Wieża zegarowa
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wieża zegarowa
Nie jest tak wysoka, jak wieże w Hogwarcie, lecz wciąż trzeba się nieco zmachać, by dostać się na jej szczyt. Kręte schody porośnięte są roślinami, sprawiającymi, że światło wewnątrz wydaje się zielonkawe. Niezależnie od pory roku, zawsze pachnie tu wiosną.
Ze szczytu można obserwować większą część zamkowych murów oraz widoki rozpościerające się wokół.
Ze szczytu można obserwować większą część zamkowych murów oraz widoki rozpościerające się wokół.
16.07.1956r
Tym razem chciała prywatności. Spokoju. Dlatego młodego Ollivandera poprosiła o wybranie miejsca w którym nie będzie ich obserwował żaden obraz ani rzeźba. Podstawowe podstawy mieli już za sobą i choć Julia nie uważała by tegoż języka należało się wstydzić, chyba nie chciała nadużywać cierpliwości starszyzny Ollivanderów i lekcje odbiegające od czystej teorii przeprowadzać jednak na osobności.
- Titusie Ollivander, dziś nim zajdzie słońce nauczysz się witać, żegnać, pozdrawiać oraz nadasz sobie trollińskie imię które zapiszesz w swym sercu na wieki. - oznajmiła może niezbyt entuzjastycznie, choć tonem lekkim i łagodnym, wskazującym na dobry nastrój w jakim była. Badania w końcu ruszyły i szło jej całkiem nieźle, niemal każdy z obiektów wykazywał się zainteresowaniem i inwencją, a jej notatki stawały się z każdym spotkaniem bardziej bogate. Tutaj także miała pióro oraz pewną ilość pergaminu - dla siebie oraz Ollivandera.
- Pamiętasz pewnie, że odgłosem odpowiednim za powitania jest gwizdanie. Podobnie jest z żegnaniem. Różnica polega na tym, że witamy się krótko, żegnamy długo. Dźwięk powinien być statyczny, nie zmieniać natężenia, nie wpadać w żadną melodię. Powitanie trwa około sekundę, żegnanie trzy, jeśli żegnasz rodzinę lub bliskiego przyjaciela, pięć sekund. - objaśniła zaraz. - Wydajesz dźwięków tyle ile witasz lub żegnasz osób, nie ma powitań zbiorowych. I lepiej licz dobrze, trolle nie lubią czuć się ignorowane.
Wydobyła z siebie pierwszą garść informacji, zasiadając na niewielkiej ławeczce i wydając z siebie krótkie powitalne gwizdnięcie, a po chwili kolejne - dłuższe. Dość proste do zapamiętania - tak przynajmniej jej się wydawało.
- Jeśli oprócz powitania chcesz trolla pozdrowić czy po prostu wyrazić szczególny szacunek względem niego, oprócz powitania dodajesz dłuższe gwizdnięcie które zaczyna się tonem niskim a kończy wysokim także trwające około trzech sekund.
Dorzuciła do tego, wydając z siebie opisany właśnie dźwięk i czekając aż Ollivander powtórzy.
- Spróbuj zacząć odrobinkę niżej. To później nabierze znaczenia. - dodała, bo i do dźwięków niższych i wyższych niewątpliwie dojdą przy kolejnych zajęciach.
Tym razem chciała prywatności. Spokoju. Dlatego młodego Ollivandera poprosiła o wybranie miejsca w którym nie będzie ich obserwował żaden obraz ani rzeźba. Podstawowe podstawy mieli już za sobą i choć Julia nie uważała by tegoż języka należało się wstydzić, chyba nie chciała nadużywać cierpliwości starszyzny Ollivanderów i lekcje odbiegające od czystej teorii przeprowadzać jednak na osobności.
- Titusie Ollivander, dziś nim zajdzie słońce nauczysz się witać, żegnać, pozdrawiać oraz nadasz sobie trollińskie imię które zapiszesz w swym sercu na wieki. - oznajmiła może niezbyt entuzjastycznie, choć tonem lekkim i łagodnym, wskazującym na dobry nastrój w jakim była. Badania w końcu ruszyły i szło jej całkiem nieźle, niemal każdy z obiektów wykazywał się zainteresowaniem i inwencją, a jej notatki stawały się z każdym spotkaniem bardziej bogate. Tutaj także miała pióro oraz pewną ilość pergaminu - dla siebie oraz Ollivandera.
- Pamiętasz pewnie, że odgłosem odpowiednim za powitania jest gwizdanie. Podobnie jest z żegnaniem. Różnica polega na tym, że witamy się krótko, żegnamy długo. Dźwięk powinien być statyczny, nie zmieniać natężenia, nie wpadać w żadną melodię. Powitanie trwa około sekundę, żegnanie trzy, jeśli żegnasz rodzinę lub bliskiego przyjaciela, pięć sekund. - objaśniła zaraz. - Wydajesz dźwięków tyle ile witasz lub żegnasz osób, nie ma powitań zbiorowych. I lepiej licz dobrze, trolle nie lubią czuć się ignorowane.
Wydobyła z siebie pierwszą garść informacji, zasiadając na niewielkiej ławeczce i wydając z siebie krótkie powitalne gwizdnięcie, a po chwili kolejne - dłuższe. Dość proste do zapamiętania - tak przynajmniej jej się wydawało.
- Jeśli oprócz powitania chcesz trolla pozdrowić czy po prostu wyrazić szczególny szacunek względem niego, oprócz powitania dodajesz dłuższe gwizdnięcie które zaczyna się tonem niskim a kończy wysokim także trwające około trzech sekund.
Dorzuciła do tego, wydając z siebie opisany właśnie dźwięk i czekając aż Ollivander powtórzy.
- Spróbuj zacząć odrobinkę niżej. To później nabierze znaczenia. - dodała, bo i do dźwięków niższych i wyższych niewątpliwie dojdą przy kolejnych zajęciach.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
To było takie ekscytujące! Dryg do języków odkrył w sobie już za dzieciaka, kiedy z łatwością chłonął wszystkie rosyjskie słowa wpajane mu przez starą Svietę. Z czasem, nie tak dawno temu w gruncie rzeczy, podczas pobytu we Francji, opanował podstawy francuskiego, a po powrocie łaciny i greki, bo to w tym języku zostały spisane stare pisma Ollivanderów. Nie miał jednak sposobności poznania języków magicznych... Aż do teraz! A tym bardziej to było ekscytujące, bo przecież nauczać go miała sama lady Prewett, umiłowana kuzyna Ulyssesa. Rzeźby w rodowej posiadłości aż huczały o tej dwójce, głodne coraz to nowszych plotek - zewsząd słychać było szepty i szmer, gdzie co rusz przewijało się imię Julii. Nie sposób więc było się od tego uwolnić, ba! Tym bardziej to rozbudzało ciekawość Titusa... Szybko także, już podczas lekcji teoretycznych, przekonał się, że wszelkie opowieści miały w sobie ziarnko prawdy - była prawdziwie delikatną damą, godną szanownego dziedzica Ollivanderów.
- Nie mogę się już doczekać. - pokiwał energicznie głową, mocniej zaciskając palce na eleganckim piórze, którego stalówką stuknął kilka razy w rozwinięty pergamin. Posłał pannie Prewett szeroki uśmiech, wbijając w nią spojrzenie, dopóki nie zaczęła mówić. Każde kolejne słowo sprawiało, że coraz bardziej marszczył brwi, próbując sobie to wszystko jakoś logicznie poukładać w głowie, zapisywał poszczególne rzeczy, robiąc jeno krótkie notatki, co rusz spoglądając na litery wypisywane pospiesznie na jasnym pergaminie.
- Wydaje się proste. - kiwnął głową, unosząc spojrzenie na swoją nauczycielkę, jak tylko wydała z siebie pierwsze gwizdnięcie. Przekrzywił głowę na jedną stronę, a kąciki jego ust drgnęły... Ale już za moment sam ułożył wargi w dzióbek i zagwizdał - raz krótko i raz dłużej. Później znowu i znowu, stosując się do wszelkich wskazówek.
- Nabierze znaczenia? W jakim sensie? - zapytał. Zwykle był cierpliwy, ale jego wrodzona ciekawość czasem brała górę. On to by chciał się wszystkiego nauczyć teraz-zaraz, a nie stopniowo! Chociaż, oczywiście, zdawał sobie sprawę, że nauka języków po prostu wymaga czasu, a już w szczególności tych, gdzie zamiast słów używa się jeno odpowiednich dźwięków. Dla kogoś, kto pierwszy raz miał styczność z tymi magicznymi, to wszystko było trochę abstrakcyjne - tym mniej i dalej w naukę, ale on był dopiero na samym początku!
- Nie mogę się już doczekać. - pokiwał energicznie głową, mocniej zaciskając palce na eleganckim piórze, którego stalówką stuknął kilka razy w rozwinięty pergamin. Posłał pannie Prewett szeroki uśmiech, wbijając w nią spojrzenie, dopóki nie zaczęła mówić. Każde kolejne słowo sprawiało, że coraz bardziej marszczył brwi, próbując sobie to wszystko jakoś logicznie poukładać w głowie, zapisywał poszczególne rzeczy, robiąc jeno krótkie notatki, co rusz spoglądając na litery wypisywane pospiesznie na jasnym pergaminie.
- Wydaje się proste. - kiwnął głową, unosząc spojrzenie na swoją nauczycielkę, jak tylko wydała z siebie pierwsze gwizdnięcie. Przekrzywił głowę na jedną stronę, a kąciki jego ust drgnęły... Ale już za moment sam ułożył wargi w dzióbek i zagwizdał - raz krótko i raz dłużej. Później znowu i znowu, stosując się do wszelkich wskazówek.
- Nabierze znaczenia? W jakim sensie? - zapytał. Zwykle był cierpliwy, ale jego wrodzona ciekawość czasem brała górę. On to by chciał się wszystkiego nauczyć teraz-zaraz, a nie stopniowo! Chociaż, oczywiście, zdawał sobie sprawę, że nauka języków po prostu wymaga czasu, a już w szczególności tych, gdzie zamiast słów używa się jeno odpowiednich dźwięków. Dla kogoś, kto pierwszy raz miał styczność z tymi magicznymi, to wszystko było trochę abstrakcyjne - tym mniej i dalej w naukę, ale on był dopiero na samym początku!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Skinęła lekko głową kiedy Ollivanderowi udało się pojąć odpowiednie tony. Cieszyła ją jego ekscytacja, bo i ta kazała myśleć, iż będzie on nader odpowiednim obiektem badań. Kiedy zadano jej pytanie, zamyśliła się lekko, by odpowiednio ułożyć to w słowa.
- Powitania są dość proste i intuicyjne, ale im więcej mówisz do trolli tym więcej detali nabiera znaczenia. Wyższe i niższe tony też świadczą o podbarwieniu wypowiedzi. Ton przy gwizdaniu to coś jak nasze miny, poza tym że jakaś jest naturalna zależna na przykład od kształtu brwi, konkretne wyrazy robimy nadając słowom dodatkowych znaczeń. Ale to coś na później. - przyznała po prostu. To ma być podstawowa lekcja, pierwsza bardziej praktyczna i choć jej uczeń zdawał się być chętny, nie chciała zarzucać go nadmiarem informacji.
- Więc skoro już się witamy i pozdrawiamy, dobrze byłoby też móc pójść w drugą stronę i wyrazić groźbę i to będziemy wyrażać poprzez powarkiwanie. Powinno być na tyle mocno że poczujesz jak gardło ci od tego drży, kiedy przyłożysz dłoń. A to wbrew pozorom nie jest takie łatwe. - zademonstrowała po chwili, wydając z siebie głośne warknięcie, dźwiękiem faktycznie przypominające coś nie do końca ludzkiego. - Tutaj im mocniej tym lepiej i jeśli to wstęp do wypowiedzi, nie ma znaczenia, dalej nadajesz temu sens. Bo mniej więcej będziemy się też uczyć składać wypowiedzi, także z warczenia, jednak dzisiaj zajmiemy się dźwiękami ogólnymi. Tak na początek.
Wyjaśniła jeszcze, bo i wiele osób uważało że trolle porozumiewają się w sposób niekonkretny a to wcale nie była prawda. Nie mają tak rozbudowanego języka jak ludzie, jednak układają swoje odgłosy w zdania raczej jednorazowo złożone i bez nadmiernej zabawy w odmiany czy czasy - co bywa czasami problematyczne - jednak zawsze to jakieś zdania.
- Poćwicz to dobrze, warczenie nie jest łatwe. Znaczy - nie chodzi o takie dźwięki jak kiedy się zirytujesz, to ma być zwierzęcy odgłos - dosłownie. Może cię przy tym rozboleć gardło, jeśli boli, prawdopodobnie robisz to dobrze lub jesteś na dobrej drodze. Ale z czasem nie będziesz tego odczuwał, twój organizm musi nawyknąć.
- Powitania są dość proste i intuicyjne, ale im więcej mówisz do trolli tym więcej detali nabiera znaczenia. Wyższe i niższe tony też świadczą o podbarwieniu wypowiedzi. Ton przy gwizdaniu to coś jak nasze miny, poza tym że jakaś jest naturalna zależna na przykład od kształtu brwi, konkretne wyrazy robimy nadając słowom dodatkowych znaczeń. Ale to coś na później. - przyznała po prostu. To ma być podstawowa lekcja, pierwsza bardziej praktyczna i choć jej uczeń zdawał się być chętny, nie chciała zarzucać go nadmiarem informacji.
- Więc skoro już się witamy i pozdrawiamy, dobrze byłoby też móc pójść w drugą stronę i wyrazić groźbę i to będziemy wyrażać poprzez powarkiwanie. Powinno być na tyle mocno że poczujesz jak gardło ci od tego drży, kiedy przyłożysz dłoń. A to wbrew pozorom nie jest takie łatwe. - zademonstrowała po chwili, wydając z siebie głośne warknięcie, dźwiękiem faktycznie przypominające coś nie do końca ludzkiego. - Tutaj im mocniej tym lepiej i jeśli to wstęp do wypowiedzi, nie ma znaczenia, dalej nadajesz temu sens. Bo mniej więcej będziemy się też uczyć składać wypowiedzi, także z warczenia, jednak dzisiaj zajmiemy się dźwiękami ogólnymi. Tak na początek.
Wyjaśniła jeszcze, bo i wiele osób uważało że trolle porozumiewają się w sposób niekonkretny a to wcale nie była prawda. Nie mają tak rozbudowanego języka jak ludzie, jednak układają swoje odgłosy w zdania raczej jednorazowo złożone i bez nadmiernej zabawy w odmiany czy czasy - co bywa czasami problematyczne - jednak zawsze to jakieś zdania.
- Poćwicz to dobrze, warczenie nie jest łatwe. Znaczy - nie chodzi o takie dźwięki jak kiedy się zirytujesz, to ma być zwierzęcy odgłos - dosłownie. Może cię przy tym rozboleć gardło, jeśli boli, prawdopodobnie robisz to dobrze lub jesteś na dobrej drodze. Ale z czasem nie będziesz tego odczuwał, twój organizm musi nawyknąć.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Każde kolejne słowo panny Prewett wydawało mu się coraz bardziej interesujące, więc oprócz przyjemnego tembru jej głosu, w powietrzu unosił się szmer pióra tańczącego na gładkiej powierzchni pergaminu.
- Oooo, to brzmi interesująco. - przyznał, kiwnąwszy nawet głową, ale nie zadawał więcej pytań, pozwalając jej dalej prowadzić lekcję według ustalonych wcześniej ścieżek. Słuchał dalej, wciąż skrobiąc kolejne pojedyncze słowa, służące za krótkie, aczkolwiek konkretne notatki, a gdy wydała z siebie pierwsze warknięcie, to parsknął śmiechem, czym prędzej zasłaniając usta jedną dłonią. Odkaszlnął.
- Przepraszam... - wbił spojrzenie w Julię i myślał przez chwilę czy winien się tłumaczyć z tej nagłej reakcji czy może nie zwróciła nań uwagi... Przygryzł lekko dolną wargę - Przepraszam, ale... tak bardzo nie pasujesz, lady, do trollańskiego. Kojarzy się... no właśnie z warczeniem i w ogóle, a to nijak mi nie pasuje do delikatnej damy, którą mam przed sobą. Skąd w ogóle pomysł, by nauczyć się akurat tego języka? - gryzło go to od samego początku, ale dopiero teraz odważył się zapytać. Nie chciał się przed nią wygłupić, szczególnie, że ufał iż niebawem zostaną rodziną.
Wysłuchał uważnie reszty wskazówek, po czym odłożył pióro, chcąc całkowicie skupić się na próbach. Zmarszczył brwi i warknął po raz pierwszy, ale to zdecydowanie bardziej przypominało zdenerwowanego człowieka niż to, co mu przed chwilą zaprezentowała. Spróbował więc po raz kolejny, inaczej, faktycznie nieco bardziej zwierzęco, ale wciąż zbyt ludzko jak na trollański! Nie byłby jednak Titusem Flaviusem Ollivanderem, gdyby się tak szybko poddał! Próbował znowu i znowu, bez ustanku, na różne sposoby, będąc coraz bardziej skupionym i zdeterminowanym i w końcu, po wielu (wielu, wielu, wielu) próbach chyba zaczęło mu wychodzić, a przynajmniej rzeczywiście poczuł ból. Pytanie tylko czy faktycznie szło mu już lepiej, czy to jednak od nadmiaru daremnych prób?
- Oooo, to brzmi interesująco. - przyznał, kiwnąwszy nawet głową, ale nie zadawał więcej pytań, pozwalając jej dalej prowadzić lekcję według ustalonych wcześniej ścieżek. Słuchał dalej, wciąż skrobiąc kolejne pojedyncze słowa, służące za krótkie, aczkolwiek konkretne notatki, a gdy wydała z siebie pierwsze warknięcie, to parsknął śmiechem, czym prędzej zasłaniając usta jedną dłonią. Odkaszlnął.
- Przepraszam... - wbił spojrzenie w Julię i myślał przez chwilę czy winien się tłumaczyć z tej nagłej reakcji czy może nie zwróciła nań uwagi... Przygryzł lekko dolną wargę - Przepraszam, ale... tak bardzo nie pasujesz, lady, do trollańskiego. Kojarzy się... no właśnie z warczeniem i w ogóle, a to nijak mi nie pasuje do delikatnej damy, którą mam przed sobą. Skąd w ogóle pomysł, by nauczyć się akurat tego języka? - gryzło go to od samego początku, ale dopiero teraz odważył się zapytać. Nie chciał się przed nią wygłupić, szczególnie, że ufał iż niebawem zostaną rodziną.
Wysłuchał uważnie reszty wskazówek, po czym odłożył pióro, chcąc całkowicie skupić się na próbach. Zmarszczył brwi i warknął po raz pierwszy, ale to zdecydowanie bardziej przypominało zdenerwowanego człowieka niż to, co mu przed chwilą zaprezentowała. Spróbował więc po raz kolejny, inaczej, faktycznie nieco bardziej zwierzęco, ale wciąż zbyt ludzko jak na trollański! Nie byłby jednak Titusem Flaviusem Ollivanderem, gdyby się tak szybko poddał! Próbował znowu i znowu, bez ustanku, na różne sposoby, będąc coraz bardziej skupionym i zdeterminowanym i w końcu, po wielu (wielu, wielu, wielu) próbach chyba zaczęło mu wychodzić, a przynajmniej rzeczywiście poczuł ból. Pytanie tylko czy faktycznie szło mu już lepiej, czy to jednak od nadmiaru daremnych prób?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Zainteresowanie Titusa przyjmowała ze szczerym zadowoleniem. Słyszała o nim oczywiście to i owo, głównie to, iż - podobnie jak ona - trudno powiedzieć by miał w sobie duszę prawdziwej szlachty. Trudno więc dziwić się, że coś tak innego od jego codzienności przykuwało jego uwagę. Trolle są pasjonujące, tym bardziej gdy na codzień otaczasz się wyfiokowanymi, nadętymi ludźmi.
Śmiech też nieszczególnie ją zdziwił. Być może do uszu Titusa dotarło mniej plotek, może sprawniej się o nich opędzał. Uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na dużo młodszego od siebie chłopaka.
- Może nie jestem aż taką delikatną damą. Może lubię kontrasty. A może w okresie buntu sprawdzałam, jak wiele jeszcze zniesie psychika mojej biednej guwernantki. A może wszystko na raz. - stwierdziła uznając, że gra w otwarte karty to najlepsze co może zrobić. Przed wielkimi, eleganckimi lordami mogłaby prawić więcej o swojej pasji związanej z magicznymi stworzeniami, o zawiłości języka którym w teorii nie posługują się ludzie, jednak dlaczego wybrała trolliński, nie na przykład goblidegucki? Zarówno Titus, jak i dziecko MacMillanów, które niedawno zadało to samo pytanie - niewątpliwie ją w tym małym buncie zrozumieją.
- Poza tym po prostu magiczne stworzenia działają na mnie jak magnes. W tej chwili uczę się trytońskiego i zaczynam powoli goblidegucki. - przyznała jeszcze, bo i to nie pozostawało bez znaczenia. Gdyby w danym okresie życia bardziej pociągali ją ludzie niż zwierzęta, być może wszystko poszłoby inaczej. A jednak magiczne stworzenia, nie w pełni zwierzęta, ale też nie ludzie, coś całkowicie poza tą kwalifikacją - to była dopiero fascynująca dziedzina do dokładniejszego zbadania!
Zaraz jednak skupiła się na warczącym Ollivanderze. Szło mu nieźle, choć potrzebował wielu prób. A jednak jak na pierwsze zajęcia związane z naśladowaniem całkowicie obcych dźwięków - na prawdę nieźle.
- Dobrze. Musisz to powtarzać, żeby twój organizm przywykł. Ból z czasem powinien przy tym łagodnieć i w końcu zniknąć. - stwierdziła zaraz. - To musi iść jakby z dołu gardła, jakbyś wypuszczał to warczenie jak jakąś gulę.
Powtórzyła dźwięk jeszcze raz. I dała czas Ollivanderowi. Bo jedno powodzenie to jeszcze nie sukces!
- Chrząkanie też jest trochę inne. Jedynie bekanie zadziwiająco posobne do naszego. Robiłeś to kiedykolwiek? - oh, na miliard procent nie. Ona sama poza trollińskim nigdy nie wydałaby tak paskudnego dźwięku!
Śmiech też nieszczególnie ją zdziwił. Być może do uszu Titusa dotarło mniej plotek, może sprawniej się o nich opędzał. Uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na dużo młodszego od siebie chłopaka.
- Może nie jestem aż taką delikatną damą. Może lubię kontrasty. A może w okresie buntu sprawdzałam, jak wiele jeszcze zniesie psychika mojej biednej guwernantki. A może wszystko na raz. - stwierdziła uznając, że gra w otwarte karty to najlepsze co może zrobić. Przed wielkimi, eleganckimi lordami mogłaby prawić więcej o swojej pasji związanej z magicznymi stworzeniami, o zawiłości języka którym w teorii nie posługują się ludzie, jednak dlaczego wybrała trolliński, nie na przykład goblidegucki? Zarówno Titus, jak i dziecko MacMillanów, które niedawno zadało to samo pytanie - niewątpliwie ją w tym małym buncie zrozumieją.
- Poza tym po prostu magiczne stworzenia działają na mnie jak magnes. W tej chwili uczę się trytońskiego i zaczynam powoli goblidegucki. - przyznała jeszcze, bo i to nie pozostawało bez znaczenia. Gdyby w danym okresie życia bardziej pociągali ją ludzie niż zwierzęta, być może wszystko poszłoby inaczej. A jednak magiczne stworzenia, nie w pełni zwierzęta, ale też nie ludzie, coś całkowicie poza tą kwalifikacją - to była dopiero fascynująca dziedzina do dokładniejszego zbadania!
Zaraz jednak skupiła się na warczącym Ollivanderze. Szło mu nieźle, choć potrzebował wielu prób. A jednak jak na pierwsze zajęcia związane z naśladowaniem całkowicie obcych dźwięków - na prawdę nieźle.
- Dobrze. Musisz to powtarzać, żeby twój organizm przywykł. Ból z czasem powinien przy tym łagodnieć i w końcu zniknąć. - stwierdziła zaraz. - To musi iść jakby z dołu gardła, jakbyś wypuszczał to warczenie jak jakąś gulę.
Powtórzyła dźwięk jeszcze raz. I dała czas Ollivanderowi. Bo jedno powodzenie to jeszcze nie sukces!
- Chrząkanie też jest trochę inne. Jedynie bekanie zadziwiająco posobne do naszego. Robiłeś to kiedykolwiek? - oh, na miliard procent nie. Ona sama poza trollińskim nigdy nie wydałaby tak paskudnego dźwięku!
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Podobała mu się ta odpowiedź, więc przekrzywił delikatnie głowę i uśmiechnął się szeroko. Uchyliła przed nim rąbka tajemnicy, wciąż jednak zostawiając pewne niedopowiedzenia i musiał przyznać, że nawet mu trochę zaimponowała. Sam przechodził aktualnie okres buntu, miał swoje rozterki i nie raz bił się z myślami, szukając odpowiedniej drogi. Swojej własnej, przede wszystkim, nawet jeśli różdżkarstwo faktycznie pozostawało jego pasją.
- Potrafisz zaskoczyć, lady Prewett. - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową. Tak, rozumiał ją doskonale, samemu mając wiele za uszami.
- Oooo, więc może przyjdzie nam się spotkać ponownie, na naukach innego języka? W ostatnim czasie obracałem się wśród tych niemagicznych - mówię po rosyjsku, byłem we Francji, ćwicząc tamtejszy, a z kuzynem Ulyssesem przeglądaliśmy rodowe pisma spisane w łacinie i starogrece, ale być może natchniesz mnie, panno Prewett, do bliższego poznania także tych magicznych. - pokiwał głową. Byłą naprawdę dobrą nauczycielką - szybko łapał wszystkie jej wskazówki, a spokojna aura otaczająca jej smukłą sylwetkę dobrze wpływała na nauki oraz samopoczucie. Dodatkowo młody Ollivander naprawdę lubił się uczyć - pociąg do wiedzy wszelakiej odczuwał od maleńkości, będąc nader energicznym dzieckiem, które co rusz wynajdywało sobie nowe pasje, nie tylko w dziedzinach, na które rodzice mogli mu pozwolić.
- Mhm, rozumiem. - pokiwał głową, dopisując kolejnych kilka słów, a zaraz spórbował jeszcze kilka razy, przestając dopiero wraz z koejnymi słowami Julii. Bekanie? Szeroki uśmiech wyrósł na twarzy Titusa.
- Jestem w tym mistrzem! W Hogwarcie potrafiłem wybekać cały alfabet. - roześmiał się szczerze, dopiero po chwili dochodząc do wniosku, że zdecydowanie nie przystoi to lordowi. Nawet się trochę zaczerwienił i podrapał po potylicy - To znaczy... znałem takich co potrafili. - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową. Rodzice nie byli zadowoleni jak im się pochwalił i dostał wtedy niezłe wciry, za to Kyra umierała ze śmiechu jak prezentował jej owe umiejętności. A Gryfoni? Aż sobie przypomniał te wszystkie wieczory spędzone w Pokoju Wspólnym, gdzie odbywały się prawdziwe turnieje bekania. Ech, przepiękne to były czasy!
- Potrafisz zaskoczyć, lady Prewett. - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową. Tak, rozumiał ją doskonale, samemu mając wiele za uszami.
- Oooo, więc może przyjdzie nam się spotkać ponownie, na naukach innego języka? W ostatnim czasie obracałem się wśród tych niemagicznych - mówię po rosyjsku, byłem we Francji, ćwicząc tamtejszy, a z kuzynem Ulyssesem przeglądaliśmy rodowe pisma spisane w łacinie i starogrece, ale być może natchniesz mnie, panno Prewett, do bliższego poznania także tych magicznych. - pokiwał głową. Byłą naprawdę dobrą nauczycielką - szybko łapał wszystkie jej wskazówki, a spokojna aura otaczająca jej smukłą sylwetkę dobrze wpływała na nauki oraz samopoczucie. Dodatkowo młody Ollivander naprawdę lubił się uczyć - pociąg do wiedzy wszelakiej odczuwał od maleńkości, będąc nader energicznym dzieckiem, które co rusz wynajdywało sobie nowe pasje, nie tylko w dziedzinach, na które rodzice mogli mu pozwolić.
- Mhm, rozumiem. - pokiwał głową, dopisując kolejnych kilka słów, a zaraz spórbował jeszcze kilka razy, przestając dopiero wraz z koejnymi słowami Julii. Bekanie? Szeroki uśmiech wyrósł na twarzy Titusa.
- Jestem w tym mistrzem! W Hogwarcie potrafiłem wybekać cały alfabet. - roześmiał się szczerze, dopiero po chwili dochodząc do wniosku, że zdecydowanie nie przystoi to lordowi. Nawet się trochę zaczerwienił i podrapał po potylicy - To znaczy... znałem takich co potrafili. - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową. Rodzice nie byli zadowoleni jak im się pochwalił i dostał wtedy niezłe wciry, za to Kyra umierała ze śmiechu jak prezentował jej owe umiejętności. A Gryfoni? Aż sobie przypomniał te wszystkie wieczory spędzone w Pokoju Wspólnym, gdzie odbywały się prawdziwe turnieje bekania. Ech, przepiękne to były czasy!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Chyba odnaleźli z młodym Ollivanderem wspólny język. Byli w gruncie rzeczy podobni. Podobnie nie-szlacheccy, jakby wciśnięci w obce szaty, przyzwyczajeni do luksusów, jednak z wewnętrznym pociągiem, tęsknotą za czymś więcej. Oboje z silną tendencją do buntów i niestotownych zachowań, podobnymi poglądami, podobnym pociągiem do świata mugoli - i choć jeszcze nie wiedzieli o sobie na tyle, by mieć świadomość tego wszystkiego, niewątpliwie odnajdą w sobie z czasem bratnie dusze.
Prewett uśmiechnęła się nieznacznie na jego słowa. Wiedziała, że bunt nie pasuje do jej całej. Była bardzo niepozorna, czasami bardziej niżby chciała.
Zaraz z resztą dowiedziała się, że w sumie młody Ollivander ma całkiem niezły dryg do języków. Ona sama niemagicznych języków prócz angielskiego nie znała wcale, ale całkiem jej to imponowało.
- Możliwe. Ja nigdy nie zainteresowałam się głębiej językami niemagicznymi, jednak zawsze chętnie przyjmę towarzystwo przy zagłębianiu tajników mowy magicznych stworzeń. - zapewniła. Ludzkie języki... też wydawały jej się ciekawe, jednak na pewno nie równie mocno. Nawet w połowie nie tak bardzo, będąc szczerym, pozostawała więc po stronie fauny która zawsze bardziej ją pociągała.
Na słowa o bekaniu, zaśmiała się pod nosem.
- Daj im proszę znać, że ich zdolności na pewno się przydadzą. - stwierdziła rozbawiona tym jak Titus nagle się zmieszał. - Ale nie potrzebujesz alfabetu, to trochę inaczej działa. Kwestia długości dźwięku, głośności. To dość trudne, bo panowanie nad tym dźwiękiem w dużym stopniu nie leży w naszej naturze. - stwierdziła. I ta nauka jest dość krępująca, niestosowna, nie na miejscu. Są jednak sami, daleko od innych, daleko od oceniającej kogokolwiek szlachty i rozumieli ideę magicznego języka, wydała więc z siebie ciche, acz dość długie beknięcie. - W tej chwili na przykład życzyłam ci dobrej nocy.
Póki co trzymali się wyłącznie prostych zwrotów. Łączeniem odgłosów, kolejnością, w końcu budowaniem zdań - oh, tym zajmą się niebawem, Ollivander na pewno szybko załapie podstawy, nie ma wątpliwości!
rzut na powodzenie w badaniach!
Prewett uśmiechnęła się nieznacznie na jego słowa. Wiedziała, że bunt nie pasuje do jej całej. Była bardzo niepozorna, czasami bardziej niżby chciała.
Zaraz z resztą dowiedziała się, że w sumie młody Ollivander ma całkiem niezły dryg do języków. Ona sama niemagicznych języków prócz angielskiego nie znała wcale, ale całkiem jej to imponowało.
- Możliwe. Ja nigdy nie zainteresowałam się głębiej językami niemagicznymi, jednak zawsze chętnie przyjmę towarzystwo przy zagłębianiu tajników mowy magicznych stworzeń. - zapewniła. Ludzkie języki... też wydawały jej się ciekawe, jednak na pewno nie równie mocno. Nawet w połowie nie tak bardzo, będąc szczerym, pozostawała więc po stronie fauny która zawsze bardziej ją pociągała.
Na słowa o bekaniu, zaśmiała się pod nosem.
- Daj im proszę znać, że ich zdolności na pewno się przydadzą. - stwierdziła rozbawiona tym jak Titus nagle się zmieszał. - Ale nie potrzebujesz alfabetu, to trochę inaczej działa. Kwestia długości dźwięku, głośności. To dość trudne, bo panowanie nad tym dźwiękiem w dużym stopniu nie leży w naszej naturze. - stwierdziła. I ta nauka jest dość krępująca, niestosowna, nie na miejscu. Są jednak sami, daleko od innych, daleko od oceniającej kogokolwiek szlachty i rozumieli ideę magicznego języka, wydała więc z siebie ciche, acz dość długie beknięcie. - W tej chwili na przykład życzyłam ci dobrej nocy.
Póki co trzymali się wyłącznie prostych zwrotów. Łączeniem odgłosów, kolejnością, w końcu budowaniem zdań - oh, tym zajmą się niebawem, Ollivander na pewno szybko załapie podstawy, nie ma wątpliwości!
rzut na powodzenie w badaniach!
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Julia Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Uśmiechnął się delikatnie, kiwając lekko głową, a purpurowe rumieńce wykwitłe na jego gładkich policzkach z czasem zaczęły blednąć - zastąpił je za to wyraz szczerego zainteresowania; ściągnięte brwi i badawcze spojrzenie wbite w sylwetkę nauczycielki. Chłonął jej słowa jak gąbka, co rusz kiwając głową, choć kolejne wskazówki sprawiły, że na ustach błąkał się uśmiech. Chyba polubi ten język. Kiedy wydała z siebie pierwsze beknięcie to uniósł wysoko obie brwi, w wyrazie niemego zdziwienia i roześmiał się krótko. Nie, w tej sytuacji nie był w stanie powstrzymać zadowolenia. Ale był to serdeczny śmiech, nie było w nim ni krzty złośliwości.
- Ale to zabawne, Kyra pokocha ten język. - pokręcił z rozbawieniem głową - Jeszcze będziesz, milady, nauczać innych Ollivanderów. - kolejna salwa śmiechu wypadła z jego ust, a przez myśl przemknęło jedno pytanie - kuzyn Ulysses również pobierał te nauki? Był ciekaw, ale nie ośmielił się zapytać. To zdecydowanie nie był temat na dzisiaj - nie chciał męczyć lady Prewett niepotrzebnymi pytaniami, chociaż miał wrażenie, że byłaby wylewniejsza niż różdżkarz...
- Hmmm, to ja też spróbuję! - odłożył pióro, a ze stalówki pociekło kilka kropel atramentu, znacząc kleksami papier, oraz trzymane zbyt blisko dłonie młodego Ollivandera. Zdawał się jednak tym nie przejmować, zbyt zaintrygowany dzisiejszą lekcją. Zmarszczył brwi, odchrząknął, wciągnął w płuca powietrze i wydał z siebie przeciągłe beknięcie, zakończone krótkim chichotem. Nie sądził by cokolwiek oznaczało, chociaż kto tam wie? Byle nie nauczył się obrażać trolli, bo z pewnością źle by na tym wyszedł.
- Czy to cokolwiek oznaczało? - zapytał z rozbawieniem, a zaraz spróbował znowu, tym razem znacznie ciszej, ale i krócej. Próbował naśladować pannę Prewett, ale było to trudniejsze niż mu się na początku zdawało! Chrząkanie sprawiało znacznie mniej problemów, zdecydowanie! Będzie musiał poćwiczyć, a oczami wyobraźni już widział zniesmaczoną minę matki i zaskoczone spojrzenie ojca, który w gruncie rzeczy sam był przecież miłośnikiem nauk wszelakich. Kto wie, może i on skusi się na zapoznanie z nowym językiem?
- Ale to zabawne, Kyra pokocha ten język. - pokręcił z rozbawieniem głową - Jeszcze będziesz, milady, nauczać innych Ollivanderów. - kolejna salwa śmiechu wypadła z jego ust, a przez myśl przemknęło jedno pytanie - kuzyn Ulysses również pobierał te nauki? Był ciekaw, ale nie ośmielił się zapytać. To zdecydowanie nie był temat na dzisiaj - nie chciał męczyć lady Prewett niepotrzebnymi pytaniami, chociaż miał wrażenie, że byłaby wylewniejsza niż różdżkarz...
- Hmmm, to ja też spróbuję! - odłożył pióro, a ze stalówki pociekło kilka kropel atramentu, znacząc kleksami papier, oraz trzymane zbyt blisko dłonie młodego Ollivandera. Zdawał się jednak tym nie przejmować, zbyt zaintrygowany dzisiejszą lekcją. Zmarszczył brwi, odchrząknął, wciągnął w płuca powietrze i wydał z siebie przeciągłe beknięcie, zakończone krótkim chichotem. Nie sądził by cokolwiek oznaczało, chociaż kto tam wie? Byle nie nauczył się obrażać trolli, bo z pewnością źle by na tym wyszedł.
- Czy to cokolwiek oznaczało? - zapytał z rozbawieniem, a zaraz spróbował znowu, tym razem znacznie ciszej, ale i krócej. Próbował naśladować pannę Prewett, ale było to trudniejsze niż mu się na początku zdawało! Chrząkanie sprawiało znacznie mniej problemów, zdecydowanie! Będzie musiał poćwiczyć, a oczami wyobraźni już widział zniesmaczoną minę matki i zaskoczone spojrzenie ojca, który w gruncie rzeczy sam był przecież miłośnikiem nauk wszelakich. Kto wie, może i on skusi się na zapoznanie z nowym językiem?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Taak. Tylko musisz jej wyjaśnić, że to język i takie odgłosy poza nim nie przystoją. - uśmiechnęła się życzliwie na rozbawienie młodego Ollivandera. Nie sądziła by same niezbyt przyjemne dźwięki go bawiły, mogła się bez problemu domyślać, że ona, delikatna szlachcianka kontrastująca w zestawieniu z nimi może jednak wyglądać komicznie. Uśmiechnęła się szerzej, pokazując przy tym zęby.
- No no, swoją drogą ty, Ulysses, Heath Macmillan, jeszcze trolliński stanie się między szlachcicami drugim językiem urzędowym, zobaczysz. - stwierdziła trochę rozbawiona tym, jak wiele osób ze szlachty postanowiło wziąć udział w jej małym eksperymencie, czy raczej w jej pracy nad podręcznikiem. Podczas gdy spoza? Była Sally, ta jednak niestety musiała wyjechać, chyba więc pozostaje wyłącznie szlachta.
Dalej jednak przyszła pora na trening Ollivandera. Słuchała i czekała aż nauczy się odpowiednio modulować głos wydając z siebie podobne, niezbyt kontrolowane odgłosy, czasami podsuwała mu jakieś sugestie czy sposoby, wskazywała kiedy dostrzegała że idzie mu lepiej.
Zaśmiała się jednak na kolejny dźwięk i pytanie. Lekko pokręciła głową.
- Samo łączenie beknięcia i kichnięcia nie jest zbyt grzeczne, ale w tym wypadku nic konkretnego nie oznacza. Gdybyś jednak przy tym splunął, mogłabym uznać, że wyzywasz mnie i całą moją rodzinę. - poruszyła lekko brwiami. Wśród trolli wszystko jest takie proste. Przynajmniej takie jej się wydawało. Przyglądała się chwilę młodemu Ollivanderowi, po chwili zapisując drobnym pismem swoje notatki. Entuzjazm Titusa czynił go świetnym obiektem badań, który pozwalał wysnuć dużo wniosków.
- Wydaje mi się, że te podstawowe różnice na dziś wystarczą. Następnym razem pomówimy o języku bardziej szczegółowo i zaczniesz się uczyć konkretnych wyrażeń. - dodała jeszcze, bo grupy języków i pojęcie ich charakterów było na początek bardzo istotne, jednak to łączenie ich, często na drodze w jakiś sposób logicznego dodawania było tym co Prewett lubiła najbardziej. I domyślała się, że właśnie możliwość konkretnego wymienienia kilku zdań z trollem bardziej spodoba się także samemu Titusowi.
- No no, swoją drogą ty, Ulysses, Heath Macmillan, jeszcze trolliński stanie się między szlachcicami drugim językiem urzędowym, zobaczysz. - stwierdziła trochę rozbawiona tym, jak wiele osób ze szlachty postanowiło wziąć udział w jej małym eksperymencie, czy raczej w jej pracy nad podręcznikiem. Podczas gdy spoza? Była Sally, ta jednak niestety musiała wyjechać, chyba więc pozostaje wyłącznie szlachta.
Dalej jednak przyszła pora na trening Ollivandera. Słuchała i czekała aż nauczy się odpowiednio modulować głos wydając z siebie podobne, niezbyt kontrolowane odgłosy, czasami podsuwała mu jakieś sugestie czy sposoby, wskazywała kiedy dostrzegała że idzie mu lepiej.
Zaśmiała się jednak na kolejny dźwięk i pytanie. Lekko pokręciła głową.
- Samo łączenie beknięcia i kichnięcia nie jest zbyt grzeczne, ale w tym wypadku nic konkretnego nie oznacza. Gdybyś jednak przy tym splunął, mogłabym uznać, że wyzywasz mnie i całą moją rodzinę. - poruszyła lekko brwiami. Wśród trolli wszystko jest takie proste. Przynajmniej takie jej się wydawało. Przyglądała się chwilę młodemu Ollivanderowi, po chwili zapisując drobnym pismem swoje notatki. Entuzjazm Titusa czynił go świetnym obiektem badań, który pozwalał wysnuć dużo wniosków.
- Wydaje mi się, że te podstawowe różnice na dziś wystarczą. Następnym razem pomówimy o języku bardziej szczegółowo i zaczniesz się uczyć konkretnych wyrażeń. - dodała jeszcze, bo grupy języków i pojęcie ich charakterów było na początek bardzo istotne, jednak to łączenie ich, często na drodze w jakiś sposób logicznego dodawania było tym co Prewett lubiła najbardziej. I domyślała się, że właśnie możliwość konkretnego wymienienia kilku zdań z trollem bardziej spodoba się także samemu Titusowi.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Pokiwał tylko głową na jej słowa, a później się głośno roześmiał, słyszać kolejne.
- Widzę to! I popieram. - bekający i charczący szlachcice to byłby niezły widok, ubaw po same pachy, szczególnie, kiedy prowadziliby jakieś poważne, polityczne rozmowy... Przy okazji uzyskał także odpowiedź na niezadane pytanie, więc już od przyszłego spotkania będzie mógł się witać z kuzynem Ulyssesem po trollińsku. Ale się zdziwi!
Słuchał dokładnie jej słów, próbując i robiąc kolejne krótkie notatki. Miał wrażenie, że przerobili całkiem sporo, w bardzo krótkim czasie, albo po prostu każda minuta upływała w zastraszającym tempie.
- Nie chciałbym wejść w konflikt z żadnym trollem, muszę zapamiętać, żeby jednak tego nie robić. - mniemał, że skończyłoby się to bardzo źle - głównie zresztą dla niego samego. Chociaż z samego Ollivandera wcale nie był taki kiepski czarodziej, może nawet byłby w stanie się obronić.
- Mhm, dziękuję za naukę i poświęcony czas, lady Prewett. - kiwnął lekko głową. Nie było to ich ostatnie spotkanie, a kolejne, już w towarzystwie trolli, napawały Titusa jeszcze większym entuzjazmem, bo dopiero rozmowa z prawdziwym przedstawicielem tych magicznych stworzeń sprawdzi jego umiejętności, a tymi pragnął się popisać przy kolejnej lekcji. Spędzi pewnie trochę czasu nad notatkami, ćwicząc beknięcia i charknięcia, może nawet ze starszym kuzynem? Ale w gruncie rzeczy lubił to robić, zresztą oni, Ollivanderowie pociąg do nauki mieli we krwi. Nie straszne im było ślęczenie nad książkami albo czymkolwiek innych, być może nawet czerpali z tego pewne pokłady pozytywnej energii i swego rodzaju przyjemności. Może i szlachcic był z niego niemrawy, ale Ollivander już znacznie lepszy, nawet pomimo tego, że napsuł swojemu nestorowi wiele krwi w ostatnim czasie. Było, minęło! Poskładał notatki, wciskając je do wnętrza torby i pióro, a później wraz z lady Prewett udał się schodami w dół, przesuwając palcami po wykwitłych we wnętrzu roślinach, dzięki którym blade światło nabierało nieco zielonkawego koloru.
/ztx2
- Widzę to! I popieram. - bekający i charczący szlachcice to byłby niezły widok, ubaw po same pachy, szczególnie, kiedy prowadziliby jakieś poważne, polityczne rozmowy... Przy okazji uzyskał także odpowiedź na niezadane pytanie, więc już od przyszłego spotkania będzie mógł się witać z kuzynem Ulyssesem po trollińsku. Ale się zdziwi!
Słuchał dokładnie jej słów, próbując i robiąc kolejne krótkie notatki. Miał wrażenie, że przerobili całkiem sporo, w bardzo krótkim czasie, albo po prostu każda minuta upływała w zastraszającym tempie.
- Nie chciałbym wejść w konflikt z żadnym trollem, muszę zapamiętać, żeby jednak tego nie robić. - mniemał, że skończyłoby się to bardzo źle - głównie zresztą dla niego samego. Chociaż z samego Ollivandera wcale nie był taki kiepski czarodziej, może nawet byłby w stanie się obronić.
- Mhm, dziękuję za naukę i poświęcony czas, lady Prewett. - kiwnął lekko głową. Nie było to ich ostatnie spotkanie, a kolejne, już w towarzystwie trolli, napawały Titusa jeszcze większym entuzjazmem, bo dopiero rozmowa z prawdziwym przedstawicielem tych magicznych stworzeń sprawdzi jego umiejętności, a tymi pragnął się popisać przy kolejnej lekcji. Spędzi pewnie trochę czasu nad notatkami, ćwicząc beknięcia i charknięcia, może nawet ze starszym kuzynem? Ale w gruncie rzeczy lubił to robić, zresztą oni, Ollivanderowie pociąg do nauki mieli we krwi. Nie straszne im było ślęczenie nad książkami albo czymkolwiek innych, być może nawet czerpali z tego pewne pokłady pozytywnej energii i swego rodzaju przyjemności. Może i szlachcic był z niego niemrawy, ale Ollivander już znacznie lepszy, nawet pomimo tego, że napsuł swojemu nestorowi wiele krwi w ostatnim czasie. Było, minęło! Poskładał notatki, wciskając je do wnętrza torby i pióro, a później wraz z lady Prewett udał się schodami w dół, przesuwając palcami po wykwitłych we wnętrzu roślinach, dzięki którym blade światło nabierało nieco zielonkawego koloru.
/ztx2
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Zdrowie ulatywało ze starszej kobiety od dłuższego czasu. Z początku powoli, rozmywało się z największą dyskrecją i pozwalało Melwyn bagatelizować drobne uszczerbki odporności - niesforna magia odciskała swoje piętno na wielu ludzkich ciałach, nie przejęła się więc nieco dotkliwszym niż zwykle bólem głowy i lekko drętwiejącymi kończynami, we władaniu miała bowiem solidniejsze troski, a wojenne tło - choć jej samej nie dotknęło tak bezpośrednio, jak prawdziwych ofiar - skutecznie rozpraszało pomysł ściągnięcia uzdrowiciela do Lancaster Castle. Byli tak potrzebni przy poszkodowanych, przecież anomalie szalały w najlepsze. Problem starszej kobiety rozrósł się gwałtownie, o ironio, wraz z ich ustaniem. Ciemne chmury zniknęły z nieboskłonu, sprowadzając wytchnienie na wszystkich, zaś na lady Ollivander spłynął potworny ból, jakby to resztki niegodziwych mocy uwzięły się na zmęczone ciało, wcale nie tak stare. Zdołała jeszcze złapać jeden z cudownych kryształów, jednak do swych komnat nie dotarła o własnych siłach, osuwając się na zimną posadzkę w połowie drogi.
Najbliższa rodzina z niepokojem przyglądała się jej walce, toczonej w zaciszu własnych czterech ścian. Stan kobiety trudno było nazwać stabilnym, jednoznaczna diagnoza wciąż nie została postawiona, co tłoczyło w serce Melwyn czysty lęk. Miewała lepsze i gorsze dni, lecz ponad wszystko nie mogła znieść myśli, że odejdzie z tego świata bez pożegnań. Zwoływała rodzinę, słała listy - pisane dłońmi życzliwych krewnych, gdyż jej własne odmawiały posłuszeństwa - i przyjmowała gości, z uporem zatrzymując na twarzy życzliwy i pogodny uśmiech, nawet jeśli co jakiś czas musiała przeciąć go mimowolnym grymasem bólu. Pragnęła, by bliscy - dzieci, wnuczęta, prawnuki - trzymali w pamięci obraz pełen ciepła, nie negatywnych spostrzeżeń.
Ulysses odwiedzał ją dosyć często, z kamienną twarzą wysłuchując babcinych zapewnień, że nie wybierze się w zaświaty, dopóki nie ujrzy godnej małżonki przy jego boku. Bez westchnień przyjmował wyrafinowane manipulacje starowinki, zapewniającej, że w innym wypadku śmierci będzie daleko do spokojnej. Po prawdzie, Ollivander był daleko od myśli, że kobieta opuści ich tak prędko - albo zwyczajnie nie potrafił sobie takiej sytuacji zobrazować. Spojrzenie pełne inteligentnego błysku nie traciło nic ze swojego życia, na koniec języka nadal nawijała trafne zdania, kojarzyła w ekspresowym tempie, jedynie ton głosu stał się bardziej płaski, mętny - a przynajmniej takim słyszał go parę dni wcześniej, gdyż od tego czasu nie miał okazji zajrzeć do schorowanej babki. Wiedział, że miała towarzystwo, nie był tylko pewien, jakie dokładnie przypadało na ten dzień. Nie myślał o tym, przecinając dziedziniec spokojnym krokiem. Ciągnął za sobą zapach drewna, przy którym pracował od paru godzin, pochylając się nad misternymi rzeźbieniami w warsztacie - potrzebował przerwy, spaceru, chłodnego powietrza i rozleglejszej, otwartej przestrzeni. Kontrastu do zamkniętej pracowni, pełnej narzędzi. Wieża zegarowa była w takim wypadku naturalnym wyborem, choć wspięcie się na sam szczyt wymagało trochę wytrwałości - może dlatego był pewien, że nie trafi tam na żywą duszę, a jednak, gdy pokonywał pierwsze parę stopni, usłyszał echo, sunące z góry. Zatrzymał się na moment, w zawahaniu próbując ocenić, czy ma siłę na towarzystwo, lecz podjął to wyzwanie.
Otoczenie zieleni było miłym wytchnieniem od srogiej zimy - nie spieszył się, dzięki czemu dotarł na szczyt ze spokojnym oddechem i spojrzeniem, które szybko odszukało dobrze znajomą postać, wymalowaną na tle jasnego nieba, ośnieżonych wzgórz, lasów i zamkowych murów. Tuż obok niej pięła się zieleń, niewzruszona mrozem, traktującym jej liście białymi wzorami - nawet Ulysses, o wiele bardziej przyziemny niż rodzony brat, dostrzegał całkiem inspirujące widoki i szczegóły. Nic dziwnego, że trafił tu na malarza - choć tworzenie dłońmi skostniałymi od mrozu nie sprawiało wrażenia najprzyjemniejszego.
- Na Rowenę, załóżże chociaż rękawice - burknął na przywitanie, pochodząc bliżej brata. - Pracownia to zbyt egzotyczny klimat? - zapytał, nie darując sobie kąśliwości, gdy opierał łokcie na parapecie kamiennego muru. Ośnieżony krajobraz odbijał się w spokojnych tęczówkach, nie dających poznać, że od wewnątrz zjadała go chęć wypalenia papierosa, ale w towarzystwie Constantine'a nie zamierzał nawet dotknąć srebrnej papierośnicy.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie potrafił do końca usiedzieć w jednym miejscu – nie, kiedy spędził w nim już zbyt wiele czasu, tyle aby zdążył zapoznać się z jego każdym dźwiękiem i barwą, wyssać je do cna jak cielę spragnione mleka. Tego poranka obudził się wcześnie, lecz nie kwapił się po temu, aby wstać z pościeli. Analizował dźwięk, który w zimowych pieleszach Lancaster miał określoną barwę i ton. Siwe echo kroków niosło się z korytarza i wpadało do czujnego ucha, rozlewając się barwnie po zmysłach. Constantine nie zachwycił się tym jednak wybitnie: każdego zimowego dnia służba przechodziła tym korytarzem o bardzo podobnej zimowej porze i w bardzo podobny zimowy sposób. Czekał na wiosnę i w tym czekaniu zaczynał popadać w marazm. Zaczynał czuć się jak w pudełku. Bardzo ładnym, owszem, ale kiedy skończyły mu się kondygnacje, na które mógł zawędrować ze sztalugą zaczynał popadać w monotonię i bezsensowność.
Westchnął cicho i poruszył się w pościeli, powodując wybuch kilku małych, jasnych kropek w swoim umyśle. Przez chwilę kusiło go, aby po prostu dziś nie wstawać i nie musieć przeżywać kolejnego przekalkowanego dnia. Mógłby mieć taką fanaberię. Jakby próbowali wyciągnąć go z łóżka to mógłby powiedzieć, że nie czuje się na siłach, aby to zrobić; lecz to zapewne zafrasowałoby bliskich, bo możliwie pomyśleli by o tym, że zbliża się atak choroby. Westchnął więc, pozwalając drobnej mgiełce osiąść za oczami i w akompaniamencie błyszczących światełek powstał z pierzyn, aby zmierzyć się z nowym dniem. Przeciągnął się, wywołując kilka alabastrowych chrupnięć szkieletu; skrzywił się, z niezadowoleniem stwierdzając, że dzisiaj jest mu w głowie za jasno. Rozejrzał się dookoła i sięgnął po różdżkę, ważąc ją przez moment w dłoni i rozmyślając, czym mógłby ubarwić sobie początek dnia, żeby nie było za nudno. Jego oczy padły na stolik nocny, z którego dopiero co podniósł prezent ofiarowany mu przez Ulyssesa na jedenaste urodziny. Machnął różdżką, a stolik drgnął, po czym zaczął radośnie podskakiwać, emitując przy tym kaskadę karminowo-grafitowych stukotów. To zdało się ożywić odrobinę młodego Ollivandera, który jakby żwawiej ruszył ku garderobie. Ubrał się wygodnie i ciepło, nie zamierzając spędzać w zamku ani chwili dłużej niż było to konieczne. Czując się zdecydowanie lepiej niż jeszcze chwilę temu Constantine uspokoił szafkę, która grzecznie wróciła na swoje miejsce, po czym przywołał Straszyka i polecił skrzatowi, aby ten spakował mu śniadanie i zostawił na stoliku w głównym holu. Straszyk zgiął się w pokłonie i zniknął z trzaskiem, który posłał przez myśli Constantina grube i sztywne nici barwy drukarskiego żółtego pigmentu. Pod ich wpływem aż wyprostował się bardziej. Jego wzrok padł zaraz na skórzaną torbę, do której upchnął blok ze sztywną podkładką i obszerny zestaw woskowych kredek. Schował różdżkę do specjalnej bocznej kieszeni torby i energicznie, z uśmiechem na ustach ruszył w dół korytarza. Przywitał po drodze parę osób ze służby, lecz kiedy dotarł do schodów był już całkiem sam. W holu pochwycił przygotowany przez Straszyka prowiant i opuścił zamek, głęboko wdychając mroźne, zimowe powietrze. Towarzyszące mu wcześniej nijakie barwy zamku zniknęły, ustępując miejsca zimowym kompozycjom wyraźnych odcieni błękitu i fioletów. Na początku chciał przespacerować się naokoło dworu, lecz jego spojrzenie przykuło coś wartego uwagi. Nie zastanawiał się zbyt długo, od razu ruszając w kierunku wieży zegarowej. Zwolnił jednak docierając do jej podnóży: krew pulsowała mu w żyłach znacznie szybciej, a przed nim były jeszcze schody. Przysiadł na trzecim stopniu, lecz prędko zrozumiał swój błąd, gdy przez materiał szat przebił się kąsający chłód metalu. Z niewielkim grymasem na twarzy pod adresem własnego roztargnienia wyciągnął różdżkę i prędko ogrzał swoje niedoszłe siedzisko, po czy w końcu na nim zasiadł i wyciągnął z przygotowanego zawiniątka jabłko i zakorkowaną butelkę, w której chlupotała ciepła herbata. Butelka była zaczarowana tak, aby utrzymywać stałą temperaturę – co było po pierwsze bardzo rozsądne ze strony Straszyka, a po drugie niezwykle przydatne do ogrzewania rąk, które zimą przy rysowaniu w plenerze okropnie kostniały.
Jabłko było dojrzałe, twarde i z zapachu czarodziej wnioskował, że lekko kwaśne. Malarz cicho zapukał w zieloną skórkę i z zadowoleniem stwierdził, że brzmiało jak napięta błona bębenka i beż. To zwiastowało tylko jedno. Niecierpliwie zatopił zęby w owocu i nieomal westchnął z zachwytu kiedy turkus i grynszpan zatańczyły razem, dotykając go wykrochmaloną lnianą płachtą. Na zjedzenie owocu zeszło mu z dobre trzydzieści minut, ponieważ zdecydował się na wyciągnięcie bloku i nakreślenie barwnych epopei, które słyszał z każdym kęsem. Rozprawiwszy się z jabłkiem ostatecznie Ollivander zdecydował się wreszcie wspiąć na wieżę, gdzie otaczał go intensywny zapach wiosny i szelest trącanego wiatrem listowia. Od razu usłyszał w tym wełniany szal, który w złocie i zieleni łączył się w zieleń wiosenną. Constantine przymknął oczy, przypominając sobie wiosnę w Paryżu: wspomnienie dołożyło barw ciemniejszych, lecz odepchnął je, ponieważ nie tego dziś szukał. Na powrót rozejrzał się po okolicy, decydując się na narysowanie chmur: te, chociaż szare, były dziś wyjątkowo skłębione, sunąc ospale nad jego głową i mając sobie za nic wszystko, co działo się poniżej.
Nie wiedział, jak długo był na wieży: czas wyznaczało mu przegrywanie kolejnych elementów śniadania i ogrzewanie dłoni o butelkę. Znęcał się nad kredką lapis-lazuli, kiedy bezpardonowo usłyszał seledyn. Ktoś wolnym krokiem piął się ku szczytowi wieży, więc młody Ollivander poszurał siwo stopą, żeby ostrzec, że samotnia jest zajęta. Kroki na chwilę ustały, lecz kiedy rozległy się ponownie nie oddalały się. Kostek uśmiechnął się pod nosem, rozpoznając ten konkretny chód. Jego brat najwidoczniej jednak nie miał dość burzenia mu barwnego pejzażu, ponieważ bez pardonu wlał się swoim głosem do głowy Constantina mchem w odcieniach malachitu i morskiej zieleni.
– Też mam nadzieję, że masz się dobrze – odparł i lekko zamroczony tą nagłą paloną sjeną spojrzał na brata z szerokim uśmiechem na twarzy. Na moment jeszcze spróbował pochylić się nad kartką, ale zamiast kredki niebieskiej złapał za zieleń. Kolory miały jednak to do siebie, że były bardziej humorzaste niż kobiety, a Ulysses jak na złość odezwał się i po tym zamilknął. – Byłeś dziś u babci Melwyn czy rzeźbiłeś drzwi? – zagadnął, starając się zignorować uporczywą sjenę, ale ta krzyczała z jego ciała za mocno. Na kartce pojawiła się niewielka, nieśmiała obła linia, cień pomiędzy dwoma chmurami. Pytanie, które zadał dla kogoś postronnego brzmiałoby przynajmniej kuriozalnie, lecz nikt poza rodzeństwem nie musiał wiedzieć, o co chodzi. W ten sposób określali jednak swoją towarzyskość, gdzie szczytem było odwiedzanie schorowanej staruszki, która zdawała się pamiętać każde wydarzenie z przestrzeni ostatnich sześciu dekad, czy też całkowite zaprzeczenie swojego istnienia i schowanie się nie tyle co pod kamieniem, a... pod drzwiami.
Westchnął cicho i poruszył się w pościeli, powodując wybuch kilku małych, jasnych kropek w swoim umyśle. Przez chwilę kusiło go, aby po prostu dziś nie wstawać i nie musieć przeżywać kolejnego przekalkowanego dnia. Mógłby mieć taką fanaberię. Jakby próbowali wyciągnąć go z łóżka to mógłby powiedzieć, że nie czuje się na siłach, aby to zrobić; lecz to zapewne zafrasowałoby bliskich, bo możliwie pomyśleli by o tym, że zbliża się atak choroby. Westchnął więc, pozwalając drobnej mgiełce osiąść za oczami i w akompaniamencie błyszczących światełek powstał z pierzyn, aby zmierzyć się z nowym dniem. Przeciągnął się, wywołując kilka alabastrowych chrupnięć szkieletu; skrzywił się, z niezadowoleniem stwierdzając, że dzisiaj jest mu w głowie za jasno. Rozejrzał się dookoła i sięgnął po różdżkę, ważąc ją przez moment w dłoni i rozmyślając, czym mógłby ubarwić sobie początek dnia, żeby nie było za nudno. Jego oczy padły na stolik nocny, z którego dopiero co podniósł prezent ofiarowany mu przez Ulyssesa na jedenaste urodziny. Machnął różdżką, a stolik drgnął, po czym zaczął radośnie podskakiwać, emitując przy tym kaskadę karminowo-grafitowych stukotów. To zdało się ożywić odrobinę młodego Ollivandera, który jakby żwawiej ruszył ku garderobie. Ubrał się wygodnie i ciepło, nie zamierzając spędzać w zamku ani chwili dłużej niż było to konieczne. Czując się zdecydowanie lepiej niż jeszcze chwilę temu Constantine uspokoił szafkę, która grzecznie wróciła na swoje miejsce, po czym przywołał Straszyka i polecił skrzatowi, aby ten spakował mu śniadanie i zostawił na stoliku w głównym holu. Straszyk zgiął się w pokłonie i zniknął z trzaskiem, który posłał przez myśli Constantina grube i sztywne nici barwy drukarskiego żółtego pigmentu. Pod ich wpływem aż wyprostował się bardziej. Jego wzrok padł zaraz na skórzaną torbę, do której upchnął blok ze sztywną podkładką i obszerny zestaw woskowych kredek. Schował różdżkę do specjalnej bocznej kieszeni torby i energicznie, z uśmiechem na ustach ruszył w dół korytarza. Przywitał po drodze parę osób ze służby, lecz kiedy dotarł do schodów był już całkiem sam. W holu pochwycił przygotowany przez Straszyka prowiant i opuścił zamek, głęboko wdychając mroźne, zimowe powietrze. Towarzyszące mu wcześniej nijakie barwy zamku zniknęły, ustępując miejsca zimowym kompozycjom wyraźnych odcieni błękitu i fioletów. Na początku chciał przespacerować się naokoło dworu, lecz jego spojrzenie przykuło coś wartego uwagi. Nie zastanawiał się zbyt długo, od razu ruszając w kierunku wieży zegarowej. Zwolnił jednak docierając do jej podnóży: krew pulsowała mu w żyłach znacznie szybciej, a przed nim były jeszcze schody. Przysiadł na trzecim stopniu, lecz prędko zrozumiał swój błąd, gdy przez materiał szat przebił się kąsający chłód metalu. Z niewielkim grymasem na twarzy pod adresem własnego roztargnienia wyciągnął różdżkę i prędko ogrzał swoje niedoszłe siedzisko, po czy w końcu na nim zasiadł i wyciągnął z przygotowanego zawiniątka jabłko i zakorkowaną butelkę, w której chlupotała ciepła herbata. Butelka była zaczarowana tak, aby utrzymywać stałą temperaturę – co było po pierwsze bardzo rozsądne ze strony Straszyka, a po drugie niezwykle przydatne do ogrzewania rąk, które zimą przy rysowaniu w plenerze okropnie kostniały.
Jabłko było dojrzałe, twarde i z zapachu czarodziej wnioskował, że lekko kwaśne. Malarz cicho zapukał w zieloną skórkę i z zadowoleniem stwierdził, że brzmiało jak napięta błona bębenka i beż. To zwiastowało tylko jedno. Niecierpliwie zatopił zęby w owocu i nieomal westchnął z zachwytu kiedy turkus i grynszpan zatańczyły razem, dotykając go wykrochmaloną lnianą płachtą. Na zjedzenie owocu zeszło mu z dobre trzydzieści minut, ponieważ zdecydował się na wyciągnięcie bloku i nakreślenie barwnych epopei, które słyszał z każdym kęsem. Rozprawiwszy się z jabłkiem ostatecznie Ollivander zdecydował się wreszcie wspiąć na wieżę, gdzie otaczał go intensywny zapach wiosny i szelest trącanego wiatrem listowia. Od razu usłyszał w tym wełniany szal, który w złocie i zieleni łączył się w zieleń wiosenną. Constantine przymknął oczy, przypominając sobie wiosnę w Paryżu: wspomnienie dołożyło barw ciemniejszych, lecz odepchnął je, ponieważ nie tego dziś szukał. Na powrót rozejrzał się po okolicy, decydując się na narysowanie chmur: te, chociaż szare, były dziś wyjątkowo skłębione, sunąc ospale nad jego głową i mając sobie za nic wszystko, co działo się poniżej.
Nie wiedział, jak długo był na wieży: czas wyznaczało mu przegrywanie kolejnych elementów śniadania i ogrzewanie dłoni o butelkę. Znęcał się nad kredką lapis-lazuli, kiedy bezpardonowo usłyszał seledyn. Ktoś wolnym krokiem piął się ku szczytowi wieży, więc młody Ollivander poszurał siwo stopą, żeby ostrzec, że samotnia jest zajęta. Kroki na chwilę ustały, lecz kiedy rozległy się ponownie nie oddalały się. Kostek uśmiechnął się pod nosem, rozpoznając ten konkretny chód. Jego brat najwidoczniej jednak nie miał dość burzenia mu barwnego pejzażu, ponieważ bez pardonu wlał się swoim głosem do głowy Constantina mchem w odcieniach malachitu i morskiej zieleni.
– Też mam nadzieję, że masz się dobrze – odparł i lekko zamroczony tą nagłą paloną sjeną spojrzał na brata z szerokim uśmiechem na twarzy. Na moment jeszcze spróbował pochylić się nad kartką, ale zamiast kredki niebieskiej złapał za zieleń. Kolory miały jednak to do siebie, że były bardziej humorzaste niż kobiety, a Ulysses jak na złość odezwał się i po tym zamilknął. – Byłeś dziś u babci Melwyn czy rzeźbiłeś drzwi? – zagadnął, starając się zignorować uporczywą sjenę, ale ta krzyczała z jego ciała za mocno. Na kartce pojawiła się niewielka, nieśmiała obła linia, cień pomiędzy dwoma chmurami. Pytanie, które zadał dla kogoś postronnego brzmiałoby przynajmniej kuriozalnie, lecz nikt poza rodzeństwem nie musiał wiedzieć, o co chodzi. W ten sposób określali jednak swoją towarzyskość, gdzie szczytem było odwiedzanie schorowanej staruszki, która zdawała się pamiętać każde wydarzenie z przestrzeni ostatnich sześciu dekad, czy też całkowite zaprzeczenie swojego istnienia i schowanie się nie tyle co pod kamieniem, a... pod drzwiami.
Constantine Ollivander
Zawód : malarz, ilustrator, projektant różdżek
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wieża zegarowa
Szybka odpowiedź