Biblioteka
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Zapełniona bogatymi zbiorami Ollivanderów, stanowi największe pomieszczenie w całym zamku. Skrupulatnie podzielona na odpowiednie działy, nie brakuje w niej odpowiedzi na pytania dociekliwych. Najstarsze źródła wiedzy trzymane są pod kluczem, dostęp do nich uzyskać można tylko uzasadniając swoją prośbę u nesotra. Pomieszczenie traktowane przez ród ze śmiertelną powagą - w końcu to tu zabezpieczają wiedzę, gromadzoną od pokoleń.
Stare rzeźby strzegą ksiąg, bacznie obserwując każdy regał, niekiedy głośno komentując zachowanie mieszkańców. Uwielbiają plotki, czasem ich szept niesie się po całej bibliotece niewyraźnym szumem, lecz mają na tyle ogłady, by zrozumieć sugestywne spojrzenia i nie trzeba grozić im młotkiem.
Stare rzeźby strzegą ksiąg, bacznie obserwując każdy regał, niekiedy głośno komentując zachowanie mieszkańców. Uwielbiają plotki, czasem ich szept niesie się po całej bibliotece niewyraźnym szumem, lecz mają na tyle ogłady, by zrozumieć sugestywne spojrzenia i nie trzeba grozić im młotkiem.
Mimowolnie zerknął na torbę, lecz zaraz przeniósł spojrzenie na kobietę i krótkim, dwukrotnym skinięciem głowy potwierdził jej przypuszczenia.
- Drewna na rdzeń, rdzenia na drewno, zagadnienie ergonomii poszczególnych dzieł, także wpływ składowych różdżki na człowieka i w drugą stronę - wyjaśnił spokojnie. Tych obliczeń i prac z oczywistych względów nie mógł Shelcie podsunąć, nawet jeśli bez znajomości złożonych praw rządzących wytwórstwem różdżek i odpowiednim przygotowaniem każdego elementu nie mogłaby przejąć wiedzy, jaką Ollivanderowie gromadzili od lat. - W tym temacie podołam samodzielnie. Dzięki prostym zależnościom, dostrzeżonym na podstawie obserwacji i porównań, poddawałem weryfikacji poznaną teorię - uściślił, na ten moment nie traktując tej ścieżki jako priorytetowej - przez całe życie radził sobie z różdżkarstwem bez numerologii, teraz stało się zwyczajnie półśrodkiem, sposobem na utrwalenie i załapanie podstaw. Jak sądził - z powodzeniem. Bez praktyki teorię łatwo było zapomnieć.
Wodził wzrokiem za kolejnymi tytułami, zadowolony z selekcji, jakiej podjęła się Vane - niektóre rzeczywiście potrafiły namieszać i przynieść więcej wątpliwości niż odpowiedzi, było ich zresztą nieco za dużo na swobodne i uważne poruszanie się po każdym. Słuchał wyjaśnień i wskazówek, skrótowo notując cały schemat - bez pomijania tego, co już wiedział, by nic nie zdołało umknąć. Mały wykres zawarł wszelkie składowe ogólnego wzoru formuły. Udał też, że nie dostrzega zawstydzenia, nie poświęcając różdżce Shelty zbyt wiele uwagi - zdołał rozpoznać pekanowe drewno w mig, rdzenia mógł się tylko domyślać, ale nie pozwolił myślom odpłynąć na te tereny, skupiając się raczej na tym, co zamierzano mu przekazać - w tym momencie wzrok trzymał się głównie świeżego atramentu, w kolejnych hasłach stygnącego na pergaminie - przynajmniej dopóki nie przeszli do praktycznego elementu. Dokładnie śledził pokazywane ruchy - znał je i wykorzystywał instynktownie, dopiero od pewnego czasu - od rozpoczęcia nauki numerologii - przypatrywał się kolejnym sekwencjom z większą świadomością. W milczeniu zapisał podane informacje, w górnym rogu pergaminu zamieszczając też krótką legendę, według której zazwyczaj oznaczał poszczególne elementy. Miał tylko jedno pytanie, bardzo ogólne. Nim zdążył je zadać, Straszyk powrócił, nad głową trzymając tacę - puszczona wniosła się wyżej, lewitując swobodnie obok stołu. Poza napojami pojawiło się na niej parę ciasteczek. - Proszę się częstować - zwrócił się najpierw do gościa, następnie zerkając na małego, uszatego sługę. - Dziękuję, możesz wracać do obowiązków - po tych słowach i krótkim pokazie ukłonów, skrzat zniknął im z oczu, wtedy też Ulysses postanowił wtrącić pytanie.
- Poszczególne dziedziny - transmutacja, obrona, czarna magia, uroki - mają predyspozycje do czerpania z konkretnych składowych? - zapytał, poczuwając się zaraz do sprecyzowania. - Konkretniej - obrona kojarzona jest z refleksem, stąd logiczny wydaje się czynnik prędkości, z większym marginesem błędu na samą precyzję ruchu, podczas gdy transmutacja, wymagająca skupienia i dokładności, sprawia wrażenie odwrotne. Nie mówię oczywiście o wyjątkach, które zawsze się pojawią - dorzucił, dostrzegając w tym wiele sensu. Nieraz przodując w jednej dziedzinie, zupełnie nie dało się opanować innej, winne mogły być przyzwyczajenia do konkretnych gestów.
- Drewna na rdzeń, rdzenia na drewno, zagadnienie ergonomii poszczególnych dzieł, także wpływ składowych różdżki na człowieka i w drugą stronę - wyjaśnił spokojnie. Tych obliczeń i prac z oczywistych względów nie mógł Shelcie podsunąć, nawet jeśli bez znajomości złożonych praw rządzących wytwórstwem różdżek i odpowiednim przygotowaniem każdego elementu nie mogłaby przejąć wiedzy, jaką Ollivanderowie gromadzili od lat. - W tym temacie podołam samodzielnie. Dzięki prostym zależnościom, dostrzeżonym na podstawie obserwacji i porównań, poddawałem weryfikacji poznaną teorię - uściślił, na ten moment nie traktując tej ścieżki jako priorytetowej - przez całe życie radził sobie z różdżkarstwem bez numerologii, teraz stało się zwyczajnie półśrodkiem, sposobem na utrwalenie i załapanie podstaw. Jak sądził - z powodzeniem. Bez praktyki teorię łatwo było zapomnieć.
Wodził wzrokiem za kolejnymi tytułami, zadowolony z selekcji, jakiej podjęła się Vane - niektóre rzeczywiście potrafiły namieszać i przynieść więcej wątpliwości niż odpowiedzi, było ich zresztą nieco za dużo na swobodne i uważne poruszanie się po każdym. Słuchał wyjaśnień i wskazówek, skrótowo notując cały schemat - bez pomijania tego, co już wiedział, by nic nie zdołało umknąć. Mały wykres zawarł wszelkie składowe ogólnego wzoru formuły. Udał też, że nie dostrzega zawstydzenia, nie poświęcając różdżce Shelty zbyt wiele uwagi - zdołał rozpoznać pekanowe drewno w mig, rdzenia mógł się tylko domyślać, ale nie pozwolił myślom odpłynąć na te tereny, skupiając się raczej na tym, co zamierzano mu przekazać - w tym momencie wzrok trzymał się głównie świeżego atramentu, w kolejnych hasłach stygnącego na pergaminie - przynajmniej dopóki nie przeszli do praktycznego elementu. Dokładnie śledził pokazywane ruchy - znał je i wykorzystywał instynktownie, dopiero od pewnego czasu - od rozpoczęcia nauki numerologii - przypatrywał się kolejnym sekwencjom z większą świadomością. W milczeniu zapisał podane informacje, w górnym rogu pergaminu zamieszczając też krótką legendę, według której zazwyczaj oznaczał poszczególne elementy. Miał tylko jedno pytanie, bardzo ogólne. Nim zdążył je zadać, Straszyk powrócił, nad głową trzymając tacę - puszczona wniosła się wyżej, lewitując swobodnie obok stołu. Poza napojami pojawiło się na niej parę ciasteczek. - Proszę się częstować - zwrócił się najpierw do gościa, następnie zerkając na małego, uszatego sługę. - Dziękuję, możesz wracać do obowiązków - po tych słowach i krótkim pokazie ukłonów, skrzat zniknął im z oczu, wtedy też Ulysses postanowił wtrącić pytanie.
- Poszczególne dziedziny - transmutacja, obrona, czarna magia, uroki - mają predyspozycje do czerpania z konkretnych składowych? - zapytał, poczuwając się zaraz do sprecyzowania. - Konkretniej - obrona kojarzona jest z refleksem, stąd logiczny wydaje się czynnik prędkości, z większym marginesem błędu na samą precyzję ruchu, podczas gdy transmutacja, wymagająca skupienia i dokładności, sprawia wrażenie odwrotne. Nie mówię oczywiście o wyjątkach, które zawsze się pojawią - dorzucił, dostrzegając w tym wiele sensu. Nieraz przodując w jednej dziedzinie, zupełnie nie dało się opanować innej, winne mogły być przyzwyczajenia do konkretnych gestów.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie oczekiwała szczegółów. Zdecydowanie wystarczyło jej wiedzieć pobieżnie nad czym się pochylał by zweryfikować jakich wzorów używał, jakich mógł używać, co wie, co czego powinien się dowiedzieć i z czym sobie poradzi. Musiała w końcu dostosować poziom dzisiejszych zajęć do jego umiejętności tak by się nie nudził, lecz również wyniósł z nich coś nowego. To na pierwszym spotkaniu nie było takie łatwe. Miała nadzieję, że jednak mimo wszystko podoła z tym zadaniem na tyle by w ogóle poproszono ją o kolejne. Starała się poczynić odpowiedni wstęp poczynając cichą selekcję książek o której szerzej powie na koniec zajęć. Na chwilę obecną nie chciała zaburzać skupienia swojego ucznia które już krążyło wokół snutej przez nią przypowieści o numerologii.
- Jeżeli wybrany przeze mnie przykład jest za proste proszę mi to zasygnalizować, lordzie - poinformowała kątem oka dostrzegając, że jej podopieczny miał już wypracowany własny system skrótów. Tak się jej w sumie wydawało. Z drugiej strony mógł to wszystko robić na bieżąco i jeżeli tak było to robiło to na niej wrażenie.
Przeniosła wzrok z notatek do których zaglądała na skrzata i tacę by zgodnie z wolą swojego gospodarza poczęstować się dodatkowym bonusem w postaci ciasteczka. Chciała umoczyć je w soku dyniowym, lecz ciasteczko było szersze niż otwór szklanki. Zmarszczyła nosek - Nie do końca. To nie jest takie proste i oczywiste, jak się może wydawać. Gdyby było to zaklęcia nie byłyby klasyfikowane ze względu na efekt, a sposób wywoływania bo ten drugi byłby zwyczajnie bardziej intuicyjny. Tak zaś nie jest - ujęła ciastko oburącz decydując się je brutalnie rozczłonkować. Usypujące się z wnętrza okruszki ponuro, dźwięcznie opadły na tacę. Shelta zaś radośnie kontynuowała - margines błędu, prędkość wywołania, czas na ukazanie się efektu zaklęcia, ilość pociągnięć i o większej ilości parametrów decyduje twórca danego zaklęcia mając na uwadze, że jeden parametr wpływa na pozostałe. Mogę stworzyć potężne zaklęcie z dziedziny białej magii przełamujące wiele innych na ogromnym obszarze jednak w zamian muszę znaleźć dla niego równowagę w ociężałej, długiej inkantacji o wąskim marginesie błędu. Przykładem takiego zaklęcia będzie divirgento. Musi się lord zgodzić ze mną, że urok ten jest wyjątkowo nieporęczny w wymowie, a co dopiero w pojedynku. Z drugiej strony mogę stworzyć zaklęcie o natychmiastowym wywołaniu i szerokim marginesem błędu, lecz ograniczonej mocy oraz obszarze działania - sztandarowym przykładem w takim przypadku będzie zaklęcie protego - oba zaklęcia dotyczyły białej magii, oba były skrajnie różne. Jak dwie połówki ciasteczka o rożnej krawędzi. Oba kawałki były jednak tym samym ciasteczkiem - Coś za coś. Równowaga magii musi zostać zachowana. Jednak w jaki sposób - zależy to tylko od nas, lordzie Ollivander - podkreśliła z powagą ostatnie zdanie majtając połówką ciastka w szklance dyniowego soku. Tym razem jego szerokość do tej idealnie pasowała - Lumos maxima jest prostym zaklęciem o skromnej inkantacji ruchowej, lecz aż dwuczłonowej, łącznie pięciu sylabowej werbalnej. I to właśnie analiza inkantacji werbalnej jest drugim etapem analizy zaklęcia - poinformowała zjadając częściowo rozmiękczone ciastko.
- Jeżeli wybrany przeze mnie przykład jest za proste proszę mi to zasygnalizować, lordzie - poinformowała kątem oka dostrzegając, że jej podopieczny miał już wypracowany własny system skrótów. Tak się jej w sumie wydawało. Z drugiej strony mógł to wszystko robić na bieżąco i jeżeli tak było to robiło to na niej wrażenie.
Przeniosła wzrok z notatek do których zaglądała na skrzata i tacę by zgodnie z wolą swojego gospodarza poczęstować się dodatkowym bonusem w postaci ciasteczka. Chciała umoczyć je w soku dyniowym, lecz ciasteczko było szersze niż otwór szklanki. Zmarszczyła nosek - Nie do końca. To nie jest takie proste i oczywiste, jak się może wydawać. Gdyby było to zaklęcia nie byłyby klasyfikowane ze względu na efekt, a sposób wywoływania bo ten drugi byłby zwyczajnie bardziej intuicyjny. Tak zaś nie jest - ujęła ciastko oburącz decydując się je brutalnie rozczłonkować. Usypujące się z wnętrza okruszki ponuro, dźwięcznie opadły na tacę. Shelta zaś radośnie kontynuowała - margines błędu, prędkość wywołania, czas na ukazanie się efektu zaklęcia, ilość pociągnięć i o większej ilości parametrów decyduje twórca danego zaklęcia mając na uwadze, że jeden parametr wpływa na pozostałe. Mogę stworzyć potężne zaklęcie z dziedziny białej magii przełamujące wiele innych na ogromnym obszarze jednak w zamian muszę znaleźć dla niego równowagę w ociężałej, długiej inkantacji o wąskim marginesie błędu. Przykładem takiego zaklęcia będzie divirgento. Musi się lord zgodzić ze mną, że urok ten jest wyjątkowo nieporęczny w wymowie, a co dopiero w pojedynku. Z drugiej strony mogę stworzyć zaklęcie o natychmiastowym wywołaniu i szerokim marginesem błędu, lecz ograniczonej mocy oraz obszarze działania - sztandarowym przykładem w takim przypadku będzie zaklęcie protego - oba zaklęcia dotyczyły białej magii, oba były skrajnie różne. Jak dwie połówki ciasteczka o rożnej krawędzi. Oba kawałki były jednak tym samym ciasteczkiem - Coś za coś. Równowaga magii musi zostać zachowana. Jednak w jaki sposób - zależy to tylko od nas, lordzie Ollivander - podkreśliła z powagą ostatnie zdanie majtając połówką ciastka w szklance dyniowego soku. Tym razem jego szerokość do tej idealnie pasowała - Lumos maxima jest prostym zaklęciem o skromnej inkantacji ruchowej, lecz aż dwuczłonowej, łącznie pięciu sylabowej werbalnej. I to właśnie analiza inkantacji werbalnej jest drugim etapem analizy zaklęcia - poinformowała zjadając częściowo rozmiękczone ciastko.
angel heart | devil mind
Pokręcił krótko głową, odszukując w międzyczasie wcześniej poczynione zapisy. Znajdowało się na nich kilka zaklęć, najprostszych - między innymi Orchideus, Lumos, Flagrate - wszystkie były mniej złożone niż Lumos Maxima - te, mimo że nie należące do skomplikowanych, wydawało się Ulyssesowi kolejnym etapem, nie planował skakać na głęboką wodę. - Nie, zrealizujmy je - poprosił spokojnie, odkładając znaleziony pergamin obok prawej dłoni. Zamierzał ujednolicić zapis, odczytać z wcześniejszych zapisów nieco więcej, skorzystać z nich na rzecz nowego. Tak, by nic się nie zagubiło, a ułożyło w całość. - Podejrzewam, że nie sprawi mi problemu, choć jeszcze nie miałem okazji go przerobić - za sobą mam prostsze Lumos - przyznał, sięgając po filiżankę z kawą.
Słuchał i obserwował, dziwiąc się po cichu, w myślach, zabiegowi maczania ciastka w soku - nie uzewnętrzniał podobnych zdziwień, także i tym razem zachował je dla siebie. Porządek w notatkach i szybkie kojarzenie, co do jakiego zapisu okaże się najbardziej czytelne, przychodziły Ollivanderowi naturalnie - przez całe życie sporządził ich naprawdę wiele, także z numerologią nie próbował się ograniczać. Nie ze wszystkim się zgodził - nie potrafił sobie wyobrazić przeorganizowania zaklęć pod względem czynnika intuicyjnego, transmutacja pozostawała transmutacją bez względu na to, z jakich części składała się inkantacja - nie zdecydował się na komentarz, sądząc, że do przerobienia mają zagadnienia o wiele ważniejsze niż klasyfikacja poszczególnych zaklęć. Hasłowo, wspomagając się strzałkami, zapisał niektóre z wniosków na marginesie, uważając je za informacje istotne.
- Rozumiem - zdążył zauważyć, że nauka o liczbach nie była prosta, jeszcze zanim zabrał się za nią na poważnie. Pomijając łatwo wkradające się błędy, opierała się na wielu zmiennych, a każda z nich wpływała na inne, tworząc całą sieć. - Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź - skłonił lekko głowę, w szczerej uprzejmości kończąc temat. Obrócił pióro w dłoni, wziął jeszcze jeden łyk kawy, po czym zerknął na pergamin, przypatrując się estetycznie wypisanym słowom omawianej inkantacji. Odłożona na spodek filiżanka brzdęknęła cicho.
- Tę część mam bardziej opanowaną niż rozpisanie ruchu - powiadomił, bez zbędnego oczekiwania obliczając wartości - tabelę przekładającą litery na konkretne cyfry miał już wyrytą w pamięci, dlatego nie odszukiwał jej w materiałach - nie z początku. Dopiero po rozpisaniu, dla pewności, sprawdził poszczególne litery. Lumos - osiem, Maxima - siedem. Łącznie piętnaście, wypadkowo - sześć. Podsunął pergamin kobiecie.
Słuchał i obserwował, dziwiąc się po cichu, w myślach, zabiegowi maczania ciastka w soku - nie uzewnętrzniał podobnych zdziwień, także i tym razem zachował je dla siebie. Porządek w notatkach i szybkie kojarzenie, co do jakiego zapisu okaże się najbardziej czytelne, przychodziły Ollivanderowi naturalnie - przez całe życie sporządził ich naprawdę wiele, także z numerologią nie próbował się ograniczać. Nie ze wszystkim się zgodził - nie potrafił sobie wyobrazić przeorganizowania zaklęć pod względem czynnika intuicyjnego, transmutacja pozostawała transmutacją bez względu na to, z jakich części składała się inkantacja - nie zdecydował się na komentarz, sądząc, że do przerobienia mają zagadnienia o wiele ważniejsze niż klasyfikacja poszczególnych zaklęć. Hasłowo, wspomagając się strzałkami, zapisał niektóre z wniosków na marginesie, uważając je za informacje istotne.
- Rozumiem - zdążył zauważyć, że nauka o liczbach nie była prosta, jeszcze zanim zabrał się za nią na poważnie. Pomijając łatwo wkradające się błędy, opierała się na wielu zmiennych, a każda z nich wpływała na inne, tworząc całą sieć. - Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź - skłonił lekko głowę, w szczerej uprzejmości kończąc temat. Obrócił pióro w dłoni, wziął jeszcze jeden łyk kawy, po czym zerknął na pergamin, przypatrując się estetycznie wypisanym słowom omawianej inkantacji. Odłożona na spodek filiżanka brzdęknęła cicho.
- Tę część mam bardziej opanowaną niż rozpisanie ruchu - powiadomił, bez zbędnego oczekiwania obliczając wartości - tabelę przekładającą litery na konkretne cyfry miał już wyrytą w pamięci, dlatego nie odszukiwał jej w materiałach - nie z początku. Dopiero po rozpisaniu, dla pewności, sprawdził poszczególne litery. Lumos - osiem, Maxima - siedem. Łącznie piętnaście, wypadkowo - sześć. Podsunął pergamin kobiecie.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dostosowała się do jego życzenia bo w końcu była tu dla niego i jeżeli chciał kontynuować ćwiczenie to dobrze - zamierzała mu w tym pomóc. Przyglądała się zatem jego zapiskom ucząc się stosowanego przez niego systematyki oznaczeń. Nie potępiała i nie było to nic złego tak długo jak pamiętał o tym by na koniec przejść do unitarnych oznaczeń.W końcu jeżeli kiedykolwiek zachce zaprezentować wyniki szerszemu gronu odbiorów to na ty własnie systemie powinien to uczynić. Zwróciła mu na to uwagę kontynuując przypowieść o numerologii. Starała się do odpowiedzi dobrać odpowiednio skrajne przykłady by przybliżyć problematykę numerologii od strony zaklęć. Magia nigdy nie była w końcu czymś oczywistym,a wykorzystywane do poskromienia jej numerologiczne opisy nie mogły nad nią w pełni zapanować. Zawsze miało być w niej coś dzikiego, pięknego. Wymykającego się regułom. Każąc wybierać. Pozwalając wybierać. Mogła by o tym rozwodzić się zdecydowanie dłużej. Z przyjemnością. Był to jednak czas lorda Ollivandera. Ograniczyła się więc do faktów uśmiechając się delikatnie, kiedy padło magiczne rozumiem.
- Po to tu jestem, lordzie - przypomniała mu upijając soku wraz z wirującymi na jego powierzchni okruszkami ciasteczek. Następnie przeszła do opowiadania o kolejnym etapie, a właściwie wstępie do tegoż. Nim zdążyła się rozwinąć, jej podopieczny rozpoczną wyliczanie wartości numerologicznej. Nie przerywała mu widząc, że sobie z tą częścią zagadnienia radził. Śledziła jego zapiski - Bardzo dobrze, lordzie Ollivander - mruknęła z uznaniem, pochwałą - Wyliczenie wartości numerologicznej werbalnej inkantacji jest potrzebne do ułożenia równania, którym się zajmiemy za chwilę. Na tym analiza inkantacji jednak się nie kończy. Proszę zwrócić uwagę na ton oraz rozłożenie sylab między dwoma ruchami. Ton na pierwszą sylabę jest stały, potem kolejno opadający, wznoszący, opadający i znów wznoszący. Na pierwszy ruch przypadają trzy sylaby, a na drugi dwa. W każdym ruchu są więc ruchy wznoszące i opadające. Stałe uznaje się za neutralne - równowaga - Mając scharakteryzowaną inkantację ruchową oraz werbalną wraz z wartością numerologiczną jesteśmy wstanie ułożyć równanie mocy zaklęcia. Ostrzegam, że to będzie nieco żmudne... - uśmiechnęła się bo osobiście najbardziej lubiła en etap obliczeń. Do ich wykonania należało jednak wcześniej przełożyć na cyfry każdą wyłapaną przez nich charakterystykę. To zaś wiązało się z kartkowaniem ksiąg i wyszukiwaniem wzorów. Podstawianie i wyliczanie, a następnie wykorzystywanie uzyskanych wartości do kolejnych wzorów. Bardziej ostatecznie-ostatecznych. Shelta była radą oraz czujnym sprawdzaczem wyliczeń Ollivandera, który ostatecznie mógł z triumfem podkreślić wynik końcowy.
- Proponuję by interpretację wyniku oraz odwrócenie poczynionego przez nas procesu odłożyć na kolejną lekcję. Zadałabym jednak, jeżeli sobie lord tego życzy, kilka innych zadań których efektem będzie wyliczenie mocy zaklęcia - zasugerowała, kiedy okazało się, że ich lekcja przeciągnęła się już w czasie.
- Po to tu jestem, lordzie - przypomniała mu upijając soku wraz z wirującymi na jego powierzchni okruszkami ciasteczek. Następnie przeszła do opowiadania o kolejnym etapie, a właściwie wstępie do tegoż. Nim zdążyła się rozwinąć, jej podopieczny rozpoczną wyliczanie wartości numerologicznej. Nie przerywała mu widząc, że sobie z tą częścią zagadnienia radził. Śledziła jego zapiski - Bardzo dobrze, lordzie Ollivander - mruknęła z uznaniem, pochwałą - Wyliczenie wartości numerologicznej werbalnej inkantacji jest potrzebne do ułożenia równania, którym się zajmiemy za chwilę. Na tym analiza inkantacji jednak się nie kończy. Proszę zwrócić uwagę na ton oraz rozłożenie sylab między dwoma ruchami. Ton na pierwszą sylabę jest stały, potem kolejno opadający, wznoszący, opadający i znów wznoszący. Na pierwszy ruch przypadają trzy sylaby, a na drugi dwa. W każdym ruchu są więc ruchy wznoszące i opadające. Stałe uznaje się za neutralne - równowaga - Mając scharakteryzowaną inkantację ruchową oraz werbalną wraz z wartością numerologiczną jesteśmy wstanie ułożyć równanie mocy zaklęcia. Ostrzegam, że to będzie nieco żmudne... - uśmiechnęła się bo osobiście najbardziej lubiła en etap obliczeń. Do ich wykonania należało jednak wcześniej przełożyć na cyfry każdą wyłapaną przez nich charakterystykę. To zaś wiązało się z kartkowaniem ksiąg i wyszukiwaniem wzorów. Podstawianie i wyliczanie, a następnie wykorzystywanie uzyskanych wartości do kolejnych wzorów. Bardziej ostatecznie-ostatecznych. Shelta była radą oraz czujnym sprawdzaczem wyliczeń Ollivandera, który ostatecznie mógł z triumfem podkreślić wynik końcowy.
- Proponuję by interpretację wyniku oraz odwrócenie poczynionego przez nas procesu odłożyć na kolejną lekcję. Zadałabym jednak, jeżeli sobie lord tego życzy, kilka innych zadań których efektem będzie wyliczenie mocy zaklęcia - zasugerowała, kiedy okazało się, że ich lekcja przeciągnęła się już w czasie.
angel heart | devil mind
Wszelkie uwagi przyjmował ze spokojem, niektóre od razu zapamiętując, inne dla pewności zapisując w notatkach - zaglądał do nich często, kiedy miał wrażenie, że coś umysłowi umyka, nie układając się w wystarczająco konkretne zagadnienie lub problem. Na uwagę o oznaczeniach kiwnął konkretnie głową - raczej ich nie pomijał, stosując zwyczajnie dodatkowe uproszczenia, potrzebne bardziej w toku nauki niż późniejszej, ewentualnej, praktyki. Na obecnym etapie nie palił się do współpracy i pokazywania wyników komukolwiek (poza Sheltą, z oczywistych powodów) - czuł się pewniej wiedząc więcej, teraz we własnej ocenie miał jeszcze zbyt bazowe umiejętności. Docenił konkretne podejście, którego bardzo potrzebował, na rozmowy o naturze magii czas mógł jeszcze nadejść, lecz w perspektywie szalejących anomalii, Ollivander miał wrażenie, że ten kurczy się znacznie, dlatego tym zacieklej brał się za poszerzanie horyzontów. Pracoholizm łapał go już nie tylko w sferze różdżkarstwa.
Wysłuchał kolejnych instrukcji, nie zrażając się wizją złożoności.
- Tym lepiej - odrzekł krótko, unosząc wzrok znad przyozdobionego świeżymi notatkami pergaminu i prostując się nieco. Iskierka wyzwania zatańczyła w jasnych tęczówkach - nie zamykał się w strefie komfortu, rozpoczynając zabawę z numerologicznymi zapisami, doskonale wiedział, że nauka ta postawi przed nim wiele wyzwań, pytań i żmudnych procesów. Na to liczył. W ten sposób mógł się stale rozwijać. Kawa w filiżance skończyła się szybciej, niż się tego spodziewał, podobnie jak czas spędzany na kartkowaniu ksiąg - skurczył się niemiłosiernie, rzeźbiony zegar nie pozostawiał wątpliwości. Ollivander był w swoim żywiole, a równanie finalizował z lekkim uczuciem satysfakcji.
- Proszę nie krępować się z ilością - potwierdzenie spłynęło z ust bez dłuższego zastanowienia - nie zamierzał siedzieć bezczynnie, oczekując kolejnego spotkania, tak czy inaczej przerabiał wiele materiału sam. - Zrobię tyle, ile będę w stanie - gdyby zadała zbyt wiele, nic straconego - wolał zająć się zadaniem uważnie, zamiast upierać się, by zrobić wszystko i dokonać niemożliwego.
- Dziękuję, panno Vane. Proszę wybaczyć za przekroczenie planowanego czasu - oczywiście będę rad z kontynuacji współpracy - skłonił lekko głowę w podziękowaniu. - Odprowadzę pannę do powozu - zaoferował - po tej sesji zapewne obydwojgu sprzyjał krótki spacer.
| zt x2
Wysłuchał kolejnych instrukcji, nie zrażając się wizją złożoności.
- Tym lepiej - odrzekł krótko, unosząc wzrok znad przyozdobionego świeżymi notatkami pergaminu i prostując się nieco. Iskierka wyzwania zatańczyła w jasnych tęczówkach - nie zamykał się w strefie komfortu, rozpoczynając zabawę z numerologicznymi zapisami, doskonale wiedział, że nauka ta postawi przed nim wiele wyzwań, pytań i żmudnych procesów. Na to liczył. W ten sposób mógł się stale rozwijać. Kawa w filiżance skończyła się szybciej, niż się tego spodziewał, podobnie jak czas spędzany na kartkowaniu ksiąg - skurczył się niemiłosiernie, rzeźbiony zegar nie pozostawiał wątpliwości. Ollivander był w swoim żywiole, a równanie finalizował z lekkim uczuciem satysfakcji.
- Proszę nie krępować się z ilością - potwierdzenie spłynęło z ust bez dłuższego zastanowienia - nie zamierzał siedzieć bezczynnie, oczekując kolejnego spotkania, tak czy inaczej przerabiał wiele materiału sam. - Zrobię tyle, ile będę w stanie - gdyby zadała zbyt wiele, nic straconego - wolał zająć się zadaniem uważnie, zamiast upierać się, by zrobić wszystko i dokonać niemożliwego.
- Dziękuję, panno Vane. Proszę wybaczyć za przekroczenie planowanego czasu - oczywiście będę rad z kontynuacji współpracy - skłonił lekko głowę w podziękowaniu. - Odprowadzę pannę do powozu - zaoferował - po tej sesji zapewne obydwojgu sprzyjał krótki spacer.
| zt x2
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bywał tu często - pewne przyzwyczajenia nie ulegały zmianie nawet wtedy, gdy świat stawał na głowie i rzucał pod nogi więcej wyzwań niż kłód, a tych przecież nigdy nie brakowało. Nie tracił czasu na zliczanie ich, po prostu działał, próbując pogodzić ze sobą wiele nowych zadań i odnaleźć się w roli, której obawiał się bardziej, niż wszyscy mogli sądzić, na pewno zaś bardziej, niż dawał po sobie znać. Od czerwca tłamsił w sobie jeszcze więcej emocji, wątpliwości i posępnych myśli, podjudzając je dodatkowo niepokojem. Może brakowało mu pozytywnego spojrzenia, lecz ono nigdy nie było mocną stroną Ollivandera. Pękało pod ciężarem realizmu, solidną przeciwwagą okazywała się też wojna, zatruwająca rzeczywistość. Nie było optymalnego wyjścia, ucieczki i neutralności - a on wciąż nie potrafił się z tym pogodzić. Dlatego z nieopisaną chęcią uciekał w pracę. Mogłoby się wydawać, że wraz z nestorskimi obowiązkami przystopuje z różdżkarstwem, eksperymentami, numerologią i ogólnym chowaniem się w książkach - nic bardziej mylnego. Nie potrafił odpuścić sobie naukowej rutyny, widział w niej nawet coś na kształt wytchnienia, jakiś powiew normalności, spokoju.
Oczywiście, jeśli przyjrzeć się bliżej projektowi, nad jakim się pochylał, niewiele w tym było rzeczonej normalności i swobody - przejście do Oazy, stworzone przez Bathildę Bagshot, potrzebowało ochrony. Już samo jego istnienie wskazywało na to, że coś z tym poszło nie tak, ktoś coś zepsuł, namieszał; lecz projekt pozostawał projektem mimo okoliczności, wymagał skupienia, główkowania, elastycznego podejścia i skrupulatnych analiz. Ulysses już od jakiegoś czasu siadał do zebranych z Asbjornem pomiarów, zdążył je więc pogrupować i przygotować do tworzenia wymaganych wykresów. Wyczekiwał gościa na miejscu, w bibliotece, zostawiając służbie doprowadzenie alchemika do celu, podczas gdy gospodarz pozwalał sobie na chwilę zadumy. Na temat, wyłącznie na temat, w innym wypadku myśli odpływały zbyt daleko, w zbyt ciemne rejony. Podniósł głowę znad przeglądanego woluminu, gdy tylko usłyszał kroki. Szepty rzeźb poniosły się po bibliotece, tworząc nietypowe, acz całkiem przyjemne tło. Ignorował je, przyzwyczajony do wygadanych łbów.
- Dzień dobry, Asbjornie - przywitał Norwega, mimiką nienachalnie zadając palące pytanie - czy w końcu wymawiał to imię prawidłowo? Bez praktyki nie mógł się nauczyć, a nad językami nigdy nie spędził wystarczająco czasu. Wstyd, lecz cóż zrobić, gdy tak poświęcał się innym tematom? - Napijesz się czegoś? - zapytał mężczyznę, zaraz zerkając krótko na służkę, czekającą na wskazówki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
21/22 stycznia 1958
Mógł zabić własnego syna. Ulubieńca dziadka, oczko w głowie innych Ollivanderów, bo w przeciwieństwie do Havelocka udało mu się odziedziczyć w spadku zdolność ptasiej mowy. To było całkiem dobre usprawiedliwienie na pytanie, dlaczego nie mógł spotkać się z Keatonem, ale lord Ollivander i tak spoglądał na to zdarzenie z lekką goryczą. Irytujący perfekcjonizm nie pozwalał mu na tolerowanie u siebie żadnego typu potknięć, a teraz...
Był zielony.
Służąca, która zobaczyła go pierwsza, określiła ten kolor mianem butelkowego, dla Havelocka był to jednak kolor aloesu. Mógłby się z nią o to posprzeczać (w jego przypadku - w myślach oczywiście), ale nie miał na to czasu, bo wraz z przekroczeniem progu wręczono mu kopertę zawierającą zniszczoną różdżkę i list od pana Burroughs, będący prośbą sprawdzenia komu Ollivanderowie sprzedali ją przed laty. Sytuacja podobna co przy Foxie, przeszło mu przez myśl i błyskawicznie skupił się na odpakowywaniu zawartości. Utonął w tym do tego stopnia, że dopiero głośne chrząknięcie przywróciło go na moment do rzeczywistości. Cóż zrobił? Obejrzał się za siebie, nieco nieobecnym spojrzeniem analizując ubłocone ślady pozostawione przez jego robocze buty, po czym wywrócił oczami. Przecież nie miał na to teraz czasu. Gdyby ktoś go zapytał o to, co stało się z Laurelem, gdzie poszedł po tym, jak ojciec przyprowadził go do zamku, przyszłoby mu wzruszyć ramionami - nie miał pojęcia, był tam z nim w ogóle?
Pierwszym co przypomniałby sobie z tego wieczoru (poza tym felernym, nieudanym eliksirem), byłoby to jak siedzi w archiwum pod biblioteką i ostatecznie rozkleja papier dzielący go od połamanej różdżki. List Burroughsa mówił o tym, że była złamana, ale Havelock określiłby ją bardziej mianem zrujnowanej. Odczuł lekkie zmieszanie, kiedy wpierw zasmucił się nad tym, jak tragicznie zakończył swój żywot trzymany przez niego w dłoni martwy przedmiot, niż tym, z czym musiał mierzyć się Keaton. Naprawdę aż tak mu na nich zależało?
Jeżeli posiadaczka tego przedmiotu była kimś poszukiwanym przez Zakon Feniksa, Havelock zdecydowanie nie powinien jej współczuć. Nie potrafił jednak odmówić sobie sympatii do różdżek samych w sobie - ta konkretnie była dziełem doskonałym. Wyszła spod ręki wprawionego w swoim fachu rzemieślnika. Nie, nie rzemieślnika, lecz artysty, posługującego się dłutem i zaklęciami perfekcyjnie - przynajmniej okiem kogoś o doświadczeniu Havelocka, ale jego również nie można było zaliczyć do grona amatorów. Kunszt jej wykonania sprawił, że przykro spoglądało się na jej koniec - całkowicie rozsypana, choć miała w sobie wiele mocy i wybrała odpowiednią sobie czarodziejkę - podobnie jak ona głodną siły. Ollivander poznałby sosnę od razu, bez większego zaangażowania, bo było dosyć pospolite. Ale w przypadku tej konkretnej różdżki mógł iść o krok dalej - rozpoznałby ją z zawiązanymi oczyma, po samej woni drewna. Intensywność zapachu sosnowych różdżek płynęła z siły właściciela - w tym przypadku właścicielki, która niewątpliwie osiągnęła specjalizację w swojej dziedzinie magii. Musiała być to czarownica o wyjątkowych umiejętnościach, zdolna do rzucania naprawdę skomplikowanych zaklęć. Silna i niezależna, ale jednocześnie... niewątpliwie niegodziwa. Jego szczątkowa wiara w Zakon pozwalała bowiem na założenie, że kroczyła ciemną ścieżką. Sosnowe drewno dobrze sprawdzało się w dłoniach osób zdolnych do kroczenia na przekór innym, nie przeszkadzało w zadawaniu innym cierpienia. Chciałby ją zobaczyć. Kobietę o tak wyjątkowym usposobieniu. Czy bił od niej chłód, czy gniew? Czy zadzierała podbródek, kiedy do kogoś mówiła? Jaka dokładnie była?
Dostrzegał w tej ciekawości tęsknotę. Za czasami, kiedy słuchał opowieści ojca. Za czasami, kiedy Ollivanderowie prowadzili w Londynie sklep, w którym mógł oglądać czarodziejów przeróżnych. Niech to jednak nikogo nie utwierdzi w przekonaniu, że brało się to z ciekawości ludzi, bo Havelock był ciekawy różdżek. No dobrze, może był przez to trochę ciekawy ludzi, ale właśnie ze względu na nie - bo lepsze zrozumienie ludzkiej psychiki, tego co pchało ludzi do działania, pozwalało na tworzenie lepszych kombinacji drewna i rdzeni. Czasami nie było to aż tak oczywiste jak mogłoby się wydawać - ludzie mieli to do siebie, że budowali swoje osobowości na sprzecznościach. Sam był żywym dowodem na to, hierarchia wartości potrafiła być nieoczywista, a różdżki miały być przecież niczym przedłużenie ręki...
Czy powinien myśleć o tym tyle?
Siedząc przy jednym ze stołów, z użyciem pęsety ułożył w linii kawałki pokruszonego rdzenia i drewna. Ocenił długość na oko - po to mu przecież bogowie to oko dali, żeby z niego korzystał. Miał już też tak dużo wprawy w analizie dzieł swoich i cudzych, że trzynastocalówki rozpoznawał bez większego zawahania się - miał ich w dłoni wystarczająco dużo. Bardziej kłopotliwy miał okazać się ten rdzeń właśnie, bo w wielu przypadkach przy dużym uszkodzeniu różdżki do jego oceny potrzebował wrzucić szczątki do odpowiednio przygotowanego wywaru i zaobserwować reakcję. Tym razem było to łatwiejsze. Rdzeń zachował się bowiem na tyle, aby różdżkarz mógł spostrzec charakterystyczną, pomarańczową barwę, a kiedy spojrzał przez soczewkę, utwierdził się w przekonaniu o jego chropowatej powierzchni. Łuska widłowęża stanowiła z sosną idealne połączenie dla kogoś, kto miał wielkie ambicje i nie bał się dążyć do celu po trupach.
Pomocnym było tutaj też zabarwienie drewna - podrapana, ciemnobrązowa bejca zdobiąca wierzch różdżki, wraz z delikatnym ornamentem mogły pomóc w dookreśleniu konkretnego modelu - gdyby miał bazować na samym drewnie i rdzeniu, prawdopodobnie nigdy nie odnalazłby poszukiwanego nazwiska, Ollivanderowie stworzyli takie różdżki w ilościach liczonych nie w dziesiątkach, a setkach. Nawet Havelock nie miał pojęcia, ile dokładnie lat istniał ich sklep przy Pokątnej.
Przeglądanie księgi sprzedaży było zadaniem nudnym i mozolnym. Powinien pewnie poszukać kogoś do pomocy, podobnie jak przy ostatnim takim zajściu, ale utonął w tym już tak bardzo, że ostatecznie zrobił wszystko samodzielnie. Całe zadanie nie było ani trochę trudne - jego umiejętności pozwalały na nieomylne określenie parametrów różdżki, ale czytanie rejestru kilkanaście lat wstecz, wypełnianego pismem różnych Ollivanderów... najwyraźniej był do tego stworzony, bo prawdopodobnie, ze wszystkich osób zamieszkujących Lancaster Castle, tylko on był w stanie zrobić to bez ziewnięcia. Na początku znalazł wzmiankę o dwóch bliźniaczkach sprzedanych w roku 47. Czarodziejka byłaby młoda, ale Keaton nie wspominał przecież o jej wieku. Zestawienie tej daty z projektem, który odkopał cudem z jednej teczek zalegających w archiwum, kazało jednak ten przypadek odrzucić - nie zgadzały się bowiem ich wygląd. Westchnąwszy, usiadł do ksiąg raz jeszcze. Po drodze do roku 40 sprawdził tak jeszcze dwa przypadki - oba nie zgadzały się wizualnie z efektem końcowym. Dopiero różdżka pani Elviry Multon okazała się być strzałem w dziesiątkę. Była też dziełem wuja, z którym Havelock nie wchodził w interakcje zbyt często. Wyjaśniało to, dlaczego mimo docenienia tak wybitnego kunsztu, nie był w stanie stwierdzić, kto dokładnie był jej autorem. Już teraz wiedział, że w najbliższym czasie przyjdzie mu pochylić się nad wieloma innymi projektami tego różdżkarza w celu doskonalenia się w tej dziedzinie rzemiosła - teraz jednak musiał odłożyć to w czasie. Po pierwsze przypomniał sobie o Laurelu, a dokładniej o jego opiekunce, którą jeszcze kilka godzin temu zamierzał bezpowrotnie zwolnić. Po drugie musiał umieścić różdżkę i jej szczątku w pudełku. Jeszcze nie wiedział, czy przyjdzie mu ją spalić, czy czeka ją jeszcze jakiś wyższy cel - priorytetem była bowiem sprawa trzecia. List. Sporządził go jeszcze zanim wyszedł z pomieszczenia, na jednym z pergaminów dostępnych w szufladzie stojącego tam biurka: Przekazana przez Pana różdżka według naszej dokumentacji została sprzedana w 1940 roku Elvirze Multon. Sosnowa, o rdzeniu z łuski widłowęża, z pewnością zaakceptowałaby wyłącznie kogoś o wyjątkowo silnym charakterze. Czy powinien dodać coś jeszcze? Był zbyt dumny na przeprosiny za nieosiągalność. Liczył też na chociaż cień zrozumienia w tej kwestii - nawet mimo pragnienia bycia perfekcyjnym, Havelock wciąż pozostawał tylko człowiekiem. Opuściwszy bibliotekę skierował swoje kroki w stronę sowiarni, gdzie kazał nadać list z samego rana w trybie pilnym. O ile rozumiał pośpiech, zakładał, że pan Burroughs nie lubił odbierać poczty w środku nocy. Zaraz po tym wrócił dokładnie do miejsca, z którego przyszedł. Tam, w świetle świecy spędził jeszcze kilka godzin na przeglądaniu pożółkłych projektów Thomasa Ollivandera, aż wreszcie potrzeba snu przypomniała o sobie na tyle, że nawet on wrócił do swoich komnat.
A ta pierwsza sprawa to było co...? Coś z Laurelem?
Pomyśli o tym jutro.
| 1301, z tematu
I believe you find life such a problem because you think there are good people and bad people. You're wrong, of course. There are, always and only, the bad people, but some of them are on opposite sides.
♪
♪
Havelock Ollivander
Zawód : różdżkarz, hodowca roślin, lord i opiekun lasów Lancashire
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Meet me at the edge
I ain't afraid
I've already fallen
I ain't afraid
I've already fallen
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Biblioteka
Szybka odpowiedź