń tej zimy, cieszę się że udało nam się ich znaleźć w czas - powiedział do Hectora, uściskając jego dłoń. Elroy tego dnia nie prezentował się jak lord w swojej skórzanej odzieży ochronnej, którą zwykł nosić wychodząc do smoków - w końcu dopiero co wrócił z terenu. Jednak postawa i manieryzm w głosie zdradzały jego pochodzenie.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia gościnna
Szybka odpowiedź