Skrzydło wspomnień
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Skrzydło wspomnień
Dosyć ponure skrzydło zamku, najbardziej ze wszystkich części wysunięte na zachód. Promieni słonecznych dociera tu niewiele, okna są mocno zarośnięte magicznym bluszczem - tylko snopy światła malują niewyraźne plamy na antycznych pojedynczych meblach - gdy dzień sprzyja. Ulubione miejsce duchów oraz obrazów, gdzie często urządzają sobie pogawędki. Lata temu w tej części zamku znajdowała się biblioteka, lecz po pożarze przestrzenie zostały zupełnie zmienione. Nietrudno trafić tu na puste, zakurzone pomieszczenia, stanowiące idealne miejsca dla poszukujących samotności i spokoju.
| 06.07?
Ostatnie dni czerwca i początek lipca Cressida spędziła zamknięta w dworku, niewiele wychodząc nawet do ogrodów, nad którymi zaległa dziwna mgła. Tak wiele mglistych dni wydawało się dziwne nawet jak na brytyjskie warunki, ale zrzucała to na karb anomalii. Był śnieg, teraz najwyraźniej przyszedł czas na mgliste, zimne lato.
Chociaż mąż trzymał ją pod kloszem i chronił ją od wszystkiego, co mogło ją niepokoić, nie mogła nie usłyszeć absolutnie nic o niedawnych wydarzeniach. O pożarze w ministerstwie, o problemach z komunikacją. To przerażało ją z tego względu, że nie mogła odwiedzać rodziny tak często, jak zwykle, bo najczęściej korzystała właśnie z teleportacji. Nie przepadała za miotłami, nie miała też obecnie własnego ateonana, który mógłby ją zanieść na swoim grzbiecie do Charnwood. Była praktycznie uziemiona w dworku rodziny męża, drżąc z niepokoju o rodziców, rodzeństwo i resztę bliskich jej osób. Cała reszta świata nie była tak ważna jak rodzina i przyjaciele. Nie mogąc ich odwiedzać pisała dużo listów, ale po kilku dniach izolacja stała się na tyle ciążąca i nieprzyjemna, że zdecydowała się skorzystać z sieci Fiuu i przenieść do domu rodziców. Podobno miała dużo szczęścia, że wylądowała we właściwym miejscu, ale powrót do Ambleside okazał się możliwy dopiero następnego dnia, więc spędziła dzień i noc w Charnwood, starając się maksymalnie wykorzystać czas z rodziną, bo nie mogła być pewna, kiedy zobaczą się znowu. Rodzice i reszta bliskich, podobnie jak małżonek, także oszczędzili delikatnemu dziewczęciu co bardziej stresujących opowieści, konsekwentnie podtrzymując nad nią ochronny klosz mający strzec je przed złem świata, który nigdy jeszcze w jej młodziutkim życiu nie wydawał się równie mroczny.
Odwaga zdecydowanie nie była mocną stroną Cressidy. Nie była dzielna i odważna, ale bardzo zależało jej na rodzinie. Na tyle mocno, że ośmielona sukcesem w dostaniu się do posiadłości rodziców, popołudniu szóstego lipca postanowiła złożyć wizytę rodzinie od strony matki, Ollivanderom, o których także się martwiła.
Ostatni raz była w Lancaster w dzień urodzin Titusa. To było zaledwie niecałe dwa tygodnie temu, ale przez to wszystko wydawało jej się, jakby minęło znacznie więcej czasu. Trudno było uwierzyć, że tak niedawno dobrze się bawili, a potem teleportowali się na pewną walijską plażę, by tam porozmawiać o jego zakazanym sekrecie. Teraz anomalie (bo była pewna, że to one) odebrały im nawet to – możliwość swobodnego przemieszczania się.
Ale dziś miała mniej szczęścia. Choć początkowo wydawało jej się, że wszystko jest dobrze, w pewnym momencie stało się coś dziwnego. Lecąc przez kominki zielone płomienie nagle straciły impet... I Cressida, zamiast wyskoczyć w jednym z kominków w posiadłości Ollivanderów, nagle poczuła, że ugrzęzła w przewodzie kominowym. Z dołu widziała nikłe światło; nie mogła być wyżej niż dwa metry nad wygasłym paleniskiem. Zawisła głową w dół, mimo wątłej postury klinując się w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni. Na domiar złego natychmiast zaczęła krztusić się wszechobecnym popiołem. W panice zaczęła głośno krzyczeć i wzywać pomocy, tak naprawdę nawet nie wiedząc, czy wylądowała u Ollivanderów... Czy gdziekolwiek indziej. Co, jeśli wcale nie była w domu swoich życzliwych krewnych, gdzie ktoś mógłby jej zaraz pomóc? Naprawdę się wystraszyła, próbując się oswobodzić, ale niestety nie było to takie łatwe w długiej sukni.
Ostatnie dni czerwca i początek lipca Cressida spędziła zamknięta w dworku, niewiele wychodząc nawet do ogrodów, nad którymi zaległa dziwna mgła. Tak wiele mglistych dni wydawało się dziwne nawet jak na brytyjskie warunki, ale zrzucała to na karb anomalii. Był śnieg, teraz najwyraźniej przyszedł czas na mgliste, zimne lato.
Chociaż mąż trzymał ją pod kloszem i chronił ją od wszystkiego, co mogło ją niepokoić, nie mogła nie usłyszeć absolutnie nic o niedawnych wydarzeniach. O pożarze w ministerstwie, o problemach z komunikacją. To przerażało ją z tego względu, że nie mogła odwiedzać rodziny tak często, jak zwykle, bo najczęściej korzystała właśnie z teleportacji. Nie przepadała za miotłami, nie miała też obecnie własnego ateonana, który mógłby ją zanieść na swoim grzbiecie do Charnwood. Była praktycznie uziemiona w dworku rodziny męża, drżąc z niepokoju o rodziców, rodzeństwo i resztę bliskich jej osób. Cała reszta świata nie była tak ważna jak rodzina i przyjaciele. Nie mogąc ich odwiedzać pisała dużo listów, ale po kilku dniach izolacja stała się na tyle ciążąca i nieprzyjemna, że zdecydowała się skorzystać z sieci Fiuu i przenieść do domu rodziców. Podobno miała dużo szczęścia, że wylądowała we właściwym miejscu, ale powrót do Ambleside okazał się możliwy dopiero następnego dnia, więc spędziła dzień i noc w Charnwood, starając się maksymalnie wykorzystać czas z rodziną, bo nie mogła być pewna, kiedy zobaczą się znowu. Rodzice i reszta bliskich, podobnie jak małżonek, także oszczędzili delikatnemu dziewczęciu co bardziej stresujących opowieści, konsekwentnie podtrzymując nad nią ochronny klosz mający strzec je przed złem świata, który nigdy jeszcze w jej młodziutkim życiu nie wydawał się równie mroczny.
Odwaga zdecydowanie nie była mocną stroną Cressidy. Nie była dzielna i odważna, ale bardzo zależało jej na rodzinie. Na tyle mocno, że ośmielona sukcesem w dostaniu się do posiadłości rodziców, popołudniu szóstego lipca postanowiła złożyć wizytę rodzinie od strony matki, Ollivanderom, o których także się martwiła.
Ostatni raz była w Lancaster w dzień urodzin Titusa. To było zaledwie niecałe dwa tygodnie temu, ale przez to wszystko wydawało jej się, jakby minęło znacznie więcej czasu. Trudno było uwierzyć, że tak niedawno dobrze się bawili, a potem teleportowali się na pewną walijską plażę, by tam porozmawiać o jego zakazanym sekrecie. Teraz anomalie (bo była pewna, że to one) odebrały im nawet to – możliwość swobodnego przemieszczania się.
Ale dziś miała mniej szczęścia. Choć początkowo wydawało jej się, że wszystko jest dobrze, w pewnym momencie stało się coś dziwnego. Lecąc przez kominki zielone płomienie nagle straciły impet... I Cressida, zamiast wyskoczyć w jednym z kominków w posiadłości Ollivanderów, nagle poczuła, że ugrzęzła w przewodzie kominowym. Z dołu widziała nikłe światło; nie mogła być wyżej niż dwa metry nad wygasłym paleniskiem. Zawisła głową w dół, mimo wątłej postury klinując się w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni. Na domiar złego natychmiast zaczęła krztusić się wszechobecnym popiołem. W panice zaczęła głośno krzyczeć i wzywać pomocy, tak naprawdę nawet nie wiedząc, czy wylądowała u Ollivanderów... Czy gdziekolwiek indziej. Co, jeśli wcale nie była w domu swoich życzliwych krewnych, gdzie ktoś mógłby jej zaraz pomóc? Naprawdę się wystraszyła, próbując się oswobodzić, ale niestety nie było to takie łatwe w długiej sukni.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
/6.07
Lipiec przyniósł ze sobą jeszcze więcej strachu i niepewności niż poprzednie miesiące. Dochodzące zewsząd niepokojące wieści sprawiały, że chyba każdy czarodziej w Zjednoczonym Królestwie czuł nieprzyjemny ścisk w żołądku... Przyszły dawno wyczekiwane wakacje, ale nie przyniosły tej słodkiej beztroski co zwykle, w zamian przerażeni magowie coraz częściej zamykali się w swoich domostwach, a mgliste ulice pustoszały jeszcze bardziej. Atmosfera niepokoju udzieliła się także Ollivanderom, tym bardziej, że przeciez jako ludzie nauki wciąż szukali odpowiedzi na kłębiące się pytania o anomalie i nie tylko. Nastały mroczne czasy i chyba czuł to każdy bez względu na wiek czy przekonania.
Państwo Ollivander starali się jednak zachowywać pozory normalności, chronić swoje najmłodsze dziecko tak jak wcześniej chronili pierworodne, Titus również uśmiechał się blado w towarzystwie Kyry, ale bywały dni, kiedy zwyczajnie potrzebował odrobiny samotności, tak jak dzisiaj na przykład. Zanurzył się więc w skrzydle wspomnień, na obszernych, chłodnych korytarzach mijając jedynie duchy zmarłych przodków nie mogące rozstać się z rodową siedzibą, poszarzałe malunki wołające o renowację. Włóczył się po zakurzonych komnatach wypełnionych jedynie starymi, aczkolwiek eleganckimi meblami i wtedy to usłyszał - przerażliwy krzyk, który początkowo zjeżył mu włosy na całym ciele. W pierszej chwili pomyślał, że to po prostu jeden z duchów przypomniał sobie jak umarł w czasach średniowiecza, rozrywany końmi za głoszone herezje, ale żadna z lokalnych zjaw nie miała przecież tak dziewczęcego głosiku, a dodatkowo ten ewidentnie dochodził z... komina? Młody Ollivander zbliżył się niepewnie, zaglądając wgłąb paleniska, gdzie unosiły się dławiące kłęby pyłu. Odkaszlnął i wtedy dopiero go olśniło.
- Cressida?! Co ty tam robisz? - niesamowite! Uniósł wysoko obie brwi, przesuwając palcami po twarzy, tym samym brudząc sadzą gładko ogolone policzki - Łał, masz naprawdę dużo szczęścia, że tu byłem! Niewielu zapuszcza się do zachodniego skrzydła! - roześmiał się. Jeno samotnicy zwiedzali zakurzone komnaty skrzydła wspomnień, to reszta zamku tętniła zwykle życiem, chociaż w ostatnim czasie jakby trochę mniej. Wsparł dłonie o chłodne ściany komina, wciąż wyginając się lekko by zajrzeć do środka. Zmarszczył brwi, w jednej chwili uświadamiając sobie, że będzie ją musiał stamtąd wydostać, tylko jak?
Lipiec przyniósł ze sobą jeszcze więcej strachu i niepewności niż poprzednie miesiące. Dochodzące zewsząd niepokojące wieści sprawiały, że chyba każdy czarodziej w Zjednoczonym Królestwie czuł nieprzyjemny ścisk w żołądku... Przyszły dawno wyczekiwane wakacje, ale nie przyniosły tej słodkiej beztroski co zwykle, w zamian przerażeni magowie coraz częściej zamykali się w swoich domostwach, a mgliste ulice pustoszały jeszcze bardziej. Atmosfera niepokoju udzieliła się także Ollivanderom, tym bardziej, że przeciez jako ludzie nauki wciąż szukali odpowiedzi na kłębiące się pytania o anomalie i nie tylko. Nastały mroczne czasy i chyba czuł to każdy bez względu na wiek czy przekonania.
Państwo Ollivander starali się jednak zachowywać pozory normalności, chronić swoje najmłodsze dziecko tak jak wcześniej chronili pierworodne, Titus również uśmiechał się blado w towarzystwie Kyry, ale bywały dni, kiedy zwyczajnie potrzebował odrobiny samotności, tak jak dzisiaj na przykład. Zanurzył się więc w skrzydle wspomnień, na obszernych, chłodnych korytarzach mijając jedynie duchy zmarłych przodków nie mogące rozstać się z rodową siedzibą, poszarzałe malunki wołające o renowację. Włóczył się po zakurzonych komnatach wypełnionych jedynie starymi, aczkolwiek eleganckimi meblami i wtedy to usłyszał - przerażliwy krzyk, który początkowo zjeżył mu włosy na całym ciele. W pierszej chwili pomyślał, że to po prostu jeden z duchów przypomniał sobie jak umarł w czasach średniowiecza, rozrywany końmi za głoszone herezje, ale żadna z lokalnych zjaw nie miała przecież tak dziewczęcego głosiku, a dodatkowo ten ewidentnie dochodził z... komina? Młody Ollivander zbliżył się niepewnie, zaglądając wgłąb paleniska, gdzie unosiły się dławiące kłęby pyłu. Odkaszlnął i wtedy dopiero go olśniło.
- Cressida?! Co ty tam robisz? - niesamowite! Uniósł wysoko obie brwi, przesuwając palcami po twarzy, tym samym brudząc sadzą gładko ogolone policzki - Łał, masz naprawdę dużo szczęścia, że tu byłem! Niewielu zapuszcza się do zachodniego skrzydła! - roześmiał się. Jeno samotnicy zwiedzali zakurzone komnaty skrzydła wspomnień, to reszta zamku tętniła zwykle życiem, chociaż w ostatnim czasie jakby trochę mniej. Wsparł dłonie o chłodne ściany komina, wciąż wyginając się lekko by zajrzeć do środka. Zmarszczył brwi, w jednej chwili uświadamiając sobie, że będzie ją musiał stamtąd wydostać, tylko jak?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Nie było łatwo. Cressidzie doskwierała nawet izolacja od bliskich, z którymi do tej pory zawsze podtrzymywała częsty kontakt. Nie była przyzwyczajona do uziemienia w jednym miejscu. W każdym tygodniu przynajmniej kilka razy gdzieś wychodziła – zwykle do posiadłości rodziców, czasem odwiedzała innych krewnych, jak Ollivanderów, swoich przyjaciół, lub, co robiła rzadziej i zawsze w konkretnym celu, jak na przykład odwiedzenie galerii sztuki, wybierała się do Londynu. Na dłużej utkwiła w dworku tylko w dniach poprzedzających poród i w czasie po nim, niemal cały swój czas poświęcając nowo narodzonym dzieciom. Ale później znów musiała zacząć uczestniczyć w dworskim życiu, nie było ucieczki od powinności. Była matką, żoną i damą z pokorą znoszącą swoje zobowiązania.
Teraz było inaczej. Atmosfera była przesycona strachem, który odbierał nawet twórcze natchnienie. Nawet osoby tak niezainteresowane polityką i nieświadome tak wielu rzeczy jak Cressida odczuwały, że coś złego się dzieje, coś się zmienia. Niosło to ze sobą niepokój, choćby z tego względu, że istniały anomalie i zarówno czary, jak i teleportacja nie działały jak należy, a przecież były nieodłączną częścią ich życia. Dotychczas stabilny i poukładany świat zaczynał stawać na głowie.
Nie dawała też do końca wiary pogłoskom o częstych awariach sieci Fiuu, póki sama nie padła ofiarą jednej z nich, grzęznąc w od dawna nieużywanym kominie. Kiedy tylko zdała sobie sprawę, że utknęła, zamiast polecieć do samego końca i wypaść z paleniska, od razu wpadła w panikę i zaczęła krzyczeć i szamotać się, próbując uwolnić się z pułapki. Niezależnie od tego, czy była u Ollivanderów czy gdziekolwiek indziej, miała nadzieję, że ktoś ją usłyszy i pomoże. Krzyczała, krztusząc się pyłem i sadzą z przewodu kominowego, zapewne też nabijając sobie siniaki przy próbie uwolnienia się.
Ale wtedy niedługo później usłyszała poniżej jakiś głos. Rozpoznała go dopiero po chwili.
- Titus?! – A więc była u Ollivanderów. To bardzo dobra wiadomość, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej położenie. Przynajmniej doleciała do właściwego dworu. – Utknęłam... w kominie! To pewnie awaria sieci Fiuu – krzyknęła do niego, znów krztusząc się sadzą. – Proszę, wyciągnij mnie stąd! Złap mnie za ręce i spróbuj pociągnąć w dół!
Kominki w czarodziejskich domach często były na tyle wysokie, że można było do nich wejść na stojąco, a Cressidę od paleniska dzieliła odległość prawdopodobnie wystarczająca, by dało się ją sięgnąć. Wyciągnęła w dół dłonie, czekając, aż Titus je złapie i zacznie ją ciągnąć. Mimo niewątpliwej ulgi spowodowanej jego szybkim pojawieniem się wciąż była przerażona, zestresowana i bliska płaczu. Chciała jak najszybciej się stąd wydostać. Było jej niewygodnie i coraz trudniej jej się oddychało.
Teraz było inaczej. Atmosfera była przesycona strachem, który odbierał nawet twórcze natchnienie. Nawet osoby tak niezainteresowane polityką i nieświadome tak wielu rzeczy jak Cressida odczuwały, że coś złego się dzieje, coś się zmienia. Niosło to ze sobą niepokój, choćby z tego względu, że istniały anomalie i zarówno czary, jak i teleportacja nie działały jak należy, a przecież były nieodłączną częścią ich życia. Dotychczas stabilny i poukładany świat zaczynał stawać na głowie.
Nie dawała też do końca wiary pogłoskom o częstych awariach sieci Fiuu, póki sama nie padła ofiarą jednej z nich, grzęznąc w od dawna nieużywanym kominie. Kiedy tylko zdała sobie sprawę, że utknęła, zamiast polecieć do samego końca i wypaść z paleniska, od razu wpadła w panikę i zaczęła krzyczeć i szamotać się, próbując uwolnić się z pułapki. Niezależnie od tego, czy była u Ollivanderów czy gdziekolwiek indziej, miała nadzieję, że ktoś ją usłyszy i pomoże. Krzyczała, krztusząc się pyłem i sadzą z przewodu kominowego, zapewne też nabijając sobie siniaki przy próbie uwolnienia się.
Ale wtedy niedługo później usłyszała poniżej jakiś głos. Rozpoznała go dopiero po chwili.
- Titus?! – A więc była u Ollivanderów. To bardzo dobra wiadomość, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej położenie. Przynajmniej doleciała do właściwego dworu. – Utknęłam... w kominie! To pewnie awaria sieci Fiuu – krzyknęła do niego, znów krztusząc się sadzą. – Proszę, wyciągnij mnie stąd! Złap mnie za ręce i spróbuj pociągnąć w dół!
Kominki w czarodziejskich domach często były na tyle wysokie, że można było do nich wejść na stojąco, a Cressidę od paleniska dzieliła odległość prawdopodobnie wystarczająca, by dało się ją sięgnąć. Wyciągnęła w dół dłonie, czekając, aż Titus je złapie i zacznie ją ciągnąć. Mimo niewątpliwej ulgi spowodowanej jego szybkim pojawieniem się wciąż była przerażona, zestresowana i bliska płaczu. Chciała jak najszybciej się stąd wydostać. Było jej niewygodnie i coraz trudniej jej się oddychało.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Mhm... - kiwnął głową, zagłębiając się w kominie i wyciągając wysoko obie ręce, przystanął nawet na palcach, bo Matka Natura niestety nie obdarzyła go wysokim wzrostem, co wydaje się dosyć dziwne mając na względzie innych Ollivanderó, wysokich jak dęby w lasach Lancashire. Poczuł pod palcami ciepło dziewczęcych dłoni i uścisnął je, ciągnąc mocno w swoją stronę. Szczęście, że i Cressida była nader drobną kobietą, bo w przeciwnym wypadku mogliby mieć pewne problemy, a tak? Tak poszło całkiem gładko i już za moment Titus trzymał kuzynkę na rękach.
- Mam cię! - uśmiechnął się, wychodząc wraz z nią z kominka i dopiero poza nim, wypuścił dziewczę z objęć - Niezbyt rozsądnie z twojej strony, podróżować siecią Fiuu, kiedy całe społeczeństwo aż huczy, że szwankuje. A nasze kominki to już w ogóle! Przyjmowałem ostatnio gościa od naprawy, bo jeden z wujów chcąc dostać się do Różdżkarni wyleciał gdzieś na drugi koniec wysp! Złamał sobie przy tym różdżkę i musiał wracać trochę na piechotę, a trochę pociągami. Cały tydzień go nie było! - pokiwał głową, bo co to w ogóle była za historia! Inni domownicy zaczynali się już martwić i snuć jakieś przedziwne teorie, nawet jeśli wcześniej nie mieli owemu czarodziejowi nic do zarzucenia. Później każdy szczerze mu współczuł, a dzieciaki z zapartym tchem słuchały historii o tym, jak na gołe pięści musiał walczyć z akromantulą, chociaż gdyby ktoś zapytał Titusa o zdanie, to rzekłby, że chyba trochę nagiął prawdę... Niemniej na młodszych zrobiło to ogromne wrażenie i panicz Ollivander wcale się nie dziwił - gdyby sam był nieco mniejszy, pewnie z zainteresowaniem łyknąłby każde słowo.
- Ale cieszę się, że nas odwiedziłaś, co cię tu sprowadza? Mam nadzieję, że tęsknota, a nie jakieś złe wieści? - bo złych wieści dochodziło zewsząd aż nadto! Naprawdę paskudne czasy nastały! - Poczekaj, gdzieś tu powinienem mieć chusteczkę... - przeczesał wszystkie kieszenie i faktycznie znalazł śnieżnobiały skrawek materiału opatrzony jego inicjałami, wyszytymi złotą nicią. Podał ją pani Fawley, by pozbyła się nadmiaru sadzy oraz popiołu. On sam również był tym wszystkim usmarowany tu i ówdzie, ale niespecjalnie się tym przejmował.
- Mam cię! - uśmiechnął się, wychodząc wraz z nią z kominka i dopiero poza nim, wypuścił dziewczę z objęć - Niezbyt rozsądnie z twojej strony, podróżować siecią Fiuu, kiedy całe społeczeństwo aż huczy, że szwankuje. A nasze kominki to już w ogóle! Przyjmowałem ostatnio gościa od naprawy, bo jeden z wujów chcąc dostać się do Różdżkarni wyleciał gdzieś na drugi koniec wysp! Złamał sobie przy tym różdżkę i musiał wracać trochę na piechotę, a trochę pociągami. Cały tydzień go nie było! - pokiwał głową, bo co to w ogóle była za historia! Inni domownicy zaczynali się już martwić i snuć jakieś przedziwne teorie, nawet jeśli wcześniej nie mieli owemu czarodziejowi nic do zarzucenia. Później każdy szczerze mu współczuł, a dzieciaki z zapartym tchem słuchały historii o tym, jak na gołe pięści musiał walczyć z akromantulą, chociaż gdyby ktoś zapytał Titusa o zdanie, to rzekłby, że chyba trochę nagiął prawdę... Niemniej na młodszych zrobiło to ogromne wrażenie i panicz Ollivander wcale się nie dziwił - gdyby sam był nieco mniejszy, pewnie z zainteresowaniem łyknąłby każde słowo.
- Ale cieszę się, że nas odwiedziłaś, co cię tu sprowadza? Mam nadzieję, że tęsknota, a nie jakieś złe wieści? - bo złych wieści dochodziło zewsząd aż nadto! Naprawdę paskudne czasy nastały! - Poczekaj, gdzieś tu powinienem mieć chusteczkę... - przeczesał wszystkie kieszenie i faktycznie znalazł śnieżnobiały skrawek materiału opatrzony jego inicjałami, wyszytymi złotą nicią. Podał ją pani Fawley, by pozbyła się nadmiaru sadzy oraz popiołu. On sam również był tym wszystkim usmarowany tu i ówdzie, ale niespecjalnie się tym przejmował.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Cressida była naprawdę wystraszona i żałowała swojej lekkomyślności, która mogła się źle skończyć, gdyby nikt jej tu nie znalazł. Próbowała się oswobodzić sama, ale jej ciało przesunęło się tylko o parę cali w dół, jeszcze trochę jej brakowało. Widziała na dole palenisko i mimo krztuszenia się sadzą krzyczała, próbując kogoś tu przyciągnąć. Wielkie było jej szczęście i ulga, gdy okazało się, że to Titus, co oznaczało, że była we właściwym miejscu.
Titus nie był zbyt wysoki; natura podobnie jak i jej poskąpiła mu wzrostu, ale gdy stanął na palcach, udało mu się chwycić jej dłonie. Pociągnął ją w dół; Cressida syknęła, czując ból w rękach, ramionach oraz biodrach. Zapewne pozostaną jej siniaki, ale już po chwili poczuła, że sunie w dół i spada, lądując na Titusie, który w ostatniej chwili ją złapał, unikając upadku na ziemię. Na szczęście Cressida cztery miesiące po urodzeniu dzieci znów była niezwykle drobna, lekka i szczupła jak wcześniej. Drżała i popłakiwała, kiedy wyniósł ją z kominka i postawił na ziemi, wciąż była roztrzęsiona i wystraszona.
- Miałam nadzieję... że to tylko przesadzone plotki. Och, tak chciałam wreszcie opuścić dworek i się z wami spotkać! Kiedy podróżowałam do rodziców, to jakoś się udało, ale teraz... Och, jak dobrze, że tu byłeś, Titusie!
Łzy rzeźbiły jaśniejsze korytarze na pokrytych sadzą policzkach, a głos drżał, kiedy mówiła. Cressida wyglądała strasznie, jej włosy i suknia też nosiły na sobie ślady sadzy, ale była tak szczęśliwa, że Titus ją uwolnił, że uścisnęła go krótko, wciąż zanosząc się płaczem, już nie tyle ze strachu, co z ulgi, że ta „przygoda” znalazła szczęśliwy finał.
Dopiero kiedy udało jej się trochę uspokoić, odezwała się znowu.
- Tak, to... tęsknota. Chęć upewnienia się, czy wszystko tutaj w porządku. Wiesz, Titusie, sporo się dzieje... Tkwiąc uziemiona w posiadłości męża usycham z niepokoju, jak czuje się moja rodzina – powiedziała ze smutkiem, żałując, że nie może być przy rodzicach i rodzeństwie cały czas, że musi tkwić uziemiona w dworze Fawleyów. Co prawda z dziećmi, mężem i jego rodziną, ale nie dawały jej spokoju obawy o panieński ród, ale także o krewnych ze strony matki. Żałowała, że dzieliły ją od nich spore odległości, że nie mogła mieć obok siebie wszystkich ważnych dla niej bliskich. I jak ona będzie ich teraz odwiedzać, kiedy teleportacja nie działała, a i sieć Fiuu okazała się niezwykle zawodna? Jak wytrzyma bez tak częstych wizyt u rodziny, którą od czasu ślubu odwiedzała przynajmniej raz w tygodniu? Mimo bliskich relacji z Williamem i faktu, że doczekali się dzieci, nie zawsze czuła się w pełni dobrze wśród Fawleyów i tęskniła za mieszkaniem w Charnwood.
- Chyba to nie wystarczy, żeby się tego pozbyć – powiedziała, ocierając chusteczką twarz. Spod sadzy było już widać piegi. Jej suknia wciąż była jednak brudna. – Nie mogę się tak pokazać innym – powiedziała, smętnie spoglądając na materiał, daremnie próbując go otrzepać. – Tylko nie próbuj żadnych czarów – przestrzegła go, by czasem nie próbował rzucać zaklęcia czyszczącego na nią; za bardzo bała się anomalii. – Może powinnam podejść do babci Ollivander i zapytać, czy nie użyczy mi chwilowo jakiejś sukni ze swojej młodości. Może któryś z waszych skrzatów przez ten czas wyczyściłby moją? – Babcia Ollivander, niegdyś Prewett, po której Cressida odziedziczyła rude włosy i piegi, wciąż jeszcze żyła, i Cressie chętnie odwiedziłaby ją w jej komnatach. Odwiedzając Ollivanderów to babcię odwiedzała najczęściej, przy okazji spotykając się też z Titusem.
Titus nie był zbyt wysoki; natura podobnie jak i jej poskąpiła mu wzrostu, ale gdy stanął na palcach, udało mu się chwycić jej dłonie. Pociągnął ją w dół; Cressida syknęła, czując ból w rękach, ramionach oraz biodrach. Zapewne pozostaną jej siniaki, ale już po chwili poczuła, że sunie w dół i spada, lądując na Titusie, który w ostatniej chwili ją złapał, unikając upadku na ziemię. Na szczęście Cressida cztery miesiące po urodzeniu dzieci znów była niezwykle drobna, lekka i szczupła jak wcześniej. Drżała i popłakiwała, kiedy wyniósł ją z kominka i postawił na ziemi, wciąż była roztrzęsiona i wystraszona.
- Miałam nadzieję... że to tylko przesadzone plotki. Och, tak chciałam wreszcie opuścić dworek i się z wami spotkać! Kiedy podróżowałam do rodziców, to jakoś się udało, ale teraz... Och, jak dobrze, że tu byłeś, Titusie!
Łzy rzeźbiły jaśniejsze korytarze na pokrytych sadzą policzkach, a głos drżał, kiedy mówiła. Cressida wyglądała strasznie, jej włosy i suknia też nosiły na sobie ślady sadzy, ale była tak szczęśliwa, że Titus ją uwolnił, że uścisnęła go krótko, wciąż zanosząc się płaczem, już nie tyle ze strachu, co z ulgi, że ta „przygoda” znalazła szczęśliwy finał.
Dopiero kiedy udało jej się trochę uspokoić, odezwała się znowu.
- Tak, to... tęsknota. Chęć upewnienia się, czy wszystko tutaj w porządku. Wiesz, Titusie, sporo się dzieje... Tkwiąc uziemiona w posiadłości męża usycham z niepokoju, jak czuje się moja rodzina – powiedziała ze smutkiem, żałując, że nie może być przy rodzicach i rodzeństwie cały czas, że musi tkwić uziemiona w dworze Fawleyów. Co prawda z dziećmi, mężem i jego rodziną, ale nie dawały jej spokoju obawy o panieński ród, ale także o krewnych ze strony matki. Żałowała, że dzieliły ją od nich spore odległości, że nie mogła mieć obok siebie wszystkich ważnych dla niej bliskich. I jak ona będzie ich teraz odwiedzać, kiedy teleportacja nie działała, a i sieć Fiuu okazała się niezwykle zawodna? Jak wytrzyma bez tak częstych wizyt u rodziny, którą od czasu ślubu odwiedzała przynajmniej raz w tygodniu? Mimo bliskich relacji z Williamem i faktu, że doczekali się dzieci, nie zawsze czuła się w pełni dobrze wśród Fawleyów i tęskniła za mieszkaniem w Charnwood.
- Chyba to nie wystarczy, żeby się tego pozbyć – powiedziała, ocierając chusteczką twarz. Spod sadzy było już widać piegi. Jej suknia wciąż była jednak brudna. – Nie mogę się tak pokazać innym – powiedziała, smętnie spoglądając na materiał, daremnie próbując go otrzepać. – Tylko nie próbuj żadnych czarów – przestrzegła go, by czasem nie próbował rzucać zaklęcia czyszczącego na nią; za bardzo bała się anomalii. – Może powinnam podejść do babci Ollivander i zapytać, czy nie użyczy mi chwilowo jakiejś sukni ze swojej młodości. Może któryś z waszych skrzatów przez ten czas wyczyściłby moją? – Babcia Ollivander, niegdyś Prewett, po której Cressida odziedziczyła rude włosy i piegi, wciąż jeszcze żyła, i Cressie chętnie odwiedziłaby ją w jej komnatach. Odwiedzając Ollivanderów to babcię odwiedzała najczęściej, przy okazji spotykając się też z Titusem.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Niestety... Kominki, teleportacja, wszystko szaleje. - westchnął przeciągle. No cóż, ufał, że w takiej sytuacji szanowna nestorowska mość może nawet przymknie oko na Miętusa, jeśli tylko Titus nie będzie się z nim za bardzo obnosił. Ale mimo wszystko wolał jeszcze trochę poczekać zanim wybierze się do Rudery po odbiór kluczyków - Nie płacz, nie do twarzy ci ze łzami. Już wszystko w porządku. - uścisnął ją mocno, gdy i ona go objęła, a później posłał delikatny uśmiech, mrugając doń jednym okiem.
- Doskonale cię rozumiem... Raczej wszystko u nas w spokoju, cieszę się, że cię widzę, sam rozważałem rychłe odwiedziny, ale mam ostatnio mnóstwo na głowie. Nie wiem czy wiesz, ale moja mama uznała, że pora bym znalazł sobie jakąś damę, więc sprasza tu całe tabuny szlachcianek w nadziei, że któraś wpadnie mi w oko. - wywrócił oczami, bo jak to w ogóle brzmiało - strasznie abstrakcyjnie! Winien się przecież skupić na nauce, na tym co dzieje się wokół, na rodzinie, na... czymkolwiek, byle nie tych przeklętych swatach!
- Zaraz sobie z tym poradzimy! - pokiwał głową, sięgając po różdżkę, już nawet rozchylał usta, ale Cressida w porę go przestrzegła, więc jeno złączył wargi, chowając ją na swoje miejsce - No dobrze... - w sumie miała sporo racji - magia wciąż płatała figle i czasem ciężko było przewidzieć co się zaraz wydarzy. Rozpromienił się jednak na wspomnienie babci Ollivander - Oooo! Cudowny pomysł! Będzie zachwycona jak cię zobaczy! - tego był pewien - Chodźmy więc, znajdziemy dla ciebie coś odpowiedniego, znam niezły skrót. - ponownie skinął głową, po czym zaoferował jej swoje ramię, zanim ruszą w drogę na drugi koniec zamku. Dobrze, że Titus faktycznie znał wiele tajemnych przejść w Lancaster, bo w przeciwnym wypadku podróż trwałaby całe wieki. Ale rodzinna siedziba nie miała przed nim tajemnic.
- Tędy. - kiwnął głową, kiedy wyszli i poprowadził ją jednym z korytarzy, z pozoru ślepym, bo zakończonym jeno półokrągłym wgłębieniem, gdzie stała lśniąca zbroja.
- Sir. - chłopak ukłonił się przed pancernym umundurowaniem - Czy zechcesz odkryć przed nami swe przejście? Zmierzamy z wizytą do lady Ollivander. - wyjaśnił uprzejmie, a zbroja drgnęła, odwzajemniając ukłon, po czym odstąpiła od ściany - ta z kolei rozmyła się, ujawniając jedno z wielu tajnych przejść - Dziękuję i życzę miłego dnia. - skinął jeszcze głową, wstępując do wąskiego korytarza. Przez chwilę szli w słabym świetle pojedynczych świec, które zabłysły gdy tylko ściana za nimi wróciła na swoje miejsce, aż w końcu wyszli na jeden z głównych korytarzy, gdzie jednak jedyną żywą (a raczej półżywą) duszą pozostawał duch, leniwie płynący w powietrzu. I jemu Titus się ukłonił, ostatecznie zatrzymując przed pokaźnych rozmiarów dębowymi drzwiami, zdobionymi w kwieciste rozety i inne florystyczne motywy.
- Babciu! Babciu! To ja! Titus! Mam dla ciebie niespodziankę! - zapukał głośno, bo babcia nie miała już pięćdziesięciu lat, tylko znacznie więcej! Słuch nie ten co kiedyś, wiadomo.
- Doskonale cię rozumiem... Raczej wszystko u nas w spokoju, cieszę się, że cię widzę, sam rozważałem rychłe odwiedziny, ale mam ostatnio mnóstwo na głowie. Nie wiem czy wiesz, ale moja mama uznała, że pora bym znalazł sobie jakąś damę, więc sprasza tu całe tabuny szlachcianek w nadziei, że któraś wpadnie mi w oko. - wywrócił oczami, bo jak to w ogóle brzmiało - strasznie abstrakcyjnie! Winien się przecież skupić na nauce, na tym co dzieje się wokół, na rodzinie, na... czymkolwiek, byle nie tych przeklętych swatach!
- Zaraz sobie z tym poradzimy! - pokiwał głową, sięgając po różdżkę, już nawet rozchylał usta, ale Cressida w porę go przestrzegła, więc jeno złączył wargi, chowając ją na swoje miejsce - No dobrze... - w sumie miała sporo racji - magia wciąż płatała figle i czasem ciężko było przewidzieć co się zaraz wydarzy. Rozpromienił się jednak na wspomnienie babci Ollivander - Oooo! Cudowny pomysł! Będzie zachwycona jak cię zobaczy! - tego był pewien - Chodźmy więc, znajdziemy dla ciebie coś odpowiedniego, znam niezły skrót. - ponownie skinął głową, po czym zaoferował jej swoje ramię, zanim ruszą w drogę na drugi koniec zamku. Dobrze, że Titus faktycznie znał wiele tajemnych przejść w Lancaster, bo w przeciwnym wypadku podróż trwałaby całe wieki. Ale rodzinna siedziba nie miała przed nim tajemnic.
- Tędy. - kiwnął głową, kiedy wyszli i poprowadził ją jednym z korytarzy, z pozoru ślepym, bo zakończonym jeno półokrągłym wgłębieniem, gdzie stała lśniąca zbroja.
- Sir. - chłopak ukłonił się przed pancernym umundurowaniem - Czy zechcesz odkryć przed nami swe przejście? Zmierzamy z wizytą do lady Ollivander. - wyjaśnił uprzejmie, a zbroja drgnęła, odwzajemniając ukłon, po czym odstąpiła od ściany - ta z kolei rozmyła się, ujawniając jedno z wielu tajnych przejść - Dziękuję i życzę miłego dnia. - skinął jeszcze głową, wstępując do wąskiego korytarza. Przez chwilę szli w słabym świetle pojedynczych świec, które zabłysły gdy tylko ściana za nimi wróciła na swoje miejsce, aż w końcu wyszli na jeden z głównych korytarzy, gdzie jednak jedyną żywą (a raczej półżywą) duszą pozostawał duch, leniwie płynący w powietrzu. I jemu Titus się ukłonił, ostatecznie zatrzymując przed pokaźnych rozmiarów dębowymi drzwiami, zdobionymi w kwieciste rozety i inne florystyczne motywy.
- Babciu! Babciu! To ja! Titus! Mam dla ciebie niespodziankę! - zapukał głośno, bo babcia nie miała już pięćdziesięciu lat, tylko znacznie więcej! Słuch nie ten co kiedyś, wiadomo.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Cressida westchnęła smutno. Wszystko, co było stałym elementem ich świata, ostatnio szalało. Magia, teleportacja, kominki... Wszystko. Nie mogła używać różdżki, by pomagać sobie w codziennych czynnościach, dla własnego i innych bezpieczeństwa korzystała z magii tylko wtedy, kiedy było to absolutnie niezbędne. I już zaczęła się do tego przyzwyczajać, tracąc nawyk sięgania po różdżkę, a woląc po prostu wezwać skrzata, by coś zrobił, bo ich magia działała na innych zasadach niż ta, którą władali czarodzieje. Cressida unikała w tak niepewnych czasach wszelkiego ryzyka, więc szybko wyperswadowała Titusowi pomysł z użyciem magii.
Płakała ze szczęścia i ulgi, że została uwolniona, i wraz ze łzami pozbywała się resztek strachu, który czuła, kiedy utknęła w kominku. Pozwoliła, by Titus objął ją krótko i sama na moment do niego przylgnęła, ciesząc się, że tu był i ją uratował z tarapatów.
- To dobrze. Naprawdę się o was martwiłam – powiedziała, uspokojona tym, że Titusowi nic złego się nie działo i że u Ollivanderów panował względny spokój. O nich też się niepokoiła. – Naprawdę twoja mama już męczy cię spotkaniami z damami? – zapytała ze zdziwieniem kilka minut później, gdy już się uspokoiła i otrząsnęła. Lady Ollivander musiała naprawdę mieć obsesję na tym punkcie, nawet jej konserwatywny ojciec nie próbował wypchnąć jej brata na ślubny kobierzec kiedy ten miał dziewiętnaście lat. Co innego Cressie, która trzy miesiące przed dziewiętnastymi urodzinami wyszła za mąż, ale była dziewczęciem, nie mogła liczyć na tyle, co jej brat. – I któraś wpadła ci w oko na tyle, byś chciał jej się kiedyś oświadczyć? – zapytała, ożywiając się; niedawna niemiła przygoda nagle straciła na znaczeniu, kiedy umysł Cressie zajął się czymś milszym.
Pamiętała ich rozmowę po jego urodzinach, podczas której Titus przyznał się, że spotyka się z charłaczką, która nie zostałaby zaakceptowana. Brnięcie w głębszą zażyłość z nią groziłoby mu niechybnie wydziedziczeniem; może jego matka, znając kontrowersyjne poglądy i upodobania syna, próbowała go od tego uchronić? Cressida miała nadzieję, że jej się uda ustrzec Titusa przed błędem, który skaże go na powszechne potępienie towarzyskie. Może byłby wtedy mniej szczęśliwi, ale przecież związki w wyższych sferach nie służyły miłości i zaspokajaniu własnych zachcianek, a wyższemu celowi, jakim było przedłużenie rodu.
- Stęskniłam się za nią. Tak dawno u niej nie byłam – powiedziała, myśląc o swojej babci. Babcia Ollivander w dzieciństwie była jej bardzo bliska, a i później Cressie regularnie ją odwiedzała. Choć przekroczyła już siedemdziesiąty rok życia, jak na czarodzieja nie był to bardzo zaawansowany wiek i wciąż cieszyła się dobrym zdrowiem.
Mieszkała w swoich komnatach, w ostatnim czasie tam spędzając sporo czasu. Cressie czasem pisała do niej listy. Babcia była zachwycona, że chociaż jedna z jej wnuczek miała jej rude włosy. Teraz kosmyki babci były już poprzetykane siwizną, ale niegdyś były bardziej ogniste niż te Cressidy, ciemniejsze i bardziej stonowane. Była też blada i piegowata, choć teraz jej skóra straciła już na gładkości i nosiła na sobie zmarszczki. Przed laty była lady Prewett i tak też wyglądała.
Razem z Titusem udali się do jej kwater, przechodząc przez korytarze i ukryte przejście. Cressie czuła się głęboko zawstydzona tym, że wyglądała jak kocmołuch. Jej skóra i suknia nosiły na sobie ślady sadzy mimo że starannie się otrzepała.
- Zawsze robiły na mnie wrażenie te ukryte przejścia w waszym dworku – powiedziała. Ollivanderowie lubili zagadki i łamigłówki, więc ich siedziba była pełna niespodzianek, chyba nawet bardziej niż miało to miejsce w przypadku Flintów, nie mówiąc o artystycznych Fawleyach, którzy żyli w swoim świecie.
Po chwili z tej mniej używanej części dworu dostali się w znacznie bardziej zadbany obszar, po chwili docierając do drzwi komnat babci Cressie. Kiedy Titus do niej zapukał, po chwili weszli do środka. W staroświecko urządzonej komnacie znajdowała się właśnie ona, wciąż szczupła czarownica w sukni w rodowych barwach, z rudo-siwymi włosami upiętymi z tyłu głowy. Ucieszyła się na widok wnuczki oraz Titusa. Wyściskała Cressie, nie bacząc na brudną sukienkę i odsunęła ją od siebie na odległość wyciągniętych rąk, przyglądając jej się. Nie miało to znaczenia, że Cressida była już mężatką z własnymi dziećmi, dla babci nadal była dzieckiem. Później, po wysłuchaniu historii o wadliwej sieci Fiuu, zagoniła młódkę do swojej łazienki, rzucając jej wyciągniętą z kufra suknię o prostym kroju. Dziewczątko przebrało się w czyste ubranie, a wezwany skrzat zabrał jej suknię do wyczyszczenia. Później wróciła do babci i Titusa, a kobieta natychmiast zaczęła zasypywać ją pytaniami o męża, dzieci a także rodziców i rodzeństwo. Bardzo chciała zobaczyć prawnuki, ale niestety póki co nie było to możliwe, choć Cressie zaprosiła ją do posiadłości Fawleyów w odwiedziny. Później babcia zachęciła ją, by spędziła jeszcze trochę czasu z Titusem i zajrzała później po swoją sukienkę; wtedy też miały porozmawiać dłużej, ale kobieta chciała dać młodym jeszcze czas dla siebie.
Wyszli z kwater babci. Jej suknia była na Cressidę odrobinę za luźna w talii i trochę za długa, a także bardziej staroświecka niż suknie które zwykle nosiła.
- Podoba mi się tutaj. Szkoda, że przez te wszystkie problemy tak rzadko mogę was teraz odwiedzać... – westchnęła, przygładzając materiał pachnący mieszanką ziół i kwiatów kojarzących się z babcią Ollivander.
Płakała ze szczęścia i ulgi, że została uwolniona, i wraz ze łzami pozbywała się resztek strachu, który czuła, kiedy utknęła w kominku. Pozwoliła, by Titus objął ją krótko i sama na moment do niego przylgnęła, ciesząc się, że tu był i ją uratował z tarapatów.
- To dobrze. Naprawdę się o was martwiłam – powiedziała, uspokojona tym, że Titusowi nic złego się nie działo i że u Ollivanderów panował względny spokój. O nich też się niepokoiła. – Naprawdę twoja mama już męczy cię spotkaniami z damami? – zapytała ze zdziwieniem kilka minut później, gdy już się uspokoiła i otrząsnęła. Lady Ollivander musiała naprawdę mieć obsesję na tym punkcie, nawet jej konserwatywny ojciec nie próbował wypchnąć jej brata na ślubny kobierzec kiedy ten miał dziewiętnaście lat. Co innego Cressie, która trzy miesiące przed dziewiętnastymi urodzinami wyszła za mąż, ale była dziewczęciem, nie mogła liczyć na tyle, co jej brat. – I któraś wpadła ci w oko na tyle, byś chciał jej się kiedyś oświadczyć? – zapytała, ożywiając się; niedawna niemiła przygoda nagle straciła na znaczeniu, kiedy umysł Cressie zajął się czymś milszym.
Pamiętała ich rozmowę po jego urodzinach, podczas której Titus przyznał się, że spotyka się z charłaczką, która nie zostałaby zaakceptowana. Brnięcie w głębszą zażyłość z nią groziłoby mu niechybnie wydziedziczeniem; może jego matka, znając kontrowersyjne poglądy i upodobania syna, próbowała go od tego uchronić? Cressida miała nadzieję, że jej się uda ustrzec Titusa przed błędem, który skaże go na powszechne potępienie towarzyskie. Może byłby wtedy mniej szczęśliwi, ale przecież związki w wyższych sferach nie służyły miłości i zaspokajaniu własnych zachcianek, a wyższemu celowi, jakim było przedłużenie rodu.
- Stęskniłam się za nią. Tak dawno u niej nie byłam – powiedziała, myśląc o swojej babci. Babcia Ollivander w dzieciństwie była jej bardzo bliska, a i później Cressie regularnie ją odwiedzała. Choć przekroczyła już siedemdziesiąty rok życia, jak na czarodzieja nie był to bardzo zaawansowany wiek i wciąż cieszyła się dobrym zdrowiem.
Mieszkała w swoich komnatach, w ostatnim czasie tam spędzając sporo czasu. Cressie czasem pisała do niej listy. Babcia była zachwycona, że chociaż jedna z jej wnuczek miała jej rude włosy. Teraz kosmyki babci były już poprzetykane siwizną, ale niegdyś były bardziej ogniste niż te Cressidy, ciemniejsze i bardziej stonowane. Była też blada i piegowata, choć teraz jej skóra straciła już na gładkości i nosiła na sobie zmarszczki. Przed laty była lady Prewett i tak też wyglądała.
Razem z Titusem udali się do jej kwater, przechodząc przez korytarze i ukryte przejście. Cressie czuła się głęboko zawstydzona tym, że wyglądała jak kocmołuch. Jej skóra i suknia nosiły na sobie ślady sadzy mimo że starannie się otrzepała.
- Zawsze robiły na mnie wrażenie te ukryte przejścia w waszym dworku – powiedziała. Ollivanderowie lubili zagadki i łamigłówki, więc ich siedziba była pełna niespodzianek, chyba nawet bardziej niż miało to miejsce w przypadku Flintów, nie mówiąc o artystycznych Fawleyach, którzy żyli w swoim świecie.
Po chwili z tej mniej używanej części dworu dostali się w znacznie bardziej zadbany obszar, po chwili docierając do drzwi komnat babci Cressie. Kiedy Titus do niej zapukał, po chwili weszli do środka. W staroświecko urządzonej komnacie znajdowała się właśnie ona, wciąż szczupła czarownica w sukni w rodowych barwach, z rudo-siwymi włosami upiętymi z tyłu głowy. Ucieszyła się na widok wnuczki oraz Titusa. Wyściskała Cressie, nie bacząc na brudną sukienkę i odsunęła ją od siebie na odległość wyciągniętych rąk, przyglądając jej się. Nie miało to znaczenia, że Cressida była już mężatką z własnymi dziećmi, dla babci nadal była dzieckiem. Później, po wysłuchaniu historii o wadliwej sieci Fiuu, zagoniła młódkę do swojej łazienki, rzucając jej wyciągniętą z kufra suknię o prostym kroju. Dziewczątko przebrało się w czyste ubranie, a wezwany skrzat zabrał jej suknię do wyczyszczenia. Później wróciła do babci i Titusa, a kobieta natychmiast zaczęła zasypywać ją pytaniami o męża, dzieci a także rodziców i rodzeństwo. Bardzo chciała zobaczyć prawnuki, ale niestety póki co nie było to możliwe, choć Cressie zaprosiła ją do posiadłości Fawleyów w odwiedziny. Później babcia zachęciła ją, by spędziła jeszcze trochę czasu z Titusem i zajrzała później po swoją sukienkę; wtedy też miały porozmawiać dłużej, ale kobieta chciała dać młodym jeszcze czas dla siebie.
Wyszli z kwater babci. Jej suknia była na Cressidę odrobinę za luźna w talii i trochę za długa, a także bardziej staroświecka niż suknie które zwykle nosiła.
- Podoba mi się tutaj. Szkoda, że przez te wszystkie problemy tak rzadko mogę was teraz odwiedzać... – westchnęła, przygładzając materiał pachnący mieszanką ziół i kwiatów kojarzących się z babcią Ollivander.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Ta. I jest tak zawzięta, że dawno jej takiej nie widziałem. - wywrócił oczami, bo w pale mu się to nie mieściło. Autentycznie! I wcale nie dziwił się zaskoczonym reakcjom - sam zapewne wyglądał tak samo przy pierwszym spotkaniu - Szczerze? Nie. Wszystkie są strasznie nudne i mówią tylko o tym jak to świetnie jest leżeć i pachnieć... - ponownie przewrócił oczami. Póki co najlepiej czuł się w towarzystwie Neali, ale ona wcale nie chciała żadnych swat! Nieźle mu dała w kość podczas tego spotkania, ale przynajmniej nie było nudno - Zresztą... - zamilkł na moment - Sama wiesz. - wzruszył lekko ramionami. Ufał, że wie o co mu się rozchodzi, ostatecznie była jedną z nielicznych osób, które wiedziały o jego uczuciach względem pewnej charłaczki. Podejrzewał, że i pani Ollivander wyczuła to i owo i faktycznie to było w głównej mierze powodem rychłych swat, organizowanych w posiadłości Ollivanderów.
- Ona na pewno też. - uśmiechnął się, bo wiedział, że i babcia będzie wielce zadowolona z odwiedzin wnuczki.
- Mhm, wiesz jacy jesteśmy, lubimy tajemnice. - mrugnął do kuzynki jednym okiem, bo aż się tu roiło od wszelkich magicznych przejść i innych zagadkowych korytarzy - niektórych chronili przodkowie, portrety i magiczne zbroje, inne wymagały więcej myślenia, kryjąc w sobie bardziej lub mniej skomplikowane zagadki.
Przywitał babcię Cressidy i wdał się z nią w krótką pogawędkę, kiedy dziewczyna zwiedziała łazienkę. Lubił tę starszą czarownicę - radosną i delikatną, rudą i piegowatą jak prawdziwy Prewett. Z ochotą spędzał z nią czas, opowiadając jej przeróżne historie i wysłuchując tych z życia pani Ollivander.
Kiedy natomiast ponownie znaleźli się na korytarzu, raz jeszcze zaproponował jej swoje ramię.
- Pasuje ci ta sukienka. - stwierdził z uśmiechem - Wielka szkoda! Ale nie martw się, następnym razem to ja pofatyguję się do was, nie mogę się już doczekać na spotkanie z bliźniakami... A właśnie! Jak się mają dzieciaki? Jak William? - zapytał, bo wcześniej jakoś nie było okazji i wbił spojrzenie w swoją towarzyszkę, z wolna ruszając w kierunku ogrodów Lancaster, by przejść się tamtejszymi krętymi alejkami. Towarzystwo natury było bliskie obojgu - Przejdziemy się po ogrodzie? - dodał po chwili.
- Ona na pewno też. - uśmiechnął się, bo wiedział, że i babcia będzie wielce zadowolona z odwiedzin wnuczki.
- Mhm, wiesz jacy jesteśmy, lubimy tajemnice. - mrugnął do kuzynki jednym okiem, bo aż się tu roiło od wszelkich magicznych przejść i innych zagadkowych korytarzy - niektórych chronili przodkowie, portrety i magiczne zbroje, inne wymagały więcej myślenia, kryjąc w sobie bardziej lub mniej skomplikowane zagadki.
Przywitał babcię Cressidy i wdał się z nią w krótką pogawędkę, kiedy dziewczyna zwiedziała łazienkę. Lubił tę starszą czarownicę - radosną i delikatną, rudą i piegowatą jak prawdziwy Prewett. Z ochotą spędzał z nią czas, opowiadając jej przeróżne historie i wysłuchując tych z życia pani Ollivander.
Kiedy natomiast ponownie znaleźli się na korytarzu, raz jeszcze zaproponował jej swoje ramię.
- Pasuje ci ta sukienka. - stwierdził z uśmiechem - Wielka szkoda! Ale nie martw się, następnym razem to ja pofatyguję się do was, nie mogę się już doczekać na spotkanie z bliźniakami... A właśnie! Jak się mają dzieciaki? Jak William? - zapytał, bo wcześniej jakoś nie było okazji i wbił spojrzenie w swoją towarzyszkę, z wolna ruszając w kierunku ogrodów Lancaster, by przejść się tamtejszymi krętymi alejkami. Towarzystwo natury było bliskie obojgu - Przejdziemy się po ogrodzie? - dodał po chwili.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Może coś było na rzeczy, może matka Titusa domyślała się, że z jej synem jest coś nie tak, że balansował na marginesie błędu? Może próbowała mu pomóc wrócić na właściwą drogę. Nic innego nie tłumaczyło, dlaczego już w wieku dziewiętnastu lat szukała mu narzeczonej, podczas gdy spora część mężczyzn wychodziła za mąż po dwudziestym piątym roku życia i nie budziło to takiego zgorszenia, jakie budziłby taki wiek u kobiety. Nawet ojciec Cressidy nie myślał o tym, by znaleźć jej bratu żonę, kiedy ten był w wieku Titusa.
- Na pewno pragnie dla ciebie jak najlepiej – rzekła jednak. – Tego wymaga się od większości dam. Od maleńkości uczą nas, jak należy się zachowywać, co możemy robić, a czego nam nie wolno. – Dziewczęta w konserwatywnych rodach nie miały łatwo, skoro wielu rzeczy im nie wypadało. Tym sposobem większość rzeczywiście leżała i pachniała lub była artystkami, jak Cressida. Na te, które chciały pracować, patrzono ze zdumieniem – jak to tak, pracować jak mężczyzna? Dziewczęta które poznał Titus nie odbiegały od normy, ale on był bardzo postępowy, więc uświadomiła sobie, że pewnie nie szukał tradycyjnej damy, jego zbuntowane serce ciągnęło do kogoś zupełnie innego, do zupełnego przeciwieństwa dziewcząt, które podsuwała mu matka.
- Wiem – powiedziała cicho. Powiedział jej kiedyś, czego pragnął, a ona póki co dotrzymała słowa i nikomu tego nie zdradziła, rozdzierana sprzecznymi uczuciami, bo głos sumienia podpowiadał jej, że powinna komuś powiedzieć, jego rodzicom, żeby mogli mu pomóc zanim będzie za późno, zanim dojdzie do skandalu, który na pewno doprowadzi do wyrzucenia go poza nawias.
Była zachwycona ze spotkania z babcią i zamierzała później wpaść do niej na dłuższą pogawędkę, już po spacerze z Titusem, bo i tak miała sporo czasu zanim jej suknia zostanie wyczyszczona. Nie mogłaby sobie tego odpuścić, skoro już tu była, a babcia zawsze była jej bliska.
- Będziesz mile widziany, gdy kiedyś postanowisz nas odwiedzić – powiedziała. William nie powinien mieć nic przeciwko. Dzieci jeszcze nie były zbyt świadome, przez większość doby spały w swoich łóżeczkach. Dopiero za kilka lat staną się ciekawszym towarzystwem. – Mają się... dobrze – potwierdziła. Dobrze, biorąc pod uwagę obecne okoliczności i niespokojne czasy. Ale dzieci i tego nie były świadome, to ona cały czas się martwiła, to ją William musiał uspokajać i pocieszać. – Mój mąż ma sporo zajęć. – W końcu był mężczyzną, jego czas był dość cenny, choć starał się go mieć dla żony i dzieci. – Tak, przejdźmy się – zgodziła się, idąc za nim i uważając, by nie potknąć się o brzeg przydługiej sukienki. – Dawno nie byłam w waszych ogrodach, stęskniłam się. – Kiedyś, dawniej, to tam spędzała sporo czasu z tymi spośród kuzynów Ollivanderów, którzy byli jej najbliżsi wiekiem. – Pamiętasz te dawne czasy, kiedy bawiliśmy się tu jako dzieci? – zapytała, gdy wyszli na zewnątrz. Nagle poczuła sentyment do tamtych lat, do czasów, kiedy mieszkała jeszcze w Charnwood, była dzieckiem i dopiero poznawała świat. Choć właściwie poznawała go wciąż, tyle że już nie wolno było jej być dzieckiem, odkąd na jej palcu pojawił się pierścionek zaręczynowy, a potem obrączka, a wraz z nią obowiązki żony.
- Na pewno pragnie dla ciebie jak najlepiej – rzekła jednak. – Tego wymaga się od większości dam. Od maleńkości uczą nas, jak należy się zachowywać, co możemy robić, a czego nam nie wolno. – Dziewczęta w konserwatywnych rodach nie miały łatwo, skoro wielu rzeczy im nie wypadało. Tym sposobem większość rzeczywiście leżała i pachniała lub była artystkami, jak Cressida. Na te, które chciały pracować, patrzono ze zdumieniem – jak to tak, pracować jak mężczyzna? Dziewczęta które poznał Titus nie odbiegały od normy, ale on był bardzo postępowy, więc uświadomiła sobie, że pewnie nie szukał tradycyjnej damy, jego zbuntowane serce ciągnęło do kogoś zupełnie innego, do zupełnego przeciwieństwa dziewcząt, które podsuwała mu matka.
- Wiem – powiedziała cicho. Powiedział jej kiedyś, czego pragnął, a ona póki co dotrzymała słowa i nikomu tego nie zdradziła, rozdzierana sprzecznymi uczuciami, bo głos sumienia podpowiadał jej, że powinna komuś powiedzieć, jego rodzicom, żeby mogli mu pomóc zanim będzie za późno, zanim dojdzie do skandalu, który na pewno doprowadzi do wyrzucenia go poza nawias.
Była zachwycona ze spotkania z babcią i zamierzała później wpaść do niej na dłuższą pogawędkę, już po spacerze z Titusem, bo i tak miała sporo czasu zanim jej suknia zostanie wyczyszczona. Nie mogłaby sobie tego odpuścić, skoro już tu była, a babcia zawsze była jej bliska.
- Będziesz mile widziany, gdy kiedyś postanowisz nas odwiedzić – powiedziała. William nie powinien mieć nic przeciwko. Dzieci jeszcze nie były zbyt świadome, przez większość doby spały w swoich łóżeczkach. Dopiero za kilka lat staną się ciekawszym towarzystwem. – Mają się... dobrze – potwierdziła. Dobrze, biorąc pod uwagę obecne okoliczności i niespokojne czasy. Ale dzieci i tego nie były świadome, to ona cały czas się martwiła, to ją William musiał uspokajać i pocieszać. – Mój mąż ma sporo zajęć. – W końcu był mężczyzną, jego czas był dość cenny, choć starał się go mieć dla żony i dzieci. – Tak, przejdźmy się – zgodziła się, idąc za nim i uważając, by nie potknąć się o brzeg przydługiej sukienki. – Dawno nie byłam w waszych ogrodach, stęskniłam się. – Kiedyś, dawniej, to tam spędzała sporo czasu z tymi spośród kuzynów Ollivanderów, którzy byli jej najbliżsi wiekiem. – Pamiętasz te dawne czasy, kiedy bawiliśmy się tu jako dzieci? – zapytała, gdy wyszli na zewnątrz. Nagle poczuła sentyment do tamtych lat, do czasów, kiedy mieszkała jeszcze w Charnwood, była dzieckiem i dopiero poznawała świat. Choć właściwie poznawała go wciąż, tyle że już nie wolno było jej być dzieckiem, odkąd na jej palcu pojawił się pierścionek zaręczynowy, a potem obrączka, a wraz z nią obowiązki żony.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wiedział, że jest mile widziany w posiadłości Fawleyów... To znaczy, przez Cressidę, bo inni szlachcice raczej trzymali go na dystans, choć w ostatnim czasie prezentował się na salonach jak nigdy wcześniej. Ta Francja czegoś go jednak nauczyła - przede wszystkim utrzymywania pewnych pozorów. Więc utrzymywał, że wrócił zza granicy taki ę i ą, że się ogarnął i zrozumiał błędy, że już nigdy nie odwali rodzinie takiego numeru i chyba póki co szło mu całkiem nieźle. Po czerwcowym sabacie u Nottów, w zamku Lancaster aż huczało o jego wielkim sukcesie, bo zdecydowanie był takowym jakże piękny taniec w towarzystwie lady Lestrange. Zaplusował wówczas u nestora oraz innych członków rodu.
- Dobrze to słyszeć, anomalie szczególnie odbiły się na dzieciach. - westchnął, mając w pamięci beznadziejny stan swojej młodszej siostry. Bardzo się wtedy o nią bał, szczególnie, że nie mógł być wówczas przy niej. Każdy więc list z wieściami, że mała panienka Ollivander czuje się coraz lepiej przyjmował z ogromną radością, stęskniony jak nigdy.
- Ale chyba nie za dużo? Mam nadzieję, że znajduje trochę czasu także dla was. - mrugnął doń jednym okiem. Wiedział, że William był dobrym mężem dla Cressidy i ojcem dla maluchów. Choć było to ustawione małżeństwo, z uśmiechem obserwował jak pewne uczucia między nimi rozkwitają. Takie rzeczy zauważało się od razu - wystarczyło spojrzeć na człowieka by dostrzec, że się w nim budzą. Każdy wówczas promieniał jak lipcowe słońce. Cudowny to był stan! Sam Titus znajdował się w nim od lutego, chociaż pierwsze zauroczenie minęło i miał wrażenie, że czuje już do Lotty coś więcej.
- Pamiętam. - uśmiechnął się delikatnie do swoich wspomnień. Beztroskich, dziecięcych czasów - To były piękne czasy... Chociaż moi rodzice denerwowali się tak samo często jak teraz. - parsknął śmiechem. Jako dziecko był równie energiczny, roztrzepany i niereformowalny. Ciągle za czymś gonił, wywracał się i brudził nowe szaty, łaził po drzewach i grzebał w ziemi, szukając tam wymyślonych, magicznych stworzeń. Jak już został Gryfonem to było tylko gorzej! Chociaż wtedy broił głównie na włościach Abbottów, wraz z mamą spędzając tam mnóstwo czasu i to ją przyprawiając o bóle głowy. W łaski ojca powrócił dopiero po SUMach, kiedy okazało się, że szkarłatno-złote barwy Gryffindoru wcale nie zabiły w nim pociągu do nauki.
/zt
- Dobrze to słyszeć, anomalie szczególnie odbiły się na dzieciach. - westchnął, mając w pamięci beznadziejny stan swojej młodszej siostry. Bardzo się wtedy o nią bał, szczególnie, że nie mógł być wówczas przy niej. Każdy więc list z wieściami, że mała panienka Ollivander czuje się coraz lepiej przyjmował z ogromną radością, stęskniony jak nigdy.
- Ale chyba nie za dużo? Mam nadzieję, że znajduje trochę czasu także dla was. - mrugnął doń jednym okiem. Wiedział, że William był dobrym mężem dla Cressidy i ojcem dla maluchów. Choć było to ustawione małżeństwo, z uśmiechem obserwował jak pewne uczucia między nimi rozkwitają. Takie rzeczy zauważało się od razu - wystarczyło spojrzeć na człowieka by dostrzec, że się w nim budzą. Każdy wówczas promieniał jak lipcowe słońce. Cudowny to był stan! Sam Titus znajdował się w nim od lutego, chociaż pierwsze zauroczenie minęło i miał wrażenie, że czuje już do Lotty coś więcej.
- Pamiętam. - uśmiechnął się delikatnie do swoich wspomnień. Beztroskich, dziecięcych czasów - To były piękne czasy... Chociaż moi rodzice denerwowali się tak samo często jak teraz. - parsknął śmiechem. Jako dziecko był równie energiczny, roztrzepany i niereformowalny. Ciągle za czymś gonił, wywracał się i brudził nowe szaty, łaził po drzewach i grzebał w ziemi, szukając tam wymyślonych, magicznych stworzeń. Jak już został Gryfonem to było tylko gorzej! Chociaż wtedy broił głównie na włościach Abbottów, wraz z mamą spędzając tam mnóstwo czasu i to ją przyprawiając o bóle głowy. W łaski ojca powrócił dopiero po SUMach, kiedy okazało się, że szkarłatno-złote barwy Gryffindoru wcale nie zabiły w nim pociągu do nauki.
/zt
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Cressida wciąż miała w sobie dużo sympatii dla Titusa, choć zdawała sobie sprawę, że jej ojciec w obecnych czasach nie patrzył na ich znajomość zbyt przychylnie, biorąc pod uwagę reputację młodego Ollivandera. Na wielu jej krewnych ze strony matki nie patrzył tak przychylnie jak kiedyś, zwłaszcza na Titusa i Longbottomów, choć mimo wszystko dla rodu Ollivander miał dużo więcej wyrozumiałości ze względu na rodowy sojusz i podobne zamiłowanie do skarbów lasu i natury, ponadto jego małżonka, którą szanował, była niegdyś Ollivanderem.
Cressie także zauważyła, że Titus zachowywał się lepiej, odkąd wrócił z Francji, choć jego uczucie do charłaczki budziło w niej uzasadniony niepokój, że nawet to nie było w stanie go odmienić i zrobić z niego godnego Ollivandera. Choć nie chodziła do Hogwartu, i do niej dotarły swego czasu niepokojące plotki o jego niestosownych przyjaźniach. Być może to właśnie szkoła miała wpływ na jego bunt i ciągotki do niewłaściwych znajomości? Dom, w którym był, wśród konserwatywnych rodów nie cieszył się dobrą renomą. Zdaniem jej ojca trafienie do Gryffindoru, domu wielbicieli szlamu, byłoby wstydem, ale sama chodziła do Beauxbatons, więc domy Hogwartu nie były jej kwestią tak bliską, jak uczniom tej szkoły. Nie wiedziała, gdzie by trafiła. Do Ravenclawu jak jej matka? Raczej nie do Slytherinu jak ojciec, a już na pewno nie do Gryffindoru, była zbyt strachliwa, konformistyczna i uległa wobec woli swojego rodu. Był jeszcze Hufflepuff, również traktowany przez jej ojca ze sporą dozą pogardy. Jak to dobrze, że w Beauxbatons sama mogła wybrać swój dom na podstawie artystycznych zamiłowań, i jeden wybór mówiącej czapki nie określał jej na całe siedem lat, a nawet i na całe życie, bo jej rodzice i wiele innych osób, które znała, nawet lata po skończeniu szkoły nieśli wpojone tam wartości.
Anomalie były naprawdę okropną sprawą i każdego dnia budziły w Cressidzie lęk i popłoch, oraz uzasadnione obawy przed tym, co przyniesie przyszłość, zwłaszcza dla jej dzieci.
- Tak, znajduje – powiedziała cicho. William starał się nią opiekować i być w pobliżu, a kiedy nie mógł sam być obecny, dbał o to, by któraś z jego krewnych czuwała nad jego delikatną żoną. Cressie nigdy nie była pozostawiana sama sobie, choć dawała jej się we znaki tęsknota za Flintami, kiedy od czasu wybuchu anomalii nie mogła ich odwiedzać tak często jak wcześniej. – Ale tęsknię za rodziną – powiedziała więc, żałując, że nie może być przy nich cały czas, bo teraz miała nową rodzinę w postaci męża i dzieci. Których kochała, ale i tak czuła tęsknotę za swoim rodem. – I za dzieciństwem też.
Czasy dzieciństwa były wspaniałe, nawet mimo dorastania w cieniu rodzeństwa i innych krewnych. Bardzo za tym tęskniła i myślała o tych czasach z nostalgią. Pamiętała też, że Titus zawsze był krnąbrny i kochał przygody, więc od początku różnili się temperamentami dość mocno, bo Cressida była grzeczna, cicha i pokorna. Ale teraz chętnie by wróciła do tej beztroski wolnej od anomalii i strachu.
Udali się jednak na przechadzkę po ogrodach Ollivanderów, podczas której Cressida mogła się rozluźnić i skupić na rozmowie z Titusem, prawie zapominając o nieprzyjemnej przygodzie z kominkiem.
| zt.
Cressie także zauważyła, że Titus zachowywał się lepiej, odkąd wrócił z Francji, choć jego uczucie do charłaczki budziło w niej uzasadniony niepokój, że nawet to nie było w stanie go odmienić i zrobić z niego godnego Ollivandera. Choć nie chodziła do Hogwartu, i do niej dotarły swego czasu niepokojące plotki o jego niestosownych przyjaźniach. Być może to właśnie szkoła miała wpływ na jego bunt i ciągotki do niewłaściwych znajomości? Dom, w którym był, wśród konserwatywnych rodów nie cieszył się dobrą renomą. Zdaniem jej ojca trafienie do Gryffindoru, domu wielbicieli szlamu, byłoby wstydem, ale sama chodziła do Beauxbatons, więc domy Hogwartu nie były jej kwestią tak bliską, jak uczniom tej szkoły. Nie wiedziała, gdzie by trafiła. Do Ravenclawu jak jej matka? Raczej nie do Slytherinu jak ojciec, a już na pewno nie do Gryffindoru, była zbyt strachliwa, konformistyczna i uległa wobec woli swojego rodu. Był jeszcze Hufflepuff, również traktowany przez jej ojca ze sporą dozą pogardy. Jak to dobrze, że w Beauxbatons sama mogła wybrać swój dom na podstawie artystycznych zamiłowań, i jeden wybór mówiącej czapki nie określał jej na całe siedem lat, a nawet i na całe życie, bo jej rodzice i wiele innych osób, które znała, nawet lata po skończeniu szkoły nieśli wpojone tam wartości.
Anomalie były naprawdę okropną sprawą i każdego dnia budziły w Cressidzie lęk i popłoch, oraz uzasadnione obawy przed tym, co przyniesie przyszłość, zwłaszcza dla jej dzieci.
- Tak, znajduje – powiedziała cicho. William starał się nią opiekować i być w pobliżu, a kiedy nie mógł sam być obecny, dbał o to, by któraś z jego krewnych czuwała nad jego delikatną żoną. Cressie nigdy nie była pozostawiana sama sobie, choć dawała jej się we znaki tęsknota za Flintami, kiedy od czasu wybuchu anomalii nie mogła ich odwiedzać tak często jak wcześniej. – Ale tęsknię za rodziną – powiedziała więc, żałując, że nie może być przy nich cały czas, bo teraz miała nową rodzinę w postaci męża i dzieci. Których kochała, ale i tak czuła tęsknotę za swoim rodem. – I za dzieciństwem też.
Czasy dzieciństwa były wspaniałe, nawet mimo dorastania w cieniu rodzeństwa i innych krewnych. Bardzo za tym tęskniła i myślała o tych czasach z nostalgią. Pamiętała też, że Titus zawsze był krnąbrny i kochał przygody, więc od początku różnili się temperamentami dość mocno, bo Cressida była grzeczna, cicha i pokorna. Ale teraz chętnie by wróciła do tej beztroski wolnej od anomalii i strachu.
Udali się jednak na przechadzkę po ogrodach Ollivanderów, podczas której Cressida mogła się rozluźnić i skupić na rozmowie z Titusem, prawie zapominając o nieprzyjemnej przygodzie z kominkiem.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Już od jakiegoś czasu Ollivanderowi po głowie tłukł się prosty eliksir, w losowych chwilach przypominając o swoim istnieniu - pamiętał go jeszcze z Hogwartu, na lekcjach alchemii uczniowie przyswajali jego recepturę - nie był trudny, jeśli dobrze pamiętał, omawiali go w początkowych latach nauki. Ulysses co prawda nigdy nie pałał miłością do chylenia się nad kociołkiem, dokładnego odmierzania składników i wszystkich tych złożonych procedur, na szczęście podstawy nie spędzały mu snu z powiek i bez większych dramatów zdołał przedmiot zaliczyć, nie wiążąc z nim przyszłości. Upływ lat nie zmienił nic w tym temacie - nie pamiętał, kiedy ostatnio próbował zamieszać cokolwiek w kociołku. Jeśli czegoś potrzebował, nie brakowało sprawdzonych alchemików, którzy mogli się tym zająć profesjonalnie i pewnie, nie z wątpliwymi rezultatami, jakich obawiał się podczas swoich starć z wywarami.
Tym razem odczuł, że powinien spróbować samodzielnie - dobra przerwa, małe przypomnienie. Nie wróżył sobie wielkich sukcesów, lecz odnalazł w bibliotece jakikolwiek podręcznik, gdzie bez trudu odnalazł podstawową recepturę. Upewniwszy się, że całkowicie ją zrozumiał i żadna część nie będzie kłopotem (ach, kto to wiedział?), zabrał się z tomiszczem do skrzydła wspomnień, lubiąc od czasu do czasu zabrnąć w te ponure rejony - duchom dym nie powinien przeszkadzać. Do przygotowania palnika i wody zagonił skrzata jeszcze przed wyprawą po książkę - teraz rozłożył wszystko, nie spiesząc się, a przed przystąpieniem do pracy przeczytał instrukcję ponownie, dopiero wtedy przystępując do działania. Pozwolił wodzie podgrzewać się powoli razem ze skorupkami jaj papugi, pokruszonymi na małe kawałki, oraz rozdrobnioną korą lipy. Oko lunaballi owinął włosem z grzywy hipokampusa, męcząc się trochę z tym procesem, ale udało się - konstrukcja wylądowała w nektarze miodunka, gdzie leżała dwie minuty, podczas których w kociołku wylądowały najpierw czułki szczuroszczeta, później - stokrotka, która unosiła się na powierzchni. Ostrożnie wyłowił oko i włos z nektaru, umieścił je w kociołku i zamieszał sześć razy - deklarowane półgodzinne oczekiwanie wypełnił lekturą, którą podsunęła mu Shelta. Sam eliksir także zamierzał wykorzystać do nauki.
| warzę iskrzący roztwór - ST 30; astronomia - brak (1 porcja); serce - czułki szczuroszczeta + trzy ingrediencje roślinne - stokrotka, kora lipy, nektar miodunka; + trzy zwierzęce - włos z grzywy hipokampusa, oko lunaballi, skorupki jaj papugi
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
- 20 I 1958 -
Ronja&Havelock
Ronja&Havelock
Prośba przyszła niespodziewanie. Zmarszczone brwi, uniesiona wysoko broda, lekki uśmiech wdzięcznej grzeczności, gdy służba sprowadziła ją wpierw z ziemi Greengrassów do lasów Lancashire, a potem nawet głębiej, do potężnej budowli zamku.
Kaptur peleryny zrzuciła już na progu, ostrożnie przekraczając pięknie wykonaną posadzkę i ozdobione ściany kolejnych pomieszczeń. Nie była tu nigdy wcześniej, uważnie chłonąc każdy detal komnat, wzrok kierując to na wypastowane parkiety, to na bogatą kolekcję dzieł sztuki pod różnorakimi postaciami. Nie mogła się przy tym oprzeć przeświadczeniu, że Lancaster cierpiało, cicho i niewymownie, pod warstwą tajemnicy, której szczegółów jeszcze nie znała. Ciche kroki przerywało tylko skrzypienie butów kobiety i odległe tykanie zegara. Za potężnymi oknami zapadł już wieczór, kiedy skrzat doprowadził ją przez labirynt korytarzy do bocznego skrzydła, pozostawiając następnie w samotności oczekiwania na gospodarza. Ułożyła skórzaną torbę zaopatrzoną w najprzydatniejsze środki uzdrowicielskie na podłodze, rozpinając guzik okrycia wierzchniego pod spodem, którego miała skromną suknię o butelkowozielonym odcieniu. Materiał był dość trwały i ciepły, przy tym krojem nie utrudniał poruszania się po rezerwacie podczas minionego dnia pracy w rezerwacie. Nawet jeśli obiecała pomoc, nie mogła porzucić w końcu swoich wcześniejszych zobowiązań, dopiero na koniec, pozbywając się z szyi przybrudzonego krwią pacjentów i ziemią fartucha, na rzecz eleganckiej peleryny.
W porównaniu do spotkania z lady Fawley nie czuła się jednak w tym zamku nie na miejscu, otoczenie, chociaż obce i ostrożne, w żaden sposób nie oddawało atmosfery grozy, jaka towarzyszyła jej w realizacji smutnych przeświadczeń młodej Cressidy. Rozglądnęła się po bokach, przejeżdżając dłonią po samotnych meblach rozłożonych po pomieszczeniu. Pięknie rzeźbione z pewnością drogie, ale niewykorzystane od dawna, skrywały w sobie sekrety swoich dawnych użytkowników, o których Ronja nie wiedziała. Podobnie też nie wiedziała wiele o lordzie Ollivanderze, którego list przeczytała parę dni temu. Uprzejmy, stonowany i w oszczędności zlecenia, musiał zapewne otrzymać, wieść o uzdrowicielskiej działalności Fancourt z ust osób powiązanych z dawnymi wyprawami. Przyjmowała zlecenia prywatne chętnie, zazwyczaj jednak skupiając się na potrzebach londyńskiego gabinetu i swoich pacjentów, którym bliżej było do Św. Munga niż prywatnych uzdrowicieli, co nie zmieniało faktu, iż również na dworze Greengrassów, zdarzało się jej oferować podstawową pomoc.
Lord Havelock. Zatrzymała się przy zarośniętych gęstym bluszczem okiennicach, wpatrując się w pokryte warstwą śniegu ogrody posiadłości. Pamięć przywoływała wspomnienia z Hogwartu, które w obliczu ostatnich wydarzeń wydawały się niedorzecznie dalekie i mgliste. Gdy największym zmartwieniem był esej na historię magii, czy przygotowanie się do kolejnego spotkania klubu pojedynków, a nie fakt, że w wiosce obok ludziom nie starczało środków na przeżycie zimy.
Zmieniła się od tego czasu, zapewne zmienił i on, do teraz kojarzący się z wulkanem energii nieokiełznanej i gronem ludzi, od których Fancourt zazwyczaj stroniła. Nie dlatego, że czuła się lepsza, a wręcz przeciwnie. Wolała wówczas swoją samotność i towarzystwo książek bardziej od ludzi, czerpiąc wystarczającą satysfakcję z obserwacji ich z oddali niż faktycznych rozmów, nierzadko przepełnionych dziecinnymi wyrzutami. Ostatnie lata, podczas pełnienia obowiązków prefekta naczelnego mieli być może więcej okazji do rozmów, ale nigdy nie rozwinęły się one ponad wspólnotę Domu Kruka, która skończyła się z dniem wkroczenia w dorosłość.
Kim był teraz, nie sposób było ocenić bez samego zainteresowanego, zatem uwaga kobiety powędrowała w stronę rozwieszonych na ścianach obrazów, w poszukiwaniu wskazówek historii domostwa. Bursztynowe tęczówki spoczęły na portrecie pięknej, jasnowłosej kobiety wyglądającej w ciemnym kącie zamku niczym jasna gwiazda na tle nieba, do którego nie do końca pasowała. Dumna, elegancka w każdym pociągnięciu pędzla utalentowanego malarza, ale też wybitnej modelki najwyraźniej całkowicie świadomej potęgi, jaka szła za jej rażąco idealną aparycją. Wpatrzona w portret, kątem oka widziała również część swojego odbicia w szkle okna. Ułożona, ale nie szlachetna, zamknięta i obca od krańców inaczej ukształtowanych powiek, do pieprzyka na czubku nosa, innej struktury kruczoczarnych włosów, tak różnych od platynowych pasm tamtej. Bez wątpienia była arystokratką, wyczuła to od razu, ale nie potrafiła przyporządkować damy do znajomych, chociaż ze słyszenia osób. Czyjaś matka, żona, siostra. Członkini rodu, którego historia sięgała dalej, niż sięgała pamięć, kogokolwiek z obecnie żyjących czarodziejów.
Ta piękna nieznajoma milcząca i zaklęta w dzieło sztuki, którym byłaby zapewne i na żywo, a naprzeciwko niej obca, pachnąca suszonymi ziołami ze szklarni Peak District uzdrowicielka, wreszcie wybudzona z zamyślenia przez zbliżające się do niej kroki.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Skrzydło wspomnień
Szybka odpowiedź