Biblioteka
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Biblioteka
Zapełniona bogatymi zbiorami Ollivanderów, stanowi największe pomieszczenie w całym zamku. Skrupulatnie podzielona na odpowiednie działy, nie brakuje w niej odpowiedzi na pytania dociekliwych. Najstarsze źródła wiedzy trzymane są pod kluczem, dostęp do nich uzyskać można tylko uzasadniając swoją prośbę u nesotra. Pomieszczenie traktowane przez ród ze śmiertelną powagą - w końcu to tu zabezpieczają wiedzę, gromadzoną od pokoleń.
Stare rzeźby strzegą ksiąg, bacznie obserwując każdy regał, niekiedy głośno komentując zachowanie mieszkańców. Uwielbiają plotki, czasem ich szept niesie się po całej bibliotece niewyraźnym szumem, lecz mają na tyle ogłady, by zrozumieć sugestywne spojrzenia i nie trzeba grozić im młotkiem.
Stare rzeźby strzegą ksiąg, bacznie obserwując każdy regał, niekiedy głośno komentując zachowanie mieszkańców. Uwielbiają plotki, czasem ich szept niesie się po całej bibliotece niewyraźnym szumem, lecz mają na tyle ogłady, by zrozumieć sugestywne spojrzenia i nie trzeba grozić im młotkiem.
Mijał kolejne rzeźby, których szept stopniowo cichł, gdy tylko znalazł się w zasięgu rażenia. Wodził po nich obojętnym wzrokiem, zainteresowany tylko i wyłącznie zawartością regałów, uginających się od ksiąg. Było wcześnie, większość mieszkańców zapewne leżała jeszcze w miękkich pościelach, rozkoszując się ostatnimi chwilami snu - nie każdemu był pisany tak spokojny odpoczynek. Błękit tęczówek zdawał się jeszcze jaśniejszy, gdy akcentowały go subtelne cienie pod oczami, stanowiące jedyną oznakę zmęczenia. Lord Ollivander, poza tym drobnym mankamentem, prezentował się nienagannie. Odziany w prosty, ciemny, dosyć luźny i wygodny strój, przełamany bielą koszuli, wybrał miejsce oddalone od wejścia i powoli zapełniał stół pozycjami z półek. Wybierał te, co do których był pewien oraz te, które planował dopiero sprawdzić pod kątem przydatności w temacie, jaki zamierzali dzisiaj podjąć. Czekało ich, w rzeczy samej, sporo pracy. Nie miał jeszcze okazji sprawdzić, jak Titus sprawuje się w wiedzy czysto teoretycznej i kojarzeniu faktów, dziś szykowało się ku temu wiele sposobności.
Problem anomalii ciągnął się za nimi od początku maja i zamiast kurczyć się powoli, z zapowiedzią zniknięcia lub rozwiązania, skutecznie narastał. Każda nowa niespodzianka potrafiła stanowić zagadkowy element całej siatki i o ile Ulysses preferował eksperymentowanie we własnym zakresie, w dużej mierze opierające się na instynkcie i wyczuciu - których mu przecież nie brakowało, o czym świadczyły kolejne sukcesy - o tyle bardziej doświadczeni, to znaczy starsi przynajmniej o połowę, skłaniali się ku przekopywaniu literatury w poszukiwaniu wskazówek. Wszędzie - w historii, zanotowanych przypadkach, w korzeniach różdżkarstwa. Niechętnie zgodził się na ich sposoby, w dodatku przyjmując pod skrzydła młodego Ollivandera, niemniej jednak, miał dostęp do ksiąg, które osiągalne były tylko w skrajnych przypadkach. Z kolekcji spod klucza nestora do przestudiowania mieli trzy tomy. Do ich dyspozycji był też tłumacz, kręcący się gdzieś w odmętach drewnianego labiryntu słów, ułożonych w równe rządki.
Stłumione myśli siedziały grzecznie z dala od umysłu, pozwalając różdżkarzowi na pełną koncentrację. Przeglądał księgi, które uznał za przydatne, szukając w nich czegoś pomocnego, czekając na kuzyna. Nie miał siły na złość poświęcaną ewentualnym spóźnieniom, zwyczajnie oddał się pracy, leniwie opierając łokieć na stole.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie było tak, że robił to specjalnie - po prostu spóźnianie miał we krwi. Zawsze przychodził kilka minut po czasie, bo zawsze coś go zatrzymywało - a to pogawędka z którymś z przodków uwiecznionych na gładkiej powierzchni płótna, a to przekomarzanie z siostrą, gnającą po korytarzach Lancaster, układających się w labirynty, a to z kolei włóczył się po ukrytych komnatach odnajdując kolejne tajemne przejścia rodzinnej posiadłości. Albo, tak jak dzisiejszego poranka, odsypiał wczorajszy Sabat. W bibliotece pojawił się więc kwadrans po umówionej godzinie, z hukiem zatrzaskując za sobą wrota i stukając drewnianymi obcasami, obwieszczając wszystkim (żywym i marmurowym) swoje przybycie. Po kilku krótkich chwilach, gdzieś pomiędzy stosami ksiąg, udało mu się odnaleźć kuzyna Ulyssesa. Powitał go skinieniem głowy.
- Przepraszam za spóźnienie, kuzynie. - kiwnął czerepem, w międzyczasie zdejmując z ramienia szmacianą torbę, którą przewiesił przez oparcie jednego z krzeseł. To z kolei podsunął sobie uprzednio nogą i opadł nań z cichym westchnięciem.
- Byłem wczoraj na Sabacie. Nie wiem czy już słyszałeś, kuzynie, ale wraz z debiutujacą lady Lestrange zajęliśmy drugie miejsce w konkursie tańca na łyżwach! - pochwalił się tak głośno by słyszały go wszystkie uszy zgromadzone w bibliotece! Wiedział, że niektóre posągi z posiadłości uwielbiają wręcz świeże plotki i ploteczki, a ta wieść zdecydowanie winna rozejść się po Lancaster i trafić w końcu do uszu nestora rodu. Titus czuł, że po takim występnie Waylon wreszcie spojrzy na niego odrobinę łaskawszym okiem. Albo przynajmniej miał taką nadzieję!
- Wyglądasz na zmęczonego, kuzynie. Co właściwie będziemy dzisiaj robić? - zapytał, przekrzywiając głowę na jedną stronę. Ostatnio, jeszcze przed jego wyjazdem do słonecznej Prowansji, dyskutowali nad powstającą różdżką... Ta aktualnie znajdowała się gdzieś w odmętach zaczarowanej torby młodego Ollivandera, skończona i gotowa do odnalezienia swojego czarodzieja, ale Titus postanowił nie mówić o niej dopóki Ulysses nie zapyta. Może przez ten czas zapomniał? Przesunął spojrzeniem po wieżach z książek - zapowiadało się mnóstwo czytania.
- Przepraszam za spóźnienie, kuzynie. - kiwnął czerepem, w międzyczasie zdejmując z ramienia szmacianą torbę, którą przewiesił przez oparcie jednego z krzeseł. To z kolei podsunął sobie uprzednio nogą i opadł nań z cichym westchnięciem.
- Byłem wczoraj na Sabacie. Nie wiem czy już słyszałeś, kuzynie, ale wraz z debiutujacą lady Lestrange zajęliśmy drugie miejsce w konkursie tańca na łyżwach! - pochwalił się tak głośno by słyszały go wszystkie uszy zgromadzone w bibliotece! Wiedział, że niektóre posągi z posiadłości uwielbiają wręcz świeże plotki i ploteczki, a ta wieść zdecydowanie winna rozejść się po Lancaster i trafić w końcu do uszu nestora rodu. Titus czuł, że po takim występnie Waylon wreszcie spojrzy na niego odrobinę łaskawszym okiem. Albo przynajmniej miał taką nadzieję!
- Wyglądasz na zmęczonego, kuzynie. Co właściwie będziemy dzisiaj robić? - zapytał, przekrzywiając głowę na jedną stronę. Ostatnio, jeszcze przed jego wyjazdem do słonecznej Prowansji, dyskutowali nad powstającą różdżką... Ta aktualnie znajdowała się gdzieś w odmętach zaczarowanej torby młodego Ollivandera, skończona i gotowa do odnalezienia swojego czarodzieja, ale Titus postanowił nie mówić o niej dopóki Ulysses nie zapyta. Może przez ten czas zapomniał? Przesunął spojrzeniem po wieżach z książek - zapowiadało się mnóstwo czytania.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Zerknął na zegar, przyjmując powiększające się spóźnienie bez najmniejszego zaskoczenia. Nie pierwszy raz, nie ostatni. Przerzucił kartkę, jak gdyby nigdy nic, pragnąc mieć już tę robotę za sobą - wiedział, że w końcu padnie również na niego, że zlecą mu swoje sposoby, i choć przekopywanie się przez księgi w poszukiwaniu drobnych nawiązań stanowiło dla niego element zupełnie oczywisty i naturalny w procesach różnej maści, w tym konkretnym przypadku wolał skupić się na problemie w sposób bardziej praktyczny. Od pewnego czasu - kiedy w sklepie zrobiło się nieco luźniej - jedna osoba była wysyłana na podobne poszukiwania w godzinach pracy lokalu na Pokątnej. Miał ogromną nadzieję na wyszukanie czegoś satysfakcjonującego do wieczora, z pomocą Titusa, czy bez. Największym problemem była bariera językowa, lecz z tego, co się orientował, młody Ollivander uparcie pracował nad podszkoleniem się w tym zakresie. Słowniki i pomoce także znalazły miejsce wśród tłumu tomiszczy, zgromadzonych na stole.
Hałaśliwe wejście zmusiło Ulyssesa do uniesienia wzroku znad księgi. Dźwięki docierały do niego, zanim miał szansę dostrzec kuzyna, oswoił się więc z nimi i niewzruszony wertował dalej strony, zatrzymując pióro nad pergaminem, gdy Titus pojawił się obok. Kiwnął głową na przywitanie, krótko, w milczeniu, puszczając przeprosiny mimo uszu. Czujne spojrzenie błysnęło spod szkieł okularów, noszonych wyjątkowo rzadko, na wzmiankę o Sabacie. Jakimś cudem udało mu się uniknąć uczestnictwa w tym wydarzeniu, zapewne prowokując niezadowolenie kilku osób, które takie szczegóły dostrzegały. Nie spotkali się jednak, by dyskutować o tańcu na lodzie. Mężczyzna przebiegł krótkim spojrzeniem po rzeźbach, domyślając się, dlaczego wzmianka miała miejsce, ale darował sobie komentarz na ten temat. - Czas na pierwsze miejsce w wertowaniu literatury - odpowiedział jedynie, skinieniem głowy wskazując na księgi.
Pamiętał o różdżce - teraz nie zaprzątała jego myśli, uznawał, iż można było odłożyć ją na później, a obecnie skupić się na tym, co mieli przed sobą. Teoretyczne zmęczenie uznał za nieważne, Titus nie był osobą, z którą dyskutowałby o swoich przejściach na przełomie dwóch ostatnich miesięcy.
- Poszukujemy wskazówek i informacji, wszystko, co mogłoby pomóc w sprawie oddziaływania anomalii na różdżki - odparł krótko. - Tłumacz kręci się między regałami, w razie potrzeby, ale do dyspozycji mamy materiały, które ułatwią nam przekład niektórych fragmentów na angielski - wskazał stosik, zaraz przenosząc dłoń w innym kierunku. - Te księgi są z zamkniętych zbiorów, uszkodzenie ich to najprostsza droga do ekspresowego wydziedziczenia - przestrzegł ze śmiertelnie poważnym spojrzeniem. - Jeśli się przydasz, wedle wskazówek wuja, będziesz mógł uczestniczyć w praktycznych badaniach.
Hałaśliwe wejście zmusiło Ulyssesa do uniesienia wzroku znad księgi. Dźwięki docierały do niego, zanim miał szansę dostrzec kuzyna, oswoił się więc z nimi i niewzruszony wertował dalej strony, zatrzymując pióro nad pergaminem, gdy Titus pojawił się obok. Kiwnął głową na przywitanie, krótko, w milczeniu, puszczając przeprosiny mimo uszu. Czujne spojrzenie błysnęło spod szkieł okularów, noszonych wyjątkowo rzadko, na wzmiankę o Sabacie. Jakimś cudem udało mu się uniknąć uczestnictwa w tym wydarzeniu, zapewne prowokując niezadowolenie kilku osób, które takie szczegóły dostrzegały. Nie spotkali się jednak, by dyskutować o tańcu na lodzie. Mężczyzna przebiegł krótkim spojrzeniem po rzeźbach, domyślając się, dlaczego wzmianka miała miejsce, ale darował sobie komentarz na ten temat. - Czas na pierwsze miejsce w wertowaniu literatury - odpowiedział jedynie, skinieniem głowy wskazując na księgi.
Pamiętał o różdżce - teraz nie zaprzątała jego myśli, uznawał, iż można było odłożyć ją na później, a obecnie skupić się na tym, co mieli przed sobą. Teoretyczne zmęczenie uznał za nieważne, Titus nie był osobą, z którą dyskutowałby o swoich przejściach na przełomie dwóch ostatnich miesięcy.
- Poszukujemy wskazówek i informacji, wszystko, co mogłoby pomóc w sprawie oddziaływania anomalii na różdżki - odparł krótko. - Tłumacz kręci się między regałami, w razie potrzeby, ale do dyspozycji mamy materiały, które ułatwią nam przekład niektórych fragmentów na angielski - wskazał stosik, zaraz przenosząc dłoń w innym kierunku. - Te księgi są z zamkniętych zbiorów, uszkodzenie ich to najprostsza droga do ekspresowego wydziedziczenia - przestrzegł ze śmiertelnie poważnym spojrzeniem. - Jeśli się przydasz, wedle wskazówek wuja, będziesz mógł uczestniczyć w praktycznych badaniach.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ogólnie lubił książki - zaczytywał się w księgach naukowych i tomikach poezji, płynął na fali literatury pięknej i tej brzydszej. Zachwycał się długimi, barwnymi opisami i gnał wraz z wartką akcją. Czytał klasyki, najnowsze pozycje i wciąż łaknął więcej i więcej, ale... tym razem przeciągle jęknął, przesuwając spojrzeniem po wieżowcach ustawionych z ksiąg - niektóre pisma zapewne pamiętały jeszcze czasy sprzed naszej ery i te w aktualnej chwili interesowały Titusa najbardziej. Już za granicą zaczął zgłębiać łacinę oraz grekę, tutaj, w Lancaster, miał do tego jeszcze więcej sposobności i przede wszystkim zdecydowanie więcej materiałów, którymi mógł się posiłkować. Wbił spojrzenie w kuzyna, marszcząc przy tym brwi i skinął głową na znak, że rozumie.
- To ciekawa sprawa z tymi anomaliami, jak myślisz, co właściwie jest przyczyną takiego szaleństwa? - przekrzywił głowę na jedną stronę, już za moment wyciągając rękę w kierunku najstarszych zbiorów. One kusiły najbardziej, bo i pierwszy raz miał z nimi do czynienia, a jak każdy Ollivander doceniał wiedzę oraz odkrycia przodków. Zawahał się - od zawsze miał dziurawe łapy i zaczynał się chyba bać, że te wszystkie cenne skarbnice wiedzy zamienią się w pył jak tylko jego palce musną pożółkłe do granic możliwości karty. Ale do odważnych świat należy, a czego jak czego tchórzostwa nie można mu było zarzucić... Lekkomyślność, brawura, niestosowne zachowanie - te wszystkie określenia natomiast idealnie opisywały to dziwaczne, chaotyczne skupisko jakim był Titus Flavius Ollivander.
- Będę uważał. - obiecał, kiwnąwszy przy tym głową, po czym schwycił delikatnie jeden z opasłych tomów w języku łacińskim i jakiś słownik na wszelki wypadek, bo chociaż liznął już trochę owego zapomnianego języka, to wciąż były to ledwie podstawy podstaw.
- W praktycznych badaniach? - aż mu oczy zaświeciły na samą myśl! Miał tylko nadzieję, że jego udział nie będzie ograniczał się do podaj to, wynieś tamto, przytrzymaj tutaj - takiej pomocy miał już dość. Przesunął spojrzeniem po spisie rzeczy zawartych, jak to ktoś ładnie nazwał i przerzucił kilka kolejnych kartek, tym razem przysuwając bliżej również słownik.
- Mamy już coś? To znaczy, czy udało ci się już coś na ten temat znaleźć? - zapytał, bo był zwyczajnie ciekaw na czym stoją. Wiele z anomalii i to całe zamieszanie trochę go ominęło, bo w czasie kiedy inni Ollivanderowie urabiali się po same łokcie, on wygrzewał twarz w południowym słońcu lawendowej Prowansji.
- To ciekawa sprawa z tymi anomaliami, jak myślisz, co właściwie jest przyczyną takiego szaleństwa? - przekrzywił głowę na jedną stronę, już za moment wyciągając rękę w kierunku najstarszych zbiorów. One kusiły najbardziej, bo i pierwszy raz miał z nimi do czynienia, a jak każdy Ollivander doceniał wiedzę oraz odkrycia przodków. Zawahał się - od zawsze miał dziurawe łapy i zaczynał się chyba bać, że te wszystkie cenne skarbnice wiedzy zamienią się w pył jak tylko jego palce musną pożółkłe do granic możliwości karty. Ale do odważnych świat należy, a czego jak czego tchórzostwa nie można mu było zarzucić... Lekkomyślność, brawura, niestosowne zachowanie - te wszystkie określenia natomiast idealnie opisywały to dziwaczne, chaotyczne skupisko jakim był Titus Flavius Ollivander.
- Będę uważał. - obiecał, kiwnąwszy przy tym głową, po czym schwycił delikatnie jeden z opasłych tomów w języku łacińskim i jakiś słownik na wszelki wypadek, bo chociaż liznął już trochę owego zapomnianego języka, to wciąż były to ledwie podstawy podstaw.
- W praktycznych badaniach? - aż mu oczy zaświeciły na samą myśl! Miał tylko nadzieję, że jego udział nie będzie ograniczał się do podaj to, wynieś tamto, przytrzymaj tutaj - takiej pomocy miał już dość. Przesunął spojrzeniem po spisie rzeczy zawartych, jak to ktoś ładnie nazwał i przerzucił kilka kolejnych kartek, tym razem przysuwając bliżej również słownik.
- Mamy już coś? To znaczy, czy udało ci się już coś na ten temat znaleźć? - zapytał, bo był zwyczajnie ciekaw na czym stoją. Wiele z anomalii i to całe zamieszanie trochę go ominęło, bo w czasie kiedy inni Ollivanderowie urabiali się po same łokcie, on wygrzewał twarz w południowym słońcu lawendowej Prowansji.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Zjawiska targające magią były nietypowe, nienaturalne, ciężko było jakkolwiek na nie wpłynąć lub okiełznać - o ile zgadzał się w samej idei podjęcia takich prób oraz finalnie w ich wyniku zadziałania na nieprawidłowości, naprawdę skłaniał się ku obserwacji oraz wyciąganiu wniosków, łączeniu faktów. Wiedział też, że na owym polu będzie bardziej przydatny; chcąc czy nie, starsi, oddani tradycji Ollivanderowie musieli przyznać mu rację - był w tym dobry. Nieco odmienne podejście, spojrzenie pod innym kątem, w ten sposób przywracał różdżki do porządku w ostatnich dniach, nawet gdy wydawało się, że muszą przeczekać burzliwy okres. Notował każdy przypadek, szukając zależności między drewnem, rdzeniem, a piętrzącymi się problemami. Grab, przykładowo, często miewał powikłania na tle magii związanej z wodą.
- Szaleństwo - odpowiedział krótko, unosząc spojrzenie do oczu kuzyna. Najprostsza odpowiedź, jak echo pytania, padła nie jako komentarz odnośnie wydarzeń, ale jako przyczyna tychże. Mieli do czynienia z czymś nad wyraz potężnym, nieprzyjemnym, zaś historia lubiła się powtarzać. Tuż obok katastrof prowadzonych ręką nieposkromionej Matki Natury, to ludzie plasowali się najwyżej w hierarchii tragedii. Jego zdaniem ktoś musiał wpłynąć na magię, by zmusić ją do takich zachowań - kto? dlaczego? nie miał pojęcia.
Przedłużył spojrzenie, ostrzegawczo przypominając, że Titus nie ma innego wyjścia niż uważać. Strony były kruche, momentami skrajnie przetarte, jeden mocniejszy ruch i rzeźby podniosą paniczny alarm, zapominając o dokonaniach na Sabacie. Entuzjazm został konsekwentnie zignorowany, przypuszczalny udział miał mieć miejsce dopiero, gdy poradzą sobie ze zleconym zadaniem. Tak czy siak, cała odpowiedzialność spoczywała na barkach Ulyssesa, jednak gdy było trzeba, potrafił przekazać dobre słowo. Gorzej, że na takie dosyć ciężko było zapracować. Podsunął chłopakowi cały stosik notatek, informacji wypisanych przez Ollivanderów wcześniej mierzących się z tym zadaniem. Zdążył przejrzeć je dwukrotnie - niestety żadna z informacji nie powiedziała wystarczająco wiele. Przeważały fakty historyczne i pojedyncze przypadki nieprawidłowości oraz zaburzeń magii na niewielkich terenach. Wiedział, że kolejnym planem były wyprawy w miejsca oznaczone na mapce.
- Głównie wskazówki historyczne, kilka dat, miejsc, powiązań, ostatecznie nic, co ułożyłoby się w spójną całość - skomentował, podsuwając też swoje notatki, niewiele różniące się od reszty. - Dobrze byłoby znaleźć coś charakterystycznego, krzyżyków na mapie przybywa, lecz jeszcze nic z owych poszukiwań nie wynika. Pomyślałem więc, że przyda się zajrzeć do korzeni - wskazał lekkim ruchem dłoni trzy stare księgi. Nie musieli zamykać się w angielskich terenach. - Szukamy szczególnie sposobów, z mojego polecenia. Z polecenia ogólnego wypisujemy charakterystyczne momenty.
- Szaleństwo - odpowiedział krótko, unosząc spojrzenie do oczu kuzyna. Najprostsza odpowiedź, jak echo pytania, padła nie jako komentarz odnośnie wydarzeń, ale jako przyczyna tychże. Mieli do czynienia z czymś nad wyraz potężnym, nieprzyjemnym, zaś historia lubiła się powtarzać. Tuż obok katastrof prowadzonych ręką nieposkromionej Matki Natury, to ludzie plasowali się najwyżej w hierarchii tragedii. Jego zdaniem ktoś musiał wpłynąć na magię, by zmusić ją do takich zachowań - kto? dlaczego? nie miał pojęcia.
Przedłużył spojrzenie, ostrzegawczo przypominając, że Titus nie ma innego wyjścia niż uważać. Strony były kruche, momentami skrajnie przetarte, jeden mocniejszy ruch i rzeźby podniosą paniczny alarm, zapominając o dokonaniach na Sabacie. Entuzjazm został konsekwentnie zignorowany, przypuszczalny udział miał mieć miejsce dopiero, gdy poradzą sobie ze zleconym zadaniem. Tak czy siak, cała odpowiedzialność spoczywała na barkach Ulyssesa, jednak gdy było trzeba, potrafił przekazać dobre słowo. Gorzej, że na takie dosyć ciężko było zapracować. Podsunął chłopakowi cały stosik notatek, informacji wypisanych przez Ollivanderów wcześniej mierzących się z tym zadaniem. Zdążył przejrzeć je dwukrotnie - niestety żadna z informacji nie powiedziała wystarczająco wiele. Przeważały fakty historyczne i pojedyncze przypadki nieprawidłowości oraz zaburzeń magii na niewielkich terenach. Wiedział, że kolejnym planem były wyprawy w miejsca oznaczone na mapce.
- Głównie wskazówki historyczne, kilka dat, miejsc, powiązań, ostatecznie nic, co ułożyłoby się w spójną całość - skomentował, podsuwając też swoje notatki, niewiele różniące się od reszty. - Dobrze byłoby znaleźć coś charakterystycznego, krzyżyków na mapie przybywa, lecz jeszcze nic z owych poszukiwań nie wynika. Pomyślałem więc, że przyda się zajrzeć do korzeni - wskazał lekkim ruchem dłoni trzy stare księgi. Nie musieli zamykać się w angielskich terenach. - Szukamy szczególnie sposobów, z mojego polecenia. Z polecenia ogólnego wypisujemy charakterystyczne momenty.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mocno zmarszczył brwi - no tak, mógł się spodziewać takiej odpowiedzi; kuzyn Ulysses nigdy nie był nader wylewny i Titus chyba musiał się do tego przyzwyczaić, szczególnie, że aktualnie to pod jego skrzydłami się znajdował i to on miał przekazywać mu dalszą wiedzę, aż sam Titus nie będzie gotów, by nauczać. Młody już nie mógł się doczekać tej chwili! Dlatego wciąż ciężko pracował czy to w sklepie czy warsztacie, ostatnio nawet w innych miejscach, bo anomalie naprawdę dały czarodziejom w kość i wielu z nich szukało przyczyny we własnych różdżkach.
- Myślisz, że może za tym stać ktoś a nie coś? - zapytał. Ludzie byli potężni, potrafili zapanować nad każdym aspektem natury, może doczekali się kogoś, kto posiadł wreszcie tajemnicę panowania nad tak nieokiełznanym zjawiskiem jak sama magia? To brzmiało naprawdę przerażająco, ale Titus sam już nie wiedział gdzie szukać winowajców.
- Hm, właściwie to interesujące, że anomalie dotknęły tylko Wysp Brytyjskich. We Francji wszystko toczy się normalnie. - pokiwał głową.
Sięgnął po notatki podsunięte przez kuzyna i przejrzał je, jednym uchem wciąż jednak słuchając starszego Ollivandera.
- Mhm, przyjąłem. - wśród rękopisów rozpoznał pismo swojego ojca i wuja Garrica, a nawet wąskie, eleganckie litery samego Waylona. Zmarszczył nos, wczytując się w każde kolejne słowo, a gdy skończył z notatkami sporządzonymi w niedawnym czasie, sięgnął po te, które pamiętały jeszcze charakter pisma protoplasty - stare tomy wyglądały zjawiskowo i równie niesamowicie pachniały, chociaż Titus miał wrażenie, że jak tylko uchylił okładkę, to z wnętrza uniósł się kłąb kurzu. To było niebywale ekscytujące, móc obcować z czymś, co nosi w sobie więcej historii niż cały zamek Lancaster, wczytywać się w minione epoki, poznawać charakterystykę tamtych czasów i wreszcie sięgać do czegoś, co zwykle znajduje się pod kluczem, w najbardziej enigmatycznych częściach biblioteki. Czuł jak mocno bije mu serce, miał nawet wrażenie, że jego bicie dudni o kamienne ściany, odbijając się od nich echem. Był ostrożny jak nigdy! Zwykle wszystko leciało mu z rąk, ale nie tym razem - tym razem delikatnie przekładał pożółkłe kartki, co rusz zaglądając także do słownika. Wsparł łokcie na blacie, wyciągając pod stolikiem nogi i krzyżując je na wysokości kostek. Zapowiadało się wielogodzinne czytanie, więc nie chciał, żeby mu zaraz zdrętwiały wszystkie członki.
/a rzucę se kością, zobaczymy czy udało mi się znaleźć coś ciekawego :teheplz:
- Myślisz, że może za tym stać ktoś a nie coś? - zapytał. Ludzie byli potężni, potrafili zapanować nad każdym aspektem natury, może doczekali się kogoś, kto posiadł wreszcie tajemnicę panowania nad tak nieokiełznanym zjawiskiem jak sama magia? To brzmiało naprawdę przerażająco, ale Titus sam już nie wiedział gdzie szukać winowajców.
- Hm, właściwie to interesujące, że anomalie dotknęły tylko Wysp Brytyjskich. We Francji wszystko toczy się normalnie. - pokiwał głową.
Sięgnął po notatki podsunięte przez kuzyna i przejrzał je, jednym uchem wciąż jednak słuchając starszego Ollivandera.
- Mhm, przyjąłem. - wśród rękopisów rozpoznał pismo swojego ojca i wuja Garrica, a nawet wąskie, eleganckie litery samego Waylona. Zmarszczył nos, wczytując się w każde kolejne słowo, a gdy skończył z notatkami sporządzonymi w niedawnym czasie, sięgnął po te, które pamiętały jeszcze charakter pisma protoplasty - stare tomy wyglądały zjawiskowo i równie niesamowicie pachniały, chociaż Titus miał wrażenie, że jak tylko uchylił okładkę, to z wnętrza uniósł się kłąb kurzu. To było niebywale ekscytujące, móc obcować z czymś, co nosi w sobie więcej historii niż cały zamek Lancaster, wczytywać się w minione epoki, poznawać charakterystykę tamtych czasów i wreszcie sięgać do czegoś, co zwykle znajduje się pod kluczem, w najbardziej enigmatycznych częściach biblioteki. Czuł jak mocno bije mu serce, miał nawet wrażenie, że jego bicie dudni o kamienne ściany, odbijając się od nich echem. Był ostrożny jak nigdy! Zwykle wszystko leciało mu z rąk, ale nie tym razem - tym razem delikatnie przekładał pożółkłe kartki, co rusz zaglądając także do słownika. Wsparł łokcie na blacie, wyciągając pod stolikiem nogi i krzyżując je na wysokości kostek. Zapowiadało się wielogodzinne czytanie, więc nie chciał, żeby mu zaraz zdrętwiały wszystkie członki.
/a rzucę se kością, zobaczymy czy udało mi się znaleźć coś ciekawego :teheplz:
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Wszystkim, co teraz mogli, były domniemania. Ulysses nie lubił dzielić się swoimi spostrzeżeniami, a tym bardziej przypuszczeniami - były powiem tylko przeczuciem, intuicją, elementem nieuchwytnym i niepotwierdzonym żadnym dowodem. Może do czasu, bowiem nic innego nie stanowiło lepszego źródła wskazówek i odpowiedzi, jednak na ten moment poszlak nie było wiele, nie w zasięgu różdżkarza, który mimo zainteresowania nie wykazywał zbyt wielkiej inicjatywy - nie prowadził żadnego śledztwa, nie rozglądał się w poszukiwaniu śladów. Był świadom, że są ludzie zajmujący się ową sprawą. Jednak w domysłach - tak, nie sądził, by magia bez powodu szwankowała, a najlepszym powodem do rozpoczęcia tego przedziwnego konfliktu zdecydowanie był człowiek. Tak jak ingerował w naturę, stopniowo i coraz bardziej, tak teraz mógł ingerować w magię. Czy był to czarodziej lub grupa, mająca w tym większy cel, czy mugole w tajemnicy bojkotujący magię, czy czysty przypadek - do tego dojścia nie miał. Nie winił nikogo, nie zakładał z góry, lecz analogicznie zachowywał ostrożność względem obydwu grup.
- Owszem - potwierdził zwięźle, właściwe przemyślenia zachowując do wglądu własnego. Uwaga Titusa odnośnie granic anomalii była dosyć trafna - plaga magiczna rozlała się po nieregularnym terenie, nie sięgając za morze, a jednak nie rozchodząc się - prawdopodobnie? - po idealnym okręgu od pewnego miejsca, jak należałoby się spodziewać. Ogniska nieprawidłowości powstawały wręcz w przeróżnych miejscach na terenie wysp. Nie ciągnął rozmowy, mieli zbyt wiele pracy by skupiać się na samych anomaliach, musieli zawęzić temat do poszukiwań i rozwiązań w sferze różdżek. Ucichli więc, każdy pochylony nad innym materiałem; starszy z Ollivanderów również przeglądał wiekowe dzieła, posiłkując się magicznym słownikiem, dopóki nie natrafił na coś, co mogło być dobrym tropem - tu zaś skłonił się ku zaufaniu tłumaczowi, przywołując go do siebie gestem. Zmienił zdanie dosyć prędko, zauważając, że Titus także napotkał między stronicami coś przydatnego i to do niego skierował znawcę, postanawiając najpierw zbadać ten tekst, zaś później zająć się drugim.
| to też rzucę orientacyjnie, literatura +10!
- Owszem - potwierdził zwięźle, właściwe przemyślenia zachowując do wglądu własnego. Uwaga Titusa odnośnie granic anomalii była dosyć trafna - plaga magiczna rozlała się po nieregularnym terenie, nie sięgając za morze, a jednak nie rozchodząc się - prawdopodobnie? - po idealnym okręgu od pewnego miejsca, jak należałoby się spodziewać. Ogniska nieprawidłowości powstawały wręcz w przeróżnych miejscach na terenie wysp. Nie ciągnął rozmowy, mieli zbyt wiele pracy by skupiać się na samych anomaliach, musieli zawęzić temat do poszukiwań i rozwiązań w sferze różdżek. Ucichli więc, każdy pochylony nad innym materiałem; starszy z Ollivanderów również przeglądał wiekowe dzieła, posiłkując się magicznym słownikiem, dopóki nie natrafił na coś, co mogło być dobrym tropem - tu zaś skłonił się ku zaufaniu tłumaczowi, przywołując go do siebie gestem. Zmienił zdanie dosyć prędko, zauważając, że Titus także napotkał między stronicami coś przydatnego i to do niego skierował znawcę, postanawiając najpierw zbadać ten tekst, zaś później zająć się drugim.
| to też rzucę orientacyjnie, literatura +10!
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Milczał, podobnie zresztą jak starszy kuzyn. W tym momencie jedynymi dźwiękami przerywającymi ciszę w rodowej bibliotece były kroki tłumacza, włóczącego się w pobliżu i ciche szepty niektórych głów, chociaż nie były dziś zbyt rozmowne. Pojedyncza mucha bzyczała pod sufitem, co trochę rozpraszało młodego Ollivandera, więc zerknął tam raz czy dwa, ale ostatecznie przestał zwracać na nią uwagę, bo im dalej brnął w tekst, tym więcej ciekawostek przykuwało jego uwagę. Przesunął dłonią po krótko ściętych włosach, dwoma palcami rozmasował powieki, bo od własnoręcznie kreślonych literek zaczynały boleć go oczy, ale parł dalej, przerzucając kolejne strony nie tylko historycznych pism, ale także słownika. Nieoceniona okazała się też pomoc tłumacza, kiedy młodemu Ollivanderowi parował już mózg od nadmiaru nie do końca zrozumiałych zestawień znaków. Oddelegował go jednak względnie szybko - miał Titus w sobie jakieś chore ambicje, które sprawiały, że chciał wiedzieć i umieć więcej. Już w szkole zdarzało mu się ślęczeć nad książkami do bladego świtu, bo przecież egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, a musiał zdać je śpiewająco. Westchnął przeciągle, spisując kilka dłuższych i krótszych notatek, po czym odsunął od siebie kolejną otwartą księgę i wbił spojrzenie w Ulyssesa.
- Kuzynie? - zaczął, trochę niepewnie, bo w gruncie rzeczy nie był do końca pewien czy winien mu teraz przeszkadzać, czy może starszy Ollivander sobie tego nie życzy - Zerkniesz na to? - przekrzywił łeb na jedną stronę, podsuwając mu najpierw książkę i wskazując palcem fragment mówiący o kolejnych przypadkach rozchwianej magii w miejscach, w które ingerowano za pomocą tej złej, tej czarnej, tej zakazanej... Pokazał mu również swoje zapiski, głównie tłumaczenia. I jeszcze akapit o szalejących, samowolnych różdżkach, które wieki temu (ale już długo po upadku Imperium Rzymskiego) sterroryzowały sklep na Pokątnej, prawie że doprowadzając do zamknięcia.
- Historia prawie że zatoczyła koło, co nie? - uśmiechnął się delikatnie, mając na uwadze to, co działo się w sklepie tuż po majowym wybuchu - Ale patrz tu. - postukał palcem w podpis autora... a raczej autorki owego tekstu. Galla Ollivander. Szanowna lady nie bez powodu została zaklęta w czasie na jednym z obrazów, radząc sobie z sytuacjami pozornie bez wyjścia - Może wypadałoby zajrzeć na drugie piętro?
- Kuzynie? - zaczął, trochę niepewnie, bo w gruncie rzeczy nie był do końca pewien czy winien mu teraz przeszkadzać, czy może starszy Ollivander sobie tego nie życzy - Zerkniesz na to? - przekrzywił łeb na jedną stronę, podsuwając mu najpierw książkę i wskazując palcem fragment mówiący o kolejnych przypadkach rozchwianej magii w miejscach, w które ingerowano za pomocą tej złej, tej czarnej, tej zakazanej... Pokazał mu również swoje zapiski, głównie tłumaczenia. I jeszcze akapit o szalejących, samowolnych różdżkach, które wieki temu (ale już długo po upadku Imperium Rzymskiego) sterroryzowały sklep na Pokątnej, prawie że doprowadzając do zamknięcia.
- Historia prawie że zatoczyła koło, co nie? - uśmiechnął się delikatnie, mając na uwadze to, co działo się w sklepie tuż po majowym wybuchu - Ale patrz tu. - postukał palcem w podpis autora... a raczej autorki owego tekstu. Galla Ollivander. Szanowna lady nie bez powodu została zaklęta w czasie na jednym z obrazów, radząc sobie z sytuacjami pozornie bez wyjścia - Może wypadałoby zajrzeć na drugie piętro?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Niepozorny szelest kartek towarzyszył spokojnym postaciom już od dobrych paru godzin. W przypadku Ulyssesa, poczucie czasu zgubiło się gdzieś między stronami - w pewnej chwili przestał zerkać na zegarek, skupiony tylko i wyłącznie na linijkach tekstu w zamierzchłym języku. Był przyzwyczajony do współpracy ze słownikami oraz tłumaczem, zdarzało mu się przesiadywać w rodowej bibliotece już wcześniej, także z tomiszczami w mowie dla niego niezrozumiałej, lecz nie mógł zaprzeczyć, że podobna forma pracy sprawiała pewne trudności i okazywała się bardziej męcząca niż zwykłe wertowanie książek. Co jakiś czas zerkał na młodzieńca, rad iż geny Ollivanderów były w nim wystarczająco silne i zakorzeniły oczywisty pociąg do nauki. Titus nie rozpraszał się, nie marudził ani nie smęcił, tylko wykonywał powierzone mu zadanie - punktując tym samym u starszego różdżkarza.
Bez nerwów i krzty niecierpliwości podniósł spojrzenie na kuzyna, kiedy ten zwrócił jego uwagę kilkoma słowami. Z zainteresowaniem podążył za jego palcem, niespiesznie przeglądając spisane notatki o znaleziskach dotyczących przeszłości, podczas gdy tłumacz usiłował rozwikłać, co kryje się w rozdziale przeglądanym przez Ulyssesa. Brwi zsunęły się lekko ku sobie w reakcji na zaciekawienie, aż okulary zjechały nieznacznie po nosie. Nie poprawiał ich, za to kiwnął Titusowi głową, wyrażając swoją aprobatę. Że też nikt nie wpadł na to, by udać się z pytaniami do Galli - dziwne. Może wszyscy byli tak zaaferowani poszukiwaniami w bibliotece... wciąż, jak można było ją pominąć? Sam również na to nie wpadł. Kolejny dowód na to, że odpowiedzi mogą kryć się tuż za rogiem.
- Dobra robota. Dowiem się tylko, czy trafiłem na to, co myślę, i wybierzemy się do Galli z pytaniami - zawyrokował. Rozmawiał z kobietą tylko kilka razy w życiu, nie pamiętał też, kiedy ostatni raz taka konwersacja miała miejsce.
Dyskutował chwilę z tłumaczem, dopytując i wyjaśniając wszelkie wątpliwości odnośnie tekstu, zmieniając niepoprawne notatki oraz układając ogólny sens tekstu na nowo. Jakże wielkie było jego zaskoczenie, kiedy okazało się, że znalazł nawet więcej niż podejrzewał! Niestety rozprawa nie była autorstwa żadnego ze sportretowanych w posiadłości czarodziejów, lecz rzucała wiele światła na luki w informacjach zbieranych przez ród. Oczy aż zabłysnęły mu lekko, barwiąc lód nutą entuzjazmu, co nie zdarzało się często, szczególnie w towarzystwie innych. Skrobał chwilę po papierze, pobieżnie zbierając informacje w zapisie, ale teraz nie zamierzał odpuścić. Znalazł sporo praktycznych wskazówek - mocno eksperymentalnych, ale jednak odnoszących się do prób, a nie teoretyzowania.
- Takich informacji reszta nie może zignorować. Jeśli dobrze pójdzie, wkrótce będziemy mogli ruszyć praktyczne badania - poinformował, zbierając już powoli manatki, księgi zaś odkładając z powrotem pod klucz. - Przekażę o tobie dobre słowo, ale teraz faktycznie powinniśmy wybrać się na drugie piętro i zasięgnąć rady lady Ollivander - skinął głową, wskazując wyjście. Ożywił się, lecz do postaci tryskającej energią wciąż było mu niesamowicie daleko.
| zt
Bez nerwów i krzty niecierpliwości podniósł spojrzenie na kuzyna, kiedy ten zwrócił jego uwagę kilkoma słowami. Z zainteresowaniem podążył za jego palcem, niespiesznie przeglądając spisane notatki o znaleziskach dotyczących przeszłości, podczas gdy tłumacz usiłował rozwikłać, co kryje się w rozdziale przeglądanym przez Ulyssesa. Brwi zsunęły się lekko ku sobie w reakcji na zaciekawienie, aż okulary zjechały nieznacznie po nosie. Nie poprawiał ich, za to kiwnął Titusowi głową, wyrażając swoją aprobatę. Że też nikt nie wpadł na to, by udać się z pytaniami do Galli - dziwne. Może wszyscy byli tak zaaferowani poszukiwaniami w bibliotece... wciąż, jak można było ją pominąć? Sam również na to nie wpadł. Kolejny dowód na to, że odpowiedzi mogą kryć się tuż za rogiem.
- Dobra robota. Dowiem się tylko, czy trafiłem na to, co myślę, i wybierzemy się do Galli z pytaniami - zawyrokował. Rozmawiał z kobietą tylko kilka razy w życiu, nie pamiętał też, kiedy ostatni raz taka konwersacja miała miejsce.
Dyskutował chwilę z tłumaczem, dopytując i wyjaśniając wszelkie wątpliwości odnośnie tekstu, zmieniając niepoprawne notatki oraz układając ogólny sens tekstu na nowo. Jakże wielkie było jego zaskoczenie, kiedy okazało się, że znalazł nawet więcej niż podejrzewał! Niestety rozprawa nie była autorstwa żadnego ze sportretowanych w posiadłości czarodziejów, lecz rzucała wiele światła na luki w informacjach zbieranych przez ród. Oczy aż zabłysnęły mu lekko, barwiąc lód nutą entuzjazmu, co nie zdarzało się często, szczególnie w towarzystwie innych. Skrobał chwilę po papierze, pobieżnie zbierając informacje w zapisie, ale teraz nie zamierzał odpuścić. Znalazł sporo praktycznych wskazówek - mocno eksperymentalnych, ale jednak odnoszących się do prób, a nie teoretyzowania.
- Takich informacji reszta nie może zignorować. Jeśli dobrze pójdzie, wkrótce będziemy mogli ruszyć praktyczne badania - poinformował, zbierając już powoli manatki, księgi zaś odkładając z powrotem pod klucz. - Przekażę o tobie dobre słowo, ale teraz faktycznie powinniśmy wybrać się na drugie piętro i zasięgnąć rady lady Ollivander - skinął głową, wskazując wyjście. Ożywił się, lecz do postaci tryskającej energią wciąż było mu niesamowicie daleko.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Usmiechnął się wielce rad, że faktycznie udało mu się znaleźć coś interesującego, teraz, kiedy nawet kuzyn Ulysses wyraził zaciekawienie był pewien, że może to być kolejny krok do przodu. Chociaż widniejąca na jednym z obrazów lady Ollivander nie zawsze chciała współpracować, miała swoje humorki i trzeba ją było odpowiednio podejść. Zdarzało się Titusowi krążyć wokół jej korytarza, zajrzeć czasem wgłąb i zamienić kilka słów, ale odkąd przechlapał sobie u nestora i ona patrzyła nań nieco mniej ufnie. Bywało także, że zwyczajnie ignorowała chociażby zwykłe uprzejme dzień dobry. Być może jednak w towarzystwie również starszego Ollivandera, okaże się nieco milsza. Titus cierpliwie czekał na dalsze wskazówki, przez chwilę obserwując rozmowę, a później zagłębił się na moment w kolumny słów umieszczone w słowniku i ponownie ożywił się dopiero w momencie, w którym Ulysses na nowo się doń zwrócił.
- Świetnie! Nie mogę się już...! - zaczął, z entuzjazmem wyrywając się z miejsca i o mało nie zwalając kilku ksiąg na podłogę, ale w porę się pohamował i jeno odchrząknął - To znaczy... mhm. - kiwnął głową, pospiesznie porządkując kilka tomów i pomagając starszemu Ollivanderowi odnieść je na miejsce, chociaż niezmiernie żałował, że znowu wylądowały pod kluczem, a kolejny raz dostanie do nich dostęp... właściwie pewnie dopiero w momencie, w którym zostanie pełnoprawnym różdżkarzem.
- Naprawdę? - wbił w kuzyna szeroko otwarte oczy - to było całkiem miłe, słyszeć wreszcie dobre słowo, a nie, że znowu nawalił. Już i tak miał przechlapane u połowy rodziny, chociaż w ostatnim czasie udało mu się nieznacznie odbudować swoją reputację i nawet stary Waylon patrzył nań jakby łaskawszym okiem. Drobne pochlebstwo ze strony mentora zapewne też sprawi, że kilka kolejnych plusów wyląduje na koncie Titusa - Dziękuję. - kiwnął głową, szczerząc się w uśmiechu, a gdy Ulysses ruszył w kierunku wyjścia, patrzył za nim, dopiero po chwili orientując się, że nie powinien tak stać w miejscu jak kołek - Poczekaj!... - rzucił, pospiesznie wrzucając swoje rzeczy do torby, kiwnął głową w kierunku tłumacza i pobiegł za kuzynem, doganiając go zapewne dopiero przy wyjściu z biblioteki. Ciekaw był, czy uda im się czegoś dowiedzieć od sportretowanej lady Ollivander.
/zt
- Świetnie! Nie mogę się już...! - zaczął, z entuzjazmem wyrywając się z miejsca i o mało nie zwalając kilku ksiąg na podłogę, ale w porę się pohamował i jeno odchrząknął - To znaczy... mhm. - kiwnął głową, pospiesznie porządkując kilka tomów i pomagając starszemu Ollivanderowi odnieść je na miejsce, chociaż niezmiernie żałował, że znowu wylądowały pod kluczem, a kolejny raz dostanie do nich dostęp... właściwie pewnie dopiero w momencie, w którym zostanie pełnoprawnym różdżkarzem.
- Naprawdę? - wbił w kuzyna szeroko otwarte oczy - to było całkiem miłe, słyszeć wreszcie dobre słowo, a nie, że znowu nawalił. Już i tak miał przechlapane u połowy rodziny, chociaż w ostatnim czasie udało mu się nieznacznie odbudować swoją reputację i nawet stary Waylon patrzył nań jakby łaskawszym okiem. Drobne pochlebstwo ze strony mentora zapewne też sprawi, że kilka kolejnych plusów wyląduje na koncie Titusa - Dziękuję. - kiwnął głową, szczerząc się w uśmiechu, a gdy Ulysses ruszył w kierunku wyjścia, patrzył za nim, dopiero po chwili orientując się, że nie powinien tak stać w miejscu jak kołek - Poczekaj!... - rzucił, pospiesznie wrzucając swoje rzeczy do torby, kiwnął głową w kierunku tłumacza i pobiegł za kuzynem, doganiając go zapewne dopiero przy wyjściu z biblioteki. Ciekaw był, czy uda im się czegoś dowiedzieć od sportretowanej lady Ollivander.
/zt
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
07.07.1956, BADANIA NAUKOWE - TROLLIŃSKI KROK PO KROKU
Bywała tutaj już kilkakrotnie. Wypadało widywać się z matką przyszłego męża, rozmawiać o kwiatkach i kolorach, choć wciąganie się w tę rozmowę nie było łatwe. Męczyło ją. Nigdy nie była romantyczką, a to czy kolor dywanu w sali weselnej będzie odpowiadał kolorowi paproci na jej sukni kompletnie jej nie obchodziło. Oczywiście - musi być ładnie i elegancko. Prewett nie lubiła rzeczy niedopracowanych. Przejmowanie się takimi bzdurami udawała jednak za przesadę odpowiednią jedynie dla zakochanych podlotek. A ona nie była podlotką.
A czy była..?
Starała się, to pewne. Traktowała spotkania z Ollivanderem z początku jak obowiązek, machinalnie wykonywała czynność poznawania go, tak jak w szkole poznawała eliksiry czy transmutację. Miała to zrobić, miała dowiedzieć się czy będzie im przy sobie dobrze. Podobnie jak z nauką przedmiotu - nauka drugiej osoby bywała przyjemna lub przerażająca. Podobnie jak naukę przedmiotu - naukę drugiego człowieka można było polubić. Mogła być przyjemna. I chyba taka się stawała. A odnajdowanie wspólnego języka także było przyjemne.
Tylko że oni nie są podlotkami, zakochanymi nastolatkami, są ludźmi których sobie wskazano, dorosłymi, zbyt dorosłymi by brać ślub. Oboje słyszą w kółko jaka to radość i że najwyższa pora, choć zapewne przynajmniej co do tego drugiego każde z nich mogłoby polemizować.
Była jednak grzeczna dla pani Ollivander, uśmiechała się i liczyła że dama z którą rozmawia nie spostrzeże iż uśmiech jest sztuczny, a zainteresowanie tym czy tort będzie kokosowy czy adwokatowy jest związane wyłącznie z tym że Prewett cholernie lubi słodycze.
Przyszła odrobinkę przed czasem i to był jej błąd strategiczny, mogła jedynie mieć nadzieję iż Ulysses zgodnie ze swoim zwyczajem przyjdzie idealnie o czasie i zabierze ją do biblioteki, do ciszy i spokoju, by skupić się na nauce trollińskiego.
Dostrzegając jego sylwetkę, potrzebowała wiele siły woli by nie odetchnąć z wyraźną ulgą, która jednak mogła delikatnie odmalować się w jej twarzy. Pozwoliła sobie na łagodny uśmiech w stronę wybawiciela, gdy jego matka zamilkła.
- Lady Ollivander, najmocniej przepraszam, do tematu tortu na pewno jeszcze wrócimy. - nie starała się udawać żalu nie chcąc wyjść na bezczelną. Nigdy nie była zbyt wyborną aktorką i bała się, że jej zachowanie zostanie uznane za ostentacyjne - a ostatecznie radość na spotkanie z przyszłym mężem jak najbardziej przystoi przyszłej żonie, prawda?
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi biblioteki, Julia odetchnęła, wypuszczając z siebie całe powietrze niemal jak zbyt mocno nadmuchany balon, by zaraz jednak wyprostować się jak należy, odwrócić w stronę Ollivandera. Jej jasna, delikatnie fioletowa, skromna w zdobienia suknia poruszyła się delikatnie tuż nad pogłogą zgodnie z jej ruchem. Na twarzy lady Prewett malowała się jedynie cierpliwość. Polubiła lady Ollivander, była pewna że odnajdą kilka wspólnych tematów, jednak to dopiero kiedy ta przestanie ekscytować się tematem ślubu.
- Byłeś jako młodzieniec choć odrobinę mniej ułożony niż obecnie?
Spytała, a w jej tonie było coś zaczepnego, coś więcej niż zwyczajna ciekawość. Łagodnie się uśmiechnęła, ruszając do drewnianego stolika, by za chwilę przy nim zasiąść. Nie spodziewała się tu znaleźć książek do trollińskiego, jednak nie wypadało im zamknąć się w sypialni któregokolwiek z nich lub jakimkolwiek innym bardziej ustronnym pomieszczeniu. Tu z kolei powinni mieć trochę prywatności.
- Pytam, bo czeka cię czkanie, bekanie, pogwizdywanie, chrząkanie i plucie. Czy jesteś na to gotowy? - eh, na pewno wspominała mu, że nauką tegoż szlachetnego języka zainteresowała się w okresie młodzieńczego buntu, prawda?
Bywała tutaj już kilkakrotnie. Wypadało widywać się z matką przyszłego męża, rozmawiać o kwiatkach i kolorach, choć wciąganie się w tę rozmowę nie było łatwe. Męczyło ją. Nigdy nie była romantyczką, a to czy kolor dywanu w sali weselnej będzie odpowiadał kolorowi paproci na jej sukni kompletnie jej nie obchodziło. Oczywiście - musi być ładnie i elegancko. Prewett nie lubiła rzeczy niedopracowanych. Przejmowanie się takimi bzdurami udawała jednak za przesadę odpowiednią jedynie dla zakochanych podlotek. A ona nie była podlotką.
A czy była..?
Starała się, to pewne. Traktowała spotkania z Ollivanderem z początku jak obowiązek, machinalnie wykonywała czynność poznawania go, tak jak w szkole poznawała eliksiry czy transmutację. Miała to zrobić, miała dowiedzieć się czy będzie im przy sobie dobrze. Podobnie jak z nauką przedmiotu - nauka drugiej osoby bywała przyjemna lub przerażająca. Podobnie jak naukę przedmiotu - naukę drugiego człowieka można było polubić. Mogła być przyjemna. I chyba taka się stawała. A odnajdowanie wspólnego języka także było przyjemne.
Tylko że oni nie są podlotkami, zakochanymi nastolatkami, są ludźmi których sobie wskazano, dorosłymi, zbyt dorosłymi by brać ślub. Oboje słyszą w kółko jaka to radość i że najwyższa pora, choć zapewne przynajmniej co do tego drugiego każde z nich mogłoby polemizować.
Była jednak grzeczna dla pani Ollivander, uśmiechała się i liczyła że dama z którą rozmawia nie spostrzeże iż uśmiech jest sztuczny, a zainteresowanie tym czy tort będzie kokosowy czy adwokatowy jest związane wyłącznie z tym że Prewett cholernie lubi słodycze.
Przyszła odrobinkę przed czasem i to był jej błąd strategiczny, mogła jedynie mieć nadzieję iż Ulysses zgodnie ze swoim zwyczajem przyjdzie idealnie o czasie i zabierze ją do biblioteki, do ciszy i spokoju, by skupić się na nauce trollińskiego.
Dostrzegając jego sylwetkę, potrzebowała wiele siły woli by nie odetchnąć z wyraźną ulgą, która jednak mogła delikatnie odmalować się w jej twarzy. Pozwoliła sobie na łagodny uśmiech w stronę wybawiciela, gdy jego matka zamilkła.
- Lady Ollivander, najmocniej przepraszam, do tematu tortu na pewno jeszcze wrócimy. - nie starała się udawać żalu nie chcąc wyjść na bezczelną. Nigdy nie była zbyt wyborną aktorką i bała się, że jej zachowanie zostanie uznane za ostentacyjne - a ostatecznie radość na spotkanie z przyszłym mężem jak najbardziej przystoi przyszłej żonie, prawda?
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi biblioteki, Julia odetchnęła, wypuszczając z siebie całe powietrze niemal jak zbyt mocno nadmuchany balon, by zaraz jednak wyprostować się jak należy, odwrócić w stronę Ollivandera. Jej jasna, delikatnie fioletowa, skromna w zdobienia suknia poruszyła się delikatnie tuż nad pogłogą zgodnie z jej ruchem. Na twarzy lady Prewett malowała się jedynie cierpliwość. Polubiła lady Ollivander, była pewna że odnajdą kilka wspólnych tematów, jednak to dopiero kiedy ta przestanie ekscytować się tematem ślubu.
- Byłeś jako młodzieniec choć odrobinę mniej ułożony niż obecnie?
Spytała, a w jej tonie było coś zaczepnego, coś więcej niż zwyczajna ciekawość. Łagodnie się uśmiechnęła, ruszając do drewnianego stolika, by za chwilę przy nim zasiąść. Nie spodziewała się tu znaleźć książek do trollińskiego, jednak nie wypadało im zamknąć się w sypialni któregokolwiek z nich lub jakimkolwiek innym bardziej ustronnym pomieszczeniu. Tu z kolei powinni mieć trochę prywatności.
- Pytam, bo czeka cię czkanie, bekanie, pogwizdywanie, chrząkanie i plucie. Czy jesteś na to gotowy? - eh, na pewno wspominała mu, że nauką tegoż szlachetnego języka zainteresowała się w okresie młodzieńczego buntu, prawda?
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Byłoby prościej skupić się na właściwym zapoznawaniu z (przyszłą) narzeczoną, gdyby nie majowe atrakcje, zesłane brytyjskiej społeczności. Uwijał się ze wszystkim, starając znaleźć czas na każdą ważną sprawę - praca wypełniała większość chwil, odbudowa Silverdale pochłaniała godziny, nieodłączna w życiu Ulyssesa nauka - tym razem numerologii - zagarniała resztę wolnego, a należało jeszcze pamiętać o rodzinie i zbliżającym się obowiązku, o powinności rodowej. Sypiał mało, wykorzystywał każdy moment, bywał wyjątkowo rozdrażniony i zmęczony, zbywając pewne aspekty czystą obojętnością, nawet nie wdając się w rozmowy o ślubie, ucinając je kategorycznie - nawet czystą ignorancją, jeśli było trzeba, choć przecież zupełnie nie wypadało - lecz Julii zbyć nie mógł, a właściwie - nie chciał. Zobowiązał się do pomocy nad badaniami nie ze względu na entuzjazm związany z językiem trolli (choć i ten w swoim czasie mógł okazać się użyteczny... kto wie?), a na możliwość czystej współpracy, skoro etap poznawczy mieli już za sobą. Trwał nadal i miał trwać całe życie, teraz jednak należało przyzwyczajać się do tego, co niedługo miało stanowić codzienność - do obecności.
Zjawił się wyjątkowo późno - jak na siebie - lecz nie zdołał się spóźnić. W swoich komnatach pozostawił stertę notatek i obliczeń, ułożonych w znanym dla niego porządku; był rozczarowany, że nie rozwikłał wszystkiego przed umówionym spotkaniem i jeszcze podczas spaceru korytarzami zamku Lancaster, głowił się nad numerologiczną zagadką. Przerwał dopiero na widok matki, uparcie nadrabiającej niedostatek zainteresowania ślubem ze strony syna. Skinął kobietom głową na przywitanie, zerkając czujnie na Odettę. - Przyjdzie na to czas - skomentował tylko, jak zwykle oszczędnie, prosząc lady Ollivander o odłożenie tematu na okres bardziej zbliżony do wciąż nieznanej daty. - Pozwól, że zabiorę Julię do biblioteki - dodał, delikatnie gładząc ramię matki, jakby ten gest miał ostudzić jej entuzjazm. Przyglądał się jej chwilę, wciąż zmartwiony jej stanem po wybuchu anomalii, choć teoretycznie już dwa tygodnie temu całkowicie wydobrzała. Zaoferował ramię Julii, przenosząc na nią zatroskane spojrzenie - mogła uchwycić ten moment, nawet jeśli szybko powróciło do czystego, niewzruszonego błękitu.
- Wybacz jej, potwornie się ekscytuje - mruknął, kiedy oddalili się dostatecznie, zmierzając ku bibliotece - zawsze stawało na przygotowaniach - serce jej pęka. Nie dodał tak istotnej informacji, nie poruszając się za dobrze w sferze uczuć, lecz faktycznie - pękało. Od dziesięciu lat wyobrażała sobie ten ślub. - Mimo wszystko wie, że presja jest ostatnim, czego potrzebujemy i jeśli wyraźnie dasz jej znać, że narusza twoją przestrzeń osobistą, zrozumie - poradził, nim znaleźli się w zasięgu ciekawskich uszu, otwierając drzwi przed Prewettówną. - Rzeźby w tym zamku uwielbiają plotkować, nie minie godzina, a wszystkie tutejsze dzieła sztuki będą wiedziały, czym się zajmujemy - ostrzeżenie zostało przedstawione. - Zawsze można nieco utrzeć im nosa albo dać powód do rozmyślań, skoro są takie chętne. Jeśli masz fantazję, możesz je prowokować - uniósł brew, a lekki uśmiech nawet zatańczył w kąciku. Nie zawsze miał na to ochotę, ale były względnie łatwe do zmanipulowania.
Gdzieś - prawdopodobnie - znalazłyby się książki związane z trollińskim, ale Ulysses wyszedł z założenia, że nie będą ich potrzebować. Prewett miała zająć się nauką - bez dodatkowych pomocy mogło być, cóż, ciekawiej. Z lekką konsternacją zerknął na nią, nie komentując w żaden sposób pytania. Miał wrażenie, że ułożenie utrzymywało się na podobnym poziomie całe życie.
- Nie - odpowiedział przekornie na drugie pytanie - czy jest gotowy. Prawda - nie był, ale i tak zamierzał się tego podjąć. - Im szybciej zaczniemy, tym szybciej oswoję się z pluciem - pewnie, może nawet to polubi? Benjaminowi nieraz zdarzyło się plunąć mu w twarz - nie specjalnie, ale wciąż. Teraz on sobie, kurczę, popluje na świat. A co.
Zjawił się wyjątkowo późno - jak na siebie - lecz nie zdołał się spóźnić. W swoich komnatach pozostawił stertę notatek i obliczeń, ułożonych w znanym dla niego porządku; był rozczarowany, że nie rozwikłał wszystkiego przed umówionym spotkaniem i jeszcze podczas spaceru korytarzami zamku Lancaster, głowił się nad numerologiczną zagadką. Przerwał dopiero na widok matki, uparcie nadrabiającej niedostatek zainteresowania ślubem ze strony syna. Skinął kobietom głową na przywitanie, zerkając czujnie na Odettę. - Przyjdzie na to czas - skomentował tylko, jak zwykle oszczędnie, prosząc lady Ollivander o odłożenie tematu na okres bardziej zbliżony do wciąż nieznanej daty. - Pozwól, że zabiorę Julię do biblioteki - dodał, delikatnie gładząc ramię matki, jakby ten gest miał ostudzić jej entuzjazm. Przyglądał się jej chwilę, wciąż zmartwiony jej stanem po wybuchu anomalii, choć teoretycznie już dwa tygodnie temu całkowicie wydobrzała. Zaoferował ramię Julii, przenosząc na nią zatroskane spojrzenie - mogła uchwycić ten moment, nawet jeśli szybko powróciło do czystego, niewzruszonego błękitu.
- Wybacz jej, potwornie się ekscytuje - mruknął, kiedy oddalili się dostatecznie, zmierzając ku bibliotece - zawsze stawało na przygotowaniach - serce jej pęka. Nie dodał tak istotnej informacji, nie poruszając się za dobrze w sferze uczuć, lecz faktycznie - pękało. Od dziesięciu lat wyobrażała sobie ten ślub. - Mimo wszystko wie, że presja jest ostatnim, czego potrzebujemy i jeśli wyraźnie dasz jej znać, że narusza twoją przestrzeń osobistą, zrozumie - poradził, nim znaleźli się w zasięgu ciekawskich uszu, otwierając drzwi przed Prewettówną. - Rzeźby w tym zamku uwielbiają plotkować, nie minie godzina, a wszystkie tutejsze dzieła sztuki będą wiedziały, czym się zajmujemy - ostrzeżenie zostało przedstawione. - Zawsze można nieco utrzeć im nosa albo dać powód do rozmyślań, skoro są takie chętne. Jeśli masz fantazję, możesz je prowokować - uniósł brew, a lekki uśmiech nawet zatańczył w kąciku. Nie zawsze miał na to ochotę, ale były względnie łatwe do zmanipulowania.
Gdzieś - prawdopodobnie - znalazłyby się książki związane z trollińskim, ale Ulysses wyszedł z założenia, że nie będą ich potrzebować. Prewett miała zająć się nauką - bez dodatkowych pomocy mogło być, cóż, ciekawiej. Z lekką konsternacją zerknął na nią, nie komentując w żaden sposób pytania. Miał wrażenie, że ułożenie utrzymywało się na podobnym poziomie całe życie.
- Nie - odpowiedział przekornie na drugie pytanie - czy jest gotowy. Prawda - nie był, ale i tak zamierzał się tego podjąć. - Im szybciej zaczniemy, tym szybciej oswoję się z pluciem - pewnie, może nawet to polubi? Benjaminowi nieraz zdarzyło się plunąć mu w twarz - nie specjalnie, ale wciąż. Teraz on sobie, kurczę, popluje na świat. A co.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Biblioteka
Szybka odpowiedź