Pracownie rzeźbiarskie
AutorWiadomość
Pracownie rzeźbiarskie
Kilka pomieszczeń, oddzielonych od siebie eleganckimi łukami. Bardzo jasne, przestronne i pełne artystycznego chaosu. Niedokończone rzeźby tkwią na każdym kroku, a dźwięki dłut rozpływają się echem aż po korytarz, niekiedy w akompaniamencie muzyki, wybrzmiewającej z ogromnego, starego gramofonu. Dosyć złośliwego, swoją drogą - od doświadczonych nauczycieli podłapał bowiem kilka nieprzychylnych komentarzy, które rzuca czasem młodym Ollivanderom, ćwiczącym w pracowniach. Nieczęsto są trafne. Milknie zazwyczaj, gdy zapyta się go, czy cokolwiek widzi.
Szelest skrzydeł zanikał w głośnym szumie deszczu, ciężkimi kroplami rozbijającego się o pióra wytrwałej płomykówki. Zapieczętowany list został zabezpieczony zaklęciami i radził sobie z odpychaniem wody zdecydowanie lepiej niż wyczerpany ptak, niestrudzenie brnący przed siebie - wprost do hrabstwa Lancashire. Sowa robiła, co w jej mocy, lecz anomalie skutecznie opóźniły jej przybycie do posiadłości Ollivanderów, a gdy wreszcie wylądowała na parapecie zamkniętego okna, z rozpaczą łomocząc dziobem o szybę, przedstawiała się naprawdę marnie. Pióra odstawały lekko, wyraźnie sprawiając dyskomfort niewielkiemu gońcowi, a w oczach kryło się potworne zmęczenie. Przez szkło widziała gabinet, wypełniony ciepłym światłem świec, do niego też chciała się dostać, widząc w nim tak adresata listu, jak chwilowe wytchnienie i przerwę w trudnej oraz długiej podróży. Ollivander poderwał się z fotela, wyrwany z pracy przez donośne stukoty - przerwał korekty swoich ostatnich - niestety nieudanych - obliczeń, natychmiast wpuszczając wyczerpanego posłańca do pomieszczenia. W akompaniamencie grzmotów i towarzystwie błysków odwiązał od wątłej nóżki kopertę, odrzucając ją na blat ciężkiego biurka, nieprzejęty zanadto jego treścią - nie wtedy, gdy na jego rękach ptak słaniał się z wyczerpania. Cmoknął z niezadowoleniem, przyglądając się sowie z uwagą - nie wyglądała na szczęście na ranną, lecz nie był specjalistą i podobnym stwierdzeniem mógłby wyrządzić jej krzywdę, dlatego wstrzymał się z wnioskami, postanawiając posilić zwierzę i dać mu odpocząć w zacisznym kącie - dopiero upewniwszy się, że jest bezpieczne, wrócił do korespondencji, z jaką dzielnie przybyła do zamku.
Już na wstępie zmarszczył brwi, dostrzegając francuskie nazwisko nadawcy, znajome aż zanadto. Richilieu, Adelarde Richilieu we własnej osobie, po paru miesiącach zbawiennej ciszy wrócił do łask - pamiętał przejścia z jego wymaganiami w kwietniu i długie próby przekonania mężczyzny, że wyobrażenia, w których się nurza, nie są ani trochę realistyczne i wykonywalne. Szczęka mimowolnie zaciskała się na wspomnienie owych przepraw, a wątpliwości zmusiły Ulyssesa do parosekundowego zastanowienia, czy lepiej otworzyć ten list teraz - na wieczór, przed snem - czy może zająć się sprawą nazajutrz, ze świeżym umysłem i całym dniem na szukanie sposobów i kompromisów, nawet mimo szeregu obowiązków, oczekujących w sklepie oraz warsztacie. Dłońmi uchwycił róg papeterii, uderzając parokrotnie kopertą o rozłożoną dłoń, po czym odłożył ją na biurko z ciężkim westchnieniem i wrócił dopiero nazajutrz.
List był długi, czego Ollivander spodziewał się już po jego wadze, wyczuwalnie większej niż zazwyczaj, oraz po samym nazwisku - zbyt dobrze poznał stałego klienta, by teraz łudzić się, że cokolwiek uległo zmianie na przestrzeni siedmiu miesięcy. Spojrzenie szybko przemykało po kolejnych linijkach, starając się wyłapywać z treści najbardziej istotne rzeczy, a ignorować całe akapity bełkotu i niepotrzebnych wyjaśnień, nijak mających się do samej sprawy powiązanej z różdżką. Mimo solidnego przeskoczenia sporej części zdań, Ulysses zdołał wyodrębnić całą historię. Tym razem chodziło o jego córkę, która w wyniku nieszczęśliwego wypadku - jak to ujął, gdyż to sam Adelarde Richilieu pozostał winny całemu zdarzeniu - straciła swoją różdżkę, nabytą pod koniec sierpnia od samego Ollivandera. Irytacja - nie, najprostsza złość rozeszła się od stóp do czubka głowy. Spędził nad tym dziełem mnóstwo czasu, widział w nim nawet pełen przełom, własny postęp i rozwój, solidne wnioski oraz przypuszczenia, jakich dawno nie miał okazji wyciągnąć z podobnych projektów - by po niecałych trzech miesiącach różdżka skończyła w kompletnych drzazgach. Pięść zacisnęła się mimowolnie na trzymanej kopercie, trzymając ją w uścisku dobre parę chwil, nim pozwoliła papierowi odbić się z szelestem od drewnianej podłogi. Decyzja, by nie czytać listu na noc była bez dwóch zdań dobra - miał za sobą parę godzin wypoczynku, pismo wytrąciło go z równowagi w przeciągu paru minut czytania. Odetchnął głęboko, postanawiając dać sobie chwilę na przyswojenie nieprzyjemnej informacji - na szybko chwycił pióro, starając się rozwiązać parę numerologicznych zagadek w ramach zajęcia myśli i dopiero wtedy, nie wracając mimo wszystko do treści listu, chwycił wolny pergamin.
Pióro sunęło po nim powoli, z rozsądkiem notując pomysły i możliwe trudności oraz wnioski, wyciągnięte z poprzedniego, nieistniejącego już dzieła. Wspomniał przyjemne drewno gruszy, skupiając się na wszystkim, co reprezentowało - miłości macierzyńskiej, hojności, mądrości i dobrym sercu. Wiedział, że panna Richilieu nigdy nie użyje różdżki do zaklęć domowych, mimo tego zdecydował się na gruszę, wyraźnie widząc w niej naturę owego drzewa. Połać pergaminu zapełniała się powoli, poszukiwał i rozważał, chcąc mieć ten trudny etap za sobą. Przed oddaleniem się do innych obowiązków zdołał podjąć decyzję - tym razem na warsztat miała iść brzoza, podobnie jasna i miła, co poprzedni wybór, odnosząca się wyraźnie do kobiecości oraz życzliwości, zdolnej gromadzić wokół siebie ludzi. Córka pana Richilieu była od niego zupełnie różna, traktowała go jednak zbyt pobłażliwie.
Wybór rdzenia okazał się sprawą trudniejszą, lecz miewał w swojej karierze większe wyzwania. Zasiadł do rozważań wieczorem, spoglądając na sowę, wyglądającą już zdecydowanie lepiej - wciąż jednak nie na tyle, by puszczać ją w drogę z listem. Nebuli starał się oszczędzać wypraw w tę paskudną pogodę, jak tylko mógł. Wzrok przeniósł się na atrament, w którym mężczyzna zanurzył pióro, na moment zawieszając je nad notatkami - z miejsca wyeliminował mnóstwo opcji, nie decydując się nawet na zapisanie ich, dopiero po wybraniu dziesięciu skreślał je kolejno, zostawiając trzy - pazur pufka, pióro żmijoptaka oraz sierść psidwaka. Z każdego dało się wyciągnąć inne atuty oraz mocne strony i decyzja na tym poziomie wydawała się niemożliwa - dał sobie czas, postanawiając przejść do projektu samej różdżki, zajmując się jej zdobieniami oraz wybraniem odpowiedniej, brzozowej części - to ona miała podpowiedzieć mu, w jakiej konfiguracji sprawdzi się w rękach młodej damy, nie wszystko dało się zaplanować jeszcze przed samym procesem - choć w większości przypadków udawało się przejść do rzeźbień i połączeń z niezbitą pewnością.
Znalezienie odpowiedniego kawałka brzozy w rodowych zapasach nie sprawiło Ulyssesowi dużych trudności - warsztat był wyjątkowo dobrze zaopatrzony, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom. Wybrał drewno względnie młode, lecz wykazujące się sporym potencjałem - nieprzesadnym, idealnie zgrywającym się z młodą, subtelną duszą, która mogła rozwijać się wraz z różdżką i wykrzesać z niej to, co najlepsze, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Ułożone zostało na ciężkim stole, jednym z najważniejszych punktów warsztatu - po chwili dołączały do niego kolejne dłuta, wybierane niespiesznie przez Ulyssesa. Znał te narzędzia i wiedział, jakiego zestawu potrzebuje do osiągnięcia danego efektu. Do pracy zabrał się sprawnie, z precyzją rzeźbiąc misterne elementy, gdy nadał różdżce bazowy kształt - jednego z tych, od których zawsze zaczynał. Co jakiś czas oddalał dzieło od siebie, przyglądając mu się z dystansu, chcąc nabrać pewności, że nie popełnia nieestetycznych błędów. Nie gnał na oślep - dostał od klienta sporo czasu, tego nie mógł mu zaprzeczyć - potrafił czekać. Ollivander postępował uważnie i ostrożnie, cały czas rozmyślając nad rdzeniem, stanowiącym najlepsze uzupełnienie w tej kompozycji. Pióro żmijoptaka powinno odnaleźć się przy pannie Richilieu, lecz miał wątpliwości, czy nie przytłoczy dziewczyny, ściągając na nią zbyt wiele zmartwień innych ludzi - mogła z łatwością zapomnieć o sobie, w połączeniu z brzozą robiło się już ciężkawo. Sierść psidwaka rozważał jeszcze dłużej, ostatecznie zdecydował się jednak na pazur pufka, sądząc, że będzie w stanie wydobyć z właścicielki otwartość, bardzo potrzebną do osiągnięcia równowagi. Łagodność oraz pogodność także wpisywały się w jej osobowość i wybijały ponad inne cechy, a z brzozową osłoną mogły stanowić bardzo zgrabną całość oraz podporę dla duszy, przejętej innymi ludźmi.
Pazur nie był trudny w przygotowaniu, nie wymagał nawet zbyt wiele cierpliwości - wystarczyło skruszyć go i połączyć z odpowiednim eliksirem, którego zapas zawsze posiadali. Trudzili się różdżkarstwem, nie alchemią, dlatego nie mogli pozwolić sobie na braki oraz nieudolne warzenie mikstur na szybko, zamiast tego sięgając po pomoc doświadczonych ludzi. Wywar potrzebował dwóch dni, po których upływie w jego wnętrzu można było znaleźć względnie ciężką i długą nić, stanowiącą prawie gotowy rdzeń - opalizujący połysk wydobywał z niego przeróżne barwy, gdy tylko łapał odpowiednio silne źródło światła. Wybudzenie pazura pod nową postacią oraz umieszczenie w różdżce nie było problematyczne, wystarczyło sprawne zaklęcie, parę sprawdzonych sztuczek oraz utrzymanie wyrywającej się nici na wodzy - niedługo później Ulysses trzymał już w dłoniach ukończone dzieło, oczekujące tylko na ostatnie szlify oraz lakierowanie. Nie było tak przełomowe, jak poprzednie, wciąż jednak posiadało w sobie wiele uroku, z powodzeniem mogło więc trafić do nowej właścicielki. Sowa już dawno zniknęła z żerdzi, niosąc panu Richilieu wieść, że różdżka będzie gotowa za parę dni - teraz Ollivander był zmuszony wysłać w długą podróż innego ptaka, już z ukończonym projektem.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pracownie rzeźbiarskie
Szybka odpowiedź