Alejki w ogrodzie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 01.11.18 18:09, w całości zmieniany 1 raz
Trzynaście minut po piątej wskazywał tykający głośno zegar - nawet niezła godzina, zważając na fakt, że Ollivander miał dziś ręce pełne roboty. Titus zaliczał powoli spotkania ze wszystkimi znajomymi, bo i wielu z nich chciało mu zwyczajnie złożyć życzenia z okazji urodzin, które obchodził dnia poprzedniego. Ale i stęsknił się za nimi wszystkimi będąc w podróży, stęsknił się również za młodym Traversem, więc i na jego parapecie wylądował Oktawian August przynosząc ze sobą zaproszenie na wieczorną szklaneczkę whiskey. Wieczorną bo miał jeszcze kilka spraw do załatwienia - spotkanie z Bertiem, a później miał przyjąć gościa od kominków, bo nawaliła im kompletnie sieć Fiuu i tak jednego z Ollivanderów wyniosło na drugi koniec kraju, do jakiejś opuszczonej chaty, w czasie kiedy on po prostu chciał się dostać do rodzinnego sklepu. Wracał stamtąd kilka dni, bo podczas owego zdarzenia złamała mu się różdżka i musiał korzystać z publicznego transportu, uprzednio uciekając przed stadem wilków i dziką akromantulą. Był więc zły jak osa i totalnie wymęczony, a kominek zdecydowanie wymagał naprawy. To zajął się nim odpowiedni człowiek, chociaż nie wszystko poszło po jego myśli i tak, podczas naprawy pluły na nich kule ognia, a później, kiedy już sobie z tym wszystkim poradzili to Titus upuścił różdżkę, wzniecając przy tym silny wiatr - ten nie tylko potargał mu włosy, ale narobił też niemałego bałaganu w salonie, więc chcąc nie chcąc Titus nie mógł przyjąć swojego gościa w tej części domu, a ten pojawił się już za moment, mijając w drzwiach pana od kominków.
- Ambrose! - Titus przywitał go szczerym uśmiechem, bo nie widzieli się przez całe wieki! - Chciałem cię przyjąć w salonie, ale jest tam straszny bałagan, mały... wypadek przy pracy, właściwie myślałem, że wpadniesz trochę później. Przejdziemy się po ogrodzie? - zaproponował. Ostatnimi czasy pogoda nawet się trochę poprawiła, więc warto było z tego skorzystać, co sam panicz Ollivander robił bardzo często. Ponownie obrzucił przyjaciela uśmiechem, nawet nie zauważając, że wygląda trochę niechlujnie - wiatr kompletnie potargał mu włosy, miał krzywo zapiętą koszulę i rozsunięty rozporek, bo pewnie ubierał się w pośpiechu żeby zdążyć przyjąć obydwu mężczyzn - najpierw tego od kominka, a później samego lorda Traversa.
If they can do it,
why not us?
Kiedy zjawiam się w Lancashire od razu wita mnie nienormalność – dużo ludzi krząta się dookoła, zbyt dużo, tak przynajmniej mi się wydaje. Kiedy ostatni raz tu byłem, panował tu większy spokój. Tak przynajmniej uważam, bo nie wiem kiedy postawiłem tu stopę. Dwa lata temu? Trzy lata temu? Może wcześniej. Może później. Chociaż liczby są mi bliskie to w tym wypadku ciężko mi przywołać jakąkolwiek z nich. W końcu skręcam do ogrodów, całkiem zadowolony z tego, że pozostaniemy na zewnątrz. Alejki są pełne rzeźb i roślin, piękne na wiele sposobów. Nie spoglądam na zegary, ale w pewien przedziwny sposób odczuwam, że wyznaczony czas spotkania minął już dobrą chwilę temu. Może to moja wina – może zgubiłem drogę. Choć ta nie wygląda na zbyt zawiłą.
Zwracam się jednak w stronę rzeźby, tej która stoi najbliżej. Przedstawia piękną kobietę, może elfkę, może syrenę – choć raczej to pierwsze bardziej pasowałoby do lasów Ollivanderów. Otwieram usta i już mam zapytać ją, czy widziała młodego lorda, gdy za moimi plecami rozlega się znajomy głos. Uśmiecham się szeroko. Rzeczywiście, nie widzieliśmy się całe wieki.
– Żaden problem – mówię spokojnie, zwracając swoje oczy w stronę wieczornego nieba.
Angielska pogoda nie zawsze jest szczególnie piękna, ale ja nigdy nie narzekam. Zresztą, paradoksalnie, bardzo lubię burze. Może nie na morzu. Ale czyste, chłodne powietrze i wiatr w skrzydłach: wszystko zmienia się diametralnie, kiedy spoglądam na to z góry. Nie potrafię wręcz wytłumaczyć mojej abstrakcyjnej radości z latania. Nie mogę też uwierzyć w to, jak wielkie mam szczęście. Kiedyś po cichu obawiałem się w końcu, że moja animagiczna forma będzie czymś okropnym lub zupełnie nieprzydatnym. Może jakimś irytującym owadem, może nawet pawiem. Zmiana w morskie stworzenie mogłaby być ciekawa, ale uważam, być może właśnie dlatego, że jest moja, że orzeł to najlepsze z możliwych wyjście. Przynajmniej dla mnie.
Dopiero po chwili mój wzrok kieruje się na przyjaciela i przekrzywiam głowę w zdziwieniu. Wygląda… Dość osobliwie.
– Wszystko w porządku, Titus? Wyglądasz jakbyś wpadł pod galerę – mówię, zupełnie swobodnie.
To jedno z milszych porównań, które mógłbym przywołać w takiej sytuacji.
- Pod gale... co? - roześmiał się serdecznie. Nie rozumiał tego marynarskiego żargonu! Ale co się dziwić, Ollivanderom znacznie bliżej było do leśnych zakamarków niźli otwartych wód - Mały wypadek mieliśmy w salonie, ale sytuacja opanowana, już wszystko w porządku, chociaż skrzaty będą teraz miał pełne ręce roboty. - no bo ktoś to musiał uprzątnąć. Niemniej poprawił Titus szatę - wygładził ją, nie zauważając jednak krzywego zapięcia; i włosy poprawił, przesuwając dłonią po krótko przyciętej czuprynie.
- Ale nie chce mi się o tym gadać... Jest tyle ciekawszych tematów do poruszenia! Mam wrażenie, że ostatni raz widzieliśmy się... jak jeszcze byłem uczniem Hogwartu? - zapytał, marszcząc lekko brwi i spoglądając badawczym spojrzeniem na Ambrose - Mniemam, że od tamtej pory wiele się w twoim życiu zmieniło, co? Mów, mów jak ci życie mija, bo umieram z ciekawości! - pokiwał energicznie głową, po czym z wolna ruszył jedną z ogrodowych alejek. Znał je jak własne kieszenie, wcale się nie gubił w tutejszych labiryntach, bo spędził tu przecież całe dzieciństwo, a będąc nader energicznym malcem zwiedził wszystkie zakamarki rodowej posiadłości, oraz otaczających ją terenów. Splótł palce obu dłoni za plecami, spoglądając z ukosa na Traversa, chociaż jego wzrok uciekał czasem gdzieś daleko, na rzeźbione sylwetki bądź wysokie drzewa, wyciągające się w stronę bezchmurnego dzisiaj nieba. Mieli sporo szczęścia, że pogoda dopisywała - ostatnio same ciemne chmury zbierają się nad Wielką Brytanią. I te dosłowne i te metaforyczne.
If they can do it,
why not us?
Ogród pełen rzeźb został przygotowany do ślubu w sposób szczególny. Niektóre z rzeźb otrzymały dodatkowe atrybuty, wszystkie z resztą są dziś znacznie bardziej żywotne niż na codzień. Te ustawione bliżej siebie dyskutują lub chichoczą, niektóre zerkają w kierunku kolejnych gości. Być może jeszcze zanim wszyscy się zgromadzili któraś z nich zagadywała niektórych gości, chwaliła kreację, czy życzyła udanej zabawy.
Choć łapanie welonu i muszki zazwyczaj odbywa się w późniejszych godzinach, tym razem panny oraz kawalerowie chętni by wziąć w nim udział sproszeni zostali do zabawy wczesnym wieczorem, nim jeszcze słońce zdążyło całkiem zniknąć. U wejścia do alejki czekała już świeżo upieczona lady Ollivander. Jej twarz zdobił łagodny uśmiech, jej spojrzenie uciekało ku siedmiu niskim słupkom do których przywiązano smycze z dość energicznymi zwierzętami - przygotowanych zostało tyle niuchaczy ilu zgłosiło się chętnych.
- Wydaje mi się że z każdym z osobna udało mi się już dzisiaj powitać, mimo to ponownie dziękuję wszystkim za obecność, to dla mnie i Ulyssesa na prawdę bardzo cenne.
Odezwała się w kierunku gości, w tej chwili jednak zwrócona była ku ochotnikom którzy postanowili poszukiwać muszki i welonu, a którzy jeszcze nie wiedzą co ich czeka.
- Niektórzy z was mieli już styczność z niuchaczami, inni zaledwie słyszeli o nich w szkole, jednak jestem pewna że dacie sobie radę i uznacie dziś te wspaniałe stworzenia za dobrych kompanów. - - stwierdziła, zerkając ponownie na zwierzęta. - Proszę by każdy z was wziął jednego z niuchaczy. Oczywiście polecam wcześniej zdjąć wszelką biżuterię i pozostawić ją na stoliku obok mnie, obiecuję że nic się jej nie stanie. - zapewniła, wskazując niewielki biały stolik z ładną, delikatnie zdobioną szkatułką. - Mam nadzieję iż nikt nie uzna za niesprawiedliwe że postanowiłam że lord Selwyn może być tu w towarzystwie własnego niuchacza, Otello i tak jest równie niesforny co wszystkie pozostałe. - zapewniła jeszcze. Byli tu w końcu by się bawić, wydało jej się to więc na miejscu szczególnie że była przekonana iż nie będzie to żadne ułatwienie - niesforne to bardzo łagodne określenie na tę istotę. Uśmiechnęła się wesoło w kierunku Alexandra.
- Jeśli uda wam się porozumieć ze zwierzętami, będą dla was nieocenioną pomocą w poszukiwaniach, jeśli jednak nie dacie rady dojść z nimi do porozumienia, mogą stanowić niewygodną przeszkodę. Jedyna zasada jest taka, że nie można ich wypuścić, musicie wciąż mieć je przy sobie.
Stwierdziła.
- Jak zapewne już rozumiecie, nie będziecie muszki ani welonu łapać, należy ją znaleźć. Do obu tych elementów przyczepione zostały niewielkie błyskotki mające zwabić niuchacze. Żeby nie było zbyt łatwo, niektóre rzeźby jednak także jakieś niewielkie błyskotki mają. Waszym zadaniem jest odnaleźć właściwą. Niuchacze powinny ułatwić wasze zadanie o połowę, prowadząc tylko do rzeźb które faktycznie mają jakiś przedmiot. Żeby sprawdzić co to jest, będziecie musieli wykonać zadanie jakie wyznaczy wam rzeźba. Do każdego z zadań jedna osoba może podejść tylko raz. Oczywiście - muszkę posiada rzeźba kobiety, welon - rzeźba przedstawiająca mężczyznę.
Zakończyła, spojrzała na wszystkich uczestników.
- Zaczynacie skąd tylko chcecie. Wygrywają rzecz jasna osoby które jako pierwsze odnajdą muszkę oraz welon.
Zakończyła wyjaśnienia i odsunęła się za stolik, by zapewne tak jak większość gości - obserwować.
1.
Uczestnicy: Alexander Selwyn, Benjamin Wright, Titus Ollivander, Joseph Wright
Uczestniczki: Maxine Desmond, Charlene Leighton, Justine Tonks
2. Każdy z Was bierze jednego niuchacza i z nim rusza na pole z rzeźbami.
3. Podchodzicie do rzeźby którą sami sobie wybieracie, nie ma ograniczeń pól do przejścia, przejście większej odległości pól po prostu wiąże się z większym pośpiechem.
4. W jednej kolejce piszecie po dwa posty. W pierwszym wykonujecie rzut na ONMS. Wynik oceniacie sami wedle poniższego wzoru:
0-30 - niuchacz nie ma ochoty współpracować, wierci się, musisz wybierać na czuja (musisz wybrać pole oznaczone kwadratem).
31-50, źle zapanowałeś nad niuchaczem, zwierzę odnalazło rzeźbę która coś ma (wybierasz pole oznaczone kółkiem), jednak rozzłościło ją próbą kradzieży. Masz -10 do rzutu na powodzenie wykonania zadania
51-100, niuchacz wskazał rzeźbę, udało Ci się powstrzymać go przed próbą kradzieży, rzeźba ujawnia Ci swoje oczekiwania bez problemu (wybierasz pole oznaczone kółkiem).
5. W drugim poście możesz wybrać pole zgodnie z powyższym wzorem. Wtedy wszyscy uczestnicy poznają swoje zadania, w trzecim poście przyjdzie Wam wykonać zadania według mechaniki jaka zostanie wraz z nimi ujawniona. W poście w którym rzucacie na powodzenie zadania możecie od razu rzucić ponownie na ONMS.
6. Jeśli komuś się poszczęści i trafi na pole z welonem lub muszką, event zostanie zakończony.
7. Do jednej rzeźby podejść może tylko jedna osoba. Panowie do rzeźb-pań, panie do rzeźb-panów.
Mapka:
PROSZĘ, ŻEBYŚCIE POLA PODAWALI PRZEZ OZNACZENIA TYPU A5, C8 ITP.
RZEŹBY:
I5. Niski, chudy mężczyzna (Cyprian Youdle, którego poznajesz jeśli choć trochę interesujesz się quidittchem)
F3. Niski mężczyzna wyglądający na całkiem wesołego, choć cała rzeźba jest ewidentnie z białego marmuru, jego przydługie włosy i wąs są rudej barwy. Być może rozpoznajesz postać Felixa Summerbee, jeśli to możliwe że historia powstania zaklęcia rozweselającego zapadła Ci w pamięć.
G5. Tańcząca kobieta o rozmarzonym wyrazie twarzy. Jeśli wiesz cokolwiek o eliksirach, masz szansę rozpoznać Lavrene de Montmorency
G1. Mężczyzna układający bukiet.
I7. Starzec czytający książkę.
H3. Romuald Waleczny (mężczyzna w zbroi) na swoim koniu.
E7. Młoda druidka, kobieta w długiej szacie, z kapturem na głowie klęczy nad kociołkiem. Wokół niej latają w kółko trzy ptaki. Jeśli uważałeś na lekcjach eliksirów, możesz rozpoznać słynną irlandzką druidkę żyjącą w średniowieczu - Cliodnę.
D2. Wysoka kobieta trzymająca długą różdżkę. Na zajęciach z Zaklęć lub Obrony na pewno przewinęło się jej nazwisko, jeśli słuchałeś uważnie, na pewno rozpoznasz Albertę Toothil.
D4. Dama grająca na skrzypcach.
B2. Bowman Wright którego możesz znać, jeśli interesujesz się quidditchem. Jego nazwisko nie jest jednak tutaj istotne, jest to wysoki, dość mocno umięśniony mężczyzna, dookoła którego lata figurka przypominająca złoty znicz.
B6. Wysoka kobieta o dumnym wyrazie twarzy, w obu dłoniach dzierży miecz - królowa Maeve
C7. Dziesięcioletnia baletnica.
A4. Kobieta z dzieckiem na rękach.
A7. Pozująca muza.
A1. Niski, dość chudy mężczyzna o bardzo wyprostowanej sylwetce. Jeśli obserwowałeś rzeźby w Hogwarcie, możesz kojarzyć tę postać, tam także bowiem postanowiono upamiętnić Merwyna Złośliwego.
E1. Wendelinę Dziwaczną niewątpliwie poznają wszyscy - w tym przedstawieniu związana już zaczyna chichotać oczekując nadchodzących płomieni.
I1. Rzeźba przedstawia trzy dyskutujące ze sobą gobliny.
F2. Młoda dziewczyna z wiankiem na głowie.
C3. Poważny mężczyzna ubrany w odświętną szatę, z okularami o absurdalnie cienkich szkiełkach, z jego głowy lekko zsuwa się tupecik.
G4. Elegancka dama w dość skromnej szacie. Włosy ma spięte w ciasny kok, na nosie okulary, jeśli znasz się na numerologii, być może rozpoznasz Bridget Wenlock.
H4. Postać dość młodego mężczyzny w szacie uzdrowiciela. Przed państwem słynny Paracelsus z różdżką w dłoni, jakby gotowy do operacji.
E5. Nastoletnie dziewczynka która przeskakuje z jednego kamienia na drugi.
B5. Mężczyzna siedzący przy stoliku, przed nim rozstawiona partia szachy, rozegrana niemal do końca, brakuje zaledwie dwóch ruchów z każdej strony. Twoim przeciwnikiem jest słynny mistrz czarodziejskich szachów, Montague Knightley jednak może da Ci fory?
D6. Starsza kobieta na której kolanach wyleguje się żywy kot.
H6. Mały chłopiec z siatką na motyle.
G7. Mała dziewczynka w eleganckim stroju.
W tym poście bierzecie niuchacze i rzucacie na onms, w kolejnym (nie czekając na moją interwencję chyba że gdzieś wypadnie 1) wybieracie rzeźbę i dopiero wtedy czekacie na odpowiedź.
Macie czas do 13.11.2018.
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 12.03.23 22:13, w całości zmieniany 2 razy
- Ale jazda - podsumował Benjamin donośnie. Podobała mu się taka wersja legendarnej, niezmiennej zabawy. Kto wie, może uda mu się ponownie złapać symbol pana młodego, tak, jak stało się to na ślubie Bartiusów? Gdy Prewettówna - chyba jeszcze długo nie przyzwyczai się do jej nowego nazwiska - wspomniała Selwyna, Jaimie odwrócił się gwałtownie w jego stronę. - Ja, ja mam coś przeciwko. On na pewno kantuje, znam go, przecież pracuje w psychiatryku, pewnie go czymś naszprycował - rzucił donośnym tonem, mrugając wesoło do Alexandra. Starał się zachować powagę, był też ciekawy, jak rozwiążą ten problem. Nie zamierzał jednak czekać na decyzję dotyczącą dyskwalifikacji Zakonnika, zwłaszcza, gdy zobaczył obok swego brata i Titusa. Pomachał im wesoło, po czym jako pierwszy odwiązał niuchacza i wraz z nim ruszył na poletko rzeźb. - Co tam, mały? Jakby cię tutaj nazwać - zadumał się, przykucając i gładząc wiercące się zwierzę po łebku. - Może...Nozdrzec? Genialne, nie? - wypita ognista whisky pozwoliła mu na zachwycenie się własną, oryginalną, inwencją twórczą. Wyprostował się więc i razem z niuchaczem skupił się na poszukiwaniach zaginionej muszki.
| ONMS na III, +60
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
'k100' : 58
| idziemy do B2
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Czemu więc ruszyła na poszukiwanie welonu? Sama tego nie wiedziała. Nie miała nikogo na oku i mogłaby przysiąc, że nikt nie interesował się nią. Za bardzo była zawsze skupiona na pracy i nauce, żeby rozglądać się za mężczyznami. Wydawało się, że czasy nie były najlepsze do zakładania rodziny, i często traktowała to jako wymówkę, ilekroć ktoś pytał, czy miała już kogoś na oku, a takie pytania słyszała coraz częściej. Przestała być młódką, stając się powoli kobietą.
U Ollivanderów pojawiła się ubrana w swoją najładniejszą sukienkę, niebieską i zwiewną jak kwiat chabru. W porównaniu do kreacji szlachetnie urodzonych wyglądała jednak bardzo skromnie i była pozbawiona ozdobników. Zrezygnowała z warkocza, w którym można ją było zobaczyć najczęściej; długie, jasne włosy rozpuściła dziś luźno i spływały jej falami na plecy, sięgając do pasa. Na nadgarstku miała bransoletkę podarowaną jej po konkursie malin na Festiwalu Lata, ale przed rozpoczęciem zabawy zdjęła ją i pozostawiła w wyznaczonym miejscu, skoro mieli mieć do czynienia z niuchaczami. Charlie napotkała już te stworzonka w festiwalowym labiryncie, pamiętała je też z Hogwartu.
Julia wyglądała naprawdę pięknie. Charlie miała nadzieję, że będzie szczęśliwa w swoim aranżowanym małżeństwie. Przywitała ją grzecznie, podobnie jak innych. Znała wszystkich oprócz jednego młodzieńca, który wyglądał jakby niedawno skończył Hogwart. Na dłużej zatrzymała rozbawiony wzrok na swoich kuzynach, Josephie i rozprawiającym głośno Benjaminie, skinęła też Alexandrowi i kobietom, które znała ze spotkań Zakonu.
Zadanie brzmiało znacznie ciekawiej niż konwencjonalne łapanie welonu. Charlie wybrała więc jednego z niuchaczy, licząc na to, że będzie skłonny z nią współpracować i poprowadzi ją do rzeźby, która miała przy sobie jakiś przedmiot.
| ONMS II, +30
'k100' : 73
Cieszyła się jednak, że jej nie czekało aranżowane małżeństwa i rodzina nie narzuci jej małżeństwa z kimś, kogo nie darzyłaby nawet sympatią. Ciekawe, jak wyglądało to w przypadku Julii i Ulyssesa? W ich sferach miłość w związkach podobno była rzadkością, wychodzili za osoby, które wskazała im rodzina. Oboje byli też już w naglącym wieku – przynajmniej w ich warstwie społecznej. Charlie podejrzewała, że jej samotność w wieku dwudziestu pięciu lat nie będzie nikogo interesować i całe szczęście.
Wciąż jednak czuła się tu nieco dziwacznie i nie na miejscu, jednocześnie ciekawa, jak czuli się tu nieokrzesani, niefrasobliwi Wrightowie. Choć dzielili część wspólnej krwi, Charlie z temperamentu była bardziej Leightonem, osobą spokojną i zachowawczą. Mądrą i rozsądną byłą Krukonką, której obca była gryfońska brawura. Była tu jednak po to, by mimo swojego poczucia niedopasowania do świata Ollivanderów i Prewettów dobrze się bawić, nawet jeśli wcale nie znajdzie welonu. Potrzebowała tego w dobie niespokojnych czasów i zawirowań, dobrze zrobi jej też chwilowe oderwanie się od pracy i wyjście z alchemicznej pracowni. Za dużo czasu spędzała w zamkniętych przestrzeniach, dlatego stawała się wręcz chorobliwie blada. Niebieska sukienka tylko wzmagała to wrażenie bladości, a pod jej oczami było widać cienie. Ostatnio bardzo dużo czasu spędzała nad kociołkiem.
Ściskając w dłoni smycz z niuchaczem ruszyła jednak w stronę rzeźby, rozpoznając w niej Laverne de Montmorency. Był to całkiem niezły wybór biorąc pod uwagę jej alchemiczną pasję, tak jej się przynajmniej wydawało i miała nadzieję, że uda jej się dobrze wykonać zadanie. Ciekawe, co będzie trzeba zrobić? Nie pogniewałaby się o coś związanego z eliksirami.
| G5
Dzisiaj w zasadzie by go tu nie było, gdyby nie Maxine... i póki co wcale nie żałował, że się tu z nią zjawił. Ulyssesa trochę znał dzięki Benjaminowi, a Pannę Młodą też udało mu się spotkać wcześniej - na tegorocznym Festiwalu Lata. Jak się okazało naprawdę wielu z gości znał, co akurat go zdziwiło. Pomijając Maxine i braci (bo i z Benem i z Lisem się witał), była też Just, Sam i...
- Charlie? - zawołał głośniej do swojej małej kuzynki. No, kogo jak kogo, ale jej to się tu nie spodziewał.
- Co ty tu robisz? - wypalił wciąż zaskoczony do tego stopnia, że nawet nie przyszło mu do głowy, że jego mała kuzynka w zasadzie mogła się znać z lady Prewett (już Ollivander) ze szkoły.
Mniejsza jednak o to. Zjawił się w tym miejscu razem z Maxine, bo miał zamiar zdobyć dzisiaj muchę Pana Młodego. Fakt, że cała zabawa odbywała się inaczej niż zwykle zaintrygowała go na tyle, że postanowił wziąć w niej udział. I oczywiście wygrać, ale... dotąd nikt nic nie wspominał o... "tych wspaniałych stworzeniach", które miały być ich kompanami.
Josephowi momentalnie zrzedła mina. Co do jasnej... najpierw festiwalowy wyścig, a teraz nawet "łapanie" muchy na weselu? Wszystko z tymi paskudnymi, krwiożerczymi, podstępnymi... Odetchnął głęboko i przywołał uśmiech z powrotem na swoją twarz. Dobra mina do złej gry to podstawa. To było wesele, a on nie był jakąś babą, żeby się mazać i dąsać. Choć spoglądał na magiczne stworzenia wyjątkowo nieufnie. I tylko kiedy lady Ollivander powiedziała: "niuchacze powinny ułatwić wasze zadanie o połowę" mimowolnie parsknął śmiechem. Dziwne, że tylko jego rozbawiło to zdanie, więc zaraz przeprosił i grzecznie słuchał reszty instrukcji. Generalnie gdyby nie te stwory-potwory, to wszystko wyglądało całkiem nieźle, ale oczywiście musiała być ta jedna jedyna, nikomu niepotrzebna reguła, że bez tego kretoszczura nie ma wygranej.
Joe jeszcze raz zmierzył dość ponurym spojrzeniem te przywiązane dziwaki. Niby nie wyglądały krwiożerczo... ale z własnego doświadczenia wiedział, że taki niewinny wygląd magicznego stworzenia często był złudny.
Kiedy część teoretyczna została zakończona, oczywiście pierwszy przy tych paskudach znalazł się Benjamin, na którego łatwość dogadania się z wybranym przez niego niuchaczem, młodszy Wright mógł tylko patrzeć z zazdrością. To było zupełnie niesprawiedliwe. No, ale nie było czasu na użalanie się nad sobą.
- Powodzenia - powiedział jeszcze do Maxine wesoło i ruszył w stronę najbliższego ze stworzeń. Zatrzymał się jednak w bezpiecznej odległości od niego i przykucnął przed nim, żeby spojrzeć mu w te czarne, kaprawe oczka - Słuchaj, Szczurze, byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś zechciał ze mną współpracować przez najbliższe dziesięć minut. Dziesięć minut to niedużo, wiesz? - wyciągnął przed siebie obie dłonie pokazując przy okazji dziesięć palców. - To właśnie tyle. Dziesięć - powtórzył. - Dobra... to ja cię teraz odwiążę... musimy znaleźć błyskotkę, do której przyczepiona jest mucha. Dasz radę, co? - głębszy wdech i podniósłszy się do pionu, zbliżył się jeszcze bardziej i odwiązał wybranego przez siebie niuchacza, choć w każdej chwili był gotów zrobić unik, gdyby niewielkie stworzenie jednak postanowiło się na niego rzucić.
-40 (ONMS 0 yolo)
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
'k100' : 29
- C-co? - wydusił z siebie tylko odskakując w tył i ledwo unikając ataku niuchacza na swą osobę. - Ej! Nie! Masz szukać błyskotek! - niuchacz znów spróbował na niego wskoczyć, ale tym razem Joe był gotowy i nie puszczając smyczy wykonał kolejny unik. - No już! Mucha Pana Młodego! Szukaj, Szczurze, szukaj! - ponaglił swojego niuchacza, ale ten wyraźnie nie dawał za wygraną i Joey dłuższą chwilę musiał spędzić na uciekaniu przed swoim stworzeniem, które wyraźnie nie chciało odpuścić. Cóż, może dostaną jakieś dodatkowe punkty za taniec?
Reszta uczestników zabawy już właściwie pozabierała swoje niuchacze i ruszyła na poszukiwania, a Joe nadal tkwił w tym samym miejscu. Przecież tak nie mogło być!
- Dobra! Koniec z tym - warknął zirytowany Joe i pozwoliwszy wskoczyć na siebie Szczurowi, sam ruszył w stronę wybranej przez siebie rzeźby - dziewoi z wiankiem na głowie. Przemieszczanie się zaś skutecznie utrudniał mu Szczur, który wyraźnie czegoś szukał w Josephowych włosach (ewentualnie się w nich mościł - Wright nie był do końca pewny). Oprócz tego, że był straszliwie irytujący i co i rusz zgarniał czuprynę Joe na jego twarz tak, że mężczyzna nic nie widział. Za to plusem było to, że jeszcze nie gryzł, a drapał tylko trochę tymi swoimi małymi pazurkami. No i nie uciekał - to też była pewna zaleta.
Joe zatrzymał się przed rzeźbą dziewczyny i ignorując fakt posiadania na głowie niuchacza, skłonił się przed nią głęboko z szarmanckim uśmiechem. Szczur nie utrzymał się i spadł na ziemię, ale zaraz wdrapał się po garniturze Joeya i spróbował się wcisnąć pod klapę marynarki zdecydowanie w poszukiwaniu czegoś. Choć czego - to już pozostawało zagadką.
- Joseph Wright, milady - przedstawił się kamiennej panience prostując się i nadal ignorując stwora. - Nie jest może panienka w posiadaniu muchy Pana Młodego? Właśnie staram się ją odnaleźć... Nie byłaby panienka tak miła i mi nie pomogła...? - zagadnął grzecznie. Niuchacz tymczasem rozpoczął drapanie granatowego materiału koszuli na klatce piersiowej Joeya. Ech, trzeba było nie zakładać nowej koszuli, tylko jakąś starą...
F2
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
- Sam byś swojego przytargał, jakbyś jakiegoś miał. - zaśmiała się, próbując odepchnąć od siebie ponure myśli, choć na chwilę się rozluźnić. Zapomnieć, na kilka chwil o wszystkim, co było nie takie, taki miała plan. Ale jego wykonanie miało być trudniejsze, niż sądziła. Ponure myśli ciągle nachodziły jej głowę. Pamiętała dokładnie jednoczesny moment wzruszenia, jak i żalu, który nawiedził ją podczas ceremonii zaślubin Eileen i Herewarda. Jednoczesna troska, radość, smutek i... zwyczajna ludzka zazdrość z czegoś tak prozaicznego. Jednak ten ślub był inny. Ten przypominał o decyzji, którą podjęła świadomie. Nie zamierzała już żałować, choć widok pięknych dzieci i miłości w jego oczach nadal wracała do niej, gdy przymykała powieki. Wątpiła, by miała to kiedykolwiek zapomnieć. Nie chciała o tym zapominać - o swojej rodzinie, małym domku, który był całkowicie jej. Ocknęła się z rozmyślań, odbierając jednego z niuchaczy. Zerknęła na zwierzaka, którego trzymała w dłoniach zmierzając w stronę drzew.
- Nazwę cię Bomba. - zawyrokowała, mierząc jeszcze dokładnym spojrzeniem niuchacza, jakby zastanawiając się nad dokonanym wyborem. Przez chwilę myślała, czy wybrała dobrze, ale gdy w końcu stwierdziła, że nic lepszego i tak nie wymyśli odpuściła. I tak szczerze wątpiła w to, że uda jej się odnaleźć welon. Bo byłaby to niezła ironia losu, nieprawdaż? Świat zwyczajnie śmiałby się jej w twarz.
| ONMS, I
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.