Kuchnia z jadalnią
AutorWiadomość
Kuchnia z jadalnią
Do kuchni wejść można prosto z pokoju dziennego lub drzwiami wychodzącymi na tył posesji, gdzie znajduje się szklarnia i szopa. Sama kuchnia jest nawet przestronna, ponieważ zmieścił się w niej sześcioosobowy stół i nadal można swobodnie przejść między krzesłami a szafkami. Potężny piec kuchenny nagrzewa cały dom i wodę, dzięki czemu nie trzeba po temu używać magii. W szafkach znaleźć można najróżniejsze przetwory domowej roboty i podstawowe eliksiry - czy to na ból głowy, czy na niestrawność.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
z pracowni
Nie powinna być aż tak zdziwiona. Nie był to w końcu pierwszy raz, kiedy podobna rzecz miała miejsce. Po prostu zapomniała, że powinna być zdecydowanie bardziej ostrożna - skąd jednak mogła wiedzieć, że to szczwane, złodziejskie ptaszyło było razem z nimi w szopie? Była tak skupiona na samej osobie Ingissona, że zwyczajnie nie zwróciła uwagi na swoje otoczenie pod kątem grasującego nieopodal sprytnego bąka. I o ile cała sytuacja okazała się początkowo nad wyraz stresująca, bo Lunara zaczęła powoli panikować, że zostawiła swój skórzany mieszek w domu, tak teraz z ledwością udawało jej się powstrzymywać wesołość, która wstrząsała jej piersią w powstrzymywanych spazmach śmiechu. Nie oszukujmy się, widok rosłego Norwega, który najpierw mierzy się ze złodziejskim ptaszyskiem w intensywnym pojedynku na spojrzenia, a później niczym lawina rusza za nim w pogoń, nie był czymś, co można było oglądać codziennie. Przynajmniej Lunara widziała taki pościg zaledwie kilka razy. No i jeszcze te wykrzykiwane pod adresem Juhaniego wyzwiska. Greyback nie rozumiała ani słowa, ale niewątpliwie były to właśnie wyzwiska. Pozwoliła swojej wesołości zwyciężyć, i zaraz po tym, jak rudobrody opuścił w pośpiechu szopę, parsknęła głośnym śmiechem, zasłaniając ręką usta. Wiedziała, że prędzej czy później ptak zaniesie swoją zdobycz do gniazda na szczycie Åsbjørnowej szafy, nie musiała się zatem martwić o to, że jej podarek dla Ingissona przepadnie. Podążyła zatem za tą komiczną dwójką krokiem spokojnym, kierując się ku źródłu kolejnych przecinających powietrze wyzwisk rzucanych po norwesku oraz odgłosowi kłapania ostrym dziobem i trzepotu skrzydeł. Spodziewała się, że zastanie kuchnię w pewnym nieładzie: przewrócone krzesło czy dwa, może jakiś zrzucony garnek czy ścierka, przesunięty stół. Jednak obrazek, który zastała po przekroczeniu progu, okazał się być znacznie gorszy.
Kuchnia zamieniła się niemal w pole bitwy! Lunara otworzyła usta zaszokowana, widząc potłuczone talerze, rozsypane sztućce, poprzewracane i zbite szklanki, których odłamki lśniły na blatach niczym kryształy. Całości niepokojącego obrazka dopełniała jeszcze obecność pyłu mącznego, który pokrył wszystko wcale nie tak cienką warstwą - Juhani musiał zahaczyć o pełny worek mąki, kiedy wdrapywał się na szafkę. Nawet sam Åsbjørn wyglądał w obecnej chwili zupełnie jak Święty Mikołaj! Biały pył zupełnie zakrył jego brodę i włosy, całkowicie maskując ich ognistorudą barwę.
- Na hipochondryczne hipogryfy! - terror, który wybrzmiał w głosie Lunary był jak najbardziej autentyczny. - Co tu się stało?!
Nie powinna być aż tak zdziwiona. Nie był to w końcu pierwszy raz, kiedy podobna rzecz miała miejsce. Po prostu zapomniała, że powinna być zdecydowanie bardziej ostrożna - skąd jednak mogła wiedzieć, że to szczwane, złodziejskie ptaszyło było razem z nimi w szopie? Była tak skupiona na samej osobie Ingissona, że zwyczajnie nie zwróciła uwagi na swoje otoczenie pod kątem grasującego nieopodal sprytnego bąka. I o ile cała sytuacja okazała się początkowo nad wyraz stresująca, bo Lunara zaczęła powoli panikować, że zostawiła swój skórzany mieszek w domu, tak teraz z ledwością udawało jej się powstrzymywać wesołość, która wstrząsała jej piersią w powstrzymywanych spazmach śmiechu. Nie oszukujmy się, widok rosłego Norwega, który najpierw mierzy się ze złodziejskim ptaszyskiem w intensywnym pojedynku na spojrzenia, a później niczym lawina rusza za nim w pogoń, nie był czymś, co można było oglądać codziennie. Przynajmniej Lunara widziała taki pościg zaledwie kilka razy. No i jeszcze te wykrzykiwane pod adresem Juhaniego wyzwiska. Greyback nie rozumiała ani słowa, ale niewątpliwie były to właśnie wyzwiska. Pozwoliła swojej wesołości zwyciężyć, i zaraz po tym, jak rudobrody opuścił w pośpiechu szopę, parsknęła głośnym śmiechem, zasłaniając ręką usta. Wiedziała, że prędzej czy później ptak zaniesie swoją zdobycz do gniazda na szczycie Åsbjørnowej szafy, nie musiała się zatem martwić o to, że jej podarek dla Ingissona przepadnie. Podążyła zatem za tą komiczną dwójką krokiem spokojnym, kierując się ku źródłu kolejnych przecinających powietrze wyzwisk rzucanych po norwesku oraz odgłosowi kłapania ostrym dziobem i trzepotu skrzydeł. Spodziewała się, że zastanie kuchnię w pewnym nieładzie: przewrócone krzesło czy dwa, może jakiś zrzucony garnek czy ścierka, przesunięty stół. Jednak obrazek, który zastała po przekroczeniu progu, okazał się być znacznie gorszy.
Kuchnia zamieniła się niemal w pole bitwy! Lunara otworzyła usta zaszokowana, widząc potłuczone talerze, rozsypane sztućce, poprzewracane i zbite szklanki, których odłamki lśniły na blatach niczym kryształy. Całości niepokojącego obrazka dopełniała jeszcze obecność pyłu mącznego, który pokrył wszystko wcale nie tak cienką warstwą - Juhani musiał zahaczyć o pełny worek mąki, kiedy wdrapywał się na szafkę. Nawet sam Åsbjørn wyglądał w obecnej chwili zupełnie jak Święty Mikołaj! Biały pył zupełnie zakrył jego brodę i włosy, całkowicie maskując ich ognistorudą barwę.
- Na hipochondryczne hipogryfy! - terror, który wybrzmiał w głosie Lunary był jak najbardziej autentyczny. - Co tu się stało?!
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
|Październik
Był w powietrzu kiedy to niebezpiecznie zachwiał się w siodle. Nieprzyjemne gorąco rozlało się po wnętrznościach kiedy przez ułamek sekundy ciało poddało się niebezpiecznej nieważkości. Był ponad trzydzieści metrów nad ziemią. Był trochę przemęczony, a nieustanna podróż przyprawiała go o nieprzyjemne skręty wnętrzności, których powodem nie był tylko głód. Ostatni posiłek zjadł poprzedniego dnia i składał się z kilku ziemniaków upieczonych w popiele. Dziś jeszcze nic nie miał w ustach, a zaczynało zmierzchać.
Kiedy był już prawie u celu wylądował z westchnięciem ulgi. Poluźnił wodze dając nie tylko sobie chwilę wytchnienia, która w jego przypadku nie trwała tak długo. Odcharknął i splunął na ściółkę krwią, której posmak odbierał mu apetyt na cokolwiek. Obejrzał się przy tym przez rabie w stronę szarej nicości. Czemu tak bardzo nie odpuszczało go poczucie, że coś lub ktoś nieustannie śledzi jego ruchy...? W którym momencie stało się to integralną częścią jego rzeczywistości. W którym momencie na to pozwolił...? Zmrużył powieki popędzając skrzydlatego wierzchowca do lekkiego kłusu. Z kwaśną minął przyłożył dłoń do boleśnie gojącej się rany na brzuchu. Chwilę potem obejrzał się jeszcze raz za siebie decydując się podążyć nieco bardziej okrężną ścieżką bo ostatecznie znaleźć się pod mieszkaniem alchemika. Przybył zgodnie z jego sugestia i, Merlinie, oby to co miało być przygotowane faktycznie było i na niego czekało. Nijak nie było mu tu po drodze jakkolwiek. Z wiadomości zrozumiał, że Norwega miało nie być w mieszkaniu, kiedy on tu przybędzie dlatego też dość swoboenie pchnął drzwi mieszkania wpraszając się do środka. Zaczął kroczyć w poszukiwaniu kuchni na blacie której odnalazł wyczekujące na niego fiolki - w takiej ilośco o jakiej wspominał w korespondencji. Odnoścnie tej... Skamander wyciągnął z kieszeni ostatnią wiadomościś jaką otrzymał od alchemika. Złożył ją i w pół zapisaną treścią do wewnątrz i położył na blacie w miejscu w których chwilę wcześniej znajdowały się eliksiry. Na wierzchu zostawił zapisaną jedynie datę 5 X i wyszedł.
|zt
Był w powietrzu kiedy to niebezpiecznie zachwiał się w siodle. Nieprzyjemne gorąco rozlało się po wnętrznościach kiedy przez ułamek sekundy ciało poddało się niebezpiecznej nieważkości. Był ponad trzydzieści metrów nad ziemią. Był trochę przemęczony, a nieustanna podróż przyprawiała go o nieprzyjemne skręty wnętrzności, których powodem nie był tylko głód. Ostatni posiłek zjadł poprzedniego dnia i składał się z kilku ziemniaków upieczonych w popiele. Dziś jeszcze nic nie miał w ustach, a zaczynało zmierzchać.
Kiedy był już prawie u celu wylądował z westchnięciem ulgi. Poluźnił wodze dając nie tylko sobie chwilę wytchnienia, która w jego przypadku nie trwała tak długo. Odcharknął i splunął na ściółkę krwią, której posmak odbierał mu apetyt na cokolwiek. Obejrzał się przy tym przez rabie w stronę szarej nicości. Czemu tak bardzo nie odpuszczało go poczucie, że coś lub ktoś nieustannie śledzi jego ruchy...? W którym momencie stało się to integralną częścią jego rzeczywistości. W którym momencie na to pozwolił...? Zmrużył powieki popędzając skrzydlatego wierzchowca do lekkiego kłusu. Z kwaśną minął przyłożył dłoń do boleśnie gojącej się rany na brzuchu. Chwilę potem obejrzał się jeszcze raz za siebie decydując się podążyć nieco bardziej okrężną ścieżką bo ostatecznie znaleźć się pod mieszkaniem alchemika. Przybył zgodnie z jego sugestia i, Merlinie, oby to co miało być przygotowane faktycznie było i na niego czekało. Nijak nie było mu tu po drodze jakkolwiek. Z wiadomości zrozumiał, że Norwega miało nie być w mieszkaniu, kiedy on tu przybędzie dlatego też dość swoboenie pchnął drzwi mieszkania wpraszając się do środka. Zaczął kroczyć w poszukiwaniu kuchni na blacie której odnalazł wyczekujące na niego fiolki - w takiej ilośco o jakiej wspominał w korespondencji. Odnoścnie tej... Skamander wyciągnął z kieszeni ostatnią wiadomościś jaką otrzymał od alchemika. Złożył ją i w pół zapisaną treścią do wewnątrz i położył na blacie w miejscu w których chwilę wcześniej znajdowały się eliksiry. Na wierzchu zostawił zapisaną jedynie datę 5 X i wyszedł.
|zt
Find your wings
| 03.01.58
Nie przepadał za oddalaniem się od Doliny Godryka, szczególnie tak blisko Londynu. Dziwiło go nieco, że norweski sprzymierzeniec zakonu wciąż zamieszkiwał okolice tego splugawionego propagandą miasta, jednak nie chciał wnikać w niczyje decyzje. Zamówił cztery specyficzne eliksiry i chociaż jednego z nich potrzebował raczej w celach prywatnych, tak drugi postanowił zamówić czysto przezornie. Niespełna miesiąc temu pamiętał widok fiolki, która opuściła kieszeń Kierana i chociaż nie użyli mikstury – co nie miało najmniejszego sensu, gdyż skończyłoby się tragicznie – tak im lord dłużej o tym myślał, wówczas posiadanie takiej broni w przypadku dosyć problematycznego starcia mogłoby być kluczowe. A co gdyby rzucić takim eliksirem w olbrzyma? Było to jakieś rozwiązanie, może nie najbystrzejsze, jednak na pewno dobrze wycelowane mogłoby zadać znaczne obrażenia. Gdybanie po szkodzie było tym, co mógł robić po wydarzeniach z grudnia. Teraz jednak nadszedł nowy rok, a wraz z nim kolejne wyzwania, a los nie chciał ani trochę oszczędzać mieszkańców półwyspu kornwalijskiego. Czasami Abbott zastanawiał się, czy naprawdę ta wojna jest jeszcze do wygrania – z kolejnymi trupami, szerzącym się głodem i destabilizacją kraju zaczynał obawiać się tego co najgorsze. Łamiący się duch w narodzie był tym, czego Śmierciożercy i Minister Uzurpator potrzebowali, tylko jak temu wszystkiemu zapobiec? Jak zapewnić bezpieczeństwo ludziom? Pamiętał list od młodego Sprouta, pamiętał też małżeństwo, które obiecał doglądać, pamiętał uwięzione dzieci i przebrzydłych szmalcowników, gotowych zrobić z nimi cokolwiek plugawa myśl naniosła im do głowy. Dzieci… Tak bardzo obawiał się również o swoje własne.
O trzecim z eliksirów przeczytał w jednej z ksiąg i wydało mu się to wielce zasadne, by mieć w posiadaniu taki eliksir. Mógł położyć również wielu wrogów i nadawał się wprost idealnie by ich poskromić, kiedy należało ewakuować innych ludzi. Zaś ostatni z nich wynikał z równie zasadnej przyczyny – niewidzialność potrafiła dawać przewagę.
- Dziękuję, panie Ingisson – ukłonił się, podając mężczyźnie dłoń. Słyszał o zdolnościach cudzoziemca, chociaż czy adekwatnym było określanie tak kogoś, kto sam wziął w ręce obronę brytyjskiego społeczeństwa? Chociaż nie była to otwarta walka, pełna zaklęć, tak stanowiła swoisty opór.
| zt, odbieram od Asbjorna eliksiry: veritaserum, buchorożca, eliksir garota oraz dwie porcje kameleona
Nie przepadał za oddalaniem się od Doliny Godryka, szczególnie tak blisko Londynu. Dziwiło go nieco, że norweski sprzymierzeniec zakonu wciąż zamieszkiwał okolice tego splugawionego propagandą miasta, jednak nie chciał wnikać w niczyje decyzje. Zamówił cztery specyficzne eliksiry i chociaż jednego z nich potrzebował raczej w celach prywatnych, tak drugi postanowił zamówić czysto przezornie. Niespełna miesiąc temu pamiętał widok fiolki, która opuściła kieszeń Kierana i chociaż nie użyli mikstury – co nie miało najmniejszego sensu, gdyż skończyłoby się tragicznie – tak im lord dłużej o tym myślał, wówczas posiadanie takiej broni w przypadku dosyć problematycznego starcia mogłoby być kluczowe. A co gdyby rzucić takim eliksirem w olbrzyma? Było to jakieś rozwiązanie, może nie najbystrzejsze, jednak na pewno dobrze wycelowane mogłoby zadać znaczne obrażenia. Gdybanie po szkodzie było tym, co mógł robić po wydarzeniach z grudnia. Teraz jednak nadszedł nowy rok, a wraz z nim kolejne wyzwania, a los nie chciał ani trochę oszczędzać mieszkańców półwyspu kornwalijskiego. Czasami Abbott zastanawiał się, czy naprawdę ta wojna jest jeszcze do wygrania – z kolejnymi trupami, szerzącym się głodem i destabilizacją kraju zaczynał obawiać się tego co najgorsze. Łamiący się duch w narodzie był tym, czego Śmierciożercy i Minister Uzurpator potrzebowali, tylko jak temu wszystkiemu zapobiec? Jak zapewnić bezpieczeństwo ludziom? Pamiętał list od młodego Sprouta, pamiętał też małżeństwo, które obiecał doglądać, pamiętał uwięzione dzieci i przebrzydłych szmalcowników, gotowych zrobić z nimi cokolwiek plugawa myśl naniosła im do głowy. Dzieci… Tak bardzo obawiał się również o swoje własne.
O trzecim z eliksirów przeczytał w jednej z ksiąg i wydało mu się to wielce zasadne, by mieć w posiadaniu taki eliksir. Mógł położyć również wielu wrogów i nadawał się wprost idealnie by ich poskromić, kiedy należało ewakuować innych ludzi. Zaś ostatni z nich wynikał z równie zasadnej przyczyny – niewidzialność potrafiła dawać przewagę.
- Dziękuję, panie Ingisson – ukłonił się, podając mężczyźnie dłoń. Słyszał o zdolnościach cudzoziemca, chociaż czy adekwatnym było określanie tak kogoś, kto sam wziął w ręce obronę brytyjskiego społeczeństwa? Chociaż nie była to otwarta walka, pełna zaklęć, tak stanowiła swoisty opór.
| zt, odbieram od Asbjorna eliksiry: veritaserum, buchorożca, eliksir garota oraz dwie porcje kameleona
Kuchnia z jadalnią
Szybka odpowiedź